14006

Szczegóły
Tytuł 14006
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14006 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14006 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14006 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J. R. Black Pożegnanie z mumią Przełożyła Iwona Żółtowska 1 CZERWONE OKO Rozległ się dziwny odgłos; zupełnie jakby sucha gałąź skrobała o drzwi. Coś zaskrzypiało niczym zardzewiały gwóźdź przesuwany po kawałku blachy. To zombi, czyli żywe trupy wyszły z grobów; opuściły cmentarz, by ścigać upatrzoną ofiarę, która nie miała żadnych szans. Jej godziny były policzone. Dziewczyna zastawiła drzwi komodą, chociaż zdawała sobie sprawę, że to próżny trud. Prześladowcy byli zbyt silni, by zdołała się przed nimi obronić. W bladym świetle księżyca widziała poruszającą się klamkę. Za jej plecami zabrzmiał głuchy łoskot. Odwróciła się natychmiast. Naznaczona plamami rozkładu pięść uderzyła w okienną szybę! — Nie! — krzyknęłam. — Blaise! Serce podeszło mi do gardła. Ratunku! Ujrzałam okropną twarz i dwoje utkwionych we mnie, pełnych nienawiści, przekrwionych oczu oraz wzniesione ku górze krzaczaste brwi. Odetchnęłam. — Przepraszam bardzo — wyjąkałam. — Czy mógłby pan powtórzyć pytanie? — Naturalnie. Brzmiało ono: Czy wiesz, o czym mówimy, Blaise? — odparł mój nauczyciel, pan Culpepper. Cała klasa parsknęła śmiechem. Pan Culpepper sięgnął ręką 5 i dwoma palcami wyciągnął książkę ukrytą pod moim podręcznikiem. Głośno odczytał tytuł: „Noc żywych trupów". — Czy w San Francisco tego rodzaju książki stanowiły ma teriały pomocnicze do nauki matematyki, Blaise? — zapytał, marszcząc czarne, krzaczaste brwi. Klasa miała niezły ubaw. Zrobiło mi się gorąco. — Nie, proszę pana — odparłam szeptem. Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam czytać na lekcji, ale nie potrafiłam oprzeć się pokusie. „Noc żywych trupów" to genialny horror. Ślęczałam nad tą książką do późnej nocy, aż mama kazała mi zgasić światło. Do rana trzęsłam się ze strachu i nie mogłam zasnąć. Uwielbiam horrory. Mama twierdzi, że to chorobliwe. — Zwrócę ci ją po lekcjach — oznajmił pan Culpepper, wsuwając książkę pod ramię. Gdy ruszył ku tablicy, opadłam bezwładnie na krzesło. Gapiłam się na otwarty zeszyt, wspominając z żalem San Francisco. Chętnie bym tam wróciła. Każde miejsce byłoby lepsze niż ta dziura. Na pewno nie macie pojęcia, o jaką miejscowość mi chodzi; musicie wiedzieć, że mieszkam w Tuttle, w stanie Teksas. Przeprowadziłam się tu z mamą w sierpniu. To małe, urokliwe miasteczko położone niedaleko granic stanów Arkansas i Luizja-na. Mamy tu jedno kino, jeden dom towarowy, jedną wypożyczalnię kaset wideo, jedną chińska restaurację prowadzoną przez Meksykanów, jedno podrzędne muzeum i cztery stacje benzynowe. Żadnej księgarni! Najbliższa duża biblioteka znajduje się w odległym o pół godziny drogi Rangeley i należy do tamtejszego uniwersytetu. Niemal wszystkie znajdujące się tam książki dotyczą roślin. To rośliny stanowiły powód naszej przeprowadzki do Teksasu. Mama zajmuje się botaniką; wykłada ten przedmiot i prowadzi badania naukowe. Można powiedzieć, że to jej ulubione poletko. Otrzymała stypendium w miejscowym uniwersytecie, który uchodzi za jeden z najlepszych ośrodków w dziedzinie ba- dań nad florą. Trudno się dziwić; roślinność jest tu rzeczywiście wyjątkowo bujna. Zapewne się domyślacie, że tamtego październikowego dnia wcale nie byłam zachwycona, iż przyszło mi żyć w takiej dziurze jak Tuttle. Nie twierdzę, że nasze miasteczko jest denne pod każdym względem. Część moich szkolnych kolegów i koleżanek to całkiem fajni ludzie. Szczerze mówiąc, nieźle trafiłam. Zawsze znajdzie się ktoś, kto siądzie ze mną w stołówce i tak dalej. Problem w tym, że do nich nie pasuję. Cała klasa to dzieciaki, które urodziły się i wyrosły w Tuttle albo jego okolicach. Ta mieścina i niedalekie osady stanowią ich naturalne środowisko. Ja pochodzę z wielkiego miasta i tym się szczycę! Dzwonek! Nareszcie koniec lekcji. Doskonale! Minął kolejny dzień. Jeśli będę się trzymać, może przebrnę jakoś przez szóstą klasę. Pan Culpepper wręczył mi książkę, gdy wrzucałam podręczniki do torby. Chwyciłam ją i natychmiast pomknęłam ku drzwiom, by uniknąć kolejnego wykładu na temat obowiązków uczennicy. Chciałam jak najszybciej wrócić do domu, usadowić się wygodnie i dokończyć „Noc żywych trupów". Mama nie wróciła jeszcze z uniwersytetu. W czwartkowe wieczory późno kończy zajęcia. Wyjęłam z lodówki kiść winogron i zasiadłam na kanapie przed kominkiem w salonie: to miejsce, gdzie najchętniej oddaję się przyjemnościom lektury. Tuttle jest wprawdzie zapadłą dziurą, ale nasz dom to istne cudo. Wydaje się ogromny; okna sięgają od podłogi po sufit, a w salonie mamy kominek. W San Francisco byłyśmy skazane na niewielkie mieszkanko. Gdy rodzice żyli jeszcze jak przykładne małżeństwo, mieszkaliśmy chyba we własnym domu, ale to było tak dawno, że niewiele pamiętam z tamtego okresu. Koniec dygresji. Wracam do mojej opowieści. Rozluźniłam sznurówki i pospiesznie zrzuciłam z nóg buciory. Zebrałam poduszki walające się po pokoju, w rogu kanapy 6 7 umościłam z nich legowisko i ułożyłam się wygodnie. Owoce stały w zasięgu ręki na niskim stoliku. Sięgnęłam po książkę i otworzyłam ją w miejscu, w którym przerwałam lekturę. — To jest życie! — westchnęłam radośnie. Minęły trzy godziny. Muszę przyznać, że mina trochę mi zrzed-ła. „Noc żywych trupów" to mocna rzecz; ta lektura mogła przyprawić czytelnika o zawał serca. Wszyscy członkowie rodziny głównej bohaterki przemienili się w zombi. Biedaczka pozostała całkiem sama w domu obleganym przez krwiożercze potwory. Zapadał zmierzch. Gdy spojrzałam w okno, zobaczyłam jedynie odbicie swojej twarzy na szybie rozświetlonej blaskiem zapalonej lampy. Dom stał na końcu ulicy i nie było przed nim latarni. Okna Ryderów, naszych najbliższych sąsiadów, były ciemne. Gdyby na zewnątrz czaiły się jakieś groźne stwory, nie mogłabym liczyć na żadną pomoc. Niespodziewanie trzasnęły drzwi. Zadrżałam. — Cześć! Już jestem! Odetchnęłam z ulgą. Mama weszła do pokoju. Rzuciła książki i torebkę na swoje małe biurko, a potem zapaliła górne światło. — Dlaczego siedzisz w ciemności? Jesteś blada — stwierdziła. — Co się stało? — Kiedy wchodziłaś, przelękłam się, że żywe trupy wtargnęły do domu — wyznałam. — Wolałabym, Blaise, żebyś przestała czytać horrory — odparła mama, kręcąc głową. — Te książki zbytnio pobudzają twoją wyobraźnię. — Właśnie dlatego je lubię. — Zeskoczyłam z kanapy. — Co mamy dziś na kolację? Umieram z głodu. — Przygotuję ravioli, a ty zrobisz sałatkę — odparła z roztargnieniem mama, grzebiąc w torbie, która wielkością przypominała sporą walizkę. Mama i ja z wyglądu jesteśmy bardzo podobne: obie mamy krótkie czarne włosy i spiczaste podbródki. Różnimy się za to usposobieniem. Mama ubiera się elegancko, za to w jej pokoju i torbie panuje wieczny bałagan; ja wyglądam jak strach na wróble, ale lubię mieć idealny porządek w sypialni i plecaku. — Gdzie się podziała...? O, znalazłam. — Mama wyciągnęła małą, z wyglądu bardzo starą książeczkę, zapakowaną w plastykową torbę. Podała mi swoje znalezisko. — Popatrz, co leżało na podłodze w piwnicy wydziału biologii. — Ale cudo! — Ostrożnie wyjęłam książkę z foliowej torby. Z bliska wydawała się jeszcze starsza. Pachniała kurzem i stę-chlizną jak wszystkie białe kruki. Duże, szkarłatne oko widniało na spłowiałej okładce jasnobrązowego koloru. Popękana skóra kruszyła się pod palcami. — Ile lat może liczyć sobie ta książka? Jaką ma wartość? Czy wolno nam ją zatrzymać? Mogę zajrzeć do środka? — Odpowiadam na ostatnie pytanie: tak, możesz ją przejrzeć, ale ostrożnie. — Mama wybuchnęła śmiechem, ubawiona moją niecierpliwością. — Ta książka ma prawdopodobnie dwa i pół tysiąca lat. Zaniemówiłam z wrażenia. — Dwa i pół tysiąca? — wykrztusiłam. Otworzyłam wiekową księgę z należnym respektem. — To... szmat czasu! — Pochodzi z Egiptu. — Mama wskazała niewielkie rysunki na pierwszej stronie; przypominały ludzi, ptaki, jakieś kończyny... — Widzisz? Tak wyglądają hieroglify. — Mamo, wiem to i owo o hieroglifach — odparłam, chcąc jak najszybciej przewrócić stronę. Nagle się zreflektowałam. — Czy książka rozpadnie się w proch, gdy spróbuję odwrócić kartkę? — Raczej nie. Jest chyba w doskonałym stanie — oznajmi ła mama i zmarszczyła brwi. — Ciekawe, jak to się stało, skoro nie była przechowywana w odpowiednich warunkach. — Po chwili dodała: — Nie mam pojęcia, ile jest warta. Bibliotekarka z uniwersytetu sądzi, że to usunięty z wystawy eksponat miejsco wego muzeum. Kolekcję zgromadził niejaki Tuttle, założyciel miasteczka i archeolog-amator. 8 9 — Chcesz powiedzieć, że rozkopywał groby i tak dalej? Mama skinęła głową. — Owszem. W latach czterdziestych przywiózł tu z Egiptu mnóstwo cennych znalezisk. — Miał do czynienia z mumiami, prawda? A zatem ta księga mogła należeć do egipskiego nieboszczyka. — Dreszcz przebiegł mi po plecach. — Całkiem prawdopodobna hipoteza — przyznała mama. — Nie obawiaj się klątwy rozgniewanej mumii. Ja cię obronię — dodała z uśmiechem. — Wiem, wiem, twoim zdaniem zbytnio fantazjuję — odpowiedziałam pogodnie. — Czytasz w moich myślach. — Mama sięgnęła po egipski zabytek. — Ciekawe, jak ta księga trafiła do piwnicy naszego instytutu. Leżała na podłodze, jakby ktoś ją przed chwilą upuścił. Przypomniałam sobie, co przed chwilą usłyszałam od mamy. — Bibliotekarka twierdzi, że to odrzucony eksponat muzealny, a zatem nikt już nie jest nim zainteresowany. Czy w takiej sytuacji możemy zatrzymać księgę? — To się okaże — odparła mama. — Jutro zaniosę ją do muzeum. Nie można wykluczyć, że im na niej zależy. Westchnęłam żałośnie. Domyślałam się, co to oznacza. Żegnaj, egipska książeczko! — Jak sądzisz, uda nam się odcyfrować te hieroglify? — zapytałam, odwracając powoli karty wykonane z grubych, mięsistych włókien. To był chyba papirus. — Wątpię. Nawet wybitni uczeni mieli kłopoty z odczytywaniem egipskich napisów, nim znaleziono kamień z Rosetty* — przypomniała mama. — Nie sądzę, żebyśmy same potrafiły rozszyfrować hieroglify. * Płyta z czarnego bazaltu, na której wyryty był hieroglificzny napis w języku egipskim oraz ten sam tekst po grecku. Zamknęłam książkę i ostrożnie dotknęłam czerwonego oka zdobiącego okładkę. Byłam ciekawa, jakie tajemnice kryje starodawna księga. Zapanowała cisza. Oko spoglądało wprost na mnie. To dziwne uczucie trzymać w ręku książkę napisaną przed wiekami. Pomyśleć tylko, że prawdopodobnie wydobyto ją z egipskiego grobowca, gdzie spoczywała obok prawdziwej mumii! Gdy późnym wieczorem położyłam się do łóżka, nie mogłam zapomnieć o szkarłatnym oku. Miałam wrażenie, że ciągle mi się przygląda, nieustannie obserwuje. Brr! Na samą myśl zimny dreszcz przechodzi człowieka. Zapaliłam światło, usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Jak zawsze sprawiał wrażenie miłego i przytulnego. Budzik tykał na nocnym stoliku. Zgasiłam światło. Od strony okna dobiegł osobliwy dźwięk, jakby coś skrobało w szybę. Zdrętwiałam. Mogę przysiąc, że włosy stanęły mi na głowie. — Kto tam? — zapytałam niepewnym głosem. Zgrzytliwy dźwięk rozległ się ponownie. To nic strasznego, tłumaczyłam sobie. Na pewno gałąź skrobie o szybę. Nie ma innego wytłumaczenia. A jednak nadal odczuwałam strach. Czas dłużył się w nieskończoność. Znowu usłyszałam dziwny zgrzyt. Cóż takiego czaiło się za szybą? Zdawałam sobie sprawę, że nie zasnę, póki nie znajdę odpowiedzi na to pytanie. W końcu odetchnęłam głęboko i wstałam z łóżka. Na czworakach podpełzłam do okna majaczącego niewyraźnie w mroku. Wolno uniosłam głowę i ostrożnie zerknęłam ponad niski parapet. Osłupiałam. Patrzyło na mnie szkarłatne oko. 10 2 KLĄTWA MUMII Szczerze mówiąc, aż dwoje ślepi wpatrywało się we mnie. Były okrągłe, szkarłatne, nieruchome. Gapiły się uparcie, a ja nie byłam w stanie odwrócić wzroku. Serce waliło mi jak młotem; zdrętwiałam z przerażenia. Byłam niczym w transie. Zamarłam jak mysz zahipnotyzowana kocim spojrzeniem. Czerwone ślepia zamrugały. Czar prysnął. Wzdrygnęłam się. Dopiero wówczas dostrzegłam porośnięty pierzem łebek oraz długi, ostry dziób, szablasto wygięty ku dołowi. Pod moim oknem siedział ptak! — Sio! — zawołałam drżącym głosem. — Uciekaj. Ptaszysko odwróciło głowę na bok i dalej gapiło się na mnie. Wydawało się całkiem spore; miało długie nogi, a wyglądem przypominało bociana, tyle że było czarne. Jego sylwetka ginęła w nocnych ciemnościach; tylko oczy płonęły w mroku. Ptak stał na dachu tylnej werandy, który znajdował się około metra poniżej mego okna i dlatego mógł mi spojrzeć prosto w oczy. Ach, to jego spojrzenie. Patrzył tak, jakby przeniknął wszelkie tajemnice. Czerwone ślepia przypominały do złudzenia oko zdobiące okładkę egipskiej księgi. Wzdrygnęłam się ponownie. Dość tego — za oknem przysiadł zwykły ptak! — Uciekaj! — Czułam się okropnie głupio, pokrzykując i stukając w szybę. — Leć do domu. Ptak ani drgnął. Popatrzył na mnie w zadumie, a potem rozpostarł skrzydła i zniknął. Żadnego szelestu ani trzepotu piór; przepadł bez śladu. — Niesamowite! — mruknęłam, czując na plecach zimny dreszcz. Patrzyłam w mrok. Noc była ciemna, a światło księżyca z trudem przenikało chmury. Widziałam niewyraźne kontury drzew na tle granatowego nieba. Za oknem panował całkowity bezruch. Wkrótce podniosłam się z klęczek i wróciłam do łóżka. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale jestem pewna, że dość szybko padłam w objęcia Morfeusza. Następnego dnia przesiedziałam sporo czasu przy komputerze w szkolnej bibliotece. Sprzęt był dość przestarzały, a baza danych niewielka. Na półkach znalazłam wprawdzie kilka encyklopedii, ale księgozbiór okazał się bardzo ubogi; nie było w nim ani jednego horroru! Chciałam zebrać jak najwięcej informacji na temat starożytnego Egiptu oraz dużych ptaków. Nie mogłam zapomnieć o stworzeniu, które widziałam przez okno wczorajszej nocy. Czyżby miało jakiś związek ze starożytną księgą? Sięgnęłam po „Leksykon ptaków świata", usiadłam przy długim bibliotecznym stole i zaczęłam wertować gruby tom, oglądając uważnie fotografie. Wkrótce doszłam do wniosku, że mój nocny gość był ptakiem brodzącym, jak czapla lub żuraw. Wskazywały na to długie nogi. Niestety, w leksykonie nie znalazłam żadnego ptaszyska o ciemnych piórach i oczach płonących szkarłatem. Pewne podobieństwo do tamtego stworzenia wykazywał jedynie czarny ibis występujący tylko w Afryce. Wzruszyłam ramionami. Nie można wykluczyć, że ptak, którego widziałam tej nocy, jest przedstawicielem bardzo rzadkiego 12 13 gatunku; może umknął z ogrodu zoologicznego lub instytutu naukowego. Odłożyłam leksykon na półkę i sięgnęłam po tom encyklopedii na literę E. Znalazłam hasło „Egipt". Nagle cień padł na książkę. Podniosłam wzrok. O rany! Luann Ryder we własnej osobie. Luann nie wyglądała na córkę farmera, chociaż jej ojciec hodował kurczaki. Ryderowie byli naszymi sąsiadami. Luann miała niebieskie oczy i jasne włosy sięgające ramion, każdego ranka podkręcane lokówką przez jej matkę. Chętnie ubierała się na różowo. Zawsze nosiła ciuchy w tym kolorze. Miała drugie imię, które zaczynało się na R — jak różowy, pomyślałam od razu! Byłam gotowa iść o zakład, że słodka Luann chowa w zanadrzu jakiś cukierkowy sekrecik. Tamtego dnia miała we włosach różową wstążkę; nosiła również spódniczkę mini w tym samym kolorze. — Cześć, Blaise — powiedziała. — Świetne klipsy. Rybie szkieleciki! Gdzie je kupiłaś? — W San Francisco — odparłam sucho. — Bomba. A te czerwone buty to istne cudo! Luann zawsze była dla mnie bardzo miła. Muszę przyznać, że wszystkim okazuje wiele życzliwości. Należy do tych ludzi, którzy lubią świat i oczekują, że świat też ich polubi. Moja mama ciągle wypytywała, dlaczego nie zaprzyjaźniłam się jeszcze z przemiłą sąsiadką. Szczerze mówiąc, nie dowierzam Luann. Czy można okazać zaufanie osobie, która tak chętnie stroi się w różowe szmatki? — Co robisz? — wypytywała koleżanka. Czy ona nie ma oczu? Przecież widzi, że czytam. — Odrabiam pracę domową — skłamałam. Byłam zdener wowana i dlatego paplałam bez ładu i składu. — Piszę referat o starożytnym Egipcie. W tej samej chwili pożałowałam swego gadulstwa. Powinnam była trzymać język za zębami. Luann na pewno domyśliła się od razu, że ją oszukuję. Byłyśmy w jednej klasie. — Referat o starożytnym Egipcie? — powtórzyła. Owinęła wokół palca koniec różowej wstążki i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. — Egiptem zajmowaliśmy się przecież w ubiegłym roku. — Mnie tu wówczas nie było — odparłam z naciskiem. — Mam pewne zaległości. — Nadrabiasz piątą klasę? — Luann najwyraźniej podejrzewała, że ją nabieram. — Nie słyszałam dotąd, żeby ktoś uzupełniał program całego roku. — Właściwie... — Pochyliłam głowę i wbiłam wzrok w gładką powierzchnię stołu. Czułam, że się rumienię. Ilekroć kłamię, mam czerwone policzki. — To dodatkowa praca. Muszę ją skończyć do jutra. Nie zrozumiała dyskretnej aluzji. — Uwielbiałam lekcje o starożytnym Egipcie — perorowała z zapałem. — Pasjonujące! Napisałam referat o Dolinie Królów. Tam są groby faraonów. Wpadłam na ten pomysł po obejrzeniu telewizyjnego programu poświęconego egipskiemu władcy Tuten-chamonowi. Czy wiesz, że umarł, mając zaledwie osiemnaście lat? — Interesujące — odparłam ponuro. Dlaczego ta idiotka zawraca mi głowę? Luann opadła na krzesło po drugiej stronie bibliotecznego stołu i szepnęła, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczyma: — Ludzie mówią... — Jacy ludzie? — mruknęłam. — No wiesz, rozmaici łowcy sensacji — pstryknęła palcami. — Twierdzą, że człowiekowi, który otworzy egipski grobowiec i zakłóci nieboszczykowi spokój, grozi straszliwe niebezpieczeństwo. Dotknie go klątwa mumii. — Zabobony — odparłam, choć byłam nieco zbita z tropu. A jeśli znaleziona przez mamę książka została ukradziona z grobowca, w którym spoczywała mumia? Wprawdzie to nie my zakłóciłyśmy nieboszczykowi spokój, ale dla żądnego krwi ducha ten drobiazg nie ma chyba większego znaczenia. 14 15 — Podobno dotknięcie mumii to pewna śmierć — oznajmi ła Luann, pomijając moją krytyczną uwagę. — Siady jej palców na ludzkim ciele od razu ciemnieją, a mięso odpada od kości. — Odpada od kości? — powtórzyłam zapominając, że przed chwilą życzyłam sobie, by ta wariatka zostawiła mnie w spokoju. — Jak to? — Płatami! W końcu delikwent umiera — odparła z uśmiechem Luann. Rozparła się wygodnie na krześle i skrzyżowała ręce, gładząc dłonią miękki, kaszmirowy sweter. — Uwielbiam starożytny Egipt. Czy to możliwe, by słodka Luann Ryder opowiadała takie rzeczy? Popatrzyłam na nią zmrużonymi oczyma. — Jesteś kompletną wariatką. Czy ktoś ci to już uświadomił? — Nie. — Uśmiechnęła się szeroko. — Dzięki! Dzięki? Coś podobnego! Czyżby tej dziewczynie całkiem od biło? — Cała przyjemność po mojej stronie — mruknęłam, tocząc w koło udręczonym spojrzeniem. Luann wstała. — Jeśli potrzebujesz informacji o starożytnym Egipcie, chętnie pożyczę ci parę książek. Mam sporą kolekcję. Przyjdź do mnie po kolacji. Będziesz mogła je przejrzeć. — No... dobrze, chyba do ciebie wpadnę — odparłam. Byłam nieco oszołomiona. Luann nieźle zamąciła mi w głowie swoją paplaniną. Miałam teraz o czym rozmyślać! — Świetnie! Do zobaczenia! Patrzyłam na nią w zadumie, gdy wychodziła z biblioteki. Wsunęłam kasetę do magnetowidu, opadłam na kanapę i wzięłam do ręki pilota. Rozległa się staromodna muzyka organowa. Na ekranie pojawiły się migotliwe litery: ZEMSTA SYNA MUMII. Była piąta po południu. Mama jeszcze nie wróciła z pracy. Z encyklopedii niewiele się dowiedziałam o mumiach i wyposażeniu egipskich grobowców; ani słowem nie wspomniano tam "16 o słynnej klątwie. W drodze do domu zdesperowana wstąpiłam do wypożyczalni kaset. Niestety, mieli tam zaledwie jeden film o nieboszczykach sprzed tysięcy lat. W pierwszej scenie archeolog stał u wejścia do grobowca, który pełen był złotych kosztowności, połyskujących w świetle latarek. Ściany pokrywały freski przedstawiające ludzi ujętych z profilu. Na wysokim kamiennym stole leżał ozdobiony malowidłami drewniany sarkofag. Uniesiono pokrywę. Wewnątrz znajdowała się mumia spowita wąskimi pasami lnianego płótna. Uczony odwrócił się plecami do egipskiego truposza i zaczął oglądać znajdujące się w grobowcu skarby. Domyśliłam się od razu, że popełnił wielki błąd. Nie wolno spuszczać z oka mumii spoczywającej w otwartym sarkofagu. Nieboszczyk wylazł z trumny i zaszedł faceta od tyłu. Podchodził wolno, wolniutko... a bezsilny widz drętwiał z przerażenia. — Odwróć się! — krzyknęłam, lecz archeolog ani myślał posłuchać mojej rady. Wyłączyłam fonię i zasłoniłam oczy. Zerkałam przez palce, żeby sprawdzić, czy krwawa scena dobiegła końca. Zmarszczyłam nos, czując słaby zapach stęchlizny: zupełnie jakby zapomniany wilgotny ręcznik przeleżał w kącie parę dni i trochę zapleśniał. Bum! Z głębi pokoju dobiegł głuchy stuk. Nagle włosy zjeżyły mi się na głowie. Przeczuwałam, że nie jestem sama. Coś mi podpowiadało, że mama jeszcze nie wróciła do domu. Bałam się obejrzeć, ale przemogłam strach. Natychmiast tego pożałowałam. Za oparciem kanapy stała mumia a jej wyciągnięte ramiona niemal dotykały mojej twarzy. 3 ŻYWY TRUP! Tak, to była mumia. Spowijały ją wystrzępione, pożółkłe ze starości pasy lnianego płótna, pokryte miejscami zielonkawą pleśnią; były rozluźnione i zwisały nieporządnie. Szczególnie przeraziła mnie wysuszona, ciemna skóra egipskiego nieboszczyka. Widziałam zapadnięte policzki, kawałek nosa i puste oczodoły. Miałam ściśnięte gardło. Nie mogłam wydobyć głosu. Brakło mi tchu. Ciemne, kościste paluchy zbliżały się do mojej twarzy. Na pomoc! Jeśli ten starożytny truposz mnie dotknie, przepadłam z kretesem. Zsunęłam się z kanapy, mocno uderzając łokciem o stolik. Nie rozpaczałam z tego powodu. Natychmiast skoczyłam na równe nogi i zaczęłam się cofać. Monstrum ruszyło za mną, okrążając kanapę. Głośno szurało i postukiwało o podłogę. Gdy wyszło zza wysokiego oparcia, zrozumiałam, dlaczego tak hałasuje. Lewą stopę spowijały ciasne bandaże, natomiast prawa była całkiem bosa; nagą kość okrywało jedynie kilka skrawków ciemnej skóry. Wielki palec rytmicznie stukał o drewnianą podłogę. Zachichotałabym... gdybym mogła nabrać tchu. Mumia ruszyła w moją stronę. Cofnęłam się. Mumia zrobiła następny krok. Nadal wyciągała ku mnie ramiona i drżące paluchy. Sunęła ku mnie po niewielkim dywanie w upiornej ciszy. Wydawało mi się, że to senny koszmar. Nogi miałam jak z waty; zastanawiałam się, jak długo jeszcze będę w stanie na nich ustać. Zabrakło mi sił, by odwrócić się na pięcie i uciec. Cofałam się tylko coraz dalej... i dalej... Nagle poczułam za plecami ścianę. Musiałam przystanąć. Mumia była coraz bliżej. Odetchnęłam spazmatycznie i wrzasnęłam na cały głos. Mumia również krzyknęła! Nie bujam! Wydała głośny, wysoki, ochrypły pisk. No, no! Może jednak zdołam przechytrzyć to monstrum? Natychmiast wyciągnęłam ręce przed siebie i ułożyłam palce w znak krzyża. Podobno ta sztuczka działa jedynie na wampiry, ale tonący brzytwy się chwyta. — Precz ode mnie, potworze — krzyknęłam. — Łapy przy sobie! — syknęła mumia. — Proszę? — Czyżbym się przesłyszała? To chyba nie był język starożytnych Egipcjan. — Co to za wygłupy? — zapytałam drżącym głosem. — Kim jesteś? Stojąca przede mną dziwaczna istota wyprostowała się i splotła przed sobą wysuszone dłonie. — Jestem Horemheb, możny i czcigodny kapłan Tota — recytowała nadspodziewanie głębokim i mocnym głosem. — Cieszę się szacunkiem pośród umarłych, którzy powrócili do życia. Drzyj przede mną, miernoto! Nie potrzebowałam wcale połajanek nieproszonego gościa. I tak trzęsłam się jak osika. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że mumia nie zamierza mnie od razu uśmiercić. — Czego chcesz? — wykrztusiłam. — Mieszkańcy tego domu dopuścili się wobec mnie straszliwego występku. Ktoś z was nocą podkradł się jak złodziej i uniósł ze sobą moją własność. Oddajcie ją i przyjmijcie z pokorą wyrok losu! 18 19 — Czy możesz wyrażać się jaśniej, o panie? — zapytałam z największym respektem, na jaki mogłam się zdobyć. — Co utraciłeś? Byłam pewna, że nieboszczyk mówi o małej egipskiej książeczce, ale miałam nadzieję, że zdołam odwrócić jego uwagę. Mama postanowiła dziś rano zanieść książkę do muzeum. Wolałam nie myśleć, co mi zrobi mściwy truposz, gdy się zorientuje, że wypuściłyśmy z rąk prastarą księgę. Musiałam ułożyć jakiś plan działania, i to szybko! — Nie igraj ze mną, nędzna larwo. Wieszli, com rzekł? Oddaj mi księgę, albo dotknie cię karząca ręka sprawiedliwości! Karząca ręka sprawiedliwości? Co to za styl? Czyżby starożytni Egipcjanie mówili na co dzień w ten sposób? Wydało mi się to nieprawdopodobne. Nieboszczyk sprawiał wrażenie nieco stukniętego i raczej nie rwał się do mordowania, ale wolałam unikać ryzyka. Lepiej nie drażnić mumii. Wystarczy muśnięcie kościstych palców i będzie po mnie. — Rzecz w tym... nie jestem pewna, gdzie leży ta księga, dostojny panie — oznajmiłam. — Muszę jej poszukać. — A więc uczyń to. — Mumia skrzyżowała ramiona. Minęłam truposza i podbiegłam do stojącego przy kominku biurka mamy. Gdybym zdołała dopaść tylnych drzwi, z pewnością mogłabym umknąć. Mumia nie zdążyłaby mnie dopędzić, zwłaszcza że jej noga była w opłakanym stanie. Istniała jednak możliwość, że egipscy nieboszczycy potrafią unosić się w powietrzu. Nie dane mi było choćby na moment uwolnić się od kłopotliwego gościa. Przez cały czas ciągnęła się za mną stęchła woń. Gdy odwróciłam głowę, zobaczyłam Horemheba depczącego mi po piętach. Przystanął o wiele za blisko, żebym mogła ze spokojem znosić jego obecność. Z trudem powstrzymałam się od krzyku. W duchu zanosiłam żarliwe modlitwy: oby mama zapomiała o księdze. Zaczęłam grzebać w papierach i książkach rozrzuconych na biurku. Jak wspomniałam, mama jest bałaganiarą. Zazwyczaj bardzo mnie to irytuje, ale tamtego popołudnia byłam zadowolona, że piętrzą się przede mną stosy rozmaitych szpargałów. Mogłam dzięki temu zyskać na czasie i obmyślić plan ewakuacji. Wciąż łudziłam się nadzieją, że nie będzie mi potrzebny. Jeśli znajdę księgę i oddam ją właścicielowi, ten z pewnością odejdzie i da mi wreszcie święty spokój. Gdyby egipski truposz naprawdę był żądny krwi, dawno by mnie wykończył i sam zabrał się do szukania zguby. Może jeszcze nie wszystko stracone. Na samą myśl, że mumia nie odstępuje mnie na krok, dostałam gęsiej skórki. — Dostojny panie... Jesteś molem książkowym, co? — pa plałam, nerwowo grzebiąc w papierach. — Ja również. Uwiel biam czytać. Usiłowałam podtrzymywać miłą towarzyską konwersację, ale Horemheb był wyraźnie zirytowany. — Milcz! — zaskrzeczał. — Przepraszam — odparłam natychmiast. — Czytałaś... tę książkę? — zapytał po chwili. Czyżby jednak miał ochotę pogadać? — Ja? — pisnęłam. — Och, nie, w żadnym wypadku. Nie umiem czytać po egipsku, choć pewnie to ci się nie mieści w głowie. O czym jest ta książka? — Nie twoja rzecz — odparł groźnie Horemheb. — Czyż nie kazałem ci milczeć? Postanowiłam zamknąć buzię na kłódkę i w ogóle się nie odzywać. Zadawałam sobie pytanie, dlaczego Horemheb jest taki drażliwy, ale uznałam, że lepiej z nim nie zadzierać. Przeglądałam ostatni stosik papierów; znowu ogarnął mnie niepokój. Coraz bardziej się obawiałam, że mama zabrała księgę. Co się ze mną stanie? Gdzie dotkną mnie palce Horemheba? Która część mego ciała jako pierwsza sczernieje i odpadnie od kości? 20 21 Nagle... Eureka! Szkarłatne oko wyjrzało spod papierzysk. Kusiło mnie, żeby ucałować ohydną gałę! Chwyciłam książkę, odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Horemhebem. — Łap! — zawołałam i natychmiast podałam mu księgę. — To nie moja wina! Ja tego nie zrobiłem! Zostaw mnie w spokoju! — wrzasnął, trzęsąc się ze strachu. Byłam tak zdumiona, że upuściłam niewielką książkę. Gdy upadła, luźne strony rozsypały się po podłodze niczym pióra unoszone wiatrem. Mumia jęknęła żałośnie i zasłoniła rękoma puste oczodoły. — To już koniec — zawodziła. — Jestem zgubiony. Bied ny Horemhebie, ciąży nad tobą przekleństwo. Nie miałam pojęcia, co przestraszyło Egipcjanina, ale byłam niemal pewna, że mimo woli zdradził, jaki naprawdę jest. Postanowiłam niezwłocznie sprawdzić, czy moje przypuszczenie jest słuszne. Zrobiłam krok w jego stronę. — Buch! — wrzasnęłam. — A! — Horemheb osunął się na podłogę. Wyglądał jak sterta przybrudzonych bandaży. — Nie grzeszysz odwagą, co? — zapytałam. — Spadaj, mała — odparł płaczliwie. — Miałem ciężki dzień. Skrzyżowałam ramiona i popatrzyłam na niego. Nadal odczuwałam lęk. Miałam przecież do czynienia z istotą, która nie żyła od dwóch tysięcy lat i — jeśli wierzyć rewelacjom Luann Ryder — mogła uśmiercić mnie najlżejszym dotknięciem. Z drugiej strony jednak było mi szkoda tego faceta. Egipski nieboszczyk nie miał w naszym świecie łatwego... życia! Łkanie ucichło na chwilę. Zebrałam rozsypane stronice i umieściłam je w skórzanej okładce. — Popatrz, jednak się trzymają. Mumia oderwała kościste dłonie od twarzy. Zwróciła głowę w moją stronę i westchnęła. — Dajże mi tę księgę, ciamajdo — rzuciła ostro. Nie wiedziałam dokładnie, kim jest ciamajda, ale brzmiało to jak obelga. Nie uszło mojej uwagi, że Horemheb porzucił w miarę normalny język i znowu przemawiał niczym wielki dostojnik. Ostrożnie podałam mu starożytny tom, starannie unikając dotknięcia kościstych palców. Zaczynałam podejrzewać, że nie warto się nad nim użalać. Nabrałam pewności, że nie jest wart dobrego traktowania, gdy oznajmił: — Skoro dowiodłaś, że nie jesteś całkiem bezużyteczna, możesz wykonywać dla mnie drobniejsze posługi. — Chwileczkę! — zawołałam, mrużąc oczy. — Co tu jest grane? Przecież oddałam ci księgę, po którą przyszedłeś. Horemheb nie raczył odpowiedzieć. Pogroził mi tylko poczerniałym ze starości paluchem. — Nie zapominaj, co oznacza dotknięcie mumii — oznaj mił z odrażającym, złośliwym chichotem. — Radzę ci słuchać moich rozkazów. Zrobiło mi się zimno. W co ja się wpakowałam, na litość boską? — Czego sobie życzysz? — zapytałam niepewnie. Horemheb nie zdążył odpowiedzieć. W tej samej chwili od strony frontowych drzwi rozległ się cichy zgrzyt. Obejrzałam się i natychmiast pojęłam, że hałasy dobiegające z korytarza mogą oznaczać tylko jedno. Mama wróciła do domu! 22 4 ZGIŃ, PRZEPADNIJ! Nie mogłam dopuścić, by mama ujrzała Horemheba. Ta realistka za żadne skarby nie uwierzy w autentyczność mumii! Natychmiast uzna, że to znakomite przebranie, a potem zechce sprawdzić, kto nosi kostium. Zacznie odwijać paski lnianego płótna, dotknie egipskiego truposza albo on złapie ją za rękę i nieszczęście gotowe! Nie było czasu na wyjaśnienia. — Znikaj! — szepnęłam do Horemheba. Wybiegłam do holu mamie na spotkanie. Miałam nadzieję, że uda mi sieją tam zatrzymać przez kilka chwil. Mumia zdąży tymczasem wymknąć się na tylną werandę. Zapadł wieczór; mama chyba nie zobaczy przez okno nieproszonego gościa. Pomknęłam do drzwi i... wpadłam w otwarte ramiona mamy. Przybyłam za późno! — Cześć, Blaise — powiedziała z uśmiechem. — Co za powitanie! Od lat nie wybiegasz do korytarza, aby przywitać starą matkę. Przytuliła mnie, a potem weszła do salonu. Oparłam się o ścianę i ukryłam twarz w dłoniach. Byłam w rozpaczy. Wszystko stracone! Za chwilę rozlegnie się głośny krzyk, Horemheb dotknie mamy, która w mgnieniu oka padnie trupem. Czekałam. Usłyszałam ciche, rozkoszne westchnienie; zaskrzypiał ulubiony fotel mamy, na który osuwała się z lubością po powrocie z uczelni. — Boże, co za szalony dzień! Na dodatek robi się chłodno. Co ty na to, żeby napalić w kominku? Czyżby pozostała cała i zdrowa? Zerknęłam przez palce. U-jrzałam mamę i fragment podłogi, na której przed chwilą leżała mumia. Gdzie się podział Horemheb? Mrugałam powiekami, z trudem dochodząc do siebie. Po prostu zniknął! — Blaise? Słuchasz mnie? — dopytywała się mama. Znowu westchnęła. — No tak, myślami jesteś w innym świecie. Przeczytałaś kolejny horror, zgadłam? Nie pochwalam twoich zainteresowań. Taka lektura nie wyjdzie ci na zdrowie. — Chyba żartujesz — mruknęłam. — O czym to było? — Nieważne. — Uśmiechnęłam się serdecznie, jak przystało na dobrze wychowaną panienkę. — Napalę w kominku. To doskonały pomysł, mamusiu. Przyniosę drewno i gazety na podpałkę. — Musiałam znaleźć jakąś wymówkę, by się rozejrzeć i znaleźć kryjówkę Horemheba. Powinnam za wszelką cenę pozbyć się z domu tej mumii, nim mama ją odkryje. Gorączkowe poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem. Gdy poszłam po drewno, przetrząsnęłam starannie werandę, a, potem zajrzałam do szafek w kuchni. Szukając starych gazet, zerknęłam do schowka na szczotki. Sprawdziłam, czy Horemheb nie ukrył się za firankami albo meblami. Zajrzałam nawet pod kanapę. Ani śladu! Zaczęłam podejrzewać, że zmyśliłam sobie całą tę historię. Jak to w ogóle możliwe? Czyżby chorobliwa wyobraźnia podsunęła mi wizję łkającej, mocno sfatygowanej mumii śmierdzącej pleśnią jak wilgotny ręcznik? Rozpaliłam w kominku. Doszłam do wniosku, że mama dobrze mi radziła. Ulubione horrory wywierały na mnie ogromne wrażenie. Nie można wykluczyć, że pod wpływem przerażających opowieści zaczęłam tracić rozum. Gdy znalazłam się w sypialni, byłam niemal pewna, że okropna przygoda to rodzaj koszmarnego snu na jawie. Dla pewności 24 25 zajrzałam jednak pod łóżko i do wszystkich szafek. Ani śladu Horemheba. Tak, niewątpliwie wymyśliłam sobie wieczornego gościa. — Dość tego — mruknęłam półgłosem. — Od dziś czytam wyłącznie powieści realistyczne. — Ziewając wsunęłam się pod kołdrę. Mój wzrok padł na poduszkę. Zdrętwiałam. Niewiele brakowało, abym zaczęła wrzeszczeć jak opętana. Na posłaniu leżał kawałek zetlałego płótna. Domyślacie się na pewno, że tamtej nocy prawie nie zmrużyłam oka. Zwinęłam się w kłębek pod kołdrą i nasłuchiwałam, czy nie rozlegnie się znajome postukiwanie kościstych nóg Horemheba. W końcu jednak zasnęłam, chociaż nie pamiętam, kiedy to się stało. Następnego ranka otworzyłam oczy i ujrzałam mamę, która tarmosiła mnie za ramię tłumacząc, że muszę natychmiast wstać, bo inaczej spóźnię się do szkoły. — Nie odezwałaś się, kiedy cię wołałam — wyjaśniła. — Przed chwilą Luann podjechała do nas na rowerze pytając, czy jesteś gotowa. Niestety, musiała wyruszyć sama. Lepiej się pospiesz, jeśli chcesz zdążyć przed dzwonkiem. — Jasne. — Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Niezły początek dnia. Oszczędzono mi przynajmniej widoku ja-skraworóżowego wehikułu mojej sąsiadki. Usiadłam i przetarłam oczy. — Za kilka minut będę gotowa. Ubierając się zauważyłam skrawek płótna leżący na nocnym stoliku, gdzie odłożyłam go poprzedniej nocy. Gdzie się podziewa Horemheb? Ciekawe, kiedy zamierza wrócić? Próbowałam sobie wmówić, że zniknął na dobre, ale sama w to nie wierzyłam. Przeczuwałam, że wkrótce się pojawi, i to w najmniej dogodnej dla mnie chwili. Przez cały dzień nie dawało mi to spokoju. Z trudem odpowiadałam na pytania nauczycieli, bo myślami byłam daleko od szkoły. W czwartek miałam zajęcia w pracowni komputerowej oraz matmę z panem Culpepperem. Jak zwykle nie obeszło się bez uszczypliwości dotyczących metod nauczania w szkołach San Francisco. Byłam zbyt przejęta i zdenerwowana, by się tym irytować. Wściekłam się natomiast, gdy sprawdziłam w słowniku znaczenie rzeczownika „ciamajda" — inaczej ślamazara, mazgaj, niedołęga. Wynikało z tego, że Horemheb uważa mnie za kompletną idiotkę i spodziewa się, że będę ślepo wykonywała jego rozkazy. A to drań! Gdy po południu wsiadałam na rower, podeszła do mnie Luann. Miała na sobie dżinsy i różową kurtkę. — Wydawało mi się, że miałyśmy się wczoraj spotkać. Obiecałaś wpaść i przejrzeć książki o starożytnym Egipcie — oznajmiła. Wyglądała na nieco urażoną. — Owszem. Bardzo cię przepraszam — zaczęłam niepewnie. Jak miałam się usprawiedliwić? Ciekawe, co by powiedziała na takie słowa: nie mogłam cię odwiedzić, bo przez cały wieczór kłóciłam się z pewnym,., egipskim nieboszczykiem, który niespodziewanie złożył mi wizytę. — Mogłaś przynajmniej zadzwonić — odparła Luann, wzruszając ramionami. — Zresztą, to nie moja sprawa. Przecież to ty masz napisać referat. Nagle przyszedł mi do głowy niezły pomysł. Może w książkach sąsiadki znajdę jakieś wskazówki, które pomogą mi uporać się z niecodziennymi kłopotami. A poza tym w domu Ryderów trudniej będzie Horemhebowi mnie dopaść. Taką przynajmniej miałam nadzieję. Uśmiechnęłam się serdecznie do Luann. — Wierz mi, szczerze żałuję, że do ciebie nie zadzwoniłam. Jeśli nie jesteś zajęta, mogłabym teraz rzucić okiem na twoje książki. Uwielbiam opowieści dotyczące starożytnego Egiptu. — Świetny pomysł — odparła Luann nieco zaskoczona moim nagłym zapałem. Wsiadłyśmy na rowery i pojechałyśmy do domu. 26 27 — Wstąpię na chwilę do siebie i zostawię mamie kartkę — oznajmiłam, gdy mijałyśmy naszą furtkę. — To potrwa dosłownie moment. — Świetnie. — Luann zostawiła rower na żwirowej ścieżce i poszła za mną. Otworzyłam. Weszłyśmy do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nami. Pomaszerowałyśmy prosto do kuchni. Luann zmarszczyła nos. — Macie kłopoty z ogrzewaniem? — zapytała. — Grzyb? Czuję zapach stęchlizny, jakby zapleśniały wilgotne ręczniki. Stęchlizna? Nie! Litości! Rozległ się znajomy stukot. Poczułam silny zapach pleśni. Coś poruszało się za moimi plecami. Luann spojrzała w tamtą stronę i wytrzeszczyła oczy. Potem otworzyła szeroko usta. Przez całe pięć sekund stała nieruchomo jak słup soli. W końcu przewróciła oczyma i osunęła się na podłogę. 5 TO MUMIA, IDIOTKO! Powinnam była przewidzieć, że Luann zemdleje. — Wróciłaś nareszcie, durna ciamajdo — usłyszałam do chodzący z tyłu głos. Ścisnęło mnie w dołku. Odwróciłam się powoli. Horemheb stał przy kuchennym stole. Czuć go było stęchlizna bardziej niż wczoraj. Wyglądał żałośnie. W świetle dnia pasy lnianego płótna sprawiały wrażenie niechlujnych i całkiem zetla-łych. Do owiniętej wąskimi szmatami czaszki przylgnęła stara pajęczyna, w której tkwiła martwa mucha. Okropny widok! — Nie było cię tu, choć potrzebował ciebie twój pan — oznajmił z wyrzutem Horemheb. — Gdybyś raczył mnie uprzedzić, kiedy wrócisz, upiekłabym ciasto, by godnie powitać dostojnego gościa — odparłam u-szczypliwie. Nie mogłam się powstrzymać. Złościło mnie, że Horemheb tak zadziera nosa, zwłaszcza odkąd poznałam znaczenie rzeczownika „ciamajda". W tej samej chwili doszłam do wniosku, że powinnam była ugryźć się w język. Zirytowany Horemheb na pewno zechce pomścić zniewagę — wystarczy jedno dotknięcie i będzie po mnie. — To miło, że chciałaś upiec dla mnie ciasto — z powagą odparł udobruchany truposz; najwyraźniej pochlebiła mu tamta uwaga. — Możesz... zezwalam łaskawie, abyś wypełniła swą obietnicę, gdy wywiążesz się z innych powinności. 29 Tym razem milczałam roztropnie. Skinęłam tylko głową. — Słuchaj mnie uważnie — ciągnął Horemheb. — Wiele trzeba... W tej samej chwili rozległ się przeraźliwy wrzask. Całkiem zapomniałam o leżącej na podłodze Luann, która właśnie odzyskała przytomność. Darła się wniebogłosy! Stojący za mną Horemheb podskoczył jak oparzony. Trząsł się niczym osika. Kościste palce zacisnął kurczowo na moim ramieniu. Próbował mnie użyć w charakterze żywej tarczy! — Powiedz tej wariatce, żeby się zamknęła! — jęknął. — Co to jest? — wyjąkała Luann. — Mumia, idiotko — syknęłam z wściekłością. — Twoje krzyki wyprowadziły ją z równowagi. Moja urocza sąsiadeczka usiadła. Na blade policzki z wolna powracały rumieńce. — Skąd się tu wzięła? — Głupie pytanie! Ze starożytnego Egiptu. — To mumia kobiety czy mężczyzny? Gdzie się znajduje jej grobowiec? Jak się tu dostała? Luann zasypywała mnie pytaniami, jakby miała do czynienia z ciekawym eksponatem muzealnym. Korciło mnie, żeby ją solidnie trzepnąć w tę durną łepetynę. — Nie sądzę, żeby to był właściwy moment na opowieści o życiu codziennym w starożytnym Egipcie — rzuciłam przez zaciśnięte zęby. — Horemheb jest nieobliczalny i może napytać nam biedy. — Obyś nie powiedziała tego w złą godzinę! Czujesz? — Proszę? — rzuciłam opryskliwie. Nagle zrozumiałam, o co jej chodziło. Klątwa mumii. Gdy Luann krzyknęła, Horemheb złapał mnie za ramię. Zerknęłam na nie ze strachem w oczach. Miało ten sam kolor co zwykle — różowy z lekką opalenizną. Nie padłam trupem. Szczerze mówiąc, czułam się doskonale! Odwróciłam się na pięcie. Horemheb próbował niepostrzeżenie wymknąć się z kuchni. — O nie, mój panie! — krzyknęłam, zatrzaskując mu drzwi przed nosem. Skrzyżowałam ramiona i odważnie stawiłam mu czoło. — Należy mi się chyba jakieś wyjaśnienie, Horemhebie. — Zejdź mi z drogi, nędzna poczwaro — rozkazała mumia drżącym głosem. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę chwycić te jego szmatławe bandaże i porwać je na strzępy. — Już się ciebie nie boję. Klątwa mumii, dobre sobie! Jesteś zwykłym oszustem. — Jak śmiesz, ty głupia ciamajdo! — pisnął Horemheb. — Nie waż się mnie tak nazywać! Myślisz, że nadal będę tańczyć, jak mi zagrasz? Nic z tych rzeczy! — Wskazałam kuchenne krzesło. — Siadaj! Chcę się wreszcie dowiedzieć, po co tu przylazłeś. — Święte słowa — przytaknęła Luann, wstając z podłogi i otrzepując przykurzone dżinsy. Gapiłam się na nią ze zdziwieniem. Niebieskie oczy mojej uroczej sąsiadeczki lśniły jak gwiazdy. Ta dziewczyna umierała z ciekawości! Popatrzyła na mnie z uśmiechem. — Wybacz, że zemdlałam — powiedziała trochę zakłopota na. — Nie wiem, co mnie napadło. Horemheb stracił pewność siebie. Potulnie dreptał w stronę krzesła, mamrocząc coś pod nosem. — Często tak bełkocze? — zapytała Luann, spoglądając na mnie porozumiewawczo. — Owszem, ilekroć jest wystraszony — odparłam po namyśle. — Chętnie pozuje na dostojnego kapłana. — Ale heca! Kiedy twoja mama wróci do domu? — Nie wcześniej niż za godzinę — oznajmiłam. — Mogę zostać u was na kolacji? Sądzisz, że będzie miała coś przeciwko temu? — Raczej nie — odparłam zaskoczona jej bezpośredniością. Luann tylko skinęła głową. 30 31 — Zadzwonię do mamy i powiem, że jestem u was. Myślę, że lepiej będzie, jeżeli pójdziemy wszyscy do twojego pokoju. — Zerknęła na mamroczącą pod nosem i pojękującą żałośnie mu mię. — Minie chyba sporo czasu, nim się czegoś dowiemy. Ustawiłam lampkę tak, by światło padało na twarz przesłuchiwanej mumii — całkiem jak w komisariacie policji. — A teraz, Horemhebie, wyduś z siebie nareszcie, co tu jest grane — zażądałam, siadając przy biurku. — Licz się ze słowami, nędzna poczwaro! Jestem dostojnym i szanowanym kapłanem boga Tota. — Racja, już o tym wspomniałeś — przytaknęłam. Wczoraj uwierzyłam mu bez zastrzeżeń, ale teraz stałam się podejrzliwa. — Pragniesz uchodzić za wielką szychę, ale wyglądasz mi raczej na odźwiernego świątyni — mruknęłam. — W Egipcie roiło się od kapłanów. Może istotnie był jednym z nich — stwierdziła Luann. — Zwykły śmiertelnik i jego rodzina nie mieli dość pieniędzy, by zapłacić za balsamowanie zwłok. To kosztowało majątek. — Prawdę rzekłaś, dzieweczko — potwierdził uroczyście Horemheb, zwracając się do Luann. Rzucił mi pogardliwe spojrzenie. — Odźwierny, też coś! Nie masz za grosz rozsądku. A już sądziłem, że nie jesteś taką durną ciamajdą, na jaką wyglądasz. — Przestań mnie przezywać — burknęłam opryskliwie. — Czy musicie się bez przerwy kłócić? — zapytała z westchnieniem Luann. — To okropnie nudne. Wolałabym posłuchać opowieści Horemheba. — Domagam się, by okazywano mi szacunek. W przeciwnym razie nic wam nie powiem — oznajmił nadąsany Egipcjanin, krzyżując ręce na piersiach. — Blaise — szepnęła mi na ucho koleżanka — czy nie mogłabyś przez jakiś czas okazywać mu respektu dla dobra sprawy? Ustąp mu, bo inaczej nic nam nie opowie. — No dobrze, spróbuję — oznajmiłam, tocząc po pokoju spojrzeniem męczennicy. Muszę jednak przyznać, że złość całkiem mi przeszła. Horemheb był okropnie irytujący, ale chwilami bawił mnie do łez. Poza tym przyjemnie było dzielić z Luann niezwykły sekret. Nie miałam pewności, czy mogę całkowicie na niej polegać — niedawne omdlenie nie wróżyło najlepiej — ale zaczynałam podejrzewać, że ta dziewczyna ma swoje atuty. Wydawała się dość inteligentna, a poza tym nie brakowało jej tupetu. — Dostojny Horemhebie — zaczęła uroczyście — skąd pochodzisz? Jak trafiłeś do Tuttle w stanie Teksas? — Jam jest Horemheb, kapłan Tota, bóstwa z głową ibisa czczonego w Hermopolis — odparła mumia. Bóstwo z głową ibisa! Jeśli stworzenie, które widziałam poprzedniej nocy, rzeczywiście było owym egipskim ptaszyskiem, może tamta niespodziewana wizyta ma jakiś związek z Horem-hebem i księgą. Postanowiłam zapytać o to mumię, gdy skończy swoją opowieść. — Przyszedłem na świat za panowania wielkiego faraona imieniem Seti, wywodzącego się z dziewiętnastej dynastii. — Dziewiętnasta dynastia! — wykrztusiła Luann. — To było ponad trzy tysiące lat temu! Odebrało mi mowę. Nasza mumia jest niewątpliwie dostojnym zabytkiem! — Służyłem memu bogu w świątyni, aż w dwudziestym czwartym roku panowania faraona Ramzesa Wielkiego zapadłem na straszliwą chorobę. — Horemheb wzniósł owinięte lnianymi bandażami ramię. — Śmierć zabrała mnie spośród żywych w kwiecie wieku, gdy dążyłem śmiało ku zaszczytnym... — Wystarczy, dostojny kapłanie — przerwałam. — Rozumiemy. Zachorowałeś i umarłeś. Mumia rzuciła mi karcące spojrzenie. Tak mi się przynajmniej wydawało. Niełatwo odczytać intencje osoby spow