1384
Szczegóły |
Tytuł |
1384 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1384 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1384 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1384 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Vonda McIntyre
Opiekun Snu
Ch�opczyk bardzo si� ba�. Gada delikatnie dotkn�a jego czo�a. Za jej plecami t�oczy�a si� tr�jka doros�ych, - blisko, jeden obok drugiego. Obserwowali ruchy dziewczyny pe�ni obawy o lo, czy na pewno nie by�o wida�, jak bardzo s� przej�ci. Bali si� Gady tak samo, jak mo�liwo�ci �mierci swego jedynego dziecka. W p�mro-ku namiotu niesamowita, b��kitna po�wiata lampy nie dawa�a poczucia bezpiecze�stwa.
Ch�opczyk mia� oczy tak ciemne, �e nie by�o wida� �renic. Gada pog�adzi�a go po d�ugich, opadaj�cych niemal do ramion w�osach. By�y niezwykle jasne, co jeszcze bardziej podkre�la�o jego ciemn� sk�r�.
Gdyby Gada by�a z tymi lud�mi kilka miesi�cy temu, zauwa�y�aby, �e w dziecku rozwija si� choroba.
- Przynie�cie, prosz�, moj� torb� - powiedzia�a.
�agodny glos Gady zaskoczy� rodzic�w ch�opca. Odezwa�a si� po raz pierwszy, odk�d ci troje przyszli prosi� j� o pomoc. Mo�e my�leli, �e jest niemow�.
M�odszy, jasnow�osy m�czyzna podni�s� sk�rzan� torb�. Trzyma! j� z dala od siebie i kiedy pochyla� si�, aby j� poda� Gadzie, jego nozdrza drgafy, podra�nione lekkim zapachem pi�ma unosz�cym si� w powietrzu.
Dziewczyna ju� niemal przywyk�a do l�ku, jaki okazywa�, spotyka�a si� z tym ju� przecie� tyle razy...
Kiedy wyci�gn�a r�k�, miody cz�owiek wzdrygn�! si� i odskoczy�, upuszczaj�c torb�. Gada za�mia�a si� i pochwyci�a j� w ostatniej chwili. Delikatnie umie�ci�a sakw� na pod�odze i spojrza�a na m�czyzn� karc�cym wzrokiem.
- Kiedy� uk�si� go w�� - odezwa�a si� ciemna, przystojna kobieta. - Omal wledy nie umar�. - W jej glosie pobrzmiewa� ton nie tyle przeprosin, ile rzeczowego wyja�nienia.
- Przepraszam - powiedzia� m�odszy z m�czyzn. - To jest... -Wykona� gest w jej kierunku.
Dr�a�, cho� wida� by�o, �e pr�buje nad sob� zapanowa�. Gada zerkn�a na swe rami�. Male�ki w��, cieniutki jak palec dziecka.
w�lizn�� si� jej na kark i wysun�� bia�� w�sk� g��wk� spomi�dzy jej kr�tkich, czarnych w�os�w. Leniwie bada� powietrze rozszczepionym j�zyczkiem, wysuwaj�c go to w g�r�, to w d�.
- O, to tylko Mech - powiedzia�a Gada. - To niemo�liwe, aby zrobi� ci krzywd�.
Gdyby by� wi�kszy, wygl�da�by przera�aj�co: �uski jasnozielonego koloru,a te wok� pyszczka - czerwone, tak jakby w�a�nie sko�czy� ucztowanie na modle ssak�w; rozszarpuj�c ofiar�. W rzeczywisto�ci by� o wiele bardziej elegancki.
Dziecko zacisn�o z�by, powstrzymuj�c j�k b�lu. Pewnie powiedziano mu, �e Gada mo�e poczu� si� ura�ona, je�eli b�dzie p�aka�o. Pi�kna dziewczyna odwr�ci�a si� od doros�ych, �a�uj�c, �e tak si� jej boj�, ale nie chcia�a traci� czasu, by ich do siebie przekona�.
- Ju� dobrze - powiedzia�a do ch�opca. - Mech jest mi�y i bardzo �agodny. Zostawi� go tutaj, aby si� tob� opiekowat.Nawet �mier� nie podejdzie do twego ��ka.
Wa� zsun�� si� w w�sk�, przybrudzon� d�o�, kt�r� Gada wyci�gn�a ku ch�opcu.
- Delikatnie!
Ch�opczyk ostro�nie dotkn�� palcem g�adkich �usek. Gada wyczu�a, ile wysi�ku kosztuje go nawet tak prosty ruch. Mimo to na twarzy ch�opca pojawi� si� s�abiutki u�miech.
- Jak ci na imi� ?
Ch�opiec szybko zerkn�� na rodzic�w. Skin�li g�owami potakuj�c.
- Stavin - wyszepta�.
Oddycha� z trudno�ci�. Nie mia� si�y m�wi�.
- Ja jestem Gada, Stavinie i ju� nied�ugo, rano, b�d� musia�a zada� ci b�l-P�niej jeszcze przez par� dni b�dziesz troch� cierpia�. Ale dzi�ki temu wyzdrowiejesz.
Wpatrywa� si� w ni� z powag�. Gada wiedzia�a, �e cho� zrozumia� i obawia� si� tego, co mia�a zrobi�, jego l�k by� mniejszy, ni� gdyby go ok�ama�a. B�l musia� si� bardzo nasila�, kiedy choroba w pe�ni si� rozwin�a. Wydawa�o si� jednak, �e ch�opiec by� jedynie pocieszany w nadziei, �e choroba albo przejdzie, albo szybko zabije dziecko.
Gada po�o�y�a Mcha na poduszce i przyci�gn�a bli�ej sw� torb�. Wci�� jedynym uczuciem, jakie okazywali doro�li, by� strach. Nie
mieli ani czasu, ani do�� rozs�dku, by doszuka� si� w sobie cho�by ch�ci zaufania jej.
Kobieta z tego zwi�zku mia�a tyle lat, �e mog�a wi�cej nie urodzi� dziecka, a Gada widzia�a po ich spojrzeniach, ukradkowych dotkni�ciach, okazywanej trosce, �e bardzo kochali tego ma�ego. Musieli kocha�, skoro zdobyli si� na przyj�cie do Gady.
Z kufra ospale wysun�� si� Piasek; pokr�ci� g�ow�, poruszaj�c j�zykiem.
- Czy to...? - G�os najstarszego z m�czyzn brzmia� g��boko i powa�nie, ale z nut� l�ku.
Piasek wyczu� strach. Cofn�� si� do pozycji ataku i lekko zaklekota� grzechotk�. Gada przesun�a d�oni� po pod�odze, aby odwr�ci� jego uwag�. P�niej podnios�a r�k� i wyci�gn�a rami�. Wa� rozlu�ni� si� i wok� jej r�ki, a� po rami�, owin�� swe cia�o, zdobne w romboidalne wzorki przypominaj�ce szlif diamentu,. Wygl�da� teraz jak czarno-p�owa bransoleta. -
- Nie - powiedzia�a Gada. - Wasze dziecko jest zbyt chore, aby korzysta� z pomocy Piaska. Wiem, �e to trudne, ale prosz� was, starajcie si� by� spokojni; to wszystko, co mo�ecie zrobi�.
Gada musia�a rozdra�ni� Mg��, by sk�oni� j� do wyj�cia. Potrz�sn�a torb�. Nagle na �rodek namiotu wyskoczy�a ogromna kobra-al-binos. Po chwili w�� cofn�� si� i wysoko uni�s� g�ow�, rozk�adaj�c bia�y kaptur. Mieszka�cy namiotu zamarli z przera�enia. Gada, nie dbaj�c o ludzi, zacz�a przemawia� do kobry,odwracaj�c tym jej uwag�.
- No, w�ciek�y zwierzaku, po�� si�. Czas, panieneczko, aby� zarobi�a na sw�j obiad. Porozmawiaj z tym ch�opcem. Nazywa si� Stavin.
Mg�a zacz�a powoli sk�ada� kaptur i pozwoli�a Gadzie si� dotkn��. Dziewczyna pochwyci�a j� mocno z ty�u g�owy i przytrzyma�a tak, aby kobra popatrzy�a na Stavina. Srebrzyste oczy pochwyci�y blask b��kitnego p�omyka lampy.
- Stavin - powiedzia�a Gada. - Dzisiaj jedynie poznacie si� z Mg��. Daj� ci s�owo, �e na razie nic ci ona nie zrobi.
Pomimo to chlopiec zadr�a�, kiedy Mg�a dotkn�a jego chudziut-kiego cia�a. Gada pu�ci�a g�ow� w�a i pozwoli�a, aby ten przesun�� si� po tu�owiu dziecka. Kobra by�a cztery razy d�u�sza od Stavina. Zwin�a si� w pot�ny k��b na brzuchu ch�opca i pr�bowa�a wyci�g-
n�e" g�ow� w stron� jego twarzy, mocuj�c si� z silnym chwytem Gady. Pozbawione powiek oczy napotka�y znieruchomia�e ze stra-c�in spojrzenie ma�ego cz�owieka.
Mg�a poruszy�a j�zykiem, �eby pow�cha� dziecko. M�odszy m�czyzna wyda� cichy, urywany okrzyk strachu. Stavin drgn�� na ten d�wi�k, a Mg�a cofn�a si�, otwieraj�c paszcz� i ukazuj�c z�by. G�o�no sykn�a. Gada przykucn�a. W innych miejscach krewni czasami mogli zostawa�, gdy pracowa�a.
- B�dziecie musieli wyj�� - powiedzia�a �agodnie. - Bardzo niebezpiecznie jest wystraszy� Mg��.
- Ja nie wyjd�.
- Przykro mi, ale musicie poczeka� na zewn�trz.
By� mo�e m�odszy m�czyzna i matka Stavina mieliby nadal obiekcje, ale bia�ow�osy cz�owiek chwyci� ich za r�ce i wyprowadzi�.
- Potrzebne mi b�dzie ma�e zwierz� - rzuci�a Gada, gdy odchyli�a po�� namiotu. - Koniecznie w futerku i koniecznie �ywe.
- Znajdziemy co� - odpowiedzia� i tr�jka rodzic�w wysz�a, znikaj�c w mroku nocy.
Gada trzyma�a Mg�� na kolanach, pr�buj�c j� uspokoi�. Kobra owin�a si� wok� swej pani, wch�aniaj�c ciep�o jej cia�a. G��d powodowa�, �e stawa�a si� bardziej nerwowa ni� zazwyczaj. W czasie w�dr�wki przez pustynie czarnego piachu udawa�o si� znale�� dostateczne ilo�ci wody, ale pu�apki, kt�re zastawia�a Gada, nie zdawa�y egzaminu. By�o lato, wi�c wiele z futerkowych �akoci, kt�re tak lubi�y Piasek i Mg�a, zanadto w odr�twienie. Gada tak�e musia�a po�ci� od momentu, gdy zabra�a zwierz�ta na pustyni�, daleko od domu.
Z �alem spostrzeg�a, �e Stavin jest r�wnie� bardzo przera�ony.
- Przykro mi, �e odes�a�am twoich rodzic�w - powiedzia�a. - Nied�ugo wr�c�. Oczy mu si� zaszkli�y, ale pohamowa� �zy.
- Powiedzieli,�ebym robi�, co mi ka�esz.
- Wola�abym, �eby� p�aka�, o ile potrafisz - rzek�a. - To nie takie straszne.
Stavin chyba nie zrozumia�, co Gada mia�a na my�li. Tutejsi ludzie musieli opanowa� sztuk� �ycia w krainie, w kt�rej warunki by�y bardzo trudne, odmawiaj�c sobie prawa do p�aczu, do biadol�-
nia,do �miechu. Zrezygnowali z rozpaczy, pozwalali sobie jedynie na niewielkie rado�ci, ale udawa�o im si� przetrwa�.
Mg�a uspokoi�a si� tak, �e prawie zapad�a w drzemk�. Gada odwin�a kobr� z talii i umie�ci�a na sienniku obok Stavina. Kiedy w�� poruszy� si�. Gada przytrzyma�a mu g�ow�; wyczuwa�a napi�cie mi�ni gotowych do uderzenia.
- Dotknie ci� teraz j�zyczkiem - powiedzia�a do Stavina. - To mo�e �askota�, ale nie b�dzie bola�o. Ona w ten spos�b w�cha, tak jak ty nosem.
- Je�ykiem ?
Gada kiwn�a g�ow� i u�miechn�a si�, a Mg�a wyci�gn�a j�zyk, by musn�� policzek Stavina. Ch�opiec nie drgn��. Obserwowa�; dzieci�ce zainteresowanie chwilowo przezwyci�y�o niepok�j. Le�a� bez ruchu, gdy d�ugi j�zyk Mg�y dotyka� policzk�w, oczu, ust
- Sprawdza smak choroby - powiedzia�a Gada,
Mg�a zako�czy�a w ko�cu swe badania i cofn�a g�ow�. Gada przysiad�a na pi�tach i pu�ci�a kobr�, kt�ra owin�a si� wok� jej ramienia i u�o�y�a na barkach.
- Teraz za�nij, Slavinie - powiedzia�a Gada. - Spr�buj mi zaufa� i nie ba� si� tego, co b�dzie rano.
Stavin wpatrywa� si� w ni� przez kilka sekund, staraj�c si� dojrze� prawd� w jej jasnych oczach.
- Czy Mech b�dzie si� nin� opiekowa�?
To pytanie, a raczej akceptacja, jaka w nim pobrzmiewa�a, zaskoczy�a dziewczyn�. Odgarn�a ch�opcu w�osy z czo�a i u�miechn�a si�, chocia� raczej chcia�o jej si� p�aka�.
- Oczywi�cie. - Podnios�a Mcha. - Czuwaj przy tym dziecku i opiekuj si� nim.
W�� - opiekun snu - le�a� cichutko w jej d�oni, a jego oczka po�yskiwa�y czarno. �agodnie po�o�y�a go na poduszce Stavina.
- A teraz �pij.
Stavin zamkn�� oczy. Wygl�da� teraz, jakby �ycie z niego ulatywa�o. Zmiana by�a tak nag�a, �e Gada wyci�gn�a reke,by go dotkn��, ale zobaczy�a, �e ch�opczyk oddycha - powoli, p�ytko. Szczelnie otuli�a go kocem i wsta�a. Mg�a na jej barkach napr�y�a si�.
Gad� piek�y oczy. Wszystko, na co patrzy�a, by�o nienaturalnie ostre i wyraziste od gor�ca. Wydawa�o si� jej, �e s�yszy jaki�
d�wi�k. Zmagaj�c si� z g�odem i wyczerpaniem, schyli�a si� powoli i podnios�a sk�rzan� torb�. Mg�a dotkn�a jej policzka czubkiem j�zyka.
Gada odgarn�a po�� namiotu i poczu�a ulg�, widz�c, �e ci�gle jeszcze jest noc. By�a w stanie znie�� upal za dnia, ale jaskrawo�� s�o�ca pora�a�a j� niczym p�omie�. Musia�a by� pe�nia ksi�yca -mimo, �e chmury przes�ania�y wszystko, �wiat�o przes�cza�o si� przez nie tak, �e niebo wydawa�o si� szare.
Poni�ej namiot�w widoczne by�y zarysy jakich� kszta�t�w. Tutaj, na obrze�u pustyni, by�o do�� wody, krzewy ros�y wi�c mniejszymi lub wi�kszymi k�pami, daj�c schronienie i po�ywienie wszelkiego rodzaju stworzeniom. Czarny piach, kt�ry za dnia b�yszcza� o�lepiaj�co, noc� wydawa� si� warstw� mi�kkiej sadzy. Gada wysz�a z namiotu i z�udzenie mi�kko�ci znikn�o. Jej buty �lizga�y si�, chrz�szcz�c po ostrych, twardych ziarenkach.
Rodzina Stavina czeka�a. Siedzieli blisko siebie po�r�d namiot�w skupionych na obszarze, z kt�rego wyrwano, czy te� wypalono krzewy. Spogl�dali na ni� milcz�co, z nadziej� w oczach. Po�r�d nich znajdowa�a si� kobieta troch� m�odsza od matki Stavina. Ubrana by�a tak jak oni w d�ugi, pustynny str�j, lecz mia�a ozdob� nie spotykan� u tych ludzi - sk�rzane k�ko wisz�ce na rzemieniu u szyi. J� i starszego z rodzic�w Stavina ��czy�a ta sama cecha - ostro zarysowany kontur twarzy i wystaj�ce ko�ci policzkowe. Jego w�osy by�y bia�e, a jej - przedwcze�nie siwia�y, zatracaj�c g��bok� czer�. Obydwoje mieli ciemnobr�zowe oczy, najdoskonalej przystosowane do pustynnego slorica. Na ziemi szarpa�o si� w sieci ma�e zwierz�, wydaj�c piskliwy, s�aby g�os.
- Stavin �pi - powiedzia�a Gada. - Nie przeszkadzajcie mu, ale gdy si� obudzi, id�cie do niego.
Matka Stavina i m�odszy partner wstali i weszli do �rodka natychmiast. Starszy z m�czyzn zatrzyma� si� przed ni�.
- Czy mo�esz mu pom�c ?
- Mam nadziej�. Tumor jest zaawansowany, ale wydaje si�, �e ch�opiec jest twardy. - W�asny glos wydawa� si� jej daleki, pobrzmiewa� fa�szywie, jak gdyby k�ama�a. - Mg�a b�dzie gotowa na rano.
Ci�gle czu�a konieczno�� uspokojenia tego cz�owieka, ale nic nie przychodzi�o jej do g�owy.
- Moja siostra chcia�a z tob� rozmawia� - powiedzia� i pozostawi� kobiety same, nie przedstawiaj�c ich sobie nawzajem.
Nie wykorzysta� sytuacji, by przyda� sobie znaczenia, co m�g�by osi�gn��, gdyby wyja�ni�, �e ta wysoka kobieta jest przyw�dczyni� ich grupy. Gada rzuci�a spojrzenie w bok. ale po�a namiotu ju� opad�a. Wyczerpanie dawa�o si� dziewczynie coraz mocniej we znaki i po raz pierwszy mia�a wra�enie, �e spoczywaj�ca na jej barkach Mg�a jest ci�ka.
- Czy dobrze si� czujesz?
Gada odwr�ci�a si�. Kobieta zbli�y�a si� do niej z naturaln� elegancj�, jednak odrobin� nieporadnie z powodu zaawansowanej ci��y. Mia�a drobne zmarszczki w k�cikach ust, jakby od cz�stego �miechu. U�miechn�a si� teraz, cho� z trosk�.
- Wydajesz si� bardzo zm�czona. Czy mam kaza�, aby kto� przygotowa� ci ��ko?
- Nie teraz - odpowiedzia�a Gada. - Nie b�d� spala, p�ki nie b�dzie po wszystkim. Kobieta bada�a wzrokiem jej twarz.
- My�l�, �e rozumiem. Czy jest co�, co mo�emy ci da�? Potrzebujesz pomocy w przygotowaniach? Gada zastanowi�a si�
- M�j kucyk potrzebuje paszy i wody...
- Ju� o niego zadbali�my.
- A ja potrzebuj� kogo� do pomocy przy Mgle. Kogo� silnego. Ale... wa�niejsze, �eby si� nie ba�. Przyw�dczyni skin�a g�ow�.
- Pomog�abym ci - powiedzia�a - ale ostatnio jestem troch�...za gruba. Przy�l� kogo�.
- Dzi�kuj�.
Zatroskana, starsza kobieta pochyli�a g�ow� i powoli oddali�a si� w kierunku namiot�w. Gada podziwia�a wdzi�k, z jakim stawia�a ka�dy krok. W por�wnaniu z ni� poczu�a si� niezdarna i niechlujna.
Piasek poczu� jedzenie; zacz�� zsuwa� si� z przegubu Gady. Z�apa�a go, zanim zd��y� opa�� na ziemi�. Uni�s� g�rn� cz�� cia�a l wysun�� j�zyk zerkaj�c w kierunku zwierz�tka.
- Wiem, ze jeste� g�odny, paniczu - powiedzia�a Gada - ale to zwierz� nie jest dla ciebie. - W�o�y�a Piaska do torby, wzi�a Mg�� � ramienia i pozwoli�a jej u�o�y� si� wygodnie w ciemne) przegr�dce.
Stworzenie zn�w zapiszcza�o i pocz�o szamota� si�, gdy przesun�� si� po nim wyd�u�ony cie� Gady. Dziewczyna pochyli�a si� i podnios�a je. Gwa�towna seria pe�nych przera�enia d�wi�k�w zanika�a w miar�., jak Gada g�aska�a futerko. Zwierz� - spokojnie ju�, ale bardzo wyczerpane - wpatrywa�o si� w ni� ��itymi oczami.Mialo d�ugie tylne nogi i szerokie, c�tkowane uszy.Kr�cilo noskiem, wietrz�c zapach w�a.
- Przepraszam, �e zabierani ci �ycie - powiedzia�a Gada - ale nie b�dzie ju� wi�cej strachu i nie zadam ci b�lu.
�agodnie zacisn�a jedn� d�o� wok� zwierz�cia i g�aszcz�c je,dru-g� chwyci�a za kr�gos�up u podstawy czaszki. Szarpn�a - raz, szybko. Wydawa�o si�, �e zwierz�tko jeszcze walczy, ale by�o ju� martwe.
Wyci�gn�a ma�� fiolk� z kieszeni przy pasie, rozchyli�a jego zaci�ni�te szcz�ki i wpu�ci�a w pyszczek kropl� m�tnego preparatu. Szybko otworzy�a torb� i wywabi�a z niej Mg��. Kobra wysz�a powoli i po chwili wyczu�a zwierz�. Podpe�zla i dotkn�a je j�zykiem. Przez moment Gada obawia�a si�, �e wa� nie przyjmie padliny, ale ciaio by�o jeszcze cieple i wci�� drga�o, a kobra nie jad�a nic od dawna.
- Smako�yk dla ciebie,panienko.
Mg�a obw�cha�a stworzenie, cofn�a si� i uderzy�a, zatapiaj�c kr�tkie, mocne z�by w drobnym ciele. Ugryz�a powt�rnie, pompuj�c dawk� trucizny. Pu�ci�a cia�o ofiary i zacz�a je po�yka�. Prawie wcale nie musia�a rozszerza� szcz�k. Kiedy Mg�a po�o�y�a si� spokojnie i rozpocz�a trawienie. Gada usiad�a obok. Czeka�a.
Pos�ysza�a kroki na piachu.
- Przys�ano mnie, abym ci pom�g�.
By� to miody m�czyzna, chocia� czarne w�osy mial ju� gdzieniegdzie oproszone siwizn�. Wy�szy od Gady i wcale niebrzydki. Mia� ciemne oczy, a ostre rysyjwarzy podkre�la�a fryzura - w�osy czesane do ty�u i zwi�zane w ogon.
- Boisz si�? - spyta�a Gada.
- B�d� robi�, co mi ka�esz.
Chocia� jego cia�o ukrywa�a tunika, to d�ugie, mocne r�ce wskazywa�y, �e jest silny.
- No to trzymaj j� i nie daj si� zaskoczy�.
: i j -j i Mg�a zacz�a si� rzuca� - tak dzia�a�o lekarstwo, kt�re Gada wla�a j w pyszczek zwierz�cia.
- Je�eli ona uk�si...
-Trzymaj! Szybko!
M�ody m�czyzna wyci�gn�� r�ce, ale waha� si� zbyt d�ugo. Mg�a wykr�ci�a si� i �mign�a go ogonem w twarz niczym batem.Zatoczyl si� do ty�u - zar�wno z powodu zaskoczenia, jak i si�y otrzymanego ciosu. Gada mocno �cisn�a Mg�� tu� za szcz�k� i usi�owa�a pochwyci� reszt� jej cia�a. W�� by� zwinny, silny i szybki.
Walcz�c, kobra wyda�a z siebie d�ugi syk. Pok�sa�aby teraz wszystko, czego by�aby w stanie dosi�gn��. Gada mocuj�c si� z w�em, zdo�a�a ucisn�� gruczo�y jadowe i wydusi� z nich resztki trucizny. Krople wisia�y przez chwil� na z�bach, b�yszcz�c niczym klejnoty. Na szcz�cie Gada walczy�a z kobr� na piasku, na kt�rym Mg�a nie mog�a znale�� solidnego opracia. W ko�cu m�odemu cz�owiekowi uda�o si� chwyci� ogon Mg�y. Drgawki usta�y nagle i w�� spocz�� bezw�adnie.
- Przepraszam...
- TYzymaj j� - powiedzia�a Gada. - Przed nami cala noc.
W czasie drugiego ataku konwulsji mfody m�czyzna trzyma� Mg�� mocno i okaza� si� rzeczywi�cie pomocny. P�niej Gada odpowiedzia�a mu na pytanie, kt�rego wcze�niej nie zd��y� doko�czy�.
- Gdyby ona wyprodukowa�a trucizn� i uk�si�a ciebie, prawdopodobnie by� umar�. Ale o ile nie zrobisz czego� g�upiego, to teraz nie zrobi ci nic z�ego. Co najwy�ej mo�e uk�si� mnie.
- Niewiele b�dziesz mog�a pom�c mojemu kuzynowi, je�eli b�dziesz martwa lub umieraj�ca.
- Nie zrozumia�e�. Mg�a nie jest w stanie mnie zabi�. - Gada wyci�gn�a r�k�, aby m�g� zobaczy� bia�e blizny po uderzeniach ogonem i uk�uciach z�b�w.
Przyjrza� si� im, zerkn�� jej na moment w oczy i popatrzy� w dal.
Jasna plama w chmurach, z kt�rej wyziera�y promienie �wiat�a,
przesun�a si� po niebosk�onie ku zachodowi. Gada na moment
, przysn�a, ale gdy Mg�a poruszy�a g�ow�, pr�buj�c uwoni� si� z
u�cisku, dziewczyna ockn�a si� raptownie.
- Nie wolno mi zasn��" - powiedzia�a do m�odego m�czyzny. -' Rozmawiaj ze mn�. Jak ci� nazywaj�?
Tak jak uprzednio Stavin, tak teraz m�ody m�czyzna zawaha� si�. Wydawa�o si�, ze obawia si� jej albo czego�, co ma z ni� zwi�zek.
- Moi ludzie - zacz�� - uwa�aj�, �e to nierozs�dnie m�wi� swoje imi� obcym.
- Je�eli uwa�acie mnie za czarownic�, nie powinni�cie prosi� mnie o pomoc. Nie znam si� na magii.
- To nie przes�d - powiedzia�. - Nie obawiamy si�, �e kto� nas zaczaruje.
- Nie jestem w stanie przyswoi� sobie wszystkich obyczaj�w ludzi na tej ziemi; zachowuj� wi�c w�asne. A moim obyczajem jest zwraca� si� do �ych z kt�rymi pracuj� po imieniu.
- Nasze rodziny znaj� nasze imiona. Wymieniamy je te� ze swymi partnerami.
Gada zastanowi�a si� przez chwil� i dosz�a do wniosku, �e ten zwyczaj nie bardzo by do niej pasowa�.
- Z nikim wi�cej? Nigdy?
- No...przyjaciel mo�e zna� czyje� imi�.
- Aha! - �achn�a si� Gada. - Rozumiem. Ci�gle jestem tu obca, by� mo�e jestem uwa�ana za wroga.
- Przyjaciel m�g�by zna� moje imi� - powt�rzy� m�ody m�czyzna. - Nie chcia�bym ci� obrazi�, ale tym razem to ly nie zrozumia�a�. Znajomy to jeszcze nie przyjaciel. Bardzo wysoko cenimy sobie przyja��. W tym kraju trzeba umie� szybko stwierdzi�, czy kto� jest godzien tego, by nazywa� go tym mianem. Rzadko si� z kim� zaprzyja�niamy, bowiem to wielkie zobowi�zanie.
- Brzmi to tak, jakby by�a to rzecz, kt�rej nale�y si� obawia�. M�czyzna przez chwil� rozwa�a� te s�owa.
- By� mo�e zdrada przyja�ni jest tym, czego si� najbardziej obawiamy. To bardzo bolesna rzecz.
- Czy kto� kiedy� ci� zdradzi�?
Spojrza� na ni� ostro, jakby przekroczy�a granic� przyzwoito�ci.
- Nie - powiedzia�, a jego glos by� r�wnie twardy jak wyraz twarzy. - Nie przyjaciel. Nie ma nikogo, kogo nazwa�bym przyjacielem.
Jego reakcja zaskoczy�a Gad�.
- To bardzo smutne - powiedzia�a.
Zamy�li�a si�, pr�buj�c zrozumie� l�k, kt�ry jest w -stanie tak bardzo odizolowa� ludzi od siebie. Jej samotno�� z konieczno�ci nie by�a jednak tak straszna jak ich samotno�� z wyboru.
- M�w do mnie Gada * zdecydowa�a - o ile jeste� w stanie zmusi� si� do wypowiedzenia tego s�owa. Nazywanie mnie po imieniu do niczego ci� nie zobowi�zuje.
Wydawa�o si�, �e miody m�czyzna chce co� powiedzie� - mo�e znowu pomy�la�, �e j� obrazi�, mo�e wyda�o mu si�, �e powinien dalej broni� swoich zwyczaj�w - ale Mg�a zacz�a si� rzuca� w ich r�kach i musieli j� trzyma�, aby nie zrobi�a sobie krzywdy. Kobra wi�a si� w u�cisku Gady i omal si� nie wymkn�a. Pr�bowa�a roz�o�y� kaptur, ale dziewczyna trzyma�a j� mocno. Mg�a otworzy�a pysk i zasycza�a, lecz z k��w nie �ciek�a ju� ani odrobina jadu.
Owin�a ogon wok� talii m�czyzny. M�odzieniec automatycznie zacz�� j� odci�ga� i obraca�, aby uwolni� si� z jej zwoj�w.
- Ona nie jest dusicielem - powiedzia�a szybko Gada. - Nie zrobi ci krzywdy. Zostaw j�...
By�o ju� jednak za p�no. Mg�a nagle rozlu�ni�a mi�nie i mfody cz�owiek straci� r�wnowag�. W�� wysmykn�� si� i opl�t� mocno wok�! Gady. Nie spodziewaj�c si� tego dziewczyna upad�a wraz z nim na piach. M�ody m�czyzna skoczy� nagle w prz�d i uchwyci� Mg�� tu� pod kapturem. Wsp�lnie nie dali Mgle znale�� punktu oparcia i zdo�ali j� poskromi�. Mocowali si� jeszcze, ale nagle Mg�� opu�ci�y si�y i le�a�a teraz mi�dzy nimi, niemal zupe�nie sztywna. Z obojga la� si� pot, a miody m�czyzna zbladi. Nawet Gada dr�a�a.
- Mamy chwil� na odpoczynek - powiedzia�a. Spojrza�a na m�odzie�ca i spostrzeg�a ciemn� lini� na jego policzku, w miejscu, gdzie Mg�a uderzy�a go ogonem. - B�dzie puch�o. St�uczenie -poinformowa�a - ale nie zostanie blizna.
- Gdyby to by�a prawda, �e w�e ��dl� ogonami, musia�aby� przytrzymywa� zar�wno g�ow�, jak i ogon, a ze mnie niewiele by�oby po�ytku.
- Dzisiejszej nocy potrzebuj� kogo�, kto nie pozwoli mi zasn��, niewa�ne, czy b�dzie mi pomaga� przy Mgle, czy nie. Ale bez ciebie bym jej nie utrzyma�a. - Walka z kobr� pobudzi�a Gad�, ale leraz ze zdwojon� si�� powraca�y wyczerpanie i g��d. _
- Gada...
-Tak?
U�miechn�� si� szybko, zak�opotany.
- Pr�bowa�em, jak si� to wymawia.
- Zupe�nie nie�le.
- De czasu zaj�o ci przej�cie przez pustyni�?
- Niedu�o, cho� zbyt d�ugo -: sze�� dni. W�tpi�, czy sz�am najlepsz� droga.
- Jak prze�y�a�?
- Jest tam woda. W�drowali�my noc�, a odpoczywali�my za dnia. Tam, gdzie mo�na by�o znale�� jaki� cie�.
- Nios�a� ze sob� ca�y zapas jedzenia? Wzruszy�a ramionami.
- Troch�. - Jako� nie mia�a ochoty, aby m�wi� o jedzeniu.
- Co jest po drugiej stronie?
- G�ry. Strumienie. Inni ludzie. Miejsce, gdzie dorasta�am i uczy�am si� swej sztuki. Dalej jeszcze jedna pustynia i g�ry,z po�o�onym wewn�trz Miastem.
- Chcia�bym zobaczy� Miasto.
- S�ysza�am, �e Miasto nie wpuszcza do �rodka ludzi z zewn�trz, takich jak ty czyja. Ale jest wiele miasteczek w g�rach. M�ody mieszkaniec pustyni nie powiedzia� ju� nic wi�cej.
Kolejny atak konwulsji przyszed� o wiele wcze�niej, ni� spodziewa�a si� Gada.Po ich sile znachorka mog�a wywnioskowa�, w jakim stadium i jak powa�na jest choroba Stavina. Bardzo pragn�a, �eby ju� by� ranek. Je�li mia�a straci� to dziecko, to chcia�a, aby ju� by�o po wszystkim.
Kobra roztrzaska�aby si� o ziemi�, gdyby Gada i miody m�czyzna jej nie trzymali. Nagle w�� zesztywnia�, z zaci�ni�tymi szczekami i bezw�adnym j�zykiem. Przesta� oddycha�.
- Trzymaj j�! - zawo�a�a Gada. - Trzymaj za g�ow�! Szybko! Bierz j�, a jak ucieknie, biegnij! We� j�! Teraz ci� nie zaatakuje, najwy�ej mo�e ci� przez przypadek uderzy�.
M�odzieniec waha� si� tylko przez chwil�, p�niej z�apa� Mg�� za g�ow�. Gada pobieg�a, potykaj�c si� w g��bokim piasku, do miejsca, gdzie ros�y krzewy. Zacz�a od�amywa� cierniste ga��zie, kt�re rani�y jej pobli�nione r�ce. K�tem oka dostrzeg�a kilka �mij gnie�d��cych si� pod k�pk� usch�ej ro�linno�ci. Zasycza�y na jej widok.
Zignorowa�a je. Znalaz�a cienk�, pust� w �rodku �odyg� i wzi�a ze sob�.
Becz�c przy g�owie Mg�y sil� otworzy�a jej szcz�ki i wsadzi�a rurk� g��boko w gard�o, do tchawicy, u nasady j�zyka. Pochyli�a si�, wzi�a rurk� w usta i �agodnie zacz�a wdmuchiwa� powietrze w jej p�uca.
Gada powtarza�a zabieg, a� Mg�a zacz�a oddycha� samodzielnie. Kobieta odchyli�a si� i usiad�a na piasku.
- My�l�, �e wszystko b�dzie w porz�dku - powiedzia�a. - Mam nadziej�.
Przesun�a wierzchem r�ki po czole. Dotkni�cie wywo�a�o b�l -gwa�townie odsun�a rami� i b�l ogarn�� ca�e jej cia�o: ko�ci, ramiona, barki, a� dotar� do klatki piersiowej i �cisn�� serce. Straci�a r�wnowag�. Pr�bowa�a obroni� si� przed upadkiem, ale jej ruchy by�y zbyt wolne. Walczy�a z uczuciem md�o�ci i zawrotami g�owy; prawie zdo�a�a je pokona�, ale w tym momencie poczu�a, �e ziemia si� spod niej wymyka.
Poczu�a piach na policzku.
- Gada, czy mog� pu�ci�?
Pomy�la�a, �e to pytanie skierowane jest do kogo� innego, cho� zdawa�a sobie spraw�, �e nikt inny nie mo�e na nie odpowiedzie�. Poczu�a na sobie czyje� d�onie. By�y bardzo delikatne. Potrzebowa�a snu, wi�c je odsun�a. One jednak chwyci�y ja za gtow�, podsun�y tward� sk�r� do jej ust i wla�y wod� do gard�a. Zakrztusi�a si� i wyplu�a p�yn. Podpar�a si� na �okciu. Gdy wr�ci�a jej �wiadomo��, poczu�a, �e dr�y. By�o tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy uk�si� j� w��, kiedy system odporno�ciowy mia�a jeszcze nie w pe�ni rozwini�ty. Miody m�czyzna kl�cza� obok z buk�akiem w d�oni. Mg�a u jego st�p pe�za�a w stron� ciemno�ci. Gada zapomnia�a o rw�cym b�lu.
- Mg�a! - Poklepa�a ziemi� d�oni�.
M�ody cz�owiek zrobi� krok w ty� i obr�ci� si�. Kobra cofn�a si� do pozycji ataku, balansuj�c ponad nimi. Obserwowa�a: z�a, gotowa do uderzenia, z roz�o�onym kapturem. Tworzy�a bia��, falist� lini� na tle ciemno�ci. Gada zmusi�a si�, aby wsta�; czu�a si� lakjakby jej cia�o nie nale�a�o do niej. Omal zn�w nie upad�a, ale zdo�a�a utrzyma� r�wnowag�. Stan�a twarz� w twarz z kobr�, kt�rej oczy by�y na wysoko�ci jej oczu.
1 t Teraz nie mo�esz si� wybiera� na polowanie - powiedzia�a. -Czeka na ciebie praca.
Wyci�gn�a w bok praw� r�k�, aby zwabi� Mg��, gdyby ta chcia�a uderzy�. Gada obawia�a si� nie tyle uk�szenia, ile utraty zawarto�ci torebek jadowych.
- Chod� tutaj - powiedzia�a. - No chod� i poka� sw� z�o��. -Zauwa�y�a krew s�cz�ca, si� spomi�dzy palc�w i strach o Stavina wzm�g� si�. - Czy�by� ju� mnie uk�si�, zwierzaczku? - Ale nie, b�l by� inny: trucizna zadzia�a�aby u�mierzaj�co, a nowy jad jedynie piecze...
- Nie -wyszepta� zza jej plec�w miody m�czyzna.
Mg�a uderzy�a. Odruchy wpojone d�ugotrwa�ym treningiem zwyci�y�y: praw� r�k� Gada b�yskawicznie cofn�a, a lew� chwyci�a w�a w momencie, gdy cofai g�ow�. Kobra wi�a si� przez chwil�,a� si� uspokoi�a.
- Przebieg�a bestio! - powiedzia�a Gada. - Jak ci nie wstyd! Pozwoli�a, aby Mg�a wpe�z�a jej na rami� i bark.
- Nie uk�si�a mnie?
- Nie - odpowiedzia� m�ody m�czyzna. Jego opanowany glos zabarwiony by� odrobin� l�ku. - Powinna� teraz umiera�, wi� si� w agonii, a twoje rami� powinno by� czerwone i opuchni�te. Kiedy wr�ci�a� stamt�d... - Wskaza� na jej r�k�. - To musia�a by� �mija piaskowa.
Gada przypomnia�a sobie k��bowisko gad�w pod stert� ga��zi i dotkn�a krwi na r�ce. Otar�a j� i pomi�dzy zadrapaniami ukaza�o si� podw�jne nak�ucie po z�bach jadowych. Rana by�a lekko nabrzmia�a.
- Trzeba j� oczy�ci� - rzek�a. - Wstyd mi, �e od tego zas�ab�am. B�l rozchodzi� si� �agodnymi falami wzd�u� ramienia i przestawa� pali�. Sta�a, patrz�c na m�odego m�czyzn�.
- Bardzo dobrze trzyma�e� Mg��. I bardzo dzielnie - odezwa�a si�. - Dzi�kuj�.
Spu�ci� wzrok, niemal si� k�aniaj�c. Po chwili wyprostowa� si� i podszedi do niej. Gada po�o�y�a r�k� na karku Mg�y, aby ta si� nie przestraszy�a.
- By�bym zaszczycony - powiedzia� - gdyby� m�wi�a do mnie Arevin.
- Z pizyjemno�ci�.
Gada przykl�k�a, by Mg�a mog�a zsun��" si� do swojej przegr�dki. Za chwil�, kiedy wa� uspokoi si� zupe�nie, czyli o brzasku, b�dzie mo�na p�j�� do Stavina.
Gada zamkn�a torb� i chcia�a wsta�, ale nie mog�a. Niezupe�nie jeszcze otrz�sn�a si� z dzia�ania nowego jadu. Cia�o wok� rany by�o czerwone i podra�nione, ale krwotok si� nie zwi�ksza�. Siedzia�a i patrzy�a na swoj� r�k�, pr�buj�c u�wiadomi� sobie, co powinna teraz zrobi�,
- Prosz�, pozw�l, �e ci pomog�. Dotkn�� jej ramienia i pom�g� jej wsta�.
- Przepraszam - powiedzia�a. - Tak bardzo potrzebny jest mi wypoczynek.
- Daj, umyj� ci r�k� - zaproponowa� Arevin. - P�niej b�dziesz mog�a spa�. Powiesz mi, kiedy ci� obudzi�...
- Nie mog� jeszcze spa�. - Zebra�a si� w sobie, wyprostowa�a, odrzuci�a mokre kosmyki kr�tkich w�os�w z czo�a. - Ju� w porz�dku. Masz troch� wody?
Arevin si�gn�� pod tunik�. Mia� tam przepask� na biodrach i sk�rzany pas, do kt�rego przytroczone by�y buk�aki i ma�e torebeczki. Teraz Gada mog�a zobaczy�, �e m�czyzna by� szczup�y i dobrze zbudowany. Nogi mia� d�ugie i muskularne, sk�r� na nich o ton ja�niejsz� od ciemnobr�zowej opalenizny na twarzy. Odpi�� buk�ak i si�gn�� po r�k� Gady.
- Nie, Arevinie. Je�li trucizna dostanie ci� cho�by w najmniejsze zadrapanie na twoim ciele, to stracisz �ycie.
Usiad�a i pola�a sobie d�o�". Letnia woda �cieka�a na ziemi� r�owymi kroplami i znika�a, nie pozostawiaj�c nawet �ladu. Rana krwawi�a jeszcze troch�, ale b�l by� teraz niewielki. Trucizna zosta�a prawie zupe�nie zneutralizowana.
- Nie mog� poj�� - powiedzia� Arevin - jak to si� dzieje, �e nic ci nie jest. Moj� m�odsz� siostr� uk�si�a �mija piaskowa. - Nie uda�o mu si� m�wi� tego tak spokojnie, jak by chcia�. - Nic nie mo�na by�o dla niej zrobi�. Nie mogli�my nawet zmniejszy� jej b�lu.
Gada odda�a mu buk�ak i w zasklepiaj�ce si� nak�ucia wtar�a balsam z fiolki, kt�ra mia�a w kieszonce pasa.
- To cz�� przygotowania - wyja�ni�a. - Pracujemy z wieloma rodzajami w�y, musimy wi�c by� odporni na jak najwi�cej rodzaj�w jadu. - Wzdrygn�a si�. - Praca jest �mudna i do�� bolesna.
Zacisn�a pi��; cienka warstwa pokrywaj�ca ran� nie p�k�a. Gada nie mia�a ju� zawrot�w g�owy. Nachyli�a si� do Arevina i dotkn�a jego zaczerwienionego policzka.
- Taaak... Powinno nied�ugo si� zagoi�.
- Je�eli nie mo�esz spa� - powiedzia� Arevin - to mo�e by� przynajmniej odpocz�a.
- Dobrze - powiedzia�a. - Przez ma�a chwilk�.
Gada usiad�a obok Arevina, opieraj�c si� o jego rami� i razem obserwowali s�o�ce, kt�re malowa�o chmury na kolor z�ota, p�omieni i bursztynu, Prosty, fizyczny koniaki z drugim cz�owiekiem sprawia� Gadzie przyjemno��, chocia� nie by�o to wszystko, czego potrzebowa�a. W innym czasie, w innym miejscu, by� mo�e zrobi�aby co� wi�cej, ale nie tutaj i nie teraz.
Kiedy dolna kraw�d� jasnej plamy s�o�ca wznios�a si� ponad horyzont, Gada wsta�a i sprowokowa�a Mg�� do wyj�cia z torby. Os�abiona kobra wysun�a si� powoli i wpe�z�a Gadzie na barki. Dziewczyna podnios�a torb� i wolnym krokiem posz�a wraz z Are-vinem w kierunku namiot�w.
Rodzice Stavina wypatrywali jej, stoj�c tu� przed wej�ciem do namiotu. Przez chwil� Gada s�dzi�a, �e zdecydowali si� j� odes�a�. W chwil� p�niej pe�na l�ku zapyta�a, czy Stavin nie umar�. Potrz�sn�li przecz�co g�owami i wpu�cili j� do �rodka.
Stavin le�a� tak jak go zostawi�a; ci�gle spa�. Doro�li �ledzili j� uwa�nymi spojrzeniami.
- Wiem, �e woleliby�cie zosta� - powiedzia�a. - Wiem, �e chcecie mi pom�c, ale nie ma tu nic do roboty dla nikogo, opr�cz mnie. Prosz�, wyjd�cie na zewn�trz.
Rzucili po sobie szybkie spojrzenia, popatrzyli na Arevina i Gada pomy�la�a, �e odm�wi�.
- Chod�my na zewn�trz - powiedzia� Arevin. - Jeste�my od niej zale�ni.
Odchyli� po�� namiotu i wyprowadzi� ich. Gada podzi�kowa�a mu jedynie ukradkowym spojrzeniem, a na jego ustach pojawi� si� cie� u�miechu. Dziewczyna odwr�ci�a si� w stron� Stavina i przykl�k�a.
- Slavin! Dotkn�a jego czo�a.
By�o bardzo gor�co. Zauwa�y�a, ze r�ka dr�y jej bardziej ni� przedtem. Delikatne dotkni�cie obudzi�o dziecko.
- Ju� czas.
.1: Zamruga� oazami, budz�c si� z dzieci�cego snu. Zauwa�y� j� i powoli zaczyna� poznawa�. Nie wygl�da! na przestraszonego. To cieszy�o Gad�. By�o jednak co�, czego nie umia�a okre�li�, a co budzi�o niepok�j.
- Czy b�dzie bola�o?
- A czy teraz boli?
Zawaha� si� przez moment, popatrzy� w dal i znowu na Gad�.
-Tak.
- Mo�e zabole� troch� mocniej. Mam nadziej�, �e nie bardzo. - Jeste� gotowy?
-Czy Mech mo�e zosta�?
- Oczywi�cie- powiedzia�a.
W tym momencie zrozumia�a, co j� niepokoi�o.
- Zaraz wr�c� - jej g�os zmieni� si�, by� teraz tak matowy, �e nie mog�o to nie przestraszy� ch�opca.
Wysz�a z namiotu powoli, spokojnie, hamuj�c si�. Na zewn�trz stali pe�ni obaw rodzice.
- Gdzie Mech?
Arevin sta� ty�em do niej, ale odwr�ci� si� gwa�townie. Jasnow�osy m�czyzna wydoby� z siebie kr�tki, bolesny j�k i odwr�ci� g�ow� pod jej spojrzeniem.
- Bali�my si� - odezwa� si� najstarszy z rodzic�w. - Obawiali�my , si�, �e uk�si dziecko.
- To ja si� obawia�em, �e uk�si. To ja. Wpe�z� mu na twarz. Widzia�em jego z�by... - �ona po�o�y�a r�ce na ramionach m�odszego partnera i ten nie powiedzia� ju� nic wi�cej.
- Gdzie on jest? - mia�a ochot� krzykn��.
Przynie�li jej ma�e, otwarte pude�ko. Gada wzi�a je i zajrza�a do �rodka.
Mech le�a�, rozci�ty prawie na dwoje.Wn�trzno�ci wyp�yn�y mu na zewn�trz. W�� - opiekun snu - targany konwulsjami drgn��, wysun�� j�zyczek i schowa� go. Z gard�a Gady wydoby� si� d�wi�k zbyt zduszony, aby m�g� by� wzi�ty za p�acz. Wzi�a w�a w d�onie najdelikatniej, jak umia�a. Schyli�a si� i zbli�y�a wargi do g�adkich, zielonych �usek tu� za g�ow�. Ugryz�a szybko, gwa�townie, mocno, przy samej podstawie czaszki. S�ona i zimna krew sp�yn�a jej w usta. Je�eli dotychczas �y�, {o ona zada�a mu natychmiastow� �mier�.
Spojrza�a na rodzic�w i na Arevina. Wszyscy byli bladzi, lecz nie mia�a wsp�czucia dla ich przera�enia i nic j� ono nie obchodzi�o.
- Takie ma�e stworzonko - powiedzia�a.- Takie ma�e stworzonko, kt�re nie jest w stanie zrobi� nic, najwy�ej dawa� przyjemno��? i sprowadza� sny.
Patrzy�a na nich jeszcze przez moment i wesz�a zn�w do namiotu.
- Zaczekaj - us�ysza�a, jak starszy z rodzic�w podchodzi do niej z ty�u. Dofloi�� jej ramienia. Wstrz�sn�a ciatem, aby straci� jego r�k�. - Damy ci wszystko, czego za��dasz - powiedzia� - ale zostaw ch�opca w spokoju.
Odwr�ci�a si� do niego z furi�.
- Mam zabi� Stavina przez wasz� g�upot�?
Wydawa�o si�, �e m�czyzna chce j� zatrzyma�. Mocno uderzy�a go �okciem w �o��dek i rzuci�a si� do namiotu. Wewn�trz kopn�a torbe-Obudzony nagle i rozz�oszczony Piasek wyszed� z niej i zwin�� si� w k��bek. Gdy kto� pr�bowa� wej��, zasyczal i zagrzechota� z tak� gwa�towno�ci�, jakiej Gada jeszcze u niego nie widzia�a. Nie pofatygowa�a si� nawet, by spojrze� za siebie. Schyli�a g�ow� i otar�a r�kawem �zy, zanim zobaczy� je Stavin. Kl�kn�a obok niego.
- Co si� sta�o?
Nie wiedzia� nic, ale s�ysza� glosy i tupanie na zewn�trz.
-Nic, Stavinie - powiedzia�a Gada. - Czy wiesz, �e przeszli�my przez pustyni�?
- Nie - odrzek� z zaciekawieniem.
- By�o bardzo gor�co i nie mieli�my nic do jedzenia. Mech teraz poluje. By� bardzo g�odny. Wybaczysz mu i pozwolisz mi zacz��? B�d� przy tobie ca�y czas.
Wydawa� si� bardzo zm�czony i rozczarowany, ale nie mia� si�y dyskutowa�.
- Dobrze - jego g�os zaszele�ci� jak piasek przesypuj�cy si� przez palce.
Gada uniosta Mg�� ze swoich bark�w i odchyli�a koc, odkrywaj�c drobne cia�o Stavina. Tumor rozpycha� si� pod �ebrami ch�opca, zniekszta�caj�c klatk�, wysysaj�c potrzebne do �ycia substancje i zatruwaj�c organizm odpadami w�asnej przemiany materii.Gada uj�a Mg�� za g�ow� i pozwoli�a jej przesun�� si� po ciele ch�opca. Mg�a w�szy�a i smakowa�a. Gada musia�a powstrzymywa� j� przed uderzeniem: ca�e to zamieszanie bardzo j� pobudzilo.Kiedy Piasek
i zagrzechota�, wibracje wprowadzi�y kobr� w dr�enie.Gada g�aska�a j� i uspokaja�a. Wy trenowane odruchy znowu powraca�y, zwyci�aj�c naturalne instynkty. Mg�a zatrzyma�a si�, kiedy jej j�zyk musn�� sk�r� nad tumorem; Gada pu�ci�a.
Kobra cofn�a si� i uderzy�a, k�saj�c tak, jak robi� to kobry: najpierw zatopi�a z�by p�ytko, p�niej zwolni�a u�cisk i natychmiast uk�si�a zn�w, poprawiaj�c chwyt. Stavin krzykn��, ale nie poruszy� si�, gdy� Gada mocno go trzyma�a.
Mg�a wpu�ci�a zawarto�� swoich torebek jadowych w cia�o ch�opca. Po chwili zesz�a z niego, rozgl�daj�c si� dooko�a.Zlo�y�a ko�nierz i tworz�c idealnie prost� linie, sun�a po pod�odze w kierunku swej ciemnej, przytulnej przegrody w torbie..
- Ju� po wszystkim, Stavinie.
- Umr� teraz?
- Nie - odpowiedzia�a Gada. - Nie teraz. J mam nadziej�, �e jeszcze przez wiele lat. - Z kieszonki u pasa wyj�a fiolk� z proszkiem. - Otw�rz buzie. - Pos�ucha�, a ona posypa�a mu proszkiem j�zyk.- To zmniejszy b�l.
Nie ocieraj�c krwi, przykry�a kawa�kiem p��tna kilka p�ytkich ranek. Odwr�ci�a si� od ch�opca.
- Gada? Idziesz ju�?
- Nie odejd� bez po�egnania. Obiecuj�.
Dziecko po�o�y�o si� z powrotem i zamkn�o oczy. Powoli ulega�o dzia�aniu lekarstwa.
Piasek spokojnie zwin�� si� na ciemnym woj�oku. Gada poklepa�a pod�og�, aby go przywo�a�. Podpelzl do niej i pozwoli� umie�ci� si� w swojej cz�ci torby. Gada zamkn�a ja i podnios�a. Wci�� mia�a wra�enie, �e sakwa jest pusta. Us�ysza�a odg�osy na zewn�trz namiotu. Rodzice Stavina oraz inni ludzie, kt�rzy przyszli pom�c otworzyli namiot i zagl�dali do �rodka, wsuwaj�c najpierw kije.
Gada usiad�a obok sk�rzanej torby. ...- Ju� po wszystkim.
Weszli. Arevin pomi�dzy nimi. Tylko on z pustymi r�kami.
- Gada- odezwa� si�, pokonuj�c �al, smutek i zak�opotanie. Nie by�a w stanie odgadn��, po czyjej by� stronie. Wzi�� j� za rami�.
; - Ch�opiec umar�by bez niej. Cokolwiek teraz si� stanie, on by umar�.
; OdtracHa jego r�k�.
- On m�g�by �y�. M�g�by przecie� gdzie� odej��. Wy... - Nie mog�a dalej m�wi�.
Czul�, �e ludzie poruszaj� si� i otaczaj� j�. Arevin podszed� jeszcze bli�ej i zatrzyma� si�. Widzia�a, �e chce, aby si� broni�a.
- Czy kto� z was potrafi p�aka�? - spyta�a. - Czy kto� z was jest w stanie zap�aka� nade mn� i moim b�lem lub te� nad drobnymi stworzonkami i ich b�lem?
Czu�a, jak �zy sp�ywaj� jej po policzkach.
Nie rozumieli jej. Byli obra�eni jej �zami. Stali w pewnej odleg�o�ci, ci�gle pe�ni l�ku przed ni�. ale zbierali si� w sobie .Nie potrzebowa�a ju� d�u�ej udawa� spokoju, kt�ry by� niezb�dny, by oszuka� dziecko.
- O, wy g�upcy! - g�os jej si� �ama�.- Stavin... Wszystkich uderzy� snop �wiat�a od strony wej�cia.
- Przepu�cie mnie.
Ludzie stoj�cy przed Gada rozsun�li si�, robi�c przej�cie dla przyw�dczyni. Zatrzyma�a si� przed Gada, nie zwracaj�c uwagi na torb�, kt�r� niemal dotyka�a stopa.
- Czy Stavin b�dzie �y�? - jej glos brzmia� cicho, spokojnie i �agodnie.
- Nie mog� powiedzie� na pewno - odpar�a Gada - ale czuj�, �e b�dzie.
- Zostawcie nas.
Ludzie poj�li s�owa Gady i jeszcze zanim dotar�o do nich to, co powiedzia�a przyw�dczyni, opu�cili bro� i powoli, jeden po drugim, zacz�li wychodzi� z namiotu.
Arevin zosta� przy Gadzie. Si�a, jaka wyzwoli�a si� w niej pod wp�ywem zagro�enia, teraz umkn�a. Pochyli�a si� nad torb�, twarz ukry�a w d�oniach. Starsza kobieta ukl�k�a przed ni�, zanim Gada spostrzeg�a i zanim zdo�a�a jej w tym przeszkodzi�.
- Dzi�kujemy - powiedzia�a przyw�dczyni. - Dzi�kuj� ci. I przepraszani za...
Obj�a Gad� ramionami i przyci�gn�a ku sobie. Arevin kucn�� ko�o nich i tak�e obj�� Gad�. Jej cia�o zn�w zacz�o drze�, a oni trzymali j�, gdy p�aka�a.
P�niej, wyczerpana, spa�a w namiocie ze Stavinem, trzymaj�c go za r�k�. Ludzie z�apali ma�e zwierz�ta dla Fiaska i Mg�y. Nakar-
mili Gade. i napoili, przynie�li nawet tyle wody, �e mog�a si�. wyk�pa�.
Kiedy si� obudzi�a, Arevin drzema� w pobli�u. By�o gor�co, wi�c
rozchyli� tunik�. Stru�ka potu p�yn�a mu po piersiach i brzuchu.
Surowo�� rys�w twarzy znikn�a; wydawa� si� wyczerpany i bez-
ibronny. Gada chcia�a go obudzi�, ale powstrzyma�a si�. Potrz�sn�a
g�ow� i odwr�ci�a si� do Stavina.
Pomaca�a guz i stwierdzi�a, �e zacz�� mi�kn�� i kurczy� si�, gin�c pod wp�ywem jadu Mg�y. Poprzez smutek odczu�a niewielk� rado��. Odgarn�a jasne w�osy z czo�a Stavina.
- Ju� ci� wi�cej nie b�d� ok�amywa�, malutki - wyszepta�a. -Nied�ugo musz� st�d odej��. Nie mog� tu zosta�.
Potrzebowa�a jeszcze ze trzy dni na odespanie skutk�w uk�szenia �mii piaskowej, ale mia�a nadziej�, �e prze�pi si� gdzie indziej.
- Stavin?
Obudzi� si� powoli.
- Ju� nie boli - powidzia� p�przytomnie.
- Ciesz� si�.
- Dzi�kuj�...
- Do widzenia, Stavin. B�dziesz pami�ta� p�niej, �e ci� obudzi�am i �e poczeka�am, aby si� z tob� po�egna�?
- Do widzenia - odpowiedzia�, zn�w zapadaj�c w sen. - Do widzenia, Gada. Do widzenia, Mech.
Zamkn�� oczy.
Gada podnios�a torb� i stan�a, patrz�c na le��cego Arevina, M�czyzna nie poruszy� si�. Troch� z zadowoleniem, troch� z �alem, opu�ci�a namiot.
Zmierzch zbli�a� si� d�ugimi, rozmazanymi cieniami. Ob�z by� rozgrzany i cichy. Odszuka�a swego kucyka w tygrysie paski. Przygotowano dla niej wod� i jedzenie. Nape�nione buk�aki le�a�y na ziemi obok siod�a, a specjalny pustynny str�j przerzucono przez ��k, chocia� Gada odm�wi�a przyj�cia jakiejkolwiek zap�aty. Kucyk zar�a� na jej widok. Podrapa�a go w pasiaste uszy, osiod�a�a i przytroczyla z ty�u sw�j dobytek. Skierowa�a si� ku wschodowi,
tam sk�d przysz�a.
: -Gada.
Wci�gn�a g��boko powietrze i odwr�ci�a si�. Arevin stal ty�em do s�o�ca, a jego wyd�u�ony cieii si�ga� niemal do jej st�p. Ciemne w�osy z pasemkami bieli sp�ywa�y lu�no na ramiona, nadaj�c twarzy �agodniejszy wyraz.
- Musisz i��?
-Tak.
- Mia�em nadziej�, �e nie odejdziesz, zanim... My�la�em, ze zostaniesz przez jaki� czas... S�. tu inne klany, inni ludzie, kt�rym mog�aby� pom�c.
- Gdyby wszystko odby�o si� inaczej, pewnie bym zosta�a. Jest tu du�o pracy dla uzdrowiciela, ale...
- Oni si� bali.
- M�wi�am im, �e Mech nie zrobi im krzywdy, ale oni widzieli jedynie jego z�by, a nie to, �e m�g� sprowadza� sny i lekk� �mier�.
- Nie mo�esz im wybaczy�?
- Nie jestem w stanie sprosta� w�asnej winie. To, co zrobili,bylo skutkiem mojego b��du, Arevinie. Nie rozumia�am ich dop�ty, dop�ki nie by�o za p�no.
- Sama przecie� powiedzia�a�, �e nie mo�esz zna� wszystkich obyczaj�w i wszystkich l�k�w.
- Jestem jak kaleka - powiedzia�a. - Bez Mcha nie b�d� mog�a sprowadza� snu, nie b�d� w stanie leczy�. Nie ma zbyt wielu w�y snu. B�d� musia�a wr�ci� do domu i powiedzie� moim nauczycielom, �e straci�am swojego opiekuna snu. Mam nadziej�, �e wybacz� mi moja g�upot�. Rzadko nadaj� komu� imi�, jakie nosz�. B�d� bardzo zawiedzeni.
- Pozw�l mi jecha� z tob�.
Pragn�a tego. Ale zawaha�a si�, przeklinaj�c swoj� s�abo��.
- Mog� odebra� mi Mg�� i Piaska, a mnie wykluczy�. Ciebie mogliby wyrzuci� tak�e. Zosta� tutaj, Arevinie.
- To nie mia�oby znaczenia.
- Mia�oby. Po jakim� czasie zacz�liby�my si� wzajemnie niena-widzie�. Nie znam ciebie, a ty nie znasz mnie. Potrzebny jest spok�j, cisza i czas, aby�my mogli si� nawzajem zrozumie�.
Podszed� do mej i otoczy� ja ramionami. Stali lak, obejmuj�c si� przez chwil�. Kiedy podni�s� g�ow�, na jego policzkach zab�yszcza-�y �zy.
-Prosz� ci�,wr�c - powiedzia�. - Cokolwiek si� wydarzy, prosz�: wrt��.
- Spr�buj� - przyrzek�a. - Nast�pnej wiosny, gdy ustan� wiatry, spodziewaj si� mnie. A jeszcze nast�pnej, je�eli si� nie pojawi�, zapomnij o mnie. Gdziekolwiek bym wledy by�a, nie b�d� ju� o tobie pami�ta�.
- B�d� czeka� na ciebie - powiedzia� Arevin.
Gada chwyci�a uprz�� kucyka i ruszy�a w kierunku pustyni.
Mg�a podnios�a si� sycz�c, a Piasek towarzyszy� jej niczym echo, grzechocz�c ostrzegawczo ogonem. P�niej dal si� s�ysze� t�tent kopyt przyt�umiony przez piasek pustyni; Gada czul� go przez d�onie. Poklepa�a ziemi� i skrzywi�a si� z b�lu, wci�gaj�c powietrze. Wok� podw�jnego nak�ucia, w miejscu, gdzie uk�si�a j� �mija piaskowa, d�o� by�a sino-czarna od knykcia a� po przegub. Znikn�-�y tylko opuchni�cia przy brzegu rany.
Troskliwie u�o�y�a obola�� d�o� na podo�ku, a lew� dwukrotnie poklepa�a grunt. Grzechot Fiaska ucich�, a w�� o deseniu przypominaj�cym szlif diamentu podpe�z� w jej kierunku, opu�ciwszy legowisko na rozgrzanym kamieniu. Gada powt�rnie poklepa�a grunt. Mg�a, uspokojona znajomym odg�osem sygna�u, z�o�y�a kaptur.
T�tent usta�. Z obozu - grupy czarnych namiot�w na czarnym tle, przys�oni�tych rozproszonymi ska�ami na kra�cu oazy - dobieg�y jakie� odg�osy. Piasek owin�� si� na przedramieniu Gady, a Mg�a u�o�y�a si� jej na barkach i ramionach. Mech powinien by� ople�� si� wok� nadgarstka lub na szyi na kszta�t szmaragdowego naszyjnika, ale Mcha ju� nie by�o. Mech nie �y�.
Je�dziec pop�dzi� konia w jej kierunku. Sk�pe �wiat�o biolumine-scencyjnych latarek i spowitego w chmury ksi�yca po�yskiwa�o w kropelkach, kt�re wzbija� gniadosz, gnaj�c poprzez p�ycizny oazy.. Ci�ko chwyta� powietrze w rozd�te nozdrza. Odblask ogniska zamigota� krwi�cie na z�oconej u�dzie i rozja�ni� twarz je�d�ca. To by�a kobieta.
- Uzdrowicielka? Gada podnios�a si�.
- Nazywam si� Gada.
Mo�e ju� nie mia�a prawa u�ywa� swego imienia, ale nie mia�a te� ochoty powraca� do tego z dzieci�stwa.
- Jestem Merideth - powiedzia�a dziewczyna, zeskakuj�c z konia i kieruj�c si� ku Gadzie, Zatrzyma�a si�, gdy Mg�a podnios�a g�ow�.
- Nie zaatakuje - uspokoi�a j� Gada. Merideth podesz�a bli�ej. -Jedna z moich partnerek jest ranna. Czy zechcesz przyjecha�?
- Tak, oczywi�cie.
Gada obawia�a si�, �e poproszono j� o pomoc umieraj�cemu, a ona nie b�dzie w stanie nic zrobi�. Przykl�k�a, by w�o�y� Mg�� i Fiaska do sk�rzanej torby. W�e ze�lizn�y si� jej po r�kach.
Liska - swego tygrysiego kuca, zostawi�a w obozowisku, gdzie przed chwil� zatrzyma�a si� Meridelh. Gada nie musia�a si� o niego martwi�, bo Grum, karawaniarka, dobrze si� nim zaj�a. Jej wnuki obficie go nakarmi�y i porz�dnie wyszczotkowa�y. Grum mia�a dopilnowa� podkucia, gdyby kowal pojawi� si� pod nieobecno�� Gady, a uzdrowicielka mia�a nadziej�, �e Grum po�yczy jej jakiego� wierzchowca.
Gada wyja�ni�a wszystko Merideth.
- Nie ma na to czasu - odrzek�a tamta. - Te pustynne chabety nie nadaj� si� do galopowania. Moja klacz zabierze nas obie.
Wierzchowiec Merideth oddycha� normalnie, chocia� pot sp�ywa� mu po �opatkach. Stal z podniesiona g�ow�, z grzbietem wygi�tym w �uk, strzyg�c uszami. Rzeczywi�cie, to zwierz� robi�o wra�enie. Byto lepszej krwi ni� kucyki koczownik�w z karawany, kt�re by�y z kolei o wiele szlachetniejsze od Liska.
W przeciwie�stwie do prostego stroju amazonki, uprz� konia by�a bardzo bogato zdobiona.
Gada w�o�y�a nowy pustynny str�j i chust� na g�ow� - podarunki od ludzi Arevina. By�a im wdzi�czna za lo ubranie. Mocna, lecz delikatna tkanina stanowi�a doskona�� ochron� przed upa�em, piachem i kurzem.
Merideth dosiad�a konia, zwolni�a strzemi� i wyci�gn�a r�k�, by poda� ja. Gadzie. Jednak�e kiedy Gada zbli�y�a si�, zwierz�, poczu-wszy zapach w�y, poruszy�o chrapami i zatrz�s�o si� trwo�liwie. Dzi�ki �agodnym dotkni�ciom Merideth klacz stan�a w miejscu, ale nie uspokoi�a si�. Gada wskoczy�a na ty� siod�a. Mi�nie zwierz�cia napi�y si� i klacz rzuci�a si� do galopu, rozpryskuj�c wod�. Lekka mgie�ka osiad�a na twarzy Gady. Uzdrowicielka zacisn�a nogi na mokrych bokach klaczy. Ko� min�� oaz� i pomkn�� przez pustynie.
: Z dala od ogniska Gada widzia�a niewiele. Czarny piach wchla-nia� �wiat�o i uwalnia� je w postaci ciep�a. Klacz p�dzi�a, wyszukane ozdoby uprz�y pobrz�kiwa�y delikatnie ponad skrzypieniem kopyt na piachu. Ko�ski pot - gor�cy i lepki � wsi�ka� w spodnie Gady, klei� si� do kolan i ud.
Poza oaz�, gdy zabrak�o os�ony drzew, Gada poczu�a uk�szenia porywanego wiatrem piachu. Jedn� r�k� pu�ci�a Mendeth tak, �e mog�a sobie*naci�gna� chust� na twarz.
Niebawem wyjecha�y na kamienista pochy�o��. Klacz wdrapa�a si� po stoku na lit� ska��.
-Niebezpiecznie jest je�dzi� tutaj szybko. Mog�yby�my wpa�� w rozpadlin�, zanim by�my j� zobaczy�y - w g�osie Mendeth da�o si� s�ysze� napi�cie.
Porusza�y si� prostopadle do szczelin i p�kni��. �elazne podkowy dzwoni�y po bazalcie, jakby pod spodem by�a pustka. Kiedy klacz musia�a przeskoczy� rozpadlin�, echo przenika�o w g��b kamienia.
Gada zastanawia�a si�, co sta�o si� przyjaci�ce Mendeth. Milcza�a jednak;kamienna r�wnina uniemo�liwia�a rozmow�, wymaga�a skupienia uwagi na drodze. Gada nie mia�a odwagi zapyta�, nie mia�a odwagi wiedzie�. Torba ci�ko le�a�a na jej nodze, ko�ysz�c si� w rytm d�ugich krok�w klaczy. Gada czu�a, jak Piasek zmienia pozycj� w swej przegr�dce. Mia�a nadziej�, �e nie zacznie grzechota� i nie wystraszy ponownie konia.
Rozlewiska lawy nie by�o na mapie, kt�ra ko�czy�a si� na po�udniu, na granicy oazy. Szlaki handlowe omija�y rozlewiska, gdy� by�y one trudne do przebycia zar�wno dla ludzi, jak i dla zwierz�t. Gada zastanawia�a si�, czy dojad� przed nastaniem dnia. Tutaj, na czarnej skale, upa� wybuchnie gwa�townie i nieodwo�alnie.
W ko�cu klacz zacz�a zwalnia�, mimo �e Mendeth nieustannie j� pop�dza�a.
�agodna, rozko�ysana jazda st�pa poprzez szerok� rzek� kamieni nieomal�e u�pi�a Gad�. Otrze�wia�a gwa�townie, gdy klacz po�lizgn�a si� i podci�gn�a pod siebie zadnie nogi, zje�d�aj�c po rozleg�ym stoku zastyg�ej lawy. Gada �ciska�a jedn� r�k� torb�, drug� Mendeth, a kolanami boki konia.
Rpzkruszony drobno kamie� u podn�a stoku utrudnia� schodzenie. Mendeth wci�� pogania�a wyczerpan� klacz, wymuszaj�c na niej k�us. Wkr�tce kobiety znalaz�y si� w g��bokim, w�skim kanionie, kt�rego �ciany utworzone by�y przez dwa oddzielone od siebie j�zory lawy.
�wietlne punkty zawirowa�y na hebanowym tle i przez chwil� Gada my�la�a, �e to �wietliki. P�niej w oddali zar�a� koi� i �wiat�a okaza�y sw� prawdziw� natur� - byty to obozowe lampy.
Merideth pochyli�a si� do przodu i zacz�a szepta� do klaczy s�owa zach�ty. Naraz ko� potkn�! si� i Gad� rzuci�o na plecy Merideth. Gwa�townie wstrz��ni�ty Piasek zagrzechota�. Przestrzeli dooko�a niczym studnia wzmocni�a d�wi�k. Klacz wyrwa�a do przodu w panice. Merideth pozwoli�a jej gna�, a kiedy ko� zwolni�, piana ciek�a mu po karku, a z nozdrzy s�czy�a si� krew. Mimo tego Merideth zmusiia go, by szed� naprz�d.
Wydawa�o si�, �e ob�z to umykaj�cy przed nimi mira�. Ka�dy oddech sprawia� Gadzie taki b�l, jakby to ona brn�a w�r�d piachu i kamieni.
W koricu dotar�y do namiotu. Klacz zachwia�a si� i zwiesiwszy �eb, stan�a na dr��cych nogach. Gada ze�lizgn�a si� z jej grzbietu, mokra od potu, te� ca�a dr��c. Merideth zsiad�a i poprowadzi�a j� w stron� namiotu. Po�y odchyli�y si�. �wiat�o wewn�trz zdawa�o si� by�" bardzo jasne. Ranna przyjaci�ka Merideth le�a�a pod �cian�. Twarz mia�a zaognion� i l�ni�c� od potu; jej d�ugie, ceglastoczer-wone pukle wi�y si� na pos�aniu. Obok, na pod�odze, siedzia� m�czyzna. Podni�s� g�ow�.
Jego mi�a, cho� nie�adna twarz poorana by�a bruzdami. Mia� �ci�gni�te, g�ste brwi i ciemne, pe�ne napi�cia