13054
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13054 |
Rozszerzenie: |
13054 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 13054 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 13054 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
13054 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jan Twardowski
Przezroczystość
wybór wierszy
Układ tomu i posłowie Andrzej Sulikowski
RÓŻANIEC
A jeśli wojna nowa, a jeśli się zasmucę
jak dziecko zapłakane w różaniec swój powrócę.
Będę go brać na ręce jak włosów ciemne sploty,
gdzie blask się świec zaplątał jak żuczek szczerozłoty,
gdzie sny z krzyżykiem srebrnym i łzy i śpiew poranny,
zerwanych moc przyrzeczeń i żal wciąż nieustanny,
modlitwy za rodziców, kolegów, prośby wieczne,
i jakieś umartwienia zabawne, niedorzeczne…
A jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje…
O rzewne, o tajemne paciorki czarne moje,
to na nich troski moje, radości ukochania,
i cały żar modlitwy późnego powołania.
I na nich pamięć dni tych, gdy późnym sennym latem
biegliśmy z podchorążym płonącym Mariensztatem,
a potem w noce długie na jezdni pod gwiazdami,
chwytałem was ukradkiem drżącymi wciąż palcami.
Do Twoich snów się tulę, do Twoich snów się łaszę,
na tych dziesiątkach licząc sierpniowe złudy nasze,
Kto wezwał? Kto przywołał? Skąd sny co tu przygnały?
Przed własną tajemnicą przyklękam taki mały…
O siódmej po kolacji, przy modlitw chłodnym dźwięku,
o jaką burzę wspomnień przeważasz w swoim ręku.
Bo jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje,
o rzewne, o tajemne, paciorki czarne moje.
Odra, 1946, nr 4, s. 2
WIERSZ BANALNY
Piszę, gdy lampy półwiszące,
gdy noc na czoła się przewija
i gdy mamusie płaczą śpiące —
o jakże miłość ziemska mija.
O czym piszę, o tym nie wiem —
ktoś mi do ucha cicho szepce
o poświęceniu, o zegarach,
O trumnie srebrnej i kolebce.
Komu piszę — pewnie tobie —
co po ulicach chodzisz rano
I na powstańca każdym grobie
gałązkę rzucasz odłamaną.
Jaki jestem — byś się śmiała,
śmiejąc się ze mnie — idź swą drogą
są takie serca jak — nieszczęścia,
co nigdy inne być nie mogą.
1946, 1998
WIERSZ DO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY
Słów nie lubisz, bo cóż znaczą słowa —
więc poświęcam Twojej świętej pieczy —
celę, książki, notatki z wykładów,
inferiorów, w klęczniku rzeczy —
I jeszcze mszał w szufladzie —
mój Boże — mój Boże —
tę stronę znam na pamięć,
a tutaj się mylę —
tu wstążeczkę odgarnę,
a tu grudkę włożę —
tej ziemi co i w mojej zadźwięczy mogile.
I jeszcze moje serce —
(o nim nic nie powiem
bo nie pękło mi z bólu w płonącej Warszawie —
więc jak dawną manierkę porzucę je w rowie —
krzyżem tylko opatrzę i tak je zostawię)
A to jest moja śmieszność —
jak mi służy wiernie
we wszystkich moich wierszach, których nikt nie zliczy
więc po mszale i sercu poświęcam Ci ciernie —
ogród pełen silentium i ziarnko goryczy.
Przebacz wiersze mi wszystkie łaskawie
zagaś we mnie sny czarnoleskie
i bez wierszy cichutko daj popatrzeć
w Twoje święte oczy niebieskie
1947
O JEDNYM Z PACIERZY
A ja już wierny Tobie zostanę
O Chryste, Chryste —
bo wiem, że oczy matce mej dałeś
jasne i czyste
Kolegom moim — wstręt do krętactwa
I komże srebrne
Mickiewiczowi wojnę powszechną
i sny podniebne
Na Długiej w sierpniu — w nocnym wypadzie
latarki w ręce
łączniczce małej iskrę w warkoczu —
groszek w sukience
Choćby wzbronili wierszy o Tobie
pięknych drukować —
na klęczkach będę szeptać Ci jeszcze
wzbronione słowa
1947
O SPACERZE PO CMENTARZA WOJSKOWYM
Że też wtedy beze mnie
przewracali się w hełmie
lecąc twarzą bledziutką na bruk
Jurku z Wojtkiem i Jankiem
klękam z lampką i wiankiem
z czarnym kloszem sutanny u nóg
Przeminęło, odeszło w milczeniu
jak pod kocem na wycieczce ziemia —
świecę lampkę rękoma obiema
gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma
Warszawa, sierpień 1947, 1980
PRYMICJA
O wiersze smutne moje,
w tym stroju pełnym haftu przed krzyżem Pańskim stoję
Jurkowi na Powązkach wojskowa dźwięczy sława,
a mnie tasiemka alby zakwitła u rękawa
O Jezu potłuczony, z tą szramą i tą różą,
na chłopców spójrz z Powiśla, co do mszy przy mnie służą
Niech jednym choć oddechem westchnienie mi powierzą
czupurnych rówieśników co pod gruzami leżą
1947,1970
* * *
Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek mych święceń
dla innych szary zapewne —
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi tramwajem —
biegnę z innymi ulicą —
nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicą
[1948], 1959, 1986
* * *
Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę,
a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak —
zakryj mi twarz rękawem, niech się nie rozpłaczę,
że nie do mnie masz mówić przez ognisty krzak.
Dzień był taki jak zawsze, codzienne sandały
i codzienna samotność, i codzienny trud,
i ręce, co mi komżę w zakrystii składały
cień ptaka sponad wieży rzucając na spód.
Jeszcze zadrżał w kielichach cichy tętent koni
i szum rzeki pobliskiej, i skrzypiące drzwi —
więc poznał Ciebie żebrak i święty Antoni
nad kluczykiem zgubionym natrząsając brwi.
1949,1959
O POWROCIE PO STUDIACH PO DOMU RODZINNEGO
Nagle dzwonek i w naszą rozmowę
wpadnie siostra jak jabłko z ogrodu,
w światło wnosząc kokardy brązowe.
— Choć się śmieją — dochowałeś wiary,
powracając, czy masz serce czyste?
a ja patrzę, jak wiatr z nieba strąca
z gwiazd na siostrę złociste zapałki.
Co z nauką? O mych studiach mowa,
a ja widzę przez sen i akację —
wiewióreczkę, przed którą klękałem,
chcąc ją złapać w wakacje minione.
Czy pamiętasz z balii okręt na stawie?
a ja chwytam nagle siostrę za ręce —
by przypomnieć jeszcze kwiaty z procesji,
co je niosła Jezusowi w sukience.
1949, 1959
* * *
We mszy świętej przed ołtarzem przyklęknąć
brać komunię ustami drżącymi —
lecz czy zawsze potem potrzeba
wóz ciernisty toczyć po ziemi —
drzwi przed samym nosem zatrzasną.
Jakże często w Betlejem ciemne —
za królami w węzełku niosę
apostolskie trudy daremne —
Betlejemski tak spokój i drzewa —
na osiołku — kruszyna nieba
i pastuszek mówiący po polsku
— proszę księdza — przecież tak trzeba.
[ok. 1950]
O NIEUCHRONNY!
Gorejącego krzewu ogrom
w rozzutych butach ognia brzask
Nieogarnięty — poznam, poznam
w kruchcie na klęczkach Twoją twarz.
Powiędną usta, ścichnie krew
chorągwie porwiesz w strzępy snu —
i powiesz — dosyć — minął czas
jak wypędzony w potop kruk.
Wołu umniejszysz kryjąc w mrok —
zapalisz w oczach strasznym źdźbłem
O Nieuchronny — wiem, ja wiem,
że idziesz ku mnie nagląc krok.
1950
O WSPOMNIENIACH SZKOLNEGO MUNDURKA
Co tam było, co się z tobą dzieje —
moja dawna poburzona szkoło —
w dawnych chłopców pogasłe nadzieje
klamką stukasz dawno uciszoną.
Popaliły się okna i mapy
z Ziemią Świętą gdzie się Saul błąkał —
rzuć mi na twarz jak garść chłodnej ziemi
z klasy ósmej dźwięk zmarłego dzwonka.
Jaka, myślisz, jest pamięć twych uczniów —
młodość krótka, głębokie groby —
założyłem po tobie w brewiarzu
w Completorium wstążeczkę żałoby.
1950
SUPLIKACJE
Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty —
Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną —
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom —
teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami —
dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno —
uśmiechnij się nade mną
1950,1982
KOCHANOWSKIEGO PRZEKŁAD PSALMÓW
Powróć mi, Panie, z dawnych lat
herbaty gorzkiej łyk w manierce
i umarłego ojca list,
sweter od siostry, matki serce
Kochanowskiego przekład psalmów
spalony z Wilczą w czas powstania
i wszystko, czego życzę innym —
a sam niestety nie dostanę
I spowiedź świętą z dawnych burz,
gdy łzy ważyła ręka Zbawcy —
i jeszcze jeden jakiś dzień
z dzieciństwa mego na ślizgawce
Ten śnieg, co mi na oczy spadł,
i to, com szeptał bezrozumny —
a potem jak najcięższy mszał
postaw z kielichem mi na trumnie
1950,1996
DO CHOREGO W SZPITALU
Piszę do ciebie list
w ten wieczór ciemniuteńki —
gdy schodzą się w mój kościół
postacie z Pańskiej Męki.
Cyrenejczyk — olbrzym pogodny
śpieszący ku pomocy —
Weronika unosząca z chustą
z łez otarte szafirowe oczy.
Cała w płaszczu, przez który słońce
zachodzące jak rana świeci —
Magdalena z wstążką w warkoczu
zapłakana o godzinie trzeciej.
Żołnierz z gąbką zanurzoną w occie
ku ochłodzie ust gorączką niemych —
i niewiasty z maleńkich uliczek
przynoszące mdlejącym śpiewy.
To co czyste, szlachetne i wzniosłe
ustrzeżone w najdroższym wspomnieniu
to co wyszło i nam wszystkim naprzeciw
naszym smutkom, naszym cierpieniom.
1950
(z cyklu: Nad starą Biblią)
JEREMIADA
Płacze prorok nad Tyrem, że czasu nie stanie
matkom do lat dorosłych wychować panien,
bowiem groza już we drzwiach. Na miejskie uśpienie
spadną kopyta koni jak twarde kamienie
i w popiół się rozsypie ulic wschodnich bajka,
cytry, lutnie, wiole, bęben i piszczałka,
jak ziarno szczerozłote na rozwianych szalach
Wyjdą śmiałe okręty, drżą grzbiety zjeżone,
uzdy pianą rozkwitłe, grzywy uskrzydlone,
wiatr rzuca ponad wojsko szaleńcze, uparte,
szczepy malogranatów z cyprysem i nardem,
a żołnierz konający do drugiego rzecze:
lepiej wpaść w ręce pańskie niż w szpony człowiecze
Błądzę po Starym Mieście, jakże mnie rozrzewniasz,
proroku mej Warszawy. Jeremiasz… Jeremiasz…
1951,1986
DO MOICH UCZNIÓW
Uczniowie moi, uczenniczki drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych,
com wam uczył lat kilka, stracił nerwy swoje,
i wam niechaj poświęcę kilka wspomnień świętych.
Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie —
gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie —
czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie —
i kto twe smutne oczy nareszcie zrozumie.
Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi,
z noskiem co się tak uparł, że został króciutki —
za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi —
a tobie kto daruje choć uśmiech malutki.
Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi,
te łzy co w okularach na religii stają —
właśnie o robotnikach myślałem z winnicy,
co wołali na dworze — nikt nas nie chce nająć.
Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami —
grubasku i jąkało — osowiały, niemy —
Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe
szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy.
Wojtku wiecznie płaczący i ty coś po sznurze
drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie —
Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięczniku
coś mi żaby położył na szkolnym dzienniku.
Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką —
ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci —
z barankiem wielkanocnym. — Bez was świeczki gasną —
i nie ma żyć dla kogo.
Ten od głupich dzieci.
1951, 1986
PROŚBA O DARY
Proszę o dar łez i śmiechu,
Ciebie, co czarną mrówkę na czarnych kamieniach
widzisz z nieba nocą czarniejszą od grzechu.
A na ostatek — o dar zapomnienia —
o grób w wiejskiej parafii — mijany w pośpiechu.
1951, 1998
UŚWIĘCENIE
Modrzew cienie przewleka igłami jasnymi,
jodła szyszki podnosi, radują się graby,
zimorodka przebudził śpiącego z ważkami
trzmiel, co niby niedźwiadek spadł między owady.
O rosy aksamitne, topolami drżące —
wietrzyku, co mi mówisz przez puch osinowy,
obok ciepłej żywicy, dwa jeże kłujące
ze szczęścia się zwierzają pod liściem bukowym.
Noc przyjdzie ze słowikiem i świt z cietrzewiami
nad zajączkiem zabawnym z oczami dobrymi…
Przestałem mówić brewiarz. I myślę ze łzami
O tych, co się uświęcą dotykając ziemi.
[ok. 1952], 1980
MODLITWA SPOWIEDNIKA
Aniele Boży, Stróżu mój,
spowiednik ze mnie lichy,
więc gdy spowiadam, wspomóż mnie,
jak na obrazkach cichy.
Jeśli przypadkiem która z dusz
przy stulę mej uklęknie —
anielskie swoje ręce złóż,
modląc się przy nas pięknie.
I uproś, bym jej w końcu dał
to, co najbardziej drogie —
tak odszedł, aby mogła być
sam na sam z Panem Bogiem.
[ok. 1952], 1980
POŻEGNANIE WIEJSKIEJ PARAFII
Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrze
zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze
a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem
strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem
Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada
wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada
Jeszcze skryję się w kościół. Nie chciej tu mnie widzieć,
bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi
Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową
jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową
spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia
w czas co na usługach i śmierci i życia
Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy
patronów dobrej sławy złej sowy na wieży
Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe
że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem
Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno
wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą
las z dzięciołem
kukułkę uczącą w gęstwinie
jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię
przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką
i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką
Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy
chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie
stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy
Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu
bardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szalu
przygotowań do wilii smutnej oczywiście
gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście
Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu
wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu
Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi
przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi
1952, 1986
SPOWIEDŹ
Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę,
że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu,
że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę,
a jadąc do chorego — sławię dzikie wino,
obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie,
kominek, co mi do snu po łacinie gada —
I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie —
Z uczynków? To zbyt mało.
Z ran mnie wyspowiadaj
1952, 1986
MODLITWA PO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA
Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata
i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,
owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,
rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki
[ok. 1956], 1986
* * *
Pamięci prof. Marii Dłuskiej
Święty Franciszku z Asyżu
nie umiem Cię naśladować —
nie mam za grosik świętości
nad Biblią boli mnie głowa
Ryby nie wyszły mnie słuchać —
nie umiem rozmawiać z ptakiem —
pokąsał mnie pies proboszcza
i serce mam byle jakie
Piękne są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedynie poważam trawę
Bo ona deptana niziutka
bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo — siostrzyczko moja
karmelitanko bosa
[ok. 1956], 1980, 1993
KOMAŃCZA
Kocham deszcz, który pada czasami w Komańczy,
nawet taki szorstki i chłodny,
gwiazdkę śniegu, co nieraz Mu w oknach zatańczy,
żeby był tak jak zawsze pogodny
Prostą lampę na stole. Wszystkie Jego książki,
brewiarz, zegar, wieczorną ciszę —
nawet taki najmniejszy z Matką Boską obrazek,
który komuś z wygnania podpisze
Krzyże żadne nie krwawią, gdy jest świętość i spokój,
gdy z wygnańcem po cichu drży Polska —
wszystko proste jak wiersze — brewiarz, lampa i pokój,
drzew warszawskich na niebie gałązka
[ok. 1956], 1986,1993
O SZUKANIU MATKI BOŻEJ
Znam na pamięć jasnogórskie rysy,
ostrobramskie, wileńskie srebro —
wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral,
gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło
ręką farby sukni odgadnę —
złote ramy, cyprysowe drewno —
lecz dopiero gdzieś za swym obrazem
żywa jesteś i milczysz ze mną
1957, 1990
* * *
Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo
w niepokoju gorących warg —
potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą,
jak pożary Joannę d’Arc
Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną
i wypłaczą się jednym tchem —
potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą —
byłem z nimi, klękałem, wiem
1957,1986
TACA
Lubię chodzić w kościele z dużą tacą
słuchać jak dziwnie pieniądz o dno głucho stuka
gdy ktoś od nawy głównej przepychać się zacznie
babcia szpilą ukole penitent ofuka
Gdy ktoś pobożny cicho posądzi o chciwość
a pani z parasolem obmówi że żebrzę
nareszcie mogę widzieć swą twarz nieszczęśliwą
odbitą z kolorami na wesołym srebrze
A czasem marzę sobie: z tego wzrosną wieże
kaplica którą piękniej przebudować trzeba
a ludzie sądzą dalej że proboszcz z wikarym
za chodzenie z tacami nie pójdą do nieba
1957, 1980
O LASACH
Poszedłem w lasy ogromne szukać
buków czerwieni
jeżyn dojrzałych dzięciołów małych
rogów jelenich
jagód prawdziwych wilg piskląt żywych
mrowiska
i w oczy sarny — brązowej panny
popatrzeć z bliska —
szyszek strąconych — tajemnic sowich
zająca
i strach mnie porwał
na myśl o Bogu — bez końca
1957, 1986
O LUDZKIM SERCU POD WIELKIM BALDACHIMEM
Cóż że albą przy ołtarzach jaśnieję
drży ornatów grubo tkanych złoto
Msza się kończy w zakrystii na klęczkach
będę szary maleńki potem
Cóż ze wielki mi niosą baldachim
w dzwony hucząc w procesjach nad głową
To dla Boga. Sam na sam zostanę
z swoim ludzkim sercem na nowo
1957, 1980
MODLITWA
Każda myśl jasna, która sfruwa z głowy,
czysta jak święty Józef w najbliższym kościele,
biegnie w świat jak najbielszy gołąbek pocztowy
jak anioł, co mi oddech położył na ciele.
O Jezu, daj mi we mszy głowę taką jasną,
bym ogarnął nią duszę grzesznika nieznaną,
niech mnie nigdy nie dojrzy, lecz idąc, zobaczy
małą świętą Agnieszkę płaczącą pod bramą.
1957
ŚWITY
Siostrze Katarzynie
Świt jak złota pszczoła
spadł mi w brewiarz i odkrył w Dawidowych jutrzniach
litery niby nóżki czarnego sokoła
Ile razy wstawałem o tej właśnie porze
i szedłem na Mszę świętą, niby w źródło wierne
Lampka wieczna jak listek krwawiący kościoła —
A nade mną na wieży, jak na siódmym piętrze,
stał szczygieł, co się ubrał w czerwień kardynała
i aniołom swój ogon na pióra rozdawał,
zostawiając na czubku dla siebie największe
Niżej ludzie godzinki poranne śpiewali —
dzień już błyskał jak okręt wojenny ze stali
I myślałem, co rano, do maryjnych pieśni
dorzucić kilka własnych, jak garstkę czereśni
Przecież Ona to sprawia, że po nocnej burzy
zobaczę nieraz Venus niby globus z róży,
że mam czasem łzę wielką, jak Chopina, w oku
Nos cały — choć koziołka fiknąłem z obłoków
1957, 1986
O ŁASCE BOŻEJ W BRZYDKIM KOŚCIELE
Kościół ten był tak brzydki, że nie powiem który,
brzydota wprost się lała z każdej większej dziury
Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną,
inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął
Została po nim broda na pace przy murze,
wota i dwie donice na fikusy duże
Barankowi z chorągwi popruły się żebra,
a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra,
O cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki
kolory czarnych jagód składał na obłoki
W samym rogi świątyni baldachim jak szczudło
łowił mole we frędzle, tuż — ambony pudło
I nagle cud się zdarzył,
że w to straszne wnętrze —
szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze —
i uniosły mą duszę nad rude aniołki
pod Matki Bożej oczu szafirowe pąki
wtedy sercem ukląkłem. I płakałem wiele
1957, 1996
REKOLEKCJE
Przynoszę, Matko, na Jasną Górę
kapłaństwo moje
Stanąłem w samym kącie kaplicy
boję się podejść
Nie w łożach ojców
z twarzą na wale klasztornym spałem
Księżyc jak czapla
wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem
Biję się w piersi jak tłukły kule za Kordeckiego
Weź me kapłaństwo na ręce teraz
jak Syna swego
Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy
a mnie niech zdepcą butami w drodze pątnicy
1957, 1980
ROZMOWA Z KARMELEM
Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić,
ja — ksiądz byle jaki
— Proszę czekać. Już idzie z ogrodu,
chociaż nie chcą jej puścić ptaki
Chyba ona. Nie widzę jej twarzy,
czy się modli, czy się uśmiecha
za zjeżoną Karmelu kratą,
jak za łupiną orzecha
— U nas wszystko tutaj dla Boga
Nawet fartuch ogrodniczki niebieski,
nawet trepki z jednym rzemykiem,
jakby zdjęte ze świętej Tereski
Czasem śnieg mamy mokry we włosach,
za oknami — zmarznięty sad
Karmelitanko bosa,
szedłem tu tyle lat
1957,1986
PROSZĘ CIEBIE O UFNOŚĆ
Nie pragnę twej miłości —
nie szukam przyjaźni —
to właśnie jest nie dla mnie
i wcale nie wzrusza
Po prostu proszę ciebie o trochę ufności,
by oprzeć się na biednej
mej kapłańskiej duszy
Nic więcej. Jej zaufać,
nawet zamknąć oczy
i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć
I wszystko to co boli w Boga przeistoczyć
jak w Ofierze na co dzień —
zwykły chleb i wino
1957, 1986
NA SŁOMCE
Przygasnę przy ołtarzu iskierka po iskierce
zostaną tylko buty jak przydeptane serce
Lampka wieczna jak lizak czerwony —
lub policzek żołnierza, który gra na trąbce
Msza się dzieje. Matka Boska mnie trzyma
jak niezdarną bańkę na słomce
1958, 1986
* * *
Wszyscy łakną rozmnożenia chleba,
paralityk cały w Lourdes się kąpie,
nawet biskup chce się dostać do nieba,
tak bez grzechu, wygodnie, porządnie.
A ja spadam stale z pieca na łeb,
jak słój z dżemem pękam na schodach.
195, 1959
TAM GDZIE PROCESJA
Tam gdzie procesja przeszła po kościele
szukałem przydeptanej śnieżnej rzeżuchy i żółtej ognichy
wywietrzałego wrotyczu i rumianku
mikołajka jak ametystu
omdlałego kadzidła
sutanny zamiatającej jak miotła
ceremoniarza kiwającego palcem w bucie
dotkliwości przedmiotów które stały się wspomnieniem
widzialnego świata przechodzącego już
w podczerwienie i pozafiolety
w ciepło i zimno
I odnalazłem
Tłumaczyłeś że nie chcesz złotego baldachimu
tylko bandaża z grubego płótna
1959, 1970
O WRÓBLU
Nie umiem o kościele pisać
o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy
o zegarze co nas toczy —
o świętym przystrzyżonym jak trawa
o oknach które rzucają do wnętrza
motyle jak małe kolorowe okręty
o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy
o oku Opatrzności
które widzi orzechy trudne do zgryzienia
o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru
o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą
lecz o kimś
skrytym w cieniu
co nagle od łez lekki gorący jak lipiec
odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec
i o tobie niesforny wróblu
co łaską zdumiony —
wpadłeś na zbitą głowę
do święconej wody
1959, 1986
* * *
Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy,
chóry wsiąkają jak w krew —
nawet kapelusz na ławce
w śpiew okryty.
Klęcząc w konfesjonale
słyszę:
— Idź na świętym Józefie oparty jak na lasce,
opatrunek nałożony —
niech się goi,
resztę
Łasce
zostawić.
1959
NA OBRAZKU MIŁOSIERDZIA BOŻEGO
Tak łatwo nad ołtarzem we Mszy się pochylić,
hostię lekką, drobną, niepozorną
zmienić w Ciało Chrystusa, unieść ponad głowy
w samotność Świętych Pańskich i w ciszę ogromną.
Jak trudno jednak siebie, własne szare życie
uświęcić, przeistoczyć. W duszy karmić spokój.
Wiem to, i mimo wszystko, Jezu, ufam Tobie,
bo masz taką zwyczajną, ludzką ranę w boku.
1959
LIST
Jeśli świętą zostaniesz, wszystko będzie święte w twoim życiu,
łoże twardo słane, niepokoje i oschłość,
wspomnienie spisane ukradkiem w pamiętniku,
szorstki strój brązowy i każde z twych przeziębień,
każdy twój ból głowy,
zwykły klęcznik skrzypiący, posypane mrokiem
pod niemodnym welonem twe oczy głębokie
Pacierz, posługi w kuchni, szorowane schody,
chorej siostrze podany łyk źródlanej wody,
w czasie burzy sierpniowej, gdy wicher uparty
wieje w celę jak w złoty śpiewniczek rozdarty
Droga długa, kłująca, ciernista, niełatwa,
i od lampki wieczystej krwawa zadra światła,
co spadnie po nieszporach na twą ciemną głowę —
gdy siostrze przełożonej drżą brwi jowiszowe
Będzie ci, dziecko, dobrze. Krzyż pójdzie za tobą —
i Jezus, co pod krami pochmurnego nieba —
miłość w ranach ukrywa i w kruszynach chleba
Rankiem, na mszę cię zbudzą te same kasztany,
co mnie zawsze budziły, bzu szerokie kiście
i szpaczek ci za furtą klasztorną zaśpiewa
w dni ferialne po cichu, w święta uroczyście
Lecz nagle list przerywam. Ktoś puka. Otwieram
To tylko anioł przyszedł. Przesyłam go w liście.
1959, 1986
DOM REKOLEKCYJNY
Siostrze Teresie
Wzruszyłeś mnie, Grzegorzu, że chcesz rekolekcje
po tylu długich latach nareszcie odprawić
Jest dom rekolekcyjny. Zaraz go opiszę —
Dom przed chwilą wspomniany w ciemnych lasach tonie,
daleko poza miastem kościółek nieduży
i figura Najświętszej Panny, i Jezusa dłonie
jak dwa światła, co spadły grzesznikom w podróży
Jest tam i rzewna nowość. Osiołki, co dzwonią
ciągnąc wóz, lecz się zaraz sosnami zasłonią
Nie komnaty, a cele. Każda ma swe imię
Cela Aniołów Stróżów, cela świętej Klary,
a inna z brzozą w oknie, któraś tam z choinką
W korytarzach stąpanie. W stojące zegary
skrył się czas — zwierz cierpliwy, mrukliwy i stary
W kaplicy czeka Jezus z bardzo jasną głową,
klęcząc, przypomnij sobie każde matki słowo,
katechizm, prawdy wiary, piękne lata młode —
(lekko płynąć, gdy trzymał ktoś mocno pod brodę)
Gdy w chmury, skrzydeł pełne, wiatru letni taniec
z czarnych ptaków układa nad domem różaniec —
porzuć szybko swych grzechów niedorzeczne trudy,
swój zamek na księżycu, miłości i złudy
Wróć szybko do swej celi. Anioł pookrywa
skrupulatów bezsennych, jak nagich w pokrzywach
Szczęściem jest — własnym światłem więcej już nie świecić,
tylko Boga pokochać. Światłem Boga płonąć —
I na koniec z radości, nie mówiąc nikomu —
własną duszę odnaleźć właśnie w leśnym domu
Gdy wieczorem wyruszysz, krzyżyk weź na drogę
Psy tam wszystkie łaskawe. Wybiegną w pokłonach
1959,1986
O WĘDRÓWKACH PO WIEŻACH KOŚCIELNYCH
Znam was, schody wiodące na kościelne wieże,
strome, dziwnie uparte, tajemne o zmroku,
na sznurach cień od krzyża, węzły, sowie pierze,
duch całunem wabiący przez gotyckie okno.
Kiedyś z wielkim zachwytem wracałem z wyprawy
i niosłem w katechizmie z kościoła do domu
ku uciesze patrzącym uczennicom moim
ćmę maleńką spod serca największego dzwonu.
1959
* * *
Spać się kładę, a tu mi się śni —
idzie za mną poprzez ciemną noc.
Odblask winnic, galilejskich pól,
chleb i wino, niezwietrzała sól —
z przypowieści jedno proste słowo
z betlejemską gwiazdą kolorową,
tyberiadzkiej wody cichy gwar —
stągwie z drzewa, osłów smutnych czar,
pod księżycem, który w chmurze leży,
krwawe światło Ostatniej Wieczerzy,
Wieczernika tajemnicze drzwi —
Mszał z obrazkiem i ciernisty wieniec —
Zapatrzony w lampy oblubieniec.
Matko Boska — nakłoń twarz jasną,
zmęczonemu dozwól mocniej zasnąć.
1959
Do Patrona Dobrej Sławy
O niedzisiejszy święty mój,
w litaniach nie wzywany —
przed złym rozgłosem broń mnie, broń —
Patronie Dobrej Sławy.
Bo czy niepamięć ludzkich serc,
czy bramy triumfalne —
jednako czeka na nas kąt,
gdzie wszystkie groby czarne.
Chroń mnie od wielkich hucznych bitw,
męczeństwa — i więzienia —
śmierć dla Chrystusa ześlij mi
najprostszą, z przemęczenia.
O niedzisiejszy święty mój,
wzgardzony, zapomniany —
podaj mi rękę w taką śmierć —
Patronie Dobrej Sławy.
1959, 1990
O KAZANIACH
O jakże już nie znoszę wszystkich świętych kazań,
mądrych, dobrych, podniosłych, pobożnych i słabych
Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdania
i brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby
Inna rzecz — dzieci uczyć, pacierz przypominać,
grzesznikom w twarz popatrzeć i nie mówić słowa
Wilgę skubiącą wiśnie chytrze wypatrywać,
pliszkę, co z rzęsy wodnej wydziobuje owad
1959,1986
PROŚBA O UTRATĘ PAMIĘCI
Święta Magdaleno od utraconej cnoty —
proszę Cię o utratę pamięci —
żebym zapomniał o własnych urazach, jak o czajniczku wrzątku —
o wspomnieniach —
o dawnej podejrzliwości (jeszcze od lat szkolnych), kiedy
pisałem na bibule „kto bibułę buchnie, niech mu łapa spuchnie”.
O umarłych, którzy odchylają zasuwy snów, żeby
powiedzieć, gdzie za życia poukrywali przed najbliższymi pieniądze
o szczęściu, co się urywa, jak kogutek z choinki
o tym, że zawsze jest coś takiego, czego nie można skleić, zgoić, zajodynować —
o ambicji, co biegnie po nerwach jak nabój krwi —
I wiem, kiedy się nałykam tej niepamięci —
zatrąbią mi do ucha „no nareszcie”
Najprzystojniejsi Święci.
1960
WIELKANOCNY PACIERZ
Nie umiem być srebrnym aniołem —
ni gorejącym krzakiem —
Tyle Zmartwychwstań już przeszło —
a serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonami —
tyle już alleluja —
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja.
Wiatr gra mi na kościach mych psalmy
jak na koślawej fujarce —
żeby choć papież spojrzał
na mnie — przez białe swe palce.
Żeby choć Matka Boska
przez chmur zabite wciąż deski —
uśmiech mi Swój zesłała
jak ptaszka we mgle niebieskiej.
I wiem, gdy łzę swoją trzymam
jak złoty kamyk z procy —
zrozumie mnie mały Baranek
z najcichszej Wielkiej Nocy.
Pyszczek położy na ręku —
sumienia wywróci podszewkę —
Serca mojego ocali
czerwoną chorągiewkę.
1961
MALOWANI ŚWIĘCI
Jak się czują malowani święci na wystawach
nie mogąc rozpoznać pod szminką świętości
swojej tajemnicy
milczącego dramatu
nie mogą się nadziwić
że złote palce wymalowano im żółcią
srebrne twarze — błyszczącą bielą
do lśniącej czerni dolewano kleju
tylko oczy mają naprawdę niebieskie jak gęś domowa
wstydzą się
tytułów biżuterii i innych podrobów
onieśmieleni robią karierę w sklepach z dewocjonaliami
Co w nich prawdziwego
ucho
każdy obraz święty słyszy
nawet taki mały który dostałem przed maturą od matki
z głodnego dzioba pamięci
trzymam go za nitkę o wiele za krótką
1961, 1996
PIOSENKA
Tak bez Ciebie źle o Boże
że nie wiem
Czytałem o wesołym źrebaku
a myślałem o kościelnym śpiewie
Patrzyłem na niebo w czerwonej sukni
lecz bez Ciebie tak mi smutno
że nie wiem
Wyrzuć wiersze moje przez okno
a mnie zostaw jak pastuszka w Betlejem
1961, 1993
Preludium deszczowe
Daj rękę. Wejdźmy w kościół, jak w głąb tajemnicy
wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu są główne drzwi
tam okno z drzewem deszczu szumiącym z ulicy
(teraz brzęczy jak beczka pełna strużyn wody
tak zawsze kiedy kwaśne jabłko niepogody).
Na ławce przy chorągwi naprzeciwko sieni
panie po pięćdziesiątce — królewny jesieni
bliżej panny we wdziankach z balonem urody
obok święty bez teki z srebrną szklanką brody
(może złoży nam na pierś order suchej nitki)
na razie wprost z potopu świecą mokre łydki.
W konfesjonał pod ścianą wrzucają zazdrości
kłamstwa, obierki grzechu, szkielety miłości.
Wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu się choć nikt nie schlapie, skarpetek nie zmoczy —
Właśnie święta Tereska z róż wyjmuje oczy
a w głębi sam Pan Jezus szuka Twego wzroku
waży twoją niewiarę. Nareszcie masz spokój.
Nie od razu płaczemy w łaski bożej deszczu
Nawrócenie — nie zając. Znów ten dzięcioł deszczu.
1961, 1998
JEST
Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów
ślepnących świec
że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki —
a On przecież jest
w małej hostii jak w iskierce ciepła
w mocnych ścianach nadziei.
Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem
w tabernakulum umówionej alei —
w domkniętym milczeniu —
przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak
i ostrożnie, dokładnie, po kolei wyjmuję z łap
kolce lęku.
1962
WYJAŚNIENIE
Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko
1963, 1980
Z DZIECIĄTKIEM JEZUS
Święty Józef święty Stanisław Kostka święty Antoni trzymają dziecko Jezus na ręku
opiekunowie wzruszeń
przyzwyczaili do siebie
ale kiedyś nocą kiedy penitenci pookrywali już kołdrami uszy
w sierpniu kiedy owady schodzą do ziemi
a jesiony za oknem obejmują się jak skrzydła
ponownie kwitną łąki i cichną ptaki
ktoś mi powiedział przez sen —
niech ksiądz weźmie Dzieciątko Jezus
sam je potrzyma na ręku
ustawi się pod filarem
serce mi zadrżało jak owies
a potem lęk — jakby uciekały okulary —
— ładne rzeczy — ksiądz z dzieckiem na ręku w kościele —
jedni powiedzą — świeżo upieczony święty
buty lampkami obstawią
inni zaczną w maszynach do pisania ostrzyć litery
anonimem w kurii oparzą
krzyżem wskażą godzinę
skrupulaci rozpoczną cedzić w siteczku cień sumienia
a Dziecko miało ślipka niebieskie
jak w Betlejem podstrzyżone włoski
bezbronne i jeszcze bez ran
ze wzruszeniem na klęczkach mówiłem
coś bez sensu do Matki Boskiej
1963, 1986
Zdumienia pełna
Matko Najświętsza któraś się zdumiewała
o której nie powiedziano w litanii
Zdumienia Pełna
któraś dziwiła się
dlaczego Bóg urodził się w stajni
dlaczego musi uciekać na kopytkach osiołka —
spraw — żebym ucząc religii
nie mówił: Już wiem. Rozumiem
Mam na wszystko odpowiedź gotową
Żebym umiał się z ludźmi dziwić
nie rozumieć właśnie
kiwać głową
mój Boże, ile tajemnic w jednej sekundzie
Chwaląc męczennika, żebym dodał
że skaleczony dmucham czule na krew żeby mniej szczypało
Nie głosić tylko, że jak się kocha to mniej boli
że przez dziurę łzy można zobaczyć więcej
lecz czasami nad tym wszystkim załamać ręce
mój Boże, jak pojąć serce śmierci
1963
* * *
Nic mnie nie załamało
ani pustka po życzliwym spojrzeniu
ani zbieranie na tacę
ani to że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonał
ani pytania osiemnastoletnich
ani anonimy których koperty nawet syczą —
ani dowody w które trzeba najpierw uwierzyć
ani wierni którzy się nienawidzą w tramwajach
ani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęście
ani kaznodzieje ze złotymi zębami
ani obawa że nie dam rady nie dojdę
wywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiego
bogatsi zostaną coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi
nawet ptaki śpiewają ze strachu
nic mnie nie załamało
bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza
zamiast berła — trzymasz kłębek włóczki
cerujesz teologię
1964, 1986
* * *
Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie
nie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazd
nie tłumaczył stale cierpienia — niech zostanie jak skała ciszy
nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją
nie liczył grzechów lżejszych od śniegu
nie kochał długo i niepewnie
nie załamywał raje nad okiem Opatrzności —
żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło
żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa
żebym nie palił grzesznika dla jego dobra
żebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem
nie szczekał przez sen
a zawsze wiedział że nawet największego świętego niesie jak lichą słomkę mrówka wiary
1964, 1986
* * *
Aniele Boży Stróżu mój
kiedy zasypiam nachyl się nade mną
odmuchaj z księżyca
zasłaniaj rękami przed złem —
opowiadaj
o mokrym ryjku gwiazdy
o tym że niebo jest jeszcze całe
o gorliwcach, którzy pchają się do Boga za szybko
o porażonych żądłem zegara którzy stale smarują coś w książkach zażaleń
o leszczynie przez całą zimę ukrytej w pąkach
o tym ze nawet teolog piszczy oparzony sercem
o tym ze wszystko musi spadać niespodzianie
o papieżu, który ukląkł boso na schodku łzy
o zgolonej aureoli
o bitwie co porosła mchem
o żabie co kochając staje się niebieska
o tych którym wypadły mleczne zęby wiary
o sprzeczności w każdej prawdzie
o sakramencie uśmiechu
daj mi na starość
nie głosić kazań
wygrzewać pusty konfesjonał bez penitentów
a jeśli powiedzą że jestem do niczego
skulić się jeszcze w kłębek
czuwać przy samych korzeniach kościoła
1964, 1986
* * *
Z wodą święconą na czubkach palców
z głową Jezusa na sumieniu
oddechem odgarniałem stronice brewiarza
szukałem tylko jednego
obrazka
z dawna wypisanym czterowierszem
Matko Najświętsza daj mi
serce czyste i proste
w kościele zimnym chuchać
tulić zmarzniętą hostię
1964, 1997
* * *
Nie mówią o Tobie
nie piszą
oddalają w ciemność
przechodzą mimo
chcą zasłonić jednym palcem
jakbyś już poszedł na prowincję
zakładają okulary przeciwniebieskie
obcinają oczy świętym
niezadowoleni
jakby wiara stała na jednej krzywej nodze
jakbyś miał usta z filmu niemego
Klękam w świeżych ranach mszy
1964, 1970
PRZY STOLE PAŃSKIM
Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków
zabolał mnie język od pytania
głęboki i niski
dlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiem
cały w sekrecie najświętszej niepewności
Na szczęście mam jeszcze łzę
ukrytą furtkę
1964, 1980
O KOŚCIELE
Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy wżyciu
pić ustami mszę
chować się do konfesjonału
któremu stale odrastają uszy
w którym Matka Najświętsza miała złotą koronę i bose nogi
w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę dla much
drewniany święty Antoni oblazł z habitu
ciemny i czysty
Kościele w którym zieleniała miedź
zasłaniano sumienie listkiem brzozowym
kolor nieba wyleniał jak szelest
smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić
Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą
gdzie skrzypiały obcasy
pluskało korytko wody święconej
szczekał zegar jak emerytowany ludożerca
z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć
na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy
Kościele przed którym klękał las
krzyżodzioby otwierały szyszki
łaskotał zajęczy szczaw
cieszyło babie lato jak grzech za lekki
fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę
jesienią czerniały coraz mocniej szpaki
zimą sikory sypiały na mrozie
parafianki rozbierały się ze śniegu
gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum
zawsze z cząstką czyjegoś płaczu
gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym
1965, 1986
WOŁANIE
Bliższy od reguł życia wewnętrznego
przepisów na zbawienie
odwrotna strono rozpaczy
świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobroci
ile razy klękam przed Tobą bojaźliwy i spokojny
z wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgu
i spuszczonym pyskiem sumienia
prosząc
abyś mnie nauczył
cierpienia bez pytań
1965, 1970
POSTANOWIENIE
Postanawiam pracować nad tym
żeby się pozbyć
byka retoryki
wazeliny stylizacji
galanteryjnych pauz
wypucowanej składni
lirycznego śmietnika
żeby zimą przyklęknąć
i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką
baranka ze śniegu
1966, 1986
ANTOLOGIA
Chodzą naokoło mnie na wysokich obcasach metafor
cieniutkimi łzami piszczą na moich obrazach
przynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczaka
potem nawet na maszynie do pisania klękają oczami
Proszę o prozę
żebyście sami nie darli się za włosy
nie podawali miłości jak jeża
w cierpieniu mówili dobranoc
nie nakładali tłumika na serce
tak zastraszeni ze niemoralni
żebym nie marzła w antologii wierszy o sobie
1966, 1986
NIE
Nie posypujcie cukrem religii
nie wycierajcie jej gumą
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną
nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza
Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy
chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary
1966, 1986
Westchnienie
Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty”
przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania
przed modlitwą o aureolę jak o bezpieczny daszek nad głową
przed świętym kapitalizmem duszy
także
żebym nie szukał dziury zamiast mostu
nie kochał aż do znienawidzenia
nie zakładał ogródka podejrzeń
nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą
żebym się nie wzruszał tak sentymentalnym
i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc
nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii
nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy
nie spowiadał na gumowej poduszce
nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet grzech pierworodny jest przytulny
1966, 1970
MODLITWA
Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu
któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez
któryś nie tłumaczy! do końca cierpienia
który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy
odsłaniasz czas jak piękno
któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi
jak trzy złote placki
który masz więcej niż pięć ran
który się nie gniewasz na ceremonie niewiary
Proszę Cię o kryjówkę
w cienkim kąciku Twych ludzkich rąk
przed zgrają formuł
1966, 1970
RACHUNEK SUMIENIA
czy nie przekrzykiwałem Ciebie
czy nie przychodziłem stale wczorajszy
czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką
czy nie kradłem Twojego czasu
czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia
czy rozróżniałem uczucia
czy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie ma
czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów
czy nie właziłem do ciepłego kąta broniąc swej wrażliwości jak gęsiej skórki
czy nie fałszowałem pięknym głosem
czy nie byłem miękkim despotą
czy nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieść
czy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka
czy nie udowadniałem słonia
czy modląc się do Anioła Stróża —
nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżem
czy klękałem kiedy malałeś do szeptu…
1967, 1986
DO SAMEGO SIEBIE
Żebym pisząc wiersze nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremno
nie tłumaczył Biblii na nie—Biblię
nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych
nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole
lub na karasie w tataraku
nie udowadniał — to znaczy nie zamęczał
nie był zbyt pewny
(przecież nawet biała kawa nie jest biała)
nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu
żebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci
nie odkładał milczenia na jutro
nie kochał miłością mniejszą od miłości
nie uprawiał zdenerwowanej teologii
nie pocieszał bólu
a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa
nie zamykał się w budce poezji —
kiedy trzeba mówić najprościej
o Matce Najświętszej
o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie
o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym —
o śniegu który padając na ręce — uczy chyba rozdawania
o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami
jakby chodził od nie swoich do obcych
1967, 1970
O NAWRÓCENIU
Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale
biegać po ambonie rękami
na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb
bębnić w kociołek sumienia
żebyś po prostu zrozumiał
bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię —
przy lampie czerwonej jak marchew na stole
przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie
nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą
1967, 1970
CIERPLIWOŚĆ
Modlę się do Ciebie o cierpliwość
ale nie o taką małą w której się mogą pomieścić ciężkie grzechy czekania
na list
na kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomianką
na oczy nieznajome lecz potrzebne
na wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicy
na Anioła Stróża jak na protezę —
ale o taką która czeka tylko na Ciebie
a Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo sam
jak ciemność co jaśniej oświetla
jak niewinność śmierci
wtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piesek
wypuszczony bez kagańca i medalu — do nieba
nawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty tak cienkie jak dla jaskółek
i nawet nie mamy pretensji
że wieczność niedokończona
że Biblia jest nadal uparta
jak nieostrożne serce
że łza wcale nie jest okrągła
że spada ku górze
tak prosta, że się znowu wymknęła rozumowaniom
1967, 1970
UCIEKAM
Uciekam od obrazkowych ikon
mówiła Matka Boska
od papierowej o mnie abstrakcji
od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów
od kanonizowanej kosmetyki
niech malują moją piękność dzieci
nieświadomie z cudowną brzydotą
pośpiesznym