1954

Szczegóły
Tytuł 1954
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1954 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Edgar Rice Burroughs Tarzan i klejnoty Oparu Powie�� Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 Prze�o�y�a z j�z. angielskiego J. Colonna_Walewska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z Wydawnictwa "Nakom", Pozna� 1989 Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y L. Wi�ckowska i D. Jagie��o Rozdzia� I Belg i Arab Wy��cznie urokowi swego nazwiska porucznik Albert Werper zawdzi�cza� to, �e uda�o mu si� unikn�� wi�zienia. Pocz�tkowo odczuwa� wdzi�czno�� za to �e, zamiast by� postawiony przed s�dem wojennym (na co sobie zas�u�y�) zosta� wys�any do tego "przekl�tego" Konga. Jednak sze�� miesi�cy monotonnego �ycia, straszliwe odosobnienie i samotno�� dokona�y w nim zmiany. M�odzieniec ci�gle rozmy�la� nad swoim losem. Dni up�ywa�y mu na u�alaniu si� nad sob�. W ko�cu owe �ale wzbudzi�y w jego chwiejnym i niezbyt rozs�dnym umy�le nienawi�� do tych, kt�rzy go tu wys�ali: do ludzi, dla kt�rych jeszcze niedawno czu� wdzi�czno�� za oszcz�dzenie mu ha�by degradacji. Szkoda mu by�o weso�ego �ycia w Brukseli. Tak jak nigdy nie �a�owa� grzech�w, kt�re spowodowa�y jego wygnanie z tej najweselszej spo�r�d stolic. Z biegiem czasu nienawi�� jego skupi�a si� na przedstawicielu tej w�adzy, kt�ra go tu wygna�a: na kapitanie za�ogi, jego bezpo�rednim zwierzchniku. Oficer �w posiada� natur� ch�odn� i milcz�c�. Nie wzbudza� wielkiego przywi�zania u wojskowych ni�szej rangi pozostaj�cych pod jego rozkazami. Jednak czarni �o�nierze z jego oddzia�u szanowali go i czuli przed nim respekt. Werper zwyk� by� ca�ymi godzinami wpatrywa� si� z nienawi�ci� w swego prze�o�onego w czasie, gdy obydwaj siadywali wieczorem na wsp�lnej werandzie, pal�c papierosy w milczeniu - kt�rego �aden z nich nie pr�bowa� przerywa�. Szalona nienawi�� porucznika zmieni�a si� z czasem w rodzaj manii. T�umaczy� sobie ponure usposobienie kapitana ch�ci� ubli�enia mu z powodu jego dawnych wybryk�w. Wyobrazi� sobie, i� zwierzchnik gardzi nim; burzy� si� wi�c w sobie i szykowa� si� do zemsty. A� pewnego razu szale�stwo jego wybuchn�o ��dz� mordu. Po�o�y� palec na cynglu rewolwera zwieszaj�cego mu si� u pasa. Oczy mu si� zw�zi�y, brwi zmarszczy�y ponuro. Wreszcie odezwa� si�: - Ubli�y�e� mi ostatni raz - zawo�a�, zrywaj�c si� na r�wne nogi. - Jestem oficerem i szlachcicem, nie b�d� wi�c znosi� d�u�ej takiego traktowania - nie porachowawszy si� z tob�! Kapitan odwr�ci� si� do m�odszego oficera z wyrazem zdumienia na twarzy. Zdarza�o mu si� ju� nieraz przedtem widzie� ludzi, ogarni�tych szale�stwem d�ungli; szale�stwem samotno�ci, ponurych rozmy�la�, z domieszk� - by� mo�e - gor�czki. Powsta� wyci�gaj�c d�o�, aby j� oprze� na ramieniu Werpera. Uspokajaj�ce s�owa przestrogi by�y ju� na jego ustach; nie zosta�y jednak wym�wione. Werper, wzi�wszy ruch zwierzchnika za gest obelgi, nacisn�� cyngiel rewolweru. Tamten nie uszed� nawet kroku, gdy mordercza kula przeszy�a mu serce. Upad�, nie wydaj�c j�ku... W�wczas mg�y, zasnuwaj�ce umys� Werpera rozst�pi�y si�: oto ujrza� sw�j post�pek w �wietle, w jakim zobaczy�by go ka�dy �wiadek tej potwornej zbrodni. Us�ysza� podniecone okrzyki w �o�nierskich kwaterach oraz kroki ludzi, biegn�cych ku niemu. - Schwytaj� go; je�li za� nie zabij� go na miejscu, zawioz� do najbli�szego miasta w Kongo, gdzie trybuna� wojenny ska�e go niechybnie na kar� �mierci! Werper bynajmniej nie chcia� umiera�. Nigdy jeszcze nie pragn�� �ycia tak, jak w owej chwili - kiedy utraci� prawo do niego. Ludzie zbli�ali si� coraz bardziej. C� mu pozosta�o do zrobienia? Rozejrza� si� wok�, jak gdyby szukaj�c przyczyny, kt�ra t�umaczy�aby jego post�pek; nie znalaz� jednak nic opr�cz trupa cz�owieka, kt�rego u�mierci� bez powodu. Zrozpaczony, odwr�ci� si� i �ciskaj�c mocno w d�oni rewolwer zacz�� ucieka� przed nadbiegaj�cymi �o�nierzami w kierunku wyj�cia z obozu. Na wysoko�ci bramy zatrzyma�a go warta. Werper nie pr�bowa� nawet zaimponowa� stra�nikowi swoj� rang�, lecz zmusi� do wypuszczenia go z obr�bu obozu. Wypali� z rewolweru, a gdy czarnosk�ry �o�nierz pad� bezw�adnie na ziemi�, zdar� z niego pas z nabojami oraz karabin i p�dem pu�ci� si� w stron� d�ungli. Po chwili znik� w jej ciemno�ciach. Przez ca�� noc Werper bieg� przed siebie. Od czasu do czasu powstrzymywa� go na chwil� w biegu ryk lwa; chwyta� w�wczas za bro�, got�w do obrony - i znowu bieg� naprz�d, w rzeczywisto�ci mniej l�kaj�c si� drapie�nik�w w d�ungli ani�eli �cigaj�cych go ludzi. Nadszed� wreszcie �wit, a uciekinier wci�� bieg� dalej. Uczucie g�odu i zm�czenia przezwyci�a�a trwoga przed sun�c� za nim pogoni�. Nie �mia� nawet zatrzyma� si� aby wypocz�� i ostatnim wysi�kiem zmusza� w�asne cia�o do przyspieszania kroku. Wreszcie straci� przytomno�� i opad� bezw�adnie na ziemi�, nie mog�c ju� dalej przeciwstawia� si� wyczerpaniu z g�odu i zm�czenia. Le��cego Werpera odnalaz� Achmed Zek, Arab. Ludzie Achmeda przebiliby od razu w��czniami cia�o odwiecznego wroga, ten jednak�e zadecydowa� inaczej. Najpierw chcia� wybada� Belga (a �atwiej by�o tego dokona� przed zamordowaniem go, ani�eli po tym fakcie). Poleci� przenie�� porucznika Alberta Werpera do swojego namiotu. Tam niewolnicy pocz�li zemdlonemu wlewa� w usta pokrzepiaj�ce wino, powoli przywracaj�c go do przytomno�ci. Kiedy porucznik otworzy� oczy, ujrza� wok� siebie twarze obcych, czarnych ludzi. U wej�cia do namiotu widnia�a posta� Araba. Nie by�o ani �ladu jego �o�nierzy. Arab spostrzeg�szy, �e wi�zie� otworzy� oczy, wszed� do namiotu. - Jestem Achmed Zek - oznajmi�. - A ty? Co robisz w moim kraju? Gdzie s� twoi �o�nierze? - Achmed Zek! - Serce Werpera zako�ata�o na d�wi�k tego imienia. Przecie� znajdowa� si� w r�kach jednego z najwi�kszych �otr�w w ca�ej Afryce: znanego wroga Europejczyk�w, a Belg�w przede wszystkim! Przez ca�e lata belgijskie oddzia�y wojskowe stara�y si� schwyta� w zasadzk� tego awanturnika wraz z jego band� - zawsze jednak wysi�ki ich spe�za�y na niczym. Jednak w�a�nie z powodu tej nienawi�ci Araba do Belg�w w uciekinierze zab�ysn�� promyk nadziei. On tak�e by� przecie� obecnie wyj�tym spod prawa wyrzutkiem. W ten spos�b dzielili identyczny los. Postanowi� wi�c uderzy� w t�, wsp�ln� im, strun�. - S�ysza�em o tobie - odpar�. - I szuka�em ciebie. Moi towarzysze obr�cili si� przeciwko mnie. Nienawidz� ich serdecznie. Teraz w�a�nie ich �o�nierze �cigaj� mnie, by mnie zabi�. Wiedzia�em, �e mnie przed nimi obronisz, poniewa� tak�e ich nienawidzisz. W zamian wst�pi� do twojego oddzia�u. Jestem dobrze wyszkolonym �o�nierzem, mog� dobrze walczy�. Twoi wrogowie s� r�wnie� moimi nieprzyjaci�mi. Achmed Zek w milczeniu ogarn�� spojrzeniem Europejczyka. Mn�stwo my�li przemkn�o mu przez g�ow�; mi�dzy innymi ta - i� s�owa niewiernego psa s� k�amliwe. M�g� on jednak r�wnie� m�wi� prawd� - a w takim uk�adzie propozycja jego by�a nie do pogardzenia ze wzgl�du na us�ugi, jakie jego bandzie m�g� odda� trenowany w rzemio�le wojennym Europejczyk. Achmed Zek spojrza� na Belga pos�pnie. Werperowi zamar�o serce z trwogi. Wreszcie Arab przem�wi�, cedz�c powoli s�owa: - Je�li mnie oszuka�e� - rzek� - zamorduj� ci�, w ka�dej chwili! Czego wi�cej, opr�cz pozostawienia ci� przy �yciu ��dasz za swoje us�ugi? - Na razie chodzi mi wy��cznie o utrzymanie - odpar� Werper. - P�niej, je�li si� oka�e, �e masz ze mnie po�ytek, dogadamy si� co do wynagrodzenia. W tej chwili jedynym pragnieniem Werpera by�o ocalenie w�asnego �ycia... Tak wi�c umowa stan�a. Porucznik Albert Werper sta� si� cz�onkiem bandy, rabuj�cej ko�� s�oniow� i handluj�cej niewolnikami pod przewodnictwem s�ynnego Achmeda Zeka. Przez d�ugie miesi�ce Belg - renegat towarzyszy� dzikim je�d�com pustyni. Wykazywa� r�wn� im zaciek�o�� w walce i okrucie�stwo w zabijaniu - tak, �e Achmed Zek, obserwuj�cy swego rekruta s�pim wzrokiem, nabra� w ko�cu do niego zaufania i nawet zacz�� mu si� zwierza� z w�asnych plan�w. Mi�dzy innymi Arab przemy�liwa� od dawna projekt pewnej wyprawy, niezmiernie trudnej do przeprowadzenia. Przy pomocy Europejczyka mog�a ona jednak zosta� uwie�czona powodzeniem. Postanowi� wi�c wybada� Werpera. - Czy s�ysza�e� o cz�owieku, kt�rego nazywaj� Tarzanem? - zapyta�. Werper kiwn�� potakuj�co g�ow�. - S�ysza�em o nim, jednak nie znam go wcale. - Gdyby nie on, mogliby�my bezpiecznie prowadzi� nasz handel, z wielk� dla nas korzy�ci� - m�wi� dalej Achmed Zek. - Przez ca�e lata walczy� z nami, wyp�dzaj�c nas z najzasobniejszej cz�ci kraju, uzbrajaj�c przeciwko nam czarnych, aby mogli nas przep�dzi�, gdy przyje�d�amy tu w celach handlowych. Jest bardzo bogaty. Gdyby�my mogli znale�� spos�b wyci�gni�cia od niego cz�ci z�ota, nie tylko �e zem�ciliby�my si� na nim, ale jeszcze otrzymaliby�my odszkodowanie za nasze nieudane wypady na krajowc�w, nad kt�rymi on roztacza opiek�. Werper wyci�gn�� papierosa ze srebrnej papiero�nicy i zapali�, zaci�gaj�c si� g��boko. - Czy masz jaki� plan, aby zmusi� go do zap�aty? - zagadn��. - Ma on �on� - odpar� Achmed Zek - uwa�an� powszechnie za pi�kno��. Gdyby Tarzan nie chcia� wyp�aci� dostatecznego okupu, otrzymaliby�my za ni� spor� sum� na p�nocy. Werper opu�ci� g�ow� w zamy�leniu. Achmed Zek sta�, czekaj�c na odpowied�. Jaka� iskierka szlachetno�ci tli�a si� jeszcze w sercu Alberta Werpera, gdy� mimo woli wzburzy� si� na my�l o sprzedaniu bia�ej kobiety do arabskiego haremu. Spojrza� na Achmeda Zeka, kt�rego �renice zw�zi�y si� z�owrogo. - Domy�li� si�, �e Achmed wyczuwa w nim op�r. Co sta�oby si�, gdyby odm�wi�? Jego �ycie by�o przecie� w r�kach tego p�_barbarzy�cy, kt�ry ceni� go sobie niewiele wi�cej ni� psa. A Werper kocha� �ycie. Kim�e by�a dla niego ta kobieta? By�a przecie� Europejk�, cz�onkiem cywilizowanego spo�ecze�stwa - on za� by� wyrzutkiem! R�ka ka�dego bia�ego cz�owieka by�a przeciwko niemu. Zatem ta kobieta te� by�a jego wrogiem - a gdyby odm�wi� wzi�cia udzia�u w jej zgubie, Achmed Zek niechybnie kaza�by go zamordowa�. - Wahasz si� - rzek� Arab p�g�osem. - Rozwa�a�em tylko szanse powodzenia - sk�ama� Werper. - Poza tym zastanawia�em si�, jaka b�dzie moja nagroda. Jako Europejczyk mog� mie� dost�p do ich domu. Nie masz nikogo innego, kto m�g�by tyle zdzia�a� w tym zakresie, co ja. Powinienem otrzyma� dobr� zap�at�, Achmedzie Zeku! U�miech ulgi rozja�ni� oblicze Araba. - Dobrze m�wisz, Werperze - rzek�, klepi�c po ramieniu porucznika. - B�dzie ci si� nale�a�a godziwa zap�ata - i otrzymasz j� z pewno�ci�. Ale teraz musimy spokojnie pogada�, naradzi� si� co do wykonania naszego zamiaru. Rozsiedli si� obydwaj w namiocie Achmeda i zacz�li rozmawia� przyciszonymi g�osami. S�o�ce i wiatr, na kt�re by� wystawiony, nada�y Europejczykowi wygl�d cz�owieka pustyni. Na dodatek ubraniem, chodem i ruchami stara� si� wiernie na�ladowa� swego zwierzchnika - tak, �e trudno by�o nawet domy�li� si� jego pochodzenia. By�o p�no, gdy wsp�lnicy rozeszli si� wreszcie na spoczynek. Nazajutrz Werper sp�dzi� ca�y dzie� przerabiaj�c sw�j mundur na cywilne ubranie sportowe. Achmed Zek ze stosu skradzionych rzeczy wyszuka� dla niego he�m w rodzaju tych, jakie nosz� my�liwi w Afryce. Wybra� mu r�wnie� spo�r�d swych czarnych niewolnik�w dziesi�ciu zaufanych i sprytnych ludzi, jako �wit�, oraz kilku ch�opc�w przeznaczonych do noszenia pakunk�w; tak, aby m�g� sprawia� wra�enie my�liwego, poluj�cego na dzikie zwierz�ta. Na czele tej w�a�nie dru�yny Werper opu�ci� nazajutrz ob�z Araba. Rozdzia� II W drodze do Oparu W dwa tygodnie p�niej John Clayton, Lord Greystoke, wracaj�c z objazdu swych rozleg�ych afryka�skich w�o�ci zauwa�y� oddzia� ludzi, przeje�d�aj�cy r�wnin� rozci�gaj�c� si� pomi�dzy jego ferm� a d�ungl� - z p�nocy na zach�d. Wstrzyma� konia, przypatruj�c si� je�d�com. Jego przenikliwy wzrok dostrzeg� w oddali bia�y he�m, w kt�rym odbija�y si� promienie s�o�ca. Przekonany, �e w�drowny my�liwiec - Europejczyk - szuka u niego go�cinno�ci, skierowa� konia w stron� oddzia�u na spotkanie przybysz�w. P� godziny p�niej wst�powa� po schodkach werandy swego domu, przedstawiaj�c �onie pana Julesa Frecoult. - Zab��dzi�em haniebnie - obja�nia� Frecoult. - M�j g��wny przewodnik nie by� nigdy w tej okolicy, za� dwaj ludzie, kt�rych dobrali�my w ostatniej wiosce dla pokazania nam drogi, orientowali si� jeszcze mniej od nas. W ko�cu porzucili nas niespodziewanie. Jestem szcz�liwy, �e natrafi�em na pomoc. Nie wiem co bym pocz��, gdyby nie pan. Postanowiono, �e Frecoult i jego ludzie zatrzymaj� si� na kilka dni u Lorda Greystoke'a, a gdy wypoczn� wystarczaj�co, miejscowi przewodnicy odprowadz� ich z powrotem. W roli francuskiego gentelmana Werper z �atwo�ci� zdo�a� wprowadzi� w b��d gospodarza. Uda�o mu si� nawet wej�� w bli�sze stosunki z Tarzanem i Jane Clayton. Im d�u�ej jednak przebywa� w�r�d nich, tym mniejsz� mia� nadziej� na to, by uda�o mu si� przeprowadzi� zamierzony plan. Lady Greystoke nie wyje�d�a�a nigdy z farmy samotnie, za� dzikie przywi�zanie Wazyr�w - wojownik�w, stanowi�cych g��wn� cz�� s�u�by Tarzana - zdawa�o si� wyklucza� jak�kolwiek mo�liwo�� porwania jej, jak r�wnie� przekupienia kogokolwiek z otaczaj�cych j� czarnych. Up�yn�� tydzie�, a Werper nie by� bli�szy realizacji swego zamiaru ni� w chwili przyjazdu na miejsce. Jednak zasz�a pewna okoliczno��, kt�ra ponownie wzbudzi�a w nim nadziej� na powodzenie, nasuwaj�c dodatkowo my�l o jeszcze wi�kszym zysku, ni� gdyby wype�ni� jedynie plan Achmeda Zeka. Na farm� przyby� goniec z tygodniow� poczt� i Lord Greystoke sp�dzi� ca�e popo�udnie na czytaniu oraz pisaniu list�w. Podczas obiadu wygl�da� na wielce roztargnionego; za� wczesnym wieczorem, wyt�umaczywszy si� zm�czeniem, uda� si� do swego gabinetu, dok�d niebawem pod��y�a za nim i pi�kna Lady Greystoke. Do Werpera, siedz�cego na werandzie, dolatywa�y o�ywione g�osy gospodarzy. Czuj�c, �e dzieje si� co� wa�nego uni�s� si� cicho z krzes�a i zakrad� chy�kiem pod otwarte okno gabinetu, ukrywaj�c si� w cieniu g�stych, rosn�cych wok� domu krzew�w. Tu nadstawi� ciekawie ucha. Ju� pierwsze pods�uchane zdania wzbudzi�y w nim niezwyk�e podniecenie. - Zawsze mia�am w�tpliwo�ci co do solidno�ci tej firmy - m�wi�a Lady Greystoke. - Wydaje mi si� jednak nie do wiary, aby mog�a ona zbankrutowa� a� na tak znaczn� sum�. Chyba, �e wchodzi tu w gr� jakie� oszustwo! - I ja tak podejrzewam - doda� Tarzan. - W ka�dym razie, z jakiegokolwiek powodu nast�pi� ten krach, faktem jest, i� straci�em wszystko! Nie ma innej rady; wr�ci� do Oparu i zabra� stamt�d wi�cej klejnot�w! - Ach, Johnie - zawo�a�a Lady Greystoke g�osem, w kt�rym Werper wyczu� drgnienie niepokoju - czy� nie ma innego sposobu? Nie potrafi� znie�� my�li o twojej ponownej wyprawie do tego przekl�tego miejsca. Wola�abym zawsze �y� w n�dzy, ni� pozwoli� ci nara�a� si� na straszne niebezpiecze�stwa Oparu. - NIe musisz si� obawia� - odpar�, �miej�c si�, Tarzan. - Potrafi� chyba da� sobie rad�. Zreszt� - moi wierni Wazyrowie, kt�rzy mi b�d� towarzyszy�, ustrzeg� mnie od krzywdy. - Przecie� ju� raz uciekli z Oparu, zostawiaj�c ci� na pastw� losu - przypomnia�a mu �ona. - To si� ju� z pewno�ci� nie powt�rzy - odpowiedzia�. - P�niej wstyd im by�o tego post�pku; gdy wychodzi�em z Oparu, spotka�em ca�� gromad� d���c� mi na ratunek. Zawstydzili si� bardzo w�asnej ucieczki. - Ale� mo�liwe jest chyba jakie� inne wyj�cie! - nalega�a Jane. - Nie ma innego, r�wnie �atwego sposobu zdobycia w kr�tkim czasie wielkiego maj�tku, jak uda� si� do Oparu i zabra� gar�� klejnot�w, znajduj�cych si� w tamtejszych podziemiach - odpar� Tarzan. - B�d� bardzo ostro�ny Jane! Prawdopodobnie mieszka�cy Oparu nigdy nawet si� nie dowiedz� o moim powt�rnym tam przybyciu i pozbawieniu ich cz�ci skarbu, kt�rego istnienia nawet si� nie domy�laj�; tak, jak nie domy�liliby si� prawdziwej warto�ci klejnot�w, gdyby nawet wpad�y w ich r�ce! Stanowcze brzmienie jego g�osu przekona�o Jane, i� nic nie wsk�ra swymi rozmowami na ten temat. Werper nas�uchiwa� przez chwil�, nast�pnie wycofa� si� z kryj�wki w obawie, aby go nie dostrze�ono. Powr�ci� na werand�, pal�c papierosy - jeden po drugim - w radosnym podnieceniu. Nazajutrz, podczas �niadania, Werper oznajmi� sw�j zamiar rych�ego odjazdu. Poprosi� Tarzana o pozwolenie polowania na grubsz� zwierzyn� w krainie Wazyr�w. Lord Greystoke udzieli� mu go ch�tnie. Dwa dni strawi� Belg na przygotowaniach do podr�y; wreszcie opu�ci� farm� ze swymi lud�mi, w towarzystwie jednego Wazyra, przewodnika - u�yczonego mu przez Lorda Greystoke'a. Gromada przeby�a zaledwie kilka kilometr�w, gdy Werper, udaj�c chorob�, poleci� rozbi� namioty. Odes�a� Wazyra m�wi�c mu, i� przy�le po niego, gdy tylko poczuje si� zdolny do dalszej w�dr�wki. Gdy wojownik oddali� si�, Belg wezwa� jednego z najbardziej zaufanych ludzi Achmeda Zeka. Wys�a� go z powrotem w stron� farmy Greystoke'�w rozkazuj�c mu, by �ledzi� Tarzana; gdy tylko zauwa�y, w jakim kierunku Anglik ruszy w drog�, ma wraca� natychmiast z t� wiadomo�ci� do obozu. Belg nie potrzebowa� nawet d�ugo czeka� na wiadomo�ci, ju� bowiem nazajutrz pos�aniec wr�ci� donosz�c, �e Tarzan na czele pi��dziesi�ciu Wazyr�w wyruszy� wczesnym rankiem w kierunku po�udniowo_wschodnim. Werper przywo�a� g��wnego przewodnika i, wr�czywszy mu list, powiedzia�: - Wy�lij natychmiast go�ca z tym pismem do Achmeda Zeka. Sam pozostaniesz tu, w obozie i b�dziesz oczekiwa� na dalsze rozkazy moje lub Achmeda. Gdyby ktokolwiek z farmy Greystoke'�w chcia� si� ze mn� widzie� powiesz, �e le�� w namiocie ob�o�nie chory i nie przyjmuj� nikogo. Teraz wybierz mi sze�ciu najwytrwalszych tragarzy i sze�ciu najbitniejszych askar�w; chc� z nimi uda� si� w �lad za Anglikiem aby odkry� miejsce, w kt�rym s� zakopane jego skarby. Gdy Tarzan, odziany na sw�j ulubiony spos�b tylko w lamparci� sk�r� i uzbrojony w my�liwski n�, w��czni� oraz lasso prowadzi� dzielnych Wazyr�w w stron� wymar�ego grodu Oparu, Werper szed� w �lad za nim przez d�ugie i skwarne dni. W nocy rozbija� ob�z w pobli�u jego legowiska. Tymczasem Achmed Zek z ca�� swoj� dru�yn�, p�dzi� na po�udnie do farmy Greystoke'�w. Dla Tarzana wyprawa ta stanowi�a niemal�e niedzieln� wycieczk�. Jego cywilizowanie i og�ada towarzyska by�y tylko zewn�trznym pancerzem i gdy tylko nadarza�a si� ku temu sposobno��, z ch�ci� zrzuca� je z siebie, razem z niewygodn� europejsk� odzie��. Jedynie mi�o�� do ukochanej �ony sk�ania�a Tarzana do zachowywania pozor�w ucywilizowania; w g��bi serca czu� on jednak�e pogard� dla hipokryzji i fa�szu, panuj�cych w tzw. sferach towarzyskich; nawet pi�kne przejawy �ycia, jak muzyka i literatura, uwa�a� on nie za owoce kultury, ale pierwiastki, kt�re przetrwa�y, pomimo jej szkodliwego wp�ywu. - "Poka�cie mi cho�by jednego t�ustego, op�ywaj�cego w zbytki tch�rza - mawia� - kt�ry kiedykolwiek zdo�a� wyda� z siebie jak�kolwiek podnios�� ide�. Tylko w�r�d szcz�ku broni, g�odu i niebezpiecze�stw, w walce o byt, wobec grozy �mierci... w obliczu Boga, wcielonego w najpot�niejsze si�y natury, budz� si� najszlachetniejsze uczucia i rodz� najszczytniejsze ludzkie my�li!" Dlatego Tarzan powraca� z ut�sknieniem na �ono przyrody; niby kochaj�cy syn po d�ugiej roz��ce z matk�. W rzeczywisto�ci jego Wazyrowie przewy�szali go poziomem cywilizacji; nie jadali innego mi�sa jak pieczone - podczas gdy ulubionym pokarmem Tarzana by�o mi�so surowe, przesycone woni� krwi, chocia� ze wzgl�du na pozory wstydzi� si� wobec swych poddanych oddawa� temu upodobaniu. Z tych samych przyczyn polowa� u�ywaj�c �uku lub w��czni, zamiast rzuca� si� na zwierzyn� znienacka - zatapiaj�c swe mocne z�by w gardle upatrzonej ofiary... W ko�cu odezwa�y si� w nim pierwotne instynkty, kt�re jako niemowl� wyssa� z piersi swej dzikiej matki mlecznej, Kali. PO��da� gor�cej krwi �wie�o rozszarpanej zwierzyny; musku�y pr�y�y mu si� pragnieniem zmagania z pot�g� dzikiej d�ungli, w kt�rej ustawiczna walka o byt stanowi�a dla� jedyne prawo istnienia przez pierwsze dwadzie�cia lat �ycia. Rozdzia� III Wezwanie d�ungli Pod dzia�aniem tych przyt�umionych, a jednak tak silnych instynkt�w cz�owiek_ma�pa przewraca� si� pewnej nocy na swym pos�aniu z traw w obr�bie ma�ej ciernistej "bomy", stanowi�cej wzgl�dn� ochron� dla ma�ej karawany przed ewentualn� napa�ci� wielkich drapie�nik�w z d�ungli. Jeden z wojownik�w sta� na wp� drzemi�c, na warcie; od czasu do czasu podsyca� ogie�, niezb�dny dla odstraszenia dzikich zwierz�t, kt�rych ��te �lepia po�yskiwa�y z oddali w ciemno�ciach. Wycia i ryki wielkich kot�w, zmieszane z odg�osami innych, mniejszych mieszka�c�w d�ungli, roznieca�y coraz gor�tszy p�omie� w sercu angielskiego dzikiego Lorda. Wreszcie, nie mog�c zasn�� zerwa� si� z pos�ania. Cichutko, niby widmo, przeskoczy� przez ciernist� bom� i wdrapa� si� na rosn�ce opodal roz�o�yste drzewo, niedostrze�ony nawet przez odwr�conego do� plecami, czarnego wojownika. Rozpocz�� sw� ulubion� w�dr�wk� po olbrzymich drzewach w d�ungli, przeskakuj�c z rozkosz� z ga��zi na ga���. Wreszcie wspi�� si� na wierzcho�ek jednego z drzew i zawisn�� tam przez chwil� zwracaj�c twarz do Gora. * Wyci�gn�� r�k�, jak gdyby pozdrawiaj�c bladego kr�lewicza nocy. Na wargach zadr�a� mu okrzyk ma�piego samca, jednak powstrzyma� si� od wydania go z obawy, by nie zbudzi� czujno�ci swych wiernych Wazyr�w, kt�rym znane by�y dobrze straszliwe instynkty w�adcy d�ungli. W j�zyku Tarzana oznacza to ksi�yc. Posuwa� si� naprz�d z jeszcze wi�ksz� ostro�no�ci� ni� wcze�niej - teraz bowiem tropi� zwierzyn�. Powoli Tarzan zsun�� si� na ziemi� i j�� skrada� si� w ciemno�ciach, w�r�d wysokich krzew�w i g�stych traw, dok�d nie dochodzi�y nawet promienie ksi�yca. Od czasu do czasu k�ad� si� na ziemi i w�szy� dooko�a. Wreszcie starania jego zosta�y wynagrodzone, natrafi� bowiem na trop Bary. * Obliza� si� mimowolnie, a z jego arystokratycznych warg wydoby� si� g�uchy pomruk. Opad�y z niego ostatnie �lady cywilizacji, by� w owej chwili znowu tylko pierwotnym cz�owiekiem_�owc�. W�r�d rozlicznych odcisk�w, pozostawionych przez ci�kie �apy wi�kszych drapie�nik�w rozeznawa�, z dziwn� przenikliwo�ci�, j�drne i g��bokie �lady pozostawione przez chy�e nogi jelenia. W j�zyku Tarzana oznacza to jelenia. Niebawem rozchodz�ca si� wo� smuk�ego rogacza przekona�a go, �e ofiara znajduje si� niedaleko. Tarzan wspi�� si� zn�w na drzewo. Zr�cznymi skokami posuwa� si� w stron�, z kt�rej dochodzi� �w zapach. Nie up�yn�o wiele czasu, gdy cz�owiek_ma�pa spostrzeg� Bar�, stoj�cego na oblanej ksi�ycowym �wiat�em polance. Przesun�� si� na drzewo, rosn�ce tu� nad miejscem, gdzie sta� jele� - i skoczy� znienacka na nic nie podejrzewaj�cego z�ego Bar�, kt�ry pod niespodziewanym ci�arem ukl�k� na ziemi. Zanim zdo�a� si� podnie��, Tarzan zanurzy� mu n� w serce. W chwili gdy, stoj�c na ciele swej ofiary, zamierza� wyda� sw�j zwyci�ski okrzyk, wiatr przyni�s� jego nozdrzom now� wo�, kt�ra zmusi�a go do milczenia. Jego dzikie oczy uparcie wpatrywa�y si� w stron�, sk�d nadchodzi�a. W par� minut p�niej rozst�pi�y si� tam w�a�nie wysokie trawy i Numa * wst�pi� na scen� majestatycznym krokiem. ��to_zielone �lepia zwierza utkwione by�y w Tarzanie. Wzrok ten wyra�a� zazdro�� wobec szcz�liwego �owcy, lew bowiem tej nocy nie mia� szcz�cia. W j�zyku Tarzana okre�lenie Numa oznacza lwa. Z ust cz�owieka_ma�py wydoby� si� gro�ny pomruk... Numa r�wnie� odpowiedzia� mruczeniem, stoj�c ci�gle w miejscu. Macha� tylko z wolna ogonem. Tarzan, rzuciwszy si� na sw�j �up, wykroi� z niego spory kawa�, nie przestaj�c gro�nie mrucze� mi�dzy jednym a drugim k�sem. Numa patrzy� z coraz bardziej nasilaj�c� si� w�ciek�o�ci�. Lew nie mia� nigdy przedtem styczno�ci z Tarzanem i by� nim mocno zaintrygowany. Oto widzia� istot� o ludzkim wygl�dzie i zapachu, z do�wiadczenia za� wiedzia� i� mi�so ludzkie, aczkolwiek nie nale�y do najprzedniejszych gatunk�w, jest �atwe do zdobycia. Zbija�y go jednak z tropu pomruki owego dziwnego stworzenia, przypominaj�ce mu jego zaci�tych, d�ugor�kich wrog�w. Dlatego w�a�nie nie rzuci� si� z miejsca na szcz�liwego �owc�, cho� wo� przesi�kni�tego krwi� mi�sa Bary doprowadza�a go nieomal do szale�stwa. Tarzan nie spuszcza� Numy z oka, zgaduj�c dobrze co dzia�o si� w jego m�zgu. Wreszcie lew, straciwszy cierpliwo��, przesta� macha� ogonem. Cz�owiek_ma�pa rozumiej�c dobrze co to mog�o znaczy�, chwyci� w z�by reszt� jeleniego uda i da� susa na drzewo, w�a�nie w chwili gdy Numa rzuci� si� na� z szybko�ci� mkn�cej strza�y. Nie oznacza�o to bynajmniej l�ku ze strony Tarzana. �ycie w d�ungli toczy si� wed�ug prawide�, r�ni�cych si� od zasad panuj�cych w naszym �yciu. Gdyby Tarzan czu� si� zg�odnia�y, by�by niew�tpliwie napad�, tak jak to zdarzy�o si� ju� nieraz, i na lwa. Tym razem jednak po�ywi� si� do syta, dlatego schroni� si� na drzewo, spogl�daj�c jedynie z niech�ci� na Num�, kt�ry zabiera� si� do po�arcia resztek jego zdobyczy. Postanowi� lwa ukara�. Przeskoczy� na s�siednie drzewo, na kt�rym ros�y twarde, okr�g�e owoce. Bez obawy j�� ciska� nimi we lwa. Zwierz�, skowycz�c z b�lu, zmuszone by�o przerwa� uczt�. Wkr�tce jednak lew zamilk� i, stan�wszy mi�dzy drzewami ocieniaj�cymi polank� j�� wyra�niej w�szy� now� zwierzyn�. Cz�owiek_ma�pa, otar�szy zat�uszczone palce o swe nagie biodra pu�ci� si�, skacz�c z drzewa na drzewo, w �lad za Num�. Ju� wkr�tce obydwaj, dziki kot i dziki cz�owiek, jednocze�nie prawie dostrzegli zwierzyn�, o kt�rej blisko�ci powiadomi�y ich ju� wcze�niej wra�liwe nozdrza. By� ni� czarny cz�owiek. Tarzan rozpozna� po woni, �e to starzec. Istotnie, wkr�tce z g�stwiny wy�oni� si� zgarbiony, brzydki, zwi�d�y staruszek: ca�y wytatuowany, okryty sk�r� hieny. Tarzan rozpozna� po kolcach, kt�re ten nosi� w uszach, �e by� to czarownik. Wyczekiwa� teraz ataku Numy na starca z oboj�tno�ci�, albowiem nie czu� zgo�a sympatii do czarownik�w. Niebawem jednak przypomnia� sobie, �e Numa w�a�nie przyw�aszczy� sobie bezprawnie reszt� jego �upu. Zatem w chwili, gdy lew chwyci� ju� swymi k�ami nieszcz�snego czarownika, cz�owiek_ma�pa spad� kotu na grzbiet, zanurzaj�c sw�j n� pomi�dzy jego �ebra. Jednocze�nie swe mocne z�by zatopi� w karku wij�cego si� ju� z b�lu zwierz�cia. Przez chwil� trwa�a walka. Lew szamota� si�, rycz�c w�ciekle i usi�uj�c daremnie pozby� si� okrutnej istoty, siedz�cej mu na grzbiecie. Tarzan nie wypuszcza� go ze swego u�cisku ani nie odrywa� z�b�w od jego karku, wiedz�c dobrze, i� gdyby cho� na chwil� je rozlu�ni�, dosta�by si� niechybnie w moc zranionego, niemniej jednak gro�nego kr�la zwierz�t. Czarownik, le��c bezw�adnie w miejscu, w kt�rym go napad� lew, przypatrywa� si� os�upia�ym wzrokiem tym zapasom - nie mog�c poj��, kim by�a owa dziwna istota walcz�ca z pot�nym Simb�. Bra� j� za jakiego� bo�ka d�ungli. Nagle oczy czarownika zab�ys�y jakim� odleg�ym wspomnieniem.. Przypomnia� sobie nagle, �e przed laty widzia� ju� takie samo zjawisko. W�wczas jednak owa istota by�a bia�osk�rym m�odzie�cem, bujaj�cym si� w ga��ziach drzew w towarzystwie gromady wielkich ma�p. Gdy zwyci�ony Simba leg� martwy na ziemi a bo�ek d�ungli, stan�wszy na jego cielsku, wyda� straszliwy okrzyk zwyci�stwa, stary Murzyn uzna�, �e jego ostatnia godzina nadesz�a. Bardziej nawet l�ka� si� �mierci z r�k owej bia�osk�rej istoty ni� tej, jaka mu grozi�a w �apach martwego ju� teraz lwa. Rozdzia� IV Przepowiednia si� sprawdza Wreszcie Tarzan zwr�ci� uwag� na le��cego bezw�adnie staruszka. Nie zabi� bynajmniej Numy w ch�ci ocalenia �ycia Murzynowi; teraz jednak, widz�c go bezbronnego i cierpi�cego, w swym dzikim sercu poczu� co� w rodzaju lito�ci. Dawniej by�by bez wahania dobi� starego czarownika. Cywilizacja jednak zrobi�a swoje; zmi�kczy�a i z�agodzi�a jego krwio�ercze instynkty, nie czyni�c go bynajmniej tch�rzliwym. Pochyli� si� nad dysz�cym resztkami si� starcem; obmy� mu rany, tamuj�c tryskaj�c� z nich obficie krew. - Kim jeste�? - zagadn�� dr��cym g�osem starzec. - Jestem Tarzan. Ma�pi Tarzan! - odpar� cz�owiek_ma�pa z wi�ksz� dum�, ni� gdyby wym�wi� swoje nazwisko rodowe: "John Clayton, Lord Greystoke"... Czarownik zadr�a� konwulsyjnie, przymykaj�c oczy. Gdy je otworzy� znowu, w jego spojrzeniu malowa�a si� t�pa rezygnacja wobec okrutnej �mierci, jakiej spodziewa� si� niechybnie z r�k strasznego le�nego diab�a. - Czemu mnie nie dobijasz? - zapyta�. - Dlaczeg� mia�bym ci� zabi�? - odpowiedzia� pytaniem Tarzan. - Nie skrzywdzi�e� mnie przecie�, a �mier� ju� i tak na ciebie czyha. Przyni�s� ci j� Numa. - Nie zabijesz mnie wi�c? - g�os starca zadr�a� niek�amanym zdumieniem. - Ocali�bym ci�, gdybym tylko m�g�. Ale, niestety, �ycie uchodzi z ciebie. Dlaczego pos�dzasz mnie o pragnienie zadania ci �mierci? Starzec milcza� przez chwil�. Wreszcie, zebrawszy ostatek si�, przem�wi�: - Zna�em ci� za dawnych czas�w, kiedy chadza�e� po d�ungli razem z wodzem Mbong�. By�em ju� znachorem w�wczas, gdy powali�e� Kulong� i jego gromad�, gdy okrada� nasze chaty i porywa�e� nasze garnki z trucizn�. Z pocz�tku nie pozna�em ciebie, ale p�niej przypomnia�em sobie wszystko. Wszak jeste� ow� bia�osk�r� ma�p�, kt�ra mieszka�a z ma�pami kosmatymi i dr�czy�a mieszka�c�w wioski Mbongi. Ty jeste� owym le�nym bo�kiem; zwali�my ci� "Munango Keewati". Wystawiali�my ci �ywno�� przed progiem naszych chat, �ywno��, kt�r� spo�ywa�e� ch�tnie. Powiedz mi - zanim skonam - jeste� cz�owiekiem czy diab�em? - Jestem cz�owiekiem! - odpowiedzia� z u�miechem Tarzan. Starzec westchn��, potrz�saj�c g�ow�. - Stara�e� si� wyrwa� mnie z pazur�w Simby - rzek� - chc� ci� wi�c za to wynagrodzi�. Jestem znachorem, czarownikiem. Pos�uchaj mnie wi�c, bia�y cz�owieku! Widz� dni kl�ski, zbieraj�ce si� nad twoj� g�ow�. Pisane to jest w twojej w�asnej krwi, kt�r� umaza�em teraz moj� d�o�. Bo�ek, pot�niejszy od ciebie powstanie i pokona ci�, mocarzu! Zawr�� z drogi, Munango Keewati! Zawr��, zanim b�dzie za p�no. Wielkie niebezpiecze�stwo za tob�, jednak�e straszniejsze jest to, kt�re ci� czeka... Widz�... - Tu urwa�, westchn�� g��boko, a wraz z westchnieniem ulecia�o ze� �ycie. Pobudzona ciekawo�� Tarzana nie zosta�a zaspokojona. By�o ju� p�no, gdy cz�owiek_ma�pa powr�ci� do bomy i u�o�y� si� na spoczynek. Jego nieobecno�� przesz�a niespostrze�enie, wojownicy chrapali smacznie w swych legowiskach. Tarzan le�a� teraz cicho, rozmy�laj�c nad s�owami czarownika... Gro�na przestroga w nich zawarta nie sk�oni�a go jednak do zaniechania w�dr�wki. Gdyby m�g� przewidzie�, na jak straszne niebezpiecze�stwa zostanie nara�ona najdro�sza mu istota - bez wahania pod��y�by w stron� farmy, nie my�l�c o wydobyciu z�ota ukrytego w pieczarach Oparu. Tego ranka inny bia�y cz�owiek, ukryty w pobli�u bomy zastanawia� si� nad czym�, us�yszanym dzisiejszej nocy. Omal�e chcia� si� wyrzec swego postanowienia i wr�ci� tam, sk�d przyszed�. By� to Werper, morderca. Us�yszawszy w nocy zwyci�ski okrzyk ma�piego samca, wydany przez Tarzana, przej�ty zosta� zabobonnym l�kiem. Od ucieczki powstrzyma� go jedynie strach przed zemst� okrutnego Achmeda Zeka. Tymczasem ma�pi Tarzan kroczy� uparcie naprz�d, w stron� ruin Oparu. Za nim za�, niby szakal, skrada� si� Werper. Jedynie B�g wiedzia� tylko, jakie tych dw�ch w�drowc�w czekaj� koleje... Tarzan przystan�� na skraju doliny, sk�d wida� by�o z�ocone kopu�y i minarety Oparu. Chc�c zachowa� nale�yt� ostro�no��, postanowi� uda� si� do jaskini skarb�w dopiero o zmroku. Wyruszy� wi�c noc�. Werper, kt�ry wspina� si� po ska�ach w �lad za cz�owiekiem_ma�p�, w ci�gu dnia za� ukrywa� si� w�r�d kamieni g�rskich szczyt�w, post�powa� i teraz jego tropem. Kamienie, kt�rymi by�a obsiana dolina, tudzie� wielkie bloki granitu, okalaj�ce wymar�y gr�d Oparu, stanowi�y wygodn� os�on� dla Belga, posuwaj�cego si� z wolna w ich cieniu. Wreszcie ujrza� jak olbrzymi cz�owiek_ma�pa, wspi�wszy si� na wierzcho�ek stromej ska�y, spu�ci� si� ze� i w ko�cu znik� mu z oczu. Sapi�c i dysz�c, Werper wgramoli� si� na ska�� i j�� rozgl�da� si� doko�a. Chcia� wypatrze� kryj�wk�, do kt�rej uda� si� Tarzan, by p�niej sprowadziwszy swoich ludzi, ob�owi� si� schowanymi w niej skarbami. Niebawem zauwa�y� w�sk� szczelin� w ska�ach, a w niej wykute stopnie, na kt�rych wida� by�o �lady wielu wiek�w. Szczelina ta prowadzi�a w sam� g��bi� granitowego wa�u. Werper ukry� si� za kup� kamieni, by nie by� spostrze�onym przez Tarzana, kt�ry m�g� nadej�� niespodziewanie. Tymczasem cz�owiek_ma�pa, wyprzedziwszy go znacznie, schodzi� po stopniach szczeliny. Wreszcie doszed� do starych drewnianych drzwi, kt�re otworzy�. Znalaz� si� wkr�tce we wn�trzu skarbca gdzie, przed wiekami, r�ce dawnych mieszka�c�w tej krainy u�o�y�y starannie sztaby z�ota, przeznaczone dla w�adc�w owego rozleg�ego l�du zalanego obecnie przez fale pot�nego Atlantyku. �aden g�os nie m�ci� ciszy tej podziemnej kryj�wki. Nie by�o tu �ladu obecno�ci ludzkiej od czasu ostatniego pobytu Tarzana. Wreszcie, zadowolony, powr�ci� na wierzcho�ek ska�y. Werper ze swej kryj�wki widzia� jak kierowa� si� teraz w stron� zbocza g�ry stoj�cej naprzeciw doliny, w kt�rej Wazyrowie oczekiwali na znak od swego pana. W�wczas wyszed� z ukrycia i, namacawszy nog� stopnie ukryte w szczelinie, zapu�ci� si� w jej mroki. Cz�owiek_ma�pa, stan�wszy na zr�bie zbocza, wyda� trzy razy ryk typowy dla zg�odnia�ego lwa. Po trzecim, z oddali dolecia� go taki sam. To Basuli, dow�dca Wazyr�w, pos�ysza� wezwanie swego pana i przes�a� mu odpowied�. Tarzan wr�ci� teraz do skarbca. Wiedzia�, �e w ci�gu paru godzin nadejd� czarni wojownicy, aby zabra� nowe zapasy z�ota. Sze�� razy odby� drog� do skarbca i z powrotem, przenosz�c po osiem sztab naraz, nie uginaj�c si� nawet pod brzemieniem ci�aru. Gdy wreszcie nadeszli czarni wojownicy, u wej�cia do pieczary le�a�o ju� czterdzie�ci osiem sztab. Z kolei Wazyrowie weszli do skarbca i wynie�li stamt�d kolejne pi��dziesi�t dwie sztuki; razem wi�c zosta�o zgromadzonych sto ci�kich sztab szczerego z�ota. T� w�a�nie, miliardow� fortun�, Tarzan zamierza� przewie�� do swojej farmy. Po tym, gdy ostatni z Wazyr�w wyszed� z pieczary, cz�owiek_ma�pa powr�ci� tam jeszcze, aby po raz ostatni spojrze� na owe cuda ukryte przed ludzk� chciwo�ci�. Na kr�tko pogr��y� si� w zadumie. Przed oczami stan�y mu prze�yte tutaj chwile. Jego pierwsze wej�cie do skarbca, kt�ry odkry� przypadkiem, uciekaj�c z podziemi, gdzie zosta� uwi�ziony przez La, kap�ank� czcicieli S�o�ca. Teraz ponownie przypomnia� sobie, jak le�a� na kamiennym o�tarzu, przeznaczony na ofiar� dla okrutnego bo�ka. Widzia� pi�kn� La, stoj�c� nad nim z no�em ofiarnym, gotow� wymierzy� mu �miertelny cios. S�ysza� radosny pomruk otaczaj�cych j� kap�an�w i kap�anek wyczekuj�cych, a� wytry�nie z niego krew, kt�r� b�d� mogli pi� ku czci swego p�omiennego bo�ka. Potem brutalna przerwa wywo�ana przez Tha, szalonego kap�ana ��dnego krzywdy kap�anki La. Jego �mier� pod morderczym ciosem, zadanym mu przez Tarzana, kt�ry - widz�c niebezpiecze�stwo gro��ce La - wyrwawszy z jej d�oni n� ofiarny, zanurzy� go bez wahania w pier� szale�ca. Po czym, korzystaj�c z powszechnego oszo�omienia, rzuci� si� do ucieczki. Wszystkie te sceny plastycznie ukazywa�y si� teraz zadumanemu w�drowcowi. Zacz�� si� zastanawia�: "Czy La dotychczas jeszcze rz�dzi �wi�tyniami wymar�ego miasta...". Wreszcie, zgasiwszy uprzednio �wiec�, zwr�ci� si� ku wyj�ciu. Ukryty szpieg tymczasem wyczekiwa� na jego odej�cie, aby sam, posiad�szy ju� tajemnic�, wr�ci� do swych ludzi i wraz z nimi wybra� z pieczary znaczn� cz�� skarb�w. Wazyrowie wydostali si� w�a�nie z pieczary i gramolili si� na ska��. Tarzan, otrz�sn�wszy si� z zadumy, powoli skierowa� si� za nimi. Skulony w cieniu pieczary Werper podni�s� si� z ukrycia. Z lubo�ci� podni�s� sztabk� z�ota, g�adz�c j� chciwie r�kami. W my�li liczy� ju� swoje bogactwa i snu� przer�ne plany na przysz�o��. Tarzan marzy� ju� o radosnym powrocie do domu i u�cisku drogich ramion, oplataj�cych mu szyj�. Jednocze�nie jednak zabrzmia�a mu w uszach z�owroga wr�ba starego znachora. W�wczas to, w przeci�gu kilku sekund, nadzieje owych dw�ch ludzi zosta�y rozwiane; jeden bowiem w przyst�pie trwogi, zapomnia� o w�asnej chciwo�ci. Drugi pogr��ony zosta� w mroki zupe�nego zapomnienia: oto kawa� ska�y oderwawszy si� od sklepienia spad� mu na g�ow�, ci�ko go rani�c i pozbawiaj�c przytomno�ci... Rozdzia� V O�tarz p�omiennego bo�ka Sta�o si� to w chwili gdy Tarzan, zamkn�wszy drzwi za sob�, skierowa� si� w stron� wyj�cia. Nag�e trz�sienie ziemi wstrz�sn�o posadami pieczary. Wielkie granitowe bloki odpadaj�c od sklepienia zatarasowa�y szczelin� s�u��c� za przej�cie. Pod ci�arem spadaj�cego kamienia Tarzan upad� w ty�, na drzwi, kt�re ust�pi�y pod jego ci�arem - tak, �e jego cia�o potoczy�o si� bezw�adnie na �rodek skarbca. Pieczara ucierpia�a stosunkowo niewiele wskutek trz�sienia: kilka sztabek z�ota stoczy�o si� z g�rnych warstw �cian, s�ycha� by�o g�uche trzaski w sklepieniu. Niebawem zreszt� wszystko ucich�o, a kataklizm nie powt�rzy� si� ju� wi�cej. Werper, rzucony na ziemi� gwa�towno�ci� wstrz�su, przyszed� wkr�tce do siebie. Przekonawszy si�, �e nie poni�s� szwanku, powoli stan�� na nogi. PO omacku doszed� do przeciwleg�ego kra�ca pieczary szukaj�c �wiecy, pozostawionej tam przez Tarzana. Ju� bowiem ze swego ukrycia jak Lord Greystoke, zgasiwszy �wiec�, umie�ci� j� na jednej z wystaj�cych ze �ciany sztabek z�ota. Przy pomocy zapa�ek odnalaz� j� wreszcie, zapali� i j�� rozgl�da� si� na wszystkie strony w poszukiwaniu mo�liwo�ci ucieczki. Oswoiwszy si� z md�ym �wiat�em rzucanym przez ogarek zauwa�y� w otwartych drzwiach Tarzana, le��cego bezw�adnie w