1954
Szczegóły |
Tytuł |
1954 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1954 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edgar Rice Burroughs
Tarzan i klejnoty Oparu
Powie��
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y�a z j�z. angielskiego
J. Colonna_Walewska
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z Wydawnictwa
"Nakom", Pozna� 1989
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokona�y
L. Wi�ckowska
i D. Jagie��o
Rozdzia� I
Belg i Arab
Wy��cznie urokowi swego
nazwiska porucznik Albert Werper
zawdzi�cza� to, �e uda�o mu si�
unikn�� wi�zienia. Pocz�tkowo
odczuwa� wdzi�czno�� za to �e,
zamiast by� postawiony przed
s�dem wojennym (na co sobie
zas�u�y�) zosta� wys�any do tego
"przekl�tego" Konga. Jednak
sze�� miesi�cy monotonnego
�ycia, straszliwe odosobnienie i
samotno�� dokona�y w nim zmiany.
M�odzieniec ci�gle rozmy�la� nad
swoim losem. Dni up�ywa�y mu na
u�alaniu si� nad sob�. W ko�cu
owe �ale wzbudzi�y w jego
chwiejnym i niezbyt rozs�dnym
umy�le nienawi�� do tych, kt�rzy
go tu wys�ali: do ludzi, dla
kt�rych jeszcze niedawno czu�
wdzi�czno�� za oszcz�dzenie mu
ha�by degradacji.
Szkoda mu by�o weso�ego �ycia
w Brukseli. Tak jak nigdy nie
�a�owa� grzech�w, kt�re
spowodowa�y jego wygnanie z tej
najweselszej spo�r�d stolic. Z
biegiem czasu nienawi�� jego
skupi�a si� na przedstawicielu
tej w�adzy, kt�ra go tu wygna�a:
na kapitanie za�ogi, jego
bezpo�rednim zwierzchniku.
Oficer �w posiada� natur�
ch�odn� i milcz�c�. Nie wzbudza�
wielkiego przywi�zania u
wojskowych ni�szej rangi
pozostaj�cych pod jego
rozkazami. Jednak czarni
�o�nierze z jego oddzia�u
szanowali go i czuli przed nim
respekt.
Werper zwyk� by� ca�ymi
godzinami wpatrywa� si� z
nienawi�ci� w swego prze�o�onego
w czasie, gdy obydwaj siadywali
wieczorem na wsp�lnej werandzie,
pal�c papierosy w milczeniu -
kt�rego �aden z nich nie
pr�bowa� przerywa�. Szalona
nienawi�� porucznika zmieni�a
si� z czasem w rodzaj manii.
T�umaczy� sobie ponure
usposobienie kapitana ch�ci�
ubli�enia mu z powodu jego
dawnych wybryk�w. Wyobrazi�
sobie, i� zwierzchnik gardzi
nim; burzy� si� wi�c w sobie i
szykowa� si� do zemsty. A�
pewnego razu szale�stwo jego
wybuchn�o ��dz� mordu. Po�o�y�
palec na cynglu rewolwera
zwieszaj�cego mu si� u pasa.
Oczy mu si� zw�zi�y, brwi
zmarszczy�y ponuro. Wreszcie
odezwa� si�:
- Ubli�y�e� mi ostatni raz -
zawo�a�, zrywaj�c si� na r�wne
nogi. - Jestem oficerem i
szlachcicem, nie b�d� wi�c
znosi� d�u�ej takiego
traktowania - nie porachowawszy
si� z tob�!
Kapitan odwr�ci� si� do
m�odszego oficera z wyrazem
zdumienia na twarzy. Zdarza�o mu
si� ju� nieraz przedtem widzie�
ludzi, ogarni�tych szale�stwem
d�ungli; szale�stwem samotno�ci,
ponurych rozmy�la�, z domieszk�
- by� mo�e - gor�czki.
Powsta� wyci�gaj�c d�o�, aby
j� oprze� na ramieniu Werpera.
Uspokajaj�ce s�owa przestrogi
by�y ju� na jego ustach; nie
zosta�y jednak wym�wione.
Werper, wzi�wszy ruch
zwierzchnika za gest obelgi,
nacisn�� cyngiel rewolweru.
Tamten nie uszed� nawet kroku,
gdy mordercza kula przeszy�a mu
serce. Upad�, nie wydaj�c
j�ku... W�wczas mg�y,
zasnuwaj�ce umys� Werpera
rozst�pi�y si�: oto ujrza� sw�j
post�pek w �wietle, w jakim
zobaczy�by go ka�dy �wiadek tej
potwornej zbrodni.
Us�ysza� podniecone okrzyki w
�o�nierskich kwaterach oraz
kroki ludzi, biegn�cych ku
niemu. - Schwytaj� go; je�li za�
nie zabij� go na miejscu,
zawioz� do najbli�szego miasta w
Kongo, gdzie trybuna� wojenny
ska�e go niechybnie na kar�
�mierci!
Werper bynajmniej nie chcia�
umiera�. Nigdy jeszcze nie
pragn�� �ycia tak, jak w owej
chwili - kiedy utraci� prawo do
niego. Ludzie zbli�ali si� coraz
bardziej. C� mu pozosta�o do
zrobienia? Rozejrza� si� wok�,
jak gdyby szukaj�c przyczyny,
kt�ra t�umaczy�aby jego
post�pek; nie znalaz� jednak nic
opr�cz trupa cz�owieka, kt�rego
u�mierci� bez powodu.
Zrozpaczony, odwr�ci� si� i
�ciskaj�c mocno w d�oni rewolwer
zacz�� ucieka� przed
nadbiegaj�cymi �o�nierzami w
kierunku wyj�cia z obozu. Na
wysoko�ci bramy zatrzyma�a go
warta. Werper nie pr�bowa� nawet
zaimponowa� stra�nikowi swoj�
rang�, lecz zmusi� do
wypuszczenia go z obr�bu obozu.
Wypali� z rewolweru, a gdy
czarnosk�ry �o�nierz pad�
bezw�adnie na ziemi�, zdar� z
niego pas z nabojami oraz
karabin i p�dem pu�ci� si� w
stron� d�ungli. Po chwili znik�
w jej ciemno�ciach.
Przez ca�� noc Werper bieg�
przed siebie. Od czasu do czasu
powstrzymywa� go na chwil� w
biegu ryk lwa; chwyta� w�wczas
za bro�, got�w do obrony - i
znowu bieg� naprz�d, w
rzeczywisto�ci mniej l�kaj�c si�
drapie�nik�w w d�ungli ani�eli
�cigaj�cych go ludzi.
Nadszed� wreszcie �wit, a
uciekinier wci�� bieg� dalej.
Uczucie g�odu i zm�czenia
przezwyci�a�a trwoga przed
sun�c� za nim pogoni�. Nie �mia�
nawet zatrzyma� si� aby wypocz��
i ostatnim wysi�kiem zmusza�
w�asne cia�o do przyspieszania
kroku. Wreszcie straci�
przytomno�� i opad� bezw�adnie
na ziemi�, nie mog�c ju� dalej
przeciwstawia� si� wyczerpaniu z
g�odu i zm�czenia.
Le��cego Werpera odnalaz�
Achmed Zek, Arab. Ludzie Achmeda
przebiliby od razu w��czniami
cia�o odwiecznego wroga, ten
jednak�e zadecydowa� inaczej.
Najpierw chcia� wybada� Belga (a
�atwiej by�o tego dokona� przed
zamordowaniem go, ani�eli po tym
fakcie).
Poleci� przenie�� porucznika
Alberta Werpera do swojego
namiotu. Tam niewolnicy pocz�li
zemdlonemu wlewa� w usta
pokrzepiaj�ce wino, powoli
przywracaj�c go do przytomno�ci.
Kiedy porucznik otworzy� oczy,
ujrza� wok� siebie twarze
obcych, czarnych ludzi. U
wej�cia do namiotu widnia�a
posta� Araba. Nie by�o ani �ladu
jego �o�nierzy. Arab
spostrzeg�szy, �e wi�zie�
otworzy� oczy, wszed� do
namiotu.
- Jestem Achmed Zek -
oznajmi�.
- A ty? Co robisz w moim
kraju? Gdzie s� twoi �o�nierze?
- Achmed Zek! - Serce Werpera
zako�ata�o na d�wi�k tego
imienia. Przecie� znajdowa� si�
w r�kach jednego z najwi�kszych
�otr�w w ca�ej Afryce: znanego
wroga Europejczyk�w, a Belg�w
przede wszystkim! Przez ca�e
lata belgijskie oddzia�y
wojskowe stara�y si� schwyta� w
zasadzk� tego awanturnika wraz z
jego band� - zawsze jednak
wysi�ki ich spe�za�y na niczym.
Jednak w�a�nie z powodu tej
nienawi�ci Araba do Belg�w w
uciekinierze zab�ysn�� promyk
nadziei. On tak�e by� przecie�
obecnie wyj�tym spod prawa
wyrzutkiem. W ten spos�b
dzielili identyczny los.
Postanowi� wi�c uderzy� w t�,
wsp�ln� im, strun�.
- S�ysza�em o tobie - odpar�.
- I szuka�em ciebie. Moi
towarzysze obr�cili si�
przeciwko mnie. Nienawidz� ich
serdecznie. Teraz w�a�nie ich
�o�nierze �cigaj� mnie, by mnie
zabi�. Wiedzia�em, �e mnie przed
nimi obronisz, poniewa� tak�e
ich nienawidzisz. W zamian
wst�pi� do twojego oddzia�u.
Jestem dobrze wyszkolonym
�o�nierzem, mog� dobrze walczy�.
Twoi wrogowie s� r�wnie� moimi
nieprzyjaci�mi.
Achmed Zek w milczeniu ogarn��
spojrzeniem Europejczyka.
Mn�stwo my�li przemkn�o mu
przez g�ow�; mi�dzy innymi ta -
i� s�owa niewiernego psa s�
k�amliwe. M�g� on jednak r�wnie�
m�wi� prawd� - a w takim
uk�adzie propozycja jego by�a
nie do pogardzenia ze wzgl�du na
us�ugi, jakie jego bandzie m�g�
odda� trenowany w rzemio�le
wojennym Europejczyk.
Achmed Zek spojrza� na Belga
pos�pnie. Werperowi zamar�o
serce z trwogi. Wreszcie Arab
przem�wi�, cedz�c powoli s�owa:
- Je�li mnie oszuka�e� - rzek�
- zamorduj� ci�, w ka�dej
chwili! Czego wi�cej, opr�cz
pozostawienia ci� przy �yciu
��dasz za swoje us�ugi?
- Na razie chodzi mi wy��cznie
o utrzymanie - odpar� Werper. -
P�niej, je�li si� oka�e, �e
masz ze mnie po�ytek, dogadamy
si� co do wynagrodzenia.
W tej chwili jedynym
pragnieniem Werpera by�o
ocalenie w�asnego �ycia...
Tak wi�c umowa stan�a.
Porucznik Albert Werper sta� si�
cz�onkiem bandy, rabuj�cej ko��
s�oniow� i handluj�cej
niewolnikami pod przewodnictwem
s�ynnego Achmeda Zeka.
Przez d�ugie miesi�ce
Belg - renegat towarzyszy� dzikim
je�d�com pustyni. Wykazywa�
r�wn� im zaciek�o�� w walce i
okrucie�stwo w zabijaniu - tak,
�e Achmed Zek, obserwuj�cy
swego rekruta s�pim wzrokiem,
nabra� w ko�cu do niego zaufania
i nawet zacz�� mu si� zwierza� z
w�asnych plan�w.
Mi�dzy innymi Arab
przemy�liwa� od dawna projekt
pewnej wyprawy, niezmiernie
trudnej do przeprowadzenia. Przy
pomocy Europejczyka mog�a ona
jednak zosta� uwie�czona
powodzeniem. Postanowi� wi�c
wybada� Werpera.
- Czy s�ysza�e� o cz�owieku,
kt�rego nazywaj� Tarzanem? -
zapyta�.
Werper kiwn�� potakuj�co g�ow�.
- S�ysza�em o nim, jednak nie
znam go wcale.
- Gdyby nie on, mogliby�my
bezpiecznie prowadzi� nasz
handel, z wielk� dla nas
korzy�ci� - m�wi� dalej Achmed
Zek. - Przez ca�e lata walczy� z
nami, wyp�dzaj�c nas z
najzasobniejszej cz�ci kraju,
uzbrajaj�c przeciwko nam
czarnych, aby mogli nas
przep�dzi�, gdy przyje�d�amy tu
w celach handlowych. Jest bardzo
bogaty. Gdyby�my mogli znale��
spos�b wyci�gni�cia od niego
cz�ci z�ota, nie tylko �e
zem�ciliby�my si� na nim, ale
jeszcze otrzymaliby�my
odszkodowanie za nasze nieudane
wypady na krajowc�w, nad kt�rymi
on roztacza opiek�.
Werper wyci�gn�� papierosa ze
srebrnej papiero�nicy i zapali�,
zaci�gaj�c si� g��boko.
- Czy masz jaki� plan, aby
zmusi� go do zap�aty? - zagadn��.
- Ma on �on� - odpar� Achmed
Zek - uwa�an� powszechnie za
pi�kno��. Gdyby Tarzan nie
chcia� wyp�aci� dostatecznego
okupu, otrzymaliby�my za ni�
spor� sum� na p�nocy.
Werper opu�ci� g�ow� w
zamy�leniu. Achmed Zek sta�,
czekaj�c na odpowied�.
Jaka� iskierka szlachetno�ci
tli�a si� jeszcze w sercu
Alberta Werpera, gdy� mimo woli
wzburzy� si� na my�l o
sprzedaniu bia�ej kobiety do
arabskiego haremu. Spojrza� na
Achmeda Zeka, kt�rego �renice
zw�zi�y si� z�owrogo. - Domy�li�
si�, �e Achmed wyczuwa w nim
op�r. Co sta�oby si�, gdyby
odm�wi�? Jego �ycie by�o
przecie� w r�kach tego
p�_barbarzy�cy, kt�ry ceni� go
sobie niewiele wi�cej ni� psa. A
Werper kocha� �ycie. Kim�e by�a
dla niego ta kobieta? By�a
przecie� Europejk�, cz�onkiem
cywilizowanego spo�ecze�stwa -
on za� by� wyrzutkiem! R�ka
ka�dego bia�ego cz�owieka by�a
przeciwko niemu. Zatem ta
kobieta te� by�a jego wrogiem -
a gdyby odm�wi� wzi�cia udzia�u
w jej zgubie, Achmed Zek
niechybnie kaza�by go zamordowa�.
- Wahasz si� - rzek� Arab
p�g�osem.
- Rozwa�a�em tylko szanse
powodzenia - sk�ama� Werper. -
Poza tym zastanawia�em si�, jaka
b�dzie moja nagroda. Jako
Europejczyk mog� mie� dost�p do
ich domu. Nie masz nikogo
innego, kto m�g�by tyle zdzia�a�
w tym zakresie, co ja.
Powinienem otrzyma� dobr�
zap�at�, Achmedzie Zeku!
U�miech ulgi rozja�ni� oblicze
Araba.
- Dobrze m�wisz, Werperze -
rzek�, klepi�c po ramieniu
porucznika.
- B�dzie ci si�
nale�a�a godziwa zap�ata - i
otrzymasz j� z pewno�ci�. Ale
teraz musimy spokojnie pogada�,
naradzi� si� co do wykonania
naszego zamiaru.
Rozsiedli si� obydwaj w
namiocie Achmeda i zacz�li
rozmawia� przyciszonymi g�osami.
S�o�ce i wiatr, na kt�re by�
wystawiony, nada�y
Europejczykowi wygl�d cz�owieka
pustyni. Na dodatek ubraniem,
chodem i ruchami stara� si�
wiernie na�ladowa� swego
zwierzchnika - tak, �e trudno
by�o nawet domy�li� si� jego
pochodzenia.
By�o p�no, gdy wsp�lnicy
rozeszli si� wreszcie na
spoczynek.
Nazajutrz Werper sp�dzi� ca�y
dzie� przerabiaj�c sw�j mundur
na cywilne ubranie sportowe.
Achmed Zek ze stosu skradzionych
rzeczy wyszuka� dla niego he�m w
rodzaju tych, jakie nosz�
my�liwi w Afryce. Wybra� mu
r�wnie� spo�r�d swych czarnych
niewolnik�w dziesi�ciu zaufanych
i sprytnych ludzi, jako �wit�,
oraz kilku ch�opc�w
przeznaczonych do noszenia
pakunk�w; tak, aby m�g� sprawia�
wra�enie my�liwego, poluj�cego
na dzikie zwierz�ta. Na czele
tej w�a�nie dru�yny Werper
opu�ci� nazajutrz ob�z Araba.
Rozdzia� II
W drodze do Oparu
W dwa tygodnie p�niej John
Clayton, Lord Greystoke,
wracaj�c z objazdu swych
rozleg�ych afryka�skich w�o�ci
zauwa�y� oddzia� ludzi,
przeje�d�aj�cy r�wnin�
rozci�gaj�c� si� pomi�dzy jego
ferm� a d�ungl� - z p�nocy na
zach�d.
Wstrzyma� konia, przypatruj�c
si� je�d�com. Jego przenikliwy
wzrok dostrzeg� w oddali bia�y
he�m, w kt�rym odbija�y si�
promienie s�o�ca. Przekonany, �e
w�drowny my�liwiec - Europejczyk
- szuka u niego go�cinno�ci,
skierowa� konia w stron�
oddzia�u na spotkanie przybysz�w.
P� godziny p�niej wst�powa�
po schodkach werandy swego domu,
przedstawiaj�c �onie pana Julesa
Frecoult.
- Zab��dzi�em haniebnie -
obja�nia� Frecoult. - M�j g��wny
przewodnik nie by� nigdy w tej
okolicy, za� dwaj ludzie,
kt�rych dobrali�my w ostatniej
wiosce dla pokazania nam drogi,
orientowali si� jeszcze mniej od
nas. W ko�cu porzucili nas
niespodziewanie. Jestem
szcz�liwy, �e natrafi�em na
pomoc. Nie wiem co bym pocz��,
gdyby nie pan.
Postanowiono, �e Frecoult i
jego ludzie zatrzymaj� si� na
kilka dni u Lorda Greystoke'a, a
gdy wypoczn� wystarczaj�co,
miejscowi przewodnicy odprowadz�
ich z powrotem.
W roli francuskiego gentelmana
Werper z �atwo�ci� zdo�a�
wprowadzi� w b��d gospodarza.
Uda�o mu si� nawet wej�� w
bli�sze stosunki z Tarzanem i
Jane Clayton. Im d�u�ej jednak
przebywa� w�r�d nich, tym
mniejsz� mia� nadziej� na to, by
uda�o mu si� przeprowadzi�
zamierzony plan. Lady Greystoke
nie wyje�d�a�a nigdy z farmy
samotnie, za� dzikie
przywi�zanie Wazyr�w -
wojownik�w, stanowi�cych g��wn�
cz�� s�u�by Tarzana - zdawa�o
si� wyklucza� jak�kolwiek
mo�liwo�� porwania jej, jak
r�wnie� przekupienia kogokolwiek
z otaczaj�cych j� czarnych.
Up�yn�� tydzie�, a Werper nie
by� bli�szy realizacji swego
zamiaru ni� w chwili przyjazdu
na miejsce. Jednak zasz�a pewna
okoliczno��, kt�ra ponownie
wzbudzi�a w nim nadziej� na
powodzenie, nasuwaj�c dodatkowo
my�l o jeszcze wi�kszym zysku,
ni� gdyby wype�ni� jedynie plan
Achmeda Zeka.
Na farm� przyby� goniec z
tygodniow� poczt� i Lord
Greystoke sp�dzi� ca�e
popo�udnie na czytaniu oraz
pisaniu list�w. Podczas obiadu
wygl�da� na wielce
roztargnionego; za� wczesnym
wieczorem, wyt�umaczywszy si�
zm�czeniem, uda� si� do swego
gabinetu, dok�d niebawem
pod��y�a za nim i pi�kna Lady
Greystoke.
Do Werpera, siedz�cego na
werandzie, dolatywa�y o�ywione
g�osy gospodarzy. Czuj�c, �e
dzieje si� co� wa�nego uni�s�
si� cicho z krzes�a i zakrad�
chy�kiem pod otwarte okno
gabinetu, ukrywaj�c si� w cieniu
g�stych, rosn�cych wok� domu
krzew�w.
Tu nadstawi� ciekawie ucha.
Ju� pierwsze pods�uchane zdania
wzbudzi�y w nim niezwyk�e
podniecenie.
- Zawsze mia�am w�tpliwo�ci co
do solidno�ci tej firmy - m�wi�a
Lady Greystoke. - Wydaje mi si�
jednak nie do wiary, aby mog�a
ona zbankrutowa� a� na tak
znaczn� sum�. Chyba, �e wchodzi
tu w gr� jakie� oszustwo!
- I ja tak podejrzewam - doda�
Tarzan.
- W ka�dym razie, z
jakiegokolwiek powodu nast�pi�
ten krach, faktem jest, i�
straci�em wszystko! Nie ma innej
rady; wr�ci� do Oparu i zabra�
stamt�d wi�cej klejnot�w!
- Ach, Johnie - zawo�a�a Lady
Greystoke g�osem, w kt�rym
Werper wyczu� drgnienie
niepokoju - czy� nie ma innego
sposobu? Nie potrafi� znie��
my�li o twojej ponownej wyprawie
do tego przekl�tego miejsca.
Wola�abym zawsze �y� w n�dzy,
ni� pozwoli� ci nara�a� si� na
straszne niebezpiecze�stwa Oparu.
- NIe musisz si� obawia� -
odpar�, �miej�c si�, Tarzan. -
Potrafi� chyba da� sobie rad�.
Zreszt� - moi wierni Wazyrowie,
kt�rzy mi b�d� towarzyszy�,
ustrzeg� mnie od krzywdy.
- Przecie� ju� raz uciekli z
Oparu, zostawiaj�c ci� na pastw�
losu - przypomnia�a mu �ona.
- To si� ju� z pewno�ci� nie
powt�rzy - odpowiedzia�. -
P�niej wstyd im by�o tego
post�pku; gdy wychodzi�em z
Oparu, spotka�em ca�� gromad�
d���c� mi na ratunek.
Zawstydzili si� bardzo w�asnej
ucieczki.
- Ale� mo�liwe jest chyba
jakie� inne wyj�cie! - nalega�a
Jane.
- Nie ma innego, r�wnie
�atwego sposobu zdobycia w
kr�tkim czasie wielkiego
maj�tku, jak uda� si� do Oparu i
zabra� gar�� klejnot�w,
znajduj�cych si� w tamtejszych
podziemiach - odpar� Tarzan.
- B�d� bardzo ostro�ny Jane!
Prawdopodobnie mieszka�cy Oparu
nigdy nawet si� nie dowiedz� o
moim powt�rnym tam przybyciu i
pozbawieniu ich cz�ci skarbu,
kt�rego istnienia nawet si� nie
domy�laj�; tak, jak nie
domy�liliby si� prawdziwej
warto�ci klejnot�w, gdyby nawet
wpad�y w ich r�ce!
Stanowcze brzmienie jego g�osu
przekona�o Jane, i� nic nie
wsk�ra swymi rozmowami na ten
temat.
Werper nas�uchiwa� przez
chwil�, nast�pnie wycofa� si� z
kryj�wki w obawie, aby go nie
dostrze�ono. Powr�ci� na
werand�, pal�c papierosy - jeden
po drugim - w radosnym
podnieceniu.
Nazajutrz, podczas �niadania,
Werper oznajmi� sw�j zamiar
rych�ego odjazdu. Poprosi�
Tarzana o pozwolenie polowania
na grubsz� zwierzyn� w krainie
Wazyr�w. Lord Greystoke udzieli�
mu go ch�tnie.
Dwa dni strawi� Belg na
przygotowaniach do podr�y;
wreszcie opu�ci� farm� ze swymi
lud�mi, w towarzystwie jednego
Wazyra, przewodnika - u�yczonego
mu przez Lorda Greystoke'a.
Gromada przeby�a zaledwie kilka
kilometr�w, gdy Werper, udaj�c
chorob�, poleci� rozbi� namioty.
Odes�a� Wazyra m�wi�c mu, i�
przy�le po niego, gdy tylko
poczuje si� zdolny do dalszej
w�dr�wki. Gdy wojownik oddali�
si�, Belg wezwa� jednego z
najbardziej zaufanych ludzi
Achmeda Zeka. Wys�a� go z
powrotem w stron� farmy
Greystoke'�w rozkazuj�c mu, by
�ledzi� Tarzana; gdy tylko
zauwa�y, w jakim kierunku Anglik
ruszy w drog�, ma wraca�
natychmiast z t� wiadomo�ci� do
obozu.
Belg nie potrzebowa� nawet
d�ugo czeka� na wiadomo�ci, ju�
bowiem nazajutrz pos�aniec
wr�ci� donosz�c, �e Tarzan na
czele pi��dziesi�ciu Wazyr�w
wyruszy� wczesnym rankiem w
kierunku po�udniowo_wschodnim.
Werper przywo�a� g��wnego
przewodnika i, wr�czywszy mu
list, powiedzia�:
- Wy�lij natychmiast go�ca z
tym pismem do Achmeda Zeka. Sam
pozostaniesz tu, w obozie i
b�dziesz oczekiwa� na dalsze
rozkazy moje lub Achmeda. Gdyby
ktokolwiek z farmy Greystoke'�w
chcia� si� ze mn� widzie�
powiesz, �e le�� w namiocie
ob�o�nie chory i nie przyjmuj�
nikogo. Teraz wybierz mi sze�ciu
najwytrwalszych tragarzy i
sze�ciu najbitniejszych askar�w;
chc� z nimi uda� si� w �lad za
Anglikiem aby odkry� miejsce, w
kt�rym s� zakopane jego skarby.
Gdy Tarzan, odziany na sw�j
ulubiony spos�b tylko w
lamparci� sk�r� i uzbrojony w
my�liwski n�, w��czni� oraz
lasso prowadzi� dzielnych
Wazyr�w w stron� wymar�ego grodu
Oparu, Werper szed� w �lad za
nim przez d�ugie i skwarne dni.
W nocy rozbija� ob�z w pobli�u
jego legowiska.
Tymczasem Achmed Zek z ca��
swoj� dru�yn�, p�dzi� na
po�udnie do farmy Greystoke'�w.
Dla Tarzana wyprawa ta
stanowi�a niemal�e niedzieln�
wycieczk�. Jego cywilizowanie i
og�ada towarzyska by�y tylko
zewn�trznym pancerzem i gdy
tylko nadarza�a si� ku temu
sposobno��, z ch�ci� zrzuca� je
z siebie, razem z niewygodn�
europejsk� odzie��. Jedynie
mi�o�� do ukochanej �ony
sk�ania�a Tarzana do
zachowywania pozor�w
ucywilizowania; w g��bi serca
czu� on jednak�e pogard� dla
hipokryzji i fa�szu, panuj�cych
w tzw. sferach towarzyskich;
nawet pi�kne przejawy �ycia, jak
muzyka i literatura, uwa�a� on
nie za owoce kultury, ale
pierwiastki, kt�re przetrwa�y,
pomimo jej szkodliwego wp�ywu.
- "Poka�cie mi cho�by jednego
t�ustego, op�ywaj�cego w zbytki
tch�rza - mawia� - kt�ry
kiedykolwiek zdo�a� wyda� z
siebie jak�kolwiek podnios��
ide�. Tylko w�r�d szcz�ku broni,
g�odu i niebezpiecze�stw, w
walce o byt, wobec grozy
�mierci... w obliczu Boga,
wcielonego w najpot�niejsze
si�y natury, budz� si�
najszlachetniejsze uczucia i
rodz� najszczytniejsze ludzkie
my�li!"
Dlatego Tarzan powraca� z
ut�sknieniem na �ono przyrody;
niby kochaj�cy syn po d�ugiej
roz��ce z matk�.
W rzeczywisto�ci jego
Wazyrowie przewy�szali go
poziomem cywilizacji; nie jadali
innego mi�sa jak pieczone -
podczas gdy ulubionym pokarmem
Tarzana by�o mi�so surowe,
przesycone woni� krwi, chocia�
ze wzgl�du na pozory wstydzi�
si� wobec swych poddanych
oddawa� temu upodobaniu. Z tych
samych przyczyn polowa� u�ywaj�c
�uku lub w��czni, zamiast rzuca�
si� na zwierzyn� znienacka -
zatapiaj�c swe mocne z�by w
gardle upatrzonej ofiary...
W ko�cu odezwa�y si� w nim
pierwotne instynkty, kt�re jako
niemowl� wyssa� z piersi swej
dzikiej matki mlecznej, Kali.
PO��da� gor�cej krwi �wie�o
rozszarpanej zwierzyny; musku�y
pr�y�y mu si� pragnieniem
zmagania z pot�g� dzikiej
d�ungli, w kt�rej ustawiczna
walka o byt stanowi�a dla�
jedyne prawo istnienia przez
pierwsze dwadzie�cia lat �ycia.
Rozdzia� III
Wezwanie d�ungli
Pod dzia�aniem tych
przyt�umionych, a jednak tak
silnych instynkt�w
cz�owiek_ma�pa przewraca� si�
pewnej nocy na swym pos�aniu z
traw w obr�bie ma�ej ciernistej
"bomy", stanowi�cej wzgl�dn�
ochron� dla ma�ej karawany przed
ewentualn� napa�ci� wielkich
drapie�nik�w z d�ungli.
Jeden z wojownik�w sta� na
wp� drzemi�c, na warcie; od
czasu do czasu podsyca� ogie�,
niezb�dny dla odstraszenia
dzikich zwierz�t, kt�rych ��te
�lepia po�yskiwa�y z oddali w
ciemno�ciach. Wycia i ryki
wielkich kot�w, zmieszane z
odg�osami innych, mniejszych
mieszka�c�w d�ungli, roznieca�y
coraz gor�tszy p�omie� w sercu
angielskiego dzikiego Lorda.
Wreszcie, nie mog�c zasn��
zerwa� si� z pos�ania. Cichutko,
niby widmo, przeskoczy� przez
ciernist� bom� i wdrapa� si� na
rosn�ce opodal roz�o�yste
drzewo, niedostrze�ony nawet
przez odwr�conego do� plecami,
czarnego wojownika.
Rozpocz�� sw� ulubion�
w�dr�wk� po olbrzymich drzewach
w d�ungli, przeskakuj�c z
rozkosz� z ga��zi na ga���.
Wreszcie wspi�� si� na
wierzcho�ek jednego z drzew i
zawisn�� tam przez chwil�
zwracaj�c twarz do Gora. *
Wyci�gn�� r�k�, jak gdyby
pozdrawiaj�c bladego kr�lewicza
nocy. Na wargach zadr�a� mu
okrzyk ma�piego samca, jednak
powstrzyma� si� od wydania go z
obawy, by nie zbudzi� czujno�ci
swych wiernych Wazyr�w, kt�rym
znane by�y dobrze straszliwe
instynkty w�adcy d�ungli.
W j�zyku Tarzana oznacza to
ksi�yc.
Posuwa� si� naprz�d z jeszcze
wi�ksz� ostro�no�ci� ni�
wcze�niej - teraz bowiem tropi�
zwierzyn�. Powoli Tarzan zsun��
si� na ziemi� i j�� skrada� si�
w ciemno�ciach, w�r�d wysokich
krzew�w i g�stych traw, dok�d
nie dochodzi�y nawet promienie
ksi�yca. Od czasu do czasu
k�ad� si� na ziemi i w�szy�
dooko�a. Wreszcie starania jego
zosta�y wynagrodzone, natrafi�
bowiem na trop Bary. * Obliza�
si� mimowolnie, a z jego
arystokratycznych warg wydoby�
si� g�uchy pomruk. Opad�y z
niego ostatnie �lady
cywilizacji, by� w owej chwili
znowu tylko pierwotnym
cz�owiekiem_�owc�. W�r�d
rozlicznych odcisk�w,
pozostawionych przez ci�kie
�apy wi�kszych drapie�nik�w
rozeznawa�, z dziwn�
przenikliwo�ci�, j�drne i
g��bokie �lady pozostawione
przez chy�e nogi jelenia.
W j�zyku Tarzana oznacza to
jelenia.
Niebawem rozchodz�ca si� wo�
smuk�ego rogacza przekona�a go,
�e ofiara znajduje si�
niedaleko. Tarzan wspi�� si�
zn�w na drzewo. Zr�cznymi
skokami posuwa� si� w stron�, z
kt�rej dochodzi� �w zapach. Nie
up�yn�o wiele czasu, gdy
cz�owiek_ma�pa spostrzeg� Bar�,
stoj�cego na oblanej ksi�ycowym
�wiat�em polance. Przesun�� si�
na drzewo, rosn�ce tu� nad
miejscem, gdzie sta� jele� - i
skoczy� znienacka na nic nie
podejrzewaj�cego z�ego Bar�,
kt�ry pod niespodziewanym
ci�arem ukl�k� na ziemi. Zanim
zdo�a� si� podnie��, Tarzan
zanurzy� mu n� w serce. W
chwili gdy, stoj�c na ciele swej
ofiary, zamierza� wyda� sw�j
zwyci�ski okrzyk, wiatr
przyni�s� jego nozdrzom now�
wo�, kt�ra zmusi�a go do
milczenia. Jego dzikie oczy
uparcie wpatrywa�y si� w stron�,
sk�d nadchodzi�a. W par� minut
p�niej rozst�pi�y si� tam
w�a�nie wysokie trawy i Numa *
wst�pi� na scen� majestatycznym
krokiem. ��to_zielone �lepia
zwierza utkwione by�y w
Tarzanie. Wzrok ten wyra�a�
zazdro�� wobec szcz�liwego
�owcy, lew bowiem tej nocy nie
mia� szcz�cia.
W j�zyku Tarzana okre�lenie
Numa oznacza lwa.
Z ust cz�owieka_ma�py wydoby�
si� gro�ny pomruk... Numa
r�wnie� odpowiedzia� mruczeniem,
stoj�c ci�gle w miejscu. Macha�
tylko z wolna ogonem. Tarzan,
rzuciwszy si� na sw�j �up,
wykroi� z niego spory kawa�, nie
przestaj�c gro�nie mrucze�
mi�dzy jednym a drugim k�sem.
Numa patrzy� z coraz bardziej
nasilaj�c� si� w�ciek�o�ci�. Lew
nie mia� nigdy przedtem
styczno�ci z Tarzanem i by� nim
mocno zaintrygowany. Oto widzia�
istot� o ludzkim wygl�dzie i
zapachu, z do�wiadczenia za�
wiedzia� i� mi�so ludzkie,
aczkolwiek nie nale�y do
najprzedniejszych gatunk�w, jest
�atwe do zdobycia. Zbija�y go
jednak z tropu pomruki owego
dziwnego stworzenia,
przypominaj�ce mu jego
zaci�tych, d�ugor�kich wrog�w.
Dlatego w�a�nie nie rzuci� si� z
miejsca na szcz�liwego �owc�,
cho� wo� przesi�kni�tego krwi�
mi�sa Bary doprowadza�a go
nieomal do szale�stwa. Tarzan
nie spuszcza� Numy z oka,
zgaduj�c dobrze co dzia�o si� w
jego m�zgu. Wreszcie lew,
straciwszy cierpliwo��, przesta�
macha� ogonem. Cz�owiek_ma�pa
rozumiej�c dobrze co to mog�o
znaczy�, chwyci� w z�by reszt�
jeleniego uda i da� susa na
drzewo, w�a�nie w chwili gdy
Numa rzuci� si� na� z szybko�ci�
mkn�cej strza�y.
Nie oznacza�o to bynajmniej
l�ku ze strony Tarzana. �ycie w
d�ungli toczy si� wed�ug
prawide�, r�ni�cych si� od
zasad panuj�cych w naszym �yciu.
Gdyby Tarzan czu� si�
zg�odnia�y, by�by niew�tpliwie
napad�, tak jak to zdarzy�o si�
ju� nieraz, i na lwa. Tym razem
jednak po�ywi� si� do syta,
dlatego schroni� si� na drzewo,
spogl�daj�c jedynie z niech�ci�
na Num�, kt�ry zabiera� si� do
po�arcia resztek jego zdobyczy.
Postanowi� lwa ukara�.
Przeskoczy� na s�siednie drzewo,
na kt�rym ros�y twarde, okr�g�e
owoce. Bez obawy j�� ciska� nimi
we lwa. Zwierz�, skowycz�c z
b�lu, zmuszone by�o przerwa�
uczt�. Wkr�tce jednak lew
zamilk� i, stan�wszy mi�dzy
drzewami ocieniaj�cymi polank�
j�� wyra�niej w�szy� now�
zwierzyn�. Cz�owiek_ma�pa,
otar�szy zat�uszczone palce o
swe nagie biodra pu�ci� si�,
skacz�c z drzewa na drzewo, w
�lad za Num�.
Ju� wkr�tce obydwaj, dziki kot
i dziki cz�owiek, jednocze�nie
prawie dostrzegli zwierzyn�, o
kt�rej blisko�ci powiadomi�y ich
ju� wcze�niej wra�liwe nozdrza.
By� ni� czarny cz�owiek.
Tarzan rozpozna� po woni, �e to
starzec. Istotnie, wkr�tce z
g�stwiny wy�oni� si� zgarbiony,
brzydki, zwi�d�y staruszek: ca�y
wytatuowany, okryty sk�r� hieny.
Tarzan rozpozna� po kolcach,
kt�re ten nosi� w uszach, �e by�
to czarownik. Wyczekiwa� teraz
ataku Numy na starca z
oboj�tno�ci�, albowiem nie czu�
zgo�a sympatii do czarownik�w.
Niebawem jednak przypomnia�
sobie, �e Numa w�a�nie
przyw�aszczy� sobie bezprawnie
reszt� jego �upu. Zatem w
chwili, gdy lew chwyci� ju�
swymi k�ami nieszcz�snego
czarownika, cz�owiek_ma�pa spad�
kotu na grzbiet, zanurzaj�c sw�j
n� pomi�dzy jego �ebra.
Jednocze�nie swe mocne z�by
zatopi� w karku wij�cego si� ju�
z b�lu zwierz�cia.
Przez chwil� trwa�a walka. Lew
szamota� si�, rycz�c w�ciekle i
usi�uj�c daremnie pozby� si�
okrutnej istoty, siedz�cej mu na
grzbiecie. Tarzan nie wypuszcza�
go ze swego u�cisku ani nie
odrywa� z�b�w od jego karku,
wiedz�c dobrze, i� gdyby cho� na
chwil� je rozlu�ni�, dosta�by
si� niechybnie w moc zranionego,
niemniej jednak gro�nego kr�la
zwierz�t. Czarownik, le��c
bezw�adnie w miejscu, w kt�rym
go napad� lew, przypatrywa� si�
os�upia�ym wzrokiem tym zapasom
- nie mog�c poj��, kim by�a owa
dziwna istota walcz�ca z
pot�nym Simb�. Bra� j� za
jakiego� bo�ka d�ungli. Nagle
oczy czarownika zab�ys�y jakim�
odleg�ym wspomnieniem..
Przypomnia� sobie nagle, �e
przed laty widzia� ju� takie
samo zjawisko. W�wczas jednak
owa istota by�a bia�osk�rym
m�odzie�cem, bujaj�cym si� w
ga��ziach drzew w towarzystwie
gromady wielkich ma�p.
Gdy zwyci�ony Simba leg�
martwy na ziemi a bo�ek d�ungli,
stan�wszy na jego cielsku, wyda�
straszliwy okrzyk zwyci�stwa,
stary Murzyn uzna�, �e jego
ostatnia godzina nadesz�a.
Bardziej nawet l�ka� si�
�mierci z r�k owej bia�osk�rej
istoty ni� tej, jaka mu grozi�a
w �apach martwego ju� teraz lwa.
Rozdzia� IV
Przepowiednia si� sprawdza
Wreszcie Tarzan zwr�ci� uwag�
na le��cego bezw�adnie
staruszka. Nie zabi� bynajmniej
Numy w ch�ci ocalenia �ycia
Murzynowi; teraz jednak, widz�c
go bezbronnego i cierpi�cego, w
swym dzikim sercu poczu� co� w
rodzaju lito�ci. Dawniej by�by
bez wahania dobi� starego
czarownika. Cywilizacja jednak
zrobi�a swoje; zmi�kczy�a i
z�agodzi�a jego krwio�ercze
instynkty, nie czyni�c go
bynajmniej tch�rzliwym. Pochyli�
si� nad dysz�cym resztkami si�
starcem; obmy� mu rany, tamuj�c
tryskaj�c� z nich obficie krew.
- Kim jeste�? - zagadn��
dr��cym g�osem starzec.
- Jestem Tarzan. Ma�pi Tarzan!
- odpar� cz�owiek_ma�pa z
wi�ksz� dum�, ni� gdyby wym�wi�
swoje nazwisko rodowe: "John
Clayton, Lord Greystoke"...
Czarownik zadr�a�
konwulsyjnie, przymykaj�c oczy.
Gdy je otworzy� znowu, w jego
spojrzeniu malowa�a si� t�pa
rezygnacja wobec okrutnej
�mierci, jakiej spodziewa� si�
niechybnie z r�k strasznego
le�nego diab�a.
- Czemu mnie nie dobijasz? -
zapyta�.
- Dlaczeg� mia�bym ci� zabi�?
- odpowiedzia� pytaniem Tarzan.
- Nie skrzywdzi�e� mnie
przecie�, a �mier� ju� i tak na
ciebie czyha. Przyni�s� ci j�
Numa.
- Nie zabijesz mnie wi�c? -
g�os starca zadr�a� niek�amanym
zdumieniem.
- Ocali�bym ci�, gdybym tylko
m�g�. Ale, niestety, �ycie
uchodzi z ciebie. Dlaczego
pos�dzasz mnie o pragnienie
zadania ci �mierci?
Starzec milcza� przez chwil�.
Wreszcie, zebrawszy ostatek si�,
przem�wi�:
- Zna�em ci� za dawnych
czas�w, kiedy chadza�e� po
d�ungli razem z wodzem Mbong�.
By�em ju� znachorem w�wczas, gdy
powali�e� Kulong� i jego
gromad�, gdy okrada� nasze chaty
i porywa�e� nasze garnki z
trucizn�. Z pocz�tku nie
pozna�em ciebie, ale p�niej
przypomnia�em sobie wszystko.
Wszak jeste� ow� bia�osk�r�
ma�p�, kt�ra mieszka�a z ma�pami
kosmatymi i dr�czy�a
mieszka�c�w wioski Mbongi. Ty
jeste� owym le�nym bo�kiem;
zwali�my ci� "Munango Keewati".
Wystawiali�my ci �ywno�� przed
progiem naszych chat, �ywno��,
kt�r� spo�ywa�e� ch�tnie.
Powiedz mi - zanim skonam -
jeste� cz�owiekiem czy diab�em?
- Jestem cz�owiekiem! -
odpowiedzia� z u�miechem Tarzan.
Starzec westchn��, potrz�saj�c
g�ow�.
- Stara�e� si� wyrwa� mnie z
pazur�w Simby - rzek� - chc� ci�
wi�c za to wynagrodzi�. Jestem
znachorem, czarownikiem.
Pos�uchaj mnie wi�c, bia�y
cz�owieku! Widz� dni kl�ski,
zbieraj�ce si� nad twoj� g�ow�.
Pisane to jest w twojej w�asnej
krwi, kt�r� umaza�em teraz moj�
d�o�. Bo�ek, pot�niejszy od
ciebie powstanie i pokona ci�,
mocarzu! Zawr�� z drogi, Munango
Keewati! Zawr��, zanim b�dzie za
p�no. Wielkie niebezpiecze�stwo
za tob�, jednak�e straszniejsze
jest to, kt�re ci� czeka...
Widz�... - Tu urwa�, westchn��
g��boko, a wraz z westchnieniem
ulecia�o ze� �ycie. Pobudzona
ciekawo�� Tarzana nie zosta�a
zaspokojona.
By�o ju� p�no, gdy
cz�owiek_ma�pa powr�ci� do bomy
i u�o�y� si� na spoczynek. Jego
nieobecno�� przesz�a
niespostrze�enie, wojownicy
chrapali smacznie w swych
legowiskach. Tarzan le�a� teraz
cicho, rozmy�laj�c nad s�owami
czarownika...
Gro�na przestroga w nich
zawarta nie sk�oni�a go jednak
do zaniechania w�dr�wki. Gdyby
m�g� przewidzie�, na jak
straszne niebezpiecze�stwa
zostanie nara�ona najdro�sza mu
istota - bez wahania pod��y�by w
stron� farmy, nie my�l�c o
wydobyciu z�ota ukrytego w
pieczarach Oparu.
Tego ranka inny bia�y
cz�owiek, ukryty w pobli�u bomy
zastanawia� si� nad czym�,
us�yszanym dzisiejszej nocy.
Omal�e chcia� si� wyrzec swego
postanowienia i wr�ci� tam, sk�d
przyszed�. By� to Werper,
morderca. Us�yszawszy w nocy
zwyci�ski okrzyk ma�piego samca,
wydany przez Tarzana, przej�ty
zosta� zabobonnym l�kiem. Od
ucieczki powstrzyma� go jedynie
strach przed zemst� okrutnego
Achmeda Zeka.
Tymczasem ma�pi Tarzan kroczy�
uparcie naprz�d, w stron� ruin
Oparu. Za nim za�, niby szakal,
skrada� si� Werper. Jedynie B�g
wiedzia� tylko, jakie tych dw�ch
w�drowc�w czekaj� koleje...
Tarzan przystan�� na skraju
doliny, sk�d wida� by�o z�ocone
kopu�y i minarety Oparu. Chc�c
zachowa� nale�yt� ostro�no��,
postanowi� uda� si� do jaskini
skarb�w dopiero o zmroku.
Wyruszy� wi�c noc�. Werper,
kt�ry wspina� si� po ska�ach w
�lad za cz�owiekiem_ma�p�, w
ci�gu dnia za� ukrywa� si� w�r�d
kamieni g�rskich szczyt�w,
post�powa� i teraz jego tropem.
Kamienie, kt�rymi by�a obsiana
dolina, tudzie� wielkie bloki
granitu, okalaj�ce wymar�y gr�d
Oparu, stanowi�y wygodn� os�on�
dla Belga, posuwaj�cego si� z
wolna w ich cieniu. Wreszcie
ujrza� jak olbrzymi
cz�owiek_ma�pa, wspi�wszy si� na
wierzcho�ek stromej ska�y,
spu�ci� si� ze� i w ko�cu znik�
mu z oczu. Sapi�c i dysz�c,
Werper wgramoli� si� na ska�� i
j�� rozgl�da� si� doko�a. Chcia�
wypatrze� kryj�wk�, do kt�rej
uda� si� Tarzan, by p�niej
sprowadziwszy swoich ludzi,
ob�owi� si� schowanymi w niej
skarbami.
Niebawem zauwa�y� w�sk�
szczelin� w ska�ach, a w niej
wykute stopnie, na kt�rych wida�
by�o �lady wielu wiek�w.
Szczelina ta prowadzi�a w sam�
g��bi� granitowego wa�u. Werper
ukry� si� za kup� kamieni, by
nie by� spostrze�onym przez
Tarzana, kt�ry m�g� nadej��
niespodziewanie.
Tymczasem cz�owiek_ma�pa,
wyprzedziwszy go znacznie,
schodzi� po stopniach szczeliny.
Wreszcie doszed� do starych
drewnianych drzwi, kt�re
otworzy�. Znalaz� si� wkr�tce we
wn�trzu skarbca gdzie, przed
wiekami, r�ce dawnych
mieszka�c�w tej krainy u�o�y�y
starannie sztaby z�ota,
przeznaczone dla w�adc�w owego
rozleg�ego l�du zalanego obecnie
przez fale pot�nego Atlantyku.
�aden g�os nie m�ci� ciszy tej
podziemnej kryj�wki. Nie by�o tu
�ladu obecno�ci ludzkiej od
czasu ostatniego pobytu Tarzana.
Wreszcie, zadowolony, powr�ci�
na wierzcho�ek ska�y.
Werper ze swej kryj�wki
widzia� jak kierowa� si� teraz w
stron� zbocza g�ry stoj�cej
naprzeciw doliny, w kt�rej
Wazyrowie oczekiwali na znak od
swego pana. W�wczas wyszed� z
ukrycia i, namacawszy nog�
stopnie ukryte w szczelinie,
zapu�ci� si� w jej mroki.
Cz�owiek_ma�pa, stan�wszy na
zr�bie zbocza, wyda� trzy razy
ryk typowy dla zg�odnia�ego lwa.
Po trzecim, z oddali dolecia� go
taki sam. To Basuli, dow�dca
Wazyr�w, pos�ysza� wezwanie
swego pana i przes�a� mu
odpowied�.
Tarzan wr�ci� teraz do
skarbca. Wiedzia�, �e w ci�gu
paru godzin nadejd� czarni
wojownicy, aby zabra� nowe
zapasy z�ota.
Sze�� razy odby� drog� do
skarbca i z powrotem, przenosz�c
po osiem sztab naraz, nie
uginaj�c si� nawet pod
brzemieniem ci�aru. Gdy
wreszcie nadeszli czarni
wojownicy, u wej�cia do
pieczary le�a�o ju�
czterdzie�ci osiem sztab. Z
kolei Wazyrowie weszli do
skarbca i wynie�li stamt�d
kolejne pi��dziesi�t dwie
sztuki; razem wi�c zosta�o
zgromadzonych sto ci�kich sztab
szczerego z�ota. T� w�a�nie,
miliardow� fortun�, Tarzan
zamierza� przewie�� do swojej
farmy.
Po tym, gdy ostatni z Wazyr�w
wyszed� z pieczary,
cz�owiek_ma�pa powr�ci� tam
jeszcze, aby po raz ostatni
spojrze� na owe cuda ukryte
przed ludzk� chciwo�ci�. Na
kr�tko pogr��y� si� w zadumie.
Przed oczami stan�y mu prze�yte
tutaj chwile. Jego pierwsze
wej�cie do skarbca, kt�ry odkry�
przypadkiem, uciekaj�c z
podziemi, gdzie zosta� uwi�ziony
przez La, kap�ank� czcicieli
S�o�ca. Teraz ponownie
przypomnia� sobie, jak le�a� na
kamiennym o�tarzu, przeznaczony
na ofiar� dla okrutnego bo�ka.
Widzia� pi�kn� La, stoj�c� nad
nim z no�em ofiarnym, gotow�
wymierzy� mu �miertelny cios.
S�ysza� radosny pomruk
otaczaj�cych j� kap�an�w i
kap�anek wyczekuj�cych, a�
wytry�nie z niego krew, kt�r�
b�d� mogli pi� ku czci swego
p�omiennego bo�ka.
Potem brutalna przerwa
wywo�ana przez Tha, szalonego
kap�ana ��dnego krzywdy kap�anki
La. Jego �mier� pod morderczym
ciosem, zadanym mu przez
Tarzana, kt�ry - widz�c
niebezpiecze�stwo gro��ce La -
wyrwawszy z jej d�oni n�
ofiarny, zanurzy� go bez wahania
w pier� szale�ca. Po czym,
korzystaj�c z powszechnego
oszo�omienia, rzuci� si� do
ucieczki. Wszystkie te sceny
plastycznie ukazywa�y si� teraz
zadumanemu w�drowcowi. Zacz��
si� zastanawia�: "Czy La
dotychczas jeszcze rz�dzi
�wi�tyniami wymar�ego
miasta...". Wreszcie, zgasiwszy
uprzednio �wiec�, zwr�ci� si� ku
wyj�ciu.
Ukryty szpieg tymczasem
wyczekiwa� na jego odej�cie, aby
sam, posiad�szy ju� tajemnic�,
wr�ci� do swych ludzi i wraz z
nimi wybra� z pieczary znaczn�
cz�� skarb�w.
Wazyrowie wydostali si�
w�a�nie z pieczary i gramolili
si� na ska��. Tarzan,
otrz�sn�wszy si� z zadumy,
powoli skierowa� si� za nimi.
Skulony w cieniu pieczary
Werper podni�s� si� z ukrycia. Z
lubo�ci� podni�s� sztabk� z�ota,
g�adz�c j� chciwie r�kami. W
my�li liczy� ju� swoje bogactwa
i snu� przer�ne plany na
przysz�o��.
Tarzan marzy� ju� o radosnym
powrocie do domu i u�cisku
drogich ramion, oplataj�cych mu
szyj�. Jednocze�nie jednak
zabrzmia�a mu w uszach z�owroga
wr�ba starego znachora.
W�wczas to, w przeci�gu kilku
sekund, nadzieje owych dw�ch
ludzi zosta�y rozwiane; jeden
bowiem w przyst�pie trwogi,
zapomnia� o w�asnej chciwo�ci.
Drugi pogr��ony zosta� w mroki
zupe�nego zapomnienia: oto kawa�
ska�y oderwawszy si� od
sklepienia spad� mu na g�ow�,
ci�ko go rani�c i pozbawiaj�c
przytomno�ci...
Rozdzia� V
O�tarz p�omiennego bo�ka
Sta�o si� to w chwili gdy
Tarzan, zamkn�wszy drzwi za
sob�, skierowa� si� w stron�
wyj�cia. Nag�e trz�sienie ziemi
wstrz�sn�o posadami pieczary.
Wielkie granitowe bloki
odpadaj�c od sklepienia
zatarasowa�y szczelin� s�u��c�
za przej�cie. Pod ci�arem
spadaj�cego kamienia Tarzan
upad� w ty�, na drzwi, kt�re
ust�pi�y pod jego ci�arem -
tak, �e jego cia�o potoczy�o si�
bezw�adnie na �rodek skarbca.
Pieczara ucierpia�a stosunkowo
niewiele wskutek trz�sienia:
kilka sztabek z�ota stoczy�o si�
z g�rnych warstw �cian, s�ycha�
by�o g�uche trzaski w
sklepieniu. Niebawem zreszt�
wszystko ucich�o, a kataklizm
nie powt�rzy� si� ju� wi�cej.
Werper, rzucony na ziemi�
gwa�towno�ci� wstrz�su,
przyszed� wkr�tce do siebie.
Przekonawszy si�, �e nie poni�s�
szwanku, powoli stan�� na nogi.
PO omacku doszed� do
przeciwleg�ego kra�ca pieczary
szukaj�c �wiecy, pozostawionej
tam przez Tarzana. Ju� bowiem ze
swego ukrycia jak Lord
Greystoke, zgasiwszy �wiec�,
umie�ci� j� na jednej z
wystaj�cych ze �ciany sztabek
z�ota.
Przy pomocy zapa�ek odnalaz�
j� wreszcie, zapali� i j��
rozgl�da� si� na wszystkie
strony w poszukiwaniu mo�liwo�ci
ucieczki. Oswoiwszy si� z md�ym
�wiat�em rzucanym przez ogarek
zauwa�y� w otwartych drzwiach
Tarzana, le��cego bezw�adnie w