127. Campbell Laurie - Ostatnia szansa

Szczegóły
Tytuł 127. Campbell Laurie - Ostatnia szansa
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

127. Campbell Laurie - Ostatnia szansa PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 127. Campbell Laurie - Ostatnia szansa PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

127. Campbell Laurie - Ostatnia szansa - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Laurie Campbell Ostatnia szansa 0 Strona 2 Rozdział 1 Gdyby tylko mogła mieć pewność, że Rafe ją kocha, wiecznie niezakręcane tubki pasty do zębów nie miałyby większego znaczenia. Ani jego późne powroty do domu. Ani odkładanie w nieskończoność decyzji o dziecku... Nie, dziecko to jednak co innego. Ta akurat kwestia miała dla Beth kolosalne znaczenie. - Chcę mieć dziecko - zwróciła się do siostry. - Wszystko się do tego sprowadza. S - Zapisz to - powiedziała Anne. Chwyciła leżącą na stoliku ulotkę, odwróciła czystą stroną do góry i podsunęła ją Beth. - Jeżeli R chcesz dogadać się z Rafeem, musisz dokładnie wiedzieć, o co masz do niego pretensje. On mnie nie kocha, pomyślała Beth, ale nie była w stanie powiedzieć tego głośno. - On nie chce się zgodzić na dziecko - wyjawiła zamiast tego, co oznaczało mniej więcej to samo. - Wprawdzie umówiliśmy się, że poczekamy, aż ten jego ośrodek pomocy prawnej dostatecznie się rozkręci, ale ciągnie się to znacznie dłużej, niż oczekiwałam. - Zapisz to - powtórzyła Anne i wręczyła siostrze ołówek. - Kiedy ostatnio o tym rozmawialiście? - dodała, gdy Beth posłusznie nagryzmoliła na kartce: „nie chce dziecka". - W piątek. W przeddzień mojego wyjazdu. 1 Strona 3 W piątek wieczorem, przed wyjazdem na coroczne wspólne wakacje z siostrą bliźniaczką, Beth zarzuciła mężowi, że bardziej zależy mu na obcych, wałęsających się po Tucson dzieciach, niż na tym, by mieć własne. Nawet nie próbował zaprzeczać. - No i co? - zapytała Anne. - No i nic - odburknęła Beth, obgryzając ze złością koniuszek ołówka. - Miałam nadzieję, że się wścieknie albo zmartwi lub mi powie, że się mylę. Gdyby wpadł w złość i zaczął przeklinać, co mu się czasami zdarza, kiedy rozmawia przez telefon z podopiecznymi ośrodka, świadczyłoby to o jego emocjonalnym zaangażowaniu. A on powiedział tylko zupełnie spokojnie, że są z ośrodkiem dopiero w S połowie drogi, a my mamy jeszcze mnóstwo czasu na dziecko. - Prawdę mówiąc, dwadzieścia sześć lat to jeszcze nie jest z R górki - zauważyła jej siostra. - A Rafe? Ile ma lat? Dwadzieścia osiem? Ale oczywiście to problem numer jeden. Co jeszcze? - Czy to nie wystarczy? - zapytała Beth w momencie, gdy pojawił się kelner z zamówionym śniadaniem. Szkoda, że nie można go było odesłać i dokończyć rozmowy bez przerywników w postaci omletu z pieczarkami i chrupiących grzanek. Chociaż to właśnie możliwość spożywania posiłków w wagonie restauracyjnym stanowiła atrakcję, dla której zdecydowała się wracać pociągiem z Los Angeles do Tucson. Do męża, który jej nie chciał. A przynajmniej nie tak, jak by sobie tego życzyła. - Wciąż nie mogę uwierzyć w to, że zostawiłaś w domu obrączkę - stwierdziła Anne, patrząc na pozbawioną ozdób dłoń 2 Strona 4 siostry. - Możesz mi wierzyć albo nie, ale o pewnych sprawach dobrze jest porozmawiać z kimś życzliwym. Może i tak, ale Anne nie rozwiąże za nią jej problemów. Poza tym Beth wyjeżdżała z nadzieją, że tydzień z dala od Rafe'a pomoże jej odzyskać spokój ducha. - Próbowałam udawać, że nigdy nie byliśmy małżeństwem - wyznała. - Byłam ciekawa, jakie to uczucie. - No i co? Było ci smutno, prawda? Prawda. Na tym właśnie polegał problem. Zostawienie obrączki w szkatułce z biżuterią okazało się gestem dziecinnym i głupim. Poza tym ani na moment nie udało jej się pozbyć uczucia, że jej palec jest S niekompletny. - Szczera rozmowa pomogłaby ci spojrzeć na pewne sprawy R inaczej - ciągnęła Anne. - Sama zmiana wyglądu niewiele tu pomoże. Nie chcę przez to powiedzieć, że źle się prezentujesz. Przeciwnie, jesteś prześliczna. - Mówisz tak tylko dlatego, że wyglądam w tej chwili zupełnie jak ty. Anne z uśmiechem pokiwała głową. Rzeczywiście, od lat nie były do siebie tak bardzo podobne jak teraz, gdy Beth obcięła włosy i zmieniła fryzurę. - Jasnym blondynkom jest bardziej do twarzy w krótkiej fryzurze, to wszystko - stwierdziła. - Tak czy inaczej, uważam, że powinnaś jak najszybciej porozmawiać z Rafe'em. Oczywiście, jeśli nadal chcesz być jego żoną. 3 Strona 5 - Chcę. Właśnie dlatego to takie skomplikowane. - Beth westchnęła. Tydzień wakacji nie zdołał ugasić jej płomiennych uczuć do męża. - Co ze mnie za kobieta? Pragnę mężczyzny, który mnie nie potrzebuje. Anne zawahała się, a potem oderwała wzrok od filiżanki z kawą i zakłopotana spojrzała siostrze w oczy. - Bethie, pozwól sobie przypomnieć, że „potrzebuje" a „kocha" to nie to samo. Typowe stwierdzenie kobiety zajętej robieniem zawodowej kariery, która nie ma pojęcia o miłości. - Przecież o to właśnie chodzi w małżeństwie - sprzeciwiła się - S żeby ludzie byli sobie nawzajem potrzebni. Anne milczała na tyle długo, by dać siostrze do zrozumienia, że R nie widzi zadowalającego wyjścia z tej sytuacji, a potem energicznie postukała w stolik. - Musisz sporządzić listę „za i przeciw" - orzekła. -Wypisz wszystkie powody, dla których warto ratować wasze małżeństwo, a także te, dla których warto by się rozwieść. Pisz... - Ale... - Co będzie, jeśli przeważą argumenty na korzyść rozwodu? I jak to się stało, -że tak szybko zamieniły się rolami? Przecież na ogół to ona troszczyła się o Anne. - Ja nie chcę się z nim rozstawać. - Zapisz to w rubryce „za" - poleciła Anne, po czym upiła łyk kawy. - Co jeszcze w nim lubisz? Nie chodzi o lubienie. Raczej o kochanie. Kocha Rafe'a, lecz boi się, że on jej nigdy nie pokocha. 4 Strona 6 - Szybciej - popędzała ją siostra. - Czy on jest inteligentny, przystojny, bogaty, czarujący, dobry w łóżku? - Anne! Jak tak można? Siedzą w samym środku przepełnionego wagonu restauracyjnego, a siostra pyta, i to na cały głos, jaki Rafe jest w łóżku! - Punktualny, uprzejmy, wysportowany? - ciągnęła Anne. - Tak, tak, dokładnie - przerwała jej szybko Beth, starając się odpędzić wspomnienie atletycznego ciała Rafe'a, przyciśniętego do jej ciała. Dobrze chociaż, że ilekroć się kochali, Rafe Montoya potrafił tak cudownie okazywać uczucia. - Ma wszystkie wymienione przez S ciebie zalety oprócz bogactwa. Nadal spłaca kredyt studencki, a ten jego ośrodek nigdy nie przyniesie mu większych pieniędzy. R - Zapisz to w rubryce „przeciw" obok przedłużającego się okresu czekania na dziecko i wiecznie niezakręconej tubki z pastą do zębów. Swoją drogą, to dobrze, że jest punktualny, skoro ma po nas wyjechać na dworzec. Tydzień temu Beth umówiła się z Rafe'em, że odbierze ją i siostrę z pociągu o wpół do dziesiątej rano, tak by zdążyli pokazać Anne ich nowy dom, zanim odwiozą ją na lotnisko. Mogła być pewna, że tego dnia już o świcie zadzwonił na dworzec, żeby potwierdzić godzinę przyjazdu. Choć mąż nie miał dla niej serca, nie uchylał się od obowiązków. - Pewnie przyjedzie prosto z pracy - powiedziała, rysując krzywą kreskę pośrodku kartki. 5 Strona 7 - To on tak wcześnie zaczyna pracę? - zdumiała się Anne. Nie wiedziała, że dla jej szwagra żadna godzina nie była zbyt wczesna. Dzień pracy Rafe'a mógł się zaczynać i o trzeciej nad ranem. Albo trwać nieprzerwanie przez dwadzieścia dwie godziny. Zwłaszcza gdy młodociany przestępca potrzebował kogoś, kto by go reprezentował w sądzie, odwiózł do domu z komisariatu albo przygarnął pod swój dach. - Pewnie spędził tę noc w ośrodku - wyjaśniła Beth. - Nie miał po co wracać do domu, skoro byłam na wakacjach. Ledwie usłyszała słowa „nie miał po co wracać do domu", już ich pożałowała, gdyż zabrzmiały jak podzwonne dla ich małżeństwa. S A ona jeszcze nie potrafiła się z tym pogodzić. - Niektórzy ludzie są zdania, że warto wrócić na noc do domu R choćby tylko po to, żeby się przespać we własnym łóżku - stwierdziła sucho Anne. Owszem, ludzie, którzy od urodzenia przywykli sypiać w wygodnym łóżku... - Rzeczywiście - Beth przyznała rację siostrze. - Ludzie tacy jak ty i ja. Wiesz, jaki jest Rafe... Anne wymownie pokiwała głową, jakby raz jeszcze chciała potwierdzić swoją opinię o mężu siostry bliźniaczki. Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy w życiu, na przyjęciu zaręczynowym, odciągnęła Beth na bok i powiedziała jej, że Rafe jest „niesamowicie przystojny, o ile ktoś lubi ten posępny typ urody nawróconego łajdaka. Bethie, czy ty naprawdę chcesz spędzić resztę życia z tym aniołem stróżem ulicznej dzieciarni?" 6 Strona 8 Pytanie to nie dawało Beth spokoju przez ostatnie sześć miesięcy. - Wiem, jaki jest Rafe. - Anne popatrzyła na elektroniczny zegar nad bufetem. - Jeżeli powie, że będzie punktualny, to będzie punktualny co do minuty. - Bądź spokojna, zdążysz na samolot - obiecała jej Beth, a przy okazji zauważyła, że siostra już zaczęła się przestawiać z trybu wakacyjnego na roboczy, bo raz po raz spoglądała na ścienny zegar. Wyjeżdżając na wakacje, Anne postąpiła podobnie jak Beth. Tyle tylko, że zamiast obrączki zostawiła w domu zegarek, by przez cały tydzień nie myśleć o pracy. Później jednak doszła do wniosku, że S to był dość głupi pomysł. - Mam nadzieję. - Anne posłała siostrze przepraszający uśmiech. R - Muszę być dziś wieczorem w Chicago. Jeżeli chcesz zostać sam na sam z Rafe'em, nie powinniście pokazywać mi domu. Obejrzę go następnym razem. - Nie, koniecznie musisz go zobaczyć! Jestem pewna, że ci się spodoba. Zwłaszcza pokój gościnny, który urządziłam jak małe biuro. Gdy znów przyjedziesz, poczujesz się jak u siebie w firmie. - Widzę, że chcesz dogodzić swojej siostrze pracoholiczce. - Anne się roześmiała. - Musisz przyznać, że przez ten tydzień robiłam, co mogłam, żeby jak najlepiej wypocząć. Dzięki temu dzwoniła do firmy tylko dwa razy dziennie, a nie dwadzieścia dwa. Można to było uznać za wielkie osiągnięcie. - To prawda - powiedziała Beth. - Udało nam się nawet znaleźć czas na zakupy. 7 Strona 9 Po wizycie w najlepszym salonie piękności w San Diego za namową Anne obie sprawiły sobie nowe kreacje, jeszcze bardziej podkreślające ich wzajemne podobieństwo. - Musisz przyznać, że miałyśmy niezłą zabawę, kiedy ludzie mylili nas z sobą. Jestem pewna, że kelner też miał ochotę zapytać, jak to jest mieć sobowtóra - dorzuciła Anne, która uwielbiała prowokować takie pytania, a jeszcze bardziej na nie odpowiadać. - Możesz mu opowiedzieć, kiedy wróci z kawą - odparła Beth, wpatrzona teraz w listę „za" i „przeciw". - Szkoda, że nie mogłyśmy zafundować sobie jeszcze kilku dni wakacji. Czasami wzrok bywa bardziej wymowny niż słowa. Spojrzenie, S jakim Anne obrzuciła siostrę, wyraźnie sugerowało, że jej zdaniem nawet kilka dodatkowych miesięcy nie poprawiłoby sytuacji R małżeństwa Montoyów. Anne była jednak zbyt taktowna, by powiedzieć to wprost. - Posłuchaj, Beth - oznajmiła jedynie - zawsze możesz mnie odwiedzić. Byłoby cudownie, gdybyś zechciała zająć się paroma sprawami. - W twoim biurze? - zdumiała się Beth. Nie była to jej do mena, chociaż obie były współwłaścicielkami firmy produkującej lalki dla dzieci z zespołem Downa. - Nie wiedziała bym nawet, od czego zacząć. - Mogłabyś się nauczyć. Oczywiście gdybyś doszła do wniosku, że pragniesz zmian w życiu. Niestety, Beth nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, by mogła się zamienić rolami ze swoją starszą o pięć minut siostrą. I to niezależnie 8 Strona 10 od tego, jak ułożą się jej stosunki z mężem. Anne wydawała się stworzona do prowadzenia firmy podczas gdy ona wolała zajmować się projektowaniem lalek w domowym zaciszu. - Owszem, pragnę zmian, ale nie aż tak wielkich - odparła. - Tak czy inaczej, dziękuję, Anne. - Cóż, trudno. Wobec tego zastanów się nad swoją list Masz tylko trzy godziny, żeby ją dokończyć. Trzy godziny, żeby zdecydować, czy chce uratować swoje małżeństwo? - Nie umiem w takim tempie podejmować ważnych decyzji - zaprotestowała. S - Nie musisz podejmować decyzji - zaoponowała Anne. Uniosła filiżankę i przywołała kelnera. - Masz tylko wyliczyć wszystkie „za" i R „przeciw". - Dobrze - zgodziła się Beth, i gdy kelner wdał się w dłuższą rozmowę z jej siostrą, bo mężczyźni zawsze lubili gawędzić z Anne, znów wzięła się za listę. Niestety, na kartce było za mało miejsca, by opisać wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionych dwóch lat. O powiększeniu rodziny zaczęła myśleć poważnie, odkąd Anne ukończyła prestiżowe studia i wzięła w swoje ręce zarządzanie firmą. Jednak Rafe'owi nie spieszyło się do powiększenia rodziny ani w ubiegłym roku, ani pół roku temu. Ani teraz. Jego pasją był stworzony przez niego ośrodek. Całą swoją niespożytą energię, czas i siły poświęcił dzieciom ulicy. Chciał uchronić je przed losem, jaki mógł stać się również jego udziałem, gdyby nie silny charakter. To właśnie 9 Strona 11 ta otaczająca go aura rycerza w lśniącej zbroi urzekła ją, kiedy się poznali. Dopiero później dotarło do niej, że znacznie łatwiej zakochać się w rycerzu w lśniącej zbroi, niż z nim później żyć. - Wiesz co - odezwała się Anne po odejściu kelnera - myślę, że przyda ci się krótka przerwa. Przejdźmy się do wagonu obserwacyjnego. Poprzedniego wieczoru nie zwiedzały pociągu, tylko zaraz po wyjeździe z Los Angeles rozlokowały się w swoim przedziale sypialnym. Teraz jednak, na odmianę, ciekawie byłoby obejrzeć mijane okolice z górnej platformy. - Dobrze - zgodziła się Beth. Złożyła listę na pół i kiedy wróciły S na moment do swojego przedziału, schowała ją do bocznej kieszeni walizki w nadziei, że w ten sposób szybciej zapomni o całej sprawie. R W każdym razie na te ostatnie chwile ich wspólnej podróży, by się nacieszyć swoim towarzystwem. - Gdzie się spotkamy w przyszłym roku? - zwróciła się do Anne, gdy zajęły ostatnie wolne fotele w wagonie o panoramicznych oknach, z których roztaczał się widok na spaloną słońcem pustynię. - Teraz twoja kolej, by wybrać. - W Nowym Jorku - z miejsca odparła Anne. - Nigdy tam nie byłaś, chociaż dawno powinnaś. Poza tym, jeśli nadal będę z Markiem, dostaniemy bilety na każdy pokaz na Broadwayu, jaki tylko nam się zamarzy. Marc był włoskim architektem. Anne poznała go kilka miesięcy wcześniej. Aktualnie był ostatnim na długiej liście jej wielbicieli, których czarowała, by ich później porzucić bez najmniejszych 10 Strona 12 skrupułów. Sugestia, że miałby być przy niej za rok, mogła jednak oznaczać, że tym razem to coś poważniejszego. - Myślisz, że on mógłby... - Beth zawahała się w poszukiwaniu właściwego słowa. - Czy to ktoś wyjątkowy? - Na pewno nie na całe życie - odparła Anne. Wzięła leżącą na stoliku gazetę i podała pasażerowi, który czekał, aż zwolni się jakieś miejsce. - Na kilka miesięcy tak. Można się z nim świetnie zabawić. Beth z żalem uznała, że chciałaby mieć tę pewność siebie, jaką los obdarzył jej siostrę bliźniaczkę. A mężczyzn traktować co najwyżej jako źródło świetnej rozrywki. Z takimi poglądami trudno jednak myśleć o założeniu rodziny. A człowiek bez rodziny naprawdę S nikogo nie obchodzi. - Wiesz, co nam dobrze zrobi? - odezwała się Anne. - Kawa z R odrobiną brandy. - Musiała zauważyć wyraz przygnębienia na twarzy siostry. - To nam umili końcówkę wakacji. Niestety, Beth podejrzewała, że kawa z odrobioną brandy nie wystarczy, by osłodzić jej powrót do domu. Jeśli jednak myśl o końcu podróży była również dla Anne źródłem stresu, to czemu nie miałyby się napić? W końcu to żaden wysiłek przejść się do wagonu restauracyjnego. - Ja przyniosę - zaproponowała, a widząc, że grupka pasażerów czeka tylko, by ktoś zwolnił fotel, dodała: - Popilnuj mi miejsca. Zaraz wracam. - Wobec tego pozwól mi przynajmniej zapłacić. - Anne wręczyła jej swoją elegancką torebkę w kształcie koperty, a pokaźną torebkę 11 Strona 13 Beth położyła na sąsiednim siedzeniu. - Będę tutaj, chyba że zwolnią się lepsze miejsca. Znów ta pewność siebie. To takie typowe dla Anne. Beth schodziła w zamyśleniu po wąskich stopniach, z czerwoną torebką w ręku. Niektórzy już się tacy rodzą. Nic dziwnego, że wszystko układa się po ich myśli. A to z kolei sprawia, że wydają się jeszcze bardziej atrakcyjni. Jej przypuszczenia potwierdziły się, ledwie przekroczyła próg wagonu restauracyjnego. Siedzący przy jednym ze stolików mężczyzna z teczką pomachał jej i obdarzył ją promiennym uśmiechem. S - Anne Farrell! Co za spotkanie! Pamiętasz mnie? Jestem Jake Roth, z Bostonu. Co u ciebie słychać? R Z siostrą mylono ją od zawsze i niezmiennie zbijało ją to z tropu. Zwłaszcza gdy ktoś w żaden sposób nie chciał uwierzyć, że ma do czynienia z nie tą bliźniaczką. Jake Roth już podnosił się od stolika z wyciągniętą ręką. Miał przy tym taką rozradowaną minę, że zrobiło jej się przykro. - Prawdę mówiąc - zaczęła, choć wolałaby oszczędzić mu niemiłego zawodu - Anne to... - Tak się cieszę, że cię widzę! - Mężczyzna nie dał jej skończyć, tylko mocno uścisnął jej dłoń. - Mindy ciągle o ciebie pyta. Ale się zdziwi, jak się dowie, że jechaliśmy tym samym pociągiem! Dokąd się wybierasz? - Uhm... do Tucson - mruknęła, starając się utrzymać równowagę, bo nagle wagonem zaczęło zarzucać. - Ale, panie Roth... 12 Strona 14 - Jake - poprawił i w tym samym momencie podłoga zatrzęsła jej się pod nogami. Poleciała w bok, Roth złapał ją, a potem sam się potknął, bo podłoga ruszyła w przeciwnym kierunku. Beth uczepiła się stolika, który na ułamek sekundy wydał jej się solidnym oparciem. Wtedy coś uderzyło mężczyznę u jej boku, odrzucając ich oboje do tyłu. Ktoś wrzasnął przeraźliwie, potem usłyszała rozdzierający zgrzyt metalu i ostrzegawczy krzyk Rotha: - Trzymaj się mocno, Anne! To katastrofa! Nie, to niemożliwe. Pewnie potrącili jakiś kamień albo... Desperackie próby pocieszenia samej siebie przerwał mrożący krew w żyłach krzyk. Beth zastygła z przerażenia, poczuła, że podłoga usuwa S jej się spod nóg, a gdy spojrzała w górę, ściana wagonu waliła się na Jake'a i na nią... R Czy Beth będzie się uśmiechać? Otwierając drzwi, na których widniał szyld ośrodka, Rafe pomyślał, że powinien trzymać kwiaty przed sobą, żeby je od razu zobaczyła. W drodze do pracy zatrzymał się przy kwiaciarni i kupił okazały bukiet z rodzaju tych, jakie wręcza się ważnym osobistościom. Beth pewnie zarumieniłaby się, słysząc to porównanie, ale on chciał jej w ten sposób okazać, ile dla niego znaczy. Po przykrej rozmowie przed jej wyjazdem, po tygodniu, podczas którego ani razu nie zadzwoniła z Kalifornii, poczuł, że musi udowodnić Beth, że nadal jest najważniejszą osobą w jego życiu. Właśnie dlatego zarezerwował stolik na powitalną kolację... 13 Strona 15 - Cześć! - W rzuconym jakby od niechcenia powitaniu Rafe z miejsca wychwycił nutę desperacji, która kazała chłopakowi koczować przed drzwiami jego ośrodka o tak wczesnej godzinie. - Cześć! - odpowiedział i pomyślał, że każda pora jest dobra, by pogadać z Oscarem Ortizem. Nagle zauważył, że chłopak ma broń. W ośrodku panowała zasada „Zero narkotyków, żadnej broni". Jak ją ominąć, nie płosząc przy tym chłopaka? - Właśnie miałem wyskoczyć na kawę - powiedział, ostentacyjnie tłumiąc ziewanie. - Przejdziesz się ze mną? Gdy w odpowiedzi Oscar wzruszył ramionami, Rafe zamknął drzwi na klucz i obaj ruszyli w stronę najbliższej kafejki. S - Czy nadal chcesz się spotkać z Cholem? - zapytał Oscar. Rafe zerknął na zegarek. Miał bardzo mało czasu, bo już niedługo powinien R wyjeżdżać na dworzec po Beth. Jednak trafiała się wyjątkowa okazja nawiązania kontaktów z szefem drugiego co do wielkości gangu na tym terenie. Oscar musiał zauważyć jego wahanie, bo od razu się wycofał. - Rozumiem, masz tyle innych spraw na głowie. - Tak. - Rafe doszedł do wniosku, że jeśli powie prawdę, może później dostanie jeszcze jedną szansę. - Muszę odebrać żonę. Przyjeżdża porannym pociągiem z Los Angeles. Chłopak spojrzał na niego z dziwną miną. - Ale chyba nie tym, który się wykoleił? Jakiś pociąg się wykoleił? Nie, to niemożliwe. Musiałby o tym słyszeć. 14 Strona 16 - Mówili przez radio - wyjaśnił Oscar, widząc jego zdumienie. - To większa katastrofa. Gdzieś na pustyni. Nie, to nie mógł być pociąg, którym jechała Beth. Przecież co najmniej pół tuzina innych kursowało codziennie między Tucson a Los Angeles. Albo i więcej... Mimo to strach chwycił go za gardło. Dopiero później przyszła uspokajająca myśl, że Beth jest bezpieczna, że nic jej się nie stało. Nie mógł stracić ukochanej kobiety, i to po raz drugi... - Nie, ona nie mogła jechać tym pociągiem - powiedział do Oscara, który wzruszył ramionami i spojrzał niechętnie na mijający ich policyjny wóz. - Nie Beth, dodał w duchu, nie moja żona. - Z nią S wszystko w porządku - dorzucił. Chłopak znów wzruszył ramionami. Rafe poczuł, że całe jego R ciało spręża się instynktownie, jak do ataku. - To jakaś pomyłka, i tyle - przekonywał sam siebie. - Pewnie radio podało nieprawdziwą informację. Jednak trzeba to wyjaśnić. Wystarczy jeden telefon. Po raz pierwszy w życiu pożałował, że nie posłuchał Beth, która prosiła go, by zabierał do pracy komórkę. Zwłaszcza w nocy. - W radio mówili... - zaczął Oscar, ale Rafe mu przerwał. - Muszę się dowiedzieć, co się stało. Po drugiej stronie ulicy jest automat telefoniczny. Jeżeli nadal działa, zaoszczędzi mu to dwóch minut potrzebnych na powrót do biura. - Zerwał się od stolika, popędził do telefonu i poczuł gwałtowny przypływ ulgi, gdy usłyszał w słuchawce sygnał. 15 Strona 17 Z Beth wszystko w porządku. Sięgnął do kieszeni po drobne. A niech to! Ma tylko dwa centy i kilka banknotów. Co znaczy, że będzie musiał wrócić do kafejki, rozmienić pieniądze, a potem... - Masz. - Oscar położył na półeczce przy aparacie garść monet, po czym cofnął się o krok. Wybierając ćwierćdolarówki, Rafe gorączkowo zastanawiał się, gdzie powinien zadzwonić. Do kogo? Może na dworzec? Tak, oni będą wiedzieli. Szybko wystukał z pamięci numer, pod który telefonował o świcie, żeby potwierdzić godzinę przyjazdu pociągu z Los Angeles. Ktoś musi wiedzieć, powtarzał sobie w myślach, słuchając S sygnału w słuchawce. Powiedzą mu, że wszystko w porządku, że nic się nie stało, że Beth jest cała i zdrowa. Musi tak być, bo przecież nie R może jej stracić. - Ten pociąg o dziewiątej trzydzieści z Los Angeles - zaczął bez wstępów, kiedy ktoś wreszcie odebrał. - Jedzie nim moja żona i... - Proszę pana - usłyszał - nastąpiło pewne... opóźnienie. Szczegółowe informacje dostanie pan na dworcu. Gdyby pan zechciał przyjechać... - Nie. Chcę tylko wiedzieć, czy nic jej się nie stało. Rozmówca zawahał się. - Proszę, niech pan przyjedzie i... Odwiesił ze złością słuchawkę i pomyślał, że coś tu się nie zgadza. Wszystko będzie dobrze, upewniał się w duchu. Beth na pewno nic się nie stało. To prawda, że mieli ostatnio pewne problemy, ale on potrafi temu zaradzić. Spróbuje wszystko naprawić, 16 Strona 18 wytłumaczyć Beth, że mają jeszcze mnóstwo czasu na dziecko. Poradzi sobie, tylko musi się dowiedzieć, co się wydarzyło.... i kto mógłby mu w tym pomóc... Morton! - przypomniał sobie nagle. Tak, Morton. Policjant, który pomógł mu parę miesięcy wcześniej, gdy trzeba było porozmawiać z zatrzymanymi członkami gangu. Morton mógłby się dowiedzieć. Tylko... a niech to... jego numer miał zapisany w swoim telefonie w biurze. Puścił się biegiem, gnany tą samą paniką, co przed laty, kiedy nie wiedział, kto go ściga w mroku nocy. Teraz był jednak dzień i nikt go nie gonił. Ulice świeciły pustkami, choć to akurat nie musiało nic S oznaczać. Gdy dotarł do drzwi ośrodka, drżącą ręką wygrzebał z kieszeni klucz i... A niech to wszyscy diabli! Na szczęście nikt na R niego nie czekał, bo nie byłby w stanie zająć- się nikim innym, póki nie będzie wiadomo co z Beth. Dopadł telefonu i wykręcił bezpośredni numer do Mor-tona. Boże, spraw żeby odebrał! Nie zabierze mu dużo czasu. Przedstawi się tylko i zapyta... - Nie mieliście informacji o katastrofie kolejowej? - Chodzi ci o ten pociąg, który się wykoleił? - Rzeczowy ton policjanta nasuwał podejrzenie, że wiadomość, którą usłyszał Oscar, mogła jednak być prawdziwa. To wciąż nie musiało znaczyć, że Beth stało się coś złego. Na pewno jest bezpieczna. - Ten dziewiąta trzydzieści z Los Angeles - wyrzucił z siebie jednym tchem. - Jedzie nim moja żona. 17 Strona 19 - O, cholera! - Czyżby w głosie Mortona zabrzmiała nuta niepokoju? Nie, to pewnie tylko złudzenie. Przecież wszystko jest w porządku. - Zaczekaj, zaraz sprawdzę. Nie rozłączaj się. Beth nic się nie stało. Rafe ściskał kurczowo słuchawkę i przemierzał tam i z powrotem przestrzeń pomiędzy drzwiami a biurkiem. Beth jest zdrowa i cała i już niedługo będzie w domu. Chociaż ludzie nie zawsze wracali do domu. Na przykład jego mama, Carlos, Nita, Gramp i Rose. Ale to co innego. Przecież nie jest zależny od Beth. Nie był i nigdy nie będzie. Dlatego nie musi się o nią bać. Wszystko jest w porządku, a policjant ma to tylko potwierdzić. Dlaczego to tak długo trwa? S Zresztą, nieważne. Morton zaraz wróci i powie, że opóźnienie pociągu Beth to drobnostka... O, już jest! R - Rafe? - Policjant powiedział to takim tonem, że Rafe instynktownie skulił się, jakby w oczekiwaniu na cios. Dopiero później przypomniał sobie, że przecież nic się nie stało. -Posłuchaj, przykro mi, ale.. - Morton urwał, a potem spytał: - Czy twoja żona jechała z... - Tak, z siostrą - zdołał wykrztusić. Może zaszło nieporozumienie? Może coś przydarzyło się jego szwagierce? Będzie to oczywiście cios dla Beth, ale najważniejsze, że ona sama żyje.. - Siostra ma na imię Anne. To jej bliźniaczka. - Cholera! - mruknął policjant. Zapadła cisza, podczas której Rafe gorączkowo usiłował wygrzebać z zakamarków pamięci modlitwę albo zaklęcie, ale w głowie miał kompletną pustkę. - Siostra 18 Strona 20 jest w tej chwili w drodze do szpitala. Beth... Stary, tak mi przykro... Nie udało się jej uratować... Nie! Nie! Rafe odłożył wolno słuchawkę. To niemożliwe! To się nie mogło wydarzyć. Nie, myślał gorączkowo, nie tym razem. „Nie udało się jej uratować" Boże, tylko nie Beth! Znów? Znów miałby zostać sam? Już ogarnęło go znajome uczucie - ten obezwładniający ciężar, ten napór łez... Nie! Żadnych łez. Trzeba coś zrobić, trzeba się ruszyć, trzeba gdzieś pojechać... Byle nie płakać. To bez sensu. Potykając się, wyszedł do poczekalni. Może ktoś tam jest? Ktoś, komu trzeba S pomóc. Będzie wtedy miał coś do roboty. Nie będzie mógł pozwolić sobie na łzy. Nie, nie ma nikogo. Ale to jeszcze nie znaczy, że musi R się zaraz rozklejać. To jakiś obłęd. Boże, co za straszny ból! Nie, to niemożliwe. Beth nie mogła tak po prostu odejść, zanim zdążył wszystko naprawić. Wyjechała taka rozgniewana, uważała, że umyślnie odkładał decyzję o dziecku, bo jej nie kochał. A on tak ją kochał! A może nie dość? Nie tak jak trzeba? Zacisnął palce na popękanym oparciu plastikowej kanapy, na której klienci czekali na dyżurnego prawnika. Nie może teraz zamknąć drzwi. Lada chwila ktoś może się zjawić. Tymczasem on... Już niczego nie zdoła naprawić. Nie zdoła? Musi! Na tym przecież polega jego praca. Nie może tak stać w poczekalni i bezradnie płakać. Jednak łzy płynęły niepowstrzymanym 19