15143
Szczegóły |
Tytuł |
15143 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15143 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tadeusz Borowski
Bitwa pod Grunwaldem
I Po szerokim, zalanym s�o�cem dziedzi�cu poesesma�skich koszar, jak po dnie g��bokiej studni wkopanej w kamienne �ciany budynk�w, g�ucho, zaci�cie wbijaj�c w beton takt szed� Batalion i �piewa�. R�ce jego, odziane w zielone r�kawy odziedziczonych po �o�nierzach z SS kurtek, podnosi�y si� energicznie do pasa i opada�y ku ziemi w gniewnym, jednolitym zamachu, jakby to maszerowa� nie Batalion, a kroczy� ufny w sw� si�� i ochryp�y �piewem jeden zwielokrotniony cz�owiek. Tylko pstrokate nogi Batalionu, nakrapiane gdzieniegdzie jasn� plam� woj�okowych chodak�w, m�ci�y wojskow� jednoznaczno�� wyrazu. Batalion, podobny z lotu do trzech zielonych g�sienic o pr�gowanym, sfa�dowanym grzbiecie i nieruchomym tu�owiu, obszed� sztywno dziedziniec, przywalony drgaj�cym s�upem s�o�ca; min�� kolumn� ros�ych ci�ar�wek ameryka�skich, kt�re wytrz�sa�y ze swego wn�trza, jak z worka z ga�ganami, jaskraw� zawarto�� ludzi i baga�u; przybi� gorliwiej beton pod wysmuk�ym, �wie�o malowanym masztem, poniewa� wiatr zarzuca� na� jak na w�dk� barwn� szmat� narodow�: zel�a� pod kup� bali, drew, ociekaj�cych igliwiem m�odych sosen, �awek i krzese� przygotowanych na wieczorne ognisko; skr�ci� ostro pod oszklon� niegdy� hal�, w kt�rej odbywa�y si� do niedawna patriotyczne wiece esesma�skie; zachrupota� wielono�nie po szkle z wybitych dok�adnie szyb; urwa� wp� s�owa �piew i wsun�� si� jak w tunel w mroczn� czelu�� hali, odgrodzon� od placu ostrym, s�onecznym blaskiem i mi�sist�, sczernia�� zieleni� �wie�o ci�tych ga��zi. O�lepiaj�co kredowy w�� kurzu, kt�ry wl�k� si� za Batalionem, zwin�� si� u wej�cia do hali, zszarza�, przypad� do ziemi i rozd�ty przypadkowym podmuchem wiatru nap�cznia�, p�k�, wzbi� si� w powietrze i rozp�yn�� si� w nim bez �ladu. Siedz�c z kolanem przy podbr�dku na w�skim, twardym parapecie okna na trzecim pi�trze jednej ze �cian studni i wygrzewaj�c si� nago na s�o�cu jak sparszywia�y pies -- przeci�gn��em si� sennie, ziewn��em z uznaniem i od�o�y�em na bok zorganizowan� w kt�rym� z pokoj�w oficerskich ksi��k�, opowie�� o bohaterskich, weso�ych i chwalebnych przygodach Dyla Sowizdrza�a i Lamma Pasibrzucha. -- Panowie �o�nierze -- powiedzia�em odwracaj�c si� do sali, �eby z kolei wystawi� na s�o�ce plecy. -- Batalion pomaszerowa� do ko�cio�a na msz� arcybiskupi�. Dobrze spe�nili�cie sw�j obowi�zek wobec Ojczyzny, kt�ra wsz�dzie na �wiecie jest tam, gdzie wy jeste�cie. Wolno spa� dalej. Sala po prostu, po �o�niersku �mierdzia�a zastarza�ym s�onym potem nie mytych genitalii. Pod nie bielonymi �cianami, zdobnymi w bogoojczy�niane, hitlerowskie sentencje, sta�y dwa szeregi �elaznych, pi�trowych ��ek; przez �rodek sz�y z gruba ciosane sto�y, a pod ich nogami wa��sa�o si� par� taboret�w bez oparcia i b��ka�a si� bezradna jak zagubione dziecko emaliowana spluwaczka. W powietrzu bzyka�y cienko wypasione, leniwe muchy i ci�ko oddychali rozespani ludzie. -- A jak maszerowali? Jak wojsko? Bo na �wiczeniach �a�� jak muzu�man po b�ocie -- odezwa� si� podchor��y Kolka, kt�ry spa� przy �cianie od drzwi. Olbrzymi i �ylasty,' nie mie�ci� si� w sk�pym ��ku. Chocia� z okazji rozdzia�u niemieckich marynarek pok��ci� si� z oficerami i postanowi� bojkotowa� wojsko, nie zrzuca� nigdy sukiennego munduru; le�a� w nim ca�y dzie� na ��ku, dusi� si� od gor�ca i bi� podkutymi butami o �elazn� por�cz, sypi�c za ka�dym poruszeniem fury s�omy z przegni�ego siennika na dolne ��ko, bar��g, na kt�rym sypia�em. Krostowat� twarz zwraca� nieodmiennie w stron� okna i patrz�c bezmy�lnie na mielizn� parapetu �apczywie ws�uchiwa� si� w �piew i tupot Batalionu. -- Polska piechota maszeruje dobrze, gdy j� polscy prowadz� oficerowie ku chwale Ojczyzny -- wykrzykn��em zeskakuj�c z parapetu. Plecy zagrza�y mi si� tak, jakby je kto skroba� rozpalonymi szpilkami. -- Przez sze�� lat w lagrze pi�tkami �azili, teraz odpocz�li dwa miesi�ce i zn�w �a��, chwa�a Bogu i Ojczy�nie, po czterech, a zamiast kap�w -- oficerowie na czele. Uczy� maszerowa� to potrafi�, ale �eby kucharze �arcia z kuchni dla �yd�wek nie wynosili, to nie -- doda�em patrz�c oboj�tnie w przestrze�. -- To pan do mnie kij przytykasz, je�eli dobrze zrozumia�em -- warkn�� gburowato chor��y, kt�ry czyta� niemieck� ksi��k� o Katyniu, i zdj�wszy rogowe okulary z nosa zamruga� ku mnie zaspanymi oczyma kr�tkowidza. Uporczywie .chodzi� w obcis�ych czy�ciutkich slipach, �wiec�c muskularnymi w�z�ami cia�a. Od st�p do g�owy pokryty by� przyblak�ymi wzorkami tatua�u, jak zakurzony gliniany talerzyk. Na prawym udzie pi�a si� ku pachwinie gruba, krzywo wyrysowana strza�a, a czerwony napis wskazywa� nieomylnie: ,,Tylko dla pa�." -- Jak kto ma dy�ur w kuchni, to niech pilnuje, �eby nie kradli. Patrzy chor��y, czy kucharz kra�� zd��y dla �yd�wki w ci��y -- rzuci� od drzwi Stefan, kt�ry uczy� si� angielskiego i szeptem powtarza� s��wka. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 1
Cisn�� ksi��k� na st� i bij�c buciorami o kamie� pod�ogi podszed� do okna. -- Znowu sukinsyny gotuj� na w�glu -- rzek� wysadziwszy g�ow� za okno. -- Jak maj� kuchni� elektryczn�, kot�y i wszystko, co tam im trzeba dla nas, to co gotuj� w kuchence? Jasne, �e obiad dla oficer�w. Niby wszyscy m�czennicy z obozu, bracia, koledzy, ale do maszerowania na msz�, a nie do garnka. A jak ci si� podoba taki kontroler, co o tym wie i ksi��eczki czyta z obrazkami? Jakby wlaz� w ty�ek Pu�kownikowi, to by nie wylaz�, a� dopiero z Podporucznika. Parskn��em kr�tkim, pochwalnym �miechem. Chor��y poderwa� si� na ��ku, uderzy� g�ow� o ostry kant g�rnego, zakl�� ordynarnie na temat p�ciowy, pog�adzi� si� po rzadkiej i sztywnej siwi�nie i rzek� ze wstr�tem: -- Nie czepiaj si� mnie ty, wyskrobku bolszewicki, p�ki si� ciebie nie czepiam. A jak ci si� nie podoba co, to won z wojska. -- Sutki piersiowe, ozdobione par� wytatuowanych uszu i sinymi kropkami imituj�cymi oczy, zadrga�y mu spazmatycznie jak pyszczek zaj�czka. -- Kradn�, kradn�! Nie szczekaj, jak nie z�apa�e�. Dobry pies nie szczeka, ale z�apie i gryzie. -- W�a�nie, w�a�nie, gry� pan, panie chor��y. Pan jeste� psem od �apania. Pana trzyma Pu�kownik na smyczy. -- Hau, hau -- zaszczeka� chrypliwie Stefan i zmru�y� z�o�liwie male�kie, wypuk�e oczki. Zza wykrzywionych nerwowo warg za�wieci�y z�by, r�wne i bia�e jak u psa. Chodzi� wzd�u� sto��w wypr�ony, jakby by� przywi�zany do budy. Chor��y powoli wsta� z ��ka. Podchor��ak Kolka poruszy� si� z zainteresowaniem i wyj�� pi�� spod g�owy. Siennik zachrz�ci� i s�onia posypa�a si� na dolne ��ko. Zmarszczy�em z dezaprobat� brwi. Z dziedzi�ca zacharcza�a odje�d�aj�ca ci�ar�wka. Dolecia�y nagle strz�py jazgotliwego gwaru i umilk�y, jak no�em uci��. Jednocze�nie za� chory Cygan, kt�rego omal nie ut�uk�em w walce o lepsze miejsce w wagonie podczas transportu do Dachau, poruszony nag�� cisz�, podni�s� si� z j�kiem na swoim ��ku. -- O ludzie, ludzie niespokojni, znowu si� wam bi� zachciewa -- zaskomli� poci�gaj�c p�aczliwie nosem. -- Ma�o wam jeszcze, �e was bieda bije? Ale nasz Polak, nasz brat, zawsze g�upi. W �y�ce wody chce utopi� brata. -- I przytkn�� sin�, wychudzon� twarz do poduszki w czerwone maki, kt�r� przyni�s� z nocnej rajzy po bauerach. Cierpia� od kilku dni na ci�kie rozwolnienie �o��dka. Na�pa� si� nie gotowanego mi�sa baraniego. Le�a� nieruchomo, cierpliwy jak chore zwierz�. Wola� zdechn�� ni� p�j�� do szpitala, pami�ta� bowiem szpital z ma�ego kacetu Dautmergen. Chor��y sztywno usiad� na ��ku. Podwin�� pedantycznie wystaj�cy r�g prze�cierad�a, jedynego zreszt� w tej sali. Przebiera� nerwowo palcami u n�g. Chwyci� ksi��k�, przewr�ci� z szelestem par� kartek i t�po wpatrywa� si� w fotografi� grob�w w Katyniu. ,,Nie b�dzie awantury" -- pomy�la�em rozczarowany i wychyli�em si� przez parapet. Pod kamiennymi �cianami koszar, na w�skich pasach ziele�c�w, mi�dzy rozwalonymi stertami gnij�cych �mieci, kt�re woni� zara�a�y ca�y dziedziniec, pe�za�y w g�r� anemiczne drzewka klon�w i szczelnie krzywi� si� tu� nad betonem kwitn�cy czerwono �ywop�ot. Wy�ej, nad drzewkami i �ywop�otem, w wielu szeregach bli�niaczych okien zwisa�y ze sznur�w strz�py r�nobarwnej bielizny i kr�ci�y si� na szpagatach �wie�o malowane drewniane kuferki, wystawione na s�o�ce, aby wysch�y. Na parterze, tam gdzie mieszkali prominenci, szed� rz�d weneckich, r�wno oszklonych okien, do�em ton�cy w soczystym cieniu, a g�r� -- w s�o�cu jak w z�otej farbce. Z parteru, z pi�ter, gdzie� a� spod strychu, dar�y si� chrapliwie niezmordowane radia. Za bram�, kt�rej pilnowali obcy �o�nierze, ci�gn�y po autostradzie kolumny aut. ciek� nieustannie w�ski strumyczek rower�w, barwne letnie sukienki miga�y w�r�d bujnych, mocno osadzonych w ziemi, platan�w. Tam w�a�nie by� �wiat, do kt�rego puszczano za dobry marsz, za karny meldunek, za sprz�tni�cie korytarza, za lojalno��, za niez�omno��, a tak�e za Ojczyzn�... A w �rodkowym skrzydle budynku, na drugim pi�trze, tam gdzie by�y kuchnie Zgrupowania Wojskowego Allach, z ma�ej, zardzewia�ej na br�z rury wystawionej nonszalancko przez lufcik -- snu� si� cichutko niebieski, delikatny dymek i dr��c cieniutk� smu�k� rozprasza� si� ukradkiem w powietrzu. -- �adnie jest, bracia, na �wiecie -- westchn��em z udanym sm�tem -- ale c�, cz�owieku: siedzisz zamkni�ty jak za Niemca, przepustki ci na �wiat nie dadz�, bo nie umiesz si� liza�, przez dziurk� w murze nie wyjdziesz, bo ustrzel�, wiadomo -- Haftling1. A jak siedzie�? Jak komu syn barana przyniesie albo Niemk� przyprowadzi, to mo�e siedzie�. A ty? Sied�, jak g�odno i do domu daleko. �eby chocia� nie kradli! By�oby l�ej, �e wszystkim jednakowa dola... Ale do czasu, do czasu...
1 H�ftling (niem.) -- wi�zie�.
Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 2
Przez ca�y czas patrzy�em spod zmru�onych rz�s na chor��ego. Chor��y poruszy� si� niespokojnie na ��ku, usta drgn�y mu z�owrogo. Ale nie powiedzia� nic. Wyci�gn�� z szafki mundur i pocz�� si� ubiera� sapi�c z lekka przez nos. Zacisn�� wargi i patrzy� w ziemi�. -- Pan chor��y pewnie na msz� grunwaldzk�? -- zapyta� oboj�tnie Kolka z drugiego ko�ca sali. -- Nie, panie podchor��y. P�jd� na kuchni� sprawdzi�. Ale je�li nie znajd�! -- mrukn�� z�owieszczo przez zaci�ni�te z�by. -- Znajdziesz, panie chor��y, znajdziesz -- zanuci� Stefan. -- Uwa�aj pan tylko, �eby panu synka nie z�apali, bo kto panu da je��? Pu�kownik barana nie przyniesie. -- A ty, Tadziu -- podchor��y Kolka prze�o�y� nogi przez por�cz ��ka -- nie p�jdziesz na Grunwald? -- Nie chce mi si�. Mo�e p�jd� do teatru. Podobno na ognisko niespodzianki szykuj�. A co ciekawego na mszy? -- Id� na msz� -- namawia� leniwie Kolka. Zapu�ci� r�ce w spodnie i czochra� si� z zainteresowaniem. -- Id� na msz�, mnie by� opowiedzia�, panu Redaktorowi napisa� do gazetki. Mo�e da ci gulaszu? Gulasz dzi� na obiad. -- Da i bez tego. Co dzie� mi zupy daje. -- Na dziewczynki by� popatrzy�... A nie chcia�by� zobaczy� Arcybiskupa? -- C� jest mi�dzy nami wsp�lnego? -- roz�o�y�em r�ce z emfaz�. -- Mamy tak r�ne do�wiadczenia �yciowe! On ca�� wojn� by� gdzie� tam w wielkim �wiecie, co to wiesz -- bohaterstwo i Ojczyzna, i troch� Boga. A my�my mieszkali gdzie indziej, co to brukiew, pluskwy i flegmony. On na pewno jest syty, mnie si� chce je��. On na dzisiejsz� uroczysto�� patrzy pod k�tem Polski -- ja gulaszu i jutrzejszej postnej zupy. Jego gesty b�d� niezrozumia�e dla mnie, moje zbyt tuzinkowe dla niego, a obaj sob� troszeczk� pogardzamy. A Grunwald! Albo mi tu �le na parapecie: s�o�ce przypieka, mucha bzyknie, mi�o si� z s�siadami pogada -- uk�oni�em si� w stron� chor��ego -- a wszystko wida� jak w teatrze. Zreszt� -- doda�em rzeczowo -- jeszcze go nie ma. Dopiero generalicja pod��a godnie i w ordynku na �wi�t� msz�, a nad generalicja polata dym i zapach gotuj�cego si� dla niej obiadu. Na czele posuwa� si� Pu�kownik, w mundurze skrojonym przez miejscowych krawc�w na angielsk� mod� z koca koloru przywi�d�ego li�cia. Widziany w silnym skr�cie, Pu�kownik podobny by� do masywnego kloca o polerowanej s�o�cem g�owie i sztywnych nogach, sun�� bowiem godnie i prosto, i z wysi�kiem markowa� wojskowy, energiczny krok. Obok ci�gn�� Major owini�ty w dziewicz� ziele� niemieckiego munduru oficerskiego. Ciska� r�koma ku Pu�kownikowi, co� mu wida� po kaznodziejsku t�umacz�c, mo�e o wywrotowych fermentach w Zgrupowaniu Wojskowym Allach. Za nimi, jak gromada niesfornych dzieci za nauczycielem, p�ta�o si� nie zr�nicowane stado zielonych i czarnych kurtek, gestykuluj�cych r�k, nad kt�rymi podskakiwa�y krasne g�owy w fura�erkach, obficie posypanych narodowymi barwami. -- �e te� ich Niemcy nie zd��yli wybi�! -- Stefan opar� si� w zadumie o parapet i patrzy� ze z�o�ci� na dziedziniec. Czarne, stercz�ce w�osy l�ni�y jak sier�� psa. -- Do ko�ca �wiata ju� tacy zostan�. Polska, Polsko, dla Polski. Byle z daleka od niej mie� dwie miski zupy! Jaki ja by�em g�upi, jaki g�upi, g�upi! -- Odchyli� si� od parapetu i p�ask� d�oni� plasn�� si� w czo�o. -- Przecie� sam widzia�e�, trzyma�em t� ho�ot� na bloku, karmi�em, nadstawia�em si� za nich, krad�em �arcie g�upim Cyganom. -- Nie chwal si�, blokowy -- przerwa� ostro podchor��y Kolka, a� Stefan odwr�ci� si� do sali -- byli�my przecie� w jednym obozie. Jak krad�e�, to dla siebie mas�o i chleb, a dla nich co najwy�ej -- zup�.
Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 3
-- A miejsce kto im da� na bloku? Czyste buksy, czyste koce, napchane sienniki? To ma�o? Wy�yliby na komandzie? -- Oczy�ci�oby si� powietrze, jakby zdechli -- dorzuci�em pogodnie, patrz�c ubawiony, jak Stefan, by�y kolega, fleger z Birkenau, potem laufer i pipel esma�ski na ma�ej komander�wce, od kt�rego raz, �e nie do�� szybko ust�pi�em mu z drogi, dosta�em uwa�nie po mordzie, wreszcie blokowy na najbogatszym, szonungowym bloku, z kt�rego zupa kot�ami, a chleb dziesi�tkami bochenk�w w�drowa� na lager w poszukiwaniu papieros�w, owoc�w i mi�sa dla blokowego, jak taki Stefan przechwala si� teraz, �e uratowa� �ycie paru polskim oficerom z powstania, kt�rzy dzi� nie chc� mu da� do syta zupy tytu�em rewan�u. -- A pami�tasz -- ci�gn�� w rozgoryczeniu -- jak w Allachu Pu�kownik? Przynie�li mu m�ynek od kawy, wy�ebra� od kogo� troch� pszenicy, usiad� na pryczy i -- nic, tylko m�ynek i placki piec. Tu, rozumiesz, �wiat si� przewala, artyleria esma�ska w ob�z, jakie� kobiety posma�y�y si�, wsie naoko�o pal� si�, ch�opcy poszli na rabunek z no�em. Amerykanie przychodz�, sza�, zbratanie lud�w, koniec wojny! A ten -- m�ynek, placki i do latryny lata. I ju� taki wa�ny si� zrobi� jak... Podnios�em obie r�ce do g�ry. Stefan umilk� speszony. Wtedy korzystaj�c z okazji zadeklamowa�em patetycznie: Ustalaj� si� hierarchie, brat poznaje wreszcie brata. Kr�ci m�ynek miel�c m�k� nasz Pu�kownik, pan Kuriata. Drug� misk� dosta� zupy, wi�c si� poczu� silny w�adz� Ja, ja mog� ju� do s�u�by, niech mi tylko zje�� co dadz� Pu�kowniku, ostro cel! Pu�kowniku, m�k� miel! Niech si� klin wybija klinem, pu�k stworzymy ci z kasynem, za wygranie ka�dej bitwy damy zupy -- cztery litry! -- Tak by�o, masz racj�, Stefan -- pochwali�em. -- To m�j wiersz, panie chor��y. Dobry, aaa? Chor��y by� ju� zapi�ty na ostatni guzik. Uderzy� mnie spokojnymi oczyma. -- Dziwi� si� panu, inteligentowi -- rzek� z gorycz�. -- W takim czasie takie g�upstwa... Kiedy przykazaniem kup� si� trzyma� i nie warcholi�! Warcholstwo gubi nas! Przez nie giniemy! -- W Katyniu, co? W Katyniu? Szkoda panu chor��emu? -- szczekn�� zjadliwie Stefan, przystaj�c naprzeciw chor��ego. -- Ksi��eczek si� pan chor��y naczyta�, ksi��eczek, zupy pojad�, Nie-meczk� pomaca�, to do zgody wo�a... W Katyniu, co? -- Pewnie, �e w Katyniu, ty b�karcie! Ty wiesz, co to znaczy? To twoi kochani rodacy ze Wschodu, twoja Polska, gadzino zapluta! -- wybuchn�� nagle chor��y i tak�e podszed� do sto�u. Wpi� si� ko�cistymi palcami w czarny blat, a� mu paznokcie na-bieg�y krwi�. -- A co, nie podoba wam si� Polska, prawda, nie podoba? Pan chor��y chcia�by innej. �eby chor�giew nosi� w niej, chor�giew? �eby syneczek m�g� nocami chodzi� na baranki i dziewuszki sprowadza�? Umiecie wy robi� Polsk�, a� si� rzyga� chce! -- Id� do tej swojej, id�! -- sykn�� chor��y przez z�by. Zbiela�e wargi pocz�y mu dr�e�. -- Nikt ci� tu nie trzyma. Szpiegu! -- Nie b�j si� pan, p�jd� -- za�piewa� �agodnie Stefan -- mam czas. Tylko jeszcze na was troch� popatrz�, zapami�tam. P�jd� i b�d� na was czeka�, o b�d�! Podchor��y Kolka usiad� ci�ko na ��ku i zwiesi� na d� nogi, zsypuj�c na m�j bar��g fur� �mieci. Kiwn�� do mnie weso�o r�k�, kilkakrotnie pukn�� si� w skro�, udaj�c idiotyczne pochylenie g�owy. Czarny Cygan j�kn�� bole�nie znad poduszki w czerwone maki. U�miechn��em si� do Kolki i w odpowiedzi zako�ysa�em g�ow�, jakby pr�buj�c, czy w niej nie zachlupoce woda. -- Id� do tej Polski, do tych Polak�w, co Katy� zrobili, id�! -- krzycza� chor��y, purpurowy z pasji. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 4
Chor��y szarpn�� za st�, przewr�ci� go z trzaskiem i skoczy� Stefanowi do gard�a. W oszklonej i umajonej �wie�o ci�tymi ga��ziami hali odezwa� si� srebrnie dzwonek; t�umek zebrany przed hal� sypn�� si� do �rodka, jednocze�nie za� z galowych drzwi komendantury, przystrojonej suto w czerwie� i biel, wszed� ksi�dz w fioletach i otoczony ciasnym ko�em czarnych i zielonych ksi�y posterowa� do hali. -- E, dajcie no spok�j! -- wrzasn��em piskliwie i pobieg�em pom�c Kolce rozbroi� walcz�cych. -- Nie bi� si�, sukinsyny! Arcybiskup idzie na msz� �wi�t�! II Arcybiskup odwr�ci� si� od o�tarza. U jego st�p l�ni�y nad por�czami krzese� siwe g�owy oficer�w. Mi�dzy oficerami tkwi� w pierwszym rz�dzie nieruchomy jak pomnik Prezes Komitetu. Masywny, byczy �eb, strzy�ony kr�tko, wy�azi� ze �nie�nego, wyk�adanego a'la S�owacki ko�nierzyka, i powa�nie podawa� si� ku o�tarzowi. Dalej, przetkany Pu�kownikiem, pozowa� na krze�le Aktor. Czu� si� nieswojo w ukradzionym cywilnym garniturze, za du�ym i za sztywnym, kr�ci� si� niespokojnie i b�yska� pytaj�co okularami w stron� widz�w, sznuruj�c usta i oci�gaj�c w d� mi�siste policzki. Obok z karminowej sukni rozlewa si� na br�zowym pluszu fotela �piewaczka, o kt�rej plotkowano, �e w dni g�odu przed ko�cem wojny mia�o j� ca�e Dachau. Obecnie (plotkowano dalej) ma j� Aktor. Na �onie jej le�a� tekturowy he�m ameryka�ski. First Lieutenant2, w�a�ciwy komendant obozu, za�o�ywszy nog� na nog�, �u� oboj�tnie gum� i b�yszcz�c obco brylantyn� t�po patrza� w uda �piewaczki. Za krzes�ami ciasno zbi� si� t�um, szczelnie oblepi� okna hali, przygl�da� si� nabo�nie brzozowemu krzy�owi, wyci�tym z papieru or�om przyszpilonym do wielkich chor�gwi narodowych zszytych z prze�cierade�, otwartym drzwiom, w kt�rych ko�ysa� si� bluszcz i dr�a�o pogodne niebo, przygl�da� si� i milcza�. Obok �awek sta� nieruchomo Batalion. -- Jak przeczytasz Sowizdrza�a, to mi oddaj -- zaszepta� Redaktor. -- Przyjdziesz do nas na gulasz? Bo my wcze�nie do teatru idziemy -- ukl�kn�� na jedno kolano i uderzy� si� pi�ci� w piersi. -- Przyjd� -- zapewni�em go �arliwie, osuwaj�c si� obok niego na ziemi�. Arcybiskup popatrzy� na t�um u podn�a o�tarza i nieznacznie skin�� g�ow�. Stoj�cy dot�d bezczynnie przy fotelu ksi�dz z Dachau poskoczy� �ywo i w�o�y� mu mitr� na g�ow�. Arcybiskup niecierpliwym ruchem poprawi� j� (widocznie uwiera�a) i dopiero wtedy pob�ogos�awi� nas bezradnym roz�o�eniem r�k. Nad skwapliwie pochylonymi g�owami przep�yn�� s�aby szept modlitwy. Po drugiej stronie betonowego dziedzi�ca, na w�ziutkim skrawku zieleni pod anemicznymi platanami, rozk�ada� si� transport wytrz��ni�ty z ameryka�skich ci�ar�wek. Zieleniec zatarasowano betami, na kt�rych zaraz usiad�y karmi�ce kobiety, rozwrzeszczane czarne bachory, omdlewaj�ce od �aru, oboj�tne na wszystko dziewcz�ta, prze�wiecaj�ce cia�em przez przejrzyste sukienki. M�czy�ni w mokrych od potu koszulach tkwili czujnie przy t�umokach, �azili pod budynkiem, gapili si� na hal�, a co energiczniejsi poszli ogl�da� izby, w kt�rych mia� mieszka� transport. -- Aha, poeta. Pan nie na mszy? Uciek� pan od narodowego i boskiego misterium? Nie buduje pan fundamentu drzewca sztandaru narodowego z�o�onego z ducha poleg�ych i innych? Na kupie oplecionych sznurami walizek, poduszek i ko�der siedzia�a dziewczyna o niezwyk�ych oczach. Zamiast krzy�yka dynda�a jej si� na szyi dziwaczna, pod�u�na kapsu�ka, podobna do ma�ej �wistawki. Pod batystow� sp�dniczk� rysowa�y si� mocne, j�drne uda. �liczne nogi mi�kko sp�ywa�y po pierzynie. Pod nimi, okraczywszy wysokimi cholewami waliz�, siedzia� w�adczo Profesor i ironicznie u�miecha� si� do mnie zza okular�w jak zza okopu. Musia� dojrze�, �e mi szcz�ki zadrga�y z po��dania. -- Wytrzyma�em biologicznie. Teraz k�ad� podwaliny pod drog� do Polski. Z letargu duchowego wchodz� w �ywe cia�o narodu -- odrzek�em wykr�tnie. Roze�miali�my si� obaj. Cytowali�my co celniejsze ust�py z powielaczowego pornograficzno-patriotycznego pisemka obozowego wydawanego przez ksi�y.
2 First Lieutenant (ang.) -- wy�szy stopie� oficerski.
Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 5
-- Ta pani -- Profesor uczyni� gest w g�r�, dotykaj�c niechc�cy n�g dziewczyny -- w�a�nie uciek�a do �ywego cia�a narodu. Ca�y transport przyjecha� z Pilzna. Przeszli z Polski przez zielon� granic�. Podnios�em domy�lnie brwi. Dziewczyna b�ysn�a w odpowiedzi z�bami. Poprawi�a si� na pierzynie. Zbyt pe�ne piersi zako�ysa�y si� pod bluzk�. -- Z band le�nych? -- domy�li�em si�. Chodz�c na mi�so baranie po innych sztubach s�ucha�em radia z Warszawy. Mi�dzy jedn� a drug� skrzynk� poszukiwania rodzin narzekano wci�� na bandy le�ne. -- Wprost przeciwnie. Z naszych. �yd�wka. Uciekli. Jak kro wy, kt�re szukaj� lepszego pastwiska. Wle�li do nas jak w zakazane zbo�e. A tu ug�r, panienko! -- przechyli� si� do ty�u, uderzy� j� w kolano i zupe�nie jawnie zjecha� d�oni� po �ydce dziewczyny. Poda�em dziewczynie r�k�. Przymru�y�a rz�sy, mo�e od s�o�ca, kt�re na chwil� zapali�o si� w jej oczach. -- Niech pani nie s�ucha. To gorycz krowy, kt�ra nie znalaz�a lepszego pastwiska, cho� z�azi�a p� �wiata. -- Jeste�my z jednego domu -- rzek�a dziewczyna -- z getta -- u�miechn�a si�, jakby przepraszaj�c -- i zn�w spotkali�my si� w jednym domu -- ogarn�a d�oni� kamienie koszar -- w domu esesma�skim. -- Jakby wojny nie by�o -- doda� zgry�liwie Profesor i rad z siebie roze�mia� si� ha�a�liwie. Potar� zmarszczone d�onie i klepn�� si� po sk�rzanych bawarskich spodenkach, poplamionych jak fartuch rze�nika. -- Niech pan pami�ta o krowach, niedosz�y poeto -- dorzuci� i zapatrzy� si� w swoje ow�osione kolana. -- �eby szuka� lepszego pastwiska? -- zapyta�a znad pierzyn dziewczyna. Czubkiem palc�w musn�a w�osy m�czyzny. �cisn��em ironicznie wargi, �api�c jej uko�ne spojrzenie. -- Nie -- odrzek� niech�tnie Profesor. -- �eby mie� swoje w�asne pastwisko. I nie by� ambasadorem swego stada na cudzych ��kach. -- A gdzie� jest nasza ��ka? -- W Palestynie. W wi�zieniu Akko pod Jerozolim�. Siedzia�em tam p� roku za nielegaln� emigracj�. W czasie wojny, cha, cha, cha -- parskn�� grzmi�cym �miechem, wsta� i bez s�owa poszed� przez betonowy dziedziniec ku hali. Wylewali si� z niej ludzie po sko�czonym nabo�e�stwie, nape�niaj�c z szumem dziedziniec jak misk�. R�j prominencji, oblepiaj�cy z brz�czeniem Arcybiskupa, pop�yn�� w stron� komendantury i wsi�k� w parterowe drzwi mieszkania Pierwszego Porucznika. -- Oto �ywe, ascetyczne cia�o narodu. Polska jemio�a na niemieckim d�bie. -- Pogardliwie machn��em r�k� w stron� placu. -- A jednak si�a. Bo my walczymy o ide�! A c� tam, w tej waszej -- Polsce? Nie odchodzi�em, szerokie sukienne spodnie natarczywie �askota�y mi uda. Dziewczyna zsun�a si� mi�kko z pierzyn i wyl�dowa�a na ziemi, ocieraj�c si� jak kot cia�em o moje cia�o. Zbyt wydatny biust zako�ysa� si� znowu pod bluzk�. -- My�li pan, �e jestem biednym pasa�erem, co wysiad� z tramwaju, w kt�rym po�owa siedzi, a druga po�owa trz�sie si�? �e to z powodu korony or�a? Zna pan przecie� polskie dowcipy? Ot� wcale nie! -- krzykn�a z pasj�. -- Wcale nie dlatego! Chwyci�a energicznie za walizk�. Gdy schyli�a si�, uda b�ysn�y spod r�owej sukienki. Transport w gor�czkowym po�piechu zacz�� wnosi� pakunki do koszar. Z�apa�em dwa tobo�y i bij�c po m�sku butami o beton podygowa�em w g�r� schod�w. Ca�y czas patrzy�em w kark dziewczyny, kt�ra, objuczona betami, cz�apa�a przede mn�. Jakie� jej ciotki czy opiekunki krzycza�y na ni� piskliwie, chwyta�y rozdygotanymi r�koma za bety i pokazywa�y drog�. Zwalili�my ci�ary w sali na parterze i wybiegli�my zn�w po walizy, pokrzykuj�c weso�o i kln�c pod nosem. W przej�ciu otar�em si� zn�w o dziewczyn� i pochwyci�em jej rozbawione spojrzenie. W sali, kt�ra mia�a by� zaj�ta przez par� godzin, m�czy�ni j�li si� do na wp� wywalonych drzwi, tarasuj�c drog�, do wybitego okna i pokiereszowanych, spi�trzonych prycz. W ciemnej jak piwnica izbie wzbi� si� a� pod sufit t�usty kurz i dusi� w gardle. Zbiera�o si� �miecie i wyrzuca�o je przez wybite okno korytarza wprost na g�owy zagospodarowanych na ty�ach koszar ludzi, kt�rzy nie dbaj�c ani o Grunwald, ani o �wie�y lipcowy dzie�, ani o kary gro��ce wed�ug regulaminu, siedzieli kupami przy niezliczonych ogniskach, zbudowanych z paru sutych szczyp od�upanych z prycz i sto��w, pitrasili w rondlach, mena�kach, okopconych paczkach po konserwach i w zdobycznych aluminiowych garnkach wszelkiego rodzaju jedzenie: mi�so baranie, z�upione stadu w Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 6
noc przedgrunwaldow�, kasz�, zupy, kompoty, piekli na zardzewia�ych rozpalonych blatach placki kartoflane i mieszali drewnianymi �opatkami w kipi�cych wszystkimi kolorami miksturach, dmuchaj�c pracowicie w ogie�. Dym, jak g�sta, brudna �mietana gotuj�ca si� od do�u, bulgota�, wzdyma� si�, podnosi� si� leniwie znad ziemi, wylewa� si� przez szczerbaty mur na poblisk� ��k�, zaciera� kontury dalekiego, p�askiego lasu le��cego na horyzoncie i owija� jak kremem kopuliste platany przy autostradzie. Zapach gotuj�cej si� surowizny, zmieszanej z dymem, ostro gryz� w nozdrza, a� kr�ci�o si� w �o��dku. Od spodu, spod dymu jak z dna garnka, dobiega� bulgot okrzyk�w i przekle�stw g�odnych, gotuj�cych sobie jad�o ludzi. Oderwa�em dziewczyn� od okna i za ci�gn��em do bia�ej, wyk�adanej kaflami umywalni, kt�ra zapaskudzona resztkami jedzenia i �ajnem �mierdzia�a jak latryna. -- To wy tak �yjecie -- rzek�a pogardliwie �yd�wka podstawiwszy r�ce pod strumie� wody. -- Z przodu Grunwald, a z ty�u pichcenie. Ja bym dnia tutaj nie wytrzyma�a-. Ach, nie wytrzyma�a! -- Przyzwyczai�aby si� pani -- odpar�em ura�ony. -- To jest jeszcze kwarantanna. Ni to kacet, ni to wolno��. Ale b�dzie lepiej, wolniej! Jeste�my wielk� si��! Moraln�! -- unios�em si� gwa�townie. -- Ale -- zmitygowa�em si� -- ludziom chce si� je��. Cz�owiek musi je��, musi mie� kobiety. Tyle lat ludzie byli g�odni! Tyle lat t�sknili do tej chwili, kiedy najedz� si� chleba, kiedy b�d� mie� pierwsz� kobiet�! To s� zasadnicze sprawy. Na to i Grunwald nie pomo�e. Strz�sn�a z r�k natr�tne krople. Wytar�a r�ce o kraj sp�dniczki. B�ysn�a udami. Wyszli�my na korytarz. Automatyczne drzwi zatrzasn�y si� cicho za nami. Nie zepsuto ich do tej pory. -- I to po tylu latach obozu nie zapragn�� pan wyj�� poza te mury? -- Przygl�da�a mi si� badawczo jak osobliwej odmianie psa albo kota. -- Nie m�wi� o chlebie ani -- w g�osie jej przewin�� si� leciutki akcent ironii -- o kobiecie. Ale p�j�� po prostu do lasu? -- Ba�em si� -- wyzna�em szczerze -- bo pilnuj�. Prze�y� tyle lat i zgin�� po wojnie, nie, to zbyt groteskowe. Cz�owiek ceni siebie w dw�jnas�b. -- Ba� si� pan! -- klasn�a w d�onie -- ach, ba� si� pan! -- A pani� co ci�gn�o na... na cudze ��ki, jak nie strach? Uciek�a pani od tej Ojczyzny? Mira� Zachodu? Oto i Zach�d! -- Pokaza�em r�k� rozbite okno, w kt�rym k��bi� si� dym. -- Wszyscy boimy si�, odk�d nasta� pok�j. Dziewczyna roze�mia�a si� drwi�co. Chodzili�my po korytarzu, wzd�u� okien wychodz�cych na las. -- Wcale nie strach! Uciek�am od mi�o�ci. �mieszne, ach, jakie �mieszne! Podci�gn��em opadaj�ce spodnie i skrzy�owa�em go�e ramiona na piersiach. Wstydzi�em si� pryszczy wy�a��cych spod koszulki gimnastycznej, ale do tej pory nie zdo�a�em ukra�� koszuli z ko�nierzykiem. -- Przez sze�� lat by�am katoliczk�, Polk�, nauczy�am si� przykaza� takich i owakich, chodzi�am regularnie na msze i do spowiedzi. Matka, zanim zgin�a w Treblince, da�a mi ksi��eczk� do nabo�e�stwa. Jeszcze dzi� mani dedykacj� w oczach: ,,Kochanej c�reczce, Jahince, w Dniu Jej Pierwszej Komunii, Mamunia." Nazywa�am si� inaczej. Nie jestem przecie podobna do �yd�wki -- powiedzia�a z pewn� dum�, szukaj�c oczyma potwierdzenia w moich oczach. W istocie, nie wygl�da�a na �yd�wk�. Mia�a jasne, puszyste w�osy i szerok�, nieco p�ask� twarz. Tylko ciemne g��bokie oczy opalizowa�y niespokojnie. -- Przecie� pani jest jak Aryjka -- rzek�em pochwalnie. Oczy jej zal�ni�y z wdzi�czno�ci�. -- To strach. A gdzie mi�o��? -- Jest mi�o��, bo si� zakocha�am. W katoliku. By� komunist� i nie lubi� �yd�w -- poskar�y�a si� naiwnie. -- Bardzo mnie kocha�. Nie mog�am mu k�ama�. Prawda, �e nie mog�am? Popatrzy�em jej przeci�gle w oczy z dobrze udanym milczeniem wsp�czucia. -- Zaci�gn�� si� do wojska, jak tylko Niemcy odeszli. To by�o, nawiasem, w Siedlcach. Napisa�am mu list na poczt� polow� i uciek�am. To bardzo �atwo, ach, jak �atwo! -- Nie czekaj�c na odpowied�? -- zdumia�em si�. Zaczerwieni�a si� jak brzoskwinia i przygryz�a wargi. -- Ba�am si�, �e napisze... -- Urwa�a. -- On by� jak endek. A ja... naprawd� ju� nie mog�am! Nie chcia�am! Wola�am, �eby mnie nazywano chaimk�, �eby si� ode mnie Polacy odsuwali! Paru m�czyzn przebieg�o potr�caj�c nas i znikn�o za zakr�tem korytarza. Gdzie� z podw�rza dobiega�y podniecone okrzyki. Uj��em j� za r�k�. By�a ciep�a i mi�kka jak sier�� kota. Dym z okien wsi�ka� w korytarz i k�ad� si� na suficie w�skimi pasmami jak paj�czyna. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 7
-- Dobrze to rozumiem -- odrzek�em zdawkowo, z trudem opanowawszy dr�enie szcz�k. -- Jest pani bardzo odwa�na. Odwaga strachu. Chcia�bym by� tak�e takim. -- I wypali�em jednym tchem: -- Nie posz�aby pani na spacer, ale tak, poza obr�b obozu? Tam podobno sosny ociekaj� zapachem lata, a ja jeszcze nigdzie nie by�em. Zbiesi�bym si� chyba z t�sknoty za przestrzeni� i pieszo poszed�bym na zach�d czy na wsch�d. �al mi zostawi� ksi��ki, kt�re uzbiera�em. Ale z pani� -- �cisn��em j� poufale za r�k� -- nie zaszed�bym daleko. Bezpiecznie. Zastuka�em �ywiej butami i podci�gn��em jedn� r�k� spodnie. Suche, ostre sukno parzy�o jak pokrzywa. Na korytarzach d�wi�cza�y ju� kot�y. Zbli�a� si� czas obiadu. �o��dek �mi� jak bol�cy z�b. Z dziedzi�ca wia�o krzykiem. Zn�w przebiegli po korytarzu ludzie i wpadli w drzwi wej�ciowe. Co� tam musia�o si� dzia�. -- Jutro odje�d�amy dalej -- rzek�a dziewczyna oswobadzaj�c r�k�. -- Kto wie, dok�d? Dzie� w jednym obozie, dzie� w drugim... Stale nowi ludzie, obcy. Mam wstr�t do tego! -- I nagle rzek�a prawie szeptem: -- Panicznie si� boj�, �e pojad� do Palestyny. Co ja mam wsp�lnego z �ydami? By� samotnie, prywatnie �yd�wk� -- tak! Ale �y� w �ydowskiej wsi, doi� krowy, maca� �ydowskie kurcz�ta, wyj�� za m�� za �yda? Nie, nie! -- krzykn�a, jakbym namawia� j� do tego. -- Mo�e uciekn� na studia. Ale tak czy owak nie spotkamy si� nigdy. Nie -- potwierdzi�a stanowczo swoje my�li -- nie spotkamy si� nigdy. A szkoda. Mo�e mog�abym si� zakocha� w panu? -- U�miechn�a si�, ubawiona wyrazem moich oczu. -- Bo pan umie s�ucha�. Tak jak Romek. To ten z Siedlec -- wyja�ni�a kr�tko. Przygarn��em j� za �okie� i brutalnie obr�ci�em ku sobie. Prawie dotyka�a mnie zbyt wydatnymi piersiami. Fala krwi przep�yn�a przez moje cia�o. -- Nie spotkamy si� nigdy! -- droczy�a si� ze mn�, a k�ciki jej ust drga�y -- ale -- zawiesi�a g�os -- to tym lepiej. A kiedy pu�ci�em j�, zniech�cony, wsun�a mi si� pod rami�. -- Kiedy pan chce i�� na ten... spacer? -- Po obiedzie, dobrze? -- zaszepta�em z przej�ciem. -- B�dzie �atwiej przy zmianie warty. P�jdziemy. Zn�w paru m�czyzn przebieg�o korytarzem. Ostatni odwr�ci� si�, machn�� ku nam zach�caj�co i krzykn�� zadyszany: -- Chod�cie, zobaczycie! Akcja pacyfikacyjna! Wojsko z karabinami! Rewolucja! -- i zatupota� po schodach. Dziewczyna, nie odpowiedziawszy mi, rzuci�a si� do drzwi. Pogna�em za ni�. Zbiegli�my na dw�r. W drzwiach ko�ysa� si� t�um. �rodkiem placu cofa�a si� fala ludzi, rozp�ywaj�c si� z szumem na boki przed sun�cymi powoli jak �odzie jeepami, w kt�rych stali �o�nierze, Amerykanie, potrz�saj�c gro�nie karabinami. Naraz z pierwszego auta buchn�� strza�. T�um zatrzepota� jak stado sp�oszonych kaczek, odpowiedzia� wrogim okrzykiem i zamilk� zbiegaj�c z bulgotem w kurnik koszar. Natychmiast wszystkie okna zape�ni�y si� rozgdakanymi g�owami ludzkimi. Z drzwi komendantury wypad� Major. Na widok �o�nierzy stan�� jak wryty, a potem cicho wycofa� si� pod schodki, na kt�rych dostojnie za-jaskrawi�a si� posta� Arcybiskupa. Dziewczyna dr�a�a ca�ym cia�em. Przyci�gn��em j� do siebie. Zbyt wydatny biust ugi�� si� mi�kko pod palcami. Przytuli�a si� ufnie. -- Byd�o -- rzuci�a przez z�by -- ach, co za byd�o! Ile� bym da�a, �eby st�d uciec! Uciekajmy -- nakry�a d�o�mi moje d�onie. Pusty �o��dek uwiera� mnie jak ciasny, piek�cy but. -- To przez tych kucharzy -- informowa� kto� przed nami -- to oni nas�ali Amerykan�w. Zhardzieli przy kotle! Radia nie chcieli w po�udnie na Londyn nastawi�. Ha�as im ludzie pod oknami robi�! A szczeg�lnie taki jeden, co w pierwszej kuchni gotuje, kucharzem robi� w Allachu, misk� kartofli wyrzuci� na ludzi. Ch�opaki zbuntowali si�. Tylko to powinno by� bez krzyku. Z�apa� raz, dwa, kark ukr�ci� cholerze antychrystowi, i kwita. Ale z polskim narodem czy mo�na? -- I zaduma� si� pos�pnie. -- Ju� im dobrze dali -- pocieszy� inny -- przez tydzie� nie pozbieraj� si�. �ywi to oni nie przyjd� z obozu, jak wam m�wi�. Wszystkie szyby na parterze by�y sumiennie wyt�uczone. W przypr�szonym cieniem wn�trzu pokoj�w krz�tali si� na gruzach sprz�t�w ludzie, ratuj�c, co si� da. Od he�m�w �o�nierzy, kt�rzy pilnowali g��wnego wej�cia na parter, odpryskiwa�o s�o�ce i razi�o w oczy. Czekali niezdecydowani, podczas gdy samochody zawr�ci�y ku bramie. Wtem z drzwi przeciwleg�ego skrzyd�a koszar wysun�a si� zbita grupa ludzi i szamoc�c si� jak sfora ps�w ruszy�a przez pusty plac wprost do komendantury. Z pochylonym �bem, jak bod�cy Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 8
byk, szed� przodem chor��y. Stefan depta� mu po pi�tach. Trzyma� przez p� dziewczyn�, kt�ra mu si� wyrywa�a z piskiem. Inny dopad� z boku, z�apa� j� za kark, potarmosi�, uspokoi�. Reszta po-skoczy�a i otoczy�a ich i olbrzymiego Kolk�, g�ruj�cego g�ow� nad wszystkimi, kt�ry pogania� kopniakami cz�owieka w bia�ym fartuchu, wykr�caj�c mu do ty�u r�k�. �o�nierze poskoczyli im naprzeciw. Przycisn��em swoj� dziewczyn�, a� krzykn�a. Przechyli�em jej twarz do poca�unku, ale wyrywa�a si� gniewna. -- To c�, po obiedzie -- rzek�em z rezygnacj� i rozepchn�wszy t�um wypad�em na plac. -- To koledzy! -- krzykn��em jej z daleka. Wspi�a si� na palce i podnios�a d�o� do twarzy, troch� ze zdziwieniem, a troch� jak z peronu. Dopad�em ch�opc�w na chwil� przedtem, zanim otoczyli nas �o�nierze. -- Ej, Tadziu -- zagrzmia� roze�miany Kolka -- z�odzieja mamy! Ca�y w�r mi�sa nakryli�my w kuchni! A na sztubie pana kucharza Niemk� w ��ku! Nie zd��y� jej wyprowadzi�. Pr�dzej, bydl�! I pchn�� kolanem p�dzonego kucharza. Kucharz widz�c �o�nierzy wrzasn�� z b�lu. �o�nierz podbieg� do Kolki, zabulgota� gard�owo i zamierzy� si� kolb�. Ale nie uderzy�. Na schodkach przed komendantur�, mi�dzy Pu�kownikiem a Majorem, sta� Arcybiskup i patrzy� na nas �agodnym i zm�czonym wzrokiem. Poruszy� wargami, jakby si� modli�, ale Stefanowi wyda�o si�, �e pyta. -- Bo krad�, prosz� ksi�dza, jedzenie dla Niemki kolegom krad�! Krad� i cudzo�o�y�! -- krzykn�� i b�yskaj�c gniewnie podbitym, przekrwionym okiem popchn�� na schody dziewczyn�, a� upad�a na kolana. -- I radia nam s�ucha� nie daj�! Waszego radia -- doda� buntowniczo, -- Nie z Warszawy, z Londynu! III Pok�j redaktor�w by� przytulnie obity tapet� w liryczne kwiatki. Po prawowiernych mieszka�cach, oficerach SS, kt�rzy albo padli na polu chwa�y w bitwie przy koszarach, albo uciekli do rodziny, albo zaj�li opr�nione przez nas miejsca w Dachau, zosta�a tylko solidna, dwudrzwiowa szafa, cudem nie ca�kiem rozbita przez auslender�w, kt�rzy ledwo wyzwoleni z obozu wpadli po sko�czonej wojnie w bezpa�skie koszary, wyt�ukli wszystkie szyby, �yrandole, lustra w �azienkach i umywalniach, rozmontowali gruntownie aparaty filmowe, wybili rentgenowi z�by w szpitalu, popalili auta, motocykle i armaty w gara�u, wysadzili, rabuj�c amunicj�, cz�� muru koszarowego, po�amali bardziej rzucaj�ce si� w oczy mahoniowe salonowe meble i zapaskudziwszy z czubem miski klozetowe odeszli �piewaj�c hymny narodowe. By�a wi�c szafa, dalej sklecony ze szcz�tk�w tapczan przykryty imitacj� tygrysiej sk�ry, zawalony kup� publicystycznych ksi��ek, skrupulatnie wybranych spomi�dzy �miecia, zalegaj�cego dziedziniec, biblioteka bowiem, na r�wni ze szpitalem, aptek�, kinem i olbrzymi� kartotek� zawieraj�c� legitymacje i fotografie wielu dziesi�tk�w tysi�cy SS-man�w, zosta�a rozbita w puch i wyrzucona na bruk. Siedzia�em wci�ni�ty w r�g kanapy, gapi�c si� bezmy�lnie na ciemniejsz� plam� na �cianie, ozdobion� nie wiadomo sk�d wy-trza�ni�tym Norwidem, ewangelicznie brodatym. Zza uchylonych drzwi dochodzi� z korytarza brz�k kot�a. Tu, na pokojach oficerskich, nawet grunwaldowy gulasz wydawano bez kolejki i bez kontroli. Ka�dy oficer bra� dwie, trzy miski, na zapas, na wiecz�r. Bo z chlebem to r�nie bywa�o, najcz�ciej trzysta gram�w. Nawet dla �o�nierzy ma�o, c� dopiero dla oficer�w! Redaktor wepchn�� si� do �rodka, piastuj�c w r�kach dwie pe�ne, dymi�ce zapachem mi�sa miski. Wetkn�� mi jedn� do r�k. -- Masz, jedz i ro�nij -- rzek� kr�tko, ale dobitnie. Wydoskonali� sobie dykcj�, by� bowiem troszeczk� g�uchy, a mieszka� z kapitanem, by�ym korespondentem dziennika w Bia�ymstoku, g�uchym jak wysch�y pie�. Obaj nape�niali pok�j niespokojnym buczeniem jak niesforne b�ki. Wolno zanurzy�em �y�k� w gulaszu, wybieraj�c starannie mi�so. Nie by�em ju� zach�annie g�odny. Z okazji Bitwy pod Grunwaldem wydzielono nam po litrze kartofli z mi�sem i sosem. -- Wiesz, �e chcia�bym mieszka� w pokoju -- rzek�em do Redaktora, kt�ry odsun�� maszyn� i matryce pod okno, zasiad� przy stole i mlaskaj�c g�o�no j�zykiem wzi�� si� ra�no do jedzenia -- �ebym m�g� porozk�ada� moje ksi��ki, powiesi� na noc spodnie w szafie, no i w og�le spa� w ��ku. Sam w pokoju to cholernie przyjemnie! -- Albo we dwoje! -- hukn�� Redaktor. -- Z tym drugim? -- skrzywi�em si� z niesmakiem. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 9
-- Nie, z dziewczyn�. Przygada�e� z transportu, widzia�em! -- Co si� dziwisz? Po obozie to ju� chyba czas? -- Redaktor trafi� do obozu z powstania, wprost od m�odej �ony. -- Mo�e uciekn� z ni� na Zach�d. Od�o�y� �y�k� i popatrzy� na mnie spod oka. -- No, wiesz -- zakpi� -- ty i ucieczka! Szczeniaczku, rzuci�by� swoje wiersze i ksi��ki? Nie ba�by� si� �wiata? A jakby� musia� pog�odowa�? Obra�ony, odsun��em misk�. Odwr�ci�em twarz ku oknu. W szczerbach wybitej szyby s�o�ce rozwidla�o si� w t�czowe, pawie b�yski. -- No, nie martw si� -- Redaktor wsta� od sto�u i pog�aska� mnie po twarzy. -- Jakim mnie stworzy�e�, takim mnie, Panie Bo�e, masz. A w tym pochodzie z mi�sem by�e�? -- By�em -- mrukn��em niech�tnie. -- Mogliby�cie napisa� o tym. To sensacja! -- Prawdziwa sensacja obywa si� bez prasy, m�j mile�ki. Zreszt� ksi�dz Tokarek nie pozwoli�by napisa�. Jeste�my przecie� gazet� rz�dow�! U�ama� kawa�eczek chleba i umacza� w sosie. -- A tobie uda�o si� uciec? -- �o�nierze mnie pu�cili. Angielszczyzn� �wiat przejdziesz. Wyklarowa�em okejom, �e ja nic, �e przypadkowo, powiedzia�em o sprawie. Pokiwali g�owami. Jeszcze mi jeden r�k� poda�. Znasz Stefana? -- zapyta�em. -- By� blokowym na szonungu. -- Komunista? By�em u niego na bloku. Nie najgorszy. -- Szuja -- odrzek�em zwi�le. -- Bi� ludzi, wys�ugiwa� si� esmanom, �eby tylko zosta� blokowym i mie� bind�. Kiedy go wyrzucili na komando, to chodzi� jak struty. Trzech dni z fasonem nie umia� wytrzyma�. �aden lagrowiec. Redaktor pokiwa� g�ow�. Przechyli� misk� i pi� sos. -- Mo�na powiedzie� -- przeci�gn�� z wile�ska mi�dzy jednym a drugim �ykiem -- �e go troszk� nie lubi�e�. -- Ale umia� znale�� si�, nie ma co! Krzyczeli na niego, �e komunista i bandyta, a szczeg�lnie Pu�kownik. A on powiedzia�, �e owszem, bi�em i krad�em dla tych tam pu�kownik�w i major�w. Ale dzi� bym ju� nie bi� i nie krad�. Niechby zdechli w obozie, jeszcze bym im pom�g�. Krzyk si� zrobi�, �e o la! -- Nie wsadzili go przecie�, s�ysza�em. -- First Lieutenant da� mu do wyboru: albo kar� bunkra, albo wydalenie z obozu. Nie m�g� inaczej zrobi�, bo Arcybiskup przys�uchiwa� si� ca�y czas. Stefan wzi�� Niemk� pod pach�, przeprosi� j� i wyszli razem z obozu. -- Tak przy Arcybiskupie? A podlec! Przecie� ca�e wojsko w jego oczach skompromitowane. -- Wyliza� �y�k�, wytar� misk� papierem, papier wyrzuci� przez okno, misk� wstawi� do szafy, szaf� dok�adnie zamkn��, usta wysuszy� chusteczk�, chusteczk� schowa� do kieszeni, maszyn� spod okna postawi� na swoim miejscu i wtedy, gotowy do wyj�cia, oznajmi�: -- P�jdziesz do teatru. S� dwa bilety. Janusz -- to by� ten drugi, g�uchy -- poszed� na brid�a do Rotmistrza. Przyjecha� kto� z Drugiego Korpusu, mo�e nas zabierze do W�och. Ale o tym sza! boby wszyscy chcieli. Graj� teraz razem w karty. Nic ich nie ruszy, nie tylko Arcybiskup, ale nawet rewia. I wypchn�� mnie za drzwi, odbieraj�c mi ksi��k� z r�k. Zlustrowa� mnie przy tym podejrzliwie. Nie lubi�, jak mu cichaczem wynoszono druki. Zamkn�� uwa�nie drzwi na klucz, zastuka� do s�siednich, zanurzy� si� w dym, kt�ry, zwijaj�c si� przy zamkni�tym oknie, wy�cie�a� pok�j jak g�sta we�na. Na brudnej pod�odze sta�o przy krzes�ach kilka misek z nie dojedzonym gulaszem. Pewnie go zostawili na wiecz�r. Redaktor rzuci� klucz na st� i nie powiedziawszy ani s�owa wyszed�. Na dziedzi�cu ko�czono przygotowania do wieczornego ogniska. Wzniesiono solidny, czworok�tny stos, wzmocniony smolnymi pniakami po bokach, a na s�up, kt�ry stercza� na szczycie, nasadzono niemiecki he�m, pod s�upem za� skrzy�owano dwa strzaskane niemieckie karabiny bez zamk�w. Wok� stosu sta�y �awy, krzes�a i fotele. Chocia� wszyscy z napi�ciem oczekiwali�my ogniska i narodowych wyst�p�w wieczornych, ca�a zasiedzia�a ludno�� koszar, o-pr�cz oczywi�cie tych, co grasowali za budynkami, pilnowali sztub przed z�odziejami lub byli na wyprawach poza obozem, przenios�a si� pod gara�e, z kt�rych urz�dzono teatr. Przed zamkni�t� bram� teatru sta� t�um, kl�� i gro�nie krzycza�, napieraj�c na przepasanego narodow� szarf� policjanta w ameryka�skim tekturowym he�mie. Policjant rozkrzy�owanymi r�koma patetycznie broni� wej�cia. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 10
-- Ludzie, nie ma miejsc! Zlitujcie si�, ludzie! Przyjd�cie jutro. Jutro b�dziemy powtarza� Grunwald] Ka�dy zobaczy! -- krzycza� ochryple, coraz ochryp�ej, a� zapia� jak kogut, umilk� i opu�ci� r�ce. Odepchni�to go od wej�cia, zerwano i zadeptano narodow� szarf�. T�um rzuci� si� do bramy. J�kn�a, ale zamki nie pu�ci�y. -- Za grosz inteligencji -- rzek� ubawiony Redaktor i poci�gn�� mnie na drug� stron� gara�u do ma�ych drzwiczek dla aktor�w. Gdy w�lizn�li�my si� na widowni� i na migi za�atwili�my spraw� z policjantem, wo�nym w teatrze, odczu�em wyra�nie, �e przez chwil� by�em tak�e jak oficer. Umie�cili�my si� tu� za generalicj�, w drugim rz�dzie, na kt�ry pada�o jeszcze ��te �wiat�o ze sceny. Reszta w�skiej, ale niezmiernie d�ugiej sali ton�a w czarnoniebieskim mroku, z kt�rego b�yszcza�y ostro zapatrzone ludzkie twarze. Z zewn�trz dochodzi�y wrogie okrzyki szturmuj�cego t�umu i skrzypia�y wywa�ane �elazne drzwi. Nikt na nie nie zwraca� uwagi. Wszyscy patrzyli na scen�. Bo oto na �rodku jaskrawo o�wietlonej sceny, przybranej w czerwie�, biel i �yw� ziele� i podpartej czarnym pud�em rozdrganego patriotyczn� melodi� fortepianu, sta�a zap�oniona jak dziecko na imieninach �piewaczka, hojna blondyna w krakowskim stroju, umajona wie�cem niedojrza�ych, ale ju� p�owiej�cych k�os�w. Palcami podtrzymywa�a sp�dniczk� i oczy wznosi�a niewinnie ku kurtynie, ku sufitowi, ku niebu. Wko�o niej upozowa�o si� kilku m�odych ludzi w obozowych pasiakach, podtrzymuj�cych wst��ki od jej stanika. -- Paru z nich zna�em: byli schreiberami w przes�awnym obozie Allachu, pasiaki le�a�y na nich jak ulane, musia�y by� szyte specjalnie na zam�wienie jeszcze w obozie. Inni, w robotniczych kombinezonach, krz�tali si� na peryferiach sceny, je�dzili z taczkami i obnosili naoko�o �piewaczki �opaty, kilofy i �omy. Na samym za� przedzie, nieomal na kraw�dzi sceny, sta� gruby i p�omienny Aktor i d�oni� wskazuj�c na �piewaczk� ko�czy� z patosem wiersz: w imieniu Bogurodzicy, Dzieci my Twoje, Polsko, �o�nierze i robotnicy! Straszliwy trzask wywa�onej bramy i triumfalny krzyk wwalaj�cego si� do przepe�nionego gara�u t�umu zla� si� z ogromnym hurkotem oklask�w i histerycznym, patriotycznym wrzaskiem widz�w. Kiedy si� nieco uciszy�o, a prze�cierad�o kurtyny posz�o ponownie na boki, by jeszcze raz pokaza� zap�onion� Rzeczpospolit� oraz jej kochanka, Aktora, w zachwyceniu w ni� wpatrzonego, Redaktor, kt�ry si� nareszcie umie�ci� jako tako na skraju �awy, pochyli� si� ku mnie konfidencjonalnie i hukn�� g�o�no i z niek�amanym zadowoleniem: -- Szkoda, �e jeszcze ��ka na scen� nie wstawili! Fajna Rzeczpospolita! I warta grzechu! IV -- Powiedz mi, po co ty siedzisz w tym obozie? Czy ci� nic st�d nie rwie naprz�d? -- Dziewczyna pochyli�a si� czule nade mn�. Zbyt pe�ny biust zako�ysa� si� pod bluzk�. W jej niespokojnych, opalizuj�cych oczach odbija�em si� ma�ym, wypuk�ym fragmentem siebie. Podnios�em g�ow� i chcia�em poca�owa� j� w wilgotne, rozchylone usta. Zmarszczy�a brwi i odsun�a si�. -- Nie, nie rwie mnie ju� nigdzie -- westchn��em leniwie i sennie opad�em na ziemi� pachn�c� zbutwia�ym igliwiem. -- Ty i tak kochasz tylko tego, kt�ry pozosta� w Polsce. Zamkn�a mi usta d�oni�. Nad nami pi�� si� w niebo sosnowy las i szumia�. Wiatr szele�ci� ocieraj�c si� o kor� drzew. S�o�ce, rozszczepione w wierzcho�ku sosny, jak pierzasta strza�a spad�o w g��b lasu i tkwi�o w bladozielonej trawie, kt�ra prze�wietlona jak cieniutkie z�oto pe�na by�a rozleniwiaj�cej woni lata. Rozchodzi�o si� od niej urzekaj�ce ciep�o, jak od cia�a kobiety. Zab��kany b�k, ma�y bombowiec, zahucza� nad nami i usiad� na �odydze dziewanny. -- Gramoli si� �ar�ocznie w konch� jak kosmaty psiak do miski z mlekiem -- rzek�em pob�a�liwie. -- Raczej jak dziecko na parapet okna -- zaobserwowa�a dziewczyna. -- Ach, ile� ja ich wynia�czy� musia�am. Nienawidz� dzieci! -- krzykn�a. Sp�oszony b�k odlecia� z gniewnym pomrukiem. -- Chod� -- zdecydowa�a si� nagle. -- Ju� p�no. Patrz, jak pociemnia�y sosny. Czwarta? Pi�ta? -- Popatrzy�a w g�r� ku czubom sosen, zanurzonym w lekkim potoku wiatru. -- O, jak nisko s�o�ce. -- Unios�a si� na kolana, strzepn�a resztki igliwia z sukni i poprawi�a w�osy. -- Chod� -- zerwa�a si� niecierpliwie, odsuwaj�c moje r�ce. -- Jed� ze mn�! Ach, jed� ze mn�! Ja tak si� boj� Palestyny! Przez las p�yn�a asfaltowa droga uj�ta w -tam� top�l. Chodzi�y po niej pary, rozgrzane i barwne. Borowski, Bitwa pod Grunwaldem 11
-- Widzisz, Nino -- na skraju lasu przerwa�em milczenie i u-j��em j� wp� -- tak �yj� Niemcy. I ja tak chcia�bym �y�, rozumiesz? Bez obozu, bez wojska, bez patriotyzmu, bez dyscypliny, normalnie, nie na pokaz! Nie pobiera� zupy z kot�a, nie my�le� o Polsce. -- No, w�a�nie -- podchwyci�a Nina -- jed� ze mn� na Zach�d. Ja jestem naprawd� wolna. -- A ch�opiec w Polsce? -- Zapomn� o nim. -- Ale dot�d nie zapomnia�a�? -- Nie mia�am innych, wi�c nie zapomnia�am. -- Nie mia�a�? -- Ci ludzie, z kt�rymi jad� od Polski -- podj�a po chwili z wysi�kiem -- to s� obcy. Mog� si� od nich oderwa�. Pojedziemy do Brukseli. Mam tam siostr� za bogatym Belgiem. B�d� studiowa�a medycyn�. Asfalt parzy� pod nogami. Nad drog� p�yn�y kopulaste topole, kt�rych sklepienie wiod�o a� pod czerwone mury i wie�e koszar, a opasawszy je zieleni� jak mostem pi�o si�, nabiegaj�c z�otem jak dojrza�e jab�ko, ponad gontowe dachy podmiejskiego osiedla, przeb�yskuj�ce r�owo poprzez niebieskawy dym powietrza jak przez jedwabny szal. -- Nino, zosta� ze mn� -- rzek�em niespodziewanie. -- Ja tu nie jestem niczym, ale si� wybij�. Mam koleg�w, kt�rzy mi pomog�, mam ksi��ki, od kt�rych trudno mi odej��. Tak je zbiera�em, rozumiesz? Ja boj� si� ryzyka, za du�o �mierci widzia�em, �eby si� da� zabi�. Niech inni, po co ja? Boj� si� przestrzeni, boj� si� ludzi, bo c� ja jestem? Jakie mam prawa? -- Umilk�em szukaj�c w my�li praw przys�uguj�cych mi. -- �adnych! Rozumiesz, �adnych! -- zawiesi�em g�os i wpatrzy�em si� w jej twarz, jakby szukaj�c tam wsp�czucia. -- Je�eli p�jdziemy st�d, to nam nikt nie da je��. Na ka�dym skrzy�owaniu mog� nas z�apa� te czarne ma�py w bia�ych kaskach i wsadzi� do nieznanego obozu, w kt�rym ze�re nas g��d. -- Ja si� nie boj� -- rzek�a sucho Nina. -- Ale nie mie� nigdy gruntu pod nogami! -- Urwa�em szukaj�c sugestywnej metafory. -- By� jak drzewo bez korzeni! Uschn��! -- Wi�c wracasz do Polski -- stwierdzi�a dziewczyna i skrzywi�a pogardliwie usta, kiedy pragn��em usprawiedliwi� si�. -- Chcia�e� mnie tylko na jeden dzie�, jak wszyscy. -- Wszyscy? -- gwizdn��em przez z�by. -- Tak, wszyscy! -- krzykn�a. Potkn�a si�. Podtrzyma�em j� za ramiona. Wyrwa�a si� gwa�townie i wrogo. -- Wszyscy, dla kt�rych jestem �yd�wk�! Widzisz to? -- uj�a za talizman w kszta�cie �wistawki. Palce jej dr�a�y. -- Nie spyta�e� mnie do tej pory, co to jest, inaczej ni� inni. To s� tablice Moj�esza, przykazania po hebrajsku. To ma mnie ��czy� z �ydami. Ale ja nie jestem ani �yd�wk�, ani Polk�. Z Polski mnie wyrzucili. Do �yd�w mam wstr�t. My�la�am, �e s� jeszcze inni ludzie. Ale ty nie jeste� cz�owiekiem, jeste� tylko Polakiem. Wracaj do Polski! -- krzykn�a zjadliwie. -- Wracaj do Polski! -- Wracaj do Polski! -- Przestraszy�em si� g�osu, jak ptaka, kt�ry nagle zrywa si� spod n�g. W wysokiej, z�otawej trawie b�yszcza� czarny kr�tko strzy�ony �