1964
Szczegóły |
Tytuł |
1964 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1964 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1964 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1964 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy
Warszawa
1988
HEMINGW
Prze�o�yli
Mira Micha�owska
Jan Zakrzewski
Bronis�aw Zieli�ski
Tytu� orygina�u
THE FIRST FORTY-NINE STORIES
Ok�adk� i strony tytu�owe projektowa�
JAN NIKSI�SKI
Przedmowa autora\
Pierwsze cztery opowiadania s� ostatnimi, jakie napisa�em. Dalsze na-
st�puj� w takim porz�dku, w jakim zosta�y pierwotnie opublikowane.
Pierwszym moim opowiadaniem by�o W Michigan, napisane w Pary�u
w roku 1921. Ostatnim jest Stary cz�owiek przy mo�cie, przetelegrafowany
z Barcelony w kwietniu 1938.
Opr�cz Pi�tej kolumny napisa�em Morderc�w, Dzisiaj jest pi�tek. Dzie-
si�cioro Indian, cz�� S�o�ce te� wschodzi i jedn� trzeci� Mie� i nie mie�
w Madrycie. Madryt by� zawsze dobrym miejscem do pracy. Tak samo
Pary�, a w ch�odnych miesi�cach Key West na Florydzie i rancho pod
Cooke City w Montanie, Kansas City, Chicago, Toronto i Hawana na
Kubie.
Niekt�re inne miejsca nie by�y takie dobre, ale mo�e to my nie byli�my
tacy dobrzy, kiedy�my w nich przebywali.
W tej ksi��ce s� r�ne rodzaje opowiada�. Mam nadziej�, �e znajdzie-
cie takie, kt�re wam si� spodobaj�. Odczytuj�c je na nowo, widz�, �e poza
tymi, co osi�gn�y pewien rozg�os � tak �e nauczyciele szkolni w��czaj�
je do zbior�w opowiada�, kt�re musz� kupowa� ich uczniowie, co spra-
wia, �e cz�owiek czyta je zawsze z lekkim zak�opotaniem i zastanawia si�,
czy naprawd� je napisa�, czy mo�e gdzie� us�ysza� � najbardziej lubi�em
Kr�tkie szcz�liwe �ycie Franciszka Macombera, W innej krainie. Wzg�rza
jak bia�e s�onie. Taki ju� nigdy nie b�dziesz. �niegi Kilimand�aro, Jasne,
dobrze o�wietlone miejsce oraz opowiadanie pod tytu�em �wiat�o �ycia,
kt�re nigdy nie podoba�o si� nikomu poza mn�. I jeszcze kilka innych.
Bo gdyby si� ich nie lubi�o, nie da�oby si� ich publikowa�.
� Copyright for the Polish edition by
r.iiT-lwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1964
ISBN 83-06-01585-1
Tom ten jest pe�nym polskim wydaniem Hemingwayowskiego zbioru opowiada� th/-
First Forty-Nine Stories (49 opowiada�), z kt�rych cz�� ukaza�a si� pt. �niegi Kilimand�aro
i inne opowiadania (1958), a cz�� pt. Rogi byka (1962).
Pod��aj�c tam, gdzie musimy pod��a�, robi�c to, co musimy robi�,
i ogl�daj�c to, co musimy ogl�da�, st�piamy i wyszczerbiamy narz�dzie,
kt�rym piszemy. Ale wol� je mie� powyginane i st�pione i czu�, �e musz�
je znowu wyostrzy�, wyku� we w�a�ciwy kszta�t i przeci�gn�� po ose�ce �
i wiedzie�, �e mam o czym pisa� � ni� �eby by�o pi�kne i b�yszcz�ce, a ja
�ebym nie mia� nic do powiedzenia, albo �eby by�o g�adkie i dobrze na-
oliwione w schowku, ale nie u�ywane.
Teraz ju� trzeba wzi�� si� zn�w do ostrzenia. Chcia�bym po�y� dosta-
tecznie d�ugo, aby napisa� jeszcze trzy powie�ci i dwadzie�cia pi�� opo-
wiada�. Znam kilka wcale niez�ych.
1938
Ernest Hemingway
Kr�tkie szcz�liwe �ycie
Franciszka Macombera
By�a ju� pora obiadowa i wszyscy siedzieli pod podw�jnym, zielonym
skrzyd�em namiotu-jadalni, udaj�c, �e nic si� nie sta�o.
� Napijecie si� lemoniady czy soku z grejpfruta? � spyta� Macomber.
� Ja prosz� whisky � odpar� Robert Wilson.
� Ja te�. Musz� si� napi� czego� mocnego� powiedzia�a �ona Ma-
combera.
� My�l�, �e to b�dzie najlepsze� zgodzi� si� Macomber. � Niech pan
mu ka�e przygotowa� trzy whisky.
Us�uguj�cy boy ju� si� do tego zabra�; wydoby� butelki z p��ciennych
work�w do ch�odzenia, kropli�cie zapoconych na powiewie, kt�ry prze-
nika� mi�dzy drzewa ocieniaj�ce namioty.
� Ile powinienem im da�? � spyta� Macomber.
� Funt b�dzie a� nadto � powiedzia� Wilson. � Nie trzeba ich psu�.
� Przewodnik to rozdzieli?
� Oczywi�cie.
Przed p� godzin� Franciszek Macomber przyby� w triumfie do swego
namiotu, niesiony od skraju obozowiska na r�kach i ramionach przez
kucharza, boy�w, oprawiaczy i tragarzy. Nosiciele broni nie wzi�li udzia�u
w tej manifestacji. Kiedy krajowcy postawili go na ziemi przed wej�ciem
do namiotu, u�cisn�� im wszystkim d�onie, przyj�� powinszowania, a po-
tem wszed� do �rodka, siad� na ��ku i pozosta� tak, p�ki nie przysz�a jego
�ona. Nie odezwa�a si� do niego, a on zaraz wyszed�, aby obmy� sobie
twarz i r�ce w stoj�cej na zewn�trz przeno�nej umywalni, i zasiad� w wy-
godnym p��ciennym fotelu, obok namiotu-jadalni, gdzie by� przewiew
i cie�. � �. .', i,
� No, ma paa swojego lwa �powiedzia� Robert Wilson. � I to do-
skona�ego. , �, .;� �� , .,;;
Pani Macomber rzuci�a szybkie spojrzenie Wilsonowi. By�a niezmiernie
przystojn�, wypiel�gnowan� kobiet�; uroda i pozycja towarzyska przy-
nios�y jej przed pi�ciu laty pi�� tysi�cy dolar�w jako zap�at� za zgod� na
firmowanie � wraz z fotografi� � reklam pewnego kosmetyku, kt�rego
nigdy nie u�ywa�a. Od jedenastu lat by�a �on� Franciszka Macombera.
� Dobry ten lew, prawda? � spyta� Macomber. Teraz �ona spojrza�a
na niego. Spojrza�a na obu tych m�czyzn tak, jakby ich nigdy dot�d nie
widzia�a.
U�wiadomi�a sobie, �e jednemu z nich, Wilsonowi, zawodowemu my-
�liwemu, nigdy dotychczas nie przypatrzy�a si� naprawd�. By� �redniego
wzrostu, mia� jasnoblond w�osy, szczeciniasty w�s, bardzo rumian� twarz
i nies�ychanie zimne, niebieskie oczy, a w ich k�cikach delikatne, bia�e
zmarszczki, kt�re zwiera�y si� weso�o, gdy si� u�miecha�. U�miechn�� si�
do niej w tej chwili, a ona przenios�a wzrok z jego twarzy na ramiona opa-
daj�ce pod lu�n� bluz�, na kt�rej cztery du�e naboje tkwi�y w tulejkach
tam, gdzie zwykle jest lewa g�rna kiesze� � potem na wielkie, ogorza�e
r�ce, stare spodnie i bardzo brudne buty i znowu na rumian� twarz. Przyj-
rza�a si� miejscu, gdzie zapiek�a ogorza�o�� ko�czy�a si� bia�� lini�, zna-
cz�c� kr�g pozostawiony na czole przez kapelusz, kt�ry teraz wisia� na
jednym z ko�k�w u pala podtrzymuj�cego namiot.
� No, za tego lwa! � powiedzia� Robert Wilson.
Znowu u�miechn�� si� do niej, a ona bez u�miechu spojrza�a badawczo
na m�a.
Franciszek Macomber by� bardzo wysoki, �wietnie zbudowany, je�eli
nie bra� pod uwag� nadmiernie d�ugich ko�ci; ciemne w�osy nosi� kr�tko
przystrzy�one, usta mia� raczej w�skie i uchodzi� za przystojnego. Ubra-
ny by� w taki sam str�j do polowa� afryka�skich jak Wilson, tyle �e nowy;
mia� lat trzydzie�ci pi��, utrzymywa� si� w doskona�ej formie, osi�gn��
dobre wyniki w sportach, pobi� kilka rekord�w rybackich i w�a�nie do-
piero co publicznie okaza� si� tch�rzem.
� Za tego lwa � powiedzia�. � Nie wiem, jak panu dzi�kowa� za to,
co pan zrobi�.
Ma�gorzata, jego �ona, oderwa�a od niego wzrok i zn�w przyjrza�a si�
Wilsonowi.
� Nie m�wmy o lwie � powiedzia�a. ;
Wilson spojrza� na ni� bez u�miechu i teraz ona u�miechn�a si� do niego.
� Bardzo dziwny dzie� � ci�gn�a.'� Czy w po�udnie nie powinien
pan mie� kapelusza na g�owie, nawet pod namiotem? Przecie� tak mnie
pan uczy�. " 'i
� Mog� w�o�y� ��� powiedzia� Wilson.
� Wie pan, �e pan jest bardzo czerwony na twarzy � powiedzia�a
i u�miechn�a si�-znowu.
� Od picia.
� Chyba nie � powiedzia�a. � Franciszek du�o pije, a nigdy nie jest
czerwony.
� Dzi� jestem � spr�bowa� za�artowa� Macomber.
� Nie � odpar�a"? Ma�gorzata. � To ja si� dzi� czerwieni�. Ale pan
Wilson jest zawsze czerwony. /
� Widocznie taka rasa � powiedzia� Wilson. � A mo�e by pani prze-
sta�a m�wi� na temat mojej urody? /
� Dopiero zacz�am. /
� Dajmy z tym spok�j. /
� Rozmowa b�dzie do�� trudna � powiedzia�a Ma�gorzata. /
� Nie b�d� niem�dra, Margot � rzek� jej m��. /
� Nie widz� trudno�ci � powiedzia� Wilson. � Przecie� mamy pierwszo-
rz�dnego lwa. : /
Ma�gorzata spojrza�a na nich, a oni zauwa�yli, �e-jest bliska p�aczu.
Wilson od d�u�szego czasu czu�, �e si� na to zanosi, /i' obawia� si� tego.
Macomberowi nie w g�owie by�y podobne obawy.
� Ach, gdyby� to si� nie sta�o! Gdyby to si� nie sta�o! � wykrzykn�a
i odbieg�a do swego namiotu. Niczym nie zdradzi�a si�, �e p�acze, ale obaj
widzieli, jak jej ramiona drgaj� pod r�ow� przeciws�oneczn� koszul�.
� Kobietom brak r�wnowagi � powiedzia� Wilson do Macombera. -�
To nie ma znaczenia. Napi�te nerwy, i tak dalej.
� Nie � odpowiedzia� Macomber. � My�l�, �e to>b�dzieju� na mnie
ci��y�o do ko�ca �ycia.
� Bzdura. Golnijmy sobie tego pogromcy olbrzym�w � powiedzia�
Wilson. � Zapomnij pan o tym. Nie ma si� czym przejmowa�. ;T-
� Mo�na spr�bowa� � odpar� Macomber. � W ka�dym razie nie
zapomn� tego, co pan dla mnie zrobi�.
� E tam � rzek� Wilson. � G�upstwo.
Siedzieli w cieniu, w kt�rym rozbito ob�z pod roz�o�ystymi akacjami;
w tyle by�o usiane g�azami urwisko, przed sob� mieli po�a� traw, zbiega-
j�c� do kamienistego potoku, a dalej las. Popijali ch�odny trunek, uni-
kaj�c nawzajem swojego wzroku, a tymczasem boyowie nakrywali st�
do obiadu. Wilson wyczu�, �e ju� wiedz� wszystko, i kiedy spostrzeg�, �e
boy Macombera, rozstawiaj�c talerze, �ypie ciekawie na swego pana,
9
warkn�� cos do niego w j�zyku suaheli. Ch�opiec odwr�ci� si� stropiony.
� Co pan mu powiedzia�? � spyta� Macomber.
� Nic. �eby si� rusza�, bo ka�� mu wlepi� z pi�tna�cie mocniejszych.
� Czego? Bat�w?
� To nie jest dozwolone � powiedzia� Wilson. � Powinno si� dawa�
im kary pieni�ne.
� Ci�gle jeszcze ich bijecie?
� O, tak. Mogliby zrobi� chryj�, gdyby si� chcieli poskar�y�. Ale nie
Yhc�. Wol� to od grzywny.
\� Dziwne � powiedzia� Macomber.
\- W�a�ciwie nie � odpar� Wilson. � A co pan by wola�? Dosta� po-
rz�dne r�zgi czy straci� zarobek? � Potem zrobi�o mu si� g�upio, �e zada�
to pytanie, i nim Macomber zd��y� odpowiedzie�, rzek�:
� Wie pan, ka�dy co dzie� dostaje ci�gi w taki czy inny spos�b.
I to nie by�o bardziej udane. �Bo�e kochany, ale� ze mnie dyplomata" �
pomy�la�. \
� Tak, dostajemy ci�gi � powiedzia� Macomber, wci�� nie patrz�c
na niego. � Okropnie mi przykro z powodu tego lwa. Ale to .chyba nie
musi si� rozej��? To znaczy, nikt o tym si� nie dowie?
� Chce pan zapyta�, czy opowiem o tym w klubie Mathaiga? � Wil-
son spojrza� na niego zimno. Tego si� nie spodziewa�. �Wi�c z niego nie
tylko cholerny tch�rz, ale i cholerne cztery litery � pomy�la�. � Nawet
go dosy� lubi�em do dzisiejszego dnia. Ale co to mo�na wiedzie� z Amery-
kaninem?" � Nie � powiedzia�. � Jestem zawodowym my�liwym. Nigdy
nie rozmawiamy o naszych klientach. Mo�e pan by� zupe�nie spokojny.
Pro�ba, �eby�my nie gadali, uwa�ana jest za rzecz w z�ym stylu.
Doszed� teraz do wniosku, �e by�oby o wiele lepiej odseparowa� si�.
M�g�by wtedy jada� osobno i czyta� ksi��k� przy jedzeniu. Oni jadaliby
sami. Odt�d towarzyszy�by im podczas safari w �ci�le oficjalnym cha-
rakterze. Jak to m�wi� Francuzi? Z dystyngowan� konsyderacj�. By�oby
to o wiele �atwiejsze od brni�cia w tych emocjonalnych bzdurach. Obra-
zi go i g�adko zerwie bli�sze stosunki. Wtedy b�dzie m�g� czyta� przy je-
dzeniu i dalej spija� ich whisky. Tak w�a�nie si� m�wi, kiedy safari �le idzie.
Spotykasz innego zawodowego my�liwego, pytasz: �Jak ci si� powodzi?",
a on odpowiada: �Ach, dalej ��opi� ich whisky" � i ju� wiesz, �e wszystko
diabli wzi�li. .-
� Przepraszam � powiedzia� Macomber i obr�ci� ku niemu t� swoj�
ameryka�sk� twarz, kt�ra pozostaje ch�opi�ca, p�ki nie zmieni si� w twarz
10
starszego'pana. Wilson spojrza� na jego przystrzy�one w�osy, �adne, tro-
ch� rozbiegane oczy, zgrabny nos, w�skie wargi i pi�knie zarysowan�
szcz�k�. � Przepraszam, �e nie wzi��em tego pod diwag�. Tyle jest rzeczy,
w kt�rych si� nie orientuj�.
�No i co tu robi�?" � pomy�la� WHson. By� ju� zupe�nie got�wszybko
i g�adko zerwa� stosunki, a tu ten �amaga przeprasza go, cho� zosta� znie-
wa�ony. Spr�bowa� jeszcze raz. .
� Nie martw si� pan, �e to rozgadam� powiedzia�.� Musz� zarabia�
na �ycie. Pan wie: w Afryce �adna kobieta nie pud�uje do lwa i �aden bia�ym
m�czyzna nigdy nie wieje. , /
� A ja wia�em jak kr�lik � odrzek� Macomber. / ;
�No i co, u diab�a, robi� z cz�owiekiem, kt�ry tak gada?" � zastanowi�
si� Wilson. . /
Spojrza� na Macombera swymi p�askimi, b��kitnymi oczami .strzelca
wyborowego, a tamten u�miechn�� si�. Mia� mi�y u�miech, o-ile si� nie
zwraca�o uwagi na wyraz oczu, kiedy by� czym� zmartwiony.
� Mo�e to sobie odbij� na bawo�ach � powiedzia�. � Przecie� teraz
do nich si� we�miemy, prawda?
� Jutro rano, je�eli pan chce � odpar� Wilson. A mo�e nie mia� racji?
Pewnie tak w�a�nie trzeba to przyjmowa�. Nie ma co; z Amerykanami
nigdy nic nie wiadomo. Znowu uczu� �yczliwo�� dla Macombera. Gdyby
mo�na zapomnie� dzisiejszy ranek! Ale, oczywi�cie, nie mo�na. Ten ranek
by� zupe�nie fatalny.
� Idzie Memsahib � powiedzia�. Istotnie, sz�a od swojego namiotu,
od�wie�ona, weso�a i bardzo �adna. Owal jej twarzy by� doskona�y, tak
doskona�y, i� nale�a�oby si� spodziewa�, �e musi by� g�upia. �Ale nie jest
g�upia.� pomy�la� Wilson. � Nie, wcale nie jest g�upia."
� Jak�e si� czuje pi�kny, czerwony pan Wilson? A tobie ju� lepiej;
Franciszku, moja pere�ko?
�O wiele�powiedzia� Macomber.
� Machn�am na to r�k� �;o�wiadczy�a siadaj�c przy stole. � A bo .
to wa�ne, czy Franciszek dobrze zabija lwy? To nie jego zaw�d.'To zaw�d
pana Wilsona. Pan Wilson robi doprawdy wielkie wra�enie, kiedy co�
zabija. Bo pan zabija, co popadnie, prawda?
� O, tak � odpar� Wilson. � Po prostu co popadnie. � �To one s�
najtwardsze na �wiecie � pomy�la�. � Najtwardsze, najokrutniejsze,
najbardziej drapie�ne i poci�gaj�ce, a ich m�czy�ni zmi�kli albo rozkleili
si� nerwowo, podczas gdy one stwardnia�y. A mo�e to dlatego, �e dobie-
'<>
11
raj� sobie takich, kt�rymi mog� rz�dzi�? Nie, niemo�liwe, �eby by�y tak
m�dre w wieku, kiedy wychodz� za m��" � my�la�. Rad by�, �e ju� przed-
tem wyedukowa� si� w 'kobietach ameryka�skich, bo ta by�a ogromnie po-
ci�gaj�ca.
� Rano jedziemy na bawo�y � powiedzia� do niej.
� Ja te� pojad�. , ' -
� Nie, nie pojedzie pani.
� I owszem. Czy mog�, Franciszku?
^ � Dlaczego nie chcesz zosta� w obozie?
\. � Za nic w �wiecie' � odpar�a. � Za nic w �wiecie nie chcia�abym
opu�ci� czego� takiego jak dzisiaj.
�Kiedy st�d odchodzi�a � my�la� Wilson � kiedy sz�a si� wyp�aka�,
wydawa�a si� pierwszorz�dn� kobiet�. Mia�o si� wra�enie, �e rozumie, �e
zdaje sobie spraw�, �e jest jej przykro za niego i za siebie, �e wie, jak rze-
czy naprawd� wygl�daj�. Nie ma jej dwadzie�cia minut i wraca po prostu
okryta polew� tego okrucie�stwa ameryka�skiej kobiety. To s� najcholer-
niejsze baby." "'��;
� Jutro urz�dzimy dla ciebie co� innego � powiedzia� Franciszek
Macomber.
� Pani nie pojedzie �-odezwa� si� Wilson.
� Pan si� grubo myli �o�wiadczy�a mu. �Tak bardzo chc� zn�w
widzie�, jak pan si� b�dzie popisywa�. �adny pan by� dzi� rano. To znaczy,
o ile rozwalanie �b�w mo�e by� �adne.
� Idzie obiad � powiedzia� Wilson. � Ogromnie pani weso�o, co?
� Dlaczego nie ma mi by� weso�o? Nie przyjecha�am tu, �eby si� nu-
dzi�.
� No, nudno nie by�o � stwierdzi� Wilson. Widzia� st�d g�azy w rzecz-
ce, a za ni� wysoki brzeg ii drzewa, i przypomnia� sobie, co by�o rano.
� O, nie � powiedzia�a. � By�o uroczo. A jutro... Nie ma pan poj�cia,
jak czekam na jutro.
� To, co boy pani podaje, to jest eland � powiedzia� Wilson.
� Te wielkie krowiaste stwory, co skacz� jak zaj�ce, prawda?
� My�l�, �e opis si� zgadza.
� Doskona�e mi�so � powiedzia� Macomber.
� To� ty zastrzeli� Franciszku? � zapyta�a.
� Tak. ;
� Nie s� niebezpieczne, prawda?
..� Tylko jak wpadn�'prosto na cz�owieka � powiedzia� Wilson.
12
� Bardzo mnie to cieszy.
� Mo�e by� tak na chwil� przesta�a si� wyg�upia�, Margot �powiedzia�
Macomber kraj�c befsztyk z elanda i nak�adaj�c troch� kartofli, sosu
i marchewki na widelec, na kt�ry nadziany by� kawa�ek mi�sa.
� Ano mog� � odpar�a � zw�aszcza �e tak si� �adnie wyra�asz.
� Wieczorem napijemy si� szampana, �eby'obla� tego lwa � powie-
dzia� Wilson.�W po�udnie troch� za gor�co. �
� Ach, lew � powiedzia�a Margot. � Zapomnia�am o lwie. �
,,A wi�c daje mu szko�� � pomy�la� Robert Wilson. � A mo�e tak w�a-
�nie trzeba zachowywa� si� w podobnym wypadku? Bo jak powinna po-
st�powa� kobieta, kiedy odkrywa, �e jej m�� to cholerny tch�rz? Jest
piekielnie okrutna, ale one wszystkie takie. Bo rz�dz�, rzecz jasna, a �eby
rz�dzi�, trzeba czasami by� okrutnym: Ale do�� si� ju� napatrzy�em ich
przekl�tego terroru." .
� Pani pozwoli jeszcze elanda � powiedzia� uprzejmie.
P�nym popo�udniem Wilson i Macomber odjechali autem z szofe-
rem-krajowcem i dwoma nosicielami broni. Pani Macomber'zosta�a w obo-
zie. O�wiadczy�a, �e jest za gor�co, a chce pojecha� z nimi wczesnym ran-
kiem. Kiedy odje�d�ali, Wilson spojrza� na ni�; sta�a pod wielkim drze-
wem, raczej �adna ni� pi�kna w tym r�owawym khaki, z ciemnymi w�o-
sami �ci�gni�tymi z czo�a i zebranymi w w�ze� opadaj�cy a� na szyj�
i twarz� tak �wie�� � pomy�la� � jak gdyby by�a w Anglii. Pomacha�a
do nich r�k�, gdy w�z przeje�d�a� przez kotlin� poro�ni�t� wysok� tra-
w� i skr�ca� mi�dzy drzewa, na ma�e wzg�rki pokryte g�stym buszem.
W buszu napotkali stado antylop impala i wysiad�szy z auta podeszli
starego koz�a o d�ugich, roz�o�ystych rogach, i Macomber zabi� go bardzo
udanym strza�em, kt�ry zwali� koz�a z odleg�o�ci dobrych dwustu jard�w
i zmusi� stado do oszala�ej ucieczki, przy czym zwierz�ta sadzi�y jedno
nad grzbietem drugiego d�ugimi, rozkraczonymi susami, tak niewiaro-
godnymi i napowietrznymi jak te, kt�re czasem daje si� we �nie.
� Dobry strza� � powiedzia� Wilson. � Bo to ma�y cel.
� Warte co� te rogi? � zapyta� Macomber.
� Doskona�e � odpar� Wilson. � Strzelaj pan tak dalej, a nie b�dzie
k�opot�w. ' �
� My�li pan, �e znajdziemy jutro bawo�y?
� Jest du�a szansa. Wychodz� na �er z samego rana i je�eli nam si�
poszcz�ci, mo�emy je z�apa� na otwartym.
� Chcia�bym jako� wymaza� t� histori� z lwem � powiedzia� Macom-
13
ber. � Nie bardzo jest przyjemnie, jak �ona widzi, �e cz�owiek robi co�
podobnego. , s
�Mnie by si� zdawa�o, �e jeszcze nieprzyjemniej jest tak si� zachowa�,
czy �ona widzi czy nie �� pomy�la� Wilson � albo gada� otym, kiedy ju�
si� sta�o." Powiedzia� jednak:
� Niech pan wi�cej'o tym nie my�li. Ka�dego mo�e wytr�ci� z r�wno-
wagi pierwszy lew. Ju� jest po wszystkim.
Ale tego wieczora, po kolacji i szklance whisky z wod� sodow�, wy-
pitej przy ognisku przed po�o�eniem si� do ��ka � kiedy Franciszek
Macomber, wyci�gni�ty na pryczy pod moskitier�, ws�uchiwa� si� w nocne
odg�osy � nie by�o po wszystkim. Ani nie by�o po wszystkim, ani si�
nie zaczyna�o. Trwa�o to w nim dok�adnie tak, jak si� zdarzy�o; niekt�re
momenty tkwi�y niezatarte w pami�ci, a on czu� nikczemny wstyd. Ale
silniej od wstydu czu� w sobie lodowaty, dr���cy strach. Strach nie ust�-
powa�, niby zimna, o�liz�a pr�nia w ca�ej tej pustce, .gdzie niegdy� by�a
jego pewno�� siebie � i to przejmowa�o go uczuciem md�o�ci. Strach by�
przy nim jeszcze teraz.
Zacz�o si� to wszystko ubieg�ej nocy, kiedy obudzi� si� i us�ysza� lwa
rycz�cego gdzie� nad rzeczk�. By� to g�os niski, zako�czony podobnym
do kaszlu pomrukiem,-kt�ry jakby rozlega� si� tu� za namiotem, i kiedy
Franciszek Macomber, zbudziwszy si� w�r�d nocy, pos�ysza� go � zl�k�
si�. �ona spa�a oddychaj�c spokojnie. Nie by�o nikogo, komu by m�g�
powiedzie�, �e si� boi, nikogo, kto by si� ba� razem z nim, le�a� wi�c sa-
motnie, nie znaj�c somalijskiego przys�owia, kt�re m�wi, �e cz�owiek
odwa�ny zawsze trzy razy czuje l�k przed lwem: gdy po raz pierwszy widzi
jego trop, gdy po raz pierwszy s�yszy jego ryk i gdy po raz pierwszy staje
z nim oko w oko. A potem, kiedy przed wschodem s�o�ca jedli w namio-
cie �niadanie przy �wietle latarni, lew zarycza� znowu i Franciszkowi
wyda�o si�, �e chyba jest na samym skraju obozu. ,..
� S�dz�c po g�osie, to jaki� stary wyga � powiedzia� wtedy Robert
Wilson podnosz�c wzrok znad w�dzonej ryby i kawy. ��Niech pan pos�u-
cha, jak kaszle.
� Czy on jest bardzo blisko?
� O jak�� mil� w g�r� rzeki.
� A zobaczymy go?
� Spr�bujemy.,
� To jego ryk niesie a� tak daleko? Wydaje si�, jakby by� w samym
obozie.
14
� Diabelnie daleko niesie � odpowiedzia� Robert Wilsoi*. � Dziwnie
daleko. Mam nadziej�, �e to kot wart kuli. Boyowie m�wi�, �e jest tu gdzie�
blisko jeden bardzo du�y.
� A je�eli dojd� do strza�u, to gdzie powinienem trafi�, �eby go unie-
ruchomi�?�spyta� Macomber. ,
� W �opatk� � odpar� Wilson. � W kark, je�eli pan zdo�a; Niech pan
strzela na ko��. �eby go zwali� z n�g.
� Mam nadziej�, �e uda mi si� ulokowa� kul� w�a�ciwie � powiedzia�
Macomber.
� Pan bardzo dobrze strzela. Niech pan si�,nie spieszy. Trzeba strzela�
na pewniaka. Liczy si� pierwsza wsadzona kula.
�� Jaka to b�dzie odleg�o��?
� Nie mam poj�cia. Lew ma w tej sprawie co� nieco� do powiedzenia.
Niech pan zaczeka, a� podejdzie do�� blisko na pewny strza�.
� Poni�ej stu jard�w?�spyta� Macomber.
Wilson szybko spojrza� na niego.
� Sto b�dzie prawie dobrze. Mo�e si� zdarzy�, �e b�dzie trzeba do-
pu�ci� go troch� bli�ej. Nie powinno si� ryzykowa� o wiele dalszego strza-
�u. Sto to przyzwoity dystans. Z tej odleg�o�ci mo�e go pan trafi�, gdzie
pan zechce. O, idzie Memsahib.
� Dzie� dobry � powiedzia�a. �� P�jdziemy za tym lwem?
� Jak tylko pani sko�czy �niadanie � odpowiedzia� Wilson. � Jak
si� pani czuje?
� Cudownie � odpar�a. � Jestem bardzo podniecona.
� P�jd� dopilnowa�, �eby wszystko by�o gotowe. � Wilson odszed�,
Kiedy odchodzi�, lew zarycza� znowu.
� Ha�a�liwy dra� � powiedzia� Wilson. � Zrobimy z tym koniec.
� Co ci jest, Franciszku? � spyta�a m�a pani Macomber.
� Nic.
� Owszem, co� si� z tob� dzieje � powiedzia�a. � Czym si� denerwujesz?
� Niczym � odpar�.
� Powiedz mi � spojrza�a na niego.� Niedobrze si� czujesz?
� To ten przekl�ty ryk � odpowiedzia�. � Wiesz, to tak trwa przez
ca�� noc.
� Dlaczego� mnie nie obudzi�? � spyta�a. � Pos�ucha�abym z roz-
kosz�. ' '
� Musz� zabi� tego drania � powiedzia� �a�o�nie Macomber.
� No, przecie� po to tu przyjecha�e�, prawda?
75
�Tak-. Ale jestem (Zdenerwowany. Ryk tej bestii dzia�a mi na nerwy,
� Wi�c jak powiedzia� Wilson, zabij go i zr�b koniec z tym rykiem.
� Tak, kochanie � odpar� Franciszek Macomber. � �atwo to powie-
dzie�, prawda?
� Chyba si� nie boisz? ;
� Oczywi�cie, �e nie. Ale zdenerwowa�o mnie s�uchanie tych ryk�w
przez ca�� noc.
� Zabijesz go wspaniale � powiedzia�a. �Jestem tego pewna. Strasz-
nie chc� to zobaczy�.
� Sko�cz �niadanie, to p�jdziemy.
� Jeszcze si� nie rozwidni�o �-zauwa�y�a. � �mieszna godzina.
W tej�e chwili z g��bi piersi lwa doby� si� j�kliwy, niespodziewanie
gard�owy, coraz to silniej wibruj�cy ryk, kt�ry zdawa� si� wstrz�sa� po-
wietrzem, a zako�czy� westchnieniem i ci�kim g�uchym pomrukiem.
� Wydaje si�, �e jest tu�-tu� � powiedzia�a �ona Macombera. ,
� Bo�e � szepn�� Macomber. � Nie mog� znie�� tego przekl�tego
ryku.
� To robi wielkie wra�enie.
� ,,Wra�enie"! To jest przera�aj�ce.
Nadszed� Robert Wilson szczerz�c z�by w u�miechu; ni�s� sw�j kr�tki,
brzydki, potwornie wielkokalibrowy, dwunastomilimetrowy sztucer Gibbs.
� Chod�my � powiedzia�. � Pana nosiciel ma ju� pa�skiego Spring-
fielda i du�y sztucer. Wszystko jest w samochodzie. Ma pan pe�ne kule?
� Mam.
� Jestem gotowa �o�wiadczy�a pani Macomber.
� Trzeba sko�czy� z tym harmiderem � zdecydowa� Wilson. � Sia-
daj pan na przedzie. Memsahib mo�e tu si��� razem ze mn�.
Wsiedli do samochodu i o pierwszym, szarym brzasku ruszyli mi�dzy
drzewami w g�r� rzeczki. Macomber otworzy� sztucer, stwierdzi�, �e s�
w nim kule z metalowymi �uskami, zatrzasn�� zamek i zabezpieczy� bro�.
Widzia�, �e r�ka mu dr�y. Pomaca� naboje, kt�re mia� w kieszeni, i prze-
sun�� palcami po tych, co tkwi�y w tulejkach na bluzie. Obr�ci� si� ku
tylnej �aweczce bezdrzwiowego pude�kowego auta, na kt�rej jego �ona
siedzia�a z Wilsonem; oboje byli u�miechni�ci z podniecenia, a Wilson
pochyli� si� do przodu i szepn��: ;
� Widzi pan, jak ptaki tam siadaj�? To znaczy, �e stary ju� odszed�
od Swego �cierwa.,
16
Po drugiej stronie Rzeczki, ponad drzewami, Macomber ujrza� kr���ce
i opuszczaj�ce si� s�py,
� Jest szansa, �e przyjdzie tu pi� � szepn�� Wilson. � Zanim si� po-
�o�y. Niech pan uwa�a.
Posuwali si� z wolna wzd�u� wysokiego brzegu rzeki, kt�ry tutaj opada�
stromo do jej kamienistego �o�yska, i jad�c kluczyli mi�dzy wielkimi drze-
wami. Macomber w�a�nie obserwowa� przeciwleg�y brzeg, gdy wtem uczu�,
�e Wilson chwyta go za rami�. W�z stan��.
� Jest � us�ysza� szept. � Przed nami, w prawo. Wysiadaj pan i wal.
Cudowny lew.
Macomber zobaczy� teraz lwa. Sta� prawie bokiem, ogromny �eb mia�
podniesiony i zwr�cony w ich stron�. Poranny wietrzyk, kt�ry wia� ku
nim, ledwie porusza� jego ciemn� grzyw�; lew wydawa� si� olbrzymi, w sza-
rym �wietle brzasku odcina� si� wyra�nie na tle zbocza, �opatki mia� ci�-
�kie, pot�ny tu��w g�adki i zwalisty.
� Jak to daleko? � spyta� Macomber podnosz�c sztucer.
� Jakie� siedemdziesi�t pi�� jard�w. Wysiadaj pan i strzelaj.
� Dlaczego nie mo�na strzela� st�d?
� Nie strzela si� do nich z wozu � szepn�� mu w ucho Wilson. � Wy-
siadaj pan. Nie b�dzie tak sta� ca�y dzie�.
Przez p�okr�g�y otw�r obok przedniego siedzenia Macomber zsun��
si� na stopie�, a potem na ziemi�. Lew ci�gle sta� patrz�c majestatycz-
nie i ch�odno na �w obiekt, kt�ry w jego oczach rysowa� si� tylko sylwetk�,
a by� p�katy niczym jaki� supernosoro�ec. Nie dolatywa� stamt�d �aden
zapach cz�owieka, wi�c obserwowa� .ten przedmiot poruszaj�c lekko z boku
na-bok ogromn� g�ow�. Potem, wci�� go obserwuj�c, bez l�ku, tylko z wa-
haniem, czy zej�� na brzeg i pi� maj�c naprzeciw siebie co� takiego, ujrza�
ludzk� posta�, kt�ra oderwa�a si� od niej, wi�c obr�ci� ci�ki �eb i ruszy�
ku zaro�lom, i wtedy us�ysza� rozdzieraj�cy trzask i poczu� grzmotni�cie
o�miomilimetrowego, trzynaste- i p�gramowego, pe�nego pocisku, kt�ry
wgryz� mu si� w bok i nag�ym, ognistym, piek�cym uczuciem md�o�ci
przedar� si� przez �o��dek. Lew pok�usowa� mi�dzy drzewami ku wyso-
kiej trawie i schronieniu, ci�ki, na wielkich �apach, rozko�ysany, ze zra-
nionym, pe�nym brzuchem, a wtedy trzask powt�rzy� si� znowu i min��
go rozszczepiaj�c powietrze. Potem trzasn�o raz jeszcze i poczu� uderze-
nie, kt�re r�bn�o go w dolne �ebra i przewierci�o na wylot, w paszczy
mia� nagle gor�c�, pienist� krew i pogalopowa� ku wysokiej trawie, gdzie
2�49 optwi.itki�
17
m�g� si� skuli� i ukry�, i czeka�, a� przynios� t� trzaskaj�c� rzecz do��
blisko, by mo�na by�o skoczy� i dopa�� cz�owieka, kt�ry j� trzyma�.
Macomber, wysiadaj�c z auta, nie my�la� o tym,''co prze�ywa lew, czu�
tylko, �e r�ce mu si� trz�s�, i gdy odchodzi� od wozu, prawie nie by� zdolny
porusza� nogami. Zesztywnia�y mu w udach, ale wyczuwa�, jak drgaj�
mi�nie. Podni�s� sztucer, wymierzy� w miejsce, gdzie g�owa lwa styka�a
si� z �opatk�, i nacisn�� spust. Nic si� nie sta�o, cho� ci�gn�� tak, i� po-
my�la�, �e palec mu si� z�amie. Wtedy przypomnia� sobie, �e bro� jest za-
bezpieczona, i kiedy j� opu�ci�, a�eby odbezpieczy�, post�pi� o jeden
zdr�twia�y krok naprz�d, a lew, widz�c jego sylwetk� ju� teraz oderwan�
od sylwetki auta, zawr�ci� i ruszy� k�usem. Macomber strzeli� i us�ysza�
g�uchy stuk, kt�ry �wiadczy�, �e kula trafi�a, ale lew szed� dalej. Macomber
strzeli� powt�rnie i wszyscy widzieli, jak pocisk wyrzuci� w g�r� gar��
ziemi za k�usuj�cym lwem. Strzeli� raz jeszcze, pami�taj�c, by zni�y� luf�,
rozleg�o si� uderzenie kuli, a lew przeszed� w galop i znikn�� w wysokiej
trawie, zanim Macomber zd��y� pchn�� r�czk� zamka do przodu.
Macomber sta� czuj�c mdlenie w �o��dku, dr�a�y mu r�ce, wci�� Jeszcze
trzymaj�ce wycelowanego Springfielda, a obok sta�a jego �ona i Robert
Wilson. Nie opodal dwaj nosiciele broni gadali co� do siebie w j�zyku
wakamba.
� Trafi�em go � powiedzia� Macomber. � Trafi�em dwa razy.
� Da� mu pan raz po mi�kkim, a raz gdzie� w prz�d � powiedzia� bez
entuzjazmu Wilson. Nosiciele mieli bardzo powa�ne miny. Ju� teraz mil-
czeli.
� Mo�e pan go i zabi��m�wi� Wilson.:� B�dziemy musieli Chwil�
poczeka�, zanim p�jdziemy si� przekona�. :
� Jak to?
� Powinien zes�abn��, nim zaczniemy go tropi�.
� Aha � szepn�� Macomber.
� Wspania�y lew � powiedzia� weso�o Wilson. � Tylko �e wlaz�
w paskudne miejsce.
� Dlaczego paskudne?
� Nie mo�na go wypatrzy�, p�ki si� na niego nie wejdzie.
� Och!
� Chod�my � powiedzia� Wilson. � Memsahib mo�e zosta� w aucie.
Musimy obejrze� �lady farby. ;
� Zosta� tu, Margot � zwr�ci�si� do �ony Macomber. W ustach mu
zasch�o i trudno mu by�o m�wi�.
18
� Dlaczego?
� Wilson tak powiedzia�.
s � Idziemy popatrze� � wyja�ni� Wilson. � Pani zostanie tutaj. St�d
nawet lepiej wida�. ;
;� Dobrze.
Wilson przem�wi� do kierowcy w j�zyku suaheli. Tamten kiwn�� g�o-
w� i powiedzia�:
� Tak, Bwana. .
Zeszli ze stromego zbocza, przeprawili si� przez rzeczk�, wymijaj�c
g�azy i prze�a��c przez nie, a. potem czepiaj�c si� wystaj�cych korzeni,
wdrapali si� na drugi brzeg i ruszyli wzd�u� niego, a� wreszcie znale�li
miejsce, gdzie lew k�usowa�, kiedy Macomber strzeli� po, raz pierwszy.
Na kr�tkiej trawie widnia�a ciemna krew, kt�r� nosiciele broni pokazali
�ody�kami zielska, po czym uciekli za nadbrze�ne drzewa.
� Co robimy? � spyta� Macomber.
� Niewielki mamy wyb�r � odpar� Wilson. � Nie mo�emy tu �ci�gn��
auta. Za stromo. Damy mu czas, �eby troch� zdr�twia�, a potem obaj
wejdziemy w zaro�la i poszukamy go.
� Nie mo�na by podpali� trawy? � spyta� Macomber.
� Za zielona.
� A mo�e pos�a� nagonk�? .
Wilson spojrza� na niego badawczo. ;
� Oczywi�cie, �e mo�na �powiedzia�. � Al� to w�a�ciwie morderstwo.
Widzi pan, my wiemy, �e lew jest ranny. Mo�na nap�dza� nie zranionego
lwa � ruszy za lada ha�asem � ale ranny lew b�dzie szar�owa�. Nie widzi
go si�, p�ki si� na niego nie wdepnie. Rozp�aszczy si� ca�kiem w takiej
kryj�wce, w kt�rej nie przypu�ci�by pan, �e mo�e schowa� si� zaj�c. Nie
bardzo wypada posy�a� ludzi na co� takiego. Kto� musi wtedy oberwa�.
� A nosiciele broni? . ., . ;
� O, ci p�jd� z nami. To jest ich shauri; podpisali na to zgod�, widzi
pan. Mimo to nie wygl�daj� na zbyt uradowanych, co? �
� Ja nie chc� tam wchodzi� � powiedzia� Macomber. Wyrwa�o mu
si� to, zanim si� spostrzeg�. ,,
� Ja te� nie � odpar� Wilson bardzo weso�o.� Ale naprawd� nie ma
wyboru. � A potem przysz�o mu co� do g�owy, zerkn�� na Macombera
i nagle zauwa�y�, �e ten si� trz�sie i ma �a�osny wyraz twarzy.
� Pan oczywi�cie nie musi i�� � powiedzia�. � Przecie� na tosi� mnie
anga�uje. Dlatego w�a�nie jestem taki kosztowny.
19
� To znaczy, �e pan by poszed� sam jeden? A czy nie mo�na go tak
zostawi�? � '
Robert Wilson, kt�ry by� ca�kowicie zaprz�tni�ty lwem i wynik�ymi
trudno�ciami i kt�ry w og�le nie my�la� o Macomberze poza tym, i� zauwa-
�y�, �e ma on troch� stracha, nagle poczu� si� tak, jakby otworzy� w hotelu
niew�a�ciwe drzwi i zobaczy� co� wstydliwego.
� Jak to?
� Dlaczego go po prostu nie zostawi�?
� To znaczy udawa� przed samym sob�, �e nie jest trafiony?
�'Nie. Ot, machn�� na niego r�k�.
�� Tego si� nie robi.
� Dlaczego?
� Po pierwsze, on z ca�� pewno�ci� cierpi. Po drugie, kto� inny mo�e
si� napatoczy� na niego.
� Rozumiem.
� Ale pan nie musi mie� z tym nic wsp�lnego.
� Wola�bym-'� powiedzia� Macomber. � Wie pan, ja si� zwyczajnie
boj�, � - .
� P�jd� pierwszy, kiedy wejdziemy w zaro�la � o�wiadczy� Wilson. �
Kongoni b�dzie tropi�. Pan niech si� trzyma za mn�, troch� z boku. Mo�li-
we, �e us�yszymy, jak mruczy. Je�eli go zobaczymy, strzelimy obaj. Niech
si� pan nic nie martwi. B�d� pana pilnowa�. Ale w�a�ciwie mo�e i lepiej,
�eby pan nie szed�. Nawet o wiele lepiej. Niech pan wraca do Memsahib,
a ja to przez ten czas za�atwi�.
� Nie, ja chc� i�� z panem � powiedzia� Macomber.
� W porz�dku � rzuci� Wilson. � Ale niech pan nie idzie, je�eli pan
nie ma ochoty. Teraz to znowu jest moje shauri.
� Chc� p�j�� � powiedzia� Macomber.
Siedli pod drzewem i zapalili papierosy.
� A mo�e by pan wr�ci� i porozmawia� z Memsahib, p�ki czekamy? �
zapyta� Wilson.
� Nie.
� To ja zawr�c� i powiem, �eby si� nie 'niecierpliwi�a.
� Dobrze � powiedzia� Macomber. Siedzia� tam, poc�c si� pod pa-
chami, w ustach mu zasch�o, w �o��dku mia� uczueie pustki i chcia� zebra�
si� na odwag� i powiedzie� Wilsonowi, �eby bez niego poszed� dobi� lwa.
Nie m�g� wiedzie�, i� Wilson by� w�ciek�y, �e wcze�niej nie zauwa�y� jego
strachu i nie odes�a� go do �ony. Kiedy tak siedzia�, nadszed� Wilson.
20
� Mam pa�ski du�y sztucer �oznajmi�. � Bierz pan. Chyba dali�my
mu dosy� czasu. Idziemy.
Macomber wzi�� du�y sztucer, a Wilson doda�:
� Niech pan si� trzyma mniej wi�cej pi�� jard�w za mn� po prawej
i robi dok�adnie to, co panu powiem. � Nast�pnie przem�wi� w j�zyku
suaheli do dw�ch nosicieli broni, kt�rzy wygl�dali jak obraz zgn�bienia.
� Chod�my � rzek�.
� M�g�bym si� napi� wody? � spyta� Macomber.
Wilson powiedzia� co� starszemu nosicielowi, kt�ry mia� u pasa ma-
nierk�; ten odpi�� j�, odkr�ci� pokrywk� i poda� Macomberowi. Macomber
wzi�� manierk� my�l�c, jaka wydaje si� ci�ka i jak w�ochaty i gruby jest
pod dotkni�ciem jej woj�okowy pokrowiec. Podni�s� j� do ust i spojrza�
na wysok� traw�, za kt�r� ros�y drzewa o p�askich koronach. Wiatr wia�
w tamt� stron� i trawa marszczy�a si� �agodnie pod powiewem. Spojrza�
na nosiciela broni i zauwa�y�, �e jego te� d�awi strach.
O trzydzie�ci pi�� jard�w od skraju trawy ogromny lew le�a� rozp�asz-
czony na ziemi. Uszy po�o�y� po sobie i jedynym jego ruchem by�o leciutkie
drganie w g�r� i w d� d�ugiego zako�czonego czarnym p�dzlem ogona.
Obr�ci� si� ku swoim prze�ladowcom, gdy tylko dotar� do tej kryj�wki;
mdli�o go od b�lu przenikaj�cego przez pe�ny brzuch i s�ab� od rany w p�u-
cach, od kt�rej za ka�dym oddechem wyst�powa�a mu na pysk rzadka
czerwona piana. Boki mia� wilgotne i rozpalone, muchy obsiad�y niewielkie
otwory pozostawione w jego p�owej sk�rze przez pe�ne pociski, du�e, ��te
�lepia, zw�one od nienawi�ci, patrza�y prosto przed siebie, mrugaj�c tylko
wtedy, gdy odzywa� si� b�l przy oddechu, pazury wpija�y si� w mi�kk�,
spieczon� ziemi�. Wszystko w nim � b�l, md�o�ci, nienawi��, ca�a po-
zosta�a jeszcze si�a � spr�a�o si� w najwy�sze przygotowanie do skoku.
S�ysza� rozmawiaj�cych ludzi, wi�c czeka� i zbiera� si� w sobie gotuj�c
si� do ataku, gdy tylko tamci wejd� mi�dzy trawy. Kiedy us�ysza� ich g�osy,
ogon jego wypr�y� si� i pocz�� uderza� o ziemi�, a gdy weszli na skraj traw,
lew zamrucza� ochryple i zaszar�owa�.
Kongoni, stary nosiciel id�cy na przedzie po �ladach krwi, Wilson, kt�ry
�ledzi� ka�dy ruch traw i trzyma� w pogotowiu sw�j wielki sztucer, drugi
nosiciel patrz�cy przed siebie i nas�uchuj�cy, a obok Wilsona Macomber
z nastawion� broni� � ledwie zdo�ali wej�� mi�dzy trawy, kiedy Macomber
us�ysza� zd�awiony krwi�, ochryp�y pomruk i ujrza� �wiszcz�cy p�d w g�sz-
czu. W nast�pnej chwili wiedzia� tylko, �e biegnie, �e gna dziko, w prze-
ra�eniu na otwart� przestrze�, ku rzeczce.
21
Us�ysza�ka-ra-w�rig!du�ego sztucera Wilsona i znowu drugi og�usza-
j�cy ka-ra-wong! � i obr�ciwszy si� zobaczy� lwa, wygl�daj�cego teraz
straszliwie, jakby z urwan� po�ow� �ba, pe�zn�cego ku Wilsonowi skra-
jem wysokiej trawy, podczas gdy ogorza�y m�czyzna repetowa� sw�j
kr�tki, brzydki sztucer i sk�ada� si� starannie; a potem z lufy doby� si�
jeszcze jeden gromowy ka-ra-wong! � i pe�zaj�cy, ci�ki, p�owy tu��w
lwa zesztywnia�. ogromna, rozharatana g�owa osun�a si� w prz�d i Ma-
comber, na polance, do kt�rej dopad�, stoj�c samotnie z nabitym sztu-
cerem w r�ku, podczas gdy dwaj czarni i jeden bia�y patrzyli na niego
ze wzgard�, wiedzia� ju�, �e lew nie �yje. Podszed� do Wilsona, a jego
wielki wzrost by� w owej chwili niby nagi wyrzut; Wilson spojrza� na niego
i spyta�: ;' � '� ! ' � '���'�;: '111' . ; : :
�'��� Chce pan zrobi� zdj�cia? '
;ia� Nie. � ' �� � ! �?�11 ' - � � � ��
Tylko tyle powiedziano do 'chwili, gdy znale�li si� przy samochodzie.
Wtedy Wilson odezwa� si�.
��Wspania�y lew. Boyowie �ci�gn� sk�r�. Mo�emy zosta� tu, w cieniu.
�ona Macombera nie spojrza�a na m�a ani on na ni�; siad� obok na
tylnej �aweczce samochodu, a Wilson zaj�� miejsce przy kierowcy. Raz
Macomber pochyli� si� i nie patrz�c wzi�� �on� za r�k�, ale j� cofn�a.
Spojrzawszy na drugi brzeg rzeczki, gdzie nosiciele �ci�gali sk�r� z lwa,
zrozumia�, �e musia�a widzie� wszystko. Kiedy tak siedzieli, wyci�gn�a
r�k� i po�o�y�a j� na ramieniu Wilsona. Ten obr�ci� si�, a wtedy przechy-
li�a si� przez niskie oparcie siedzenia i poca�owa�a go w usta.
� Ojej � powiedzia� Wilson, a jego twarz przybra�a barw� jeszcze
ciemniejsz� od przyrodzonej zapiek�ej czerwieni;
� Pan Robert Wilson � powiedzia�a pani Macomber. ���liczny,
czerwony pan Robert Wilson.
Znowu usiad�a przy Macomberze i spojrza�a na drugi brzeg, gdzie le�a�
lew ze stercz�cymi do g�ry, bia�o umi�nionymi, obna�onymi �apami, na
kt�rych znaczy�y si� �ci�gna, i bia�ym na�artym brzuchem. Murzyni �ci�-
gali z niego sk�r�. Wreszcie przynie�li j�, mokr� i ci�k�, zwin�li j�, przy-
siedli na tyle auta i w�z ruszy� z miejsca. Nikt nie powiedzia� ani s�owa
wi�cej do chwili, gdy znale�li si� w obozie.
Taka by�a historia lwa. Macomber nie wiedzia�, co czu� lew. nim rzuci�
si� na nich, ani te� w chwili gdy niewiarogodny cios dwunastomilimetro-
wego pocisku o pocz�tkowej sile uderzenia dw�ch ton ;trafi� go- w pysk,
ani co sprawi�o, �e i potem szed� naprz�d, kiedy drugie potworne r�bni�cie
22
zgruchota�o mu krzy�e, a on pe�zn�� dalej ku. tej trzaskaj�cej, grzmi�cej
rzeczy, kt�ra go zniszczy�a. Wilson wiedzia� o tym co� nieco� i wyrazi�
to m�wi�c tylko: ,,Wspania�y lew!", ale Macomber nie wiedzia�, co w og�le
mo�e czu� Wilson. Nie wiedzia� tak�e, co mo�e czu� jego w�asna �ona,
pr�cz tego jednego, �e mi�dzy nimi wszystko jest sko�czone.
�ona zrywa�a z nim ju� przedtem, ale to nigdy nie trwa�o d�ugo. By�
bardzo bogaty, mia� wkr�tce by� jeszcze bogatszy i wiedzia�, �e teraz ju�
go nie opu�ci. To by�a jedna z niewielu rzeczy, kt�re wiedzia� naprawd�,
Wiedzia� o tym, mia� tak�e pewn� wiedz� o motocyklach � to przysz�o
najwcze�niej � o samochodach, polowaniu na kaczki, �owieniu ryb �
pstr�g�w, �ososi i ryb morskich � o sprawach p�ci, kt�re zna� z ksi��ek,
wielu ksi��ek, zbyt wielu ksi��ek, o wszystkich grach sportowych, o psach,
troch� o koniach, o tym, co robi�, �eby mie� pieni�dze, wiedzia� o wi�kszo-
�ci rzeczy, kt�rymi zajmowa� si� jego �wiat, i o tym, �e �ona go nie opu�ci.
Niegdy� by�a wybitn� pi�kno�ci� i nadal by�a wybitn� pi�kno�ci� w Afryce,
ale ju� nie do�� wybitn� pi�kno�ci� w kraju, a�eby m�c porzuci� m�a
i poprawi� swoj� sytuacj�, i wiedzia�a o tym, i on te� o tym wiedzia�. Kie-
dy� przepu�ci�a okazj� porzucenia go i Macomber o tym pami�ta�. Gdyby
umia� lepiej radzi� sobie z kobietami, pewnie zacz�aby si� martwi�, ze
we�mie sobie now�, pi�kn� �on�, ale za du�o o nim wiedzia�a, �eby si� tym
przejmowa�. Pr�cz tego mia� zawsze wiele wyrozumia�o�ci, kt�ra wyda-
wa�a si� naj�adniejsz� jego cech�, o ile nie by�a najbardziej z�owrog�.
Wszystko razem wzi�wszy, uwa�ano ich za stosunkowo szcz�liw� par�
ma��e�sk�, jedn� z tych. kt�rych rozw�d jest cz�sto tematem plotek, ale
nigdy nie dochodzi do skutku, i jak pisa� prasowy kronikarz towarzyski,
�dodali posmaku przygody do swojej wci�� aktualnej i budz�cej
tyle zazdro�ci, romantycznej historii", wyruszaj�c na safari do kraju.
kt�ry by� znany pod nazw� Czarnej Afryki, p�ki Martinowie Johnsonowie
nie roz�wietlili go na srebrnych ekranach, poluj�c na Starego Simb�-lwa
i bawo�y, na Temba. czyli s�onia, i zbieraj�c r�wnocze�nie okazy dla Mu-
zeum Historii Naturalnej. Ten�e kronikarz donosi� w przesz�o�ci co naj-
mniej trzykrotnie, �e Macomberowie s� ju� ,,o krok" od rozwodu, co
rzeczywi�cie odpowiada�o prawdzie. Ale zawsze jako� to naprawiali. Ich
zwi�zek mia� zdrowe podstawy. Margot by�a zbyt pi�kna, aby Macomber
chcia� si� z ni� rozej��, a Macomber mia� za du�o pieni�dzy, aby Margot
mog�a go rzuci�, f
, By�o oko�o trzeciej nad ranem, kiedy Franciszek Macomber� kt�ry
przestawszy rozmy�la� o lwie zdrzemn�� si� troch�, potem si� ockn��; i za-
23
sn�� znowu� zbudzi� si� nagle, przera�ony, bo mia� sen, �e''stoi nad nim
lew z okrwawionym �bem. Pos�uchawszy chwil� z wal�cym sercem, u�wia-
domi� sobie, �e �ony nie ma na drugim ��ku polowym w namiocie. Z t�
�wiadomo�ci� przele�a� bezsennie dwie godziny.
Po up�ywie tego czasu �ona wesz�a do namiotu, unios�a moskitier� i w�liz-
n�a si� z lubo�ci� do ��ka.
� Gdzie� ty by�a? � zapyta� w ciemno�ciach Macomber.
� Halo � powiedzia�a. � Nie �pisz?
� Gdzie by�a�?
� Wysz�am odetchn�� troch� powietrzem.
� Odetchn�a� sobie. Jak cholera.
� A co ty chcesz, �ebym powiedzia�a, kochanie?
� Gdzie by�a�?
� Odetchn�� powietrzem.
�� Znalaz�a� nowe okre�lenie na t o. Jeste� dziwka.
� A ty jeste� tch�rz.
� Dobrze � powiedzia�. � I co z tego?
� Nic, je�eli o mnie idzie. Ale prosz� ci�, nie rozmawiajmy, kochanie,
bo jestem bardzo �pi�ca.
� My�lisz, �e ja wszystko znios�.
� Wiem, �e zniesiesz, m�j s�odki.
� Ot� nie.
� Prosz� ci�, kochanie, nie rozmawiajmy. Tak mi si� chce spa�.
� Mia�o ju� tego nie by�. Obiecywa�a�, �e nie b�dzie.
� No, ale teraz jest � odpowiedzia�a s�odko.
� M�wi�a�, �e jak wyjedziemy w t� podr�, nie b�dzie tego wi�cej.
Obieca�a�.
. � Tak, kochanie. Taki mia�am zamiar. Ale podr� popsu�a si� wczoraj.
Nie musimy o tym m�wi�, prawda?
� Nie czekasz d�ugo, kiedy masz przewag�, co?
; � Prosz� ci�, nie rozmawiajmy. Taka jestem senna, kochanie.
� Ja b�d� m�wi�.
� To nie zwracaj na mnie uwagi, bo ja id� spa�. � I zasn�a.
Do �niadania zasiedli we troje jeszcze przed �witem i Franciszek Ma-
comber stwierdzi�, �e spo�r�d wielu ludzi, kt�rych nienawidzi�, najbar-
dziej nienawidzi� Roberta Wilsona.
� Dobrze si� spa�o? � zapyta� go swoim gard�owym g�osem Wilson
nabijaj�c fajk�. �;
24
�A,panu?
� Pysznie � odpowiedzia� my�liwy.
�Ty draniu� pomy�la� Macomber. � Ty bezczelny draniu."
�A wi�c go-obudzi�a wracaj�c � my�la� Wilson i patrzy� na tych dwoje
swymi p�askimi, zimnymi oczami. � No c�, dlaczego nie pilnuje �ony?
Co on sobie wyobra�a? �e jestem jakim� cholernym �wi�tym z gipsu?
Niech j� trzyma tam, gdzie jej miejsce. To jego w�asna wina."
� My�li pan, �e znajdziemy bawo�y? � zapyta�a Margot odsuwaj�c
kompot z moreli.
� Mo�liwe � odpar� Wilson i u�miechn�� si� do niej. � Dlaczego
pani nie chce zosta� w obozie?
� Za nic � powiedzia�a.
� Mo�e by pan kaza� �onie zosta�? � zapyta� Wilson Macombera.
� Niech pan sam jej ka�e � odpar� zimno Macomber.
� Nie bawmy si� w rozkazywanie ani te� � zwracaj�c si� do Macom-
bera � w �adne g�upstwa, Franciszku � powiedzia�a Margot bardzo
mi�ym tonem.
� Got�w pan? � zapyta� Macomber.
� Ka�dej chwili � odpowiedzia� Wilson. � Chce pan, �eby Memsahib
pojecha�a z nami?
� Albo to nie oboj�tne, czy ja chc�, czy nie?
,,Niech to wszyscy diabli wezm� � pomy�la� Robert Wilson. � Niech-
�e to diabli. Wi�c to tak b�dzie teraz wygl�da�o. No wi�c, tak b�dzie wy-
gl�da�o." , ,
� Rzeczywi�cie oboj�tne �powiedzia�. .... , : ;
� Czy pan na pewno nie wola�by zosta� z ni� w 0'bozie i da� mi samemu
zapolowa� na bawo�y?�spyta� Macomber. -;k
� Tego nie mog� zrobi� � powiedzia� Wilson. r� Na pana miejscu
nie gada�bym bzdur.
� Nie m�wi� bzdur. Czuj� obrzydzenie.
� To kiepskie s�owo: ,,obrzydzenie".
� Franciszku, prosz� ci�, czy nie m�g�by� m�wi� z sensem? � spyta�a
pani Macomber.
� M�wi� a� za bardzo z sensem � odrzuci� Macomber. � Widzia�a�
kiedy tak ohydne jedzenie? ;'
� Co� nie w porz�dku zjedzeniem? � zapytaj spokojnie Wilson.
� Tak samo jak ze wszystkim.
25
� We� si� pan w gar�� � powiedzia� bardzo spokojnie Wilson. � Do
sto�u us�uguje boy, kt�ry rozumie troch� po angielsku.
� Cholera z nim. <t /:
Wilson wsta�- i pykaj�c z fajki odszed� rzuciwszy 'kilka s��w w j�zyku
suaheli jednemu z nosicieli broni,'kt�ry na niego czeka�. Macomber nadal
siedzia� z �on� przy stole. Wpatrywa� si� w swoj� fili�ank� kawy.
� Je�eli zrobisz scen�, to ci� rzuc�, kochanie� powiedzia�a spokojnie
Margot.
� Nie, nie rzucisz.
.�' Spr�buj, to zobaczysz.
� Nie rzucisz mnie.
� Nie � powiedzia�a. � Nie rzuc� ci�, a ty b�dziesz si� grzecznie zacho-
wywa�. ,., \,; , : ^.,, , .,� ,^ � �,
� Grzecznie si� zachowywa�? Te� spos�b m�wienia! Grzecznie si�
zachowywa�. ,,
� Tak. Grzecznie.
� Dlaczego t y tego nie spr�bujesz?
� Pr�bowa�am od dawna. Od tak dawna.
� Nienawidz� tej czerwonej �wini � powiedzia� Macomber. � Nie
mog� n'a niego patrze�.
� On jest naprawd� bardzo mi�y.
� Ach, zamknij si� � nieomal krzykn�� Macomber.
W�a�nie w tej chwili zajecha� samoch�d i stan�� przed namiotem-ja-
dalni�; wysiad� z niego kierowca i dwaj nosiciele broni. Wilson podszed�
i spojrza� na m�a i �on� siedz�cych przy stole.
� Jedziemy zapolowa�? � spyta�.
� Tak � odpar� Macomber wstaj�c. � Tak.
� Lepiej we�cie pa�stwo swetry. W wozie b�dzie ch�odno.
� W�o�� sk�rzan� kurtk� � rzek�a Margot.
� Ma j� boy � powiedzia� do niej Wilson. Siad� na przedzie obok
kierowcy, a Franciszek Macomber i jego �ona milcz�c zaj�li miejsca na
tylnym siedzeniu.
�Mam nadziej�, �e temu durniowi nie przyjdzie na my�l, �eby kropn��
mi w �eb � my�la� Wilson. � Jednak kobiety s� zawad� na safari."
O szarym brzasku samoch�d potoczy� si� w d�, przejecha� przez rzeczk�
kamienistym brodem, a potem wspi�� si�, przechylony, na stromy brzeg,
gdzie Wilson kaza� ubieg�ego dnia przekopa� drog�, a�eby mogli dotrze�
do bujnie zalesionego, pofalowanego terenu po drugiej stronie.
. "
�Dobry ranek" � my�la� Wilson. Rosa by�a obfita i kiedy ko�a toczy�y
si� po trawie i niskich krzewach, czu� zapach mia�d�onych li�ci. Wo� ta
przypomina�a werben� i mi�y mu by� ten wczesnoporanny zapach rosy
i zgniecionych paproci, i widok pni drzewnych czerniej�cych w porannej
mgle, kiedy samoch�d jecha� bezdro�n�, do parku podobn� okolic�.
Usun�� teraz z my�li tych dwoje na tylnym siedzeniu i zastanawia� si�
nad bawo�ami. Te, kt�rych szuka�, siedzia�y za dnia w g�sto zaro�ni�tych
moczarach, gdzie niepodobna by�o doj�� do strza�u, ale noc� wychodzi�y
�erowa� na otwartej przestrzeni; je�eli wi�c zdo�a wjecha� autem mi�dzy
nie a ich bagna, Macomber b�dzie mia� du�� szans� spotka� bawo�y na
otwartym. Wilson nie mia� ochoty polowa� z Macomberem w g�szczu
na bawo�y. Nie mia� w og�le ochoty polowa� z Macomberem ani na ba-
wo�y, ani na cokolwiek innego, ale by� zawodowym my�liwym i w swoim
czasie polowa� ju� z r�nymi cudakami. Je�eli dzi� zdob�d� bawo�u, to
zostanie jeszcze tylko nosoro�ec, i ten nieborak sko�czy ze swoj� niebez-
pieczn� gr�, i wszystko mo�e si� jako� u�o�y. On sam nie b�dzie mia� wi�-
cej nic wsp�lnego z t� kobiet�, a Macomber przejdzie i nad tym do po-
rz�dku. Najwyra�niej musia� ju� prze�ywa� wiele podobnych historii.
Biedny �amaga. Widocznie jako� potrafi godzi� si� z takimi rzeczami.
No c�, psiakrew, to wina tego niedo��gi.
Robert Wilson zabiera� na safari podw�jne ��ko polowe, a�eby m�c
korzysta� z ka�dej gratki, jaka by mu si� nadarzy�a. Pracowa� dla spe-
cjalnej klienteli, mi�dzynarodowej, rozwi�z�ej sfery ludzi zabawiaj�cych
si� sportem, w kt�rej kobiety nie uwa�a�y, �e dostaj�, co nale�y, za swoje
pieni�dze, je�eli nie dzieli�y owego polowego ��ka z zawodowym my�li-
wym. Gardzi� tymi lud�mi, kiedy przebywa� z dala od nich, chocia� wy-
dawali mu si� do�� mili w codziennym obcowaniu, ale �y� z nich i p�kigo
zatrudniali, ich prawid�a post�powania by�y jego prawid�ami.
Obowi�zywa�y go we wszystkim pr�cz my�listwa. Mia� w�asne prawid�a
dotycz�ce zabijania i tamci mogli albo si� do nich stosowa�, albo te� naj��
sobie kogo innego. Wiedzia� r�wnie�, �e oni wszyscy szanuj� go za to.
A jednak ten Macomber jest jaki� dziwny. Jest, do diab�a. Tylko ta �ona.
W�a�nie, �ona. Hm, �ona. No, trzeba da� z tym spok�j. ,,
Obejrza� si� na nich. Macomber siedzia� ponury i w�ciek�y. Margot
u�miechn�a si� do Wilsona. Wygl�da�a dzi� m�odziej, niewinni�j,bardziej
�wie�o i jako� nie tak zawodowo pi�knie.
�B�g jeden wie, co ona tam ma w sercu � pomy�la� Wilson. � Niewiele
m�wi�a dzi� w nocy. Ale mi�o by�o na ni� patrze�."
^ ^7
Samoch�d wspi�� si� na �agodn� pochy�o��, przejecha� mi�dzy drzewa-
mi, a potem wysun�� si� na trawiast�, do prerii podobn� polan� i jecha�
jej skrajem, w cieniu drzew; kierowca prowadzi� powoli, a Wilson bacznie
�ledzi� polan� i jej przeciwleg�� stron�. Zatrzyma� w�z i zbada� teren przez
lornetk�. Nast�pnie da� znak kierowcy, by jecha� dalej, i w�z powoli ru-
szy� naprz�d, wymijaj�c dziury poryte przez dzikie �winie i b�otne zamki
wybudowane przez mr�wki. I wtedy Wilson, patrz�c na polan�, obr�ci�
si� nagle i powiedzia�:
� Jak Boga kocham, s�!
I kiedy samoch�d skoczy� naprz�d, a Wilson powiedzia� co� szybko
do kierowcy w j�zyku suaheli, Macomber, spojrzawszy we wskazane miej-
sce, zobaczy� trzy olbrzymie, czarne zwierz�ta, kt�re w swej pod�u�nej
masywno�ci wydawa�y si� nieledwie cylindryczne, niby wielkie, czarne
wagony-cysterny, a teraz p�dzi�y galopem wzd�u� przeciwleg�ego skraju
polany. Galop ten wypr�a� ich szyje i tu�owie; Macomber widzia� za-
darte, roz�o�yste, czarne rogi, kiedy tak gna�y z wyci�gni�tymi �bami,
kt�re nie porusza�y si� wcale.
� Trzy stare byki � powiedzia� Wilson, � Przetniemy im drog�, zanim
dopadn� do b�ota. : ; ,
W�z mkn�� przez polan� jak szalony, z szybko�ci� czterdziestu pi�ciu
mil na g