MBP Zabrze nr inw.: - 20267 F 6 II1P /F LUIS BARNAVELT Nadchodzą wakacje. Luis wyjeżdża na obóz. Dla Rity zapowiada się wyjątkowo nudne lato. Ale oto pani Zimmermann zaprasza ją na starą farmę, odziedziczoną po krewnym, który zostawił jej w spadku również magiczny pierścień. Kiedy jednak przybywają do opuszczonego domu, pierścień znika. Wpada w ręce kogoś, kto chce wykorzystać jego przerażającą tajemnicę... JOHN BELLAIRS Klasyk znakomitych baśniowych książek dla dzieci i młodzieży, niezwykle popularny autor kilkudziesięciu bestsellerów, które od 25 lat rozpalają wyobraźnię młodych i starszych czytelników. Przygotuj się na niezapomniane, emocjonujące przygody. „Booklist" Pasjonująca historia tajemniczego listu i pięknego pierścienia... który kryje przerażający sekret. „School Library Journal" Bestsellery dla młodych czytelników w Wydawnictwie AMBER LUIS BARNAVELT| LUIS BARNAVELT JOHN ' BELLAIRS & " ' HARRM-GO POTTtRA JOHN BELLAIRS & 61] fani* HARRł ECO POTTERA LUIS BARNAVELT I I LUIS BARNAVELT JOHN I JOHN BELLAIRS^ & I I BELLAIRS^ & Oli fantu HARRY160 POTTIRA I I Wl (min HARR»E0O POnERA LUIS BARNAVELT JOHN BELLAIRS & Ml hm HARRmO POTTERA IUIS BARNAVELT i BELLA'RS 11KWI. 2005 29. 04, 2005 1 3. KAJ. 2005 2 4 CZE. 2005 2. $\l 2005 1 6. %U. 2005 AMBER i 11 II 5 5 L•? ii o Crq Rozdział 1 Nie, nie, nie i nie! Nie będę nosić tego głupiego mundurka! - Rita Pottinger w samej bieliźnie stała na środku sypialni i mierzyła gniewnym wzrokiem mamę trzymającą w rękach wyprasowany świeżo harcerski mundurek. - Co wobec tego mam z nim zrobić? - zapytała pani Pottinger znużonym głosem. - Wyrzucić! - wrzasnęła Rita, wyrwała z rąk mamy mundurek i cisnęła go na podłogę. Miała już łzy w oczach i wypieki na policzkach. - Ubierz w niego stracha na wróble albo inną poczwarę! Powtarzam ci po raz ostatni, mamo, że nie będę się bawić w harcereczkę i nie pojadę na obóz do Kitch-itti-Kippi. Nie chcę piec ziemniaków w ognisku i nie chcę śpiewać wesołych piosenek. Zamierzam spędzić całe to zakichane lato, odbijając piłkę tenisową od ściany, aż wreszcie się rozchoruję, rozchoruję się aż tak, że... - Rita, zupełnie załamana, zasłoniła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem. Pani Pottinger objęła córkę i posadziła na łóżku. - No już dobrze, już dobrze - powiedziała, poklepując ją po ramieniu. - Na pewno nie będzie aż tak źle... Rita gwałtownie odjęła ręce od twarzy, zerwała okulary i spojrzała na mamę załzawionymi oczami. - Będzie, mamo! Będzie aż tak źle! Chciałam spędzić lato z Luisem. Bawilibyśmy się świetnie, ale teraz on jedzie na ten głupi obóz harcerski dla chłopców i wróci dopiero na początek roku szkolnego. A ja będę tkwić w tym beznadziejnym mieście, nie mając nic do roboty ani nikogo do zabawy. Pani Pottinger westchnęła. - No cóż, może znajdziesz sobie innego chłopaka... Rita założyła z powrotem okulary i spiorunowała matkę wzrokiem. - Ile razy mam ci to powtarzać, mamo? Luis nie jest moim chłopakiem, tylko najlepszym przyjacielem, tak jak kiedyś Marie Gallagher. Nie rozumiem, dlaczego widzisz jakąś różnicę tylko dlatego, że on jest chłopakiem, a ja dziewczyną. Pani Pottinger posłała córce pobłażliwy uśmiech. - Ależ, moja droga, różnica istnieje i powinnaś wreszcie to zrozumieć. Luis ma już dwanaście lat, a ty trzynaście. Chyba powinnyśmy sobie na ten temat poważnie porozmawiać. Rita odwróciła się i wlepiła wzrok w muchę, która z głośnym bzyczeniem tłukła się o szybę. - Oj, mamo, nie mam ochoty na poważne rozmowy. A przynajmniej nie teraz. Chcę po prostu, żebyś mnie zostawiła samą. Pani Pottinger wzruszyła ramionami i wstała. - No dobrze, Rito. Jak chcesz. A przy okazji, jaki prezent dasz Luisowi na pożegnanie? - Kupiłam mu prawdziwy harcerski zestaw do rozpalania ognia - odparła Rita ponuro. -1 wiesz co? Mam nadzieję, że sam siebie podpali i będzie miał poparzenia trzeciego stopnia. - No no, kochanie - powiedziała mama uspokajającym tonem. - Wiesz doskonale, że wcale tego nie chcesz. - Nie? No to posłuchaj, co ci powiem... - Na razie, Rito - przerwała pani Pottinger. Zły humor córki zaczynał działać jej na nerwy. Obawiała się, że może stracić panowanie nad sobą, wstała więc i wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi. Kiedy Rita została sama, rzuciła się na łóżko i wybuchnęła płaczem. Płakała przez dłuższy czas, ale nie poprawiło jej to nastroju. Wręcz przeciwnie - poczuła się jeszcze gorzej. Wstała więc i zaczęła rozglądać się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby ją podnieść na duchu. Może wziąć kij i piłkę do baseballu, pobiec na boisko i trochę poćwiczyć? To zazwyczaj pomagało. Ale kiedy otworzyła drzwi szafy, smutek natychmiast powrócił wielką falą. W środku, na kołku, wisiała smętnie czarna czapeczka bez daszka. Rita nosiła ją przez wiele lat, ale ostatnio doszła do wniosku, że to głupie. Od pół roku czapeczka leżakowała więc w szafie i pokrywała się kurzem - a teraz, z niewyjaśnionych powodów, jej widok sprawił, że Rita znów wybuchnęła płaczem. Co się z nią dzieje? Wiele by dała, żeby się dowiedzieć. Może to sprawa wieku? Nie była już dzieckiem, tylko nastolatką; na jesieni miała pójść do gimnazjum, do siódmej klasy. Gimnazjum mieściło się w czarnym kamiennym gmachu sąsiadującym z liceum. Jego uczniowie mieli własne szafki na korytarzach, tak jak licealiści, i salę gimnastyczną, gdzie odbywały się sobotnie potańcówki. Ale Rita nie miała ochoty na tańce. Nie chciała też chodzić na randki ani z Luisem, ani z nikim innym. Chciała po prostu nadal być dzieckiem. Grać w baseball, łazić po drzewach i razem z przyjacielem budować modele statków. Gimnazjum wydawało jej się mniej więcej tak atrakcyjne jak wizyta u dentysty. Zamknęła drzwi szafy, a kiedy się odwróciła, przypadkiem dostrzegła w lustrze swoje odbicie. Stała przed nią wysoka, chuda, niepozorna dziewczynka w okularach, z włosami w strąkach. Wolałabym być chłopcem, pomyślała. Nieładni chłopcy nie mają tylu problemów co nieładne dziewczynki. Poza tym mogą jeździć na obozy dla chłopców. Kiedy grają w baseball, nikt nie widzi w tym nic dziwnego, a kiedy idą w niedzielę do kościoła, nie muszą wkładać rajstop, plisowanych spódniczek i wyprasowanych bluzek. Rita doszła do wniosku, że chłopcy mają świetne życie. Ona jednak urodziła się dziewczynką i niewiele mogła na to poradzić. Podeszła do akwarium i nakarmiła złote rybki. Potem zaczęła pogwizdywać i zatańczyła wokół pokoju. Na zewnątrz było pięknie, świeciło słońce, dorośli podle- wali trawniki, a dzieci jeździły na rowerach. Może jeśli nie będę rozmyślała o swoich kłopotach, one po prostu znikną, pomyślała. Może, mimo wszystko, to lato okaże się całkiem znośne. Tego wieczoru Rita poszła na pożegnalne przyjęcie Luisa. Tak naprawdę nie miała na to ochoty, ale doszła do wniosku, że musi. Bądź co bądź, Luis nadal był jej najlepszym przyjacielem; chociaż zostawiał ją na lodzie i wyjeżdżał na obóz, nie chciała sprawić mu przykrości. Najlepszy przyjaciel Rity mieszkał w dużym starym domu przy ulicy Wysokiej razem ze swoim wujkiem Jonatanem, który był czarodziejem. Sąsiedni dom zajmowała pani Zimmermann. Była czarownicą, oczywiście z tych zupełnie nieszkodliwych. Właściwie należałoby o niej mówić „czarodziejka", ale ona sama nie lubiła tego określenia. - Zupełnie do mnie nie pasuje - twierdziła. - Jest takie słodkie i... nijakie. Już lepiej nazywajcie mnie czarownicą - prosiła przyjaciół. Jonatan i pani Zimmermann nie chodzili w czarnych szatach i nie wymachiwali różdżkami, świetnie znali się jednak na magii. Rita sądziła, że pani Zimmermann jest w tym lepsza, ale Jonatan o wiele częściej się popisywał. Przyjęcie okazało się tak udane, że Rita zapomniała 0 wszystkich swoich kłopotach - jak również o tym, że miała być wściekła na Luisa. Pani Zimmermann nauczyła ich oboje kilku nowych gier karcianych: kalabriasza 1 bezika na sześć talii, wujek Jonatan zaś wykonał jedną 10 11 N> Rita nie zwierzyła się jeszcze pani Zimmermann ze swoich uczuć i była zdumiona, że sąsiadka tak dobrze ją rozumie. Może czarownice mają to we krwi, pomyślała. Pani Zimmermann sprawdziła palcem temperaturę mleka, wlała je do kubka w fioletowe kwiatki, a potem usiadła naprzeciwko dziewczynki i wypiła mały łyk. - Tfu! - skrzywiła się. - Myślę, że następnym razem golnę sobie ćwiartkę czegoś mocniejszego. Ale do rzeczy - jesteś naprawdę wściekła na Luisa, prawda? Rita wbiła wzrok w stół. - Jasne, że tak. Gdybym tak bardzo nie lubiła pani i wujka Jonatana, pewnie w ogóle bym nie przyszła. Pani Zimmermann, zachichotała. - Rzeczywiście, dzisiaj widać było wyraźnie, że macie ze sobą na pieńku. Czy wiesz, dlaczego twój przyjaciel jedzie na obóz? Rita pokruszyła ciastko w palcach i zamyśliła się. - No cóż - odezwała się wreszcie - pewnie ma dość kumplowania się ze mną i chce zdobyć sprawność wielkiego orła albo coś w tym stylu. - Masz rację, ale tylko w połowie - odparła pani Zimmermann. - Luis naprawdę chce być harcerzem. Wasza przyjaźń mu się jednak nie znudziła. Myślę, że by się ucieszył, gdybyś mogła pojechać na obóz razem z nim. W oczach Rity pojawiły się łzy. - Naprawdę? Czarownica pokiwała głową. - Tak, i powiem ci coś jeszcze. On nie może się doczekać, kiedy wreszcie wróci i opowie ci o tych wszystkich wspaniałych rzeczach, których się nauczył. 14 Rita była zdezorientowana. - Nie rozumiem. To wszystko bardzo zagmatwane. Lubi mnie, więc wyjeżdża, żeby mi potem opowiedzieć, jak fajnie mu było beze mnie? Pani Zimmermann parsknęła śmiechem. - No tak, jeśli ująć to w ten sposób, sytuacja rzeczywiście staje się zagmatwana. Pewnie sam Luis ma mętlik w głowie. Chce się nauczyć wiązać węzły, pływać kajakiem i znajdować drogę wśród leśnej głuszy, ale chce również wrócić i opowiedzieć ci o tym, żebyś go uznała za prawdziwego chłopca i jeszcze bardziej lubiła. - Lubię go takim, jaki jest. Co to za bzdura z tym „prawdziwym chłopcem"? Pani Zimmermann usiadła wygodniej i westchnęła. Potem sięgnęła po podłużną srebrną cygarnicę, która leżała na stole, i otworzyła ją. W środku znajdował się rząd ciemnobrązowych cygar. - Mogę przy tobie zapalić? - Jasne. Rita już wcześniej widziała, jak pani Zimmermann pali cygara. Na początku była zaskoczona, ale potem się przyzwyczaiła. Czarownica odgryzła czubek cygara i wypluła go do kosza na śmieci. Potem strzeliła palcami i znikąd pojawiła się zapałka. Zapaliwszy cygaro, pani Zimmermann uniosła zapałkę, która natychmiast zniknęła. - Oszczędzam na popielniczkach - wyjaśniła z szerokim uśmiechem, a potem parę razy pyknęła z cygara. Dym popłynął w stronę otwartego okna długimi, wdzięcznymi wstęgami. Na chwilę zapadła cisza. W końcu czarownica odezwała się znowu: 15 - Wiem, Rito, że trudno ci to zrozumieć. Kiedy ktoś swoim zachowaniem sprawia nam ból, niełatwo pojąć, dlaczego tak postępuje. Pomyśl jednak, jaki jest Luis: nieśmiały pulpecik, który zawsze siedzi z nosem w książce. Kiepsko sobie radzi w sporcie i praktycznie wszystkiego się boi. A teraz popatrz na siebie. Prawdziwa z ciebie chłopczyca! Łazisz po drzewach, szybko biegasz. Sama nieraz widziałam, jak dobrze grasz w softball z dziewczynkami. Jesteś świetna we wszystkim, w czym twój przyjaciel jest kiepski. Czy teraz rozumiesz, dlaczego wyjeżdża na obóz? Wniosek, który w tej chwili nasunął się Ricie, był wręcz niewiarygodny. - Chce być taki jak ja? Pani Zimmermann skinęła głową. - Właśnie. Pragnie być taki jak ty, żebyś go bardziej lubiła. Naturalnie są też inne powody. Na przykład to, że chciałby być taki jak wszyscy inni chłopcy, czyli normalny. Wszystkie mądre dzieci o tym marzą - czarownica uśmiechnęła się krzywo i strząsnęła popiół z cygara do zlewu. Rita posmutniała. - Gdyby mnie poprosił, nauczyłabym go tego wszystkiego. - Nic z tego. Luis nie może się uczyć od dziewczyny, to zraniłoby jego dumę. Ale wiesz, ta cała rozmowa nie ma sensu. On jutro wyjeżdża na obóz, a tymczasem ty będziesz tkwić bezczynnie w Nowym Zebede-uszu. Tak się jednak złożyło, że niedawno otrzymałam naprawdę zdumiewający list od mojego świętej pamię- 16 ci kuzyna Oleya. Czy kiedykolwiek wspominałam ci 0 Oleyu? Rita zastanawiała się przez moment. - Nie, chyba nie. - Tak myślałam. Otóż Oley był niezłym dziwakiem, ale... Rita przerwała jej. - Powiedziała pani „świętej pamięci". Czy on...? Czarownica ze smutkiem pokiwała głową. - Niestety tak; kuzyn Oley przeniósł się do wieczności. Przed śmiercią napisał do mnie list, w którym... zaraz, zaraz, czy nie lepiej będzie, jeśli po prostu ci go pokażę? Wtedy sama będziesz mogła się domyślić, jakim człowiekiem był mój kuzyn. Pani Zimmermann wstała i poszła na górę do swego dużego zagraconego gabinetu. Panował tam zawsze nieopisany bałagan. Przez jakiś czas do uszu Rity docierały łomoty i szelest papierów. W końcu czarownica wróciła 1 podała dziewczynce zmiętą, w kilku miejscach podziurawioną kartkę, zabazgraną koślawym pismem. Tu i ówdzie widniały kleksy. - List przyszedł do mnie wraz z dokumentami do podpisu - wyjaśniła pani Zimmermann. - To bardzo dziwna historia i sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. No, ale oto i on. Bazgranina, ale da się przeczytać. O, i jeszcze jedno - Oley zawsze pisał gęsim piórem, kiedy uważał, że ma coś ważnego do powiedzenia. Dlatego właśnie papier jest podziurawiony. Proszę bardzo, czytaj. Rita wzięła list i przeczytała: 2-LuisBarnavelt... 17 Droga Florencjo! Niewykluczone, że to ostatni list, jaki kiedykolwiek napiszę. W zeszłym tygodniu nagle zapadłem na zdrowiu. Nie pojmuję, jak to się stało; jeszcze nigdy w życiu nie chorowałem, nawet przez jeden dzień. Jak wiesz, nie dowierzam lekarzom, próbowałem więc wyleczyć się sam. Kupiłem jakieś lekarstwa w pobliskiej aptece, ale ani trochę mi nie pomogły. Tak więc, wygląda na to, że - jak to mówią - czas zabierać się z tego padołu. Kiedy dostaniesz ten list, ja będę już martwy, zostawiłem bowiem instrukcje, aby przesłano ci go wraz z moim testamentem, gdybym -jak to mówią - wykorkował. A teraz do rzeczy. Otóż zostawiam ci moją farmę. Jesteś moją jedyną żyjącą krewną i zawsze cię lubiłem, chociaż wiem, że ty nie czułaś do mnie większej sympatii. Tak czy siak, zapomnijmy o przeszłości. Farma należy do ciebie i mam nadzieję, że da ci dużo radości. I jeszcze ostatnia, bardzo ważna rzecz. Pamiętasz Pole Bitwyt Jakiś czas temu, kopiąc tam, znalazłem magiczny pierścień. Na pewno pomyślisz, że żartuję; ale kiedy go weźmiesz do ręki i wsuniesz na palec, zrozumiesz, że miałem rację. Nikomu nic o nim nie mówiłem, oprócz jednej sąsiadki. Może mam nie po kolei w głowie, ale co wiem, to wiem i sądzę, że w tym pierścieniu zaklęta jest magiczna moc. Zamknąłem go w dolnej prawej szufladzie biurka; mój prawnik prześle ci klucz wraz z kluczami do frontowych drzwi domu. No cóż, to by było na tyle. Przy odrobinie szczęścia jeszcze się kiedyś zobaczymy -a jeśli nie, no cóż, spotkamy się po drugiej stronie, jak to mówią, ha, hal Twój kuzyn Oley Gunderson - Rany! - wykrzyknęła Rita oddając kartkę pani Zim-mermann. - Ale dziwaczny list! - Tak - potwierdziła czarownica, smutno potrząsając głową. - Dziwaczny list od dość dziwacznej osoby. Biedny Oley! Przez całe życie mieszkał na tej farmie. Zupełnie sam, bez rodziny, przyjaciół, sąsiadów, bez nikogo. Sądzę, że od tego pomieszało mu się w głowie. Rita sposępniała. - Myśli pani, że...? Pani Zimmermann westchnęła. - Tak, moja droga. Przykro mi, że muszę cię rozczarować co do tego magicznego pierścienia, ale Oley nie bez racji twierdził, że ma nie po kolei w głowie. Miał zwyczaj wymyślać różne historyjki, aby uczynić życie bardziej interesującym. Pole Bitwy, o którym wspomina, to właśnie element takiej historyjki z jego dzieciństwa. Taka zmyślona nazwa, która utkwiła mu w głowie. Na nieszczęście tkwiła w niej tak długo, aż w końcu uwierzył, że jest prawdziwa. - Nie bardzo rozumiem, o co pani chodzi - oznajmiła Rita. - To bardzo proste. Widzisz, kiedy byłam małą dziewczynką, często przyjeżdżałam na farmę Oleya. Żył wówczas jeszcze jego ojciec, Swen. Był to bardzo szczodry człowiek i chętnie zapraszał do siebie na dłuższe pobyty kuzynów i ciotki. Oley i ja często bawiliśmy się razem. Pewnego lata znaleźliśmy kilka grotów indiańskich strzał na łące przy strumieniu, zaraz za domem. No cóż, wiesz, jakie są dzieci. Na podstawie tego błahego odkrycia wymyśliliśmy całą historię o bitwie, którą 18 19 - Naprawdę? - Naprawdę. Jak zapewne pamiętasz, moja stara parasolka została strzaskana podczas potyczki ze złym duchem i jest do niczego. A jeśli chodzi o nową, tę, którą Jonatan kupił mi na gwiazdkę, nie byłam w stanie nic z nią zrobić. Wciąż jestem czarownicą, oczywiście. Nadal potrafię wyczarowywać zapałki. Ale jeśli chodzi o poważne, potężne czary... no,cóż, niestety, wróciłam na ławkę rezerwowych. W tej dziedzinie już nic nie zdziałam. Ritę ogarnął okropny smutek. Zdarzało jej się widywać tę magiczną parasolkę w akcji. Na co dzień wyglądała jak stary rupieć, ale kiedy czarownica wypowiadała czarodziejskie słowa, parasolka zmieniała się w długą laskę zwieńczoną kryształową kulą, wewnątrz której płonęła fioletowa gwiazda. To było źródło wielkiej mocy pani Zimmermann. A teraz parasolki już nie było. Nie było i nie będzie. - Czy nie da się... czy nic się nie da zrobić, pani Zimmermann? - zapytała dziewczynka. - Obawiam się, że nie, moja droga. Teraz jestem już tylko salonowym magikiem, tak jak Jonatan, i muszę się z tym pogodzić. Przykro mi. No, biegnij do łóżka. Mamy przed sobą cały dzień podróży. Dziewczynka, już bardzo senna, poszła na górę do pokoju gościnnego. Był przytulny i podobnie jak większość pomieszczeń w domu pani Zimmermann, urządzony na fioletowo. Tapetę zdobiły bukiety fiołków, a w kącie stał nocnik z fioletowej porcelany. Nad biurkiem wisiał obraz przedstawiający pokój, w którym też prawie wszyst- ko było fioletowe. W rogu widniał podpis: H. Matisse. Pani Zimmermann dostała to malowidło w prezencie od słynnego francuskiego malarza podczas swego pobytu w Paryżu tuż przed pierwszą wojną światową. Rita przytuliła głowę do poduszki. Nad domem Jonatana wisiał księżyc oświetlający srebrzystym blaskiem wieżyczki, szczyty i spadzisty dach. Dziewczynkę ogarnęło dziwne rozmarzenie. Magiczne parasolki goniły w jej głowie magiczne pierścienie. Myślała o liście Oleya. A gdyby w jego biurku naprawdę znajdował się magiczny pierścień? Ależ byłoby fajnie! Rita westchnęła i przewróciła się na drugi bok. Pani Zimmermann to mądra kobieta, zazwyczaj wie, o czym mówi, więc prawdopodobnie i teraz ma rację. Cała ta historia to jedna wielka bujda. Jednakże zapadając w sen, Rita nie mogła powstrzymać myśli, że byłoby jednak super, gdyby Oley napisał prawdę. 22 Rozdział 2 danie «^.W1^^totU»i wkroczyli „ie z gazu, drzw. się otworzy y >^ n0. Jonatan i Luis. Luis, pyzaty gn*«fc^ no- wiutki harcerski «™L%L$ bardzo pognie, na chustę z Hteram. fA'"^J^iantyną. W "¦"> z przedziałkiem, a wtosymial na arte y ^ lede LuOnzaw^^U^ czy w zimie: w u------ , spodnie, niebieska *»LLL%^ Jonatan we- - Cześć, Suszona Sliweczico. solo. - Czy omlety już f™* __ warknęła pani - Pierwsza porcja tak, ^^^'„^^iętiasto-Zimmermann,ustawiająccięzkfeliw^Pate ? dziesz w stanie - Będę miał szczęście, jeśli dostanę choćby jeden, sądząc z tempa, w jakim ty je pochłaniasz, Jędzuniu. Uważaj na jej widelec, Luis. W zeszłym tygodniu dźgnęła mnie nim w rękę. I tak Jonatan i pani Zimmermann prześcigali się w docinkach, aż jedzenie było gotowe. Zamilkli dopiero wtedy, kiedy razem z Luisem i Ritą usiedli do śniadania. Z początku Luis nie miał odwagi spojrzeć Ricie w oczy -nadal było mu wstyd, że zostawia ją na lodzie. Potem jednak dostrzegł na jej twarzy wyraz błogiego zadowolenia. Zauważył to również Jonatan. - No dobra - odezwał się czarodziej, kiedy uznał, że dłużej nie może już żyć w nieświadomości. - Cóż to za sekret? Rita ma minę kota, któremu udało się pożreć kanarka. - Och, nic takiego - odparła dziewczynka z szerokim uśmiechem. -Jadę po prostu z panią Zimmermann zbadać starą opuszczoną farmę. W okolicy podobno straszy, a gdzieś w domu ukryty jest magiczny pierścień. Umieścił go tam wariat, który później powiesił się w stodole. Luis i Jonatan wytrzeszczyli oczy. Rita oczywiście koloryzowała trochę. To była jedna z jej wad. Zazwyczaj mówiła prawdę, ale kiedy sytuacja zdawała się tego wymagać, potrafiła wymyślać niestworzone rzeczy. Pani Zimmermann rzuciła jej karcące spojrzenie. - Powinnaś pisywać książki - stwierdziła sucho, a potem odwróciła się do Luisa i Jonatana. - Wbrew temu, co opowiada moja mała przyjaciółka, nie prowadzę Agencji Turystycznej dla Pogromców Duchów. 25 24 Rita pobiegła do domu. Była już bardzo podekscytowana i nie mogła się doczekać wyjazdu. Ale właśnie kiedy otwierała drzwi, usłyszała, jak tata mówi: - Mam nadzieję, że następnym razem porozumiesz się ze mną, zanim pozwolisz naszej córce na eskapadę w towarzystwie miejscowej wariatki. Na Boga, Luizo, czy ty w ogóle nie masz... Pani Pottinger przerwała mu w pół słowa. - Pani Zimmermann nie jest „miejscową wariatką" - stwierdziła stanowczo. -To odpowiedzialna osoba, jest dobrą przyjaciółką dla Rity. - Odpowiedzialna? Tere-fere! Baba pali cygara i zadaje się z tym starym, jak mu tam... tym brodatym indywiduum, co to ma tyle pieniędzy. Tym, który pokazuje sztuczki magiczne... Chyba wiesz, jak on się nazywa. - Oczywiście, że wiem. Uważam również, że w sytuacji, gdy twoja córka już od roku jest najlepszą przyjaciółką siostrzeńca tego „brodatego indywiduum", mógłbyś przynajmniej zapamiętać jego nazwisko. Jednak nadal nie rozumiem, dlaczego... I tak dalej, i tak dalej. Pan i pani Pottinger spierali się w kuchni, za zamkniętym drzwiami. Tata Rity miał jednak donośny głos, nawet podczas zwykłej rozmowy, jego żona zaś mówiła teraz głośniej, aby mu dorównać. Rita stała przed chwilę i nasłuchiwała. Z doświadczenia wiedziała, że nie warto się wtrącać, poszła więc na paluszkach na górę i zaczęła się pakować. Do zniszczonej czarnej walizki, która służyła jej za torbę podróżną, Rita wrzuciła bieliznę, koszule, dżinsy, szczoteczkę i pastę do zębów, a także inne rzeczy, które, jak sądziła, mogły jej się przydać. Była bardzo zadowolona, że nie musi pakować sukienek, bluzeczek i spódniczek. Pani Zimmermann nigdy jej nie zmuszała, aby się stroiła i pozwalała dziewczynce nosić to, na co miała ochotę. Rita poczuła nagły przypływ zniechęcenia, przypomniała sobie bowiem, że nie będzie mogła na zawsze pozostać chłopczycą. Spódniczki i pończochy, szminka i puder, randki i tańce - wszystko to czekało na nią w gimnazjum. Ach, dlaczego nie jest chłopakiem! Wtedy mogłaby... W tym momencie na zewnątrz rozbrzmiał klakson. To na pewno pani Zimmermann! Rita zapięła suwak walizki i zbiegła na dół. Kiedy wyszła przez frontowe drzwi, zobaczyła, że stoi tam uśmiechnięta mama. Ojca nie było, najwyraźniej więc awantura się skończyła. Pani Zimmermann siedziała za kierownicą nowego plymou-tha, zaparkowanego przy krawężniku. Wóz był wysoki, kształtem nieco zbliżony do skrzynki i zaopatrzony w garbaty bagażnik. Chromowana poprzeczka dzieliła przednią szybę na dwie części, a z boku maski małe kwadratowe literki tworzyły napis Cranbrook - tak właśnie nazywał się ten model. Barwę miał jaskrawozieloną. Irytowało to panią Zimmermann, ponieważ zamówiła bordo, ale była zbyt leniwa, aby odesłać auto. - Cześć, Rito! Cześć, Luizo! - zawołała czarownica, machając do nich obu. - Dobry dzień na podróż, prawda? - Bez dwóch zdań - odparła z uśmiechem pani Pottinger. Była szczerze zadowolona, że Rita pojedzie na wycieczkę z panią Zimmermann. Zawodowe obowiązki 28 29 taty spowodowały, że rodzina Pottingerów musiała pozostać w Nowym Zebedeuszu na całe lato, a mama Rity dobrze wiedziała, jak samotna będzie jej córka bez Luisa. Na szczęście nie miała pojęcia o magicznych umiejętnościach pani Zimmermann i nie wierzyła plotkom krążącym po mieście. Rita pocałowała ją w policzek. - Do widzenia, mamo - powiedziała. - Zobaczymy się za kilka tygodni. - Pa, kochanie. Baw się dobrze - odparła pani Pot-tinger. - Wyślij mi pocztówkę, kiedy dotrzesz do Peto-skey. - Wyślę. Rita zbiegła po schodach, wrzuciła walizkę na tył samochodu i obiegła go, aby wdrapać się na przednie siedzenie obok pani Zimmermann. Starsza pani wrzuciła bieg i zielony plymouth potoczył się powoli w dół ulicy Dworkowej. Wycieczka się zaczęła. Pani Zimmermann i Rita pojechały drogą numer 12, a potem skręciły na drogę numer 131, która biegnie prosto na północ przez Grand Rapids. Był piękny słoneczny dzień. Słupy telefoniczne, drzewa i tablice reklamowe migały po obu stronach drogi. Na polach pracowały maszyny rolnicze o dziwnych nazwach: John Deere, Minne-apolis Moline i International Harvester, pomalowane na jaskrawe kolory - niebieski, zielony, czerwony i żółty. Od czasu do czasu pani Zimmermann musiała nawet zjeżdżać na pobocze, aby przepuścić wielki kombajn. 30 Znalazłszy się w Big Rapids, pani Zimmermann i Rita poszły do baru na obiad. W rogu stał bilard elektryczny i starsza pani uparła się, żeby na nim zagrać. Zawsze była w tym dobra, a i tym razem poszło jej świetnie. Umiała zręcznie poruszać łopatkami, a kiedy już spędziła trochę czasu przy danym automacie, wiedziała dokładnie, jak mocno można uderzyć w bok lub blat, nie powodując, że zapali się ostrzegawcze światło. Kiedy wreszcie gra jej się znudziła, miała już na swoim koncie trzydzieści pięć wygranych rund. Zostawiła automat w rękach stałych bywalców baru, oniemiałych ze zdumienia. Nigdy przedtem nie widzieli, żeby kobieta grała w bilard elektryczny. Po obiedzie pani Zimmermann poszła do sklepu spożywczego i do piekarni, zamierzała bowiem urządzić na farmie coś w rodzaju pikniku. Do dużej metalowej lodówki turystycznej umieszczonej w bagażniku włożyła salami, kiełbasę, kilka puszek wędzonej szynki, kubełek waniliowego kremu, butelkę mleka, trzy butelki oranżady i słoik marynat. Do drewnianego piknikowego koszyka poszły dwa bochenki świeżego chleba i ciasto czekoladowe. Potem na stacji benzynowej pani Zimmermann kupiła nieco kruszonego lodu, który wsypała do lodówki, aby jedzenie się nie zepsuło, gdyż dzień był upalny. Termometr na tablicy reklamowej, którą minęły po drodze, wskazywał trzydzieści dwa stopnie. Pani Zimmermann poinformowała Ritę, że teraz pojadą już prosto na farmę, nigdzie się nie zatrzymując. W miarę jak posuwały się coraz dalej i dalej na północ, wzniesienia stawały się coraz bardziej strome. Niektóre 31 Ritabyta zaskoczona, il tę sklepikarz? > ptowad S Zachowanie sklepikarki było bardzo nieuprzejme; Rita zaczęła podejrzewać, że żywi ona jakąś urazę do pani Zimmermann. Pani Zimmermann odpowiedziała spokojnie: - Chcę kupić benzynę, jeśli to nie będzie dla ciebie zbyt duży kłopot. Paliwo skończyło nam się niedaleko stąd. - Zaraz - warknęła Gerta, a potem pomaszerowała pomiędzy szafkami i wyszła na zewnątrz, zatrzaskując za sobą drzwi. - Rany, co za jędza! - zdziwiła się Rita. Pani Zimmermann ze smutkiem pokiwała głową. - Tak, za każdym razem, kiedy ją spotykam, zachowuje się coraz gorzej. Chodź, bierzmy tę benzynę i wynośmy się stąd. Spędziwszy dłuższą chwilę na poszukiwaniach, co chwilę przerywanych przekleństwami, Gerta Biggert znalazła wreszcie dwudziestolitrowy kanister i napełniła go. Rita lubiła zapach benzyny; z przyjemnością też obserwowała, jak szybko zmieniają się cyferki na dystrybutorze. Kiedy wreszcie się zatrzymały, Gerta wyłączyła dopływ benzyny i podała cenę. Dokładnie dwa razy wyższą niż tę, którą pokazał automat. Pani Zimmermann wbiła ciężki wzrok w sklepikar- kę. Nie była pewna, czy Gerta nie żartuje. - Czy to ma być dowcip, Gertuniu? Popatrz na te cyferki. - To nie dowcip, kochaneczko. Płać albo dyrdaj na farmę piechotą - i dodała szyderczym tonem: - to moja specjalna cena dla przyjaciół. 35 34 J tanawiała się przez chwilę, co PaniZimmermannzasta ^ jednym h powinna zrobić. ** "^^ w ropuchę albo cos ścierń ręki zmiem GeBgS: ^^ we, równie paskudnego. Wres tchnęła głęboko i otwórz t - ^ ^ ^ pifiniędzffll. _ Proszę bardzo. Nie du. Chodź, Rito, wracajmy do sam ' Dobra- wzięła kanister i ruszyły z po- Pani Zimmermann ^ Rka zapytała: wrotem. Kiedy minęły P^sJztąskl) _ Co właściwie jest^ni czego tak się na panią z** • ^ Na caly, _ Ona złości się na wszy^^ . Poznałam ją w n^o^^^ ^ _ mialam lam tu na ter^^^^^o^ ^ jej pani chłopaka? hichotata i pokiwała głową_ Pani Zimmermann zach ^ wśaeka. Ta _ No jasne! I wiesz cc^ ^ iu uraz. Pamięta kobieta jest ****%LL%« M «n i*i P^J o nieprzyjemnych rZ^le'snuje plany, jak sxęodegr-c działwielelattemu^aąg^^ .Lby się zacho ż idy Jes^e mej ^ cQ ją yzło? się za 37 36 nad czymś się zastanawiała, potem jednak wzruszyła ramionami i poszła w kierunku samochodu. mi ś.epiami gapił sie tępo p j miał nieco podobny do rybiego - o grubych f krzywionych w smutnym grymasie. Jego twarz moiTa tak powiedzieć, wyrażała przygnębienie, ale za razem była pełena godności. - Ten plymouth to tajny wóz, me? - zapytała dziew _ No cóż, chyba muszę przyznać, ze «*-*LL pani Zimmermann, w zamyśleniu drapiąc się w podbro dek - Jak na zielony samochód, nie jest taki zły. - Mogę nadać mu jakieś imię? - zapytała nagle Rita. Pani Zimmermann wyglądała na zaskoczoną. - Imię? Hmmm, sądzę, że tak. Jakie wybierasz? _ Bessie - Rita znała kiedyś krowę o imieniu Bessie uznała więc, że to dobre imię dla tego auta o cierpli- Bessie :5 kluczyk w stacyjce, sita*; dostrzegła, że las, który otaczał dom Gerty, ciągnie się dalej wzdłuż drogi. - To całkiem duży las, prawda, pani Zimmermann? - zapytała, wskazując palcem w prawo. - Owszem. To las państwowy i, jak trafnie zauważyłaś, jest całkiem duży. Ciągnie się aż do farmy Oleya, a potem jeszcze dalej, na północ. Wygląda bardzo ładnie, ale nie chciałabym się w nim zgubić. Można wędrować przez wiele dni i nikogo nie spotkać. Jechały dalej. Rita zaczęła się zastanawiać, jak też wygląda farma Oleya. Snuła marzenia przez całą drogę i miała już dokładne wyobrażenie o tym, jak powinno być. Ale czy rzeczywistość dorówna jej fantazjom? Przekona się już za chwilę. Jeszcze kilka wzniesień do pokonania, kilka zakrętów, a potem wąska, pobrużdżona koleinami dróżka, nad którą zwieszały się gałęzie drzew. I wreszcie ona - farma Oleya. Wyglądała zupełnie inaczej niż w marzeniach, ale była całkiem sympatyczna. Na podwórzu stała długa, pomalowana na biało stodoła, która - podobnie jak Bessie - zdawała się mieć twarz: dwa okna tworzyły oczy, a wysokie wrota - usta. Obok stodoły wznosił się dom. Prosty, kwadratowy, z niewielką kopulastą wieżyczką na dachu. Obejście wyglądało na zupełnie opuszczone. Na podwórku rosła wysoka trawa, a skrzynka pocztowa zaczynała już rdzewieć. Jedno z okien stodoły było wybite. Na oczach Rity jakiś ptak wleciał przez nie do środka. W oddali widać było las. Pani Zimmermann podjechała aż do samej stodoły, zatrzymała samochód i wysiadła. Potem, przy pomocy 39 38 Rita jednak nie mogła zasnąć. Noc była gorąca i bezwietrzna; nie podnosił się nawet najsłabszy podmuch. Zasłony w otwartym oknie zwisały nieruchomo. Dziewczynka przewracała się z boku na bok, ale to nie pomagało. Wreszcie usiadła i włączyła lampę stojącą na stoliku przy łóżku. Potem zajrzała do walizki, znalazła Wyspę Skarbów, którą wzięła ze sobą do czytania i oparła poduszkę na wezgłowiu łóżka. Gdzie skończyłam? Och, no jasne. Tutaj. Długi John Silver właśnie schwytał Jima i razem z piratami szukał skarbu kapitana Flinta. To był ekscytujący moment. Jim został związany liną, która otaczała go w pasie, a John ciągnął go za sobą po piasku, maszerując zawadiacko pomimo swojej drewnianej nogi... Stuk, stuk, stuk. Rita nie od razu zdała sobie sprawę, że naprawdę coś słyszy. Na początku myślała, że to gra wyobraźni. Podczas czytania często wyobrażała sobie różne widoki, dźwięki i zapachy, teraz więc pewnie wymyśliła stukanie drewnianej nogi Długiego Johna. Stuk, stuk, stuk, stuk... nie, to brzmiało jakoś inaczej... bardziej jak uderzanie monetą w blat stołu... a poza tym drewniana noga stawiana na piasku nie stuka, tylko... Głowa Rity opadła. Książka wysunęła się jej z ręki. Kiedy dziewczynka zdała sobie sprawę, co się dzieje, otrząsnęła się gwałtownie. Ależ ze mnie głuptas, że usypiam, pomyślała najpierw, zaraz jednak przypomniała sobie, że właśnie po to zaczęła czytać. Czyli udało się, pomyślała Rita z uśmiechem. Stuk, stuk, stuk. Znowu ten dźwięk. Skąd dochodził? Tym razem była pewna, że go sobie nie wymyśliła. Stukanie rozlegało się w sypial- 44 ni pani Zimmermann. A kiedy Rita zdała sobie z tego sprawę, zrozumiała też, co to za odgłos. To czarownica uderzała w coś swoim pierścionkiem. Pani Zimmermann miała duży pierścionek, w którym osadzony był fioletowy kamień. Fioletowy, bo pani Zimmermann kochała tę barwę. Nie był to jednak magiczny pierścień - ot, cacko kupione na Coney Island, do którego starsza pani była przywiązana. Nosiła go przez cały czas, a kiedy się nad czymś zastanawiała, i to naprawdę głęboko, stukała nim we wszystko, co tylko miała pod ręką - krzesła, blaty, półki. Drzwi łączące oba pokoje były zamknięte, ale Rita widziała oczyma wyobraźni, jak pani Zimmermann leży, patrząc w sufit i stukając pierścionkiem w bok łóżka. Nad czym się tak zastanawiała? Pewnie nad pierścieniem - tym drugim, ukradzionym. Rita bardzo chętnie poszłaby do czarownicy, aby z nią o tym porozmawiać, wiedziała jednak, że nie warto. Pani Zimmermann nie piśnie ani słówka o magicznym klejnocie Oleya Gundersona. Dziewczynka wzruszyła ramionami i westchnęła. Nie mogła nic zrobić, a poza tym prawie już spała. Poprawiła poduszkę, zgasiła światło i wyciągnęła się wygodnie. Chwilę później chrapała już smacznie. Następnego dnia, wczesnym rankiem, Rita i pani Zimmermann spakowały swoje rzeczy, zamknęły dom i odjechały w stronę Petoskey. Tam w kafejce zjadły śniadanie, a potem udały się do prawnika Oleya. Później pojechały dalej. Tego samego popołudnia przebyły cieśninę Mackinac promem, który nazywał się „Escanaba". Niebo było szare i padał deszcz. Prom kołysał się godnie 45 na wzburzonych wodach cieśniny. Po prawej stronie dwie podróżniczki dostrzegły wyspę Mackinac, widoczną jedynie jako szara, zamazana smuga. Kiedy prom dopływał do St. lgnące, słońce wychodziło właśnie zza chmur. Znajdowały się teraz na Górnym Półwyspie Michigan i miały przed sobą całe dwa tygodnie, aby go zwiedzić. Wyprawa rozpoczęła się pomyślnie. Pani Zimmer-mann i Rita obejrzały wodospad Tahąuamenon, a potem pojechały nad jezioro Superior, aby podziwiać niezwykłe kształty piaskowców nad jego brzegami i robić sobie zdjęcia na ich tle. Przejeżdżały przez kołyszące się oceany sosen, zatrzymywały się, aby podziwiać strumienie w których woda była zupełnie czerwona z powodu zawartości żelaza i odwiedzały miasteczka o dziwnych nazwach - Ishpeming, Germfask i Ontonagon. Noce spędzały na kwaterach. Pani Zimmermann nienawidziła nowoczesnych moteli, które wyrastały wszędzie jak grzyby po deszczu, ale kochała te białe domki na cienistych bocznych uliczkach, z gankami osłoniętymi moskitierą, zielonymi okiennicami i uginającymi się per-golami, przy których rosły wilce lub malwy. Zatrzymywały się więc na noc w jednym z takich domów, a potem siedziały na ganku, grając w szachy lub karty i pijąc mrożoną herbatę, podczas gdy w ogrodzie cykały świerszcze Czasami w pokoju Rity było radio. Jeśli tak się akurat zdarzyło, dziewczynka słuchała w nocy transmisji z meczów Detroit Tigers, dopóki nie zachciało jej się spać. A potem rano śniadanie w barze lub kafejce i znów w drogę. Czwartego dnia podróży wydarzyło się coś dziwnego. Był już wieczór. Rita i pani Zimmermann szły główną ulicą małego miasteczka. Przed nimi słońce zniżało się nad horyzontem i wszystko zalewał gorący pomarańczowy blask. Podróżniczki zjadły już kolację i wyszły tylko rozprostować nogi po długiej jeździe. Rita chciała wracać na kwaterę, ale pani Zimmermann zatrzymała się jeszcze przed sklepem ze starzyzną. Czarownica uwielbiała myszkować w takich sklepikach. Mogła godzinami szperać wśród najróżniejszych rupieci i czasami trzeba było wyciągać ją siłą. Oglądając wystawę, pani Zimmermann dostrzegła, że sklep jest otwarty. Była już dziewiąta wieczór, ale właściciele takich sklepików często otwierają je w dziwnych porach. Pani Zimmermann weszła do środka, a Rita podążyła za nią. Wnętrze było zastawione starymi fotelami z wytartą aksamitną tapicerką, regałami, na których stało po kilka książek, i stołami z jadalni, na których rozłożono mnóstwo najdziwniejszych staroci. Zatrzymawszy się przed jednym z takich stołów, pani Zimmermann podniosła zestaw składający się z solniczki i pieprzniczki, w kształcie rękawicy łapacza i piłki. Piłka była solniczką. - Chciałabyś mieć coś takiego w pokoju, Rito? - zapytała ze śmiechem. Rita odparła, że bardzo by chciała. Podobało jej się wszystko, co miało jakiś związek z baseballem. 47 46 - O rany, kupi mi to pani na biurko, pani Zimmer-mann? Naprawdę uważam, że to bardzo fajne. - Dobra - odparła czarownica, nie przestając się śmiać. Zapłaciła sklepikarzowi dwadzieścia pięć centów za zestaw i rozglądała się dalej. W pobliżu zakurzonej misy pełnej guzików z masy perłowej leżała sterta starych fotografii, nalepionych na grubą tekturę. Sądząc ze strojów, jakie nosili przedstawieni na nich ludzie, musiały być całkiem stare. Nucąc pod nosem, pani Zim-mermann zaczęła przeglądać zdjęcia. Nagle aż oniemiała ze zdumienia. Rita, trochę zaniepokojona, spojrzała na swoją towarzyszkę. Twarz czarownicy była blada, a dłoń trzymająca fotografię drżała. - Co się stało, pani Zimmermann? - Chodź... chodź tutaj, Rito, i popatrz. Rita podeszła do pani Zimmermann i spojrzała na zdjęcie, które starsza pani trzymała w dłoni. Zobaczyła na nim kobietę w długiej staroświeckiej sukni, która stała nad brzegiem rzeki, trzymając w ręku wiosło. Za jej plecami widać było kajak wyciągnięty na ląd, obok niego zaś siedział po turecku mężczyzna w marynarce w paski. Miał sumiaste wąsy i grał na banjo. Nieznajomy był całkiem przystojny, jednak urody jego towarzyszki nie dało się ocenić. Ktoś zdrapał jej twarz nożem lub ostrzem brzytwy. Rita nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego pani Zimmermann tak się przejęła. Kiedy stała i zastanawiała się nad tym, czarownica odwróciła zdjęcie. Był tam napis: „Florencja i Mordechaj, lato 1905". 48 4-LuisBamavelt... 49 - O rany! - wykrzyknęła Rita. - Czy to pani zdjęcie? Pani Zimmermann skinęła głową. - Owszem, na tej fotografii jestem ja. A raczej byłam, zanim ktoś... czegoś z nią nie zrobił - przełknęła ślinę. - Jak, u licha, pani zdjęcie dostało się do tego sklepu, pani Zimmermann? Czy kiedyś mieszkała pani w tej okolicy? - Nie, nie mieszkałam. Nigdy przedtem nie byłam w tym miasteczku. To wszystko... no cóż, to wszystko bardzo dziwne. Głos pani Zimmermann zadrżał. Rita dostrzegła bardzo wyraźnie, że czarownica jest poruszona. Starsza I pani należała do tych spokojnych, rozsądnych osób, które zazwyczaj sprawiają wrażenie, że całkowicie panują nad sytuacją. Kiedy więc zaczynała się niepokoić, wiadomo było, że ma naprawdę poważny dobry powód. Pani Zimmermann kupiła fotografię i zabrała ją ze sobą na kwaterę. Po drodze wyjaśniła Ricie, że czarownice i czarodzieje niszczyli w ten sposób zdjęcia, kiedy chcieli się kogoś pozbyć. Czasem kładli fotografię tak, aby kapała na nią woda, aż twarz znienawidzonej osoby stawała się niewidoczna; czasami po prostu zdrapywali ją nożem. Tak czy siak, była to sztuczka magiczna tego samego rodzaju co zrobienie figurki z wosku i wbijanie w nią szpilek - sposób na to, aby kogoś zamordować za pomocą czarów. Rita szeroko otworzyła oczy. - To znaczy, że ktoś próbuje panią skrzywdzić? Pani Zimmermann zaśmiała się nerwowo. - Nie, nie. Nie to chciałam powiedzieć. Ta cała sytuacja, znalezienie tej fotografii, i to na dodatek... zniszczonej, no cóż, to tylko śmieszny zbieg okoliczności. Ale kiedy ktoś para się magią tak jak ja - no wiesz, czasem przychodzą mu do głowy różne dziwne myśli. Chodzi o to, że trzeba zachować ostrożność. Rita zamrugała oczami. - Nie bardzo rozumiem, to znaczy... Co to właściwie znaczy? - To znaczy, że zamierzam spalić to zdjęcie - warknęła pani Zimmermann. - A teraz wolałabym już o tym dłużej nie rozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Późno w nocy Rita leżała w łóżku, próbując zasnąć. Pani Zimmermann siedziała na dole w salonie dla gości, a przynajmniej powinna tam przebywać. Rita miała jednak pewne przeczucie. Wstała i podeszła do okna, przypomniała sobie bowiem, że wcześniej widziała na podwórku za domem piec do spalania śmieci. I rzeczywiście, czarownica stała nad metalową klatką pieca, na której dnie jarzył się słaby czerwony blask. Starsza pani stała przygarbiona i patrzyła w dół. Tańczące płomienie oświetlały jej twarz. Rita poczuła lęk. Wróciła do łóżka i próbowała zasnąć, ale wizja pani Zimmermann stojącej nad ogniem niby czarownica ze starej bajki ciągle powracała. Co się dzieje? 50 - Jeśli nie przestanę przyjaźnić się z Luisem, czy będę musiała chodzić z nim na randki, potańcówki i różne takie? Pani Zimmermann, najwyraźniej zaskoczona, zastanawiała się przez chwilę, patrząc w przestrzeń. - Nie - odpowiedziała wreszcie, huśtając się na ławce. - Nie, nie sądzę, żebyś musiała to robić, jeśli nie będziesz miała ochoty. Lubisz Luisa, bo jest twoim przyjacielem, nie dlatego, że zjawia się pod drzwiami z bukietem kwiatów. Myślę, że tak powinno zostać. - Rany, pani jest cudowna, pani Zimmermann! -wykrzyknęła Rita z szerokim uśmiechem. - Tak bym chciała, żeby pogadała pani z moją mamą. Ona chyba myśli, że ja i Luis w przyszłym roku się pobierzemy albo coś w tym stylu. Pani Zimmermann skrzywiła się. - Gdybym spróbowała z nią porozmawiać, tylko bym ci zaszkodziła - odparła i zaczęła znów rozkładać pasjansa. - Twoja mama nie byłaby zadowolona, że wtrącam się w wasze rodzinne sprawy. Poza tym, może to ona ma rację? W dziewięćdziesięciu ośmiu wypadkach na sto przyjaźń taka jak twoja i Luisa albo się kończy, albo zmienia w romans. Być może w przyszłym roku odkryjesz, że wasze drogi się rozeszły. - Ale ja nie chcę, żeby tak było - upierała się Rita. -Lubię Luisa. Bardzo go lubię. Po prostu chcę, żeby wszystko zostało tak jak jest. - Ach, ale na tym właśnie polega problem! - westchnęła pani Zimmermann. ~ W życiu nic nigdy nie zostaje takie samo jak było. Wszystko się zmienia. Ty się zmieniasz i Luis również. Kto wie, co oboje będziecie myśleć za sześć miesięcy albo za rok? Rita zastanawiała się przez chwilę. - No dobra - odezwała się wreszcie. - Ale jeśli Luis i ja postanowimy, że będziemy przyjaciółmi do końca życia? I jeśli ja nigdy nie wyjdę za mąż? Czy ludzie będą mnie uważać za starą pannę? Pani Zimmermann wzięła talię i zaczęła ją powoli tasować. - No cóż - powiedziała w zamyśleniu - niektórzy ludzie zapewne powiedzieliby, że od wielu lat - to znaczy od śmierci męża - ja sama żyję jak stara panna. Większość kobiet ponownie wychodzi za mąż i to jak najszybciej, ale kiedy Honus umarł, postanowiłam, że znów spróbuję życia kobiety niezamężnej - wdowy, jeśli wolisz. I wiesz, że to nie jest takie złe? Oczywiście dobrze jest mieć przyjaciół, takich jak Jonatan. Ale chodzi o to, że nie istnieje ten jeden jedyny, najlepszy sposób na wszystko. Byłam szczęśliwa jako żona i jestem szczęśliwa jako wdowa. Próbuj więc wielu różnych rzeczy. Sprawdzaj, co ci najlepiej pasuje. Są oczywiście osoby, które potrafią robić tylko jedno i bardzo źle się czują, kiedy życie postawi je w jakiejś nowej sytuacji. Ja jednak uważam, że to ponury gatunek ludzi i chciałabym wierzyć, że ty do nich nie należysz. Pani Zimmermann przerwała; jej wzrok powędrował w przestrzeń. Rita siedziała obok z otwartymi ustami, czekając, co jeszcze czarownica powie. Ona jednak milczała. A kiedy się w końcu odwróciła i zobaczyła zatroskane spojrzenie dziewczynki, parsknęła śmiechem. 54 55 - Skończyłam już kazanie - zachichotała. - Jeśli myślisz, że dam ci teraz łatwą receptę na życie, masz nie po kolei w głowie. Co powiesz na partyjkę przed snem? - Ma to pani jak w banku - odparła Rita z uśmiechem. Pani Zimmermann potasowała karty, a potem grały aż do późnego wieczora. Koło północy obie poszły na górę, gdzie jak zawsze zajmowały dwa sąsiednie pokoje. Rita umyła twarz i zęby, rzuciła się na łóżko i usnęła, zanim jej głowa dotknęła poduszki. Tej samej nocy, około drugiej nad ranem, dziewczynka zbudziła się nagle z uczuciem, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak. Jednak kiedy usiadła i rozejrzała się dookoła, w pokoju panował absolutny spokój. Odbicie księżyca płynęło po tafli lustra wiszącego nad biurkiem, a uliczna lampa rzucała na drzwi szafy cień w kształcie dziwacznej czarno-białej mapy. Ubranie Rity leżało po-rządnie złożone na krześle obok łóżka. Dlaczego więc się obudziła? Coś jednak było nie tak. Dziewczynka czuła to wyraźnie. Była spięta i zdenerwowana, a serce biło jej bardzo szybko. Powoli zsunęła kołdrę i wstała z łóżka, ale minęło kilka minut, zanim zdobyła się na odwagę, aby podejść do schowka i szybko otworzyć drzwi. Zabrzęczały wieszaki, a Rita aż kwiknęła ze strachu i odskoczyła w tył. W schowku jednak nie było nikogo. Rita odetchnęła z ulgą. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że się wygłupiła. Zachowuję się jak jedna z tych starych dam, które co wieczór przed zgaszeniem światła zaglądają pod łóżko! Ale właśnie kiedy miała 57 56 wrócić do łóżka, usłyszała jakiś odgłos z sąsiedniego pokoju Strach powrócił ze wzmożoną siłą. Oj, przestań , wyszeptała do siebie dziewczynka - nie bądź takim cykorem! Nie mogła jednaK po prostu pójść spać. Musiała sprawdzić, co się stało- Drzwi łączące pokoje pani Zimmermann i Rity były uchylone. Dziewczynka podkradła się do nich i położyła dłoń na klamce. Pchnęła i skrzydło drzwi powoli zaczęło się otwierać do wewnątrz- Potem nagle zamarła. Przy łóżku pani Zimmermann Ktoś stał! Przez sekundę, która zdawała się bardzo długa, Rita patrzyła szeroko otwartymi oczami, zesztywniała z przerażenia. Potem wydała dziki okrzyk i wskoczyła do pokoju. Drzwi z trzaskiem uderzyły o ścianę, a ręka Rity w jakiś sposób zdołała znaleźć kontakt. Żarówka zwisająca z sufitu rozbłysła; rozczochrana pani Zimmermann usiadła na łóżku, mrugając oczami. Ale nikt już obok niej nie stał. Zupełnie nikt. Rozdział 5 Pani Zimmermann siedziała w pogniecionej pościeli i przecierała oczy. Oszołomiona Rita stała w nogach łóżka. - Dobry Boże, Rito! - wykrzyknęła czarownica. - Czy to jakaś nowa zabawa? Co tu robisz, u licha? Rita miała mętlik w głowie. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie zwariowała. Wcześniej była przecież pewna, absolutnie pewna, że zobaczyła kogoś u wezgłowia łóżka sąsiadki. - Rany, przepraszam, pani Zimmermann - wybąka-ła. - Naprawdę strasznie mi przykro, słowo! Myślałam, że ktoś tu jest. Pani Zimmermann przechyliła głowę w bok i lekko skrzywiła usta. - Moja droga - powiedziała. - Przeczytałaś chyba zbyt wiele powieści Nancy Drew. To, co zobaczyłaś, 59 to zapewne moja sukienka wisząca na krześle. Okno jest otwarte, więc musiała poruszyć się na wietrze. A teraz wracaj do łóżka! Obie powinnyśmy trochę się przespać, jeśli jutro mamy wędrować po całym Górnym Półwyspie. Rita patrzyła na krzesło, które stało obok łóżka pani Zimmermann. Na oparciu wisiała fioletowa sukienka. Noc nadal była gorąca i bezwietrzna. Nie ożywiał jej nawet najsłabszy podmuch. Dziewczynka nie mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób mogła wziąć tę sukienkę za ludzką postać. Ale z drugiej strony, co naprawdę zobaczyła? Nie miała pojęcia. Zdezorientowana i zawstydzona Rita wycofała się ku drzwiom. - Dddobranoc, pani Zimmermann - wydukała. -Naprawdę... naprawdę bardzo mi przykro, że panią obudziłam. Pani Zimmermann uśmiechnęła się do niej dobrotliwie i wzruszyła ramionami. - No dobrze, Rito. Nic się nie stało. Mnie też zdarzały się koszmary senne. Nawet pamiętam taki, w którym... nieważne. Opowiem ci innym razem. A teraz dobranoc i śpij smacznie. - Dobrze - Rita zgasiła światło i wróciła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku, ale nie mogła usnąć, założyła więc ręce za głowę i patrzyła na sufit. Była zaniepokojona. Najpierw fotografia, a teraz to. Coś się działo. Coś się działo, ale ona w żaden sposób nie mogła odkryć co. A była jeszcze sprawa włamania na farmie Oleya i puste pudełeczko. Czy to miało jakiś związek z wydarzeniami dzisiejszej nocy? Rita myślała 60 Tl i myślała, ale nie znalazła odpowiedzi. Zupełnie jakby trzymała dwa czy trzy kawałki dużej i skomplikowanej układanki. Same w sobie te kawałki nic nie znaczą, ale wiadomo, że gdzieś muszą pasować. Dziewczynka doszła jednak do wniosku, że pani Zimmermann jest równie zaniepokojona jak ona. Ba, pewnie jeszcze bardziej, bo te dziwne rzeczy przytrafiały się właśnie jej. Oczywiście pani Zimmermann nigdy nie da po sobie poznać, że się martwi. Zawsze gotowa pomagać innym, swoje problemy zachowuje dla siebie. Rita przygryzła wargę. Czuła się taka bezradna. Na dodatek miała wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś naprawdę niedobrego. Tylko co? Tego również nie wiedziała. Następnego dnia, pod wieczór, pani Zimmermann i Rita jechały wyboistą polną drogą jakieś trzydzieści kilometrów od miasteczka Ironwood. Już od godziny tłukły się po wertepach i były gotowe zawrócić. Pani Zimmermann chciała pokazać Ricie opuszczoną kopalnię miedzi, która kiedyś należała do przyjaciela jej rodziny. Przez cały czas była przekonana, że zobaczy ją za następnym zakrętem. Kopalnia jednak pozostawała nieosiągalna, a pani Zimmermann zaczynała już tracić nadzieję. Droga była po prostu okropna. Bessie podskakiwała i trzęsła się tak bardzo, że Rita czuła się jak w wirówce. Co chwila samochód wpadał w jakąś wyrwę albo spod kół wystrzelał kamień, który walił w podwozie. Brzmiało to jak przygłuszone bicie dzwonu. Na dodatek był to kolejny upalny dzień. Po twarzy Rity spływał pot, a jej okulary ciągle zaparowywały. Przez otwarte okna wpadały i wypadały bzyczące muchy, które próbowały uciąć 61 dziewczynkę w ramię, więc tłukła je bezlitośnie, aż dłonie zaczęły ją piec. Wreszcie pani Zimmermann zahamowała, wyłączyła silnik i powiedziała: - Do diabła z tym wszystkim! Naprawdę chciałam pokazać ci tę kopalnię, ale to na pewno niewłaściwa droga. Lepiej, żebyśmy zawróciły, bo... o Boże! Pani Zimmermann mocno ścisnęła kierownicę i pochyliła się w przód. Kostki jej palców zbielały, twarz była wykrzywiona bólem. Potem schwyciła się za brzuch. - Mój... Boże! - wysapała. - Nigdy... jeszcze... -skrzywiła się i zamknęła oczy. Kiedy znów była w stanie mówić, zdobyła się jedynie na słaby szept: - Rito? Rita była przerażona. Siedziała na samym brzegu fotela i patrzyła na swoją towarzyszkę. - Tak, pani Zimmermann? Co... co się stało? Coś nie tak? Czy pani się dobrze czuje? Pani Zimmermann zdołała uśmiechnąć się słabo. - Nie, nie czuję się dobrze - wychrypiała. - Myślę, że mam zapalenie wyrostka. - O rany julek! - Kiedy Rita była w czwartej klasie, jej kolega umarł na zapalenie wyrostka. Jego rodzice myśleli najpierw, że po prostu cierpi na niestrawność, a potem było już za późno. Wyrostek pękł i chłopiec zmarł. Ritę ogarnęła panika. - O rany - powtórzyła. - Co robić, pani Zimmermann? - Muszę... muszę jak najszybciej dostać się do szpitala - odparła czarownica. - Problem w tym... och, nie, proszę, NIE! - znów skuliła się na siedzeniu i przez chwilę wita się z bólu. Łzy spływały potokiem po jej twarzy; przygryzła sobie wargę aż do krwi. - Problem w tym... -wydukała pani Zimmermann, kiedy mogła już mówić -... że nie sądzę, abym była w stanie prowadzić. Rita siedziała zupełnie nieruchomo i patrzyła na deskę rozdzielczą. Kiedy się odezwała, prawie nie poruszała wargami. - Myślę... myślę, że dam radę, pani Zimmermann. Pani Zimmermann zamknęła oczy, bo ogarnęła ją kolejna fala bólu. - Co... co powiedziałaś? - Powiedziałam, że chyba dam radę prowadzić samochód, pani Zimmermann. Kiedyś się uczyłam. Była to tylko częściowo prawda. Rok wcześniej Rita pojechała w odwiedziny do kuzyna, który mieszkał na farmie w pobliżu Nowego Zebedeusza. Kuzyn miał czternaście lat i potrafił prowadzić traktor. Dziewczynka tak mu się naprzykrzała, że w końcu zgodził się nauczyć ją zmiany biegów i używania sprzęgła. Lekcje odbywały się w starym zepsutym aucie, które stało na polu w pobliżu domu. Kiedy już chłopak pokazał jej, jak to się robi, Rita ćwiczyła potem sama, aż wreszcie zapamiętała wszystkie położenia dźwigni zmiany biegów. Nigdy jednak nie siedziała za kierownicą prawdziwego wozu, z włączonym silnikiem. A teraz będzie musiała naprawdę jechać! Pani Zimmermann nie powiedziała nic, dała jednak Ricie znak ręką, aby wyszła na zewnątrz. Kiedy dziewczynka wykonała polecenie, starsza pani przeczołgała się na jej fotel i skuliła się tam przy drzwiach, z ręką na 63 62 brzuchu. Rita obeszła samochód dookoła i wsiadła od strony kierowcy. Zamknęła drzwi i przez chwilę siedziała nieruchomo, gapiąc się na kierownicę. Bardzo się bała, ale jakiś głos w jej duszy powtarzał: no już, musisz to zrobić. Ona nie da rady, jest bardzo chora. No, Rito, do dzieła! Rita przesunęła się w przód tak, aby usadowić się na samym brzegu fotela. Chciała go unieść, ale bała się, że sprawi ból pani Zimmermann. Na szczęście była wysoka jak na trzynastolatkę, bo w zeszłym roku dużo podrosła. Bez trudu dosięgała do pedałów. Teraz ostrożnie nacisnęła stopą pedał gazu. Czy naprawdę zdołam to zrobić? No cóż, będę musiała spróbować. Pani Zimmermann zostawiła samochód na pierwszym biegu. Ale na pierwszym nie można ruszyć - trzeba przestawić na luz. Tyle przynajmniej Rita dowiedziała się od kuzyna. Ostrożnie wcisnęła sprzęgło i przesunęła dźwignię biegów. Kiedy przekręciła kluczyk w stacyjce, silnil natychmiast zaskoczył. Teraz, z prawą stopą na pedał gazu i lewą na sprzęgle, popchnęła dźwignię naprzód i & dołu. Potem zaczęła zwalniać sprzęgło, tak jak ją nauc no. Wóz zadygotał i silnik zgasł. - Musisz... nacisnąć... gaz - zacharczała pani Zimmermann. -Kiedy... popuszczasz... sprzęgło... dodaj...ga- ZU- -r ¦ - Dobra - Rita była spięta i cała się trzęsła. Znów przestawiła dźwignię umiany biegów na luz i zaczęła od początku; tym razem jednak, popuszczając sprzęgło, dała gaz do dechy. Samochód skoczył naprzód i znów się zatrzymał. Najwyraźniej zbyt mocne naciskanie pedału 64 gazu było równie niedobre jak za słabe. Rita obróciła się, aby spytać, co robić, ale pani Zimmermann straciła przytomność. Dziewczynka była zdana na własne siły. Rita zacisnęła zęby. Powoli zaczynała ją ogarniać złość. - No dobra, spróbujemy jeszcze raz - powiedziała spokojnym, stanowczym głosem. Spróbowała. Silnik znowu zgasł. Jeszcze raz i znów to samo. W końcu jednak znalazła odpowiedni rytm zwalniania sprzęgła i wciskania gazu. Auto powoli potoczyło się naprzód. - Tak trzymać, Bessie! - wrzasnęła Rita tak głośno, że pani Zimmermann otworzyła oczy. Czarownica zamrugała powiekami i uśmiechnęła się słabo, zobaczywszy, że samochód jedzie. - Doskonale, Rito! - wyszeptała. Potem przechyliła się na bok i znowu straciła przytomność. W jakiś sposób Rita zdołała zawrócić i ruszyć z powrotem w stronę Ironwood. Było już ciemno, musiała więc włączyć światła. Droga była zupełnie pusta. Żadnych farm, żadnych domów. Dziewczynka przypomniała sobie, że wcześniej mijały jakąś zrujnowaną szopę, która jednak nie wyglądała na zamieszkaną. Jeśli nie nadjedzie żaden samochód, nie może liczyć na niczyją pomoc, dopóki nie dotrze do dwupasmowej asfaltowej szosy prowadzącej z powrotem do Ironwood. Rita przełknęła ślinę. Jeśli tylko zdoła utrzymać samochód w ruchu, może wszystko będzie dobrze. Zerknęła szybko na panią Zimmermann. Chora leżała skulona przy drzwiach, oczy miała zamknięte, od czasu do czasu słabo jęczała. Rita zacisnęła zęby i jechała dalej. 65 5 - Luis Barnavelt. . Bessie toczyła się naprzód, pod górkę i z górki, przez wykroty, kamienie i wyrwy. Blade smugi reflektorów biegły przed nią w noc. W ich świetle pojawiały się ćmy i inne nocne owady. Rita miała wrażenie, jakby jechała przez czarny tunel. Po obu stronach drogi wznosiły się ciemne sosny. Zdawały się napierać na szosę i dziewczynka czuła się jak w pułapce. Gdzieś w lesie odezwała się sowa. Rita była samotna i przestraszona. Chciała jechać szybko, aby wydostać się z tego okropnego miejsca ale nie miała odwagi. Droga była tak wyboista, ze bała się przyśpieszyć. Bardzo trudno było panować nad wielkim, ciężkim samochodem. Kiedy koło wpadało w jakąś wyrwę, kierownica szarpała się w prawo lub w lewo. Jednak za każdym razem Ricie jakoś udawało się ją na-prostować. Proszę, Bessie - modliła się w duchu - dowieź nas na miejsce. Dowieź nas, zanim pani Zimmer-mann umrze. Proszę... Rita nie miała potem pewności, kiedy dokładnie to-się zaczęło, ale gdzieś na tej ciemnej krętej drodze zaczęła odnosić wrażenie, że w samochodzie jest wraz z nimi ktoś jeszcze. Nie miała pojęcia, skąd brało się to uczucie, ale nie mogła się z niego otrząsnąć. Ciągle zerkała w lusterko wsteczne, ale niczego nie zobaczyła. Po jakimś czasie wrażenie stało się tak denerwujące, że Rita zatrzymała samochód. Przestawiła dźwignię biegów na luz, zaciągnęła hamulec ręczny, a potem przy dźwiękacr warczącego silnika włączyła oświetlenie wnętrza i zerknęła nerwowo na tylne siedzenie. Było puste. Rita wyłączyła światło, wrzuciła bieg i ruszyła dalej. Ale dziwne uczucie ciągle powracało i wkrótce musiała mocne 66 67 wolę, aby jej oczy nie zbaczały ciągle w stronę a Właśnie kiedy mijała ostry zakręt, znów zerk- t>ok- * dostrzeSła w lusterku niewyraźny zarys Ti dwo>e błyszcz^ch oczu- D i^wczynka wrzasnęła i gwałtownie szarpnęła kie-Z w lewo. Z piskiem opon Bessie skręciła z szosy 5yła się w dół po stromym zboczu. Wóz podska-!.PO • trząsł się. Nieprzytomna pani Zimmermann naj-Uderzyła bezwładnie o drzwi, a potem zsunęło się pier, \ i wpadła na Ritę. Przerażona dziewczynka moc-na °^Kała kierownicę i szukała stopą pedału hamulca, "i0 * mogła w niego trafić. Samochód jechał dalej ^ność. Wokoło zaczęły się rozlegać głośne szele-W C-e^aski, rozeszła się dziwna woń. Wśród szaleńczo S?11 cych myśli w głowie Rity na ^^^ P°^awiło się Wim%¦ co to za zapach? Trzaski i szelesty przybrały na a" eszcie stopa dziewczynki znalazła hamulec. Rzu-' w przód, uderzyła głową w przednią szybę i stra- Rozdział 6 Ricie śniło się, że kurczowo trzyma się deski, która unosi się na powierzchni oceanu. Ktoś powtarzał: „Jak się czujesz? Jak się czujesz?" Co za głupie pytanie, pomyślała Rita. Potem otworzyła oczy i stwierdziła, że siedzi za kierownicą Bessie. Obok samochodu stał policjant. Wsunął rękę przez otwarte okno i dotknął jej delikatnie. - Jak się czujesz, dziewczynko? Rita potrząsnęła głową. Dotknęła czoła i poczuła pod palcami guz. - Chyba dobrze, nie licząc guza... O rany! Co się stało? - rozejrzała się dookoła i zobaczyła, że samochód zagłębił się w kępę jałowców. Jałowiec! To był ten dziwny zapach. Przez zakurzone okna wozu wlewało się światło dnia. Na siedzeniu obok niej leżała pani Zimmermann i spała. A może...? 69 ! ?|li.! 3 8 8 1 łHI N N niu Ritę O N ^~ o- cn O zyst "o N-n> 8 II li (T) P n 0Q Q 3 E >o L N sa Si <> « iisftit.m!i ig wybuchła płaczem > -^fc jak „a dziewczynę"- Juz wczeS™ a Uwili o niej coś takiego i co gofl» myślala. Często sie ^f^ J. Zachowywała sie j „. jej "lepszym przy a gdy większość znajomych z dziewczynki, Nie eta ciąż niektóre znajome >u t0 frajda. .Bardzo ctawna brzmiały jej w uszach. ymalas.ę tak o sobie jest coś nie cuyiadziewczyn-m Dyi chłopak, podczas uczynek przyjaźniła się " . , •- . ~„nAV\. cho- na jej, jaka te słowa t Wyjęła chusteczkę i otar- przyglądali je) się przechodnie m ^ Pnie. Twarz miała czerwon,^L^^^ głup. wściekła na s.eb.e, ze data się t P P . towi. ,dac ulic, «**L*;n ;^. jedna zdobyła na być zadowolona: nraictyc/. stwodlaswojejdru^yg o baseballu, pomimo tego co . Wkrótce «**S na sprzeczkę. Pani i spierała się z młodym, Ależ pani Sn ie . Ależ pani lekarzem. ' , naraża Mając jeszcze - No jasne! Gdybym tu została na cały rok i leżała bardzo, bardzo spokojnie, nabawiłabym się odleżyn, a wtedy wy już wiedzielibyście, jak mi pomóc, co? Cóż, bardzo mi przykro. Już dość czasu straciłam, jutro rano Rita i ja ruszamy w drogę. Szarlatani - oto, kim jesteście, podobnie jak większość lekarzy. - Pani Zimmermann, czuję się urażony! Bardzo się staraliśmy traktować panią uprzejmie, próbowaliśmy też odkryć przyczynę bólu. Fakt, że żaden z naszych testów nie dał pozytywnego wyniku, to jeszcze nie powód, żeby... Lekarz perorował tak przez chwilę, potem pani Zimmermann znów zaczęła swoje. Rita usiadła w fotelu i ukryła się za egzemplarzem miesięcznika „Pani Domu". Miała nadzieję, że jej nie zobaczyli. Sprzeczka trwała jeszcze przez jakiś czas; lekarz błagał, starsza pani zaś przechodziła samą siebie w nieuprzejmościach. W końcu jednak to ona wygrała. Lekarz zgodził się, że może jutro opuścić szpital, jeśli naprawdę tego chce. Pani Zimmermann patrzyła, jak młody człowiek zabiera swój notes, stetoskop i torbę. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, uniosła dłoń i dała Ricie znak, aby zbliżyła się do łóżka. - Rito - odezwała się. - Mamy problem. - Hmmm? - Powiedziałam, że mamy problem. Posłałam sukienkę do pralni chemicznej. Wiesz, o której sukience mówię - to ją miałam na sobie, gdy chwyciły mnie bóle. Właśnie ona wisiała na krześle tej nocy, kiedy ci się wydawało, że widziałaś kogoś w moim pokoju! Pamiętasz? Rita skinęła głową. 77 76 - No więc sukienka wróciła dzisiaj i zobacz, co wróciło razem z nią. - Pani Zimmermann otworzyła szufladę stolika, który stał przy łóżku. Wyjęła z niej niedużą brązową kopertę i wytrząsnęła jej zawartość na dłoń Rity. Dziewczynka zobaczyła małą złotą agrafkę i kawałek papieru. Na papierze napisano czerwonym atramentem jakieś słowa, których nie zdołała przeczytać. _ Co to takiego? - Magiczny przedmiot. Pracownik pralni znalazł to przypięte do sukienki od spodu. Nie bój się, nie zrobi ci krzywdy. Takie zaklęcia mogą działać tylko na jedną osobę na raz. _ To znaczy... to znaczy... - Tak, moja droga. Właśnie ten skrawek papieru spowodował bóle - pani Zimmermann zaśmiała się ponuro. _ Zastanawiam się, co by powiedział nasz przemądrzały doktorek, gdybym mu to pokazała! A skoro o nim mowa - przykro mi, że byłam niemiła dla tego młodego człowieka, ale naprawdę musiałam. Inaczej nie pozwoliłby nam odjechać. Ritę ogarnął strach. Położyła skrawek papieru na stole i cofnęła się. _ Co teraz zrobimy, pani Zimmermann? - zapytała. _ Nie wiem, Rito, po prostu nie wiem. Ktoś zagiął na mnie parol, to jest jasne. Ale kto i dlaczego - nie wi^m. Mam pewne podejrzenia, ale wolałabym nie dzielić się nimi z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Powiedziałam ci o tym wszystkim, bo nie chcę, abyś się czuła winna, że tamtej nocy zjechałaś z szosy. Miałaś się wystraszyć. To, co zobaczyłaś na tylnym sie- dzeniu... no cóż, to nie był wytwór twojej wyobraźni. Tam rzeczywiście coś było. Dreszcz wstrząsnął ciałem Rity. - Co? - Na razie wolałabym nie mówić nic więcej - powiedziała pani Zimmermann. - Tyle jednak ci powiem: musimy wracać do domu, i to jak najszybciej. Muszę zajrzeć do Malleus Maleficarum. - Słucham? - Malleus Maleficarum. To taka książka, bardzo dawno temu napisał ją pewien mnich. Tytuł oznacza „Młot na czarownice". Służy do walki z czarną magią. Jest w niej kilka zaklęć, które mogą mi się przydać. Już dawno powinnam była nauczyć się ich na pamięć, ale nie zrobiłam tego. Książka jest mi więc bardzo potrzebna, a nie jest to publikacja, którą można znaleźć w lokalnej bibliotece. Jutro z rana wyjeżdżamy, uznałam, że powinnaś wiedzieć dlaczego. Nie chcę cię straszyć, ale doszłam do wniosku, że bardziej się zlękniesz, jeśli nadal będę się zachowywała tak tajemniczo. Rita wskazała skrawek papieru. - A co pani zamierza zrobić z tym? - Patrz - pani Zimmermann wyjęła pudełko zapałek z szuflady stolika przy łóżku. Włożyła papierek do popielniczki i podpaliła go. Kiedy płonął, zrobiła nad popielniczką znak krzyża i wymamrotała dziwnie brzmiącą modlitwę. Rita patrzyła zafascynowana. Była przestraszona, ale również podniecona, jakby nagle została przeniesiona w świat książkowych przygód. 78 79 0Q T3 o i-II jf5 0Q L§:¦§LL• W 3 P 3 3* ^5 X <» s 5! « ~ a^S'0- 3 * ¦s L 5 i -3 I 8- rtllUffs- 5. 8" 8 n N P P W O- (5 rr- < 3 0O- CL. >t d.. b. 11 Ł R* fo n> 5 p * 5T 5 o o $ I" S-4S1 (ja ^ n 3 ^ a 00 p P 3 ?= (U N N " 2:0.3 L 111 *" n a > ii ff- 3 2L g. « s.1S. 3 S-^ T P P lll 09 S^r^S-f0 p 2 8 ni FT2 ^a ro u!*i« s 3 i g s i *** . Kl 1"O O3 — 2.{J3 8 2.!. g. i. S. 1 §• * § - LL g 3 ^ Ij *«. <-j w 3 c g. g 3 g po f^. co I 5 - jg ę: § g §• ? ». & r ?¦ t ? ^ 5" p 8 2. o L• 82 na to, że się nad czymś ponuro zastanawia, ale nie chciała powiedzieć, nad czym. Poza tym była niespokojna, bardzo niespokojna. Rzucała trwożne spojrzenia na boki, a czasem zaczynała się trząść tak bardzo, że o mało nie zjeżdżała z drogi. Rita siedziała zesztywniała w kąciku przy drzwiach, przyciskając do siebie spocone dłonie. Nie wiedziała, co powinna robić i co mówić. Słońce zachodziło już nad cieśniną Mackinac, kiedy Bessie wtoczyła się na parking przy przystani w St. lgnące. Prom właśnie odpłynął, więc pani Zimmermann i Rita musiały czekać całą godzinę na następny. Siedziały w milczeniu; przez cały ten czas żadna z nich nie powiedziała ani słowa. Rita poszła kupić kilka kanapek. To był jej pomysł, gdyż starszej pani nie przyszło nawet do głowy, aby po drodze zatrzymać się na obiad. Wreszcie nadpłynął prom, który nazywał się „Zatoka Grand Traver-se". Niebo było ciemne, a nad cieśniną wstawał już księżyc, kiedy pani Zimmermann wprowadzała Bessie po grzechoczącym trapie do mrocznego wnętrza promu, w którym rozbrzmiewały echa. Kiedy samochód został zaparkowany, a koła zablokowane, Rita wysiadła, ale zaraz się zorientowała, że pani Zimmermann siedzi nieruchomo za kierownicą. - Pani Zimmermann? - zawołała dziewczynka niespokojnie. - Nie idzie pani na górę? Czarownica wzdrygnęła się i potrząsnęła głową, patrząc na Ritę tak, jakby nigdy przedtem jej nie widziała. - Na górę? Och... tak. Tak, oczywiście. Zaraz pójdę. Wysiadła niezgrabnie z samochodu i jak lunatyk weszła po schodach na górny pokład. 83 3 T Na zewnątrz lało jak z cebra. Ganek miał blaszany dach i odgłos uderzających weń kropel brzmiał jak nieustanne dudnienie bębnów. Wreszcie z wielkim wysiłkiem Rita odsunęła krzesło i wstała. - Myślę, że... myślę, że powinnyśmy iść spać, pani Zimmermann - powiedziała chrapliwie. Jej głos był słaby i zdawał się dochodzić z jakiegoś miejsca bardzo głęboko we wnętrzu ciała. - Ty idź, Rito. Ja chcę tu jeszcze posiedzieć i... i trochę pomyśleć - głos pani Zimmermann był drewniany i mechaniczny, pełen niezwykłego znużenia. Zdawało się, jakby mówiła przez sen. Rita wycofała się lękliwie. Podniosła walizkę, zabrała latarkę i zwróciła się ku schodom. Kiedy wchodziła na górę z latarką w dłoni, jej cień wraz z cieniem balustrady odprawiały na ścianie dziwaczne pląsy. W połowie drogi dziewczynka zatrzymała się i spojrzała w dół. Pani Zimmermann siedziała w kręgu żółtego światła lampy. Złożone dłonie położyła na stole i patrzyła przed siebie. Rita miała wrażenie, że gdyby ją zawołała, nie otrzymałaby odpowiedzi. Przełknęła ślinę i poszła dalej. Sypialnia z łóżkiem z ciemnego drewna wyglądała zupełnie tak samo jak poprzednim razem. Dziewczynka zaczęła zdejmować narzutę, ale przerwała, usłyszawszy dźwięk dochodzący z dołu. Pojedynczy cichy odgłos. Stuknięcie. To pierścionek pani Zimmermann! Odgłos powtórzył się trzykrotnie. Stuk... stuk... stuk. Był powolny i monotonny jak tykanie wielkiego zegara. Rita stała przy łóżku, trzymając w ręce latarkę, nasłuchiwała i zastanawiała się, co to wszystko znaczy. Nagle trzasnęły drzwi. Rita aż kwiknęła ze strachu i obróciła się szybko. Wyskoczyła z pokoju i pobiegła na dół, na podeście zatrzymała się jednak jak wryta. Patrzyła na stół kuchenny, na którym stała zapalona lampa. Obok leżała również torebka pani Zimmermann i jej cygarnica. Drzwi frontowe były otwarte, wiatr lekko postukiwał nimi. Samej pani Zimmermann nigdzie nie było. 86 Rozdział 7 Ri ita stała na ganku. Z jej dłoni dyndała latarka, rozlewała wokół stóp dziewczynki krąg światła. Strumienie deszczu chlastały jej buty, a błyskawice oświetlały szaleńczo szarpiące się drzewa. Zahuczał grom. Rita była oszołomiona. Miała wrażenie, że porusza się jak we śnie. Pani Zimmermann gdzieś poszła. Ale gdzie? I dlaczego? Co się z nią stało? Zwijając dłonie w trąbkę, Rita zawołała: - Pani Zimmermann! Pani Zimmermann! Nie było jednak żadnej odpowiedzi. Dziewczynka powoli zeszła po schodach, machając przed sobą latarką. U podnóża schodów zatrzymała się i rozejrzała dookoła. Jeśli pani Zimmermann wyszła przez frontowe drzwi, łatwo sprawdzić, dokąd później poszła. Podwórze porastała wysoka trawa, której żadna z nich nie zdeptała poprzedniej nocy, ponieważ udały się do domu 88 zadaszonym przejściem. Omiatając podwórze promieniem latarki, Rita dostrzegła zdeptaną trawę u podnóża schodów. Z tego miejsca nie wychodziły jednak żadne ślady, w żadnym kierunku. Wszędzie dookoła rosła trawa, wysoka, błyszcząca i nietknięta. Było tak, jakby pani Zimmermann po prostu rozpłynęła się w powietrzu. Dziewczynkę ogarnęła panika. Krzycząc „pani Zimmermann, pani Zimmermann!" najgłośniej jak potrafiła, pobiegła przez mokrą trawę, aż dotarła do drogi. Spojrzała w prawo. Spojrzała w lewo. Wszędzie tylko ciemność i deszcz. Rita padła na kolana w kałuży i zaczęła płakać. Zakryła twarz dłońmi i gorzko łkała, a zimny deszcz lał się na nią z góry, tak że wkrótce była już przemoknięta do nitki. < Wreszcie wstała. Zataczając się jak pijana, na wpół oślepiona przez łzy dotarła z powrotem do domu. Na ganku zatrzymała się. Nie chciała wchodzić do domostwa Oleya - nie teraz, w ciemności. Dreszcz przebiegł ciało Rity i dziewczynka odwróciła się od drzwi. Dokąd jednak mogła pójść? W tym momencie przypomniała sobie o Bessie stojącej w stodole. Stodoła była ciemna i niesamowita, podobnie jak dom, ale Bessie to przyjazna dusza. Rita naprawdę myślała teraz o samochodzie jak o żywej osobie. Pójdzie i położy się spać w wozie. Bessie jej nie skrzywdzi - Bessie ją ochroni. Dziewczynka wzięła głęboki, drżący oddech, zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła w stronę stodoły, a strumienie deszczu chlastały ją jak bicze. 89 Odgłos otwierania wielkich białych wrót odbił się echem od wspartego na krokwiach sufitu stodoły. Bessie czekała w środku. Rita poklepała ją po masce i wdra-pała się na tylne siedzenie. Potem pozamykała wszystkie drzwi, położyła się i próbowała usnąć, ale bez skutku. Była za bardzo spięta. Leżała więc tam przez całą noc, mokra, przestraszona, zmęczona i samotna. Raz czy dwa usiadła nagle, bo wydało jej się, że za oknem dostrzega jakąś twarz. Ale to była tylko gra wyobraźni - na zewnątrz nie było nikogo. Leżąc tak ze wzrokiem wbitym w sufit samochodu i Wsłuchując się w odgłosy burzy, Rita rozmyślała. Pani Zirnmermann zniknęła jak zaczarowana. Ba, słowo „jak" | było tutaj zbędne. Jej zniknięcie na pewno zostało spo-1 wodowane przez czary. Rita zaczęła przebiegać myślą cały ciąg wydarzeń: 1 najpierw był dziwaczny list Oleya, następnie puste puz- i derko, potem zniszczona fotografia i cień, który Rita ] dostrzegła w sypialni pani Zimmermann. Później te okropne bóle i skrawek papieru, i dziwne zachowanie czarownicy w drodze powrotnej na farmę. Ale co było kluczem do tej zagadki? Pierścień? Czy osoba, która go ukradła, wykorzystała magiczny przedmiot do zaczarowania pani Zimmermann? Rita uznała, że to rozsądne Wyjaśnienie. Problem w tym, że rozsądne wyjaśnienia nie mogły jej teraz pomóc. Starsza pani zniknęła, a Rita nie wiedziała, gdzie jej szukać. Kto wie, może już nie Żyje.... A jeśli chodzi o magiczny pierścień, jeśli rzeczywiście istniało coś takiego... No cóż, Rita nie wiedziała, kto go zabrał, i nie miała zielonego pojęcia, co mogłaby zrobić, gdyby się dowiedziała. Tak więc sytuacja przedstawiała się niewesoło. I tak myśli Rity krążyły w kółko przez całą noc, podczas gdy w górze huczały gromy, a błyskawice od czasu do czasu rozświetlały zakurzone okna stodoły. Wreszcie nadszedł ranek. Dziewczynka wyszła na słońce i zobaczyła, że wszystko wokół jest zielone, świeże i roziskrzone. Kosy objadały się owocami starej krzywej morwy rosnącej na podwórzu. Rita poczuła nagły przypływ wesołości, ale natychmiast przypomniała sobie o pani Zimmermann i znów zaczęła płakać. Nie, powiedziała sobie stanowczo, mrugając, aby pozbyć się z oczu łez, i odrzucając z twarzy włosy. Nie będę płakać. To na nic, ty głuptasie. Musisz coś zrobić! Ale co? Była tutaj zupełnie sama, kilkaset kilometrów od domu. W pewnym momencie przyszedł jej do głowy zwariowany pomysł, żeby pojechać Bessie z powrotem do Nowego Zebedeusza. Bądź co bądź, raz już prowadziła, na tej polnej drodze pod Ironwood. Nie miała jednak odwagi. Bała się, że złapie ją policja albo że spowoduje wypadek. Zresztą, wracając do domu, na pewno nie pomoże pani Zimmermann. Musi wymyślić coś innego. Rita usiadła na frontowych schodach, podparła rękami głowę i zastanawiała się dalej. Może zadzwonić do rodziców i poprosić, aby po nią przyjechali? Nie, wiedziała, co powie ojciec: „Widzisz, Luizo, jak to się kończy, kiedy pozwalasz Ricie przyjaźnić się z wariatkami! Ta stara wiedźma odfrunęła na miotle i zostawiła naszą córkę na pastwę losu. No cóż, może następnym razem, 91 kiedy przyjdzie ci do głowy wysłać córkę na piknik z wariatką, lepiej się zastanowisz..." Rita skrzywiła się. \ Nie chciała stawiać czoła ojcu bez pani Zimmermann. Musi wymyślić coś innego. Dziewczynka nadal łamała sobie głowę. Ciągle zmieniała pozycję, przygryzała wargę i złościła się. Mam ] duszę wojownika i nie zostawię pani Zimmermann, dopóki jeszcze pozostaje nadzieja, że zdołam jej jakoś pomóc! Nagle podskoczyła i strzeliła palcami. Oczywiście! Ależ ze mnie gapa! Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Ta książka, Malmus czy jak jej tam. Ta, po którą pani Zimmermann chciała pojechać do domu, zanim zmieniła zdanie - a raczej ktoś zmienił je za nią. Rita palnęła się nagle w czoło. Przecież nie mam tej księgi i nie wiem nawet, gdzie ją zdobyć. Znów usiadła na schodach. Przez jakiś czas jej myśli krążyły wokół magicznych ksiąg. Półki, a na nich całe rzędy tomów - poplamione pergaminowe okładki, tytuły wypisane na grzbietach fantazyjnym pismem... No jasne! Przecież Jonatan ma takie księgi. Całą wielką kolekcję. A co więcej, ma też klucz do domu pani Zimmermann. Jeśli nie zdoła znaleźć tego Malmusa u siebie, weźmie go z biblioteki czarownicy. Poza tym Jonatan zna się na magii, bo przecież jest czarodziejem. Rita opowie mu, co się stało, a on nie pomyśli, że jej odbiło. Dobry, stary Jonatan! Będzie wiedział, co zrobić. Dziewczynka wstała i weszła do domu. W kuchni na ścianie wisiał staroświecki telefon. Rita zdjęła słu- chawkę z widełek i kilka razy zakręciła korbką. Coś zabrzęczało, ale nie było sygnału. Pani Zimmermann zapomniała również o rachunku za telefon. Rita odwiesiła słuchawkę. Przez chwilę stała w kuchni zafrasowana, potem jednak przypomniała sobie o sklepie Gerty Bigger. Prawdopodobnie jest tam telefon, z którego będzie mogła skorzystać. Dziewczynka nie chciała mieć żadnych kontaktów z tą starą jędzą, która oszukała panią Zimmermann wówczas, kiedy zabrakło im paliwa, ale nie było sposobu, aby tego uniknąć. Sklep znajdował się tylko kilka kilometrów dalej. Rita westchnęła. Będzie musiała tam pójść i wezwać pomoc. Ruszyła więc w drogę. Chociaż było jeszcze wcześnie rano, już panował upał, a nad drogą wznosiły się kłęby kurzu. Ubranie Rity, nadal wilgotne po poprzedniej nocy, zaczęło parować. Dziewczynka pomyślała, że pewnie się przeziębi, ale nie zaprzątała sobie tym głowy. W tej chwili przeziębienie było najmniejszym z jej kłopotów. Do sklepu było dalej, niż jej się wydawało. Kiedy wreszcie za zakrętem zobaczyła biały budynek, który zdawał się falować w upale, otaczała ją chmura much. Sklep wyglądał tak samo jak wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni, ale zbliżywszy się, dostrzegła jakąś różnicę. Za ogrodzeniem obok kurnika chodziła kura. Tylko jedna. Biała i zmoknięta. Kiedy tylko zobaczyła dziewczynkę, zaczęła gdakać z przejęciem i biegać w tę i z powrotem. Rita uśmiechnęła się. Sama miała kiedyś białą kurkę. Nazwała ją Kokosia-samosia. Ta biedna samotna ptaszyna przypominała jej dawną ulubienicę. Dziewczynka 92 93 zaczęła się zastanawiać, dlaczego kura jest taka podniecona; wtedy zobaczyła pieniek w rogu wybiegu. O pie- ] niek oparta była siekiera. Wygląda na to, że Kokosia--samosia niedługo znajdzie się w garnku, pomyślała Rita. Biedactwo. Prawdopodobnie myśli, że to ja mam jej ob-ciąć głowę. Rita odwróciła się i weszła na schody, gdzie o mało nie nadepnęła na małego czarnego pieska - tego samego, który poprzednio szczekał na nią i na panią Zim-•. mermann. Widocznie siedział skulony w cieniu pod schodami, ponieważ dziewczynka mogłaby przysiąc, że były puste, kiedy na nie spojrzała sekundę wcześniej. Podobnie jak przedtem pani Zimmermann, Rita podniosła nogę, jakby chciała go kopnąć; a pies, podobnie jak wówczas, czmychnął w krzaki i zniknął. Rita weszła po schodach, otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Gerta Bigger klęczała na środku sklepu. Rozpakowywała pudła z płatkami i układała je na półkach. - A ty czego? - burknęła, patrząc na Ritę gniewnie. - Muszę... muszę zatelefonować - odparła dziew-czynka. Jej głos drżał i bała się, że zaraz wybuchnie płaczem. - Zatelefonować, hę? No to lepiej, żebyś miała pie niądze. Tam na ścianie jest telefon - Gerta wskazała odrapany czarny aparat wiszący przy końcu lady. Pogrzebawszy w kieszeni, Rita znalazła jedną dzie sięciocentówkę i kilkanaście pojedynczych centów, dzie musiała zadzwonić na koszt abonenta. Idąc między półkami w stronę telefonu, Rita czuła że Gerta ją obserwuje. Pewnie jest po prostu wścibska pomyślała dziewczynka. Położyła monety na półeczce przed aparatem i zaczęła czytać instrukcję wypisaną na żółtej kartce. Żeby zadzwonić na koszt abonenta, musiała wykręcić 0 i połączyć się z telefonistką. Rita wsunęła właśnie czubek palca w otworek z cyfrą 0, kiedy dostrzegła kątem oka, że Gerta Bigger nadal się jej przygląda. Sklepikarka porzuciła robotę i po prostu klęczała, obserwując Ritę. Dziewczynka przerwała wykręcanie numeru. Wyjęła palec i tarcza wróciła na swoje miejsce. Przyszła jej bowiem do głowy bardzo dziwna myśl: a jeśli to Gerta Bigger zrobiła coś pani Zimmermann? Rita wiedziała, że sklepikarka żywi do czarownicy urazę. Poza tym mieszkała w pobliżu farmy Oleya. Po jego śmierci mogła się włamać i ukraść magiczny pierścień. To był zwariowany pomysł i Rita dobrze o tym wiedziała. Ale mimo to miała wrażenie, że być może natrafiła na jakiś ślad. Odwróciła się w stronę Gerty Bigger i ich spojrzenia się spotkały. - A teraz co znowu? - zawarczała sklepikarka. -Zapomniałaś numeru, pod który miałaś zadzwonić? - Eeee... tak, proszę pani... to znaczy nie... oj, nieważne - wybąkała Rita. Odwróciła się do aparatu. To bzdura, powiedziała sobie. Ta jędza na pewno nie jest czarownicą i nie ma magicznego pierścienia. Przestań się bawić w detektywa i załatw wreszcie ten telefon! Rita wykręciła 0 i połączyła się z telefonistką, której wyjaśniła, że chce zadzwonić na koszt abonenta do Nowego Zebedeusza w Michigan, do pana Jonatana Bar-navelta, pod numer 865. Potem czekała. W słuchawce 94 95 rozległy się najpierw niewyraźne trzaski i szmery, a po-' tem brzęczenie, dowód na to, że operatorka dodzwoniła się do Jonatana. Drrrr, brrr, drrrr. - Bardzo mi przykro - odezwała się w końcu telefonistka. - Numer nie odpowiada. Czy chciałabyś... - Niech pani spróbuje jeszcze raz - poprosiła Rita. j - Bardzo proszę. To wyjątkowa sytuacja. - Dobrze - brzęczenie rozległo się znowu. Kiedy Rita czekała, jej wzrok błądził po sklepie. Na; ścianie obok telefonu zobaczyła starą fotografię w czarnej ramce. Przedstawiała ona mężczyznę w staroświeckim garniturze. Mężczyzna miał sumiaste wąsy... Dziewczynka zamarła. Wiedziała, kto to jest! Ten ¦ sam mężczyzna, którego przedtem zobaczyła na zdjęciu znalezionym przez panią Zimmermann w sklepie ze starzyzną. Przypomniała sobie nawet, jak się nazywał. Mordechaj. Mordechaj Hunks. To o niego bardzo dawno temu pani Zimmermann walczyła z Gertą Bigger. To przez niego Gerta tak bardzo ją znienawidziła. Wszystko zaczęło się układać w jedną całość... Rita nieco odwróciła głowę i spojrzała w stronę skle-pikarki. W tym momencie jednak na zewnątrz rozbrzmiał klakson. Ktoś chciał zatankować paliwo. Gerta Bigger westchnęła z niezadowoleniem, podniosła się ociężale i podreptała do drzwi- - Przykro mi, panienko - odezwała się telefonistka. - Nie mogę już dłużej próbować. Zadzwoń kiedy indziej, dobrze? Rita była zaskoczona. Prawie już zapomniała, że czeka na połączenie. 96 - Eeee.... dobrze - wymamrotała. - Spróbuję później. Dzięki. Odwiesiła słuchawkę i szybko rozejrzała się dookoła. Teraz miała szansę. Za ladą znajdowały się drzwi zakryte ciężką brązową kotarą. Rita zerknęła w stronę wejścia do sklepu. Przez szerokie okno zobaczyła, jak Gerta nalewa benzynę. W chwilę później obok dystrybutorów zatrzymał się kolejny samochód. Starucha prawdopodobnie spędzi tam więcej czasu. Rita wzięła głęboki oddech, odchyliła kotarę i weszła do środka. Znalazła się w brzydkim pokoiku o bladozielonych ścianach. Na ścianie wisiał kalendarz - reklamówka jakiejś firmy dostarczającej węgiel, a z sufitu zwisała naga żarówka. W jednym rogu stał mały metalowy sejf, a przy ścianie wysokie, wąskie biurko. Leżał na nim wyblakły zielony notes, cały zabazgrany rzędami cyfr. Obok niego Rita zobaczyła słoik atramentu Parker's Quink, kilka drewnianych obsadek z pordzewiałymi metalowymi stalówkami, brązową gumkę i kilka dobrze zaostrzonych ołówków. Po drugiej stronie notesu leżała książka rachunkowa; na jej zielonej okładce widniała bieżąca data. Nic w tym pokoju nawet w najmniejszym stopniu nie zalatywało magią. Rita zmarkotniała i doszła do wniosku, że się wygłupiła. Ale chwileczkę - co to takiego? Dziewczynka przyklękła. Pod biurkiem znajdowała się półka, a na niej leżały inne książki rachunkowe w zielonych okładkach. Wyglądały zupełnie tak samo jak ta na biurku, ale były bardzo zakurzone i miały daty z poprzednich lat. Rita otworzyła jedną z nich. Nudne kolumny cyfr. Debet, 7~LuisBarnavelt... 97 kredyt, pokwitowania i tak dalej. Miała właśnie odłożyć książkę, kiedy dostrzegła, że coś z niej wystaje. Pociągnęła i stwierdziła, że jest to arkusz papieru złożony na pół. Kiedy go rozłożyła, jej oczom ukazał rysunek wykonany ołówkiem. Wyglądał tak: 98 Rita ściskała papier drżącymi rękami. Serce waliło jej jak młotem. Nie była czarownicą, ale wiedziała, co to takiego, ponieważ wujek Jonatan pozwolił jej kiedyś zajrzeć - pod ścisłą kontrolą, oczywiście - do jednej ze swoich czarodziejskich ksiąg. Rysunek przedstawiał pen-takl magiczny, jeden z tajemnych znaków, których czarownice i czarodzieje używają, gdy chcą spowodować jakieś wydarzenie. Rita nie mogła oderwać oczu od magicznego symbolu. Wpatrywała się weń tak intensywnie i tak długo, że nie dosłyszała delikatnego dźwięku dzwonka, który oznajmiał, że drzwi sklepu zostały ostrożnie otwarte i zamknięte. Z tyłu zaskrzypiała deska. Ktoś gwałtownie odsunął kotarę i Rita zobaczyła nad sobą Gertę Bigger. - No proszę! A ty co tutaj robisz, hę? Rozdział 8 Rita klęczała na podłodze i wpatrywała się w gniew-i ną twarz Gerty Bigger. W drżących dłoniach nadal trzymała kartkę papieru z tajemniczym rysunkiem. Gerta wkroczyła do pokoju i zaciągnęła za sobą ko-1 tarę. - Zapytałam, panienko, co tutaj robisz? Wiesz, że prawo zabrania wchodzenia na cudzą posesję? A dziewczynki, które kradną, wysyła się do poprawczaka. Chcia-1 łabyś, żeby twoi rodzice się dowiedzieli, co nabroiłaś, hę? Rita otworzyła usta, aby odpowiedzieć, ale zdobyła się tylko na: - Ja... ja... proszę.... nie miałam zamiaru... Gerta Bigger postąpiła krok naprzód, wyciągnęła rękę i wyrwała papier ze zdrętwiałych palców Rity. Zapadła 100 cisza. Spojrzenie sklepikarki biegało od kartki do dziewczynki i z powrotem. Najwyraźniej starała się podjąć decyzję. W tym momencie zadźwięczał dzwonek nad frontowymi drzwiami i ktoś zawołał: - Hej, Gerta! Jesteś w domu? Gerta Bigger odwróciła się i zaklęła pod nosem. Rita zerwała się na nogi i wyskoczyła za kotarę. Galopem przebiegła między półkami, mijając zdumioną kobietę w średnim wieku z torbą na zakupy w ręce. Bach! - trzasnęły drzwi. Dziewczynka zbiegła po schodkach i przemknęła przez drogę. Pędziła na ślepo, słysząc tylko własny płacz. Przebiegła przez narożnik pola kukurydzy, gniotąc pod stopami pomarszczone, zielone pędy i skierowała się na szczyt wzgórza. Pędziła tak szybko, jak tylko mogła, aż wreszcie, kiedy dotarła do wiązu o obwisłych gałęziach, który rósł obok płaskiego głazu, zabrakło jej sił. Rzuciła się na trawę, zerwała z nosa okulary i rozpłakała się. Potem przez dłuższy czas leżała pod drzewem i szlochała. Była zmęczona, głodna, przestraszona i samotna. Od poprzedniego wieczora nic nie jadła i prawie nie zmrużyła oka. Z początku bała się, że Gerta Bigger będzie ją ścigać. W każdej chwili jej ciężka dłoń mogła opaść na ramię dziewczynki. Ale sklepikarka się nie pojawiła. Rita płakała dalej, czuła jednak, jak jej ciało powoli się rozluźnia. Po jakimś czasie poczuła, że nic ją już nie obchodzi... w ogóle nic. To było wspaniałe. Powoli jej umysł zaczął odpływać. Tak miło jest leżeć tu w cieniu... 101 102 tak bardzo, bardzo miło... ale jeszcze lepiej byłoby w domu. W domu, w... Oczy Rity zamknęły się. Lekki wietrzyk szeleścił wśród kukurydzy, a w oddali leniwie bzyczała mucha. Dziewczynka potrząsnęła głową, słabo walcząc z sennością, która ją ogarniała. Przecież miała o czymś myśleć. Ale o czym? Nie zdołała sobie przypomnieć, bo po kilku minutach spała już smacznie. - Hej, ty, obudź się! Lepiej wstawaj! Nie wiesz, że niedobrze jest spać na mokrej ziemi? Jeszcze się przeziębisz. No zbudź się wreszcie! Rita ocknęła się, słysząc ten natrętny, niespokojny głos. Potrząsnęła głową i podniosła wzrok. Przed oczami miała tylko mgłę. Wtedy przypomniała sobie o okularach. Macając rękami w trawie, znalazła je wreszcie i założyła na nos. Kiedy znów uniosła wzrok, zobaczyła dziewczynkę mniej więcej w swoim wieku. Nieznajoma była ubrana w kraciastą koszulę z krótkimi rękawami, dżinsy i ubłocone buty. Miała proste brudnoblond włosy, uczesane z przedziałkiem, i smutny, zatroskany wyraz twarz. Nawet jej ciemne brwi tworzyły łuki wyrażające troskę. Rita pomyślała, że gdzieś już widziała tę twarz. Kiedy sobie przypomniała, omal nie parsknęła śmiechem. Dziewczynka wyglądała zupełnie jak walet trefl! - Jak się masz - powiedziała nieznajoma. - Rany, jak to dobrze, że się obudziłaś! Nikt ci nigdy nie mówił, 103 że nie można spać na mokrej ziemi? Zeszłej nocy pada- i ło, wiesz? - Wiem, wiem - westchnęła Rita, po czym wstała, i wyciągnęła rękę. - Jestem Rita Pottinger. A ty jak się nazywasz? - Agata Sipes. W skrócie Aga. Mieszkam tam, za tym wzgórzem. To farma mojego ojca. A tak przy okazji, czy to ty podeptałaś kukurydzę? Rita ze smutkiem skinęła głową. - Tak, to ja. Przykro mi, ale płakałam tak bardzo, że nie patrzyłam pod nogi. Agata zrobiła zatroskaną minę. - Nie powinnaś tak postępować. Rolnicy ciężko pra- j cują, aby zarobić na życie - potem dodała, już nie tak surowym tonem: - A dlaczego płakałaś? Rita już otworzyła usta, ale zawahała się. Chciała opowiedzieć komuś o swoich kłopotach, ale chciała też, aby ten ktoś jej uwierzył. - Moja przyjaciółka, pani Zimmermann, zgubiła się, a ja nie wiem, gdzie jej szukać. Zeszłego wieczora były-1 śmy na farmie, tej, która znajduje się nieco dalej stąd, I a ona Wybiegła i po prostu zniknęła. Agata potarła podbródek z miną mędrca. - Och, jestem przekonana, że wiem, co się stało. Najprawdopodobniej poszła na spacer do lasu i zgubiła j się. W lecie zdarza się to bardzo często. Chodźmy do mnie; zadzwonimy do szeryfa, a oni wyślą ludzi na po- I szukiwania. Znajdą ją, nie martw się. Rita pomyślała o kręgu podeptanej trawy na podwó- | rzu. Kręgu, z którego nie wychodziły żadne ślady. To na 104 nic. Będzie musiała powiedzieć prawdę i niech się dzieje co chce. - Czy... czy ty wierzysz w czary? - zapytała niespodziewanie. Agata wyglądała na zaskoczoną. - Co? - Pytam, czy wierzysz w czary? - Mówisz o duchach, czarownicach, zaklęciach i różnych takich rzeczach? - No. Nowa znajoma uśmiechnęła się nieśmiało. - Jasne, wierzę. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogę się powstrzymać. - Potem dodała zatroskanym głosem: - Czasami wydaje mi się, że w piwnicy naszego domu mieszka duch, ale mama twierdzi, że to tylko wiatr wyje w nocy. Chyba nie sądzisz, że w naszej piwnicy jest duch, co? - Skąd mam wiedzieć? - odpowiedziała Rita lekko zniecierpliwiona. - No to chcesz posłuchać, co się przydarzyło pani Zimmermann, czy nie? - Jasne, że chcę. Naprawdę. Opowiedz mi wszystko. Obie dziewczynki usiadły na trawie pod wiązem. Ricie zaburczało w brzuchu i przypomniała sobie, że od wczorajszego wieczoru nic nie jadła. Głód mocno jej doskwierał. Chciała jednak opowiedzieć o swojej przygodzie, a Agata była gotowa jej wysłuchać. Rita zaczęła więc opowieść. Opowiedziała swojej nowej przyjaciółce wszystko -to znaczy wszystko to, o czym wiedziała: o tajemniczym 105 liście Oleya, o pustym puzderku i o tych dziwnych rze-1 czach, jakie ostatnio przytrafiały się jej i pani Zimmer- f mann. Kiedy doszła w swoim opowiadaniu do wieczora, kiedy pani Zimmermann zniknęła, Agata szeroko otworzyła oczy. A kiedy opisała swoje spotkanie z panią Bigger, jej nowa przyjaciółka zrobiła jeszcze większe oczy i na dodatek otworzyła usta. Potem nerwowo zerknęła w stronę, gdzie znajdował się sklep. - Rany julek! - powiedziała. - To cud, że cię nie zabiła! I wiesz co? Założę się, że to przez nią twoja przyjaciółka zniknęła. m Rita spojrzała na Agatę podejrzliwie. - Czy ty... czy ty coś o niej wiesz? To znaczy o pani Bigger? - Jasne. To czarownica. Tym razem to Rita była zaskoczona. - Co? Skąd wiesz? - Skąd? Wiem, bo kiedy w zeszłym roku pracowa-łam w bibliotece w Ellis Corners, ona przyszła i wypożyczyła wszystkie książki o czarach, jakie mieliśmy, ot co! Niektóre były w czytelni i nie mogła ich wziąć do domu, więc siadywała tam i wertowała je godzinami. Pytałam o nią panią Bryer, bibliotekarkę, a ona powiedziała, że pani Bigger robi to od lat. I że należy do wszystkich bibliotek w okolicy, z których bierze -wszystkie książki o czarach, jakie zdoła znaleźć. Tak często do nich zagląda, aż się zaczynają rozlatywać, a oddaje dopiero wtedy, kiedy biblioteka usilnie domaga się zwrotu. Czy to nie podejrzane? - No jasne - Rita czuła się dziwnie. Ogarnęła ją szaleńcza radość, bo intuicja jej nie zawiodła, ale z drugiej strony była bezradna i przestraszona. Jeśli pani Bigger naprawdę jest czarownicą, cóż mogą zdziałać ona i Aga? Rita wstała i zaczęta chodzić w tę i z powrotem, potem usiadła na płaskim głazie i głęboko się zamyśliła. Agata najwyraźniej poczuła się nieswojo. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę i marszczyła brwi zatroskana. - Czy powiedziałam coś nie tak, Rito? - zapytała wreszcie, kiedy cisza trwała już od kilku minut. - Jeśli tak, to przepraszam, naprawdę. Rita otrząsnęła się z zamyślenia i podniosła wzrok. - Nie, Aga, nic takiego nie powiedziałaś. Słowo daję. Po prostu nie wiem, co robić. Jeśli masz rację i pani Bigger rzeczywiście jest czarownicą i jeśli zrobiła coś pani Zimmermann, no to... no to co my możemy zrobić? To znaczy my dwie? - Nie mam pojęcia. - Ja też nie. Znów zapadła cisza, która trwała dobre pięć minut. Potem Agata odezwała się raz jeszcze: - Hej, wiem, co powinnyśmy zrobić! Chodźmy do mnie i zjedzmy obiad. Mama zawsze przygotowuje mnóstwo jedzenia, bo nasza rodzina jest bardzo duża, i jestem pewna, że wystarczy i dla ciebie. Chodź! Może po obiedzie coś nam przyjdzie do głowy. Kiepsko się myśli na pusty żołądek - tak przynajmniej mówi mój tata. Rita nie była przekonana, ale nic lepszego nie przyszło jej do głowy. W drodze do domu Agata gadała jak 107 106 nakręcona. Opowiadała o rzeczach, które ją martwiły, takich jak wścieklizna, tężec, porażenie prądem i majonez, który za długo stał poza lodówką. Rita jednak słuchała tylko jednym uchem, bo wciąż zastanawiała się, co robić. Czy powinna zakończyć tę zabawę w detektywa i zadzwonić do rodziców, aby ją zabrali? Nie. Rita była uparta i nadal wierzyła, że może uda jej się znaleźć panią Zimmermann bez pomocy rodziców. To, co opowiedziała jej Agata o czytelniczych gustach pani Bigger, umocniło w niej pewność, że pani Zimmermann znik-nęła na skutek czarów. Dlatego znów zaczęła myśleć o Jonatanie. Zadzwoni do niego, gdy tylko znajdzie się w domu Agaty. Jej umysł pracował na wysokich obrotach, kiedy zastanawiała się, jak to rozegrać. Co powie- < dzieć pani Sipes? Były już blisko domu, kiedy Rita schwyciła koleżankę za rękę. - Aga, zaczekaj. - Dlaczego? Co się stało? - Musimy wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę dla twojej mamy. Nie mogę jej powtórzyć tego, co powiedziałam tobie. Pomyśli, że zwariowałam. Nie powin-nam jej nawet podawać swego prawdziwego nazwiska, bo mogłaby zadzwonić do moich rodziców, a ja tego nie chcę. Agata zmarszczyła brwi. - Uważam, że nie powinnaś oszukiwać mojej mamy. To nieładnie kłamać, a poza tym na pewno ci się nie uda. Mama jest strasznie łebska. Rozszyfruje cię w jednej chwili. 108 Kiedy ktoś się z nią nie zgadzał, Rita zazwyczaj wpadała w złość. W tym wypadku zezłościła się podwójnie, bo była dumna ze swego talentu wymyślania wyjaśnień i wymówek. Przygotowywanie wymówek jest rzeczą trudną, to wcale nie to samo co zwykłe bujanie. Musisz przedstawić taką historyjkę, w którą ludzie uwierzą. A Ricie się to udawało... zazwyczaj. Rzuciła Agacie szybkie spojrzenie, nie kryjąc irytacji. - Założę się, że twoja mama nie jest najbardziej łebską osobą na świecie. A poza tym ja jestem dobra w zmyślaniu. Musimy tylko usiąść i wyprodukować jakąś historyjkę. Potem obie nauczymy się jej na pamięć, żeby nie było żadnej wpadki. Teraz z kolei zezłościła się Agata. - Tak? A co jej powiemy? Oto moja nowa przyjaciółka, Rita, która właśnie wypadła z latającego talerza? - Nie, głuptasie. Nic takiego nie powiemy. Wymyślimy coś, w co ona będzie mogła uwierzyć. A potem zadzwonimy do wujka Jonatana i spróbujemy z niego wyciągnąć, jakim zaklęciem zmusić panią Bigger do wyjawienia, co zrobiła z panią Zimmermann. Dobra? Agata przygryzła wargę i zmarszczyła czoło, potem wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. - No dobra. Ale jeśli wszystko się wyda, powiem, że to twoja wina. Nie zamierzam narażać się na awanturę tylko dlatego, że ty lubisz okłamywać ludzi. Rita zazgrzytała, zębami. - Nie lubię okłamywać ludzi. Ale musimy to zrobić i tyle. A teraz słuchaj. Powiemy tak... 109 W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka. Był to ręczny dzwonek, którym mama wzywała rodzinę na obiad. Agata ruszyła naprzód, ale Rita złapała ją za ramię i zaciągnęła za krzak forsycji. Zbliżyła usta do ucha przyjaciółki i zaczęła szeptać... Rozdział 9 Sipesowie mieszkali w dużym białym domu z obszernym gankiem otoczonym moskitierą. Obok ganku rosła tawuła, a na podwórku przed domem -peonie. Z jednej strony budynku stała wielka jabłoń; z jej chylącej się ku ziemi gałęzi zwisała na sznurze opona od traktora. Po całym podwórzu walały się zabawki: pałki do baseballa, rowerki dwu- i trójkołowe, układanki, lalki, ciężarówki i plastikowe pistolety. Ale kiedy Aga otworzyła frontowe drzwi, Rita zdumiała się czystością i porządkiem, jakie panowały wewnątrz. Wszystkie drewniane powierzchnie lśniły od pasty, a na krzesłach, komodach i półkach leżały serwetki, koronkowe lub haftowane. Schody pokrywał kwiecisty chodnik, a w przedpokoju na półce tykał zegar. W powietrzu unosił się smakowity zapach gotującego się jedzenia. 111 Agata poprowadziła Ritę prosto do kuchni i podstawiła ją swojej mamie- Pani Sipes, podobnie jat jej | córka, miała pociągłą twarz i zatroskane brwi, ale wdawała się całkiem przyjacielska. Otarła powalane rąką dłonie w fartuch i ciepło powitała nieznajomą dziew-1 czynkę. - Cześć! Cieszę się. że cię poznałam. Zastanawia- j łam się właśnie, co zatrzymuje Agę. Już pięć razy dzvo-niłam na obiad i miałam zamiar machnąć na nią fika. Powtórz, kochanie, jak się nazywasz? Rita zawahała się Przez sekundę. - Eeee... Gita. Gita Potts. - Jakie ładne imię! A więc witaj, Gito. Przyjechałaś w te strony z wizytą? Nie pamiętam, żebym cię kiedy-; kolwiek spotkała. Rita zaczęła się kręcić niespokojnie. - Nie, nie mogła mnie pani przecież spotkać, bobo dopiero niedawno przyjechałam tu na wakacje z... z panią Zimmermann - Rita przerwała. - To znajoma moich rodziców, bardzo dobra znajoma - dodała szybko. - No - wtrąciła Aga- - Pani jak-jej-tam i rodzina Ri. Gity bardzo się przyjaźnią, naprawdę. Tylko że pani pani... - Zimmermann - podsunęła Rita, rzucając Agacie ciężkie spojrzenie. - No właśnie, Zimmermann. Stary Oley - znałaś gc mamo - zostawił tej pani swoją farmę, więc ona przyje chała tu z Gitą, żeby fa obejrzeć, a zeszłej nocy wyszłs do lasu i zniknęła. 112 - No - potwierdziła Rita. - Myślę, że się zgubiła. W każdym razie nie mogę jej znaleźć i zaczynam się bać. Dziewczynka wstrzymała oddech. Czy pani Sipes uwierzy? - Och, Gito! - wykrzyknęła pani Sipes, otaczając ją ramieniem. - Co za okropna przygoda! Słuchaj, powiem ci, co zrobimy. Złapię za telefon i zadzwonię do biura szeryfa, a on zaraz wyśle ludzi do lasu, niech jej szukają. W zeszłym roku też ktoś się zgubił w lesie i oni go znaleźli, zanim stało się coś gorszego. Nie przejmuj się. Twojej przyjaciółce też nic się nie stanie. pita odetchnęła z ulgą. Nie chciała kłamać na temat zniknięcia pani Zimmermann i naprawdę ogromnie się o nią martwiła. Nie wiedziała jednak, jak zareagowałaby rnatka Agaty na wieść, że starsza pani po prostu... wyparowała. Później, kiedy telefon do biura szeryfa został już wykonany, Rita siedziała przy długim stole w jadalni razem z Agatą, siedmiorgiem innych dzieci i panią Sipes. Posadzono ją u szczytu stołu, na miejscu zajmowanym zazwyczaj przez pana Sipesa, który właśnie wyjechał do Petoskey w sprawach handlowych. Rita rozejrzała się dookoła. Wszyscy członkowie tej rodziny sprawiali wrażenie zatroskanych. Mieli pociągłe twarze, a ich brwi układały się w łuki. Oprócz niemowlęcia na wysokim krzesełku było tam jeszcze pięciu chłopców i dwie dziewczynki (łącznie z Agą), w różnym wieku. Na stole stał wielki półmisek z peklowaną wołowiną, ziemniakami, cebulą i marchewką, a obok niego 113 g_LuisBarnavelt... jeszcze dwa, 2 War . j bułeczkami. Na desce do krojenia leżał ^±^ cMeb a obok stały dwa wielkie dzbany ^ P Sipes zmówiła modlitwę, al)ralislC za jedzenie. n bie pierwsza - powiedziała pani Sipes. - ^ ^. naszym gośdem Dopiero po ch.w;, • R-ta rozpoznała swoje nowe imię. Z początku by}a , KoCzona, kiedyś ktoś pchnął WJejS;rOnęPÓWkpuree z marchwi. Eeee... Q*ię^ ^ wymamrotała i nałożyła sobie małą porcję. ^ Później, ki^ się obsłużyli) pani sipeS oznajmiła głośnr, . ws' rwri Ol i \vyra i, pOXvi wiedzieć, że Gicie przyda- rzyło się cos Vd _ Pr2yjaciółka, z którą podróżowała, ,gu^aPs.^ lesie i próbujemy ją zna. lezc. wtroi z bju ,aZ0Stał wysłany na poszuki- wania. ^ szeiy - Taki kto^ cq |ji w tutejszych lasach, to musi być głupi - mruk ^^ nych włosach. ^ (aia pani Sipes wstrząśnięta. - y= Ani słowa wi Potem Współczucia. Wiedz nam, Gi - ZNowe%Ck steczko daleko ^ gdy pani o nirą ,-^i U4 Rity z uśrniechem pełnym „przejmość mojego syna. Po- ^/dzisz? , proszę pani. To takie mia- łudfliu stanu. Prawdopodobnie ni- - Chyba wiem, gdzie to jest - odparła pani Sipes.-A teraz myślę, że naprawdę trzeba zawiadomić twoich rodziców. Oni powinni wiedzieć, co się stało. Jak się nazywa twój tata? Rita wlepiła wzrok w obrus. Wysunęła dolną wargę i starała się zrobić jak najsmutniejszą minę. - Moi rodzice nie żyją. Oboje. Mieszkam z wujkiem. To on jest moim opiekunem prawnym. Nazywa się Jonatan Barnavelt i mieszka na ulicy Wysokiej, pod numerem 100. Pani Sipes była zaskoczona i szczerze zasmucona. - Mój Boże, biedne dziecko! Co za seria nieszczęść! Najpierw śmierć rodziców, a potem coś takiego! Powiedz mi, kochanie, jak to się stało? Rita zamrugała oczami. - Co? - Jak zginęli twoi rodzice? Wybacz, że w takiej chwili wypytuję cię o tak smutne rzeczy, ale bardzo chciałabym wiedzieć, co im się przydarzyło. Rita milczała przez moment. W jej oczach zabłysły łobuzerskie iskierki. To zmyślanie zaczynało jej sprawiać przyjemność. Z początku bała się, że zostanie przyłapana, ale teraz, kiedy pani Sipes przełknęła i tę historyjkę o zgubieniu się i nieprawdziwą informację, że Rita jest sierotą - nie mówiąc już o zmyślonym imieniu - dziewczynka doszła do wniosku, że mama Agaty da się nabrać na wszystko. W duchu podziwiała własny spryt. Pomysł, że Jonatan jest jej opiekunem prawnym, był doprawdy genialny. Dzięki temu będzie mogła zadzwonić do Jonatana i wypytać o wszystko, co chciała wiedzieć, bez żadnych 115 dodatkowych wybiegów. Przedtem zamierzała po prostu powiedzieć, że jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, ale teraz postanowiła puścić wodze fantazji. W końcu to nie mogło jej zaszkodzić. - Moi rodzice zginęli w niezwykły sposób - zaczęła. - Tata był leśnikiem. Ciągle chodził po lesie, szukając pożarów, no i tak dalej. Pewnego dnia natknął się na tamę zbudowaną przez bobry, była ona jednak bardzo dziwaczna, krzywa i niezgrabna. Tata nigdy jeszcze nie widział tamy o takim wyglądzie i zastanawiał się, dlaczego jest właśnie taka. Nie wiedział, że zbudował ją bóbr chory na wściekliznę. Potem przyprowadził tam mamę, aby też obejrzała tę dziwną konstrukcję, a wtedy bóbr pogryzł ich oboje, no i umarli. Cisza. Zupełna cisza. Potem siostra Agi zachichota-la, a jeden z braci roześmiał się. - Jak rany - odezwał się Leonard głośno i sarkastycznie. - Gdyby jakiś bóbr zachorował na wściekliznę, to by uciekł do lasu i zdechł. Nie sądzisz, Ted? - Jasne - odparł chłopiec, który siedział obok niego. - Zresztą, nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby kogoś pogryzł wściekły bóbr. A poza tym, gdyby tak było, to jak byś się o tym dowiedziała? Jeśli twoi rodzice zostali pogryzieni i umarli, nie mogli ci o tym opowiedzieć, no nie? Ricie zrobiło się gorąco, zaczerwieniła się jak burak. Wszyscy na nią patrzyli, a ona czuła się tak, jakby siedziała przy stole zupełnie naga. Wbiła wzrok w talerz i wymamrotała: - To był rzadki rodzaj wścieklizny. 116 Znowu cisza. Znów dziwne spojrzenia. Wreszcie pani Sipes odchrząknęła i odezwała się: - Hmmm, Gito, myślę, że powinnaś pójść ze mną na chwilę do drugiego pokoju. Agato, ty lepiej też chodź z nami. Aga wstała i poszła za Ritą. Ponura mała procesja z panią Sipes na czele podążyła na górę do sypialni. Rita i Aga usiadły obok siebie na łóżku, a pani Sipes cicho zamknęła za sobą drzwi. - No cóż - powiedziała krzyżując ręce na piersiach i mierząc Ritę wzrokiem - słyszałam już w życiu najdziwniejsze opowieści, ale ta bije wszelkie rekordy. Już kiedy powiedziałaś, że jesteś sierotą, miałam wrażenie, że coś jest nie tak, ale, Gito... a tak przy okazji, czy to jest twoje prawdziwe imię? Rita potrząsnęła głową. - Nie, proszę pani - odpowiedziała płaczliwym tonem. - Nazywam się Rita. Pani Sipes uśmiechnęła się lekko. - Przynajmniej wybrałaś podobne imię. Słuchaj więc, Rito - ciągnęła, patrząc jej prosto w oczy - jeśli masz jakieś kłopoty, chciałabym ci pomóc. Nie wiem, co cię napadło, aby wymyślić tę idiotyczną historię o bobrach, ale musisz nauczyć się lepiej kłamać, jeśli marzy ci się kariera oszustki. Czy możesz mi teraz powiedzieć, uczciwie i szczerze, co się stało i dlaczego tu jesteś? Rita patrzyła na panią Sipes gniewnie. Ciekawe, jak też by zareagowała, gdyby jej opowiedzieć o tym kręgu wydeptanej trawy, z którego nie wybiegały żadne ślady! 117 - Już mówiłam, pani Sipes - odparła z uporem. -Moja przyjaciółka, pani Zimmermann, zniknęła. Nie mam pojęcia, gdzie ona jest. To prawda, jak Boga kocham. Pani Sipes westchnęła. - No dobrze, moja droga, ta część twojej historii jest zapewne prawdziwa. Ale co do opowieści o bobrach, nigdy w życiu nie słyszałam tak absurdalnego kłamstwa! Pogryziony przez wściekłego bobra - coś podobnego! A teraz jeszcze dowiaduję się, że naprawdę nazywasz się Rita. No dobrze, poznajmy jeszcze trochę prawdy. Czy twoi rodzice żyją, czy też zginęli? - Żyją - odparła Rita monotonnym głosem, w któ-1 rym pobrzmiewało zniechęcenie. - Moi rodzice to Geo-rge i Luiza Pottinger, mieszkają na ulicy Dworkowej 39 w Nowym Zebedeuszu. Jestem ich córką. Jak Boga kocham. Słowo daję. Pani Sipes rzuciła jej uśmiech pełen współczucia. - No i widzisz. Czyż nie jest łatwiej mówić prawdę? Nie jest, pomyślała Rita, ale nic nie powiedziała. Pani Sipes westchnęła i potrząsnęła głową. - Nie rozumiem cię, Rito. Naprawdę nie rozumiem. Jeśli to prawda, że podróżowałaś z jakąś znajomą swoich rodziców nazwiskiem Zimmermann... - To prawda - przerwała jej Rita. - Torebka pani Zimmermann nadal leży na kuchennym stole w tym paskudnym starym domu, a w środku prawdopodobnie znajduje się prawo jazdy i inne dokumenty, na których znajdzie pani jej nazwisko. Naprawdę! - skrzyżowała 118 ramiona na piersiach i zmierzyła panią Sipes gniewnym wzrokiem. - Doskonale - odparła mama Agaty spokojnie. -A teraz, jeśli ta część twojej historii nie jest zmyślona, dlaczego chciałaś ukryć tożsamość swoich rodziców? Ricie natychmiast przyszła do głowy odpowiedź, która była po części prawdziwa. - Bo mój tata nie lubi pani Zimmermann. Uważa, że jest wariatką. Nawet jeśli znajdziemy ją żywą, tata już nigdy nie pozwoli nam nigdzie razem wyjechać. - Och, myślę, że nie jesteś sprawiedliwa wobec swojego taty - odrzekła pani Sipes. - Oczywiście nie znam go, ale trudno mi uwierzyć, że uzna panią Zimmermann za wariatkę tylko dlatego, że zgubiła się w lesie. Wielu osobom zdarzyło się coś takiego. Tak, pomyślała Rita, ale gdyby się kiedykolwiek dowiedział, że pani Zimmermann jest czarownicą, pękłby ze złości. Poza tym on nam nie pomoże. Wujek Jonatan to jedyna osoba, na którą możemy liczyć. Rita zaczęła się wiercić niecierpliwie i wbijać pięty w dywan. Czuła się jak w więzieniu. Gdyby tylko pani Sipes wreszcie sobie poszła, ona mogłaby zadzwonić do wujka Jonatana i spytać, jak sobie poradzić z panią Bigger! Wujek poda jej właściwe zaklęcie, a wtedy wszystko wróci do normy. To było takie męczące - czuła się jak dziecko, które już prawie ma coś ręku, ale za każdym razem, kiedy próbuje schwycić zdobycz, ktoś daje mu po łapach. Potrzebna jej była magiczna księga o dziwacznym tytule. Ale nic nie mogła zrobić, dopóki pani Sipes nie zostawi jej samej. 119 Rita siedziała więc jak na szpilkach, a pani Sipes | nawijała o odpowiedzialności, uczciwości i o tym, że ro- i dzice tak naprawdę są najlepszymi przyjaciółmi swoje-1 go dziecka, trzeba tylko dać im szansę. Kiedy dziewczynka znów zaczęła jej słuchać, matka Agaty mówił? właśnie: - Myślę więc, że teraz powinnaś do nich zadzwonić! i opowiedzieć, co się stało. Rodzice mają prawo wiedzieć, że jesteś cała i zdrowa. Potem ja pojadę na farmę Gundersona i zobaczę, czy tam wszystko w porządku. Prawdopodobnie zostawiłaś wszystko pootwierane, a są ludzie, którzy po prostu sobie wchodzą i zabierają różne rzeczy, no wiesz. Potem będziemy mogły już tylko czekać. Pani Sipes podeszła, usiadła na łóżku obok Rity i objęła ją ramieniem. - Przykro mi, że byłam wobec ciebie taka surowa, Rito - powiedziała cicho. - Wiem, że na pewno bardzo się martwisz o swoją przyjaciółkę. Ale sprawą zajęli się już policjanci, którzy teraz przeszukują las. Jestem pewna, że ją znajdą. Akurat, pomyślała Rita, ale dalej milczała. Niech ta pani Sipes wreszcie wsiądzie do samochodu, pojedzie na farmę i zostawi ją samą. Proszę, pani Sipes! Proszę, niech pani już jedzie! Najpierw jednak musiała zatelefonować do rodziców. Od tego nie mogła się wykręcić. Poszły więc we trójkę na dół, gdzie Rita zadzwoniła na międzymiastową. Odebrała pani Pottinger. Rita raz jeszcze wyrecytowała swoją historię o tym, jak to pani Zimmermann zniknęła z farmy w środku nocy i prawdopodobnie zgubiła się w lesie. Pani Pottinger była osobą o słabych nerwach i usłyszawszy o zniknięciu znajomej, naprawdę się przejęła. Próbowała jednak uspokoić Ritę, obiecała, że razem z tatą przyjadą jak najszybciej i zażądała, żeby do niej natychmiast zadzwonić, jak tylko będą jakieś wieści o pani Zimmermann. Następnie pani Sipes przejęła słuchawkę, żeby wyjaśnić mamie Rity, jak dojechać na farmę. Pani Pottinger rozmawiała jeszcze przez kilka minut z córką, a potem rozłączyła się. Pani Sipes krzątała się po domu przez jakiś czas, ale w końcu wsiadła do auta i odjechała na farmę Gundersona. Rita patrzyła przez okno za odjeżdżającym samochodem, dopóki nie zniknął za wzgórzem. Agata stała obok niej ze swoim zwykłym zatroskanym wyrazem twarzy. - Co teraz zrobisz? - zapytała. - Zadzwonię szybko do wujka Jonatana. Jeśli on nie wie, jak sobie poradzić z panią Bigger, to chyba już nikt tego nie wie! Rita była podniecona. Już wyobrażała sobie, jak to uzbrojona w magiczne zaklęcie stawia czoło złej czarownicy. Poszła więc do przedpokoju, podniosła słuchawkę i nerwowo rozejrzała się dookoła, aby sprawdzić, czy w zasięgu głosu nie ma żadnych innych małych Sipe-sów. Nie dostrzegła nikogo. Tylko Agata stała obok i niespokojnie czekała, kiedy jej przyjaciółka łączyła się z telefonistką: 120 121 O 1 Rita spędziła wieczór, grając w Chińczyka i remika z Agatą i jej rodzeństwem. Ani się obejrzała, a przyszedł czas na spanie. Wzięła kąpiel, która była jej naprawdę potrzebna, i wyjęła czystą piżamę - pani Sipes przywiozła jej walizkę z domu Oleya. Rita miała spać na wolnym łóżku w pokoju Agaty. Był to typowy dziewczyński pokój, cały w falbankach, koronkach i różach. Na bujanym fotelu w rogu siedział wielki pluszowy miś, była też toaletka z okrągłym lustrem, a na niej stało kilka butelek perfum. Agata Sipes, chociaż wychowywała się na farmie i często nosiła dżinsy, lubiła być dziewczynką. Twierdziła, że już nie może się doczekać gimnazjum, chodzenia na randki, potańcówek, balów maturalnych i różnych takich. Zwierzyła się też, że czasami z ulgą pozbywa się dżinsów i śmierdzących gnojem butów, żeby pójść na potańcówkę do remizy. Rita zaczęła się zastanawiać, czy na jesieni i ona będzie taka. Tymczasem jednak miała inne rzeczy na głowie. W nocy Rita leżała z otwartymi oczami i nadsłuchiwała. Serce biło jej szybko; była bardzo zdenerwowana. Rodzina Sipesów szła do łóżka o dziesiątej, bo wszyscy musieli wstać do pracy o szóstej. Nie robiono żadnych wyjątków. Biorąc pod uwagę, że mieszkało tam ośmioro dzieci, zdumiewająco szybko zapanowała cisza. O wpół do jedenastej można już było usłyszeć szpilkę upuszczoną w korytarzu. - Śpisz, Rito? - syknęła Agata. - Oczywiście że nie, głuptasie. Za kilka minut zejdę na dół i znów zadzwonię do wujka Jonatana. - Chcesz, żebym zeszła z tobą? - Nie. Razem narobimy za dużo hałasu. Zaczekaj tutaj. - Dobra. Mijały kolejne minuty. Kiedy Rita miała już pewność, że wszyscy w domu usnęli, wstała z łóżka i na paluszkach poszła na dół do telefonu. W pobliżu znajdował się schowek, a sznur na szczęście był długi. Dziewczynka zabrała więc aparat do schowka, zamknęła drzwi i przykucnęła pod płaszczami. Szepcząc najgłośniej, jak się odważyła, znów poprosiła o połączenie z Jonatanem. I znów telefonistka zaczęła próbować. Dziesięć sygnałów, piętnaście, dwadzieścia.... Wszystko na nic. Jonatana nie było. Prawdopodobnie nie wrócił na noc. Rita odwiesiła słuchawkę, odstawiła telefon na stolik i wróciła po cichu do pokoju Agaty. - No i jak poszło? - Nic z tego - wyszeptała Rita. - Może wybrał się w odwiedziny do siostry w Osee Five Hills. Jeździ tam od czasu do czasu, a ja nie znam jej numeru. Rany, co mam robić? - Nie wiem. Rita objęła głowę rękami i próbowała myśleć. Gdyby mogła siłą wytrząsnąć z mózgu jakieś pomysły, zrobiłaby to. Musi istnieć jakiś sposób, po prostu musi... - Aga? - Pssst. Nie tak głośno. Mama nas usłyszy. Rita spróbowała szeptać ciszej. - Dobra, przepraszam. Słuchaj, Aga, czy pani Big-ger sypia w tym swoim sklepie? To znaczy na tyłach albo na górze? 124 125 tak samo jak jej nowa przyjaciółka. Największym zaś uporem wykazywała się wtedy, kiedy się czegoś bała. ~ No dobra, Aga - rzekła wreszcie Rita, krzyżując rece na piersi i mierząc przyjaciółkę gniewnym spojrzeniem. _ jesii tak to chcesz rozegrać, pójdę sama! Agata poczuła się dotknięta. - Mówisz poważnie? Rita przytaknęła z ponurą miną. ~ No. I spróbuj mnie zatrzymać. W rzeczywistości Agata mogłaby ją zatrzymać w bardzo prosty sposób i Rita doskonale o tym wiedziała. Wystarczyło krzyknąć i pani Sipes, która miała bardzo lekki sen, natychmiast pojawiłaby się w ich sypialni zaniepokojona hałasem. Ale Agata nie krzyknęła. Napraw-d? chciała wziąć udział w tej przygodzie i naprawdę była Przerażona. - No zgódź się, Aga - prosiła Rita. - Nie złapią nas, obiecuję. A kiedy dostaniemy w swoje ręce egzemplarz teJ książką o której ci opowiadałam, będziemy mogły załatwić starą Bigger. Chcesz tego, prawda? Agata zmarszczyła czoło z wyrazem tak głębokiej troski, że jej brwi nieomal się złączyły. Rany, Rito, sama nie wiem. Jesteś pewna, że ta jak-jej-tam będzie w sklepie? s Oczywiście że nie jestem pewna, głuptasie. Ale nigdy się nie dowiemy, jeśli będziemy tu siedzieć przez ; całą noc chodź, Aga. Proszę! Agata wciąż nie mogła się zdecydować. ^ A jak dostaniemy się do środka? Drzwi i okna będą I zarnknięte. - Wymyślimy, jak już tam dojdziemy. Może trzeba będzie zbić okno albo coś. - Narobimy strasznego hałasu - protestowała Agata. - A poza tym możemy się skaleczyć. - Wobec tego otworzymy zamek wytrychem. Na filmach wszyscy to robią. - To nie jest film, tylko prawdziwe życie. Umiesz otwierać zamki wytrychem? No? Umiesz? Założę się, że nie. Rita zaczynała tracić cierpliwość. - Słuchaj, Aga - powiedziała. - Chodźmy. Jeśli nie znajdziemy żadnego sposobu, żeby się dostać do środka, zrezygnujemy i po prostu wrócimy do domu. Dobra? A jeśli znajdziemy jakiś sposób, ty nawet nie będziesz musiała wchodzić razem ze mną. Zostaniesz na zewnątrz i będziesz stała na straży. No, Aga? Naprawdę jesteś mi potrzebna. Co powiesz? No? Agata podrapała się w głowę z niepewną miną. - Obiecujesz, że nie będę musiała z tobą wchodzić? I że jeśli nie damy rady dostać się do środka, wrócimy prosto do domu? Rita wyrysowała na brzuch palcem krzyżyk. - Obiecuję. Jak Boga kocham. - No dobra - poddała się Agata. - Poczekaj, znajdę latarkę. Będzie nam potrzebna. Tak cicho, jak się tylko dało, obie dziewczynki ubrały się i założyły buty. Agata wyjęła latarkę o długiej rączce ze schowka, a potem grzebała w nim tak długo, aż znalazła starą harcerską finkę o rękojeści z czarnego pofałdowanego plastiku. Wewnątrz plastikowej kulki na 130 131 końcu rękojeści znajdował się kompas. Dziewczynka nie umiałaby wytłumaczyć, po co im ten akurat element wyposażenia, ale była przekonana, że może się przydać. Wreszcie, ubrane i odpowiednio wyposażone, dziewczynki podeszły na paluszkach do drzwi sypialni. Agata szła pierwsza. Ostrożnie uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. - W porządku - oznajmiła. - Chodź za mną. Na paluszkach przemknęły przez korytarz i zeszły po schodach. Po cichutku podążały przez pokoje oświetlone blaskiem księżyca, aż dotarły do kuchennego wejścia. Drzwi zostawiono otwarte, bo noc była gorąca. Przyjaciółki wyszły na zewnątrz i zamknęły je ostrożnie za sobą. - O rany! - szepnęła Rita. - Poszło jak z płatka! Agata uśmiechnęła się nieśmiało. - Robiłam to już przedtem. Chodziłam kiedyś z bratem polować na żaby, ale mama nas złapała i zrobiła awanturę. Od tego czasu już nie wychodziłam w środku nocy. Chodź. Dziewczynki ruszyły pobrużdżonym koleinami traktem, który ciągnął się między dwoma zaoranymi polami. Potem przelazły przez niskie ogrodzenie i poszły dalej trawiastą dróżką biegnącą równolegle do szosy. Rita zrozumiała do razu, że właśnie tędy przyszła z Agatą m farmę. Pole kukurydzy miały teraz po lewej stronie; liście szeleściły cichutko, poruszane słabym wietrzykiem. Niebo było usiane gwiazdami, a w wysokiej trawie ćwierkały świerszcze. Niedługo później dziewczynki minęły miejsce, w którym się spotkały - wiąz o obwisłych gałęziach i płaski 132 głaz obok niego. Dotąd rozprawiały podniecone, ale teraz ucichły. Do sklepu pani Bigger było już niedaleko. Na brzegu żwirowej drogi dziewczynki zatrzymały się. Przed nimi wznosił się zamknięty na noc sklep. Drzwi frontowe oświetlała żółta lampa owadobójcza; przez okno widać było światło palące się na tyłach. Tablica z czerwonym skrzydlatym koniem poskrzypywała, poruszana wiatrem, a dwa dystrybutory paliwa wyglądały jak żołnierze na warcie. - No to jesteśmy - wyszeptała Agata. - No - potwierdziła Rita i poczuła ściskanie w żołądku. Może ten plan był jednak głupi. Miała nawet zapytać Agatę, czy według niej powinny iść dalej, ale powściągnęła lęk i przeszła na drugą stronę drogi. Przyjaciółka poszła za nią, rozglądając się nerwowo. - Wszystko wygląda dobrze - stwierdziła Agata. -Kiedy pani Bigger jest w sklepie, jej samochód zawsze tam stoi, a teraz go nie ma. - Świetnie! Jak sądzisz, sprawdzić frontowe drzwi? - No cóż, możesz, jeśli chcesz. Ale na pewno będą zamknięte. Rita wbiegła na schody i spróbowała otworzyć drzwi. Były zamknięte. Zamknięte na głucho. Wzruszyła ramionami i zbiegła na dół. - Chodź, Aga. Jedną możliwość mamy z głowy, ale na tym nie koniec. Noc jest taka gorąca; może zostawiła któreś okno otwarte. Sprawdźmy wszystkie - Rita poczuła, jak wraca jej odwaga i typowy dla niej optymizm. Wszystko się ułoży. Znajdą sposób, żeby dostać się do środka. 133 Najwyraźniej optymizm był zaraźliwy. Agata poweselała i zrobiła się - jak na nią - niemal pewna siebie. - Hej, to dobra myśl! Sprawdźmy. Kiedy okrążały budynek, usłyszały głośne gdakanie. Za ogrodzeniem łaziła ta sama biedna, zmokła biała kura. Wydawała się jeszcze bardziej zmęczona i wychudzona niż wtedy, kiedy Rita widziała ją po raz pierwszy. Stara Gerta powinna tę biedulę nakarmić, pomyślała Rita. Kura i tym razem była bardzo podenerwowana. Biegała w tę i z powrotem wzdłuż ogrodzenia, gdacząc i machając skrzydłami. - Och, bądź cicho! - syknęła Rita. - Nie obetniemy ci głowy! Uspokój się! Dziewczynki zaczęły oglądać okna po tej stronie domu. Te na parterze były zamknięte na głucho. Żeby się upewnić, Rita wdrapała się na skrzynkę po pomarańczach i spróbowała jedno z nich otworzyć. Nawet nie drgnęło. - Do diabła z tym wszystkim! - zaklęła, schodząc ze skrzynki. - Nie poddawaj się jeszcze! - prosiła Agata. - Nie I spróbowałyśmy... oj, uważaj! Rita odwróciła się szybko i zobaczyła przejeżdżający samochód. Jego reflektory przesunęły się po ścianie domu. Gdyby kierowca zwracał uwagę na swoje otoczenie, na pewno dostrzegłby obok sklepu dwie postacie. Najwyraźniej nie zobaczył ich jednak. Rita poczuła się tak widoczna, jakby umieszczono ją w szklanej kuli i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak niebezpieczna jest ta eskapada. 134 - Chodź - powiedziała, szarpiąc nerwowo Agatę za rękaw. - Przejdźmy na tyły. Dziewczynki obeszły sklep i znalazły się na tyłach. Biała kura gdakała bez przerwy od chwili, kiedy się pojawiły i nie ucichła, dopóki nie zniknęły za rogiem. Rita była zadowolona, że ptaszydło wreszcie się zamknęło. To gdakanie zaczynało jej działać na nerwy. Dziewczynki spróbowały otworzyć kuchenne drzwi. Zamknięte. Potem odsunęły się o kilka kroków i zlustrowały wzrokiem tylną ścianę budynku. W oknach na parterze były kraty - prawdopodobnie tam znajdował się magazyn, w którym pani Bigger przechowywała towar. Na piętrze zobaczyły jednak okno, które... Rita cofnęła się o krok, aby sprawdzić - tak, było otwarte! Nie na oścież, ale odrobinę uchylone. - Rany! - ucieszyła się Rita. - Czy widzisz to co ja? Agata patrzyła z powątpiewaniem. - Jasne, widzę, ale nie mam pojęcia, jak zdołasz się wśliznąć do środka przez taką szczelinę. - Nie będę się wślizgiwać przez żadne szczeliny, głuptasie! Skoro jest szczelina, to okno nie jest zamknięte. Jeśli tam się wdrapię, będę je mogła otworzyć. - A jak się wdrapiesz? Rita rozejrzała się. - Jeszcze nie wiem. Sprawdźmy, czy nie ma tutaj czegoś, po czym mogłabym wejść. Przeszukały podwórko za sklepem, ale nie znalazły drabiny. Szopa na narzędzia była zamknięta na kłódkę. Rita wróciła pod sklep i spojrzała w górę, w stronę otwartego okna, pocierając podbródek. 135 W pobliżu sklepu rosła jabłoń, a jedna z gałęzi sięgała parapetu uchylonego okna. Rita miała jednak doświadczenie w chodzeniu po drzewach i wiedziała, że gałąź jest za słaba, zgięłaby się pod ciężarem pewnie aż do samej ziemi. To na nic. Z kolei z drugiej strony znajdowała się pergola przybita do ściany. Jej szczyt był tuż pod sąsiednim oknem. Jeśli się wdrapie na tę drewnianą konstrukcję, zapewne zdoła złapać się parapetu, a wtedy będzie mogła się rozhuśtać i może dosięgnie okna. Warto było spróbować. Rita wzięła głęboki oddech, parę razy zacisnęła i rozprostowała dłonie i podeszła do pergoli. Wiły się po niej grube, kolczaste pnącza, tu i tam były jednak miejsca, które można było chwycić. Rita postawiła stopę na jednej belce i położyła dłoń na drugiej. Podciągnęła się do góry, całym ciężarem zawisła na pergoli i prz chwilę czekała, co się stanie. Zazgrzytały gwoździe. Cał konstrukcja najwyraźniej miała ochotę oderwać się ściany. - To nie wygląda dobrze - oznajmiła Agata z troską w głosie. -Jeśli wejdziesz wyżej, złamiesz sobie kark. Rita nie odpowiedziała. Pergola nadal jakoś trzymała się ściany, więc Rita postawiła na niej drugą stopę. I jeszcze raz stopa, jeszcze raz ręka... Przy akompaniamencie głośnego trzaskania, skrzypienia, szelestów i zgrzytów pergola przechyliła się niebezpiecznie. Gwoździe i odłamki drewna poleciały na ziemię. Rita zeskoczyła z walącej się konstrukcji, lądując na obu nogach. Agata z cichym okrzykiem upuściła finkę w trawę i podbiegła do przyjaciółki, która tymczasem ssała rozcięty kciuk i piorunowała nienawistnym spojrzeniem zniszczoną pergolę. - Te przeklęte kolce! - zamruczała. - Rany, ależ ona się wścieknie! - zauważyła Agata. - To znaczy pani Bigger. Rita nie słuchała. Myślała o tym, czy zdoła się wdrapać po ścianie domu. Pierwsze piętro nie było tak wysoko, a ściana obita została deskami, których chyba zdołałaby się chwycić. Spróbowała więc, ale ześliznęła się w dół. Spróbowała raz jeszcze z podobnym rezultatem. Kiedy stała na dole, dysząc ciężko, czerwona z wysiłku, po raz pierwszy zwątpiła w mądrość swojego planu. - Wracajmy do domu - powiedziała z goryczą i poczuła, że oczy pieką ją od łez. - Już się poddajesz? - zapytała Agata. - Hej, to nie jest mądra decyzja. Nie obejrzałyśmy jeszcze drugiej strony sklepu. Rita wzdrygnęła się i spojrzała na przyjaciółkę. Agata miała rację! Zaprzątnięta problemem okna, Rita zupełnie zapomniała o ostatniej ścianie domu. Nadzieja i optymizm wróciły wielką falą. - Dobra. Chodźmy zobaczyć - powiedziała z szerokim uśmiechem. Po drugiej stronie sklepu pod oknami rosły krzaki, ale pozostało między nimi coś w rodzaju wąskiego tunelu, w który można było się wśliznąć, nieco skuliwszy ramiona. Rita i Agata schyliły się i wlazły pod gałęzie. Rozejrzawszy się, zobaczyły, że okna po tej stronie wyposażone były w kraty zamknięte na kłódki, podobnie jak te od frontu. Jednak na dole, tuż nad ziemią, znajdowało 136 137 się wejście do piwnicy, w starym stylu, zamknięte podwójną drewnianą skośnie ustawioną klapą. Agata oświetliła ją latarką. W miejscu, gdzie oba skrzydła się stykały, zamocowane były metalowe uchwyty. Najwyraźniej powinna na nich wisieć kłódka, ale jej nie było. Wejście było otwarte! Rita ostrożnie ujęła uchwyt ciężkiej drewnianej klapy. Kiedy ją uniosła, jej nozdrza wypełnił zapach ziemi i pleśni. To było jak oddech z grobu. Dziewczynka zadrżała i cofnęła się o krok. Puściła przy tym klapę, która zamknęła się z głośnym hukiem. Agata wbiła w nią przerażony wzrok. - Co się stało, Rito? Coś tam zobaczyłaś? Rita przesunęła dłonią po czole. Kręciło jej się w głowie. - Ja... nie, Aga, nic nie zobaczyłam, tylko.... tylko się przelękłam. Nie wiem dlaczego. Cykor ze mnie i tyle. - To niezwykłe, nie? - zastanawiała się na głos Agata, patrząc na klapę. - Wszędzie te kraty i kłódki, a tutaj otwarte. Dziwne, bardzo dziwne... - No. Może myślała, że nikt nie będzie miał ochoty węszyć pod krzakami - Rita zdała sobie sprawę, że to kiepskie wytłumaczenie, ale na nic lepszego się nie zdobyła. W tej otwartej klapie było coś bardzo dziwnego. Nie mogła tego zrozumieć. Nagle coś przyszło jej do głowy. Znów podniosła klapę i otworzyła na oścież. Potem wzięła od Agaty latarkę i weszła w ciemny otwór. Zeszła na dół po schodkach i znalazła się przed czarnymi drzwiami z brudnym, zarośniętym pajęczyną okienkiem. Kiedy położyła dłoń 139 138 na porcelanowej gałce, stwierdziła, że jest ona zaskakująco zimna. Obróciła gałkę i ostrożnie pchnęła drzwi. Na początku myślała, że są zamknięte, ale kiedy nacisnęła mocniej, otworzyły się z głośnym, nieprzyjemnym grzechotem. W piwnicy było ciemno jak w grobie. Rita przejechała promieniem latarki po ścianach i zobaczyła niewyraźne kształty skulone w mroku. - Wszystko w porządku? - zawołała Agata niespokojnie. - Tak... myślę, że tak. Aga, ty zostań na górze i stój na straży. Ja wejdę do środka i rozejrzę się. - Nie rozglądaj się za długo. - Nic się nie bój. No to na razie. - Na razie. Rita odwróciła się i zaświeciła w górę. Agata stała z zatroskaną jak zwykle miną i słabo machała ręką na pożegnanie. Rita przełknęła ślinę, pomyślała o pani Zim-mermann, odwróciła się i weszła do środka. Idąc po chłodnej kamiennej posadzce, Rita nerwowo rozglądała się dookoła. W jednym kącie przykucnął piec. Wyglądał jak potwór z podniesionymi metalowymi ramionami. W pobliżu stała zamrażarka, która przywiodła jej na myśl grób. Dziewczynka roześmiała się nerwowo. Dlaczego wszystko wydawało się jej takie straszne? To była zupełnie zwyczajna piwnica. Nie było w niej duchów ani potworów. Rita szła dalej. W drugim rogu pomieszczenia znalazła schody prowadzące na górę. Kiedy wchodziła po nich powoli, stopnie trzeszczały pod jej stopami. Nad schodami znaj- 140 dowały się drzwi. Rita otworzyła je i wyjrzała. Była w sklepie. Wokół wznosiły się ciemne szeregi artykułów spożywczych - puszki, butelki, słoiki i pudełka, ledwo widoczne w świetle słabej żarówki palącej się nad kasą. Rita dostrzegła przez okno przejeżdżający samochód. Niewidoczny zegar cykał gdzieś powoli. Dziewczynka przeszła na drugi koniec pomieszczenia i otworzyła drzwi. Dalej były schody prowadzące na piętro. Ruszyła na górę. W połowie drogi zauważyła coś, co sprawiło, że się zatrzymała: był to obraz odwrócony twarzą do ściany. Zaciekawiona uniosła rękę i obróciła go. Obraz przedstawiał jakiegoś świętego z aureolą nad głową. Mocno ściskał krzyż i wznosił do nieba szeroko rozwarte, nieziemskie oczy. Rita w pośpiechu odwróciła obraz z powrotem do ściany. Gwałtowny dreszcz zatrząsł jej ciałem. Dlaczego była taka przestraszona? Nie miała pojęcia. Kiedy się trochę uspokoiła, poszła dalej na górę. Na piętrze znajdował się korytarzyk w kształcie litery L, a w połowie korytarza - drzwi. Klucz tkwił w zamku. Rita obróciła go i drzwi stanęły otworem. Omiótłszy pokój światłem latarki, dziewczynka stwierdziła, że jest w małej sypialni. Tuż za drzwiami spostrzegła kontakt. Dłoń dziewczynki zbliżyła się do niego, ale zaraz cofnęła. Czy mądrze zrobi, zapalając światło? Zerknęła w stronę okna. W pokoju było tylko jedno - to samo, do którego usiłowała się wspiąć po pergoli. Za oknem widniała ciemna ściana drzew otaczających sklep. Pani Bigger była wiele 141 kilometrów stąd. Jeśli zapalę światło, doszła do wniosku Rita, ludzie pomyślą po prostu, że stara Gerta siedzi tu i liczy pieniądze. Włączyła kontakt i zaczęła się rozglądać. Pokój wyglądał całkiem zwyczajnie. Dziwne wydało się Ricie jedynie to, że najwyraźniej często był w użyciu; potem jednak przyszło jej do głowy, że zapewne Gerta Bigger sypia tutaj w zimie, gdy pogoda jest bardzo zła i nie może wrócić do domu. W jednym rogu stało nieduże żelazne łóżko pomalowane na zielono, kwiatki z lanego żelaza zdobiące wezgłowie pociągnięto różową farbą. Obok znajdował się schowek bez drzwi. Na wieszakach wisiały całkiem zwykłe sukienki, na podłodze obok pary ciężkich czarnych butów leżały nylonowe pończochy. W schowku była półka, a na niej złożony koc. Nic niezwykłego. Rita przeszła na drugą stronę pokoju i obejrzała toaletkę. Stało na niej lustro, a przed nim cały zestaw buteleczek i słoików. Jergen's, Pond's, duża niebieska butelka perfum Evening in Paris... Na białej lnianej serwetce leżały: pinceta, grzebienie, szczotki, skrawki ligniny i ko-1 smyki ciemnych włosów. Obok stało też pudełko chusteczek higienicznych. Rita odwróciła się i rozejrzała po pokoju. Czy coś jeszcze warto tu obejrzeć? Owszem. Na niskim stoliku przy łóżku leżała jakaś księga. Wielka, ciężka, z okładką z wytłaczanej skóry. Brzegi kartek miała pozłacane, a na grzbiecie i okładce fantazyjne wzory, również pozłacane. Wystawała z niej brudna czerwona zakładka. Rita usłyszała bicie własnego serca. Przełknęła ślinę. Czy to może być... ? Podeszła bliżej, otworzyła ciężką okładkę i natychmiast zmarkotniała. Leżała przed nią 142 Encyklopedia Starożytności Żydowskich autorstwa wielebnego Merriwethera Burcharda. Nie o to jej chodziło. No, ale przynajmniej jest to jakaś księga magiczna. Rita zaczęła ją przeglądać. Kartki encyklopedii pokrywały podwójne kolumny drobnego druku, a wśród nich znajdowało się mnóstwo tajemniczych rycin. Podpisy głosiły, że przedstawiają świątynię Salomona, Arkę Przymierza, umywalnię do ablucji kapłańskich, siedmioramienny świecznik i wiele innych rzeczy. Rita rozpoznała niektóre z tych obrazków. Podobne ryciny widziała w Biblii rodziców. Ziewnęła. Książka wyglądała na dosyć nudną. Rita rozejrzała się dookoła i westchnęła. To na pewno nie była kryjówka osoby, która zajmuje się magią. Może się pomyliła, może Gerta Bigger w ogóle nie jest czarownicą? Rita zdała sobie sprawę, że jej teoria oparta była na wielu domysłach. No dobra, pani Bigger rzeczywiście powiesiła na ścianie zdjęcie Mordechaja Hunksa - ale czego to dowodzi? A jeśli chodzi o fotografię, którą znalazła pani Zimmermann, to mógł być po prostu zbieg okoliczności. Co do dziwnego rysunku i gustów czytelniczych skle-pikarki - no cóż, może była jedną z tych osób, które po prostu marzą o uprawianiu czarów. Pani Zimmermann wyjaśniła kiedyś Ricie, że wielu ludzi bardzo by chciało posiadać magiczne zdolności, chociaż nie mają żadnych predyspozycji. Tacy ludzie prawdopodobnie czytują magiczne książki w nadziei, że to im pomoże. To możliwe, nie? Rita zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła strasznego błędu. Chociaż pani Zimmermann i jej samej przydarzały się bardzo dziwne rzeczy, to jeszcze nie znaczyło, 143 że spowodowała je stara Bigger. Dziewczynka wzięła z łóżka latarkę i miała właśnie zejść na dół, kiedy usłyszała jakiś odgłos - jakby słabe drapanie w drzwi sypialni. Na moment Rita zamarła z przerażenia, ale zaraz przypomniała sobie o czymś i parsknęła śmiechem. Pani Bigger miała psa. Małego czarnego psiaka. Pewnie zamknęła go na noc w sklepie. Z westchnieniem ulgi Rita otworzyła drzwi. Rzeczywiście, na korytarzu czekał pies. Przebiegł przez pokój i wskoczył na łóżko. Dziewczynka uśmiechnęła się i zwróciła w stronę drzwi. Zaraz się jednak zatrzymała, pies bowiem wydał bardzo dziwny dźwięk. Zupełnie jak ludzki kaszel. Zwierzęta czasem wydają odgłosy podobne do ludzkich. Wrzaski kotów, na przykład, często brzmią jak płacz dzieci. Rita wiedziała o tym, ale i tak dostała gęsiej skórki. Powoli odwróciła się i zobaczyła, że na łóżku siedzi Gerta Bigger, a jej okrutne usta wykrzywia zły uśmiech. Rozdział 11 Rita leżała w ciemności. Czuła lekki ucisk na oczach i wiedziała, że coś je zakrywa, ale nie miała pojęcia co. Chciała unieść rękę, aby to zdjąć, ale nie mogła. Ramiona miała skrzyżowane na piersiach i chociaż je czuła, nie mogła nimi poruszać. W ogóle nie była w stanie poruszyć żadną częścią ciała, nie mogła też mówić, wszystko jednak słyszała i zachowała czucie. Kiedy tak leżała, jakaś mucha - przynajmniej tak się wydawało -wylądowała jej na czole i zanim odleciała, przespacerowała się po nosie dziewczynki. Gdzie jestem? Prawdopodobnie w sypialni nad sklepem Gerty Bigger. Miała wrażenie, że leży na łóżku. Jej ciało zakrywał koc albo coś, co koc przypominało. Materiał był ciężki, a powietrze w pokoju gorące i nieruchome. Drobne strumyki potu spływały po ciele Rity. Dlaczego nie mogła się poruszać? Czy była sparaliżowana? 145 10-LuisBamavelt... Po chwili wydarzenia tej nocy wróciły niby zły sen: jej przerażenie na widok Gerty Bigger, która siedziała na łóżku i uśmiechała się do niej szyderczo. Ze strachu musiała zemdleć, bo potem już niczego nie pamiętała. Usłyszała tykanie zegara. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc. W pokoju zabrzmiały ciężkie kroki, zatrzymały się przy łóżku. Skrzypnęło krzesło. - Jak się mamy, panno wścibska? Hmmm? Nie chcemy się odezwać? Nieładnie. To raczej ja powinnam się poczuć urażona, bo włamałaś się tutaj i grzebałaś w moich rzeczach. Chciałaś się dowiedzieć, czy jestem czarownicą? No to nie musisz się już dłużej wysilać. Jestem! Gerta Bigger wybuchnęła śmiechem. Nie był to jednak śmiech, jakiego można by się spodziewać po tak potężnie zbudowanej osobie, tylko wysoki, dźwięczą-cy chichot. W uszach Rity zabrzmiał jak śmiech wariata. - Tak, kochaneczko - ciągnęła Gerta Bigger. -Wszystko zaczęło się, kiedy ten stary dureń Gunderson wpadł tu pewnego wieczora. Zaczął nawijać o magicznym pierścieniu, który znalazł na farmie, ale na początku myślałam, że buja. Facet zawsze miał nierówno pod sufitem. Później jednak zaczęłam się zastanawiać - a nuż to prawda? Bo widzisz, ja zawsze chciałam poznać magię. Bardzo dużo się o niej uczyłam. Więc kiedy stary Oley kopnął w kalendarz, włamałam się i szukałam, aż wreszcie znalazłam to cacko. Teraz mam je na palcu. Widziałaś, co pisze o nim Burchard? To wszystko prawda, wierz mi, każde słowo. Zaraz ci przeczytam. Rita usłyszała szelest przewracanych kartek. - O, tutaj, w tym miejscu, gdzie wsadziłam zakładkę. Chyba to dostrzegłaś, kiedy grzebałaś w moich rzeczach, ale czasem takie wścibskie panienki n; tego, co mają pod samym nosem. Znów zachichotała. -Gotowa? No to czytamy: „Żaden opis stai ' iośc dowskich nie byłby kompletny bez wzmianki o legendarnym pierścieniu króla Salomona. Według wip1 historyka Józefa Flawiusza, król Salomon posiauai magiczny pierścień, który pozwalał mu dokonywać wielu cudownych rzeczy. Obdarzył on króla zdolnością tele-portacji, to jest umiejętnością przenoszenia się z miejsca na miejsce w mgnieniu oka przy zachowaniu niewi-dzialności. Dał mu moce czarnoksięskie i talent wieszczy, pozwalał też upokarzać nieprzyjaciół poprzez zmienianie ich w podłe zwierzęta. W ten sposób, jak mówi legenda, Salomon zatriumfował nad królem Hetytów, przedzierzgnąwszy go w wołu. Pierścień ów pozwalał również Salomonowi odmieniać własne kształty. Ulubioną postacią, jaką przybierał, był podobno mały czarny pies. Jako piesek władca wędrował po okolicy, szpiegując swoich nieprzyjaciół i poznając wiele sekretów. Jednakże największym sekretem pierścienia była moc, z której Salomon, ów najmędrszy z ludzi, nigdy nie skorzystał. Potrafił obdarzyć swego właściciela długim życiem i wielką urodą. Jednakże aby uzyskać ten dar, należało zawezwać demona imieniem Asmodeusz. Być może z tego powodu Salomon nie wykorzystywał owej mocy. Albowiem, jak powiadają, jeśli ktoś da diabłu palec..." Książka zatrzasnęła się. 147 146 ¦Mewystarczy, „ielebny-wymamrotała Gerta Big-ft - No iZ pani wścWa? Czy to nie interesujące ^t do^.0 -czy wejśc w paradę cza- ' ^„ ri. i„i Sie dowiedziała; z nią zresztą jesz-cy! Horenc,a ,uz * ^. się C* « Sk°nCtwk cnyba spluniecie. - Tfuj! Myślała ^przyjemny dzwęk,W P ^ Rewno, ze me wiem, co BU^I P » ^ Wm, że je, -benzyny ^imarach, o jej piałam o ™e, wszy* °* ^ ^ ^ Wg,cznych smiach,« ^ to jeszcze ^ W u>;* Jńt nie licząc ttj sztucz. ZTvZ Tot^wi te fotkę i to mnie wi-sie podszkoliłam To P»T działaś'w poko,u ? dobre. ic,ze nigdy me będzie row"ad że zniszcz O życie. Gdybym sie z Mordkiem, byłoby inaczej. Ten stary głupiec, mój mąż, ciągle mnie bił. Ty nie wiesz, jak to jest. Ty nie wiesz... -głos Gerty Bigger załamał się. Czyżby płakała? Rita nie była pewna. Potem Gerta Bigger mówiła dalej surowym, gniewnym głosem. Wyjaśniła Ricie, że rzuciła na nią czar śmierci. Kiedy przyjdzie ranek, dziewczynka umrze. Jej ciało zostanie odnalezione w otoczeniu magicznego rynsztunku czarownicy. Ale samej Gerty już tutaj nie będzie. Ba, w ogóle nie będzie żadnej Gerty Bigger. Jej miejsce zajmie piękna, młoda kobieta. Wszystko sobie zaplanowała: pojedzie do innego miasta i zmieni nazwisko. Wyjęła już z banku wszystkie pieniądze - znajdowały się teraz w sejfie na dole. Z nowym nazwiskiem i nowym życiem przed sobą będzie mogła sobie powetować wszystkie te okropieństwa, które ją spotkały. Ale zanim odjedzie, raz na zawsze odegra się na Florencji Zimmermann. Kiedy skończyła mówić, wyszła z pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Rita patrzyła bezradnie w mrok, który ją otaczał. Myślała o Agacie. Przyjaciółka była jej jedyną nadzieją. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, gdy zostawiła ją pod drzwiami piwnicy. Miała nadzieję, że Gerta nie schwytała również Agaty. Rita modliła się, chociaż usta miała zamknięte i nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Proszę, Boże, pomóż Adze, żeby mnie znalazła. Niech mi pomoże, zanim będzie za późno. Proszę, Boże, proszę... Minęło dużo czasu. Tak przynajmniej wydawało się Ricie, chociaż nie miała oczywiście żadnego sposobu, 149 148 żeby to sprawdzić. Zegarek na jej ręce nadal tykał, ale na nic nie mógł się przydać. Skąd będzie wiedziała, że już świta? Dowie się, bo będzie martwa. Tyk-tyk-tyk--tyk. Rita czuła, jak jej ciało sztywnieje. Nie czuła już rąk złożonych na piersi. W wyobraźni dziewczynki pojawiła się straszna wizja jej własnej odciętej głowy leżącej na poduszce. Było to tak okropne, że Rita natychmiast zapragnęła o tym zapomnieć. Koszmarny obraz wciąż jednak powracał. Proszę, Boże, przyślij Agę, przyślij kogokolwiek... Tyk-tyk-tyk-tyk. Dzyń-dzyń. Ktoś dzwonił do frontowych drzwi. Dzwonek rozbrzmiał kilkakrotnie, a potem do uszu Rity dobiegło stłumione pobrzękiwanie małego dzwoneczka nad drzwiami. Później nie słyszała już nic - nawet jeśli na dole prowadzono jakieś rozmowy, do niej nie dotarł ani jedno słowo. Cisza. Znów minęło trochę czasi Wreszcie Rita usłyszała, jak klucz obraca się w zamku Rozległy się kroki, a potem skrzypienie krzesła. Ktoś usiadł. - Mój Boże, ależ ludziska bywają dziwaczni! - oznajmiła Gerta Bigger. - Jak sądzisz, z kim gadałam? Zgaduj. Poddajesz się? Z tą panią Sipes, co to mieszka kawałek dalej. Z nią i jej córką... Agą, chyba tak się nazywa ta mała. Cała rodzina jest w rozpaczy, bo córeczka twierdzi, że cię porwałam. Coś takiego! - zachichotała Gerta Bigger. - Przyprowadzili nawet gliniarza, żeby przeszukał sklep. Ale ja znam swoje prawa. Facet nie miał nakazu rewizji i wprost mu to powiedziałam. Mówię mu: znam swoje prawa, więc nie możecie tu wejść i nic nie wiem o żadnej małej dziewczynce! Ot, co! Ależ oni mają 150 tupet, żeby przyjść sobie tutaj tak po prostu! - Gerta Bigger znów się roześmiała. Krzesło poskrzypywało, kiedy kiwała się w tył i w przód, zanosząc się śmiechem. Płomyczek nadziei w sercu Rity zamigotał i zgasł. Musi umrzeć i nikt nic na to nie poradzi. Gerta Bigger znów wyszła; wróciły ciemność i cisza. Do uszu Rity ciągle dochodziły jakieś dźwięki, których jednak nie udało jej się rozpoznać. Wreszcie ponownie skrzypnęły drzwi i dziewczynka usłyszała, jak Gerta Bigger chodzi po pokoju. Zła czarownica nuciła pod nosem; Rita słyszała, jak otwierają się i zamykają szuflady. Gerta pakowała się przed wyjazdem. Po jakimś czasie dziewczynka usłyszała, jak szczęka zamek walizki. Gerta podeszła do krzesła stojącego u wezgłowia łóżka i usiadła. - No i jak się masz? Hmmm? Już coś czujesz? To zaklęcie działa stopniowo, przynajmniej tak napisali. Wszystko skończy się dopiero o świcie, a to jeszcze nieprędko. No dobra. Jestem gotowa do wyjazdu. Nie zajęłam się jeszcze Florencją, ale to załatwię, jak będę wychodzić. Chcę, aby mnie zobaczyła po przemianie. I wiesz co? Ponieważ byłaś taka miła i spokojniutka, pozwolę ci patrzeć, jak będę się zmieniać. No nie, tak tylko gadam dla zgrywu, bo przecież nie mogę na to pozwolić. Jak ci odsłonię oczy, czar pryśnie, a tego byśmy nie chciały, prawda? Nie, kochaneńka. Ale powiem ci, jak to urządzimy. Przywołam starego Asmodeusza, siedząc tu, na tym krześle, żebyś mogła przynajmniej usłyszeć jego głos. Co ty na to? Zobaczmy... co powinnam zrobić? Ach tak... 151 152 Gerta Bigger trzykrotnie klasnęła w ręce i powiedziała głośnym, rozkazującym tonem: - Niechaj przybędzie do mnie Asmodeusz! Z początku nic się nie działo. Potem, bardzo powoli, Rita zaczęła wyczuwać obecność czegoś złego. Wróciło jej czucie. Całe jej ciało pokryła gęsia skórka i dziewczynka zadygotała z zimna. Powietrze zgęstniało, aż trudno było oddychać. W ciemności ozwał się szorstki, świszczący szept: - Kto woła Asmodeusza? - Ja. Mam na palcu pierścień króla Salomona i chcę, abyś mnie odmienił. Chcę być młoda, piękna i żyć tysiąc lat. Ale nie mam zamiaru się starzeć - dodała szybko. -Pragnę pozostać na zawsze młoda. - Niech tak będzie - odparł świszczący szept. Kiedy tylko głos zamilkł, Rita usłyszała jakiś cichy odgłos. To zabrzmiało tak, jakby ktoś upuścił na podłogę drobną monetę. Potem wydało jej się, że w pokoju zaszumiał porywisty wiatr. Cały budynek zadrżał, jakby ziemia pod nim dygotała. Rita usłyszała różne grzechoty i stukania. Łóżko się zatrzęsło, a tajemnicze przedmioty zsunęły się z jej oczu. Dziewczynka usiadła i potrząsnęła głową, a potem rozejrzała się dookoła. Gdzie moje okulary? Co Gerta z nimi zrobiła? Po chwili znalazła je, pomacawszy ręką komódkę. Kiedy już miała okulary na nosie, rozejrzała się dookoła. Gerta Bigger po prostu zniknęła. Rita nie słyszała, żeby czarownica wychodziła, a klucz tkwił w drzwiach od wewnątrz. Na łóżku obok dziewczynka zobaczyła dwie srebrne jednodo-larówki. To pewnie one leżały na jej oczach. Stwierdziła 153 też, że była przykryta ciężką wełnianą materią, ozdobio-ną białą lamówką, z białym krzyżem na środku. Rita wiedziała co to takiego. W Nowym Zebedeuszu uczestniczyła kiedyś w pogrzebie, który odbywał się w kościele katolickim, i widziała trumnę przykrytą takim właśnie materiałem. Wstrząsnąwszy się gwałtownie, zrzuciła go z siebie i usiadła. Natychmiast ogarnęły ją mdłości. Czuła się tak, jakby przez dwa tygodnie leżała w łóżku z grypą. Spróbowała wstać, ale natychmiast usiadła z powrotem. Po jej twarzy spływał pot. Rozglądając się po pokoju, zaczęła się zastanawiać, co się stało z panią Bigger. Prawdopodobnie jej życzenie zostało spełnione i znajdowała się teraz w Hollywood razem z Laną Turner, Esther Williams i innymi gwiazdami. A może nie - szczerze mówiąc, Rita miała to w nosie. Kręciło jej się w głowie i nie mogła powstrzymać dygotania. Głowę miała lekką jak wiklinowy koszyk. Wreszcie, z wielkim wysiłkiem, zmusiła się, aby wstać. Teraz przypomniała sobie coś, co ją przedtem zdziwiło. Ten dźwięk, jakby jakaś moneta spadła na podłogę. Co to było? Rita na czworakach zajrzała pod łóżko. W tej chwili usłyszała z dołu okropne dudnienie i walenie. Dzwonek odezwał się chyba z osiem razy i stłumiony głos zawołał: - Otwierać! Otwierać w imię prawa! Wrócili! Aga, jej mama i policjanci! Rita zerknęła w stronę drzwi. A jeśli pani Bigger nie zabrała ze sobą pierścienia? Czy nie byłoby wspaniale, gdyby mogła zbiec na dół do Agi z klejnotem króla Salomona w dłoni? Rita schyliła się i zaczęła grzebać w kurzu pod łóżkiem. I rze- czywiście, leżał tam! Dziewczynka wsunęła rękę, zahaczyła złote kółeczko zakrzywionym palcem, przyciągnęła do siebie i zamknęła w dłoni. W tym momencie stało się coś niezwykłego. Ciało Rity przebiegł dreszcz i poczuła się... no, dziwnie. Nagle narosły w niej duma, rozgoryczenie i złość, złość na ludzi, którzy chcieli ją zmusić, by wróciła do dawnego życia. - No dobrze, pani Bigger! - zahuczał głos z dołu. -Policzymy do dziesięciu, a potem wyważamy drzwi! Raz... Rita wstała i zmierzyła drzwi gniewnym wzrokiem. Wyraz twarzy miała tak nienawistny, że prawie nie przypominała już samej siebie. Szalony blask pałał w jej oczach. A więc przyszli po nią! No, ale najpierw będą musieli ją złapać. Podbiegła do drzwi, przekręciła klucz i otworzyła je. Mocno ściskając w dłoni pierścień, wybiegła na korytarz. Na jego końcu dostrzegła uchylone drzwi, za którymi znajdowały się schody - nie te, którymi tu weszła, tylko inne, prowadzące na tyły budynku. Rita pobiegła w ich stronę. - Sześć... siedem... Rita zbiegła po schodach. Na dole trafiła na drzwi zamknięte na zasuwkę i na łańcuch. Zwijając się jak szalona, ale ani na chwilę nie wypuszczając z dłoni pierścienia, Rita pootwierała wszystkie zabezpieczenia. - Dziesięć! Rozległ się głośny trzask i wiele głosów zaczęło krzyczeć. Rita usłyszała Agę, która wołała: - Rita! Nic ci się nie stało? 154 155 Dziewczynka zawahała się i niepewnie spojrzała w stronę, skąd dochodziły te wszystkie odgłosy. Potem jej twarz przybrała surowy wyraz, a dłoń mocniej zacisnęła się na pierścieniu. Odwróciła się i pobiegła ku czarnej ścianie drzew, które za sklepem dochodziły aż do podwórza. Cień sosen zdawał się sięgać po nią, aż ją połknął. Rozdział 12 Rita biegła przez las, mocno dudniąc stopami o ziemię. Przed oczami migały jej niewyraźne obrazy -gałęzie, pieńki, grzyby rosnące jeden nad drugim na ciemnych, starych pniach. Kręta ścieżka zasypana poczerniałymi sosnowymi igłami prowadziła ją coraz głębiej i głębiej w las. Czasami przewracała się albo uderzała nogą w jakiś pieniek, ale za każdym razem zbierała się i biegła dalej. Pędziła coraz szybciej i szybciej. Gałęzie chlastały ją po twarzy i ramionach, zostawiając czerwone ślady, ale ból sprawiał tylko, że przyśpieszała jeszcze bardziej. Kiedy tak biegła, jej umysł wypełniała bezładna plątanina myśli. Oczami wyobraźni widziała różne wizje, które pojawiały się jak przebłyski piorunów. Były tak wyraźne, jakby zostały przed nią wyświetlone. Chłopak ostrzyżony na jeża, który wołał, że jest 157 ^ „bardzo dziwna jak na dziewczynę". Uczennice stojące pod ścianami na potańcówce. Czarny budynek gimnazjum, podobny do więzienia, w którym miała się znaleźć już tej jesieni. Koleżanki w sukienkach z falbankami, nylonowych pończochach, umalowane, pytające: „Co z tobą jest nie tak? Dlaczego nie chcesz chodzić na randki? To takie fajne!". Chwilami Rita odnosiła wrażenie, że do jej uszu dochodzi jakiś głos wołający ją po imieniu. Był cichy i rozlegał się w oddali, ale miała pewność, że naprawdę go słyszy. Nie! - dyszała. Nie złapiecie mnie. Mam już dość, mam już dość i dostanę to, czego chcę... Biegła coraz dalej i dalej, nie patrząc pod nogi, przez ciemny sosnowy bór. Zostawiła za sobą ścieżkę i na wpół ześliznęła się, na wpół zbiegła po stromym zboczu. Pokrywał je gruby dywan sosnowego igliwia, więc było bardzo ślisko. Rita pośliznęła się i poleciała na łeb, na szyję. Staczała się coraz niżej i niżej. Kiedy wreszcie znalazła się na dole, oszołomiona i roztrzęsiona, najpierw upewniła się, czy nie zgubiła pierścienia. Okazało się, że nadał trzyma go w kurczowo zaciśniętej dłoni. Na moment rozchyliła palce, aby sprawdzić, czy klejnot na pewno jest bezpieczny, potem zamknęła dłoń, chwiejnie podniosła się i pobiegła dalej. Coś pchało ją naprzód, jakaś nieubłagana mechaniczna siła, jakby miała w głowie motor pracujący bez wytchnienia. Dalej, dalej, powtarzało. Biegnij, biegnij, biegnij, biegnij... Rozpryskując wodę, Rita przebiegła przez płytki strumyczek i zaczęła się wdrapywać na przeciwległy brzeg. Był stromy, a zwinięta w pięść ręka utrudniała wspinacz-kę. Dziewczynka zatrzymała się zdyszana w połowie drogi na górę. A może założyć pierścień na palec? Otworzyła dłoń i wlepiła ogłupiały wzrok w mały, ciężki przedmiot. Był za duży, na pewno zsunąłby się jej z palca. A może włożyć go do kieszeni? Nie, kieszeń może być dziurawa. Jeszcze by się zgubił. A ona musiała mieć pewność, że ma go przy sobie. Zacisnęła dłoń i zaczęła się wspinać, wykorzystując tylko jedną rękę. Była dobra we wspinaczce, a poza tym tu i ówdzie sterczały korzenie, których mogła używać jak stopni drabiny. Była coraz wyżej i wyżej. Kiedy dotarła na szczyt, zatrzymała się, aby nabrać oddechu. - Zatrzymaj się, Rito! Zatrzymaj się! Rita obróciła się szybko. Kto to? Skądś znała ten głos. Miała właśnie zawrócić, kiedy motor w jej głowie znów zaczął działać. Biegnij, biegnij, biegnij, dalej, dalej, dalej. Rita spojrzała gniewnym wzrokiem ku drugiemu brzegowi strumienia. W jej oczach płonęła szalona, chora wściekłość. - Chodź i złap mnie! - warknęła przez zęby, a potem odwróciła się i pobiegła dalej. Zagłębiała się coraz dalej w las, ale nogi zaczynały jej odmawiać posłuszeństwa. Były jak z gumy. Czas spędzony pod wpływem czaru Gerty Bigger osłabił ją jak długa choroba. W boku ją kłuło, a kiedy próbowała nabrać powietrza, w jej ustach pękały wielkie bąble piany. Cała spływała potem, okulary zaparowały. Chciała się zatrzymać, ale nie pozwalał na to uparty motor, zmuszał 158 159 ją, żeby biegła dalej. Wreszcie, zataczając się, dziewczynka wypadła na niewielką polanę. Tutaj runęła na kolana i rozejrzała się dookoła. Gdzie jestem? Co tutaj robię? Ach tak, idę do... idę do... do... Cały świat zaczął wirować wokół niej. Ciemne drzewa, rozgwieżdżone niebo i szara trawa wirowały jej przed oczami, jak krajobraz widziany z okna pędzącego samochodu. Nagle Rita padła na plecy. Zemdlała. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, ocknąwszy się jakiś czas później, był mały, blady księżyc, który oblewał ją chłodnym blaskiem. Usiadła i potrząsnęła głową. Wszędzie dookoła wznosiły się ciemne drzewa, jak krąg cieni odcinających jej drogę ucieczki. Ale ona chyba nie chciała uciekać? Nie. Przyszła tutaj, aby coś zrobić, ale zupełnie nie mogła sobie przypomnieć co. Potem poczuła, że boli ją ręka. Podniosła dłoń i spojrzała na nią tak, jakby należała do kogoś innego. Powoli rozwarła zesztywniałe, obolałe palce. Na jej dłoni leżał duży sponiewierany sygnet. Ściskała go tak długo i tak mocno, że pozostawił krwawą pręgę. Krzywiąc się z bólu, Rita obróciła klejnot w palcach. Był zrobiony ze złota - tak przynajmniej jej się wydawało. Na płaskiej powierzchni oczka wygrawerowany został jakiś symbol. Twarz. Twarz z wytrzeszczonymi oczami i wargami wykrzywionymi w zimnym, złym uśmiechu. Rita była zafascynowana. Twarz wydawała się taka żywa. Dziewczynka miała wrażenie, że usta za chwilę się otworzą i usłyszy głos. 160 Wtedy przypomniała sobie, po co tu przyszła. Pośrodku szarej polany oświetlonej blaskiem księżyca Rita chwiejnie podniosła się na nogi. Wsunęła pierścień na serdeczny palec lewej ręki i przytrzymała go, żeby nie spadł. Nagle aż westchnęła ze zdumienia. Pierścień skurczył się tak, że pasował na jej dłoń! W głowie usłyszała głos, który mówił jej, co ma robić. Klasnęła trzykrotnie, kiepsko naśladując panią Bigger i powiedziała najgłośniej, jak potrafiła: - Wołam... wołam Asmo...wołam Asmodeusza! Przybądź do mnie! Natychmiast! Cień padł na szarą, oświetloną blaskiem gwiazd trawę. Rita usłyszała ten sam świszczący głos, który wcześniej rozlegał się w pokoju pani Bigger. - Jam jest Asmodeusz. Czego chcesz? Rita zadygotała. Była zmarznięta, przestraszona i samotna. Chciała zerwać pierścień z ręki i wyrzucić go, ale nie była w stanie tego zrobić. Natrętny, gniewny głos - jej własny - dalej przemawiał w jej głowie. Mówił jej, co ma zrobić. Powiedział, że musi się zmienić, że teraz może rozwiązać wszystkie swoje problemy, jeśli tylko zdobędzie się na odwagę. Dodał też, że ma tylko tę jedną szansę, która nigdy już się nie powtórzy. Świszczący głos odezwał się znowu. Brzmiało w nim lekkie zniecierpliwienie: - Jam jest Asmodeusz. Czego żądasz, ty, która władasz pierścieniem Salomona? Czego żądasz? - Chcę... chcę... no więc chcę, żebyś... żebyś... - Rito, przestań! W tej chwili przestań i spójrz na mnie! 161 ll-LuisBamavelt... Rita obróciła się. Na skraju polany stała pani Zim-mermann. W fałdach jej sukienki tańczyły pomarańczowe płomienie, a miła pomarszczona twarz czarownicy jarzyła się, jakby oświetlona niewidocznymi reflektorami. Otaczała ją fioletowa aureola, jej blask padał na szarą trawę. - Przestań, Rito! Przestań i posłuchaj mnie! Rita zawahała się. Ujęła pierścień kciukiem i palcem wskazującym i zaczęła go ściągać. Siedział ciasno, ale dawał się poruszyć. Jednak głos w jej głowie odezwał się głośniej. Nakazał, aby nie słuchała pani Zim-mermann. Powiedział, że ma prawo być szczęśliwa i robić to, na co ma ochotę. Rita przełknęła ślinę i oblizała wargi. Potem odwróciła się w stronę cienia, który unosił się w pobliżu i czekał. - Chcę... chcę być... Pani Zimmermann odezwała się znowu donośnym, rozkazującym głosem, który zdawał się wypełniać całą polanę: - Nakazuję ci, Rito, abyś mi dała ten pierścień! Oddaj mi go natychmiast! Rita stała pełna wahania. Oczy miała szeroko rozwarte ze strachu. Potem, jakby we śnie, odwróciła się i ruszyła w stronę pani Zimmermann. Idąc ku niej, zaczęła ściągać pierścień. Zsuwał się powoli, sprawiając jej dotkliwy ból. Wreszcie miała go już w dłoni. Czarownica wyciągnęła rękę, odebrała dziewczynce sygnet, zerknęła nań z pogardą i wsunęła do kieszeni. Aureola przybladła i niesamowite światło zgasło. Fałdy sukienki 162 163 pani Zimmermann były już tylko ciemnymi wybrzuszeniami. - Cześć, Rito - powiedziała czarownica z uśmiechem. - Miło cię znowu widzieć. Rita obejrzała się nerwowo, ale cień zniknął. Potem dziewczynka padła w ramiona pani Zimmermann i zalała się łzami. Cała się trzęsła, ale miała wrażenie, że te łzy spłukują z jej duszy jakąś śmierdzącą truciznę. Kiedy się wypłakała, odsunęła się o krok i spojrzała na czarownicę. Była blada i wychudzona, ale w oczach błyszczała wesołość. Wyglądała i zachowywała się jak zawsze. - Co... co się z panią stało, pani Zimmermann? - tyle tylko Rita zdołała wykrztusić. Pani Zimmermann zaśmiała się cicho. - O to samo mogłabym ciebie zapytać, moja droga. A tak przy okazji, czy przestraszyłam cię, pojawiwszy się tutaj? - Jasne. Bałam się, że machnie pani swoją różdżką i... hej! - nagle Rita przypomniała sobie, że różdżka pani Zimmermann została zniszczona, a czarownica nie zrobiła sobie nowej. Była nieomal zupełnie pozbawiona mocy magicznych. Więc jak...? Pani Zimmermann odgadła myśli dziewczynki i znów się roześmiała. Był to przyjemny śmiech, zupełnie niepodobny do szaleńczego rechotu Gerty Bigger. - Rito, kochanie - odrzekła wesoło. - Zrobiłam cię w balona. Nabrałam cię. Widzisz, nadal potrafię przybrać przerażającą postać, z dodatkiem reflektorów, aureoli i tak dalej, ale gdybyś zdecydowała się kontynu- 164 ować to, co zaczęłaś, nie byłabym w stanie cię powstrzymać. W żaden sposób. Rita wbiła wzrok w ziemię. - Cieszę się, że mnie pani nabrała, pani Zimmermann O mało nie zrobiłam czegoś okropnego. Ale... ale co się z panią stało? Wie pani, tamtej nocy. Skąd pani teraz przyszła? - Z kurnika - odparła pani Zimmermann, uśmiechając się krzywo. -Jeszcze się nie domyśliłaś? Rita szeroko otworzyła usta. - To znaczy... to pani była...? Czarownica skinęła głową. - Mhm. Już do końca życia nie będę w stanie spojrzeć na sałatkę z kurczaka. Gerta zamieniła mnie w kurę za pomocą pierścienia. Ale żebym ja powróciła do swojej postaci, coś musiało się przydarzyć jej. Może wiesz co? Rita była zupełnie zdezorientowana. _ Myślałam... myślałam, że pani znalazła jakiś sposób na to, aby złamać zaklęcie, jakie Gerta na panią nałożyła. Czy nie tak było? Pani Zimmermann potrząsnęła głową. - Nie moja droga. Nawet wówczas, gdy jeszcze miałam magiczną różdżkę, nie byłabym w stanie pokonać kogoś, kto posiada taki pierścień... Nie, Rito. Wiem tylko tyle: siedziałam sobie za ogrodzeniem, prowadząc, ehem - tu zakaszlała - kurzy tryb życia, a potem nagle stałam tam w swojej ludzkiej postaci. Coś się musiało stać. Może ty mi wyjaśnisz co. Rita podrapała się w głowę. 165 - Nie mam pojęcia, pani Zimmermann. Pani Bigger chciała mnie zabić, używając czarów, ale nagle zniknęła. Użyła pierścienia, aby przywołać... przywołać... - dziwne, ale teraz, kiedy nie miała już na palcu pierścienia, Rita nie mogła sobie przypomnieć imienia diabła, którego wezwała pani Bigger. - Asmodeusza? - podsunęła pani Zimmermann. - Rany, tak, właśnie jego! Skąd pani wie? - A po co zdobywałam doktorat na wydziale sztuk magicznych uniwersytetu w Gottingen? No, mów da-lej. - Więc przywołała tego jak mu tam, i powiedziała, że chce być młoda i piękna, i żyć... tysiąc lat, o ile dobrze pamiętam. A potem zniknęła, czyli czar musiał podziałać. Ale pewnie nie wiedziała, że tej jej sztuczce będzie towarzyszyć trzęsienie ziemi. Monety ześliznęły się z moich oczu i tak się uwolniłam. - Miałaś szczęście - stwierdziła pani Zimmermann. -Jestem przekonana, że stara Gerta nie spodziewała się czegoś takiego. Zapewne nie spodziewała się również i innych rzeczy. - Co pani ma na myśli? - Jeszcze nie jestem pewna. Myślę jednak, że teraz powinnyśmy wracać do sklepu. Kiedy uciekałam z kurnika, panowało tam nieprawdopodobne zamieszanie. Wyglądało na to, że przewracają sklep do góry nogami. Doszłam jednak do wniosku, że bardziej przydam się tobie. Ledwo cię dostrzegłam, kiedy uciekałaś do lasu. Jestem już stara i nie potrafię szybko biegać, więc znacznie mnie wyprzedziłaś. Ale znalazłam cię bez proble- 166 mu. Zostawiłaś za sobą niezły ślad w poszyciu leśnym. Poza tym w młodości byłam harcerką. No chodź już. Rita i pani Zimmermann bez kłopotu znalazły drogę powrotną do sklepu. Podeptana trawa, połamane gałęzie i ślady stóp w błocie doprowadziły je do ścieżki, a potem było już z górki. Jakiś czas później biegły raźnym truchtem po zasypanej igliwiem dróżce, kiedy pani Zimmermann zawołała nagle: - Patrz! To mówiąc, wskazała w lewo. Rita zobaczyła tam tylko smukłą, młodą wierzbę, stojącą samotnie między sosnami. - Na co mam patrzeć? - zapytała zdumiona. - Na wierzbę. - To tylko drzewo. Co w nim takiego dziwnego? - Co? Po pierwsze, zazwyczaj nie spotyka się samotnych wierzb pośrodku sosnowego lasu. Takie drzewa rosną w gajach wierzbowych lub nad brzegami rzek, jezior czy strumieni. Poza tym jej liście drżą. Czy czujesz, żeby wiał wiatr? - Nie. Rany, to rzeczywiście dziwne. Może tam wieje, a tu nie? Pani Zimmermann potarła podbródek. - Powiedz mi, Rito - odezwała się nagle. - Czy pamiętasz dokładnie słowa, których użyła pani Bigger? Wtedy, kiedy dokonywała przemiany? Rita zamyśliła się. - Nie, chyba nie. Pamiętam tylko to, co już mówiłam - że chce być młoda i piękna, i żyć bardzo długo. 167 - To drzewo jest młode i niewątpliwie piękne - po wiedziała pani Zimmermann cicho. - Trudno mi jednak powiedzieć, jak długo będzie żyło. Rita spojrzała na wierzbę, a potem na panią Zimmermann. - To znaczy... to znaczy myśli pani, że...? - Już mówiłam, że nie wiem, co myśleć. To znaczy me jestem pewna. Coś musiało się wydarzyć, skoro wróciłam do swej poprzedniej postaci. A kiedy czarownica zostanie w coś zmieniona, na przykład w drzewo nie jest juz czarownicą i wszystkie jej zaklęcia przestają działać. No chodź, Rito. Tracimy tylko czas. Lepiej wracaj-my. ' Było już zupełnie jasno, kiedy Rita i pani Zimmermann wyszły na polanę za sklepem Gerty Bigger. Obe szły budynek dookoła i zobaczyły przed nim Agatę Sipes i jej matkę. Patrzyły one na dwóch policjantów, którzy z kolei wpatrywali się w różne przedmioty złożone na kupie pod schodami sklepu. Był tam całun pogrzebowy, wielki drewniany krzyż, brązowe woskowe świece trybu-arz, kadzielnica i kropidło do wody święconej Obok leżała wielka sterta książek. Między nimi znajdowała się również ta, którą Rita wcześniej widziała na stoliku przy łóżku pani Bigger. Zobaczywszy Rftę wychodzącą zza rogu sklepu, Agata wydała dziki okrzyk i skoczyła w jej stronę - Rita! Więc nic ci się nie stało! Rany, myślałam, że ie żyjesz! Hurra! Hip, hip, hurra! Agata objęła przyjaciółkę, a potem zaczęła podskakiwać. Podeszła do nich również pani Sipes, szeroko uśmiechnięta. - Czy pani Zimmermann? - zapytała. - Tak - potwierdziła czarownica i obie kobiety podały sobie ręce. Po chwili do komitetu powitalnego dołączyli też dwaj policjanci. Mieli podejrzliwe miny, jak to często bywa z policjantami. Jeden z nich trzymał w dłoni notatnik i ołówek. - No dobra - powiedział szorstko. - Czy mam przyjemność z tą panią Zigfrid, która zeszłej nocy się zgubiła? - Owszem, jednakże moje nazwisko brzmi Zimmermann. Proszę mi wybaczyć nieporządny wygląd, ale ostatnio wiele przeszłam. Pani Zimmermann rzeczywiście wyglądała tak, jakby spędziła dwie noce w lesie. Sukienkę miała podartą i całą w rzepach, buty mokre i zabłocone, włosy potargane. Jej ręce i twarz powalane były sosnową żywicą. - No właśnie - potwierdziła Rita. - My... ehem... Nagle zdała sobie sprawę, że nie może powiedzieć tym ludziom, co się naprawdę stało, jeśli chce, żeby jej uwierzyli. - Obie przeżyłyśmy... hmmm... niezwykłe doświadczenia - wtrąciła pani Zimmermann. - Widzą państwo, zeszłej nocy poszłam na spacer do lasu za farmą Gun-dersona i zgubiłam się. Zapewne pomyślicie, że jestem stuknięta, bo wyszłam w taką ulewę, rzecz jednak w tym, że ja lubię przechadzać się po deszczu. Uwielbiam dźwięk 169 kropel uderzających w parasolkę - jest taki kojący jak krople bijące w dach namiotu. Nie miałam zamiaru iść daleko, ale zanim się zorientowałam, już zeszłam ze ścieżki, no i zgubiłam się. Na dodatek później zerwał się straszny wiatr i połamał mi parasolkę, więc musiałam ją wyrzucić. A szkoda, była bardzo ładna! No, ale jak mówiłam, zgubiłam drogę, a potem błąkałam się po lesie przez dwa dni. Na szczęście w szkole studiowałam botanikę, więc wiem, które jagody i zioła nadają się do jedzenia. Jestem zatem nieco znużona, ale poza tym zdrowa. Przez przypadek wpadłam na Ritę, która doprowadziła mnie do cywilizacji. Z tego, co mi opowiedziała, wnoszę, że ona również miała straszne przeżycia. Okazuje się, że pani, która prowadzi ten sklep, zakneblowała ją i zamknęła w schowku. Potem dała jej jakiś narkotyk, wyniosła do lasu i zostawił to biedne dziecko, aby umarło z głodu. Na szczęście Rita potrafi sobie radzić w lesie i właśnie wracała do domu, kiedy spotkała mnie. Na dodatek - dodała czarownica, sięgając do kieszeni -w lesie znalazłyśmy to, więc kiedy zrobiło się jasno, łatwo mogłyśmy znaleźć drogę. To była harcerska finka Agaty! Ta, która miała w rękojeści kompas. Pani Zimmermann znalazła ją na podwórku Gerty Bigger, tam, gdzie dziewczynka ją upuściła. Rita patrzyła na czarownicę z głębokim podziwem. Sama wymyśliła w życiu kilka niezłych bajeczek, ale żadna z nich nie mogła się równać z historyjką pani Zimmermann. W tym momencie jednak przypomniała sobie, że Agata wie, jak to naprawdę było ze zniknięciem starszej pani. Znała też prawdę o fince, bo sama ją upuściła. Czy się wygada? Rita rzuciła jej niespokojne spojrzenie i dostrzegła z zaskoczeniem i irytacją, że przyjaciółka z trudem powstrzymuje chichot. Dotychczas Rita ani razu nie widziała, żeby Agata się śmiała. Nie powiedziała jednak nic, a jej mama na szczęście nie zauważyła tego nagłego napadu wesołości. Policjant z notesem też go nie dostrzegł - zbyt był zajęty zapisywaniem każdego słowa pani Zimmermann. - No dobrze - powiedział, unosząc wzrok znad swojej pisaniny. - Pani Zigfrid, czy wiadomo pani, co się stało z tą starszą osobą, która prowadzi sklep? Pani Zimmermann potrząsnęła głową. - Nie mam pojęcia, panie władzo. Nie możecie jej znaleźć? - Nie. Zamierzamy jednak wysłać za nią list gończy. Boże, ależ ta baba była stuknięta! Widzi pani wszystkie te rupiecie? - wskazał stertę usypaną u podnóża schodów. Mama Agaty spojrzała na panią Zimmermann zatroskanym wzrokiem. - Co pani o tym sądzi? Czy pani Bigger była czarownicą? Pani Zimmermann zmierzyła ją spojrzeniem. - Czym? - Czarownicą. No bo proszę spojrzeć na te wszystkie rzeczy. Nie potrafię sobie wyobrazić, po cóż innego ona mogłaby... Pani Zimmermann cmoknęła karcąco i pokręciła głową. 170 171 - Pani Sipes - odezwała się głosem, z którego wynikało, że jest wstrząśnięta. - Nie wiem, co pani naopowiadała swojej córce, ale my żyjemy w dwudziestym wieku. Czarownice nie istnieją! Rozdział 13 Kiedy państwo Pottingerowie przybyli na farmę Sipesów, a było to nieco później tego samego dnia, znaleźli całą rodzinę, panią Zimmermann i Ritę zebranych wokół stojącego na ganku radia. Nadawano właśnie relację o tym, co później zaczęto określać mianem „sprawy czarownicy z Petoskey". Rodzice Rity już wcześniej trochę się niepokoili, ale kiedy się dowiedzieli, że ich córka została na jakiś czas uwięziona przez zwariowaną starszą panią, która uważała się za czarownicę, wtedy dopiero się przerazili! Pani Zimmermann robiła, co mogła, aby ich uspokoić. Przypominała, że Rita jest już bezpieczna, a cała przygoda -choć niewątpliwie przerażająca - dobrze się skończyła. Było jasne, że pan Pottinger, gdyby mógł, chętnie obciążyłby winą za wszystko „tę wariatkę", panią Zimmermann, nie miał jednak czasu na szukanie winnych wśród 173 174 całego tego zamieszania, podniecenia i tkliwych pożegnań. Pan Sipes, który tego samego ranka wrócił z podróży, zabrał ojca Rity, aby mu pokazać stodołę, a potem rodzice dziewczynki zostali zaproszeni na obiad. Około drugiej tego samego popołudnia Pottingerowie wraz z córką wyruszyli z powrotem do Nowego Ze-bedeusza. Rita i Agata pożegnały się ze łzami w oczach, obiecując, że będą do siebie często pisać. Ostatnie słowa, jakie wypowiedziała Agata, kiedy Pottingerowie mieli już odjeżdżać, brzmiały: - Mam nadzieję, że nie złapiecie gumy. To bardzo trudne do zreperowania. Pani Zimmermann została. Oznajmiła dość tajemniczo, że ma tu jeszcze „jakieś sprawy do załatwienia". Rita doszła do wniosku, że muszą one mieć związek z magicznym pierścieniem, ale z doświadczenia wiedziała, że czarownica nic jej nie powie, dopóki nie będzie zupełnie gotowa. Jakiś tydzień po powrocie do Nowego Zebedeu-sza Rita otrzymała list w kopercie z fioletową obwódką. W środku znajdowała się kartka lawendowego koloru, a na niej następująca wiadomość: Moja droga! Już wróciłam. Luis również-przynajmniej na razie. Okazuje się, że pompa dostarczająca wodę na teren obozu zepsuła sie, dzieci wysłano wiec do domów do czasu, kiedy zostanie zre-perowana. Potem Luis znowu tam pojedzie - ale tymczasem 175 niniejszym zapraszam cię na przyjęcie z okazji jego chwilowego powrotu, które odbędzie się w moim domku nad jeziorem Lyon w przyszłą sobotę. Przygotuj się, że spędzisz u mnie noc. Jeśli twoi rodzice się zgodzą, przyjadę po ciebie Bessie po obiedzie. Powinno być fajnie. Zabierz kostium kąpielowy. Twoja Florencja Zimmermann PS. Nie przywoź żadnych prezentów dla Luisa. Doić już nawiózł rzeczy z obozu. Rita bez problemu przekonała mamę, aby pozwoliła jej spędzić noc w domku pani Zimmermann. W sobotę zapakowała więc walizkę i wyjechała nad jezioro Lyon. Przez całą drogę usiłowała dowiedzieć się czegoś o pierścieniu, ale pani Zimmermann milczała jak zaklęta. Kiedy wjechały na podjazd przy domku, stał tam już inny wóz - samochód Jonatana. - Cześć, Rito! Rany, świetnie wyglądasz! - to wołał Luis, ubrany w kąpielówki. - Cześć, Luisie! - wrzasnęła Rita i pomachała mu ręką. - Gdzie ci się udało tak opalić? Na obozie? Luis uśmiechnął się radośnie. Miał nadzieję, że przyjaciółka zauważy. - No. A teraz szybko wskakuj w kostium kąpielowy i do wody! Kto ostatni, ten zmokła kura! - Luis poczerwieniał i zakrył usta dłonią. Połapał się, że palnął gafę, bo Jonatan opowiedział mu część historii o Gercie Big-ger i magicznym pierścieniu. 176 Rita zerknęła szybko na panią Zimmermann, która właśnie zmagała się z niespodziewanym atakiem kaszlu i jednocześnie starała się wydmuchać nos. Założywszy kostium, Rita pobiegła po schodzącym ku brzegowi jeziora trawniku i wskoczyła do wody. Był tam już Luis i... pływał! W tę i z powrotem, w tę i z powrotem. Co prawda tylko pieskiem, ale jak na niego to już było coś. Odkąd go znała, Luis bał się wody. Zazwyczaj pluskał się po prostu na płyciźnie, a nieco dalej wypuszczał się tylko na dmuchanym kole. Rita ucieszyła się niezmiernie. Zawsze chciała, żeby się w końcu nauczył, bo wtedy mogliby pływać razem. Oczywiście nadal bał się głębokiej wody, ale coraz bardziej nabierał pewności siebie. Stwierdził nawet, że w przyszłym roku na pewno wyrobi sobie młodzieżową kartę pływacką. Później Rita i Luis siedzieli na trawniku owinięci w ręczniki. W pobliżu na leżakach odpoczywali Jonatan i pani Zimmermann. Jonatan miał na sobie lniany garnitur, który zakładał w lecie na specjalne okazje. A że ostatnią taką okazją był dla niego dzień zwycięstwa nad Japonią, garnitur pożółkł nieco i pachniał naftaliną. Pani Zimmermann założyła nową fioletową sukienkę. Tę, którą nosiła na wycieczce, wyrzuciła, gdyż wiązało się z nią tyle nieprzyjemnych wspomnień. Czarownica wydawała się zdrowa i wypoczęta. Na stoliku pomiędzy leżakami stał dzbanek lemoniady i talerz ciasteczek z wiórkami czekoladowymi. Luis patrzył na panią Zimmermann z podziwem. Okropnie chciał się dowiedzieć, jak to jest być kurą, ale nie 177 12-LuisBamavelt... przychodził mu do głowy żaden sposób na uprzejme sformułowanie tego pytania. Poza tym pewnie była przewrażliwiona na tym punkcie. Chłopiec zajadał więc swoje ciastka, pił lemoniadę i siedział cicho. - No dobrze, Florencjo - odezwał się Jonatan, majestatycznie pykając fajkę. - Wszyscy nie możemy się doczekać. Czego się dowiedziałaś o pierścieniu? Hę? Pani Zimmermann wzruszyła ramionami. - Prawie niczego. Przeszukałam cafy dom Oleya, ale znalazłam tylko to - sięgnęła do kieszeni i wręczyła Jonatanowi trzy czy cztery bardzo zarcizewiale żelazne kółka. - A co to takiego? - zapytał, obracając je w palcach. -Odrzuty z fabryki magicznych pierścieni twojego kuzyna? Pani Zimmermann parsknęła śmiechem. - Nie, nie sądzę. Znalazłam je w misce na tyłach kuchennej szafki. Naprawdę chcesz wiedzieć, co o nich myślę? - Co? - Wikingowie nosili skórzane napierśniki z naszytymi na nie metalowymi kółkami. Identyczne kółka widziałam kiedyś w muzeum w Oslo. Sądzę; że Oley je wykopał wraz z grotami strzał... i naszym pierścieniem. - Czekaj no, Florencjo. Wprawdzie rriam brodę, ale nie jest jeszcze dostatecznie długa i siwa, by uważać mnie za zgrzybiałego staruszka. Nadal jestem w pełni władz umysłowych. Twierdzisz, że to wikingowie przywieźli ten pierścień do Ameryki? - Niczego nie twierdzę, brodaczu. Pokazałam ci po prostu, co znalazłam. Możesz sobie myśleć, co chcesz. 178 Ja po prostu wyjaśniam, że te kółka przypominają wyroby wikingów. Wikingowie wędrowali po całym świecie. Bywali nawet w Konstantynopolu, do którego zwieziono wiele bogactw starożytnego świata. Mieli zresztą tysiące innych okazji, żeby znaleźć ten pierścień. Nie wiem. Tak jak powiedziałam, możesz myśleć, co sobie tylko chcesz. Po czym pani Zimmermann i Jonatan wdali się w długi bezcelowy spór dotyczący tego, czy wikingowie kiedykolwiek dopłynęli do Ameryki. W samym środku sprzeczki Luis odezwał się: - Przepraszam, pani Zimmermann, ale.. Czarownica uśmiechnęła się do niego. - Tak, Luisie? O co chodzi? - No więc tak się zastanawiam... czy jest pani pewna, że to naprawdę pierścień króla Salomona? - Nie, nie jestem pewna- odparła pani Zimmermann. - Powiedzmy, że uważam to za bardzo prawdopodobne. Bądź co bądź, zachowywał się tak, jak powinien. Z drugiej strony znam wiele opowieści o magicznych pierścieniach, które podobno kiedyś tam istniały. Niektóre z nich są prawdziwe, a niektóre zmyślone. Może to jest jeden z tych innych pierścieni, na przykład pierścień Nibelun-gów. Kto wie? Ja tylko wiem, że jest zaczarowany. - A co zrobiłaś z tym cackiem? - zapytał Jonatan. - Ha! Czekałam, kiedy mnie o to zapytasz! No dobra. Jeśli chcecie wiedzieć, stopiłam go w kuchennym piecu Oleya. Złoto topi się w stosunkowo niskiej temperaturze. A z tego, co wiem o zaczarowanych pierścieniach, kiedy odbierze im się pierwotny kształt, tracą również 179 swoje moce magiczne. Potem włożyłam stopiony metal do słoika razem z ołowianymi ciężarkami, wypożyczyłam łódź, popłynęłam na środek zatoki Little Traverse i wrzuciłam go do wody. I po kłopocie, jak zwykł był mawiać mój ojciec. Luis nie mógł już dłużej wytrzymać. Wcześniej dowiedział się od Rity, że pani Zimmermann nie zdołała odtworzyć swojej magicznej parasolki i było mu z tego powodu bardzo przykro. Chciał bowiem, aby jego sąsiadka była najpotężniejszą czarownicą na świecie. - Pani Zimmermann! - wybuchnął. - Jak pani mogła zniszczyć ten pierścień? Chyba dałoby się go jakoś wykorzystać? No bo przecież nie był całkiem zły, co? Założę się, że mogłaby pani użyć jego mocy i zrobić wiele dobrego. Pani Zimmermann spojrzała na chłopca kwaśno. - Wiesz, kogo mi przypominasz, Luisie? Ludzi, którzy twierdzą, że bomba atomowa to naprawdę cudowna rzecz. Że nie jest naprawdę zła, tylko wykorzystywano ją do złych celów - pani Zimmermann westchnęła głęboko. - No cóż, przypuszczam, że pierścień Salomona -zakładając, że to był rzeczywiście on - dałoby się wykorzystać do jakichś dobrych celów. Zastanawiałam się nad tym, zanim go stopiłam. Powiedziałam sobie jednak: czy naprawdę uważasz się za aniołka i sądzisz, że zdołasz się powstrzymać od robienia złych rzeczy za pomocą tego pierścienia? A potem zapytałam samą siebie: czy naprawdę chcesz trzymać się tego cholernego cacka przez całe życie, ciągle martwiąc się i niepokojąc, że ktoś taki jak Gerta Bigger może ci go ukraść? Odpowiedź na oba py- tania brzmi: nie i dlatego właśnie zdecydowałam się go pozbyć. Jak ci zapewne wiadomo, Luisie, obecnie posiadam jedynie niewielką moc magiczną. I wiesz co? To ulga! Spędzę resztę życia, wyczarowując zapałki i ogrywając w pokera tego oto brodacza. Naturalnie - dodała, rzucając Jonatanowi szelmowskie spojrzenie - żadna z tych rzeczy nie wymaga zbyt wielkiego talentu. Jonatan pokazał pani Zimmermann język, a potem oboje się roześmiali. Ich śmiech brzmiał tak radośnie i swobodnie, że wkrótce śmiali się również Luis i Rita. Potem znów przyszedł czas na pływanie i na jedzenie. Kiedy zaszło słońce, Jonatan rozpalił na plaży ognisko, przy którym piekli ziemniaki i śpiewali piosenki. Na koniec Luis rozdał wszystkim prezenty. Były to przedmioty, które sam wykonał na obozie. Jonatanowi przywiózł miedzianą popielniczkę, a pani Zimmermann naszyjnik z biało-fioletowych muszelek. Ricie podarował skórzany pas i suwak do chusty, który sam wyrzeź-bił z drewna i pomalował na zielono, w żółte ciapki. Wybrzuszenie na przodzie miało wyobrażać ropuchę. No cóż, miało przynajmniej oczy... Dużo później tego samego wieczoru, kiedy Luis i Jonatan pojechali już do domu, Rita i pani Zimmermann siedziały przy dogasającym ognisku. Po drugiej stronie ciemnej tafli jeziora świeciły okna innych domków. Z daleka dochodził zaspany warkot motorówki. - Pani Zimmermann? - odezwała się Rita. - Tak, kochanie? O co chodzi? - Jest kilka rzeczy, o które chciałam zapytać. Po pierwsze, dlaczego ten pierścień nie opętał pani tak samo 181 180 jak mnie? Wzięła go pani do ręki, spojrzała, jakby był zupełnie bezwartościowym śmieciem, a potem wsadziła do kieszeni. Jak to możliwe? Pani Zimmermann westchnęła. Rita usłyszała, jak jej przyjaciółka strzela palcami i zobaczyła, jak błyska płomyk zapałki. - Dlaczego nie uległam jego wpływowi? - zastanawiała się na głos pani Zimmermann, pykając z cygara. -A wiesz, to dobre pytanie. Pewnie dlatego, że akceptuję siebie taką, jaka jestem. Widzisz, sądzę, że ten pierścień może zawładnąć jedynie kimś, kto nie jest zadowolony z siebie. Rita zaczerwieniła się. Nadal było jej wstyd tego, co chciała zrobić za pomocą pierścienia. - Czy powiedziała pani wujkowi Jonatanowi co... co zamierzałam zrobić, kiedy mnie pani powstrzymała? - Nie - odparła pani Zimmermann cicho. - Nie powiedziałam. On wie tylko, że pierścień wyciągnął cię na jakieś tajemnicze spotkanie z diabłem. Pamiętaj, że w końcu nie wyraziłaś swojego życzenia, chociaż nietrudno mi było zgadnąć, o czym myślałaś. A tak przy okazji, nie ma powodu, żebyś się zamartwiała. Wielu ludzi zapragnęłoby gorszych rzeczy niż ty. O wiele gorszych. Rita przez jakiś czas milczała. Wreszcie zapytała: - Jak pani sądzi, pani Zimmermann, czy na jesieni w nowej szkole będę się czuła okropnie? A co będzie, jak dorosnę? Czy wtedy wszystko się zmieni? - Moja droga - rzekła pani Zimmermann powoli i z namysłem. -Jestem czarownicą, nie prorokiem. Za- 182 glądanie w przyszłość nigdy nie było moją specjalnością, nawet wtedy, gdy jeszcze miałam swoją magiczną parasolkę. Powiem ci tylko tyle: masz wiele wspaniałych cech. Pomyśl na przykład, jak prowadziłaś Bessie. Wiele dziewczynek w twoim wieku nie odważyłoby się nawet spróbować. To wymagało hartu ducha. Wykazałaś się też odwagą, włamując się do sklepu pani Bigger w nadziei, że zdołasz mnie uratować. I jeszcze jedno: kobiety, o których historia pamięta, na przykład Joanna d'Arc czy Molly Pitcher, nie zapisały się w dziejach dzięki pudrowaniu nosków. A co do reszty, będziesz musiała po prostu poczekać i zobaczyć, jak życie się ułoży. Tyle tylko mogę ci powiedzieć. Rita milczała. Dźgała popiół patykiem, podczas gdy pani Zimmermann paliła cygaro. Po jakimś czasie obie wstały, zasypały ognisko piaskiem i poszły spać. ul-- ¦ MBP Zabrze nr inw.: K6 - 20267 F 6 IIIp/F WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 4013,6208162 Warszawa 2001. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Lodzi Depozyt B. Śl. Nr inw.