12197

Szczegóły
Tytuł 12197
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12197 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12197 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12197 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

http://jv.gilead.org.il/zydorczak/pays-pl07.htm Jules Verne W KRAINIE BIA�YCH NIED�WIEDZI Powie�� fantastyczna w dw�ch cz�ciach (Rozdzia� VI-X) T�umaczy�a Karolina Bobrowska Ilustracje F�rat i Beaurepaire Nak�ad Ksi�garni �w. Wojciecha Pozna� 1925 (c) Andrzej Zydorczak CZʌ� DRUGA ROZDZIA� VI Dziesi�ciodniowa burza. Nast�pne cztery dni od 17 do 20 sierpnia pogoda by�a stale pi�kna, temperatura za� do�� wysoka. �adna chmurka nie zam�ci�a czysto�ci nieba. Powietrze dosi�g�o przejrzysto�ci niebywa�ej na tej szeroko�ci geograficznej. Nic wi�c dziwnego, �e nowa troska zaleg�a na czole porucznika. Tymczasem 21 sierpnia barometr zapowiedzia� zmian� pogody. Rt�� spad�a na kilka milimetr�w, nazajutrz podnios�a si�, poczem zn�w spad�a i dopiero od 23 sierpnia wykazywa�a sta�y spadek. 24 sierpnia nagromadzona ilo�� opar�w unios�a si�, zamieniaj�c si� w chmury, kt�re zas�oni�y zupe�nie tarcz� s�oneczn�. Nazajutrz zacz�� d�� wiatr p�nocno-zachodni przerywany rz�sistym deszczem. Temperatura jednak nie uleg�a widocznej zmianie; termometr wskazywa� pi��dziesi�t cztery stopnie Fahrenheit'a (+ 12 Cels.). Na szcz�cie wszelkie prace w forcie by�y uko�czone Kad�ub statku by� gotowy. Polowanie sta�o si� zb�dne, gdy� zapasy �ywno�ci by�y dostateczne. Zreszt� wobec wzmagaj�cego si� wci�� wiatru i coraz wi�kszego deszczu zagrody opu�ci� nie by�o mo�na. - I c� pan powie na t� nag�� niepogod�? - spyta�a Mrs. Paulina Barnett porucznika, gdy 27 sierpnia nawa�nica rozszala�a si� na dobre. - Czy wr�y nam co pomy�lnego? - Nie mog� pani odpowiedzie� na to, - rzek� Jasper Hobson, - w ka�dym razie wol� t� niepogod�, ni� s�o�ce ogrzewaj�ce ustawicznie wody oceanu. Przyczem wiatr p�nocno-zachodni dmie z tak� si��, �e nie dziwi�bym si�, gdyby zbli�y� nasz� wysp� do l�du ameryka�skiego. - Niestety jednak, - odezwa� si� sier�ant, - nie b�dziemy mogli �ledzi� zmiany jej po�o�enia. Chmury zas�aniaj� s�o�ce, ksi�yc i gwiazdy. Jak�e tu okre�li� po�o�enie wyspy! - Wszystko to jedno, sier�ancie Long, - odpowiedzia�a mu Mrs. Paulina Barnett, - r�cz� wam, �e je�eli ziemia uka�e si�, potrafimy j� dojrze� i wita� rado�nie. Przypuszczam, �e by�oby to wybrze�e Ameryki rosyjskiej, prawdopodobnie Georgji zachodniej. - To bardzo mo�liwe, - doda� porucznik, - gdy�, niestety, w ca�ej tej cz�ci morza P�nocnego niema ani wysepki, ani nawet ska�y, o kt�r� oprze�by�my si� mogli! - A dlaczego�, - odezwa�a si� Mrs. Paulina Barnett, - nasz wehiku� nie mia�by nas zaprowadzi� w prostym kierunku do wybrze�y Azji? Czy� pod wp�ywem pr�d�w morskich nie m�g�by przep�yn�� przez cie�nin� Berynga i wreszcie dosta� si� do krainy Czukcz�w? - Nie, prosz� pani, - odpowiedzia� porucznik Hobson, - lodowiec nasz spotka�by si� niechybnie z pr�dem Kamczatki i wraz z nim pod��y�by na p�noco-wsch�d, co by�oby bardzo niepo��dane. Nie, daleko prawdopodobniejsz� rzecz� jest, �e id�c z kierunkiem p�nocno-zachodniego wiatru, zbli�ymy si� do wybrze�y Ameryki rosyjskiej! - Nale�y wi�c pilnie zwraca� uwag�, w jakim kierunku p�ynie wyspa, - odezwa�a si� podr�niczka. - Nie omieszkamy tego uczyni�, - prosz� pani, - rzek� Jasper Hobson, - cho� g�sta mg�a utrudnia nam zadanie. Zreszt� wyspa nagle rzucona o wybrze�e, ulegnie silnemu wstrz��nieniu, kt�re nam si� da zapewne odczu�. Miejmy nadzieje, �e wyspa nie rozleci si� wtedy na kawa�ki. By�oby to bardzo niebezpieczn� rzecz�. Zreszt� o ile si� to zdarzy, radzi� b�dziemy. Obecnie nie mo�emy nic przedsi�wzi��. Nie potrzebujemy dodawa�, �e przy rozmowie reszta za�ogi nie by�a obecn�. Odbywa�a si� ona w pokoju podr�niczki, kt�rego okno wychodzi�o na tyln� cz�� zagrody. �wiat�o dzienne przedostawa�o si� z trudno�ci� przez zamglone szyby. Ze dworu dochodzi�y odg�osy szalej�cego wiatru, zmagaj�cego si� z powodzi� deszczu. Na szcz�cie wynios�o�� przyl�dka Bathurst chroni�a siedzib� od bezpo�rednich pocisk�w nawa�nicy. Wszelako ziemia i piasek uniesione ze szczytu przyl�dka, spada�y jak grad na dach domu. Mac Nap zatrwo�y� si� znowu o kominy, a szczeg�lnie o kuchenny. Z wyciem wiatru ��czy� si� �oskot morza, kt�rego spienione fale uderza�y z niezwyk�� moc� o wybrze�e. Burza przeistacza�a si� w huragan. Jasper Hobson, pomimo nawa�nicy, uda� si� 28 sierpnia do przyl�dka Bathurst, aby zda� sobie spraw� ze stanu morza i wznosz�cego si� nad niem nieba. Szczelnie otulony swym p�aszczem, dosta� si� bez wielkiego trudu do podn�a przyl�dka, ale najtrudniejsz� rzecz� by�o dosta� si� zboczem prawie prostopad�em na jego szczyt. Porucznik jednak, czepiaj�c si� o k�py traw zdo�a� do� dotrze�, lecz usta� na nim nie m�g�, huragan bowiem miota� nim jak pi�k�. Trzymaj�c si� wi�c krzak�w, po�o�y� si� na skraju zbocza tak, �e g�owa tylko by�a nara�ona na si�� wiatru. Jasper Hobson wyt�y� wzrok, aby poprzez lej�ce si� potoki deszczu ogarn�� okolic�. Widok oceanu i nieba by� straszny. Stanowi�y one jedn� mglist� mas�. Chmury mkn�y nisko z zawrotn� szybko�ci�, podczas gdy na zenicie opary sta�y nieruchomo. Chwilami �oskot fal i wycie wiatru ustawa�y, �eby powr�ci� z tem wi�ksz� moc�, wstrz�saj�c podstaw� przyl�dka. Od czasu do czasu deszcz zamienia� si� w istny wodospad, kt�ry pod wp�ywem szalej�cego wiatru rozpryskiwa� si� nakszta�t wodotrysku. By� to huragan i to huragan pochodz�cy od najgro�niejszej cz�ci morza. Wiatr bowiem p�nocno-wschodni m�g� szale� d�ugo z jednakow� si��. Ale Jasper nie uskar�a� si� na nawa�nic�. On, kt�ry w innych okoliczno�ciach by�by przeklina� t� z�owrog� burz�, radowa� si� ni� w tej chwili. O ile wyspa wytrzyma - co by�o prawdopodobne - nap�r nawa�nicy, wiatr, silniejszy od pr�d�w morskich, uniesie j� w kierunku po�udniowo-zachodnim, gdzie by� l�d sta�y, gdzie by�o ocalenie! Tak, dla niego, dla jego towarzyszy, niechby burza trwa�a jak najd�u�ej, tak d�ugo, a� doprowadzi ich do jakiego b�d� wybrze�a. To co by�o zgub� dla okr�tu, sta�oby si� zbawieniem dla p�yn�cej wyspy. Po kwadransie takiego zmagania si� z �ywio�ami, Jasper, zsun�wszy si� ze zbocza, powr�ci� do domu. Oznajmi� on natychmiast swym towarzyszom, �e huragan nie dosi�gn�� jeszcze swej najwy�szej mocy i �e prawdopodobnie trwa� b�dzie dni kilka. Ale wiadomo�ci tej udzieli� z tak dziwnem brzmieniem g�osu, i jakgdyby z rado�ci�, �e zwr�ci� uwag� obecnych, kt�rzy spogl�dali na niego wzrokiem pewnego zdziwienia. Czy�by ich dow�dca mia� by� zadowolony z tej walki �ywio��w? 30 sierpnia Jasper Hobson uda� si� znowu, wprawdzie nie na szczyt przyl�dka, lecz na skraj wybrze�a. Ku wielkiemu swemu zdziwieniu spostrzeg� na jego urwistym skraju naniesione przez fale nieznane mu trawy. Trawy te, jeszcze �wie�e, pochodzi�y niew�tpliwie z l�du ameryka�skiego. A zatem l�d ten nie by� oddalony! A zatem wyspa, wyswobodzona przez wiatr p�nocno-wschodni od pr�d�w morskich, d��y�a w stron� l�du. Krzysztof Kolumb na widok traw p�yn�cych, kt�re �wiadczy�y o blisko�ci ziemi, nie odczuwa� tej rado�ci, jak� by�o przepe�nione serce Jasper Hobson'a. Porucznik, powr�ciwszy do fortu, podzieli� si� swem odkryciem z podr�niczk� i sier�antem. By� tak dobrej my�li, �e narazie chcia� wyzna� wszystko swym towarzyszom, ale po chwili zastanowienia wiedziony przeczuciem zawaha� si� i zamilk�. Tymczasem mieszka�cy fortu nie pr�nowali. To przygotowywali �cieki do odp�ywu w�d na podw�rzu, to zn�w naprawiali wn�trze domu. S�owem praca wype�nia�a im wszystkie dzienne godziny, odwracaj�c uwag� od szalej�cej nawa�nicy. Ale w nocy zato burza dawa�a si� podw�jnie we znaki. O odpoczynku mowy by� nie mog�o. Deszcz i wiatr wstrz�sa�y domem ca�ym. Zdawa�o si� chwilami, �e wir powietrzny uniesie ca�� siedzib�. Tarcice trzeszcza�y, belki p�ka�y, gro��c zawaleniem domu. To te� cie�la i pomocnicy nie ustawali w czynno�ci. Jasper Hobson jednak nie zwraca� uwagi na dom zagro�ony. Ca�� sw� my�l� by� przy podstawie lodowej, kt�ra wobec rozszala�ego morza, mog�a ulec rozbiciu. Olbrzymi ten lodowiec, zmniejszony powolnem tajaniem, nie m�g� d�ugo wytrzyma� zmiennego naporu w�d oceanu. To te� Jasper Hobson z najwi�kszym niepokojem pyta� siebie, czy wyspa dop�ynie w ca�o�ci do wybrze�a, czy te� rozpadnie si� przedtem na kawa�ki? By� on pewien, �e dot�d lodowiec by� ca�y. Gdyby bowiem pole lodowe by�o si� rozpad�o na cz�ci, utworzy�oby ono tyle wysepek, ile by�o kawa�k�w lodu, mieszka�cy wi�c fortu Nadziei nie omieszkaliby odczu� ko�ysania morskiego na tak ma�ej przestrzeni. Tymczasem wyspa wydawa�a si� tak nieruchom�, jak gdyby z��czon� by�a z l�dem. Wyspa wi�c dot�d nie rozpad�a si�, lecz lada chwila rozpa�� si� mog�a! Naj�ywsz� jednak trosk� Jasper Hobson'a by�o dowiedzie� si�, czy wyspa zbli�y�a si� do wybrze�a. Tymczasem wobec panuj�cych ciemno�ci wszelkie badanie by�oby bezowocne i nale�a�o oczekiwa� chwili, a� wyspa zbli�y si� na tyle do l�du, i� mo�na go b�dzie spostrzec, co zreszt� by�o mo�liwe tylko w razie, gdyby porucznik uda� si� na po�udnie tego niebezpiecznego terytorjum. Dot�d bowiem po�o�enie wyspy nie uleg�o widocznej zmianie. Przyl�dek Bathurst by� r�wnie zwr�cony ku p�nocy jak wtedy, gdy nale�a� do l�du ameryka�skiego. Przypuszcza� wi�c nale�a�o, �e wyspa uderzy o wybrze�e sw� stron� po�udniow�, mianowicie mi�dzy przyl�dkiem Michel i k�tem, kt�ry dawniej stanowi� cz�� zatoki Mors�w. S�owem po��czenie jej z l�dem powinno si� by�o dokona� t� sam� stron�, kt�r� nast�pi�o oderwanie. Najpilniejsz� wi�c spraw� by�o udanie si� do tej cz�ci wyspy dla sprawdzenia, czy znajduje si� ona w dawnym stanie. Porucznik zatem postanowi�, nie zwa�aj�c na burz�, uda� si� do przyl�dka Michel wraz z sier�antem Long, nie wyjawiaj�c jednak towarzyszom w�a�ciwego celu wyprawy. Owego to dnia 31 sierpnia o czwartej po po�udniu Jasper Hobson wezwa� do siebie sier�anta Long. - Sier�ancie Long, - rzek� do niego, - musimy niezw�ocznie sprawdzi� po�o�enie wyspy, lub przynajmniej, czy gwa�towna ta burza nie zbli�y�a jej do l�du? - I ja tak s�dz�, - odrzek� sier�ant, - a im pr�dzej, tem lepiej. - A do tego potrzeba, �eby�my udali si� na po�udnie wyspy. - Jestem got�w, panie poruczniku. - Wiem, �e jeste� zawsze got�w do spe�nienia obowi�zku. Ale nie p�jdziesz sam. P�jdziemy razem, albowiem w razie, gdyby�my ziemi� dostrzegli, jeden z nas musia�by zawiadomi� o tem naszych towarzyszy. Zreszt� musz� przekona� si� w�asnemi oczyma... P�jdziemy wi�c razem. - Kiedy tylko zechcesz, panie poruczniku, nawet natychmiast, o ile to panu dogadza. - Wyruszymy o dziewi�tej wieczorem, gdy towarzysze nasi spa� b�d�... - B�dzie to najlepiej, gdy� chcieliby i�� z nami, - odpowiedzia� sier�ant, - a nie powinni wiedzie�, dlaczego si� oddalamy od faktorji. - Nie powinni wiedzie�, - rzek� Jasper Hobson, - i jak najd�u�ej nie b�d� ich niepokoi� wyjawieniem strasznego naszego po�o�enia. - Wi�c o dziewi�tej, panie poruczniku. - We�miesz z sob� krzesiwo i hubk�. W razie potrzeby, gdyby naprzyk�ad na po�udniu ukaza�a si� nam ziemia, u�atwi to nam porozumienie. - Tak jest, panie poruczniku. - Wyprawa nasza b�dzie ci�ka. - B�dzie ci�ka, w istocie, ale mniejsza o to, - rzek� sier�ant, i doda� - a nasza podr�niczka, panie poruczniku? - Nie b�d� jej wspomina� o naszej wyprawie, gdy� zechce nam towarzyszy�. - By�oby to niepodobie�stwem, - rzek� sier�ant. - Kobieta nie podo�a�aby takiej nawa�nicy. Niech pan patrzy, co si� dzieje w tej chwili! W istocie, dom ca�y dr�a� w swych posadach pod wp�ywem strasznego huraganu. - Nie! - rzek� Jasper Hobson, - dzielna ta kobieta nie mo�e nam towarzyszy�, lecz zdaje mi si�, �e b�d� musia� j� powiadomi� o naszej wyprawie, gdyby bowiem nieszcz�cie przytrafi�o si� nam w drodze... - Tak, panie poruczniku, tak! - rzek� sier�ant Long. - Nie trzeba przed ni� nic ukrywa�, a w razie, gdyby�my nie mieli powr�ci�... - A zatem, o dziewi�tej, sier�ancie. - O dziewi�tej! Sier�ant, sk�oniwszy si� po wojskowemu, odszed�, porucznik za� uda� si� do Mrs. Pauliny Barnett z zawiadomieniem o swej nowej wyprawie. Jak przewidywa�, podr�niczka chcia�a mu towarzyszy�. Jasper Hobson nie stara� si� przekonywa� jej opowiadaniem o niebezpiecze�stwach, na jakie si� mog�a narazi�, bior�c udzia� w wycieczce dokonywanej w tak wyj�tkowych okoliczno�ciach, zadowoli� si� tylko twierdzeniem, �e jej bytno�� w forcie jest potrzebna podczas jego nieobecno�ci i �e od tej obecno�ci, zale�y jego w�asny spok�j. Gdyby bowiem przytrafi�o si� jakie nieszcz�cie, by�by spokojny, �e dzielna podr�niczka zast�pi go przy towarzyszach. Mrs. Paulina Barnett nie nalega�a wi�cej. B�aga�a wszak�e porucznika, �eby nie nara�a� si� nadmiernie, �eby nie zapomina�, i� jest dow�dc� faktorji i �e �ycie jego nale�y do wszystkich i jest dla wszystkich potrzebne. Porucznik obieca�, �e zastosuje si� do jej �yczenia, o ile to by�o mo�liwe w tych warunkach, ale wyruszy� na obejrzenie po�udniowej strony wyspy musi niezw�ocznie. Nazajutrz Mrs. Paulina Barnett o�wiadczy�a towarzyszom, �e porucznik i sier�ant wyruszyli na ostatnie przed zim� wywiady. ROZDZIA� VII Ogie� i krzyk. asper Hobson i sier�ant Long sp�dzili ca�y wiecz�r w wielkiej sali fortu Nadziei. Znajdowali si� w niej wszyscy mieszka�cy z wyj�tkiem astronoma, kt�ry, zagniewany na �wiat ca�y, zamurowa� si� by� w swej celi. M�czy�ni czy�cili bro�, lub naprawiali narz�dzia. Mrs. Mac Nap, Ra� i Joliffe i Madge zaj�te by�y ig��, Mrs. Paulina Barnett za� czyta�a na g�os. Czytanie to przerywane by�o jednak cz�sto nietylko przera�liwym odg�osem nawa�nicy, lecz i krzykiem dziecka. Napr�no kapral Joliffe stara� si� je zabawi�, nie szcz�dz�c swych kolan, zamienionych w r�cze rumaki. Wreszcie zm�czony, posadzi� je na du�ym stole, gdzie, nakrzyczawszy si� dowoli, usn�o niebawem. O �smej, po odm�wieniu wsp�lnej modlitwy i zgaszeniu �wiat�a, mieszka�cy fortu udali si� na spoczynek. Nie wszyscy jednak�e. Gdy cisza zaleg�a w domu, Jasper Hobson i sier�ant Long przemkn�li w milczeniu przez wielk� sal�, d���c do korytarza. Spotkali si� tu z Mrs. Paulin� Barnett, kt�ra chcia�a si� z nimi po�egna�. - Do jutra, - rzek�a do porucznika. - Do jutra, - odpowiedzia� Jasper Hobson, - tak... do jutra... niechybnie... - A je�eli si� pan sp�ni? - To niech si� pani nie niepokoi, - rzek� porucznik, - poniewa� zbadawszy okolic� w�r�d tej ciemnej nocy i ujrzawszy �wiat�o - co mog�oby si� zdarzy�, gdyby wyspa nasza zbli�y�a si� do Nowej Georgji, - mam zamiar zbada� okolic� r�wnie� za dnia, a to badanie przeci�gn�� si� mo�e do dwudziestu czterech godzin. Je�eli jednak zdo�amy dotrze� do przyl�dka Michel przed p�noc�, powr�cimy do fortu jutro wieczorem. Niech wi�c si� pani nie niepokoi i niech pani wierzy, �e b�dziemy ostro�ni. - A je�eli panowie nie wr�c� jutro, pojutrze, za dwa dni?... - To znaczy, �e nie powr�cimy wcale! - odpowiedzia� Jasper Hobson spokojnie. Otworzono drzwi. Po oddaleniu si� porucznika i sier�anta Mrs. Paulina Barnett z trwog� w sercu powr�ci�a do swego pokoju. Jasper Hobson i sier�ant Long, podtrzymuj�c si� wzajemnie i opieraj�c si� na okutych �elazem dr�gach, min�li w�r�d nawa�nicy podw�rze, poczem skierowali si� ku drodze ci�gn�cej si� mi�dzy pag�rkami i wybrze�em jeziorka. Szarawe �wiat�o zmroku rzuca�o s�aby odb�ysk na ziemi�. Niebo by�o zupe�nie ciemne. N�w ksi�yca powi�ksza� groz� nocy, na szcz�cie kr�tkiej. �lad drogi jednak by� widoczny. Deszcz i wiatr sz�y w zawody. Porucznik Hobson i jego towarzysz, w butach i obcis�ych p�aszczach nieprzemakalnych, zakapturzeni, szli pr�dko, gdy� wiatr, dm�cy zty�u, popycha� ich z tak� gwa�towno�ci�, �e cz�sto nad��y� nie mogli. Og�uszeni ha�asem burzy, zdyszani, nie pr�bowali nawet m�wi� do siebie Porucznik wybra� najkr�tsz� drog�. Droga wzd�u� wybrze�a nietylko �e by�a z powodu licznych zakr�t�w najd�u�sz�, lecz nara�a�a w�drowc�w na bezpo�rednie dzia�anie huraganu od strony morza. Jasper Hobson mia� zamiar i�� w prostym kierunku od przyl�dka Bathurst do przyl�dka Michel i w tym celu zaopatrzy� si� w busol�. Poniewa� za� w tym kierunku do przyl�dka Michel by�o tylko dziesi�� do jedenastu mil, przypuszcza�, �e dojdzie do kresu podr�y w�a�nie wtedy, gdy ca�kowita noc zapadnie. Tak wi�c w�drowcy, schyleni pod naporem wiatru, z g�owami w ramionach, opieraj�c si� na swych dr�gach szli do�� pr�dko. Dop�ki trzymali si� wschodniego wybrze�a jeziorka, wiatr by� jeszcze zno�ny, ca�� bowiem sw� moc zostawia� w lesistej �cianie pag�rk�w, a moc ta by�a tak wielka, �e grozi�a pniom i korzeniom drzew. Deszcz nawet dochodzi� do w�drowc�w rozdrobniony zapor�, kt�r� spotyka� na swej drodze. To te� min�li oni cztery mile w lepszych warunkach, ni� przypuszczali. Pomy�lne okoliczno�ci mia�y si� jednak sko�czy� niebawem. Doszed�szy do po�udniowego kra�ca pag�rk�w, ujrzeli przed sob� r�wn� p�aszczyzn� ogo�ocon� z drzew, po kt�rej wiatr od morza d�� z ca��, niepodzieln� si��. Do przyl�dka Michel mieli sze�� mil przed sob�. - Ci�ka droga nas czeka! - zawo�a� porucznik, nachyliwszy si� nad sier�antem. - Tak, - odezwa� si� sier�ant, - wiatr i deszcz smaga� nas b�d� jednocze�nie. - Obawiam si�, �e, od czasu do czasu, grad si� do nich przy��czy, - doda� porucznik. - W ka�dym razie b�dzie on mniej zab�jczy, od kul! - odpar� filozoficznie sier�ant. - A przecie�, panie poruczniku, nieraz wystawieni byli�my na nie! Id�my wi�c naprz�d! - Tak, naprz�d, dzielny �o�nierzu! By�a wtedy dziesi�ta godzina. Ostatnie odb�yski zmroku znika�y, jak gdyby zalane deszczem lub gaszone wiatrem. Porucznik, korzystaj�c z resztek �wiat�a, zapali� krzesiwo i spojrza� na busol�, poczem, otuliwszy si� szczelnie, obaj ruszyli odwa�nie w przestrze� odkryt�. W pierwszej chwili zostali oni gwa�townie rzuceni na ziemi�, lecz zerwali si� natychmiast i podpieraj�c si� wzajemnie, skurczeni, jak dwaj staruszkowie, przy�pieszyli kroku, biegn�c od czasu do czasu. Groza tej burzy mia�a swoje pi�kno! Wielkie strz�py chmur, istne �achmany utkane z powietrza i wody, przewala�y si� po ziemi. Piasek i ziemia lata�y nakszta�t pocisk�w! Ze smaku soli, kt�ra osiada�a na wargach w�drowc�w, domy�lali si� oni, �e rozpylona woda morska z odleg�o�ci dwu do trzech mil, dochodzi�a do nich. Korzystaj�c z chwilowego uciszenia si� �ywio��w, w�drowcy zatrzymywali si�, aby zaczerpn�� tchu. Porucznik wtedy patrzy� na sw� busol�, poczem ruszali dalej. Z nadej�ciem nocy burza zdawa�a si� wzmaga� jeszcze bardziej. Powietrze i woda zwar�y si� z sob�, tworz�c zawrotne wiry, kt�re przewracaj� budynki, wyrywaj� drzewa z ziemi, a z kt�remi okr�ty walcz� pociskami z dzia�. Zdawa�o si�, �e ocean ze swego �o�yska uni�s� si� i mia� ca�y zawisn�� nad p�yn�c� wysp�. Jasper Hobson nie m�g� zrozumie�, jakim sposobem pole lodowe mog�o wytrzyma� ten nap�r �ywio��w, jakim sposobem nie roztrzaska�o si� na kawa�ki! Ko�ysanie morza by�o tak pot�ne, �e jego odg�os dochodzi� do ich uszu. Niebawem sier�ant Long, kt�ry szed� przed porucznikiem, zatrzyma� si� nagle; poczem zbli�ywszy si� do niego - rzek� przerywanym g�osem: - Nie t�dy! - Dlaczego? - Morze! - Jakto! morze? Przecie� nie doszli�my do zachodnio-po�udniowego wybrze�a? - Niech pan spojrzy, panie poruczniku. W istocie, rozleg�a przestrze� wody widnia�a w cieniu, odbijaj�c si� fal� u st�p porucznika. Jasper Hobson wzi�� krzesiwo i zapaliwszy hubk� spojrza� uwa�nie na busol�. - Nie, - rzek�, - morze jest bardziej na lewo, nie przeszli�my jeszcze lasu, kt�ry nas dzieli od przyl�dka Michel. - Wi�c c� to jest? - Jest to p�kniecie wyspy, - odpowiedzia� Jasper Hobson, kt�ry zar�wno jak sier�ant musia� po�o�y� si�, aby stawi� czo�o nawa�nicy. - Albo cz�� wyspy oderwa�a si� zupe�nie i p�ynie woddali, albo te� jest to szczelina, kt�r� omin�� b�dziemy mogli. Chod�my. Jasper Hobson i sier�ant Long, zerwawszy si�, skierowali si� na prawo ku �rodkowi wyspy, id�c wzd�u� p�aszczyzny wodnej oko�o dziesi�ciu minut. Nagle odg�os fal usta�. - Jest to tylko szczelina, - rzek� porucznik Hobson. - Zawr��my! Powr�cili wi�c do dawnego po�udniowego kierunku, wiedz�c, �e nara�aj� si� na najwi�ksze niebezpiecze�stwo, jako �e cz�� wyspy Victoria, na kt�rej si� znajdowali, odgrodzona szczelin� od reszty wyspy, mog�a oderwa� si� zupe�nie i unie�� ich z sob�. Lecz nie zawahali si� ani chwili i nie zastanowili si� wcale, �e mo�e droga powrotna b�dzie dla nich zamkni�ta. Jasper Hobson my�la� tylko o jednem. Czy wyspa wytrwa do zimy? Czy nie jest to pocz�tek jej rozpadu? Je�eli wiatr nie zap�dzi jej na wybrze�e, czy nie jest skazana na szybk� zag�ad�? Co za straszna perspektywa dla mieszka�c�w tego pola lodowego! Tymczasem burza szala�a, a dwaj w�drowcy szli dzielnie naprz�d. Doszli w ten spos�b do kra�ca rozleg�ego lasu, granicz�cego z przyl�dkiem Michel. Nale�a�o go przej��, aby dosta� si� jak najpr�dzej do wybrze�a. Nie zastanawiaj�c si� wcale, dwaj w�drowcy zag��bili si� w las w�r�d najzupe�niejszego mroku, w�r�d og�uszaj�cego �wistu wiatru. Doko�a rozleg� si� suchy trzask. Ga��zie bi�y ich po twarzy. Byli nara�eni co chwila na zmia�d�enie padaj�cem drzewem, lub uderzenie ga��zi z�amanych, kt�rych dostrzec nie mogli. Ale przynajmniej wiedzieli, gdzie si� znajduj�, a wycie morza kierowa�o ich krokami! S�yszeli odg�os olbrzymich ba�wan�w rozpryskuj�cych si� z ha�asem, a nawet kilkakrotnie odczuli wstrz��nienie gruntu. Wreszcie, trzymaj�c si� za r�ce, aby nie zb��dzi�, doszli do przeciwleg�ego kra�ca lasu. Lecz tu nagle huragan ich roz��czy�, rzucaj�c na ziemi�. - Sier�ancie! sier�ancie! gdzie jeste�? - zawo�a� Jasper Hobson z ca�ych si�. - Obecny, panie poruczniku! - krzykn�� sier�ant Long. Poczem obaj, pe�zn�c, starali si� zbli�y� do siebie. Lecz jak gdyby przytrzymani pot�n� r�k�, nie mogli ruszy� si� z miejsca. Wreszcie po nadludzkich wysi�kach, znalaz�szy si� razem, przywi�zali si� pasem dla unikni�cia ponownego roz��czenia; nast�pnie dostali si� do ma�ej wynios�o�ci, na kt�rej ros�o kilka jode�. Wykopawszy odpowiedni r�w, po�o�yli si� w nim, wyczerpani zupe�nie. By�o p� do dwunastej. Up�yn�o kilka minut, zanim przem�wi� byli zdolni. Le�eli z przymkni�temi oczyma, nie mog�c si� poruszy�. Nieprzezwyci�ony bezw�ad zacz�� ich ogarnia�, podczas gdy wiatr potrz�sa� nad nimi ga��zie jode�, kt�re trzeszcza�y, jak ko�ci szkielet�w. Opanowawszy jednak sen, i wzmocniwszy si� kilku �ykami w�dki, oprzytomnieli. - Gdyby� przynajmniej te drzewa wytrzyma�y, - rzek� porucznik. - I gdyby� ten r�w z niemi nie polecia�! - doda� sier�ant, opieraj�c si� o piasek ruchomy. - Ale, skoro tu jeste�my, - odezwa� si� porucznik, - o kilka krok�w od przyl�dka Michel, i skoro przyszli�my tu, aby si� przygl�da�, przygl�dajmy si�. Przeczucie mi m�wi, �e jeste�my niedaleko l�du, mo�e to jednak tylko przeczucie! Z miejsca, w kt�rem si� znajdowali porucznik i sier�ant, mogliby byli ogarn�� dwie trzecie po�udniowego horyzontu, gdyby ten horyzont by� widzialny. Lecz mrok by� zupe�ny i o ileby nie zauwa�yli jakiego ognia, byli zmuszeni czeka� do wschodu s�o�ca, aby m�c si� przekona�, czy nie znajduj� si� w pobli�u jakiego wybrze�a. Ot� - jak to porucznik powiedzia� Mrs. Paulinie Barnett, - rybo��wstwo jest do�� rozpowszechnione w cz�ci Ameryki p�nocnej, nazwanej Georgj�. Na tem wybrze�u tubylcy zajmuj� si� r�wnie� zbieraniem z�b�w mamut�w, kt�re si� tu spotyka w wielkiej ilo�ci, jako pozosta�o�� tych wielkich zwierz�t przedpotopowych. O kilka stopni poni�ej wznosi si� Nowy-Archangelsk, g��wna siedziba Zarz�du, rozci�gaj�cego si� na ca�y obszar wysp Aleuckich i stolica Ameryki rosyjskiej. Poniewa� my�liwi odwiedzaj� do�� cz�sto t� cz�� Ameryki, szczeg�lnie od czasu gdy Towarzystwo Zatoki Hudso�skiej wydzier�awi�o terytorja my�liwskie Ameryki rosyjskiej, wi�c Jasper Hobson, nie znaj�c samego kraju, by� dok�adnie poinformowany o dzia�alno�ci agent�w w tej porze roku, przypuszcza� przeto, �e spotka na wybrze�u ziomk�w, nawet koleg�w, w braku za� tych�e, oddzia� Indjan koczuj�cych w tych stronach. Czy jednak Jasper Hobson mia� prawo s�dzi�, �e wyspa Victoria znajduje si� w pobli�u Nowej-Georgji? - Tak, po stokro� tak! - powtarza� sier�antowi. - Siedem dni up�ywa, jak wiatr p�nocno-wschodni dmie z ca�� si��. Wiem, �e wyspa, bardzo p�aska, nie daje mu nale�ytego punktu oparcia, w ka�dym razie jednak nie pozbawiona jest pag�rk�w i las�w, kt�re s�u�y� jej mog� za rodzaj �agli. Opr�cz tego, morze, uderzaj�c siln� fal� o wybrze�e, musi wp�ywa� na kierunek wyspy. Niepodobna wi�c, a�eby�my nie opu�cili pr�du zachodniego i nie d��yli na po�udnie. Siedem dni temu byli�my o dwie�cie mil od ziemi, obecnie za�... - Dowodzenia pana porucznika s� zupe�nie s�uszne, - odpar� sier�ant Long. - Zreszt� obok tych sprzyjaj�cych okoliczno�ci, mamy jeszcze pomoc Bo��, gdy� wierz� mocno, �e B�g nie pragnie zag�ady tylu nieszcz�liwych ludzi, w Nim te� pok�adam ca�� moj� nadziej�! Tego rodzaju rozmow� prowadzili Jasper Hobson i sier�ant Long, podczas gdy burza wci�� szala�a i ciemno�ci ogarnia�y ich zewsz�d. Oko�o p� do drugiej huragan uspokoi� si� na chwil�. Tylko wzburzone morze nie mog�o powstrzyma� swego poryku. Fale z nies�ychan� gwa�towno�ci� uderza�y jedne o drugie. Nagle Jasper Hobson, schwyciwszy za rami� towarzysza, zawo�a�: - Sier�ancie, s�yszysz? - Co? - Odg�os morza. - S�ysz�, - odrzek� sier�ant, - a nawet od kilku chwil zdaje mi si�, �e odg�os fal... - Nie jest ten sam... nieprawda� sier�ancie... s�uchaj... s�uchaj.. odg�os ten przypomina uderzenie fali o ska��! Jasper Hobson i sier�ant Long ws�uchuj�c si� uwa�nie w odg�osy �ywio�u, coraz bardziej przychodzili do przekonania, �e nie jest to odg�os fal swobodnie �cieraj�cych si� z sob�, lecz dono�ne wstrz��nienia pienistych ba�wan�w, walcz�cych z nieprzepart� moc� ska�, kt�rych echo rozlega�o si� dooko�a. Ot� na wyspie nie by�o ani jednej ska�y, ani jednego urwistego wybrze�a. Nie by�o� to tylko z�udzenie? Sier�ant chcia� si� podnie��, aby lepiej rozr�ni� rodzaj odg�osu, lecz w tej�e chwili huragan powali� go na ziemi�. Burza powr�ci�a z ca�� gwa�towno�ci�, a wraz z ni� �wist wiatru zag�uszy� osobliwy poryk morza. Niepok�j ogarn�� towarzyszy. Co pocz��? Czy nie nale�a�o opu�ci� rowu wobec usuwaj�cego si� z pod ich st�p piasku, wobec trzaskaj�cych korzeni drzew? Nie przestawali jednak wpatrywa� si� w po�udniow� stron� horyzontu. �ycie ich zawis�o na tem spojrzeniu. Nagle, o p� do trzeciej z rana, sier�ant zawo�a�: - Widzia�em! - Co? - Ogie�! - Ogie�? - Tak... oto tam... w tym kierunku! Przy tych s�owach sier�ant wskaza� na po�udnio-zach�d. Czy�by si� omyli�? Nie, gdy� Jasper Hobson r�wnie� spostrzeg� bladawe �wiat�o. - Tak! - zawo�a�, - tak sier�ancie, ogie�! ziemia jest tam! - O ile nie jest to �wiat�o okr�tu! - zauwa�y� sier�ant. - Okr�t na morzu podczas takiej burzy! - zawo�a� Jasper Hobson, - to niepodobne! Nie, nie, to ziemia, ziemia o kilka mil od nas! - A wi�c, dajmy zna� o sobie! - Tak, sier�ancie, na �wiat�o z l�du sta�ego odpowiedzmy �wiat�em wyspy! Pochodni nie mieli pod r�k�, lecz nad nimi wznosi�y si� jod�y �ywiczne. - Oto krzesiwo, sier�ancie, - rzek� Jasper Hobson. Sier�ant potar� krzesiwo i zapali� hubk�, poczem przype�zn�� do k�py drzew. Suchych ga��zi nie brakowa�o. Uczyniwszy z nich stos podpali� go, a ogie� rozprzestrzeniwszy si� przy pomocy wiatru, zaj�� ca�� k�p� drzew. - Ach! - zawo�a� Jasper Hobson, - skoro my zobaczyli�my ogie�, oni r�wnie� widzie� go musz�! Jod�y pali�y si� bladym p�omieniem, kt�rego ulatniaj�ce si� sadze przypomina�y odblask pochodni. �ywica trzeszcza�a w starych pniach, pal�c si� szybko, tak, �e wkr�tce z k�py drzew zosta�o spopielone ognisko. Jasper Hobson i sier�ant wypatrywali bacznie nowego �wiat�a... Ale napr�no. Oko�o dziesi�ciu minut stali nieruchomi z nadziej� w sercu. �wiate�ko znik�o niepowrotnie. Natomiast uszu ich dolecia� niespodziewanie rozpaczliwy krzyk od strony morza! Jasper Hobson i sier�ant zerwali si� i dobiegli do wybrze�a... Krzyk nie powt�rzy� si� wi�cej. Tymczasem zorza ukaza�a si� na horyzoncie. Burza jakby ucich�a na widok wschodz�cego s�o�ca! Wkr�tce na roz�wietlonym niebosk�onie porucznik i sier�ant ujrzeli obszar morski ze zlewaj�cym si� z nim przestworem niebieskim... ziemi nie by�o ani ROZDZIA� VIII Wycieczka Mrs. Pauliny Barnett. asper Hobson i sier�ant Long b��dzili ca�y ranek po wybrze�u. Pogoda uleg�a znacznej zmianie. Deszcz przesta� prawie pada�, wiatr za�, zmieniwszy nagle kierunek, zacz�� d�� z niezwyk�� gwa�towno�ci�. Okoliczno�� ta rozwia�a wszelkie nadzieje porucznika. Wiatr bowiem, po�udniowo-wschodni, nie zbli�a�, a oddala� wysp� od wybrze�a, oddaj�c j� na pastw� niebezpiecznych pr�d�w oceanu P�nocnego. Kt� jednak m�g�by zar�czy�, i� wyspa zbli�y�a si� ku wybrze�u? Nie by�o� to tylko przypuszczenie porucznika Hobson'a? Czy� na horyzoncie widniej�cym na przestrzeni kilku mil nie ukaza�by si� bodaj zarys ziemi? Czy� nie pewniejsze by�o twierdzenie sier�anta, �e ogie� pochodzi� z przechodz�cego mimo okr�tu i �e krzyk by� wo�aniem ton�cego marynarza i �e okr�t zaton�� w�r�d burzy? Tak czy inaczej �lad�w okr�tu nie dostrzegli. Na oceanie wzburzonym obecnie wiatrem dm�cym od strony l�du wznosi�y si� tak olbrzymie ba�wany, �e �aden okr�t nie by�by im si� opar�! - Trudno, panie poruczniku, - odezwa� si� sier�ant, - niema na to rady! - Musimy, sier�ancie, - odrzek� Jasper Hobson wodz�c r�k� po czole, - musimy zosta� na naszej wyspie, oczekuj�c zimy! Zima tylko mo�e nas ocali�! By�o po�udnie. Jasper Hobson, chc�c przed wieczorem dotrze� do fortu Nadziei, wyruszy� natychmiast w drog�. Sier�ant i on popychani wiatrem, szli krokiem przy�pieszonym, my�l�c z niepokojem o szczelinie, kt�ra powi�kszywszy si�, mog�a rozdzieli� wysp� na dwie cz�ci. Dotarli oni w kr�tkim czasie do lasu, przez kt�ry przechodzili wczoraj. Wi�ksza cz�� drzew le�a�a na ziemi; niekt�re z nich by�y wyrwane z korzeniami, inne, o pniach z�amanych, ogo�ocone z li�ci wygl�da�y jak szkielety, klekoc�ce pod wp�ywem wiatru. Po przebyciu zniszczonego lasu i dwu mil drogi dostali si� do szczeliny, kt�r� teraz dopiero obejrze� mogli uwa�nie. Szczelina ta, szeroko�ci pi��dziesi�ciu st�p, przecina�a wybrze�e na p� drogi do przyl�dka Michel i dawnego portu Barnett, tworz�c rodzaj przystani, ci�gn�cej si� przesz�o p�torej mili w g��b wyspy. Porucznik Hobson, zbli�ywszy si� do wybrze�a, spostrzeg� kawa� lodu p�yn�cy od wyspy ku morzu. - W tem tkwi niebezpiecze�stwo! - szepn�� sier�ant Long, poczem obaj zawr�cili szybko na zach�d, d���c ku faktorji. Po drodze nie zauwa�yli �adnej zmiany. O czwartej byli ju� w�r�d swych towarzyszy, kt�rych zastali przy zwyk�ych zaj�ciach. Jasper Hobson powiedzia� im, �e chcia�, przed zim�, sprawdzi�, czy nie natrafi na jakikolwiek �lad z obiecanej przez kapitana Craventy wyprawy, lecz �e poszukiwania sko�czy�y si� na niczem. - Zdaje mi si�, panie poruczniku, - rzek� Marbre, - przynajmniej w tym roku musimy si� po�egna� z my�l� ujrzenia naszych towarzyszy z fortu Reliance? - I mnie si� to zdaje, Marbre, - odpowiedzia� spokojnie Jasper Hobson. Mrs. Paulina Barnett i Madge dowiedzia�y si� od porucznika o ukazaniu si� ognia i us�yszeniu krzyku, kt�rych obaj byli zupe�nie pewni. Poczem wszyscy czworo orzekli po d�ugim namy�le, �e ogie� i krzyk pochodzi�y z ton�cego okr�tu, jak r�wnie�, �e wyspa nie zbli�y�a si� bynajmniej do l�du ameryka�skiego. Tymczasem pod wp�ywem po�udniowo-wschodniego wiatru chmury rozesz�y si� szybko i opary nie zaciemnia�y horyzontu. Jasper Hobson przypuszcza�, �e nazajutrz b�dzie m�g� okre�li� po�o�enie wyspy. Istotnie! Nazajutrz 2 wrze�nia s�o�ce ukaza�o si� w ca�ym swym blasku. Porucznik dowiedzia� si� o dwunastej, �e wyspa znajduje si� pod 70�57' szeroko�ci geograficznej, oko�o drugiej za�, po obliczeniu k�ta godzinowego, �e d�ugo�� jej geograficzna wynosi 170�30'. Tak wi�c, pomimo gwa�townej burzy wyspa pozosta�a prawie na tej samej szeroko�ci, natomiast pr�d unosi� j� w dalszym ci�gu na zach�d. W tej chwili znajdowa�a si� ona w okolicy cie�niny Berynga, ale o czterysta mil na p�noc od przyl�dka Wschodniego i od przyl�dka Ksi�cia Walji, kt�re tworz� najw�sz� cz�� cie�niny. Po�o�enie to by�o gro�ne. Wyspa zbli�a�a si� coraz bardziej do niebezpiecznego pr�du Kamczatki, kt�ry m�g� j� �atwo unie�� na p�noc. Oczywi�cie los jej rozstrzygnie si� wkr�tce. Bowiem, albo unieruchomi si� pod wp�ywem dwu przeciwnych pr�d�w, oczekuj�c zamarzni�cia morza, albo te� uniesiona zostanie do stron skrajnej p�nocy. Jasper Hobson, niezwykle przygn�biony, uda� si� do swego pokoju, kt�rego nie opuszcza� dzie� ca�y, nie chc�c zdradzi� swego niepokoju. Z map� w r�ku przemy�liwa� on nad sposobami wyj�cia z tego trudnego po�o�enia. Temperatura spad�a o kilka stopni tego samego dnia, a opary, kt�re nad wieczorem ukaza�y si� na po�udnio-wschodzie, w nocy zamieniwszy si� w �nieg, pokry�y dwucalow� warstw� ziemi�. Zima zbli�a�a si� wreszcie. 3 wrze�nia Mrs. Paulina Barnett, nie opowiedziawszy si� nikomu, w towarzystwie swej wiernej Madge, wyruszy�a o �smej rano na d�u�sz� wycieczk� do tej cz�ci wybrze�a, kt�re ci�gn�o si� od przyl�dka Bathurst do przyl�dka Eskimos. Chcia�a si� ona przekona�, czy burza nie pozostawi�a na niej swych �lad�w. Oczywi�cie porucznik Hobson by�by z ch�ci� jej towarzyszy�, ale nie chcia�a odrywa� go od zaj��. Niebezpiecze�stwo za� �adne grozi� jej nie mog�o, gdy� nied�wiedzi polarnych od czasu ostatniego trz�sienia ziemi nie by�o wida� wcale. Mog�a wi�c spokojnie odby� wycieczk�, kt�ra zreszt� nie mia�a trwa� d�u�ej nad kilka godzin. Tak wi�c uzbrojone w prosty n� od �niegu, z tykw� i sakw� w r�ku, Mrs. Paulina Barnett i Madge, min�wszy zbocze przyl�dka Bathurst, skierowa�y si� ku zachodniej cz�ci wyspy. S�o�ce zatacza�o leniwie sw�j kr�g na niebie, wznosz�c si� zaledwie na kilka stopni nad horyzontem. Uko�ne jednak jego promienie by�y jasne, przenikliwe, tak �e pod ich wp�ywem warstwa �nie�na taja�a miejscami. R�ne gatunki ptak�w, a mi�dzy niemi g�si dzikie i kaczki, fruwaj�c stadami i przeszywaj�c powietrze swym krzykiem, o�ywia�y wybrze�e. Zwierz�ta o cennych futrach w wielkiej liczbie b��dzi�y po r�wninie i futra ich mog�y z �atwo�ci� zape�ni� sk�ady faktorji, gdyby op�aci�o si� na nie polowa�. Nieszkodliwe te zwierz�ta, czuj�c si� bezpieczne, podchodzi�y do samej zagrody i oswaja�y si� coraz bardziej. Instynkt ich przeczuwa�, �e s� wi�niami nar�wni z mieszka�cami fortu, wsp�lny wi�c los ich ��czy�. Dziwna w tem wszystkiem rzecz� by�o to, co zauwa�y�a szczeg�lnie Mrs. Paulina Barnett, �e Marbre i Sabine, ci zajadli my�liwi, nie kwapili si� wcale na t� cenn� zdobycz. Wprawdzie zwierz�ta nie mia�y na sobie swej szaty zimowej, co zmniejsza�o znacznie ich warto��, lecz pow�d ten nie t�umaczy� osobliwej oboj�tno�ci my�liwych. Dwie podr�niczki, zabawiaj�c si� rozmow�, nie przestawa�y �ledzi� bacznie piaszczystego wybrze�a. Zna� by�o na niem skutki burzy. Gdzie niegdzie widnia�y nowe nasypy lub �wie�e szczeliny, a wybrze�e obni�y�o si� tak znacznie, �e fale si�ga�y tam, gdzie do niedawna spotyka�y nieprzepart� barjer�. Widoczne by�o, �e wyspa miejscami opad�a do poziomu oceanu. - Czy wiesz, Madge, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett, pokazuj�c towarzyszce zalane falami wybrze�e, - �e po�o�enie nasze znacznie si� pogorszy�o wskutek ostatniej burzy. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e poziom wyspy si� obni�a! Ocalenie nasze zale�y obecnie wy��cznie od czasu, a raczej od nadej�cia zimy. - Nadejdzie, nadejdzie, moja c�rko, - odpar�a Madge z niezachwian� ufno�ci�. - �nieg ju� pada, wi�c tam w g�rze zaczyna by� zimno, i wierz�, �e Pan B�g nam go zsy�a. - S�usznie m�wisz, Madge, nale�y mie� nadziej�. My kobiety, nie zastanawiaj�c si� nad fizycznemi przyczynami zjawisk, powinny�my krzepi� si� w wypadkach, gdzie uczeni m�czy�ni oddawaliby si� mo�e rozpaczy. Jest to wielka �aska. Nasz porucznik, niestety, s�dzi inaczej. Roztrz�sa, oblicza, mierzy i traci ju� prawie nadziej�! - A przecie� to cz�owiek energiczny, odwa�ny, - odezwa�a si� Madge. - Tak, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett, - i ocali nas, je�eli to b�dzie le�a�o w ludzkiej mocy. O dziewi�tej podr�niczki by�y o cztery mile od fortu. Niejednokrotnie musia�y cofa� si� w g��b wyspy, aby okr��y� wybrze�e zalane falami si�gaj�cemi nieraz na p� mili. �wiadczy�o to, �e pole lodowe si� usuwa w tych miejscach i �e znikn�wszy zupe�nie, mo�e spowodowa� szczeliny, kt�re przysporz� wyspie nowych przystani. W miar� jak si� oddala�y od fortu, liczba zwierz�t zmniejsza�a si� znacznie. Widocznie zwierz�ta czu�y si� bezpieczniejsze w obecno�ci cz�owieka, kt�rego do niedawna obawia�y si� tak bardzo, i garn�y si� ch�tnie do okolic faktorji. Co za� do dzikich zwierz�t, tych musia�o by� niewiele. Mrs. Paulina Barnett i Madge bowiem spostrzeg�y tylko kilka wilk�w b��dz�cych po r�wninie, kt�re znik�y niebawem za pag�rkami jeziorka. - Co poczn� te zwierz�ta, Madge, jak my uwi�zione, skoro z nadej�ciem zimy zabraknie im po�ywienia? - Zabraknie im po�ywienia! co m�wisz, Madge, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett! - Nie potrzebujemy obawia� si� ich wcale. Gronostaje, kuny, lisy dostarcz� im obfitego �eru. Niebezpiecze�stwo nie od nich nam grozi, ale od tego ruchomego gruntu, kt�ry lada chwila mo�e si� zawali� pod nami! Patrz, jak morze wrzyna si� g��boko w tem miejscu! Je�eli posunie si� jeszcze dalej, z��czy si� ono z jeziorkiem, a wtedy stracimy je, jak stracili�my port i rzek�. - Gdyby si� to sta�o, - rzek�a Madge, - by�oby to niepowetowane nieszcz�cie. - A to dlaczego? - spyta�a Mrs. Paulina Barnett, patrz�c na towarzyszk�. - Dlatego, �e pozbawieni byliby�my ca�kowicie wody s�odkiej! - rzek�a Madge. - Wody s�odkiej nie zbraknie nam, Madge, Deszcz, �nieg, l�d, lodowce oceanu, grunt sam wyspy, wszystko to woda s�odka. Nie w tem tkwi niebezpiecze�stwo! Oko�o dziewi�tej Mrs. Paulina Barnett i Madge dotar�y do wysoko�ci przyl�dka Eskimos, lecz na dwie mile co najmniej w g��b wyspy, gdy� wybrze�em i�� nie by�o podobnem z powodu licznych szczelin. Obie kobiety, zm�czone t� przyd�ug� przechadzk�, uda�y si� do ma�ego lasku brzozowego, rosn�cego na niewielkim pag�rku pokrytym mchem ��tawym. Usiad�szy tam pod k�p� drzew, po�ywi�y si� skromnemi zapasami. Po p�godzinnym odpoczynku Mrs. Paulina Barnett zaproponowa�a Madge, aby zanim powr�c� do faktorji, uda�y si� do wybrze�a przyjrze� si�, jak obecnie wygl�da przyl�dek Eskimos. Madge zgodzi�a si� ch�tnie, nie omieszka�a jednak przypomnie� "swej c�rce", �e osiem do dziewi�ciu mil dzieli je od fortu Nadziei, �e porucznik Hobson niepokoi� si� mo�e. Mrs. Paulina Barnett, jak gdyby wiedziona przeczuciem, nie zmieni�a swego postanowienia. Zreszt� droga ta nie mia�a im zaj�� wi�cej nad p� godziny czasu. Nie usz�y jednak �wier� mili, gdy Mrs. Paulina Barnett, zatrzymawszy si� nagle, wskaza�a swej towarzyszce �lady wyra�nie zarysowuj�ce si� na �niegu. �lady te musia�y by� �wie�e, gdy� �nieg, kt�ry spad� w nocy, by�by je przypr�szy�. - Jakie� to zwierz� mog�o tedy przechodzi�? - spyta�a Madge. - Nie s� to �lady zwierz�ce, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett, schyliwszy si�, aby si� im lepiej przyjrze�. - Przypatrz si�, Madge, wszak s� to �lady ludzkie? - Kt�by tu przyj�� m�g�? Ani �o�nierz, ani �adna z kobiet nie oddalili si� z fortu... A poniewa� jeste�my na wyspie, musia�a� si� omyli�, moja c�rko. Zreszt� id�my temi �ladami, zobaczymy, gdzie nas doprowadz�. Mrs. Paulina Barnett i Madge posz�y istotnie w tym kierunku. Uszed�szy pi��dziesi�t krok�w, zatrzyma�y si� nagle. - Patrz, Madge, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett - i powiedz, czy si� myli�am. Obok miejsca, na kt�rem le�a�o widocznie w �niegu jakie� cia�o, widnia� �lad r�ki. - �lad r�ki kobiety lub dziecka! - zawo�a�a Madge. - Tak, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett, dziecko czy kobieta, kto� wyczerpany, zm�czony upad� tutaj. Poczem biedne to stworzenie wsta�o i sz�o dalej. Patrz... zn�w �lady... i zn�w upadek cia�a... - Ale kt� to by� m�g�? Kto? - pyta�a Madge. - Nie wiem, - rzek�a Mrs. Paulina Barnett. - Mo�e jaki� nieszcz�liwy uwi�ziony tak jak my na wyspie od trzech lub czterech miesi�cy? Mo�e jaki rozbitek, ofiara ostatniej burzy?... Przypomnij sobie o tym ogniu, o tym krzyku, o kt�rych wspomina� nam porucznik i sier�ant Long... Chod�, Madge, mo�e jaki nieszcz�liwy oczekuje od nas pomocy!... Przy tych s�owach Mrs. Paulina Barnett, poci�gn�wszy z sob� towarzyszk�, pobieg�a w kierunku �lad�w. Niebawem dojrza�a na nich kilka kropli krwi. Dzielna kobieta bieg�a na pomoc nieszcz�liwemu, zapominaj�c, �e na tej wyspie pogr��aj�cej si� w wodach oceanu nie by�o ocalenia ani dla bli�nich, ani dla niej! �lady sz�y w stron� przyl�dka Eskimos. Wkr�tce jednak znik�y, pozosta�y tylko krwawe plamy, coraz cz�ciej ukazuj�ce si� na �niegu i nier�wna �cie�ka, rysuj�ca si� na nim. - �pieszmy si�, �pieszmy, - powtarza�a Mrs. Paulina Barnett z bij�cem sercem. Do przyl�dka by�o zaledwie pi��set krok�w. Wystawa� on ponad morze, odbijaj�c od t�a nieba. Na przyl�dku jednak nie by�o nikogo. �lady wszelako prowadzi�y prosto do przyl�dka, sk�d dopiero zwraca�y na prawo kieruj�c si� ku morzu. Mrs. Paulina Barnett rzuci�a si� w tym kierunku, lecz w chwili gdy mia�a stan�� na wybrze�u, Madge powstrzyma�a j� ruchem r�ki. - St�j! - rzek�a. - Nie, Madge, nie! - zawo�a�a Mrs. Paulina, wiedziona nieprzepartym instynktem. - Zatrzymaj si�, moja c�rko, i sp�jrz! - rzek�a Madge, wstrzymuj�c energicznie towarzyszk�. W odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w od przyl�dka Eskimos, na samym skraju wybrze�a, porusza�a si� wielka bia�a masa, porykuj�c dono�nie. By� to olbrzymi nied�wied� polarny. Obie kobiety przygl�da�y mu si� trwo�nie. Zwierz� kr��y�o oko�o jakiego� futra rozci�gni�tego na �niegu, poczem, uni�s�szy je, rzuci�o natychmiast w�sz�c. Futro to przypomina�o cia�o nie�ywego morsa. Mrs. Paulina Barnett i Madge sta�y bezradne, nie wiedz�c, czy maj� si� zbli�y�, gdy na skutek nowego podrzucenia cia�a, rodzaj kaptura zsun�� si� z g�owy, ukazuj�c rozwiane w�osy czarne. - Kobieta! - zawo�a�a Mrs. Paulina Barnett, kt�ra biegn�� chcia�a na pomoc nieszcz�liwej. - Zatrzymaj si�, zatrzymaj, - rzek�a Madge, - nie wyrz�dzi jej nic z�ego. Nied�wied�, w istocie, przypatrywa� si� z zaj�ciem cia�u, obraca� je, lecz nie szarpa� pazurami. Oddali� si�, poczem wr�ci�, jak gdyby wahaj�c si�, co uczyni�. Nie spostrzeg� bynajmniej obu zatrwo�onych kobiet! Nagle da� si� s�ysze� trzask, a po nim nast�pi�o lekkie wstrz��nienie. Zdawa�o si�, jakby przyl�dek Eskimos pogr��a� si� ca�y w morzu... Olbrzymia cz�� lodowej podstawy, straciwszy wskutek zmiany ci�aru gatunkowego sw� r�wnowag�, wraz z warstw� ziemi i piasku znajduj�c� si� na niej, oderwa�a si� od wyspy, unosz�c z sob� zwierz� i cia�o kobiety! Mrs. Paulina Barnett krzykn�a, biegn�c na ratunek nieszcz�liwej, kt�r� lada chwila porwa� mia� pr�d nieub�agany. - Zatrzymaj si�, zatrzymaj, c�rko! - powtarza�a Madge, obejmuj�c kurczowo Mrs. Paulin� Barnett. W tej chwili nied�wied�, przestraszony trzaskiem lodowca i pozostawiwszy cia�o, rzuci� si� ze strasznym rykiem ku wybrze�u, a okr��ywszy odrywaj�c� si� cz�� wyspy, zacz�� rwa� ziemi� pazurami, wyrzucaj�c w powietrze �nieg i piasek, poczem powr�ci� do odr�twia�ego cia�a i w oczach os�upia�ych kobiet, schwyciwszy sw� paszcz� cia�o, pobieg� ku kra�cowi lodowca, znajduj�cego si� naprzeciwko wyspy i rzuci� si� w morze. Nied�wied�, p�yn�c dzielnie, dotar� w przeci�gu kilku chwil do wybrze�a wyspy, uczyniwszy za� pot�ny skok, znalaz� si� na ziemi, na kt�rej z�o�y� porwane cia�o. Wtedy Mrs. Paulina Barnett, nie mog�c si� powstrzyma� pomimo gro��cego jej niebezpiecze�stwa, wyrwa�a si� z r�k Madge i rzuci�a si� ku wybrze�u. Nied�wied� spostrzeg� biegn�c� kobiet�. Stan�wszy na tylnych �apach, zmierza� wprost na ni�. Ale o dziesi�� krok�w zatrzyma� si�, potrz�sn�� olbrzymi� g�ow�, poczem, jak gdyby pod wp�ywem trwogi, obr�ci� si�, rykn�� przeci�gle i poszed� w stron� wyspy, nie obejrzawszy si� nawet. Mrs. Paulina Barnett podbieg�a natychmiast do rozci�gni�tego na �niegu cia�a. - Madge! Madge! - zawo�a�a rozpaczliwie. Madge zbli�y�a si�. By�o to cia�o m�odej Eskimoski Kalumah! ROZDZIA� IX Przygody Kalumah. alumah na p�ywaj�cej wyspie, o dwie�cie mil od l�du ameryka�skiego! Mrs. Paulina Barnett nie zastanawia�a si� nad tem narazie. Ca�a jej uwaga skupiona by�a na tem niepokoj�cem pytaniu, czy m�oda Eskimoska �yje, czy oddycha? Serce, aczkolwiek s�abo, bi�o jeszcze; rana na r�ce, cho� krwawa, nie by�a niebezpieczna. Podczas gdy Madge opatrywa�a skrwawion� r�k�, Mrs. Paulina Barnett, uni�s�szy g�ow� zemdlonej, wlewa�a w jej �ci�ni�te wargi po kropli w�dki, poczem zmoczy�a czo�o i skronie zimn� wod�. Up�yn�o kilka minut. Ani Mrs. Paulina Barnett, ani Madge nie przerywa�y milczenia, oczekuj�c z trwog�, co dalej nast�pi. Czu�y obydwie, �e �ycie zemdlonej jest tak s�abe, jak ni� paj�cza. Powoli jednak oddech stawa� si� g��bszy, wreszcie westchnienie wydoby�o si� z piersi m�odej Eskimoski, i r�ce porusza�y si� s�abo. Nie otwieraj�c oczu, szepn�a: - Mistress Paulina, mistress Paulina! Na te s�owa podr�niczka os�upia�a. Czy�by Kalumah skierowa�a si� by�a umy�lnie ku wyspie, wiedz�c, �e na niej spotka Europejk�, kt�ra okaza�a si� dla niej tak �askaw�? Ale sk�d mog�a wiedzie�, �e na tej to wyspie znajduje si� Mrs. Paulina Barnett i jej towarzysze, jak�e mog�a przeby� te olbrzymi� przestrze� wodn�? By�o to wszystko zagadk�. - �yje! �y� b�dzie! - rzek�a Madge, wyczuwaj�c pod r�k� powracaj�ce ciep�o i szybszy obieg krwi w tem biednem, wyczerpanem ciele. - Biedne dziecko! - szepn�a Mrs. Paulina Barnett. - W chwili �mierci wymawia�a moje nazwisko! Ale Kalumah nie umar�a. Powieki zwolna podnosz�c, spojrza�a wzrokiem b��dnym doko�a. Nagle wzrok ten zaja�nia�. Ujrza�a na chwil�, na kr�tk� tylko chwil� swoj� dobr� pani�, ale wi�cej nie by�o jej potrzeba. Powt�rzy�a raz jeszcze to drogie dla niej nazwisko i r�ka jej spocz�a w d�oni podr�niczki. Po usilnych staraniach dwu dzielnych tych kobiet m�oda Eskimoska przysz�a do siebie. Wyczerpanie jej spowodowane by�o przedewszystkiem g�odem, gdy� nie mia�a nic w ustach od czterdziestu o�miu godzin, to te� nieco mi�sa i w�dki przysz�y bardzo w por� i po godzinnym odpoczynku Kalumah mog�a wyruszy� w drog�. Nie! m�oda Eskimoska nie zapomnia�a swych Europejczyk�w z fortu Nadziei! Nie zapomnia�a Mrs. Pauliny Barnett, kt�rej obraz tkwi� na zawsze w jej sercu i pami�ci! Nie! nie przypadek to zaprowadzi� j� nawp� �yw� na wysp� Victoria. Siedz�c na piasku mi�dzy Mrs. Paulina Barnett i Madge, dzi�kowa�a im gor�co za pomoc i w kilku s�owach opowiedzia�a swe dzieje. Jak wiadomo m�oda Eskimoska obieca�a swym znajomym z fortu Nadziei, �e powr�ci do nich w porze letniej. W maju opu�ci�a wybrze�e Nowej-Georgji, gdzie przebywa�a z jednym ze swoich szwagr�w, d���c do p�wyspu Victoria. Po sze�ciotygodniowej podr�y dotar�a do terytorium Nowej Brytanji s�siaduj�cem z przyl�dkiem Bathurst. Poznawszy g�ry wulkaniczne, znajduj�ce si� w pobli�u zatoki Liverpool, skierowa�a si� w t� stron�, i przebywszy dwadzie�cia mil, dotar�a do zatoki Mors�w. Ale poza zatok� na p�noc nie znalaz�a nic! Wybrze�e sz�o lini� prost� ku po�udnio-wschodowi. Znik� przyl�dek Eskimos, znik� przyl�dek Bathurst! Kalumah zrozumia�a, co si� sta�o! Albo wyspa Victoria pogr��y�a si� w otch�aniach oceanu, albo te� pop�yn�a z pr�dem. Kalumah zap�aka�a gorzko. Szwagier jej jednak nie zdziwi� si� wcale, zastawszy tak� zmian�. Legenda rozpowszechniona u plemion koczuj�cych Ameryki P�nocnej g�osi�a, �e przyl�dek Bathurst z��czony od wiek�w ze sta�ym l�dem, nie stanowi� zwartej z nim cz�ci i �e pr�dzej czy p�niej oderwie si� od niego niechybnie. Dla tego to ogarn�o Eskimos�w zdumienie na widok faktorji zbudowanej przez porucznika Hobson u podn�a przyl�dka Bathurst! Ale z t� op�akan� ostro�no�ci�, cechuj�ca ich ras�, a mo�e te� pod wp�ywem uczucia ogarniaj�cego ka�dego tubylca na widok cudzoziemca przyw�aszczaj�cego sobie ich kraj, Eskimosi powstrzymali si� od uwag, tem bardziej, �e faktorja by�a wtedy dzie�em dokonanem. Kalumah nie zna�a tej legendy, jednej z licznych zreszt� tradycyj, nie maj�cych za sob� potwierdzenia historycznego, nie mog�a te� uprzedzi� mieszka�c�w fortu o gro��cem im niebezpiecze�stwie. Nieod�a�owana to szkoda, gdy� Jasper Hobson, znalaz�szy potwierdzenie swych przypuszcze�, by�by niezawodnie pomy�la� o trwalszym gruncie dla swej faktorji. Kalumah, nie zastawszy przyl�dka Bathurst, pod��y�a dalej da zatoki Washburn, ale i tam nie natrafi�a na �lady swych przyjaci�. Z b�lem w sercu wi�c opu�cia zatok� Mors�w w ko�cu czerwca wraz ze szwagrem; w ko�cu za� lipca zawitali oni do Nowej-Georgji. Nie przypuszcza�a Kalumah, �e kiedykolwiek jeszcze ujrzy Mrs. Paulin� Barnett i jej towarzyszy, s�dz�c, �e poch�on�y ich fale oceanu. Przy tych s�owach m�oda Eskimoska zwr�ci�a za�zawione oczy na Mrs. Paulin� Barnett, a uj�wszy jej r�k�, u�cisn�a gor�co. Poczem, szepc�c modlitw�, dzi�kowa�a swemu Bogu za �ask� ocalenia przez umi�owan� przyjaci�k�. Kalumah, wr�ciwszy do swej rodziny, sp�dza�a czas na zwyk�ych zatrudnieniach, to jest zajmowa�a si� wraz z bra�mi rybo��wstwem w pobli�u przyl�dka Lodowego, znajduj�cego si� na siedemdziesi�tym r�wnole�niku, w odleg�o�ci przesz�o sze�ciuset mil od przyl�dka Bathurst. W pierwszej po�owie sierpnia nie zasz�o nic osobliwego. W ko�cu za� tego� miesi�ca zacz�a szale� straszna burza, kt�ra wstrz�sn�a nieszcz�sn� wysp�, a kt�ra nawiedzi�a ca�e wybrze�e morza Polarnego a� poza cie�nin� Berynga. Na przyl�dku Lodowym gwa�towno�� jej nie by�a mniejsza, ni� na wyspie Victoria. W tym to czasie wyspa znajdowa�a si� przesz�o o dwie�cie mil od wybrze�a, jak twierdzi� porucznik Hobson. S�uchaj�c opowiadania Kalumah, Mrs. Paulina Barnett por�wnywa�a w swym umy�le pewne fakty, kt�re wy�wietli�y jej wreszcie przybycie na wysp� m�odej Eskimoski. Podczas pierwszych dni trwania burzy Eskimosi nie opuszczali swoich sza�as�w, nie mogli bowiem ani wychodzi�, ani tem mniej zaj�� si� po�owem. W nocy z 31 sierpnia na l wrze�nia jednak Kalumah, pod wp�ywem nieokre�lonego przeczucia, wysz�a pomimo naw