Józio Hałasik bardzo dziwne bajeczki
Szczegóły |
Tytuł |
Józio Hałasik bardzo dziwne bajeczki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Józio Hałasik bardzo dziwne bajeczki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Józio Hałasik bardzo dziwne bajeczki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Józio Hałasik bardzo dziwne bajeczki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
'AMI
Strona 3
c w a n u H 9
. ;
u ;*•#
|w®S ^ fcfe *V,V ■
i li
'•» puSci
’ » i£l j/.a < .j «.s. v ■*<
, , , <■
r 1 •> M •' £
Hv*v_V-A
k* .
,/ ' a r, ’At 1
Strona 4
v
Strona 5
napisał Adam Zagórski
WARSZAWA — KONSTANTY TREPTE
Strona 6
JÓZIO HAŁASIK
Był raz — pewien uwris chłopak Tu kamieniem w gęsi rzuca —
I niedobry — i głuptasik, To za ogon ciągnie kuca —
Co wszystko robił na opak, To na cielątka karku
A zwał się Józio Hałasik. Pędzi z krzykiem po folwarku
Dokuczał w domu, dokuczał w szkole, Na świnki tratując wpada,
Jednak najdziksze czynił swawole Lub rozpędza owiec stada.
Podczas wakacji, na wsi u stryjka. A jakby jeszcze było mu mało
Że nieraz trzeba było nań — kijka! Koniom do owsa sypie papryki.
Lecz — nie działały na Józia zbyt Te zaś sparzywszy sobie języki
Ani te plagi, ani ten wstyd. Targają łańcuch, aż krwawi ciało.
Ledwie z łez otarł oczęta I tak od rana do nocy
0 poprawie niepamięta — Broi Józio z całej mocy.
1 gdy nowy dzionek wstanie Znienawidzili go wszyscy:
Wszędzie Józia pełno znowu, Starzy, młodzi, dalsi, bliscy,
W stajni, kurniku, na sianie — Ludzie, zwierzęta i ptaki —
Już on płata psotę nową: Tak się wszystkim dał we znaki.
Koteczki rade nierade Przyszedł wreszcie koniec lata—
Zmusza chłeptać lemoniadę — Józio nos spuścił na kwintę,
I do ogonów im wiąże pęcherze. Serce żalem mu kołata —
Koty się trwożą, aż litość bierze. „Znów kuć trzeba: Tante, Tinte!“ -
Lecz nie Józia. Ten niecnota Wracać do szkoły — do miasta.
Wnet dalej innym dopieka: — I zabawom trza rzec: basta!
Tu kurczę cisnął do błota — Więc w przedodjezdną noc letnią, mih
Psu musztardy dał do mleka — Józio coś długo zasnąć nie może.
Tam mu na zawadzie kura — A kiedy zasnął. O wielki Boże!
Ze skrzydła jej rwie dwa pióra. Słuchajcie dzieci — co mu się śniło.
Biblioteka Narodowa
Warszawa
30001017840857
Strona 7
m'TST.m
Strona 8
II.
Nie w łóżku się widzi jeno w szczerem polu; I tylko za jej świńską zgodą
Wśród łąki zielonej i jasnej, Wstąpić można do ogrodu...
Tuż przy nim gęsiątka dwa cipcie gęgolą Przejść mimo ! — Nuż sen udaje? —
A on!!! — Czyż go łudzi wzrok własny!? Zerwie się, zbije, wyłaje.
U palców ma płetwy — miast koszuli pierze - Zbudzić? Prosić? Jeśli pozna
Dziób żółty — a szyja, jak wstęga. Józio zemsty od niej dozna...
Więc Józia biednego okropny strach zbierze Tak niedobrze i tak żle —
Chce krzyknąć — i... naraz,., zagęga!!! Józio-gęś aż poci się:
W gęś się przemienił!!! Co począć teraz? „Strach mi z przodu — strach mi z tyłu
Niebezpieczeństwa zewsząd grożą — Tutaj świnka a lis tam —
Wie bo sam gęsiom dokuczał nieraz — Świnka guzem — lis mogiłą
Chyba się schować gdzie w zbożu. Grożą mi — Cóż wybrać mara?!“
Lecz zboża nie widać —a wśród drzew, co w dali Waha się minuty ćwierć —-
Ciemniejszą opaską się piętrzą, Wreszcie woli guz niż śmierć...
Ach czyż się przed grozą gęś słaba ocali I w nagłem postanowieniu.
Nuż — lis się ukrywa w ich wnętrzu?! Chociaż z duszą na ramieniu,
Na myśl o lisie — ścierpł Józio-gęś cały Przerywa świnkowy sen:
I w ruch najżwawszy rozpuścił pedały »Gę-gę gę-gę gę-gę gę
Ucieka — ucieka — ucieka.,. Nie-e-śmiern, pro-o-szę-chcę
Aż dostrzegł siedzibę człowieka. W ogród ten - - w o-ogród ten
Dlaboga! — to folwark stryjkowy! Dostać się
O, tam już jest pewny swej głowy... Gę-gę-gę!!!“
Lecz jak się da poznać — by do pokoju I nagle wybucha płaczem.
Chcieli go wpuścić w takim dziwnym stroju? Świnka krząknie: „Hrum — a zaczem
Nowemi zgnębion przeciwnościami Pani się tak w polu pląta
Zalał się Józio gęsiemi łzami. Swego nie pilnując kąta.
Jednak iść trzeba! niema na to rady! A lis nie śpi — jeszcze zje!!!"
Gdyż wciąż go ściga - przed lisem strach blady. „Oj!!!“ gęś wrzaśnie. — „Hehehe" —
— Idzie... naraz podle drogi — Zaśmieje się świnka z niej —
Ujrzy słup srogi — „Tu odwagę aśćka miej
A pod nim świnka leniwa Pies by mu policzył ziobral
Drzemki używa. Ale — marsz już do kurnika."
0 znał tę świnkę dobrze. — Właśnie ona A Józia wdzięczność przenika —
Była przez niego najbardziej dręczona. Ze świneczka taka dobra —
A dziś los tak szpetnie darzy Więc ją cmoknął w łapy obie
Ona to stoi na straży I na folwark poszedł sobie.
Strona 9
pppw
wwmm
Strona 10
III.
Noc przyszła cicha i szybko pokryła Z trwogi wszystko w nim zamarło
Senną ciemnością wieś, pola i chaty... I dech mu nawet zaparło.
I tylko świerszczów kapela dzwoniła — Chce gęgać —nie może. — Lecz już się zbudziły
I tylko księżyc wypłynął na czaty. Inne gęsi. „Lis! Lis!" drą się z całej siły —
Raz wraz mu chmury przysłaniają oczy I leci wołanie po nocy —
Tak, że nie dojrzy lisa, który kroczy „Ratunku! Ratunku! Pomocy!"
Chyłkiem po ziemi — płaszcząc swoje ciało, Usłyszał wołanie Burek dzielny brytan
By najmniej komu widocznem się stało. I zaraz przez niego lis zostaje schwytan.
Tak do folwarku lis chytry się skrada, Krótka walka: bij! szarp! łup!
Łykając ślinkę na myśl o gęsinie — I już leży lisa trup.
1 modlitewkę do djabła wciąż gada: Gęsi krzyczą: „Wiwat pies!
„Spraw niechże pies się tu gdzie nie nawinie— Wiwat! mężny nasz obrońca!"
I niech nie broni gąsiąt pulchnych szyjki — I dziękują mu bez końca.
Bo mnie pozbawi dobrej kolacyjki*4. Burek wzruszony do łez
Swój swego wspiera — tak i djabeł liska. Temi wdzięczności objawy —
Lis bez przeszkody w podwórzec się wciska — Milczy jakiś czas wśród wrzawy.
I właśnie stanął już przy tej komórce. Dzięk składa tylko ukłonem
Gdzie biedny Józio siedział w gęsiej skórce. I merda serdecznie ogonem.
Na schodki wstąpił i trąca leciutko Aż hauknie: „Panowie i Panie!
Drzwiczek próbując, czy zwarte są kłódką. Spełniłem jeno zadanie
Józio który nie mógł spać ze zmartwienia 1 jestem tem nagrodzony,
Usłyszy te szmery. Że lis złodziej legł zgładzony.
Gęgnie: „Kto tam?" „Ja!“ —„Ty? lecz jak z imienia?" A wy — spijcie sobie smacznie —
„Pies! przyjaciel szczery! Korzystając ze snu pory —
Proszę cię bardzo, otwórz trochę drzwi te, Bo już rychło świtać zacznie.
Gdyż chciałem właśnie złożyć Ci wizytę." Adie! Gęsie i gąsiory!"
Józio, choć nie znał gęsiego zwyczaju, Odszedł. Gęsi chrapią wkrótce.
Lecz odwiedziny owe nocną porą — Jeden Józio nie śpi w budce.
Jakoś dziwaczne mu się być wydają Na dawnych czynów wspomnienie
I drzwi uchylać jakoś mu nie skoro. Wstydem lica płoną mu —
Lecz lis nalega: Tak dokuczał temu psu,
„Otwórzże kolega! A dziś przez losów dziwy
Rzec mam Ci iście ważnych słówek parę". Właśnie ten pies poczciwy —
Józio idzie — nim otworzy — przez szparę Przyniósł jemu ocalenie.
Wprzód zajrzy. Gdy lisa zoczył Więc myśli Józio, jakby to —-
Z przerażenia się zatoczył — Wynagrodzić przeszłe zło.
Strona 11
Strona 12
IV.
Skoro ranek błysnął biały — Które łatwo znaleść na śmietniku
Józio zwołał kurnik cały Potem czyniąc jak najwięcej krzyku,
I taką zacznie przemowę: Jak to u ludzi w modzie,
„Szanowni moi słuchacze! Iść w uroczystym pochodzie
Towarzystwo kurnikowe! Do Burka. Postanowiono niech tak będzie!
Kwaki, Gęgalscy, Gdakacze! Więc Józio i indyk stają w pierwszym rzędzie
Każdy z was mi przyzna przecie, I idą. Burek jeszcze drzemie
Że, gdyby nie dzielność Burka, Po nocnym srogim niewczasie,
Nie byłaby już na ś wiecie Ale ich widząc zrywa się.
Niejedna gęś, kaczka, kurka. A gdy otrzymał pierza brzemię
Więcej, on nas uchronił od wstydu, Nie posiada się z radości:
Od hańby, bowiem ustrzegł przed ohydą^ I na ucztę prosi gości:
Że miast człeka lis miałby z nas kolację!!“ „Chodźcie zemną moi mili,
Tu wszyscy krzykną: „Ma rację — ma rację!* Znam ja tu wcale blisko
„A więc was pytam słuchacze moi — Jedno wspaniałe ściernisko,
Czyliż się godzi, czyli nam przystoi — Tam się każdy z was posili
Tylko słów pustą fanfarą Przednią pszenicą, żytem, jęczmieniem.
Uczcić Burkowe zasługi — Oraz przeróźnem innem nasieniem.
A nie czynem? nie ofiarą? Jest też smakowita woda.
Wdzięczności wypłacać długi. A ja przy was czuwać będę.*
On nas ratował od największej biedy! Na to jakby na komendę
Zwracam się do was — tu obecnych — tedy, Wszyscy wrzasną: „Zgoda! zgoda!*
Do was gęsi, indyków, i kur! I przez które Burek wskaże
Burkowi za dzielność i trudy — Tajemnicze korytarze
Piór swych dajcie, miękkich ciepłych piór W dziarskim idą polonezie. —
Na podściółeczkę do budy. Na ostatku świnka lezie.!..
Że to zaś ze serca czynim nasz dar szczerze Wkrótce na ściernisku byli,
Niech każdy z pod serca te pióra wybierze. Tam jedli, śpiewali i pili.
Rzekł tak i skończył. A cała gromada Józio w podziwieniu szczerem
Bije oklaski — i wnet dalsza rada Czuje się przy Burku zerem.
Toczy się jakby w sposób ładny Wtem — myśl mu przychodzi ta:
Burkowi wręczyć dar gromadny. Gdyby się tak zmienił w psa?
Tu indyk, bywalec stary,
Strojniś i pyszałek hardy, Ledwie czas to pojąć miał
Radzi ustawić się w pary Gdy się naraz pieskiem stał.
Pierś ubrać w order, kokardy,
Strona 13
iWwStfaWirSili iiM(«>
X I ..> r -.:
'mmmmmm
Strona 14
Y.
Wyobraża sobie dziatwa, Tylko się pocieszał tem
Że psem być to jest rzecz łatwa. Że ostatecznie jest psem.
Ot trochę — tam — tu zaszczeka —
Przyłasi się do człowieka — Wśród łąki kwietnej — na trawy dywanie
Zresztą biega ile chce, Już się zebrały owce na skakanie.
Lub do drzemki kładzie się. I jak układne panienki ze dwora
A ma w podwórzu wielkie stanowisko — „Me-me!“ pozdrowią swego profesóra.
Wszak każdy z drobiu kłania mu się nisko, Burek prezentuje Józia
Czci go też owca, świnka i koń mocny, I do lekcji woła: „Huzia!**
A słucha nawet i sam pan stróż nocny. Więc naprzód profesor Burek
On w końcu wszystkich budzi swym alarmem, Pokazuje skok przez sznurek.
A jest dla lisa i wilka żandarmem. Potem Józio jeszcze raz.
Zatem Józio był bardzo rad z tego Potem owce skaczą wraz.
Że się z marnej gęsi w psa zmienił wielkiego Burek z oddali kieruje tym tanem
Był też nasz Józio leniwy, A Józinek sznur trzyma z baranem
Przytem zaś wielce chełpliwy I do wtóru śpiewa hau!
I liczył, że jako pies do woli W pół godziny tak się zgrzał,
Wyśpi się, wyleży i wyswali. Tak się zmęczył i zasapał,
A znowu dzięki zębom i pazurom Że go wszelki minął zapał
Niejedną się spisze dzielną awanturą. Być dłużej
Tymczasem ledwo się w psa przeobraził, W psiej skórze.
Burek go pod ramię bierze Na ziemię się wali, jak kłoda,
I powiada: *Kawalerze! I zaszczeka: „To swoboda
Nie będziesz ty tak darmo tutaj łaził — Psia ma być? To psia robota!
Psu, jak człekowi, gorzko nieraz trzeba Dawać lekcye gdy spiekota! —
Zarobić pracą na kawałek chleba. I zlewać się siódmym potem!
O tem się chłopaczku dowiedz. Nie chcę zaszczytów i sławy
A teraz chodźmy do owiec. I nie chcę takiej zabawy!
Udzielam im lekcyi skoków i wdzięku; Niż psem wielkim lepiej kotem
Ciężko to idzie no i pomaleńku. Małym być i na słoneczku
Ty zasię będziesz pouczał te smyki Wygrzewać się w ogródeczku!!!“
0 pierwszych głównych prawidłach muzyki. “
Józio słysząc Burka mowę Ledwie rzekł — a tu w lot
Ogon zwiesił — spuścił głowę. Z Józia psa — jest Józio kot.
Strona 15
»"■■■'"
Strona 16
VI.
Pan kot, Myszołapskim zwany, I splątany włos w kosmyki.
Także szczurów postrach znany, Józio myśli będzie źle,
Od lwa świetny wiedzie ród — Lecz się ruszyć ani śmie,
I nie brak mu różnych cnót. A ten chłopak nic nie pyta
Lecz te cnoty mroczy cień, Za łeb trzy kociaki chwyta
Bo łakomczuch jest i leń. I niby z jaką zabawką
Honor sprzeda za litr mleka, Pogonił z nimi do stawku,
A od pracy tak ucieka, Tu ich wsadził do cebrzyka —
Jakby od jakiej zarazy Na wodę zepchnie pręcikiem
I chowa się do kącika, I w ręce klaszcząc wykrzyka:
Gdzie ucina sobie śpika. „Kotki płyną okręcikiem!"
Za to czysty jest — bez skazy, — Dwa koteczki głupie, młode
Bo gdy drzemki nie odbywa Za żart biorą tę przygodę,
Wciąż się czesze i wymywa. Ale Józio pojął zaraz,
Zatem ma futerko szyk Że wnet będzie tu ambaras —
I wąsiki na fik mik. Gdy woda do cebra wnijdzie
Stąd więc — zwłaszcza mały — kotek Wszystkim im zatonąć przyjdzie.
Służy ludziom do pieszczotek. Więc łapie kawałek kija,
Jednak nieraz są dzieciaki, Co po środku stawu płynął,
Go męczą, dręczą kociaki — I nim, jak wiosłem, wywija
Jak naprzykład był nasz Józio. Ratując się, by nie zginął.
Sam on teraz z kocią buzią — Dostrzegł to zły chłopak z brzegu
W futerku i pazurkami Gniewem oczy mu nabiegą —
Leży w sadzie pod drzewami I zawoła: „Czekaj tam
Ąj jaj jaj jaj jaki rad, Ja ci tu wiosłować dam!"
Że się w wyzbył już psiej skóry. I jeden i drugi kamyczek
Jak mu słodko pachnie sad — Ciska w kotki i cebrzyczek.
Niby z malin konfitury. Trwoga powstaje straszliwa —
Jak słoneczko mu przygrzewa — Cebrzyk się szalenie kiwa
Jak wiaterek go pod wiewa. 1 coraz wody nabiera.
Mrau mrau mrau mrau aj jaj jaj! Kotkom śmierć w oczy zaziera!
Jednem słowem istny raj. Już im nie wyjść z tej pułapki
Przy nim inne dwa koteczki A wtem Józio złoży łapki
Pokładły się do drzemeczki... I zawoła: „Wielki Boże!
Wtem ktoś pędzi ode dwora - Gdy inaczej być nie może
Spojrzał Józio — struchlał cały — Spraw ty, Panie, wielki cud
Toż to chłopak pędzi mały — I ukryj nas w głębi wód!
Taki sam, jak on był wczora, Niech choć jako rybki małe
Te majtaski, ten wzrok dziki, Głosim Twoją, Panie, chwałę!"
Strona 17
I—
Strona 18
VII.
I cóż na to wy powiecie — Gęsi indyki i kury —
Ledwie wyrzekł słowa te — I w staw topią wzrok ponury.
Znikły kotki i złe dziecię — A każde trzyma pod pachą
A on w rybkę zmienił się. Powód do nowego strachu. —
Wóda dobra, woda miła Wędki z haczykiem dzierżą jedne
Józia zewsząd otuliła. Drugie zasię wielkie saki,
Słońce świeci w nią wesoło — A interes mają taki
Tylko strasznie mokro w koło — By łowić rybki biedne.
Gorzej jeszcze, bo i chłodno Józio nurka na dno dałby
Więc, choć czuł się tu swobodno Ale wtedy jak kichałby?
I zgoła zabezpieczony, Co tu począć? ciężka rada —
Że wprzód wielce był spocony Idzie ze wszech stron zagłada,
Ze strachu, — po chwilach paru Bo i nawet małe kaczki
Już nabawił się kataru. Cg na brzegu się bawiły,
Ale trudno kichać w, wodzie — Błoto nakładając w taczki,
Zatem Józio ku wygodzie Też na wodę się puściły
Swej — wychyla nad staw głowę I na Józia płyną szybko.
I dostrzega dziwo nowe. Ratujże się Józio rybko!
Nad brzegiem, Lecz już świadom był swych darów
Szeregiem, Józio — więc słowo rzekł krótkie
Stoją na trawie, ł pod wpływem dziwnych czarów
W groźnej postawie Zmienił się w kaczę malutkie.
Strona 19
Strona 20
Yin.
W tak małe, że jeszcze w jajku, Nowo przybyłe niebożę.
Gdy się wam to zdaje bajką — Potem z radości krzykami
Lub rzeczą nazbyt zawiłą — Prowadzą Józia do matek,
To wspomnijcie dziatki hoże, Aby się zagrzał gagatek
Iż się to Józiowi śniło, Pod ich ciepłemi skrzydłami.
A w śnie wszystko dziać się może. I przyjęto go na członka
Więc Józio w owem jajeczku, Do rodziny. Tak stworzonka
Niby w zamkniętym wózeczku Te malutkie są poczciwe.
Na brzegu cichutko leży. Poznał więc jak niegodziwe
W tem zgraja kaczątek nadbieży Były dawne figle jego
A wraz z nimi kurcząt moc, Względem malusieństwa tego.
Nawołując: hoc hoc hoc:
„Popatrz co za świetna kula — Lecz wnet Józia to znudziło
Jak to się po ziemi tuła, Być kaczęciem. Chodzić z matką
Jazda z tem na murawę Kaczką — przez sznur skakać gładko.
I róbmy w piłkę zabawę “. Wszystko to mu już nie miło.
Nie miał nawet Józio czasu Jużby pragnął nowej skóry.
W swej obronie wszcząć hałasu Lecz nie wiedział w co się zmienić.
Gdy już w jajko, niby w balon, W konia? Ciężkie ciągnąć fury,
Kurczęta nóżkami walą. Lub pod jeźdzcem boki pienić?
Leci w górę Józio więc To roboty jest za wiele.
Aż tu naraz jajko bęc — A Więc może — w piękne cielę?
Rozpęka skorupka cała To za głupie! Może w świnkę?
I malców zgraja zdumiała — I spokojnie paść słoninkę.
Zobaczywszy Józia-kaczę. Wygoda to, hm, nielada —
Co tak z góry na nich skacze. Ale jakoś nie wypada.
Też indyk co przy nich kroczy Bo tak wszyscy świnką gardzą —
Z podziwu wytrzeszczył oczy. Źe to bywa brudna bardzo,
Wśród milczenia ogólnego I że wszystkie świństwa je.
Józio wrzeszczy, co się zmieści, Myśli Józio: To jest fe!
Więc obskoczą wszyscy jego, Naraz wpadnie na myśl tę,
Każdy go tuli i pieści Żeby w mysz zamienić się.
I uspokaja, jak może,