13257

Szczegóły
Tytuł 13257
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

13257 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 13257 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

13257 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ellis Peters Kroniki brata Cadfaela Wyprawa w śniegi ROZDZIAŁ PIERWSZY W pierwszych dniach listopada roku pańskiego 1139 fala wojny domowej, ostatnimi czasy mniej zajadłej, przybrała na sile i przetoczyła się przez miasto Worcester, porywając znaczną część żywego i martwego inwentarza, a także kobiet. Wszyscy jego mieszkańcy, którzy zdołali unieść głowy z pogromu, podążyli na północ - uciekli przed maruderami, szukając schronienia po dworach, klasztorach, warownych grodach czy zamkach silnych na tyle, by zapewnić im bezpieczeństwo. W połowie miesiąca garstka uciekinierów dotarła do Shrewsbury i oddała się z wdzięcznością pod gościnną opiekę miasta lub zakonników, by leczyć rany i zanosić żale do Boga i ludzi. Nie byli w najgorszej kondycji, jeśli nie liczyć starych i chorych, gdyż zima nie zaczęła się jeszcze na dobre. Doświadczeni przepowiadali nadejście złośliwego zimna, obfitego śniegu i ciężkich, przedłużających się mrozów, jak dotąd jednak pod surowym, zachmurzonym niebem błądziły tylko kapryśne wiatry. — I Bogu niech będą dzięki! — westchnął pobożnie brat Edmund w swojej infirmerii. — Bo w przeciwnym wypadku mielibyśmy więcej niż trzy pogrzeby, przy sześciu tuzinach przybyłych tu nieszczęśników. Niemniej jednak nie był w stanie zapewnić łóżka w szpitaliku każdemu, kto tego potrzebował; i na tych, którzy się nie zmieścili, czekała słonia rozłożona na kamiennej posadzce w sieni. Przeżyją i zdążą powrócić do splądrowanego miasta przed Wigilią Bożego Narodzenia; ale teraz, wyczerpani i apatyczni po straszliwych przejściach, potrzebowali jego troskliwej opieki - a zapasy opactwa mocno były już nadwerężone. Ci z wygnańców, którzy mieli szczęście posiadać w Shrewsbury choćby odległych krewnych, znaleźli dach nad głową w domach swojej rodziny. Sam Hugo Beringar, zastępca szeryfa hrabstwa, przyjął do siebie pewną ciężarną, bliską rozwiązania kobietę, a także jej męża i dobytek. Uczynił to, uległszy prośbom swojej żony, którą dla pełnego bezpieczeństwa sprowadził do miasta wraz ze służącymi, akuszerkami i lekarzem, jako że i ona miała wydać na świat dziecko jeszcze przed Bożym Narodzeniem i skłonna była udzielić pomocy niewieście w podobnym stanie, jak też każdemu, kto znalazłby się w potrzebie. - Najświętsza Panienka - skonstatował brat Cadfael z pewną goryczą, zwracając się do swojego starego przyjaciela Hugona - nie miała takiej protektorki. - Ach, bo też nie ma takiej drugiej jak moja pani! Alinę, gdyby mogła, przygarnęłaby nawet bezdomnego psa z ulicy. Ta biedna dziewczyna z Worcester przyjdzie teraz do siebie, wszystko, czego jej potrzeba, to solidny odpoczynek. Najpewniej przed Gwiazdką będziemy mieli podwójne narodziny, bo nie powinna się ruszać z miejsca, póki nie minie okres połogu. Ale nie wątpię, że większość twoich gości wkrótce otrząśnie się z przerażenia i wyruszy do swoich domów. - Część z nich już wyjechała - rzekł Cadfael - i na dniach można się spodziewać, że opuści nas następna grupa rekonwalescentów. To naturalne, że chcą wrócić w domowe pielesze i próbować odbudować co się da. Podobno król ze znacznymi siłami zmierza do Worcester. Jeżeli umocni tamtejszy garnizon, powinni bezpiecznie przetrwać zimę. Ale zmuszeni będą sprowadzić dodatkowy prowiant ze wschodu, bo ich własne zapasy rychło ulegną wyczerpaniu. Cadfael z doświadczenia znał obraz, odór i pustkę zniszczonego miasta: za młodu był zarówno żołnierzem, jak i żeglarzem, walczył w dalekich krajach. — A poza chęcią odzyskania jeszcze przed Gwiazdką choć resztek majątku - powiedział - przynagla ich myśl o nadchodzącej zimie. Drogi powinny być teraz wolne od złoczyńców i przynajmniej można podróżować suchą stopą, nie marznąc nadmiernie... a w przyszłym miesiącu, może już w przyszłym tygodniu, Bóg raczy wiedzieć, jak głęboki będzie śnieg. — Ze drogi są wolne od złoczyńców — zauważył Beringar ostrożnie - nie ośmieliłbym się zagwarantować. Tu, w Shropshire, kontrolujemy sytuację - w tym hrabstwie! Ale oprócz wieści o zamieszkach na granicy dochodzą nas niepokojące informacje ze wschodu i z północy. Król bowiem zbyt zajęty jest na południu, zaabsorbowany swoimi Flamandczykami, 1 marnuje energię, miotając się od jednego celu do drugiego, podczas gdy ambitni ludzie w bardziej oddalonych częściach kraju sięgają po tytuły palatynów, radzi stworzyć własne udzielne państwa. A za ich przykładem postępują inni tchórzliwi nikczemnicy. - W kraju rozdartym wewnętrzną wojną - zgodził się Cadfael ponuro - prawo zawsze jest łamane, a jego miejsce zajmuje barbarzyństwo. - Nie tutaj, tutaj tak się nie stanie - odparł Hugo z mocą. - Prestcote rządził twardą ręką, a co się tyczy mnie, to jako jego podwładny postąpię podobnie. Gilbert Prestcote, szeryf Shropshire z woli króla Stefana, planował spożyć wigilijną wieczerzę w swojej głównej rezydencji w dobrach na północy hrabstwa i dowództwo garnizonu zamkowego oraz czuwanie nad przestrzeganiem prawa w południowej części krainy przekazał w ręce Beringara. Ów atak na Worcester mógł być tylko przygrywką do dalszych najazdów. Wszystkim granicznym miastom groziło niebezpieczeństwo; zarówno z powodu wątpliwej lojalności konstablów i garnizonów, jak i przedsiębiorczości wroga. Niejeden z wasali w tym znękanym kraju zdążył już zmienić pana, niejeden postąpi tak w przyszłości, niektórzy, być może, po raz drugi lub trzeci. Dostojnicy kościelni, baronowie i inni - wszyscy zaczynali troszczyć się przede wszystkim o własne interesy, ofiarowując swoje służby tam, gdzie węszyli najwięcej korzyści. I już niebawem część z nich dojdzie do wniosku, że najbardziej opłaca im się zlekceważyć obu pretendentów do korony i zdobyć niezależność. - Doszły mnie słuchy, że twój kasztelan w Ludlow nie jest całkowicie godzien zaufania — rzekł Cadfael powoli. — Chociaż król Stefan nadał mu w lenno Lacy i powierzył mu zamek w Ludlow, powiadają, że skłania się on ku cesarzowej. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby król bacznie go nie pilnował. Tak przynajmniej słyszałem. Cokolwiek słyszał Cadfael, z pewnością doszło i do Hugona. Nie było wówczas w kraju szeryfa, który by nie zatrudniał wszystkich swoich wywiadowców i sam pilnie nie nastawiał uszu. Jeśli nawet Josce de Dinan w Ludlow "rzeczywiście planował zdradę i myślał o tym poważnie, Hugo skłonny był zaakceptować jego dotychczasową lojalność, choć z rezerwą i mając go stale pod obserwacją. Brak zaufania stanowił tylko jedną z najmniej potwornych okoliczności wojny domowej, acz okoliczność nader smutną. Dobrze, że pomiędzy wypróbowanymi przyjaciółmi mogła wciąż być mowa o absolutnym zaufaniu. Czasy były takie, że każdy człowiek mógł odczuć nagłą potrzebę wsparcia i pomocnego ramienia. - No cóż, póki król Stefan ze swoją armią jest w drodze do Worcester, nikt nie ośmieli się podeptać prawa, zanim się stamtąd nie wycofa. Ale tak czy inaczej, nie będę lekceważył swoich obowiązków. - Hugo podniósł się z ławy pod ścianą pracowni Cadfaela, małej wysepki spokoju w tym niespokojnym świecie. - Pójdę już do domu, położyć się przynajmniej do łóżka - skoro z alkowy żony wyrzucił mnie bezczelnie mój własny dzieciak. Ale co taka pobożna figura jak ty może wiedzieć o rozterkach przyszłego ojca! I rzeczywiście, cóż brat Cadfael mógł wiedzieć? - Wszyscy musicie przez to przejść - pocieszył Hugona - wy, żonaci mężczyźni. Trzeci i nie chciany pomiędzy uwielbiającą się parą. Udam się na kompletę i pomodlę się za ciebie. Najpierw jednak skierował swoje kroki do infirmerii, aby z bratem Edmundem zajrzeć do paru pacjentów, którzy, osłabieni z przyczyny wieku, głodu czy biedy, zbyt wolno wracali do zdrowia po trudach tułaczki, i by zmienić opatrunek na nie najlepiej gojącej się ranie od noża. Dopiero wtedy podążył na kompletę, gdzie zmówił modlitwę za wielu, nie tylko za swego przyjaciela, jego żonę i dziecko, które tej zimy miało przyjść na świat. Myślał o tym, że Anglię od wielu lat nękały nieszczęścia sroższe niż zimowe mrozy. Król Stefan zdobył tron i władał, choć niepewną ręką, większością kraju. Cesarzowa Matylda, jego rywalka w zmaganiach o koronę, zagarnęła zachodnie ziemie i zgłaszała podobne do królewskich pretensje. Krewniacy, jak zażarci wrogowie, szarpali się nawzajem, rozdzierając na dwoje nieszczęsną Anglię. A jednak życie musiało toczyć się dalej; wiara musiała trwać, gospodarz -uparcie na przekór losowi - musiał rok po roku orać, siać i zbierać plony. I podobnie w klasztorze i w kościele - sianie ziarna cnoty, a potem żniwo nadziei i miłości. Brat Cadfael nie lękał się o rodzaj ludzki, cokolwiek by mu nie groziło. Dziecko Hugona było zapowiedzią nowej generacji, nowego początku, wiosny w środku zimy. Ostatniego dnia listopada w kapitule bractwa Św. Pawła i Piotra w Shrewsbury pojawił się brat Herward, zastępca przeora klasztoru benedyktynów w Worcester, który przybył poprzedniego wieczora i podejmowany był przez samego opata Radulfa jako honorowy gość. Większość mnichów nie wiedziała nic o jego wizycie i zachodziła w głowę, usiłując dociec, kim też mógł być - wprowadzony tak uprzejmie przez opata i usadzony po jego prawej ręce. Wyjątkowo tym razem brat Cadfael był równie nie doinformowany, jak pozostali współbracia. Opat i jego gość stanowili parę dziwacznie kontrastującą. Radulfus był mężczyzną wysokim, wyprostowanym, energicznym, o rysach zdecydowanych i surowych, niezwykle spokojnym i opanowanym. Umiał w razie potrzeby ciskać gromy i roztropnie było unikać jego gniewu, chociaż nie zdarzyło się, by stracił kontrolę nad namiętnościami. Człowiek siedzący obok niego był chudy i mizernej postury, z siwymi włosami wokół tonsury; znać było po nim wyczerpanie podróżą, jego oczy patrzyły jednak bystro, a usta zaciśnięte były w grymasie pokory i cierpliwości. - Brat nasz, Herward, subprzeor w Worcester - rzekł opat — przybył do nas w sprawie, w której nie mogłem mu pomóc. Jako że wielu z was tu obecnych udzieliło posługi poszkodowanym, którzy zbiegli z tego miasta, możliwe, że usłyszeliście od nich coś, co może okazać się użyteczne. Dlatego też poprosiłem go, by przedstawił wam wszystkim swoją misję. Gość wstał, by być lepiej słyszanym przez audytorium. - Wysłano mnie, bym odnalazł dwoje szlachetnie urodzonych dzieci, które znajdowały się pod opieką benedyktynów w naszym mieście, lecz uciekły, kiedy nas napadnięto. Nie powróciły; udało nam się dotrzeć ich śladem aż do granic tego hrabstwa, tu jednak ten ślad zgubiliśmy. Uciekinierzy kierowali się do Shrewsbury, dlatego też - jako że nasz zakon jest za nich odpowiedzialny — przybyłem sprawdzić, czy tu dotarli. Ojciec opat twierdzi, że o ile mu wiadomo, tak się nie stało; być może jednak wśród innych zbiegów są tacy, którzy ich widzieli bądź z nimi rozmawiali w podróży i podzielili się z wami tą informacją. Będę wdzięczny za każdy okruch wiadomości, który przyczyni się do ich odnalezienia. Co do ich imion: dziewczyna nazywa się Ermina Hugonin, ma niecałe osiemnaście lat i przebywała w klasztorze żeńskim w Worcester; jej brat, Yves Hugonin, znajdował się pod naszą opieką, a lat ma zaledwie trzynaście. Rodzice osierocili ich dawno, a ich wuj i naturalny opiekun spędził długie lata za morzem, w Ziemi Świętej, skąd właśnie powrócił — niestety, by się dowiedzieć o ich zaginięciu. Zbędnym byłoby dodawać - podkreślił brat Herward sucho - że czujemy się winni niedopełnienia obowiązku opieki nad tymi dwojgiem; chociaż, prawdę powiedziawszy, niezupełnie można nas potępić. Na to, co się stało, nie mieliśmy wielkiego wpływu. — Wśród takiego zamieszania i popłochu — zgodził się Radulfus - trudno byłoby żądać od kogokolwiek, żeby dopilnował wszystkiego. Ale te dzieci, tak młode i bezbronne... - Czy mamy przez to rozumieć, że same wyruszyły z Worcester? - spytał brat Edmund z wahaniem. Chociaż w jego głosie nie było śladu niedowierzania czy krytyki, brat Herward z pokorą pochylił głowę, przyjmując to jako wyrzut. - Nie chcę usprawiedliwiać siebie ani nikogo z naszego zgromadzenia. Jednak sprawy miały się, być może, trochę inaczej, niż to sobie przedstawiacie. Atak zaskoczył nas o świcie, lecz od południowej strony i nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji ani z siły wroga — dopóki nie wdarli się do miasta od północy. Yves składał właśnie wizytę swojej siostrze, oboje byli więc od nas odcięci. Lady Ermina jest, os'mielę się twierdzić, dość upartą młodą damą. Wobec tego, choć według sióstr najrozumniej było schronić się w kościele i tam przeczekać najgorsze, w nadziei, że nawet owi ma- ruderzy - a powinniście wiedzieć, że wielu z nich było już pijanych i podnieconych do szaleństwa - uszanują ich habit i nie uczynią im większej krzywdy niż, w najgorszym wypadku, obrabowanie klasztoru z cenniejszych elementów wyposażenia - siostry, jak powiadam, utrzymywały, że wiara zobowiązuje je do pozostania, lecz Lady Ermina była przeciwnego zdania; postanowiła, podobnie jak większos'ć mieszkańców, potajemnie przekraść się poza bramy miasta i poszukać schronienia w jakimś odległym a bezpiecznym miejscu. Skoro nie sposób było odwieść jej od tego zamiaru — i wobec lojalnego poparcia brata — pewna młoda zakonnica, jej opiekunka, zaofiarowała się wyruszyć z nimi i dopilnować, by nic złego ich po drodze nie spotkało. Dopiero, kiedy najeźdźcy wycofali się, pozwalając nam ugasić pożary, opatrzyć rannych i zająć się zmarłymi, dowiedzieliśmy się, że brat z siostrą wymknęli się z miasta, zmierzając do Shrewsbury. Nie byli najgorzej zaopatrzeni na drogę, chociaż z pewnością przydałyby im się konie, które niestety co do jednego dostały się napastnikom. Dziewczyna miała klejnoty i pieniądze, jak również dosyć oleju w głowie, by starać się nie zwracać na siebie uwagi. I z prawdziwym bólem przyznaję, że dobrze zrobiła, upierając się przy wyjeździe, gdyż owi nikczemnicy z Gloucester nie uszanowali sióstr, jak na to liczyły, lecz splądrowali i spalili święty przybytek, uprowadzili ze sobą co powabniejsze i młodsze nowicjusz-ki, a przeoryszę, która usiłowała ich powstrzymać, skatowali niemal na śmierć. Dziewczyna słusznie poważyła się na tę podróż i modlę się, by wszyscy troje razem z siostrą Hilarią znajdowali się teraz z woli Boga w jakimś bezpiecznym miejscu. Niestety, nie mam takiej pewności. Brat Denis, szpitalnik, który wiedział o każdym z przybyszów przekraczających bramy klasztoru, rzekł z żalem: - Ogromnie mi przykro, ale jestem prawie pewien, że ich tu nie było. Nie gościliśmy takich podróżników. Chodź jednak ze mną porozmawiać z uciekinierami, którzy jeszcze chronią się pod naszym dachem, być może od nich czegoś się dowiesz. Gdyż, rzecz jasna, nie wiedząc nic do tej pory o tych młodych osobach, nie rozpytywaliśmy o nie. - Może też być - podsunął brat Mateusz, piwniczy - że zatrzymali się tu w mieście u jakiegoś krewnego, dzierżawcy czy starego sługi i są tam teraz, choć my, w klasztorze, nic o tym nie wiemy. - Możliwe - zgodził się Herward, nabierając trochę otuchy. -Myślę jednak, że siostra Hilarią wolałaby przyprowadzić swoich podopiecznych tu, do klasztoru. - Jeśli od nikogo nie uda wam się uzyskać informacji -rzekł stanowczo opat - następnym waszym posunięciem powinno być naradzenie się z szeryfem. Na pewno będzie wiedział, kogo wpuszczono do miasta. Wspomniałeś, bracie, że dopiero co przybył z Palestyny wuj tych młodych ludzi. Może użyć swoich wpływów, by skontaktować się z tutejszymi władzami. I dlaczego właściwie osobiście nie zajmuje się poszukiwaniami? Bo przecież nie może zrzucać winy wyłącznie na was. Brat Herward westchnął ciężko, prostując na chwilę swoją drobną postać i garbiąc się znowu z widocznym przygnębieniem. - Ich wuj jest szlachcicem z rodu Angevinów - są to dzieci jego siostry - a mieni się Laurence d'Angers. Niedawno powrócił z wyprawy krzyżowej i natychmiast ruszył do Gloucester, wesprzeć wojska cesarzowej. Prawdą jest, że dotarł tam dopiero po owej napaści i w żadnej mierze za nią nie odpowiada. Jednak w naszym mieście nie śmie pokazać się teraz nikt z Gloucester, kimkolwiek by nie był. Król ze znacznymi siłami stoi w Worcester, a wzburzenie ciężko doświadczonych mieszczan wciąż jest ogromne. Z konieczności sami musieliśmy zająć się poszukiwaniami zaginionych, są to jednak stworzenia całkowicie niewinne i tak też przedstawię to szeryfowi. - I będziesz miał moje poparcie - zapewnił go Radulfus. - Na początek jednak, skoro nikt nie ma nam nic do zakomunikowania.. . — rozejrzał się pytająco po zgromadzonych w kapitule, ale napotkał jedynie gesty przeczenia. - Dobrze więc, musimy zasięgnąć języka u naszych gości. Być może komuśzapadły w pamięć ich imiona lub młody wiek, czy też fakt, że podróżowali w towarzystwie zakonnicy. Cadfael, drepcząc w szeregu wysypujących się z kapituły mnichów, wątpił jednakże w pozytywne rezultaty podobnych wypytywań. Ostatnio spędził wiele czasu, pomagając bratu Edmundowi w rozlokowaniu i doglądaniu wyczerpanych przybyszów, niemniej żaden z nich nie wspominał o równie egzotycznym trio. Podróżni opowiadali dużo i chętnie, znalazłszy wdzięcznego słuchacza; nikt jednak nie zająknął się nawet o przemierzających trakty dwojgu szlachetnie urodzonych dzieci, za jedyną eskortę mających benedyktynkę. A wuj, jak się zdawało, oddany był ciałem i duszą cesarzowej, podobnie jak Gilbert Prestcote królowi - i nienawiść między dwiema partiami gorzała wściekłym płomieniem, owiewając swym żarem również i Worcester. Nie wróżyło to dobrze. Opat Radulfus jeszcze dziś poprze apel wysłannika, ale można było mieć wątpliwości, czy uda im się uzyskać cokolwiek dla Laurence'a d'Angers. Szeryf przyjął petentów z powagą, acz bardzo uprzejmie - i z nieruchomą twarzą wysłuchał wszystkiego, co Herward miał mu do powiedzenia. Z wyglądu dosyć ponury, o czarnych brwiach i czarnej brodzie, wyrazem twarzy raczej odpychał niż budził zaufanie, pomimo to, jako sprawiedliwy, choć surowy przełożony, nigdy nie złamał danego słowa ani nie zawiódł swych ludzi, pod warunkiem, że odpłacali mu się tym samym. - Z przykrością dowiaduję się - powiedział, kiedy Herward umilkł - że zaginęli; z jeszcze większą muszę was zapewnić, że na próżno będziecie ich szukać tu, w Shrewsbu-ry. Doniesiono mi o każdym uciekinierze z Worcester, który przekroczył bramy miasta, ale tej trójki z pewnością wśród nich nie było. Wielu wyruszyło już w drogę powrotną do domu, jako że Jego Wysokość umocnił garnizon w Worcester. Jeśli więc, jak powiadasz, wuj tego rodzeństwa znowu jest teraz w Anglii i dysponuje majątkiem, czemu sam nie podejmie poszukiwań? Herward aż do tej pory nie zdecydował się wyjawić miana owego rycerza, odsuwając najgorsze na sam koniec. Dotychczas zresztą imię nie miało znaczenia, przyćmiewane blaskiem chwały krzyżowca, który właśnie powrócił z Ziemi Świętej, gdzie nareszcie zapanował pokój. Nie można jednak było dłużej zwlekać. - Panie - przyznał Herward z westchnieniem. - Lauren-ce d'Angers niczego więcej nie pragnie, niż udać się na poszukiwania swojej siostrzenicy i siostrzeńca, lecz w tym celu niezbędne jest mu twoje zezwolenie lub list żelazny od Jego Wysokości Króla. Bowiem będąc przedstawicielem rodu Angevinów i tym samym - wasalem cesarzowej Matyldy, po swoim powrocie dołączył wraz z ludźmi do jej armii w Gloucester. - Spieszył się, by wszystko zostało powiedziane, nim mu przerwą, gdyż szeryf wpatrywał się w niego spod ściągniętych brwi oczyma, które zwęziły się i rozbłysły zrozumieniem. - Przybył do Gloucester dopiero w tydzień po ataku, nie brał w nim udziału, nic o nim nie wiedział i żadną miarą nie jest zań odpowiedzialny. Przekonał się jedynie, że jego krewniacy zaginęli, z całego serca więc pragnie ich odszukać i otoczyć opieką. Jednak człowiek z Glou cester nie może obecnie przebywać w okolicach Worcester ani też na ziemiach króla - chyba że posiada specjalny glejt. - A zatem - stwierdził Prestcote po złowróżbnej pauzie -przyszedłeś tu wstawić się za niego — za wroga króla. - Z całym należnym szacunkiem, panie — odparł śmiało Herward - wstawiam się za młodą dziewczyną i chłopcem w wiośnie lat, którzy nie zawinili niczym ani wobec króla, ani cesarzowej. Nie interesuje mnie polityka, tylko los dwojga dzieci, którymi opiekował się nasz zakon, póki nie wydarzyło się nieszczęście. Czyż to nie naturalne, że sumienie każe nam uczynić wszystko co w ludzkiej mocy, by je odnaleźć? - Dość naturalne - przyznał sucho szeryf - a poza tym, jako mieszkaniec Worcester, z pewnością nie masz powodów do sympatyzowania z wrogami króla ani też do wspomagania ich czy popierania. - Wiele z ich strony wycierpieliśmy, panie, podobnie jak reszta Worcester. Uznajemy króla Stefana za naszego jedynego suwerena. Poczuwamy się jedynie do obowiązku względem tych dzieci. Rozważ, proszę, jaka rozpacz, jaki niepokój musi targać ich naturalnym opiekunem! Wszystko, o co prosi — o co my prosimy w jego imieniu — to zezwolenie na przekroczenie granic królewskich włości, bez broni, i swobodne przeprowadzenie poszukiwań. Nie twierdzę, że taki człowiek - jakkolwiek nie mający nic wspólnego z tym zbrodniczym najazdem — nawet dysponując oficjalną zgodą i listem żelaznym przyznanym mu przez króla, będzie całkowicie bezpieczny wśród mieszkańców naszego — czy też waszego — hrabstwa; ryzyko to jednak gotów jest podjąć. Jeśli wydasz mu ów glejt, przysięga ograniczyć się jedynie do wypełnienia swojej misji. Wyruszy nie uzbrojony, z jednym lub dwoma giermkami do pomocy. Nie podejmie żadnych innych działań, prócz tych, które zmierzałyby do odnalezienia jego podopiecznych. Usilnie cię o to proszę, ze względu na ich dobro. Opat Radulfus powściągliwie poparł prośbę. — Jestem przekonany, że podobna przysięga w ustach krzyżowca o nieskazitelnej reputacji nie budzi najmniejszych wątpliwości. Szeryf na kilka minut pogrążył się w rozważaniach, marszcząc posępnie brwi, po czym chłodno zadecydował: - Nie. Nie dam mu listu; i gdyby sam król był tutaj i zamierzał mu go przyznać, usiłowałbym go od tego odwieść. Po tym, co się wydarzyło, każdy członek ich frakcji, napotkany na podległym mi terytorium, uznany zostanie za jeńca, jeśli nie szpiega. Jeśli okoliczności będą świadczyły przeciwko niemu, może utracić głowę, a w każdym razie, nawet jeśli nie uczynił niczego złego - wolność. Nie chodzi tylko o jego intencje. Nawet człowiek zaprzysiężony i wierny swojemu ślubowi może, powróciwszy, podzielić się swoją wiedzą o rozmieszczeniu warownych zamków i garnizonów, co dałoby wrogowi przewagę. A ponadto - i przede wszystkim — mam obowiązek zwalczać wrogów króla i zmniejszać ich liczebność, kiedy tylko nadarza się okazja — i jeśli będę miał możliwość pozbawić ich dzielnego rycerza, na pewno to zrobię. Nie ujmuję nic sir J_^iurence'owi d'Angers, którego honoru, o ile wiem, nie plami żadna skaza - lecz nie dostanie on listu żelaznego, a jeśli zechce ryzykować bez niego -niech dobrze pilnuje głowy. Bez wątpienia nie po to wracał do domu z Palestyny, by zgnić w więzieniu. Od niego samego zależy, czy poważy się wyzwać los. — Ależ to dziewczę, Ermina — zaczął Herward skonsternowany - i jej braciszek, dziecko jeszcze - czyż mają pozostać bez pomocy? - Czy kiedykolwiek tak twierdziłem? Poszukiwania zostaną zarządzone, na miarę naszych możliwości; ale przeprowadzą je moi ludzie. A jeśli dzieci się znajdą, zostaną bezpiecznie przekazane opiekunowi. Poślę wszystkim moim kasztelanom i dowódcom rozkaz zwrócenia bacznej uwagi na wszelki trop, mogący doprowadzić do miejsca ich pobytu. Ale nie zezwolę rycerzowi cesarzowej na wstęp na teren, którym zarządzam w imieniu króla. Wiedzieli z tonu jego głosu i wyrazu twarzy, że decyzja była ostateczna, i postarali się wyciągnąć z niej jak największą korzyść. — Użyteczne byłoby — zasugerował Radulfus ostrożnie — gdyby brat Herward posłużył ci rysopisami tej trójki. Choć nie wiem, na ile dobrze znał dziewczynę czy też zakonnicę, jej opiekunkę... — Parę razy przyszły do chłopca w odwiedziny — powiedział Herward. - Mogę opisać wygląd każdego z nich. Twoi oficerowie winni zasięgać informacji na temat Yvesa Hugo-nina, lat trzynaście, dziedzica znacznych nadziałów ziemi po ojcu; nie jest zbyt wysoki jak na swój wiek, jednak krzepki i dobrze zbudowany, o twarzy okrągłej, różowej oraz ciemnobrązowych włosach i oczach. Rankiem, gdy rozpoczęło się owo zamieszanie, widziałem go ubranego w jasnoniebieski kubrak, takiż płaszcz z kapturem oraz szare rajtuzy. Co do kobiet — siostrę Hilarię najłatwiej będzie rozpoznać po habicie, ale dodam, że jest młoda, liczy nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, wdzięcznej postawy, szczupła i Zgrabna. A Ermina... - brat Herward zawahał się, patrząc gdzieś ponad ramieniem szeryfa, jakby usiłując dokładniej sobie przypomnieć osobę, która, choć rzadko widywana, żywo odcisnęła się w jego pamięci. - Wkrótce, nie znam dokładnej daty, skończy osiemnaście lat. Włosy i oczy ciemniejsze niż u brata, niemal czarne; wysoka, energiczna... Jak twierdzą, cechuje ją inteligencja i bystrość umysłu, nie brakuje jej też silnej woli. Z trudem można to było uznać za wyczerpujący opis jej wyglądu, a jednak określiło ją zaskakująco wyraźnie. Zwłaszcza, kiedy brat Herward zakończył prawie z roztargnieniem, jakby do siebie: — Można by ją uznać za piękność. Brat Cadfael dowiedział się o tym wszystkim od Hugona Beringara po tym, jak kurierzy rozjechali się do zamków, dworów i do miast, gdzie zarządzenie miało zostać ogłoszone publicznie. Prestcote wypełnił swoje przyrzeczenie co do joty, nim wyruszył spędzić Święta Bożego Narodzenia w zaciszu swojej własnej rezydencji. A już sam fakt, że zaginionymi dziećmi interesuje się szeryf, powinien zapewnić im bezpieczeństwo, przynajmniej w tym hrabstwie. Herward zmuszony był udać się z powrotem do Worcester, w części tylko wypełniwszy zadanie. - Piękność - powtórzył Hugo i uśmiechnął się. Był to jednak zafrasowany i niewesoły uśmiech. Takie stworzenie, samowolne, śliczne, śmiałe, błąkające się po kraju zagrożonym srogą zimą i rozdartym niezgodą, wydane było na pastwę licznych niebezpieczeństw. - Nawet subprzeorzy - rzekł Cadfael miękko, mieszając gotujący się syrop na kaszel, który podgrzewał nad paleniskiem w swojej pracowni - mają oczy. Ale nawet gdyby była szpetna i tak dzięki swojej młodości stanowiłaby łakomy kąsek. No cóż, być może znajdują się teraz gdzieś w bezpiecznym schronieniu. Wielka szkoda, że ten ich wuj należy do innego stronnictwa i nie można dla niego uzyskać zezwolenia na osobiste poszukiwania. — A do tego zaledwie powrócił z Jeruzalem — zadumał się Hugo - nie przyłożył przecież ręki do tego, co jego frakcja uczyniła mieszkańcom Worcester. Nie przypuszczam, żebyś go znał, chyba niezbyt dawno odbywał służbę? - To już inna generacja, chłopcze. Minęło dwadzieścia sześć lat, odkąd opuściłem Ziemię Świętą. Cadfael uniósł kociołek znad ognia i zestawił go na po dłoge, by przez noc ostygnął. Wyprostował się ostrożnie. Zbliżał się już do sześćdziesiątki, chociaż wyglądał o dziesięć łat młodziej. - Wszystko tam się teraz zmieniło, jak sądzę. Blask świetności zmatowiał. Mówią, że z którego portu wypłynął? — Herward twierdzi, że z Trypolis. Pewnie znałeś dobrze to miasto w dniach swojej szumnej młodości? Odnoszę wrażenie, że na tym wybrzeżu niewiele jest miejsc, o które się w swoim czasie nie otarłeś. - Moim ulubionym było St Symeon. Dobrzy rzemieślnicy w stoczniach, piękny port, no i zaledwie parę mil rzeką do Antiochii. Nie bez przyczyny zapamiętał Antiochię. To tam rozpoczął i zakończył swoją wieloletnią karierę krzyżowca - jak również swój romans z Palestyną: piękną, niegościnną, okrutną krainą złota, piasku i gorąca. W tej cichej, pracowitej przystani, którą sobie upatrzył, by wreszcie rzucić kotwicę, niewiele miał czasu na wyprawy w odległe, choć wciąż żywe w pamięci czasy burzliwej młodości. Teraz znów zobaczył miasto, jakby je miał przed sobą: bujna zieleń doliny rzecznej, skąpy, chłodny cień ulic, wielojęzyczny zgiełk rynku. I Mariam, sprzedająca owoce i warzywa na ulicy Żaglomistrzów; jej młoda twarz o rysach jak wyrzeźbionych w złocie i srebrze przez ostre słońce południa, czarne, namaszczone oliwą włosy lśniące spod zawoju. Przydawała wschodowi nieporównanego uroku, zarówno w oczach świeżo przybyłego osiemnastolatka, jak i doświadczonego żołnierza i żeglarza, którym był opuszczając Palestynę w wieku trzydziestu trzech lat. Była wdową, młodą, żarliwie namiętną i samotną; córką tego narodu, w której nie każdy znalazłby upodobanie: zbyt była chłodna, zbyt silna, zbyt dumna. Pustka, którą pozostawił w jej sercu zmarły mąż, sprawiała jej nieznośny ból, który uśmierzył dopiero młody cudzoziemiec. Przylgnęła do niego ciałem i duszą i byli ze sobą przez rok, póki wojska krzyżowców nie ruszyły na Jeruzalem. Miał inne kobiety — przed nią i po niej. Wspominał je z uczuciem wdzięczności, nigdy winy. Dawał i otrzymywał w zamian rozkosz i życzliwość, nie przyczynił żadnej z nich zgryzoty. Jeżeli nawet z formalnego punktu widzenia nie rozgrzeszało go to w najmniejszym stopniu, świadomość owa dodawała mu jednak otuchy - byłoby przeniewier-stwem żałować, że się kochało taką kobietę jak Mariam. - Sojusze ostatnio zawarte powinny zapewnić pokój - na jakiś czas - powiedział w zadumie. - Nie dziwi mnie, że lord Angevin uznał za bardziej pilne pośpieszyć teraz z pomocą swej lennej władczyni. A z tego co słyszę, godny z niego mąż. Jaka szkoda, że przybywa w czas nienawiści. - Szkoda, że przyzwoici ludzie znajdują przyczyny, by się nienawidzić - zgodził się Hugo cokolwiek sarkastycznie. — Jestem człowiekiem króla, wybrałem go, mając oczy otwarte. Lubię Stefana i za nic go nie zdradzę. A jednocześnie doskonale rozumiem barona Anjou, który rzuca wszystko, by wesprzeć w potrzebie swoją panią, służąc jej równie lojalnie jak ja Stefanowi. Jakże ta wojna domowa sponiewierała najświętsze wartości, Cadfaelu! — Bynajmniej — odrzekł mnich stanowczo. — Nigdy, na ile wiedza pozwala mi stwierdzić, nie żyło się ludziom łatwo ani spokojnie. Ale świat, w którym dorośnie twój chłopak, będzie bardziej prawy. No, skończyłem na dzisiaj; już chyba zresztą pora na dzwony. Wyszli razem do ogrodu, w mrok i przenikliwe zimno, czując na twarzach płatki pierwszego zimowego śniegu. Nie było to przyjemne wrażenie, ale przynajmniej opad był na razie niezbyt obfity. Co innego na południu; tam śnieg, gęsty, suchy, przyniesiony północno-zachodnim wiatrem, rozpadał się na dobre, zmieniając noc w białą, wirującą mgłę, rozmywając kontury, grzebiąc ścieżki, kładąc się gładkimi, wzburzonymi falami, które po chwili unosiły się gnane podmuchem i przybierały nowe kształty. Doliny wypełniły się zdradziecko, a zbocza wzgórz zostały ogołocone. Rozumni ludzie ryglowali w swoich domach drzwi i okiennice, zatykali szpary, przez które wciskały się lodowate, białe palce. Pierwszy śnieg - i pierwszy prawdziwy mróz. Dzięki Bogu —pomyślał Cadfael, przyspieszając kroku przy wtórze dzwonu wzywającego na kompletę - Herward i jego współtowarzysze powinni być już prawie w domu; jakoś przetrzymają tę pogodę. Ale jak sobie poradzą Ermina i Yves Hugonin, zagubieni gdzieś na drodze stąd do Worcester, i ta młoda siostra benedyktynka, która z naiwną odwagą zaofiarowała się towarzyszyć im i doprowadzić w miejsce, gdzie znajdą bezpieczny azyl? ROZDZIAŁ DRUGI W południe piątego dnia grudnia przybył podróżnik z południowych stron hrabstwa, który przenocował był w opactwie Bromfield odległym o jakieś dwadzieścia parę mil i trafił na drogę, szczęśliwym przypadkiem przejezdną; przyniósł on do opactwa Shrewsbury pilną wiadomość. Przeor Leonard z Bromfield przed swoją nominacją był mnichem w Shrewsbury i jako stary przyjaciel brata Cadfae-la zaznajomiony był z jego umiejętnościami. - W nocy - zdawał sprawę posłaniec - kilku dobrych ludzi zamieszkujących naszą okolicę przyniosło do klasztoru rannego mężczyznę, którego znaleziono na skraju drogi obdartego i pobitego, i pozostawionego na pewną śmierć. I w istocie jest na wpół żywy, a jego szansę wyglądają nader marnie. Gdyby leżał tak całą noc, do rana zamarzłby z pewnością. Ojciec Leonard zatem nakazał mi przynieść wam tę wiadomość, gdyż choć posiadamy pewną wiedzę o uzdrawianiu, w tym wypadku jest ona niedostateczna, a ty, jak mówił przeor, masz duże doświadczenie z czasów wojny i może będziesz w stanie ocalić tego nieszczęśnika. Gdybyś mógł przybyć do nas i pozostać do chwili jego uzdrowienia - lub do końca jego trudów na tym ziemskim padole! - byłoby to użyteczne i wielce z twej strony uprzejme. — Jeżeli opat i przeor udzielą mi pozwolenia — odparł Cadfael poruszony - z największą ochotą. Rzezimieszki gra sujące na drogach tak blisko Ludlow? Do czego to doszło tu, na południu? - A nieszczęśnik sam jest mnichem, co widać po jego tonsurze. — Chodź ze mną — rzekł Cadfael. — Przedstawimy sprawę ojcu Robertowi. Przeor Robert wysłuchał pros'by ze współczuciem i nie stawiał żadnych przeszkód, jako że to nie on miał jechać w pośpiechu wszystkie te mile w mroźnych objęciach zimy. Poszedł z kolei przedstawić sprawę opatowi i powrócił z jego zgodą. - Ojciec opat nakazuje ci wybrać ze stajni dobrego konia, bo będziesz takiego potrzebował. Masz permisję na pozostanie w Bromfield tak długo, jak będzie to konieczne, a my poślemy na ten czas do Saint Giles po brata Marka, gdyż obawiam się, że brat Oswin nie ma jeszcze na tyle doświadczenia, aby mógł sam zajmować się szpitalem. Cadfael przystał na to z zapałem, ale i z pewną rezerwą. Zostawiał tu człowieka pełnego dobrej woli i oddanego sprawie, nie dosyć jednak doświadczonego, aby podołać wszystkim problemom, które zima przynieść mogła pod nieobecność jego przełożonego. Marek niewątpliwie z żalem opuści swoich trędowatych podopiecznych z odludnych przedmieść, ale z bożą pomocą niespodziewana misja Cad-faela nie potrwa długo. - Jak wyglądają drogi? - zapytał Cadfael posłańca, który oporządzał swego konia, kiedy mnich wybierał rumaka dla siebie. - Pokonałeś odległość w krótkim czasie, a i mnie się spieszy. - Najuciążliwszy jest wiatr, bracie, ale z drugiej strony jego dzikie podmuchy wymiotły gościniec niemal do czysta. Za to boczne drogi całkiem są zasypane. Jeżeli wyruszysz teraz, nie powinieneś mieć większych problemów. Masz szczęście, że jedziesz na południe, bo przynajmniej będziesz miał wiatr w plecy. Cadfael rozważnie pakował swój tobołek - niektórych bowiem leków, maści i ziół próżno było szukać w apteczce w szpitalu w Bromfield, zaopatrzonej tylko w najniezbęd-niejsze medykamenty. Nie zastanawiał się jednak długo, albowiem najważniejszy był pośpiech. Przywdział mocne trzewiki i narzucił na habit gruby płaszcz podróżny, skrupulatnie dopinając pas wokół bioder. Gdyby powód jego podróży nie był tak ponury, cieszyłby się z perspektywy usprawiedliwionego wypadu w świat wolności i nieczęsto otrzymywanego pozwolenia na wybór konia ze stajni. Cadfael odbywał żołnierską służbę zarówno w zimowych warunkach, jak i pod palącym słońcem, śnieżyca nie przerażała go, ale miał dosyć oleju w głowie, żeby jej nie lekceważyć. Przez kolejne cztery dni, począwszy od tego, w którym spadł pierwszy śnieg, zmiany pogody następowały wedle określonego schematu: południe przynosiło krótkotrwałe słońce, zaraz potem zbierały się chmury, a późnym wieczorem zaczynał padać śnieg i sypał długo w noc. Razem z nim przychodził srogi mróz. W pobliżu Shrewsbury śnieg był lekki i sypki, a wiejący wiatr na przemian to odsłaniał czarną ziemię, to zakrywał ją białym płaszczem. W miarę jednak jak Cadfael jechał na południe, pola były coraz bielsze, a każde zagłębienie wypełnione było po brzegi. Gałęzie drzew chyliły się ciężko do ziemi i tak samo ciężko wisiały nad ziemią granatowoczarne strzępy chmur na ołowianym niebie. Jeszcze parę dni takiej pogody, a głodne wilki zejdą ze wzgórz i siać będą spustoszenie wśród zwierzyny z pańskich lasów. Bezpieczniejszy był bodaj przesypiający zimę pod żywopłotem jeż czy schowana w ciepłej dziupli wiewiórka, chrupiąca nagromadzone jesienią zapasy, a tegoroczna jesień obfitowała w orzechy i żołędzie. Przejażdżka stanowiła przyjemność, nawet pomimo sa motności i dokuczliwego zimna. Okazja, żeby dosiąść konia, rzadko się ostatnio Cadfaelowi zdarzała; z podobnych rozrywek dawno już zrezygnował na rzecz klasztornego spokoju i pewności, że odnalazł swoje miejsce. Ale każda decyzja pociąga za sobą jakieś wyrzeczenia. Porywisty wiatr zmusił go do przygarbienia pleców i wtedy zobaczył pierwsze płatki, drobne niby kurz, wirujące wokół mego w nieustannym wyścigu z wierzchowcem. Jednakże jeździec, owinięty w płaszcz, nie czuł zimna. Myślał o nieszczęśniku czekającym na niego u kresu podróży. To także był mnich, jak mówił posłaniec. Z Bromfield? Na pewno nie. Gdyby należał do ich klasztoru, wymieniliby go z imienia. Mnich, błądzący w pojedynkę po tym pustkowiu, w środku nocy? Dokąd zmierzał? Lub skąd uciekał, zanim wpadł w łapy rabusiów i morderców? Z pewnością wielu mu podobnych tułało się po okolicy - wszak nie wszyscy uciekinierzy z pogromu w Worcester znaleźli bezpieczne schronienie. Być może ów tajemniczy wędrowiec również wyrwał się z tamtego piekła. Śnieg padał coraz większymi płatami; zawieja kłębiła się po obu stronach jeźdźca niby biała kurtyna, rozcinana przez jego krzepkie ciało na dwie gazowe szarfy, których końce falując ciągnęły go w przód. Najwyżej cztery razy miał okazję wymienić pozdrowienia z jakąś ludzką istotą, i to nim zdołał oddalić się od klasztoru. W taką pogodę podróż była desperackim przedsięwzięciem. Zanim dotarł pod bramę opactwa w Bromfield, przekroczywszy uprzednio mostek na rzeczce Onny, zdążyło się już ściemnić. Z nozdrzy jego zmęczonego konia buchały kłęby pary, zwierzę silnie robiło bokami. Znalazłszy się w zasięgu świateł pochodni, Cadfael z ulgą zsunął się na ziemię i przekazał lejce jednemu ze świeckich braciszków. Przed nim rozpościerał się dziedziniec podobny do tego w Shrewsbury, lecz szerszy; zarysy masywnych budynków klasztornych obwiedzione były złotym konturem światła. Z ciemności wyłaniała się sylwetka kościoła Najświętszej Marii Panny, wielka i potężna zważywszy na tak skromną fundację. A z naprzeciwka nadchodził sam przeor Leonard, chudy i długonogi jak czapla, z ostrym, podobnym do dzioba nosem, machając ramionami, jakby zrywał się do lotu. Dziedziniec, po którym stąpał, z pewnością kilkakrotnie zamiatany za dnia, pokryty był już cienką warstewką białego puchu. Do rana zmieni się w twardą, chrzęszczącą pod stopami skorupę, chyba że zerwie się wiatr, którego gwałtowne podmuchy skutecznie oczyszczą podwórze. — Cadfael? — krótkowzroczny przeor nawet przy świetle dziennym niewiele mógł zobaczyć, o ile nie zmrużył oczu; wystarczyło mu jednak uchwycić rękę, która do niego się wyciągnęła, aby rozpoznać jej właściciela. - Jesteś, dzięki Bogu! Boję się o niego... Ale taka podróż... Wchodź czym prędzej, czeka na ciebie posiłek i łóżko. Musisz być równie głodny, jak zmęczony. - Najpierw chciałbym go zobaczyć - rzekł Cadfael żwawo i energicznie ruszył w górę po pochyłym dziedzińcu, zostawiając na dziewiczej bieli wyraźne, ciemne ślady. Przeor Leonard człapał obok niego, dostosowując swój czapli krok do możliwości bardziej przysadzistego przyjaciela i mówiąc bez przerwy: - Zapewniliśmy mu osobny pokój - gdyż potrzebuje ciszy - i stałą opiekę. Oddycha, lecz charcząc, jak człowiek z pękniętą czaszką. Od czasu, kiedy go przyniesiono, nie przemówił ani nie otworzył oczu. Całe ciało pokryte ma sińcami, ale z tego się wyliże. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowią rany od noża, bo choć zasklepiają się już, utracił wiele krwi. Tędy, proszę, wewnątrz nie jest tak zimno. Infirmeria znajdowała się nieco na uboczu, osłonięta od wiatru masywną bryłą kościoła. Weszli do środka, zatrzaskując za sobą ciężkie drzwi - zimno było dokuczliwe - i Leonard poprowadził go do wąskiej, nagiej celi, oświetlonej jedynie przez stojącą obok łóżka maleńką oliwną lampkę. Na ich wejście młody braciszek podniósł się z klęczek i odsunął od wezgłowia, czyniąc miejsce dla przybyłych. Pacjent leżał otulony w koce, wyciągnięty na wznak jak w trumnie. Z pewnością oddychał, z jękliwym wysiłkiem, ale koc przykrywający jego pierś ledwie się unosił, a odwrócona od poduszki twarz zdawała się być nieruchoma, z zamkniętymi oczyma i zapadniętymi policzkami o błękitnawym odcieniu. Tonsurę na jego głowie zasłaniał bandaż, a czoło pod opatrunkiem było posiniaczone i tak spuchnięte, że fałdy zmaltretowanego ciała całkiem zasłaniały jedno oko. Trudno było domyślić się, jak wyglądał przed napadem, ale Cadfael osądził, że mógł być przystojny i z pewnością niestary, prawdopodobnie liczył nie więcej niż jakieś trzydzieści pięć lat. - To istny cud - zaszeptał Leonard - że kości pozostały nietknięte. Z wyjątkiem, oczywiście, czaszki... Ale sam dokładnie go zbadasz, później... - Nie znajdzie się odpowiedniejsza chwila niż obecna -rzekł Cadfael rezolutnie, zrzucił płaszcz i odłożywszy swój podróżny tobołek na kamienną podłogę, zabrał się do pracy. W kominku w kącie płonął niewielki ogień, ale pomimo to, kiedy mnich wsunął ręce pod przykrycia i zręcznymi palcami przebiegł od barków poprzez biodra aż do stóp, uczuł, że nieruchome ciało jest śmiertelnie zimne. Owinięto go dokładnie, ale to nie wystarczało. - Połóżcie kamienie do ognia w kuchni - zarządził Cadfael — a kiedy się rozgrzeją, zawińcie je we flanelę. Obłożymy go ciepłymi cegłami i wymienimy je, gdy ostygną. To nie skutek mroźnej zimy, ale chłód nielitościwego uczynku, musimy co rychlej wyrwać go z tego odrętwienia albo nieborak nigdy się nie obudzi. Widziałem ludzi tak zmrożonych strachem lub okrucieństwem, że odwracali się plecami od świata i umierali, choć nie było po temu żadnej widomej przyczyny. Czy próbowaliście podać mu coś do jedzenia albo picia? — Czyniliśmy takie wysiłki, ale nie może połykać. Nawet odrobina wina spłynęła tylko z kącika jego ust. Zmaltretowane usta, zmiażdżone pięścią lub pałką. Prawdopodobnie stracił zęby. Lecz nie: Cadfael delikatnie uniósł górną wargę rannego i wtedy ukazały się mocne, białe zęby, duże i równe. Młodziutki brat wyśliznął się po cichu dopilnować rozgrzewania w kuchni kamieni czy cegieł. Cadfael odrzucił przykrycia i obejrzał nagie ciało od stóp do głów. Bo nagim go pozostawiono pod płóciennym prześcieradłem, żeby niezliczonej ilości sińców i obrażeń dotykała tylko czysta, gładka materia. Rana od noża w okolicy serca była ciasno zabandażowana. Cadfael nie odkrywał jej — nie miał powodu, by wątpić, że każda rana została skrupulatnie obmyta i opatrzona. Wsunął jednak palce pod górne zawoje i pomacał kości. - To pchnięcie miało być ostateczne. Ale nóż uderzył w żebro, a oni nie czekali, aby się upewnić co do śmierci ofiary. Musiał być z niego tęgi mężczyzna — spójrz, jak jest zbudowany. Napastników było co najmniej trzech lub czterech. Zajął się jak mógł najlepiej licznymi jątrzącymi się obrażeniami, używając wypróbowanej od lat maści, ale pomniejsze, czyste pozostawił, aby goiły się same. Przyniesiono rozgrzane kamienie - dwóch czy trzech gorliwych młodych braciszków dreptało niespokojnie, ustawiając całą ich baterię, blisko, lecz tak, by nie dotykały chorego, i wybiegło truchcikiem przygotować następne. Sporą gorącą cegłę umieszczono przy drugich, kościstych stopach; bo jeśli stopy pozostaną zimne, jak rzekł Cadfael, chłód nie opuści całej reszty. Osobny problem stanowiła poraniona głowa. Leonard podtrzymał bezwładne ciało za ramiona, aby ułatwić odwinięcie bandaży, spomiędzy których ukazała się tonsura - przecięty kilkoma krwawymi bruzdami, wygolony owal otoczony był pierścieniem gęstych, ciemnych włosów. Tak grubych i mocnych, że mogły ocalić czaszkę przed strzaskaniem. Cadfael delikatnie przesunął dłonią wzdłuż krzywizny i z ulgą stwierdził, że kość nie poddaje się pod jego dotknięciem. Odetchnął głęboko. — Z pewnością nie od razu odzyska zmysły, ale zdaje mi się, że czaszka jest cała. Obandażujemy ją na powrót — dla większej wygody i aby zapewnić mu ciepło. Nie znalazłem żadnego pęknięcia. Kiedy skończyli, nieme ciało leżało jak wprzódy; trudno było zauważyć jakąkolwiek zmianę. Niemniej jednak gorące kamienie, wymieniane bezzwłocznie, gdy tylko poczynały stygnąć, spełniły swoje zadanie. Przy ostrożnym dotknięciu członki chorego zdawały się miększe i bardziej ludzkie, budząc nadzieję na ozdrowienie. - Możemy go teraz opuścić - zawyrokował Cadfael. Spojrzał w dół, marszcząc z namysłem brwi. - Tej nocy ja będę przy nim czuwał, wyśpię się, gdy nadejdzie ranek i będzie można powiedzieć coś bliższego. Sądzę jednak, że przeżyje. Za pozwoleniem, ojcze przeorze, myślę, że nadszedł czas na przyobiecaną kolację. Lecz najpierw przyślij mi tu któregoś z młodzików. Stawy mam tak zesztywniałe, że sam nie dam rady ściągnąć butów. Przeor Leonard osobiście usługiwał gościowi przy kolacji i nie ukrywał, jak wielką ulgą było dla niego przybycie znamienitego medyka. - Nigdy nie miałem takiej wiedzy jak ty ani takiego doświadczenia. I nigdy, Bóg mi świadkiem, nie miałem do czynienia z pacjentem w podobnej kondycji. Myślałem już, że przyniesiono mi trupa - zanim nie ułożyliśmy go w cieple i nie przewiązaliśmy jego ran, aby powstrzymać krwawienie. I być może nigdy się nie dowiemy, co przywiodło go do tak żałosnego stanu. - Kto go tu przyniósł? - zapytał Cadfael. - Nasz dzierżawca spod Henley, Reyner Dutton - uczciwy gospodarz. Zdarzyło się to pierwszej nocy, której spadł śnieg: Reyner nie upilnował jałówki - wszędobylskiego, żądnego przygód stworzenia - i wybrał się na poszukiwania, zabierając ze sobą kilku parobków. Niespodzianie natrafili na tego biedaka por