EDMUND GRABKOWSKI HENRYK WIENIAWSKI Anegdoty i ciekawostki 1991 WSTĘP Henryk Wieniawski - wielki artysta, jedna z najwspanialszych indywidualności światowej wiolinistyki. Wybitny wirtuoz skrzypiec, przez współczesnych uznawany za następcę Niccolo Paganiniego. Tytan estrady występujący z niesłychaną aktywnością w Europie i Ameryce. Ceniony kompozytor, którego twórczość przetrwała do naszych dni i jest obecna w repertuarze najwybitniejszych skrzypków. Nowatorski pedagog - profesor konserwatoriów w Petersburgu i Brukseli. Jest jednak jeszcze inne spojrzenie na artystę - Wieniawski jako człowiek. Z jego zaletami i słabościami. W życiu codziennym, wśród przyjaciół, na ulicy, w salonach i dworskich komnatach. Jawi się nam w tym wymiarze indywidualność równie wyjątkowa, fascynująca. Człowiek tryskający humorem, niezrównany gawędziarz, kpiarz, przysłowiowa dusza towarzystwa. Natura niezmiernie wrażliwa, ale równocześnie lekkomyślny hazardzista tracący fortuny w kasynach gry. Wiedeński felietonista „Pester Lloyd” opisał w 1877 roku w kilku felietonach swe wrażenia ze spotkań z Wieniawskim w naddunajskiej metropolii. Był jednym z tych, którzy po koncertach, przy kawie, piwie, czy winie spędzał z artystą w wiedeńskiej kawiarni długie godziny. Wieniawski fascynował słuchaczy barwnymi wspomnieniami artystycznych wędrówek po świecie, którymi - jak pisał felietonista - przepełnione są wszystkie zakamarki jego pamięci. Sposób narracji sprawiał, że zniewoleni słuchacze stawali się jakby świadkami anegdotycznych zdarzeń, przeżywali je wraz z gawędziarzem na nowo. „[...] Naśladował gesty i sposób mówienia charakteryzowanych osób. Jawią się oni rzeczywiście przed słuchaczami z ich rzadką osobowością, kuriozalną mimiką twarzy albo z ich charakterystycznymi gestami i zachowaniem, szczególnie jednak z ich właściwym sposobem mówienia. I tak trwa godzinami ta opowieść w języku niemieckim z twardym, ostrym polskim akcentem, z okazjonalnymi wtrętami we wszystkich europejskich językach, w zależności od tego, do której narodowości należeli bohaterowie opowiadanego zdarzenia, nasz gawędziarz bowiem włada sześcioma językami. Można chyba powiedzieć, że trzy godziny z Wieniawskim są tomem wspomnień, lecz, niestety, da się wydrukować co, ale nie jak artysta opowiada...” W innym miejscu felietonista dodaje: „Nie wiem zresztą, czy polski bohater skrzypiec osiągnąłby mniejszy sukces, gdyby zdecydował raz swego Poloneza opowiedzieć i publiczny koncert dyskutować. Jest on bowiem najdowcipniejszym i najosobliwszym gawędziarzem jakiego znałem”. Felietonista wiedeński ubolewa, że Wieniawski ogranicza się - oczywiście poza muzyką - tylko do gawędziarstwa. Gdyby zechciał chwycić za pióro, byłby równie wspaniałym pisarzem, a szczególnie felietonistą. Spróbujmy pójść tym tropem, ukazać Wieniawskiego nie w aureoli sławy artystycznej, w światłach rampy, czy pochylonego w twórczej wenie nad papierem nutowym. Spróbujmy spojrzeć na niego w owym drugim wcieleniu, sięgając do wspomnień rodziny, relacji przyjaciół i przygodnych obserwatorów, zapisów prasowych takich, jak na przykład wspomnianego wiedeńskiego felietonisty. W cyklu kilkudziesięciu migawek zawarłem anegdotyczne zdarzenia i ciekawostki z pozaartystycznego życia Wieniawskiego, uszeregowane od wczesnego dzieciństwa do ostatnich dni w nadziei, że przybliżą nam artystę, człowieka nie tylko ze spiżu, ale również z krwi i kości. WBREW RODZINNYM TRADYCJOM Henryk Wieniawski sięgnął po raz pierwszy po smyczek w 1840 roku, w piątej wiośnie życia. Jest w tej dacie szczególna symbolika. W roku tym zmarł genialny genueńczyk Niccolo Paganini. Za lat kilkanaście krytycy i melomani wielu krajów uznają młodego Polaka za jego następcę, za drugie jego wcielenie. Mały Henryk od najwcześniejszego dzieciństwa okazywał nietypowe w swej rodzinie zainteresowania. Matka, pani Regina, na której spoczywał ciężar wychowania synów, była z wykształcenia pianistką i od kołyski niemal wpajała im miłość do muzyki fortepianowej, kult Chopina, którego osobiście znała. Cóż wpłynęło na wybór jedynie przez Henryka skrzypiec, instrumentu nie reprezentowanego w rodzinnych tradycjach? Czy fascynacja skrzypcami zrodziła się pod wpływem wędrownych grajków muzykujących na ulicach miasta? A może podczas spacerów po miejskim parku, kiedy trafiał na koncert miejskiej orkiestry, zręcznie wślizgiwał się pomiędzy muzyków, stając zawsze przy pulpicie skrzypka, bacznie obserwując jego ruchy i chłonąc tajemnicze dźwięki tego pięknego instrumentu? Zapewne również w rodzicielskim domu, w którym często rozbrzmiewała muzyka, zwłaszcza wtedy, gdy do Lublina przyjeżdżali na gościnne występy krajowi i zagraniczni artyści. Z wdzięcznością przyjmowali zaproszenie pani Reginy do odwiedzenia znanego i cenionego w środowisku muzycznym salonu państwa Wieniawskich. Kiedy w początkach 1841 roku przyjechał do Lublina na koncerty znany już w świecie węgierski skrzypek Miśka Hauser, charakteryzujący się szczególnie romantycznym stylem gry, i on nie ominął tego salonu. Wizyta, połączona jak zawsze w takich przypadkach z muzykowaniem, przeciągnęła się do późna w noc. Dźwięki skrzypiec ściągnęły małego Henryka z łóżeczka. Przykucnął u drzwi salonu i słuchał, słuchał, aż zmorzył go sen. Kiedy w środku nocy goście zaczęli się rozchodzić, natknęli się na śpiącego malca. Niektórzy biografowie z tą wizytą wiążą decyzję państwa Wieniawskich kształcenia syna w którymś z zagranicznych konserwatoriów. Nastąpiło to jednak nieco później i za sprawą innego zagranicznego, równie sławnego skrzypka. „ON ROZSŁAWI SWOJE NAZWISKO” Henryk Wieniawski czynił zadziwiające postępy w grze na skrzypcach. Pobierał nauki u lubelskich pedagogów; Jana Hornziela, a później Stanisława Serwaczyńskiego. Rychło jednak okazało się, że nadzwyczajny talent chłopca wymaga oddania go do renomowanej uczelni na bardziej systematyczne studia. Matka nie miała co do takiej potrzeby żadnych wątpliwości, jednak ojciec, Tadeusz - lekarz i filozof, sceptyk z natury i despota „[...] badał uważnie okiem wytrawnego psychologa tę dziwną naturę chłopca, którego nic ponad muzykę nie zajmowało i który przez rok studiów zrobił nadzwyczajne postępy” - jak pisał w swych wspomnieniach starszy brat Henryka, Julian. Pan Tadeusz chciał uzyskać bardziej miarodajną i obiektywną opinię. Kiedy więc latem 1843 roku przybył do Warszawy uznany już autorytet, czeski skrzypek Henryk Panofka, ojciec postanowił sprawdzić, na ile trafne są miejscowe opinie o genialności syna. Panofka przyjął pana Tadeusza tym chętniej, że znał dobrze brata jego żony-EdwardaWolffa, kompozytora i pianistę, profesora konserwatorium paryskiego. Wspólnie zresztą skomponowali cieszący się powodzeniem utwór na skrzypce i fortepian. Panofka po wysłuchaniu gry 8-letniego malca wyraził opinię, która zadecydowała o dalszych losach Henryka. Jego brat Julian pisze w swoich wspomnieniach: „Panofka był nim od razu zachwycony i radził wysłać bezzwłocznie do Pragi Czeskiej lub Lipska do Konserwatorium, a gdyby Rodziców stać było, to choćby i do Paryża, bo materiał wart był i kosztów, i nakładów. - Il va faire sonner son nom! [on rozsławi swoje nazwisko] - rzekł do ojca i przepowiedział, że zajmie jedno z pierwszych miejsc w rzędzie skrzypków europejskich”. Jesienią tego samego roku spod lubelskiej poczty wyruszył Henryk kurierką w długą podróż do Paryża. SUROWY EGZAMIN, SUROWA SZKOŁA ŻYCIA Lata paryskich studiów wypełniały nie tylko żmudne ćwiczenia, ale także rozliczne przygody, ciekawe zdarzenia. A zaczęło się zgoła nieoczekiwanie... Surowo przestrzegany regulamin paryskiej uczelni zastrzegał prawo nauki w swych murach jedynie obywatelom francuskim i to dopiero po ukończeniu 12 roku życia. Podwójna bariera. Mały Polak miał dopiero lat osiem. Podobna bariera uniemożliwiła już wcześniej przyjęcie na studia innego sławnego później muzyka - Franciszka Liszta. Podjęto jednak energiczne próby przełamania sztywnego zapisu. Najgorliwszymi sprzymierzeńcami malca okazali się profesorowie konserwatorium po przeprowadzonym przez siebie surowym egzaminie. Zobowiązali go mianowicie szlacheckim słowem honoru, aby przez dwa tygodnie, nie biorąc skrzypiec do rąk, nauczył się ze słuchu koncertu skrzypcowego Rudolfa Kreutzera. Młody Wieniawski zadziwił egzaminatorów znakomitym wykonaniem tego trudnego zadania. Starania pedagogów, przyjaciół, wuja Henryka - profesora Edwarda Wolffa, a także rosyjskiej ambasady zostały uwieńczone powodzeniem. 28 listopada 1843 roku Henryk Wieniawski został wpisany pod numerem 468 na listę uczniów konserwatorium paryskiego. Pani Regina, urządziwszy syna na pensji przy ulicy Bergere u państwa Voislin, powróciła do kraju. Pensja okazała się być dla młodziutkiego artysty trudną szkołą życia, którą tak opisał brat Henryka, Julian w swej książce Kartki z mego pamiętnika: „Sam gospodarz, były niższego stopnia wojskowy, zajmował również niższy jakiś urząd, spędzając cały czas za domem. Henryk był więc wyłącznie na łasce i niełasce p. Voislin, istnej sekutnicy, która go do najprostszych posług używała. Noszenie węgli z piwnicy na 3 piętro, wody do kuchni, czyszczenie sobie samemu rzeczy i butów były dlań chlebem powszednim. Nie śmiał się na to użalać przed nikim, baba bowiem, jak wiele z tej warstwy Francuzek, budziła w biednym chłopcu straszliwą obawę. Znosił też swoją dolę cierpliwie, z uśmiechem na ustach, pociechą mu bowiem były lekcje u profesora Massarta, który, odkrywszy w nim tak olbrzymi talent, zajął się nim jak synem...” Zdarzało się, że w swej nadgorliwości niektóre rady profesora brał zbyt dosłownie. Ot choćby wtedy, gdy na uwagę, że dźwięk jego jest jeszcze za suchy, usiłował zamoczyć skrzypce w wodzie... SPOTKANIA Z CHOPINEM I MICKIEWICZEM W okresie paryskich studiów Henryk Wieniawski poznał przebywających w tym czasie nad Sekwaną dwóch największych herosów polskiej kultury - Fryderyka Chopina i Adama Mickiewicza.Spotkanie z będącym już u kresu życia Chopinem miało zabawny przebieg. Odbyło się w pierwszych dniach po przybyciu do Paryża. Matka, podczas spacerów odbywanych w oczekiwaniu na decyzję o przyjęciu syna na studia, zapoznawała go z wielkim miastem. Podczas jednego z takich spacerów spotkali Chopina, którego pani Regina znała z poprzednich pobytów w Paryżu. Nachyliła się do syna szepcząc, by przy powitaniu ładnie się zachował. Henryk jedną rączką zdjął grzecznie czapeczkę, w drugiej trzymał długi cukierek przed chwilą wyjęty z buzi. Odwrotnym jego końcem poczęstował Chopina. Nie przekazano, niestety, reakcji obdarowanego. Spotkania z Mickiewiczem miały miejsce nieco później, w drugiej fazie studiów. Pani Regina przywiozła w 1846 roku do Paryża drugiego, o dwa lata młodszego syna Józefa, równie jak Henryk utalentowanego, tyle że w grze na fortepianie. Również i on podjął studia w konserwatorium. Matka pozostała z synami, roztoczyła nad nimi opiekę, stworzyła namiastkę domu rodzinnego. Jej najstarszy syn Julian wspomina: „Skromny salonik Matki gromadził przez lat kilka znakomitości z dziedziny muzyki i sztuki na tzw. «herbatki», napój mało znany podówczas Francuzom. Uświetniał je nieraz bytnością swoją największy nasz wieszcz, Adam, lubiący namiętnie muzykę [...]. Słyszałem nieraz z ust rozrzewnionej Matki, jak niezapomniany twórca Dziadów godzinami wsłuchiwał się w grę moich braci, a zwłaszcza w produkcje ich na tematy narodowe. Oparłszy ręce na kolanach i przepiękną swoją głowę ukrywszy w dłonie, nieraz ze zwilżonymi oczyma wypowiadał kilka wierszy z arcydzieł swoich, które mu pieśń swojska na pamięć przywodziła” NAJMŁODSZY ABSOLWENT Uwieńczeniem studiów w konserwatorium paryskim były doroczne egzaminy konkursowe. Stawano do nich często kilkakrotnie, aż do pomyślnego wyniku. W 1846 roku do egzaminu takiego przygotowywało się dwunastu studentów w wieku od 16 do 21 lat. Kilku z nich stawało do konkursu już w latach poprzednich. W końcowej fazie przygotowań do konkursu profesor Massart zdecydował się włączyć do tej grupy 11-letniego „le petit Polonais” - jak powszechnie nazywano Henryka w uczelni. Konkursowym utworem był XVII Koncert skrzypcowy d-moll G. B. Viottiego. Profesor być może przestraszył się decyzji i obawiając się, by chłopcu nie dopisała pamięć, polecił ustawić dlań pulpit z nutami. Kiedy Massart poszedł na swoje miejsce i przyszła kolej na Henryka, ten podszedł do pulpitu, ostentacyjnie odwrócił nuty do góry nogami i rzuciwszy profesorowi szelmowskie spojrzenie, zaczął grać. Został bezapelacyjnym zwycięzcą konkursu w trzecim roku nauki, w jedenastym roku życia, a więc w wieku, kiedy według litery regulaminu nie miał jeszcze prawa do rozpoczęcia paryskich studiów. Pozostał najmłodszym absolwentem uczelni. Pół roku później, na 6 grudnia 1846 roku zapowiedziano koncert laureatów i uroczystość wręczenia nagród. Zaproszono na obie imprezy panią Reginę, matkę Henryka. Po perypetiach paszportowych udało się jej przyjechać do Paryża w dniu koncertu. Brata nie zastała w domu, był w konserwatorium. Kiedy tam dotarła, trwał już koncert. Portier nie wpuścił jej na salę, zabrakło bowiem biletów wstępu. Nie pomogły tłumaczenia matki, że tam jej syn... Przypadkowo zjawił się jej brat Edward, odstąpił jej własny bilet. Pani Regina znalazła się w sali właśnie w chwili, kiedy zapowiedziano występ Henryka. Grał nieświadom obecności matki. Grał pięknie, aby udowodnić, że przyznana nagroda nie była dziełem przypadku. Recenzent paryskiej gazety muzycznej pisał, że „nawet 25-letni artysta nie potrafiłby zagrać z większą maestrią siódmego Koncertu Rodego, który tyle razy słyszeliśmy w wykonaniu Lafonta. Decyzja jury została więc w pełni potwierdzona: publiczność po raz drugi przyznała uczniowi Massarta pierwszą nagrodę”. Kiedy dyrektor konserwatorium, sławny kompozytor Daniel Auber wręczał Henrykowi złoty medal i jako nagrodę cenne skrzypce Guarneriusa del Gesu, szczęśliwy chłopiec dojrzał matkę. Scenę, która się teraz rozegrała, opisywano w gazetach wielu krajów, a Aleksander Groza w książce Mozaika kontraktowa tak ją przedstawił: „Za nic mu dostojne zgromadzenie, za nic medal, skacze z estrady, bieży do matki i odgrywa się najczulsza scena, w której wszystkie matki, a raczej całe towarzystwo najżywszy udział bierze”. „TO DZIECIĘ JEST GENIUSZEM!” Henryk Wieniawski jako stypendysta cara Rosji zobowiązany był po ukończeniu studiów zaprezentować ich wyniki na carskim dworze. Pierwsze tournee do Rosji, poszerzone o koncerty w Polsce, w krajach nadbałtyckich i w Niemczech, podjął Henryk pod opieką matki w 1848 roku. Ze szczególnym zainteresowaniem obserwowano jego przebieg w Paryżu. Wyrazem tego był między innymi list profesora Massarta i znanego paryskiego krytyka Leona Kreutzera do Henryka. Zawiera on głęboką i mądrą myśl Profesora kierowaną do przebywającego w Petersburgu ucznia: „To, co osiągnąłeś dzisiaj, jest dla mnie niczym, jeśli miałbyś zatrzymać się w swej drodze. Twój talent skończyłby się przez niemożność wyjścia ponad pospolitość”. W tym samym liście Massart zadaje Henrykowi szereg pytań: czy grał z towarzyszeniem orkiestry, czy dba o instrument, czy został przyjęty przez Vieuxtempsa. Henri Vieuxtemps był w tym czasie uznanym już znakomitym skrzypkiem i zajmował w Petersburgu stanowisko solisty dworu, a więc takie samo, jakie za lat 12 obejmie Wieniawski. Doszło do tego spotkania, a Vieuxtemps wyraził o młodziutkim Polaku taką oto opinię: „To dziecię jest bez wątpienia geniuszem, inaczej niepodobna byłoby grać w jego wieku z tak namiętnym uczuciem, a co większe - z takim rozumem i tak głęboko obmyślanym planem [...]. Gra on już tak, jak nikt z nas nie grał w tym wieku. Jeżeli tak dalej będzie postępował, pogrąży nas wszystkich”. 13-letni Henryk zaprezentował w Petersburgu także z dużym powodzeniem swoje pierwsze kompozycje. Były to w istocie twory amatora, nie miał bowiem żadnego przygotowania teoretycznego, będzie je zdobywać dopiero za kilka miesięcy, po powrocie do Paryża. Miał jednak niezwykle rozwiniętą intuicję twórczą. Oto jak przekonał się o tym w Petersburgu Wiktor Każyński - dyrygent i kompozytor (Wlazł kotek na płotek): „[...] Lecz co słyszę, o straszna ciekawości karo! - mój Henryś nie ma nawet pojęcia o terminach teoretycznego języka, a dotąd nie wziął jeszcze w Paryżu ani jednej lekcji kontrapunktu!... obstupani!... zajrzałem raz jeszcze w jego partycją: dobrze i poprawnie napisana! [...] Natychmiast siadam do fortepianu, uderzam kilka akordów i przechodząc z tonu w ton, rozwijam myśl zupełnie nową i oryginalną... lecz co słyszę?... Henryk akompaniuje mi, jakby grał z nut sztukę wyuczoną... brawo... idę dalej, obracam myśl moją fugato, Henryk nie opuszcza mnie - przechodzę akordami w coraz silniejsze crescendo... nareszcie, chcąc zadać cios niespodziewany memu przeciwnikowi, uderzam nagle akord w innym zupełnie tonie, wtedy właśnie, gdy Henryk na septymie zmniejszonej zaczynał z czułością trylować jak słowiczek;... tu walka stała się zacięta - ja, jak spienione bałwanami morze, przechodziłem półtonami przez całą klawiaturę, on - jak syrena, wzbijał się piersią ponad fale i pierwszy mój motyw śpiewał oktawami bez najmniejszej przemiany. Tak gorąca walka trwała blisko godziny; uczuliśmy oba potrzebę odpoczynku i jakby myśli nasze na jedną nastrojone były nutę, zeszliśmy do adagio, w którym usłyszałem jakby użalanie się młodego artysty, żem mu nie dowierzał i na tak długą i męczącą wystawić chciał próbę. Ja z mojej strony, chcąc mu nagrodzić jego cierpienia, przeszedłem w allegro brillante, stanowiące finał naszej improwizowanej fantazji, gdzieśmy obaj, idąc w zapasy, dowiedli sobie, ileśmy się zrozumieli i ile się nawzajem cenimy...” IZYDOR - FANNY - WILMA - TERESA Będąc jeszcze dzieckiem, Henryk Wieniawski rozpoczął wielką karierę, jedną z najwspanialszych karier w światowej wiolinistyce. Zapoczątkowało ją ogromne tournee artystyczne lat 1851-52, podjęte tym razem wspólnie z młodszym o dwa lata bratem, Józefem, niezwykle utalentowanym pianistą. Obfitowało ono nie tylko w doniosłe wydarzenia muzyczne, ale także pozaartystyczne. Ujawniły one między innymi piękną cechę charakteru młodego artysty. We wrześniu 1850 roku bracia przybyli do Warszawy. Do zapowiedzianych koncertów pozostało jeszcze kilka tygodni. Henryk wypełniał je uczestnictwem w przyjęciach, „wypadami” na koncerty do Kalisza i Radomia, kawiarnianymi spotkaniami z przyjaciółmi. Kiedyś usłyszał grającego w kawiarni 6-letniego chłopca z biednej żydowskiej rodziny. 15-letni zaledwie wirtuoz poznał się na nieprzeciętnym talencie malca. Na najbliższym przyjęciu w jednym z warszawskich salonów podzielił się swymi spostrzeżeniami. Zainicjowano zbiórkę funduszów, która przyniosła 3 tysiące franków, pozwalających na wysłanie chłopca do Paryża na studia u profesora Massarta. Odkrytym przez Wieniawskiego talentem okazał się słynny później polski skrzypek Izydor Lotto. Podczas tego samego tournee, 29 lipca i 1 sierpnia 1851 roku, bracia występowali z ogromnym powodzeniem w Helsinkach. W tym czasie koncertowała w różnych miastach Finlandii rówieśnica Henryka - Fanny Mansen. Utalentowana pianistka występami tymi zdobywała fundusze na dalsze studia. Jej koncerty w Helsinkach zbiegły się terminem z koncertami braci Wieniawskich. Konkurencja braci Wieniawskich była zbyt wielka, koncerty Fanny Mansen odwołano. Informacja o perypetiach koleżanki dotarła do Henryka. Zaimprowizował niezwłocznie specjalny koncert w sali parkowej na jej rzecz. Grali bracia Wieniawscy i zaproszona przez nich Fanny. Spontanicznie przeprowadzona zbiórka przyniosła ponad 83 ruble, które przekazano pianistce. Zdarzenie to szeroko opisała prasa fińska i przypomniała je raz jeszcze 28 lat później, podczas ostatniej muzycznej wizyty Wieniawskiego w Finlandii. Raz jednak jego młodzieńcza ambicja została podrażniona i nie zapanował nad sobą. W 1851 roku koncertował w Moskwie razem z równie młodziutką skrzypaczką, cudownym dzieckiem - Wilmą Nerudą. W pierwszej części grał z ogromnym zresztą powodzeniem Henryk, w drugiej Wilma. Po jej występie obecny na sali Henri Vieuxtemps wręczył artystce bukiet kwiatów, co wywołało owację publiczności. Rozdrażniony Wieniawski pojawił się ponownie na estradzie oświadczając, że zamierza raz jeszcze wystąpić, by udowodnić swą wyższość nad koleżanką. Wokół estrady zgromadził się tłum, uważając koncert za zakończony. Był w tłumie jakiś generał prowadzący głośną rozmowę. Wieniawski potrącił go smyczkiem, prosząc o przerwanie rozmowy, chce bowiem grać. Skończyło się to smutnie dla skrzypka. Nazajutrz otrzymał nakaz opuszczenia Moskwy w ciągu 24 godzin. Bardziej rycerski okazał się Henryk dwa lata później w Wiedniu, gdzie w tym samym czasie co bracia Wieniawscy koncertowała z dużym powodzeniem ulubienica wiedeńczyków, tylko niewiele od Henryka starsza, włoska skrzypaczka Teresa Milanollo. Tym razem Wieniawski zamanifestował wręcz przyjaźń do koleżanki, dedykując jej świeżo napisaną kompozycję Capriccio Valse op. 7. Dla sprawiedliwości jednak dodać należy, że mimo wybryku moskiewskiego Wieniawski pozostał również z Wilmą Nerudą w przyjaźni, która przetrwała lata. DEDYKACJE Z PAMIĘTNIKA STANISŁAWA MONIUSZKI Jednym z polskich artystów, który uważnie i niezwykle życzliwie obserwował karierę Henryka Wieniawskiego, był Stanisław Moniuszko; w owym czasie zamieszkiwał jeszcze w Wilnie. Tam odwiedzał go Henryk w 1848 roku podczas pierwszego zagranicznego tournee, a następnie, wspólnie z bratem, w 1851 i 1852 roku. Był to okres” ostrej rywalizacji pomiędzy Henrykiem a starszym o 10 lat innym polskim skrzypkiem Apolinarym Kątskim. Moniuszko był bodaj pierwszym, który uznał pierwszeństwo młodszego, mało jeszcze doświadczonego w rywalizacji o względy publiczności i krytyki skrzypka. Dowody tego znajdujemy w korespondencji Moniuszki. Dał temu wyraz kompozytor także w obszernej recenzji zamieszczonej 4/16 maja 1851 roku w „Kurierze Wileńskim” po jednym z pięciu wileńskich koncertów braci, pisząc o Henryku między innymi: „[...] Przekonaliśmy się nieraz i prawie zawsze tak bywa, że przedwczesne wybujanie władz umysłowych, zapowiadających tyle na przyszłość, lecz dzieje się kosztem obecnej chwili, prawie zawsze w nadziei zawodzi. Inaczej dzieje się wszakże tam, gdzie nie obietnicę, ale zupełne zadowolenie młody artysta przynosi, i to w taki sposób, że o liczbę lat jego nie godzi się pytać, gdy otrzymujemy rezultat równający się długoletnim trudom. [...] Odwołując się do publicznego sądu w poczet go najznakomitszych zaliczamy”. Zachowały się w pamiętniku Moniuszki jeszcze dwa inne, niezwykłej piękności dowody wileńskich spotkań. 28 kwietnia (10 maja według nowego kalendarza) Henryk Wieniawski wpisał na karcie pamiętnika obszerny fragment swego dziecięcego Koncertu skrzypcowego, wieńcząc go dedykacją: „Polecając się uprzejmej pamięci pana Stanisława Moniuszki jego szczery wielbiciel i prawdziwy przyjaciel”. Osobliwość tego zapisu tkwi w tym, że jest to jedyny zachowany ślad, dowód na skomponowanie przez Henryka Wieniawskiego takiego koncertu w wieku dziecięcym. Na odwrocie tej karty pamiętnika ktoś przerysował portrecik braci. Nazajutrz po pierwszym wpisie pojawiły się nowe dedykacje, tym razem nie tylko Henryka, ale i Józefa. Pierwszy z nich napisał: „Proszę wspomnieć czasem tego, który jest bardzo szczęśliwy, kreśląc się dzisiaj Pana oddanym sługą, a być może w przyszłości oddanym przyjacielem”. Ciekawostką jest też zapis daty notacją muzyczną. Przyjaznych przejawów w stosunku do Stanisława Moniuszki znajdujemy w biografii Wieniawskiego wiele. Moniuszce zadedykował napisane wraz z bratem Józefem Allegro de sonatę op. 2, na motywach dumki Kozak i pieśni Maciek oparty jest trzon utworu braci Wieniawskich Grand duo polonais op. 8. Do rangi symbolu przyjaźni między artystami urasta fakt, że w dniu, w którym w Warszawie umierał Moniuszko, Henryk Wieniawski grał w Petersburgu kompozycje Henri Vieuxtempsa opartą na motywach Romansu z jego Halki. GENERALSKIE I OFICERSKIE RADY Tournee lat 1851-52 to nie tylko prawie 200 koncertów danych na rozległych obszarach cesarstwa rosyjskiego, chociaż ewenementem chyba bez precedensu jest taka aktywność młodocianych artystów (Henryk miał 16, Józef - 14 lat). To nie tylko liczne skomponowane tam utwory. To także wyjątkowo wiele anegdotycznych zdarzeń. Niektóre opisano już w różnych wersjach, niektóre poznajemy z późniejszych relacji samego Wieniawskiego, spisanych przez wiedeńskiego felietonistę. Oto wspomina Wieniawski: „Któregoś dnia przybyliśmy do miasteczka Sz. w dniu targowym. Wynajęliśmy duży barak i oblepiliśmy go od góry do dołu afiszami. Tam jest to łatwe, wystarczy tylko afisz zmoczyć w wodzie i przyłożyć do ściany baraku. Przymarznie w okamgnieniu. Kiedy się sto lat w Rosji podróżuje z koncertami, ileż można zaoszczędzić na samym kleju. Kiedy już siedzieliśmy w baraku i zacieraliśmy ręce, ukazał się w drzwiach stary generał”. Słuchacz tej opowieści dodał od siebie, że była ona tak sugestywna i obrazowa, że czuło się wręcz zapach juchtowych butów z cholewami generała i dotknięcie najeżonych siwych wąsów. „Generał rozpoczął studiowanie afisza i słusznie wywnioskował, że będą się produkować w baraku magicy, pożeracze ognia [...]. Kiedy pan generał zapytał mnie: «ile osób ma pan w swojej trupie» - odpowiedziałem «dwie». „Za mało” - mruknął - odwrócił swój czerwony nos w kierunku Połtawy i klnąc podreptał dalej.” W innym miasteczku Rosji, w którym stacjonował garnizon wojskowy, koncertem zainteresowali się oficerowie. Szczególnie jeden z nich zwrócił się do Wieniawskiego z taką oto radą: - Wie Pan, drogi przyjacielu, niech Pan w tej miejscowości gra lepiej na wiolonczeli, a nie na skrzypcach. - Hm - powiedziałem - tak nie można, jestem skrzypkiem i nie umiem grać na wiolonczeli. - Ach - odpowiedział - nie będzie Panu przecież robiło różnicy, czy macha Pan smyczkiem pod podbródkiem, czy pod kolanem. Występuje tu gra słów o podobnym brzmieniu w języku niemieckim (gawęda miała miejsce w Wiedniu). Kinn znaczy „podbródek”, Knie – „kolano”. I ten fragment ilustrował Wieniawski oczywiście efektowną pantomimą. Wieniawski próbował dalej perswadować. - Przepraszam Pana - powiedziałem na to - wszędzie w Rosji grałem na skrzypcach, dlaczego mam akurat tu... - Wie Pan - odpowiedział - w tej miejscowości jest wiolonczela szczególnie lubiana, bowiem... tu jeszcze jej nigdy nie słyszano. „ZAŁOŻYĆ FUTRO!” Zdarzyło się Wieniawskiemu koncertować w Rosji w wspaniałych kapiących złotem salach koncertowych, ale najbardziej utrwaliły się występy o anegdotycznym zabarwieniu. W wiedeńskich opowieściach znalazło się wspomnienie srogiej zimy w Kremiericzugu. „Salą koncertową - opowiadał Wieniawski - była stodoła i kiedyśmy stanęli na podium wobec wielu zawziętych, zaciekawionych twarzy, czuliśmy się jak na klepisku w oczekiwaniu na wymłócenie. Moja matka jednak siedziała pośrodku wśród ludzi i opowiadała w przerwach zziębniętym sąsiadom naszą biografię oraz prowadziła poczciwie propagandę naszej genialności.” Z innej relacji wiadomo, że słuchacze tego koncertu zjeżdżali pod „stodołę” złotem inkrustowanymi saniami, w sobolich futrach, a że „sala” pozbawiona była miejsc do siedzenia i oświetlenia, gości poprzedzał sługa z fotelem i latarnią. Dach „stodoły” był jednak źle połatany i przez dziury padały na podium płatki śniegu. Matka wyraziła wobec sąsiadów obawę, czy aby chłopcy się nie przeziębią. „Rosjanie są jednak ludźmi dobrego serca - kontynuował gawędę Wieniawski - i zaledwie ta skarga rozeszła się, rozległ się głuchy pomruk, docierały do nas rozmaite niewyraźne głosy, w końcu cała publiczność wołała jednym głosem: założyć futro! Pomyślcie o naszym położeniu. Coraz kategoryczniej żądano założenia futra, a przecież wiedzieliśmy, że w ciężkich rosyjskich futrach byłoby absolutnie niemożliwe zaprezentowanie nawet najłatwiejszych utworów Beriota. Kiedy jednak w końcu życzliwy szturm zaczął być groźny, zdobyłem się na odwagę i poprosiłem surową publiczność, by jej wielce cenioną życzliwość dla nas zechciała wyrazić w inny sposób, bowiem jest niemożliwością grać w futrze na skrzypcach.” Udało się udobruchać słuchaczy, ale że nie było to sprawą prostą, Wieniawski przytoczył zdarzenie, jakie w tej samej sali i przy podobnie mroźnej i śnieżnej pogodzie przydarzyło się słynnej śpiewaczce Carlotcie Patti. Stanęła oto na estradzie, zasłaniając ramiona futrzaną etolą. Publiczność jednak oglądała na zapowiadających koncert afiszach podobiznę śpiewaczki z okazałym biustem i nie chciała się pogodzić z przysłonięciem tych wdzięków rodzimymi sobolami. W sali rozległ się stugłosowy okrzyk: „odłożyć futro!” Biedna Carlotta, nie znając ani słowa po rosyjsku, patrzała z przerażeniem na nieprzyjazną publiczność i nie wiedziała, co począć. W końcu zjawił się impresario i szepnął śpiewaczce, co publiczność chce u niej podziwiać poza wysokim c. „Naturalnie śpiewaczka pospieszyła się teraz, by do muzycznych wrażeń dodać jeszcze plastyczne, a burzliwe owacje nagrodziły tę jej prawdziwie artystyczną skwapliwość” - skomentował Wieniawski perypetie swej koleżanki. JAK POWSTAŁ „KONCERT FIS-MOLL” Jednym z pierwszych miast, które bracia Wieniawscy odwiedzili po powrocie z rosyjskiego tournee, był Lipsk. Głównym punktem programu zapowiedzianego na 27 października 1853 roku koncertu w sali tamtejszego Gewandhausu był Koncert skrzypcowy fis-moll op. 14 Henryka Wieniawskiego. W programie odnotowano prawykonanie koncertu z manuskryptu. Ciekawe są kulisy tego wydarzenia muzycznego. Spisał je po 23 latach dziennikarz lipskiego tygodnika „Signale fur die Musikalische Welt”. Na temat repertuaru koncertu korespondował z Wieniawskim koncertmistrz Gewandhausu, zarazem dyrygent koncertu Ferdinand David. Na propozycję Wieniawskiego zagrania w Lipsku Koncertu skrzypcowego Beethovena odpowiedział, że utwór ten był już tej zimy grany. Wieniawski odpisując zaproponował w takiej sytuacji wykonanie Koncertu skrzypcowego Mendelssohna. Tak się jednak złożyło, że również i ta kompozycja znajdowała się w bieżącym sezonie w repertuarze Gewandhausu. David, aby uniknąć dalszych kolizji, a termin koncertu był bliski, napisał, że artysta ma zapewne w zanadrzu przygotowany własny koncert i proponuje, by nim zadebiutował w Lipsku. Lipski dziennikarz pisze: „Kompozytorskie poczynania Wieniawskiego, w samej rzeczy już cieszące się powodzeniem w mniejszych formach, nie sięgały dotychczas wyżyn koncertu i jego artystyczna ambicja doznała poprzez przypuszczenie Davida - co jest w istocie rzeczy samo przez się zrozumiałe - gwałtownej podniety. Zważywszy, że być może odrzucenie propozycji mogłoby uwłaczać jego reputacji, przyrzekł bezceremonialnie koncert własnego pióra”. Do koncertu pozostało 14 dni. Pracował niemal dniem i nocą. Nie obeznany jeszcze wtedy dobrze w technice instrumentacji, wylał podczas tej pracy niemało potu, tym bardziej, że nie pominął żadnego instrumentu - od piccolo po basowy puzon. „W ten sposób partytura rozszerzyła się tak dalece, że dzisiejsze wagnerowskie partytury są wobec niej małymi dziećmi. [...] Podczas koncertu miało wyglądać niezwykle komicznie, kiedy David z zatrwożoną miną, kurczowo podtrzymując lewy górny narożnik partytury, usiłował zapobiec jej upadkowi na podłogę, nie było bowiem pulpitu, który byłby w stanie zagwarantować wystarczającą podporę dla nieopisanie szerokiej partytury.” Koncert się jednak bardzo podobał i do dziś sprawia wykonawcom wiele kłopotu, jednak nie z racji rozmiarów partytury, a nagromadzonych w nim ogromnych wykonawczych trudności technicznych. Nie odstrasza to jednak zwłaszcza młodych skrzypków, którzy ostatnio coraz częściej sięgają po ten właśnie utwór. „VIVE LA BAVIERE!” Z Lipska bracia Wieniawscy podążyli do Bawarii. Koncertowali w kilku miastach tego kraju z największym powodzeniem, nie tylko artystycznym. Henryk dał temu wyraz w liście do lipskiego wydawcy B. Senffa, który zaczyna się słowami: „Vive la Baviere”, a kończy wymownym stwierdzeniem: „zdecydowanie można w Niemczech robić pieniądze!” W tych czasach artyści bardzo często opłacali sami koszty związane z angażowaniem orkiestry, wynajmem sal i obsługi, a wpływy zatrzymywali dla siebie. Zdarzało się, że koszty przewyższały wpływy i artyści dopłacali do koncertów. Wieniawski nie miał tych kłopotów w Bawarii. Przeciwnie - w Monachium na przykład, na drugim koncercie danym 17 grudnia 1853 roku dochód braci nieoczekiwanie się powiększył, orkiestra bowiem zachwycona ich grą uznała za zaszczyt występowanie z tak znakomitymi artystami i zagrała gratis. „Wszyscy mówią, że oni tego nigdy nie zrobili dla żadnego artysty” - pisał Henryk w innym liście do wydawcy Senffa. Podobnie postąpili ćwierć wieku później wiedeńscy muzycy, o czym tak informowano w „Przeglądzie Muzycznym”: „H. Wieniawski pobudził wszystkich za swej bytności w Wiedniu do entuzjazmu, orkiestra, która mu towarzyszyła, oświadczyła przez p. Hellmesbergera, iż zanadto wielką miała przyjemność akompaniować tak sławnemu skrzypkowi, iż przeto prosi go, by bezpłatny jej współudział w koncertach przyjąć zechciał jako dowód jej podziwienia”. PETERSBURSKA „PRZYMIARKA” 16 koncertów danych w Berlinie w okresie od lutego do kwietnia 1854 roku ugruntowało pierwszoplanową pozycję braci Wieniawskich, zwłaszcza Henryka, w muzyce europejskiej. Towarzyszyła im prawdziwa eksplozja entuzjazmu słuchaczy i krytyki. Henryk otrzymał w tym czasie dwie nader zaszczytne propozycje objęcia stanowiska nadwornego solisty przy królu Prus i drugą - przy władcy Bawarii. Była to praktyka powszechnie stosowana w ówczesnej Europie. Panujący zabiegali o pozyskanie w tej roli co wybitniejszych artystów. Szczególnie wysoko ceniono sobie stanowisko solisty dworu i teatrów dworskich w Petersburgu. Do 1850 roku zajmował je przy carze Rosji słynny Henri Vieuxtemps, po nim polski wirtuoz Apolinary Kątski, który pełnił te funkcje honorowo, bez uposażenia i raczej formalnie, przebywał bowiem na nieustannych urlopach. Wieniawskiemu zapewne już podczas pobytu w Berlinie marzyła się petersburska posada. Napisał do dyrektora teatrów carskich Gedeonowa list, w którym jako poddany cara donosi o wspomnianych propozycjach i uważa, że „nie może przyjąć bez zezwolenia swojego rządu którejś z tych propozycji, a w dodatku pragnąłby przede wszystkim służyć Imperatorowi, o ile zostałby zaszczycony angagementem i tytułem solisty Jego Cesarskiej Wysokości. Jeśli zaś miejsce jest już zajęte, to uprasza o wystaranie się pozwolenia na przyjęcie jednej z wyżej wymienionych propozycji”. Taką z pewnością treść zawierał wniosek Wieniawskiego, w tej wersji bowiem przedstawił go dyrektor Gedeonow ministrowi dworu Adlerbergowi. Minister Adlerberg przekazał dyrektorowi teatrów odpowiedź cara, zezwalającą Wieniawskiemu na przyjęcie na okres jednego roku stanowiska przy dworze pruskim lub bawarskim. A więc nie uważał go jeszcze za godnego tego zaszczytu i zdecydował utrzymać formalny status Kątskiego. O tym, że Wieniawski traktował zaproszenie pruskie i bawarskie jako pretekst do „przymiarki” petersburskiej świadczy fakt, że po decyzji cara nie objął żadnego z tych stanowisk. Przeczekał. Po sześciu latach przyjęto go w Petersburgu z otwartymi ramionami, powierzając najbardziej zaszczytną funkcję. PARYSKIE TOASTY W początkach 1855 roku Henryk Wieniawski przybył do Paryża. Była to pierwsza wizyta nad Sekwaną po ukończeniu studiów. Oczywiście, pierwsze kroki skierował do profesora Massarta z świeżo napisaną kompozycją Scherzo-tarantelle op. 16, jemu właśnie zadedykowaną. Massart przyjął swego niedawnego ucznia z ogromną wylewnością i urządził na jego cześć przyjęcie, które zaszczyciło obecnością wiele muzycznych znakomitości Paryża, wśród nich sławny Hektor Berlioz. Ten sam, który pięć lat wcześniej poświęcił Wieniawskiemu - opuszczającemu właśnie Paryż - bardzo życzliwy artykuł w „Journal des Debats” i który z uwagą śledził rozwój talentu młodego artysty. W toku ożywionej dyskusji poruszono sprawę pewnego artysty niesprawiedliwie ocenionego w prasie. Żona Henryka Izabela tak opisała to zdarzenie w swoim pamiętniku, opierając się zapewne na późniejszych relacjach męża: „[...] Berlioz bronił stanowiska prasy i wznosząc kielich, zakończył swoje przemówienie słowami: piję za bezstronność prasy! Jedynie Henryk Wieniawski na to nie zareagował. Mocno tym zirytowany Berlioz, patrząc na niego, rzekł: Uważaj młodzieńcze, może się na tym skończyć, że przestaną na ciebie zwracać uwagę! Wówczas Wieniawski podniósł kielich i powiedział: Oto nadszedł najstosowniejszy moment, żeby wznieść toast za bezstronność prasy!” . Berlioz poczuł się urażony i stosunki pomiędzy obu artystami uległy ochłodzeniu. Na szczęście nie na długo. Po paru latach zapanowała znowu harmonia, wróciła dawna życzliwość Berlioza dla polskiego wirtuoza. Po wielu latach, w tym samym Paryżu upamiętnił się Wieniawski innym jeszcze, równie dowcipnym toastem. Jego sylwetka się zmieniła, choroba serca wywarła swe piętno, stał się otyły. Na jakimś przyjęciu swoje wystąpienie przy wznoszeniu toastu rozpoczął słowami: „Niegdyś byłem szczupły i interesujący, dziś jestem gruby i interesowny”. W tym sformułowaniu o interesowności było chyba sporo przesady i kokieterii. ŻEBRACZE EPIZODY Z wielu relacji jawi się nam Henryk Wieniawski jako człowiek wrażliwy na niedolę bliźnich, zwłaszcza upośledzonych przez los. Zdarzało się, że wspomagał finansowo niektórych będących w potrzebie muzyków, dawał liczne koncerty na cele filantropijne, a już szczególną słabość miał do żebraków. Niemiecki pianista Arno Kleffel, który jakiś czas towarzyszył Wieniawskiemu jako akompaniator, wspomina: „[...] sympatyczną i zarazem wyróżniającą się cechą charakteru Wieniawskiego jest idąca w parze z wielką uprzejmością dobroć serca. Nigdy na przykład nie wychodził z hotelu, zanim nie wymienił kilku rubli na napiwki; - jeśli ktoś taki jak ja - mawiał - wydaje rocznie tyle pieniędzy na niepotrzebne rzeczy, to popełnia w moim przekonaniu grzech, jeśli nie ma przy sobie tyle, aby dać nieco biednemu żebrakowi”. W wspomnieniach różnych osób zachowały się opisy trzech charakterystycznych dla Wieniawskiego epizodów z żebrakami. Działo się to w Paryżu, jeszcze w okresie studiów: „[...] spotkał na rogu ulicy żebraka staruszka - wspomina brat Henryka, Julian - grającego jakąś marną melodyjkę na nędznych skrzypeczkach, przed nim stał pudel z talerzykiem w zębach, pustym jednak zupełnie, bo widok muzykalnych żebraków, tak częsty w Paryżu, nikogo nie zatrzymywał. Henryk nie namyślając się ani chwili, stanął obok żebraka, dobył skrzypiec i zaczął grać. Tłumy gapiów zebrały się w krótkim czasie, gdy już między nimi sporo zamożniejszych widać było, brat mój obszedł całe audytorium dokoła, a zebrawszy sporą kupkę pieniędzy, między którymi i srebrne franki błyszczały, wsypał je do torebki uszczęśliwionego żebraka wobec oklasków tłumu”. Podobną scenę z lat późniejszych opisała we wspomnieniach żona artysty, Izabela. Tym razem działo się to w Brukseli. „Któregoś wieczora, po obiedzie spożytym w towarzystwie przyjaciela swego, Leona Joureta, w Cafe des Mille Colonnes, Wieniawski wychodząc zauważył obdartego żebraka grającego na skrzypcach, by uzbierać parę groszy, lecz bez rezultatu; Wieniawski bierze skrzypce, gra mazurka. Rezultat był magiczny, zebrał się tłum, srebro i miedź deszczem posypały się do rąk żebraka. Wieniawski oddał mu skrzypce i wraz z przyjacielem niepostrzeżenie wymknął się w trakcie owacji przygodnych słuchaczy, wywoławszy łzy w oczach żebraka.” W mińskiej gazecie opisano przygodę, jaka przydarzyła się Wieniawskiemu na statku, którym płynął Wołgą do Saratowa. Jednym z współpasażerów był biedny chłop brzdąkający na wydobytych z węzełka skrzypcach. „Wieniawski usłyszał jego grę, podszedł i zaczął słuchać. - Skrzypce masz bardzo kiepskie... Dawno grasz? - spytał Wieniawski. - Od małości, panie. - Daj no, ja zagram. Wieniawski wziął skrzypce i popłynęła cudowna, czarowna melodia. Chłop słuchał i drapał się po głowie. - Można jeszcze pograć na twoich skrzypkach? - zwrócił się Wieniawski do chłopa, skończywszy utwór. - Nic to - graj, graj! Wieniawski roześmiał się i zaproponował zebranej publiczności koncert na rzecz chłopa. Propozycja została przyjęta i po zakończeniu koncertu do czapki wystraszonego chłopiny posypały się pieniądze. - Kup sobie dobre skrzypce, a i struny też przydałyby się inne.” OKRUTNY FIGIEL Wrażliwy, życzliwy, to prawda, ale Wieniawski potrafił być w niektórych swych żartach bardzo złośliwy. Znany skrzypek węgierski Jeno de Hubay - następca Wieniawskiego na stanowisku profesora w konserwatorium brukselskim i adresat dedykacji jego kompozycji Fantazji orientalnej op. 24, spisał zasłyszaną od belgijskiego skrzypka Henri Vieuxtempsa historię, która zdarzyła się w Paryżu. Zapowiedziano właśnie koncert węgierskiego wirtuoza „o grze ognistej, ale jednocześnie nieco... cygańskiej” - Edwarda Remenyiego. Wieniawski nie był jego entuzjastą, wręcz go nie lubił. Spłatał mu wyjątkowo okrutnego figla. Przebywała w tym czasie w Paryżu prawie cała śmietanka europejskiej wiolinistyki. Wieniawski zaprosił wszystkich artystów na koncert Węgra, zakupił jedenaście biletów w pierwszym rzędzie, uprzedził, by zabrali z sobą cylindry, które okażą się ważnymi akcesoriami zdarzenia. „Przyszli skrzypkowie - Vieuxtemps, Leonard, Sivori, Allard, Dancla, Sarasate i inni - wspomina Hubay - a całą grupę wiódł Wieniawski. Remenyi grał trudny bardzo koncert Molique’a. Wieniawski umyślnie nie wszedł do sali przed ukazaniem się na estradzie Remenyiego, tylko dopiero podczas jego gry. Kiedy Remenyi zobaczył pochód znakomitych skrzypków zdążający w kierunku estrady, stracił kontenans i zaczął grać bardzo nieczysto. W dodatku jeszcze Wieniawski umówił się ze swymi towarzyszami, że przy każdej pomyłce będą upuszczali na ziemię swe cylindry. Pod koniec produkcji cylindry grzmiały prawdziwym ogniem huraganowym. Remenyi plątał się w grze coraz bardziej i w końcu grał zupełnie bez sensu. Wieniawski dopiąwszy swego wstał i wszyscy towarzysze wyszli gęsiego z sali.” BAL W DĘBINIE Trzy muzyczne wizyty Henryka Wieniawskiego w Poznaniu w latach 1854 i 1857 miały szczególny charakter i niejako podwójny wymiar: przede wszystkim artystyczny, ale również w nie mniejszym stopniu patriotyczny. 16 danych w ciągu tych trzech pobytów publicznych koncertów to trudne do przecenienia manifestacje patriotyczne polskiej ludności miasta uciskanej przez zaborcę. Ze wzruszeniem czyta się dzisiaj ówczesne relacje, recenzje, ba - wiersze na cześć artystów (podczas pierwszych dwóch pobytów towarzyszył Henrykowi również brat Józef). Fetowano ich w Poznaniu wyjątkowo, goszczono w salonach mieszczan i arystokracji, a po koncercie w dniu 28 czerwca 1854 roku w sali Teatru Miejskiego urządzono na ich cześć wspaniały bal w pałacu myśliwskim w pobliskiej Dębinie, o którym tak pisano w gazetach: „[...] 100 ekwipaży i specjalnych powozów jechało przy świetle latarń i przyjemnym wieczornym chłodzie do uroczego gaju, gdzie na godzinę 10 zapowiedziano początek balu. Poprzez białe draperie, między którymi zwisały zielone gałęzie podobne girlandom i malowniczo rozmieszczone były bukiety świeżych róż, poprzez stosowne lustra, żyrandole i świeczniki, zamieniono salon małego pałacu wraz z przyległymi apartamentami, w których przygotowano kolację, w czarującą świątynię. Najbliższe otoczenie domu, zwłaszcza jego okrągłego pawilonu, oświetlone było kolorowymi balonami, a pobliskie partie lasu i wody przez 1500 lamp. Dwa zespoły muzyczne, mianowicie zespół instrumentów smyczkowych i zespół trębaczy huzarów, przygrywały podczas balu; następnie odbył się pokaz ogni sztucznych nadogniomistrza Grunwalda, potem zaaranżowana przez pana Myliusa kolacja i w końcu ciąg dalszy i zakończenie balu, który trwał do 5 rana. Jak się dowiadujemy, uprzednio ustalona składka każdego uczestnika wyniosła 5 fryderyków z zastrzeżeniem dopłaty, jeśli zaistniałaby tego potrzeba. Toalety pań były w najwyższym stopniu wspaniałe, a panowie Wieniawscy uczestniczyli w uroczystościach jako zaproszeni goście”. Zapewne na balu była obecna również panna Ludwika, najmłodsza córka hrabiostwa Wincentego i Heleny Turnów z Objezierza pod Poznaniem, z którą Henryk w owym czasie romansował. Owocem tego romansu była nietypowa, jedyna w twórczości Wieniawskiego kompozycja na głos i fortepian pt. Rozumiem do słów poety Józefa Dionizego Minasowicza, dedykowana właśnie pannie Ludwice, która amatorsko uprawiała śpiew. HOLENDERSKI FENOMEN Związany z Holandią rozdział biografii Henryka Wieniawskiego to zjawisko wyjątkowe, niepowtarzalne. Podczas wielokrotnych wizyt w tym niewielkim kraju artysta dał ponad 300 koncertów we wszystkich niemal miastach. Niesłychana i powszechna była fascynacja polskim wirtuozem zarówno wśród melomanów jak i krytyków, wykraczała ona poza sale koncertowe. Ogromnym powodzeniem cieszyły się litografie artysty, rzeźbiarz Eugene Lacomble wyrzeźbił jego popiersie, organizowano manifestacje publiczne, korowody z pochodniami, wykonywano serenady. Szczególnym powodem naszej wdzięczności wobec muzycznego środowiska Holandii powinien być fakt, że to właśnie w Hadze w 1856 roku ukazała się pierwsza na świecie biografia Henryka Wieniawskiego, wówczas zaledwie 21-letniego artysty. Autorem tego obszernego, 30-stronicowego szkicu jest holenderski muzykolog Aleksander Desfossez, specjalizujący się w podobnych opracowaniach. (Napisał między innymi cenioną biografię sławnej śpiewaczki Jenny Lind.) Mottem biografii Wieniawskiego jest fragment recenzji zamieszczonej w brukselskiej gazecie „L’Independance” z koncertu w 1856 roku: „Żaden skrzypek nie może się równać z Wieniawskim, pierwszym pod względem opanowania techniki gry; od czasów Paganiniego nie pojawił się wirtuoz tej rangi”. Kilkanaście stron tego szkicu to kreślone przez Desfosseza paralele między dorobkiem i twórczością Henryka Wieniawskiego i Niccoló Paganiniego. Autor wyraźnie sympatyzuje z polskim artystą, a niektóre jego sformułowania mogą się dzisiaj wydawać przesadne. Na przykład końcowa konkluzja wzięta z pewnego przemówienia: „Paganini? - rzekł poeta, być może, raczej więcej niż Paganini: Henryk Wieniawski”. Odniesienia sztuki wykonawczej Wieniawskiego do gry wielkiego genueńczyka podejmowano w owym czasie w wielu krajach. Szczególnie jednak powszechne były one w Holandii, gdzie w relacjach prasowych często pojawiały się zwroty: drugi Paganini, następca Paganiniego, król skrzypków, polski cud. FAWORYT KRÓLA Henryk Wieniawski cieszył się szczególnymi względami króla Holandii Wilhelma III, całej jego rodziny i dworu. Często zaszczycali oni swą obecnością koncerty polskiego wirtuoza w Hadze i Amsterdamie, artysta zapraszany był również do królewskiej letniej rezydencji w Loo. Wilhelmowi III zadedykował Wieniawski kompozycję Andante i Poloneza koncertowego, tego samego Poloneza, którego już wcześniej opatrzył dedykacją... dla Karola Lipińskiego. Zachował się list Wieniawskiego do króla z prośbą o przyjęcie dedykacji i życzliwa odpowiedź sekretarza w imieniu króla, jak również bogata korespondencja dotycząca późniejszych spotkań, a także odznaczeń, którymi go monarcha obdarzył: w 1856 roku Krzyżem Kawalerskim Orderu Korony Dębowej, w 1858 roku Krzyżem Oficerskim tego samego Orderu i w 1874 roku Orderem Złotego Lwa. Osobliwe były okoliczności przyznania orderu w 1858 roku. 2 sierpnia król przebywał w Wiesbaden i obecny był na koncercie Wieniawskiego. Gra artysty tak wzruszyła Jego Królewską Mość, że w trakcie koncertu odpiął z piersi adiutanta Krzyż Oficerski i udekorował nim skrzypka. 7 sierpnia dekoracja potwierdzona została aktem urzędowym. Przesyłając go Wieniawskiemu, dyrektor gabinetu króla pisał: „Zechce Pan przyjąć moje gratulacje z okazji tego nowego dowodu przychylności okazanej Panu przez Jego Wysokość”. Węgierski skrzypek Jeno Hubay pisał, że Wieniawski był wręcz zaprzyjaźniony z holenderskim monarchą, z którym często pod rękę przechadzał się po ulicach Hagi. Hubay wspomina, że podczas jednego z dworskich koncertów trzech uczniów Józefa Joachima wykonywało program złożony wyłącznie z kompozycji Ludwika Spohra. W pewnej chwili król poczuł się znużony i nawiązał z Wieniawskim rozmowę, w której artysta posłużył się dowcipną grą słów. Król odezwał się: „Mon cher Wieniawski, je trouve, que c’est trop «spohrifique» ce que nous entendons la” (Drogi Wieniawski, uważam, że to wszystko jest już nieco zbyt spohrowskie). Wieniawski odpowiedział: „Pardon, Sire, ce n’est pas «spohrifique», c’est «soporifique»„(Wasza Królewska Wysokość wybaczy, to jest nie tyle spohrowskie, co nasenne, usypiające). Gra słów polegała na podobnym brzmieniu słów spohrifique - soporifique. W twórczości tego samego Spohra szczególnie popularne są duety na dwoje skrzypiec. Posłużyło to Wieniawskiemu innym razem do dowcipnego porównania, zawartego w liście pisanym w Petersburgu do pianisty Antoniego Doora, usprawiedliwiającym odwołanie przyjazdu na koncerty do Wiednia chorobą i urodzeniem przez żonę bliźniąt. Wieniawski pisał: „[...] Żona obdarzyła mnie podarunkiem noworocznym - parą bliźniąt! Widzisz więc, kochany Doorze, że nie skomponowałem wprawdzie takich klasycznych duetów jak Spohr, ale za to stworzyłem dzieło, jakim on poszczycić się nie mógł”. ZAŻEGNANY POJEDYNEK Dwukrotnie, w 1855 i 1857 roku, przebywał Wieniawski w dolnośląskim uzdrowisku Szczawno-Zdrój. W przeciwieństwie do nadreńskich, uzdrowisko w Szczawnie nie miało tamtego blichtru, nie zjeżdżali tu koronowani władcy i ich dwory. Było za to wielu kuracjuszy szukających ulgi w cierpieniu, czy tylko wypoczynku. Klientelę uzdrowiska tworzyli w dużej mierze przybysze z Królestwa, Galicji i Poznańskiego. Nie rezygnowano jednak i tu z różnych form życia towarzyskiego, a obecność wśród kuracjuszy artystów sprawiała, że nie przepuszczano okazji, by ich nie posłuchać. Zasiadał do fortepianu Aleksander Zarzycki, na gitarze grał mistrzowsko Stanisław Szczepanowski, na skrzypcach Nikodem Biernacki i - oczywiście - Henryk Wieniawski. Szczególnie koncerty Wieniawskiego elektryzowały polską społeczność przebywającą w Szczawnie, wypełniającą salę koncertową tak, że „piastowskie czasy tej dzielnicy Śląska powrócić się zdały” - jak pisał sprawozdawca gazety. Podczas pobytu Wieniawskiego w Szczawnie w 1857 roku doszło do zdarzenia, które mogło się dlań skończyć tragicznie. Młody, 22-letni wówczas artysta nie stronił od zabawy. Zapowiedziano właśnie wielki bal, w którym uczestniczyli również młodzi adepci górnictwa. „Henryk Wieniawski - wspominał po latach uczestnik tej imprezy na łamach pisma «Biesiada Literacka» - wówczas w pełni nie tylko swego znakomitego talentu, ale i sił, odznaczał się werwą w tańcu, a nade wszystko w mazurze; w podziw wprowadzał gawroniącą się niemiecką publiczność. Dotąd wszystko szło dobrze, w tej wieży Babel zdawała się panować niezmącona harmonia. Mistrz ceremonii, bez którego żaden bal obejść się nie może, jakiś pruski baron z nieodstępną laseczką, godłem swej chwilowej władzy, prezentował, zapoznawał, układał pary, ronda, tańce. Nagle wszczyna się sprzeczka. Wieniawski i jeden z młodych adeptów górnictwa zaangażowali równocześnie jedną i tę samą pannę do kontredansa. Od słów przyszło do przymówek, w końcu do wyzwania. Można sobie wyobrazić przerażenie całego koła polskiego na wiadomość o pojedynku, który mógł się stać powodem śmierci znakomitego artysty, lub co najmniej kalectwa. Oburzenie było ogólne, tym bardziej, że wina nie była po stronie Wieniawskiego. Cała Polonia obiegła marszałka balu, robiąc mu zarzuty, że mógł dopuścić do takiej ostateczności, przedstawiając, że takich pyszałków młodzików można liczyć na setki, kiedy na takich Wieniawskich długie lata czekać trzeba. Wrzało jak w kotle, zdania się ścierały, bal został przerwany, humory sparaliżowane, w końcu po długich omówieniach nastąpiło to, co było wynikiem słuszności - Prusak przeprosił Polaka. Bal jednak już się nie dał na nowo zawiązać.” „TRZEBA ZARYZYKOWAĆ!” Mało znana jest działalność Henryka Wieniawskiego jako kameralisty, a jest to bardzo ciekawa karta jego biografii. Rozwijał ją z ogromnym powodzeniem, zwłaszcza w Londynie i Petersburgu. Grywano tria, kwartety, kwintety, oktety w znakomitych zespołach, często powoływanych specjalnie tylko w celu uprawiania tej trudnej sztuki, takich jak kierowany przez Wieniawskiego Kwartet Rosyjskiego Towarzystwa Muzycznego w Petersburgu, czy Musical Union Monday Popular-Concerts (Poniedziałkowe Koncerty Popularne) i Beethoven-Quartett-Society (Towarzystwo Kwartetów imienia Beethovena) w Londynie. Zasłynęły zwłaszcza niektóre wieczory muzyki kameralnej londyńskiego Towarzystwa, kiedy zespół wykonawców tworzyło czterech asów pierwszej wielkości światowej wiolinistyki: Heinrich Wilhelm Ernst - skrzypek niemiecki, jeden z najwybitniejszych wirtuozów doby romantyzmu, Joseph Joachim - sławny skrzypek pochodzenia węgierskiego, działający głównie na obszarze Niemiec, Alfredo Piatti - znakomity włoski wiolonczelista i Henryk Wieniawski. Joachim tak wspominał po latach polskiego wirtuoza z tego czasu: „Wieniawski był zawsze i jest także dzisiaj najbardziej szalonym i ryzykownym wirtuozem, jakiego kiedykolwiek słyszałem. Kto nie był świadkiem tych najśmielszych, akrobatycznych skoków, które wykonywał na altówce, gdyśmy razem z Ernestem i Piattim tworzyli kwartet smyczkowy w londyńskim Beethoven-Quartett-Society, nie może sobie wyobrazić, co potrafi zdziałać jego lewa ręka”. Cytowana w tytule wypowiedź dotyczy wspólnej z Andreasem Moserem wizyty Joachima u Wieniawskiego w Berlinie w 1878 roku. Zauważyli wówczas leżącą na stoliku partyturę kompozycji, na której w kilku miejscach ręką Wieniawskiego zaznaczono czerwonym ołówkiem „11 faut risquer!” (trzeba zaryzykować). Gościom Wieniawski wyjawił jowialnie sens tych zapisów: „Uprawiam zaznaczanie tymi uwagami takich niebezpiecznych miejsc, aby dodawać sobie odwagi”. Widocznie dawało to dobry skutek. W dziesiątkach, setkach recenzji krytycy zgodnie podkreślali nieograniczoną sprawność techniczną artysty w pokonywaniu z największą łatwością trudności wydawać by się mogło niewykonalnych. LEGENDA O „LEGENDZIE” Jedną z najbardziej popularnych kompozycji Henryka Wieniawskiego jest poemat Legenda op. 17, dedykowany żonie Izabeli. Przez ponad 100 lat utrzymywała się piękna legenda o kulisach powstania tego utworu. Stało się to za sprawą Romualda Starkela, który w roku śmierci Wieniawskiego ogłosił w warszawskim „Tygodniku Ilustrowanym” obszerne opowiadanie pt. Legenda-zdarzenie prawdziwe z życia artysty. Był rok 1859. Wieniawski przebywał w Ostendzie i zachorował. Odwiedziła go bawiąca również w tym uzdrowisku zacna pani Hampton, żona wielce szanowanego arystokraty londyńskiego, wraz z córką Izabelą. Panie znał już wcześniej, a z Izabelą łączyło go głębokie, odwzajemnione uczucie. Matka sprzyjała młodym, ojciec, człowiek o surowych zasadach, lubił wprawdzie artystów, gościł ich często w swym londyńskim salonie, ale małżeństwo córki wyobrażał sobie zupełnie inaczej. Starkel opisuje w swym opowiadaniu wizytę obu pań w hotelu u chorego Wieniawskiego, podczas której poradziły artyście, by udał się do Londynu oświadczyć się panu Hamptonowi o rękę jego córki. Wieniawski bezzwłocznie wsiadł na statek i ruszył do Londynu. Ojciec panny Izabeli chłodno odprawił artystę. Zrozpaczony wrócił do hotelu, by całe swe uczucie i zawód przelać na papier nutowy. Do Ostendy wysłał telegram informujący, że odpowiedź usłyszą na najbliższym koncercie. Państwo Hamptonowie z córką stawili się w sali koncertowej i wysłuchali Legendy. Pod wpływem usłyszanej melodii pan Hampton podszedł do artysty i powiedział: „Tylko prawdziwa miłość tłumaczy się tak natchnioną pieśnią, jaką pan dziś do nas przemówiłeś. Jestem przekonany, że goręcej nie umiałby nikt pokochać mej córki, nie pragnę zatem dla niej innego szczęścia i proszę, zechciej pan nazwać się moim synem”. Piękna, wzruszająca opowieść, ale prawdziwe w niej są tylko początkowa niechęć pana Hamptona do związku córki z artystą, życzliwość matki i to, że Legenda powstała pod wpływem uczucia do Izabeli. Reszta kłóci się z faktami odkrytymi przez piszącego te słowa, jest bardziej prozaiczna. Z Ostendy Wieniawski nie pojechał wprost do Londynu, koncertował po drodze w Dover i Brighton. Ostendę opuścił w połowie września, do Londynu przybył dopiero w połowie października. Brał udział w różnych koncertach, a dopiero 18 listopada w sali St. James odbyło się prawykonanie Legendy, o czym sam pisze w liście do przyjaciela, nie wspominając słowa o scenie z przyszłym teściem. Dodaje jedynie, że dzięki wykonaniu Legendy otrzymał o trzy sekundy wcześniej niż zazwyczaj list od Beli, jak ją zdrobniale nazywano. Opory ojca przełamane zostały już wcześniej. Dwa miesiące przed prawykonaniem Legendy w gazetach europejskich informowano o zaręczynach. Zgoda pana Hamptona, który dobrze znał środowisko artystów, uwarunkowana była dwoma twardymi warunkami: po pierwsze, stabilizacją życia artysty w formie stałej posady i powtóre,ubezpieczeniem na bardzo wysoką ówcześnie sumę 200 tys. franków, aby w razie śmierci rodzina miała zapewniony byt. Przyszłość dowiedzie, jak trafna była to przezorność. Obydwa warunki zostały spełnione. 8 sierpnia 1860 roku w kościele św. Andrzeja w Paryżu odbył się ślub. Pannę młodą do ołtarza prowadził przyjaciel obojga, sławny pianista Antoni Rubinstein, ten sam, który rok wcześniej wprowadził Wieniawskiego do salonu państwa Hamptonów. Świadkiem był twórca głośnych oper Gioacchino Rossini, a na skrzypcach Ave Maria grał sam Henri Vieuxtemps. Korespondent lipskiego pisma „Signale fur die Musikalische Welt” relacjonował żartobliwie: „[...] w każdym razie Wieniawski w sposób bezsporny żenił się miast raz, trzy razy; jak na jednego trochę za dużo: po pierwsze, w Ratuszu, na ustawowej uroczystości według francuskiego obyczaju; po wtóre, ze względu na własną religię w kościele katolickim i po trzecie, w kaplicy angielskiego poselstwa, ponieważ narzeczona należy do anglikańskiego wyznania”. CHLEBEM I SOLĄ - TRUDNA ADAPTACJA Warunki zgody pana Hamptona na mariaż jego córki z Wieniawskim zostały spełnione. Henryk objął w Petersburgu nader prestiżową posadę solisty dworu i teatrów dworskich. W drodze z Paryża do Petersburga młodzi małżonkowie zatrzymali się w Lublinie. Izabela tak wspomina te chwile: „[...] Wobec tego, że nie było komunikacji kolejowej, podróżowaliśmy całą noc dyliżansem i przybyliśmy o godzinie 7 rano. Wszystko było dla mnie taką nowiną - mowa, ubiory, odmienne typy, że zapomniałam o zmęczeniu i swoim nieporządnym wyglądzie. Teść i teściowa, stojąc na szczycie schodów swego domu, przywitali nas chlebem i solą, które teść trzymał na srebrnym półmisku; jest to najserdeczniejsza forma przywitania i ofiarowania gościny w Polsce i Rosji. Po pogodnych i szczęśliwych dniach spędzonych z tą rodziną, tak bardzo zasługującą na przywiązanie, po balu u gubernatora, na którym widziałam po raz pierwszy tańczonego prawdziwego mazura, oraz po innych przyjęciach, pożegnaliśmy naszych najdroższych”. Trudno było przyzwyczaić się Izabeli w Petersburgu do nowych warunków klimatycznych, kulturowych, obyczajowych, społecznych. Był to czas ulicznych niepokojów, prześladowań, zaostrzonych ograniczeń swobód. Już w pierwszych tygodniach pobytu napotkali na liczne przypadki podpalania obiektów. Izabela wspomina straszną scenę, której była świadkiem, kiedy rozsierdzony tłum złapawszy na gorącym uczynku podpalacza sklepu, wrzucił go w płomienie. Wspomina barbarzyński zwyczaj poświęcania w początkach zimy w rzece Newie, polegający na tym, że w obecności cara z rodziną, dworu, ministrów i wyższych władz kościelnych wyrębywano w lodzie przerębel, w którym matki zanurzały małe dzieci w wierze, że ściągnie to na nie powodzenie. Duże wrażenie wywarło na Izabeli wydarzenie na uniwersytecie petersburskim: „Studenci uniwersytetu corocznie urządzali koncert i zabawę. Wygłaszano mowy, a wybitni artyści ofiarowali swój udział; czysty zysk był przeznaczony na rzecz studentów. Któregoś roku brali udział w takim koncercie Rubinstein i Wieniawski. Jeden z młodych profesorów wygłosił mowę; nie znając rosyjskiego języka, nie rozumiałam jej treści, lecz zauważyłam niejedno niespokojne spojrzenie, a jednocześnie entuzjazm okazywany przez studentów i część publiczności. Po koncercie weszłam do pokoju artystów, mąż przedstawił mi młodego profesora, który dopiero co przemawiał, był jeszcze bardzo podniecony i wyraził wielką wdzięczność Rubinsteinowi i Wieniawskiemu za udział w koncercie; ponieważ byłam jedyną kobietą w tym towarzystwie, ofiarował mi kwiaty, które dostał. Następnego ranka dowiedzieliśmy się, że został zesłany na Sybir; okazało się, że jego mowa dotyczyła swobody słowa w mowie i piśmie, co zostało zakwalifikowane jako przestępstwo polityczne”. Były i jaśniejsze strony życia w Petersburgu. Izabela wspomina: „[...] Po jakimś czasie zaznajomiliśmy się z Leszetyckim i jego żoną Anną, która stała się jedną z mych najdroższych przyjaciółek [...]. W rok po przybyciu naszym do Petersburga Rubinstein się ożenił. Dawidów poszedł w jego ślady, dzięki czemu nasze artystyczne kółeczko szczęśliwie się powiększyło. Zbieraliśmy się co tydzień po kolei w naszych domach; najsympatyczniej było w domu kochanej staruszki, matki Rubinsteina i jej córki Zofii. Przyjazd Mikołaja Rubinsteina z Moskwy, gdzie zajmował takież stanowisko jak Antoni w Petersburgu, był sygnałem do licznych zabaw i rozrywek. Rozpoczynaliśmy muzyką, a kończyliśmy najrozmaitszymi zabawami, tańcami i grami towarzyskimi. Czasem wybieraliśmy się na «trojkach» do «Ostrowa», przejeżdżając przez zamarzniętą Newę. Przypatrywaliśmy się łyżwiarzom, jadaliśmy kolację i wracaliśmy do domu między 3 i 4 rano”. PSIA PRZYGODA W PAŁACU ZIMOWYM Po objęciu przez Wieniawskiego w 1860 roku posady w Petersburgu korespondent lipski „Signale fur die Musikalische Welt” pisząc o tamtejszych spotkaniach muzycznych doniósł, że „nową podnietę otrzymały one tej zimy poprzez współudział doskonałego skrzypka, Wieniawskiego, który wyróżnia się zarówno swoją wytworną grą, jak i niewyczerpanym humorem”. Z humorem Wieniawski traktował też liczne przygody, ot - choćby epizod z carskim psem, o którym rozpisywano się w zagranicznych pismach. Z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru wspominał tę scenę kilka lat później sam Wieniawski: „Najokropniejsza przygoda spotkała mnie w cesarskim Pałacu Zimowym. Pewnego dnia bowiem otrzymałem zaproszenie przybycia do Pałacu i zagrania przed samym JW Carem. Stawiłem się punktualnie o umówionej godzinie i zostałem wprowadzony do wspaniałego apartamentu. Zaraz otworzyły się drzwi i ukazała się wysoka postać cara. Ja jednak spostrzegłem przede wszystkim postępującą u stóp monarchy bez uwięzi niesłychaną, kosmatą, czarną bestię, którą, jak dopiero potem zdołałem rozpoznać, był ogromny nowofundlandczyk. [...] Kiedy car łaskawie pozwolił cieszyć się moją sztuką, rozpocząłem grać. Jednak ledwie zagrałem parę taktów, pies nastawił uszy, potem podniósł szeroki łeb znad potężnych łap i zaczął na mnie spoglądać swymi okrągłymi, ciemnobrązowymi ślepiami. Na początku nie zwracałem na to większej uwagi i grałem dalej. Ale pies wstał cicho i stanął naprzeciw mnie. W tym momencie wydał mi się znowu bardziej niedźwiedziem niż psem. Kiedy mimo to spoglądając bojaźliwie na zwierzaka dalej grałem, nowofundlandzki niedźwiedź zbliżał się powoli, ale zdecydowanie prosto na mnie. Właśnie chciałem z przerażeniem uciec i wołać na pomoc, kiedy usadowił się na podłodze przede mną, podniósł obie ciężkie przednie łapy i całym ciężarem położył mi je na piersi. Pomyślałem przy tym, że jedno szarpnięcie jego pazurów, a nie zjem już nigdy więcej befsztyka. Z bohaterstwem, które na pewno przyniosłoby zwycięstwo pod Ostrołęką, przemogłem się i grałem dalej. Tymczasem bydlę łapami napierało na mnie i kiedy smyczkiem w sposób naturalny pociągałem w górę i w dół, swoim ogromnym pyskiem w sposób magnetyczny podążało za ruchem mych ramion. Jeśli tylko jeden jedyny raz mnie uchwyci, odgryzie mi rękę. Co czynić? W tej okropnej sytuacji przypomniał mi się Orfeusz, który kiedyś swą grą na cytrze miał poskromić dzikie zwierzęta. No, pomyślałem sobie, tak dobrze jak Orfeusz na swej kiepskiej cytrze gram i ja na moim niezrównanym amatim i mój jedyny ratunek teraz w tym, by cudowną grą trzymać na wodzy nowofundlandczyka. [...] Ale wciąż bliżej pysk zwierza naciskał na moje ramię tak, że musiałem wykonywać coraz krótsze ruchy smyczkiem, by nie uderzyć go w sam pysk. Już zupełnie nie wiedziałem, jak sobie pomóc, kiedy odezwał się Jego Wysokość, który obserwował ze śmiechem rozwój tej osobliwej sceny: - Wieniawski, przeszkadza panu mój pies? - Wasza Wysokość - odpowiedziałem - myślę, że ja jemu przeszkadzam. Cesarz serdecznie się uśmiał i zawołał psa do siebie, po czym przywrócony do życia, głęboko oddychając, kontynuowałem koncert”. To samo zwierzę, przyuczone po zamachu na cara do jego obrony, wsławiło się zabawnym zdarzeniem w Warszawie. Przejeżdżającego przez Warszawę cara witał na dworcu prezydent miasta chlebem i solą. Cara w ceremonii wyręczył pies, który wyskoczył z wagonu, porwał z tacy chleb i zżarł go... SKRZYPCE Z „SARKOFAGU” Kiedyś, podczas koncertu dworskiego, caryca przypomniała sobie, że gdzieś w Pałacu Zimowym muszą być sławne skrzypce, na których uczył się grać car Aleksander I. Jest kilka wersji tego zdarzenia różniących się szczegółami. Oto jak przedstawia się ono w relacji wiedeńskiego felietonisty, opartej na opowieści samego Wieniawskiego: „[...] Spały one zapomniane w swej kołysce lub może bardziej sarkofagu, aż nagle, wskutek przypadku, znalazły się w świetle dziennym. Struny były zerwane. Tylko jedna jedyna łączyła strunnik z główką. Car podał skrzypce do wypróbowania. Artysta prosił o zezwolenie przeprowadzenia toalety po długim śnie rozbudzonej «śpiewaczki». Był to włoski instrument, ale jego dźwięk wskutek pięćdziesięcioletniego milczenia był ochrypły, aczkolwiek dworacy zachłystywali się z upojenia, gdy Wieniawski je próbował. - Jaki ton!... miękki dźwięk - szeptali. Jednak artysta oznajmił, że skrzypce są niewiele warte. Marszałek dworu był przerażony tą odwagą. Car uśmiechał się. - Szkoda, że skrzypce nie znalazły twego uznania. Chciałem ci je podarować. Teraz wrócą ponownie do swego sarkofagu. - Sir, przy pilnym ćwiczeniu można by je przywrócić do życia - rzekł Wieniawski”. Było już jednak za późno, urażony car nie cofnął decyzji. WYBRYK W OPERZE Jednym z obowiązków kontraktowych Henryka Wieniawskiego w Petersburgu było wykonywanie partii solowych na skrzypcach podczas spektakli operowych i baletowych. Były to prawdziwe perełki, wzbudzające zawsze najwyższe zainteresowanie słuchaczy. Wladimir Grigoriew w książce Henryk Wieniawski - życie i twórczość opisał zdarzenie podczas jednego z takich spektakli, które mogło się skończyć dla polskiego wirtuoza „daleką podróżą”: „Car, będąc w Operze Włoskiej, zauważył swojego solistę, skrzypka Wieniawskiego, wchodzącego do orkiestry pomiędzy pierwszym i drugim aktem i zażądał, żeby ten [...] zagrał solo z trzeciego aktu wystawianej tego wieczoru opery najpierw przed nim w loży. Hrabia Borch, ówczesny dyrektor teatrów carskich, przekazał najwyższą wolę Wieniawskiemu. Ten zaś wręcz odmówił, gdyż był... pijany. Kiedy hrabia z dobrego serca zaczął go namawiać, aby spełnił wolę monarchy, odpowiedział: - Monarcha na pewno nie jest sam, tylko z kobietą, a ja przed postronnymi nie mam zamiaru grać, w kontrakcie też nie jest powiedziane, że mam grać w przerwach. Hrabia musiał przekazać jego odmowę imperatorowi. Kiedy zaś zauważył niezadowolenie na jego twarzy, dodał też intymny powód odmowy. Alkohol nie przeszkodził jednak skrzypkowi w dobrym wykonaniu sola we właściwym czasie i monarcha wysłuchał go uważnie i z zadowoleniem. Nie uszło to uwagi hrabiego Borcha, który po występie skłonił Wieniawskiego do zatuszowania tego wybryku, grożąc mu, że może stracić tytuł solisty carskiego, a nawet «przespacerować» się, ale nie za granicę, jak cudzoziemiec, tylko na «wschód». Postanowiono, że Wieniawski osobiście stawi się u monarchy prosić o wybaczenie. Następnego dnia doniesiono carowi, że Wieniawski prosi o posłuchanie. Monarcha zachmurzył się i kazał powiedzieć, że go nie przyjmie, ale uśmiechnąwszy się dodał: - Powiedzcie mu, że w kontrakcie nie jest powiedziane, że ma być pijany w przerwach spektaklu”. AMNESTIA DLA BRATA Do zwolenników Henryka Wieniawskiego w Petersburgu należał książę Konstanty, brat cara, który - jak wspomina żona artysty, Izabela - „był również niezłym wykonawcą na wiolonczeli, a także dobrym i szczerym przyjacielem mego męża; wiele wieczorów zeszło na graniu tria z wielkim księciem, a księżną przy fortepianie”. Książę okazał Wieniawskiemu również dużą życzliwość w sprawie osobistej brata Juliana. Julian, aktywny uczestnik Powstania Styczniowego, po jego upadku zmuszony był emigrować. Kiedy wiosną 1864 roku car wydał rozporządzenie, iż emigranci mogą się ubiegać o powrót do kraju, Julian wystąpił o takie zezwolenie. Namiestnik cara w Warszawie hrabia Berg wydał jednak decyzję odmawiającą mu raz na zawsze powrotu. Kiedy bracia spotkali się latem 1864 roku na wakacjach w Kreuznach, rozważali możliwość wstawienia się Henryka za Julianem. Okazja taka nadarzyła się niebawem podczas koncertu w salonie wielkiego księcia. Obecny na koncercie wpływowy generał, gubernator Petersburga Trepów podszedł do Henryka z gratulacjami. W tej samej chwili zjawił się przy nich Konstanty. Wymianę zdań spisał z opowiadań Henryka jego brat Julian: „- Ten człowiek [...] elektryzuje mnie tak swą grą, że nie ma rzeczy, której mógłbym mu odmówić - rzekł do Trepowa. Na to mój brat, skłoniwszy się z całym szacunkiem odrzekł: - A jednak nie wiem, czy wasza cesarska wysokość wysłuchałby łaskawie każdej mojej prośby... - Jeżeli byłaby w mojej mocy, czemu nie... - Zdaje się, że jest w mocy waszej cesarskiej wysokości. - No mów... mów... - dodał wielki książę. - Mam nieszczęśliwego brata, który brał udział w wypadkach naszego kraju i niknie z tęsknoty za nim na emigracji, błagałbym dla niego o amnestię u Najjaśniejszego Pana. Wielki książę zachmurzył się - Jest to jedyna rzecz, o której z bratem moim mówić nie mogę - rzekł. Cesarz jest dotknięty i urażony na Polaków, że tej materii dotykać wcale nie wolno. Ale - dodał zwracając się do jenerała Trepowa - może jenerał co na to poradzi, bez uciekania się do samego cesarza. Rozmówcie się, proszę cię bardzo o to - rzekł do jenerała. Trepów się skłonił i wybadywał mego brata o istotę winy mojej. Henryk był mniej więcej świadom wszystkiego, bom mu w Kreuznach opowiedział. Streścił więc jak mógł jenerałowi Trepowowi, który po namyśle rzekł: - Jeżeli brat pański nie podpisywał i nie wykonywał wyroków śmierci i jeżeli nie był w żandarmach wieszających, to niech zda się na łaskę i niełaskę, a głowy mu nie zdejmiemy”. Otrzymawszy od Henryka telegraficzną wiadomość, Julian bezzwłocznie rozpoczął przygotowania do powrotu do kraju. Nie obyło się bez kłopotów, bez szykan urzędników carskich, przetrzymywania reemigranta w celi na Pawiaku. Wszystko jednak skończyło się szczęśliwym powrotem do rodziny. DAR PETERSBURSKICH MELOMANÓW Niekiedy zwykło się uważać, że obowiązki dworskie Wieniawskiego miały charakter dominujący. Faktycznie były one marginalne, przez samego artystę zresztą wypełniane z niechęcią. Największą wagę przywiązywał Wieniawski do obowiązków pedagogicznych w konserwatorium, a szczególnie bliskie związki łączyły go z Rosyjskim Towarzystwem Muzycznym, z melomanami rosyjskimi, których muzykalność była wysoko ceniona przez wszystkich artystów. Wieniawski był ich wielkim ulubieńcem, jego grę przyjmowano z niezmiennym entuzjazmem. Wyrazem szczególnej sympatii do polskiego wirtuoza stało się wydarzenie z 17 kwietnia 1864 roku w petersburskim Teatrze Wielkim, wydarzenie, które zrelacjonowano w gazetach angielskich, francuskich i niemieckich. Korespondent francuski donosił z Petersburga: „Koncert Wieniawskiego zgromadził wczoraj wieczorem w Teatrze Wielkim liczną publiczność, sala była przepełniona. Wielbiciele sławnego skrzypka ofiarowali mu stradivariusa, którego zaprezentowano przy wtórze długich owacji na początku wieczoru. Jest to instrument pod każdym względem wielkiej wartości, który zakupiono ze środków osiągniętych drogą subskrypcji, na którą wpłynęły liczne i szybkie wpłaty. Wieniawski odkładając na bok instrument, który z sobą przyniósł, natychmiast nastroił stradivariusa, na którym wykonał wszystkie punkty programu, dodając do nich jako podziękowanie nie zapowiedziany utwór”. Skrzypce - dar petersburskich melomanów zachowały się, są w ewidencji kolekcji unikatowych instrumentów muzycznych w Moskwie. Na szczęście nie spotkał tego instrumentu los wielu podobnych, przechowywanych z myślą o lokacie kapitału w bankowych czy prywatnych sejfach; służy młodym, utalentowanym artystom. Na nim grał w Poznaniu zwycięzca VII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w 1977 roku Wadim Brodski, później jeden z najbardziej utalentowanych skrzypków radzieckich najmłodszego pokolenia - Wadim Riepin. Jakie były losy tego instrumentu? Kto go przejął od Wieniawskiego? Nie wiadomo. Na jego ślad trafiamy dopiero podczas I wojny światowej. Znaleziono go w Rybińsku, skąd przekazany został do moskiewskiego muzeum. W katalogach lutniczych znany jest pod nazwą „Wieniawski”. Stradivarius „Wieniawski” był - nie licząc dziecięcego - jednym z sześciu instrumentów, na których grał polski wirtuoz. Cztery z nich były dziełem Stradivariego, jeden Guarneriusa del Gesu, jeden Piętro Guarneriego i jeden Amatiego. Na instrumencie Amatiego artysta grał u kresu życia, skrzypce te towarzyszyły też Wieniawskiemu w jego ostatniej drodze na cmentarz Powązkowski. NIEZDYSCYPLINOWANY SOLISTA Dla swych przełożonych w Petersburgu, zwłaszcza dla dyrektora teatrów dworskich, nie był Wieniawski łatwym partnerem. Zdyscyplinowanie nie było jego cnotą. Z czasem mnożyły się zatargi z dyrekcją - to o zezwolenie na dodatkowe koncerty, to o specjalne urlopy, o nowe korzystniejsze warunki kontraktu. Zawsze stawiał na swoim, cieszył się bowiem szczególnymi względami ministra dworu - hrabiego Adlerberga. Przymykano oczy na jego coraz to nowe przywileje i z tego powodu, że obecność przy dworze artysty tej rangi zaspakajała również ambicje władcy. Znamienne są zwłaszcza dwa przypadki dłuższej absencji Wieniawskiego w Petersburgu. W marcu 1868 roku Wieniawski wyjechał na zagwarantowany kontraktem koncert w Moskwie, po którym winien był wrócić do Petersburga, urlop bowiem zaczynał w maju. Nie wrócił, udał się na koncerty na południe Rosji. W sierpniu na Krymie zachorował, groziła mu głuchota, czyli kres kariery. Napisał do przełożonych list z prośbą o przedłużenie urlopu celem przeprowadzenia kuracji. Urlop przedłużono o trzy tygodnie. Tymczasem Wieniawski zamilkł na rok prawie. Nikt w Petersburgu nie wiedział, co się z nim dzieje. Dzisiaj znajdujemy ślady jego koncertowej działalności w tym okresie w Konstantynopolu i Bukareszcie. Dowodzi to, że objawy choroby ustąpiły. Nie wracał jednak do Petersburga. Dyrektor teatrów wnosił do ministra Adlerberga o zwolnienie artysty, tym bardziej że minął termin trzyletniego kontraktu. Minister dworu zwlekał. W czerwcu 1869 roku Wieniawski wreszcie odezwał się. Przysłał list z propozycją odnowienia kontraktu na nowych, korzystniejszych dla siebie warunkach. Po roku i pięciu miesiącach wrócił do Petersburga i podpisał antydatowany nowy kontrakt na lata 1869-72, na mocy którego przedłużono mu urlop do ponad pół roku... W marcu 1871 roku sytuacja powtórzyła się. Przez rok nie zjawiał się w Petersburgu. Ani śladu usprawiedliwienia. I tym razem hrabia Adlerberg nie reagował na wnioski dyrektora teatrów o zwolnienie niezdyscyplinowanego artysty. Stało się widocznym, że obowiązki w Petersburgu coraz bardziej ciążyły Wieniawskiemu. Ciążyły mu kontraktowe ograniczenia swobodnego koncertowania. Wykorzystywał więc letnie urlopy na podróże koncertowe po całej Europie. JAK UDOBRUCHAĆ OBRAŻONYCH WILNIAN? Pierwszym miastem, które Wieniawski odwiedził podczas urlopu po podpisaniu pierwszego kontraktu petersburskiego, było Wilno. W miejscowej gazecie doniesiono 3 maja 1860 roku: „Przybyli już do nas znakomici Dreyschock i Henryk Wieniawski; ci napoją nas harmonią, ci nie pozwolą, abyśmy, mieszkańcy miasta, zazdrościli wieśniakom ich skowronków i słowików”. Na pierwszym koncercie Wieniawskiego sala wypełniona była po brzegi, ale na drugim ledwie w połowie. Co się stało? Otóż wilnianie obrazili się na Wieniawskiego i zbojkotowali drugi występ. Wyrazili w ten sposób protest przeciwko lekceważącemu stosunkowi artysty do wileńskich melomanów. Zarzucili mu, iż przedstawił za krótki i mało ambitny program. Wieniawski wyciągnął z tego wniosek i już podczas trzeciego występu zagrał Koncert wojskowy Karola Lipińskiego i część własnego Koncertu. Uczynił jednak Wieniawski dla wilnian coś więcej. Miejscowa orkiestra odczuwała dotkliwy brak instrumentów i właśnie w tym czasie zwrócono się do mieszkańców miasta z apelem o społeczną zbiórkę funduszów na ich zakup. Temu celowi miał służyć również koncert w dniu 28 maja. Spodziewano się udziału Wieniawskiego, co miało uatrakcyjnić sam koncert i wpłynąć na dochody. Ale artysta spieszył już na spotkanie z melomanami Warszawy. Władysław Syrokomla pisał w „Kurierze Wileńskim”: „[...] Bawiący wtenczas w Wilnie znakomity Henryk Wieniawski z nie mniejszą ochotą chciał swym znanym w Europie smyczkiem dopomóc młodszej swej braci, ale znaglony okolicznościami do prędkiego wyjazdu z Wilna pośpieszył z pieniężną ofiarą, którą uważamy za węgielny dobrej wróżby kamień. Oto są słowa z jego listu pisanego do nas pod dniem 11/23 maja: «Z całego serca i z całej duszy chciałbym się przyczynić do uskutecznienia poczciwych chęci pana Łopatyńskiego, ale, jak jemu dzisiaj już wspomniałem, śpieszę z wyjazdem. Racz pan przyjąć jedyną podług mnie pożyteczną ofiarę, jaką na ten cel mogę złożyć i dołączone pięćdziesiąt rubli kasie poniedziałkowego koncertu wypłacić.»„ SKANDYNAWSKIE HONORY W swoich urlopowych wędrówkach po Europie Wieniawski często zatrzymywał się w krajach skandynawskich, był tam zawsze gorąco podejmowany. Zwłaszcza w Szwecji, gdzie król Karol XV odznaczył artystę Orderem Wazów, a sztokholmska Akademia Sztuk Pięknych nadała mu tytuł członka honorowego. Królowi Karolowi XV dedykował Wieniawski swoją kompozycję - II Polonez A-dur op. 21. Zachował się afisz koncertu Wieniawskiego w Sztokholmie z 25 czerwca 1863 roku, na którym przy pozycji Legenda ktoś odręcznie dopisał „Damy płakały”. W jednym z miast Szwecji - jak wspomina towarzysząca artyście w tym tournee żona Izabela - „studenci wyprzęgli konie ze skromnej naszej dorożki i szczęśliwie dowieźli nas do hotelu. Henryk musiał wyjść na balkon i dziękować tłumom za owacje”. O wysokim uznaniu, jakim Wieniawski cieszył się w Danii świadczy fakt, że król Danii Chrystian IX, adresat dedykacji Fantazji z opery „Faust” Ch. Gounoda op. 20, udekorował go wysokim odznaczeniem - Orderem Daneborga I klasy. Do sympatycznego spotkania doszło w stolicy Norwegii Oslo (wówczas Christiania). Raz jeszcze sięgnijmy do wspomnień pani Izabeli: „[...] Stary Ole Bull, słynny skrzypek swego czasu, słysząc o bytności Wieniawskiego w Kristianii, napisał do męża, prosząc o wyznaczenie dnia spotkania. Wobec tego, że następnego dnia właściciel hotelu pragnął wyprawić śniadanie na cześć Wieniawskiego, poczciwy restaurator również uprosił o pozwolenie zajęcia się przyjęciem Ole Bulla; nie wypadało odmówić dobremu człowiekowi, śniadanie się odbyło nazajutrz. Było to interesujące spotkanie między teraźniejszością a przeszłością. Śniadanie było podane w prywatnym salonie i było doskonałe; właściciel hotelu pokazał się tylko wówczas, gdy przyniósł butelkę szampana i wypił zdrowie swych gości. Potem zjawiło się kilku chłopców w strojach narodowych, tańczyli, a wyglądało to bardzo malowniczo”. ZAMACH STANU Kiedy 1 lutego 1866 roku Henryk Wieniawski koncertował w Bukareszcie, nie zdawał sobie sprawy, że jego występ posłużył za parawan dla dokonania zamachu stanu. W 1859 roku A. J. Cuza ogłosił się księciem nowo powstałego państwa Rumunii jako Aleksander Jan I i wprowadził daleko idące reformy przyspieszające rozwój kapitalizmu. Reformy te wywoływały niezadowolenie niektóryh ugrupowań konserwatywnych i liberalnych, spiskujących przeciwko Cuzie. Tak doszło do zdarzenia, które później opisał w czasopiśmie „Muzyka” profesor Istvan Lakatos: „Był to ów wieczór, w którym książę Cuza zmuszony został do abdykacji. Część wyższej arystokracji bukareszteńskiej obecna była na koncercie w salonie księżnej Chica. Słuchacze koncertu nie przeczuwali, jakie rozkazy w związku z zamierzonym obaleniem tronu wydawali zbuntowani oficerowie na parterze pałacu. Data koncertu była umyślnie ustalona na ten dzień, aby książę Cuza nie domyślał się, że podczas gdy w salach pierwszego piętra wystąpi wielki polski wirtuoz, równocześnie oficerowie wtargną do jego pokojów i zmuszą go do abdykacji. Tak więc koncert, w którym Wieniawski święcił triumf artystyczny, umożliwił zakonspirowanie bardzo ważnego wydarzenia politycznego”. KONCERT U SUŁTANA Jednym z najbardziej muzykalnych władców tego czasu był sułtan Abdul-Azis. Sam grał na fortepianie, a nawet komponował. Przebywający w Konstantynopolu muzycy uważali za zaszczyt wystąpić przed nim, tym bardziej, że łączyło się to również z niemałym profitem materialnym. Zaszczytu tego dostąpił również wiosną 1869 roku Henryk Wieniawski. W „Gazecie Polskiej” z 25 czerwca 1869 roku, powołując się na naocznego świadka, korespondenta dziennika „Perseveranza”, tak opisano to zdarzenie: „[...] Wieniawski przybywszy do Dałma-Bakcze, natychmiast wprowadzonym został do pałacu. Wiedziono go przez mnóstwo nieumeblowanych pokoi, zapełnionych ciżbą eunuchów, straży, dworaków i darmozjadów. Na koniec wpuszczono wirtuoza do małego saloniku, którego całym umeblowaniem był fortepian i krzesełko. Była to zima: na kominku płonął ogień, lecz udzielał tak skąpo ciepła, iż w salonie było zimno. Salonik ten leży pomiędzy dwoma innymi; w jednym z nich dworzanie i gwardia, w drugim sułtan ukryty w zakątku, by go artysta nie dostrzegł; we drzwiach ostatniego szambelan oczekujący rozkazów padyszacha. Artyście nie najprzyjemniej było rozpocząć koncert wśród takich okoliczności...” W „Magyarorszag es a Nagyvilag” znajdujemy opis przebiegu tego niezwykłego koncertu: „[...] Przestraszony żółty człowieczek wskakuje do sali... robi głęboki ukłon w stronę artysty, żeby ten na święte imię Allacha nie przerwał grania, bo będzie źle. Albo tak - myśli Wieniawski, «Grand Turc» życzy sobie, żebym nie przerywał wtedy, kiedy podoba się autorowi, lecz wtedy, kiedy on sam zechce. Tego nie można mieć za złe nawet cesarzowi tureckiemu. Wieniawski uznał to - i naprzód! - Polonez, Legenda, Karnawał wenecki i wszystko to, co tylko przyszło na myśl i cisnęło się pod rękę. Gra ciągle, bez przerwy. To już nie było granie na skrzypcach, lecz szał skrzypcowy. Na czole artysty nabrzmiewały żyły i lał się z niego pot, w męce zaczął grać ćwiczenia Viottiego i nie śmiał przestać. Trudno! Sułtan jest potężny, a Bosfor blisko. Mój Boże! - jeśli tak trzeba, będzie grał do rana! W końcu jednak grał od siódmej wieczorem do dziewiątej, kiedy do sali wbiegł żółty człowieczek i ręką dał znak przerwania gry. Dostojnik dworski, który przekazał Wieniawskiemu szczodre honorarium, uszczęśliwił go oświadczając, że jeszcze żaden artysta nie dostąpił takiego szczęścia, by tak długo grać na skrzypcach przed Jego Wysokością. Jego Wysokość słuchałby jeszcze dłużej - zakończył basza przekazaną przez Jego Łaskawość pochwałę, ale musiał przerwać tę przyjemność z powodu spraw państwowych. Wieniawski bardzo się ucieszył, że nawet cesarz turecki ma czasem coś do załatwienia”. Owe szczodre honorarium składało się z dwóch woreczków zawierających po 100 liwrów złotem każdy. LIST Z WIESBADEN Henryk Wieniawski był częstym gościem uzdrowisk nadreńskich. Znając jego słabe zdrowie można by przypuszczać, że przebywał tam przede wszystkim dla jego podratowania. Tymczasem dbałość o zdrowie była w najmniejszym stopniu celem zainteresowania uzdrowiskami. Głównym magnesem ściągającym do kurortów nie tylko Wieniawskiego, ale wszystkich ówczesnych najznakomitszych artystów była ich artystyczna ranga. Wiesbaden, Baden-Baden, Kreuznach, Ems, Ostenda i szereg innych stawały się latem centrami życia muzycznego na skalę nie mniejszą niż wielkie metropolie. Działo się to za sprawą obecności w tych okresach śmietanki towarzyskiej z całej Europy, w tym panujących i ich dworów. Wieniawski należał do najbardziej pożądanych i najwyżej honorowanych solistów owych - jak byśmy dzisiaj powiedzieli - festiwali. W uzdrowiskach jednak były nie tylko pijalnie wód i sale koncertowe. Były także kasyna gry. Jak wielu artystów, również Wieniawskiego dotknęła choroba hazardu, jej objawy były u niego szczególnie ostre i wystąpiły już w młodym wieku. Wdzięczny to temat do prawdziwych zresztą anegdot. Pierwszy sygnał tej „choroby” dotyczy 21-letniego artysty i zawarty jest w liście Wieniawskiego do II koncertmistrza Gewandhausu w Lipsku Raymunda Dreyschocka, któremu dwa lata wcześniej zadedykował kompozycję Theme original varie op. 15. W liście tym, datowanym 25 października 1856 roku, zwraca się do lipskiego przyjaciela o pożyczkę 50 talarów. „Jestem obecnie w Wiesbaden - pisze - gdzie zgrałem się do suchej nitki i jestem bez grosza [...]. Muszę być w Antwerpii 3 listopada, gdzie zostałem zaproszony na koncert w Grand Harmonie [...] w przeciwnym razie straciłbym angagement za 600 franków”. Wieniawski ma skrupuły. Pisze, że podczas niedawnych koncertów w Holandii otrzymał honoraria wysokości 32 tys. franków, z czego 25 tysięcy wysłał do Polski. Wystosował nawet list do rodziny o przysłanie pieniędzy, ale obawia się, że nie zdążą nadejść, bo na to trzeba by jakieś 10 dni... (10 dni - to było 134 lata temu, ile tygodni potrzeba by na taką operację dzisiejszej Poczcie Polskiej?) Wstydzi się Wieniawski jeszcze w tym wieku swej słabości. Prosi Dreyschocka o dyskrecję zwłaszcza wobec I koncertmistrza Ferdinanda Davida, a w postscriptum dodaje, że zapewne pani Dreyschock, jako tłumaczka męża, będzie czytać ten list, prosi ją w związku z tym o pobłażliwość dla swojej lekkomyślności... OTO CO ZNACZY GRAĆ DLA KRÓLA PRUS Henryk Wieniawski tracił całe fortuny w kasynach gry w nadreńskich uzdrowiskach. Jego brat Julian pisał w swych wspomnieniach z troską: „[...] za każdy wieczór otrzymywał (w uzdrowiskach - E.G.) 1000, 1500 franków, a że co najmniej trzy razy na tydzień mógł występować, każdy inny zatem na jego miejscu byłby opędził wszystkie koszty pobytu za granicą i jeszcze jakąś poważniejszą sumkę zaoszczędził. Ale, niestety, solidność, jak zwykle u artystów, nie szła w parze z jego artyzmem”. W 1864 roku bracia wraz z rodzinami spędzali wspólnie wakacje w Kreuznach, skąd robili wycieczki do okolicznych uzdrowisk. Kiedy znaleźli się w Wiesbaden, Julian w wolnych chwilach zwiedzał miasto, a Henryk swoim zwyczajem poszedł do kasyna. Po powrocie do „Kursalu” Julian zastał już brata. „Po chmurnej jego twarzy i zadumie, w jakiej był pogrążony - pisze Julian - łatwo domyśleć się mogłem, że zgrał się do nitki. Zapytałem go nieśmiało, czy ma aby o czem dojechać do Schlangenbadu, gdzie został zaproszony przez ministra dworu do wzięcia udziału w koncercie urządzanym dla cesarzowej. Za całą odpowiedź machnął tylko ręką, w którą mu kilka luidorów tytułem pożyczki wsunąłem. Rozchmurzył się poczciwiec i powinszował mi mojej domyślności. [...] Ruszyliśmy więc na stację do Rudesheimu, gdzie się przesiadać trzeba było do pociągów idących prawym brzegiem Renu do Schlangenbadu, Ems itd., a ja statkiem popłynąłem do Kreuznach na lewy brzeg Renu.” Rzadziej, ale zdarzały się Wieniawskiemu optymistyczniejsze chwile przy ruletce. Kiedyś w tym samym uzdrowisku. Wiesbaden postawił 100 franków na pierwszy lepszy numer. „Fortuna uśmiechnęła się artyście” - wspomina przygodny bywalec kasyna na łamach „Wędrowca”. Wygrawszy raz i drugi namyślał się, czy by dalej nie postawić stawki, gdy nagle ktoś poklepał go po ramieniu i ujął pod rękę. Obejrzawszy się spostrzegł ku swemu zdumieniu, iż poufałością tą zaszczycił go król pruski Wilhelm I, który odprowadził skrzypka naszego od stołu i zaczął rozpytywać o zamiary na przyszłość, zapraszając do Berlina na koncert. Po chwili król pożegnał artystę i odszedł. Przez cały czas rozmowy stawka Wieniawskiego leżała na numerze rulety, a gra szła dalej. Artysta był przekonany, że krupier od dawna zgarnął jego stawkę, a tymczasem ujrzał masę złota, zgromadzonego kilku szczęśliwymi obrotami koła. Wziąwszy swą wygraną, Wieniawski obliczył, że fortuna przyniosła mu tym razem 4000 franków. Artysta odwrócił! się do współgrających, którzy znali go wszyscy z estrady i rzekł z humorem: „Voila ce qui s’appelle veritablement... jouer pour le roi de Prusse!” (Oto co znaczy naprawdę grać dla króla Prus.) W przysłowiu francuskim grać dla króla Prus oznaczało, robić coś na próżno, bez zysku. W opisanym zdarzeniu Wieniawski zyskał. W ten sposób powstało przekorne pochlebstwo. JAK ROZBIĆ BANK? Jeden z najbliższych przyjaciół Henryka Wieniawskiego, Mikołaj Rubinstein, był nie mniej od polskiego artysty zapalonym hazardzistą, tyle że bardziej zrównoważonym, opanowanym. Kiedyś w Wiesbaden opracowali wspólnie znakomity system gry w ruletę, który miałby umożliwić rozbicie banku miejscowego kasyna, a także innych, znajdujących się w pobliskich uzdrowiskach. Snuli marzenia, że pozyskane tą drogą fundusze pozwolą im zrezygnować z koncertowania: grać będą tylko dla własnej przyjemności, poświęcą się natomiast twórczości kompozytorskiej. Połączyli swoje kapitały - po 1000 franków - i z powodzeniem zaczęli wprowadzać wypracowany system, z tym że przy stoliku częściej zasiadał bardziej zrównoważony Rubinstein, podczas gdy Wieniawski spacerował ulicami uzdrowiska lub w pokoju hotelowym - wbrew swej teorii o wolnym trybie życia - godzinami pilnie ćwiczył na skrzypcach. Od pierwszego dnia męcząca, trwająca 6 do 8 godzin praca przy rulecie przynosiła im 500 franków dochodu dziennie. Sielanka hazardowa trwała już prawie dwa tygodnie, kiedy do Wiesbaden przybył ich młodszy kolega, a w przyszłości następca Wieniawskiego na stanowisku profesora skrzypiec w konserwatorium petersburskim - Leopold Auer, który całą tę historię barwnie opisał. Zachęcony sukcesami obu weteranów hazardu przyjął chętnie ich propozycję przystąpienia do spółki, wnosząc w formie zaliczki całą posiadaną gotówkę - 500 franków. „Wiedliśmy wesołe i beztroskie życie - wspomina Auer - jadając obiady we francuskiej restauracji przy kasynie, zamawiając najbardziej wyszukane potrawy i najlepsze wina, nie patrząc na cenę [...]. Zacząłem już otrzymywać swoją część dochodu i rozmyślać o zrezygnowaniu ze swojej posady w Diisseldorfie... Pewnego wieczoru, wracając z Wieniawskim ze spaceru, zobaczyliśmy Mikołaja Rubinsteina przechadzającego się samotnie swoim statecznym i miarowym krokiem [...] uderzył nas zamyślony i zasmucony wyraz jego twarzy. Nawet jego grube cygaro jakoś smętnie zwisało w zębach [...]. Podchodząc do niego spytaliśmy jednym głosem: - Co się stało? Na co z największym spokojem odpowiedział: - Och, nic szczególnego! Wszystko skończone. Przechytrzyli mnie razem z całym naszym «systemem» i straciłem nasz cały kapitał po kilku obrotach koła. - Więc co będziemy teraz robić? - spytałem. - Co robić? - odpowiedział - pójdziemy na obiad”. Obiad przebiegł w najlepszym humorze, w nieco bardziej minorowym nastroju przebiegała rozliczeniowa narada. Stwierdzili, że po opłaceniu rachunków hotelowych pozostają bez jakichkolwiek środków. Auer konkluduje: „Żeby zdobyć trochę pieniędzy, Wieniawski oświadczył, że sprzeda wydawcy muzycznemu Schott w Mainz swoją Fantazję na tematy „Fausta” Gounoda za możliwie najwyższą cenę, co pozwoli mu powrócić do Rosji. Mikołaj Rubinstein, mający przy sobie kilka rosyjskich papierów wartościowych, postanowił je sprzedać i za uzyskane pieniądze udać się do Moskwy. Mnie zaś nie pozostawało nic innego jak telegraficznie poprosić o zaliczkę na rachunek przyszłego honorarium...” SPOSÓB NA NUDĘ?... Letnie urlopy spędzał Wieniawski najczęściej za granicą, zdarzały się jednak krótkotrwałe wypady do miast Rosji. Tak było w 1862 roku. Zaproszony został na koncerty w Niżnym Nowogrodzie, skąd miał się udać na zaproszenie marszałka szlachty na pięć koncertów do Saratowa. Jak dowiadujemy się z listu Wieniawskiego do skrzypka Wasyla Bieziekirskiego, pisanego w tymże Niżnym Nowogrodzie, organizator tutejszych koncertów, „okazał się hultajem i zerwałem z nim kontrakt. W związku z tym koncerty odbywają się na mój koszt. Ginę tu z nudów i ćwiczę codziennie na skrzypcach”. Głównym motywem listu była jednak prośba artysty o przysłanie mu stron i nut Fantazji z „Otella” Ernsta, których zapomniał zabrać, a które będą mu potrzebne w Saratowie. Bieziekirski postanowił osobiście dostarczyć struny i nuty. W swoich wspomnieniach pisze: „[...] Na drugi dzień o dziewiątej z rana byłem już w Niżnym i wchodząc po schodach hotelu Barbatienko cieszyłem się na myśl o nadchodzącym spotkaniu z człowiekiem, który oddał mi niezapomnianą przyjacielską przysługę. Kiedy zapukałem do drzwi jego numeru krzyknął głośno: «kto tam?» Przedstawiłem się. Dały się słyszeć pośpieszne kroki i w drzwiach ukazał się Wieniawski, który wyskoczył prosto z łóżka. Nastąpiła wymiana przyjacielskich pozdrowień i pierwsze co zrobił, bardzo mnie tym ubawiwszy, to rozkazał lokajowi przynieść stolik karciany i karty. Ta namiętność do kart i wszelkiej gry pozostała mu do śmierci. [...] Nie zdążyli nawet podać nam herbaty, kiedy siedzieliśmy już przy preferansie, grając, oczywiście, o bardzo niską stawkę”. Też sposób na nudę w takim Niżnym Nowogrodzie... Ale cóż to za przyjacielska przysługa, o której wspomina Bieziekirski? Otóż był on w tym czasie na państwowej posadzie w Moskwie, a przybywszy do Petersburga opowiedział Wieniawskiemu o zamiarze opuszczenia Rosji z powodu złych warunków materialnych. Wieniawski, nie namyślając się wiele, udał się z Bieziekirskim do ministra dworu hrabiego Adlerberga przedstawiając, jak traktuje się w Rosji rodzimych artystów. Według obowiązujących norm Bieziekirski miał prawo do wynagrodzenia w wysokości 600 rubli, a otrzymywał zaledwie 250. Wieniawski wstawił się u ministra za swym kolegą, a ponieważ cieszył się u Adlerberga wyjątkowymi względami, prośba jego ku ogromnej wdzięczności Bieziekirskiego została spełniona. Z Bieziekirskim wiąże się jeszcze jedna charakterystyczna ciekawostka. Był on wieczorem 6 marca 1868 roku w Petersburgu solistą koncertu, w którym Wieniawski wystąpił w charakterze... dyrygenta. Jest to jedyny znany przypadek wystąpienia polskiego wirtuoza w takiej roli. Solista zapisał w swych wspomnieniach, że „grać pod dyrygencką pałeczką Wieniawskiego było nadzwyczaj łatwo, zresztą dyrygent skrzypek będzie dla nas skrzypków zawsze najlepszym akompaniatorem, gdyż zna wszystkie subtelności techniki skrzypcowej. Jednak nie obeszło się bez drobnego incydentu. Oto co zaszło na estradzie, która była zbyt ciasna dla swobodnego rozmieszczenia orkiestry i solisty, musiałem stać bardzo blisko Wieniawskiego. W finale mojego koncertu Wieniawski dał się ponieść fantazji i wymachując pałeczką uderzył nią w mój smyczek w ten sposób, że wyrwał z niego kilka włosów. Oderwałem je szybko i publiczność niczego nie zauważyła. Po koncercie Wieniawski powiedział mi szczerze, że gdyby był na moim miejscu, to jego smyczek wylądowałby prawdopodobnie na drugim końcu sali”. PRZEGRANA W KARTY KOMPOZYCJA? Z zamiłowaniem Wieniawskiego do hazardu łączy się tajemnica historia dotycząca pewnej kompozycji, utworu pt. Ballada i polonez op. 38 Henri Vieuxtempsa. Utrzymuje się uporczywie powtarzana pogłoska, że w istocie jest to kompozycja Henryka Wieniawskiego: w jednej wersji, podarowana belgijskiemu przyjacielowi, w innej, przegrana do niego w karty. Wiadomo że Vieuxtemps był nie mniej od Wieniawskiego zagorzałym hazardzistą, więc może... Radziecki muzykolog Władimir Grigoriew przeprowadza w swej książce Henryk Wieniawski i jego twórczość porównawcze analizy, które mogłyby przemawiać za prawdziwością tej hipotezy. Utwór powstał w połowie lat pięćdziesiątych. Inne kompozycje Vieuxtempsa z tego okresu różnią się jednak bardzo pod względem stylu i nastroju muzycznego. Ballada i polonez ma natomiast wiele cech wspólnych z twórczością Wieniawskiego - jedność motywiczno-tematyczną i fakturową. „Poza tym - jak stwierdza Grigoriew - słowiańskie motywy w muzyce Vieuxtempsa są na ogół wtórne i dlatego występują w formie opracowanej, a w spornej kompozycji są one pierwotne, na nich jest zbudowany motywiczny i wyrazowy przebieg utworu.” Jak było w istocie, trudno dziś dociec i zapewne nigdy nie uda się tej historii definitywnie rozstrzygnąć. Można jednak z przekonaniem powiedzieć, że jeśli jest to autentyczny utwór Vieuxtempsa, to na pewno powstał pod dużym wpływem osobowości i muzyki Wieniawskiego. ROMANTYCZNA PRZYGODA JULIANA We wspomnieniach brata Henryka, Juliana, znajdujemy wiele ciekawych opisów wspólnego ich pobytu w Baden-Baden, gdzie Henryk był szczególnie częstym i pożądanym gościem. Kiedy tylko zechciał, mógł korzystać z sali koncertowej, wystarczyło, aby z tygodniowym wyprzedzeniem powiadomił o przyjeździe właściciela kasyna, pana Benazeta. Julian wspomina: „Salon gry, sala koncertowa i balowa lśniły od złota, rzeźb, fresków i luster, wszędzie smak francuski [...]. Przy table d’hóte, w sali kilkaset osób mieszczącej, co chwila ktoś ze znajomych Henryka do niego podchodził, a byli pomiędzy nimi i najwyżsi dygnitarze całej Europy zgromadzeni [...]. Mogłem napatrzyć się i tym panom obsianym gwiazdami, i ślicznym kobietom w toaletach balowych, w których się zawsze na obiad ukazywano. Tego dnia zwłaszcza, kiedy wieczorem miał być koncert Henryka, wszystko jak na uroczystość jaką było postrojone”. Julian miał tylko jedno zmartwienie: w Baden-Baden nie było ani jednego miejsca w hotelach, musiał po koncercie pojechać na nocleg do pobliskiego Karlsruhe. Przeżył przy tej okazji osobliwą przygodę. Do tego samego przedziału wsiadła śliczna młoda kobieta. Zawiązała się rozmowa. „- Pan także do Karlsruhe? - Tak jest, pani. - A czy ma pan zapewniony numer w hotelu? - Nie mam. - To tak jak i ja, wyjechałam z Baden-Baden po koncercie jednego słynnego Polaka, którego my w Anglii mało, bo tylko z reputacji znamy. - Podobał się pani? - Jestem wprost zachwycona i byłabym na jego jutrzejszy koncert została, gdyby nie to, żem nigdzie pokoju na przenocowanie znaleźć nie mogła. - To zupełnie tak, jak ja - odrzekłem z uśmiechem. [...] - A jakiejże pan narodowości? - Polak... - A... nie znam nikogo z waszych ziomków prócz dzisiejszego artysty. - To zna go pani? - Dziś mi go przedstawiono, żonaty jest bowiem ze znajomą mi Angielką, panną Hampton [...]. - A pan swego ziomka nie zna? - Tylko z reputacji - odrzekłem, wypierając się mego brata jak ongi św. Piotr Chrystusa Pana.” Przybyli do Karlsruhe o północy pośród straszliwej ulewy. Na nieszczęście i w tym mieście hotele były przepełnione, odbywał się bowiem zjazd orfeonistów z całych Niemiec. Julian zaopiekował się Angielką i wspólnie poszukiwali noclegu. W końcu znaleźli pokój na poddaszu trzeciorzędnego hoteliku z... jednym łóżkiem i kanapą. Julian zaoferował, że jej odstąpi pokój, a sam u progu przesiedzi na warcie. Trwał dialog: „- O, takiej ofiary bym nie przyjęła. - Jakże poradzić inaczej? - Czy pan żonaty - wtrąciła szybko. - Tak - odrzekłem pośpiesznie. - No... to ponieważ i ja jestem zamężna, możemy najspokojniej noc przebyć w jednym pokoju. [...] - O, pani - odrzekłem zdziwiony - nie znam waszych synów Albionu, ale nie za wszystkich moich ziomków bym ręczył. - Nie bylibyścież wy też ludźmi honoru?” Angielka uważała sytuację za naturalną i oświadczyła zdumionemu Julianowi, że szczegółowo zrelacjonuje całą przygodę swemu mężowi, o 30 lat od niej starszemu profesorowi uniwersytetu w Oxfordzie, który podzieli jej wdzięczność wobec Juliana za opiekę. „Pod jak dziwnym wrażeniem spędziłem kilka godzin tej ekscentrycznej nocy - wspomina Julian - każdy młody człowiek łatwo się domyśli. Nazajutrz, podczas gdy moja towarzyszka pogrążona była w śnie głębokim, zapłaciłem na dole rachunek, a jej na stole zostawiłem karteczkę: Dziękuję pani za noc bezsenną i opiece Boskiej polecam.” LONDYŃSKIE OBYCZAJE SALONOWE Wielka polska aktorka Helena Modrzejewska w książce Wspomnienia i wrażenia opisuje zwyczaje panujące w salonach Anglii podczas towarzyskich przyjęć. Zwykło się je uatrakcyjniać występami specjalnie zapraszanych wybitnych artystów. Witano ich z zainteresowaniem, ale... „pierwszy ton orkiestry albo instrumentu solowego, jak skrzypce czy wiolonczela, (dawał hasło do wszczęcia ogólnej głośnej rozmowy. Im głośniejsza była muzyka, tym głośniejszy gwar rozmów”. „W związku z tym obyczajem - wspomina Modrzejewska - opowiadał mi Henryk Wieniawski, król skrzypków, jakim go w swoim czasie obwołano, że pewnego razu wysoko postawiona osobistość w Londynie zaprosiła go do gry w swoim domu. Kiedy wystąpił przed frontem gości, wszystkie oczy i lornetki zwróciły się ku niemu i wśród audytorium nie słychać było najmniejszego szmeru; każdy zachowywał się cicho i natężał uwagę; skoro jednak rozległy się tylko pierwsze tony Cavatiny Raffa, wszyscy zebrani w salonie zaczęli rozmawiać...” Wieniawski był człowiekiem nie tylko wielkiej ambicji, ale i sarkastycznego dowcipu. Postanowił dać nauczkę zebranym gościom. Wiedział, że zmusić ich do milczenia, a nawet powstania z miejsc może tylko hymm God save the Queen. Dał sygnał akompaniatorowi i oto dźwięki Cavatiny przeobraziły się w melodię hymnu narodowego, granego fortissimo. „Ku jego wielkiej satysfakcji - pisze Modrzejewska - ludzie przestali rozmawiać, a kto siedział, podniósł się z miejsca. Skoro jednak powrócił tylko do Cavatiny, oni też natychmiast podjęli przerwane rozmowy. On znowu zaintonował hymn i zdobył kilka minut milczenia, ale jeszcze większy hałas niż dotychczas powstał przy zmianie melodii.” Wieniawski nie dawał za wygraną. Powtarzał manewr ze zmianą melodii pięć czy sześć razy. Nauka poszła w las... Dziwiono się tylko, cóż to za dziwny utwór, w którym tyle razy powtarza się motyw hymnu... Podobne obyczaje panowały nie tylko w salonach londyńskich. Wieniawski w swych wiedeńskich gawędach opowiadał o tym, jak to „[...] w Atenach Niemiec - Weimarze [...] przy Dworze znaleźli się ludzie, którzy podczas koncertu Fr. Liszta paplali przeszkadzając w jego najsłodszych pianissimo. Wtedy to artysta się podniósł, poprosił o wybaczenie, że zakłóca grą na fortepianie rozmowę zebranych i wyszedł. Także sławny kwartet Mullera - kontynuował Wieniawski - nie dostąpił tam zaszczytu wielkich honorów. Podczas wykonywania błyskotliwej kadencji, podszedł lokaj, poklepał prymariusza po ramionach: miał się przesunąć, nie może bowiem przejść z tacą lodów”. SKĄPY BANKIER, CHORE SKRZYPCE O udział Wieniawskiego w towarzyskich spotkaniach w salonach zabiegali także arystokraci, bankowcy czy przedsiębiorcy w Petersburgu. Artysta z zasady niechętnie odnosił się do tych zwyczajów, często odmawiał, ale niekiedy ulegał zaproszeniom. Zapewne powód zgody był bardziej przyziemny, pociągał materialny aspekt tego rodzaju występów. Znany skrzypek i następca Wieniawskiego na stanowisku profesorskim w Petersburgu - Leopold Auer, opisał zabawne zdarzenie związane z takim występem. Otóż Wieniawski grał kiedyś w salonie jednego z najbogatszych bankierów petersburskich - barona X. Nazwiska z uwagi na żyjące jeszcze dzieci bankiera nie ujawnił. Wiadomo jednak, że zbierała się tam śmietanka arystokratycznych sfer stolicy. Nazajutrz po występie posłaniec przyniósł artyście list, w którym znajdował się czek na 100 rubli i wizytówka barona ze słowami: z dodatkiem tysiąca podziękowań. Wzburzony skąpstwem barona Wieniawski odesłał mu listem czek wraz ze swoją wizytówką, w której napisał po francusku: Wolałbym 1000 rubli bez stu podziękowań. Występuje tu dowcipna gra słów, której Wieniawski był mistrzem, bowiem sans „bez” i cent „sto” wymawia się po francusku w zbliżonym brzmieniu. Bankier miał poczucie humoru, dowcip mu się podobał. Następnego dnia przysłał Wieniawskiemu 1000 rubli. Wiolonczelista Arwid Porten opisuje charakterystyczną dla Wieniawskiego reakcję na inne zaproszenie. W postscriptum zapraszającego listu nadawca napisał: „Po obiedzie będziemy trochę muzykować; byłoby bardzo uprzejmie z Pańskiej strony, gdyby zechciał Pan przynieść swoje skrzypce”. Wieniawski zjawia się i z żalem zawiadamia gospodarzy, że jego skrzypce są chore. Innym razem zapraszający daje artyście do zrozumienia, jak bardzo liczy na jego uprzejmość; skrzypce otrzymują oddzielne zaproszenie. Tym razem artysta posłał skrzypce, dołączając wyrazy żalu, że sam jest niezdrów i przyjść nie może. Na „oddzielne zaproszenie skrzypiec” powołał się Wieniawski również kiedyś w Londynie, o czym wspomina żona artysty: „Któregoś wieczoru w Londynie byliśmy zaproszeni do moich znajomych. Było to wielkie zebranie, deklamacje, sztuki magiczne etc. Zauważyłam, że mąż mój ma wygląd znużony [...] więc szepnęłam mu: chodźmy do domu. Zbliżyliśmy się do pani domu, która zapytała: - Cóż tak wcześnie? Czy nie wziął pan z sobą skrzypiec? - Nie, proszę pani. Moje skrzypce otrzymują zawsze oddzielne zaproszenie”. OWACJA DLA RODZICÓW Wieniawski nie miał szczególnego szczęścia do Warszawy. Występował tam wprawdzie z ogromnym powodzeniem w latach 1848, 1850, 1860, 1870 i 1876, ale - jak na miasto stołeczne - mogło i powinno być tych występów więcej. Dlaczego na przykład nie koncertował publicznie, a tylko prywatnie u swego wuja w 1853 roku? Dlaczego nie wystąpił w 1855 roku podczas pobytu w Warszawie? A w 1878 roku, kiedy przejeżdżał przez Warszawę w drodze z Poznania do Wilna? Spróbujmy poszukać odpowiedzi między wierszami jego własnych i prasowych wypowiedzi. W „Kurierze Warszawskim” przy okazji wyjazdu Henryka i Józefa w lutym 1853 roku z Warszawy do Wiednia snuto takie refleksje: „[...] I wyjeżdżają dziś, by dać się słyszeć w obcych nam stronach, a my, pomiędzy którymi wzrosły te dwie olbrzymie muzyczne zdolności, my, dla których one właśnie ukorzystnić się winny, od których zasłużona nagroda pochwał i oklasków najmilszą byłaby dla nich, nie słyszeliśmy ich wcale. Niemcy i Paryż szczęśliwszymi będą od nas w tym względzie”. Niejako echem tych refleksji był list Henryka pisany parę miesięcy później z Lipska do nie nazwanego w gazecie warszawskiej mecenasa sztuki: „Przyjęcie, jakiego doznaliśmy od tutejszej publiczności, wzruszyło nas do głębi serca [...]. Otoczeni obcymi nam słuchaczami, do łagodności sądu których najmniejszego nie możemy sobie rościć prawa, znaleźliśmy pomiędzy nimi daleko więcej sympatii, niźli pomiędzy ziomkami naszymi... Smutne to, ale prawdziwe”. Musiały chyba istnieć jakieś zakulisowe opory, niechęć, może szykany warszawskich władz? Na pewno nie można taką odpowiedzialnością obarczać warszawskiej prasy i melomanów, którzy darzyli Wieniawskiego wielką sympatią i witali go niezmiennie z entuzjazmem. Jeden z szczególnie pięknych epizodów takich uczuć opisała w swych wspomnieniach pani Izabela: „Muszę przyznać, że Polacy mają w sobie ogromnie dużo entuzjazmu i impulsywności. Dla przykładu: mąż mój dawał koncert w teatrze; rodzice jego przyjechali w tym czasie do Warszawy i ja wybrałam się na koncert razem z nimi. Po koncercie, po burzliwych owacjach i licznych bisach, część słuchaczy wstała i odwróciła się do loży, którą zajmowaliśmy; reszta poszła za ich przykładem i nastąpiła długa i serdeczna owacja na cześć rodziców artysty. Przyznać muszę, że byłam dumna i płakałam”. Działo się to podczas koncertu w. warszawskim Teatrze Wielkim na przełomie kwietnia i maja 1870 roku. Dwa lata później Wieniawski miał ponownie wystąpić w Warszawie. Te koncerty nie doszły do skutku... AWANTURA U NAMIESTNIKA Julian Wieniawski, brat Henryka, szczegółowo zrelacjonował zdarzenie, które stało się pretekstem do zerwania związków artysty z petersburskim dworem. Podczas jednego z koncertów dworskich w Petersburgu wśród słuchaczy obecny był namiestnik cara w Warszawie hrabia Fiodor Berg. Ten sam, który kilka lat wcześniej zabronił powrotu Julianowi do kraju. Widząc względy okazywane Henrykowi na dworze, zaprosił go na koncerty do Warszawy. Artysta mitygował się, że urlop ma dopiero latem, a więc w sezonie martwym, ale namiestnik replikował, że dla takiego artysty jak Wieniawski nie ma martwych sezonów. Henryk porozumiał się z bratem Józefem i uzgodnił, że wystąpią w kwietniu 1872 roku wspólnie w Warszawie. Pomny na zaproszenie Berga udał się doń z grzecznościową wizytą, aby zaprosić go na koncert. Berg chyba zapomniał o spotkaniu w Petersburgu i własnych propozycjach, dość że potraktował Wieniawskiego obcesowo. - Tego mi tylko brakowało, mamy powódź koncertów - powiedział. Henryk oniemiał, skłonił się chłodno i wyszedł. Dalsze zdarzenia w wersji Juliana przedstawiają się tak: „Przechodząc przez pokój, w którym czekało dwóch pułkowników, adiutantów namiestnika, zapytał ich z pewną ironią: - Czy namiestnik zawsze taki grzeczny? - Zawsze - odrzekł jeden, nie domyślając się w tym zapytaniu goryczy. - A to panom winszuję! - odparł odchodząc mój brat. - On zadrwił z nas i z namiestnika - zauważył drugi i w te pędy pobiegł do hr. Berga z oskarżeniem mego brata”. Oburzony namiestnik posłał natychmiast kozaka w ślad za Wieniawskim z rozkazem zawrócenia go. „Czerkies w pełnym galopie dopędził karetę na Krakowskim Przedmieściu obok skweru i zawróciwszy do zamku, nie dał nawet bratu czasu do zdjęcia palta i wprowadził go, stosownie do rozkazu, szybkim krokiem wprost do gabinetu namiestnika. - Jak pan śmiałeś wyrazić się o mnie z lekceważeniem? - krzyknął hrabia. Jak śmiałeś? - powtórzył dwukrotnie, grożąc palcem i nie dając przyjść do słowa. - Wyrzucić go za drzwi! - krzyknął do Czerkiesa. Na widok podbiegającego Czerkiesa, brat mój odsłonił palto, a ukazując na fraku kilkanaście orderów, zawołał do Czerkiesa, postępując krok w tył: - Nie śmiej! Namiestnik opamiętawszy się, gestem ręki powstrzymał Czerkiesa, krzyknąwszy tylko do brata: - Dziś masz pan opuścić Warszawę! - Właśnie po to jechałem do hotelu - odrzekł, wychodząc czym prędzej.” W „Gazecie Warszawskiej” ukazała się 27 kwietnia lakoniczna informacja: „Sążniste afisze zapowiedziały muzyczną uroczystość braci Wieniawskich, niedoszłą zresztą do skutku”. AMERYKAŃSKIE DYSONANSE Amerykańskie tournee Henryka Wieniawskiego i Antoniego Rubinsteina (215 koncertów w 40 miastach w ciągu ośmiu miesięcy) było samo w sobie katorgą. Do tego jeszcze straszliwe rygory: dzień niedyspozycji to potrącenie 1000 franków z przewidzianego kontraktem honorarium. Ani Rubinstein, ani Wieniawski nie dali ani razu powodu do takiej sankcji. A przecie jeszcze niedawno, w Petersburgu, absencja Wieniawskiego na zajęciach kontraktowych z powodu niedyspozycji zdrowotnej była zjawiskiem bardzo częstym. Taki okrutny reżim tournee stwarzał wiele stresów, które łatwo mogły wywoływać nieporozumienia, konflikty. Do takiego konfliktu rzeczywiście doszło między obu przyjaciółmi w związku z nierównym ich potraktowaniem w kontrakcie. Impresario Maurycy Grau zaangażował na amerykańskie tournee najpierw Rubinsteina. Po porzuceniu przez Wieniawskiego obowiązków w Petersburgu, zaproponował również i jemu współudział w wyprawie za ocean. Dwie towarzyszące im śpiewaczki były dla nich ledwie tłem. W kontrakcie jednak honorarium Rubinsteina przewyższało prawie o połowę kwotę przewidzianą dla polskiego wirtuoza. To musiało wprowadzić pierwsze dysonanse. Amerykanie, przeliczający wartości artystyczne na dolary, pod tym kątem widzenia redagowali afisze zapowiadające koncerty. „Koncerty Rubinsteina z udziałem Wieniawskiego” głosiły zrazu zapowiedzi. Wprawdzie po pierwszych koncertach, kiedy zorientowano się, że występują dwaj równorzędni artyści, korygowano treść zapowiedzi na „Koncerty Rubinsteina i Wieniawskiego”, ale nazwiska składano różnej wielkości czcionkami. Felietonista wiedeński tak opisał reakcję Wieniawskiego na tę niesprawiedliwość: „[...] Na kolorowych afiszach, którymi zaraz po przybyciu pokryły się ulice Stanów Zjednoczonych [...] nazwisko Antoniego wydrukowano wielkimi czcionkami, podczas gdy sława Henryka zachodniej półkuli tylko sześcio - najwyżej ośmiocalowymi była awizowana. Jakiś czas Henryk znosił tę raniącą różnicę kalibru z filozoficznym spokojem, jednak w Chicago, gdzie żyją najbardziej żywiołowi ludzie, rozgorzała i jego krzywda i postanowił jednostronnemu północnoamerykańskiemu rozdziałowi laurów położyć kres. Skrycie porozumiał się z indiańskim wydawcą, który miał drukować afisze, i następnego ranka Antoni ujrzał z bardzo mieszanymi uczuciami widniejące na ulicznych narożnikach obydwa nazwiska wydrukowane jednakowej wielkości. Antoni nie powiedział ani słowa, zachował się, jak by niczego nie zauważył, ale od tego momentu nie odezwał się do swego towarzysza koncertowego”. „«Długi smyczek» i «Sto palców» (tak nazywali Wieniawskiego i Rubinsteina, przypuszczalnie po indiańsku) przemierzyli ze sobą całą Amerykę Północną, ciągnęli z miasta do miasta i zbierali liczne dolarowe żniwo, mimo że stale podróżowali tym samym przedziałem kolejowym, od Chicago nie zamienili ze sobą ani słowa.” OSTROŻNIE Z DAMAMI I POCHLEBCAMI... Tak, Ameryka jest kuriozalnym krajem - gawędził kiedyś Wieniawski. Co tam syna starego kontynentu szczególnie drażni, to karykaturalnie przesadny hołd, z jakim się odnosi do kobiet. Jeśli życzy się im dzień dobry, to córy Wuja Sama są w stanie to pozdrowienie przy pomocy dzielnego adwokata tak długo nicować i wiercić, aż wyjdzie z tego obietnica małżeństwa. Mężczyzna, który nie zna jednego punktu amerykańskiego kodeksu obcowania z damami, jest niekiedy wystawiony na ciężką zniewagę.” Wieniawskiemu przydarzyła się w Ameryce taka przygoda: podczas koncertu zauważył panią wyjątkowej piękności i poprosił znajomego” by jej go przedstawił. Przypadek sprawił, że innego ranka spotkał ją na przechadzce. Wieniawski skłonił się przed pięknym zjawiskiem i zamierzał z „zachwytem estetyka” wygłosić zgrabny komplement, jak czuje się szczęśliwy ze spotkania, kiedy zauważył, że pozostaje chłodna i nie odwzajemnia pozdrowienia. W Wieniawskim „zapłonął od razu gniew całej Europy”. - Czy zechciałaby Pani, Milady, łaskawie mi wyjaśnić, dlaczego nie zauważyła mego pozdrowienia? - Mój panie, w obcowaniu z amerykańskimi damami nie pozdrawia się ich paląc cygaro. Wieniawski trzymał faktycznie między palcami żarzącego się papierosa. Ale w tym samym momencie jeden z elegantów jej towarzyszących splunął z wirtuozostwem Amerykanina tak, że plwociny pofrunęły daleko. - Madame - powiedział z ukłonem Wieniawski - nie mogłem się przyzwyczaić do żucia tytoniu... Utworem, który wywoływał wszędzie - i w Europie, i w Ameryce - ogromny entuzjazm, był Karnawał wenecki Paganiniego, który Wieniawski wyposażył w takie bogactwo przeróżnych wariacji, iż uchodził za jego oryginalną kompozycję. W feerii dźwięków i imitacji wszelkiego rodzaju odgłosów można było rozpoznać całą orgię karnawałowych szaleństw, Wieniawski nie spodziewał się jednak skojarzeń, z jakimi się spotkał właśnie w Ameryce. „Podczas amerykańskiego tournee - wspominał - stoję kiedyś w sklepie muzycznym. Wszedł elegancki młody mężczyzna, poznał mnie, przedstawił się i opowiedział, jak to zachwycony na moim ostatnim koncercie czuł się jak w siódmym niebie. Kogoś, kto jest mną zachwycony, mogę z pewnością uważać za znawcę muzyki i właśnie miałem w słowach dać wyraz temu przekonaniu, kiedy Amerykanin entuzjastyczną tyradę zakończył następującymi mots a jamais memorables: - Powiadam Panu, mój Panie, Pan jest największym skrzypkiem na świecie, bowiem kiedy grał Pan wczoraj Karnawał wenecki, to niekiedy wydobywał Pan dźwięki, że mógłbym przysiąc, że słyszę cielę! - Pomyślcie tylko - cielę! W okamgnieniu przełknąłem mój komplement «ze skórą i włosami»...” W SAN FRANCISCO... Po ośmiu miesiącach wspólnej z Antonim Rubinsteinem wędrówce po wschodnich stanach, artyści rozstali się. Rubinstein nie wytrzymał fizycznie i psychicznie trudów tournee i zmaltretowany powrócił do Europy. Wieniawski ruszył na dalszy podbój Ameryki, do jej zachodnich stanów. Dawał całe serie koncertów, między innymi w San Francisco. Atmosferę towarzyszącą tym koncertom ilustruje relacja zamieszczona w piśmie „Opiekun domowy”: „Donoszą z San Francisco o nadzwyczaj sympatycznym i zaszczytnym przyjęciu, jakiego w mieście tym doznaje znany nasz skrzypek p. Henryk Wieniawski. Za przybyciem jego, ulica na której stanął, zapełniła się tłumami publiczności, a orkiestra teatralna odegrała mu przed oknami serenadę; potem nastąpiły nieskończone na cześć jego okrzyki, tak że musiał się ukazać i opowiedzieć kilka słów podziękowania. Nie pamiętają tam, żeby ktokolwiek z artystów przyjmowany był z takim entuzjazmem i żeby sale na jego koncertach tak były przepełnione. Wyszła też oryginalna w swoim rodzaju broszurka drukowana w San Francisco po angielsku, niby studium krytyczne o p. Wieniawskim. Broszurka ta podzielona jest na osiem ustępów, z których każdy ma osobny tytuł. W jednym z nich autor zastanawia się nad osobistymi przymiotami artysty, dalej nad jego techniką, nad jego stylem, nad mistrzowskim pojmowaniem sztuki, nad tonem, uważa go ze względu na jego kompozycje, a nawet ze względu na stanowisko społeczne”. Niestety, jak dotychczas poszukiwania tego ciekawego z pewnością wydawnictwa nie przyniosły rezultatu. Owocem nad wyraz gorącego przyjęcia w tym mieście jest prawie nie znana, ostatnia kompozycja Wieniawskiego, Souvenir de San Francisco. NASTĘPCA VIEUXTEMPSA W 1873 roku atak apopleksji sparaliżował obie ręce Henri Vieuxtempsa - wirtuoza skrzypiec i profesora Królewskiego Konserwatorium w Brukseli. Koniec kariery wybitnego skrzypka i pedagoga wydawał się oczywisty. Dyrektor konserwatorium Francois-Auguste Gevaert zaproponował telegraficznie przebywającemu w Ameryce Henrykowi Wieniawskiemu objęcie opuszczonego stanowiska. Późną wiosną 1874 roku Wieniawski wrócił do Europy gotów do spełnienia prośby Gevaerta. Dotychczasowi biografowie Henryka Wieniawskiego okoliczności jego profesury w Brukseli przedstawiają w niepełnym, a niekiedy wręcz w fałszywym ujęciu. Autor tej książki dotarł do wielu materiałów archiwalnych usprawiedliwiających takie stwierdzenie. Wieniawski objął stanowisko profesora klasy skrzypiec i specjalnie dla niego zorganizowanej klasy kwartetu dopiero 27 grudnia 1874 roku, mimo że w prasie europejskiej informowano już kilka miesięcy wcześniej o rozpoczęciu przez niego pracy w konserwatorium. Skąd to opóźnienie? Zapewne jednym z powodów był fakt, że w tym czasie Vieuxtemps powrócił do zdrowia. Dyrektor i rząd belgijski skłaniali go do wznowienia działalności pedagogicznej, ten jednak, po pewnych wahaniach, definitywnie zgłosił dymisję i przeniósł się do Paryża. To pierwszy dowód przeciwko uporczywie lansowanej tezie o zastępstwie Wieniawskiego na tym stanowisku na okres choroby Vieuxtempsa. W sposób oczywisty był jego następcą. Drugim, koronnym na tę okoliczność dowodem są odnalezione ostatnio dokumenty dotyczące dymisji. Wskazują na niesatysfakcjonujące Wieniawskiego warunki materialne brukselskiej posady. Dyrektor konserwatorium w piśmie do ministra spraw wewnętrznych z dnia 28 sierpnia 1877 roku, przedstawiającym wniosek Wieniawskiego o przyjęcie dymisji, pisał: „[...] Powody, dla których podjął [Wieniawski] tę decyzję są tego typu, że zabierają mi całą nadzieję na jej zmianę. W konsekwencji proponuję zwolnić go z tej funkcji. Jest to ogromna strata dla konserwatorium i trudno będzie zastąpić Wieniawskiego innym artystą tej wartości, co jest głównym warunkiem utrzymania naszej szkoły skrzypiec na poziomie, na jaki wnieśli ją Beriot i Vieuxtemps. Skromność korzyści oferowanych przez regulamin profesorom o wyjątkowych zasługach oraz mało okazji jakie znajdują w Brukseli, aby wykorzystać swój talent, wydają mi się przeszkodą nie do pokonania w przyciągnięciu i zatrzymaniu w Belgii pierwszorzędnych wirtuozów. Krzątam się już, by rozpocząć negocjacje z kilkoma wybitnymi mistrzami, którzy mogliby pretendować do przejęcia sukcesji po Wieniawskim”. Dymisja została przyjęta dekretem króla Leopolda III 27 września 1877 roku. Pretendentów do stanowiska brukselskiego było zapewne kilku, między innymi znany skrzypek Wilhelmi. A to, że w końcu wrócił na nie Vieuxtemps, zresztą na krótko, nie zmienia postaci rzeczy: tak jak w 1874 roku Wieniawski został następcą Vieuxtempsa, tak w 1877 Vieuxtemps został następcą Wieniawskiego. Oczywiście, warunki materialne były zapewne głównym, ale nie jedynym powodem odejścia z konserwatorium. Korespondowała z nim przemożna siła pociągająca artystę na estrady koncertowe. Systematyczna praca pedagogiczna była w tej tendencji przeszkodą. Kiedy śledzi się jego tak liczne w tym czasie koncerty nie tylko w Belgii, ale i w Holandii, w Niemczech, Francji i innych krajach, trudno nie wyrazić zdumienia, że mimo tak częstej absencji w Brukseli osiągnął on poważne sukcesy również w pracy pedagogicznej. Odkryty przez Wieniawskiego w Kalifornii i przybyły ze swym mistrzem do Brukseli Leopold Lichtenberg zdobył w 15-ym roku życia I nagrodę z najwyższym wyróżnieniem, kolejną I nagrodę otrzymał drugi uczeń Wieniawskiego, E. Heimendahl, sukcesy odnosili także inni uczniowie. Prywatnym uczniem polskiego pedagoga był sławny belgijski skrzypek Eugene Ysaye, który często podkreślał, jak dużo zawdzięczał Wieniawskiemu. Jego działalność pedagogiczna zyskała wysokie uznanie belgijskiego monarchy, czemu dał wyraz odznaczając Wieniawskiego Orderem Leopolda. Wśród odnalezionych ostatnio dokumentów są też takie, które wyjaśniają niezrozumiałą dotychczas wielomiesięczną nieobecność Wieniawskiego w Brukseli, i to w okresie jego profesury. Wieniawski był profesorem konserwatorium do września 1877 roku, ale przeszło rok nie pokazywał się w Brukseli, prowadził bardzo intensywną działalność koncertową w różnych krajach Europy. Czyżby powtórzyło się niezdyscyplinowanie z okresu petersburskiego? Chyba nie. W aktach brukselskich jest szereg listów i aktów legalizujących urlopy na krótkie tournee koncertowe, jest też dokument udzielający artyście bezpłatnego urlopu od grudnia 1876 do października 1877 roku. Dyrektor Gevaert pisał do ministra spraw wewnętrznych 27 listopada 1876, że Wieniawski „[...] prosi o roczny urlop, by wywiązać się z zakontraktowanych angaży zagranicznych i proponuje nowe warunki podjęcia swej funkcji w październiku 1877. [...] Żałuję, że okoliczności wyjątkowe postawiły go w sytuacji, by o to poprosić i wahałbym się udzielić mu [urlopu] gdybym nie był przeświadczony, że odmowa może w konsekwencji spowodować odejście tego wybitnego profesora”. Jak się okazało, Gevaert nie uniknął jego odejścia. AUTOGRAFY I ORDER... Z DYPLOMATYCZNYM SONDAŻEM Z Brukseli najbliżej było Wieniawskiemu do melomanów holenderskich, korzystał więc często z ich zaproszeń również w latach brukselskiej profesury. Wśród zachowanych pamiątek z tego okresu interesująco przedstawia się album Towarzystwa św. Cecylii w Arnhem, organizatora koncertów w tym mieście. W albumie składali swe autografy występujący w Arhem soliści. Na karcie z początków 1876 roku widnieją w bliskim sąsiedztwie autografy Pabla Sarasatego (10 stycznia), Johannesa Brahmsa (koniec stycznia) i Henryka Wieniawskiego (14 lutego). Wieniawski wpis uzupełnił aż trzema miastami, z których przybywa: „z Brukseli, Petersburga i Warszawy”. Niezmienną od lat pięćdziesiątych sympatią darzył Wieniawskiego król Holandii Wilhelm III. W latach 1875 i 1876 Wieniawski był znowu gościem monarchy w jego letniej rezydencji w Loo. W pierwszym z tych terminów gościem w Loo był również F. Liszt i z tej to okazji 6 maja 1875 roku obaj wielcy artyści wystąpili przed królem i jego gośćmi. Zachowała się z tego okresu cenna pamiątka, ręcznie kaligraficznie sporządzony program koncertu, na którym Liszt i Wieniawski złożyli swoje autografy. Jak z programu wynika, obaj wirtuozi grali własne kompozycje (Wieniawski Legendę i II Poloneza A-dur), a w duecie - część Sonaty Kreutzerowskiej L. van Beethovena oraz duet z Wilhelma Tella Beriota i Osborna. W 1975 roku spotkało Wieniawskiego w Brukseli chyba spóźnione wyróżnienie, otrzymał od cara wysoko ceniony order św. Anny. Jak sam wspominał dwa lata później w Wiedniu, akt ten połączony był z dyplomatycznym sondażem, czy nie powróciłby na dawniej zajmowane stanowisko solisty dworu. Według doniesienia wiedeńskiej gazety Wieniawski podziękował w Ems carowi za uczyniony mu zaszczyt”,[...] nie dowierzał temu pokojowi. Jest przekonany, że z chwilą postawienia stopy w Petersburgu ześle się go natychmiast na Syberię, gdzie mógłby grać przed srebrnymi lisami i gronostajami. Bowiem w Rosji jeszcze nikt nie powiedział prawdy Wielkiemu Panu, by nie być zesłanym nad granicę Chin”. Trzy lata później Wieniawski postawił stopę nie tylko w Petersburgu, ale i w Moskwie, i innych miastach Rosji, uniknął jednak podróży nad chińską granicę. FAUSTOWSKIE DEMONY... W 1877 roku podczas tournee po Szwecji, Wieniawski zatrzymał się w uzdrowiskowej, nadmorskiej miejscowości Lysekil. Był wyjątkowo upalny dzień. Zanosiło się na burzę. Przed samym koncertem Wieniawski poszedł na molo, podziwiał panoramę wybrzeża, grę chmur i światła słonecznego. Wzbierały fale morskie. Wrócił na salę tuż przed koncertem. Towarzyszący mu Szwed wspominał po latach: „Wieniawski był niespokojny i poruszony. Mimo to jego utwór solowy zabrzmiał jak zwykle niepowtarzalnie. Tymczasem orkan przybrał na sile. Ciemna ściana chmur pokryła całe niebo i rozciągnęła jesienny zmierzch nad jasnym letnim dniem. Wśród słuchaczy narastał niepokój. Panowie byli w ciągłym ruchu, aby za pomocą wody lub pocieszających słów przywrócić koloryt bladym twarzom pań. Mrok na sali tak zgęstniał, że trzeba było wnieść parę świec i ustawić na fortepianie, aby akompaniator mógł widzieć nuty. Wieniawski puścił wodze swej Fantazji na temat „Fausta” Gounoda. Pierwsze tony przecięły powietrze, a na każdy dźwięk tak dokładnie oddający poszukiwanie wiedzy w najgłębszym jej znaczeniu, odpowiadał stłumiony odgłos burzy. Rozległ się łomot silny, jakby zapadło się niebo, całe gałęzie błyskawic otoczyły filharmonię płomiennymi mackami i oślepiające światło rozświetliło mroczną salę koncertową. W akompaniamencie tej władczej orkiestry Wieniawski stał blady z płonącym wzrokiem, wyczarowując poszczególne sceny widowiska. Wydawało się, że nie był świadom przerażenia słuchaczy i tego, że akompaniator już dawno odszedł od fortepianu. Wieniawski kontynuował grę. Doszedł do słynnej pieśni Mefista z drugiego aktu i demoniczne tony zabrzmiały tym razem bardziej niż zwykle przejmująco. W tej chwili Wieniawski poczuł, że coś rusza się koło jego nóg. Spojrzał w dół i w ponurym świetle dnia ujrzał coś ciemnego. W tej chwili błyskawica rozświetliła salę i w jej błysku dojrzał czarnego psa, który chciał się na niego rzucić. Wieniawski upuścił z drżących rąk smyczek i tak koncert się zakończył”. Burza szalała jeszcze przez godzinę. Najstarsi mieszkańcy Lysekil, przywykli do kaprysów pogody, stwierdzali, że tak straszliwej burzy jeszcze nie przeżyli. A pies? Pies okazał się w gruncie rzeczy spokojnym pudlem, ale odtąd stał się sławny, bo przestraszył samego Wieniawskiego. Z Fantazją na tematy z opery „Faust” Gounoda, kompozycją Wieniawskiego, która za jego czasów wywoływała powszechny aplauz, a i dzisiaj przeżywa renesans powodzenia, wiążą się i inne przygody jej twórcy, na przykład podczas koncertu 23 listopada 1878 roku w Poznaniu. Poznański recenzent pisał po tym koncercie: „[...] Niedosyt zostawił kończącą występ Fantazją na tematy z opery „Faust”, nad którą zawisło jakieś fatum. Oto bowiem [...] kiedy skrzypce intonują śpiew ilustrujący więdnięcie zerwanego bukietu, pękła nagle struna, a jej naprędce naciągnięta następczyni nie była w stanie uporządkować czystości wypowiedzi i tak więdło również owo muzyczne kwiecie”. PLOTKARZ... Podczas gawęd w wiedeńskich kawiarniach Wieniawski nie oszczędzał nawet swych kolegów. Plotkował, wygłaszał kąśliwe niekiedy o nich uwagi, opinie. Jedną z najbardziej złośliwie potraktowanych ofiar był Adrien Francois Servais, znakomity wirtuoz wiolonczeli swej epoki, znany jednak również z próżności i sknerstwa. Wieniawski tak wspominał jedną z wizyt u tego mistrza wiolonczeli: „[...] O jego sknerstwie już zapewne słyszeliście?... Skąpiec - jak on pasuje do Moliera! Na pięć aktów podzieliłby wieczór teatralny. Wyobraźcie sobie na przykład scenę, kiedy każe przynieść ze swojej piwnicy butelkę najlepszego wina na moją cześć. Niezdecydowanej szczodrości, z którą wydał to polecenie, nigdy nie zapomnę. Przyniesiono butelkę. Czy on ją rzeczywiście odkorkuje? Naprawdę, strzelił korek. O, naturalnie, przed nalaniem rozmyślił się [...]. Na Patriarcha Roacha, nie - naprawdę, nalewa kieliszek do pełnego. - Jak się ono perli! Jaki aromat! Wąchał, wdychał, potem jednym haustem wypił. Naprawdę, tylko on sam! Następnie wytarł kielich do sucha serwetą i podsunął mi ją pod sam nos. - Czuje Pan coś - zawołał z konwulsyjnym mruganiem oczu. - Ba, ja wącham tylko serwetę! - odpowiedziałem z powodu niepotrzebnego mącenia. - Do diabła! - Tylko serwetę? A ten wspaniały bukiet, to nic?... Mój Panie, Pan jest barbarzyńcą, ignorantem, biboszem wody. Pan nie zasłużył nawet na skosztowanie takiego wina. Panienko, proszę ponownie wynieść tę butelkę. I panienka wyniosła ją natychmiast, a Servais był uszczęśliwiony, że został uwolniony od fatalnej konieczności poczęstowania mnie swoim kosztownym winem. - Czy to nie jest wirtuoz? - ależ tak, ale sknerstwa”. O serdecznym przyjacielu, Henri Vieuxtempsie, opowiadał Wieniawski, że „kasy domu” pilnowała twardo jego żona - Józefina. Kiedy popołudniami belgijski skrzypek wychodził na spacer, wydzielała mu niezmiennie 40 sous,na pokrycie jego potrzeb na cygara”... Gospodarności żony zawdzięczał materialne zabezpieczenie starości. Pilnowała, aby ta sama co u Wieniawskiego skłonność do hazardu nie doprowadziła do smutnych skutków. Pani Izabela Wieniawska nie charakteryzowała się widocznie taką przezornością... Skrzypek włoski Ernest Camillo Sivori nie był szczególnym ulubieńcem Wieniawskiego. Nazywał go „gadułą i besserwisserem”, bo ciągle naprzykrzał się radami przy wykonywaniu Koncertu skrzypcowego Mendelssohna, który sam - jak mawiał Wieniawski - grał marnie. Nie był zresztą odosobniony w negatywnej o nim opinii, Józef Joachim nazwał Sivoriego wręcz szarlatanem. A propos Joachim. Wieniawski ubawił słuchaczy swoją gawędą o zdarzeniu, które Joachimowi przytrafiło się w Frankfurcie nad Menem: „[..:] Po pierwszym koncercie wybitny ten skrzypek stęsknił się za gładkim lustrem zmrożonego Menu, by - jak kiedyś Goethe - mknąć po lodzie. Jednak zaraz po pierwszym rozbiegu upadł. Stary sługa, który mu odpinał łyżwy, zauważył wśród spontanicznego śmiechu: «Tak, tak - rzępolenie na skrzypcach jest łatwiejsze od ślizgania»„. Starszy kolega Wieniawskiego, norweski skrzypek Ole Bull koncertował w Ameryce przed polskim artystą. Spotkała go tam niezwykła przygoda, którą Wieniawski tak zrelacjonował: „[...] Słynny skrzypek wdał się kiedyś w handlowe przedsięwzięcie. Był to stary Ole Bull, ów norweski Orfeusz, który nabył w Tennessee wiele akrów ziemi, by tam ze swymi ziomkami założyć kolonię. Przybyła szczęśliwie pierwsza ich grupa, kiedy rząd wezwał właściciela do uiszczenia zapłaty. Bull okazał kwit, który opiewał, że należność została uregulowana do ostatniego grosza. Nie poddawano tego wcale w wątpliwość. Tylko że ci, którzy mu ten wielki areał sprzedali, nie mieli do tego żadnego prawa. Ole Bull pożeglował smutny wraz ze swymi norweskimi ludźmi z powrotem do Europy. Tą ekspedycją «przegrał» cały swój majątek”. To tak mniej więcej jak z przysłowiową transakcją z warszawską kolumną Zygmunta.. Amerykańskie tournee miało przynieść również Wieniawskiemu fortunę. Mogła ona starczyć na całe lata beztroskiego życia. A jednak lakoniczne informacje wskazują, że w końcu niewiele pozostało z ogromnych dochodów. Przetrwonił je - jak wcześniejsze z europejskich podróży? A może padł ofiarą podobnych wydrwigroszów lub oszustów co Bull? Znany był przecież z wyjątkowej lekkomyślności... WIENIAWSKI - SARASATE Serdeczne stosunki łączyły Henryka Wieniawskiego ze słynnym skrzypkiem hiszpańskim Pablem Sarasate. Jemu to dedykował nasz wirtuoz swój Koncert skrzypcowy d-moll op. 22, kilkakrotnie spotykali się na estradzie koncertowej. Po występach obu artystów w 1877 roku w Wiedniu, krytycy podejmowali próby porównań ich gry. Jeden z nich pisał: „W stosunku do Sarasatego Wieniawski ma się trochę tak, jak obyty w polu bitewnym naczelny wódz do ruszającego w pole młodzieńczej pewności zapaleńca. Wydobywanie dźwięku u Sarasatego wydaje się samo w sobie silniejsze, za to frazowanie Wieniawskiego szersze i energiczniejsze, także na przykład interpretacja twórczości klasycznej może przeważać na stronę polskiego skrzypka. W technice pragniemy trille o bajecznej wytrwałości i równości uznać za domenę Sarasatego, za to piękniejsze, pełniejsze staccato za szczególną specjalność Wieniawskiego”. W początkach 1878 roku doszło do ponownego spotkania artystów w Petersburgu, w salonie wielkiego księcia Konstantego. Gospodarz grał na wiolonczeli, a w przerwie poproszono Sarasatego, by zagrał coś na swym stradivariusie. Wykonał kilka utworów ze swego repertuaru „z właściwą sobie gracją i lekkością”. Uczestnik tego spotkania - Leopold Auer, wspomina: „Nie zdążyliśmy jeszcze ochłonąć z wrażenia wywołanego jego grą, kiedy wielki książę pełen zachwytu podszedł do Sarasatego i zaczął mu dziękować, ściskając ręce ze zwykłą u niego serdecznością. Potem odwrócił się do Wieniawskiego i poprosił go, żeby coś zagrał, z widocznym pragnieniem pochwalenia się przed znakomitym hiszpańskim artystą talentem rosyjskiego [?!] skrzypka. Wieniawski naturalnie był nieco zdziwiony, ale nie śmiał odmówić, gdyż prośba wielkiego księcia równała się rozkazowi dla każdego wiernego poddanego. Powiedział, że nie ma przy sobie skrzypiec ani nut, ale wielki książę odrzekł: - Może pan skorzystać ze skrzypiec Sarasatego, a ktoś spośród obecnych będzie panu akompaniował. Ponieważ znałem cały repertuar Wieniawskiego na pamięć, zaofiarowałem się akompaniować mu na fortepianie, kiedy grał swoją Legendę i Poloneza. Mimo że Wieniawski nie znał skrzypiec Sarasatego, grał z właściwą sobie namiętnością i żarem. Kiedy skończył, Sarasate pierwszy pocałował go, a za nim z wyrazami uznania i wdzięczności podszedł wielki książę i wszyscy pozostali”. „Po obiedzie, do którego na cześć obu znakomitych gości podano najdroższego szampana, nasz gospodarz podziękował nam mówiąc, że na zawsze zachowa drogie wspomnienie tych kilku godzin. Każdy z nas mógł z pewnością powiedzieć to samo, bo tego dnia w ciągu jednej godziny słyszeliśmy dwóch największych wirtuozów, jakich kiedykolwiek znał świat” - wspomina Auer. DRAMATYCZNE ZMAGANIA Z CHOROBĄ Ostatnie cztery lata życia Wieniawskiego to dramatyczne zmagania z chorobą serca i artretyzmem. Zmagania tym tragiczniejsze, że nie chcąc poddać się słabości, nasilał i tak już aktywną działalność koncertową. Towarzyszyły jej groźne wręcz epizody. W październiku 1876 roku Wieniawski poważnie zaniemógł w Londynie. W miejscowych gazetach zamieszczono nawet informację o śmierci artysty. On sam pisał o tym z humorem w liście do Mikołaja Rubinsteina: „Mój drogi Mikołaju. Będziesz zapewne zdziwiony, otrzymując ode mnie wiadomość, najpierw dlatego, że obydwaj zaniedbujemy korespondencję, a następnie dlatego, że jeśli czytujesz gazety, to musiałeś ukradkiem uronić łzę nad nieboszczykiem, którego przedwczesną śmierć ogłosili już dziennikarze. Byłem istotnie bardzo poważnie, a nawet niebezpiecznie chory w Londynie, ale od tego do śmierci jest jeszcze kadencja, którą z przyjemnością przedłużę tak długo, jak tylko się da”. Parę tygodni później miał wystąpić w Pradze. Ponowny atak choroby spowodował odwołanie i przełożenie terminu koncertu. Dni niedyspozycji towarzyszyły koncertom wiedeńskim w początkach 1877 roku. W Hamburgu opuściły go siły tak dalece, że grał siedząc na krześle. 18 października 1877 roku koncertował w lipskim Gewandhausie. W „Allgemeine Musikalische Zeitung” doniesiono, że koncert stał pod znakiem zapytania z powodu krytycznych fizycznych cierpień artysty. Krytyk „Musikalische Wochenblatt” pisał:,W soliście powitało audytorium dobrego, drogiego gościa, pana Henryka Wieniawskiego, który ze swoich czarodziejskich skrzypiec wydobył tym razem tak przepiękne dźwięki, że nie chciało się wierzyć, że ten sam mężczyzna, który grał koncert Mendelssohna z tak czarującą głębią, młodzieńczą świeżością i wybitnym wirtuozostwem, od ponad roku nawiedzany jest przez najcięższe fizyczne cierpienia”. Dramatyczny przebieg miał koncert w berlińskiej sali Krolla 11 listopada 1878 roku. Jednym z wykonawców był Henryk Wieniawski. Miał grać własny Koncert skrzypcowy d-moll op. 22. Przebieg tego zdarzenia opisano we wszystkich gazetach niemieckich i w wielu europejskich. Wieniawski był tego dnia niedysponowany, jednak stanął na estradzie. Nie doprowadziwszy nawet do połowy pierwszej części Koncertu, musiał przerwać grę. Opuścił estradę. Po chwili wrócił, prosząc publiczność, by mu pozwoliła grać siedząc na krześle. Także ta próba okazała się ponad jego siły. Wśród słuchaczy obecny był sławny skrzypek Józef Joachim wraz ze swoimi uczniami, dla których koncert Wieniawskiego miał być lekcją poglądową. Poszedł za kulisy do polskiego kolegi z gotowością udzielenia pomocy. Na prośbę Wieniawskiego, by dać publiczności rekompensatę za sprawiony zawód, Joachim wystąpił przed nią ze swoim popisowym utworem - Chaconną J. S. Bacha. Koleżeński gest Joachima spotkał się z żywiołową owacją słuchaczy, spotęgowaną jeszcze pojawieniem się na estradzie Wieniawskiego, który objąwszy Joachima, serdecznie mu podziękował za przysługę. Dwa dni później Wieniawski wystąpił ponownie, powtarzając z powodzeniem program fatalnego koncertu, a następnie jeszcze trzykrotnie, niemal dzień po dniu grał dla berlińczyków. To charakterystyczna dla Wieniawskiego reakcja na groźne sygnały postępującej choroby. NIEZNANY KONCERT Stan zdrowia Wieniawskiego gwałtownie się pogarszał. Wprawdzie kilkanaście dni po ataku serca w Berlinie, podczas pobytu w Poznaniu miejscowy lekarz zaaplikował mu kurację, w wyniku której napisał do Mikołaja Rubinsteina: „[...] dzięki lekarzowi polskiemu z Poznania jestem zdrów jak ryba i moje zdrowie w chwili obecnej nie pozostawia nic do życzenia”, złudny jednak i krótkotrwały był to optymizm. W końcu grudnia 1878 roku przybył do Moskwy. Cierpienia wróciły z wzmożoną siłą. Miał trudności z dojściem do estrady. Ujawniła się tu jednak niezwykła cecha artysty, o której tak napisał krytyk Osip Levinson: „[...] Wystarczyło jednak, żeby Wieniawski wziął do ręki skrzypce, aby publiczność i - jak się nam zdawało - sam artysta zapomnieli o wszystkim i przenieśli się w świat czarów”. Na przełomie lat 1878-79 wydawało się jednak, że dni jego są policzone. Przerywał utwory dla nabrania sił, niektórych nie był w stanie dokończyć, Nieprawdopodobne, ale parę dni później był już w Petersburgu, następnie w Helsinkach i Wyborgu. Recenzent fińskiej gazety napisał: „[...] Ten wieczór, gdy schorowany Wieniawski grał dla licznej publiczności z zapartym tchem słuchającej jego muzyki, wart jest zapamiętania. [...] Może publiczność wzruszyła się kontrastem między cierpiącym artystą, a jego boską muzyką, czymś, co przypominało o życiu i wieczności”. Z pierwszym moskiewskim koncertem w dniu 15I22 grudnia 1878 roku wiąże się tajemnicza, o posmaku sensacji historia. Program tego koncertu symfonicznego, organizowanego przez Rosyjskie Towarzystwo Muzyczne, głosi w punkcie trzecim wykonanie przez Henryka Wieniawskiego własnego Koncertu skrzypcowego a-moll. W nawiasie dodano, że koncert będzie wykonany po raz pierwszy. Cóż to za koncert? Nigdy wcześniej go nie wykonywał, nie figuruje on w żadnych źródłach. Czy to pomyłka? Przytoczone w programie części: Allegro, Andante, Finale Allegro - nie mają odpowiednika w znanych koncertach Wieniawskiego. I jeszcze uwaga o prawykonaniu oraz recenzje moskiewskie zdające się potwierdzać wykonanie nowego, nie znanego dotychczas koncertu. Niestety - są to jedyne - jak dotychczas - dowody na istnienie trzeciego, a wliczając dziecięcy - czwartego koncertu skrzypcowego Henryka Wieniawskiego. Poszukiwania koronnego dowodu - zapisu nutowego, nie przyniosły rezultatu. Wiemy o nim tyle, ile zapisał obecny na koncercie krytyk German Laroche:, [...] cudowna faktura [koncertu - E. G.] przypomniała nam znowu, że w osobie autora mamy nie tylko pierwszorzędnego wirtuoza, ale i wielostronnego muzyka, posiadającego nieprzeciętny talent kompozytorski”. DRAMATYCZNY KRES ŻYCIOWEJ WĘDRÓWKI W końcu stycznia 1879 roku Wieniawski wyruszył na swe ostatnie tournee po miastach południowej Rosji. I znowu koncerty przeplatały się ze straszliwymi atakami choroby. Jeszcze w sierpniu telegrafował z Krymu do Moskwy o przyjazd akompaniatora na kolejną turę koncertów, lecz kilka dni później przywieziono go do Moskwy w stanie - wydawało się - agonalnym. Opuścił go i z pieniędzy ograbił organizator ostatnich koncertów, bez środków do życia Wieniawski znalazł się w moskiewskim szpitalu dla ubogich. Sytuacja stawała się tym bardziej dramatyczna, że zbliżał się termin zapłaty kolejnej raty ubezpieczeniowej; rodzina mogła pozostać - w przypadku tragedii - bez środków do życia. Miał jednak Wieniawski w Rosji wielu oddanych, serdecznych przyjaciół. Gościnę w swym pałacu przy Rożdiestwienskim bulwarze (dzisiejszej siedzibie Ministerstwa Gospodarki Rybnej) zaofiarowała mu znana protektorka Piotra Czajkowskiego - Nadieżda von Meck. Został otoczony najstaranniejszą opieką lekarzy. Odwiedzali go przyjaciele i dawni uczniowie. Zwłaszcza Mikołaj Rubinstein. To właśnie przyjaciele zorganizowali dwa koncerty na rzecz chorego artysty, umożliwiając przede wszystkim wykupienie raty ubezpieczeniowej. Koncert w Petersburgu przyniósł 3 tysiące, w Moskwie - 2 tysiące rubli. Ten, który w przeszłości tylekroć pomagał będącym w potrzebie artystom, teraz został zdany na ich pomoc. Wzbraniał się przed przyjęciem tej przysługi. Zachował się wzruszający w swej wymowie list pisany pod dyktando ręką brata Józefa (Henryk nie mógł utrzymać w ręku pióra, opatrzył go tylko własnoręcznym podpisem) do organizatora petersburskiego koncertu, w którym czytamy: „[...] Jestem prawdziwie wzruszony pana pamięcią i zainteresowaniem oraz sympatią, jaką Pan oraz moi przyjaciele i koledzy z Petersburga mnie obdarzają. Byłoby zbyteczne zapewniać Pana, że w pierwszej chwili, miałem skrupuły, by przyjąć Pana wspaniałą przysługę i oczywiste, że wolałbym w oparciu o własne zdolności kontynuować usilną pracę niż wykorzystywać i nadużywać dobroci przyjaciół. Lecz lekarze są zgodni oświadczając, że nie mogę sobie robić nadziei na stosunkową nawet poprawę zdrowia, jeśli będę przemęczać się na koncertach i zalecają absolutny wypoczynek na okres roku lub nawet dwóch lat. Przyjmuję więc Pańską przysługę w przekonaniu, że Pana serce i przyjaźń dla mnie umiały omijać wszystko to, co mogłoby dotknąć moją godność artysty. Byłbym zobowiązany za zaproszenie do współpracy w projektowanym przez Pana koncercie mojego brata Józefa, gdyż jego nazwisko na afiszu złagodziłoby wrażenie filantropijnego charakteru koncertu”. Do Moskwy nadchodziły depesze i listy od melomanów i artystów z całej Europy z pytaniami o stan zdrowia, deklaracjami pomocy. Odwiedził chorego artystę wysłannik dworu carskiego. Przez jakiś czas czuwała nad chorym przybyła z Brukseli żona. Nie mogła przez cały czas choroby, w Belgii zostały wymagające opieki jej dwie najmłodsze córki - Henrietta i siedmiomiesięczna Irena. Pozostał przy ojcu do końca jego dni najstarszy syn, Julian. Jak wynika z listu pani Meck do Piotra Czajkowskiego chłopiec raczej słabo rozgarnięty. 31 marca 1880 roku pani Meck pisała do Czajkowskiego, iż chory Wieniawski, miał przykrości z synem, które doprowadziły go do wściekłości, potem cały zesztywniał. Wprawdzie na drugi dzień syn przyszedł prosić o wybaczenie, pielęgnował ojca i pogodzili się zupełnie, ale w nocy zrobiło mu się tak słabo, że posłali po doktora. Rano prosił o księdza i wszystko przepadło, teraz jest konający. Strasznie mnie to boli”. Tego samego dnia, 31 marca 1880 roku, o godzinie ósmej wieczorem Henryk Wieniawski zmarł. Nie doczekał nawet swych czterdziestych piątych urodzin. POSŁOWIE Henryk Wieniawski urodził się 10 VII 1835 r. w Lublinie. W pracach dotychczasowych biografów artysty przedstawiano jego życie i działalność, rodowód i rodzinę w nader marginalny, niekiedy nawet błędny sposób. Ojciec Henryka, Tadeusz (ur. 11 III 1798, zm. 4 VI 1884), był pochodzenia żydowskiego. Niektóre źródła podają, iż pierwotnie nazywał się Tobiasz Pietruszka. Nie potwierdzają tych opinii odnalezione dokumenty, przede wszystkim metryka chrztu, w której zapisano, iż był synem „Herszka z Majerowicza Helman, cyrulika i Gitli z Kielmanowiczów”. Zamierzał pracować w administracji państwowej, jednak Komisja Rządowa Sprawiedliwości i Rada Administracyjna Królestwa Polskiego odrzuciła jego wniosek z uzasadnieniem, że z-uwagi na pochodzenie nie ma praw politycznych. Podjął więc w 1820 r. studia medyczne na Uniwersytecie Warszawskim. W 1825 r. otrzymał stopień magistra medycyny, a rok później również magistra chirurgii. Studiując równocześnie na wydziale filozoficznym uzyskał magisterium z filozofii. O wczesnych zainteresowaniach społecznych świadczy ogłoszenie w „Kurierze Warszawskim” informujące, iż w godzinach od 7 do 9 rano leczy ubogich bezpłatnie. W 1828 r. przeniósł się do rodzinnego Lublina, kontynuując tam praktykę lekarską. W tym samym roku przeszedł na wiarę katolicką. Tadeusz Wieniawski aktywnie uczestniczył w powstaniu listopadowym. Służbę powstańczą rozpoczął jako lekarz ambulansu batalionowego, a następnie pełnił funkcję lekarza sztabowego 4 pułku strzelców pieszych. Po upadku powstania przeprowadził 365 żołnierzy i oficerów przez granicę do Prus, zorganizował dla nich szpital. Za zasługi powstańcze był dwukrotnie odznaczany krzyżem wojskowym. Po ogłoszeniu przez cara Rosji ograniczonej amnestii powrócił do Lublina i zawodowych obowiązków. Tadeusz Wieniawski był dwukrotnie żonaty. Jego pierwszą żoną była Ewa Lanckorońska w jednej, a Ewa Feder według innej wersji, jednak na pewno jest to jedna i ta sama osoba pochodząca z rodziny frankistowskiej, w której to grupie podobne zmiany nazwiska często następowały. Z tego związku urodził się 17 XII 1819 r. pierwszy syn, Tadeusz, który - podobnie jak ojciec - został później znanym lekarzem. Nie udało się - jak dotąd wyjaśnić dalszych losów tego małżeństwa. Drugą żoną Tadeusza Wieniawskiego była Regina z domu Wolff (ur. w 1811, zm. 7 X 1884). Pochodziła z rodziny zasłużonego warszawskiego lekarza Józefa Wolffa, którego dom był jednym z żywszych ośrodków życia towarzyskiego i kulturalnego stolicy. Z jedenaściorga rodzeństwa kilkoro zasłużyło się w działalności gospodarczej, nie brakło wśród nich lekarzy i uczestników powstania listopadowego, ale najbardziej znani to: słynny pianista i kompozytor, profesor konserwatorium paryskiego Edward oraz księgarz i wydawca petersburski Maurycy. Pani Regina od dziecka obcująca z muzyką, zamierzała pójść śladem brata i zostać pianistką, podjęła nawet studia w Paryżu. Małżeństwo - zawarte 18 IV 1833 r. w Lublinie - przekreśliło te plany. Dom lubelski państwa Wieniawskich łączył więc tradycje patriotyczne z kultem dla muzyki. Był jednym z najaktywniejszych ognisk lubelskiego życia towarzyskiego, prawdziwym salonem muzycznym, którego duszą była pani Regina. Na jej barkach spoczywał główny ciężar wychowania dzieci, ojciec bowiem pochłonięty był bez reszty rozległą praktyką lekarską. „[...] Było nas czterech braci w domu, najstarszy bowiem Tadeusz, brat przyrodni, był od nas o lat kilkanaście starszy [...]” - pisał w książce Kartki z mego pamiętnika najstarszy syn Tadeusza i Reginy - Julian (1834-1916), pisarz występujący pod pseudonimem Jordan, dzierżawca dóbr ziemskich, działacz gospodarczy, ale również pianista-amator, o półtora roku starszy od Henryka. W 1837 r. przyszli na świat dwaj młodsi bracia-bliźniacy. Józef - sławny pianista, kompozytor i działacz muzyczny, oraz Aleksander, utalentowany śpiewak, który jednak zaniechał kariery artystycznej na rzecz urzędniczej. Dotychczasowi biografowie, opierając się na przytoczonym zapisie Juliana, do nich ograniczali rodzeństwo. Nie jest to ścisła informacja. Było jeszcze trzech innych synów Tadeusza i Reginy: urodzony w 1838 r. Adam, rok później - Kajetan i po kolejnym roku - Konrad. Brak wzmianki o nich wynikał zapewne stąd, że żyli bardzo krótko. Adam zmarł dzień po urodzeniu, dwaj pozostali po kilku miesiącach. Henryka Wieniawskiego od najwcześniejszego dzieciństwa zafascynowały skrzypce, zaczął na nich grać w piątym roku życia, wkrótce uczestniczył już w domowym muzykowaniu, a po dwóch latach dał swój pierwszy publiczny koncert. Pierwszymi nauczycielami byli znani lubelscy skrzypkowie - Jan Hornziel i Stanisław Serwaczyński. Niezwykły talent Henryka skłonił rodziców do poważnego potraktowania artystycznej przyszłości syna. Za radą przebywającego w Warszawie czeskiego skrzypka Henryka Panofki, zdecydowano wysłać chłopca na studia do Paryża; 28 XI 1843 r. został wpisany na listę uczniów paryskiego konserwatorium. Przez pierwszy rok pozostawał pod opieką profesora J. Clavela, a następnie profesor Joseph-Lambert Massart przeniósł go do swojej klasy specjalnej. 28 VI 1846 r. zdobył w egzaminie konkursowym pierwszą nagrodę i złoty medal. Przez dwa następne lata doskonalił u swojego mistrza prywatnie technikę gry na skrzypcach. W lutym 1848 r. 13-letni Henryk udał się na swe pierwsze tournee zagraniczne. Jako stypendysta cara Rosji miał obowiązek przedstawić się na dworze petersburskim po ukończeniu studiów. Głównym celem podróży był więc Petersburg, gdzie wystąpił z pięcioma koncertami. Z Petersburga udał się na koncerty do krajów nadbałtyckich, zatrzymał się u Stanisława Moniuszki w Wilnie, dał 2 koncerty w Warszawie (10 i 15 X 1848 r. w Teatrze Wielkim), wystąpił w Lublinie i Puławach. Na przełomie lat 1848-49 przebywał przez 4 miesiące w Dreźnie u Karola Lipińskiego. Można ten pobyt traktować jako swoisty kurs mistrzowski. Przy okazji koncertował w Dreźnie, Lipsku, Wrocławiu (28 XII 1848 i 6 I 1849) oraz w Weimarze, gdzie doszło do pierwszego spotkania młodego Polaka z Franciszkiem Lisztem. W marcu 1849 r. przez Berlin i Hamburg, gdzie również wystąpił z koncertami, powrócił do Paryża. Młodziutki artysta miał już w dorobku kilka kompozycji, m.in. wydane jako opus 1 Grand caprice fantastique i jako opus 2 Allegro de sonatę, podczas pobytu w Dreźnie pod wpływem Karola Lipińskiego powstała pierwsza wersja Poloneza D-dur op. 4. Były te kompozycje efektem nieprzeciętnego instynktu twórczego, jednak bez teoretycznej podbudowy. Powrót do Paryża miał wypełnić tę lukę. Studia kompozytorskie w klasie profesora Hipolita Colleta trwały niespełna rok. W tym samym czasie naukę gry na fortepianie oraz kompozycji kończył w paryskiej uczelni o dwa lata młodszy brat Henryka, Józef. Odtąd obaj będą przez kilka lat wspólnie występować na europejskich estradach koncertowych. W początkach września 1850 r. bracia Wieniawscy przybyli do Warszawy. W oczekiwaniu na zapowiedziane koncerty publiczne uczestniczyli w przyjacielskich spotkaniach muzycznych, wystąpili przed przebywającą w tym czasie w Warszawie cesarzową Rosji, udali się na zaproszenie kaliszan na 3-tygodniowy pobyt w tym mieście i okolicach, 30 XI dali koncert w Radomiu i wreszcie 16 i 23 XII stanęli na estradzie warszawskiego Teatru Wielkiego, a 2 I 1850 r. pożegnali stołecznych melomanów w sali Resursy Nowej. Trzy dni później wystąpili w sali Ratusza w Lublinie i po krótkim wypoczynku wśród rodziny 15-letni Henryk i 13-letni Józef koncertem w Kijowie rozpoczęli gigantyczne, dwuletnie tournee po Rosji i krajach nadbałtyckich. Odwiedzili kilkadziesiąt miast, w tym Petersburg, Moskwę, Helsinki, Wilno. Dali łącznie prawie 200 koncertów. Rosyjskiemu tournee towarzyszyła wyjątkowa aktywność kompozytorska Henryka. Powstały w tym czasie m.in. dwa mazurki, Adagio elegiaque op. 5, Souvenir de Moscou op. 6, Romance et Rondo elegant op. 9, Karnawał rosyjski op. 11, Grand duo polonais op. 8, wspólna kompozycja braci, i szereg innych utworów, z których część nie zachowała się do naszych czasów. Po krótkim wypoczynku u rodziny, w lutym 1853 r., bracia podjęli nowe wielkie tournee. Rozpoczęli je koncertami w Wiedniu. Podczas miesięcznego pobytu w naddunajskiej metropolii wystąpili ośmiokrotnie, w tym raz przed cesarzem i jego dworem. Tu po raz pierwszy Henryk wykonał dopiero co skomponowanego Kujawiaka. W tym czasie powstał też Capriccio-Valse op. 7. Z Austrii młodzi artyści przyjechali na 3 koncerty do Krakowa (13, 15 i 17 IV), skąd udali się do Lipska na rozmowy z wydawcami, uczestnicząc przy okazji w poranku muzycznym. Na 3 miesiące zatrzymali się w Weimarze u Franciszka Liszta. Józef wykorzystał ten pobyt na doskonalenie pod okiem węgierskiego mistrza gry na fortepianie, Henryk uczestniczył aktywnie w życiu muzycznym i towarzyskim słynnej willi „Altenburg”, wspólnie z Lisztem brał również udział w koncertach publicznych. W lipcu bracia Wieniawscy koncertowali w czeskich uzdrowiskach Karlowe Wary i Mariańskie Łaźnie. Skorzystali następnie z atrakcyjnego zaproszenia na ponowne występy w Moskwie, po czym kontynuowali cykl koncertów w uzdrowiskach niemieckich. W październiku 1853 r. dali 5 koncertów w Akwizgranie. Szerokim echem odbił się pierwszy koncert braci w lipskim Gewandhausie 27 X 1853 r., gdzie nastąpiło prawykonanie I Koncertu skrzypcowego fis-moll op. 14. Na przełomie lat 1853-54 młodzi Polacy odnosili wielkie sukcesy w miastach Bawarii, zwłaszcza w Monachium. Po kilku koncertach w Frankfurcie nad Menem w lutym 1854 r. przybyli do Berlina: 16 koncertów danych na dworze pruskim, w królewskim Schauspielhaus, w wielkiej sali Teatru Krolla i w berlińskiej Operze ugruntowało sławę młodych polskich wirtuozów w tej części Europy, a król Prus uhonorował Henryka wielkim złotym medalem, „Za zasługi dla nauki i sztuki”. W kwietniu bracia przybyli na 3 koncerty do Poznania. Powrócili do tego miasta ponownie na 8 dalszych koncertów w początkach czerwca, po występach w Królewcu, Gdańsku, Elblągu i Bydgoszczy. Koncerty poznańskie miały również wymiar ponadartystyczny, stały się dla ludności polskiej - pozostającej pod zaborem pruskim - swoistymi manifestacjami patriotycznymi. Z tego okresu datuje się kilka nowych kompozycji Henryka Wieniawskiego, m.in. mazurek Souvenir de Posen op. 3, ukończone w Poznaniu: zbiór kaprysów L’ecole modernę op. 10, jedyna kompozycja artysty na głos i fortepian pieśń Rozumiem do słów poety D. Minasowicza, Theme original \arie op. 15 i słynna, niedawno odnaleziona, kadencja Wieniawskiego do Koncertu L. v. Beethovena. Koncerty w II poł. 1854 r. w Monachium, Frankfurcie, uzdrowiskach nadreńskich i Kolonii zakończyły drugie wielkie tournee braci Wieniawskich, obejmujące 122 koncerty. Na zaproszenie dyrektora konserwatorium brukselskiego Francois Josepha Fetisa bracia Wieniawscy przybyli w styczniu 1855 r. do Belgii. Cykl koncertów danych w Brukseli i innych miastach kraju rozpoczęli koncertem w Królewskim Konserwatorium. Występowali następnie w miastach niemieckich, m.in. w Hamburgu, Hanowerze i Bremie. Podczas krótkiego pobytu w Paryżu Wieniawski mógł zaprezentować i zadedykować swojemu mistrzowi najnowszą kompozycję pt. Scherzo-tarantelle op. 16. Latem 1855 r. bracia Wieniawscy przybyli do kraju, wystąpili w rodzinnym Lublinie, tu zdecydowali o samodzielnych karierach artystycznych. Byli zbyt wielkimi indywidualnościami, by dzielić się sukcesami podczas wspólnych koncertów. Nie było to rozstanie antagonistyczne, a podyktowane rozsądkiem. Zresztą nadal, co pewien czas, spotykać się będą na koncertowej estradzie. W sierpniu 1855 r. Henryk wystąpił już samodzielnie w Monachium, Szczawnie-Zdroju i Wrocławiu, po czym nadal koncertował w Niemczech, m.in. w Lipsku, Bremie i Kolonii. Początek 1856 r. to nowa seria koncertów w Brukseli, Antwerpii i Gandawie. W marcu Wieniawski przybył po raz pierwszy do Holandii, kraju, z którym odtąd będą go łączyć szczególnie bliskie związki. Po pierwszej serii kilkudziesięciu koncertów w różnych miastach tego kraju, występował latem w Belgii, Królewcu i uzdrowiskach niemieckich, by od listopada do wiosny 1857 r. ponownie grać dla holenderskich melomanów. W kwietniu 1857 r. przybył do Galicji. Wraz z bratem Józefem dali 7 koncertów we Lwowie i trzy w Krakowie, po czym ponownie się rozjechali. Henryk wystąpił z koncertem w Kaliszu, czterokrotnie grał w Królewcu, a 13 VI przybył na kolejny 3-tygodniowy pobyt do Poznania, uwieńczony pięcioma publicznymi koncertami. 7 VII 1857 r. przybył na leczenie do dolnośląskiego uzdrowiska Szczawno-Zdrój. Dwukrotnie przy tej okazji wystąpił przed kuracjuszami. W sierpniu wypoczywał i koncertował w południowej Francji (Marsylia i Bordeaux) oraz w nadreńskich uzdrowiskach. Ostatnie 3 miesiące roku wypełniły występy ze słynnym kontrabasistą G. Bottesinim i włoską śpiewaczką Fiorentini, m.in. w Frankfurcie, Berlinie, Hamburgu, a także w Holandii. Na występach w Belgii i Holandii upłynęły też pierwsze miesiące 1858 r. W kwietniu i maju tego samego roku dał Henryk serię koncertów w Paryżu, skąd już tradycyjnie na późnoletnie miesiące udał się do Baden-Baden, Wiesbaden, Ostendy i innych uzdrowisk. W końcu października 1858 r. po koncertach w Dreźnie i krótkim pobycie w Brukseli, Henryk Wieniawski przybył do Londynu. Pobyt ten otwiera nowy, ważny rozdział w biografii artysty. Na zaproszenie znanego organizatora życia muzycznego Julliena wystąpił w okresie od 1 XI do 18 XII w 40 koncertach w królewskim Teatrze Lyceum, jako uznany wirtuoz; w ostatnich dniach grudnia i w styczniu 1859 r. koncertował także w różnych miastach Anglii i Szkocji. Działalność koncertowa Wieniawskiego została w Londynie wzbogacona o szerokie uprawianie kameralistyki, w Anglii szczególnie popularnej. Dla jej pielęgnowania powoływano tu specjalne stowarzyszenia muzyczne złożone z najwybitniejszych instrumentalistów Europy: Beethoven-Quartett-Society, The Musical Union, których Wieniawski był częstym gościem. 14 II 1859 r. założono kolejne stowarzyszenie tego rodzaju - Monday Popular-Concerts. Na inaugurację tego nowego cyklu koncertów zaproszono do pierwszego pulpitu polskiego wirtuoza. Tym koncertom pozostał wierny niemal do końca życia. W kwietniu 1859 r. Henryk Wieniawski poznał w Londynie swą przyszłą żonę - Izabelę Hampton. W maju i w czerwcu Wieniawski nadal koncertował w Londynie, zarówno w wielkich salach koncertowych, jak również podczas popularnych tu spotkań towarzyskich, a późnym latem bawił tradycyjnie w Baden-Baden, Ems, Bad Homburg i Ostendzie, po czym powrócił do Londynu, dając jeszcze po drodze koncerty w Dover i Brighton. 18 XI 1859 r. nastąpiło w Londynie prawykonanie Legendy op. 17, dedykowanej Izabeli Hampton. W pierwszych tygodniach 1860 r. Wieniawski kontynuował koncerty w Holandii i Belgii, wystąpił trzykrotnie w Bordeaux, a w marcu udał się do Petersburga celem podpisania kontraktu na posadę solisty dworu i teatrów dworskich. Podpisanie kontraktu poprzedziły koncerty w petersburskim Teatrze Wielkim i w salonach przyjaciół. W drodze z Petersburga do Paryża Wieniawski dał 3 koncerty w Wilnie, a 25 V przybył do Warszawy. Pięć koncertów w Teatrze Wielkim i salach Redutowych (3, 8, 12, 15 i 22 VI) spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem melomanów i krytyków. 20 VI wystąpił z dobroczynnym koncertem na rzecz nowo powstającego Instytutu Muzycznego w Warszawie. 8 VIII 1860 r. odbył się w paryskim kościele św. Andrzeja ślub Henryka Wieniawskiego z Izabelą Hampton. Przez Londyn i Lublin młodzi małżonkowie udali się do Petersburga, gdzie we wrześniu Wieniawski podjął swoje kontraktowe obowiązki. Polegały one na udziale artysty w wyznaczonych przez dyrekcję teatrów koncertach, w tym koncertach dworskich, na wykonywaniu partii solowych podczas spektakli operowych i baletowych oraz prowadzeniu nauki gry na skrzypcach w szkole teatralnej. Henryk Wieniawski związał się bliską współpracą z prowadzonym przez Antoniego Rubinsteina Rosyjskim Towarzystwem Muzycznym. Brał udział jako solista w koncertach Towarzystwa, założył i prowadził przez szereg lat jego Kwartet smyczkowy. Był również jednym z najaktywniejszych uczestników słynnych spotkań muzycznych w salonach muzyków i mecenasów sztuki, które odgrywały szczególnie doniosłą rolę w życiu muzycznym Rosji. W 1862 r. Antoni Rubinstein powołał w Petersburgu pierwsze na ziemi rosyjskiej konserwatorium muzyczne. Wieniawski został jednym z najbliższych współpracowników Rubinsteina w opracowaniu profilu i programu uczelni. Do 1867 r. był członkiem Rady Profesorów i profesorem klasy skrzypiec oraz kwartetu. Podczas pobytu w Petersburgu powstały najbardziej dojrzałe kompozycje Wieniawskiego, a wśród nich napisany dla celów dydaktycznych zbiór kaprysów na dwoje skrzypiec op. 18, Deux mazourkas caracteristiques (Obertas i Dudziarz) op. 19, Fantazja na tematy z opery „Faust” Ch. Gounoda op. 20, Polonez A-dur op. 21 i Koncert d-moll op. 22. Kontrakt carski zawarty z Wieniawskim na okres 3-letni przedłużano w 1863, 1866, 1869 i 1872. Dawał on artyście prawo do jednego w roku koncertu na „własny rachunek” w Petersburgu i w Moskwie oraz do 4-miesięcznego, a w ostatnich latach nawet półrocznego letniego urlopu, który Wieniawski wykorzystywał najczęściej na podróże koncertowe po Europie: w 1861 r. koncertował w Londynie, w 1862 w Paryżu i miastach rosyjskich, Niżnym Nowogrodzie i Saratowie; w 1863 w Belgii, Holandii, Danii, Szwecji i w uzdrowiskach nadreńskich; w 1864 w Londynie i ponownie w uzdrowiskach; w 1865 w Rydze i miastach Kurlandii, w Kreuznach, Ems, Wiesbaden i w Londynie (cykl 9 Koncertów Promenadowych w Covent Garden); w 1866 w Londynie (szeroki wachlarz różnych koncertów). W 1867 r. w ramach specjalnie wydłużonego urlopu, podczas koncertów w Sztokholmie, Wieniawski został udekorowany przez króla Orderem Wazów, a w Danii Orderem Daneborga, koncertował też w Oslo, w Paryżu i Bordeaux, wystąpił w kilku miastach Holandii i Belgii, ponownie był solistą Koncertów Promenadowych Covent Garden w Londynie, grał w Ems i Ostendzie, wystąpił w lipskim Gewandhausie. W 1868 r. urlop spędził w miastach południowej Rosji. Koncertował w Woroneżu, Charkowie i Odessie. Choroba zatrzymała go na Krymie. Nie wrócił do Petersburga, samowolnie przedłużył sobie urlop na wiele miesięcy. Wiadomości o nim były nader skąpe. Wiadomo jedynie, że wczesną wiosną koncertował w Bukareszcie i Konstantynopolu, a po powrocie do Petersburga we wrześniu 1869 r. otrzymał jeszcze dodatkowy urlop na koncerty w Kiszyniowie. W 1870 r. urlop rozpoczął koncertami w Warszawie: 26 IV i 10 V w Teatrze Wielkim i 17 V w sali Resursy Obywatelskiej. W tym ostatnim koncercie udział wzięli brat Józef i Helena Modrzejewska. Koncertował następnie w Danii, Szwecji i Norwegii, we wrześniu zaś przebywał wraz z małżonką w Mariańskich Łaźniach. Na przełomie lat 1870-71 w ramach dodatkowego urlopu bawił w Helsinkach, w marcu w tym samym trybie koncertował w krajach nadbałtyckich (Ryga, Rewel) oraz w miastach Rosji (Twer, Woroneż, Saratow, Penza). W Penzie poważnie zaniemógł. Podobnie jak w 1868 r., tak i w 1871 artysta nie wrócił w terminie z urlopu, nie podjął obowiązków kontraktowych, odnotowano jedynie w kronikach prasowych, że występował w Tbilisi, Stawropolu, Odessie i Kijowie. Pojawił się w Petersburgu dopiero w kwietniu 1872 r. Przy pobłażaniu władz carskich wobec niezdyscyplinowania artysty, przedłużono z nim kontrakt na kolejne trzy lata. Nie został on jednak zrealizowany. Również w kwietniu Wieniawski przybył do Warszawy na wcześniej zapowiedziane koncerty, które jednak po głośnej awanturze u namiestnika cara w Warszawie hr. Fiodora Berga zostały odwołane. W drodze powrotnej do Petersburga Wieniawski wystąpił jeszcze w Rewelu, Helsinkach i Wyborgu, a 4 VI dał pożegnalny koncert w Petersburgu. 8 VI 1872 r. opuścił Rosję. Posada petersburska wyraźnie ciążyła Wieniawskiemu, któremu nie odpowiadał osiadły tryb życia. Wykorzystał więc zatarg z namiestnikiem do zerwania kontraktu. Tym bardziej, że rysowała się perspektywa atrakcyjnego tournee do Ameryki. Sposobiąc się do dalekiej podróży, Wieniawski dał jeszcze kilka koncertów (Karlowe Wary, Schlangenbad), urządził rodzinę w Londynie i 31 VIII 1872 r. odpłynął za ocean. Impresario Maurycy Grau zaangażował już wcześniej jako głównego solistę Antoniego Rubinsteina, dołączył do niego teraz Wieniawski. Drugoplanowymi solistkami były dwie śpiewaczki, Luiza Liebhard i Luiza Ormeni. Pierwsze koncerty odbyły się 23, 25, 27 i 28 IX w Nowym Jorku. Przez następne 8 miesięcy artyści dali 215 entuzjastycznie przyjmowanych koncertów w 60 miastach wschodnich stanów i Kanady, do niektórych z nich wracali kilkakrotnie. W samym Nowym Jorku wystąpili 50 razy. Było to niezwykle mordercze tournee, którego Rubinstein nie wytrzymał psychicznie i fizycznie. Wrócił do Europy, podczas gdy Wieniawski pozostał jeszcze cały rok na drugiej półkuli, koncertując z ogromnym powodzeniem w Kalifornii i innych zachodnich stanach, oraz w Meksyku. W ostatnich tygodniach tournee powrócił na cykl koncertów do Nowego Jorku, a w drodze powrotnej do Europy zatrzymał się jeszcze na Kubie, aby i tam wystąpić z koncertami. W Stanach Zjednoczonych powstała jedna z ostatnich kompozycji Henryka Wieniawskiego, Souvenir de San Francisco, oparta na motywach pieśni amerykańskich. Po powrocie z Ameryki, już w sierpniu 1874 r., Wieniawski brał udział w londyńskich Koncertach Promenadowych i w wieczorach muzyki klasycznej. Od września do listopada występował w Belgii i Holandii, koncertował następnie w Anglii (Liverpool) i Irlandii (Dublin), w końcu przybył do Brukseli. Dał tu kilka koncertów i prowadził rozmowy dotyczące objęcia stanowiska w Królewskim Konserwatorium, które piastował dotychczas słynny skrzypek, przyjaciel Wieniawskiego, Henri Vieuxtemps. Rok wcześniej atak apopleksji uniemożliwił mu dalszą karierę artystyczną i pedagogiczną. Dyrektor konserwatorium Francois-Auguste Gevaert zaproponował objęcie następstwa po Vieuxtempsie Wieniawskiemu, przebywającemu wówczas w Ameryce. W „międzyczasie” jednak Vieuxtemps powrócił do zdrowia, władze rządowe i konserwatorium nakłaniały go do powrotu do pracy. Sytuacja stała się niejednoznaczna, bo równolegle w prasie belgijskiej i europejskiej informowano, że zdecydowano również o objęciu profesury przez Wieniawskiego. Vieuxtemps podtrzymał swoją dymisję i osiadł w Paryżu. Dopiero po kilku miesiącach, 28 XII 1874 r., dekretem królewskim powołano Wieniawskiego na stanowisko profesora klasy skrzypiec i specjalnie dla niego utworzonej klasy kwartetu. W świetle nowo odkrytych materiałów źródłowych dziwna to była profesura. Z jednej strony niewątpliwe sukcesy pedagogiczne, uwieńczone nadaniem Wieniawskiemu wysokiego odznaczenia - Orderu Leopolda, i najwyższymi laurami dla jego uczniów, zwłaszcza dla odkrytego podczas amerykańskiego tournee młodziutkiego Leopolda Lichtenberga, który podczas egzaminów końcowych w Brukseli skopiował paryski sukces swego mistrza. W tym samym kontekście widzieć trzeba metody pracy pedagogicznej Wieniawskiego, czego przejawem m.in. publiczne występy uczniów, zwłaszcza w muzyce kameralnej, wysoko cenione przez krytykę. Niektórzy recenzenci mieli jednak Wieniawskiemu za złe preferowanie zagranicznych, bardziej utalentowanych uczniów (nie zmienia to faktu, że jednym z uczniów prywatnych Wieniawskiego w Brukseli był słynny belgijski skrzypek Eugene Ysaye). Z drugiej strony trudna do wyobrażenia wydaje się być możliwość godzenia pracy pedagogicznej z niezwykłą w tym czasie aktywnością koncertową artysty. Występował często w Brukseli i innych miastach Belgii, wielokrotnie stawał na estradach koncertowych Paryża, wyjeżdżał na koncerty do Londynu, do miast Holandii i Niemiec. W styczniu 1876 r. przyjechał do Warszawy na 3 koncerty dane wspólnie z bratem Józefem (12, 14 i 16 I). Jesienią 1876 r. podczas pobytu w Londynie artysta ciężko zachorował, w miejscowych gazetach ukazała się nawet informacja o jego śmierci. Wieniawski wystąpił do dyrektora konserwatorium o roczny urlop dla poratowania zdrowia i... finansów. Z korespondencji dyrektora Gevaerta z ministrem spraw wewnętrznych wynika, że, acz niechętnie, udzielono tego urlopu w obawie przed definitywną stratą cenionego pedagoga. Wieniawski tymczasem kontynuował do listopada cykl koncertów w Londynie, po czym, nie bacząc na pogarszający się stan zdrowia, rozpoczął intensywne podróże koncertowe. 16 XI wystąpił w Lipsku, w końcu miesiąca przybył na koncerty do Wiednia, z Wiednia do Pragi. Tu ponowny atak choroby spowodował odwołanie zapowiedzianego na 3 XII koncertu i przełożenie go na 26 XII. W styczniu 1877 r. Wieniawski koncertował na przemian w Wiedniu i Pradze, w lutym przybył do Lwowa na 7 koncertów, wystąpił w Stanisławowie, Bukowinie, Czerniowcach i Tarnowie, 18 i 23 II dał koncert w sali Saskiej w Krakowie. Pod koniec lutego przybył na 2 koncerty do Budapesztu. Stąd udał się do Skandynawii na kilkanaście koncertów w Kopenhadze, Sztokholmie i innych miastach Szwecji. W drugiej połowie kwietnia powrócił na Węgry i do Słowacji. Wystąpił z czterema koncertami w Budapeszcie, grał w Bratysławie i w Lupenec, koncertował w miastach Siedmiogrodu, a stąd ruszył na koncerty w południowej Rosji. W czerwcu i lipcu 1877 słuchano ponownie Wieniawskiego w Skandynawii, m.in. w Oslo, Sztokholmie i Kopenhadze. W końcu sierpnia przybył do Szwajcarii, dał po dwa koncerty w Genewie, Lozannie i Montreux. W końcu lata powróciła kwestia posady brukselskiej. Wieniawski uznał, że warunki finansowe go nie satysfakcjonują i podtrzymał swoją dymisję. Została ona potwierdzona dekretem króla Leopolda III 27 IX 1877 r. W październiku Wieniawski wystąpił z serią koncertów w Niemczech (Baden-Baden, Hamburg, Frankfurt nad Menem, Wiesbaden, Lipsk), a następnie z trupą artystów impresaria Ullmana udał się po raz trzeci w tym roku na koncerty do Skandynawii (Sztokholm. Uppsala, Oslo, Kopenhaga). W listopadzie i grudniu z tą samą trupą występował w licznych miastach niemieckich, m.in. w Berlinie, Hamburgu, Hanowerze, Frankfurcie, Dreźnie. 29 XI i 1 XII 1877 r. koncertował we Wrocławiu. Dużą intensywnością charakteryzowała się również działalność koncertowa Wieniawskiego w 1878 r. W styczniu koncertował w Schwerin, dał serię koncertów w Amsterdamie, Hadze i innych miastach Holandii, w lutym, maju i czerwcu występował w Londynie, w maju we Francji. Wyjechał na krótko do Petersburga, gdzie wystąpił wspólnie z Pablo Sarasatem na dworze wielkiego księcia Konstantego. W końcu lata słuchano go w uzdrowiskach nadreńskich, 14 i 27 IX był solistą w koncertach muzyki rosyjskiej w sali Trocadero w Paryżu, organizowanych przez Mikołaja Rubinsteina, a w początkach listopada przybył do Berlina na koncerty w sali Teatru Krolla. Podczas pierwszego koncertu 11 XI silny atak serca zmusił go do przerwania gry, ale już dwa dni później stanął na estradzie, a 14, 17 i 19 XI dał kolejne koncerty. 23 XI wystąpił w Poznaniu, 27 - w Toruniu, 28 - w Gdańsku, 5 XII. w Królewcu i 10 XII ponownie w Poznaniu. W połowie grudnia wystąpił dwukrotnie w Wilnie, a 23 XII w Mińsku. Dwa dni później przyjechał na zaproszenie Mikołaja Rubinsteina do Moskwy, gdzie na przełomie grudnia i stycznia 1879 r. zapowiedziano kilka jego koncertów. Na pierwszym, 27 XII, wykonał - jak wynika z zapisu w programie - po raz pierwszy swój nowy Koncert a-moll, którego dotychczas nie odnaleziono. Dwa kolejne koncerty okupione zostały straszliwymi cierpieniami fizycznymi, wydawało się, że życie jego dobiega kresu. Mimo fatalnego stanu zdrowia, był kilka dni później już w Petersburgu, 18 I 1879 r. grał z dużym powodzeniem w Helsinkach, trzy dni później w Wyborgu. Z dalekiej północy udał się na południe Rosji. Od lutego do lipca wędrował ze swymi skrzypcami z miasta do miasta. Coraz gwałtowniejsze ataki choroby serca powodowały jednak albo przerwy w koncertach, albo ich odwołanie. W październiku 1879 r. Wieniawski podjął jeszcze jedną próbę powrotu do czynnego życia koncertowego, lecz już kilka dni później został przewieziony do Moskwy w stanie krańcowego wyczerpania. Ograbiony z pieniędzy przez organizatora koncertów został umieszczony w Szpitalu Maryjskim dla ubogich. Wkrótce opiekę nad artystą roztoczyli najbliżsi przyjaciele, zwłaszcza Mikołaj Rubinstein. Ostatnie tygodnie życia spędził na zaproszenie Nadieżdy von Meck w jej moskiewskim pałacu, gdzie mimo największych starań najlepszych lekarzy zmarł 31 III 1880 r. 3 IV mszą żałobną w kościele francuskim Zmarłego pożegnała Moskwa, a w Warszawie 7 IV po uroczystościach żałobnych w kościele św. Krzyża 40-tysięczny tłum wielbicieli jego talentu odprowadził Zmarłego na warszawskie Powązki. Henryk i Izabela Wieniawscy mieli siedmioro dzieci. Pierworodny syn, imiennik ojca, urodził się w 1861 r., zmarł dwa lata później. Drugi syn, Juliusz Józef, urodził się w 1863, zmarł w latach dwudziestych naszego stulecia. Pierwsza córka, Izabela Helena, urodzona w 1865 r. zmarła w 1942. Na przełomie lat 1870-71 przyszły na świat bliźniaczki. Dotychczas uważano, że zmarły niemowlętami. Najnowsze badania wykazują, że Regina przeżyła półtora roku, a o Ewelinie wiadomo, że jeszcze w 1884 r. mieszkała wraz z matką w Brukseli. Henryka Klaudyna urodziła się w 1878 r., a zmarła w sędziwym wieku 84 lat w 1962. Ostatnia z córek, Irena Regina, przyszła na świat w 1879 r., a zmarła w 1932. Tylko trzy córki - Izabela, Henryka i Irena założyły własne rodziny. Tradycje muzyczne ojca podtrzymała najmłodsza córka Irena, komponując pod pseudonimem Poldowski wysoko cenione pieśni, ale także utwory na skrzypce i fortepian.