1949
Szczegóły |
Tytuł |
1949 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1949 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1949 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1949 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Czas w piekle"
autor: Jack Higgins
Rozdzia� pierwszy
Tu� po czwartej, gdy pierwszy brzask przes�czy� si� proz bambusowe
pr�ty nad jego g�ow�, deszcz znowu zacz�� pada�. Najpierw powoli,
potem coraz silniej, a� wreszcie pruszed� w pot�n� ulew�, przed kt�r�
nie by�o ucieczki.
Stan Egan skuli� si� w k�cie. D�onie wsun�� pod pachy, przycisn��
ramiona do cia�a, staraj�c si� zmniejszy� do minimum straty ciep�a;
cho�
po czterech dniach w�a�ciwie niewiele ju� by�o do stracenia. J&~na
mia�a
cztery stopy kwadratowe powierzchni i nawet gdyby chcia�, nie
m�g�by
si� ~Vsniej po�o�y�. Przypomnia�a mu si� proczytana gdzie� informacja;
�e �po�r�d zwierz�t jedynie goryle k�ad� si� bez op�r�w we w�asnych
odchodach. Wprawdzie jeszcze nie osi�gn�� tego stanu, ale ju� od
dawna
przywyk� do smrodu.
By� na bosaka, ale pozostawiono mu jego ~ii~�ltuj�c� bluz� i spodnie.
Okr�cona wok� g�owy chusta'koloru khalc~~l~~zy�a turban, podobny
do tych, jakie nosi si� na pustyni. Pod napi�t�"sk�r� jego
wymiarowanej
twarzy wida� by�o wyra�nie wydatne ko�ci policzkowe. Jtgo
bladoniebies-
kie oczy by�y zupe�nie bez wyrazu, gdy siedzia� na deszczu padaj�cym
proz bambusowe pr�ty znajduj~ce s�� dwana�cie st�p nad jego g�ow�.
Od czasu do czasu od mokrych, glinianych �cian odrywa�y si� grudy
ziemi i spada�y do wody, kt�ra pokrywa�a ju� dno jamy trry- albo
czterocalow� warstw�.
Cuka�; oboj�tny na wszystko, a� wreszcie `us�ysza� odg�os krok�w
i st�umione przez deszcz pogwizdywanie. M�czyzna, kt�ry pojawi� si�
nad nim, mia� na sobie przypominaj�cy jego mundur: str�j maskuj�cy,
ale
o nieco innym wzorze ochronnego nadruku wprowadzonym proz wojska
radzieckie w czasie okupacji Afganistanu. Na ko�nierzu mia�
dystynkcje
7
sier�anta, a nad daszkiem jego czapki widnia�a czerwona gwiazda
armii
radzieckiej i odznaka 81 pu�ku powietrzno-desantowego.
Egan rozpozna� wszystkie szczeg�y, gdy� na tym polega�o jego
zadanie. Patrzy� do g�ry i czeka� w milczeniu. Sier�ant trzyma� w
jednej
r�ce karabinek automatyczny AKM, a w drugiej wojskow� racj�
�ywno�ciow� uwi�zan� na kawa�ku szpagatu.
- Ci�gle z nami? - zapyta� weso�o po angielsku i odstawi� AKM
. na bok. - Mokro pewnie tam u ciebie na dole, co? - Egan nic
nie
odpowiedzia�. - I wci�� nie masz ochoty rozmawia�? No c�, jeszcze
zechcesz, przyjacielu. W ko�cu wszyscy zaczynaj� m�wi�. - Sier�ant
opu�ci� puszk� przez bambusow� krat�. - �niadanie. Dzisiaj tylko
kawa, ale nie chcemy, �eby� zbyt nabra� si�.
Egan wzi�� puszk� i otworzy� j�. Rzeczywi�cie, by�a w niej kawa,
nieoczekiwanie gor�ca, paruj�ca, w wilgotnym powietrzu. Opanowa�
md�o�ci, o kt�re przyprawia� go sam jej zapach. W �aden spos�b nie by�
w stanie tego wypi� i ci, co go tu trzymali, doskonale o tym
wiedzieli.
- Ale ty, oczywi�cie - roze�mia� si� sier�ant - pijasz tylko herbat�.
Jaka szkoda. - Rozpi�� guziki spodni i odla� si� w d�, przez pr�ty.
-'-
Wi�c mo�e napijesz si� tego, dla odmiany? i
Egan nie m�g� si� uchyli�. Po prostu siedzia� w kucki w k�cie i
patrz,Ir~
bez .s�owa w g�r�. Sier�ant podni�s� AKM. - Za pi�� minut j~itq
z powrotem i spodziewam si�, �e zobacz� puszk� czy�ciutk�. .. B�
grzeczny i wypij, bo ci� ukarz�.
Odszed�, a, Egan wci�� czeka� z maluj�cym si� na twarzy wyrazem
napi�cia. Kiedy odg�os krpk�w sier�anta ucich�, podni�s� si�. Pi�� rmnut:
tego jedyna szansa. Zerwa� z g�owy chust� i okaza�o si�, �e w ca.�odxs
pozosta�a tylko jej widoczna cz��. Reszta, w ci�gu nocy podarta n�
pa8ki i starannie spleciona, zosta�a powi�zana w prymitywn� lin�.
Szybko umocowa� j� pod ramionami, na�o�y� na szyj� p�tl�, a swobo
tiy; ~COniec liny chwyci� z�bami. Opar� si� plecami o jedn� �ciank�
jamy,
stopami o drug� i zacz�� wspina� do miejsca, z kt�rego m�g� si�gn�� r�k�
bambusowych pr�t�w. Wyj�� koniec liny spomi�dzy zaci�ni�tych z�b�w,
owin�� wok� dw�ch pr�t�w i zawi�za� mocno.
. Tylko szum pa;daj�oego deszczu zak��ca� cisz�. Nadchodz�cego
sier�anta
~ du�ej odleg�o�a. Odczeka� jeszcze kilka sekund, potem podkurczy�
dogi, odrywaj�c je od �cianki i wydaj�c g�o�ny okrzyk, spad� na d�.
Bambus nad jego g�ow� wygi�� si�, a cia�o zako�ysa�o mocno,
,` .pyguj�c w g�r� i w d�. Pochyli� g�ow� na bok tak, by wida� by�o
p�tl� wok� karku i przymkn�� oczy. Podtrzymuj�ca go lina wpija�a mu si�
pod ramionami.
Wyczu�, �e sier�ant znalaz� si� tu� nad nim. Us�ysza� okrzyk przera-
�enia. �o�etierz przykl�kn��, zza cholewy buta wyci�gn�� spadochroniarski
n�, wsun�� go przez pr�ty i przeci�� lin�. Egan spad� bezw�adnie,
odbijaj�c si� od �cian i zwali� w zgromadzone na dnie wod� i
nieczysto�ci.
Le�a� i czeka�. Wreszcie us�ysza�, jak sier�ant odsuwa nad nim krat�
i opuszcza bambusow� drabink�.
Stra�nik szybko zszed� na d� i przykucn��. - Ty durny sukinsynu! -
rzek� odwracaj�c go na plecy.
Egan uni�s� r�ce do g�ry i sk�adaj�c d�onie w pi�ci feniksa,
wysuni�tymi do przodu kostkami �rodkowych palc�w uderzy� sier�anta
w kark poni�ej uszu. �o�nierz nie zdo�a� nawet krzykn��. Z cichym
jakiem wywr�ci� oczy i natychmiast straci� przytomno��:
Sean w kilka sekund zdj�� mu buty, na�o�y� je i szybko �asznurowa�.
Potem wcisn�� g��boko na oczy czapk� z czerwon� gwiazd� i ostro�nie
wspi�� si� na drabink�.
Polana by�a pusta. Nad drzewami, w miejscu gdzie znajdowa� si�
znany mu z pierwszego przes�uchania dom, unosi�a si� smuga dymu.
Dalej, za lasem, w odleg�o�ci oko�o �wierci mili, p�yn�a rzeka. Gdy
si�
przez ni� przeprawi, b�dzie bezpieczny, droga do odleg�ych g�r
stanie
przed nim otworem. Podni�s� AKM i popatrzy� na widniej�ce nad lasem
ich o�nie�one szczyty. Potem wszed� mi�dzy drzewa.
Jakie� pi��dziesi�t jard�w dalej by� roaCi�gni�ty potykasz. Przekroczy�
go ostro�nie. Nast�pny znajdowa� si� w odleg�o�ci zaledwie kilku sfbp.
Zapewne tamci uwa�ali, �e tak blisko nikt nie b�dzie si� go
spodziewa�.
Egan przeszed� uwa�nie i nad nim, a potem ruszy� przez si�gaj�ce mu
do
pasa, mokre od deszczu paprocie. Wydosta� si� to jeszcze nie
wszystko.
Najtrudniej jest nie da� si� z�apaE. Ta stara dewiza SAS
przelecia�a mu
przez my�l w�a�nie w chwili, gdy drzewa po prawej stronie
eksplodowa�y.
To nie by�a mina, w przeciwnym razie rozerwa�oby go na strz�py.
Raczej
�adunek sygnalizacyjny systemu alarmowego zdetonowany przez
umiesz-
czony tu� przy powierzchni ziemi elektroniczny czujnik.
Potwierdzi� to
natychmiast �a�obny ryk syreny dobiegaj�cy z�a drzew od strony
farmy.
Uj�� mocniej AKM trzymaj�c go na wysoko�ci piersi i pop�dzi� przez
paprocie.
Wyczu� ruch z lewej strony. Spomi�dzy drzew wybieg� mu na spotkanie
ubrany w maskuj�cy kombinezon cz�owiek z pochylon� g�ow�.
9
Gdy zbli�yli si� do siebie, Egan zrobi� unik i przykl�kn�� na jedno
kolano wysuwaj�c drug� nog� do przodu. M�czyzna potkn�� si� i upad�.
Egan poderwa� si�, kopn�� go w skro� i ruszy� dalej.
Poczu� b�l w lewym kolanie, ale to go jedynie zdopingowa�o. Bieg�
w�r�d tworz�cych tu niemal d�ungl� paproci, przyspieszaj�c w miar�, jak
stok stawa� si� coraz bardziej stromy. Wypad� na niewielk� polank�
i w tym samym momencie z drugiej strony wyskoczy�o spo�r�d drzew
trzech nast�pnych �o�nierzy.
Bieg� przed siebie nie wahaj�c si�. Poci�gn�� seri� z AKM, wyr�n��
kolb� w twarz jednego, uderzeniem ramienia zbi� z n�g drugiego i
wpad�
mi�dzy drzewa. P�dzi� bardzo szybko, coraz bardziej trac�c r�wnowag�.
Podni�s� si� i znowu ruszy� naprz�d. Sk�d� blisko dobiega� warkot
�mig�owca, ale pogoda sprzyja�a Eganowi - maszyna nie b�dzie mog�a
opu�ci� si� zbyt nisko. W prze�wicie mi�dzy drzewami widzia� ju� na
wp� przes�oni�t� mg�� i deszczem rzek�.
Czu� ucisk w piersi, lewe kolano bola�o go jak przypiekane ogniem,
ale wci�� bieg� przed siebie, ze�lizguj�c si� po stromej skarpie i
wreszcie
dotar� do rzeki. Gdy podni�s� si� na nogi, kto� wyskoczy� z g�stwiny
paproci i r�bn�� go kolb� karabinu w nerki.
B�l wygi�� Egana do ty�u i w tej samej sekundzie napastnik prze�o�y�
mu karabin nad g�ow� i przycisn�� mu go do gard�a. Sean upu�ci� sw�j
AKM i obcasem przejecha� po goleni dusz�cego go cz�owieka. Rozleg�
si� okrzyk b�lu, a gdy ucisk karabinu na jego gardle zel�a�, uderzy�
gwa�townie ty�em g�owy w twarz stoj�cego za nim przeciwnika i
natych-
miast potem zada� mu kr�tki, ostry cios lewym �okciem.
Gdy si� odwraca�, kolano zawiod�o go ca�kowicie, nogi ugi�y si� pod
nim i obcy �o�nierz z twarz�, kt�r� ciekn�ca z rozbitego nosa krew
zmieni�a
w krwaw� mask�, waln�� Egana kolanem prosto w z�by, przewracaj�c go
na plecy. Potem skoczy� z nog� przygotowan� do zadania ciosu
obcasem
z g�ry w twarz le��cego. Egan schwyci� uniesion� nad nim stop� i
przekr�ci�
gwa�townie; odrzucaj�c �o�nierza na bok. Gdy przeciwnik usi�owa� si�
podnie��, Egan, kt�ry zdo�a� ju� przykl�kn�� na zdrowym kolanie, zada�
mu straszliwy cios poni�ej �eber. �o�nierz z j�kiem opad� do ty�u.
�mig�owiec by� ju� niedaleko, jeszcze bli�ej rozlega�y si� ludzkie g�osy
i szczekanie ps�w. Egan podni�s� AKM i poku�tyka� nad brzeg rzeki.
Mg�a by�a tu tak g�sta, �e nie by�o wida� przeciwleg�ego brzegu.
Wezbrana deszczem woda mkn�a tu� obok, br�zowa, pokryta p�atami
piany. Nurt by� szybki, zbyt szybki nawet dla najsilniejszego
p�ywaka,
10
a woda tak zimna, �e szanse prze�ycia w nici by�y niewielkie.
Poszed�
dalej wzd�u� brzegu. Woda przybra�a tu kilka st�p i nie opodal na
powierzchni unosi�o si� drzewo z ga��ziami zapl�tanymi w zatopione
krzewy. Zrozumia�, �e to jedyna szansa. Wskoczy� do wody -- g�osy
rozlega�y si� ju� bardzo blisko --- i pop�yn�� w stron� drzewa. Pchn�� je
z ca�ej si�y. Przez chwil� mia� wra�enie, �e nawet nie drgn�o, ale
nagle
okazaio si�, �e p�ynie jednak swobodnie, porwane pr�dem. Gdy Egan
chwyci� si� ga��zi, AKM poszed� na dno. Na brzegu pojawili si� ludzie
i szczekaj�ce psy. Rozleg�a si� seria z broni maszynow�j, ale on by�
ju�
po�rodku nurtu, zakryty zas�on� z deszczu i mg�y.
Nigdy dot�d nie by�o mu tak zimno. Czu�, jak stopniowo t�piej� jego
zmys�y. Nie odczuwa� ju� nawet b�lu w kolanie. Pr�d chyba os�ab� i Egan
wraz z drzewem dryfowa� teraz wolno, otulony mg��. �mig�owiec
kilkakrotnie przelecia� nad jego g�ow�, ale nie tak nisko, by
przysporzy�
mu k�opot�w. Po chwili odlecia�.
Panowa�a cisza, zak��cana jedynie bulgotaniem wody i pluskiem
padaj�cego deszczu. Rzeka stanowi�a jego ostatni� szans�, z kt�rej
jednak nie b�dzie w stanie d�ugo korzysta�, zimno bowiem przenika�o
go
do szpiku ko�ci. Zacz�� mocniej uderza� w wod� nogami. Wci�� trzyma�
si� drzewa popychaj�c je w stron� drugiego brzegu.
Czu� si� coraz bardziej wyczerpany, ale nie przestawa� p�yn��. S�ysza�
najpierw tylko sw�j ci�ki oddech, a potem dotar�o do niego co�
jeszcze.
By� to dobiegaj�cy z ty�u g�uchy, st�umiony warkot. Gdy odwr�ci� si�
i spojrza� za siebie przez rami�, z otaczaj�cej go mg�y wy�oni�a si�
motor�wka i wsun�a dzi�b mi�dzy ga��zie.
Na jej pok�adzie by�o z p� tuzina �o�nierzy, ale tylko jeden z nich
sta�
wyprostowany, a potem przechyli� si� przez reling, �eby przyjrze�
mu si�
z g�ry. By� to oficer �redniego wzrostu, w wieku trzydziestu paru
lat,
stosunkowo m�ody jak na podpu�kownika. Mia� z�amany kiedy� dawno
nos, ciemne, uwa�nie patrz�ce oczy i czarne w�osy, o wiele za d�ugie
w �wietle wszelkich regulamin�w wojskowych. Ubrany by� w maskuj�c�
bluz� i be�owy beret z oficersk� odznak� SAS - skrzyde�kami ze
srebrnego filigranu oraz pu�kow� dewiz�: Kto �miany, zwyci�a, obszyt�
czerwon� lam�wk� na niebieskim tle. Wyci�gn�� silne r�ce, �eby wydoby�
Egana z wody.
- Pu�kowniku Villiers - odezwa� si� s�abym g�osem Sean. - Nie
spodziewa�em si�, �e pana tu zobacz�. '
- Jestem twoim kontrolerem, Sean - odpowiedzia� Villiers.
11
- Chyba zawali�em �wiczenie.
- Prawd� m�wi�c, uwa�am, �e by�e� cholernie dobry - pu�kownik
u�miechn�� si� z wdzi�kiem. - A teraz zabierzemy ci� st�d.
22 pu�k Special Air Service to najprawdopodobniej najbardziej
elitarna
jednostka wojskowa na �wiecie. S�u�� w nim wy��cznie ochotnicy,
kt�rych dob�r prowadzony jest tak rygorystycznie, ie do�� cz�sto
jedynie
dziesi�� procent kandydat�w jest w stanie si� do niego
zakwalifikowa�.
Ostatni� pr�b� kwalifikacyjn� jest marsz na wytrzyma�o��. W ci�gu
dwudziestu godzin nale�y z osiemdziesi�cioma funtami wyposa�enia
pokona� odleg�o�� czterdziestu pi�ciu mil na obszarze Brecon Becaons
w Walii, jednego z najtrudniejszych teren�w w Wielkiej Brytanii.
Dla
wielu bior�cych w niej udzia� pr�ba ta by�a niemal zab�jcza.
Tony Villiers sta� przy oknie domu na farmie i patrzy� na widoczn�
za drzewami, smagan� deszczem rzek� Wye. My�la� o cz�owieku, kt�ry
niedawno by� o krok od �mierci. - M�j Bo�e, przy takiej pogodzie jak
dzisiaj to miejsce jest rzeczywi�cie paskudne - rzek�.
M�ody oficer siedz�cy przy biurku za plecami Villiersa u�miechn�� si�.
Napis na umieszczonej przed nim tabliczce g�osi�, �e jest to
kapitan
Daniel Warden, komendant kurs�w sprawno�ciowych w Brecon. Z Vil-
liersem ��czy�a go nie tylko s�u�ba w SAS. Obaj byli tak�e oficerami
Grenadier�w Gwardii.
Otworzy� le��c� przed nim teczk�.
- Mam tu wydruk danych komputerowych o Eganie, sir. Rzeczywi�-
cie niezwyk�y facet. Military Medal za odwag� na polu walki w
Irlandii.
Uzasadnienia nie podano.
- Znam je - odpar� Villiers. - Pracowa� wtedy ze mn�. W kon-
spiracji. W South Armagh.
-- Distinguished Conduct Medal za Falklandy. Ci�ko ranny. Osiem
miesi�cy w szpitalu. Lewe kolano zast�pione protez� z plastyku,
nie-
rdzewnej stali i czego� tam jeszcze. M�wi po francusku, w�osku i
irlan-
dzku. To co� nowego. ,
- Jego ojciec by� Irlandczykiem - wyja�ni� Villiers.
- Jeszcze jeden interesuj�cy szczeg�. Ucz�szcza� do zupe�nie pxzy~
zwoitej prywatnej szko�y �redniej - doda� Warden. - Do Dulwich
College.
Podobnie jak Villiers by� absolwentem Old Eton i pu�kownik doci~�
12
mu lekko. - Nie b�d� snobem, Danielu. To bardzo dobra szko�a.
W ka�dym razie by�a wystarczaj�co dobra dla Raymonda Chandlera.
- Doprawdy, sir? Nie wiedzia�em. S�dzi�em, �e Chandler by�
Amerykaninem.
- Oczywi�cie, �e -by� Amerykaninem, idioto. - Villiers podszed� do
biurka, nala� sobie herbaty z porcelanowego dzbanka i usiad� na
krze�le
przy oknie. - Pozw�l, �e udziel� ci dok�adnych informacji o Seanie
Eganie.
To dane z Grupy Cztery i z pewno�ci� nie ma ich w twoim
komputerze.
Znajdziesz tam wiele interesuj�cych szczeg��w. Zacznijmy od tego,
�e ma
do�� niezwyk�ego wujaszka. Mo�e o nim s�ysza�e�? Niejaki Jack Shelley.
- Ten gangster? - skrzywi� si� Warden.
- By� nim dawno temu. Niegdy� r�wnie wa�ny jak bracia Kray i gang
Robinsona. Bardzo lubiany w londy�skim East Endzie. Ludowy
bohater.
Robin Hood w Jaguarze. Zrobi� pieni�dze na hazardzie, nocnych
klubach,
�opiece" itp. �adnych �wi�stw w rodzaju narkotyk�w czy prostytucji.
I by�
m�dry. Zbyt m�dry, �eby sko�czy� odsiaduj�c do�ywocie jak Krayowie.
Kiedy zorientowa� si�, �e takie same pieni�dze mo�na zarobi� w legalny
spos�b, zabra� si� za co� zupe�nie innego. Telewizja, komputery,
wysoko
rozwini�te technologie. Obecnie wart jest co najmniej dwadzie�cia
milion�w.
- A co Egan ma z tym wsp�lnego?
- Siostra Shelleya wysz�a za m�� za londy�skiego Irlandczyka,
Patricka Egana. By�ego boksera, kt�ry prowadzi� pub gdzie� nad rzek�.
Shelleyowi si� to nie podoba�o. Sam nigdy si� nie o�eni�. - Villiers
zapali� kolejnego papierosa. - Trzeba, �eby� wiedzia� jeszcze jedno.
Shelley obecnie mo�e sobie by� multimilionerem, kt�ry posiada na
w�asno�� po�ow� Wapping, ale dla ka�dego londy�skiego rzezimieszka
nadal pozostaje Jackiem Shelleyem, kt�rego nazwisko wci�� wiele
znaczy
w tym �rodowisku. Polubi� m�odego Seana. To w�a�nie on p�aci� czesne
w Dulwich College, a Sean okaza� si� naprawd� zdolny. Potem dosta�
si�
do Trinity College w Cambridge. Mia� zamiar studiowa� etyk�. Mo�esz
to sobie wyobrazi�? Siostrzeniec Jacka Shelleya studiuj�cy etyk�.
Warden by� wyra�nie zaintrygowany. - I co si� sta�o?
- Wiosn� 1976 roku Pat Egan z �on� pojecha� do Ulsteru, �eby
odwiedzi� krewnych w Portadown. Na nieszcz�cie zaparkowali kti�o
niew�a�ciwej ci�ar�wki.
- Bomba?
- I to du�a. Zdmuchn�o p� ulicy. Ale zgin�y tylko dwie osoby.
Egan mia� wtedy siedemna�cie i p� roku. Zrezygnowa� z Cambridge
13
a
i .zaci�gn�� si� do wojsk spadochronowych. Wuj by� na niego w�ciek�y,
ale nic nie m�g� zrobi�.
- Czy Shelley to jedyny krewny Egana?
- Nie. Jest jeszcze jaka� kobieta. To chyba kuzynka Senna. Ma
oko�o
sze��dziesi�tki. Wspomina� mi o niej. Prowadzi pub, kt�ry nale�a�
kiedy�
do jego ojca. - Villiers zastanawia� si� przez chwil�, marszcz�c
czo�o. -
Ida. Ciotka Ida. Jest jeszcze dziewczyna o imieniu Sally,
adoptowana przez
Pata Egana i jego �on�. Zdaje mi si�, �e jej rodzice zmarli, kiedy
by�a jeszcze
dzieckiem. Shelley nie zwraca� na ni� uwagi - nie nale�y do
rodziny. Taki
w�a�nie jest. Kiedy Sean wst�pi� do wojska, Sally zamieszka�a z
ciotk� Id�.
- Sean, sir? - zapyta� Warden. - Czy to nie zbytnia poufa�o��
mi�dzy podpu�kownikiem i sier�antem?
- Sean i ja wiele razy pracowali�my razem w Irlandii. Zakon-
spirowani. A to zmienia posta� rzeczy. - Nienagann�, typow� dla
prywatnej szko�y wymow� Villiersa zast�pi� nagle charakterystyczny
akcent z okolic Belfastu. - Nie mog�em pracowa� z nim na budowie
przy Falls Road nadstawiaj�c wsp�lnie �ba i jednocze�nie ��da�, �eby
zwraca� si� do mnie �sir".
Warden odchyli� si� w krze�le. - Czy mam racj� s�dz�c, �e Egan
wst�pi� do wojska po to, by zem�ci� si� na ludziach, kt�rzy zabili mu
rodzic�w?
- Oczywi�cie. Tymczasowe skrzyd�o IRA przyzna�o si� do pod�o�enia
bomby. Wst�pienie do wojska by�o reakcj� typow� dla siedemnastolet-
niego ch�opaka.
- Czy jednak nie sta� si� przez to cz�owiekiem budz�cym natych-
miastowe podejrzenia, sir? Chodzi mi o to, �e jego negatywne
nastawienie
do sprawc�w �mierci rodzic�w musia�o dawa� zna� o sobie. To nieunik-
nione.
- Mimo to mo�na r�wnie� uzna�, �e Egan odpowiada idealnie
naszym wymogom. Wszystko zale�y od punktu widzenia, Danielu.
Kiedy
mia� rok, jego rodzice przenie�li si� z Londynu do South Armagh,
a potem do Belfastu. Gdy mia� dwana�cie lat, wr�cili do Londynu,
poniewa� mieli do�� tamtejszej sytuacji. Mamy wi�c do czynienia
z ch�opakiem powi�zanym rodzinnie z Ulsterem i katolikiem, a to
tak�e
co� znaczy, i kt�ry nie�le m�wi po irlandzku, bo ojciec go nauczy�.
Do tc~o
posiada intelekt, kt�ry zapewni� mu miejsce w Cambridge. Daj
spok�j,
Danielu, przecie� ju� w sze�� miesi�cy po wst�pieniu do wojska
wy�uskano
go z t�umu. A poza tym ma jeszcze jedn� cech�. Bardzo szczeg�ln�.
14
- Jak�, sir?
Villiers podszed� do okna i zapatrzy� si� w deszcz. - To urodzony
zab�jca, Danielu. Dzia�a instynktownie i bez wahania. Nie spotka�em
nikogo podobnego do niego. Wiem z ca�� pewno�ci�, �e w czasie swojej
konspiracyjnej dzia�alno�ci w Irlandii zlikwidowa� osiemnastu
terroryst�w.
Z IRA, INLA...
- Swoich, sir?
- S�dzisz tak dlatogo, ie jest katolikiem? - zapyta� Villiers. -
Nie
b�d� dzieckiem. Nairac te� by� katolikiem. Ale by� r�wnie� oficerem
Grenadier�w Gwardii i w�a�nie dlatego zosta� zamordowany przez IRA.
Tylko to ich interesowa�o. Poza tym Egan zawsze by� bezstronny.
Zlikwidowa� r�wnie� kilku czo�owych terroryst�w protestanckich. Z UVF
i Czerwonej R�ki Ulsteru.
Warden spojrza� na teczk�. - Niez�y facet. A teraz musisz mu
powiedzie�, �e w wieku dwudziestu pi�ciu lat jest ju� sko�czony.
- W�a�nie - przytakn�� Villiers. - Zawo�ajmy go wi�c i za�atwmy
ju� t� spraw�.
Kiedy Sean Egan wszed� do pokoju, mia� na sobie ktnie umun-
durowanie, nienagannie wyprasowane spodnie z ostrymi jak brzytwa
kantami, koszul� z kr�tkimi r�kawami i beiowy beret za�o�ony
dok~adnie
Pod k�tem wymaganym przez regulamin. Na naramiennikach mia�
dystynkcje sier�anta, na prawym r�kawie skrzyde�ka SAS, a nad lew�
kieszeni� koszuli r�wnie� skrzydlat� odznak� pilota lotnictwa wojsk
l�dowych. Pod ni� widnia�y baretki Distinguished Conduct Medal,
Militery Medal For Bravery in the Field oraz naszywki za
kampanie
w Irlandii i na Falklandach. Stan�� na baczno�� przed siedz�cym za
biurkiem Wardentm. Villiers nadal siedzia� na 'swoim miejscu
przy oknie
pal�c papierosa.
- Spocznij, sier�ancie - rzek� Warden. - To zupe�nie nieoficjalna
rozmowa. Siadajcie - wskaza� krzes�o.
Egan wykona� polecenie. Villiers wsta� i wyj�� z kieszeni metalowe
pude�ko z papierosami. - Zapaliaz't
-- Rzuci�em, sir. Kiedy obuwa�em na Falklandach, jeden pocisk
ulokowa� mi si� w lewym p�ucu.
- Nie ma tego z�ego... jak s�dz� -- stwierdzi� Vilfiers. - Paskudny
na��g.
15
Gra� na zw�ok� i wszyscy w pokoju zdawali sobie z tego spraw�..~w
Wreszcie Warden odezwa� si� z wyra�nym zak�opotaniem w g�osie: --
Pu�kownik Villiers jest podczas tych �wicze� waszym kontrolerem,
Egat~;
- Zdaj� sobie z tego spraw�, sir.
Zapad�o milczenie. Warden przek�ada� papiery na biurku. Wygl�da�
na to, �e nie wie, co ma powiedzie�. W ko�cu cisz� przerwa� ~e' `
Villiers. - Danielu - odezwa� si� do Wardena. - Czy nie masz y
nic przeciwko temu, �ebym porozmawia� z sier�antem Eganem na
osobno�ci?
- Oczywi�cie �e nie, sir! - Ta propozycja sprawi�a Wardenowi '
wyra�n� ulg�. Kiedy drzwi zamkn�y si� za nim, Villiers powiedzia�:
- Dawno si� nie widzieli�my, Seanie.
- Nie wiedzia�em, �e jest pan jeszcze w pu�ku, sir.
- I tak, i nie. Wiele czasu zajmuje mi praca w Grupie Cztery. O
ile
sobie przypominam, wykonywa�e� dla nas zadanie na Sycylii. Tu�
przed
Falklandami.
- Tak jest, sir. Czy ci�gle jest to cz�� D 15?
- Tylko na papierze. Cho� w dalszym ci�gu zajmujemy si� dzia�a-
niami antyterrorystycznymi. M�j szef podlega wy��cznie premierowi.
- Czy Grup� Cztery nadal kieruje brygadier Ferguson?
- Tak. Jak zwykle jeste� dobrze poinformowany.
- Powiedzia� pan kiedy�, �e to w�a�nie pomog�o panu prze�y�
w konspiracji w Belfa�cie i Derry. Dobra informacja.
= Cholerny Ulsterczyk od st�p do g��w - roze�mia� si� Villiers. -
Taki sam jak tw�j ojciec, Seanie. Tylko stuprocentowy, ulsterski
katolik
nazywa 1.ondonderry - Derry.
-=- Nie .podoba mi si� spos�b, w jaki pos�uguj� si� bombami. Co nie
znaczy, �e ich nie rozumiem.
Villiers skin�� g�ow�. - Czy widzia�e� ostatnio swojego wuja?
Odwiedzi� mnie par� miesi�cy temu w szpitalu wojskowym
w Maudsley.
- Tak samo trudny jak zawsze?
Egan skin~� g�ow�. - Nigdy nie by� nastawiony szczeg�lnie pat-
riotycznie. Dla .niego wojsko to tylko wielka strata czasu. -
Przerwa� n~
chwil�, po �zym ci�gn�� dalej. - Mo�e u�atwi� panu spraw�, sir.
Nie zakwalifikowa�em si�, prawda?
Villiers odwr�ci� si�. - By�e� �wietny. Pierwszy raz komu� uda�o
si� wydosta� z jamy. To by�o bardzo pomys�owe. Ale kolano, Sean. -
Obszed� biurko i otworzy� teczk�. - Wszystko jest tutaj, w
informacji
lekarskiej. Oczywi�cie, zrobili wspania�� robot� sk�adaj�c to wszystko
do kupy.
- Nierdzewna stal i plastyk - odpar� Egan. - Jestem jak bioniczny
cz�owiek, tylko nie tak dobry jak prawdziwy.
- To si� nigdy nie udaje w stu procentach. Mam tu twoj� w�asn�
ocen� �wicze�. - Villiers podni�s� dokument z biurka. - Kiedy j�
napisa�e�? Godzin� temu? Sam w niej stwierdzi�e�, �e kolano ci�
zawiod�o..
- Tak jest - przytakn�� spokojnie Egan.
- W akcji mog�oby to oznacza� �mier�. Jest niezawodne w dziewi��-
dziesi�au procentach przypadk�w, ale liczy si� te pozosta�e dziesi��
procent.
- A wi�c musz� odej��?
- Z pu�ku - tak. Ale nie jest tak �le, jak na to wygl�da.
Przys�uguje
ci odprawa i renta, lecz wcale nie musisz si� o nie stara�: Armia
wci�� ci�
potrzebuje.
- Nie, dzi�kuj� - Egan pokr�ci� g�ow�. - Poza SAS-em nic mnie
nie interesuje.
- Jeste� pewien? - zapyta� Villiers.
- Ca�kowicie, sir.
Villiers usiad� i przypatrywa� mu si� marszcz�c lekko czo�o. - Chodzi
ci o co� jeszcze, prawda?
Egan wzruszy� ramionami. - By� mo�e. Kiedy leia.�em wiele miesi�cy
w szpitalu, mia�em czas pomy�le�. Kiedy zaci&gn��em si� siedem lat
temu, mia�em swoje powody. Zna je pan dobrze. By�em wtedy tylko
dzieciakiem i mia�em g�ow� pe�n� rozmaitych dzikich pomys��w. Chcia�em
im odp�aci� za moich rodzic�w.
- No i col
- Nigdy nikomu nie mo�na odp�aci� w ten spos�b. Rachunek
zawsze b�dzie nie wyr�wnany. Nigdy nie uda si� go sp�aci� do ko�ca.
Tyle na temat irlandzkich czas�w. - Wsta� i podszed� do okna. - Ilu
ich tam za�atwi�em i co z tego? To wszystko trwa i trwa, ale
rodzic�w mi
nie przywr�ci�o.
- Mole potrzebujesz wypoczynku? - zasugerowa� Villiers.
Sean Egan poprawi� beret. - Z ca�yrm szacunkiem, pu�kowniku, ale
obecnie najbardziej jest mi potrzebne przej�cie do cywila, sir.
Villiers popatrzy� na niego przez chwil�, a potem wsta�. -
Doskonale.
Je�eli istotnie tego chcesz, to przyznaj�, �e na to zas�u�y�e�.
Oczywi�cie,
v'~ jest jeszcze jedno rozwi�zanie, je�eli si� na nie zgodzisz.
- Jakie, sir?
-- Mo�esz pracowa� ze mn� dla brygadiera Fergusona w Grupie
Cztery.
- Z deSZCZU pod rynno? Nie, nie s�dz�.
- Co wi�c zrobisz? Wr�cisz do wuja?
- Niech mnie B�g strze�e -- roze�mia� si� ostro Egan. - Wola�bym
raczej pracowa� dla samego diab�a.
- A wi�c Cambridge? Jeszcze nie jest za p�no.
- Jako� nie potrafi� sobie wyobrazi� �ycia w takim klasztornym
spokoju. Czu�bym si� niezr�cznie i ci biedni profesorowie zapewne
tak�e.
- Och, nie by�bym taki pewien - odpar� Villiers. ---- Zna�em kiedy�
profesora z Oksfordu, kt�ry by� agentem SOE w czasie drugiej wojny
�wiatowej. Ale jednak...
- Jako� si� u�o�y, sir.
- Mam nadziej�. - Villiers spojrza� na zegarek. - Za dziesi��
minut odlatuje �mig�owiec do dow�dztwa pu�ku w Hereford. Bierz
plecak i wsiadaj. Postaram si�, �eby szybko za�atwiono ci
dokumenty.
- Dzi�kuj�, sir.
Egan skierowa� si� w stron� drzwi, a Villiers odezwa� si� w �lad za
nim: - Przy okazji: Przed chwil� wspomina�em tu twoj� przyrodni�
siostr� Sally. Jak si� miewa?
Egan odwr�ci� si�, trzymaj�c d�o� na klamce. - Sally umar�a,
pu�kowniku. Mniej wi�cej cztery mieei~ce temu.
Villiers by� wyra�nie wstrz��ni�ty. -T Na Boga, jak to si� sta�o?
Przeefe� mia�a najwy�ej osiemna�cie lat.
- Uton�a. Znaleziono j� w Tamizie ko�o Wapping. Mia�em wtedy
powa�ny zabieg operacyjny i nic nie mog�em zrobi�. Wuj za�atwi�
w moim imieniu wszystkie sprawy zwi�zane z pogrzebem. Pochowano
j�
na cmentar�u - Highgate, niedaleko grobu Karola Marksa. Lubi�a to
miejsce. - Jego twarz by�a bez wyrazu, g�os brzmia� beznami�tnie. -
Czy mog� ju� odej��, sir`?
- Oczywi�cie.
Drzwi zamkn�ty si� za nim. Villiers zapali� kolejnego papierosa.
By�
wstrz��ni�ty i zaniepokojony. Drzwi otworzy�y si� ponownie i wszed�
kapitan Warden. - Egan powiedzia� mi, Jx pan �yczy sobie, aby
wr�ei�
�mig�owcem do pu�ku.
-- Zgadza si�.
- Przechodni w stan spoczynku? -- Warden zmar�zczy� czo�o. -
18
Przecie� to wcale nie jest konieczne, sir. Nie mo�e ju� wprawdzie
s�u�y�
w SAS, ale wiele jednostek zaprzeda�oby dusz� diab�u, �eby tylko
mie�
go u siebie.
- Nic z tego. Pod tym wzgl�dem jest nieugi�ty. �mieni� si�.
Mo�e to rezultat Falkland�w i miesi�cy sp�dzonych w szpitalu
Odchodzi i ju�.
- Cholerna szkoda, sir.
- Tak. No c�, jest jednak wiele sposob�w, by wp�yn�� na zmian�
jego decyzji. Zaproponowa�em mu prac� w Grupie Cztery. Odrzuci� j�
bez wahania.
- Czy s�dzi pan, �e mo�e zmieni� zdanie?
- Musimy poczeka� i przekona� si�, jak podzia�a na niego kilka
miesi�cy sp�dzonych poza wojskiem. Nie wyobra�am go sobie siedz�cego
za biurkiem w jakim� biurze ubezpiecze�. Zreszt�, wcale tego nie
potrzebuje. Pub ojca stanowi obecnie jego w�asno��. Jest r�wnie�
spadkobierc� Jacka Shelleya. Ale mniejsza o to. Przed chwil�
prze�y�em
wstrz�s. Powiedzia� mi, �e jego przyrodnia siostra uton�a par�
miesi�cy
temu w Tamizie. - Ruchem g�owy wskaza� stoj�cy w k�cie komputer. -
O ile wiem, za pomoc� tego urz�dzenia mo�emy uzyska� dane z Central-
nego Archiwum Scotla,nd Yardu?
- Bez najmniejszego problemu, sir. Kwestia sekund.
- Zobacz, co maj� o Sally Baines Egan. Nie, pytaj o Sar�.
Warden usiad� przy komputerze. Villers sta� przy oknie, patrz�c na
deszcz. Zza drzew dolatywa� huk zapuszczanego silnika �mig�owca.
- Ju� mam, sir. Sara Baines Egan, wiek osiemna�cie lata Najbli�sza
rodzina: Ida Shelley, Jordan Lane, Wapping. To pub o nazwie
�Flisak".
- Jest co� ciekawego?
- Cia�o znaleziono na mieli�nie. Nie �y�a mniej wi�cej od czterech
dni. Notowana jako narkomanka. Cztery wyroki za prostytucj�.
- O czym, u diab�a, m�wisz? - Villiers odwi�ci� si� gwa�townie
w stron� siedz�cego przy komputerze Wardena. - To musi by� jaka�
inna dziewczyna.
- Nie s�dz�, sir.
Villiers popatrzy� uwa�nie na ekran, a potem wyprostowa� si�:
�mig�owiec przelecia� nad domem i pu�kownik spojrza� w g�r�.
- M�j Bo�e! - szepn��. - Ciekawe, czy on o tym wie?
~,
Rozdzia� drugi
W innych okoliczno�ciach Pary� zapewne wydaje si� najwspanialszym
miastem na �wiecie, ale na pewno nie w listopadzie o pierwszej w
nocy
nad Sekwan�, w deszczu smagaj�cym rzek� gwa�townymi falami.
Eric Talbot skr�ci� w rue de la Croix i znalaz� si� na niewielkim
nadbrze�u. Ubrany by� w d�insy, na g�ow� naci�gn�� kaptur anoraka,
a przez lewe rami� przewiesi� plecak. Wygl�da� jak typowy student,
ale
by�o w nim r�wnie� co� dziwnego. Jak na dziewi�tnastoletniego ch�opca
sprawia� wra�enie niezwykle cherlawego. Oczy mia� podkr��one i zbyt
napi�t� sk�r� na ko�ciach policzkowych.
Zatrzyma� si� pod lamp� i popatrzy� przez ulic� na kafejk�, do kt�rej
zmierza�. �La Belle Aurore". Zdo�a� si� u�miechn��, chocia� r�ce dr�a�y
mu bez przerwy. �La Belle Aurore". Tak nazywa�a si� kawiarnia
w paryskiej scenie z �Casablanki", ale knajpka po drugiej
stronie ulicy
wcale nie sprawia�a romantycznego wra�enia.
Ruszy� przed siebie i nagle w ciemnej czelu�ci bramy po prawej
stronie dojrza� ognik �arz�cego si� papierosa. Z mroku wy�oni� si�
�andarm. Ci�ka, staro�wiecka peleryna os�ania�a jego ramiona przed
deszczem.
- Dok�d to idziemy, co?
Ch�opiec, wskazuj�c na drug� stron� ulicy, odpowiedzia� zno�n�
francuszczyzn�: - Do kawiarni, monsieur.
- Aha, Anglik. - �andarm strzeli� palcami. - Dokumenty.
Ch�opiec otworzy� zamek b�yskawiczny anoraku, wyci�gn�� portfel
i wyj�� z niego brytyjski paszport. �andarm przestudiowa� dokument.
-
Walker. George Walker. Student. - Gdy zwraca� paszport, r�ce
ch�opca
zadr�a�y gwa�townie. - Czy pan jest chory?
Student u�miechn�� si� z trudem. - To tylko lekka grypa.
�andarm wzruszy� ramionami. - C�, tam pan nie znajdzie lekarstwa.
Radzi�bym raczej poszuka� noclegu.
Wrzuci� niedopa�ek papierosa do wody, odwr�ci� si� i ruszy� przed
siebie. Ch�opak odczeka�, a� �andarm zniknie za rogiem, szybko
przeci��
ulic�, otworzy� drzwi �La Belle Aurore" i wszed� do �rodka. By�
to n�dzny lokal, typowy dla tej cz�ci wybrze�a Sekwany. W dzie�
odwiedzali go marynarze i dokerzy, a w nocy prostytutki.
Wyposa�enie
by�o tu takie jak wsz�dzie - kontuar z blatem pokrytym blach�
ocynkowan�, rz�dy butelek na p�kach za barem, p�kni�te lustro
reklamuj�ce Gitany.
Za kontuarem niezwykle t�ga kobieta w czarnej sukni z krepy i ze
zwisaj�cymi w str�czkach, tlenionymi w�osami czyta�a stary
egzemplarz
�Paris Match". Unios�a g�ow� i spojrza�a na niego. - Monsieur?
Pod jedn� �cian� kawiarni znajdowa� si� rz�d boks�w ze stolikami,
pod drug� na niewielkim kominku p�on�� ogie�. Lokal by� prawie pusty,
tylko przy stoliku z marmurowym blatem, kt�ry sta� ko�o kominka,
siedzia� samotny m�czyzna. By� �redniego wzrostu, mia� blad� twarz
o arystokratycznych rysach. Ubrany by� w granatowy trencz.
Cienka,
bia�a szrama przecina�a jego lewy policzek od oka do k�cika ust.
Eric Talbot czu� straszliwy b�l g�owy; zw�aszcza z boku, za uszami,
bez przerwy te� ciek�o mu z nosa: Wytar� go szybko wierzchem d�oni
i u�miechn�� si� z wysi�kiem. - Agnes, madame. Szukam Agnc~s.
- Nie ma tu �adnej Agnes, m�ody cz�owieku. - Kobieta zmarszczy�a
brwi. - Nie wygl�da pan najlepiej. - Si�gn�a po butelk� koniaku
i nala�a troch� do kieliszka. - Lepiej niech pan to grzecznie
wypije i idzie
sobie.
Gdy unosi� kieliszek, jego d�o� dygota�a. Wygl�da� na oszo��mionego.
- Ale przecie� przys�a� mnie pan Smith. Powiedziano mi, �e Agn�s
b�dzie tu na mnie oczekiwa�a.
- I oczekuje, cheri.
Z boksu na samym ko�cu sali wysun�a si� m�oda kobieta i podesz�a
do niego. Mia�a twarz w kszta�cie serca i pe�ne wargi. Pod
szkar�atnym
beretem upi�te by�y ciemne w�osy. Ubrana by�a w czarny, plastykowy
p�aszcz przeciwdeszczowy, sweter w odcieniu beretu, czarn�
minisp�d-
piczk� i si�gaj�ce kostek buty na wysokich obcasach. Bardzo drobna,
o niemal dzieci�cych kszta�tach budowa cia�a jeszcze bardziej
podkre�la�a
emanuj�ce z niej wra�enie ca�kowitego zepsucia.
20 2I
- Nie wygl�dasz najlepiej, cheri. Chod�, usi�d� tu i opowiedz mi v~"
wszystko. - Skin�a g�ow� t�giej kobiecie. -- Zajm� si� nim, Marie.
Uj�a go pod rami� i poprowadzi�a w stron� boksu. Przeszli obok w
siedz�cego przy ogniu m�czyzny. Nie zwr�ci� na nich uwagi. -
W porz�dku, obejrzyjmy sobie tw�j paszport.
Eric Talbot poda� jej dokument. Przejrza�a go szybko. -- George `
Walker, Cambridge. Dobrze, bardzo dobrze. - Odda�a mu paszport.
n ielsku. M�wi dobrze o an ielsku.
Je�li chcesz, mo�emy m�wi� po a g � p g
Nie wygl�dasz najlepiej. Na czym jeste�? Heroina? - Ch�opak skin��
g�ow�. - C�, nie mog� ci tu pom�c, nie teraz, ale co by� powiedzia� na
troch� koki na wzmocnienie? Na tak� dawk�, kt�ra pomo�e ci przetrwa�
deszczow� noc na brzegu Sekwany.
- O m�j Bo�e, to by�oby wspania�e.
Przez chwil� grzeba�a w torebce, po czym wyj�a ma�y, bia�y pakiecik
wraz ze s�omk� i podsun�a mu. M�czyzna w granatowym trenczu
obserwuj�cy ich w wisz�cym nad kominkiem lustrze spojrza� na ni�
pytaj�co. Skin�a g�ow�. Opr�ni� swoj� szklank�, wsta� i wyszed�.
Talbot rozerwa� pakiecik i przez s�omk� wci�gn�� kokain� do nosa.
Zamkn�� oczy. Agnes z butelki stoj�cej na stole wla�a do kieliszka
troch�
koniaku. Ch�opiec z zamkni�tymi wci�� oczyma odchyli� si� do ty�u, ona
za� wyj�a z torebki male�k� fiolk�. Doda�a do koniaku kilka kropli
bezbarwnego p�ynu i schowa�a j�. Ch�opiec otworzy� oczy i u�miechn��
si� z trudem. - Lepiej? - zapyta�a.
- O, tak! - skin�� g�ow�.
Podsun�a mu kieliszek. - Wypij to i zabieramy si� do interes�w.
Zrobi�, jak mu kaza�a. Najpierw spr�bowa� troch�, potem wypi�
wszystko. Postawi� kieliszek na stole, a dziewczyna poda�a mu
Gauloise'a.
Zakrztusi� si� dymem i zakaszla�.
- Dobrze, a co teraz? - zapyta�.
- P�jdziemy do mnie. W po�udnie z�apiesz lot British Airways do
Londynu. Przeniesiesz towar w specjalnym pasie, ale nie -mo�esz
by�
ubrany tak jak teraz, cheri. W d�insach i anoraku zawsze b�d� ci�
zatrzymywali na cle.
- No to co mam zrobi�? - Eric Talbot nigdy jeszcze nie mia�
uczucia, �e g�ow� ma tak nieprawdopodobnie lekk�, �e wszystko jest
odleg�e, a jego w�asny g�os dobiega sk�d� z zewn�trz.
- Och, mam dla ciebie �adny, niebieski garnitur, parasol i
dyplomat-
k�. B�dziesz wygl�da� zupe�nie jak biznesmen.
Wzi�a go pod rami� i pomog�a mu wsta�. Gdy mijali siedz�c� przy
barze Marie, ch�opak zacz�� si� �mia�. Podnios�a na niego oczy. --
Uwa�a pan, �e jestem �mieszna, m�ody cz�owieku?
- Och nie, madame, to nie pani. Ten lokal. �La Belle Aurore". To
nazwa kawiarni z filmu �Casablanca", w kt�rej Humphrey Bogart i
Ingrid
Bergman wypili ostatni kieliszek szampana przed wej�ciem
hitlerowc�w.
- Przykro mi, monsieur, ale nie ogl�dam film�w -odpar�a bez
u�miechu.
- Ale� madame, wszyscy znaj� �Casablank�". - T�umaczy� jej
wolno i wyra�nie, z charakterystyczn� dla pijanego powag�. - Moja
matka uma,I�a tu� po moim urodzeniu i kiedy mia�em dwana�cie lat,
dosta�em now�. Moj� cudown� macoch�, kochan� Sar�. M�j ojciec
s�u�y� w wojsku i bardzo cz�sto nie by�o go w domu, ale Sara stara�a
si�
mi to wynagrodzi� i w czasie wakacji zawsze, kiedy wy�wietlali
�Casab-
lank�", pozwala�a mi ogl�da� kino nocne. - Pochyli� si� bardziej w jej
stron�. - Sara m�wi�a, �e �Casablanca" powinna stanowi� obowi�zkowy
element wykszta�cenia, bo jej zdaniem �wiat nie jest wystarczaj�co
romantyczny.
- Je�eli o to chodzi, zgadzam si� z ni�. - Poklepa�a go po
policzku. - Id� do ��ka.
By�a to ostatnia rzecz, jaka dotar�a do �wiadomo�ci Erica Talbota,
zanim bowiem dotar� do drzwi, znalaz� si� w stanie ca�kowitej,
wywo�anej
chemicznie hipnozy. Z r�k� Agnes na ramieniu pewnym krokiem
lunatyka
przeszed� przez nadbrze�e. W ko�cu doszli do niewielkiej przystani
ko�o
jakich� sk�ad�w, gdzie ma�a pochylnia prowadzi�a w d�, do samego
lustra wody.
Zatrzymali si� i Agnes zawo�a�a cicho: -- Valentin?
M�czyzna, kt�ry wyszed� z cienia, wygl�da� brutalnie i gro�nie.
Pot�n� sylwetk� podkre�la�y muskularne bary, ale jednocze�nie by�
w nim cie� jakiej� rozwi�z�o�ci, nadmierna oty�o��, a d�ugie, czarne w�osy
i g�ste baki nadawa�y mu dziwnie staro�wiecki wygl�d. -
- Ile kropli mu da�a�?
- Pi��. - Wzruszy�a ramionami. - Mo�e sze�� lub siedem?
- Cudowna rzecz ta skopolamina - stwierdzi� Valentin. - Gdyby�-
my go teraz wypu�cili, obudzi�by si� po trzech dniach i nawet gdyby
kogo� zamordowa�, nic by nie pami�ta�.
- Ale nie pozwolisz, �eby si� obudzi� za trzy dni?
- Oczywi�cie �e nie. Przecie� po to tu jeste�my.
22 23
Wzdrygn�a si�. - Nap�dzasz mi stracha, s�owo daj�.
~- Dobra - powiedzia� i uj�� Talbota za r�k�. - A teraz za�atwmy
spraw�.
- Nie mog� na to patrze� - powiedzia�a. - Nie mog�.
- R�b, co chcesz - odpar� spokojnie.
Odwr�ci�a si�, on za�, trzymaj�c ch�opaka za r�k�, poprowadzi� go
po pochylni. Talbot szed� bez najmniejszego sprzeciwu. Gdy
zbli�yli si�
do wody, Valentin zatrzyma� si� i rzek�: - W porz�dku, id� dalej.
E�c Talbot zrobi� krok w prz�d i znikn�� za kraw�dzi� pochylni. Po
chwili wynurzy� si� i spojrza� na Francuza niewidz�cymi oczyma.
Valentin
przykl�kn�� na jedno kolano na brzegu pochylni, pochyli� si� i po�o�y�
d�o� na g�owie ch�opca.
- �egnaj, przyjacielu.
To by�o szokuj�co proste. Pod naciskiem d�oni Valentina Eric
zanurzy�
si� i nie stawiaj�c najmniejszego oporu, pozosta� pod wod�. Tylko
b�belki powietrza przez jaki� czas pojawia�y si� na powierzchni, a�
wreszcie znikn�y i one. Valentin wyci�gn�� bezw�adne cia�o na skraj
pochylni i zostawi� je prawie ca�kowicie zanurzone w wodzie.
Podszed� do Agnes wycieraj�c r�ce w chusteczk�. - Mo�esz teraz
zadzwoni�. Spotkamy si� p�niej u mnie:
Poczeka�a, a� odg�os jego krok�w ucichnie w oddali, a potem zacz�a
i�� wzd�u� nadbrze�a. Dostrzeg�a jaki� nich w mroku bramy i odskoczy�a
z przera�eniem. - Ktp tam?
W blasku zapalonego papierosa pojawi�a si� twarz m�czyzny z kawia-
rni. - Nie ma potrzeby stawia� na nogi ca�ej okolicy, moja droga.
M�wi� po angielsku z akcentem i wymow� wskazuj�cymi na to, �e
kszta�ci� si� w szkole prywatnej. W jego g�osie pobrzmiewa�a lekko
znudzona i nieco pogardliwa weso�o��.
- Ach, to ty, Jago - powiedzia�a r�wnie� po angielsku. - Bo�e,
jak�e ja ci� nienawidz�. M�wisz do mnie, jakbym by�a pluskw�.
- Ale� kochanie - wycedzi�. - Czy� nie zachowuj� si� zawsze jak
stuprocentowy d�entelmen?
- O tak - odpar�a. - Zabijasz z u�miechem. Zawsze z nienagan-
nymi manierami. Przypominasz mi faceta, kt�ry powiedzia�
francuskiemu
celnikowi: �Nie, nie jestem cudzoziemcem. Jestem Anglikiem".
- �eby by� zupe�nie �cis�ym - Walijczykiem, ale dla ciebie to
nieistotna r�nica. Przypuszczam, �e Valentin by� r�wnie obrzydliwie
skutxzny jak zawsze?
24
- Je�eli chcesz przez to powiedzie�, �e wykona� twoj� brudn�
robot�, to tak.
- Nie moj�, Smitha.
- Co za r�nica. Przecie� ty te� zabijasz dla Smitha, je�eli ci to
odpowiada.
- Oczywi�cie. - Na jego twarzy malowa�o si� co� w rodzaju
zdziwionego rozbawienia. - Ale elegancko, s�oneczko. Valentin
natomiast
zamordowa�by swoj� babci�, gdyby doszed� do wniosku, �e za jej cia�o
dostanie w prosektorium odpowiedni� sum�. A skoro ju� o Valentinie
mowa, przypomnij temu swojemu alfonsowi, �e ma by� ze mn� w �cis�ym
kontakcie. Po prostu na wypadek, gdyby post�powanie u s�dziego
�ledczego zosta�o przeprowadzone pr�dzej ni� zwykle.
- Valentin nie jest moim alfonsem, tylko ch�opakiem.
- To trzeciorz�dny gangster, kt�ry w��czy si� po ulicach ze swoimi
kumplami i usi�uje zrobi� wra�enie, �e jest Alainem Delonem w filmie
�Borsalino". Gdyby nie dziewczyny, nie sta� by go by�o nawet na
papierosy.
Odwr�ci� si� i odszed� bez s�owa, pogwizduj�c co� niemelodyjnie.
Agnes odesz�a r�wnie�. Zatrzyma�a si� jedynie przy pierwszej
napotkanej
budce telefonicznej i zadzwoni�a na policj�.
- Policja? - zapyta�a. - Przechodzi�am w�a�nie ko�o pochylni przy
rue de la Croix i zobaczy�am w wodzie co�, co wygl�da jak trup.
- Nazwisko prosz� - powiedzia� oficer dy�urny, ale Agnes odwiesi�a
ju� s�uchawk� i posz�a dalej szybkim -krokiem.
Oficer dy�urny wype�ni� formularz zg�oszenia i przekaza� dyspozyto-
rowi. - Lepiej wy�lij tam w�z patrolowy.
- Nie s�dzisz, �e to mo�e by� dowcip?
Oficer pokr�ci� g�ow�. - To raGZej jaka� dziwka, kt�ra robi�a nocny
kurs nad rzek� i nie chcia�a by� w co� wmieszana.
Dyspozytor skin�� g�ow� i przekaza� szczeg�y patrolowi, znaj-
duj�cemu si� w tym rejonie. Nie mia�o to wi�kszego znaczenia, gdy�
�andarm, kt�ry rozmawia� wcze�niej. z E�cem Talbotem, �szed� w�a�nie
pochylni� na d�, �eby si� za�atwi�, i natkn�� �i� na.zw�oki.
W zaistnia�ych okoliczno�ciach �ledztwo ze zrozumia�ych wzgl�d�w
by�o pobie�ne. �andarm, kt�ry znalaz� cia�o, przeshicha� Marie w �La
Belle Aurore", ale ta wiedzia�a. od dawna, �e w jej zawodzie
op�aca si�
25
nic nie widzie� i nie s�ysze�. Tak, m�ody cz�owiek by� u niej w
kawiarni.
Pyta�, gdzie mo�e znale�� pok�j. Wygl�da� na chorego i poprosi� o
koniak:
Poda�a mu par� adres�w i poszed� sobie. To wszystko. Nast�pnego ranka
przeprowadzono rutynow� sekcj� zw�ok, a trzy dni p�niej odby�a si�
rozprawa, w czasie kt�rej zapad�o jedyne mo�liwe w tej sytuacji
orzeczenie.
Stwierdzono, �e �mier� przez utoni�cie nast�pi�a w czasie, gdy denat
znajdowa� si� pod wp�ywem alkoholu i narkotyk�w.
Tego samego popo�udnia cia�o ch�opca znanego pod nazwiskiem
Walker zosta�o dostarczone do komunalnej kostnicy przy rue St
Martin,
ma�ej i paskudnej uliczce mimo dumnie brzmi�cej nazwy, gdzie
przygo- ,
towano odpowiednie dokumenty dla Ambasady Brytyjskiej. Dokumenty
te nigdy do ambasady nie dotar�y dzi�ki kuzynce Valentina, starej
kobiecie zatrudnionej przy sprz�taniu i myciu zw�ok, kt�ra
przechwyci�a
pakiet, zanim opu�ci� budynek. Nikt nie stawia� �adnych pyta�, kiedy
nast�pnego dnia Jago zjawi� si� z niezb�dn� dokumentacj�,
przedstawiaj�c
si� jako attache kulturalny Ambasady Brytyjskiej. Cia�em mia�o si�
zaj��
renomowane przedsi�biorstwo pogrzebowe Chabert i Synowie, kt�re
dostarczy�o r�wnie� trumn�. Nieutulona w �alu rodzina uzgodni�a, �e
zw�oki zostan� nast�pnego dnia przewiezione samolotem czarterowym
z po�o�onego par� mil za Pary�em ma�ego lotniska b nazwie Vigny.
Stamt�d, zgodnie z planem, samolot dostarczy je do Woodchurch
w Kent, sk�d odbior� je przedstawiciele firmy pogrzebowej Bracia
Hartley: Wszystko by�o w porz�dku. Dokumenty zosta�y podpisane
i . czarny karawan zjawi� si�, aby zabra� cia�o. Przedsi�biorstwo po-
grzebowe Chabert i Synowie mie�ci�o si� nad rzek�, dziwnym zbiegiem
okoliczno�ci niedaleko miejsca, w kt�rym Eric Talbot po�egna� si�
z �yciem. Pochodz�cy z prze�omu dziewi�tnastego i dwudziestego wieku
budynek by� wspania�ym zak�adem z dwunastoma salami przedpo-
grzebowymi, w kt�rych krewni mogli odwiedzi� drogich zmar�ych i,
zanim nast�pi poch�wek, w odosobnieniu oddawa� si� �a�obie. Podobnie
jak wiele innych firm o d�ugoletniej tradycji w wi�kszo�ci stolic
europeja-
kich Chabert i Synowie zatrudniali nocnego str�a. Nad jego
stanowir
kiem znajdowa� si� rz�d dzwoneczk�w, z kt�rych ka�dy po��czony bit
sznurem z jedn� sal� przedpogrzebow�. Sznur od dzwonka umieszczono
mi�dzy r�kami zmar�ego, co mia�o stanowi� zabezpieczenie na wypadek
ma�o prawdopodobnego zmartwychwstania.
Ale tego wieczoru o dziesi�tej, dzi�ki butelce koniaku
pozostawionej
uprzejmie pyry jego biurku przez jakiego� pogr��onego w �a�obie
26
krewnego, str� chrapa� g�o�no. Spa� g��boko, pogr��ony w pijackim
�nie. kiedy Valentin otworzy� ostro�nie podrobionym kluczem tylne
drzwi i wszed� wraz z Jago do �rodka. Ka�dy z nich ni�s� brezentow�
torb�.
Zatrzymali si� przy oszklonej portierni. Jago wskaza� g�ow� str�a.
-- Chrapie jak zar�ni�ty.
---- Stary pijaczyna - powiedzia� z pogard� Valentin. - Wystarczy,
�eby pow�cha� korek od butelki.
Ruszyli korytarzem, na kt�ry wych�dzi�y drzwi prowadz�ce do sal
przedpogrzebowych. Wsz�dzie unosi� si� zapach kwiat�w i Jago odezwa�
si� po francusku. -- To mo�e obrzydzi� r�e do ko�ca �ycia.
Zatrzyma� si� przy drzwiach jednej z sal i zajrza� do �rodka. Na
podwy�szeniu sta�a lekko pochylona trumna. Do po�owy odsuni�t�
wieko ukazywa�o m�od� kobiet�, kt�rej twarzy specjalista od charak-
teryzacji nada� nienaturalne kolory. Jago zapali� jedn� r�k�
papierosa
i zatrzyma� si�. - Zupe�nie jak w horrorze - powiedzia� pogodnie. -
Drakula albo co� w tym rodzaju. Lada chwila otworzy oczy i rzuci
ci si�
do gard�a.
-- Zamknij si� pan, na rany boskie - wychrypia� Valentin. - Wie
pan, �e nie cierpi� tej cz�ci roboty.
- Och, nie powiedzia�bym - odpar� Jago, gdy ruszyli dalej koryta-
rzem. - Uwa�am, �e bardzo dobrze sobie radzisz. Kt�ry to ju�, si�dmy?
-- Wcale mi przez to nie �atwiej - stwierdzi� Francuz.
-- To przypomnienie, �e jeste�my �miertelni; stary.
Valentin zmarszczy� si�. - I co, u diab�a, chcia� pan przez to
powiedzie�?
- Musia�by� sko�czy� angielsk� szko�� prywatn�, �eby zrozumie�. -
Jago przerwa� i zajrza� do ostatniej sali po prawej stronie, - To
musi by�
tutaj.
By�a to jedyna zamkni�ta trumna. Wykonano j� z ciemnego mahoniu,
a jej uchwyty i ornamenty zrobiono z poz�acanego plastyku na
wypadek;
gdyby cia�o mia�o ulec kremacji. Przepisy dotycz�ce transportu
lotniczego
zw�ok wymaga�y zamkni�cia cia�a w metalowej, szczelnie zespawanej
wewn�trznej trumnie, ale w przypadku niewiellciego samolotu
lec�cego
poni�ej wysoko�ci dziesi�ciu tysi�cy st�p od tego wymogu zazwyczaj
odst�powano.
- W porz�dku - rzek� Jago.
Valentin odkr�ci� �ruby mocuj�ce wieko i rozsun�� p��cienny ca�un,
27
ods�aniaj�c cia�o Erica Talbota. Od klatki piersiowej do dolnej
cz�C~...
brzucha bieg�y dwa wielkie, niedbale zaszyte ci�cia -- �lady doko
sekcji. Valentin przez dwa lata s�u�y� w armii francuskiej jako
sanitariul
Kiedy zosta� przydzielony do Legii Cudzoziemskiej, widzia� w
Czadaii..
�ok ale w �aden s os�b nie m�g� przywykn�� do tej robot~g.
wiele zw , p
Czasami przeklina� dzie�, w kt�rym spotka� Jago, z drugiej jednak
''"`
strony - pieni�dze...
Otworzy� jedn� torb�, wyj�� pojemnik z narz�dziami chirurgicznymi;
wybra� skalpel i zacz�� przecina� szwy, przerywaJ�c to zaj�cie
jedynie po
to, �eby otrze� pot z czo�a. - Pospiesz si� - powiedzia� Jago ze l
zniecierpliwieniem. - Nie mamy do dyspozycji ca�ej nocy.
Powietrze by�o ju� ska�one. Unosi� si� w nim �atwy do rozpoznania ~ ~'
mdl�eo s�odkawy od�r rozk�adaj�cego si� cia�a. Valentin usun�� wreszcie
ostatnie szwy, przerwa� na chwil�, a potem otworzy� jam� brzuszn�.
Zazwyczaj po sekcji organy wewn�trzne umieszczano w ciele z
powrotem,
~e w takim przypadku jak ten, kiedy zw�oki d�ugo czeka�y na
pochowanie,
najcz�ciej je niszczono. Klatka piersiowa i jama brzuszna by�y
puste.
Valentin zn�wu znieruchomia�. R�ce mu dr�a�y.
-- Zawsze wiedzia�em, �e w g��bi duszy jeste� wra�liwym cz�owie-
kiem. - Jago otworzy� drug� torb� i zacz�� wyjmowa� z niej paczki
z heroin�, przekazuj�c jedn� po drugiej Valentinowi. - No, dalej,
pospiesz si�. Mam randk�.
Valentin wsun�� paczk� heroiny do otwartej klatki piersiowej i
si�gn��
po nast�pn�. - Ch�opczyk czy dziewczynka? - zapyta� z�o�liwie.
- M�j Bo�e, widz�, �e zn�w b�d� musia� przywo�a� ci� do porz�dku,
ty f~`ancuska ma�po. - Jago u�miecha� si� �agodnie, ale wyraz jego
oczu
by� stra8zny.
Valentin roze�mia� si� niepewnie. - Przecie� tylko �artowa�em. Bez
obrazy:
- Oczywi�cie. A teraz wetknij reszt� do �rodka i zaszyj go. Chc� st�d
wyj��.
Jago zapali� nast�pnego papierosa, opu�ci� sal� i skierowa� si� do
kaplicy po�o�onej na ko�cu korytarza. Sta�o w niej kilka krzese�, a
van
lampka rzuca�a s�aby blask na niewielki o�tarz i mosi�ny krucyfiks.
Che
urz�dzenie jej wn�trza by�o bardzo proste, ale w�a�nie to mu si�
podoba�d;
Zawsze mia� takie uczucie od czas�w, kiedy jako ma�y ch�opiec
siedzia�
w nale��cej do rodziny �awce kolatorskiej wiejskiego ko�ci�ka, a
dzier-
�awcy ojca trzymali si� z szacunkiem z ty�u. By�y tam witra�e z
herbom ,
w
rodzinnym pochodz�cym z czternastego wieku i mottem: �Czyni� swoj�
wol�". Stanowi�o ono pe�ne odzwierciedlenie jego w�asnej filozofii,
cho�
nie doprowadzi�o go w�a�ciwie donik�d. Odchyli� si� razem z krzes�em do
ty�u i opar� o �cian�.
- W kt�rym miejscu wszystko posz�o nie tak, stary? - zada� sobie
po cichu pytanie.
Przecie� mia� wszystkie atuty. Stare i szanowane nazwisko,
oczywi�ci�
nie to, kt�rego u�ywa� teraz - trzeba wszak zachowa� jak�� przy-
zwoito��. Prywatna szko�a, Sandhurst, doskona�y pu�k. Stopie� kapitana
w wieku dwudziestu czterech lat i Military Cross za
konspiracyjn�
prac� w Belfa�cie. A potem ta nieszcz�sna noc w South Armagh
i czterej dok�adnie nie�ywi cz�onkowie IRA. Jago nie widzia� naj-
mniejszego sensu, �eby bra� ich �ywcem, i sprawi� sobie przyjemno��
wyka�czaj�c ich osobi�cie. Ale wtedy ten zasmarkany sier�ancim
doni�s� na niego, a armia brytyjska oczywi�cie nie pochwali�a zasady
�strzela�, �eby zabi�".
W gruncie rzeczy przej�� si� nie tym, i� po cichu zosta� usuni�ty
z wojska, cho� wiadomo�� ta niemal zabi�a jego ojca, lecz faktem, �e
to
sukinsyny odebra�y mu Military Cross. Ale to ju� stara historia.
Dawno
przebrzmia�a. W ostatnim roku przed uzyskaniem przez Rodezj�
niepod-
leg�o�ci oddzia�y Selous Scouts nie przebiera�y zbyt w ludziach.
Byli
z niego zadowoleni, podobnie jak p�niej ci z Afryki Po�udniowej z
jego
wsp�pracy z ich komandosami w Angoli. Potem by�a wojna w Czadzie,
gdzie po raz pierwszy spotka� Valentina, a potem mia� wiele
sacz�cia
uchodz�c stamt�d z �yciem.
P�niej pojawi� si� pan Smith, tajemniczy pan Smith i nast�pi�y dla
Jago trzy bardzo korzystne finansowo lata. Najdziwniejsze, �e
nigdy g��
nie spotkali, a w ka�dym razie Jago nic o takim spotkaniu nie
wilg�.
W gruncie rzeczy nie wiedzia� nawet, co spowodowa�o, �e Smith
zwr�ci�
si� w�a�nie do niego. Nie mia�o to zreszt� znaczenia. Wa�ne by�o; �e na
jego koncie w Genewie znajdowa� si� obecnie niemal milion funt�w.
Ciekawe, co powiedzia�by na to jego ojciec. Wsta� i wr�ci� do s8.li
przedpogrzebowej.
Valentin starannie zaszy� ponownie cia�o i przykry� j~ ca�unem, .._
Wed�ug cen detalicznych wart jest ��� milion�w funt�w - stwierdzi�
Jago. - Po �mierci sta� si� bogatszy~i� m�g�by to sobie wyobrazi�.
Valentin przykr�ci� �ruby mocuj�ce wieko. - Sze��, a mo�e na