1949

Szczegóły
Tytuł 1949
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1949 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Czas w piekle" autor: Jack Higgins Rozdzia� pierwszy Tu� po czwartej, gdy pierwszy brzask przes�czy� si� proz bambusowe pr�ty nad jego g�ow�, deszcz znowu zacz�� pada�. Najpierw powoli, potem coraz silniej, a� wreszcie pruszed� w pot�n� ulew�, przed kt�r� nie by�o ucieczki. Stan Egan skuli� si� w k�cie. D�onie wsun�� pod pachy, przycisn�� ramiona do cia�a, staraj�c si� zmniejszy� do minimum straty ciep�a; cho� po czterech dniach w�a�ciwie niewiele ju� by�o do stracenia. J&~na mia�a cztery stopy kwadratowe powierzchni i nawet gdyby chcia�, nie m�g�by si� ~Vsniej po�o�y�. Przypomnia�a mu si� proczytana gdzie� informacja; �e �po�r�d zwierz�t jedynie goryle k�ad� si� bez op�r�w we w�asnych odchodach. Wprawdzie jeszcze nie osi�gn�� tego stanu, ale ju� od dawna przywyk� do smrodu. By� na bosaka, ale pozostawiono mu jego ~ii~�ltuj�c� bluz� i spodnie. Okr�cona wok� g�owy chusta'koloru khalc~~l~~zy�a turban, podobny do tych, jakie nosi si� na pustyni. Pod napi�t�"sk�r� jego wymiarowanej twarzy wida� by�o wyra�nie wydatne ko�ci policzkowe. Jtgo bladoniebies- kie oczy by�y zupe�nie bez wyrazu, gdy siedzia� na deszczu padaj�cym proz bambusowe pr�ty znajduj~ce s�� dwana�cie st�p nad jego g�ow�. Od czasu do czasu od mokrych, glinianych �cian odrywa�y si� grudy ziemi i spada�y do wody, kt�ra pokrywa�a ju� dno jamy trry- albo czterocalow� warstw�. Cuka�; oboj�tny na wszystko, a� wreszcie `us�ysza� odg�os krok�w i st�umione przez deszcz pogwizdywanie. M�czyzna, kt�ry pojawi� si� nad nim, mia� na sobie przypominaj�cy jego mundur: str�j maskuj�cy, ale o nieco innym wzorze ochronnego nadruku wprowadzonym proz wojska radzieckie w czasie okupacji Afganistanu. Na ko�nierzu mia� dystynkcje 7 sier�anta, a nad daszkiem jego czapki widnia�a czerwona gwiazda armii radzieckiej i odznaka 81 pu�ku powietrzno-desantowego. Egan rozpozna� wszystkie szczeg�y, gdy� na tym polega�o jego zadanie. Patrzy� do g�ry i czeka� w milczeniu. Sier�ant trzyma� w jednej r�ce karabinek automatyczny AKM, a w drugiej wojskow� racj� �ywno�ciow� uwi�zan� na kawa�ku szpagatu. - Ci�gle z nami? - zapyta� weso�o po angielsku i odstawi� AKM . na bok. - Mokro pewnie tam u ciebie na dole, co? - Egan nic nie odpowiedzia�. - I wci�� nie masz ochoty rozmawia�? No c�, jeszcze zechcesz, przyjacielu. W ko�cu wszyscy zaczynaj� m�wi�. - Sier�ant opu�ci� puszk� przez bambusow� krat�. - �niadanie. Dzisiaj tylko kawa, ale nie chcemy, �eby� zbyt nabra� si�. Egan wzi�� puszk� i otworzy� j�. Rzeczywi�cie, by�a w niej kawa, nieoczekiwanie gor�ca, paruj�ca, w wilgotnym powietrzu. Opanowa� md�o�ci, o kt�re przyprawia� go sam jej zapach. W �aden spos�b nie by� w stanie tego wypi� i ci, co go tu trzymali, doskonale o tym wiedzieli. - Ale ty, oczywi�cie - roze�mia� si� sier�ant - pijasz tylko herbat�. Jaka szkoda. - Rozpi�� guziki spodni i odla� si� w d�, przez pr�ty. -'- Wi�c mo�e napijesz si� tego, dla odmiany? i Egan nie m�g� si� uchyli�. Po prostu siedzia� w kucki w k�cie i patrz,Ir~ bez .s�owa w g�r�. Sier�ant podni�s� AKM. - Za pi�� minut j~itq z powrotem i spodziewam si�, �e zobacz� puszk� czy�ciutk�. .. B� grzeczny i wypij, bo ci� ukarz�. Odszed�, a, Egan wci�� czeka� z maluj�cym si� na twarzy wyrazem napi�cia. Kiedy odg�os krpk�w sier�anta ucich�, podni�s� si�. Pi�� rmnut: tego jedyna szansa. Zerwa� z g�owy chust� i okaza�o si�, �e w ca.�odxs pozosta�a tylko jej widoczna cz��. Reszta, w ci�gu nocy podarta n� pa8ki i starannie spleciona, zosta�a powi�zana w prymitywn� lin�. Szybko umocowa� j� pod ramionami, na�o�y� na szyj� p�tl�, a swobo tiy; ~COniec liny chwyci� z�bami. Opar� si� plecami o jedn� �ciank� jamy, stopami o drug� i zacz�� wspina� do miejsca, z kt�rego m�g� si�gn�� r�k� bambusowych pr�t�w. Wyj�� koniec liny spomi�dzy zaci�ni�tych z�b�w, owin�� wok� dw�ch pr�t�w i zawi�za� mocno. . Tylko szum pa;daj�oego deszczu zak��ca� cisz�. Nadchodz�cego sier�anta ~ du�ej odleg�o�a. Odczeka� jeszcze kilka sekund, potem podkurczy� dogi, odrywaj�c je od �cianki i wydaj�c g�o�ny okrzyk, spad� na d�. Bambus nad jego g�ow� wygi�� si�, a cia�o zako�ysa�o mocno, ,` .pyguj�c w g�r� i w d�. Pochyli� g�ow� na bok tak, by wida� by�o p�tl� wok� karku i przymkn�� oczy. Podtrzymuj�ca go lina wpija�a mu si� pod ramionami. Wyczu�, �e sier�ant znalaz� si� tu� nad nim. Us�ysza� okrzyk przera- �enia. �o�etierz przykl�kn��, zza cholewy buta wyci�gn�� spadochroniarski n�, wsun�� go przez pr�ty i przeci�� lin�. Egan spad� bezw�adnie, odbijaj�c si� od �cian i zwali� w zgromadzone na dnie wod� i nieczysto�ci. Le�a� i czeka�. Wreszcie us�ysza�, jak sier�ant odsuwa nad nim krat� i opuszcza bambusow� drabink�. Stra�nik szybko zszed� na d� i przykucn��. - Ty durny sukinsynu! - rzek� odwracaj�c go na plecy. Egan uni�s� r�ce do g�ry i sk�adaj�c d�onie w pi�ci feniksa, wysuni�tymi do przodu kostkami �rodkowych palc�w uderzy� sier�anta w kark poni�ej uszu. �o�nierz nie zdo�a� nawet krzykn��. Z cichym jakiem wywr�ci� oczy i natychmiast straci� przytomno��: Sean w kilka sekund zdj�� mu buty, na�o�y� je i szybko �asznurowa�. Potem wcisn�� g��boko na oczy czapk� z czerwon� gwiazd� i ostro�nie wspi�� si� na drabink�. Polana by�a pusta. Nad drzewami, w miejscu gdzie znajdowa� si� znany mu z pierwszego przes�uchania dom, unosi�a si� smuga dymu. Dalej, za lasem, w odleg�o�ci oko�o �wierci mili, p�yn�a rzeka. Gdy si� przez ni� przeprawi, b�dzie bezpieczny, droga do odleg�ych g�r stanie przed nim otworem. Podni�s� AKM i popatrzy� na widniej�ce nad lasem ich o�nie�one szczyty. Potem wszed� mi�dzy drzewa. Jakie� pi��dziesi�t jard�w dalej by� roaCi�gni�ty potykasz. Przekroczy� go ostro�nie. Nast�pny znajdowa� si� w odleg�o�ci zaledwie kilku sfbp. Zapewne tamci uwa�ali, �e tak blisko nikt nie b�dzie si� go spodziewa�. Egan przeszed� uwa�nie i nad nim, a potem ruszy� przez si�gaj�ce mu do pasa, mokre od deszczu paprocie. Wydosta� si� to jeszcze nie wszystko. Najtrudniej jest nie da� si� z�apaE. Ta stara dewiza SAS przelecia�a mu przez my�l w�a�nie w chwili, gdy drzewa po prawej stronie eksplodowa�y. To nie by�a mina, w przeciwnym razie rozerwa�oby go na strz�py. Raczej �adunek sygnalizacyjny systemu alarmowego zdetonowany przez umiesz- czony tu� przy powierzchni ziemi elektroniczny czujnik. Potwierdzi� to natychmiast �a�obny ryk syreny dobiegaj�cy z�a drzew od strony farmy. Uj�� mocniej AKM trzymaj�c go na wysoko�ci piersi i pop�dzi� przez paprocie. Wyczu� ruch z lewej strony. Spomi�dzy drzew wybieg� mu na spotkanie ubrany w maskuj�cy kombinezon cz�owiek z pochylon� g�ow�. 9 Gdy zbli�yli si� do siebie, Egan zrobi� unik i przykl�kn�� na jedno kolano wysuwaj�c drug� nog� do przodu. M�czyzna potkn�� si� i upad�. Egan poderwa� si�, kopn�� go w skro� i ruszy� dalej. Poczu� b�l w lewym kolanie, ale to go jedynie zdopingowa�o. Bieg� w�r�d tworz�cych tu niemal d�ungl� paproci, przyspieszaj�c w miar�, jak stok stawa� si� coraz bardziej stromy. Wypad� na niewielk� polank� i w tym samym momencie z drugiej strony wyskoczy�o spo�r�d drzew trzech nast�pnych �o�nierzy. Bieg� przed siebie nie wahaj�c si�. Poci�gn�� seri� z AKM, wyr�n�� kolb� w twarz jednego, uderzeniem ramienia zbi� z n�g drugiego i wpad� mi�dzy drzewa. P�dzi� bardzo szybko, coraz bardziej trac�c r�wnowag�. Podni�s� si� i znowu ruszy� naprz�d. Sk�d� blisko dobiega� warkot �mig�owca, ale pogoda sprzyja�a Eganowi - maszyna nie b�dzie mog�a opu�ci� si� zbyt nisko. W prze�wicie mi�dzy drzewami widzia� ju� na wp� przes�oni�t� mg�� i deszczem rzek�. Czu� ucisk w piersi, lewe kolano bola�o go jak przypiekane ogniem, ale wci�� bieg� przed siebie, ze�lizguj�c si� po stromej skarpie i wreszcie dotar� do rzeki. Gdy podni�s� si� na nogi, kto� wyskoczy� z g�stwiny paproci i r�bn�� go kolb� karabinu w nerki. B�l wygi�� Egana do ty�u i w tej samej sekundzie napastnik prze�o�y� mu karabin nad g�ow� i przycisn�� mu go do gard�a. Sean upu�ci� sw�j AKM i obcasem przejecha� po goleni dusz�cego go cz�owieka. Rozleg� si� okrzyk b�lu, a gdy ucisk karabinu na jego gardle zel�a�, uderzy� gwa�townie ty�em g�owy w twarz stoj�cego za nim przeciwnika i natych- miast potem zada� mu kr�tki, ostry cios lewym �okciem. Gdy si� odwraca�, kolano zawiod�o go ca�kowicie, nogi ugi�y si� pod nim i obcy �o�nierz z twarz�, kt�r� ciekn�ca z rozbitego nosa krew zmieni�a w krwaw� mask�, waln�� Egana kolanem prosto w z�by, przewracaj�c go na plecy. Potem skoczy� z nog� przygotowan� do zadania ciosu obcasem z g�ry w twarz le��cego. Egan schwyci� uniesion� nad nim stop� i przekr�ci� gwa�townie; odrzucaj�c �o�nierza na bok. Gdy przeciwnik usi�owa� si� podnie��, Egan, kt�ry zdo�a� ju� przykl�kn�� na zdrowym kolanie, zada� mu straszliwy cios poni�ej �eber. �o�nierz z j�kiem opad� do ty�u. �mig�owiec by� ju� niedaleko, jeszcze bli�ej rozlega�y si� ludzkie g�osy i szczekanie ps�w. Egan podni�s� AKM i poku�tyka� nad brzeg rzeki. Mg�a by�a tu tak g�sta, �e nie by�o wida� przeciwleg�ego brzegu. Wezbrana deszczem woda mkn�a tu� obok, br�zowa, pokryta p�atami piany. Nurt by� szybki, zbyt szybki nawet dla najsilniejszego p�ywaka, 10 a woda tak zimna, �e szanse prze�ycia w nici by�y niewielkie. Poszed� dalej wzd�u� brzegu. Woda przybra�a tu kilka st�p i nie opodal na powierzchni unosi�o si� drzewo z ga��ziami zapl�tanymi w zatopione krzewy. Zrozumia�, �e to jedyna szansa. Wskoczy� do wody -- g�osy rozlega�y si� ju� bardzo blisko --- i pop�yn�� w stron� drzewa. Pchn�� je z ca�ej si�y. Przez chwil� mia� wra�enie, �e nawet nie drgn�o, ale nagle okazaio si�, �e p�ynie jednak swobodnie, porwane pr�dem. Gdy Egan chwyci� si� ga��zi, AKM poszed� na dno. Na brzegu pojawili si� ludzie i szczekaj�ce psy. Rozleg�a si� seria z broni maszynow�j, ale on by� ju� po�rodku nurtu, zakryty zas�on� z deszczu i mg�y. Nigdy dot�d nie by�o mu tak zimno. Czu�, jak stopniowo t�piej� jego zmys�y. Nie odczuwa� ju� nawet b�lu w kolanie. Pr�d chyba os�ab� i Egan wraz z drzewem dryfowa� teraz wolno, otulony mg��. �mig�owiec kilkakrotnie przelecia� nad jego g�ow�, ale nie tak nisko, by przysporzy� mu k�opot�w. Po chwili odlecia�. Panowa�a cisza, zak��cana jedynie bulgotaniem wody i pluskiem padaj�cego deszczu. Rzeka stanowi�a jego ostatni� szans�, z kt�rej jednak nie b�dzie w stanie d�ugo korzysta�, zimno bowiem przenika�o go do szpiku ko�ci. Zacz�� mocniej uderza� w wod� nogami. Wci�� trzyma� si� drzewa popychaj�c je w stron� drugiego brzegu. Czu� si� coraz bardziej wyczerpany, ale nie przestawa� p�yn��. S�ysza� najpierw tylko sw�j ci�ki oddech, a potem dotar�o do niego co� jeszcze. By� to dobiegaj�cy z ty�u g�uchy, st�umiony warkot. Gdy odwr�ci� si� i spojrza� za siebie przez rami�, z otaczaj�cej go mg�y wy�oni�a si� motor�wka i wsun�a dzi�b mi�dzy ga��zie. Na jej pok�adzie by�o z p� tuzina �o�nierzy, ale tylko jeden z nich sta� wyprostowany, a potem przechyli� si� przez reling, �eby przyjrze� mu si� z g�ry. By� to oficer �redniego wzrostu, w wieku trzydziestu paru lat, stosunkowo m�ody jak na podpu�kownika. Mia� z�amany kiedy� dawno nos, ciemne, uwa�nie patrz�ce oczy i czarne w�osy, o wiele za d�ugie w �wietle wszelkich regulamin�w wojskowych. Ubrany by� w maskuj�c� bluz� i be�owy beret z oficersk� odznak� SAS - skrzyde�kami ze srebrnego filigranu oraz pu�kow� dewiz�: Kto �miany, zwyci�a, obszyt� czerwon� lam�wk� na niebieskim tle. Wyci�gn�� silne r�ce, �eby wydoby� Egana z wody. - Pu�kowniku Villiers - odezwa� si� s�abym g�osem Sean. - Nie spodziewa�em si�, �e pana tu zobacz�. ' - Jestem twoim kontrolerem, Sean - odpowiedzia� Villiers. 11 - Chyba zawali�em �wiczenie. - Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e by�e� cholernie dobry - pu�kownik u�miechn�� si� z wdzi�kiem. - A teraz zabierzemy ci� st�d. 22 pu�k Special Air Service to najprawdopodobniej najbardziej elitarna jednostka wojskowa na �wiecie. S�u�� w nim wy��cznie ochotnicy, kt�rych dob�r prowadzony jest tak rygorystycznie, ie do�� cz�sto jedynie dziesi�� procent kandydat�w jest w stanie si� do niego zakwalifikowa�. Ostatni� pr�b� kwalifikacyjn� jest marsz na wytrzyma�o��. W ci�gu dwudziestu godzin nale�y z osiemdziesi�cioma funtami wyposa�enia pokona� odleg�o�� czterdziestu pi�ciu mil na obszarze Brecon Becaons w Walii, jednego z najtrudniejszych teren�w w Wielkiej Brytanii. Dla wielu bior�cych w niej udzia� pr�ba ta by�a niemal zab�jcza. Tony Villiers sta� przy oknie domu na farmie i patrzy� na widoczn� za drzewami, smagan� deszczem rzek� Wye. My�la� o cz�owieku, kt�ry niedawno by� o krok od �mierci. - M�j Bo�e, przy takiej pogodzie jak dzisiaj to miejsce jest rzeczywi�cie paskudne - rzek�. M�ody oficer siedz�cy przy biurku za plecami Villiersa u�miechn�� si�. Napis na umieszczonej przed nim tabliczce g�osi�, �e jest to kapitan Daniel Warden, komendant kurs�w sprawno�ciowych w Brecon. Z Vil- liersem ��czy�a go nie tylko s�u�ba w SAS. Obaj byli tak�e oficerami Grenadier�w Gwardii. Otworzy� le��c� przed nim teczk�. - Mam tu wydruk danych komputerowych o Eganie, sir. Rzeczywi�- cie niezwyk�y facet. Military Medal za odwag� na polu walki w Irlandii. Uzasadnienia nie podano. - Znam je - odpar� Villiers. - Pracowa� wtedy ze mn�. W kon- spiracji. W South Armagh. -- Distinguished Conduct Medal za Falklandy. Ci�ko ranny. Osiem miesi�cy w szpitalu. Lewe kolano zast�pione protez� z plastyku, nie- rdzewnej stali i czego� tam jeszcze. M�wi po francusku, w�osku i irlan- dzku. To co� nowego. , - Jego ojciec by� Irlandczykiem - wyja�ni� Villiers. - Jeszcze jeden interesuj�cy szczeg�. Ucz�szcza� do zupe�nie pxzy~ zwoitej prywatnej szko�y �redniej - doda� Warden. - Do Dulwich College. Podobnie jak Villiers by� absolwentem Old Eton i pu�kownik doci~� 12 mu lekko. - Nie b�d� snobem, Danielu. To bardzo dobra szko�a. W ka�dym razie by�a wystarczaj�co dobra dla Raymonda Chandlera. - Doprawdy, sir? Nie wiedzia�em. S�dzi�em, �e Chandler by� Amerykaninem. - Oczywi�cie, �e -by� Amerykaninem, idioto. - Villiers podszed� do biurka, nala� sobie herbaty z porcelanowego dzbanka i usiad� na krze�le przy oknie. - Pozw�l, �e udziel� ci dok�adnych informacji o Seanie Eganie. To dane z Grupy Cztery i z pewno�ci� nie ma ich w twoim komputerze. Znajdziesz tam wiele interesuj�cych szczeg��w. Zacznijmy od tego, �e ma do�� niezwyk�ego wujaszka. Mo�e o nim s�ysza�e�? Niejaki Jack Shelley. - Ten gangster? - skrzywi� si� Warden. - By� nim dawno temu. Niegdy� r�wnie wa�ny jak bracia Kray i gang Robinsona. Bardzo lubiany w londy�skim East Endzie. Ludowy bohater. Robin Hood w Jaguarze. Zrobi� pieni�dze na hazardzie, nocnych klubach, �opiece" itp. �adnych �wi�stw w rodzaju narkotyk�w czy prostytucji. I by� m�dry. Zbyt m�dry, �eby sko�czy� odsiaduj�c do�ywocie jak Krayowie. Kiedy zorientowa� si�, �e takie same pieni�dze mo�na zarobi� w legalny spos�b, zabra� si� za co� zupe�nie innego. Telewizja, komputery, wysoko rozwini�te technologie. Obecnie wart jest co najmniej dwadzie�cia milion�w. - A co Egan ma z tym wsp�lnego? - Siostra Shelleya wysz�a za m�� za londy�skiego Irlandczyka, Patricka Egana. By�ego boksera, kt�ry prowadzi� pub gdzie� nad rzek�. Shelleyowi si� to nie podoba�o. Sam nigdy si� nie o�eni�. - Villiers zapali� kolejnego papierosa. - Trzeba, �eby� wiedzia� jeszcze jedno. Shelley obecnie mo�e sobie by� multimilionerem, kt�ry posiada na w�asno�� po�ow� Wapping, ale dla ka�dego londy�skiego rzezimieszka nadal pozostaje Jackiem Shelleyem, kt�rego nazwisko wci�� wiele znaczy w tym �rodowisku. Polubi� m�odego Seana. To w�a�nie on p�aci� czesne w Dulwich College, a Sean okaza� si� naprawd� zdolny. Potem dosta� si� do Trinity College w Cambridge. Mia� zamiar studiowa� etyk�. Mo�esz to sobie wyobrazi�? Siostrzeniec Jacka Shelleya studiuj�cy etyk�. Warden by� wyra�nie zaintrygowany. - I co si� sta�o? - Wiosn� 1976 roku Pat Egan z �on� pojecha� do Ulsteru, �eby odwiedzi� krewnych w Portadown. Na nieszcz�cie zaparkowali kti�o niew�a�ciwej ci�ar�wki. - Bomba? - I to du�a. Zdmuchn�o p� ulicy. Ale zgin�y tylko dwie osoby. Egan mia� wtedy siedemna�cie i p� roku. Zrezygnowa� z Cambridge 13 a i .zaci�gn�� si� do wojsk spadochronowych. Wuj by� na niego w�ciek�y, ale nic nie m�g� zrobi�. - Czy Shelley to jedyny krewny Egana? - Nie. Jest jeszcze jaka� kobieta. To chyba kuzynka Senna. Ma oko�o sze��dziesi�tki. Wspomina� mi o niej. Prowadzi pub, kt�ry nale�a� kiedy� do jego ojca. - Villiers zastanawia� si� przez chwil�, marszcz�c czo�o. - Ida. Ciotka Ida. Jest jeszcze dziewczyna o imieniu Sally, adoptowana przez Pata Egana i jego �on�. Zdaje mi si�, �e jej rodzice zmarli, kiedy by�a jeszcze dzieckiem. Shelley nie zwraca� na ni� uwagi - nie nale�y do rodziny. Taki w�a�nie jest. Kiedy Sean wst�pi� do wojska, Sally zamieszka�a z ciotk� Id�. - Sean, sir? - zapyta� Warden. - Czy to nie zbytnia poufa�o�� mi�dzy podpu�kownikiem i sier�antem? - Sean i ja wiele razy pracowali�my razem w Irlandii. Zakon- spirowani. A to zmienia posta� rzeczy. - Nienagann�, typow� dla prywatnej szko�y wymow� Villiersa zast�pi� nagle charakterystyczny akcent z okolic Belfastu. - Nie mog�em pracowa� z nim na budowie przy Falls Road nadstawiaj�c wsp�lnie �ba i jednocze�nie ��da�, �eby zwraca� si� do mnie �sir". Warden odchyli� si� w krze�le. - Czy mam racj� s�dz�c, �e Egan wst�pi� do wojska po to, by zem�ci� si� na ludziach, kt�rzy zabili mu rodzic�w? - Oczywi�cie. Tymczasowe skrzyd�o IRA przyzna�o si� do pod�o�enia bomby. Wst�pienie do wojska by�o reakcj� typow� dla siedemnastolet- niego ch�opaka. - Czy jednak nie sta� si� przez to cz�owiekiem budz�cym natych- miastowe podejrzenia, sir? Chodzi mi o to, �e jego negatywne nastawienie do sprawc�w �mierci rodzic�w musia�o dawa� zna� o sobie. To nieunik- nione. - Mimo to mo�na r�wnie� uzna�, �e Egan odpowiada idealnie naszym wymogom. Wszystko zale�y od punktu widzenia, Danielu. Kiedy mia� rok, jego rodzice przenie�li si� z Londynu do South Armagh, a potem do Belfastu. Gdy mia� dwana�cie lat, wr�cili do Londynu, poniewa� mieli do�� tamtejszej sytuacji. Mamy wi�c do czynienia z ch�opakiem powi�zanym rodzinnie z Ulsterem i katolikiem, a to tak�e co� znaczy, i kt�ry nie�le m�wi po irlandzku, bo ojciec go nauczy�. Do tc~o posiada intelekt, kt�ry zapewni� mu miejsce w Cambridge. Daj spok�j, Danielu, przecie� ju� w sze�� miesi�cy po wst�pieniu do wojska wy�uskano go z t�umu. A poza tym ma jeszcze jedn� cech�. Bardzo szczeg�ln�. 14 - Jak�, sir? Villiers podszed� do okna i zapatrzy� si� w deszcz. - To urodzony zab�jca, Danielu. Dzia�a instynktownie i bez wahania. Nie spotka�em nikogo podobnego do niego. Wiem z ca�� pewno�ci�, �e w czasie swojej konspiracyjnej dzia�alno�ci w Irlandii zlikwidowa� osiemnastu terroryst�w. Z IRA, INLA... - Swoich, sir? - S�dzisz tak dlatogo, ie jest katolikiem? - zapyta� Villiers. - Nie b�d� dzieckiem. Nairac te� by� katolikiem. Ale by� r�wnie� oficerem Grenadier�w Gwardii i w�a�nie dlatego zosta� zamordowany przez IRA. Tylko to ich interesowa�o. Poza tym Egan zawsze by� bezstronny. Zlikwidowa� r�wnie� kilku czo�owych terroryst�w protestanckich. Z UVF i Czerwonej R�ki Ulsteru. Warden spojrza� na teczk�. - Niez�y facet. A teraz musisz mu powiedzie�, �e w wieku dwudziestu pi�ciu lat jest ju� sko�czony. - W�a�nie - przytakn�� Villiers. - Zawo�ajmy go wi�c i za�atwmy ju� t� spraw�. Kiedy Sean Egan wszed� do pokoju, mia� na sobie ktnie umun- durowanie, nienagannie wyprasowane spodnie z ostrymi jak brzytwa kantami, koszul� z kr�tkimi r�kawami i beiowy beret za�o�ony dok~adnie Pod k�tem wymaganym przez regulamin. Na naramiennikach mia� dystynkcje sier�anta, na prawym r�kawie skrzyde�ka SAS, a nad lew� kieszeni� koszuli r�wnie� skrzydlat� odznak� pilota lotnictwa wojsk l�dowych. Pod ni� widnia�y baretki Distinguished Conduct Medal, Militery Medal For Bravery in the Field oraz naszywki za kampanie w Irlandii i na Falklandach. Stan�� na baczno�� przed siedz�cym za biurkiem Wardentm. Villiers nadal siedzia� na 'swoim miejscu przy oknie pal�c papierosa. - Spocznij, sier�ancie - rzek� Warden. - To zupe�nie nieoficjalna rozmowa. Siadajcie - wskaza� krzes�o. Egan wykona� polecenie. Villiers wsta� i wyj�� z kieszeni metalowe pude�ko z papierosami. - Zapaliaz't -- Rzuci�em, sir. Kiedy obuwa�em na Falklandach, jeden pocisk ulokowa� mi si� w lewym p�ucu. - Nie ma tego z�ego... jak s�dz� -- stwierdzi� Vilfiers. - Paskudny na��g. 15 Gra� na zw�ok� i wszyscy w pokoju zdawali sobie z tego spraw�..~w Wreszcie Warden odezwa� si� z wyra�nym zak�opotaniem w g�osie: -- Pu�kownik Villiers jest podczas tych �wicze� waszym kontrolerem, Egat~; - Zdaj� sobie z tego spraw�, sir. Zapad�o milczenie. Warden przek�ada� papiery na biurku. Wygl�da� na to, �e nie wie, co ma powiedzie�. W ko�cu cisz� przerwa� ~e' ` Villiers. - Danielu - odezwa� si� do Wardena. - Czy nie masz y nic przeciwko temu, �ebym porozmawia� z sier�antem Eganem na osobno�ci? - Oczywi�cie �e nie, sir! - Ta propozycja sprawi�a Wardenowi ' wyra�n� ulg�. Kiedy drzwi zamkn�y si� za nim, Villiers powiedzia�: - Dawno si� nie widzieli�my, Seanie. - Nie wiedzia�em, �e jest pan jeszcze w pu�ku, sir. - I tak, i nie. Wiele czasu zajmuje mi praca w Grupie Cztery. O ile sobie przypominam, wykonywa�e� dla nas zadanie na Sycylii. Tu� przed Falklandami. - Tak jest, sir. Czy ci�gle jest to cz�� D 15? - Tylko na papierze. Cho� w dalszym ci�gu zajmujemy si� dzia�a- niami antyterrorystycznymi. M�j szef podlega wy��cznie premierowi. - Czy Grup� Cztery nadal kieruje brygadier Ferguson? - Tak. Jak zwykle jeste� dobrze poinformowany. - Powiedzia� pan kiedy�, �e to w�a�nie pomog�o panu prze�y� w konspiracji w Belfa�cie i Derry. Dobra informacja. = Cholerny Ulsterczyk od st�p do g��w - roze�mia� si� Villiers. - Taki sam jak tw�j ojciec, Seanie. Tylko stuprocentowy, ulsterski katolik nazywa 1.ondonderry - Derry. -=- Nie .podoba mi si� spos�b, w jaki pos�uguj� si� bombami. Co nie znaczy, �e ich nie rozumiem. Villiers skin�� g�ow�. - Czy widzia�e� ostatnio swojego wuja? Odwiedzi� mnie par� miesi�cy temu w szpitalu wojskowym w Maudsley. - Tak samo trudny jak zawsze? Egan skin~� g�ow�. - Nigdy nie by� nastawiony szczeg�lnie pat- riotycznie. Dla .niego wojsko to tylko wielka strata czasu. - Przerwa� n~ chwil�, po �zym ci�gn�� dalej. - Mo�e u�atwi� panu spraw�, sir. Nie zakwalifikowa�em si�, prawda? Villiers odwr�ci� si�. - By�e� �wietny. Pierwszy raz komu� uda�o si� wydosta� z jamy. To by�o bardzo pomys�owe. Ale kolano, Sean. - Obszed� biurko i otworzy� teczk�. - Wszystko jest tutaj, w informacji lekarskiej. Oczywi�cie, zrobili wspania�� robot� sk�adaj�c to wszystko do kupy. - Nierdzewna stal i plastyk - odpar� Egan. - Jestem jak bioniczny cz�owiek, tylko nie tak dobry jak prawdziwy. - To si� nigdy nie udaje w stu procentach. Mam tu twoj� w�asn� ocen� �wicze�. - Villiers podni�s� dokument z biurka. - Kiedy j� napisa�e�? Godzin� temu? Sam w niej stwierdzi�e�, �e kolano ci� zawiod�o.. - Tak jest - przytakn�� spokojnie Egan. - W akcji mog�oby to oznacza� �mier�. Jest niezawodne w dziewi��- dziesi�au procentach przypadk�w, ale liczy si� te pozosta�e dziesi�� procent. - A wi�c musz� odej��? - Z pu�ku - tak. Ale nie jest tak �le, jak na to wygl�da. Przys�uguje ci odprawa i renta, lecz wcale nie musisz si� o nie stara�: Armia wci�� ci� potrzebuje. - Nie, dzi�kuj� - Egan pokr�ci� g�ow�. - Poza SAS-em nic mnie nie interesuje. - Jeste� pewien? - zapyta� Villiers. - Ca�kowicie, sir. Villiers usiad� i przypatrywa� mu si� marszcz�c lekko czo�o. - Chodzi ci o co� jeszcze, prawda? Egan wzruszy� ramionami. - By� mo�e. Kiedy leia.�em wiele miesi�cy w szpitalu, mia�em czas pomy�le�. Kiedy zaci&gn��em si� siedem lat temu, mia�em swoje powody. Zna je pan dobrze. By�em wtedy tylko dzieciakiem i mia�em g�ow� pe�n� rozmaitych dzikich pomys��w. Chcia�em im odp�aci� za moich rodzic�w. - No i col - Nigdy nikomu nie mo�na odp�aci� w ten spos�b. Rachunek zawsze b�dzie nie wyr�wnany. Nigdy nie uda si� go sp�aci� do ko�ca. Tyle na temat irlandzkich czas�w. - Wsta� i podszed� do okna. - Ilu ich tam za�atwi�em i co z tego? To wszystko trwa i trwa, ale rodzic�w mi nie przywr�ci�o. - Mole potrzebujesz wypoczynku? - zasugerowa� Villiers. Sean Egan poprawi� beret. - Z ca�yrm szacunkiem, pu�kowniku, ale obecnie najbardziej jest mi potrzebne przej�cie do cywila, sir. Villiers popatrzy� na niego przez chwil�, a potem wsta�. - Doskonale. Je�eli istotnie tego chcesz, to przyznaj�, �e na to zas�u�y�e�. Oczywi�cie, v'~ jest jeszcze jedno rozwi�zanie, je�eli si� na nie zgodzisz. - Jakie, sir? -- Mo�esz pracowa� ze mn� dla brygadiera Fergusona w Grupie Cztery. - Z deSZCZU pod rynno? Nie, nie s�dz�. - Co wi�c zrobisz? Wr�cisz do wuja? - Niech mnie B�g strze�e -- roze�mia� si� ostro Egan. - Wola�bym raczej pracowa� dla samego diab�a. - A wi�c Cambridge? Jeszcze nie jest za p�no. - Jako� nie potrafi� sobie wyobrazi� �ycia w takim klasztornym spokoju. Czu�bym si� niezr�cznie i ci biedni profesorowie zapewne tak�e. - Och, nie by�bym taki pewien - odpar� Villiers. ---- Zna�em kiedy� profesora z Oksfordu, kt�ry by� agentem SOE w czasie drugiej wojny �wiatowej. Ale jednak... - Jako� si� u�o�y, sir. - Mam nadziej�. - Villiers spojrza� na zegarek. - Za dziesi�� minut odlatuje �mig�owiec do dow�dztwa pu�ku w Hereford. Bierz plecak i wsiadaj. Postaram si�, �eby szybko za�atwiono ci dokumenty. - Dzi�kuj�, sir. Egan skierowa� si� w stron� drzwi, a Villiers odezwa� si� w �lad za nim: - Przy okazji: Przed chwil� wspomina�em tu twoj� przyrodni� siostr� Sally. Jak si� miewa? Egan odwr�ci� si�, trzymaj�c d�o� na klamce. - Sally umar�a, pu�kowniku. Mniej wi�cej cztery mieei~ce temu. Villiers by� wyra�nie wstrz��ni�ty. -T Na Boga, jak to si� sta�o? Przeefe� mia�a najwy�ej osiemna�cie lat. - Uton�a. Znaleziono j� w Tamizie ko�o Wapping. Mia�em wtedy powa�ny zabieg operacyjny i nic nie mog�em zrobi�. Wuj za�atwi� w moim imieniu wszystkie sprawy zwi�zane z pogrzebem. Pochowano j� na cmentar�u - Highgate, niedaleko grobu Karola Marksa. Lubi�a to miejsce. - Jego twarz by�a bez wyrazu, g�os brzmia� beznami�tnie. - Czy mog� ju� odej��, sir`? - Oczywi�cie. Drzwi zamkn�ty si� za nim. Villiers zapali� kolejnego papierosa. By� wstrz��ni�ty i zaniepokojony. Drzwi otworzy�y si� ponownie i wszed� kapitan Warden. - Egan powiedzia� mi, Jx pan �yczy sobie, aby wr�ei� �mig�owcem do pu�ku. -- Zgadza si�. - Przechodni w stan spoczynku? -- Warden zmar�zczy� czo�o. - 18 Przecie� to wcale nie jest konieczne, sir. Nie mo�e ju� wprawdzie s�u�y� w SAS, ale wiele jednostek zaprzeda�oby dusz� diab�u, �eby tylko mie� go u siebie. - Nic z tego. Pod tym wzgl�dem jest nieugi�ty. �mieni� si�. Mo�e to rezultat Falkland�w i miesi�cy sp�dzonych w szpitalu Odchodzi i ju�. - Cholerna szkoda, sir. - Tak. No c�, jest jednak wiele sposob�w, by wp�yn�� na zmian� jego decyzji. Zaproponowa�em mu prac� w Grupie Cztery. Odrzuci� j� bez wahania. - Czy s�dzi pan, �e mo�e zmieni� zdanie? - Musimy poczeka� i przekona� si�, jak podzia�a na niego kilka miesi�cy sp�dzonych poza wojskiem. Nie wyobra�am go sobie siedz�cego za biurkiem w jakim� biurze ubezpiecze�. Zreszt�, wcale tego nie potrzebuje. Pub ojca stanowi obecnie jego w�asno��. Jest r�wnie� spadkobierc� Jacka Shelleya. Ale mniejsza o to. Przed chwil� prze�y�em wstrz�s. Powiedzia� mi, �e jego przyrodnia siostra uton�a par� miesi�cy temu w Tamizie. - Ruchem g�owy wskaza� stoj�cy w k�cie komputer. - O ile wiem, za pomoc� tego urz�dzenia mo�emy uzyska� dane z Central- nego Archiwum Scotla,nd Yardu? - Bez najmniejszego problemu, sir. Kwestia sekund. - Zobacz, co maj� o Sally Baines Egan. Nie, pytaj o Sar�. Warden usiad� przy komputerze. Villers sta� przy oknie, patrz�c na deszcz. Zza drzew dolatywa� huk zapuszczanego silnika �mig�owca. - Ju� mam, sir. Sara Baines Egan, wiek osiemna�cie lata Najbli�sza rodzina: Ida Shelley, Jordan Lane, Wapping. To pub o nazwie �Flisak". - Jest co� ciekawego? - Cia�o znaleziono na mieli�nie. Nie �y�a mniej wi�cej od czterech dni. Notowana jako narkomanka. Cztery wyroki za prostytucj�. - O czym, u diab�a, m�wisz? - Villiers odwi�ci� si� gwa�townie w stron� siedz�cego przy komputerze Wardena. - To musi by� jaka� inna dziewczyna. - Nie s�dz�, sir. Villiers popatrzy� uwa�nie na ekran, a potem wyprostowa� si�: �mig�owiec przelecia� nad domem i pu�kownik spojrza� w g�r�. - M�j Bo�e! - szepn��. - Ciekawe, czy on o tym wie? ~, Rozdzia� drugi W innych okoliczno�ciach Pary� zapewne wydaje si� najwspanialszym miastem na �wiecie, ale na pewno nie w listopadzie o pierwszej w nocy nad Sekwan�, w deszczu smagaj�cym rzek� gwa�townymi falami. Eric Talbot skr�ci� w rue de la Croix i znalaz� si� na niewielkim nadbrze�u. Ubrany by� w d�insy, na g�ow� naci�gn�� kaptur anoraka, a przez lewe rami� przewiesi� plecak. Wygl�da� jak typowy student, ale by�o w nim r�wnie� co� dziwnego. Jak na dziewi�tnastoletniego ch�opca sprawia� wra�enie niezwykle cherlawego. Oczy mia� podkr��one i zbyt napi�t� sk�r� na ko�ciach policzkowych. Zatrzyma� si� pod lamp� i popatrzy� przez ulic� na kafejk�, do kt�rej zmierza�. �La Belle Aurore". Zdo�a� si� u�miechn��, chocia� r�ce dr�a�y mu bez przerwy. �La Belle Aurore". Tak nazywa�a si� kawiarnia w paryskiej scenie z �Casablanki", ale knajpka po drugiej stronie ulicy wcale nie sprawia�a romantycznego wra�enia. Ruszy� przed siebie i nagle w ciemnej czelu�ci bramy po prawej stronie dojrza� ognik �arz�cego si� papierosa. Z mroku wy�oni� si� �andarm. Ci�ka, staro�wiecka peleryna os�ania�a jego ramiona przed deszczem. - Dok�d to idziemy, co? Ch�opiec, wskazuj�c na drug� stron� ulicy, odpowiedzia� zno�n� francuszczyzn�: - Do kawiarni, monsieur. - Aha, Anglik. - �andarm strzeli� palcami. - Dokumenty. Ch�opiec otworzy� zamek b�yskawiczny anoraku, wyci�gn�� portfel i wyj�� z niego brytyjski paszport. �andarm przestudiowa� dokument. - Walker. George Walker. Student. - Gdy zwraca� paszport, r�ce ch�opca zadr�a�y gwa�townie. - Czy pan jest chory? Student u�miechn�� si� z trudem. - To tylko lekka grypa. �andarm wzruszy� ramionami. - C�, tam pan nie znajdzie lekarstwa. Radzi�bym raczej poszuka� noclegu. Wrzuci� niedopa�ek papierosa do wody, odwr�ci� si� i ruszy� przed siebie. Ch�opak odczeka�, a� �andarm zniknie za rogiem, szybko przeci�� ulic�, otworzy� drzwi �La Belle Aurore" i wszed� do �rodka. By� to n�dzny lokal, typowy dla tej cz�ci wybrze�a Sekwany. W dzie� odwiedzali go marynarze i dokerzy, a w nocy prostytutki. Wyposa�enie by�o tu takie jak wsz�dzie - kontuar z blatem pokrytym blach� ocynkowan�, rz�dy butelek na p�kach za barem, p�kni�te lustro reklamuj�ce Gitany. Za kontuarem niezwykle t�ga kobieta w czarnej sukni z krepy i ze zwisaj�cymi w str�czkach, tlenionymi w�osami czyta�a stary egzemplarz �Paris Match". Unios�a g�ow� i spojrza�a na niego. - Monsieur? Pod jedn� �cian� kawiarni znajdowa� si� rz�d boks�w ze stolikami, pod drug� na niewielkim kominku p�on�� ogie�. Lokal by� prawie pusty, tylko przy stoliku z marmurowym blatem, kt�ry sta� ko�o kominka, siedzia� samotny m�czyzna. By� �redniego wzrostu, mia� blad� twarz o arystokratycznych rysach. Ubrany by� w granatowy trencz. Cienka, bia�a szrama przecina�a jego lewy policzek od oka do k�cika ust. Eric Talbot czu� straszliwy b�l g�owy; zw�aszcza z boku, za uszami, bez przerwy te� ciek�o mu z nosa: Wytar� go szybko wierzchem d�oni i u�miechn�� si� z wysi�kiem. - Agnes, madame. Szukam Agnc~s. - Nie ma tu �adnej Agnes, m�ody cz�owieku. - Kobieta zmarszczy�a brwi. - Nie wygl�da pan najlepiej. - Si�gn�a po butelk� koniaku i nala�a troch� do kieliszka. - Lepiej niech pan to grzecznie wypije i idzie sobie. Gdy unosi� kieliszek, jego d�o� dygota�a. Wygl�da� na oszo��mionego. - Ale przecie� przys�a� mnie pan Smith. Powiedziano mi, �e Agn�s b�dzie tu na mnie oczekiwa�a. - I oczekuje, cheri. Z boksu na samym ko�cu sali wysun�a si� m�oda kobieta i podesz�a do niego. Mia�a twarz w kszta�cie serca i pe�ne wargi. Pod szkar�atnym beretem upi�te by�y ciemne w�osy. Ubrana by�a w czarny, plastykowy p�aszcz przeciwdeszczowy, sweter w odcieniu beretu, czarn� minisp�d- piczk� i si�gaj�ce kostek buty na wysokich obcasach. Bardzo drobna, o niemal dzieci�cych kszta�tach budowa cia�a jeszcze bardziej podkre�la�a emanuj�ce z niej wra�enie ca�kowitego zepsucia. 20 2I - Nie wygl�dasz najlepiej, cheri. Chod�, usi�d� tu i opowiedz mi v~" wszystko. - Skin�a g�ow� t�giej kobiecie. -- Zajm� si� nim, Marie. Uj�a go pod rami� i poprowadzi�a w stron� boksu. Przeszli obok w siedz�cego przy ogniu m�czyzny. Nie zwr�ci� na nich uwagi. - W porz�dku, obejrzyjmy sobie tw�j paszport. Eric Talbot poda� jej dokument. Przejrza�a go szybko. -- George ` Walker, Cambridge. Dobrze, bardzo dobrze. - Odda�a mu paszport. n ielsku. M�wi dobrze o an ielsku. Je�li chcesz, mo�emy m�wi� po a g � p g Nie wygl�dasz najlepiej. Na czym jeste�? Heroina? - Ch�opak skin�� g�ow�. - C�, nie mog� ci tu pom�c, nie teraz, ale co by� powiedzia� na troch� koki na wzmocnienie? Na tak� dawk�, kt�ra pomo�e ci przetrwa� deszczow� noc na brzegu Sekwany. - O m�j Bo�e, to by�oby wspania�e. Przez chwil� grzeba�a w torebce, po czym wyj�a ma�y, bia�y pakiecik wraz ze s�omk� i podsun�a mu. M�czyzna w granatowym trenczu obserwuj�cy ich w wisz�cym nad kominkiem lustrze spojrza� na ni� pytaj�co. Skin�a g�ow�. Opr�ni� swoj� szklank�, wsta� i wyszed�. Talbot rozerwa� pakiecik i przez s�omk� wci�gn�� kokain� do nosa. Zamkn�� oczy. Agnes z butelki stoj�cej na stole wla�a do kieliszka troch� koniaku. Ch�opiec z zamkni�tymi wci�� oczyma odchyli� si� do ty�u, ona za� wyj�a z torebki male�k� fiolk�. Doda�a do koniaku kilka kropli bezbarwnego p�ynu i schowa�a j�. Ch�opiec otworzy� oczy i u�miechn�� si� z trudem. - Lepiej? - zapyta�a. - O, tak! - skin�� g�ow�. Podsun�a mu kieliszek. - Wypij to i zabieramy si� do interes�w. Zrobi�, jak mu kaza�a. Najpierw spr�bowa� troch�, potem wypi� wszystko. Postawi� kieliszek na stole, a dziewczyna poda�a mu Gauloise'a. Zakrztusi� si� dymem i zakaszla�. - Dobrze, a co teraz? - zapyta�. - P�jdziemy do mnie. W po�udnie z�apiesz lot British Airways do Londynu. Przeniesiesz towar w specjalnym pasie, ale nie -mo�esz by� ubrany tak jak teraz, cheri. W d�insach i anoraku zawsze b�d� ci� zatrzymywali na cle. - No to co mam zrobi�? - Eric Talbot nigdy jeszcze nie mia� uczucia, �e g�ow� ma tak nieprawdopodobnie lekk�, �e wszystko jest odleg�e, a jego w�asny g�os dobiega sk�d� z zewn�trz. - Och, mam dla ciebie �adny, niebieski garnitur, parasol i dyplomat- k�. B�dziesz wygl�da� zupe�nie jak biznesmen. Wzi�a go pod rami� i pomog�a mu wsta�. Gdy mijali siedz�c� przy barze Marie, ch�opak zacz�� si� �mia�. Podnios�a na niego oczy. -- Uwa�a pan, �e jestem �mieszna, m�ody cz�owieku? - Och nie, madame, to nie pani. Ten lokal. �La Belle Aurore". To nazwa kawiarni z filmu �Casablanca", w kt�rej Humphrey Bogart i Ingrid Bergman wypili ostatni kieliszek szampana przed wej�ciem hitlerowc�w. - Przykro mi, monsieur, ale nie ogl�dam film�w -odpar�a bez u�miechu. - Ale� madame, wszyscy znaj� �Casablank�". - T�umaczy� jej wolno i wyra�nie, z charakterystyczn� dla pijanego powag�. - Moja matka uma,I�a tu� po moim urodzeniu i kiedy mia�em dwana�cie lat, dosta�em now�. Moj� cudown� macoch�, kochan� Sar�. M�j ojciec s�u�y� w wojsku i bardzo cz�sto nie by�o go w domu, ale Sara stara�a si� mi to wynagrodzi� i w czasie wakacji zawsze, kiedy wy�wietlali �Casab- lank�", pozwala�a mi ogl�da� kino nocne. - Pochyli� si� bardziej w jej stron�. - Sara m�wi�a, �e �Casablanca" powinna stanowi� obowi�zkowy element wykszta�cenia, bo jej zdaniem �wiat nie jest wystarczaj�co romantyczny. - Je�eli o to chodzi, zgadzam si� z ni�. - Poklepa�a go po policzku. - Id� do ��ka. By�a to ostatnia rzecz, jaka dotar�a do �wiadomo�ci Erica Talbota, zanim bowiem dotar� do drzwi, znalaz� si� w stanie ca�kowitej, wywo�anej chemicznie hipnozy. Z r�k� Agnes na ramieniu pewnym krokiem lunatyka przeszed� przez nadbrze�e. W ko�cu doszli do niewielkiej przystani ko�o jakich� sk�ad�w, gdzie ma�a pochylnia prowadzi�a w d�, do samego lustra wody. Zatrzymali si� i Agnes zawo�a�a cicho: -- Valentin? M�czyzna, kt�ry wyszed� z cienia, wygl�da� brutalnie i gro�nie. Pot�n� sylwetk� podkre�la�y muskularne bary, ale jednocze�nie by� w nim cie� jakiej� rozwi�z�o�ci, nadmierna oty�o��, a d�ugie, czarne w�osy i g�ste baki nadawa�y mu dziwnie staro�wiecki wygl�d. - - Ile kropli mu da�a�? - Pi��. - Wzruszy�a ramionami. - Mo�e sze�� lub siedem? - Cudowna rzecz ta skopolamina - stwierdzi� Valentin. - Gdyby�- my go teraz wypu�cili, obudzi�by si� po trzech dniach i nawet gdyby kogo� zamordowa�, nic by nie pami�ta�. - Ale nie pozwolisz, �eby si� obudzi� za trzy dni? - Oczywi�cie �e nie. Przecie� po to tu jeste�my. 22 23 Wzdrygn�a si�. - Nap�dzasz mi stracha, s�owo daj�. ~- Dobra - powiedzia� i uj�� Talbota za r�k�. - A teraz za�atwmy spraw�. - Nie mog� na to patrze� - powiedzia�a. - Nie mog�. - R�b, co chcesz - odpar� spokojnie. Odwr�ci�a si�, on za�, trzymaj�c ch�opaka za r�k�, poprowadzi� go po pochylni. Talbot szed� bez najmniejszego sprzeciwu. Gdy zbli�yli si� do wody, Valentin zatrzyma� si� i rzek�: - W porz�dku, id� dalej. E�c Talbot zrobi� krok w prz�d i znikn�� za kraw�dzi� pochylni. Po chwili wynurzy� si� i spojrza� na Francuza niewidz�cymi oczyma. Valentin przykl�kn�� na jedno kolano na brzegu pochylni, pochyli� si� i po�o�y� d�o� na g�owie ch�opca. - �egnaj, przyjacielu. To by�o szokuj�co proste. Pod naciskiem d�oni Valentina Eric zanurzy� si� i nie stawiaj�c najmniejszego oporu, pozosta� pod wod�. Tylko b�belki powietrza przez jaki� czas pojawia�y si� na powierzchni, a� wreszcie znikn�y i one. Valentin wyci�gn�� bezw�adne cia�o na skraj pochylni i zostawi� je prawie ca�kowicie zanurzone w wodzie. Podszed� do Agnes wycieraj�c r�ce w chusteczk�. - Mo�esz teraz zadzwoni�. Spotkamy si� p�niej u mnie: Poczeka�a, a� odg�os jego krok�w ucichnie w oddali, a potem zacz�a i�� wzd�u� nadbrze�a. Dostrzeg�a jaki� nich w mroku bramy i odskoczy�a z przera�eniem. - Ktp tam? W blasku zapalonego papierosa pojawi�a si� twarz m�czyzny z kawia- rni. - Nie ma potrzeby stawia� na nogi ca�ej okolicy, moja droga. M�wi� po angielsku z akcentem i wymow� wskazuj�cymi na to, �e kszta�ci� si� w szkole prywatnej. W jego g�osie pobrzmiewa�a lekko znudzona i nieco pogardliwa weso�o��. - Ach, to ty, Jago - powiedzia�a r�wnie� po angielsku. - Bo�e, jak�e ja ci� nienawidz�. M�wisz do mnie, jakbym by�a pluskw�. - Ale� kochanie - wycedzi�. - Czy� nie zachowuj� si� zawsze jak stuprocentowy d�entelmen? - O tak - odpar�a. - Zabijasz z u�miechem. Zawsze z nienagan- nymi manierami. Przypominasz mi faceta, kt�ry powiedzia� francuskiemu celnikowi: �Nie, nie jestem cudzoziemcem. Jestem Anglikiem". - �eby by� zupe�nie �cis�ym - Walijczykiem, ale dla ciebie to nieistotna r�nica. Przypuszczam, �e Valentin by� r�wnie obrzydliwie skutxzny jak zawsze? 24 - Je�eli chcesz przez to powiedzie�, �e wykona� twoj� brudn� robot�, to tak. - Nie moj�, Smitha. - Co za r�nica. Przecie� ty te� zabijasz dla Smitha, je�eli ci to odpowiada. - Oczywi�cie. - Na jego twarzy malowa�o si� co� w rodzaju zdziwionego rozbawienia. - Ale elegancko, s�oneczko. Valentin natomiast zamordowa�by swoj� babci�, gdyby doszed� do wniosku, �e za jej cia�o dostanie w prosektorium odpowiedni� sum�. A skoro ju� o Valentinie mowa, przypomnij temu swojemu alfonsowi, �e ma by� ze mn� w �cis�ym kontakcie. Po prostu na wypadek, gdyby post�powanie u s�dziego �ledczego zosta�o przeprowadzone pr�dzej ni� zwykle. - Valentin nie jest moim alfonsem, tylko ch�opakiem. - To trzeciorz�dny gangster, kt�ry w��czy si� po ulicach ze swoimi kumplami i usi�uje zrobi� wra�enie, �e jest Alainem Delonem w filmie �Borsalino". Gdyby nie dziewczyny, nie sta� by go by�o nawet na papierosy. Odwr�ci� si� i odszed� bez s�owa, pogwizduj�c co� niemelodyjnie. Agnes odesz�a r�wnie�. Zatrzyma�a si� jedynie przy pierwszej napotkanej budce telefonicznej i zadzwoni�a na policj�. - Policja? - zapyta�a. - Przechodzi�am w�a�nie ko�o pochylni przy rue de la Croix i zobaczy�am w wodzie co�, co wygl�da jak trup. - Nazwisko prosz� - powiedzia� oficer dy�urny, ale Agnes odwiesi�a ju� s�uchawk� i posz�a dalej szybkim -krokiem. Oficer dy�urny wype�ni� formularz zg�oszenia i przekaza� dyspozyto- rowi. - Lepiej wy�lij tam w�z patrolowy. - Nie s�dzisz, �e to mo�e by� dowcip? Oficer pokr�ci� g�ow�. - To raGZej jaka� dziwka, kt�ra robi�a nocny kurs nad rzek� i nie chcia�a by� w co� wmieszana. Dyspozytor skin�� g�ow� i przekaza� szczeg�y patrolowi, znaj- duj�cemu si� w tym rejonie. Nie mia�o to wi�kszego znaczenia, gdy� �andarm, kt�ry rozmawia� wcze�niej. z E�cem Talbotem, �szed� w�a�nie pochylni� na d�, �eby si� za�atwi�, i natkn�� �i� na.zw�oki. W zaistnia�ych okoliczno�ciach �ledztwo ze zrozumia�ych wzgl�d�w by�o pobie�ne. �andarm, kt�ry znalaz� cia�o, przeshicha� Marie w �La Belle Aurore", ale ta wiedzia�a. od dawna, �e w jej zawodzie op�aca si� 25 nic nie widzie� i nie s�ysze�. Tak, m�ody cz�owiek by� u niej w kawiarni. Pyta�, gdzie mo�e znale�� pok�j. Wygl�da� na chorego i poprosi� o koniak: Poda�a mu par� adres�w i poszed� sobie. To wszystko. Nast�pnego ranka przeprowadzono rutynow� sekcj� zw�ok, a trzy dni p�niej odby�a si� rozprawa, w czasie kt�rej zapad�o jedyne mo�liwe w tej sytuacji orzeczenie. Stwierdzono, �e �mier� przez utoni�cie nast�pi�a w czasie, gdy denat znajdowa� si� pod wp�ywem alkoholu i narkotyk�w. Tego samego popo�udnia cia�o ch�opca znanego pod nazwiskiem Walker zosta�o dostarczone do komunalnej kostnicy przy rue St Martin, ma�ej i paskudnej uliczce mimo dumnie brzmi�cej nazwy, gdzie przygo- , towano odpowiednie dokumenty dla Ambasady Brytyjskiej. Dokumenty te nigdy do ambasady nie dotar�y dzi�ki kuzynce Valentina, starej kobiecie zatrudnionej przy sprz�taniu i myciu zw�ok, kt�ra przechwyci�a pakiet, zanim opu�ci� budynek. Nikt nie stawia� �adnych pyta�, kiedy nast�pnego dnia Jago zjawi� si� z niezb�dn� dokumentacj�, przedstawiaj�c si� jako attache kulturalny Ambasady Brytyjskiej. Cia�em mia�o si� zaj�� renomowane przedsi�biorstwo pogrzebowe Chabert i Synowie, kt�re dostarczy�o r�wnie� trumn�. Nieutulona w �alu rodzina uzgodni�a, �e zw�oki zostan� nast�pnego dnia przewiezione samolotem czarterowym z po�o�onego par� mil za Pary�em ma�ego lotniska b nazwie Vigny. Stamt�d, zgodnie z planem, samolot dostarczy je do Woodchurch w Kent, sk�d odbior� je przedstawiciele firmy pogrzebowej Bracia Hartley: Wszystko by�o w porz�dku. Dokumenty zosta�y podpisane i . czarny karawan zjawi� si�, aby zabra� cia�o. Przedsi�biorstwo po- grzebowe Chabert i Synowie mie�ci�o si� nad rzek�, dziwnym zbiegiem okoliczno�ci niedaleko miejsca, w kt�rym Eric Talbot po�egna� si� z �yciem. Pochodz�cy z prze�omu dziewi�tnastego i dwudziestego wieku budynek by� wspania�ym zak�adem z dwunastoma salami przedpo- grzebowymi, w kt�rych krewni mogli odwiedzi� drogich zmar�ych i, zanim nast�pi poch�wek, w odosobnieniu oddawa� si� �a�obie. Podobnie jak wiele innych firm o d�ugoletniej tradycji w wi�kszo�ci stolic europeja- kich Chabert i Synowie zatrudniali nocnego str�a. Nad jego stanowir kiem znajdowa� si� rz�d dzwoneczk�w, z kt�rych ka�dy po��czony bit sznurem z jedn� sal� przedpogrzebow�. Sznur od dzwonka umieszczono mi�dzy r�kami zmar�ego, co mia�o stanowi� zabezpieczenie na wypadek ma�o prawdopodobnego zmartwychwstania. Ale tego wieczoru o dziesi�tej, dzi�ki butelce koniaku pozostawionej uprzejmie pyry jego biurku przez jakiego� pogr��onego w �a�obie 26 krewnego, str� chrapa� g�o�no. Spa� g��boko, pogr��ony w pijackim �nie. kiedy Valentin otworzy� ostro�nie podrobionym kluczem tylne drzwi i wszed� wraz z Jago do �rodka. Ka�dy z nich ni�s� brezentow� torb�. Zatrzymali si� przy oszklonej portierni. Jago wskaza� g�ow� str�a. -- Chrapie jak zar�ni�ty. ---- Stary pijaczyna - powiedzia� z pogard� Valentin. - Wystarczy, �eby pow�cha� korek od butelki. Ruszyli korytarzem, na kt�ry wych�dzi�y drzwi prowadz�ce do sal przedpogrzebowych. Wsz�dzie unosi� si� zapach kwiat�w i Jago odezwa� si� po francusku. -- To mo�e obrzydzi� r�e do ko�ca �ycia. Zatrzyma� si� przy drzwiach jednej z sal i zajrza� do �rodka. Na podwy�szeniu sta�a lekko pochylona trumna. Do po�owy odsuni�t� wieko ukazywa�o m�od� kobiet�, kt�rej twarzy specjalista od charak- teryzacji nada� nienaturalne kolory. Jago zapali� jedn� r�k� papierosa i zatrzyma� si�. - Zupe�nie jak w horrorze - powiedzia� pogodnie. - Drakula albo co� w tym rodzaju. Lada chwila otworzy oczy i rzuci ci si� do gard�a. -- Zamknij si� pan, na rany boskie - wychrypia� Valentin. - Wie pan, �e nie cierpi� tej cz�ci roboty. - Och, nie powiedzia�bym - odpar� Jago, gdy ruszyli dalej koryta- rzem. - Uwa�am, �e bardzo dobrze sobie radzisz. Kt�ry to ju�, si�dmy? -- Wcale mi przez to nie �atwiej - stwierdzi� Francuz. -- To przypomnienie, �e jeste�my �miertelni; stary. Valentin zmarszczy� si�. - I co, u diab�a, chcia� pan przez to powiedzie�? - Musia�by� sko�czy� angielsk� szko�� prywatn�, �eby zrozumie�. - Jago przerwa� i zajrza� do ostatniej sali po prawej stronie, - To musi by� tutaj. By�a to jedyna zamkni�ta trumna. Wykonano j� z ciemnego mahoniu, a jej uchwyty i ornamenty zrobiono z poz�acanego plastyku na wypadek; gdyby cia�o mia�o ulec kremacji. Przepisy dotycz�ce transportu lotniczego zw�ok wymaga�y zamkni�cia cia�a w metalowej, szczelnie zespawanej wewn�trznej trumnie, ale w przypadku niewiellciego samolotu lec�cego poni�ej wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p od tego wymogu zazwyczaj odst�powano. - W porz�dku - rzek� Jago. Valentin odkr�ci� �ruby mocuj�ce wieko i rozsun�� p��cienny ca�un, 27 ods�aniaj�c cia�o Erica Talbota. Od klatki piersiowej do dolnej cz�C~... brzucha bieg�y dwa wielkie, niedbale zaszyte ci�cia -- �lady doko sekcji. Valentin przez dwa lata s�u�y� w armii francuskiej jako sanitariul Kiedy zosta� przydzielony do Legii Cudzoziemskiej, widzia� w Czadaii.. �ok ale w �aden s os�b nie m�g� przywykn�� do tej robot~g. wiele zw , p Czasami przeklina� dzie�, w kt�rym spotka� Jago, z drugiej jednak ''"` strony - pieni�dze... Otworzy� jedn� torb�, wyj�� pojemnik z narz�dziami chirurgicznymi; wybra� skalpel i zacz�� przecina� szwy, przerywaJ�c to zaj�cie jedynie po to, �eby otrze� pot z czo�a. - Pospiesz si� - powiedzia� Jago ze l zniecierpliwieniem. - Nie mamy do dyspozycji ca�ej nocy. Powietrze by�o ju� ska�one. Unosi� si� w nim �atwy do rozpoznania ~ ~' mdl�eo s�odkawy od�r rozk�adaj�cego si� cia�a. Valentin usun�� wreszcie ostatnie szwy, przerwa� na chwil�, a potem otworzy� jam� brzuszn�. Zazwyczaj po sekcji organy wewn�trzne umieszczano w ciele z powrotem, ~e w takim przypadku jak ten, kiedy zw�oki d�ugo czeka�y na pochowanie, najcz�ciej je niszczono. Klatka piersiowa i jama brzuszna by�y puste. Valentin zn�wu znieruchomia�. R�ce mu dr�a�y. -- Zawsze wiedzia�em, �e w g��bi duszy jeste� wra�liwym cz�owie- kiem. - Jago otworzy� drug� torb� i zacz�� wyjmowa� z niej paczki z heroin�, przekazuj�c jedn� po drugiej Valentinowi. - No, dalej, pospiesz si�. Mam randk�. Valentin wsun�� paczk� heroiny do otwartej klatki piersiowej i si�gn�� po nast�pn�. - Ch�opczyk czy dziewczynka? - zapyta� z�o�liwie. - M�j Bo�e, widz�, �e zn�w b�d� musia� przywo�a� ci� do porz�dku, ty f~`ancuska ma�po. - Jago u�miecha� si� �agodnie, ale wyraz jego oczu by� stra8zny. Valentin roze�mia� si� niepewnie. - Przecie� tylko �artowa�em. Bez obrazy: - Oczywi�cie. A teraz wetknij reszt� do �rodka i zaszyj go. Chc� st�d wyj��. Jago zapali� nast�pnego papierosa, opu�ci� sal� i skierowa� si� do kaplicy po�o�onej na ko�cu korytarza. Sta�o w niej kilka krzese�, a van lampka rzuca�a s�aby blask na niewielki o�tarz i mosi�ny krucyfiks. Che urz�dzenie jej wn�trza by�o bardzo proste, ale w�a�nie to mu si� podoba�d; Zawsze mia� takie uczucie od czas�w, kiedy jako ma�y ch�opiec siedzia� w nale��cej do rodziny �awce kolatorskiej wiejskiego ko�ci�ka, a dzier- �awcy ojca trzymali si� z szacunkiem z ty�u. By�y tam witra�e z herbom , w rodzinnym pochodz�cym z czternastego wieku i mottem: �Czyni� swoj� wol�". Stanowi�o ono pe�ne odzwierciedlenie jego w�asnej filozofii, cho� nie doprowadzi�o go w�a�ciwie donik�d. Odchyli� si� razem z krzes�em do ty�u i opar� o �cian�. - W kt�rym miejscu wszystko posz�o nie tak, stary? - zada� sobie po cichu pytanie. Przecie� mia� wszystkie atuty. Stare i szanowane nazwisko, oczywi�ci� nie to, kt�rego u�ywa� teraz - trzeba wszak zachowa� jak�� przy- zwoito��. Prywatna szko�a, Sandhurst, doskona�y pu�k. Stopie� kapitana w wieku dwudziestu czterech lat i Military Cross za konspiracyjn� prac� w Belfa�cie. A potem ta nieszcz�sna noc w South Armagh i czterej dok�adnie nie�ywi cz�onkowie IRA. Jago nie widzia� naj- mniejszego sensu, �eby bra� ich �ywcem, i sprawi� sobie przyjemno�� wyka�czaj�c ich osobi�cie. Ale wtedy ten zasmarkany sier�ancim doni�s� na niego, a armia brytyjska oczywi�cie nie pochwali�a zasady �strzela�, �eby zabi�". W gruncie rzeczy przej�� si� nie tym, i� po cichu zosta� usuni�ty z wojska, cho� wiadomo�� ta niemal zabi�a jego ojca, lecz faktem, �e to sukinsyny odebra�y mu Military Cross. Ale to ju� stara historia. Dawno przebrzmia�a. W ostatnim roku przed uzyskaniem przez Rodezj� niepod- leg�o�ci oddzia�y Selous Scouts nie przebiera�y zbyt w ludziach. Byli z niego zadowoleni, podobnie jak p�niej ci z Afryki Po�udniowej z jego wsp�pracy z ich komandosami w Angoli. Potem by�a wojna w Czadzie, gdzie po raz pierwszy spotka� Valentina, a potem mia� wiele sacz�cia uchodz�c stamt�d z �yciem. P�niej pojawi� si� pan Smith, tajemniczy pan Smith i nast�pi�y dla Jago trzy bardzo korzystne finansowo lata. Najdziwniejsze, �e nigdy g�� nie spotkali, a w ka�dym razie Jago nic o takim spotkaniu nie wilg�. W gruncie rzeczy nie wiedzia� nawet, co spowodowa�o, �e Smith zwr�ci� si� w�a�nie do niego. Nie mia�o to zreszt� znaczenia. Wa�ne by�o; �e na jego koncie w Genewie znajdowa� si� obecnie niemal milion funt�w. Ciekawe, co powiedzia�by na to jego ojciec. Wsta� i wr�ci� do s8.li przedpogrzebowej. Valentin starannie zaszy� ponownie cia�o i przykry� j~ ca�unem, .._ Wed�ug cen detalicznych wart jest ��� milion�w funt�w - stwierdzi� Jago. - Po �mierci sta� si� bogatszy~i� m�g�by to sobie wyobrazi�. Valentin przykr�ci� �ruby mocuj�ce wieko. - Sze��, a mo�e na