Jan Twardowski Przezroczystość wybór wierszy Układ tomu i posłowie Andrzej Sulikowski RÓŻANIEC A jeśli wojna nowa, a jeśli się zasmucę jak dziecko zapłakane w różaniec swój powrócę. Będę go brać na ręce jak włosów ciemne sploty, gdzie blask się świec zaplątał jak żuczek szczerozłoty, gdzie sny z krzyżykiem srebrnym i łzy i śpiew poranny, zerwanych moc przyrzeczeń i żal wciąż nieustanny, modlitwy za rodziców, kolegów, prośby wieczne, i jakieś umartwienia zabawne, niedorzeczne… A jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje… O rzewne, o tajemne paciorki czarne moje, to na nich troski moje, radości ukochania, i cały żar modlitwy późnego powołania. I na nich pamięć dni tych, gdy późnym sennym latem biegliśmy z podchorążym płonącym Mariensztatem, a potem w noce długie na jezdni pod gwiazdami, chwytałem was ukradkiem drżącymi wciąż palcami. Do Twoich snów się tulę, do Twoich snów się łaszę, na tych dziesiątkach licząc sierpniowe złudy nasze, Kto wezwał? Kto przywołał? Skąd sny co tu przygnały? Przed własną tajemnicą przyklękam taki mały… O siódmej po kolacji, przy modlitw chłodnym dźwięku, o jaką burzę wspomnień przeważasz w swoim ręku. Bo jeśli wojna nowa, a jeśli niepokoje, o rzewne, o tajemne, paciorki czarne moje. Odra, 1946, nr 4, s. 2 WIERSZ BANALNY Piszę, gdy lampy półwiszące, gdy noc na czoła się przewija i gdy mamusie płaczą śpiące — o jakże miłość ziemska mija. O czym piszę, o tym nie wiem — ktoś mi do ucha cicho szepce o poświęceniu, o zegarach, O trumnie srebrnej i kolebce. Komu piszę — pewnie tobie — co po ulicach chodzisz rano I na powstańca każdym grobie gałązkę rzucasz odłamaną. Jaki jestem — byś się śmiała, śmiejąc się ze mnie — idź swą drogą są takie serca jak — nieszczęścia, co nigdy inne być nie mogą. 1946, 1998 WIERSZ DO NAJŚWIĘTSZEJ PANNY Słów nie lubisz, bo cóż znaczą słowa — więc poświęcam Twojej świętej pieczy — celę, książki, notatki z wykładów, inferiorów, w klęczniku rzeczy — I jeszcze mszał w szufladzie — mój Boże — mój Boże — tę stronę znam na pamięć, a tutaj się mylę — tu wstążeczkę odgarnę, a tu grudkę włożę — tej ziemi co i w mojej zadźwięczy mogile. I jeszcze moje serce — (o nim nic nie powiem bo nie pękło mi z bólu w płonącej Warszawie — więc jak dawną manierkę porzucę je w rowie — krzyżem tylko opatrzę i tak je zostawię) A to jest moja śmieszność — jak mi służy wiernie we wszystkich moich wierszach, których nikt nie zliczy więc po mszale i sercu poświęcam Ci ciernie — ogród pełen silentium i ziarnko goryczy. Przebacz wiersze mi wszystkie łaskawie zagaś we mnie sny czarnoleskie i bez wierszy cichutko daj popatrzeć w Twoje święte oczy niebieskie 1947 O JEDNYM Z PACIERZY A ja już wierny Tobie zostanę O Chryste, Chryste — bo wiem, że oczy matce mej dałeś jasne i czyste Kolegom moim — wstręt do krętactwa I komże srebrne Mickiewiczowi wojnę powszechną i sny podniebne Na Długiej w sierpniu — w nocnym wypadzie latarki w ręce łączniczce małej iskrę w warkoczu — groszek w sukience Choćby wzbronili wierszy o Tobie pięknych drukować — na klęczkach będę szeptać Ci jeszcze wzbronione słowa 1947 O SPACERZE PO CMENTARZA WOJSKOWYM Że też wtedy beze mnie przewracali się w hełmie lecąc twarzą bledziutką na bruk Jurku z Wojtkiem i Jankiem klękam z lampką i wiankiem z czarnym kloszem sutanny u nóg Przeminęło, odeszło w milczeniu jak pod kocem na wycieczce ziemia — świecę lampkę rękoma obiema gdzie pod hełmem dawnych oczu nie ma Warszawa, sierpień 1947, 1980 PRYMICJA O wiersze smutne moje, w tym stroju pełnym haftu przed krzyżem Pańskim stoję Jurkowi na Powązkach wojskowa dźwięczy sława, a mnie tasiemka alby zakwitła u rękawa O Jezu potłuczony, z tą szramą i tą różą, na chłopców spójrz z Powiśla, co do mszy przy mnie służą Niech jednym choć oddechem westchnienie mi powierzą czupurnych rówieśników co pod gruzami leżą 1947,1970 * * * Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa się lękam i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam W lipcowy poranek mych święceń dla innych szary zapewne — jakaś moc przeogromna z nagła poczęła się we mnie Jadę z innymi tramwajem — biegnę z innymi ulicą — nadziwić się nie mogę swej duszy tajemnicą [1948], 1959, 1986 * * * Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę, a Tyś mignął mi w polu jak najprostszy mak — zakryj mi twarz rękawem, niech się nie rozpłaczę, że nie do mnie masz mówić przez ognisty krzak. Dzień był taki jak zawsze, codzienne sandały i codzienna samotność, i codzienny trud, i ręce, co mi komżę w zakrystii składały cień ptaka sponad wieży rzucając na spód. Jeszcze zadrżał w kielichach cichy tętent koni i szum rzeki pobliskiej, i skrzypiące drzwi — więc poznał Ciebie żebrak i święty Antoni nad kluczykiem zgubionym natrząsając brwi. 1949,1959 O POWROCIE PO STUDIACH PO DOMU RODZINNEGO Nagle dzwonek i w naszą rozmowę wpadnie siostra jak jabłko z ogrodu, w światło wnosząc kokardy brązowe. — Choć się śmieją — dochowałeś wiary, powracając, czy masz serce czyste? a ja patrzę, jak wiatr z nieba strąca z gwiazd na siostrę złociste zapałki. Co z nauką? O mych studiach mowa, a ja widzę przez sen i akację — wiewióreczkę, przed którą klękałem, chcąc ją złapać w wakacje minione. Czy pamiętasz z balii okręt na stawie? a ja chwytam nagle siostrę za ręce — by przypomnieć jeszcze kwiaty z procesji, co je niosła Jezusowi w sukience. 1949, 1959 * * * We mszy świętej przed ołtarzem przyklęknąć brać komunię ustami drżącymi — lecz czy zawsze potem potrzeba wóz ciernisty toczyć po ziemi — drzwi przed samym nosem zatrzasną. Jakże często w Betlejem ciemne — za królami w węzełku niosę apostolskie trudy daremne — Betlejemski tak spokój i drzewa — na osiołku — kruszyna nieba i pastuszek mówiący po polsku — proszę księdza — przecież tak trzeba. [ok. 1950] O NIEUCHRONNY! Gorejącego krzewu ogrom w rozzutych butach ognia brzask Nieogarnięty — poznam, poznam w kruchcie na klęczkach Twoją twarz. Powiędną usta, ścichnie krew chorągwie porwiesz w strzępy snu — i powiesz — dosyć — minął czas jak wypędzony w potop kruk. Wołu umniejszysz kryjąc w mrok — zapalisz w oczach strasznym źdźbłem O Nieuchronny — wiem, ja wiem, że idziesz ku mnie nagląc krok. 1950 O WSPOMNIENIACH SZKOLNEGO MUNDURKA Co tam było, co się z tobą dzieje — moja dawna poburzona szkoło — w dawnych chłopców pogasłe nadzieje klamką stukasz dawno uciszoną. Popaliły się okna i mapy z Ziemią Świętą gdzie się Saul błąkał — rzuć mi na twarz jak garść chłodnej ziemi z klasy ósmej dźwięk zmarłego dzwonka. Jaka, myślisz, jest pamięć twych uczniów — młodość krótka, głębokie groby — założyłem po tobie w brewiarzu w Completorium wstążeczkę żałoby. 1950 SUPLIKACJE Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty — Iżeś stworzył papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną — kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom — teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami — dzisiaj, gdy mi tak smutno i duszno, i ciemno — uśmiechnij się nade mną 1950,1982 KOCHANOWSKIEGO PRZEKŁAD PSALMÓW Powróć mi, Panie, z dawnych lat herbaty gorzkiej łyk w manierce i umarłego ojca list, sweter od siostry, matki serce Kochanowskiego przekład psalmów spalony z Wilczą w czas powstania i wszystko, czego życzę innym — a sam niestety nie dostanę I spowiedź świętą z dawnych burz, gdy łzy ważyła ręka Zbawcy — i jeszcze jeden jakiś dzień z dzieciństwa mego na ślizgawce Ten śnieg, co mi na oczy spadł, i to, com szeptał bezrozumny — a potem jak najcięższy mszał postaw z kielichem mi na trumnie 1950,1996 DO CHOREGO W SZPITALU Piszę do ciebie list w ten wieczór ciemniuteńki — gdy schodzą się w mój kościół postacie z Pańskiej Męki. Cyrenejczyk — olbrzym pogodny śpieszący ku pomocy — Weronika unosząca z chustą z łez otarte szafirowe oczy. Cała w płaszczu, przez który słońce zachodzące jak rana świeci — Magdalena z wstążką w warkoczu zapłakana o godzinie trzeciej. Żołnierz z gąbką zanurzoną w occie ku ochłodzie ust gorączką niemych — i niewiasty z maleńkich uliczek przynoszące mdlejącym śpiewy. To co czyste, szlachetne i wzniosłe ustrzeżone w najdroższym wspomnieniu to co wyszło i nam wszystkim naprzeciw naszym smutkom, naszym cierpieniom. 1950 (z cyklu: Nad starą Biblią) JEREMIADA Płacze prorok nad Tyrem, że czasu nie stanie matkom do lat dorosłych wychować panien, bowiem groza już we drzwiach. Na miejskie uśpienie spadną kopyta koni jak twarde kamienie i w popiół się rozsypie ulic wschodnich bajka, cytry, lutnie, wiole, bęben i piszczałka, jak ziarno szczerozłote na rozwianych szalach Wyjdą śmiałe okręty, drżą grzbiety zjeżone, uzdy pianą rozkwitłe, grzywy uskrzydlone, wiatr rzuca ponad wojsko szaleńcze, uparte, szczepy malogranatów z cyprysem i nardem, a żołnierz konający do drugiego rzecze: lepiej wpaść w ręce pańskie niż w szpony człowiecze Błądzę po Starym Mieście, jakże mnie rozrzewniasz, proroku mej Warszawy. Jeremiasz… Jeremiasz… 1951,1986 DO MOICH UCZNIÓW Uczniowie moi, uczenniczki drogie, ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych, com wam uczył lat kilka, stracił nerwy swoje, i wam niechaj poświęcę kilka wspomnień świętych. Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie — gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie — czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie — i kto twe smutne oczy nareszcie zrozumie. Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi, z noskiem co się tak uparł, że został króciutki — za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi — a tobie kto daruje choć uśmiech malutki. Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi, te łzy co w okularach na religii stają — właśnie o robotnikach myślałem z winnicy, co wołali na dworze — nikt nas nie chce nająć. Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami — grubasku i jąkało — osowiały, niemy — Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy. Wojtku wiecznie płaczący i ty coś po sznurze drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie — Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięczniku coś mi żaby położył na szkolnym dzienniku. Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką — ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci — z barankiem wielkanocnym. — Bez was świeczki gasną — i nie ma żyć dla kogo. Ten od głupich dzieci. 1951, 1986 PROŚBA O DARY Proszę o dar łez i śmiechu, Ciebie, co czarną mrówkę na czarnych kamieniach widzisz z nieba nocą czarniejszą od grzechu. A na ostatek — o dar zapomnienia — o grób w wiejskiej parafii — mijany w pośpiechu. 1951, 1998 UŚWIĘCENIE Modrzew cienie przewleka igłami jasnymi, jodła szyszki podnosi, radują się graby, zimorodka przebudził śpiącego z ważkami trzmiel, co niby niedźwiadek spadł między owady. O rosy aksamitne, topolami drżące — wietrzyku, co mi mówisz przez puch osinowy, obok ciepłej żywicy, dwa jeże kłujące ze szczęścia się zwierzają pod liściem bukowym. Noc przyjdzie ze słowikiem i świt z cietrzewiami nad zajączkiem zabawnym z oczami dobrymi… Przestałem mówić brewiarz. I myślę ze łzami O tych, co się uświęcą dotykając ziemi. [ok. 1952], 1980 MODLITWA SPOWIEDNIKA Aniele Boży, Stróżu mój, spowiednik ze mnie lichy, więc gdy spowiadam, wspomóż mnie, jak na obrazkach cichy. Jeśli przypadkiem która z dusz przy stulę mej uklęknie — anielskie swoje ręce złóż, modląc się przy nas pięknie. I uproś, bym jej w końcu dał to, co najbardziej drogie — tak odszedł, aby mogła być sam na sam z Panem Bogiem. [ok. 1952], 1980 POŻEGNANIE WIEJSKIEJ PARAFII Pożegnać wikariatkę na niewielkim piętrze zabrać Biblię w tłumoczek kazania gorętsze a sad sobie zostanie z gęsiami i płotem strasząc konie proboszcza kasztanów bełkotem Niechaj memu następcy kwiatem w brewiarz spada wart bo lepszy ode mnie i mądrzej spowiada Jeszcze skryję się w kościół. Nie chciej tu mnie widzieć, bo ksiądz płacząc sam siebie jak grzechu się wstydzi Tylko spojrzeć. Ten święty z pospolitą głową jakieś śmieszne serduszko z wstążeczką różową spośród wotów świecące jak żuczek z ukrycia w czas co na usługach i śmierci i życia Pora odejść. Nie płoszyć myszy i pacierzy patronów dobrej sławy złej sowy na wieży Pora odejść żal tając jak iskry niezgasłe że mnie ze wsi zabrali by pokrzywdzić miastem Tak smutno psy porzucać. Tak zapomnieć trudno wodę w stawie mierzoną złocistą sekundą las z dzięciołem kukułkę uczącą w gęstwinie jak śmiesznie jest powtarzać tylko własne imię przybłędę co na rzece wywrócił się z łódką i spoczywa pod krzyżem krzywym z niezabudką Żal szkoły dzieci w ławkach woźnej z pękiem kluczy chociaż lepiej że przyjdzie tu ktoś inny po mnie stopnie gorsze postawi lecz czegoś nauczy Żal kulawych i głuchych chorego w szpitalu bardzo dawnej paniusi w przedpowstańczym szalu przygotowań do wilii smutnej oczywiście gdy opłatek od matki drży na poczcie w liście Jeszcze tu kiedyś wrócę. Nocą po kryjomu wiersz o świętej Teresce dokończyć w tym domu Po cmentarzu pobłądzę. Ty dłońmi dobrymi przebacz wszystko. Pochowaj między najgorszymi 1952, 1986 SPOWIEDŹ Wstyd mi, Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę, że z czasem zapomniałem Tomasza z Akwinu, że gdy w maju litania — słowika wciąż słyszę, a jadąc do chorego — sławię dzikie wino, obłoki, karpie w stawie, zimą — kiepskie sanie, kominek, co mi do snu po łacinie gada — I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie — Z uczynków? To zbyt mało. Z ran mnie wyspowiadaj 1952, 1986 MODLITWA PO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki, owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści, rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki [ok. 1956], 1986 * * * Pamięci prof. Marii Dłuskiej Święty Franciszku z Asyżu nie umiem Cię naśladować — nie mam za grosik świętości nad Biblią boli mnie głowa Ryby nie wyszły mnie słuchać — nie umiem rozmawiać z ptakiem — pokąsał mnie pies proboszcza i serce mam byle jakie Piękne są góry i lasy i róże zawsze ciekawe lecz z wszystkich cudów natury jedynie poważam trawę Bo ona deptana niziutka bez żadnych owoców, bez kłosa trawo — siostrzyczko moja karmelitanko bosa [ok. 1956], 1980, 1993 KOMAŃCZA Kocham deszcz, który pada czasami w Komańczy, nawet taki szorstki i chłodny, gwiazdkę śniegu, co nieraz Mu w oknach zatańczy, żeby był tak jak zawsze pogodny Prostą lampę na stole. Wszystkie Jego książki, brewiarz, zegar, wieczorną ciszę — nawet taki najmniejszy z Matką Boską obrazek, który komuś z wygnania podpisze Krzyże żadne nie krwawią, gdy jest świętość i spokój, gdy z wygnańcem po cichu drży Polska — wszystko proste jak wiersze — brewiarz, lampa i pokój, drzew warszawskich na niebie gałązka [ok. 1956], 1986,1993 O SZUKANIU MATKI BOŻEJ Znam na pamięć jasnogórskie rysy, ostrobramskie, wileńskie srebro — wiem po ciemku, gdzie twarz Twoja i koral, gdzie Twa rana, Dzieciątko i berło ręką farby sukni odgadnę — złote ramy, cyprysowe drewno — lecz dopiero gdzieś za swym obrazem żywa jesteś i milczysz ze mną 1957, 1990 * * * Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo w niepokoju gorących warg — potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą, jak pożary Joannę d’Arc Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną i wypłaczą się jednym tchem — potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą — byłem z nimi, klękałem, wiem 1957,1986 TACA Lubię chodzić w kościele z dużą tacą słuchać jak dziwnie pieniądz o dno głucho stuka gdy ktoś od nawy głównej przepychać się zacznie babcia szpilą ukole penitent ofuka Gdy ktoś pobożny cicho posądzi o chciwość a pani z parasolem obmówi że żebrzę nareszcie mogę widzieć swą twarz nieszczęśliwą odbitą z kolorami na wesołym srebrze A czasem marzę sobie: z tego wzrosną wieże kaplica którą piękniej przebudować trzeba a ludzie sądzą dalej że proboszcz z wikarym za chodzenie z tacami nie pójdą do nieba 1957, 1980 O LASACH Poszedłem w lasy ogromne szukać buków czerwieni jeżyn dojrzałych dzięciołów małych rogów jelenich jagód prawdziwych wilg piskląt żywych mrowiska i w oczy sarny — brązowej panny popatrzeć z bliska — szyszek strąconych — tajemnic sowich zająca i strach mnie porwał na myśl o Bogu — bez końca 1957, 1986 O LUDZKIM SERCU POD WIELKIM BALDACHIMEM Cóż że albą przy ołtarzach jaśnieję drży ornatów grubo tkanych złoto Msza się kończy w zakrystii na klęczkach będę szary maleńki potem Cóż ze wielki mi niosą baldachim w dzwony hucząc w procesjach nad głową To dla Boga. Sam na sam zostanę z swoim ludzkim sercem na nowo 1957, 1980 MODLITWA Każda myśl jasna, która sfruwa z głowy, czysta jak święty Józef w najbliższym kościele, biegnie w świat jak najbielszy gołąbek pocztowy jak anioł, co mi oddech położył na ciele. O Jezu, daj mi we mszy głowę taką jasną, bym ogarnął nią duszę grzesznika nieznaną, niech mnie nigdy nie dojrzy, lecz idąc, zobaczy małą świętą Agnieszkę płaczącą pod bramą. 1957 ŚWITY Siostrze Katarzynie Świt jak złota pszczoła spadł mi w brewiarz i odkrył w Dawidowych jutrzniach litery niby nóżki czarnego sokoła Ile razy wstawałem o tej właśnie porze i szedłem na Mszę świętą, niby w źródło wierne Lampka wieczna jak listek krwawiący kościoła — A nade mną na wieży, jak na siódmym piętrze, stał szczygieł, co się ubrał w czerwień kardynała i aniołom swój ogon na pióra rozdawał, zostawiając na czubku dla siebie największe Niżej ludzie godzinki poranne śpiewali — dzień już błyskał jak okręt wojenny ze stali I myślałem, co rano, do maryjnych pieśni dorzucić kilka własnych, jak garstkę czereśni Przecież Ona to sprawia, że po nocnej burzy zobaczę nieraz Venus niby globus z róży, że mam czasem łzę wielką, jak Chopina, w oku Nos cały — choć koziołka fiknąłem z obłoków 1957, 1986 O ŁASCE BOŻEJ W BRZYDKIM KOŚCIELE Kościół ten był tak brzydki, że nie powiem który, brzydota wprost się lała z każdej większej dziury Dobry święty Antoni miał twarz wykrzywioną, inny święty był lepszy, lecz przed wojną spłonął Została po nim broda na pace przy murze, wota i dwie donice na fikusy duże Barankowi z chorągwi popruły się żebra, a za oknem drżał deszczyk z jaskółek i srebra, O cały cmentarz dalej, gdzie już las wysoki kolory czarnych jagód składał na obłoki W samym rogi świątyni baldachim jak szczudło łowił mole we frędzle, tuż — ambony pudło I nagle cud się zdarzył, że w to straszne wnętrze — szły na mnie jakieś dłonie od winnic gorętsze — i uniosły mą duszę nad rude aniołki pod Matki Bożej oczu szafirowe pąki wtedy sercem ukląkłem. I płakałem wiele 1957, 1996 REKOLEKCJE Przynoszę, Matko, na Jasną Górę kapłaństwo moje Stanąłem w samym kącie kaplicy boję się podejść Nie w łożach ojców z twarzą na wale klasztornym spałem Księżyc jak czapla wciąż chodził po mnie srebrnym hejnałem Biję się w piersi jak tłukły kule za Kordeckiego Weź me kapłaństwo na ręce teraz jak Syna swego Niechaj zaświeci święte i czyste w kaplicy a mnie niech zdepcą butami w drodze pątnicy 1957, 1980 ROZMOWA Z KARMELEM Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić, ja — ksiądz byle jaki — Proszę czekać. Już idzie z ogrodu, chociaż nie chcą jej puścić ptaki Chyba ona. Nie widzę jej twarzy, czy się modli, czy się uśmiecha za zjeżoną Karmelu kratą, jak za łupiną orzecha — U nas wszystko tutaj dla Boga Nawet fartuch ogrodniczki niebieski, nawet trepki z jednym rzemykiem, jakby zdjęte ze świętej Tereski Czasem śnieg mamy mokry we włosach, za oknami — zmarznięty sad Karmelitanko bosa, szedłem tu tyle lat 1957,1986 PROSZĘ CIEBIE O UFNOŚĆ Nie pragnę twej miłości — nie szukam przyjaźni — to właśnie jest nie dla mnie i wcale nie wzrusza Po prostu proszę ciebie o trochę ufności, by oprzeć się na biednej mej kapłańskiej duszy Nic więcej. Jej zaufać, nawet zamknąć oczy i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć I wszystko to co boli w Boga przeistoczyć jak w Ofierze na co dzień — zwykły chleb i wino 1957, 1986 NA SŁOMCE Przygasnę przy ołtarzu iskierka po iskierce zostaną tylko buty jak przydeptane serce Lampka wieczna jak lizak czerwony — lub policzek żołnierza, który gra na trąbce Msza się dzieje. Matka Boska mnie trzyma jak niezdarną bańkę na słomce 1958, 1986 * * * Wszyscy łakną rozmnożenia chleba, paralityk cały w Lourdes się kąpie, nawet biskup chce się dostać do nieba, tak bez grzechu, wygodnie, porządnie. A ja spadam stale z pieca na łeb, jak słój z dżemem pękam na schodach. 195, 1959 TAM GDZIE PROCESJA Tam gdzie procesja przeszła po kościele szukałem przydeptanej śnieżnej rzeżuchy i żółtej ognichy wywietrzałego wrotyczu i rumianku mikołajka jak ametystu omdlałego kadzidła sutanny zamiatającej jak miotła ceremoniarza kiwającego palcem w bucie dotkliwości przedmiotów które stały się wspomnieniem widzialnego świata przechodzącego już w podczerwienie i pozafiolety w ciepło i zimno I odnalazłem Tłumaczyłeś że nie chcesz złotego baldachimu tylko bandaża z grubego płótna 1959, 1970 O WRÓBLU Nie umiem o kościele pisać o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy o zegarze co nas toczy — o świętym przystrzyżonym jak trawa o oknach które rzucają do wnętrza motyle jak małe kolorowe okręty o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy o oku Opatrzności które widzi orzechy trudne do zgryzienia o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą lecz o kimś skrytym w cieniu co nagle od łez lekki gorący jak lipiec odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec i o tobie niesforny wróblu co łaską zdumiony — wpadłeś na zbitą głowę do święconej wody 1959, 1986 * * * Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy, chóry wsiąkają jak w krew — nawet kapelusz na ławce w śpiew okryty. Klęcząc w konfesjonale słyszę: — Idź na świętym Józefie oparty jak na lasce, opatrunek nałożony — niech się goi, resztę Łasce zostawić. 1959 NA OBRAZKU MIŁOSIERDZIA BOŻEGO Tak łatwo nad ołtarzem we Mszy się pochylić, hostię lekką, drobną, niepozorną zmienić w Ciało Chrystusa, unieść ponad głowy w samotność Świętych Pańskich i w ciszę ogromną. Jak trudno jednak siebie, własne szare życie uświęcić, przeistoczyć. W duszy karmić spokój. Wiem to, i mimo wszystko, Jezu, ufam Tobie, bo masz taką zwyczajną, ludzką ranę w boku. 1959 LIST Jeśli świętą zostaniesz, wszystko będzie święte w twoim życiu, łoże twardo słane, niepokoje i oschłość, wspomnienie spisane ukradkiem w pamiętniku, szorstki strój brązowy i każde z twych przeziębień, każdy twój ból głowy, zwykły klęcznik skrzypiący, posypane mrokiem pod niemodnym welonem twe oczy głębokie Pacierz, posługi w kuchni, szorowane schody, chorej siostrze podany łyk źródlanej wody, w czasie burzy sierpniowej, gdy wicher uparty wieje w celę jak w złoty śpiewniczek rozdarty Droga długa, kłująca, ciernista, niełatwa, i od lampki wieczystej krwawa zadra światła, co spadnie po nieszporach na twą ciemną głowę — gdy siostrze przełożonej drżą brwi jowiszowe Będzie ci, dziecko, dobrze. Krzyż pójdzie za tobą — i Jezus, co pod krami pochmurnego nieba — miłość w ranach ukrywa i w kruszynach chleba Rankiem, na mszę cię zbudzą te same kasztany, co mnie zawsze budziły, bzu szerokie kiście i szpaczek ci za furtą klasztorną zaśpiewa w dni ferialne po cichu, w święta uroczyście Lecz nagle list przerywam. Ktoś puka. Otwieram To tylko anioł przyszedł. Przesyłam go w liście. 1959, 1986 DOM REKOLEKCYJNY Siostrze Teresie Wzruszyłeś mnie, Grzegorzu, że chcesz rekolekcje po tylu długich latach nareszcie odprawić Jest dom rekolekcyjny. Zaraz go opiszę — Dom przed chwilą wspomniany w ciemnych lasach tonie, daleko poza miastem kościółek nieduży i figura Najświętszej Panny, i Jezusa dłonie jak dwa światła, co spadły grzesznikom w podróży Jest tam i rzewna nowość. Osiołki, co dzwonią ciągnąc wóz, lecz się zaraz sosnami zasłonią Nie komnaty, a cele. Każda ma swe imię Cela Aniołów Stróżów, cela świętej Klary, a inna z brzozą w oknie, któraś tam z choinką W korytarzach stąpanie. W stojące zegary skrył się czas — zwierz cierpliwy, mrukliwy i stary W kaplicy czeka Jezus z bardzo jasną głową, klęcząc, przypomnij sobie każde matki słowo, katechizm, prawdy wiary, piękne lata młode — (lekko płynąć, gdy trzymał ktoś mocno pod brodę) Gdy w chmury, skrzydeł pełne, wiatru letni taniec z czarnych ptaków układa nad domem różaniec — porzuć szybko swych grzechów niedorzeczne trudy, swój zamek na księżycu, miłości i złudy Wróć szybko do swej celi. Anioł pookrywa skrupulatów bezsennych, jak nagich w pokrzywach Szczęściem jest — własnym światłem więcej już nie świecić, tylko Boga pokochać. Światłem Boga płonąć — I na koniec z radości, nie mówiąc nikomu — własną duszę odnaleźć właśnie w leśnym domu Gdy wieczorem wyruszysz, krzyżyk weź na drogę Psy tam wszystkie łaskawe. Wybiegną w pokłonach 1959,1986 O WĘDRÓWKACH PO WIEŻACH KOŚCIELNYCH Znam was, schody wiodące na kościelne wieże, strome, dziwnie uparte, tajemne o zmroku, na sznurach cień od krzyża, węzły, sowie pierze, duch całunem wabiący przez gotyckie okno. Kiedyś z wielkim zachwytem wracałem z wyprawy i niosłem w katechizmie z kościoła do domu ku uciesze patrzącym uczennicom moim ćmę maleńką spod serca największego dzwonu. 1959 * * * Spać się kładę, a tu mi się śni — idzie za mną poprzez ciemną noc. Odblask winnic, galilejskich pól, chleb i wino, niezwietrzała sól — z przypowieści jedno proste słowo z betlejemską gwiazdą kolorową, tyberiadzkiej wody cichy gwar — stągwie z drzewa, osłów smutnych czar, pod księżycem, który w chmurze leży, krwawe światło Ostatniej Wieczerzy, Wieczernika tajemnicze drzwi — Mszał z obrazkiem i ciernisty wieniec — Zapatrzony w lampy oblubieniec. Matko Boska — nakłoń twarz jasną, zmęczonemu dozwól mocniej zasnąć. 1959 Do Patrona Dobrej Sławy O niedzisiejszy święty mój, w litaniach nie wzywany — przed złym rozgłosem broń mnie, broń — Patronie Dobrej Sławy. Bo czy niepamięć ludzkich serc, czy bramy triumfalne — jednako czeka na nas kąt, gdzie wszystkie groby czarne. Chroń mnie od wielkich hucznych bitw, męczeństwa — i więzienia — śmierć dla Chrystusa ześlij mi najprostszą, z przemęczenia. O niedzisiejszy święty mój, wzgardzony, zapomniany — podaj mi rękę w taką śmierć — Patronie Dobrej Sławy. 1959, 1990 O KAZANIACH O jakże już nie znoszę wszystkich świętych kazań, mądrych, dobrych, podniosłych, pobożnych i słabych Kiedy głoszę je, czasem urwałbym w pół zdania i brewiarz mówił w sadzie, gdzie jabłek powaby Inna rzecz — dzieci uczyć, pacierz przypominać, grzesznikom w twarz popatrzeć i nie mówić słowa Wilgę skubiącą wiśnie chytrze wypatrywać, pliszkę, co z rzęsy wodnej wydziobuje owad 1959,1986 PROŚBA O UTRATĘ PAMIĘCI Święta Magdaleno od utraconej cnoty — proszę Cię o utratę pamięci — żebym zapomniał o własnych urazach, jak o czajniczku wrzątku — o wspomnieniach — o dawnej podejrzliwości (jeszcze od lat szkolnych), kiedy pisałem na bibule „kto bibułę buchnie, niech mu łapa spuchnie”. O umarłych, którzy odchylają zasuwy snów, żeby powiedzieć, gdzie za życia poukrywali przed najbliższymi pieniądze o szczęściu, co się urywa, jak kogutek z choinki o tym, że zawsze jest coś takiego, czego nie można skleić, zgoić, zajodynować — o ambicji, co biegnie po nerwach jak nabój krwi — I wiem, kiedy się nałykam tej niepamięci — zatrąbią mi do ucha „no nareszcie” Najprzystojniejsi Święci. 1960 WIELKANOCNY PACIERZ Nie umiem być srebrnym aniołem — ni gorejącym krzakiem — Tyle Zmartwychwstań już przeszło — a serce mam byle jakie. Tyle procesji z dzwonami — tyle już alleluja — a moja świętość dziurawa na ćwiartce włoska się buja. Wiatr gra mi na kościach mych psalmy jak na koślawej fujarce — żeby choć papież spojrzał na mnie — przez białe swe palce. Żeby choć Matka Boska przez chmur zabite wciąż deski — uśmiech mi Swój zesłała jak ptaszka we mgle niebieskiej. I wiem, gdy łzę swoją trzymam jak złoty kamyk z procy — zrozumie mnie mały Baranek z najcichszej Wielkiej Nocy. Pyszczek położy na ręku — sumienia wywróci podszewkę — Serca mojego ocali czerwoną chorągiewkę. 1961 MALOWANI ŚWIĘCI Jak się czują malowani święci na wystawach nie mogąc rozpoznać pod szminką świętości swojej tajemnicy milczącego dramatu nie mogą się nadziwić że złote palce wymalowano im żółcią srebrne twarze — błyszczącą bielą do lśniącej czerni dolewano kleju tylko oczy mają naprawdę niebieskie jak gęś domowa wstydzą się tytułów biżuterii i innych podrobów onieśmieleni robią karierę w sklepach z dewocjonaliami Co w nich prawdziwego ucho każdy obraz święty słyszy nawet taki mały który dostałem przed maturą od matki z głodnego dzioba pamięci trzymam go za nitkę o wiele za krótką 1961, 1996 PIOSENKA Tak bez Ciebie źle o Boże że nie wiem Czytałem o wesołym źrebaku a myślałem o kościelnym śpiewie Patrzyłem na niebo w czerwonej sukni lecz bez Ciebie tak mi smutno że nie wiem Wyrzuć wiersze moje przez okno a mnie zostaw jak pastuszka w Betlejem 1961, 1993 Preludium deszczowe Daj rękę. Wejdźmy w kościół, jak w głąb tajemnicy wiem o tym, że nie wierzysz… Tu są główne drzwi tam okno z drzewem deszczu szumiącym z ulicy (teraz brzęczy jak beczka pełna strużyn wody tak zawsze kiedy kwaśne jabłko niepogody). Na ławce przy chorągwi naprzeciwko sieni panie po pięćdziesiątce — królewny jesieni bliżej panny we wdziankach z balonem urody obok święty bez teki z srebrną szklanką brody (może złoży nam na pierś order suchej nitki) na razie wprost z potopu świecą mokre łydki. W konfesjonał pod ścianą wrzucają zazdrości kłamstwa, obierki grzechu, szkielety miłości. Wiem o tym, że nie wierzysz… Tu się choć nikt nie schlapie, skarpetek nie zmoczy — Właśnie święta Tereska z róż wyjmuje oczy a w głębi sam Pan Jezus szuka Twego wzroku waży twoją niewiarę. Nareszcie masz spokój. Nie od razu płaczemy w łaski bożej deszczu Nawrócenie — nie zając. Znów ten dzięcioł deszczu. 1961, 1998 JEST Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów ślepnących świec że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki — a On przecież jest w małej hostii jak w iskierce ciepła w mocnych ścianach nadziei. Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem w tabernakulum umówionej alei — w domkniętym milczeniu — przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak i ostrożnie, dokładnie, po kolei wyjmuję z łap kolce lęku. 1962 WYJAŚNIENIE Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko 1963, 1980 Z DZIECIĄTKIEM JEZUS Święty Józef święty Stanisław Kostka święty Antoni trzymają dziecko Jezus na ręku opiekunowie wzruszeń przyzwyczaili do siebie ale kiedyś nocą kiedy penitenci pookrywali już kołdrami uszy w sierpniu kiedy owady schodzą do ziemi a jesiony za oknem obejmują się jak skrzydła ponownie kwitną łąki i cichną ptaki ktoś mi powiedział przez sen — niech ksiądz weźmie Dzieciątko Jezus sam je potrzyma na ręku ustawi się pod filarem serce mi zadrżało jak owies a potem lęk — jakby uciekały okulary — — ładne rzeczy — ksiądz z dzieckiem na ręku w kościele — jedni powiedzą — świeżo upieczony święty buty lampkami obstawią inni zaczną w maszynach do pisania ostrzyć litery anonimem w kurii oparzą krzyżem wskażą godzinę skrupulaci rozpoczną cedzić w siteczku cień sumienia a Dziecko miało ślipka niebieskie jak w Betlejem podstrzyżone włoski bezbronne i jeszcze bez ran ze wzruszeniem na klęczkach mówiłem coś bez sensu do Matki Boskiej 1963, 1986 Zdumienia pełna Matko Najświętsza któraś się zdumiewała o której nie powiedziano w litanii Zdumienia Pełna któraś dziwiła się dlaczego Bóg urodził się w stajni dlaczego musi uciekać na kopytkach osiołka — spraw — żebym ucząc religii nie mówił: Już wiem. Rozumiem Mam na wszystko odpowiedź gotową Żebym umiał się z ludźmi dziwić nie rozumieć właśnie kiwać głową mój Boże, ile tajemnic w jednej sekundzie Chwaląc męczennika, żebym dodał że skaleczony dmucham czule na krew żeby mniej szczypało Nie głosić tylko, że jak się kocha to mniej boli że przez dziurę łzy można zobaczyć więcej lecz czasami nad tym wszystkim załamać ręce mój Boże, jak pojąć serce śmierci 1963 * * * Nic mnie nie załamało ani pustka po życzliwym spojrzeniu ani zbieranie na tacę ani to że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonał ani pytania osiemnastoletnich ani anonimy których koperty nawet syczą — ani dowody w które trzeba najpierw uwierzyć ani wierni którzy się nienawidzą w tramwajach ani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęście ani kaznodzieje ze złotymi zębami ani obawa że nie dam rady nie dojdę wywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiego bogatsi zostaną coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi nawet ptaki śpiewają ze strachu nic mnie nie załamało bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza zamiast berła — trzymasz kłębek włóczki cerujesz teologię 1964, 1986 * * * Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie nie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazd nie tłumaczył stale cierpienia — niech zostanie jak skała ciszy nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją nie liczył grzechów lżejszych od śniegu nie kochał długo i niepewnie nie załamywał raje nad okiem Opatrzności — żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa żebym nie palił grzesznika dla jego dobra żebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem nie szczekał przez sen a zawsze wiedział że nawet największego świętego niesie jak lichą słomkę mrówka wiary 1964, 1986 * * * Aniele Boży Stróżu mój kiedy zasypiam nachyl się nade mną odmuchaj z księżyca zasłaniaj rękami przed złem — opowiadaj o mokrym ryjku gwiazdy o tym że niebo jest jeszcze całe o gorliwcach, którzy pchają się do Boga za szybko o porażonych żądłem zegara którzy stale smarują coś w książkach zażaleń o leszczynie przez całą zimę ukrytej w pąkach o tym ze nawet teolog piszczy oparzony sercem o tym ze wszystko musi spadać niespodzianie o papieżu, który ukląkł boso na schodku łzy o zgolonej aureoli o bitwie co porosła mchem o żabie co kochając staje się niebieska o tych którym wypadły mleczne zęby wiary o sprzeczności w każdej prawdzie o sakramencie uśmiechu daj mi na starość nie głosić kazań wygrzewać pusty konfesjonał bez penitentów a jeśli powiedzą że jestem do niczego skulić się jeszcze w kłębek czuwać przy samych korzeniach kościoła 1964, 1986 * * * Z wodą święconą na czubkach palców z głową Jezusa na sumieniu oddechem odgarniałem stronice brewiarza szukałem tylko jednego obrazka z dawna wypisanym czterowierszem Matko Najświętsza daj mi serce czyste i proste w kościele zimnym chuchać tulić zmarzniętą hostię 1964, 1997 * * * Nie mówią o Tobie nie piszą oddalają w ciemność przechodzą mimo chcą zasłonić jednym palcem jakbyś już poszedł na prowincję zakładają okulary przeciwniebieskie obcinają oczy świętym niezadowoleni jakby wiara stała na jednej krzywej nodze jakbyś miał usta z filmu niemego Klękam w świeżych ranach mszy 1964, 1970 PRZY STOLE PAŃSKIM Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków zabolał mnie język od pytania głęboki i niski dlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiem cały w sekrecie najświętszej niepewności Na szczęście mam jeszcze łzę ukrytą furtkę 1964, 1980 O KOŚCIELE Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy wżyciu pić ustami mszę chować się do konfesjonału któremu stale odrastają uszy w którym Matka Najświętsza miała złotą koronę i bose nogi w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę dla much drewniany święty Antoni oblazł z habitu ciemny i czysty Kościele w którym zieleniała miedź zasłaniano sumienie listkiem brzozowym kolor nieba wyleniał jak szelest smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą gdzie skrzypiały obcasy pluskało korytko wody święconej szczekał zegar jak emerytowany ludożerca z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy Kościele przed którym klękał las krzyżodzioby otwierały szyszki łaskotał zajęczy szczaw cieszyło babie lato jak grzech za lekki fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę jesienią czerniały coraz mocniej szpaki zimą sikory sypiały na mrozie parafianki rozbierały się ze śniegu gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum zawsze z cząstką czyjegoś płaczu gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym 1965, 1986 WOŁANIE Bliższy od reguł życia wewnętrznego przepisów na zbawienie odwrotna strono rozpaczy świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobroci ile razy klękam przed Tobą bojaźliwy i spokojny z wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgu i spuszczonym pyskiem sumienia prosząc abyś mnie nauczył cierpienia bez pytań 1965, 1970 POSTANOWIENIE Postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka ze śniegu 1966, 1986 ANTOLOGIA Chodzą naokoło mnie na wysokich obcasach metafor cieniutkimi łzami piszczą na moich obrazach przynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczaka potem nawet na maszynie do pisania klękają oczami Proszę o prozę żebyście sami nie darli się za włosy nie podawali miłości jak jeża w cierpieniu mówili dobranoc nie nakładali tłumika na serce tak zastraszeni ze niemoralni żebym nie marzła w antologii wierszy o sobie 1966, 1986 NIE Nie posypujcie cukrem religii nie wycierajcie jej gumą nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę o kamień wiary 1966, 1986 Westchnienie Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty” przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania przed modlitwą o aureolę jak o bezpieczny daszek nad głową przed świętym kapitalizmem duszy także żebym nie szukał dziury zamiast mostu nie kochał aż do znienawidzenia nie zakładał ogródka podejrzeń nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą żebym się nie wzruszał tak sentymentalnym i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy nie spowiadał na gumowej poduszce nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet grzech pierworodny jest przytulny 1966, 1970 MODLITWA Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez któryś nie tłumaczy! do końca cierpienia który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy odsłaniasz czas jak piękno któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi jak trzy złote placki który masz więcej niż pięć ran który się nie gniewasz na ceremonie niewiary Proszę Cię o kryjówkę w cienkim kąciku Twych ludzkich rąk przed zgrają formuł 1966, 1970 RACHUNEK SUMIENIA czy nie przekrzykiwałem Ciebie czy nie przychodziłem stale wczorajszy czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką czy nie kradłem Twojego czasu czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia czy rozróżniałem uczucia czy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie ma czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów czy nie właziłem do ciepłego kąta broniąc swej wrażliwości jak gęsiej skórki czy nie fałszowałem pięknym głosem czy nie byłem miękkim despotą czy nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieść czy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka czy nie udowadniałem słonia czy modląc się do Anioła Stróża — nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżem czy klękałem kiedy malałeś do szeptu… 1967, 1986 DO SAMEGO SIEBIE Żebym pisząc wiersze nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremno nie tłumaczył Biblii na nie—Biblię nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole lub na karasie w tataraku nie udowadniał — to znaczy nie zamęczał nie był zbyt pewny (przecież nawet biała kawa nie jest biała) nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu żebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci nie odkładał milczenia na jutro nie kochał miłością mniejszą od miłości nie uprawiał zdenerwowanej teologii nie pocieszał bólu a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa nie zamykał się w budce poezji — kiedy trzeba mówić najprościej o Matce Najświętszej o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym — o śniegu który padając na ręce — uczy chyba rozdawania o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami jakby chodził od nie swoich do obcych 1967, 1970 O NAWRÓCENIU Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale biegać po ambonie rękami na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb bębnić w kociołek sumienia żebyś po prostu zrozumiał bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię — przy lampie czerwonej jak marchew na stole przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą 1967, 1970 CIERPLIWOŚĆ Modlę się do Ciebie o cierpliwość ale nie o taką małą w której się mogą pomieścić ciężkie grzechy czekania na list na kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomianką na oczy nieznajome lecz potrzebne na wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicy na Anioła Stróża jak na protezę — ale o taką która czeka tylko na Ciebie a Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo sam jak ciemność co jaśniej oświetla jak niewinność śmierci wtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piesek wypuszczony bez kagańca i medalu — do nieba nawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty tak cienkie jak dla jaskółek i nawet nie mamy pretensji że wieczność niedokończona że Biblia jest nadal uparta jak nieostrożne serce że łza wcale nie jest okrągła że spada ku górze tak prosta, że się znowu wymknęła rozumowaniom 1967, 1970 UCIEKAM Uciekam od obrazkowych ikon mówiła Matka Boska od papierowej o mnie abstrakcji od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów od kanonizowanej kosmetyki niech malują moją piękność dzieci nieświadomie z cudowną brzydotą pośpiesznym kolorem z nierównymi od wzruszenia brwiami z ustami od ucha do ucha z rudą myszą zmęczenia w okrągłych łzach jak w drucianych okularach ręką w której tyle pierwszego zdziwienia 1967, 1979 NAD PUSTĄ GAZETĄ Nad pustą gazetą kiedy plany nasze wywracają się do góry nogami kiedy nazywają Ciebie dobrym Ojcem a inni głuchym kamieniem kiedy pozór wyskakuje jak Filip z konopi w podziwie o wiele starszym od rozumu w zwątpieniu które także prowadzi w nieskończoność kiedy tak mało barw a tak dużo kolorów kiedy złoty środek staje się szary nad próżnią bez dna wciągającą świat kiedy niepokój ryczy jak ósma chuda krowa kiedy możesz się rzucić na szyję Janowi XXIII na fotografii biegnę do ciebie jak po nitce do kłębka 1967, 1970 SŁOWA Do ostatniej chwili nie przestawał mówić jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu tam słowa już nic nie znaczą nie zawracają ludziom głowy nie można za nie otrzymać żadnego honorarium niemodne jak wiarus dzwoniący nogami nie kłamią dłużej niż żyją nieporadne jak nie oblizane jeszcze cielę tłumaczyłem mu że czeka go tylko jedno słowo które jest milczeniem 1968, 1970 WIERZĘ Wierzę w Boga z miłości do 15 milionów trędowatych do silnych jak koń dźwigających paki od rana do nocy do 30 milionów obłąkanych do ciotek którym włosy wybielały od długiej dobroci do wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę żeby nie widzieć sensu do przemilczanych — śpiących z trąbą archanioła pod poduszką do dziewczynki bez piątej klepki do wymyślających krople na serce do pomordowanych przez białego chrześcijanina do wyczekującego spowiednika z uszami na obie strony do oczu schizofrenika do radujących się z tego powodu że stale otrzymują i stale muszą oddawać bo gdybym nie wierzył osunęliby się w nicość 1968, 1970 BOJĘ SIĘ TWOJEJ MIŁOŚCI Nie boję się dętej orkiestry przy końcu świata biblijnego tupania boję się Twojej miłości że kochasz zupełnie inaczej tak bliski i inny jak mrówka przed niedźwiedziem krzyże ustawiasz jak żołnierzy za wysokich nie patrzysz moimi oczyma może widzisz jak pszczoła dla której białe lilie są zielononiebieskie pytającego omijasz jak jeża na spacerze głosisz że czystość jest oddaniem siebie ludzi do ludzi zbliżasz i stale uczysz odchodzić mówisz zbyt często do żywych umarli to wytłumaczą boję się Twojej miłości tej najprawdziwszej i innej 1969, 1970 CO ZOSTAŁO WE MNIE Nie o grzechy mnie pytaj co zostało we mnie He szczerości tego co już było dawno ile uśmiechów wcześniejszych od myśli niewinności jak długowłosego jamnika albumu z wierszem „kto bibułę buchnie niech mu łapa spuchnie” snu od bólu głowy liścia wiązu co drapie serca widzącego bez okularów barwy której się uczyłem jak muzyki kamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jeszcze do ziemi modlitwy szumiącej jak ogień siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżka pokazującej mi język po drugiej stronie lampy słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę i tego niewiadomego — co dalej 1969, 1970 WYZNANIE Zamykałem wiedzę w szufladkach wymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowce myliłem na niebie gwiazdę pierwszą z ostatnią nie rozumiejąc kamieni — nazywałem notowałem w zeszycie spostrzeżenia wiedziałem że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszki można już spać przy otwartym oknie — że po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza że słonka wędruje tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami poznawałem głuszca po zielonej piersi zimorodka po czerwonych nogach dostrzegłem że wiewiórka jest od spodu biała że czajki kładą dzioby na ziemi że kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne że w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie mówiono że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę że prac doktorskich teraz się nie czyta tylko się je liczy że króla najłatwiej uwieść ale trudno się do niego dopchać że więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka że piekło to po prostu życie bez sensu czytałem na cmentarzu: „Tu leży Maria Dymek, ducha oddała Bogu, ziemi — ciało, jezuitom — domek. Dobrze się stało” Chwytałem się jeszcze teologii za rękę pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia dzieliłem grzechy na śmiertelne to znaczy ciche i lekkie — inaczej hałaśliwe podglądałem czystość po obu stronach śniegu wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa sprawiają że się widzi tylko połowę 1969, 1970 * * * Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny za to, że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze że uciekamy od Ciebie do Ciebie za to, ze nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie za to, że to czego pojąć nie mogę — nie jest nigdy złudzeniem za to, ze milczysz. Tylko my — oczytani analfabeci chlapiemy językiem 1969, 1970 NIEKONIECZNIE NA PEWNO Jezu na krzyżu od nieba do ziemi miałem mówić ale pomyślałem że słowa umniejszają jak każda czułość miałem iść z postępem ale powstrzymał mnie artykuł „Moda i życie wewnętrzne” miałem rozpaczać ale sądziłem że czasem można przedostać się do nieba pomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiary pokazując jak bilet ulgowy — zapłakany policzek miałem udowadniać przeszkodziła mi śmierć — jak inna ojczyzna więc trzymałem się tylko Ciebie za palec 1969, 1970 WIEM Teraz wiem że musisz być przeraźliwie doskonały wieczny i nieśmiertelny nierozpoczęty i nieskończony zbawiający i umiejący słuchać skoro nie lękałeś się umierać z miłości skoro nie bałeś się być słabym oddychać ciężko po każdym złudzeniu być zbitym na kwaśne jabłko 1970 PODZIĘKOWANIE Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne za to że są krowy łaciate bladożółta psia trawka kijanki od spodu oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatnofioletowa wilcza jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to że niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią błędów tylko my chcemy być wciąż albo albo i jesteśmy na złość stale w kratkę 1970, 1998 SPRAWIEDLIWOŚĆ Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka gdyby wszyscy byli silni jak konie gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby potrzebny Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością to co mam i to czego nie mam nawet to czego nie mam komu dać zawsze jest komuś potrzebne jest noc żeby był dzień ciemno żeby świeciła gwiazda jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza modlimy się bo inni się nie modlą wierzymy bo inni nie wierzą umieramy za tych co nie chcą umierać kochamy bo innym serce wychłodło list przybliża bo inny oddala nierówni potrzebują siebie im łatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich i odczytywać całość 1970, 1996 SAMOTNOŚĆ Nie proszę o tę samotność najprostszą pierwszą z brzega kiedy zostaję sam jeden jak palec kiedy nie mam do kogo ust otworzyć nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkać przynajmniej jak pół wróbla kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić od zachodu słońca cienie coraz dłuższe nie proszę Cię o tę trudniejszą kiedy przeciskam się przez tłum i znowu jestem pojedynczy pośród wszystkich najdalszych bliskich proszę Ciebie o tę prawdziwą kiedy Ty mówisz przeze mnie a mnie nie ma 1970, 1996 MRÓWKO WAŻKO BIEDRONKO Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków ćmo od lampy do lampy na przełaj i najprościej świetliku mrugający nieznany i nieobcy koniku polny ważko nieważka wesoło obojętna biedronko nad którą zamyśliłby się nawet papież z policzkiem na ręku człapię po świecie jak ciężki słoń tak duży, że nic nie rozumiem myślę jak uklęknąć i nie zadrzeć nosa do góry a życie nasze jednakowo niespokojne i malutkie 1971, 1996 DLATEGO Nie dlatego że wstałeś z grobu nie dlatego że wstąpiłeś do nieba ale dlatego że Ci podstawiono nogę że dostałeś w twarz że cię rozebrano do naga że skurczyłeś na krzyżu jak czapla szyję za to że umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga bez lekarstw i ręcznika mokrego na głowie za to że miałeś oczy większe od wojny jak polegli w rowie z niezapominajką — dlatego że brudny od łez podnoszę Ciebie stale we mszy jak baranka wytarganego za uszy 1971, 1980 DO OJCA PAWŁA DEMBIŃSKIEGO Tak mi się wszystko teraz przypomina Twój głos, który na pamięć poznali klerycy Twe oczy łaski pełne i Twój święty Paweł Nawet Twój zwykły klęcznik pod ścianą w kaplicy Tyle razy dzwoniły kościelne zegary Prymicji tyle przeszło, biegły lata drogie Uczyłeś nas po prostu świętego kapłaństwa Bogu dziękować za to, że jest Bogiem Choćbyś ukrył się głębiej w samej mysiej dziurze Klęczał z różańcem w ręku, na samym dnie ciszy Stale wszystko pamiętam, Twój uśmiech wciąż czysty Twój cień na korytarzu, Twe serce co słyszy Trędowaty — niewdzięczny, kameduła niemy Nie odwiedzam, nie dzwonię, pisać nie potrafię Tylko trzymam w brewiarzu między obrazkami Tuż przy Magnificat Twoją fotografię — 1972 ŚCIEŻKA Modlę się żeby go nie ogłoszono Świętym nie malowano nie wytykano palcami nie ośmiecano życiorysem koniecznym i niepotrzebnym bez fotografii tak dokładne) że nieprawdziwej bez reklamy śmierci bez wiary wygładzonego szkiełka żeby był ścieżką jak życie drobną schyloną jak kłosy przez którą przebiegł Jezus nieśmiały i bosy 1972, 1986 SZUKAM Szukam nie ogłoszonej jeszcze świętej tak autentycznej że bez obrazka patronki piękności nieprzydatnej urody dla nikogo przyjaźni zatrzymanej w listach na dnie szufladki zagubionej piłki pantofli na sznurku maskotki rozciągającej policzek w uśmiechu futerka tak taniego że za drogo wyszło spraw zawiązanych gdzieś tam poza nami zdmuchniętego imienia tuż przy Aniele Stróżu który się zamyślił że strzeżonego Bóg właśnie nie strzeże Wtedy odnajduję dwunastoletnią Małgosię co umarła w szpitalu przy mojej stulę z jedną ściętą minutą przy sercu pochyliła jak świerszcz głowę z chrypką w gardle 1972, 1996 DZIĘKUJĘ Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu za to że nie jest całym człowiek pojedynczy za oczy nagle bliskie i niebezimienne za głos niedawno obcy a teraz znajomy za to że nie ma czasu by pisać list krótki więc dlatego się pisze same tylko długie choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym a miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi że nie można Cię zabić w obronie człowieka Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie za wszystko co nieważne najważniejsze za pytania tak wielkie że już nieruchome 1972, 1979 O MIŁOŚCI BEZ SERCA Modlę się jeszcze do miłości bez serca niezapominajki niby niebieskiej ale szorstkiej jak często tylko do płaczu potrzebne jest serce do pisania listów na miękko okolicznościowych wzruszeń malowania świętych szukania drugiego chociaż nie do pary po to aby wybierać środki łatwe i nie złote żeby zazdrościć przez telefon wynajdywać słabe strony kamienia Serce to jeszcze za mało żeby kochać 1972, 1986 PEWNOŚĆ NIEPEWNOŚCI Dziękuję Ci za to że nie domówionego nie domawiałeś nie dokończonego nie kończyłeś nie udowodnionego nie udowadniałeś dziękuję Ci za to że byłeś pewny że niepewny że wierzyłeś w możliwe niemożliwe że nie wiedziałeś na religii co dalej i łza Ci stanęła w gardle jak pestka za to że będąc takim jakim jesteś nie mówiąc powiedziałeś mi tyle o Bogu 1973, 1980 CO ZGINĘŁO Szukam co było zginęło co Ci zginęło Panie gwiazdy nie ruszyły się z miejsca nie zmieniły adresu księżyc staroświecki został po dawnemu choć jak podeptany tak jak przedtem półtora miliona gatunków chrząszczy w dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy piór wiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że bezradny zgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę rzeki niebieski i szary gryfon wystawia ptaki wodne unosząc przednią łapę gęś tylko pod skrzydło chowa głowę jeśli się mrówki zgubią to się same odnajdą bo mrowisko zawsze przy drzewie od południowej strony podobno małp przybywa — nie ubywa tylko człowiek stale Ci się gubi urodzony dezerter 1974 SKRUPUŁY PUSTELNIKA Tak zająłem się sobą że czekałem aby nikt nie przyszedł stale prosiłem o jeden tylko bilet dla siebie nawet nic mi się nie śniło bo śpi się dla siebie ale sny ma się dla drugich jeśli płakałem — to niefachowo bo do płaczu potrzebne są dwa serca broniłem tak gorliwie Boga że trzepnąłem w mordę człowieka myślałem że kobieta nie ma duszy a jeśli ma to trzy czwarte założyłem w sercu tajną radiostację i nadawałem tylko swój program przygotowałem sobie kawalerkę na cmentarzu i w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się parami nie gęsiego nawet dyskretny anioł nie stoi osobno 1974, 1980 W OKULARACH Narysowałem Cię Matko Najświętsza w okularach w grubych i ciężkich taka jesteś w nich ludzka jak urzędniczka na poczcie zmęczona naszymi listami jak babcia nad pasjansem który nie wychodzi jak przyszywana ciocia tak bliska że samotna jak nauczycielka nad klasówką z zielonym kleksem jak pewna niewierząca która dużo czyta i mniej widzi czasem bezdomna jak popielata kukułka bez rodziców teraz wymazuję okulary gumą i kawałkiem białego chleba żeby nie było śladu tylko tych łez to ja nie rysowałem jak to się stało 1974 RATUNKU Eugeniuszowi Zielińskiemu Dziki króliku chrząszczu mały co świecisz jak czerwony brokat wiosenne czajki czarno—biale ślimaku lekko ozłocony wierny granicie zielonkawy dębie surowy i niewinny droździe niezgodny i słowiku co podpowiadasz całą miłość od pocałunku do pobicia polny kamieniu przemęczony głosie oboju trochę suchy i fletu — niski ale lekki zapachu szałwii dobrodziejki niby nieśmiały a gorliwy i polski śniegu przedwojenny tak podeptany że już czysty wszystkie też wiązu liście krzywe jak niegenialnych ludzi dramat i po kolei pańscy święci niepopularni więc prawdziwi ratujcie mnie przed abstrakcjami 1975, 1986 DO PANI DOKTÓR Blance Mamont Pani doktór w białym fartuchu w podkolankach co odmładzają przynoszę Pani serce do naprawy Bogu poświęcone a takie serdecznie niezgrabne jak nie wyczesany do końca wróbel niezupełne bo pojedyncze nie do pary biedakom do wynajęcia od zaraz i na zawsze niemożliwe i konieczne niewierzących irytujące zdaniem kobiet zmarnowane dla Anioła Stróża za ludzkie dla świętych podejrzane dla rządu niepewne dla teologów nieprzepisowe dla medyków nieznośnie normalne dla pozostałych żadne połóż je do szpitala i nawymyślaj żeby się choć trochę poprawiło 1975, 1997 SZUKAŁEM Szukałem w książkach przez cud niemówienia o samym sobie przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie przez protekcję ascety który nie jadł więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu w kościele kiedy nikogo nie było i nagle przyszedł nieoczekiwany jak żurawiny po pierwszym mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą i powiedział dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem poczekać 1975, 1996 TEORIE Podnoszę Cię we mszy świętej niezgrabnie rękoma obiema choć mówią że usprawiedliwia Cię tylko że Cię nie ma nie pierwszy raz nie ostatni patrzę w Twe oczy Panie choć mówią że zabili Cię żydzi a teraz chrześcijanie lecz wszystkie nasze teorie spisane nie spisane najpierw są niedorzeczne potem niebezpieczne a wreszcie dawno znane więc tylko słyszę sercem Twe dłonie zawsze żywe aż łzy w kolejce stają — niemądre i prawdziwe 1975 OWCE MIĘDZY WILKI Krowo co dajesz się doić tyle razy dla mnie wszystkie króliki umęczone abyśmy według przepisu chorowali wróblu w mieście brudny byle być z nami przez zimę szałwio co umierasz i do nieba idziesz byle nas zęby nie bolały prawdziwi chrześcijanie nie wodą z kranu ale krwią ochrzczeni co idziecie jak owce między wilki wstydzę się was kiedy biegam od siebie do siebie grymaszę na niewinne cierpienie lekkomyślnie poważny umawiam się aż z trzema lekarzami żeby nie umrzeć kiedy nie chcę być chlebem zmielonym dla Boga 1975 PRZESZŁOŚĆ Kiedy nie umiałem jeszcze płakać i być poważnym z panią od francuskiego nie można było wytrzymać kiedy rysowałem kredką skośne oczy lisa a wojna jeszcze nie spaliła szafy z żółtej czereśni kiedy ławka bez oparcia w parku była najwygodniejsza kiedy układaliśmy wiersz pewien dziad na swoich zębach siadł — nagle krzyknął przerażony ktoś mię ugryzł z tamtej strony — kiedy psy na dworze szczekały częściej rano a głośniej wieczorem kiedy chciałoby się do serca przytulić owcę i wilka kiedy nie mogliśmy się nadziwić że można po spowiedzi zjeść całego Boga na wszystko czas był jeszcze dzisiaj już go nie ma 1976 TELEFON Przed chwilą nieznajoma nagle zadzwoniła podała adres tego co właśnie umierał więc poszedłem go szukać. Wieczór był zbyt szorstki chociaż trochę powolny i ciemny jak wrona szli przy mnie obojętni co się nie dziwili że sen — ciała ludzi którzy śpią oddziela choć leżą obok siebie we śnie są daleko może dlatego bliscy i tacy samotni tak jakby się bawili jeszcze w chowanego miłość bierze nam ręce i na krzyżu składa szli także niewierzący lub inaczej tacy którzy właśnie w to wierzą w co wierzyć potrzeba biegła jeszcze dziewczynka co długo krzyczała na swojego tatusia żeby nie umierał o wszyscy niewidzialni o nas zatroskani — i ty telefonie cymbale brzęczący co masz tylko z nami dostęp do wzruszenia mówimy wszyscy razem bo wciąż kogoś nie ma 1976, 1979 PRZEZROCZYSTOŚĆ Modlę się Panie żebym nie zasłaniał był byłe jaki ale przezroczysty żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem wciąż od początku świata cztery płatki maku serce co w liście wzruszenie rysuje (chociaż serce chuligan bo bije po ciemku) pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze psa co rozpoczął już wyć do sputnika mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie więc nawet jej przyjemnie że jest taka mała miłość jak odległość trudną do przebycia zło z którym biegnie cierpienie niewinne bliskich umarłych i nagle dalekich jakby jechali bryczką w siwe konie babcię co mówi do dziewczynki w parku kiedy będziesz dorosła jeszcze mniej zrozumiesz najkrótszą drogę co zawsze przy końcu aby już Ciebie tylko było widać 1976,1980 PRZEPIÓRKA Przepiórko co się najgłośniej odzywasz zawsze o wschodzie i zachodzie słońca prawda że tylko dwie są czyste chwile ta wczesna jasna i tamta o zmierzchu gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję kiedy się rodzę kiedy umieram te dwie sekundy co zawsze przyjdą ta jedna biała ta druga ciemna tak bardzo szczerze że obie nagie tak poza nami że nas już nie ma 1976 DZIECIŃSTWO WIARY Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i bliżej kiedy w kościele było tak cicho że ciemno a w domu wciąż to samo więc inaczej kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką odnajdywał zagubione klucze a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka a miłość była tak czysta że karmiła Boga wielka i dlatego możliwa kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował bo by się komunia nie udała kiedy rysowałem diabła bez rogów — bo samiczka proszę ciebie moja wiaro malutka powiedz swojej starszej siostrze — wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła — dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy się to wszystko zawali 1976, 1980 NIE MOGĘ TRAFIĆ Wszystko się pozmieniało nie ma małych dworów pachnących owocami i pastą do podłóg z zazdrostkami w oknach z lawendą w szufladzie kościół też nieco inny. Spokojny choć przecież bez cichej i dyskretnej prababci łaciny stara się by Boga było lepiej widać lecz Bóg kocha naprawdę więc jest niewidzialny dworce przebudowano już nie mogę trafić na peron gdzie kogoś żegnałem na zawsze długopis karierowicz nieboszczyk atrament niebo morze i góry zostały te same 1976, 1979 PAMIĄTKA Z TEJ ZIEMI W miłości wciąż to samo radość i cierpienie nawet sam Pan Bóg nie kochał inaczej kocha gwizd kosa co rychło ustaje liść klonu co opadnie bo już poczerwieniał jelenia co zrzuca rogi po kolei ciemne szczęście nieposłuszne to jest to go nie ma kuropatwy co wszystkie dokładnie poginą choć stale powracały na to samo miejsce patrzy w kruchość — radosne świadectwo istnienia między tym co przemija jest się wciąż na zawsze szuka tych wszystkich co po śmierci swojej już nie potrafią słać łóżek po sobie na listy odpisywać powracać do domu tak znajomych że mogli wyjść bez pożegnania o tym że nie umarli nie mówiąc nikomu to tutaj na ziemi jest jeszcze milczenie bo się idzie do Niego odchodząc od siebie wczora; ciebie widziałem jutro nie zobaczę tak jakbym już odnalazł i znów nie mógł trafić bo serca są te same lecz niejednakowe w niebie także krzyż niosą pamiątkę z tej ziemi 1976, 1986 KOŁO Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej gwiazdę zgasić — nie drgnęła cała reszta świata ptakom lato przedłużyć — została sikorka jasnoniebieska zawsze na początku zimy chciałem działać pozmieniać — napomniał mnie kamień czyżeś zgłupiał do końca — aktywni czas tracą chciałem zwątpić — w zwątpieniu znalazłem milczenie to od czego się wiara z powrotem zaczyna 1976, 1980 NIE TAK NIE TAK Moja dusza mi nie wierzy moje serce ma co do mnie wątpliwości mój rozum mnie nie słucha moje zdrowie ucieka moja młodość umarła moje fotografie rodzinne nie żyją mój kraj jest już inny nawet piekło zmyliło bo zimne nakryłem się cały żeby mnie nie było widać ale łza wybiegła i rozebrała się do naga 1977, 1986 BEZDOMNA Modlę się do swej świętej wciąż bezdomnej w niebie co mówi do aniołów nie bardzo się czuję wolę polne kamienie zwykły żółty jaskier co kwitnie tak niedługo od kwietnia do maja tęsknię za starą łyżką i herbatą z mlekiem a kto w niebie jest smutny ten ziemię rozumie 1977 OBRAZEK Znalazłem swój obrazek całkiem przypadkowo szedłem leżał przy drodze może jak liść grabu co się trzyma przez zimę żeby spaść na wiosnę z brewiarza wprost wyleciał a bliski jak człowiek bez którego żyć trudno gdy się lata śpieszą bo tylko umierając umiemy być sami (choć samotność to niezła zabawa dla duszy zwłaszcza gdy się przez grzechy dochodzi do zalet) był wieczór i nie mogłem go sprawdzić po ciemku dopiero przy lampie zobaczyłem wszystko ukrytego Jezusa ksiądz we mszy podawał a On swoje ciernie wkładał mu na głowę dziś nie lubią pobożnych obrazków z morałem nawet tak oswojonych że wracają same dobrze uciec nie umiał i już nic poza tym 1977 PYTAM Jak uprościć wszystko zapłakać jak nie szukać innego siebie jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo ani trochę już i zupełnie jak biedronkę osłonić ręką jak patykiem rysować wzruszenie jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim którym dzisiaj zgłupiało sumienie 1977, 1980 DZIECIŃSTWO Zabrałeś mi dzieciństwo a ono powraca z chłopcem który biega po lesie za sójką co mieszka raz wysoko albo całkiem nisko po przeszłość trzeba wznieść się by się przed nią schylić zabrałeś moją młodość a ona się zjawia mówi jakie nad Polską było niebo czyste a starczyło na zawsze by spojrzeć raz tylko zabierz wszystko co boli by wróciło do mnie 1978, 1982 NIE WIADOMO KOMU daj się modlić nie wiedząc za kogo i o co bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba kto ma dzisiaj wyzdrowieć a kogo ma stuknąć śmierć lub inaczej piorun sympatyczny komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum droga nie zna swej drogi kwiat o sobie nie wie słowik nie narzeka że nie sypia nocą gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku stara małpa nie zgadnie czemu nie siwieje święty śnieg bo spada nie wiadomo komu święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej woli 1978, 1980 WNIEBOWZIĘCIE To przecież za wysoko za daleko od ziemi lepiej bezdomnej chyba pozostać z bezdomnymi po co po gwiazdach szukać zagranicznego raju lepiej ubogiej z nami pozostać w biednym kraju czy można wśród aniołów o wole i ośle pamiętać cieszę się i martwię że jesteś wniebowzięta 1978 GŁODNY Mój Bóg jest głodny ma chude ciało i żebra nie ma pieniędzy wysokich katedr ze srebra Nie pomagają mu długie pieśni i świece na pierś zapadłą nie chce lekarstwa w aptece Bezradni rząd ministrowie żandarmi tylko miłością mój Bóg się daje nakarmić 1978, 1980 JESZCZE NIE UMIESZ ręce na krzyżu słabe nogi dawno omdlałe serce zwyczajne jak serce chodzę dokoła nie wiem śpiewu dotykam w śpiewie uczy mnie niska stokrotka: jeszcze nie umiesz tak kochać by się bez siebie spotkać uklęknę w krzyż Twój zastukam otworzę oczy by słuchać przynoszę Ci moją ranę jakże mieć miłość całą jeśli tu życie niecałe 1978, 1989 LIST DO MATKI BOSKIEJ W pierwszych słowach donoszę nic się nie zmieniło żółta pliszka się cieszy swoim czarnym dziobem łosoś wraca do rzeki w której się urodził mrówki się oblizują jak na nie przystało sarna leczy się ślazem więc mniej pokasłuje las tak rzeczywisty że zdaje się zjawą pszczoła nie zna Szopena ale jest muzyką śmierć jak zwykle niziutko układa na ziemi świętym można tu zostać nawet na podwórku rzucając kurom ziarno staroświecką modą znów najpiękniejszy w Polsce jest lipiec nad wodą a piękno jest najbliżej gdy czas się oddala żadna ryba nie traci nawet jednej łuski sroka z wąskim ogonem powtarza dowcipy rzeczy mają własną po umarłych pamięć więc pamięta mą matkę czajniczek rozbity dla słowika w czerwcu każda noc za mała ponieważ wierzy w miłość nie boi się dała śpiewa że serce żywe a już nieśmiertelne bocian dalej podnosi tylko lewą nogę piszę list bo Cię przecież zobaczyć nie mogę myślę jednak że chyba czasem Ciebie słyszę bo skąd się nagle bierze ten szept kiedy zasnę 1978, 1996 RÓŻNE SAMOTNOŚCI Przyszedłem ci podziękować za samotności różne za taką gdy nie ma nikogo lub gdy się razem płacze i taką że niby dobrze ale zupełnie inaczej za najbliższą kiedy nic nie wiadomo i taką że wiem po cichu ale nie powiem nikomu za taką kiedy się kocha i taką kiedy się wierzy że szczęście się połamało bo mnie się nie należy jest samotnością wiadomość list dworzec pusty milczenie pieniądz genialnie chory minuty jak ciężkie kamienie czas zawsze szczery bo każe iść dalej i prędzej mogą być nawet nią włosy których dotknęły ręce są samotności różne na ziemi w piekle i w niebie tak rozmaite że jedna ta co prowadzi do Ciebie 1978, 1980 ODA DO ROZPACZY Biedna rozpaczy uczciwy potworze strasznie ci tu dokuczają moraliści podstawiają nogę asceci kopią święci uciekają jak od jasnej cholery lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła nazywają cię grzechem a przecież bez ciebie byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz wpadałbym w cielęcy zachwyt nieludzki okropny jak sztuka bez człowieka niedorosły przed śmiercią sam obok siebie 1978, 1996 RYMOWANKA. miłość i rozpacz — miej mnie w opiece dwa razy tonę w tej samej rzece ból i milczenie tak jak dwie drogi lub z krzyża zdjęte ręce i nogi na ławce w parku nie trzeba więcej dwie cięte rany — czas nasz i serce 1979, 1989 KOŁO DOMU Koło domu rodzinnego szła matka święty kaczor niezgrabna pamiątka o pół drogi od dzieciństwa czajka i kukułka co ostrzega do końca z gwiazd jak zawsze tylko pierwsza bliska przez omyłkę modli się do śniegu gdy wracałem biegły do mnie drzewa wszystko było tak naprawdę że nie ma 1979 W SZPITALU Ni to staruszka ni dziewczynka wyczesały się włosy i został jeden chudy warkoczyk może blizna po liściu w szpitalu oczy tak smutne jak w haremie w listopadzie kiedy chomik śmiesznie zasypia już bez lekarza bo zląkł się prawdy mówiłem o Bogu — nie mogła zrozumieć pytałem o flirty — pozapominała patrząc na mnie jak w nadmuchany kołnierz prosiła tylko abym umył jej ręce usta twarz bo chce umierać czysta 1979 NA DOBRANOC Rozgadana wiedza wymowna poezja przez radio Szopen mówić do mnie będzie całuję cię na dobranoc mój krzyżyku niemy bo milczy tylko prawda i nieszczęście 1979 NIE UMIEM Przepraszam że jestem tak niedelikatny że obecny że gram Ci na nerwach powtarzając ja, o mnie, ze mną nie umiem jak minister przestać błyszczeć i mrugać spaść na zbitą głowę w noc ciemną 1980 W NIEBIE Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczem Agnieszkę z barankiem przy twarzy Teresę co jeszcze kaszle bo marzła w klasztorze trzeba przepychać się przez męczenników co stanęli z krzyżem i utworzyli korek obok skromnego bociana obok Agaty co częstuje solą obok świętego Franciszka z wilkiem (zdejmuje mu kaganiec żeby mógł poziewać) obok świętego Stanisława z zeszytem do polskiego — i widzę wreszcie moją matkę w nie spalonym domu przyszywa guzik co się gubił stale Ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć 1980 NAGLE Chodzi za mną twoje ja ubiera się na niebiesko—zielono w czerwoną kratkę mówi że nie wierzy udaje robi miny jest urywa Się jak ścieżka wraca znowu idziemy i wszystkie głupie rozmowy sprzed wojny i Króla Ćwieczka nagle co to zdziwienie światło przyklęka droga to twoje ja prawdziwe przyszło tu od Boga 1980, 1996 POWĄZKI Ramce Lewandowskiej Nie chodzę tam by usłyszeć śpiew wilgi podpatrzeć jak mikołajek zakwita od dołu do góry a cień depce po piętach goniąc wiewiórkę ze śmiechem w ogonie jak teściowe z zięciami porastają bluszczem to nie duch ale pomnik straszy jak czyjaś wielka sława zdechła zupełnie sama choć przy nazwisku łazi robak — smutno żywych kochać ponad miarę jak na grób Rydza–Śmigłego opadają ciernie chodzę dziwię się myślę przemilczam ilu młodszych umarło ode mnie 1980, 1986 WIĘCEJ Coraz więcej Ciebie bo powietrze przejrzyste między ulewami czarny a im dalej tym bardziej niebieski może w nim szuka grzybów stary smutny anioł co zamiast poznać miłość wkuwa język grecki a teraz moja prośba o Matko Najświętsza być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polu mrówki co się kochają ale się nie lubią pomidor z pępkiem koszyk z maślakami i cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechu milczenie które myśli radość co rozumie Amen lub inaczej niech nie będzie mnie 1980, 1989 WIELKIE I MAŁE Ten chrabąszcz przedwojenny co stanął na głowie i nie miał swego domu skoro mieszkał wszędzie pies co skakał do Narwi i pływał zielony szpak co wplatał w swe gniazdko całe pół stokrotki choć dziób najpierw otwierał zamykając oczy niezapominajka co krótko pamięta bo kwitnie tylko od maja do czerwca ciemne orzechy buku, choć się wydawały tak drobne, że nawet Bóg się nie pomieści smutny wybryk natury dziadek zakochany i łza jak samotna samiczka bez skrzydeł Furtka którą patykiem olchy otwierałem Szczegół nadaje wielkość wszystkiemu co małe 1981 PROSZĘ O WIARĘ Stukam do nieba proszę o wiarę ale nie o taką z płaczem na ramieniu taką co liczy gwiazdy a nie widzi kury taką jak motyl na jeden dzień ale zawsze świeżą bo nieskończoną taką co biegnie jak owca za matką nie pojmuje ale rozumie ze słów wybiera najmniejsze nie na wszystko ma odpowiedź i nie przewraca się do góry nogami jeżeli kogoś szlag trafi 1981, 1986 ZAUFAŁEM DRODZE Zaufałem drodze wąskiej takiej na łeb na szyję z dziurami po kolana takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka — nareszcie — powiedziała — martwiłam się już że poszedłeś inaczej prościej po asfalcie autostradą do nieba — z nagrodą od ministra i ze cię diabli wzięli 1981, 1986 TERAZ Teraz się rodzi poezja religijna co krok nawrócenia lepiej nie mówić kogo nastraszył buldog sumienia ale Ty co świecisz w oczach jak w Ostrej Bramie nie zapominaj że pisząc wiersze byłem Ci wierny w czasach Stalina 1982, 1983 PROŚBA Matko łaskawa zmiłuj się nade mną spokój ma maskę ciemną Miłość światło zapala nadzieja uczy czekać pomaleńku — Szturchnij czasem po ciemku 1982, 1983 Optymizm Ach ten optymizm co chodzi w kółko i mówi lepiej będzie a ja chcę właśnie trochę rozpaczy takiej jak zawsze więc bez tłumaczeń tego wciąż szczęścia co jest nieszczęściem choćby urosło o jeden procent miłości która czeka tak samo z pobitym sercem nocą dziurawą jak mól co został znowu na zimę a ja już nie chcę niczego zmienić kamień niech będzie zawsze kamieniem łza — starą myszką buty — wspomnieniem 1982, 1983 PYTAŁEM Pytałem jednej gałązki rozmarynu jednego białego orła jednego o Traugucie wspomnienia Orzeszkowej piszącej Gloria victis za co szło się wtedy do więzienia 1982 MŁYN Przez najbliższych którzy pojawili się żeby odejść — przy Bogu który się ukrył, żeby być między miłością a miłością — tam gdzie stoi krzyż w śmierć poza śmiercią przy dzieciach śmiejących się na cały głos przy kamieniu co zgłupiał cokolwiek się stało przy króliku co biegnie jakby but uciekał szedł młyn moje życie 1983 RAZEM Z TOBĄ Krzyż Twój idzie razem z Tobą nad ranem w jasny dzień w końcu lata kiedy dokarmia się pszczoły przy oknie po ciemku kiedy zimorodek czeka na zimę, żeby się urodzić kiedy smutek szuka przyjaźni w lipcu kiedy wysiewają koper i kwitnie ogórek od zaraz — do jeszcze nie wiem zadzwonię do świętych przez telefon poproszę by krzyż nie przychodził bez Ciebie 1983, 1993 W JARZĘBINACH Krew płynie z Twojego boku wakacje a taki blady i właśnie dlatego wierzę żeś wszechmogący słaby że w jarzębinach wisisz dzwońce dę podziobały właśnie dlatego kocham że jesteś wielki mały rozeszły się całkiem drogi zgubiło się i odkryło pozostał człowiek i Pan Bóg mój grzech moja miłość 1983, 1989 JEST CZAS U nas wakacje. Nic się nie dzieje usiadły liście lnu siedem tysięcy pszczół bez urlopu pracuje za darmo nikt z nas się teraz nie śpieszy jest czas Rozmawiamy — pani stale co rok młodsza tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje zresztą wszystko wiadomo, bo nikt nie wie czytamy o sympatycznej świętej, która poszła z grzechem do nieba opodal milczący po upadku kamień jemu wierzę 1983, 1994 PROŚBA Martwię się o przeszłość dreptałem jak kulfon straszy mnie teraźniejszość by wytrwać na drogach została tylko przyszłość by się chociaż raz cieszyć jeszcze jej nie zbrudziłem cała w rękach Boga 1984, 1998 ZBLIŻENIE wszystkie Mleczne Drogi jak miecz między nami krzyż wciąż nieskończony przestrzeń niepoznana wąski pasek cnoty zbliża mnie do Ciebie to co Cię oddala 1984, 1994 CHCIAŁBYM Chciałem ją zatrzymać cała wieś się śmiała — nie wiesz że w końcu maja odlatuje czajka chciałem świerszcza posłuchać chichotały drzewa chciałem niebo przygarnąć ale pomyślałem tylko na wigilię pierwsza gwiazda w oczach chciałem babcię mieć jeszcze przedwojenną po wojnie do Jezusa poszła nie do mnie 1981 NIE ANIOŁ STRÓŻ mojego Anioła Stróża nie widać choć nie zazdrości archaniołom nie strzeże nikogo jak na obrazku przewraca kładkę po której idę rzuca w przepaść na zbitą głowę wyciąga za nogawki pyta — jak leci mówię mu nieprzyzwoity po łacinie banał — Aniele tobie łatwo bo nie masz ciała ale mnie sempiterna zabolała nie rozumie strzeżonego Pan Bóg nie strzeże do Boga idzie się na całego przez kładkę skopaną przez miłość która wyszła bokiem przez rozpacz ze szczegółami przez korek uliczny w którym ugrzęzło pogotowie z syreną czasem jak stonoga co pomyliła nogi i stanęła jak noga tłumaczył i ja tłumaczę ale na obrazkach inaczej 1985 MÓWIĄ Rysuję Twoje ręce na krzyżu umyślnie za długie niech ogarną ludzi najwięcej rany grubsze, stopy za ogromne wciąż uciekam niech dobiegną do mnie serce całe jak u świętej Wizytki — Tak nie można — mówią — za brzydki 1985, 1994 MILCZ Chciałem powiedzieć — przecież to okropne — ale przygryzłem język chciałem zapukać nie miałem do kogo milcz Bóg mówi dobrze o Bogu 1986 NAJBLIŻSI nie proszę już o spokój ani o to żeby było inaczej nie mam żalu że nie mam malucha ani o to że mi najbliżsi rozrąbali głowę przyszedłem podziękować że jesteś Bogiem 1986 STALE Staję się stale mniejszy w mieście które jak inflacja rośnie we wszechświecie co się rozszerza a kurczy wśród tych co mnie znaleźli i widzą że mnie nie ma nic ze mnie nie zostanie bo i to za dużo 1986 PROŚBA dziobie z liściem szczawiu kamieniu co nie pytasz zgrzybiały grzybie w barszczu piesku — Tomku nieufny co obwąchujesz stole na którym bez kartek za dolary kaczka proście, abym znalazł takie słowo które Pan Bóg polubił i daje co Łaska 1986, 1994 WESTCHNIENIE Na uczelniach teologicznych operowany przez docentów piłowany wierzącym udowadniany przez katechetki lukrowany w ręce apologetów wydany Boże mój kochany 1986 DO ŚWIĘTEGO ANTONIEGO szukam ewangelii z przedsoborowych tłumaczeń spod gęsiego pióra Jakuba Wujka w której czytano „onego czasu” fruwały ptaki niebieskie rósł kąkol nieogolony pacholę podawało koszyk na pustyni dzień się nachylił na Taborze Jezus jaśniał jak śnieg martwił się o rentę nie rządca lecz włodarz jedno słowo „maluczko” krzyczało szeptem biegły po ciemku panny głupie a ciało jak ciało było mdłe szukam ewangelii Kiedy dzieciństwo było jak zawsze raz tylko Święty Antoni Padewski Ratowniku Pośpieszny niech utyje chwała Twoja — niech się znajdzie zguba moja 1986, 1988 RANA Rany twej lewej stopy nie widzę na krzyżu przykrytą stopą prawą — by nie oglądano Trudno sekretu dyskretnym dotrzymać aniołowie na trąbkach zaraz wydmuchali że tak się stało do niej się modli przetrącone szczęście kolaboranci nielegalna miłość Ten, kto na starość przyszedł się wypłakać że trudniej kochać bliźnich niż małego fiata pobitych rana — ta której nie widać Modli się święty Józef z mokrą lilią w ręku i sikorka bez pary co idzie spać sama 1986, 1994 DZIADEK O wielką miłość nie proszę Ciebie ale o taką jak M—1 jak kawalerka czyli pokój z kuchnią pomiędzy piekłem i niebem o zwykłą co ciągnie szczęście za nogę o miłość co się miłości uczy o taką z innego świata z fotografii lewicującego dziadka co wczoraj nos opuścił wykurza kurze Boże małych miłości co żyją najdłużej 1986 POWRÓT Odejść od świata — zanurzyć się w Bogu a potem znowu być tutaj z powrotem aby powiedzieć — Już widzę odwrotnie to co nieważne takie ważne teraz jak jedno pióro wilgi zgubione w Afryce jak kasztan co spada i puka do grobu chłopcu, co chrząszcza odnalazł martwego co miał na krótko dwa wąsy zuchwale szepnąć — Patrz dojrzał do dalszej podróży Świętą Agatę budzi na dobranoc Wszystko umiera co jest nieśmiertelne ludzie rośliny zwierzęta skazane deszcz błazen co zlał się na zegar słoneczny smutna wierność na zawsze ale nie na co dzień Odejść od świata — zanurzyć się w Bogu i znowu potem powrócić na ziemię uścisnąć małpę i ostre kamienie żółwie bo idą najwolniej do ślubu Wszystko co przyszło z Niewidzialnej Ręki widzieć kobietę co biega po dworcu czeka na tego który nie przyjechał płacze i nie wie że tak się stać miało bo miłość starsza od nas i większa niż szczęście Bocian na gnieździe otwartym obraca się w słońcu by stale swym cieniem pisklęta zasłonić mądrość też starsza od nas — więc czemu się boisz Kto wrócił stamtąd — nie pyta dlaczego 1986, 1994 BEZE MNIE Niosłem swoją wiarę niewierzącym pułkownikowi który mnie wylał na zbitą głowę profesorowi który żartował — zakonnicy chodzą już w adidasach ale gęsi boso pani prezes która śpiewała przez telefon dzień się złamał wieczór się zestarzał wszyscy w dołku — głupieją uczelnie — mój Boże po co się wtrącałem w to co zrobisz lepiej beze mnie 1986 WIARA Biło serce w gardle Już odszedł — beczałem Ktoś niewiedząc chwycił mnie za ucho rzucił jak kloc na ziemię — Ucz się wiary — krzyczał Pokazałem mu język bo wiara to nie nauka — to doświadczenie 1986 LIST Właśnie dostałem list na cztery bite strony z wymalowanym sercem wyczytałem że będę szczęśliwy więc przychodzę do Ciebie Jezu Frasobliwy bo już tylko cierpienie może mi pomóc 1987 CZEMU czemu się urwałem czemu mnie nie było czemu jak strażak biegłem nieprzytomnie stale w drodze jak Kolumb który szukał pieprzu nim wróciłem był Jezus i pytał się o mnie 1988, 1989 PROSTUJE nie wiem co było nie wiem co się stało wstyd mnie ogarnął od łez w oczach ciemniej i tyle grzechów razem zapłakało jakby Bóg zstąpił i ukrył się we mnie potem już tylko pacierz co prostuje wiarę dziecko co tak kocha że nic nie rozumie 1988, 1989 MÓJ BOŻE Sikorka co podrosła biskup co zmizerniał pani co włosy suszyła ręcznikiem a teraz mężowi w domu suszy głowę wołała „mój ty piesku” a teraz nie woła bo miłość nieszczęśliwa ucieka od szczęścia wytresowana oswojonych gryzie oślica która bardziej dziwi nie wtedy gdy mówi ale kiedy milczy stryj co po śmierci wpadł nagle do domu przy partyjnym zięciu usiadł niewidzialny przyszedłem ukląkłem pytałem mój Boże dlaczego jest niewiara gdy wszystko być może 1989 WIERZĘ Wierzę w radość ni z tego ni z owego w anioła co spadł z nieba by bawić się w śniegu w serce co chce wszystkiego i jeszcze cokolwiek w uśmiech że ktoś wymyślił sobie koniec końców i jeszcze mówi po co i co dalej w matkę co zniknęła za furtką ogrodu w Boga prawdziwego bo już bez dowodów takiego co nie lubi teorii o sobie 1989 JESTEŚ Jestem bo Jesteś na tym stoi wiara nadzieja miłość spisane pacierze wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała wszyscy co na świętych rosną po kryjomu lampka skrupulatka skoro Boga strzeże łza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza życia ludzi i zwierząt za krótka choroba śmierć co przeprowadza przez grób jak przez kamień bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej wiary przemądrzałej szuka się u diabła 1989 POZNAJĘ Poznaję ciebie bo masz złe humory niebo obok czyśćca a piekło od zaraz i ty mnie zauważasz bo mam krzywe serce to znaczy wiele uczuć które mnie prowadzą błądzimy grzeszymy i trzaskamy drzwiami gdy wady nam uciekną to się nie poznamy 1989 KŁOPOT Przyszedł mówił że się zmartwił pytam: co takiego — nie zawsze się szczęści. — Trochę nie na temat — odpowiedział na to — przyśnił mi się nocą właśnie ksiądz po śmierci milczał nie wiedziałem z jakiej zacząć strony a on skurczył się jeszcze jak lew przeziębiony 1989, 1994 BOŻE Boże którego nie widzę a kiedyś zobaczę przychodzę bezrobotny przystaję w ogonku i proszę Cię o miłość jak o ciężką pracę 1989 SKĘPE Panienko Najświętsza Nastolatko ze Skępego z rączkami na sercu żal mi szkoły zeszytów dawnej gumki w piórniku nie Królowo jeszcze Królewno 1989 WYBACZYĆ Święty Tomaszu niewierny ze mną było inaczej On sam mnie dotknął włożył dłonie w grzechu mego rany bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy za trudne i po co tłumaczyć 1990 WYZNANIE Nie straszył mnie nietoperz dziadek na orzechy jak zbój ulice dłuższe nocą niż w dzień kiełbasy co się wieszają diabły prawidłowo kulawe groźny łoś co z gałązek strąca tylko pąki socrealizm katolicki tego się bałem 1991 WIERSZ STAROŚWIECKI zbudziłem czas przeszły dokonany gwizdkiem znalezionym w szufladzie sygnetem z herbem Ogończyk chodzę teraz nad rzeką zieloną jasną czarną umarli są przy mnie żywi istnieją skoro ich nie ma mówią o ostatnich nowościach Prusie Orzeszkowej miłości Tetmajera siadamy wszyscy na ławce jak gdyby nigdy nic pytam — kim pan jest — niewierzącym sprzed stu pięciu lat a śmierć na śmierć nie umiera 1991 TAKIE PROSTE matka moja tak święta że tylko przez skromność w naszym domu rodzinnym nie czyniła cudów odeszła — czuwa niewidzialna to przecież takie proste wątpliwości nie ma wiadomo miłość na śmierć nie umiera zostać niewidocznym nie szkodzi nikomu świat prawdziwy gdy mniej w nim widocznych pozorów to co widzimy może być zmyślone jak zęby sztuczne w ustach równo ustawione w marcu szafirek niebieski kubeczek podnosi w górę — potem z nim się schowa i tyle niewidocznych kochanków na świecie tych co za późno i innych — za wcześnie wrzosów co mają zwyczaj kwitnąć jednocześnie żeby się pokazać i odchodzić razem gdy czas biegnie jak kuna od wiewiórki szybsza tego co się kocha widzieć się przestaje to tylko porzekadło — jak słuszne mniemanie że wolą dwóch starszych panów niż dwie starsze panie 1991 DŁUGO wszędzie tylko słychać — kazanie się dłuży gość siedział godzinę w dodatku nie w porę list szedł jak żaba z żabą powoli ze smutkiem za długie szczęście za długie rozstanie piekielnie długi spacer pod rękę ze sobą za długo Pan Bóg milczy za długo komunizm nie spałem bo sąsiad uparty święty cichy obrazek przybijał do ściany o moje życie długie i stale za krótkie a to co na krótko może być na zawsze 1991 PROŚBA Sam nie czyniłem dobrego ani mniej ani więcej to tylko anioł rozdawał czasami przez moje ręce kochać też nie umiałem wiernie ani niewiernie ktoś inny lepszy kochał przeze mnie dogmatów nie rozumiałem rano w południe w nocy ufam że wytłumaczysz kiedy mi zamkniesz oczy 1991 UBOGI kocham kościół ubogi zagrożony jak bocian na cienkiej nodze w głodującej Afryce z dziewczynką do pierwszej Komunii w cerowanej sukience — nie bój się święty Józef trzyma go jak golasa za ręce kocham kościół nieśmiały Boży z tacą na której ktoś guzik położył gdzie śpiewają modlą się o księży a banan przy rozbieraniu pokazuje język różne są serca kraje gałgany ścierki szkarłaty zgubił się Jezus na dobre w kościele bogatym 1991 ŻYCIE Życie nie dokończone gdy oczy d zamkną i zapalą świecę miłość spełnioną i nieudaną płacz przed jedzeniem między mądrością i zabawą Bożej powierzam opiece 1992, 1995 BAŁEM SIĘ Bałem się oczy słabną — nie będę mógł czytać pamięć tracę — pisać nie potrafię drżałem jak obora którą wiatr kołysze — Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę pies co książek nie czyta i wierszy nie pisze 1992 PRZETRZYMA Wzrusza mnie niebo ciemne nie zawsze niebieskie koper przydeptany zwyczajna piosenka znowu nie lekka ale ciężka zima baranek co ssąc matkę pobożnie przyklęka miłość tak poraniona że i śmierć przetrzyma 1993 KMINEK Dziękuję ci kminku dziękuję że chleb z tobą lepiej smakuje rośniesz dyskretnie nieśmiało nie chcesz by cię podziwiano 1993 BYŁAŚ Byłaś taka zwyczajna rozbawione włosy w ogrodzie nad porzeczką z jednym listkiem twarz nic o tym nie wiedziałaś i ja nie wiedziałem że można się tak widzieć już ostatni raz leciutki wierszyk a pomieścił rozstanie jak kosteczki śmierci 1993 DZIĘKUJĘ Dziękuję Ci, że miałeś ręce nogi ciało że przyjaźniłeś się z grzeszną Magdaleną że wyrzuciłeś na zbitą głowę kupców ze świątyni że nie byłeś obojętną liczbą doskonałą 1993, 1994 KRZYŻ Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony zna samotność w spotkaniu przy stole niepokój i spokój bez serca bliskiego wie że mąż wzdycha częściej niż kawaler nie dziwi się już Hegel że w szkole dostawał po łapie nie każdy go rozumiał krzyż wszystko uprości nie człowieka — o miłość trzeba prosić Boga od tego zacząć żeby iść do ludzi wie i nie mówi bo słowom przeszkadzają słowa milczenie nawet rybkę w akwarium obudzi dopiero żyć zaczniesz gdy umrzesz kochając mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony wie że wszystko wydarzyć się może choćbym nie chciał tego na przykład wilia z barszczykiem czerwonym bez śniegu choć przecież zima w sam raz o tej porze czasami krzyż ofuka uderzy ubodzie z krzyżem jest się na zawsze by sprzeczać się co dzień jeśli go nie utrzymasz to sam cię podniesie a szczęście tak jak zawsze o tyle o ile bywa że się uśmiecha gdy myśli zapewne chce mnie zrzucić zobaczysz że ciężej beze mnie 1993 STRACIŁEM WIARĘ Straciłem wiarę w ostatnią lekcję i dzwonek nie wierzę w ogóle w koniec nie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczę nie wierzę, że komunista nie płacze nie wierzę już w bociana nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba żeby naprawdę uwierzyć w ile trzeba nie wierzyć 1993 KRÓLEWNO Królewno ze Skępego podaj rączkę proszę uratuj wiersze nieśmiałe i bose takie co nie biegną jak krytyk za modą szanują księdza Bakę z klerykalną brodą takie co nie świecą jak szyja ozdobna za które nie płacą dolarami Nobla 1993, 1996 RĘCE Nie widziałem Twej twarzy stóp sandałów włosów ran zadanych uśmiechów oczu osła Twego co wybiegł jak najszybciej z Betlejem już nocą wiadomo: osioł wie najwięcej czułem tylko że niosą mnie Twe ręce 1994 PRZYCHODZĘ Przychodzę Panie Boże już przestarzały z prośbą drobną żebyśmy nie zgłupieli ulecz nas Lenartowiczem Syrokomlą Lechoniem Kamieńską Baczyńskim z powstańcami przyjmij do siebie w złą noc ciemną tak jak dziewczynkę z zapałkami 1994, 1996 SKARŻĄ SIĘ Skarżą się na Boga że nie czuje nie wie nawet kurczaki piszczą że wszystko Mu jedno a On jako człowiek każdy ból udźwignął na krzyżu z własną matką rozstawał się biedną to czego nie chce jest na zawsze ważne zanim sowy porzucą cholera zabierze nie potęga Twa słabość umocni mnie w wierze 1994 ZAPOMNI Zapomni o mnie ten kto wiersze czyta zapomni księżyc tajniak fiskus i kobieta pies co mą głowę poświęconą lizał i ten co dał mi liść jeden oderwany z krzyża zapomni lipiec sierpień pamięć niezawodna mewa śmieszka i kokoszka wodna każdemu rośnie nareszcie szczęśliwa niezapominajka która zapomina 1994, 1995 PISZĘ Andrzejowi Sulikowskiemu Piszę to co widzę niczego nie zmyślam żurawiom rosną nogi wciąż szybciej niż skrzydła kruk buduje dwa gniazda by było na zmianę olcha czarna liście porzuca zielone stokrotka ma czasem płatków dziewięćdziesiąt osiem jak Platon nas kocha każde zwykle prosię Niewidzialny mnie niesie jak kurczę niemrawe psy nie wyją — to znaczy że dziwią się same późno już czas na pacierz zapomnij mnie amen 1994, 1995 DO MATKI BOŻEJ Matką mi jesteś bo matka bezbronna każdego najpewniej obroni choćby jednym palcem jak uśmiechem dłoni zwykłym krzyżykiem zdjętym ze swojego ciała Królową mi jesteś gdy panujesz we mnie gdy grzechy swe wyznam płacząc po kryjomu uklęknę — zaproszę do siebie byś tupała na diabła w całym moim domu 1994 PRZEZ PIEKŁO Modlę się do Jezusa w cierniach w przeziębionej kaplicy do Jezusa z ludzką migreną przy krzywej świecy od Zmartwychwstałego odchodzą chyba nieskory w potrzebie czy może taki zrozumieć któremu dobrze jest w niebie majestatyczny i chłodny z marmuru wykuli mu ręce czy może taki usłyszeć płaczące nad sobą serce przyjdą podróżni z Katynia przed Zmartwychwstałym uklękną jak ludzki jest ten nieludzki co trafił do nieba przez piekło 1995 ZA WSZYSTKO Za wszystko dziękuję za spokój i trwogę za to, że nie rozumiem i odejść nie mogę za to, że nas łączą nie poznane ręce za jedną jeszcze jesień by pokochać więcej uratuje, otworzy parasol nade mną posłuszeństwo, co prowadzi w ciemność 1995 KAWAŁEK Mijają lata ze mnie już tylko kawałek prawie że mnie nie ma a tymczasem rośnie rumianek krwawnik roztarty pachnie jak chryzantema sowa brwi marszczy kminek smak obiadu uświęca prowadzi zakochanych od kotleta do serca 1995 WSZYSTKIEGO Nie boję się już kobiet ascety najchudszego boję się jeszcze wszystkiego najlepszego 1995 * * * Wiersze często przez krytyków wielkich przemilczane znajduję jak poziomki całuję jak ranę 1995 POSŁOWIE ks. Tadeuszowi Bachowi Proszę o mszę w mojej intencji latem zimą jesienią wiosną świętą to znaczy cichą nie za głośną taką w sam raz po której łzy jak boże krówki po grzechach mych rosną 1995 PROŚBA Modlę się o miłość prawdziwą co się nie zmieni taką co przyjdzie od razu bez nadziei 1995 * * * O mój Jezu budzą mnie nad ranem Twe oczy kochające niekochane nie chcę bliskich najbliższych sam zostanę gdy Twe serce kochające niekochane weź me życie udane nieudane w Twoje ręce kochające niekochane 1996 JEST Jest miłość zawsze dla dwojga znana jak szwagier stary szukają się odnajdują patrzą w oczu niebieskie migdały przychodzę do Ciebie klękam jak jeden but nie do pary 1996 ŚWIĘTA ANNA UCZY MATKĘ BOŻĄ Uczę Cię czytać litery psalmy tłumaczę jak sny chodzę jak mrówka po Biblii nikt nie wie więcej niż Ty 1996 BOLESNA Przychodzi Bolesna tak po cichu jakby się nic nie stało mówi do mnie — głuptasie chcesz dać wszystko — za mało 1996 MATKA BOSKA ZŁOTOZIELONA Matko Boska Złotozielona proszę Cię z serca całego żeby nie zabrakło w ogrodzie koperku zielonego 1996 ŚWIĘTY FLORIAN Święty Florianie proszę wołam ugaś serce co wybucha jak pożar niech kocha wśród gór i dolin równie szybko jak powoli 1996 O ŚWIĘTEJ MARII MAGDALENIE Rozgrzeszyłeś ze wszystkiego pozwól że wesoło poskaczę a to łkanie co pozostało w domu to nie ja — to radość płacze 1996 BEZ DZIADKA W NIEBIE Nie uwierzą że kiedyś chodziłem po płocie liczyłem ropuchy wierzgałem jak źrebię kochałem dwa psy jeża i samego siebie w dni powszednie święta świadkowie odeszli pogrzeb po pogrzebie samotność — bo mnie dzieckiem tu nikt nie pamięta dobrze że zamiast dziadka widzą dziecko w niebie 1996 RATUNEK Niestały niezgrabny jak mamut na balu staromodny grzeszny tylko śmiech uratuje żebym nie był śmieszny 1996 ZA PALEC Lecą lata a ja jak wtedy niemoralny bo morały prawię błagam Ciebie przyjdź stań jak zielarz co przed zimą zasłania dziurawiec gotów z piekła wyciągnąć za serdeczny palec 1996 WIEM ŻE NIE WIEM Gdybym wiedział wszystko wiara niepotrzebna za drzwiami by stała zostałby jak baran tylko smutek ciała 1996 POWRÓT Podaj mi rękę z gwoździami pośrodku zanurz me usta w pierwszej miłości przywróć jak zęby mleczne skrupuły czystości 1996 REANIMACJA Święty Bartłomieju od modlitwy odchodzę brak mi tchu zdycham naucz mnie modlić się tak jak się oddycha 1996 PO ZAWALE Mam tylko dwie modlitwy i już nie odmienię psalm grzesznika i Matki Bożej dziękczynienie święty Jan się nie dziwi Tomasz nie oniemiał płacz — bo grzeszę zachwyt — że Bóg dał mnie siebie żebrak już po zawale na kredyt do nieba mam dwie modlitwy dwa kawałki chleba 1996 KOREPETYCJE Koniku polny od nieważnych wierszy naucz mnie od małego być mniejszym 1996 KU WODZIE Byk zmęczony wieczorem chyli łeb ku wodzie tak pisał Wiktor Hugo powtarzam na co dzień uczę swoich wiernych głęboko wzruszony zanurzać choćby łapę do wody święconej 1996 MODLITWA O BEZSENNOŚĆ Nie zasługuję na noc spokojną na kapelę świerszczy smutną pogodną na fotografię z żabą przystojną znów wojny przesuwa się cień — Panie nie jestem godzien by uśpił mnie sen 1996 ZAKOCHANI Nie wiem kto to napisał dokładnie nie powiem nazwiska mądrych nikną jak upał deszcz susza pani zakochana w swej starości śmieszy stary pan zakochany nawet świętych wzrusza 1996 ŁZA NIE BYLE CO Te co na wigilię na nosie nam stają te co nam na Wielkanoc z Barankiem merdają nas paskudnych grzeszników łzy świąteczne zbawią blisko zupy grzybowej polędwicy jajka moje łzy od choinki i te od Baranka 1996 CIAŁO PEDAGOGICZNE Słowik górniczek co niesie dwa czubki zadarte do góry i miłość swą spisuje na liściu czerwonym zaspany ślepowron z białym włosem z tyłu głowy sikora z żółtą piersią w niebieskim berecie sowa uszata od puchacza o połowę mniejsza wróbel co skacze jak na cudzej nodze uczą mnie być nieważnym nic ich nie obchodzę 1996 KU PAMIĘCI Modlę się o to co wciąż niemożliwe jakbym szukał jednej śliwki w zbożu nawymyślał mi proboszcz — kto dziś wiersze pisze lecz pocieszył sam Jezus chodzący po morzu 1996 LITOŚĆ Wysławiają miłość lekceważą litość a ja mówię zlituj się nade mną odpychana przez ludzi przez mocnych wydrwiona właśnie zbawić mnie może tylko litość Twoja 1996 LITOŚĆ Wysławiają miłość lekceważą litość a ja mówię zlituj się nade mną odpychana przez ludzi przez mocnych wydrwiona właśnie zbawić mnie może tylko litość Twoja 1996 NIE ŁABĘDZI ŚPIEW W śpiewie łabędzim patos udawanie wolę prawdziwe śmieszne spóźnione kukanie Lipków, lipiec 1996 POTEM Było po śmierci świat stał się biały jak na rozpacze lek wszystkie me grzechy się rozpłakały i ucałował śnieg 1997 DO KSIĘDZA BAKI Stuk puk do nieba. — Kto to? — To ja. Noc. Święci już śpią na błękitnej trawce. Za humor i trumienkę mam chrapkę pocałować księdza Bakę w łapkę. 1997 DWA OSIOŁKI Dominice Smaszcz na 9–te urodziny Przyszedł osiołek z Niedzieli Palmowej trącił mnie nosem pytał oczami — Osiołku — mówię — podaj mi łapę byśmy z radości razem płakali Tłumaczył: — Jezus tłum dookoła pod kopytkami przy palmie palma — Osiołku — mówię — nie wiem co dalej bo mi łza twoja do gardła spadła Ksiądz i osiołek klękają razem palmy jak rybki w słońcu się złocą potem umilkną uszy swe stulą jak dwa osiołki przed Wielkanocą 1997 W ŚWIECIE W świecie przemądrzałym jak w obórce bez okna chodzi tam i z powrotem moja wiara samotna czujna jak babcia czasem trąbi do ucha gdyby starczyło wiedzieć byłaby tylko Nauka choćbyś jak paw wrzeszczał niemądry dumny ładny kochać — to być po prostu wszechmogącym bezradnym 1997 Z KOZĄ Słoniu kaczko żyrafo jałówko niewinna mówią że śmierć po ludzi przyjdzie całkiem inna lecz ja po miłości ostatniej chorobie chciałbym mieć z aniołami choć kozę przy sobie 1997 MALARZ PO ŚMIERCI Malowałem niebo złote ekologiczne zielone jak leszczyna co ma dużo owoców — czerwone wielobarwne jak koguty wiejskie a tu niebo jak niebo niebieskie 1997 OGIEŃ Patrzę Jezus na brzegu wydawał się łatwy taki do serca na co dzień Mówił: — Przyjdź czekam tylko nie licz na cuda do mnie się idzie przez ogień 1997 POCAŁUNEK JUDASZA Ten pocałunek musiał się rozpłakać nie mogło być inaczej Święty Augustyn mówi że grzech idzie do nieba gdy płacze Matko Najświętsza co się nie gorszysz gdy mówię od rzeczy ten pocałunek do dziś niebo porusza tak beczy 1997 ZDEJMOWANIE Z KRZYŻA Rozpoczynam od głowy już nie pytam czy boli śmierć nie znosi takich pytań bo po co włosy teraz odgarniam spod za ciężkiej korony co jak owce czarne się tłoczą potem ciernie wyjmuję po kolei całuję liczę na głos pierwszy drugi trzeci groźne zajadłe teraz smutne zabawne jak czerwone kredki dla dzieci teraz łzę zdejmuję Mu z twarzy tę ostatnią co ostygła i parzy wreszcie z gwoździ wyrywam nogi ręce dalej nie wiem co dalej choćby świat się zawalił modlę się do serca o serce 1997 NA RĘCE Nazywają cię brzydulą uciekają w te pędy po kolei biorę ciebie na ręce jak królika na szczęście śmierci — chwilo największej nadziei 1997 KUBEK Nie chcę z poduszką krzesełka pieca łopatki wiaderka zegarka pieniędzy kuferka Szekspira szafy sweterka skarbonki trąbki pudełka domu co stał się już duchem lecz przywróć mi święty Antoni mój kubek z jednym uchem 1998 POŻEGNANIE SZKOŁY Po dzwonku idźcie, chłopcy, w świat i wy, dojrzałe damy, choć mnie, waszemu księdzu, łzy znów tłoczą się jak chamy. Z dziewcząt swych będę zawsze rad, chłopcami zachwycony — choć czas podziobie wszystkich nas jak indyk rozżalony. Ulicą będę sobie szedł — cichutko rozważając: Jeszcze pięć lat, nie pozna mnie, dorosła panna Zając. Bdurska Basia, Kowalewska, warczące na mnie jak na pieska, Zawadzki pełen animuszu, zawsze w wesołym kapeluszu. W gorzką niepamięć wpadnie ksiądz z dziennikiem, dzwonkiem, szkołą — lecz może lepiej niźli ja przypomni Bogu znowu woźny, choć czasem widzi źle, może odnajdzie pod zegarem rekolekcyjną starą łzę, miłość, co jak dwa żubry beczy — wiele nieważnych ważnych rzeczy, śmierć, co uciszy nam nazwisko, O Bogu nam przypomni wszystko. Żegnajcie. Pora już, jak marchew najzwyklejsza Bóg będzie dla was rósł, a ja się będę zmniejszał. I spadnę wreszcie w szary kąt, tak jak parasol to umie lub pies z rodzinnej fotografii, co zaczął wyć w albumie. 1998 SZKOŁA Bronkowi Chodorowskiemu Ławki tablica kreda łza jak diabeł się kręci Szukam nawet kawałka mej szkoły świętej pamięci 1998 NIE SMUTEK Jeśli w wierszach moich znajdziesz smutek to po prostu bolała mnie głowa, korek wysiadł, wygłupiał się czajnik, za wcześnie zbudziła krowa. Czasem tylko nie wiem dlaczego, bo samotność jak długie uszy, żal, że serce nie poszło do serca, żal, że dusza odeszła od duszy. 1998 NIE POWIEM Ta filiżanka co pękła z hukiem jakby ktoś strzelił w bramie ci żołnierze co nie wrócili bo poszli na powstanie kalendarz co miał być do stycznia a umarł we wrześniu na ścianie Udam że nie pamiętam nie powiem nic a nic chodzącej po niebie mamie 1998 Andrzej Sulikowski LIRYCZNE „JA” KSIĘDZA TWARDOWSKIEGO Tylko najstarsi czytelnicy pamiętają początki twórczości poetyckie) Jana Twardowskiego (ur. 1915 w Warszawie) Nie mówimy tu o wierszach młodzieńczych, całkiem niemal zapomnianych, które stanowią preludium pisarstwa powojennego, rozpoczętego publikacjami w prasie — przede wszystkim w „Tygodniku Powszechnym”. A więc pomijamy teksty drukowane w lewicującej „Kuźni Młodych”, z którą dość intensywnie współpracował gimnazjalista, także tom Powrót Andersena (1937), przeważnie mieszczący rzeczy poetycko niedojrzałe Skupiamy się ze szczególną uwagą na utworach późniejszych, pisanych po trzydziestym roku życia poety aż do chwili obecnej, a więc w okresie od końca II wojny światowej do dzisiaj. W półwieczu pracy twórczej można dostrzec zadziwiającą jednorodność przekonań duchową zwartość i wyrazistość światopoglądu poety, wielość motywów oryginalnych (także komicznych), wskazujących na istnienie spójnej konstrukcji pojęciowej W świecie poetyckim Twardowskiego wyczuwamy myśl konsekwentną i poszukującą, uzasadniony paradoks i pociągający sceptycyzm (bo dobroduszny i pełen nadziei, ze „wszystko inaczej”), orzeźwiający humor, teologię Boga na nowo objawionego — raczej poprzez uśmiech, dobroć i błogosławieństwo niż w glorii mocy i grozy, jak to znamy z katechizmu przedsoborowego. Wszystkie zamieszczone w książce utwory powstały już po zasadniczym przełomie życiowym, jakim była — dość późno podjęta — decyzja całkowitego oddania się w służbę Bogu. Twardowski okazuje się w swym pisarstwie rzecznikiem katolicyzmu przyjmującego ufnie świat i bliźnich, jakimi są Nie ma tu podziałów politycznych, nie istnieje ideologia, zawsze dzieląca ludzi przegrodami zbudowanymi z uprzedzeń — raczej przekonanie, ze wobec Ojca wszyscy pozostajemy bezradni, bełkoczący swoje cząstkowe prawdy, obnażeni od niemowlęctwa aż po wiek starczy, spragnieni miłości Ile tu wszędzie przebaczenia, ile zrozumienia, ze — jak w wierszu Nawrócenie z tomu Spóźnione kukanie — .wszystko bez Boga prowadzi do Boga”‘ Poeta nigdy nie stawia kreski cienkiej ani grubej, puszcza mimo uszu deklaracje ogólne, raczej składa szczere wyznanie jak w wierszu Straciłem wiarę pamiętnym dwuwersem nie wierzę, ze Matki Bożej nie zobaczę nie wierzę, ze komunista nie płacze Na początku niniejszego wyboru znalazł się tekst powojenny, Różaniec, opublikowany na łamach „Odry” (1946 nr 4, s. 2) — jako jedyny spośród dziewięciu tam pomieszczonych — pod własnym nazwiskiem. Wiersz niemal zapomniany, z kilku względów zasługujący na przedruk w prezentowanym teraz wyborze. Mówi tutaj człowiek zmęczony wojnami i nienawiścią, wracający zawsze do modlitwy i to najtrudniejszej, różańcowej, do której zachowuje przecież pewien dystans. Bywa tak, że różaniec wydaje się „niedorzeczny” w swej powtarzalności, pozornej „bezmyślności”. Tymczasem pamiętać trzeba, że brzmienie tworzy zaledwie jeden, zewnętrzny plan dziwnej modlitwy, która nie jest tylko „klepaniem”, ale raczej — nasłuchiwaniem głosu Boga na tie słów anielskich. Z punktu widzenia nowoczesnej poetyki utwór ten wydaje się cokolwiek naiwny, a nawet miejscami sentymentalny, pełen też wynurzeń osobistych, bezpośrednich, przed którymi ostrzegała, chyba słusznie, estetyka awangardy krakowskiej. Ale Różaniec porusza jednocześnie temat niełatwy, nawet w poezji katolickiej, która w roku 1945 — jako zjawisko estetyczne — niemal jeszcze nie istniała. Dowodzi, że wolno w poezji wypowiadać słowa szczere i święte, modląc się za wszystkich napotkanych ludzi, także za wrogów. Można więc wiersze ukierunkować ku sferze divinum, nadać liryce osobistej kierunek pradawny, jak na początku w starożytnej Grecji albo w średniowiecznej Polsce, gdzie odbiorcą zasadniczym tekstu okazywał się Bóg (lub bóstwo w Helladzie). Niektórzy czytelnicy powojenni pamiętali wiersze religijne Lieberta, Staffa, pojedyncze teksty Tuwima czy Wierzyńskiego. Jeszcze żyła w pamięci poezja lat okupacji, niosąca motywy religijne, lecz artystycznie — jak to przeważnie bywa — drugo– albo trzeciorzędna. Wreszcie pamiętano wielką modlitwę poetycką romantyzmu polskiego. Ale na oczach Twardowskiego czasy się zmieniły, nastała epoka agresywnego materializmu, redukującego funkcje literatury do zadań przede wszystkim ideologicznych. Poeta, studiując w Warszawskim Seminarium Duchownym, pisał właściwie dla samego siebie, w prywatnym notatniku lirycznym, przeważnie podczas wakacji, jak to ma zwyczaj do tej pory (piękny tom Spóźnione kukanie, opublikowany przez Znak w 1996, powstał właśnie latem tego roku i został równie szybko, co starannie wydany). Trzeba więc z naciskiem podkreślić, że teksty liryczne Twardowskiego pozostają od początku osobiste, w swoisty sposób rękopiśmienne, tzn. nie przeznaczone jakby do druku oraz — w szczególnym tego stówa znaczeniu — „okolicznościowe”. Goethe uważa! słusznie, że wielka liryka zawsze przyjmuje taki charakter, wydobywa się z duszy w istotnych chwilach dnia, jako słowny komentarz do zaistniałych przeżyć, faktów przede wszystkim wewnętrznych. Przy takim rozumieniu słowa poetyckiego trzeba by uświadomić sobie „okoliczności”, niezbędne do prawidłowej konkretyzacji. Oryginalność Twardowskiego w całej poezji współczesnej polega na tym, że liryka służyć ma utrwaleniu doświadczeń duchowych kogoś, kto znalazłszy w chrześcijaństwie religię żywą i życiodajną, wszedł — z racji kapłaństwa — w centrum tajemnic wiary. Tutaj zdaje się leżeć „kamień wiary” (wiersz Nie z tomu Znaki ufności); u Greków w świątyni był omfalos, pępek świata — w sensie modelowym wszystko u Twardowskiego pozostaje na swoim miejscu, jak w religiach archaicznych i starożytnych, lecz zmienia się rozumienie „kamienia”: jest nim sam Chrystus Zmartwychwstał)’. Światem okazuje się krąg cywilizacji śródziemnomorskiej, w której zaistniało chrześcijaństwo, następnie zaś wszystkie inne ziemie, dokąd dociera lub dotrze słowo Ewangelii. Pierwociny takiego myślenia o szczególnym kamieniu chrystologicznym znajdujemy już w Listach Piotrowych (1 P 2,4–8), Pawłowych (Ef 2, 20) oraz w Objawieniu św. Jana Apostoła („dam mu biały kamyk, a na kamyku wypisane imię nowe”, Ap 2, 17). Powołanie życiowe poety spełnia się najpierw w posłudze Bogu i bliźnim, poprzez odprawianie mszy, udzielanie sakramentów, rozmowy, katechizację. Inne sprawy już nie wydają się tak istotne. Kwestia pierwszorzędna, dostrzegalna we wszystkich niemal wierszach — to postawa „ja’’ wobec Chrystusa. Największy temat poezji Twardowskiego, rozwinięty na skalę dotąd w literaturze polskiej nie spotykaną, przekonuje w szczegółach (przecież one tworzą dobrą lirykę). Onieśmiela zakresem doświadczenia religijnego — od wieku młodzieńczego aż po lata ostatnie; od przestrzeni stricte sakralnych (ołtarz, konfesjonał, cmentarz) aż po „zupełne” profanum (chodniki, przystanki autobusowe, zagajniki, lasy); od ujęć wzniosłych, jak oda czy hymn, aż po całkiem żartobliwe „figliki”, zgoła niestosowne, zdawałoby się, w liryce religijnej. Współczesna teoria poezji szeroko rozwinęła koncepcję „podmiotu lirycznego”, podkreślając nie bez racji, że „ja” mówiące w wierszu — fenomen językowy, a szerzej: strukturalny — rozpatrywać należy przede wszystkim jako pewną konstrukcję, nie zawsze tożsamą z osobą autora. Praktyka interpretacyjna, przede wszystkim akademicka, wykazuje, że o takiej tożsamości mówić dziś byłoby wielką naiwnością polonistyczną. Niemniej istnieje tęsknota czytelników, szczególnie młodzieży, aby odnaleźć w literaturze, w poezji przede wszystkim, wiarygodny głos mówiący w pierwszej osobie. Tęsknota za wyznaniem bez maski, szczerym w takim stopniu, w jakim w ogóle możliwa byłaby szczerość w sztuce pisarskiej. Podobnie przedstawia się sprawa z punktu widzenia kogoś, komu bliska jest koncepcja liryki jako soliloqium, czyli rozmowy z samym sobą (por. programowy tekst Do samego siebie z tomu Znaki ufności). W tym szacownym gatunku literackim, sięgającym starożytności chrześcijańskiej (św. Augustyn), rozwijanym w ciągu wieków średnich (Tomasz a Kempis) aż do dziś, na przykład przez Tomasza Mertona, obserwujemy osobliwe rozszczepienie podmiotu na co najmniej dwa „ego” mówiące Jeśli jedno wątpi, drugie szuka argumentów, aby się umocnić. Jeśli jedno „ja” wchodzi w ciemność, „ja” drugie dostrzega na horyzoncie poznania jakiś blask i otuchę. Jeśli jedno się modli, czyli nasłuchuje Boga, drugie już się zastanawia, co robić w praktyce, aby pomnożyć miłość między ludźmi. Paradoks staje się przy tym sposobem na godzenie wewnętrznych sprzeczności, istniejących w każdej osobie. Dzięki perspektywie teologicznej nie rozwija się przecież samotne rozważanie, lecz soliloqium wobec Słuchacza — najlepszego, dyskretnego Rozmówcy. Trzeba zauważyć, ze poeta jest świadomy niespójności „ja”. Traktuje o tym wiersz Nagle (z tomu Niebieskie okulary gdzie tematem staje się dwoistość człowieka. Chodzi ze mną twoje ja / ubiera się na niebiesko–zielono w czerwoną kratkę / mówi ze nie wierzy / udaje / robi miny (…) Każdy z nas, w roli rozmówcy, bywa nieszczery i jednostronny lękający się wynurzeń. Lecz zdarza się coś, co można by nazwać łaską dobrej chwili, spotkania, gdzie pomoc przybywa z zewnątrz, bez naszej zasługi nagle co to zdziwienie / światło / przyklęka droga to twoje ja prawdziwe / przyszło tu od Boga”. Słowem, działa dialektyka wewnętrzna w obrębie tej większej, niepojętej całości, jaką okazuje się dusza poety, filozofa, księdza, każdego w końcu człowieka. Musimy pozostawać, jak pisze Gombrowicz, w „rozdarciu”, taka jest bowiem kondycja ludzka. Scholastyka mówiła o tym samym, wskazując divisio, z którego chwilowo wyzwala chrześcijanina głęboka modlitwa, wlana łaska albo — powszechnie wszystkich — dopiero śmierć, przynosząca dla duszy (zbawionej) wieczyste zjednoczenie w Bogu i z Bogiem. Twardowski traktuje zatem „ja” w swej poezji z naiwnością kogoś, kto nie przejmuje się rozwojem estetyki literackiej, konstrukcjami teoretyków modernizmem czy, tym bardziej, postmodernizmem, lecz chciałby wiersze zapisywać w pierwszej osobie dlatego, ze odczuwa wdzięczność wobec Boga jako stworzenie, jako człowiek, jako ksiądz Pamiętamy, że Zbigniew Herbert — tworzący w tym samym czasie — działał inaczej, starał się obiektywizować, rozsnuwał dzieje Pana Cogito, czyli korzystał z dobrodziejstw trzeciej osoby Podobnie czynił Stanisław Barańczak czy Ryszard Krynicki — miał być to jakiś „on”, N.N., nie do końca poznawalny, niekiedy heroiczny, ale tez unikający zbyt dociekliwego wzroku krytyka. Przy tak zaprojektowanej konstrukcji poetyckiej bohater liryczny ukryć się mógł każdorazowo za pancerzem ironii. Wiemy skądinąd, ze Twardowski otrzymał solidne wykształcenie polonistyczne. Tym bardziej przecież musiał rezygnować z ujęcia profesjonalnego, z obowiązującej gramatyki poetyckiej, jeśli chciał tworzyć wiersze „bezbronne”, „nagie”, najbardziej własne, jakie można by sobie wyobrazić. Pisanie odosobnione przypadało w czasie surowym, zupełnie niełaskawym dla wszelkiej poezji, a szczególnie religijnej. Niemniej oszczędzał czytelnikom swym — początkowo bardzo nielicznym — „mąk wyższego rzędu”, które towarzyszą, jak ironicznie zauważa Miłosz, obcowaniu z poezją czy, szerzej, sztuką XX wieku Czytywał po prostu rękopisy gościom, wedle zasad zapominanej już dziś „kameralistyki’ literackiej Jerzemu Zawieyskiemu, Stefanii Skwarczyńskiej, Mani Dłuskiej, Annie Świderkównie, wielu księżom, nawet biskupom. Prezentacja żywym słowem, przy herbacie czy kawie, głos autora o zmierzchu, interpretacja serdeczna, własna — w ten sposób poeta zyskiwał życzliwość słuchaczy, przekonywał się, ze rękopisów nie należy zatajać w szufladzie. Przeciwnie, próbować druku, mimo szykan cenzury, która generalnie uważała, ze księża mają się zajmować kościołem, co najwyżej kruchtą i plebanią, a nie twórczością, zastrzeżoną dla świeckich, zrzeszonych w Związku Literatów Polskich. Ofiarowywał więc Twardowski w Wierszach (1959), wydanych za namową i poparciem Zawieyskiego, teksty dotąd w poezji polskiej nie spotykane, z niczym się niemal nie kojarzące, osobne, własne, nie pozbawione wszakże finezji, nawet lingwistycznej. Dodajmy, Twardowski nieustannie śledzi, w roli odbiorcy, poezję współczesną, wie doskonale, co się dzieje na tej niwie i chyba zauważa to, o czym mówią krytycy (np. Tadeusz Nyczek), przynajmniej między sobą ze można opanować warsztat na poziomie wybitnym, można pisać wiersze poprawne lub nawet doskonałe, a mimo to nie zawrzeć w nich prawie nic własnego. Współczesna poezja polska, choć wybitna w skali Europy, wywołuje niebezpieczny efekt przy całej polifonii głosów wielki chór poetycki młodszych i starszych zlewa się w monodię, pieśń liryczną anonimową w swej istocie, pisaną przez jakiegoś tysiącrękiego autora, o którym wiemy dużo, a jednocześnie — bardzo mało, bo tyle powtarza się motywów, ujęć, sekwencji lirycznych. Tyle zużytych metafor, tyle znanych już skądś porównań. I zamiast sztuki oryginalnej, własnej, nacechowanej „ja" autorskim, otrzymujemy produkt masowej, niemal seryjnej wytwórczości. Cóż z tego, że opakowanie poprawne, wykończone, na swój sposób piękne. Jak słusznie pisze Marian Stala, wcześniej czy później przychodzi klęska autora, poety nawet świetnie się zapowiadającego. Również klęska autora wybitnego. Można przeprowadzić test, cytować znawcom wyrwane fragmenty poetyckie — znów się odwołuję do żartu Tadeusza Nyczka w znakomitej prelekcji na KUL—u — a części takiej składanki kontrolnej pozostaną nierozpoznane przez specjalistów, mgliste, nieostro wyodrębnione. Broni się zaledwie kilku i zdecydowanie wyodrębnia: Białoszewski, Różewicz, Miłosz, Herbert, Szymborska, Tadeusz Nowak. I oczywiście wiersze znane z dziesiątków antologii, wyłowione z morza liryki dzięki dodatkowym opracowaniom, wstępnej selekcji profesjonalnej. Twardowski stanowi w tej konstelacji zjawisko stosunkowo łatwo rozpoznawalne, z uwagi na oryginalną tematykę, poczucie humoru, ludyczne nierzadko traktowanie motywów religijnych. Łatwo zauważyć, że w pierwszej fazie twórczości, to znaczy do roku 1970, kiedy to ukazały się Znaki ufności, przynoszące poecie spory rozgłos, Twardowski pisał znacznie więcej liryków w pierwszej osobie. Z zasady nie unikał nazywania swych uczuć, przed czym przestrzegał Tadeusz Peiper i Julian Przyboś, i jeszcze dla jasności przedstawiał dodatkowo sytuacje, zdarzenia, momenty rozpoznania prawdy — ale wszystko z punktu widzenia „ja” czującego, może i anachronicznego, które tkwi mocno zanurzone w świecie polskim, w życiu rodzinnym i parafialnym, nie bez wzruszenia obserwuje prowincję, gdzie katolicyzm jest mocno zakorzeniony od wieków i odporny na niszczące działanie czasu (znzkomite Pożegnanie wiejskiej parafii). Wiersze tak pisane układają się w rodzaj frapującej autobiografii poetyckiej, o dużym, zwłaszcza w latach 50., walorze epickim. Dzięki pamiętnym tekstom Świty, Na słomce, O lasce Bożej w brzydkim kościele, Dom rekolekcyjny, O wędrówkach po wieżach kościelnych — by wymienić tylko nieliczne spośród kilkunastu — czytelnik mógł był śledzić przeżycia podmiotu, czynności kapłańskie w ciągu dnia i roku kościelnego. Bardziej obeznani z katolicyzmem nowoczesnym rozpoznawali w Domu rekolekcyjnym realia znane z podwarszawskich Lasek, miejsca ważnego w duchowej autobiografii poety (by przypomnieć pominięty w tym wyborze wiersz Niewidoma dziewczynka). Do wyjątków zaliczyć można teksty w pierwszej osobie, gdzie mówi kto inny, nie sam poeta, jak w znanym liryku Uciekam: „Uciekam od obrazkowych ikon / mówiła Matka Boska / od papierowej o mnie abstrakcji / od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów / od kanonizowanej kosmetyki” (Znaki ufności). Granicznym przypadkiem wydaje się podmiot w Skrupułach pustelnika. Niewątpliwie jest to ktoś inny nietożsamy z poetą egocentryczny myślący o sobie nieprzyzwyczajony aby dobra osobiste pomnażać, to znaczy dzielić pomiędzy bliskich ( stale prosiłem o jeden tylko bilet dla siebie założyłem w sercu tajną radiostację i nadawałem tylko swój program…) Jednocześnie można znaleźć tu chyba ślady pokus nieobcych każdemu również księdzu czy pisarzowi aby stać się pustelnikiem nie z miłości do Boga lecz z potrzeby zachowania swych osobistych dóbr wewnętrznych pod wpływem przemożnej mizantropii (stany takie przeżywają ludzie udzielający się publicznie). Monolog omawiany kryje więc w sobie ostrze (auto)ironiczne co u Twardowskiego nierzadkie. Chodzi głównie o to, by „piętno osobowe”, jak mawiała Stefania Skwarczyńska, objawiało się wyraźnie wówczas, gdy dotyczyć ma samego poety. Przy rozważaniu ogólnego znaczenia pierwszoosobowych wypowiedzi poetyckich Twardowskiego widać, że z upływem czasu wizerunek mówiącego coraz bardziej się uplastycznia, coraz bardziej też pogłębia się w kilku przynajmniej kierunkach: czytelnik obserwuje podmiot w roli kapłana, w roli nauczyciela, w roli przewodnika duchowego (nawet „mędrca”, traktującego siebie bez namaszczenia, skłonnego do żartów, wręcz błazenady). Osobne pole doświadczeń lirycznych to spotkania poety z królestwem przyrody, poświadczone setkami oryginalnych motywów, albo ornitologicznych, albo botanicznych. Jednakże najważniejsze — w tej postaci i natężeniu estetycznym nie spotykane w dziejach poezji polskiej — wydają się chwile obcowania z Bogiem, rozmyślania o Jego wysłannikach (aniołach), o zmarłych, „stale obecnych”, żyjących w pełni (czyli w Bogu, zdanie z Wiersza staroświeckiego „umarli są przy mnie żywi”), także o najświętszej Maryi Pannie, której Twardowski poświęcił tyle wierszy, że można z nich było złożyć osobny tom maryjny (Tak ludzka, wybór i opracowanie Aleksandra Iwanowska, posłowie Jadwiga Kotarska, Księgarnia św. Wojciecha 1990; Rozmowa z Matką Bożą, wybór wierszy i posłowie Waldemar Smaszcz, Wyd. Łuk, Białystok 2000). Lecz tonacja rozmów z Matką Chrystusa niekiedy zaskakuje — by przypomnieć okalające wersy Prośby: „Matko łaskawa / zmiłuj się nade mną (…)— Szturchnij czasem / po ciemku”. Takiej apostrofy nie zna, jak się zdaje, dwutysiącletnia historia modlitwy chrześcijańskiej. Podstawą wyodrębnienia wierszy do przedstawionego tutaj tomu stały się teksty liryczne, gdzie „ja” poetyckie przejawia się — najczęściej — w sposób wyrazisty, jak nawet działacz— narrator wiersza (jak np. w Szukałem, Nie mogę trafić, Teorie, Powązki). Również liryki modlitewne, w których dziękczynienia lub prośby wypowiadane są jakby „wprost” od poety, przy czym trudno niekiedy orzekać, kto właściwie mówi (modlitwy takie zyskują zatem walor uniwersalny; spotyka się wiernych, mówiących wiersze Twardowskiego jako „własne” słowa przed Bogiem). Czasem na ślad „ja” naprowadzał zaledwie zaimek osobowy, dzierżawczy (Zbliżenie, Westchnienie z roku 1986, Skępe). Wiadomo, że każde „ja” poetyckie kształtuje własną czasoprzestrzeń, „zakrzywia” pole emocjonalne, skupia wewnątrz pewne energie. Proces taki wychwytują czytelnicy intuicyjnie, pragną bowiem obcować z żywą, przekonywającą „osobowością”. W tym miejscu natrafiamy wszakże na paradoks, ponieważ poeta dąży ku temu, by coraz częściej pojawiało się „ja” przezroczyste, od strony gramatycznej zanikające (zamiast zdania tylko równoważnik, zamiast formy osobowej redukcja do lakonicznych zaimków, do toku wyłącznie rzeczownikowego, jak w wierszu Do albumu z tomu Spóźnione kukanie, tu nie przedrukowanym). Stąd można całość tomu, pisanego w pierwszej osobie, określić rzeczownikiem abstrakcyjnym Przezroczystość. W polu skojarzeń metaforycznych pojawia się tu wiele przymiotów ważnych dla myślenia poety: czystość, klarowność, prostota, otwarcie na Chrystusa, skromność, nawet milczenie. Mieściłaby się tutaj i „struktura kryształu”, jak u Zanussiego, i hymn ku czci naszej siostry wody, jak u św. Franciszka w Pieśni słonecznej. Z wiersza Więcej (,,Coraz więcej Ciebie…”) „wymontować” można znakomity dystych trzynastozgłoskowy, przypominający inteligentne zdania–uwagi Mickiewicza: „a teraz moja prośba o Matko Najświętsza / być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca”. I jeszcze puenta tegoż utworu: „Amen lub inaczej niech nie będzie mnie”. Albo tekst z 1986 roku, Stale, z pogodną klauzulą: „nic ze mnie nie zostanie bo i to za dużo”. Wreszcie Korepetycje ze Spóźnionego kukania: Koniku polny od nieważnych wierszy naucz mnie od małego być mniejszym U Twardowskiego podmiot przenika dość łatwo w czas dzieciństwa, młodości, ostatnio nawet — pod piórem poety sędziwego — powracają przeżycia najwcześniejsze, przez nikogo już nie poświadczane (Bez dziadka w niebie), bo człowiek stary jest wielokrotnie samotny, uboższy o całe odeszłe pokolenia przyjaciół, kolegów, zwierząt i roślin, utraconych domów, książek. Przypominają się późne, przejmujące wiersze Jarosława Iwaszkiewicza o starości, o niedopasowaniu do rytmów współczesnych. W naszym stuleciu, tak okrutnym dla całych narodów, w poezji polskiej pojawiło się zjawisko biograficzne dawniej rzadkie, a przecież niezmiernie sympatyczne: długowieczni poeci. Nie tylko Staffa można nazwać świadkiem trzech pokoleń (żył lat 79), ale także Iwaszkiewicza (86), Brandstaettera (81), Iłłakowiczówną (91). Swoje wielkie lata przeżywa Czesław Miłosz (ur. w 1911), niezmordowany na emeryturze, bystry jak młodzieniec, pracowity niczym mąż w sile wieku, pomnażający stale swój imponujący dorobek. Twardowski również pozostaje w tej grupie twórców czynnych i wytrwałych, obejmując swym długim życiem niemal całe stulecie, pamięcią zaś „poszerzoną” o lektury pamiętników — także miniony wiek XIX. Zapisuje przy okazji spostrzeżenia o ciele własnym, starzejącym się, słabnącym (Batem się). W centrum pozostaje — co charakterystyczne dla naszego wieku — serce: „niemożliwe i konieczne”, „dla rządu niepewne”, „dla teologów nieprzepisowe”, przede wszystkim nadające się „do naprawy” (Do pani Doktór). Temat, dawniej jeszcze w latach 70., jakby przez Twardowskiego omijany, powraca w wierszach ostatnich, na przykład w Spóźnionym kukaniu: „spokój po sercu / które bić przestało” (Spokój niepokój). W wyznaniu Po zawale, przypominającym znakomite wiersze Marka Skwarnickiego z Intensywnej terapii. W żartobliwym po trosze podziękowaniu Za wszystko: Za wszystko dziękuję za spokój i trwogę za to, że nie rozumiem i odejść nie mogę (…) Albo w zaskakującej, quasi–litanijnej apostrofie (Reanimacja), z dwuznacznie obranym adresatem, św. Bartłomiejem Apostołem, bo może chodzić w wierszu tylko o wskazanie daty (zapewne 24 sierpnia) lub o pośrednie nawiązanie do uczucia dotkliwego bólu, może z powodu jakichś zabiegów szpitalnych; jak przy tym dobrze „siedzi” w wierszu zwyczajny, potoczny czasownik „zdychać” (takie użycie autoironiczne znamienne było dla ks. Bronisława Bozowskiego, z którym Twardowski sąsiadował przez ćwierć wieku): Święty Bartłomieju od modlitwy odchodzę brak mi tchu zdycham naucz mnie modlić się tak jak się oddycha Stąd „ja” liryczne ma swój, by tak rzec, czas zaprzeszły dokonany, czasy teraźniejsze (w kilku wszakże przedziałach życia, od wieku średniego po starość), czas przyszły, zwyczajny, ale też — eschatologiczny (kiedy już w modlitwie dusza „wychyla się” w wieczność, przeczuwając, czym by mogła być zapowiadana przez Chrystusa „pełnia czasów”). * Przygotowując niniejszy wybór korzystaliśmy z kanonicznej edycji ks. Jana Twardowskiego Miłość miłości szuka, zebrała, opracowała i kalendarium opatrzyła Aleksandra Iwanowska, t. 1 mieści wiersze z lat 1937–1984; t. 2 z lat 1985–1998, PIW — Księgarnia Św. Wojciecha, Warszawa–Poznań 1999. To znakomite przedsięwzięcie edytorskie zbiera niemal wszystkie wiersze, w redakcji ostatecznie autoryzowanej przez poetę. Ponadto Aleksandra Iwanowska odtworzyła w tej pracy — w miarę możliwości — chronologię pisania i publikowania. Wybór niniejszy prezentujemy zatem wedle porządku chronologicznego. Książka obejmuje nieco ponad 240 wierszy, składających się na pamiętny wizerunek „ja” poetyckiego. W ten sposób minione XX stulecie zapisuje się oryginalnym dokonaniem artystycznym, jakiego nie było dotąd w dziejach literatury polskiej. Oprócz spisu treści dołączamy indeks tytułów, ułatwiający wyszukanie wierszy. Andrzej Sulikowski Szczecin–Krzekowo, styczeń 2001 * * * (Aniele Boży Stróżu mój) Antologia Bałem się Bez dziadka w niebie Bezdomna Beze mnie Boję się Twojej miłości Bolesna Boże Byłaś Chciałbym Ciało pedagogiczne Cierpliwość Co zginęło Co zostało we mnie Czemu Dlatego Długo Do chorego w szpitalu Do księdza Baki Do Matki Bożej Do moich uczniów Do ojca Pawła Dembińskiego Do pani Doktor Do Patrona Dobrej Stawy Do samego siebie Do świętego Antoniego Dom rekolekcyjny Dwa osiołki Dziadek Dzieciństwo Dzieciństwo wiary Dziękuję (Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu) Dziękuję (Dziękuję Ci ze miałeś ręce nogi ciało) * * * (Dziękuję Ci po prostu za to ze jesteś) Głodny Jeremiada (z cyklu Nad starą Biblią) Jest (Jest miłość zawsze dla dwojga) Jest (Mówiąc że modlimy się do głuchych obrazów) Jest czas Jesteś Jeszcze nie umiesz * * * (Już myślałem, że Ciebie wielkiego zobaczę) Kawałek Kłopot Kminek Kochanowskiego przekład psalmów Koło Koło domu Komańcza Korepetycje Królewno Krzyż Ku pamięci Ku wodzie Kubek List (Jeśli świętą zostaniesz wszystko będzie święte w twoim życiu) List (Właśnie dostałem list) List do Matki Boskiej Litość Łza nie byle co Malarz po śmierci Malowani święci Matka Boska Złotozielona Milcz Młyn Modlitwa (Każda myśl jasna która sfruwa z góry) Modlitwa (Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu) Modlitwa do świętego Jana od Krzyża Modlitwa o bezsenność Modlitwa spowiednika Mój Boże Mówią Mrówko ważko biedronko Na dobranoc Na obrazku miłosierdzia Bożego Na ręce Na słomce Nad pustą gazetą Nagle Najbliżsi * * * (Nic mnie nie załamało) Nie Nie Anioł Stróż Nie łabędzi śpiew Nie mogę trafić * * * (Nie mówią o tobie) Nie powiem Nie smutek Nie tak nie tak Nie umiem Nie wiadomo komu Niekoniecznie na pewno O jednym z pacierzy O kazaniach O kościele O lasach O ludzkim sercu pod wielkim baldachimem O łasce Boże) w brzydkim kościele O miłości bez serca * * * (O mój Jezu budzą mnie nad ranem) O nawróceniu O Nieuchronny! O powrocie po studiach do domu rodzinnego O spacerze po Cmentarzu Wojskowym O szukaniu Maki Bożej O świętej Marii Magdalenie O wędrówkach po wieżach kościelnych O wróblu O wspomnieniach szkolnego mundurka Obrazek Oda do rozpaczy Ogień Optymizm Owce między wilki Pamiątka z tej ziemi Pewność niepewności Piosenka Piszę Po zawale Pocałunek Judasza Podziękowanie Posłowie Postanowienie Potem Powązki Powrót (Odejść od świata — zanurzyć się w Bogu) Powrót (Podaj mi rękę z gwoździami pośrodku) Poznaję Pożegnanie szkoły Pożegnanie wiejskiej parafii Preludium deszczowe Prostuje Proszę ciebie o ufność Proszę o wiarę Prośba (Dziobie z liściem szczawiu) Prośba (Martwię się o przeszłość dreptałem jak kaczor) Prośba (Matko łaskawa) Prośba (Modlę się o miłość) Prośba (Sam nic nie czyniłem dobrego) Prośba o dary Prośba o utratę pamięci Prymicja Przepiórka Przeszłość Przetrzyma Przez piekło Przezroczystość Przy Stole Pańskim Przychodzę Pytałem Pytam Rachunek sumienia Rana Ratunek Ratunku Razem z Tobą Reanimacja Rekolekcje Ręce Rozmowa z Karmelem Różaniec Rożne samotności Rymowanka Samotność * * * (Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy) Skarżą się Skępe Skrupuły pustelnika Słowa * * *(Spać się kładę a tu mi się śni) Spowiedź Sprawiedliwość Stale Straciłem wiarę Suplikacje Szkoła Szukałem Szukam Ścieżka Święta Anna uczy Matkę Bożą Święty Florian * * * (Święty Franciszku z Asyżu) Świty Taca Takie proste Tam gdzie procesja Telefon Teorie Teraz * * * (Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo) Ubogi Uciekam Uświęcenie W jarzębinach W niebie W okularach W szpitalu W świecie * * * (We mszy świętej przed ołtarzem przyklęknąć) Westchnienie (Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty") Westchnienie (Na uczelniach teologicznych operowany) Wiara Wielkanocny pacierz Wielkie i małe Wiem Wiem że nie wiem Wiersz banalny Wiersz do Najświętszej Panny Wiersz staroświecki * * * (Wiersze często przez krytyków wielkich przemilczane) Wierzę (Wierzę w Boga) Wierzę (Wierzę w radość ni z tego ni z owego) Więcej * * * (Własnego kapłaństwa się boję) Wniebowzięcie Wołanie * * * (Wszyscy łakną rozmnożenia chleba) Wszystkiego Wybaczyć Wyjaśnienie Wyznanie (Nie straszył mnie nietoperz) Wyznanie (Zamykałem wiedzę w szufladkach) Z Dzieciątkiem Jezus Z kozą Za palec Za wszystko Zakochani Zapomni Zaufałem drodze Zbliżenie Zdejmowanie z krzyża Zdumienia pełna * * (Z wodą święconą na czubkach palców ) * * (Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie) Życie