16255
Szczegóły |
Tytuł |
16255 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16255 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16255 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16255 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joseph Conrad
Ocalenie
Opowie�� z p�ytkiego morza
Tytu� orygina�u: The Rescue
Prze�o�y�a Aniela Zag�rska
�Alias!� quod she �that ever this sholde happe!
For wende I never, by possibilitee
That swich a monstre or merveille mighte be!�
The Frankeleyn�s Tale
�O, biada! � rzek�a � �e to si� sta� mog�o,
Bo, jako �ywo, nigdym nie s�dzi�a.
By si� rzecz taka cudowna zdarzy�a.�
Opowie�� ziemianina (Chaucer)
FRYDERYKOWI COURTLAND PENFIELDOWI Ostatniemu
ambasadorowi Stan�w Zjednoczonych Ameryki P�nocnej w by�ym
Cesarstwie Austriackim po�wi�cam z wdzi�czno�ci� t� opowie�� z
dawnych czas�w na wspomnienie pomocy okazanej pewnym
stroskanym podr�nym podczas wielkiej burzy dziejowej roku 1914.
PRZEDMOWA AUTORA
Z trzech d�ugich powie�ci, kt�re pisa�em z przerwami, Ocalenie musia�o czeka� najd�u�ej, aby
los si� nad nim zmi�owa�. Nie zdradz� tu �adnej tajemnicy, gdy stwierdz�, �e powie�� ta czeka�a
okr�g�el�at dwadzie�cia. Od�o�y�em j� pod koniec lata 1898 roku i r�wnie� pod koniec lata roku
1918 podj��em zn�w prac� z silnym postanowieniem, �e dotr� do ko�ca, wspomagany nag�ym
poczuciem, i� wywi��� si� dobrze z podj�tego zadania.
Nie znaczy to jednak, abym je podejmowa� z radosn� dum�. Zdawa�em sobie spraw� wyra�nie
� mo�e a� nazbyt wyra�nie � z niebezpiecze�stw takiej przygody. Zdumiewaj�ca, serdeczna
�yczliwo��, kt�r� ludzie o r�nych usposobieniach, rozbie�nych zapatrywaniach i rozmaitych
gustach literackich okazywali memu dzie�u przez lata, da�a mi wiele, da�a mi wszystko � pr�cz
jednego: tej przesadnej pewno�ci siebie, kt�ra mo�e by� czasem pomocna dla mi�o�nika przyg�d,
lecz � na d�u�sz� met� � doprowadza ostatecznie do szubienicy.
Poniewa� szczero�� jest rysem zasadniczym, kt�ry pragn��bym przede wszystkim nada� tym
kr�tkim �przedmowom autora�, pisanym dla pierwszego zbiorowego wydania mych dzie�,
po�pieszam o�wiadczy�, �e nie liczy�em wcale na swe mniemane zas�ugi, lecz na sta�� �yczliwo��
czytelnik�w. Powiem od razu, �e moje nadzieje zi�ci�y si� w stopniu nie pozostaj�cym w �adnym
stosunku do tego, na co zas�u�y�em. Spotka�em si� z najwzgl�dniejsz�, najdelikatniej wyra�on�
krytyk�, woln� od wszelkiego antagonizmu i wykazuj�c� w swych wnioskach g��bi� spojrzenia,
kt�ra ju� sama przez si� musia�a g��boko mi� wzruszy�, a ��czy�a si� przy tym z takim uznaniem,
�e poczu�em si� w�adc� bogactw przewy�szaj�cych naj�mielsze marzenia sk�pca � mam na my�li
sk�pca artyst�, kt�ry poszukuje skarb�w w sercach m�czyzn i kobiet.
Nie! Mimo wszelkich uprzednich niepokoj�w ta przygoda nie mia�a si� smutno zako�czy�. Raz
jeszcze �mia�o�� zosta�a przez los nagrodzona; a jednak nie zapomnia�em nigdy �artobliwego
t�umaczenia Audaces fortuna iuvat* � t�umaczenia, kt�re wuj mi przytoczy�, gdy by�em jeszcze
ma�ym ch�opczykiem: ��mia�kowie dostaj� w sk�r�.� Nadmieni� mi jednak przy tym, �e s� r�ne
rodzaje �mia�o�ci. O tak, zaiste! Jest na przyk�ad pewien jej rodzaj prawie r�wnoznaczny z
bezczelno�ci�� Musz� uwierzy�, �e w tym wypadku nie by�em bezczelny, poniewa� sobie nie
przypominam, abym dosta� w sk�r�.
Faktem jest, �e gdym odk�ada� prac� nad Ocaleniem, nie sk�ania�a mnie do tego rozpacz.
Wchodzi�o tu w gr� kilka przyczyn, a g��wn� z nich by�o na pewno wzrastaj�ce poczucie trudno�ci
w uj�ciu samego tematu. Tre�� i przebieg opowie�ci rysowa�y si� jasno przede mn�. Ale je�li
chodzi o samo przedstawienie fakt�w i mo�e w pewnej mierze o ich rodzaj, nasuwa�o mi si� du�o
w�tpliwo�ci. Mam tu na my�li najbardziej uderzaj�ce, wymowne fakty, pomocne przy rozwijaniu
tematu; chodzi�o mi o uj�cie ich w taki spos�b, aby uczyni� zbytecznym szczeg�owe opracowanie
atmosfery, ?og�ce oddzia�a� ujemnie na akcj�. Ot� zdawa�o roi si�, �e nie potrafi� unikn�� nudy
w przedstawieniu szczeg��w i w pogoni za jasno�ci�. Sam przebieg akcji widzia�em dosy�
wyra�nie. Lecz zatraci�em w�wczas poczucie, jak znale�� odpowiedni� form� dla uj�cia tematu,
form� jedynie w�a�ciw�. To os�abi�o oczywi�cie moj� wiar� w istotn� warto�� tej opowie�ci i w
zainteresowanie, kt�re by mog�a wzbudzi� � w tej postaci, w jakiej j� pomy�la�em. Ale
podejrzewam, �e w gruncie rzeczy na dnie tego wszystkiego le�a�a nieufno�� do w�asnego stylu,
nieufno�� do jego �cis�o�ci, do w�adania barw� i cieniem.
Trudno wyrazi� skomplikowany stan mych uczu�, tak jak je sobie przypominam; ale czytelnicy,
kt�rzy si� interesuj� artystycznymi zagadnieniami, zrozumiej� mnie najlepiej, gdy powiem, �e
n?e porzuci�em Ocalenia, aby si� odda� bezczynno�ci, �alom lub marzeniom, ale by zacz��
Murzyna z za�ogi �Narcyza� � i ci�gn�� t� opowie�� bez waha� i bez przerwy. Por�wnanie
kt�rejkolwiek stronicy Ocalenia z pierwsz� lepsz� stronic� Murzyna mo�e s�u�y� za demonstracj�,
jak� by�a istota, jakim by�o wewn�trzne znaczenie tego pierwszego kryzysu w moim literackim
�yciu. Gdy� by� to istotnie kryzys. Od�o�y� dzie�o tak daleko ju� posuni�te to strasznie ci�ka
decyzja. Powzi��em j� pod presj� nag�ego przekonania, �e to jest w�a�nie jedyna droga ratunku �
jedyny spos�b, aby po�o�y� kres wyrzutom sumienia. Gdy sko�czy�em Murzyna, poczucie
spe�nionego obowi�zku podnios�o mi� na duchu, daj�c mi po raz pierwszy �wiadomo�� pewnego
mistrzostwa � �wiadomo��, �e b�d� m�g� czego� dokona� z pomoc� sprzyjaj�cych mi gwiazd.
Je�li nie powr�ci�em w�wczas do Ocalenia, to nie dlatego, abym zacz�� si� go ba�. Umia�em ju�
teraz przybra� stanowcz� postaw� i powiedzia�em sobie z rozwag�: ..Tamto mo�e po� czeka�.� A
jednocze�nie czu�em z r�wn� pewno�ci�, �e M�odo��, opowiadanie, kt�re mia�em � �e si� tak
wyra�� � na ko�cu pi�ra, czeka� nie mo�e. Nie mog�em r�wnie� od�o�y� J�dra ciemno�ci, a to
dla pewnego praktycznego powodu: p. W. Blackwood prosi�, abym napisa� co� dla tysi�cznego
numeru jego Przegl�du; musia�em tedy od razu zabra� si� do tematu, kt�ry d�ugo we mnie
spoczywa�; nie mog�em �adn� miar� narazi� na czekanie czcigodnego wydawnictwa, patriarchy
licz�cego tysi�c numer�w. A potem znowu Lord Jim, kt�rego prawie siedemna�cie stron
napisa�em r�nymi czasy, zwr�ci� si� do mnie z nieodpartym wezwaniem. I tak ka�de poci�gni�cie
pi�ra oddala�o mi� od porzuconego Ocalenia, nie bez skruchy z mej strony, lecz ze s�abn�cym
stopniowo oporem; a� wreszcie podda�em si� zupe�nie, jakby uznaj�c jaki� wy�szy wp�yw, z
kt�rym walka jest bezcelowa.
Mija�y lata; liczba stronic wci�� ros�a, a d�ugie zadumy, z kt�rych si� te strony rodzi�y,
rozpostar�y si� szeroko mi�dzy mn� a porzuconym Ocaleniem � jak g�adka, zamglona przestrze�
sennego morza. A jednak w gruncie rzeczy nie straci�em nigdy z oczu tej ciemnej plamki w
mglistym oddaleniu. Zmniejszy�a si� znacznie, ale dawa�a zna� o sobie przyzywaj�c mi� dawnymi
wspomnieniami. Zdawa�o mi si�, �e by�oby niecnie z mej strony, gdybym ten �wiat opu�ci�
zostawiaj�c ow� plamk� hen w dali, samotn�, czekaj�c� na znak losu, znak, kt�ry nie objawi si�
nigdy!
Uczucie wi�c, tylko uczucie � jak z tego wida� � sk�oni�o mnie ostatecznie do podj�cia
trud�w i ryzyka powrotu. Gdy ruszy�em zwolna ku porzuconemu zr�bowi powie�ci, zamajaczy�
przede mn� wysoko w�r�d l�ni�cych p�ycizn wybrze�a, samotny, lecz nie odpychaj�cy. Nie
przypomina� wcale pos�pnych szcz�tk�w okr�tu. Tkwi�o w nim utajone �ycie. Rozr�nia�em jed�
n� po drugiej znajome twarze, oczekuj�ce mnie z lekkim u�miechem zadowolenia, �wiadcz�cym,
�e mi� poznaj�. Wiedzia�y dobrze, �e musz� do nich powr�ci�. Ale ich oczy patrzy�y we mnie z
powag�, czego si� te� nale�a�o spodziewa� � poniewa� i ja sam by�em w bardzo powa�nym
nastroju, znalaz�szy si� zn�w mi�dzy nimi po latach nieobecno�ci. Od razu, nie trac�c czasu,
wzi�li�my si� razem do pracy nad wskrzeszeniem naszego �ycia. I z ka�d� chwil� czu�em silniej,
�e Ci, co Czekali, nie maj� �alu do cz�owieka, kt�ry � cho� naw�drowa� si� ongi po szerokim
�wiecie � raz tylko w �yciu wypu�ci� si� na wagary.
J. C.
1920
CZʌ� I
CZ�OWIEK I BRYG
P�ytkie morze, kt�re si� pieni i szemrze u wybrze�y tysi�ca wielkich i ma�ych wysp Malajskiego
Archipelagu, by�o przez wieki widowni� awanturniczych przedsi�wzi��. Wady i zalety czterech
narod�w uwydatni�y si� przy zdobywaniu tej krainy, kt�ra a� po dzi� dzie� nie zosta�a odarta z
tajemnicy i romantycznego uroku swej przesz�o�ci � a rasa ludzi walcz�cych ongi przeciw
Portugalczykom, Hiszpanom, Holendrom i Anglikom nie uleg�a zmianie mimo nieuchronnej
kl�ski. Ci ludzie zachowali po dzi� dzie� umi�owanie wolno�ci, fanatyczne przywi�zanie do
wodz�w, �lep� wierno�� w przyja�ni i nienawi�ci � wszystkie swe sk�onno�ci zgodne z prawem
lub prawu przeciwne. Kraj ich z l�du i wody z�o�ony � gdy� morze by�o ich krajem tak jak i
ziemia tych wysp � sta� si� �upem zachodniej rasy jako nagroda za wi�ksz� si��, je�li nie za
wy�sz� moralno��. Pr�ca naprz�d cywilizacja za trze jutro �lady d�ugiej walki dope�niaj�c
niezawodnego zwyci�stwa.
Zdobywcy, kt�rzy rozpocz�li t� walk�, nie maj� ju� dzi� nast�pc�w. Poj�cia �wiata zmieni�y si�
na to za szybko. Ale mieli na�ladowc�w nawet jeszcze w drugiej po�owie tego wieku.
Widzieli�my, jak jeden z nich, prawie nam wsp�czesny � rycerski awanturnik wierny swym
porywom, cz�owiek o wielkiej duszy i szlachetnym sercu � opar� podwaliny kwitn�cego pa�
stwa na gruncie wsp�czucia i sprawiedliwo�ci. Uzna� po rycersku roszczenia zwyci�onych; by�
zdobywc� bezinteresownym, a nagrod� jego szlachetnych instynkt�w jest cze��, z jak� obca, a
wierna rasa mi�uje jego pami��.
Cho� nie zrozumiano go i znies�awiono za �ycia, chwa�a jego dzie�a �wiadczy o czysto�ci jego
pobudek. Dzi� cz�owiek ten nale�y do historii. Ale byli jeszcze inni � nieznani awanturnicy nie
maj�cy za sob� jego urodzenia, pozycji i inteligencji; podzielali tylko jego uczucia dla le�nego i
morskiego ludu, kt�ry on tak g��boko zna� i kocha�. Nie mo�na powiedzie� o tych ludziach, �e
zostali zapomniani, skoro nie znano ich nigdy. Gin�li w pospolitym t�umie kupc�w��eglarzy
Archipelagu, a je�li stawali si� g�o�ni, to tylko gdy ich skazywano za wykroczenia przeciw prawu.
Roztrwonili �ycie dla sprawy, kt�rej nie wolno by�o istnie� w obliczu nieub�aganego,
zorganizowanego post�pu � roztrwonili swe bezmy�lne �ycie, kierowane prostym uczuciem.
Lecz dla niewielu ludzi znaj�cych tamte dzieje ci marnotrawcy zabarwili romantyzmem krain�
p�ytkich w�d i wysp lasami okrytych, le��c� daleko na wschodzie mi�dzy g��bokimi wodami
dw�ch ocean�w � i wci�� tajemnicz�.
I
Z g�adkiego b��kitu morskiej p�ycizny d�wiga si� Carimata, ja�owa wynios�o�� o szarym i
��tym zabarwieniu, o szczytach p�owych i nieurodzajnych. Ku zachodowi wida� Suroeton,
oddzielony w�skim pasem wody, wysepk� o wygi�tym zarysie prze��czy, podobnym do grzbietu
pochylonego olbrzyma. A na wsch�d le�y grupa drobnych wysepek, zatartych i niewyra�nych;
mgliste ich kontury zdaj� si� rozp�ywa� w gromadz�cych si� cieniach Noc post�puje od wschodu
w �lad za cofaj�cym si� s�o�cem, posuwa si� zwolna, ch�on�c l�d i morze; l�d poszarpany,
udr�czony i stromy; morze r�wne, n�c�ce g�adzi� wygodnej, jednolitej powierzchni do w�dr�wek
�atwych i niesko�czonych.
Wiatru nie by�o i ma�y bryg, kt�ry sta� przez ca�e popo�udnie kilka mil na p�noco�zach�d od
Carimaty, posun�� si� w tym czasie zaledwie o p� mili. Spok�j by� zupe�ny � martwy, t�py
spok�j, cisza martwego morza i martwego powietrza Jak okiem si�gn��, panowa� bezw�ad. Nic si�
nie porusza�o ani na ziemi, ani na wodzie, ani ponad nimi w niezam�conej wspania�o�ci nieba. Na
r�wnej powierzchni cie�niny bryg tkwi� spokojny i prosty, jakby spojony mocno, kilem w kil, z
w�asnym wizerunkiem odbitym w olbrzymim, nieobramionym zwierciadle morza Na po�udniu i
wschodzie podw�jne wyspy strzeg�y w milczeniu podw�jnego okr�tu, kt�ry zdawa� si� tkwi�
mi�dzy nimi na zawsze � zw�tpia�y wi�zie� bezruchu, nieporadny jeniec p�ytkiego morza.
Ju� od po�udnia lekkie i kapry�ne powiewy tych m�rz rzuci�y ma�y bryg na pastw� nierych�ego
losu; dzi�b statku obr�ci� si� wolno na zach�d, a koniec smuk�ej i wyg�adzonej rei bukszprytowej*,
wystaj�cy �mia�o za wdzi�cznie wygi�ty dzi�b okr�tu, godzi� w wieczorne s�o�ce jak w��cznia
wa��ca si� wysoko w d�oni wroga Z prawej strony juty*, tu� przy kole, sternik malajski sta�
wpar�szy mocno nogi w krat� i t�gim chwytem trzyma� szprychy pod k�tem prostym, jak gdyby
okr�t �eglowa� pod sztormowym wiatrem. Sternik sta� bez drgnienia jak skamienia�y, got�w pu�ci�
w ruch ko�o natychmiast, gdy los pozwoli brygowi ruszy� w drog� przez oleiste morze.
Drug� ludzk� istot� obecn� w�wczas na pok�adzie by� oficer pe�ni�cy s�u�b�, bia�y cz�owiek
niskiego wzrostu, kr�py, o wygolonych policzkach, siwiej�cym w�sie i twarzy powleczonej
szkar�atem przez pal�ce s�o�ce i ostre, s�one wiatry m�rz. Zrzuci� poprzednio lekk� kurtk� i mia� na
sobie tylko bia�e spodnie i cienk� perkalow� koszul�; skrzy�owawszy na piersi krzepkie ramiona,
wygl�daj�ce jak dwa grube kawa�y surowego mi�sa, kr��y� po jucie od burty do burty. Na bosych
nogach mia� s�omiane sanda�y, a g�ow� os�ania� mu olbrzymi korkowy kapelusz � niegdy� bia�y,
lecz teraz bardzo brudny � kt�ry nadawa� ca�ej postaci wygl�d dziwacznego, poruszaj�cego si�
grzyba. Niekiedy oficer przerywa� sw� niespokojn� w�dr�wk� przez trap* juty i stawa�
nieruchomo, utkwiwszy niepewny wzrok w spokojnej wodzie, gdzie si� bryg odbija�. M�g�
widzie� tak�e tam w dole sw� g�ow� i ramiona wychylaj�ce si� znad burty; sta� d�ugo, jakby
poci�gni�ty w�asnymi rysami, i mrucza� niewyra�ne przekle�stwa na cisz�, kt�ra le�a�a na statku
]ak niewzruszony ci�ar � niezmierny i pal�cy.
W ko�cu westchn�� g��boko, zmusi� si� do wielkiego wysi�ku i oderwawszy si� od burty zdo�a�
si� dowlec w swych sanda�ach a� do stojaka z busol�. Tu zatrzyma� si� znowu, wyczerpany i
znudzony. Spod uchylonych szyb pobliskiego luku �wietlnego nad kabin� dochodzi�o nik�e
�wierkanie kanarka, kt�re zdawa�o si� sprawia� marynarzowi pewn� przyjemno��. Przys�uchiwa�
si�, u�miechn�� si� z lekka, szepn��: �Dicky, biedny Dick� � i pogr��y� si� zn�w w niezmiernej
ciszy �wiata. Oczy jego zamkn�y si�, a g�owa zwis�a nad gor�cym mosi�dzem pokrywaj�cym
wierzch stojaka z busol�. Nagle targn�� si� w g�r� i rzek� ostro zachryp�ym g�osem:
� Ty tam, �pisz, czy co? Ster na drug� stron�. Statek si� cofa.
Malaj, bez najl�ejszej zmiany w rysach czy pozie, jak gdyby by� bezdusznym przedmiotem
powo�anym nagle do �ycia przez ukryty czar tych s��w, obr�ci� szybko ko�o przepuszczaj�c
szprychy mi�dzy r�kami; a gdy ruch usta� ze zgrzytliwym ha�asem, uj�� je zn�w i trzyma� ponuro.
Jednak po chwili zwr�ci� zwolna g�ow� ku ramieniu, spojrza� na morze i rzek� upartym tonem:
� Nie chwyci� wiatr � nie ma droga.
� Nie chwyci�, nie chwyci�; to wszystko, co wiesz � burkn�� marynarz o czerwonej twarzy.
� Chwytaj r�ka za r�k�, m�j Ali � ci�gn�� z nag�� pob�a�liwo�ci�. � Za chwil� schwycisz wiatr,
a wtedy ster b�dzie narychtowany jak trzeba. Rozumiesz?
Nieczu�y wilk morski zdawa� si� nic nie s�ysze� i nic nie rozumie�. Bia�y popatrzy� z
niesmakiem na niewzruszonego Malaja, obrzuci� wzrokiem horyzont, spojrza� zn�w na sternika i
rozkaza� kr�tko:
� Z powrotem ster. Czy nie czujesz powiewu od rufy? Stoisz jak malowany.
Malaj obr�ci� zn�w szprychy ze wzgardliwym pos�usze�stwem, a cz�owiek o czerwonej twarzy
skierowa� si� ku przodowi mrucz�c co� pod nosem, gdy przez otwarty luk �wietlny dobieg�o go
wo�anie: �Hej, wy tam na pok�adzie!� Stan�� jak wryty, a wyraz jego twarzy zmieni� si� raptownie
na uwa�ny i pe�en uprzejmo�ci.
� Jestem, panie kapitanie � rzek� pochylaj�c ucho ku otworowi.
� C� tam si� dzieje na g�rze? � zapyta� g��boki g�os z do�u.
M�czyzna o czerwonej twarzy rzek� zdziwionym tonem:
� S�ucham, panie kapitanie?
� S�ysza�em, jak obracali�cie ster z burty na burt�. Co pan tam robi, panie Shaw? Czy wiatr si�
pokaza�?
� Ta�ak � przeci�gn�� Shaw wtykaj�c g�ow� pod szyby i m�wi�c do mroku w kajucie. �
Zdawa�o mi si�, �e jest lekki wietrzyk, i� ale teraz ju� usta�. Nigdzie ani powiewu pod niebem.
Cofn�� g�ow� i chwil� czeka� przy luku, ale s�ysza� tylko �wierkanie niestrudzonego kanarka,
s�abiuchny �wiegot, kt�ry zdawa� si� s�czy� przez zwisaj�ce czerwone kwiaty geranii rosn�ce w
doniczkach pod szybami. Odszed� powoli par� krok�w dalej, kiedy g�os z do�u zawo�a� pr�dko:
� Panie Shaw! Czy pan jest?
� Jestem, panie kapitanie � odrzek� wracaj�c.
� Czy ruszyli�my z miejsca tego popo�udnia?
� Ani na cal, panie kapitanie, ani na cal. Zupe�nie jakby�my stali na kotwicy.
� To tak zawsze � rzek� niewidzialny Lingard. G�os jego zmienia� nat�enie stosownie do
jego porusze� w kajucie i wybuchn�� niebawem jasnym d�wi�kiem w chwili, gdy g�owa jego
ukaza�a si� nad zasuw� tambuczy*. � Zawsze tak jest! Pr�dy zaczynaj� si� dopiero, gdy ju�
ciemno i cz�owiek nie mo�e zobaczy�, na jakie paskudztwo woda go niesie, no a wtedy przychodzi
Wiatr. I to prosto od rufy � jakbym go widzia�.
Shaw wzruszy� z lekka ramionami, Ma�aj u steru da� nurka w luk �wietlny kabiny, aby spojrze�
aa zegar, po czym poci�gn�� dwa razy ma�y dzwonek na rufie Natychmiast z przodu na g��wnym
pok�adzie rozleg� si� ostry, przeci�g�y gwizd, kt�ry zmi�k� i zamar� w ciszy. W�adca brygu
wynurzy� si� z luku schodni na pok�ad, spojrza� w g�r� na skantowane reje* i z progu ogarn��
horyzont przeci�g�ym spojrzeniem.
Mia� lat oko�o trzydziestu pi�ciu, prosty by� i gibki. Porusza� si� swobodnie, raczej jak cz�owiek
zwyk�y przemierza� r�wniny i wzg�rza ni� jak ten, kt�ry od najwcze�niejszej m�odo�ci przywyk�
do przeciwdzia�ania nag�ymi zgi�ciami cia�a wznoszeniu si� i chybotom ciasnego pok�adu na
ma�ych statkach, miotanych kaprysami gniewnego lub rozigranego morza.
Mia� na sobie popielat� flanelow� koszul�, a bia�e jego spodnie przytrzymywa�a b��kitna
jedwabna szarfa, owini�ta ciasno wko�o smuk�ych bioder. Wyszed� z kajuty tylko na chwil�, ale
przekonawszy si�, �e g��wny marsel* rzuca cie� na ruf�, pozosta� z go�� g�ow� na pok�adzie. Jasne,
kasztanowate w�osy wi�y si� z lekka na jego kszta�tnej g�owie, a przystrzy�ona broda mieni�a si�
jaskrawo, gdy mija� w�ski pas s�o�ca, jakby ka�dy jej w�osek by� falistym i cieniuchnym z�otym
drucikiem. Usta Lingarda gin�y pod g�stymi w�sami; nos by� prosty, kr�tki, o lekko st�pionym
ko�cu; szeroki pas mocniejszej czerwieni le�a� pod oczami i przylega� do ko�ci policzkowych.
Oczy nadawa�y twarzy szczeg�lny wyraz. Brwi, ciemniejsze od w�os�w, kre�li�y prost� lini� pod
szerokim, g�adkim czo�em, znacznie bielszym od ogorza�ej twarzy. Siwe oczy, gorej�ce jak gdyby
blaskiem ukrytego ognia, mieni�y si� czerwonymi b�yskami, co nadawa�o badawczo�� i zapa�
spokojnemu ich spojrzeniu.
Ten cz�owiek, tak dobrze niegdy� znany, a dzi� zapomniany tak zupe�nie w�r�d czarownych i
nieczu�ych brzeg�w p�ytkiego morza, mia� w�r�d koleg�w przezwisko �Czerwonookiego Toma�.
Dumny by� ze swego szcz�cia, ale bynajmniej nie ze swego rozs�dku. Pyszni� si� swym brygiem,
szybko�ci� swego okr�tu, kt�ry uchodzi� za najzwinniejszy statek na tych wodach; pyszni� si�
tak�e tym, co statek przedstawia�.
A bryg przedstawia� owoc szcz�liwej wyprawy na Wiktoria�skie pola z�otodajne; przedstawia�
przezorn� wstrzemi�liwo�� w�a�ciciela, d�ugie dni snutych przeze� plan�w i pe�nego oddania
trudu przy budowie; wielk� rado�� jego m�odych lat i niezr�wnanej wolno�ci m�rz; idealny, bo
w�drowny, dom; niezale�no�� Lingarda, jego mi�o�� � i jego trosk�. S�ysza� cz�sto, jak ludzie
m�wili, �e Tom Lingard nie dba o nic na �wiecie pr�cz swego brygu � i z u�miechem poprawia� w
my�li to zdanie, dodaj�c, �e nie dba o nic �ywego � pr�cz brygu.
Dla niego bryg by� r�wnie pe�en �ycia jak i szeroki �wiat. Czu� jego �ywotno�� w ka�dym
ruchu, w ka�dym chybni�ciu si�, w ka�dym przechyleniu ostroko�czastych maszt�w, tych
maszt�w, kt�rych malowane ga�ki dla oczu �eglarza poruszaj� si� wiecznie na tle chmur albo na tle
gwiazd. Ten statek by� mu zawsze drogi � jak dawna mi�o��; zawsze po��dany � jak obca
kobieta; zawsze pe�en tkliwo�ci � jak matka; . zawsze wierny � jak ukochane dzieci�
ojcowskiego serca.
Lingard sta� nieraz godzinami z �okciem na burcie, z g�ow� wspart� na d�oni i s�ucha� � s�ucha�
w sennej ciszy pieszczotliwego i pe�nego obietnic szeptu morza, kt�re sun�o w szybko nikn�cych
ba�kach wzd�u� g�adkich, pomalowanych na czarno bok�w statku. Co przewija�o si� w takich
chwilach samotnej zadumy przez dusz� tego potomka wielu rybackich pokole� z wybrze�y
Devonu � cz�owieka, kt�ry jak wi�kszo�� ludzi z jego sfery by� g�uchy na subtelne g�osy �wiata i
�lepy wobec tajemniczych jego przejaw�w, kt�ry zawsze by� got�w zmierzy� si� z konkretn�
rzeczywisto�ci�, bez wzgl�du na warunki jak najbardziej nieoczekiwane, przera�aj�ce lub gro�ne,
ale jak dziecko by� bezbronny wobec ukrytych poryw�w w�asnego serca; jakie by�y my�li tego
cz�owieka, gdy popad� w marz�cy nastr�j � trudno powiedzie�.
Zapewne i jego � jak wi�kszo�� z nas � unosi� niekiedy poryw budz�cego si� liryzmu w
krainy czaruj�ce, puste i niebezpieczne. Ale � jak wi�kszo�� z nas � nie�wiadom by� swych
bezp�odnych podr�y ponad absorbuj�cymi troskami tej ziemi. Jednak owe chwile, niew�tpliwie
bezsensowne i stracone, rzuca�y na poprzednie �ycie tego cz�owieka co� na kszta�t gorej�cej,
pogodnej po�wiaty, kt�ra �agodzi�a kanty jego szorstkiej natury. Takie chwile zacie�nia�y wi�zy
pomi�dzy nim a brygiem.
Lingard zdawa� sobie spraw�, �e jego ma�y stateczek jest w stanie da� mu to, czego on sam nie
m�g�by uzyska� od nikogo i od niczego na �wiecie: co�, co stanowi�o najistotniejsz� jego
w�asno��. Zale�no�� tego krzepkiego m�czyzny o wydatnych ko�ciach i musku�ach od pos�usznej
rzeczy z drzewa i �elaza nabiera�a przez to jego poczucie tajemniczego dostoje�stwa mi�o�ci.
Statek mia� wszystkie zalety �ywej istoty: szybko��, pos�usze�stwo, ufno��, wytrzyma�o��,
pi�kno, zdolno�� do dzia�ania i cierpienia � wszystko pr�cz �ycia. Cz�owiek by� natchnieniem tej
rzeczy, kt�r� uwa�a� za najdoskonalsz� w swoim rodzaju. Jego wola by�a wol� statku, my�l �
impulsem; to on tchn�� we� �ycie. Lingard czu� to wszystko niejasno, nie wyra�aj�c nigdy tego
uczucia w bezg�o�ne] formule my�li. Jedynym jego ukochaniem by� ten statek, bryg o obj�to��5
trzystu czternastu ton � ca�e kr�lestwo!
A teraz w�adca chodzi� miarowo po pok�adzie swego kr�lestwa � barczysty, z go�� g�ow�
St�pa� rozko�ysanym krokiem, machaj�c swobodnie ramionami jak cz�owiek wyruszaj�cy w pole
na pi�tnastokilometrow� przechadzk�; ale co dwana�cie krok�w musia� nagle zawraca� i i�� z
powrotem a� do por�czy.
Shaw za�o�y� r�ce za pas i wpar� si� obu �okciami w burt�; zdawa�o si�, �e spogl�da na pok�ad
mi�dzy nogami. W rzeczywisto�ci za� wpatrywa� si� w domek z malutkim frontowym
ogr�deczkiem, zagubiony w labiryncie nadrzecznych ulic na wschodnim kra�cu Londynu. Shawa
m�czy�a troch� okoliczno��, �e nie m�g� dotychczas zawrze� znajomo�ci ze swym synem
licz�cym osiemna�cie miesi�cy � i to w�a�nie wywo�a�o odlot jego fantazji w mroczn� rodzinn�
atmosfer�. Lecz by� to spokojny lot, po kt�rym nast�pi� szybki powr�t. Nim up�yn�y dwie minuty,
Shaw znalaz� si� zn�w aa brygu � �w pogotowiu� � jak zwykle mawia�. Pyszni� si� tym, �e jest
zawsze �w pogotowiu�,
W stosunku do majtk�w by� porywczy i szorstko si� do nich odzywa�. Ka�demu ze swych
zwierzchnik�w okazywa� na zewn�trz tyle uszanowania, ile tylko potrafi�, wewn�trznie za� by� z
zasady wrogo wzgl�dem nich usposobiony; tak rzadko kt�ry z kapitan�w nale�a� wed�ug niego do
gatunku ludzi �w pogotowiu�.
Co si� tyczy Lingarda, z kt�rym pracowa� dopiero od niedawna � a dosta� si� na bryg w
Madras Roads rzuciwszy wskutek k��tni i b�jki z kapitanem statek wracaj�cy do kraju � ot� dla
Lingarda mia� dosy� du�o uznania, cho� stwierdza� z �alem, �e i ten szyper � jak wi�kszo�� ludzi
� mia� pewne idiotyczne manie; Shaw okre�la� je jako �kie�bie we �bie�.
By� to cz�owiek � wielu si� takich spotyka � ma�jacy istotn� warto�� tylko dla siebie
samego i pozbawiony znaczenia poza tym, �e pe�ni� obowi�zki g��wnego pomocnika na brygu i
by� jedynym bia�ym z za�ogi obok kapitana. Czu� si� niesko�czenie wy�szy od �eglarzy
malajskich, z kt�rymi mia� do czynienia, i traktowa� ich z wynios�� pob�a�liwo�ci�, cho� by�
przekonany, �e w razie czego oka�e si� dobitnie, ii wszystkie te draby nie s� �w pogotowiu�.
Z chwil� gdy duch jego wr�ci� ze swego domowego urlopu, Shaw oderwa� si� od burty i
posun�wszy si� naprz�d stan�� przy trapie juty spogl�daj�c wzd�u� sztymborku g��wnego pok�adu.
Lingard ze swej strony zatrzyma� si� tak�e i patrzy� przed siebie z roztargnieniem. Na �r�dokr�ciu,
mi�dzy w�skimi belkami przymocowanymi z ka�dej strony luku �adunkowego, m�g� widzie�
gromadk� ludzi przycupni�tych wko�o drewnianej tacy na�adowanej kopiasto ry�em i stoj�cej na
�wie�o zamiecionej pod�odze. Milcz�cy m�czy�ni o ciemnych twarzach i �agodnych oczach
siedzieli w kucki i pojadali godnie z przej�ciem, kt�re nie wy��cza�o pow�ci�gliwo�ci.
Z ca�ej gromadki tylko dw�ch czy trzech mia�o sarongi, gdy� pozostali ulegli � przynajmniej
na morzu � poni�aj�cemu zwyczajowi: nosili europejskie spodnie. Dw�ch siedzia�o na belkach.
Jeden z nich � m�czyzna o dziecinnej, jasno��tej twarzy i zarozumia�ym, g�upkowatym
u�miechu pod kosmykami twardych, prostych w�s�w, zabarwionych na kolor mahoniowy � by�
tindalem za�ogi � czym� w rodzaju pomocnika bosmana, czyli seranga. Drugi, siedz�cy na bomie
obok niego, by� prawie zupe�nie czarny, niewiele wi�kszy od du�ej ma�py, a pomarszczona jego
twarz mia�a wyraz komicznej dziko�ci, kt�ra charakteryzuje cz�sto ludzi z
po�udniowo�wschodniego wybrze�a Sumatry.
By� to kassab, czyli szafarz, piastuj�cy godno�� wygodn� i pe�n� dostoje�stwa. Kassab by�
jedynym spo�r�d wieczerzaj�cej za�ogi, kt�ry zauwa�y� obecno�� dow�dcy na pok�adzie. Szepn��
co� do tindala; ten zsun�� natychmiast na bok g�owy sw�j stary kapelusz, kt�ry to bezsensowny
gest nada� mu min� sko�czenie g�upkowat�. Pozostali us�yszeli r�wnie� szept kassaba, lecz w
dalszym ci�gu po�ywiali si� sennie, podnosz�c paj�czymi ruchami chude ramiona.
S�o�ce znajdowa�o si� mniej wi�cej o stopie� nad horyzontem i z nagrzanej powierzchni w�d
zacz�a si� podnosi� lekka mg�a; nik�a mgie�ka, niewidzialna dla ludzkiego oka, do�� jednak silna,
aby zmieni� s�o�ce w czerwon�, roz�arzon� tarcz�, pionow� i gor�c�, kt�ra stacza�a si� powoli na
kraniec poziomej i zimnej na poz�r tarczy po�yskliwego morza. Oba kra�ce zetkn�y si� i kr�g�a
przestrze� w�d nabra�a nagle tonu mrocznego jak zmarszczenie brwi, g��bokiego jak ponura
zaduma o z�ym.
Zdawa�o si�, �e senne wody zatrzyma�y na chwil� spadaj�ce s�o�ce, z kt�rego strzeli� ku
nieruchomemu brygowi po ciemnej powierzchni morza szlak �wiat�a prosty i ja�niej�cy, r�wny i
wspania�y, �cie�ka ze z�ota, purpury i fioletu � ol�niewaj�ca i straszliwa � kt�ra prowadzi�a jak
gdyby z ziemi prosto w niebo przez wrota chlubnej �mierci. Ja�niej�cy szlak zwolna p�owia�.
�wiat�o zosta�o pokonane przez morze. Wreszcie pozosta� w oddali tylko szcz�tek s�o�ca, jak
czerwona iskra unosz�ca si� na wodzie. Oci�ga�a si� jeszcze czas jaki� i nagle � bez ostrze�enia
� zagas�a, jakby zduszona zdradzieck� r�k�.
� Zasz�o! � krzykn�� Lingard, kt�remu wymkn�a si� ta ostatnia chwila zachodu, cho� ca�y
czas patrzy� bacznie na s�o�ce. � Zasz�o! Panie Shaw, popatrz no pan, fetor a jest na zegarze w
kabinie!
� Zdaje mi si�, �e czas prawie zupe�nie si� zgadza, panie kapitanie. Trzy minuty po sz�stej.
Sternik uderzy� ostro w dzwon cztery razy. Inny bosy majtek przesun�� si� po dalszej stronie
rufy, aby zluzowa� cz�owieka przy kole, a serang brygu wszed� po trapie, gdy� mia� obj�� po
Shawie piecz� nad pok�adem. Podszed� do kompasu i czeka� stoj�c w milczeniu.
� Serangu, we�miesz kurs po�udniowo�wschodni, jak b�dzie wiatr � rzek� Shaw wyra�nie.
� Po�udniowo�wschodni � powt�rzy� podstarza�y Malaj z g��bok� powag�.
� Dasz mi zna�, gdy statek ruszy � doda� Lin�gard.
� Ya, tuan* � odrzek� Malaj spogl�daj�c szybko na niego. � Wiatr si� zbli�a � mrukn��.
� Ja te� tak my�l� � szepn�� Lingard jakby do siebie.
Cienie gromadzi�y si� szybko wko�o brygu. Mulat wytkn�� g�ow� z kajuty i zawo�a�:
� Gotowe, panie kapitanie.
� Panie Shaw, chod�my co� przegry�� � rzek� Lingard. � Ale, ale, rozejrzyj no si� pan przed
zej�ciem na d�. Ciemno ju� b�dzie, gdy wr�cimy.
� Z pewno�ci�, panie kapitanie � rzek� Shaw bior�c lunet� i przyk�adaj�c j� do oczu. � C�
to za przekl�ta sztuka � m�wi� urywanym g�osem, majstruj�c przy szk�ach, wsuwaj�c je i
wysuwaj�c � jako� nie mog�, ani rusz. No! utrafi�em nareszcie!
Obr�ci� si� zwolna na pi�cie, trzymaj�c koniec rury na widnokr�gu. Potem zamkn�� instrument
z trzaskiem i rzek� stanowczo:
� Nie wida� nic, panie kapitanie.
Zszed� na d� za Lingardem zacieraj�c weso�o r�ce. Przez d�ug� chwil� milczenie panowa�o na
rufie. Potem majtek u ko�a odezwa� si� sennie:
� Czy malim powiedzia�, �e nie ma nic na morzu?
� Tak � mrukn�� serang nie patrz�c na stoj�cego za nim cz�owieka.
� Mi�dzy wyspami by�a ��d� � wyrzek� majtek bardzo cicho.
Serang sta� wyprostowany i sztywny obok kompasu, z r�kami splecionymi na plecach i z lekka
rozstawionymi nogami. Jego twarz, kt�r� trudno ju� by�o rozr�ni�, nie wyra�a�a nic zgo�a � jak
drzwi kasy.
� S�uchaj�e, co m�wi� � nalega� sternik �agodnym tonem.
Zwierzchnik nie poruszy� si� wcale. Wilk morski pochyli� si� nieco z wysoko�ci kraty przy
kole.
� Widzia�em ��d� � szepn�� z odcieniem tkliwego uporu jak kochanek b�agaj�cy o �ask�. �
Widzia�em ��d�. Had�i Wasub! Ya! Had�i Wasub!
Serang by� ongi po dwakro� pielgrzymem i nie okaza� si� oboj�tny na d�wi�k nale�nego mu
tytu�u. Pos�pny u�miech zjawi� si� na jego twarzy.
� Widzia�e� p�yn�ce drzewo, o, Sali � rzek� ironicznie.
� Ja jestem Sali i moje oczy s� lepsze od zaczarowanej mosi�nej rzeczy, kt�ra rozci�ga si� na
wielk� d�ugo�� � rzek� uparty sternik. � ��d� by�a tam, tu� za wysp� lez�c� najdalej na wsch�d.
Tam by�a ��d�, a ci, co w niej siedzieli, mogli widzie� statek pod zachodnie �wiat�o � chyba �e s�
�lepcami zagubionymi na morzu. Widzia�em ��d�. Czy widzia�e� j� tak�e, o Had�i Wasub?
� Czy ja jestem t�ustym bia�ym m�czyzn�? � warkn�� serang. � By�em cz�owiekiem morza
przed twoim urodzeniem, o Sali! Mamy rozkaz milcze� i pilnowa� steru, aby okr�towi nie sta�o si�
nic z�ego.
Po tych s�owach wr�ci� do swej nieugi�tej wynios�o�ci. Sta� z nogami nieco rozstawionymi
obok kompasu, bardzo sztywny i wyprostowany. Oczy jego w�drowa�y nieustannie od o�wietlonej
r�y kompasu do mrocznych �agli brygu i z powrotem, a cia�o by�o nieruchome, jakby wyci�te z
drzewa i wbudowane w okr�t. Tak to Had�i Wasub, serang brygu �B�yskawica�, pe�ni� kapita�sk�
wacht� z wyt�on� i baczn� gotowo�ci�, niestrudzony i czujny � niewolnik obowi�zku.
W p� godziny po zachodzie ciemno�� obj�a ziemi� i niebo w niepodzielne panowanie. Wyspy
rozp�yn�y si� w nocy. A ma�y bryg, tkwi�cy tak spokojnie na g�adkiej wodzie cie�niny, zdawa� si�
spa� g��boko, otulony wonnym p�aszczem gwiezdnego blasku i ciszy.
II
By�o wp� do dziewi�tej, gdy Lingard zjawi� si� zn�w na pok�adzie Shaw � teraz ju� w kurtce
� drepta� tam i z powrotem po rufie, ci�gn�c za sob� zapach tytoniowego dymu. Iskra �arz�ca si�
niejednolicie zdawa�a si� biec w ciemno�ci przed okr�g�ym zarysem jego g�owy. Nad masztami
brygu kopu�a czystych niebios pe�na by�a �wiate�, kt�re migota�y jak gdyby pod wp�ywem
pot�nych oddech�w, miotaj�cych tam wysoko p�omieniami gwiazd. Zupe�na cisza obj�a
pok�ady, a g�ste cienie zalegaj�ce statek mia�y wygl�d tajnych zak�tk�w, w kt�rych si� kul�
postacie czekaj�ce w g�uchym milczeniu na jaki� fakt decyduj�cy. Lingard potar� zapa�k�, aby
zapali� cygaro; pot�na jego twarz ze zmru�onymi oczami wyst�pi�a na chwil� z ciemno�ci i znik�a
raptownie. Potem ju� dwie ciemne postacie i dwie czerwone iskry kr��y�y po rufie tam i z
powrotem. Wi�ksze, lecz bledsze i pod�u�ne plamy �wiat�a od lamp kompasu le�a�y na
mosi�nych okuciach steru i na piersi Malaja stoj�cego przy kole. G�os Lingarda, jakby niezdolny
do opanowania olbrzymiej ciszy morza, zabrzmia� g�ucho i bardzo spokojnie, bez zwyk�ego
g��bokiego tonu.
� Niewiele si� zmieni�o, panie Shaw.
� Niewiele, panie kapitanie. Widz� ju� tylko wysp�, t� wielk� � ci�gle w tym samym miejscu.
Przychodzi mi na my�l, �e pod wzgl�dem ciszy to jest psia okolica.
Rozci�� na dwie cz�ci s�owo oko�lica przedzielaj�c je dobitn� pauz�. Takie �adne s�owo.
Zadowolony by� z siebie, �e przysz�o mu na my�l. Ci�gn�� dalej:
� Wi�c� ju� od po�udnia ta wielka wyspa�
� Carimata, panie Shaw � przerwa� Lingard.
� Tak, panie kapitanie, w�a�nie � Carimata. Musz� zaznaczy�, �e b�d�c obcym w tych
stronach, nie wprawi�em si� w te wszystkie�
Chcia� powiedzie� �nazwy�, ale zatrzyma� si� i zamiast tego rzek� �miana� wymawiaj�c z
lubo�ci� obie sylaby.
� W ci�gu ostatnich pi�tnastu lat � ci�gn�� dalej � �eglowa�em regularnie na du�ych statkach
linii wschodnio�indyjskiej. Czuj� si� bardziej u siebie tam � w zatoce.
Wyci�gn�� r�k� w ciemno�� ku p�noco�zachodowi i patrzy� z nat�eniem w tym kierunku,
jakby m�g� dojrze� z pok�adu t� Zatok� Bengalsk�, gdzie � jak twierdzi� � czu�by si� o tyle
bardziej u siebie.
� Przyzwyczai si� pan szybko � mrukn�� Lingard mijaj�c swego pomocnika pr�dkim,
rozko�ysanym krokiem. Potem zawr�ci� i spyta� ostro, id�c z powrotem:
� M�wi� pan, �e po zachodzie nie by�o nic wida� na morzu?
� O ile mog�em dojrze�, panie kapitanie. Kiedy o �smej obj��em pok�ad, spyta�em tego
seranga, czy co si� nie pokaza�o; o ile zrozumia�em, odpowiedzia�, �e akurat to samo jest na morzu
co i przedtem, kiedy schodzi�em o sz�stej z pok�adu. To morze bywa czasem bardzo puste, prawda,
panie kapitanie? A tymczasem zdawa�oby si�, �e o tej porze statki wracaj�ce z Chin do kraju
powinny si� trafia� cz�sto g�sto.
� Tak � rzek� Lingard � spotkali�my ma�o statk�w od czasu, gdy �Pedra Branca� zosta�a za
ruf�. Tak jest, morze by�o puste. Ale mimo wszystko, panie Shaw, to morze � nawet puste � nie
jest nigdy �lepe. Ka�da wyspa jest okiem. A teraz, odk�d nasza eskadra wyruszy�a na chi�skie
wody�
Nie sko�czy� zdania. Shaw w�o�y� r�ce do kieszeni i opar� si� wygodnie plecami o pokryw�
luku �wietlnego.
� M�wi�, �e b�dzie wojna z Chinami � rzek� plotkarskim tonem � i �e Francuzi b�d� po
naszej stronie, tak jak pi�� lat temu na Krymie. Zdaje mi si�, �e coraz bardziej kumamy si� z
Francuzami. Nie mam o tym wyra�nego zdania. A co pan my�li, panie kapitanie?
� Spotyka�em ich statki wojenne na Oceanie Spokojnym � rzek� zwolna Lingard. � Statki
by�y pi�kne, a ludzie na nich obchodzili si� ze mn� do�� grzecznie � i bardzo si� interesowali tym,
co robi� � doda� ze �miechem. � Ale nie je�dzi�em tam, aby z nimi wojowa�. Mia�em wtedy
stary zbutwia�y kuter handlowy � ci�gn�� z o�ywieniem.
� Doprawdy, panie kapitanie? � rzek� Shaw bez cienia zapa�u, � �eby tak mie� du�y statek
� uwa�a pan, taki du�y statek, z kt�rym mo�na by�
� A p�niej ju�, przed kilku laty � przerwa� mi Lingard � zaprzyja�ni�em si� z francuskim
szyprem w Ampanamie; by�o nas tylko dw�ch bia�ych w ca�ym mie�cie. To by� dobry ch�op i nie
�a�owa� swego czerwonego wina. Trudno by�o zrozumie�, gdy m�wi� po angielsku, ale umia�
�piewa� pie�ni w swoim j�zyku o ah�mur. Ah�mur, panie Shaw, to znaczy po francusku mi�o��.
� Aha � w�a�nie, panie kapitanie Kiedy by�em drugim oficerem na barce sunderlandzkiej, w
czterdziestym pierwszym, na Morzu �r�dziemnym, r�wnie mi by�o �atwo w�ada� ich mow� jak na
przyk�ad panu pi�ciocalow� cum� przerzucon� przez bok okr�tu.
� Tak, to by� cz�owiek jak si� patrzy � ci�gn�� Lingard w zamy�leniu jak gdyby do siebie. �
Nie zna�em lepszego kompana do l�dowych wycieczek. Mia� raz histori� z dziewczyn� z Bali,
kt�ra rzuci�a mu z progu czerwony kwiat; szli�my w�a�nie z�o�y� uszanowanie bratankowi rad�y.
Francuz by� doprawdy bardzo przystojny, ale dziewczyna nale�a�a do bratanka rad�y i zrobi�a si� z
tego powa�na sprawa. Stary rad�a rozgniewa� si� i powiedzia�, �e dziewczyna musi umrze�. Zdaje
mi si�, �e bratankowi nie zale�a�o specjalnie na tym, aby j� zasztyletowali, ale stary zrobi� wielk�
awantur� i pos�a� jednego ze swych g��wnych zausznik�w, �eby tego dopilnowa� � a dziewczyna
mia�a nieprzyjaci�; w�a�ni jej krewni byli przeciwko niej! Nie mogli�my nic zrobi�. Pomy�l pan,
mi�dzy nimi dwojgiem nie by�o nic pr�cz tego nieszcz�liwego kwiatu, kt�ry Francuz przypi��
sobie do kurtki � a potem, po �mierci dziewczyny, nosi� pod koszul� zawieszony na szyi w ma�ym
pude�eczku Zdaje mi si�, �e nie mia� nic innego, w czym by to m�g� nosi�.
� Czy�by te dzikusy zabija�y za tak� rzecz kobiet�? � spyta� Shaw niedowierzaj�co.
� Oho! Oni tam s� bardzo moralni. Wtedy to pierwszy raz w �yciu o ma�o co nie rozpocz��em
wojny na w�asn� r�k�. Nie umieli�my trafi� do przekonania tym ludziom. Nie mo�na ich by�o
przekupi�, cho� Francuz oddawa� wszystko, co mia� najlepszego, a ja by�em got�w poprze� go do
ostatniego dolara, do ostatniego skrawka bawe�ny! Nic nie pomog�o � tacy byli przekl�cie
cnotliwi. No wi�c Francuz m�wi do mnie: �M�j drogi, je�li nie chc� przyj�� w darze naszego
prochu, spalimy go i obdarujemy ich o�owiem.� By�em uzbrojony tak, jak pan teraz widzi: sze��
o�miofuntowych armatek na g��wnym pok�adzie i d�uga osiemnastofuntowa na przednim
pomo�cie � a dalib�g, chcia�o mi si� j� wypr�bowa�. Mo�e mi pan wierzy�! Ale Francuz mia�
tylko kilka starych muszkiet�w; te szelmy wykr�ca�y si� pi�knymi s��wkami � a� wreszcie
pewnego dnia rano za�oga �odzi ze statku Francuza znalaz�a dziewczyn� martw� na wybrze�u. To
pokrzy�owa�o nam plany. Dla niej wszystkie zmartwienia by�y sko�czone, a �aden rozs�dny
cz�owiek nie b�dzie si� bi� za nie�yw� kobiet�. Ja tam nigdy nie by�em m�ciwy i � Bogiem a
prawd� � przecie� nie mnie rzuci�a ten kwiat. Ale Francuza z�ama�o to zupe�nie. Zacz�� si� gry��,
nie robi� �adnych interes�w i wkr�tce potem odp�yn��. Pami�tam, �e z tej wycieczki mia�em �adny
kawa� grosza. Zdawa�o si�, �e z tymi s�owami wyczerpa�y si� wspomnienia Lingarda o owej
wyprawie. Shaw st�umi� ziewni�cie.
� Kobiety bywaj� przyczyn� wielu k�opot�w � rzek� beznami�tnie. � Przypominam sobie,
�e na �Morayshire� mieli�my pasa�era � starego pana � kt�ry opowiedzia� nam raz histori� o
staro�ytnych Grekach, co walczyli dziesi�� lat o jak�� kobiet�. Porwali j� Turcy czy te� co� w tym
rodzaju. W ka�dym razie walczyli w Turcji, w co mi �atwo uwierzy� Ci Grecy i Turcy to ci�gle si�
bili. M�j ojciec by� pierwszym oficerem na trzypok�adowcu w bitwie pod Navarino � wtedy
w�a�nie, gdy�my szli na pomoc tym Grekom. Ale tamta historia o kobiet� zdarzy�a si� d�ugo
przedtem.
� Naturalnie � mrukn�� Lingard przechylaj�c si� przez balustrad� i �ledz�c przelotne b�yski,
kt�re miga�y g��boko w wodzie wzd�u� dna statku.
� Tak. �wiat si� zmieni�. W tamtych dawnych czasach ludzie byli jeszcze nieo�wieceni. M�j
dziadek by� kaznodziej� i cho� ojciec s�u�y� w marynarce wojennej, nie trzymam za wojn�. Bi� si�
to grzech; tak m�wi� staruszek i ja my�l� tak samo Chyba �e z Chi�czykami i Murzynami czy te� w
og�le z lud�mi, kt�rych trzeba ostro trzyma� albo kt�rym nie mo�na przem�wi� do rozumu, bo za
ma�o maj� sensu w g�owie, �eby poj��, co dla nich jest dobre, cho� t�umacz� im to ludzie o wiele
od nich lepsi � misjonarze i tym podobne powagi Ale bi� si� dziesi�� lat� I to o kobiet�!
� Czyta�em t� histori� w jakiej� ksi��ce � rzek� Lingard; m�wi� w d�, przechylony przez
burt�, jakby spuszcza� delikatnie s�owa na morze. � Czyta�em o tym. Ta kobieta by�a bardzo
pi�kna.
� To jeszcze gorzej, panie kapitanie. R�cz� panu, �e to by�a taka sobie nicpotem Te poga�skie
czasy nigdy ju� nie wr�c�, Bogu dzi�ki. Dziesi�� lat mord�w i nieprawo�ci! I to wszystko o
kobiet� Czy�by kto zrobi� dzi� co� podobnego? Czyby pan co zrobi�? Czy pan�
D�wi�k dzwonu szarpni�tego ostro przerwa� przemow� Shawa. Wysoko w g�rze jaki� suchy
blok pisn�� kr�tko i rozpaczliwie niby z b�lu. Ten d�wi�k przenikn�� spok�j nocy a� do samego
rdzenia i jak gdyby usun�� pow�ci�gliwo��, kt�ra hamowa�a g�osy obu m�czyzn; zacz�li teraz
m�wi� g�o�no.
� Spu�� pan pokryw� na kompas � rzek� Lingard tonem zwierzchnika. � �wieci to jak
ksi�yc w pe�ni. Nale�y pokazywa� tylko te �wiat�a, kt�re s� konieczne, gdy stoimy noc� tak blisko
l�du. Nie trzeba, aby nas widziano, gdy sami widzie� nie mo�emy � czy nie? Niech pan o tym
pami�ta, panie Shaw. Jakie� w��cz�gi mog� si� tu wa��sa�
� My�la�em, �e sko�czono z tym raz na zawsze � rzek� Shaw majstruj�c ko�o pokrywy �
odk�d sir Thomas Cochrane ze sw� eskadr� zrobi� porz�dek przed kilku laty wzd�u� wybrze�y
Borneo. Ten to si� nawojowa�, co? S�ysza�em o tym od ch�opc�w z szalupy �Diany�, kt�r�
naprawiano w Kalkucie, kiedy tam by�em na �Warwick Castle�. Wzi�li tu w tej okolicy jakie�
kr�lewskie miasto le��ce wy�ej nad rzek�. O niczym innym nie gadali.
� Sir Thomas sprawi� si� porz�dnie � odrzek� Lingard � ale up�ynie jeszcze du�o czasu,
zanim to morze b�dzie r�wnie bezpieczne jak kana� angielski w czasie pokoju. M�wi�em o tym
�wietle g��wnie po to, aby pouczy� pana o wszystkim, na co trzeba zwraca� uwag� na tych
morzach. Czy pan zauwa�y�, jak ma�o statk�w malajskich widzieli�my przez te wszystkie dni, co
si� � �e tak powiem � w��czymy po tym morzu?
� Nie mog� powiedzie�, panie kapitanie, abym przywi�zywa� do tego faktu jakie� specjalne
znaczenie.
� To znak, �e co� si� dzieje. Kiedy si� pu�ci jak�� wie�� na te wody, w�druje od wyspy do
wyspy; nie trzeba na to �adnego wiatru, kt�ry by j� p�dzi�.
� Jestem sam marynarzem g��bokich w�d i przez ca�e �ycie �eglowa�em spokojnie z port�w
angielskich � rzek� Shaw z wielk� rozwag� � nie mog� wi�c twierdzi�, �e znam wszystkie
szczeg�lne w�a�ciwo�ci tych okolic le��cych poza ucz�szczanymi drogami. Ale umiem pe�ni�
wacht� w zwyk�y spos�b i zauwa�y�em, �e statki trafia�y si� rzadko w ostatnich dniach;
zwa�ywszy, �e prawie co dzie� mieli�my l�d w pobli�u � to z tej, to z tamtej strony.
� Zapozna si� pan pr�dko z tymi szczeg�lnymi w�a�ciwo�ciami, jak pan je nazywa, je�li pan
pozostanie ze mn� jaki� czas � zauwa�y� niedbale Lingard.
� Mam nadziej�, �e pan kapitan b�dzie ze mnie zadowolony bez wzgl�du na to, czy
pozostaniemy razem d�ugo, czy kr�tko! � rzek� Shaw podkre�laj�c te s�owa dobitnym ich
wymawianiem. � Cz�owiek, kt�ry sp�dzi� na s�onej wodzie trzydzie�ci dwa lata swego �ycia, nie
mo�e nic wi�cej powiedzie�. By�em oficerem na statkach angielskich przez ostatnich lat pi�tna�cie
i nie znam si� na poga�skich obyczajach tych tu dzikus�w, ale je�li chodzi o obowi�zki marynarza,
znajdzie mnie pan kapitan zawsze w pogotowiu.
� Z wyj�tkiem� s�dz�c z tego, co pan m�wi� przed chwil�� z wyj�tkiem, je�li trzeba b�dzie
si� bi� � za�mia� si� Lingard.
� Bi� si�! Nie wiem o nikim, kto by chcia� si� bi� ze mn�. Jestem spokojnym cz�owiekiem,
panie kapitanie, ale gdyby co do czego przysz�o, potrafi�bym walczy� r�wnie dobrze jak ka�dy z
tych p�askonosych drab�w, kt�rymi musimy si� zadowala� w braku porz�dnej za�ogi, z�o�onej z
przyzwoitych chrze�cijan. Bi� si�! � ci�gn�� z niespodzian� bojowniczo�ci� w g�osie � bi� si�!
Je�li zjawi si� kto�, kto b�dzie chcia� bi� si� ze mn�, znajdzie mnie w pogotowiu � przysi�gam!
� To doskonale. Doskonale � rzek� Lingard wyci�gaj�c ramiona nad g�ow� i poruszaj�c
�opatkami. � S�owo daj�, chcia�bym ju�, aby przysz�a bryza i pomog�a nam st�d si� wydosta�.
Dosy� mi spieszno, panie Shaw.
� Doprawdy, panie kapitanie; cho� w�a�ciwie nie spotka�em jeszcze nigdy prawdziwego
marynarza, kt�remu by nie by�o spieszno, gdy obrzyd�e zakl�cie ciszy trzyma go za pi�ty. Jak
przyjdzie bryza� niech pan pos�ucha, panie kapitanie!
� S�ysz� � rzek� Lingard. � To kr�tka fala przyp�ywowa, panie Shaw.
� I ja tak przypuszczam, panie kapitanie. Ale co za ha�as. Rzadko kiedy s�ysza�em takie�
Na morzu pojawi�o si� w najdalszym polu widzenia pasmo kipi�cej piany podobne do w�skiej,
bia�ej wst�gi ci�gnionej szybko po g�adkiej powierzchni wody za dwa ko�ce zagubione w
ciemno�ci. Dotar�o do brygu, przesz�o pod nim, rozci�gaj�c si� z obu stron � i z obu stron woda
sta�a si� ha�a�liwa i rozbi�a si� na mn�stwo drobnych falek � mimikry niezmiernego wzburzenia.
Lecz okr�t w�r�d tego nag�ego i g�o�nego zamieszania pozosta� tak niewzruszony i spokojny, jak
gdyby sta� bezpiecznie uwi�zany mi�dzy kamiennymi �cianami zacisznego doku. Po kr�tkiej
chwili smuga piany i szum, sun�c szybko na p�noc, znik�y nagle dla wzroku i s�uchu nie
zostawiaj�c �ladu na niezmo�onej ciszy.
� Ot� to jest bardzo ciekawe � zacz�� Shaw. Lingard gestem nakaza� mu milczenie. Zdawa�
si� wci�� nas�uchiwa�, jakby szum fal m�g� odbi� si� echem, kt�re spodziewa� si� us�ysze�. A
m�ski g�os, co przem�wi� na przodzie, mia� w sobie istotnie co� z nieosobowego d�wi�ku g�os�w
odbitych od twardych, wynios�ych ska� i padaj�cych na puste przestrzenie morza, G�os odezwa� si�
cicho w malajskim j�zyku.
� Co tam? � zawo�a� Shaw. � Co takiego? Lingard powstrzyma� go dotkn�wszy jego
ramienia i ruszy� �wawo naprz�d. Shaw poszed� za nim zdziwiony. Szybka wymiana
niezrozumia�ych s��w, rzucanych w ty� i naprz�d poprzez cienie g��wnego pok�adu od kapitana do
wachtowego majtka i z powrotem, sprawi�a, �e oficer uczu� si� z przykro�ci� wy��czony z
rozmowy. Lingard zawo�a� ostro na majtka:
� Co tam widzisz?
Odpowied� natychmiastowa i szybka brzmia�a:
� Ja s�ysz�, tuanie. S�ysz� wios�a.
� Z kt�rej strony?
� Noc nas otacza. S�ysz� je blisko.
� Ze strony bakortu czy sztymborku?
Tym razem nast�pi�a zw�oka w odpowiedzi. Na rufie pod tylnym pomostem zaszura�y bose nogi
Kto� kaszln��. Wreszcie g�os na przedzie rzek� niepewnie:
� Kanan*.
� Zawo�aj pan seranga, panie Shaw � rzek� Lingard spokojnie. � Trzeba zebra� za�og�.
Porozk�adali si� wszyscy na pok�adach. Uwa�aj pan teraz. Co� jest blisko nas. To nieprzyjemnie
czu� si� tak zaskoczonym � doda� z rozdra�nieniem.
Przeszed� na praw� stron� statku i stan�� nas�uchuj�c z uchem zwr�conym ku morzu, uj�wszy
jedn� r�k� wi� tyln� najwy�szego masztu, ale nie m�g� schwyci� z tej strony �adnego d�wi�ku.
Szaniec pe�en by� t�umionych szmer�w. Nagle wzni�s� si� d�ugi, ostry gwizd, rozbrzmia� g�o�no
mi�dzy p�aszczyznami nieruchomych �agli i os�ab� stopniowo, jak gdyby wymkn�� si� i uszed�
biegn�c po wodzie. Had�i Wasub by� ju� na pok�adzie got�w wykona� rozkazy bia�ego Cisza
zapad�a na brygu; wreszcie Shaw odezwa� si� spokojnie:
� P�jd� teraz na dzi�b, panie kapitanie razem z tindalem. Jeste�my wszyscy na stanowiskach
manewrowych.
� Dobrze, panie Shaw Bardzo dobrze. Uwa�aj pan, �eby nie dostali si� na statek � ale ja nic
nie s�ysz�. �adnego szmeru. To musi by� co� ma�ego.
� Temu cz�owiekowi przy�ni�o si� z pewno�ci� Mam tak�e dobre uszy, a�
Poszed� ku przodowi i koniec zdania zagubi� si� w niewyra�nym pomruku Lingard sta�
skupiwszy uwag�. Trzech majtk�w z dolnej wachty zjawi�o si� na tylnym pomo�cie i zakrz�tn�o
ko�o wielkiej skrzyni stoj�cej obok os�ony kajutowego zej�cia. Rozleg� si� grzechot i brz�k
stalowej broni wydobywanej na pok�ad, ale ludzie nie zaszeptali nawet do siebie. Lingard patrzy�
spokojnie w noc, wreszcie potrz�sn�� g�ow�.
� Serangu! � zawo�a� p�g�osem.
Chudy, stary Malaj wbieg� po trapie tak zr�cznie, �e ko�ciste jego stopy zdawa�y si� nie dotyka�
schod�w Stan�� obok swego dow�dcy z r�kami za�o�onymi za plecy � posta� niewyra�na, lecz
prosta jak strza�a.
� Kto sta� na wachcie? � spyta� Lingard
� Badrun, Bugis � rzek� Wasub w sw�j ostry, szarpany spos�b.
� Nie s�ysz� nic! Badrun s�ysza� ha�as w swojej g�owie.
� Noc kryje ��dk�
� Widzia�e� j�?
� Tak, tuanie. Ma�a ��dka. Przed zachodem. Blisko l�du. Teraz kieruje si� tutaj � jest ju�
blisko. To j� w�a�nie s�ysza� Badrun.
� Wi�c dlaczego nie zameldowa�e�? � spyta� ostro Lingard.
� Malim meldowa�. Powiedzia�: �Nie ma nic� � ale ja j� widzia�em. Sk�d mog�em wiedzie�,
jakie s� jego my�li albo twoje, tuanie?
� S�yszysz co teraz?
� Nie. Zatrzymali si�. Mo�e zgubili z oczu okr�t � kto wie? A mo�e boj� si�
� No, no � mrukn�� Lingard poruszaj�c niespokojnie nogami. � Zdaje mi si�, �e k�amiesz.
Jaka to ��d�?
� ��d� bia�ych. Czteroosobowa, zdaje mi si�. Ma�a. Tuanie, s�ysz� j� znowu! Tam!
Wyci�gn�� rami� w kierunku poprzecznym do statku, potem opu�ci� je zwolna.
� Zbli�aj� si� z tej strony � doda� stanowczo. Od przodu Shaw zawo�a� przestraszonym
g�osem:
� Co� jest na wodzie, panie kapitanie! Wida� wyra�nie � przybija do przodu!
� Dobrze! � zawo�a� w odpowiedzi Lingard. Bry�a czarniejszego mroku pojawi�a si� przed
jego oczami. P�yn�y od niej po wodzie angielskie s�owa wypowiadane z rozwag�, jedno po
drugim, jakby ka�de z nich musia�o torowa� sobie w�asn�, uci��liw� drog� poprzez g��bok� cisz�
nocy:
� Co � to � jest � za � okr�t?
� Angielski bryg � odpowiedzia� Lingard po kr�tkiej chwili namys�u.
� Bryg! My�la�em, �e wasz statek jest wi�kszy � ci�gn�� g�os z morza z odcieniem
rozczarowania w tonie pe�nym rozwagi. � Wejd� na pok�ad, je�li pan pozwoli.
� Nie! nie wchod� pan! � odkrzykn�� ostro Lingard. Powolne cedzenie s��w przez nie
widzianego cz�owieka wydawa�o mu si� obra�aj�ce i budzi�o nieprzyjazne uczucie. � Nie! nie
wchod� pan, je�li pan dbasz o ca�o�� swej ��dki. Sk�d si� wzi�li�cie? Kto jeste�cie? Ilu was tam
jest?
Po tych dobitnych pytaniach nast�pi�a chwila ciszy. Tymczasem zarys �odzi sta� si� nieco
wyra�niejszy. Wida� posun�a si� jeszcze naprz�d, gdy� zamajaczy�a teraz wi�ksz� sylwet� prawie
na wprost miejsca