13319

Szczegóły
Tytuł 13319
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13319 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13319 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13319 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MBP Zabrze nr inw.: - 20267 F 6 II1P /F LUIS BARNAVELT Nadchodzą wakacje. Luis wyjeżdża na obóz. Dla Rity zapowiada się wyjątkowo nudne lato. Ale oto pani Zimmermann zaprasza ją na starą farmę, odziedziczoną po krewnym, który zostawił jej w spadku również magiczny pierścień. Kiedy jednak przybywają do opuszczonego domu, pierścień znika. Wpada w ręce kogoś, kto chce wykorzystać jego przerażającą tajemnicę... JOHN BELLAIRS Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży, niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów, które od 25 lat rozpalają wyobraźnię młodych i starszych czytelników. Przygotuj się na niezapomniane, emocjonujące przygody. „Booklist" Pasjonująca historia tajemniczego listu i pięknego pierścienia... który kryje przerażający sekret. „School Library Journal" Bestsellery dla młodych czytelników w Wydawnictwie AMBER LUIS BARNAVELT| LUIS BARNAVELT JOHN ' BELLAIRS & " ' HARRM-GO POTTtRA JOHN BELLAIRS & 61] fani* HARRł ECO POTTERA LUIS BARNAVELT I I LUIS BARNAVELT JOHN I JOHN BELLAIRS^ & I I BELLAIRS^ & Oli fantu HARRY160 POTTIRA I I Wl (min HARR»E0O POnERA LUIS BARNAVELT JOHN BELLAIRS & Ml hm HARRmO POTTERA IUIS BARNAVELT i BELLA'RS 11KWI. 2005 29. 04, 2005 1 3. KAJ. 2005 2 4 CZE. 2005 2. $\l 2005 1 6. %U. 2005 AMBER i 11 II 5 5 L•? ii o Crq Rozdział 1 Nie, nie, nie i nie! Nie będę nosić tego głupiego mundurka! - Rita Pottinger w samej bieliźnie stała na środku sypialni i mierzyła gniewnym wzrokiem mamę trzymającą w rękach wyprasowany świeżo harcerski mundurek. - Co wobec tego mam z nim zrobić? - zapytała pani Pottinger znużonym głosem. - Wyrzucić! - wrzasnęła Rita, wyrwała z rąk mamy mundurek i cisnęła go na podłogę. Miała już łzy w oczach i wypieki na policzkach. - Ubierz w niego stracha na wróble albo inną poczwarę! Powtarzam ci po raz ostatni, mamo, że nie będę się bawić w harcereczkę i nie pojadę na obóz do Kitch-itti-Kippi. Nie chcę piec ziemniaków w ognisku i nie chcę śpiewać wesołych piosenek. Zamierzam spędzić całe to zakichane lato, odbijając piłkę tenisową od ściany, aż wreszcie się rozchoruję, rozchoruję się aż tak, że... - Rita, zupełnie załamana, zasłoniła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem. Pani Pottinger objęła córkę i posadziła na łóżku. - No już dobrze, już dobrze - powiedziała, poklepując ją po ramieniu. - Na pewno nie będzie aż tak źle... Rita gwałtownie odjęła ręce od twarzy, zerwała okulary i spojrzała na mamę załzawionymi oczami. - Będzie, mamo! Będzie aż tak źle! Chciałam spędzić lato z Luisem. Bawilibyśmy się świetnie, ale teraz on jedzie na ten głupi obóz harcerski dla chłopców i wróci dopiero na początek roku szkolnego. A ja będę tkwić w tym beznadziejnym mieście, nie mając nic do roboty ani nikogo do zabawy. Pani Pottinger westchnęła. - No cóż, może znajdziesz sobie innego chłopaka... Rita założyła z powrotem okulary i spiorunowała matkę wzrokiem. - Ile razy mam ci to powtarzać, mamo? Luis nie jest moim chłopakiem, tylko najlepszym przyjacielem, tak jak kiedyś Marie Gallagher. Nie rozumiem, dlaczego widzisz jakąś różnicę tylko dlatego, że on jest chłopakiem, a ja dziewczyną. Pani Pottinger posłała córce pobłażliwy uśmiech. - Ależ, moja droga, różnica istnieje i powinnaś wreszcie to zrozumieć. Luis ma już dwanaście lat, a ty trzynaście. Chyba powinnyśmy sobie na ten temat poważnie porozmawiać. Rita odwróciła się i wlepiła wzrok w muchę, która z głośnym bzyczeniem tłukła się o szybę. - Oj, mamo, nie mam ochoty na poważne rozmowy. A przynajmniej nie teraz. Chcę po prostu, żebyś mnie zostawiła samą. Pani Pottinger wzruszyła ramionami i wstała. - No dobrze, Rito. Jak chcesz. A przy okazji, jaki prezent dasz Luisowi na pożegnanie? - Kupiłam mu prawdziwy harcerski zestaw do rozpalania ognia - odparła Rita ponuro. -1 wiesz co? Mam nadzieję, że sam siebie podpali i będzie miał poparzenia trzeciego stopnia. - No no, kochanie - powiedziała mama uspokajającym tonem. - Wiesz doskonale, że wcale tego nie chcesz. - Nie? No to posłuchaj, co ci powiem... - Na razie, Rito - przerwała pani Pottinger. Zły humor córki zaczynał działać jej na nerwy. Obawiała się, że może stracić panowanie nad sobą, wstała więc i wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi. Kiedy Rita została sama, rzuciła się na łóżko i wybuchnęła płaczem. Płakała przez dłuższy czas, ale nie poprawiło jej to nastroju. Wręcz przeciwnie - poczuła się jeszcze gorzej. Wstała więc i zaczęła rozglądać się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby ją podnieść na duchu. Może wziąć kij i piłkę do baseballu, pobiec na boisko i trochę poćwiczyć? To zazwyczaj pomagało. Ale kiedy otworzyła drzwi szafy, smutek natychmiast powrócił wielką falą. W środku, na kołku, wisiała smętnie czarna czapeczka bez daszka. Rita nosiła ją przez wiele lat, ale ostatnio doszła do wniosku, że to głupie. Od pół roku czapeczka leżakowała więc w szafie i pokrywała się kurzem - a teraz, z niewyjaśnionych powodów, jej widok sprawił, że Rita znów wybuchnęła płaczem. Co się z nią dzieje? Wiele by dała, żeby się dowiedzieć. Może to sprawa wieku? Nie była już dzieckiem, tylko nastolatką; na jesieni miała pójść do gimnazjum, do siódmej klasy. Gimnazjum mieściło się w czarnym kamiennym gmachu sąsiadującym z liceum. Jego uczniowie mieli własne szafki na korytarzach, tak jak licealiści, i salę gimnastyczną, gdzie odbywały się sobotnie potańcówki. Ale Rita nie miała ochoty na tańce. Nie chciała też chodzić na randki ani z Luisem, ani z nikim innym. Chciała po prostu nadal być dzieckiem. Grać w baseball, łazić po drzewach i razem z przyjacielem budować modele statków. Gimnazjum wydawało jej się mniej więcej tak atrakcyjne jak wizyta u dentysty. Zamknęła drzwi szafy, a kiedy się odwróciła, przypadkiem dostrzegła w lustrze swoje odbicie. Stała przed nią wysoka, chuda, niepozorna dziewczynka w okularach, z włosami w strąkach. Wolałabym być chłopcem, pomyślała. Nieładni chłopcy nie mają tylu problemów co nieładne dziewczynki. Poza tym mogą jeździć na obozy dla chłopców. Kiedy grają w baseball, nikt nie widzi w tym nic dziwnego, a kiedy idą w niedzielę do kościoła, nie muszą wkładać rajstop, plisowanych spódniczek i wyprasowanych bluzek. Rita doszła do wniosku, że chłopcy mają świetne życie. Ona jednak urodziła się dziewczynką i niewiele mogła na to poradzić. Podeszła do akwarium i nakarmiła złote rybki. Potem zaczęła pogwizdywać i zatańczyła wokół pokoju. Na zewnątrz było pięknie, świeciło słońce, dorośli podle- wali trawniki, a dzieci jeździły na rowerach. Może jeśli nie będę rozmyślała o swoich kłopotach, one po prostu znikną, pomyślała. Może, mimo wszystko, to lato okaże się całkiem znośne. Tego wieczoru Rita poszła na pożegnalne przyjęcie Luisa. Tak naprawdę nie miała na to ochoty, ale doszła do wniosku, że musi. Bądź co bądź, Luis nadal był jej najlepszym przyjacielem; chociaż zostawiał ją na lodzie i wyjeżdżał na obóz, nie chciała sprawić mu przykrości. Najlepszy przyjaciel Rity mieszkał w dużym starym domu przy ulicy Wysokiej razem ze swoim wujkiem Jonatanem, który był czarodziejem. Sąsiedni dom zajmowała pani Zimmermann. Była czarownicą, oczywiście z tych zupełnie nieszkodliwych. Właściwie należałoby o niej mówić „czarodziejka", ale ona sama nie lubiła tego określenia. - Zupełnie do mnie nie pasuje - twierdziła. - Jest takie słodkie i... nijakie. Już lepiej nazywajcie mnie czarownicą - prosiła przyjaciół. Jonatan i pani Zimmermann nie chodzili w czarnych szatach i nie wymachiwali różdżkami, świetnie znali się jednak na magii. Rita sądziła, że pani Zimmermann jest w tym lepsza, ale Jonatan o wiele częściej się popisywał. Przyjęcie okazało się tak udane, że Rita zapomniała 0 wszystkich swoich kłopotach - jak również o tym, że miała być wściekła na Luisa. Pani Zimmermann nauczyła ich oboje kilku nowych gier karcianych: kalabriasza 1 bezika na sześć talii, wujek Jonatan zaś wykonał jedną 10 11 N> Rita nie zwierzyła się jeszcze pani Zimmermann ze swoich uczuć i była zdumiona, że sąsiadka tak dobrze ją rozumie. Może czarownice mają to we krwi, pomyślała. Pani Zimmermann sprawdziła palcem temperaturę mleka, wlała je do kubka w fioletowe kwiatki, a potem usiadła naprzeciwko dziewczynki i wypiła mały łyk. - Tfu! - skrzywiła się. - Myślę, że następnym razem golnę sobie ćwiartkę czegoś mocniejszego. Ale do rzeczy - jesteś naprawdę wściekła na Luisa, prawda? Rita wbiła wzrok w stół. - Jasne, że tak. Gdybym tak bardzo nie lubiła pani i wujka Jonatana, pewnie w ogóle bym nie przyszła. Pani Zimmermann, zachichotała. - Rzeczywiście, dzisiaj widać było wyraźnie, że macie ze sobą na pieńku. Czy wiesz, dlaczego twój przyjaciel jedzie na obóz? Rita pokruszyła ciastko w palcach i zamyśliła się. - No cóż - odezwała się wreszcie - pewnie ma dość kumplowania się ze mną i chce zdobyć sprawność wielkiego orła albo coś w tym stylu. - Masz rację, ale tylko w połowie - odparła pani Zimmermann. - Luis naprawdę chce być harcerzem. Wasza przyjaźń mu się jednak nie znudziła. Myślę, że by się ucieszył, gdybyś mogła pojechać na obóz razem z nim. W oczach Rity pojawiły się łzy. - Naprawdę? Czarownica pokiwała głową. - Tak, i powiem ci coś jeszcze. On nie może się doczekać, kiedy wreszcie wróci i opowie ci o tych wszystkich wspaniałych rzeczach, których się nauczył. 14 Rita była zdezorientowana. - Nie rozumiem. To wszystko bardzo zagmatwane. Lubi mnie, więc wyjeżdża, żeby mi potem opowiedzieć, jak fajnie mu było beze mnie? Pani Zimmermann parsknęła śmiechem. - No tak, jeśli ująć to w ten sposób, sytuacja rzeczywiście staje się zagmatwana. Pewnie sam Luis ma mętlik w głowie. Chce się nauczyć wiązać węzły, pływać kajakiem i znajdować drogę wśród leśnej głuszy, ale chce również wrócić i opowiedzieć ci o tym, żebyś go uznała za prawdziwego chłopca i jeszcze bardziej lubiła. - Lubię go takim, jaki jest. Co to za bzdura z tym „prawdziwym chłopcem"? Pani Zimmermann usiadła wygodniej i westchnęła. Potem sięgnęła po podłużną srebrną cygarnicę, która leżała na stole, i otworzyła ją. W środku znajdował się rząd ciemnobrązowych cygar. - Mogę przy tobie zapalić? - Jasne. Rita już wcześniej widziała, jak pani Zimmermann pali cygara. Na początku była zaskoczona, ale potem się przyzwyczaiła. Czarownica odgryzła czubek cygara i wypluła go do kosza na śmieci. Potem strzeliła palcami i znikąd pojawiła się zapałka. Zapaliwszy cygaro, pani Zimmermann uniosła zapałkę, która natychmiast zniknęła. - Oszczędzam na popielniczkach - wyjaśniła z szerokim uśmiechem, a potem parę razy pyknęła z cygara. Dym popłynął w stronę otwartego okna długimi, wdzięcznymi wstęgami. Na chwilę zapadła cisza. W końcu czarownica odezwała się znowu: 15 - Wiem, Rito, że trudno ci to zrozumieć. Kiedy ktoś swoim zachowaniem sprawia nam ból, niełatwo pojąć, dlaczego tak postępuje. Pomyśl jednak, jaki jest Luis: nieśmiały pulpecik, który zawsze siedzi z nosem w książce. Kiepsko sobie radzi w sporcie i praktycznie wszystkiego się boi. A teraz popatrz na siebie. Prawdziwa z ciebie chłopczyca! Łazisz po drzewach, szybko biegasz. Sama nieraz widziałam, jak dobrze grasz w softball z dziewczynkami. Jesteś świetna we wszystkim, w czym twój przyjaciel jest kiepski. Czy teraz rozumiesz, dlaczego wyjeżdża na obóz? Wniosek, który w tej chwili nasunął się Ricie, był wręcz niewiarygodny. - Chce być taki jak ja? Pani Zimmermann skinęła głową. - Właśnie. Pragnie być taki jak ty, żebyś go bardziej lubiła. Naturalnie są też inne powody. Na przykład to, że chciałby być taki jak wszyscy inni chłopcy, czyli normalny. Wszystkie mądre dzieci o tym marzą - czarownica uśmiechnęła się krzywo i strząsnęła popiół z cygara do zlewu. Rita posmutniała. - Gdyby mnie poprosił, nauczyłabym go tego wszystkiego. - Nic z tego. Luis nie może się uczyć od dziewczyny, to zraniłoby jego dumę. Ale wiesz, ta cała rozmowa nie ma sensu. On jutro wyjeżdża na obóz, a tymczasem ty będziesz tkwić bezczynnie w Nowym Zebede-uszu. Tak się jednak złożyło, że niedawno otrzymałam naprawdę zdumiewający list od mojego świętej pamię- 16 ci kuzyna Oleya. Czy kiedykolwiek wspominałam ci 0 Oleyu? Rita zastanawiała się przez moment. - Nie, chyba nie. - Tak myślałam. Otóż Oley był niezłym dziwakiem, ale... Rita przerwała jej. - Powiedziała pani „świętej pamięci". Czy on...? Czarownica ze smutkiem pokiwała głową. - Niestety tak; kuzyn Oley przeniósł się do wieczności. Przed śmiercią napisał do mnie list, w którym... zaraz, zaraz, czy nie lepiej będzie, jeśli po prostu ci go pokażę? Wtedy sama będziesz mogła się domyślić, jakim człowiekiem był mój kuzyn. Pani Zimmermann wstała i poszła na górę do swego dużego zagraconego gabinetu. Panował tam zawsze nieopisany bałagan. Przez jakiś czas do uszu Rity docierały łomoty i szelest papierów. W końcu czarownica wróciła 1 podała dziewczynce zmiętą, w kilku miejscach podziurawioną kartkę, zabazgraną koślawym pismem. Tu i ówdzie widniały kleksy. - List przyszedł do mnie wraz z dokumentami do podpisu - wyjaśniła pani Zimmermann. - To bardzo dziwna historia i sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. No, ale oto i on. Bazgranina, ale da się przeczytać. O, i jeszcze jedno - Oley zawsze pisał gęsim piórem, kiedy uważał, że ma coś ważnego do powiedzenia. Dlatego właśnie papier jest podziurawiony. Proszę bardzo, czytaj. Rita wzięła list i przeczytała: 2-LuisBarnavelt... 17 Droga Florencjo! Niewykluczone, że to ostatni list, jaki kiedykolwiek napiszę. W zeszłym tygodniu nagle zapadłem na zdrowiu. Nie pojmuję, jak to się stało; jeszcze nigdy w życiu nie chorowałem, nawet przez jeden dzień. Jak wiesz, nie dowierzam lekarzom, próbowałem więc wyleczyć się sam. Kupiłem jakieś lekarstwa w pobliskiej aptece, ale ani trochę mi nie pomogły. Tak więc, wygląda na to, że - jak to mówią - czas zabierać się z tego padołu. Kiedy dostaniesz ten list, ja będę już martwy, zostawiłem bowiem instrukcje, aby przesłano ci go wraz z moim testamentem, gdybym -jak to mówią - wykorkował. A teraz do rzeczy. Otóż zostawiam ci moją farmę. Jesteś moją jedyną żyjącą krewną i zawsze cię lubiłem, chociaż wiem, że ty nie czułaś do mnie większej sympatii. Tak czy siak, zapomnijmy o przeszłości. Farma należy do ciebie i mam nadzieję, że da ci dużo radości. I jeszcze ostatnia, bardzo ważna rzecz. Pamiętasz Pole Bitwyt Jakiś czas temu, kopiąc tam, znalazłem magiczny pierścień. Na pewno pomyślisz, że żartuję; ale kiedy go weźmiesz do ręki i wsuniesz na palec, zrozumiesz, że miałem rację. Nikomu nic o nim nie mówiłem, oprócz jednej sąsiadki. Może mam nie po kolei w głowie, ale co wiem, to wiem i sądzę, że w tym pierścieniu zaklęta jest magiczna moc. Zamknąłem go w dolnej prawej szufladzie biurka; mój prawnik prześle ci klucz wraz z kluczami do frontowych drzwi domu. No cóż, to by było na tyle. Przy odrobinie szczęścia jeszcze się kiedyś zobaczymy -a jeśli nie, no cóż, spotkamy się po drugiej stronie, jak to mówią, ha, hal Twój kuzyn Oley Gunderson - Rany! - wykrzyknęła Rita oddając kartkę pani Zim-mermann. - Ale dziwaczny list! - Tak - potwierdziła czarownica, smutno potrząsając głową. - Dziwaczny list od dość dziwacznej osoby. Biedny Oley! Przez całe życie mieszkał na tej farmie. Zupełnie sam, bez rodziny, przyjaciół, sąsiadów, bez nikogo. Sądzę, że od tego pomieszało mu się w głowie. Rita sposępniała. - Myśli pani, że...? Pani Zimmermann westchnęła. - Tak, moja droga. Przykro mi, że muszę cię rozczarować co do tego magicznego pierścienia, ale Oley nie bez racji twierdził, że ma nie po kolei w głowie. Miał zwyczaj wymyślać różne historyjki, aby uczynić życie bardziej interesującym. Pole Bitwy, o którym wspomina, to właśnie element takiej historyjki z jego dzieciństwa. Taka zmyślona nazwa, która utkwiła mu w głowie. Na nieszczęście tkwiła w niej tak długo, aż w końcu uwierzył, że jest prawdziwa. - Nie bardzo rozumiem, o co pani chodzi - oznajmiła Rita. - To bardzo proste. Widzisz, kiedy byłam małą dziewczynką, często przyjeżdżałam na farmę Oleya. Żył wówczas jeszcze jego ojciec, Swen. Był to bardzo szczodry człowiek i chętnie zapraszał do siebie na dłuższe pobyty kuzynów i ciotki. Oley i ja często bawiliśmy się razem. Pewnego lata znaleźliśmy kilka grotów indiańskich strzał na łące przy strumieniu, zaraz za domem. No cóż, wiesz, jakie są dzieci. Na podstawie tego błahego odkrycia wymyśliliśmy całą historię o bitwie, którą 18 19 - Naprawdę? - Naprawdę. Jak zapewne pamiętasz, moja stara parasolka została strzaskana podczas potyczki ze złym duchem i jest do niczego. A jeśli chodzi o nową, tę, którą Jonatan kupił mi na gwiazdkę, nie byłam w stanie nic z nią zrobić. Wciąż jestem czarownicą, oczywiście. Nadal potrafię wyczarowywać zapałki. Ale jeśli chodzi o poważne, potężne czary... no,cóż, niestety, wróciłam na ławkę rezerwowych. W tej dziedzinie już nic nie zdziałam. Ritę ogarnął okropny smutek. Zdarzało jej się widywać tę magiczną parasolkę w akcji. Na co dzień wyglądała jak stary rupieć, ale kiedy czarownica wypowiadała czarodziejskie słowa, parasolka zmieniała się w długą laskę zwieńczoną kryształową kulą, wewnątrz której płonęła fioletowa gwiazda. To było źródło wielkiej mocy pani Zimmermann. A teraz parasolki już nie było. Nie było i nie będzie. - Czy nie da się... czy nic się nie da zrobić, pani Zimmermann? - zapytała dziewczynka. - Obawiam się, że nie, moja droga. Teraz jestem już tylko salonowym magikiem, tak jak Jonatan, i muszę się z tym pogodzić. Przykro mi. No, biegnij do łóżka. Mamy przed sobą cały dzień podróży. Dziewczynka, już bardzo senna, poszła na górę do pokoju gościnnego. Był przytulny i podobnie jak większość pomieszczeń w domu pani Zimmermann, urządzony na fioletowo. Tapetę zdobiły bukiety fiołków, a w kącie stał nocnik z fioletowej porcelany. Nad biurkiem wisiał obraz przedstawiający pokój, w którym też prawie wszyst- ko było fioletowe. W rogu widniał podpis: H. Matisse. Pani Zimmermann dostała to malowidło w prezencie od słynnego francuskiego malarza podczas swego pobytu w Paryżu tuż przed pierwszą wojną światową. Rita przytuliła głowę do poduszki. Nad domem Jonatana wisiał księżyc oświetlający srebrzystym blaskiem wieżyczki, szczyty i spadzisty dach. Dziewczynkę ogarnęło dziwne rozmarzenie. Magiczne parasolki goniły w jej głowie magiczne pierścienie. Myślała o liście Oleya. A gdyby w jego biurku naprawdę znajdował się magiczny pierścień? Ależ byłoby fajnie! Rita westchnęła i przewróciła się na drugi bok. Pani Zimmermann to mądra kobieta, zazwyczaj wie, o czym mówi, więc prawdopodobnie i teraz ma rację. Cała ta historia to jedna wielka bujda. Jednakże zapadając w sen, Rita nie mogła powstrzymać myśli, że byłoby jednak super, gdyby Oley napisał prawdę. 22 Rozdział 2 danie «^.W1^^totU»i wkroczyli „ie z gazu, drzw. się otworzy y >^ n0. Jonatan i Luis. Luis, pyzaty gn*«fc^ no- wiutki harcerski «™L%L$ bardzo pognie, na chustę z Hteram. fA'"^J^iantyną. W "¦"> z przedziałkiem, a wtosymial na arte y ^ lede LuOnzaw^^U^ czy w zimie: w u------ , spodnie, niebieska *»LLL%^ Jonatan we- - Cześć, Suszona Sliweczico. solo. - Czy omlety już f™* __ warknęła pani - Pierwsza porcja tak, ^^^'„^^iętiasto-Zimmermann,ustawiająccięzkfeliw^Pate ? dziesz w stanie - Będę miał szczęście, jeśli dostanę choćby jeden, sądząc z tempa, w jakim ty je pochłaniasz, Jędzuniu. Uważaj na jej widelec, Luis. W zeszłym tygodniu dźgnęła mnie nim w rękę. I tak Jonatan i pani Zimmermann prześcigali się w docinkach, aż jedzenie było gotowe. Zamilkli dopiero wtedy, kiedy razem z Luisem i Ritą usiedli do śniadania. Z początku Luis nie miał odwagi spojrzeć Ricie w oczy -nadal było mu wstyd, że zostawia ją na lodzie. Potem jednak dostrzegł na jej twarzy wyraz błogiego zadowolenia. Zauważył to również Jonatan. - No dobra - odezwał się czarodziej, kiedy uznał, że dłużej nie może już żyć w nieświadomości. - Cóż to za sekret? Rita ma minę kota, któremu udało się pożreć kanarka. - Och, nic takiego - odparła dziewczynka z szerokim uśmiechem. -Jadę po prostu z panią Zimmermann zbadać starą opuszczoną farmę. W okolicy podobno straszy, a gdzieś w domu ukryty jest magiczny pierścień. Umieścił go tam wariat, który później powiesił się w stodole. Luis i Jonatan wytrzeszczyli oczy. Rita oczywiście koloryzowała trochę. To była jedna z jej wad. Zazwyczaj mówiła prawdę, ale kiedy sytuacja zdawała się tego wymagać, potrafiła wymyślać niestworzone rzeczy. Pani Zimmermann rzuciła jej karcące spojrzenie. - Powinnaś pisywać książki - stwierdziła sucho, a potem odwróciła się do Luisa i Jonatana. - Wbrew temu, co opowiada moja mała przyjaciółka, nie prowadzę Agencji Turystycznej dla Pogromców Duchów. 25 24 Rita pobiegła do domu. Była już bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać wyjazdu. Ale właśnie kiedy otwierała drzwi, usłyszała, jak tata mówi: - Mam nadzieję, że następnym razem porozumiesz się ze mną, zanim pozwolisz naszej córce na eskapadę w towarzystwie miejscowej wariatki. Na Boga, Luizo, czy ty w ogóle nie masz... Pani Pottinger przerwała mu w pół słowa. - Pani Zimmermann nie jest „miejscową wariatką" - stwierdziła stanowczo. -To odpowiedzialna osoba, jest dobrą przyjaciółką dla Rity. - Odpowiedzialna? Tere-fere! Baba pali cygara i zadaje się z tym starym, jak mu tam... tym brodatym indywiduum, co to ma tyle pieniędzy. Tym, który pokazuje sztuczki magiczne... Chyba wiesz, jak on się nazywa. - Oczywiście, że wiem. Uważam również, że w sytuacji, gdy twoja córka już od roku jest najlepszą przyjaciółką siostrzeńca tego „brodatego indywiduum", mógłbyś przynajmniej zapamiętać jego nazwisko. Jednak nadal nie rozumiem, dlaczego... I tak dalej, i tak dalej. Pan i pani Pottinger spierali się w kuchni, za zamkniętym drzwiami. Tata Rity miał jednak donośny głos, nawet podczas zwykłej rozmowy, jego żona zaś mówiła teraz głośniej, aby mu dorównać. Rita stała przed chwilę i nasłuchiwała. Z doświadczenia wiedziała, że nie warto się wtrącać, poszła więc na paluszkach na górę i zaczęła się pakować. Do zniszczonej czarnej walizki, która służyła jej za torbę podróżną, Rita wrzuciła bieliznę, koszule, dżinsy, szczoteczkę i pastę do zębów, a także inne rzeczy, które, jak sądziła, mogły jej się przydać. Była bardzo zadowolona, że nie musi pakować sukienek, bluzeczek i spódniczek. Pani Zimmermann nigdy jej nie zmuszała, aby się stroiła i pozwalała dziewczynce nosić to, na co miała ochotę. Rita poczuła nagły przypływ zniechęcenia, przypomniała sobie bowiem, że nie będzie mogła na zawsze pozostać chłopczycą. Spódniczki i pończochy, szminka i puder, randki i tańce - wszystko to czekało na nią w gimnazjum. Ach, dlaczego nie jest chłopakiem! Wtedy mogłaby... W tym momencie na zewnątrz rozbrzmiał klakson. To na pewno pani Zimmermann! Rita zapięła suwak walizki i zbiegła na dół. Kiedy wyszła przez frontowe drzwi, zobaczyła, że stoi tam uśmiechnięta mama. Ojca nie było, najwyraźniej więc awantura się skończyła. Pani Zimmermann siedziała za kierownicą nowego plymou-tha, zaparkowanego przy krawężniku. Wóz był wysoki, kształtem nieco zbliżony do skrzynki i zaopatrzony w garbaty bagażnik. Chromowana poprzeczka dzieliła przednią szybę na dwie części, a z boku maski małe kwadratowe literki tworzyły napis Cranbrook - tak właśnie nazywał się ten model. Barwę miał jaskrawozieloną. Irytowało to panią Zimmermann, ponieważ zamówiła bordo, ale była zbyt leniwa, aby odesłać auto. - Cześć, Rito! Cześć, Luizo! - zawołała czarownica, machając do nich obu. - Dobry dzień na podróż, prawda? - Bez dwóch zdań - odparła z uśmiechem pani Pottinger. Była szczerze zadowolona, że Rita pojedzie na wycieczkę z panią Zimmermann. Zawodowe obowiązki 28 29 taty spowodowały, że rodzina Pottingerów musiała pozostać w Nowym Zebedeuszu na całe lato, a mama Rity dobrze wiedziała, jak samotna będzie jej córka bez Luisa. Na szczęście nie miała pojęcia o magicznych umiejętnościach pani Zimmermann i nie wierzyła plotkom krążącym po mieście. Rita pocałowała ją w policzek. - Do widzenia, mamo - powiedziała. - Zobaczymy się za kilka tygodni. - Pa, kochanie. Baw się dobrze - odparła pani Pot-tinger. - Wyślij mi pocztówkę, kiedy dotrzesz do Peto-skey. - Wyślę. Rita zbiegła po schodach, wrzuciła walizkę na tył samochodu i obiegła go, aby wdrapać się na przednie siedzenie obok pani Zimmermann. Starsza pani wrzuciła bieg i zielony plymouth potoczył się powoli w dół ulicy Dworkowej. Wycieczka się zaczęła. Pani Zimmermann i Rita pojechały drogą numer 12, a potem skręciły na drogę numer 131, która biegnie prosto na północ przez Grand Rapids. Był piękny słoneczny dzień. Słupy telefoniczne, drzewa i tablice reklamowe migały po obu stronach drogi. Na polach pracowały maszyny rolnicze o dziwnych nazwach: John Deere, Minne-apolis Moline i International Harvester, pomalowane na jaskrawe kolory - niebieski, zielony, czerwony i żółty. Od czasu do czasu pani Zimmermann musiała nawet zjeżdżać na pobocze, aby przepuścić wielki kombajn. 30 Znalazłszy się w Big Rapids, pani Zimmermann i Rita poszły do baru na obiad. W rogu stał bilard elektryczny i starsza pani uparła się, żeby na nim zagrać. Zawsze była w tym dobra, a i tym razem poszło jej świetnie. Umiała zręcznie poruszać łopatkami, a kiedy już spędziła trochę czasu przy danym automacie, wiedziała dokładnie, jak mocno można uderzyć w bok lub blat, nie powodując, że zapali się ostrzegawcze światło. Kiedy wreszcie gra jej się znudziła, miała już na swoim koncie trzydzieści pięć wygranych rund. Zostawiła automat w rękach stałych bywalców baru, oniemiałych ze zdumienia. Nigdy przedtem nie widzieli, żeby kobieta grała w bilard elektryczny. Po obiedzie pani Zimmermann poszła do sklepu spożywczego i do piekarni, zamierzała bowiem urządzić na farmie coś w rodzaju pikniku. Do dużej metalowej lodówki turystycznej umieszczonej w bagażniku włożyła salami, kiełbasę, kilka puszek wędzonej szynki, kubełek waniliowego kremu, butelkę mleka, trzy butelki oranżady i słoik marynat. Do drewnianego piknikowego koszyka poszły dwa bochenki świeżego chleba i ciasto czekoladowe. Potem na stacji benzynowej pani Zimmermann kupiła nieco kruszonego lodu, który wsypała do lodówki, aby jedzenie się nie zepsuło, gdyż dzień był upalny. Termometr na tablicy reklamowej, którą minęły po drodze, wskazywał trzydzieści dwa stopnie. Pani Zimmermann poinformowała Ritę, że teraz pojadą już prosto na farmę, nigdzie się nie zatrzymując. W miarę jak posuwały się coraz dalej i dalej na północ, wzniesienia stawały się coraz bardziej strome. Niektóre 31 Ritabyta zaskoczona, il tę sklepikarz? > ptowad S Zachowanie sklepikarki było bardzo nieuprzejme; Rita zaczęła podejrzewać, że żywi ona jakąś urazę do pani Zimmermann. Pani Zimmermann odpowiedziała spokojnie: - Chcę kupić benzynę, jeśli to nie będzie dla ciebie zbyt duży kłopot. Paliwo skończyło nam się niedaleko stąd. - Zaraz - warknęła Gerta, a potem pomaszerowała pomiędzy szafkami i wyszła na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi. - Rany, co za jędza! - zdziwiła się Rita. Pani Zimmermann ze smutkiem pokiwała głową. - Tak, za każdym razem, kiedy ją spotykam, zachowuje się coraz gorzej. Chodź, bierzmy tę benzynę i wynośmy się stąd. Spędziwszy dłuższą chwilę na poszukiwaniach, co chwilę przerywanych przekleństwami, Gerta Biggert znalazła wreszcie dwudziestolitrowy kanister i napełniła go. Rita lubiła zapach benzyny; z przyjemnością też obserwowała, jak szybko zmieniają się cyferki na dystrybutorze. Kiedy wreszcie się zatrzymały, Gerta wyłączyła dopływ benzyny i podała cenę. Dokładnie dwa razy wyższą niż tę, którą pokazał automat. Pani Zimmermann wbiła ciężki wzrok w sklepikar- kę. Nie była pewna, czy Gerta nie żartuje. - Czy to ma być dowcip, Gertuniu? Popatrz na te cyferki. - To nie dowcip, kochaneczko. Płać albo dyrdaj na farmę piechotą - i dodała szyderczym tonem: - to moja specjalna cena dla przyjaciół. 35 34 J tanawiała się przez chwilę, co PaniZimmermannzasta ^ jednym h powinna zrobić. ** "^^ w ropuchę albo cos ścierń ręki zmiem GeBgS: ^^ we, równie paskudnego. Wres tchnęła głęboko i otwórz t - ^ ^ ^ pifiniędzffll. _ Proszę bardzo. Nie du. Chodź, Rito, wracajmy do sam ' Dobra- wzięła kanister i ruszyły z po- Pani Zimmermann ^ Rka zapytała: wrotem. Kiedy minęły P^sJztąskl) _ Co właściwie jest^ni czego tak się na panią z** • ^ Na caly, _ Ona złości się na wszy^^ . Poznałam ją w n^o^^^ ^ _ mialam lam tu na ter^^^^^o^ ^ jej pani chłopaka? hichotata i pokiwała głową_ Pani Zimmermann zach ^ wśaeka. Ta _ No jasne! I wiesz cc^ ^ iu uraz. Pamięta kobieta jest ****%LL%« M «n i*i P^J o nieprzyjemnych rZ^le'snuje plany, jak sxęodegr-c działwielelattemu^aąg^^ .Lby się zacho ż idy Jes^e mej ^ cQ ją yzło? się za 37 36 nad czymś się zastanawiała, potem jednak wzruszyła ramionami i poszła w kierunku samochodu. mi ś.epiami gapił sie tępo p j miał nieco podobny do rybiego - o grubych f krzywionych w smutnym grymasie. Jego twarz moiTa tak powiedzieć, wyrażała przygnębienie, ale za razem była pełena godności. - Ten plymouth to tajny wóz, me? - zapytała dziew _ No cóż, chyba muszę przyznać, ze «*-*LL pani Zimmermann, w zamyśleniu drapiąc się w podbro dek - Jak na zielony samochód, nie jest taki zły. - Mogę nadać mu jakieś imię? - zapytała nagle Rita. Pani Zimmermann wyglądała na zaskoczoną. - Imię? Hmmm, sądzę, że tak. Jakie wybierasz? _ Bessie - Rita znała kiedyś krowę o imieniu Bessie uznała więc, że to dobre imię dla tego auta o cierpli- Bessie :5 kluczyk w stacyjce, sita*; dostrzegła, że las, który otaczał dom Gerty, ciągnie się dalej wzdłuż drogi. - To całkiem duży las, prawda, pani Zimmermann? - zapytała, wskazując palcem w prawo. - Owszem. To las państwowy i, jak trafnie zauważyłaś, jest całkiem duży. Ciągnie się aż do farmy Oleya, a potem jeszcze dalej, na północ. Wygląda bardzo ładnie, ale nie chciałabym się w nim zgubić. Można wędrować przez wiele dni i nikogo nie spotkać. Jechały dalej. Rita zaczęła się zastanawiać, jak też wygląda farma Oleya. Snuła marzenia przez całą drogę i miała już dokładne wyobrażenie o tym, jak powinno być. Ale czy rzeczywistość dorówna jej fantazjom? Przekona się już za chwilę. Jeszcze kilka wzniesień do pokonania, kilka zakrętów, a potem wąska, pobrużdżona koleinami dróżka, nad którą zwieszały się gałęzie drzew. I wreszcie ona - farma Oleya. Wyglądała zupełnie inaczej niż w marzeniach, ale była całkiem sympatyczna. Na podwórzu stała długa, pomalowana na biało stodoła, która - podobnie jak Bessie - zdawała się mieć twarz: dwa okna tworzyły oczy, a wysokie wrota - usta. Obok stodoły wznosił się dom. Prosty, kwadratowy, z niewielką kopulastą wieżyczką na dachu. Obejście wyglądało na zupełnie opuszczone. Na podwórku rosła wysoka trawa, a skrzynka pocztowa zaczynała już rdzewieć. Jedno z okien stodoły było wybite. Na oczach Rity jakiś ptak wleciał przez nie do środka. W oddali widać było las. Pani Zimmermann podjechała aż do samej stodoły, zatrzymała samochód i wysiadła. Potem, przy pomocy 39 38 Rita jednak nie mogła zasnąć. Noc była gorąca i bezwietrzna; nie podnosił się nawet najsłabszy podmuch. Zasłony w otwartym oknie zwisały nieruchomo. Dziewczynka przewracała się z boku na bok, ale to nie pomagało. Wreszcie usiadła i włączyła lampę stojącą na stoliku przy łóżku. Potem zajrzała do walizki, znalazła Wyspę Skarbów, którą wzięła ze sobą do czytania i oparła poduszkę na wezgłowiu łóżka. Gdzie skończyłam? Och, no jasne. Tutaj. Długi John Silver właśnie schwytał Jima i razem z piratami szukał skarbu kapitana Flinta. To był ekscytujący moment. Jim został związany liną, która otaczała go w pasie, a John ciągnął go za sobą po piasku, maszerując zawadiacko pomimo swojej drewnianej nogi... Stuk, stuk, stuk. Rita nie od razu zdała sobie sprawę, że naprawdę coś słyszy. Na początku myślała, że to gra wyobraźni. Podczas czytania często wyobrażała sobie różne widoki, dźwięki i zapachy, teraz więc pewnie wymyśliła stukanie drewnianej nogi Długiego Johna. Stuk, stuk, stuk, stuk... nie, to brzmiało jakoś inaczej... bardziej jak uderzanie monetą w blat stołu... a poza tym drewniana noga stawiana na piasku nie stuka, tylko... Głowa Rity opadła. Książka wysunęła się jej z ręki. Kiedy dziewczynka zdała sobie sprawę, co się dzieje, otrząsnęła się gwałtownie. Ależ ze mnie głuptas, że usypiam, pomyślała najpierw, zaraz jednak przypomniała sobie, że właśnie po to zaczęła czytać. Czyli udało się, pomyślała Rita z uśmiechem. Stuk, stuk, stuk. Znowu ten dźwięk. Skąd dochodził? Tym razem była pewna, że go sobie nie wymyśliła. Stukanie rozlegało się w sypial- 44 ni pani Zimmermann. A kiedy Rita zdała sobie z tego sprawę, zrozumiała też, co to za odgłos. To czarownica uderzała w coś swoim pierścionkiem. Pani Zimmermann miała duży pierścionek, w którym osadzony był fioletowy kamień. Fioletowy, bo pani Zimmermann kochała tę barwę. Nie był to jednak magiczny pierścień - ot, cacko kupione na Coney Island, do którego starsza pani była przywiązana. Nosiła go przez cały czas, a kiedy się nad czymś zastanawiała, i to naprawdę głęboko, stukała nim we wszystko, co tylko miała pod ręką - krzesła, blaty, półki. Drzwi łączące oba pokoje były zamknięte, ale Rita widziała oczyma wyobraźni, jak pani Zimmermann leży, patrząc w sufit i stukając pierścionkiem w bok łóżka. Nad czym się tak zastanawiała? Pewnie nad pierścieniem - tym drugim, ukradzionym. Rita bardzo chętnie poszłaby do czarownicy, aby z nią o tym porozmawiać, wiedziała jednak, że nie warto. Pani Zimmermann nie piśnie ani słówka o magicznym klejnocie Oleya Gundersona. Dziewczynka wzruszyła ramionami i westchnęła. Nie mogła nic zrobić, a poza tym prawie już spała. Poprawiła poduszkę, zgasiła światło i wyciągnęła się wygodnie. Chwilę później chrapała już smacznie. Następnego dnia, wczesnym rankiem, Rita i pani Zimmermann spakowały swoje rzeczy, zamknęły dom i odjechały w stronę Petoskey. Tam w kafejce zjadły śniadanie, a potem udały się do prawnika Oleya. Później pojechały dalej. Tego samego popołudnia przebyły cieśninę Mackinac promem, który nazywał się „Escanaba". Niebo było szare i padał deszcz. Prom kołysał się godnie 45 na wzburzonych wodach cieśniny. Po prawej stronie dwie podróżniczki dostrzegły wyspę Mackinac, widoczną jedynie jako szara, zamazana smuga. Kiedy prom dopływał do St. lgnące, słońce wychodziło właśnie zza chmur. Znajdowały się teraz na Górnym Półwyspie Michigan i miały przed sobą całe dwa tygodnie, aby go zwiedzić. Wyprawa rozpoczęła się pomyślnie. Pani Zimmer-mann i Rita obejrzały wodospad Tahąuamenon, a potem pojechały nad jezioro Superior, aby podziwiać niezwykłe kształty piaskowców nad jego brzegami i robić sobie zdjęcia na ich tle. Przejeżdżały przez kołyszące się oceany sosen, zatrzymywały się, aby podziwiać strumienie w których woda była zupełnie czerwona z powodu zawartości żelaza i odwiedzały miasteczka o dziwnych nazwach - Ishpeming, Germfask i Ontonagon. Noce spędzały na kwaterach. Pani Zimmermann nienawidziła nowoczesnych moteli, które wyrastały wszędzie jak grzyby po deszczu, ale kochała te białe domki na cienistych bocznych uliczkach, z gankami osłoniętymi moskitierą, zielonymi okiennicami i uginającymi się per-golami, przy których rosły wilce lub malwy. Zatrzymywały się więc na noc w jednym z takich domów, a potem siedziały na ganku, grając w szachy lub karty i pijąc mrożoną herbatę, podczas gdy w ogrodzie cykały świerszcze Czasami w pokoju Rity było radio. Jeśli tak się akurat zdarzyło, dziewczynka słuchała w nocy transmisji z meczów Detroit Tigers, dopóki nie zachciało jej się spać. A potem rano śniadanie w barze lub kafejce i znów w drogę. Czwartego dnia podróży wydarzyło się coś dziwnego. Był już wieczór. Rita i pani Zimmermann szły główną ulicą małego miasteczka. Przed nimi słońce zniżało się nad horyzontem i wszystko zalewał gorący pomarańczowy blask. Podróżniczki zjadły już kolację i wyszły tylko rozprostować nogi po długiej jeździe. Rita chciała wracać na kwaterę, ale pani Zimmermann zatrzymała się jeszcze przed sklepem ze starzyzną. Czarownica uwielbiała myszkować w takich sklepikach. Mogła godzinami szperać wśród najróżniejszych rupieci i czasami trzeba było wyciągać ją siłą. Oglądając wystawę, pani Zimmermann dostrzegła, że sklep jest otwarty. Była już dziewiąta wieczór, ale właściciele takich sklepików często otwierają je w dziwnych porach. Pani Zimmermann weszła do środka, a Rita podążyła za nią. Wnętrze było zastawione starymi fotelami z wytartą aksamitną tapicerką, regałami, na których stało po kilka książek, i stołami z jadalni, na których rozłożono mnóstwo najdziwniejszych staroci. Zatrzymawszy się przed jednym z takich stołów, pani Zimmermann podniosła zestaw składający się z solniczki i pieprzniczki, w kształcie rękawicy łapacza i piłki. Piłka była solniczką. - Chciałabyś mieć coś takiego w pokoju, Rito? - zapytała ze śmiechem. Rita odparła, że bardzo by chciała. Podobało jej się wszystko, co miało jakiś związek z baseballem. 47 46 - O rany, kupi mi to pani na biurko, pani Zimmer-mann? Naprawdę uważam, że to bardzo fajne. - Dobra - odparła czarownica, nie przestając się śmiać. Zapłaciła sklepikarzowi dwadzieścia pięć centów za zestaw i rozglądała się dalej. W pobliżu zakurzonej misy pełnej guzików z masy perłowej leżała sterta starych fotografii, nalepionych na grubą tekturę. Sądząc ze strojów, jakie nosili przedstawieni na nich ludzie, musiały być całkiem stare. Nucąc pod nosem, pani Zim-mermann zaczęła przeglądać zdjęcia. Nagle aż oniemiała ze zdumienia. Rita, trochę zaniepokojona, spojrzała na swoją towarzyszkę. Twarz czarownicy była blada, a dłoń trzymająca fotografię drżała. - Co się stało, pani Zimmermann? - Chodź... chodź tutaj, Rito, i popatrz. Rita podeszła do pani Zimmermann i spojrzała na zdjęcie, które starsza pani trzymała w dłoni. Zobaczyła na nim kobietę w długiej staroświeckiej sukni, która stała nad brzegiem rzeki, trzymając w ręku wiosło. Za jej plecami widać było kajak wyciągnięty na ląd, obok niego zaś siedział po turecku mężczyzna w marynarce w paski. Miał sumiaste wąsy i grał na banjo. Nieznajomy był całkiem przystojny, jednak urody jego towarzyszki nie dało się ocenić. Ktoś zdrapał jej twarz nożem lub ostrzem brzytwy. Rita nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego pani Zimmermann tak się przejęła. Kiedy stała i zastanawiała się nad tym, czarownica odwróciła zdjęcie. Był tam napis: „Florencja i Mordechaj, lato 1905". 48 4-LuisBamavelt... 49 - O rany! - wykrzyknęła Rita. - Czy to pani zdjęcie? Pani Zimmermann skinęła głową. - Owszem, na tej fotografii jestem ja. A raczej byłam, zanim ktoś... czegoś z nią nie zrobił - przełknęła ślinę. - Jak, u licha, pani zdjęcie dostało się do tego sklepu, pani Zimmermann? Czy kiedyś mieszkała pani w tej okolicy? - Nie, nie mieszkałam. Nigdy przedtem nie byłam w tym miasteczku. To wszystko... no cóż, to wszystko bardzo dziwne. Głos pani Zimmermann zadrżał. Rita dostrzegła bardzo wyraźnie, że czarownica jest poruszona. Starsza I pani należała do tych spokojnych, rozsądnych osób, które zazwyczaj sprawiają wrażenie, że całkowicie panują nad sytuacją. Kiedy więc zaczynała się niepokoić, wiadomo było, że ma naprawdę poważny dobry powód. Pani Zimmermann kupiła fotografię i zabrała ją ze sobą na kwaterę. Po drodze wyjaśniła Ricie, że czarownice i czarodzieje niszczyli w ten sposób zdjęcia, kiedy chcieli się kogoś pozbyć. Czasem kładli fotografię tak, aby kapała na nią woda, aż twarz znienawidzonej osoby stawała się niewidoczna; czasami po prostu zdrapywali ją nożem. Tak czy siak, była to sztuczka magiczna tego samego rodzaju co zrobienie figurki z wosku i wbijanie w nią szpilek - sposób na to, aby kogoś zamordować za pomocą czarów. Rita szeroko otworzyła oczy. - To znaczy, że ktoś próbuje panią skrzywdzić? Pani Zimmermann zaśmiała się nerwowo. - Nie, nie. Nie to chciałam powiedzieć. Ta cała sytuacja, znalezienie tej fotografii, i to na dodatek... zniszczonej, no cóż, to tylko śmieszny zbieg okoliczności. Ale kiedy ktoś para się magią tak jak ja - no wiesz, czasem przychodzą mu do głowy różne dziwne myśli. Chodzi o to, że trzeba zachować ostrożność. Rita zamrugała oczami. - Nie bardzo rozumiem, to znaczy... Co to właściwie znaczy? - To znaczy, że zamierzam spalić to zdjęcie - warknęła pani Zimmermann. - A teraz wolałabym już o tym dłużej nie rozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Późno w nocy Rita leżała w łóżku, próbując zasnąć. Pani Zimmermann siedziała na dole w salonie dla gości, a przynajmniej powinna tam przebywać. Rita miała jednak pewne przeczucie. Wstała i podeszła do okna, przypomniała sobie bowiem, że wcześniej widziała na podwórku za domem piec do spalania śmieci. I rzeczywiście, czarownica stała nad metalową klatką pieca, na której dnie jarzył się słaby czerwony blask. Starsza pani stała przygarbiona i patrzyła w dół. Tańczące płomienie oświetlały jej twarz. Rita poczuła lęk. Wróciła do łóżka i próbowała zasnąć, ale wizja pani Zimmermann stojącej nad ogniem niby czarownica ze starej bajki ciągle powracała. Co się dzieje? 50 - Jeśli nie przestanę przyjaźnić się z Luisem, czy będę musiała chodzić z nim na randki, potańcówki i różne takie? Pani Zimmermann, najwyraźniej zaskoczona, zastanawiała się przez chwilę, patrząc w przestrzeń. - Nie - odpowiedziała wreszcie, huśtając się na ławce. - Nie, nie sądzę, żebyś musiała to robić, jeśli nie będziesz miała ochoty. Lubisz Luisa, bo jest twoim przyjacielem, nie dlatego, że zjawia się pod drzwiami z bukietem kwiatów. Myślę, że tak powinno zostać. - Rany, pani jest cudowna, pani Zimmermann! -wykrzyknęła Rita z szerokim uśmiechem. - Tak bym chciała, żeby pogadała pani z moją mamą. Ona chyba myśli, że ja i Luis w przyszłym roku się pobierzemy albo coś w tym stylu. Pani Zimmermann skrzywiła się. - Gdybym spróbowała z nią porozmawiać, tylko bym ci zaszkodziła - odparła i zaczęła znów rozkładać pasjansa. - Twoja mama nie byłaby zadowolona, że wtrącam się w wasze rodzinne sprawy. Poza tym, może to ona ma rację? W dziewięćdziesięciu ośmiu wypadkach na sto przyjaźń taka jak twoja i Luisa albo się kończy, albo zmienia w romans. Być może w przyszłym roku odkryjesz, że wasze drogi się rozeszły. - Ale ja nie chcę, żeby tak było - upierała się Rita. -Lubię Luisa. Bardzo go lubię. Po prostu chcę, żeby wszystko zostało tak jak jest. - Ach, ale na tym właśnie polega problem! - westchnęła pani Zimmermann. ~ W życiu nic nigdy nie zostaje takie samo jak było. Wszystko się zmienia. Ty się zmieniasz i Luis również. Kto wie, co oboje będziecie myśleć za sześć miesięcy albo za rok? Rita zastanawiała się przez chwilę. - No dobra - odezwała się wreszcie. - Ale jeśli Luis i ja postanowimy, że będziemy przyjaciółmi do końca życia? I jeśli ja nigdy nie wyjdę za mąż? Czy ludzie będą mnie uważać za starą pannę? Pani Zimmermann wzięła talię i zaczęła ją powoli tasować. - No cóż - powiedziała w zamyśleniu - niektórzy ludzie zapewne powiedzieliby, że od wielu lat - to znaczy od śmierci męża - ja sama żyję jak stara panna. Większość kobiet ponownie wychodzi za mąż i to jak najszybciej, ale kiedy Honus umarł, postanowiłam, że znów spróbuję życia kobiety niezamężnej - wdowy, jeśli wolisz. I wiesz, że to nie jest takie złe? Oczywiście dobrze jest mieć przyjaciół, takich jak Jonatan. Ale chodzi o to, że nie istnieje ten jeden jedyny, najlepszy sposób na wszystko. Byłam szczęśliwa jako żona i jestem szczęśliwa jako wdowa. Próbuj więc wielu różnych rzeczy. Sprawdzaj, co ci najlepiej pasuje. Są oczywiście osoby, które potrafią robić tylko jedno i bardzo źle się czują, kiedy życie postawi je w jakiejś nowej sytuacji. Ja jednak uważam, że to ponury gatunek ludzi i chciałabym wierzyć, że ty do nich nie należysz. Pani Zimmermann przerwała; jej wzrok powędrował w przestrzeń. Rita siedziała obok z otwartymi ustami, czekając, co jeszcze czarownica powie. Ona jednak milczała. A kiedy się w końcu odwróciła i zobaczyła zatroskane spojrzenie dziewczynki, parsknęła śmiechem. 54 55 - Skończyłam już kazanie - zachichotała. - Jeśli myślisz, że dam ci teraz łatwą receptę na życie, masz nie po kolei w głowie. Co powiesz na partyjkę przed snem? - Ma to pani jak w banku - odparła Rita z uśmiechem. Pani Zimmermann potasowała karty, a potem grały aż do późnego wieczora. Koło północy obie poszły na górę, gdzie jak zawsze zajmowały dwa sąsiednie pokoje. Rita umyła twarz i zęby, rzuciła się na łóżko i usnęła, zanim jej głowa dotknęła poduszki. Tej samej nocy, około drugiej nad ranem, dziewczynka zbudziła się nagle z uczuciem, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak. Jednak kiedy usiadła i rozejrzała się dookoła, w pokoju panował absolutny spokój. Odbicie księżyca płynęło po tafli lustra wiszącego nad biurkiem, a uliczna lampa rzucała na drzwi szafy cień w kształcie dziwacznej czarno-białej mapy. Ubranie Rity leżało po-rządnie złożone na krześle obok łóżka. Dlaczego więc się obudziła? Coś jednak było nie tak. Dziewczynka czuła to wyraźnie. Była spięta i zdenerwowana, a serce biło jej bardzo szybko. Powoli zsunęła kołdrę i wstała z łóżka, ale minęło kilka minut, zanim zdobyła się na odwagę, aby podejść do schowka i szybko otworzyć drzwi. Zabrzęczały wieszaki, a Rita aż kwiknęła ze strachu i odskoczyła w tył. W schowku jednak nie było nikogo. Rita odetchnęła z ulgą. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że się wygłupiła. Zachowuję się jak jedna z tych starych dam, które co wieczór przed zgaszeniem światła zaglądają pod łóżko! Ale właśnie kiedy miała 57 56 wrócić do łóżka, usłyszała jakiś odgłos z sąsiedniego pokoju Strach powrócił ze wzmożoną siłą. Oj, przestań , wyszeptała do siebie dziewczynka - nie bądź takim cykorem! Nie mogła jednaK po prostu pójść spać. Musiała sprawdzić, co się stało- Drzwi łączące pokoje pani Zimmermann i Rity były uchylone. Dziewczynka podkradła się do nich i położyła dłoń na klamce. Pchnęła i skrzydło drzwi powoli zaczęło się otwierać do wewnątrz- Potem nagle zamarła. Przy łóżku pani Zimmermann Ktoś stał! Przez sekundę, która zdawała się bardzo długa, Rita patrzyła szeroko otwartymi oczami, zesztywniała z przerażenia. Potem wydała dziki okrzyk i wskoczyła do pokoju. Drzwi z trzaskiem uderzyły o ścianę, a ręka Rity w jakiś sposób zdołała znaleźć kontakt. Żarówka zwisająca z sufitu rozbłysła; rozczochrana pani Zimmermann usiadła na łóżku, mrugając oczami. Ale nikt już obok niej nie stał. Zupełnie nikt. Rozdział 5 Pani Zimmermann siedziała w pogniecionej pościeli i przecierała oczy. Oszołomiona Rita stała w nogach łóżka. - Dobry Boże, Rito! - wykr