14031
Szczegóły |
Tytuł |
14031 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14031 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14031 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14031 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
EDMUND GRABKOWSKI
HENRYK WIENIAWSKI
Anegdoty i ciekawostki
1991
WSTĘP
Henryk Wieniawski - wielki artysta, jedna z najwspanialszych indywidualności światowej wiolinistyki. Wybitny wirtuoz skrzypiec, przez współczesnych uznawany za następcę Niccolo Paganiniego.
Tytan estrady występujący z niesłychaną aktywnością w Europie i Ameryce. Ceniony kompozytor, którego twórczość przetrwała do naszych dni i jest obecna w repertuarze najwybitniejszych skrzypków.
Nowatorski pedagog - profesor konserwatoriów w Petersburgu i Brukseli. Jest jednak jeszcze inne spojrzenie na artystę - Wieniawski jako człowiek. Z jego zaletami i słabościami. W życiu codziennym, wśród przyjaciół, na ulicy, w salonach i dworskich komnatach. Jawi się nam w tym wymiarze indywidualność równie wyjątkowa, fascynująca. Człowiek tryskający humorem, niezrównany gawędziarz, kpiarz, przysłowiowa dusza towarzystwa. Natura niezmiernie wrażliwa, ale równocześnie lekkomyślny hazardzista tracący fortuny w kasynach gry.
Wiedeński felietonista „Pester Lloyd” opisał w 1877 roku w kilku felietonach swe wrażenia ze spotkań z Wieniawskim w naddunajskiej metropolii. Był jednym z tych, którzy po koncertach, przy kawie, piwie, czy winie spędzał z artystą w wiedeńskiej kawiarni długie godziny. Wieniawski fascynował słuchaczy barwnymi wspomnieniami artystycznych wędrówek po świecie, którymi - jak pisał felietonista - przepełnione są wszystkie zakamarki jego pamięci. Sposób narracji sprawiał, że zniewoleni słuchacze stawali się jakby świadkami anegdotycznych zdarzeń, przeżywali je wraz z gawędziarzem na nowo. „[...]
Naśladował gesty i sposób mówienia charakteryzowanych osób. Jawią się oni rzeczywiście przed słuchaczami z ich rzadką osobowością, kuriozalną mimiką twarzy albo z ich charakterystycznymi gestami i zachowaniem, szczególnie jednak z ich właściwym sposobem mówienia. I tak trwa godzinami ta opowieść w języku niemieckim z twardym, ostrym polskim akcentem, z okazjonalnymi wtrętami we wszystkich europejskich językach, w zależności od tego, do której narodowości należeli bohaterowie opowiadanego zdarzenia, nasz gawędziarz bowiem włada sześcioma językami. Można chyba powiedzieć, że trzy godziny z Wieniawskim są tomem wspomnień, lecz, niestety, da się wydrukować co, ale nie jak artysta opowiada...” W innym miejscu felietonista dodaje: „Nie wiem zresztą, czy polski bohater skrzypiec osiągnąłby mniejszy sukces, gdyby zdecydował raz swego Poloneza opowiedzieć i publiczny koncert dyskutować. Jest on bowiem najdowcipniejszym i najosobliwszym gawędziarzem jakiego znałem”.
Felietonista wiedeński ubolewa, że Wieniawski ogranicza się - oczywiście poza muzyką - tylko do gawędziarstwa. Gdyby zechciał chwycić za pióro, byłby równie wspaniałym pisarzem, a szczególnie felietonistą.
Spróbujmy pójść tym tropem, ukazać Wieniawskiego nie w aureoli sławy artystycznej, w światłach rampy, czy pochylonego w twórczej wenie nad papierem nutowym. Spróbujmy spojrzeć na niego w owym drugim wcieleniu, sięgając do wspomnień rodziny, relacji przyjaciół i przygodnych obserwatorów, zapisów prasowych takich, jak na przykład wspomnianego wiedeńskiego felietonisty.
W cyklu kilkudziesięciu migawek zawarłem anegdotyczne zdarzenia i ciekawostki z pozaartystycznego życia Wieniawskiego, uszeregowane od wczesnego dzieciństwa do ostatnich dni w nadziei, że przybliżą nam artystę, człowieka nie tylko ze spiżu, ale również z krwi i kości.
WBREW RODZINNYM TRADYCJOM
Henryk Wieniawski sięgnął po raz pierwszy po smyczek w 1840 roku, w piątej wiośnie życia. Jest w tej dacie szczególna symbolika. W roku tym zmarł genialny genueńczyk Niccolo Paganini. Za lat kilkanaście krytycy i melomani wielu krajów uznają młodego Polaka za jego następcę, za drugie jego wcielenie.
Mały Henryk od najwcześniejszego dzieciństwa okazywał nietypowe w swej rodzinie zainteresowania. Matka, pani Regina, na której spoczywał ciężar wychowania synów, była z wykształcenia pianistką i od kołyski niemal wpajała im miłość do muzyki fortepianowej, kult Chopina, którego osobiście znała. Cóż wpłynęło na wybór jedynie przez Henryka skrzypiec, instrumentu nie reprezentowanego w rodzinnych tradycjach? Czy fascynacja skrzypcami zrodziła się pod wpływem wędrownych grajków muzykujących na ulicach miasta? A może podczas spacerów po miejskim parku, kiedy trafiał na koncert miejskiej orkiestry, zręcznie wślizgiwał się pomiędzy muzyków, stając zawsze przy pulpicie skrzypka, bacznie obserwując jego ruchy i chłonąc tajemnicze dźwięki tego pięknego instrumentu?
Zapewne również w rodzicielskim domu, w którym często rozbrzmiewała muzyka, zwłaszcza wtedy, gdy do Lublina przyjeżdżali na gościnne występy krajowi i zagraniczni artyści. Z wdzięcznością przyjmowali zaproszenie pani Reginy do odwiedzenia znanego i cenionego w środowisku muzycznym salonu państwa Wieniawskich. Kiedy w początkach 1841 roku przyjechał do Lublina na koncerty znany już w świecie węgierski skrzypek Miśka Hauser, charakteryzujący się szczególnie romantycznym stylem gry, i on nie ominął tego salonu. Wizyta, połączona jak zawsze w takich przypadkach z muzykowaniem, przeciągnęła się do późna w noc. Dźwięki skrzypiec ściągnęły małego Henryka z łóżeczka. Przykucnął u drzwi salonu i słuchał, słuchał, aż zmorzył go sen. Kiedy w środku nocy goście zaczęli się rozchodzić, natknęli się na śpiącego malca.
Niektórzy biografowie z tą wizytą wiążą decyzję państwa Wieniawskich kształcenia syna w którymś z zagranicznych konserwatoriów. Nastąpiło to jednak nieco później i za sprawą innego zagranicznego, równie sławnego skrzypka.
„ON ROZSŁAWI SWOJE NAZWISKO”
Henryk Wieniawski czynił zadziwiające postępy w grze na skrzypcach. Pobierał nauki u lubelskich pedagogów; Jana Hornziela, a później Stanisława Serwaczyńskiego. Rychło jednak okazało się, że nadzwyczajny talent chłopca wymaga oddania go do renomowanej uczelni na bardziej systematyczne studia. Matka nie miała co do takiej potrzeby żadnych wątpliwości, jednak ojciec, Tadeusz - lekarz i filozof, sceptyk z natury i despota „[...] badał uważnie okiem wytrawnego psychologa tę dziwną naturę chłopca, którego nic ponad muzykę nie zajmowało i który przez rok studiów zrobił nadzwyczajne postępy” - jak pisał w swych wspomnieniach starszy brat Henryka, Julian. Pan Tadeusz chciał uzyskać bardziej miarodajną i obiektywną opinię. Kiedy więc latem 1843 roku przybył do Warszawy uznany już autorytet, czeski skrzypek Henryk Panofka, ojciec postanowił sprawdzić, na ile trafne są miejscowe opinie o genialności syna.
Panofka przyjął pana Tadeusza tym chętniej, że znał dobrze brata jego żony-EdwardaWolffa, kompozytora i pianistę, profesora konserwatorium paryskiego. Wspólnie zresztą skomponowali cieszący się powodzeniem utwór na skrzypce i fortepian. Panofka po wysłuchaniu gry 8-letniego malca wyraził opinię, która zadecydowała o dalszych losach Henryka. Jego brat Julian pisze w swoich wspomnieniach: „Panofka był nim od razu zachwycony i radził wysłać bezzwłocznie do Pragi Czeskiej lub Lipska do Konserwatorium, a gdyby Rodziców stać było, to choćby i do Paryża, bo materiał wart był i kosztów, i nakładów.
- Il va faire sonner son nom! [on rozsławi swoje nazwisko] - rzekł do ojca i przepowiedział, że zajmie jedno z pierwszych miejsc w rzędzie skrzypków europejskich”.
Jesienią tego samego roku spod lubelskiej poczty wyruszył Henryk kurierką w długą podróż do Paryża.
SUROWY EGZAMIN, SUROWA SZKOŁA ŻYCIA
Lata paryskich studiów wypełniały nie tylko żmudne ćwiczenia, ale także rozliczne przygody, ciekawe zdarzenia. A zaczęło się zgoła nieoczekiwanie...
Surowo przestrzegany regulamin paryskiej uczelni zastrzegał prawo nauki w swych murach jedynie obywatelom francuskim i to dopiero po ukończeniu 12 roku życia. Podwójna bariera. Mały Polak miał dopiero lat osiem. Podobna bariera uniemożliwiła już wcześniej przyjęcie na studia innego sławnego później muzyka - Franciszka Liszta. Podjęto jednak energiczne próby przełamania sztywnego zapisu. Najgorliwszymi sprzymierzeńcami malca okazali się profesorowie konserwatorium po przeprowadzonym przez siebie surowym egzaminie. Zobowiązali go mianowicie szlacheckim słowem honoru, aby przez dwa tygodnie, nie biorąc skrzypiec do rąk, nauczył się ze słuchu koncertu skrzypcowego Rudolfa Kreutzera. Młody Wieniawski zadziwił egzaminatorów znakomitym wykonaniem tego trudnego zadania.
Starania pedagogów, przyjaciół, wuja Henryka - profesora Edwarda Wolffa, a także rosyjskiej ambasady zostały uwieńczone powodzeniem. 28 listopada 1843 roku Henryk Wieniawski został wpisany pod numerem 468 na listę uczniów konserwatorium paryskiego.
Pani Regina, urządziwszy syna na pensji przy ulicy Bergere u państwa Voislin, powróciła do kraju. Pensja okazała się być dla młodziutkiego artysty trudną szkołą życia, którą tak opisał brat Henryka, Julian w swej książce Kartki z mego pamiętnika: „Sam gospodarz, były niższego stopnia wojskowy, zajmował również niższy jakiś urząd, spędzając cały czas za domem. Henryk był więc wyłącznie na łasce i niełasce p. Voislin, istnej sekutnicy, która go do najprostszych posług używała. Noszenie węgli z piwnicy na 3 piętro, wody do kuchni, czyszczenie sobie samemu rzeczy i butów były dlań chlebem powszednim. Nie śmiał się na to użalać przed nikim, baba bowiem, jak wiele z tej warstwy Francuzek, budziła w biednym chłopcu straszliwą obawę. Znosił też swoją dolę cierpliwie, z uśmiechem na ustach, pociechą mu bowiem były lekcje u profesora Massarta, który, odkrywszy w nim tak olbrzymi talent, zajął się nim jak synem...”
Zdarzało się, że w swej nadgorliwości niektóre rady profesora brał zbyt dosłownie. Ot choćby wtedy, gdy na uwagę, że dźwięk jego jest jeszcze za suchy, usiłował zamoczyć skrzypce w wodzie...
SPOTKANIA Z CHOPINEM I MICKIEWICZEM
W okresie paryskich studiów Henryk Wieniawski poznał przebywających w tym czasie nad Sekwaną dwóch największych herosów polskiej kultury - Fryderyka Chopina i Adama Mickiewicza.Spotkanie z będącym już u kresu życia Chopinem miało zabawny przebieg. Odbyło się w pierwszych dniach po przybyciu do Paryża. Matka, podczas spacerów odbywanych w oczekiwaniu na decyzję o przyjęciu syna na studia, zapoznawała go z wielkim miastem. Podczas jednego z takich spacerów spotkali Chopina, którego pani Regina znała z poprzednich pobytów w Paryżu. Nachyliła się do syna szepcząc, by przy powitaniu ładnie się zachował. Henryk jedną rączką zdjął grzecznie czapeczkę, w drugiej trzymał długi cukierek przed chwilą wyjęty z buzi. Odwrotnym jego końcem poczęstował Chopina. Nie przekazano, niestety, reakcji obdarowanego.
Spotkania z Mickiewiczem miały miejsce nieco później, w drugiej fazie studiów. Pani Regina przywiozła w 1846 roku do Paryża drugiego, o dwa lata młodszego syna Józefa, równie jak Henryk utalentowanego, tyle że w grze na fortepianie. Również i on podjął studia w konserwatorium. Matka pozostała z synami, roztoczyła nad nimi opiekę, stworzyła namiastkę domu rodzinnego. Jej najstarszy syn Julian wspomina: „Skromny salonik Matki gromadził przez lat kilka znakomitości z dziedziny muzyki i sztuki na tzw. «herbatki», napój mało znany podówczas Francuzom. Uświetniał je nieraz bytnością swoją największy nasz wieszcz, Adam, lubiący namiętnie muzykę [...]. Słyszałem nieraz z ust rozrzewnionej Matki, jak niezapomniany twórca Dziadów godzinami wsłuchiwał się w grę moich braci, a zwłaszcza w produkcje ich na tematy narodowe. Oparłszy ręce na kolanach i przepiękną swoją głowę ukrywszy w dłonie, nieraz ze zwilżonymi oczyma wypowiadał kilka wierszy z arcydzieł swoich, które mu pieśń swojska na pamięć przywodziła”
NAJMŁODSZY ABSOLWENT
Uwieńczeniem studiów w konserwatorium paryskim były doroczne egzaminy konkursowe. Stawano do nich często kilkakrotnie, aż do pomyślnego wyniku. W 1846 roku do egzaminu takiego przygotowywało się dwunastu studentów w wieku od 16 do 21 lat. Kilku z nich stawało do konkursu już w latach poprzednich. W końcowej fazie przygotowań do konkursu profesor Massart zdecydował się włączyć do tej grupy 11-letniego „le petit Polonais” - jak powszechnie nazywano Henryka w uczelni. Konkursowym utworem był XVII Koncert skrzypcowy d-moll G. B. Viottiego. Profesor być może przestraszył się decyzji i obawiając się, by chłopcu nie dopisała pamięć, polecił ustawić dlań pulpit z nutami. Kiedy Massart poszedł na swoje miejsce i przyszła kolej na Henryka, ten podszedł do pulpitu, ostentacyjnie odwrócił nuty do góry nogami i rzuciwszy profesorowi szelmowskie spojrzenie, zaczął grać.
Został bezapelacyjnym zwycięzcą konkursu w trzecim roku nauki, w jedenastym roku życia, a więc w wieku, kiedy według litery regulaminu nie miał jeszcze prawa do rozpoczęcia paryskich studiów. Pozostał najmłodszym absolwentem uczelni. Pół roku później, na 6 grudnia 1846 roku zapowiedziano koncert laureatów i uroczystość wręczenia nagród. Zaproszono na obie imprezy panią Reginę, matkę Henryka. Po perypetiach paszportowych udało się jej przyjechać do Paryża w dniu koncertu. Brata nie zastała w domu, był w konserwatorium. Kiedy tam dotarła, trwał już koncert.
Portier nie wpuścił jej na salę, zabrakło bowiem biletów wstępu. Nie pomogły tłumaczenia matki, że tam jej syn...
Przypadkowo zjawił się jej brat Edward, odstąpił jej własny bilet. Pani Regina znalazła się w sali właśnie w chwili, kiedy zapowiedziano występ Henryka. Grał nieświadom obecności matki. Grał pięknie, aby udowodnić, że przyznana nagroda nie była dziełem przypadku. Recenzent paryskiej gazety muzycznej pisał, że „nawet 25-letni artysta nie potrafiłby zagrać z większą maestrią siódmego Koncertu Rodego, który tyle razy słyszeliśmy w wykonaniu Lafonta. Decyzja jury została więc w pełni potwierdzona: publiczność po raz drugi przyznała uczniowi Massarta pierwszą nagrodę”.
Kiedy dyrektor konserwatorium, sławny kompozytor Daniel Auber wręczał Henrykowi złoty medal i jako nagrodę cenne skrzypce Guarneriusa del Gesu, szczęśliwy chłopiec dojrzał matkę. Scenę, która się teraz rozegrała, opisywano w gazetach wielu krajów, a Aleksander Groza w książce Mozaika kontraktowa tak ją przedstawił: „Za nic mu dostojne zgromadzenie, za nic medal, skacze z estrady, bieży do matki i odgrywa się najczulsza scena, w której wszystkie matki, a raczej całe towarzystwo najżywszy udział bierze”.
„TO DZIECIĘ JEST GENIUSZEM!”
Henryk Wieniawski jako stypendysta cara Rosji zobowiązany był po ukończeniu studiów zaprezentować ich wyniki na carskim dworze. Pierwsze tournee do Rosji, poszerzone o koncerty w Polsce, w krajach nadbałtyckich i w Niemczech, podjął Henryk pod opieką matki w 1848 roku. Ze szczególnym zainteresowaniem obserwowano jego przebieg w Paryżu. Wyrazem tego był między innymi list profesora Massarta i znanego paryskiego krytyka Leona Kreutzera do Henryka. Zawiera on głęboką i mądrą myśl Profesora kierowaną do przebywającego w Petersburgu ucznia: „To, co osiągnąłeś dzisiaj, jest dla mnie niczym, jeśli miałbyś zatrzymać się w swej drodze. Twój talent skończyłby się przez niemożność wyjścia ponad pospolitość”. W tym samym liście Massart zadaje Henrykowi szereg pytań: czy grał z towarzyszeniem orkiestry, czy dba o instrument, czy został przyjęty przez Vieuxtempsa. Henri Vieuxtemps był w tym czasie uznanym już znakomitym skrzypkiem i zajmował w Petersburgu stanowisko solisty dworu, a więc takie samo, jakie za lat 12 obejmie Wieniawski. Doszło do tego spotkania, a Vieuxtemps wyraził o młodziutkim Polaku taką oto opinię: „To dziecię jest bez wątpienia geniuszem, inaczej niepodobna byłoby grać w jego wieku z tak namiętnym uczuciem, a co większe - z takim rozumem i tak głęboko obmyślanym planem [...]. Gra on już tak, jak nikt z nas nie grał w tym wieku. Jeżeli tak dalej będzie postępował, pogrąży nas wszystkich”.
13-letni Henryk zaprezentował w Petersburgu także z dużym powodzeniem swoje pierwsze kompozycje. Były to w istocie twory amatora, nie miał bowiem żadnego przygotowania teoretycznego, będzie je zdobywać dopiero za kilka miesięcy, po powrocie do Paryża. Miał jednak niezwykle rozwiniętą intuicję twórczą. Oto jak przekonał się o tym w Petersburgu Wiktor Każyński - dyrygent i kompozytor (Wlazł kotek na płotek): „[...] Lecz co słyszę, o straszna ciekawości karo! - mój Henryś nie ma nawet pojęcia o terminach teoretycznego języka, a dotąd nie wziął jeszcze w Paryżu ani jednej lekcji kontrapunktu!... obstupani!... zajrzałem raz jeszcze w jego partycją: dobrze i poprawnie napisana! [...] Natychmiast siadam do fortepianu, uderzam kilka akordów i przechodząc z tonu w ton, rozwijam myśl zupełnie nową i oryginalną... lecz co słyszę?... Henryk akompaniuje mi, jakby grał z nut sztukę wyuczoną... brawo... idę dalej, obracam myśl moją fugato, Henryk nie opuszcza mnie - przechodzę akordami w coraz silniejsze crescendo... nareszcie, chcąc zadać cios niespodziewany memu przeciwnikowi, uderzam nagle akord w innym zupełnie tonie, wtedy właśnie, gdy Henryk na septymie zmniejszonej zaczynał z czułością trylować jak słowiczek;... tu walka stała się zacięta - ja, jak spienione bałwanami morze, przechodziłem półtonami przez całą klawiaturę, on - jak syrena, wzbijał się piersią ponad fale i pierwszy mój motyw śpiewał oktawami bez najmniejszej przemiany. Tak gorąca walka trwała blisko godziny; uczuliśmy oba potrzebę odpoczynku i jakby myśli nasze na jedną nastrojone były nutę, zeszliśmy do adagio, w którym usłyszałem jakby użalanie się młodego artysty, żem mu nie dowierzał i na tak długą i męczącą wystawić chciał próbę. Ja z mojej strony, chcąc mu nagrodzić jego cierpienia, przeszedłem w allegro brillante, stanowiące finał naszej improwizowanej fantazji, gdzieśmy obaj, idąc w zapasy, dowiedli sobie, ileśmy się zrozumieli i ile się nawzajem cenimy...”
IZYDOR - FANNY - WILMA - TERESA
Będąc jeszcze dzieckiem, Henryk Wieniawski rozpoczął wielką karierę, jedną z najwspanialszych karier w światowej wiolinistyce. Zapoczątkowało ją ogromne tournee artystyczne lat 1851-52, podjęte tym razem wspólnie z młodszym o dwa lata bratem, Józefem, niezwykle utalentowanym pianistą. Obfitowało ono nie tylko w doniosłe wydarzenia muzyczne, ale także pozaartystyczne. Ujawniły one między innymi piękną cechę charakteru młodego artysty.
We wrześniu 1850 roku bracia przybyli do Warszawy. Do zapowiedzianych koncertów pozostało jeszcze kilka tygodni.
Henryk wypełniał je uczestnictwem w przyjęciach, „wypadami” na koncerty do Kalisza i Radomia, kawiarnianymi spotkaniami z przyjaciółmi. Kiedyś usłyszał grającego w kawiarni 6-letniego chłopca z biednej żydowskiej rodziny. 15-letni zaledwie wirtuoz poznał się na nieprzeciętnym talencie malca. Na najbliższym przyjęciu w jednym z warszawskich salonów podzielił się swymi spostrzeżeniami. Zainicjowano zbiórkę funduszów, która przyniosła 3 tysiące franków, pozwalających na wysłanie chłopca do Paryża na studia u profesora Massarta. Odkrytym przez Wieniawskiego talentem okazał się słynny później polski skrzypek Izydor Lotto.
Podczas tego samego tournee, 29 lipca i 1 sierpnia 1851 roku, bracia występowali z ogromnym powodzeniem w Helsinkach. W tym czasie koncertowała w różnych miastach Finlandii rówieśnica Henryka - Fanny Mansen. Utalentowana pianistka występami tymi zdobywała fundusze na dalsze studia. Jej koncerty w Helsinkach zbiegły się terminem z koncertami braci Wieniawskich. Konkurencja braci Wieniawskich była zbyt wielka, koncerty Fanny Mansen odwołano.
Informacja o perypetiach koleżanki dotarła do Henryka.
Zaimprowizował niezwłocznie specjalny koncert w sali parkowej na jej rzecz. Grali bracia Wieniawscy i zaproszona przez nich Fanny. Spontanicznie przeprowadzona zbiórka przyniosła ponad 83 ruble, które przekazano pianistce. Zdarzenie to szeroko opisała prasa fińska i przypomniała je raz jeszcze 28 lat później, podczas ostatniej muzycznej wizyty Wieniawskiego w Finlandii.
Raz jednak jego młodzieńcza ambicja została podrażniona i nie zapanował nad sobą. W 1851 roku koncertował w Moskwie razem z równie młodziutką skrzypaczką, cudownym dzieckiem - Wilmą Nerudą. W pierwszej części grał z ogromnym zresztą powodzeniem Henryk, w drugiej Wilma. Po jej występie obecny na sali Henri Vieuxtemps wręczył artystce bukiet kwiatów, co wywołało owację publiczności. Rozdrażniony Wieniawski pojawił się ponownie na estradzie oświadczając, że zamierza raz jeszcze wystąpić, by udowodnić swą wyższość nad koleżanką. Wokół estrady zgromadził się tłum, uważając koncert za zakończony. Był w tłumie jakiś generał prowadzący głośną rozmowę. Wieniawski potrącił go smyczkiem, prosząc o przerwanie rozmowy, chce bowiem grać. Skończyło się to smutnie dla skrzypka. Nazajutrz otrzymał nakaz opuszczenia Moskwy w ciągu 24 godzin.
Bardziej rycerski okazał się Henryk dwa lata później w Wiedniu, gdzie w tym samym czasie co bracia Wieniawscy koncertowała z dużym powodzeniem ulubienica wiedeńczyków, tylko niewiele od Henryka starsza, włoska skrzypaczka Teresa Milanollo. Tym razem Wieniawski zamanifestował wręcz przyjaźń do koleżanki, dedykując jej świeżo napisaną kompozycję Capriccio Valse op. 7.
Dla sprawiedliwości jednak dodać należy, że mimo wybryku moskiewskiego Wieniawski pozostał również z Wilmą Nerudą w przyjaźni, która przetrwała lata.
DEDYKACJE Z PAMIĘTNIKA STANISŁAWA MONIUSZKI
Jednym z polskich artystów, który uważnie i niezwykle życzliwie obserwował karierę Henryka Wieniawskiego, był Stanisław Moniuszko; w owym czasie zamieszkiwał jeszcze w Wilnie. Tam odwiedzał go Henryk w 1848 roku podczas pierwszego zagranicznego tournee, a następnie, wspólnie z bratem, w 1851 i 1852 roku. Był to okres” ostrej rywalizacji pomiędzy Henrykiem a starszym o 10 lat innym polskim skrzypkiem Apolinarym Kątskim. Moniuszko był bodaj pierwszym, który uznał pierwszeństwo młodszego, mało jeszcze doświadczonego w rywalizacji o względy publiczności i krytyki skrzypka. Dowody tego znajdujemy w korespondencji Moniuszki. Dał temu wyraz kompozytor także w obszernej recenzji zamieszczonej 4/16 maja 1851 roku w „Kurierze Wileńskim” po jednym z pięciu wileńskich koncertów braci, pisząc o Henryku między innymi: „[...] Przekonaliśmy się nieraz i prawie zawsze tak bywa, że przedwczesne wybujanie władz umysłowych, zapowiadających tyle na przyszłość, lecz dzieje się kosztem obecnej chwili, prawie zawsze w nadziei zawodzi.
Inaczej dzieje się wszakże tam, gdzie nie obietnicę, ale zupełne zadowolenie młody artysta przynosi, i to w taki sposób, że o liczbę lat jego nie godzi się pytać, gdy otrzymujemy rezultat równający się długoletnim trudom. [...] Odwołując się do publicznego sądu w poczet go najznakomitszych zaliczamy”.
Zachowały się w pamiętniku Moniuszki jeszcze dwa inne, niezwykłej piękności dowody wileńskich spotkań. 28 kwietnia (10 maja według nowego kalendarza) Henryk Wieniawski wpisał na karcie pamiętnika obszerny fragment swego dziecięcego Koncertu skrzypcowego, wieńcząc go dedykacją: „Polecając się uprzejmej pamięci pana Stanisława Moniuszki jego szczery wielbiciel i prawdziwy przyjaciel”. Osobliwość tego zapisu tkwi w tym, że jest to jedyny zachowany ślad, dowód na skomponowanie przez Henryka Wieniawskiego takiego koncertu w wieku dziecięcym.
Na odwrocie tej karty pamiętnika ktoś przerysował portrecik braci. Nazajutrz po pierwszym wpisie pojawiły się nowe dedykacje, tym razem nie tylko Henryka, ale i Józefa.
Pierwszy z nich napisał: „Proszę wspomnieć czasem tego, który jest bardzo szczęśliwy, kreśląc się dzisiaj Pana oddanym sługą, a być może w przyszłości oddanym przyjacielem”.
Ciekawostką jest też zapis daty notacją muzyczną.
Przyjaznych przejawów w stosunku do Stanisława Moniuszki znajdujemy w biografii Wieniawskiego wiele. Moniuszce zadedykował napisane wraz z bratem Józefem Allegro de sonatę op. 2, na motywach dumki Kozak i pieśni Maciek oparty jest trzon utworu braci Wieniawskich Grand duo polonais op. 8.
Do rangi symbolu przyjaźni między artystami urasta fakt, że w dniu, w którym w Warszawie umierał Moniuszko, Henryk Wieniawski grał w Petersburgu kompozycje Henri Vieuxtempsa opartą na motywach Romansu z jego Halki.
GENERALSKIE I OFICERSKIE RADY
Tournee lat 1851-52 to nie tylko prawie 200 koncertów danych na rozległych obszarach cesarstwa rosyjskiego, chociaż ewenementem chyba bez precedensu jest taka aktywność młodocianych artystów (Henryk miał 16, Józef - 14 lat). To nie tylko liczne skomponowane tam utwory. To także wyjątkowo wiele anegdotycznych zdarzeń. Niektóre opisano już w różnych wersjach, niektóre poznajemy z późniejszych relacji samego Wieniawskiego, spisanych przez wiedeńskiego felietonistę.
Oto wspomina Wieniawski: „Któregoś dnia przybyliśmy do miasteczka Sz. w dniu targowym. Wynajęliśmy duży barak i oblepiliśmy go od góry do dołu afiszami. Tam jest to łatwe, wystarczy tylko afisz zmoczyć w wodzie i przyłożyć do ściany baraku. Przymarznie w okamgnieniu. Kiedy się sto lat w Rosji podróżuje z koncertami, ileż można zaoszczędzić na samym kleju. Kiedy już siedzieliśmy w baraku i zacieraliśmy ręce, ukazał się w drzwiach stary generał”.
Słuchacz tej opowieści dodał od siebie, że była ona tak sugestywna i obrazowa, że czuło się wręcz zapach juchtowych butów z cholewami generała i dotknięcie najeżonych siwych wąsów. „Generał rozpoczął studiowanie afisza i słusznie wywnioskował, że będą się produkować w baraku magicy, pożeracze ognia [...]. Kiedy pan generał zapytał mnie: «ile osób ma pan w swojej trupie» - odpowiedziałem «dwie». „Za mało” - mruknął - odwrócił swój czerwony nos w kierunku Połtawy i klnąc podreptał dalej.”
W innym miasteczku Rosji, w którym stacjonował garnizon wojskowy, koncertem zainteresowali się oficerowie. Szczególnie jeden z nich zwrócił się do Wieniawskiego z taką oto radą:
- Wie Pan, drogi przyjacielu, niech Pan w tej miejscowości gra lepiej na wiolonczeli, a nie na skrzypcach.
- Hm - powiedziałem - tak nie można, jestem skrzypkiem i nie umiem grać na wiolonczeli.
- Ach - odpowiedział - nie będzie Panu przecież robiło różnicy, czy macha Pan smyczkiem pod podbródkiem, czy pod kolanem.
Występuje tu gra słów o podobnym brzmieniu w języku niemieckim (gawęda miała miejsce w Wiedniu). Kinn znaczy „podbródek”, Knie – „kolano”. I ten fragment ilustrował Wieniawski oczywiście efektowną pantomimą.
Wieniawski próbował dalej perswadować.
- Przepraszam Pana - powiedziałem na to - wszędzie w Rosji grałem na skrzypcach, dlaczego mam akurat tu...
- Wie Pan - odpowiedział - w tej miejscowości jest wiolonczela szczególnie lubiana, bowiem... tu jeszcze jej nigdy nie słyszano.
„ZAŁOŻYĆ FUTRO!”
Zdarzyło się Wieniawskiemu koncertować w Rosji w wspaniałych kapiących złotem salach koncertowych, ale najbardziej utrwaliły się występy o anegdotycznym zabarwieniu.
W wiedeńskich opowieściach znalazło się wspomnienie srogiej zimy w Kremiericzugu. „Salą koncertową - opowiadał Wieniawski - była stodoła i kiedyśmy stanęli na podium wobec wielu zawziętych, zaciekawionych twarzy, czuliśmy się jak na klepisku w oczekiwaniu na wymłócenie. Moja matka jednak siedziała pośrodku wśród ludzi i opowiadała w przerwach zziębniętym sąsiadom naszą biografię oraz prowadziła poczciwie propagandę naszej genialności.”
Z innej relacji wiadomo, że słuchacze tego koncertu zjeżdżali pod „stodołę” złotem inkrustowanymi saniami, w sobolich futrach, a że „sala” pozbawiona była miejsc do siedzenia i oświetlenia, gości poprzedzał sługa z fotelem i latarnią.
Dach „stodoły” był jednak źle połatany i przez dziury padały na podium płatki śniegu. Matka wyraziła wobec sąsiadów obawę, czy aby chłopcy się nie przeziębią. „Rosjanie są jednak ludźmi dobrego serca - kontynuował gawędę Wieniawski - i zaledwie ta skarga rozeszła się, rozległ się głuchy pomruk, docierały do nas rozmaite niewyraźne głosy, w końcu cała publiczność wołała jednym głosem: założyć futro! Pomyślcie o naszym położeniu. Coraz kategoryczniej żądano założenia futra, a przecież wiedzieliśmy, że w ciężkich rosyjskich futrach byłoby absolutnie niemożliwe zaprezentowanie nawet najłatwiejszych utworów Beriota. Kiedy jednak w końcu życzliwy szturm zaczął być groźny, zdobyłem się na odwagę i poprosiłem surową publiczność, by jej wielce cenioną życzliwość dla nas zechciała wyrazić w inny sposób, bowiem jest niemożliwością grać w futrze na skrzypcach.”
Udało się udobruchać słuchaczy, ale że nie było to sprawą prostą, Wieniawski przytoczył zdarzenie, jakie w tej samej sali i przy podobnie mroźnej i śnieżnej pogodzie przydarzyło się słynnej śpiewaczce Carlotcie Patti. Stanęła oto na estradzie, zasłaniając ramiona futrzaną etolą. Publiczność jednak oglądała na zapowiadających koncert afiszach podobiznę śpiewaczki z okazałym biustem i nie chciała się pogodzić z przysłonięciem tych wdzięków rodzimymi sobolami. W sali rozległ się stugłosowy okrzyk: „odłożyć futro!” Biedna Carlotta, nie znając ani słowa po rosyjsku, patrzała z przerażeniem na nieprzyjazną publiczność i nie wiedziała, co począć. W końcu zjawił się impresario i szepnął śpiewaczce, co publiczność chce u niej podziwiać poza wysokim c. „Naturalnie śpiewaczka pospieszyła się teraz, by do muzycznych wrażeń dodać jeszcze plastyczne, a burzliwe owacje nagrodziły tę jej prawdziwie artystyczną skwapliwość” - skomentował Wieniawski perypetie swej koleżanki.
JAK POWSTAŁ „KONCERT FIS-MOLL”
Jednym z pierwszych miast, które bracia Wieniawscy odwiedzili po powrocie z rosyjskiego tournee, był Lipsk. Głównym punktem programu zapowiedzianego na 27 października 1853 roku koncertu w sali tamtejszego Gewandhausu był Koncert skrzypcowy fis-moll op. 14 Henryka Wieniawskiego.
W programie odnotowano prawykonanie koncertu z manuskryptu. Ciekawe są kulisy tego wydarzenia muzycznego.
Spisał je po 23 latach dziennikarz lipskiego tygodnika „Signale fur die Musikalische Welt”.
Na temat repertuaru koncertu korespondował z Wieniawskim koncertmistrz Gewandhausu, zarazem dyrygent koncertu Ferdinand David. Na propozycję Wieniawskiego zagrania w Lipsku Koncertu skrzypcowego Beethovena odpowiedział, że utwór ten był już tej zimy grany. Wieniawski odpisując zaproponował w takiej sytuacji wykonanie Koncertu skrzypcowego Mendelssohna. Tak się jednak złożyło, że również i ta kompozycja znajdowała się w bieżącym sezonie w repertuarze Gewandhausu. David, aby uniknąć dalszych kolizji, a termin koncertu był bliski, napisał, że artysta ma zapewne w zanadrzu przygotowany własny koncert i proponuje, by nim zadebiutował w Lipsku.
Lipski dziennikarz pisze: „Kompozytorskie poczynania Wieniawskiego, w samej rzeczy już cieszące się powodzeniem w mniejszych formach, nie sięgały dotychczas wyżyn koncertu i jego artystyczna ambicja doznała poprzez przypuszczenie Davida - co jest w istocie rzeczy samo przez się zrozumiałe - gwałtownej podniety. Zważywszy, że być może odrzucenie propozycji mogłoby uwłaczać jego reputacji, przyrzekł bezceremonialnie koncert własnego pióra”.
Do koncertu pozostało 14 dni. Pracował niemal dniem i nocą. Nie obeznany jeszcze wtedy dobrze w technice instrumentacji, wylał podczas tej pracy niemało potu, tym bardziej, że nie pominął żadnego instrumentu - od piccolo po basowy puzon. „W ten sposób partytura rozszerzyła się tak dalece, że dzisiejsze wagnerowskie partytury są wobec niej małymi dziećmi. [...] Podczas koncertu miało wyglądać niezwykle komicznie, kiedy David z zatrwożoną miną, kurczowo podtrzymując lewy górny narożnik partytury, usiłował zapobiec jej upadkowi na podłogę, nie było bowiem pulpitu, który byłby w stanie zagwarantować wystarczającą podporę dla nieopisanie szerokiej partytury.”
Koncert się jednak bardzo podobał i do dziś sprawia wykonawcom wiele kłopotu, jednak nie z racji rozmiarów partytury, a nagromadzonych w nim ogromnych wykonawczych trudności technicznych. Nie odstrasza to jednak zwłaszcza młodych skrzypków, którzy ostatnio coraz częściej sięgają po ten właśnie utwór.
„VIVE LA BAVIERE!”
Z Lipska bracia Wieniawscy podążyli do Bawarii. Koncertowali w kilku miastach tego kraju z największym powodzeniem, nie tylko artystycznym. Henryk dał temu wyraz w liście do lipskiego wydawcy B. Senffa, który zaczyna się słowami: „Vive la Baviere”, a kończy wymownym stwierdzeniem: „zdecydowanie można w Niemczech robić pieniądze!”
W tych czasach artyści bardzo często opłacali sami koszty związane z angażowaniem orkiestry, wynajmem sal i obsługi, a wpływy zatrzymywali dla siebie. Zdarzało się, że koszty przewyższały wpływy i artyści dopłacali do koncertów. Wieniawski nie miał tych kłopotów w Bawarii. Przeciwnie - w Monachium na przykład, na drugim koncercie danym 17 grudnia 1853 roku dochód braci nieoczekiwanie się powiększył, orkiestra bowiem zachwycona ich grą uznała za zaszczyt występowanie z tak znakomitymi artystami i zagrała gratis. „Wszyscy mówią, że oni tego nigdy nie zrobili dla żadnego artysty” - pisał Henryk w innym liście do wydawcy Senffa.
Podobnie postąpili ćwierć wieku później wiedeńscy muzycy, o czym tak informowano w „Przeglądzie Muzycznym”: „H. Wieniawski pobudził wszystkich za swej bytności w Wiedniu do entuzjazmu, orkiestra, która mu towarzyszyła, oświadczyła przez p. Hellmesbergera, iż zanadto wielką miała przyjemność akompaniować tak sławnemu skrzypkowi, iż przeto prosi go, by bezpłatny jej współudział w koncertach przyjąć zechciał jako dowód jej podziwienia”.
PETERSBURSKA „PRZYMIARKA”
16 koncertów danych w Berlinie w okresie od lutego do kwietnia 1854 roku ugruntowało pierwszoplanową pozycję braci Wieniawskich, zwłaszcza Henryka, w muzyce europejskiej. Towarzyszyła im prawdziwa eksplozja entuzjazmu słuchaczy i krytyki.
Henryk otrzymał w tym czasie dwie nader zaszczytne propozycje objęcia stanowiska nadwornego solisty przy królu Prus i drugą - przy władcy Bawarii. Była to praktyka powszechnie stosowana w ówczesnej Europie. Panujący zabiegali o pozyskanie w tej roli co wybitniejszych artystów.
Szczególnie wysoko ceniono sobie stanowisko solisty dworu i teatrów dworskich w Petersburgu. Do 1850 roku zajmował je przy carze Rosji słynny Henri Vieuxtemps, po nim polski wirtuoz Apolinary Kątski, który pełnił te funkcje honorowo, bez uposażenia i raczej formalnie, przebywał bowiem na nieustannych urlopach.
Wieniawskiemu zapewne już podczas pobytu w Berlinie marzyła się petersburska posada. Napisał do dyrektora teatrów carskich Gedeonowa list, w którym jako poddany cara donosi o wspomnianych propozycjach i uważa, że „nie może przyjąć bez zezwolenia swojego rządu którejś z tych propozycji, a w dodatku pragnąłby przede wszystkim służyć Imperatorowi, o ile zostałby zaszczycony angagementem i tytułem solisty Jego Cesarskiej Wysokości. Jeśli zaś miejsce jest już zajęte, to uprasza o wystaranie się pozwolenia na przyjęcie jednej z wyżej wymienionych propozycji”. Taką z pewnością treść zawierał wniosek Wieniawskiego, w tej wersji bowiem przedstawił go dyrektor Gedeonow ministrowi dworu Adlerbergowi.
Minister Adlerberg przekazał dyrektorowi teatrów odpowiedź cara, zezwalającą Wieniawskiemu na przyjęcie na okres jednego roku stanowiska przy dworze pruskim lub bawarskim.
A więc nie uważał go jeszcze za godnego tego zaszczytu i zdecydował utrzymać formalny status Kątskiego.
O tym, że Wieniawski traktował zaproszenie pruskie i bawarskie jako pretekst do „przymiarki” petersburskiej świadczy fakt, że po decyzji cara nie objął żadnego z tych stanowisk. Przeczekał.
Po sześciu latach przyjęto go w Petersburgu z otwartymi ramionami, powierzając najbardziej zaszczytną funkcję.
PARYSKIE TOASTY
W początkach 1855 roku Henryk Wieniawski przybył do Paryża. Była to pierwsza wizyta nad Sekwaną po ukończeniu studiów. Oczywiście, pierwsze kroki skierował do profesora Massarta z świeżo napisaną kompozycją Scherzo-tarantelle op. 16, jemu właśnie zadedykowaną. Massart przyjął swego niedawnego ucznia z ogromną wylewnością i urządził na jego cześć przyjęcie, które zaszczyciło obecnością wiele muzycznych znakomitości Paryża, wśród nich sławny Hektor Berlioz. Ten sam, który pięć lat wcześniej poświęcił Wieniawskiemu - opuszczającemu właśnie Paryż - bardzo życzliwy artykuł w „Journal des Debats” i który z uwagą śledził rozwój talentu młodego artysty.
W toku ożywionej dyskusji poruszono sprawę pewnego artysty niesprawiedliwie ocenionego w prasie. Żona Henryka Izabela tak opisała to zdarzenie w swoim pamiętniku, opierając się zapewne na późniejszych relacjach męża: „[...] Berlioz bronił stanowiska prasy i wznosząc kielich, zakończył swoje przemówienie słowami: piję za bezstronność prasy! Jedynie Henryk Wieniawski na to nie zareagował. Mocno tym zirytowany Berlioz, patrząc na niego, rzekł: Uważaj młodzieńcze, może się na tym skończyć, że przestaną na ciebie zwracać uwagę! Wówczas Wieniawski podniósł kielich i powiedział: Oto nadszedł najstosowniejszy moment, żeby wznieść toast za bezstronność prasy!”
. Berlioz poczuł się urażony i stosunki pomiędzy obu artystami uległy ochłodzeniu. Na szczęście nie na długo. Po paru latach zapanowała znowu harmonia, wróciła dawna życzliwość Berlioza dla polskiego wirtuoza.
Po wielu latach, w tym samym Paryżu upamiętnił się Wieniawski innym jeszcze, równie dowcipnym toastem.
Jego sylwetka się zmieniła, choroba serca wywarła swe piętno, stał się otyły. Na jakimś przyjęciu swoje wystąpienie przy wznoszeniu toastu rozpoczął słowami: „Niegdyś byłem szczupły i interesujący, dziś jestem gruby i interesowny”.
W tym sformułowaniu o interesowności było chyba sporo przesady i kokieterii.
ŻEBRACZE EPIZODY
Z wielu relacji jawi się nam Henryk Wieniawski jako człowiek wrażliwy na niedolę bliźnich, zwłaszcza upośledzonych przez los. Zdarzało się, że wspomagał finansowo niektórych będących w potrzebie muzyków, dawał liczne koncerty na cele filantropijne, a już szczególną słabość miał do żebraków. Niemiecki pianista Arno Kleffel, który jakiś czas towarzyszył Wieniawskiemu jako akompaniator, wspomina: „[...] sympatyczną i zarazem wyróżniającą się cechą charakteru Wieniawskiego jest idąca w parze z wielką uprzejmością dobroć serca. Nigdy na przykład nie wychodził z hotelu, zanim nie wymienił kilku rubli na napiwki; - jeśli ktoś taki jak ja - mawiał - wydaje rocznie tyle pieniędzy na niepotrzebne rzeczy, to popełnia w moim przekonaniu grzech, jeśli nie ma przy sobie tyle, aby dać nieco biednemu żebrakowi”.
W wspomnieniach różnych osób zachowały się opisy trzech charakterystycznych dla Wieniawskiego epizodów z żebrakami.
Działo się to w Paryżu, jeszcze w okresie studiów: „[...] spotkał na rogu ulicy żebraka staruszka - wspomina brat Henryka, Julian - grającego jakąś marną melodyjkę na nędznych skrzypeczkach, przed nim stał pudel z talerzykiem w zębach, pustym jednak zupełnie, bo widok muzykalnych żebraków, tak częsty w Paryżu, nikogo nie zatrzymywał.
Henryk nie namyślając się ani chwili, stanął obok żebraka, dobył skrzypiec i zaczął grać. Tłumy gapiów zebrały się w krótkim czasie, gdy już między nimi sporo zamożniejszych widać było, brat mój obszedł całe audytorium dokoła, a zebrawszy sporą kupkę pieniędzy, między którymi i srebrne franki błyszczały, wsypał je do torebki uszczęśliwionego żebraka wobec oklasków tłumu”.
Podobną scenę z lat późniejszych opisała we wspomnieniach żona artysty, Izabela. Tym razem działo się to w Brukseli. „Któregoś wieczora, po obiedzie spożytym w towarzystwie przyjaciela swego, Leona Joureta, w Cafe des Mille Colonnes, Wieniawski wychodząc zauważył obdartego żebraka grającego na skrzypcach, by uzbierać parę groszy, lecz bez rezultatu; Wieniawski bierze skrzypce, gra mazurka. Rezultat był magiczny, zebrał się tłum, srebro i miedź deszczem posypały się do rąk żebraka. Wieniawski oddał mu skrzypce i wraz z przyjacielem niepostrzeżenie wymknął się w trakcie owacji przygodnych słuchaczy, wywoławszy łzy w oczach żebraka.”
W mińskiej gazecie opisano przygodę, jaka przydarzyła się Wieniawskiemu na statku, którym płynął Wołgą do Saratowa.
Jednym z współpasażerów był biedny chłop brzdąkający na wydobytych z węzełka skrzypcach. „Wieniawski usłyszał jego grę, podszedł i zaczął słuchać.
- Skrzypce masz bardzo kiepskie... Dawno grasz? - spytał Wieniawski.
- Od małości, panie.
- Daj no, ja zagram.
Wieniawski wziął skrzypce i popłynęła cudowna, czarowna melodia. Chłop słuchał i drapał się po głowie.
- Można jeszcze pograć na twoich skrzypkach? - zwrócił się Wieniawski do chłopa, skończywszy utwór.
- Nic to - graj, graj!
Wieniawski roześmiał się i zaproponował zebranej publiczności koncert na rzecz chłopa. Propozycja została przyjęta i po zakończeniu koncertu do czapki wystraszonego chłopiny posypały się pieniądze.
- Kup sobie dobre skrzypce, a i struny też przydałyby się inne.”
OKRUTNY FIGIEL
Wrażliwy, życzliwy, to prawda, ale Wieniawski potrafił być w niektórych swych żartach bardzo złośliwy. Znany skrzypek węgierski Jeno de Hubay - następca Wieniawskiego na stanowisku profesora w konserwatorium brukselskim i adresat dedykacji jego kompozycji Fantazji orientalnej op. 24, spisał zasłyszaną od belgijskiego skrzypka Henri Vieuxtempsa historię, która zdarzyła się w Paryżu. Zapowiedziano właśnie koncert węgierskiego wirtuoza „o grze ognistej, ale jednocześnie nieco... cygańskiej” - Edwarda Remenyiego. Wieniawski nie był jego entuzjastą, wręcz go nie lubił. Spłatał mu wyjątkowo okrutnego figla.
Przebywała w tym czasie w Paryżu prawie cała śmietanka europejskiej wiolinistyki. Wieniawski zaprosił wszystkich artystów na koncert Węgra, zakupił jedenaście biletów w pierwszym rzędzie, uprzedził, by zabrali z sobą cylindry, które okażą się ważnymi akcesoriami zdarzenia. „Przyszli skrzypkowie - Vieuxtemps, Leonard, Sivori, Allard, Dancla, Sarasate i inni - wspomina Hubay - a całą grupę wiódł Wieniawski. Remenyi grał trudny bardzo koncert Molique’a.
Wieniawski umyślnie nie wszedł do sali przed ukazaniem się na estradzie Remenyiego, tylko dopiero podczas jego gry.
Kiedy Remenyi zobaczył pochód znakomitych skrzypków zdążający w kierunku estrady, stracił kontenans i zaczął grać bardzo nieczysto. W dodatku jeszcze Wieniawski umówił się ze swymi towarzyszami, że przy każdej pomyłce będą upuszczali na ziemię swe cylindry. Pod koniec produkcji cylindry grzmiały prawdziwym ogniem huraganowym. Remenyi plątał się w grze coraz bardziej i w końcu grał zupełnie bez sensu.
Wieniawski dopiąwszy swego wstał i wszyscy towarzysze wyszli gęsiego z sali.”
BAL W DĘBINIE
Trzy muzyczne wizyty Henryka Wieniawskiego w Poznaniu w latach 1854 i 1857 miały szczególny charakter i niejako podwójny wymiar: przede wszystkim artystyczny, ale również w nie mniejszym stopniu patriotyczny. 16 danych w ciągu tych trzech pobytów publicznych koncertów to trudne do przecenienia manifestacje patriotyczne polskiej ludności miasta uciskanej przez zaborcę. Ze wzruszeniem czyta się dzisiaj ówczesne relacje, recenzje, ba - wiersze na cześć artystów (podczas pierwszych dwóch pobytów towarzyszył Henrykowi również brat Józef). Fetowano ich w Poznaniu wyjątkowo, goszczono w salonach mieszczan i arystokracji, a po koncercie w dniu 28 czerwca 1854 roku w sali Teatru Miejskiego urządzono na ich cześć wspaniały bal w pałacu myśliwskim w pobliskiej Dębinie, o którym tak pisano w gazetach: „[...] 100 ekwipaży i specjalnych powozów jechało przy świetle latarń i przyjemnym wieczornym chłodzie do uroczego gaju, gdzie na godzinę 10 zapowiedziano początek balu. Poprzez białe draperie, między którymi zwisały zielone gałęzie podobne girlandom i malowniczo rozmieszczone były bukiety świeżych róż, poprzez stosowne lustra, żyrandole i świeczniki, zamieniono salon małego pałacu wraz z przyległymi apartamentami, w których przygotowano kolację, w czarującą świątynię. Najbliższe otoczenie domu, zwłaszcza jego okrągłego pawilonu, oświetlone było kolorowymi balonami, a pobliskie partie lasu i wody przez 1500 lamp. Dwa zespoły muzyczne, mianowicie zespół instrumentów smyczkowych i zespół trębaczy huzarów, przygrywały podczas balu; następnie odbył się pokaz ogni sztucznych nadogniomistrza Grunwalda, potem zaaranżowana przez pana Myliusa kolacja i w końcu ciąg dalszy i zakończenie balu, który trwał do 5 rana. Jak się dowiadujemy, uprzednio ustalona składka każdego uczestnika wyniosła 5 fryderyków z zastrzeżeniem dopłaty, jeśli zaistniałaby tego potrzeba.
Toalety pań były w najwyższym stopniu wspaniałe, a panowie Wieniawscy uczestniczyli w uroczystościach jako zaproszeni goście”.
Zapewne na balu była obecna również panna Ludwika, najmłodsza córka hrabiostwa Wincentego i Heleny Turnów z Objezierza pod Poznaniem, z którą Henryk w owym czasie romansował. Owocem tego romansu była nietypowa, jedyna w twórczości Wieniawskiego kompozycja na głos i fortepian pt. Rozumiem do słów poety Józefa Dionizego Minasowicza, dedykowana właśnie pannie Ludwice, która amatorsko uprawiała śpiew.
HOLENDERSKI FENOMEN
Związany z Holandią rozdział biografii Henryka Wieniawskiego to zjawisko wyjątkowe, niepowtarzalne. Podczas wielokrotnych wizyt w tym niewielkim kraju artysta dał ponad 300 koncertów we wszystkich niemal miastach. Niesłychana i powszechna była fascynacja polskim wirtuozem zarówno wśród melomanów jak i krytyków, wykraczała ona poza sale koncertowe. Ogromnym powodzeniem cieszyły się litografie artysty, rzeźbiarz Eugene Lacomble wyrzeźbił jego popiersie, organizowano manifestacje publiczne, korowody z pochodniami, wykonywano serenady.
Szczególnym powodem naszej wdzięczności wobec muzycznego środowiska Holandii powinien być fakt, że to właśnie w Hadze w 1856 roku ukazała się pierwsza na świecie biografia Henryka Wieniawskiego, wówczas zaledwie 21-letniego artysty. Autorem tego obszernego, 30-stronicowego szkicu jest holenderski muzykolog Aleksander Desfossez, specjalizujący się w podobnych opracowaniach. (Napisał między innymi cenioną biografię sławnej śpiewaczki Jenny Lind.)
Mottem biografii Wieniawskiego jest fragment recenzji zamieszczonej w brukselskiej gazecie „L’Independance” z koncertu w 1856 roku: „Żaden skrzypek nie może się równać z Wieniawskim, pierwszym pod względem opanowania techniki gry; od czasów Paganiniego nie pojawił się wirtuoz tej rangi”.
Kilkanaście stron tego szkicu to kreślone przez Desfosseza paralele między dorobkiem i twórczością Henryka Wieniawskiego i Niccoló Paganiniego. Autor wyraźnie sympatyzuje z polskim artystą, a niektóre jego sformułowania mogą się dzisiaj wydawać przesadne. Na przyk�