1182

Szczegóły
Tytuł 1182
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1182 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1182 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1182 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May "Chinska triada"1(~ROL 'M ~Y , Old Shatterhand ze znanym Czytelnikowi kapitanem Frickiem Turnerstickiem udaje si� w podr� do Chin. Prze�ywaj� tam niesamowite wprost przy- gody, wpadaj� w r�ce pirat�w, kt�rzy s� cz�ci� pot�nej, przest�pczej organizacji. Jak potoczyly si� ich losy dowiecie si� Pa�stwo czytaj�c niniejsz� powie��. �yczymy przyjemnej lektury. ~a OaOI~ WSTF.~P Przedstawiamy naszym czytelnikom now� ksi��k� Karola Maya. Sk�adaj� si� na ni� trzy utwory znane tylko niekt�rym bibliofilom. Pierwszy to "Old Shatterhand i triada", kt�re May napisa� w 1880 roku. W Polsce pierwszy i ostatni raz zosta� wydany w roku 1910 pod tytu�em "Kianglu". Drugi to "Kara Ben Nemzi i przemytnicy", kt�ry powsta� w 1907 roku, a po Polsku ukaza� si� r�wnie� tylko raz, oko�o 1918 roku jako "Abdan Effendi".'Ii~zeci, "�mierletlna zemsta" powsta� w roku 1893, a w polskim przek�adzie wyszed� w tomie "Had�i Halef Omar" w roku 1925. W tytu�owej powie�ci Old Shatterhand, czyli Kara Ben Nemzi wyst�puje pod imieniem Charley, jakim zwali go przyjaciele. W to- warzystwie kapitana Fricka 'Iiirnersticka, znanego Czytelnikom z innych ksi��ek autora ("Nad Rio de la Plata", "W Kordylierach", "B��kitno-purpurowy Matuzalem") odwied�a Chiny. Przypomnijmy jak autor w jednej ze swych powie�ci opisuje dziel- nego marynarza: Kapitan Frick Ti~rnersticl~ ist~ry fiyzyjski wilk morski, od diugich lat 5 prncowa� w�r�d nowojorskich reefers (mar~mnrzy) i obcuj�c pnewa�nie z Jankesami zamieni� swoje dziwnezne nazwisko Derehslerstock na r�wnoznaczne angie�skie Turnerstick Pnybra� zwyczaje i maniery ame- ryka�skie, lecz w gruncie necry pozosta� Niemcem najcrystszej pr�by. (...) Pomimo znaczriej wiedry marynarskiej nie mia� zbyt dowcipnego wyrazu twarry. Po�rodku tej szlachetnej cz�ci cia�a siedzia�o co�, co mia�o uchodzi� za nos. Na skutek ciosu doznanego w m�odo�ci, cenny ten organ ju� z prryrodzenia zadarty ku g�ne, skr�ci� si� pod do�� mocnym k�tem na lewo, co nadawa�o twarry kapitana wysoce niespo- kojny wyraz. Pot�na broda podkre�la�a smieszno�� i nec mo�na, n:�o- dzie�ez� naiwno�� tego p�askiego noska. Na pr�no stara� si� ten kontrast zatuszowa� ogromny kolonialny he�m, zazwyczaj pokrywaj�cy g�ow� kapitana. W srogiej rozprawie z malajskimi piratami straci� ka- pitan Turnerstick prawe oko. Zast�pi� je sztucznym, doskonale imituj�- cym prawdziwe. (...) L�dowa� na wsrystkich wybne�ach i wsz�dzie prryswaja� sobie po kilka hyra�e�. Chocia� r�norodne s�owa tak si� pomiesza�y w jego g�owie jak na prryk�ad szez�tki rozbitych poci�g�w po katastrofie, by� niez�omnie pne�wiadczony, �e w�ada doskona�e dzie- si�tkiem tuzin�w rozmaitych j�ryk�w i dia�ekt�w W czasie podr�y obaj w�drowcy nie mog� narzeka� na brak przyg�d. Statek na kt�rym p�yn�, musi pokona� straszny tajfun; szko- dy wyrz�dzone przez burze musz� by� naprawione w najbli�szym porcie na jednej z wysp Bonin, wi�c korzystaj�c z wolnego czasu Old Shatterhand wybiera si� z kapitanem Turnerstickiem na polowanie. Przy okazji ratuje �ycie m�odemu Chi�czykowi, nara�aj�c swoje w karko�omnej wspinaczce nad przepa�ci�. Od wdzi�cznego m�odzie�- ca otrzymuje talizman, kt�ry p�niej okazuje si� znakiem tajnej organizacji. Jego posiadanie umo�liwia zwyci�stwo nad band�. Znaki takie cz�sta spotykamy w powie�ciach Maya i pe�ni� one wa�n� rol�. Mo�e to by� pier�cie� z napisem sil�an na o�miok�tnym polu z�otym lub srebrnym, po jakim rozpoznaj� swoje rangi przemyt- nicy w "Kraju srebrnego Iwa", kopcza - spinka z wygrawerowanym 6 toporem z "W�wozu Ba�kan�w", czy litery AL w "Gum". Czasami posiadanie takiego znaku pozwala na penetracj� bandy, a innym razem ratuje z opresji. May w tej powie�ci pisze tak: W podr�ach swoich spotyka�em si� z bandami r�nych narod�w i by�enz nawet ciekawy jak wygl�daj� rozb�j- nicy chi�scy ; a w innym miejscu zn�w: "Nale�a�em do bandy, kt�ra jak ju� wspomnia�em mia�a stosunki we wsrystkich warstwach spo�ecznych. Znajdowali�my si� widocznie w r�kach pirat�w, kt�rry potrafili wci�g- n�c nas w pu�apk�, prrysy�aj�c swoich ludzi jako mniemanych pnewod- nik�w Oczywi�cie Old Shatterhand ju� wcze�niej odkry�, �e cz�onka- mi bandy s� i syn czcigodnego manadaryna, i bonza ze �wi�tyni wiejskiej, i prosty rybak. Post�puj�c chytrze i wypytuj�c ostro�nie naiwnego bonz� poznaje znaki, za pomoc� kt�rych rozpoznaj� si� bandyci: specjalny spos�b trzymania fili�nanki z harbat�, odpowied- ni� intonacj� przy wymawianiu s��w powitania czy inne. I tu dochodzimy do sprawy najistotniejszej, May pos�uguje si� nazwami: bandyci, piraci, ale nie u�ywa w�a�ciwego s�owa "triada", nazwy znanej obecnie policjom ca�ego �wiata i wymawianej przez nieskorumpowanych policjant�w z pewnym strachem, a przez wy- dzia�y do walki z narkotykami ze szczerym obrzydzeniem i nienawi- �ci�. Czym s� triady? Aby odpowiedzie� na to pytanie musimy si� cofn�~ w czasie o tysi�c lat. W Chinach, kt�re zawsze by�y targane wojnami z naje�d�cami, wewn�trznymi walkami o w�adz� i lokalnymi walkami o prymat po- mi�dzy w�adcami mniejszych czy wi�kszych obszar�w - panowa� w przybli�eniu od XI wieku p.n.e. ustr�j feudalny z elementami niewol- nictwa. �ycie ludzkie by�o tam zawsze bardzo tanie, prawo zw�aszcza na prowicji, daleko od w�adzy dawa�o si� nagi�� zale�nie od okolicz- no�ci, a kary by�y niewyobra�alnie okrutne. Mieszka�cy Pa�stwa �rodka zak�adali tajne organizacje, kt�re mia�y r�ne cele i tak np: Zwi�zek 'Ii~iady walczy� o uwolnienie Chin spod panowania dynastii Mand�urskiej i przywr�cenia dynastii Ming. Mia� on wiele od�am�w o r�nych nazwach. Bia�y Latois, istniej�cy od XII do XIX wieku broni� pocz�tkowo ch�op�w i drobnych producent�w przed feu- dalnym wyzyskiem, p�niej by� zaanga�owany w walkach dynastycz- nych i kierowa� powstaniami ch�opskimi. W setnych latach naszej ery istnia� Zwi�zek ��tych Turban�w, walez�cy o polepszenie doli ch�op�w, a Czewrone Turbany w XIV wieku toczy�y wojn� z Mongo�ami. W r�nych czasach istnia�y: Zwi�zek Starszych Braci, Zwi�zek Bokser�w, Zwi�zek Nieba i Ziemi, Zwi�zek Ma�ych Mieczy i wiele innych tego typu stowarzysze�. Ca�e nieszcz�cie polega�o na tym, �e niekt�re z tych organizacji przechodzi�y z biegiem czasu przeobra�e- nia. Zjawisko takie mo�na zaobserwowa� w czasach nam bli�szych i zupe�nie wsp�ezesnych. Na pocz�tku XIX wieku na Sycylii powsta�a Mafia, jako organizacja maj�ca chroni� ludno�� i jej mienie przed grabie�� dokonywan� przez obce wojska i zb�jeckie bandy. W kr�t- kim czasie, zaledwie kilkudziesi�ciu lat Mafia sta�a si� mafi�, czyli organizacj� zbrodnicz�, powoduj�c� niezliczone nieszez�cia ludzkie i �wiadomie niszcz�c� spo�ecze�stwo oraz dezorganizuj�c� pa�stwo przez rozpowszechnianie narkotyk�w, korumpowanie aparatu w�a- dzy i stopniowe obezw�adnianie prawa i wymiaru sprawiedliwo�ci. Zwi�zki zawodowe w USA, kt�re mia�y zajmowa� si� obron� interes�w i praw robotniczych, sta�y si� odskoczni� do robienia karier i osi�gania brudnych zysk�w dla ich lider�w, niejednokrotnie maj�- cych powi�zania z mafi�. Przyw�dcy innych zwi�zk�w pos�uguj�c si� demagogicznymi i populistycznymi has�ami, dbaj�c wy��cznie o w�as- ne korzy�ci, d���c do osi�gniecia wp�yw�w politycznych wykorzystuj� cynicznie z�� sytuacj� materialn� cz�onk�w zwi�zku, na czele kt�rych stoj�, ryzykuj� nawet destabilizacj� pa�stw w kt�rych dzia�aj�, byle tylko dorwa� si� do w�adzy i nape�ni� swoje kieszenie. Przyk�ad�w na tak� degeneracj� organizacji, maj�cych pocz�tko- wo szlachetne cele jest na �wiecie wiele. Nic te� dziwnego, �e i w 8 Chinach wyst�pi�o to samo zjawisko. Zwi�zki o celach spo�ecznych czy wyzwole�ezych przekszta�ci�y si� w organizacje przest�pcze o znakomitych strukturach, maj�cych hierarchi� w�adzy oraz rzesze cz�onk�w-wykonawc�w. Szczyty w�adzy �y�y w luksusie, hierarchia bardzo dobrze, a zwykli bandyci o wiele �epiej ni� ch�op, drobny kupiec czy rzemie�lnik, z trudem utrzymuj�cy si� przy �yciu morder- cz� prac�. W XIX wieku zacz�a si� masowa emigracja chi�skiej biedoty do Stan�w Zjednoczonych. W�r�d tzw. chi�skich kulis�w przenikn�y na ameryka�ski grunt triady, kt�re pocz�tkowo dzia�a�y wy��cznie w �rodowiskach chi�skich emigrant�w. Pierwszy oficjalny raport o dzia�alno�ci triady w USA zosta� z�o�o- ny w 1871 roku w San Francisko. Od tego czau zmieni�o si� wiele. Po upadku Czag Kai Szeka i obj�ciu w�adzy przez komunist�w, niedo- bitki wojsk Kuomintangu pozosta�y na niedost�pnych terenach g�r- skich w tzw. Z�otym Ti~�jk�cie, na pograniczu Laosu, Birmy i Chin, znanym z producji opium. Wtedy to triady przej�y ca�y handel tym narkotykiem. Pocz�tkowo sprzedawano go w stanie surowym, p�niej zacz�to produkowa� z niego czyst� heroin�, kt�ra transportowana jest do USA i do Amsterdamu, sk�d rozprowadza si� j� po ca�ej Europie. Zyski triad id� w miliardy dolar�w rocznie, tote� staj� si� one coraz pot�niejsze, wypieraj�c powoli z narkotykowego biznesu mafi�. Cz�onkami najwy�szych w�adz w triadach s� ludzie na bardzo wysokich stanowiskach w przemy�le, bankowo�ci, aparacie poszcze- g�lnych pa�stw, z regu�y dobrze wykszta�ceni, poligloci, maj�cy na swych us�ugach armi� prawnik�w umiej�cych manipulowa� prawem i znaj�cych wszelkie mo�liwe kruczki prawne, zapewniaj�c bezkar- no�� ich mocodawc�w w razie wpadki. Kiedy� modne by�y powie�ci o "��tym niebezpiecze�stwie". Auto- rzy (w�r�d nich i polscy) opisywali najazd ��tej rasy na Europ�. Dzi� ka�dy autor powie�ci sensacyjnych wie, �e jedynym prawdziwym nie- bezpiecze�stwem zagra�aj�cym reszcie �wiata ze Wschodu jest bia�y proszek nios�cy ~mier� i degraduj�cy cz�owieka do roli gotowego na 9 wszystko, pozbawionego wszelkich ludzkich uczu� i d��e� narkoma- na. O walce Old Shatterhanda z triad�, nieokrzep�� jeszcze, ale ju� maj�c� wszelkie atrybuty dojrza�ej organizacji przest�pczej, a wi�c posiadaj�cej hierarchi� w�adzy, pos�uguj�c� si� tajnymi znakami i has�ami, utrzymuj�c� wsz�dzie i na wszystkich szczeblach w�adz swo- ich oficjalnych wsp�pracownik�w, organizuj�c� wywiad i podlegaj�- cych bezwzgl�dnej dyscyplinie wykonawc�w pisze May. Czytelnik nie b�dzie zawiedziony. Nowela "Kara Ben Nemzi i przemytnicy" zosta�a napisana w roku 1907, a wi�c w okresie, kiedy spos�b pisania Maya uleg� ju� pewnej zmianie. W utworach Maya dominuje stylistyka symboliczno-mora- lizatorska, jednak w tym opowiadaniu pisarz wraca do dawnego stylu. Kara Ben Nemzi z pomoc� Halefa wykrywa szajk� przemytnik�w, dzia�aj�cych na pograniczy persko-tureckim, ratuje fa�szywie oskar- �onych oficer�w stra�y granicznej i doprowadza do ukarania winnych. Kara jest straszna, zostaje wymierzona jednak nie przez g��wnego bohatera czy jego pomocnika Halefa, lecz przez Pers�w i 'Ii~rk�w. Najwi�kszy przest�pca Abdan Effendi, zostaje ukarany w inny spo- s�b. Rozw�j wydarze� i szydercze uwagi perskiego oficera, poczucie winy i strach przed wykryciem zbrodniczych poczyna� powoduje powstanie w jego umy�le natr�ctwa psychicznego, a wewn�trzna wal- ka z nim i silny stres prowadz� do ataku serca czy te� udaru m�zgu, a potem zgonu. Sytuacja zupe�nie prawdopodobna, przy wsp�czesnym stanie wiedzy medycznej udowodni�by j� ka�dy lekarz. Trzecie opowiadanie tego tomu- "�miertelna zemsta", powsta�o 1893 roku. Prawie do samego ko�ca jest to dzie�o zupe�nie w stylu Maya. Kara Ben Nemzi z wiernym Halefem, prze�ywaj� niebezpiecz- ne przygody, gromi� arabskich rozb�jnik�w i odnosz� wspania�e zwyci�stwo. Wszystko by�oby w porz�dku, gdyby nie zako�czenie, �zawe, ckliwe i zupe�nie nieprawdopodobne. Jeden z towarzyszy podr�y, znany nam ju� Omar Ben Sadek sk�ada �wi�t� przysi�g� krwawej zemsty krwi na szejku wrogiego plemienia, na kt�rego roz- kaz i przy jego wsp�udziale zosta� zamordowany i ograbiony bliski jego krewny. �w gro�ny wojownik, zobowi�zany �wi�t� przysi�g� do �miertelnej zemsty rezygnuje z niej, wzruszony b��kitnymi oczami niemowl�cia, synka zb�jcy. Rezygnuje z zemsty i nie chce nawet okupu za przelan� krew, ktbry to okup pozwoli�by mu bez utraty honoru wycofa� si� z zemsty. 'Pakie zako�czenie jest zupe�nie niepradopodobne dla dziesiej- szych Czytelnik�w, kt�rzy widz� w telewizji krwawe hekatomby na ulicach miast Bliskiego Wschodu, gdzie arabscy terrory�ci nie zwra- caj� uwagi na to, �e gin� nawet niewinne dzieci i kobiety z ich w�asnej nacji, wa�ne jest tylko, by seria ze smierciono�nej broni, czy wybuch z samochodu-pu�apki pozbawi� �ycia chocia� jednego wroga! 'Idk wi�c opis rezygnacj i z okupu krwi, grzeszy wielk� przesad�. Sto wielb��d�w, kt�re mia� zap�aci� zb�jca, stanowily dla Omara maj�tek. Jak niezwykle silna musia�aby by� motywacja takiego czynu, wyrze- czenia si� mo�liwo~ci zdobycia bogactwa i s�awy? I to wzystko dlatego, �e synek zbrodniarza mia� b��kitne oczy i kilka razy poci�gn�� Omara za brod�. Jedynym wyt�umaczenie tego niecodziennego mi�osierdzia, mo�e by� chyba tylko to, �e May drukowa� "�mierteln� zemst�" w "Regensburger Marienkalender", czyli "Regensburskim kalendarzu Maryjnym". Tych nowel pisanych na zam�wienie by�o wi�cej i wszystkie w podobnym duchu, s�awi�ce chrze�cija�skie cnoty takie jak: mi�osier- dzie pobo�no��, umiej�tno�� przebaczania wrogom. W niekt�rych opowiadanich grzesznicy karani byli szybko i w spos�b adekwatny do ich grzech�w. Mo�emy o tym przeczyta� na przeylc�ad w noweli "Blizzard",czy "S�d na prerii". Og�lnie bior�c, nowele te s� s�absze od innych utwor�w Maya, stanowi� dow�d, �e pisanie na zam�wienie w spos�b narzucony przez zamawiaj�cego, nie cz�sto wychodzi pisa- rzowi na dobre. A jednak... Przecie� na tym �wiecie wszystko jest mo�liwe. Baczny obseiwator �ycia codziennego widzi tyle dziwnych i zaska- kuj�cych przemian �wiatopogl�dowych i politycznych u r�nych os�b, �e nie b�dzie w stanie go zadziwi� najbardziej nawet niespodziewane przekszta�cenie si� arabskiego wojownika-jastrz�bia w go��bka poko- ju! Sporo, dziwnejszych jeszcze przemian widzi o wiele ble�ej! Mimo tych wszystkich zastrze�e� "�miertelna zemsta" warta jest przeczytania. Czytelnik ma sposobno�� jeszcze raz spotka� si� z Kara Ben Namzim i jego wiernym - na dobre i z�e - przyjacielem, Had�i Halefem Omarem. Mam nadziej�, �e Czytelnicy z zadowoleniem przyjm� t� ksi��k�, sk�adaj�c� si� z utwor�w Karola Maya, znanych tylko mocno ju� leciwym osobom i ch�tnie ustawi� j� na swojej p�ce. Aleksander Okruci�ski ^ld Shatterhand i triada Dziwnym, pe�nym czar�w i tajemnic krajem s� Chiny. Gdyby mo�- na by�o wznie�� si� tak wysoko, aby jednym spojrzeniem ogarn�� ca�y rysunek jego granic, to by�yby one podobne do olbrzymiego smoka, kt�ry ogon sw�j k�pie w Oceanie Spokojnym, jedno skrzyd�o wyci�ga a� ku lodowym kraficom Syberii, a drugim otula duszne, pe�ne nie- zdrowych wyziew�w, d�ungle indyjskie. Potworne cielsko tego smoka leg�o nieruchomo na g�rach i dolinach, na lasach i rzekach, a �eb olbrzymi uni�s� si� ponad najwy�sze szczyty, aby odetchn�� wichrami i �nie�nymi burzami pustyni Gobi i napi� si� wody z najwy�ej na kuli ziemskiej po�o�onego, g�rskiego jeziora Manasarowar. Nie ma wi�c w tym nic dziwnego, �e Chiny poci�ga�y mnie zawsze i gor�co pragn��em je zwiedzi�. Wiedzia�em jednak, �e kraj ten jest prawie zamkni�ty dla cudzoziemc�w, �e pot�ny "Syn S�ofica", jak zwykle nazywa si� cesarza chifiskiego, przed kt�rego obliczem czte- rysta milion�w poddanych pada na twarz, niech�tnie widzi, jak stopy cudzoziemc�w depcz� "Kwiat Wschodu". 'Pdk bowiem Chi�czycy na- zywaj� sw�j kraj. Wprawdzie pochodzi�em z narodu, kt�ry nigdy �adnym wrogim czynem im si� nie narazi�, jestem bowiem Niemcem, jednak wiedzia�em, �e Chificzycy r�wn� niech�ci� otaczaj� wszystkich obcych przybysz�w i cz�sto surowo ka�� �mia�k�w, kt�rzy nieopatrz- nie zapuszczaj� si� poza granice okr�gu dozowolnego im do przeby- wania. Pomimo to ciekawo�� moja by�a tak wielka, �e postanowi�em skorzysta� z pierwszej nada�aj�cej si� sposobno�ci, aby znale�� si�jak najbli�ej tego zaczarowanego kraju, o kt�rym s�yszymy i czytamy tak 15 wiele, a znamy go tak ma�o. Po kr�tkim pobycie na wyspach Towarzyskich, gdzie nasz wspania- �y "Wicher" sta� czas jaki� na kotwicy, pu�cili�my si� w dalsz� drog� i op�yn�wszy kilka pomniejszych wysp olbrzymiego polinezyjskiego archipelagu, skierowali�my si� ku wyspom Maria�skim, za kt�rymi le�� wyspy Bonin, stanowi�c;e najbli�szy cel naszej podr�y. Te ostatnie przedstawiaj� nieliczn� grup� drobnych, lecz nadzwy- czaj malowniczych wysepek, kt�re dzi�ki swemu po�o�eniu, tu� przy wielkiej drodze pomi�dzy Azj� a Ameryk�, sta�y si� wa�nym punktem handlowym, pomi�dzy tymi kontynentami. Niestety, razem z przyby- ciem ludzi, wysepki te straci�y po~tyczny urok i sta�y si� zwyczajnym, pokrajanym na kawa�ki ogrodem, w~r�d kt�rego le�a�y wsie, miasta i osady, przepe�nione przedstawicielami wszystkich kraj�w i narod�w. Kto kiedy� przep�ywa� Ocean Spokojny, kto przez d�ugie tygodnie i miesi�ce szuka� znu�onym wzrokiem cho�by drobnego zielonego punktu, na kt�rym m�g�by zatrzyma� znu�one jednostajno�ci� spoj- rzenie, ten zrozumie rado�� rosyjskiego podr�nika Liedkego, gdy 28 maja ?828 roku ujrza� nareszcie, po d�ugiej podr�y grup� wysp, kt�rych zbadanie nale�a�o do zada� jego wyprawy. Dzielny podr�nik dostrzeg� wtedy cztery grupy z�o�one z pojedyn- ezych wysepek, tak licznych i tak blisko po�o�onych jedna obok drugiej, �e wprost trudno je by�o policzy�. Liedke kaza� przybi� do najbli�szej, okrytej w g��bi, poza nagimi nabrze�nymi ska�ami bujn� zieleni�, z kt�rej gdzieniegdzie strzela� ku niebu wysoki s�up dymu. Podr�nik rosyjski przygl�da� si� temu zjawisku ze zdumieniem. Wiedzia�, �e wyspy s� niezamieszka�e, �e nie posiadaj� nawet najdrob- niejszej faktorii, czyli osady, kt�ra mog�aby usprawiedliwia� ukazanie si� owego dymu. Zacz�� wi�c przypuszcza�, �e na wyspie znajdowa� si� mog� jedynie rozbitkowie, kt�rym nale�y pospieszy� z pomoc�. W tym mniemaniu utwierdzi�a go jeszcze dojrzana przez lunet� powiewaj�ca flaga angielska. Nie namy�laj�c si� d�ugo, kaza� spu�ci� 16 na morze szalup�, na�adowan� �wvno�ci�, �rodkami opatrunkowymi i wzmacniaj�cymi, kt�re zg�odnia�ym i prawdopodobnie wycie�ezo- nym, mog�y si� przyda� i pop�yn�� w kierunku dymu. Kiedy zbli�ono si� do brzegu, ujrzano prostopad�e opadaj�ce w morze wysokie ska�y, kt�rych wierzcho�ki pokryte by�y zielonymi, pi�knie kwitn�cymi krzewami. Ska�y owe otacza�y p�kolem ma�� zatok�, w kt�rej �mia�o na kotwicy stan�� m�g� okr�t. Dalej na p�noc pomi�dzy ska�ami otwiera�o si� w�skie przej�cie, co� w rodzaju natu- ralnego kana�u, kt�re wprowadzi�o podr�nych do w�skiej zatoki. Za jej piaszczystymi brzegami, rozpoczyna� si� g�sty, stary las. 'l~taj dostrze�ono na brzegu dw�ch ludzi w marynarskich, angiel- skich kostiumach, lecz bosych. Na widok okr�tu zbiegli ze ska�y, gdzie rozpalili ognisko i stoj�c na brzegu wskazywali miejsce, gdzie nale�a�o wyl�dowa�. Jakie by�o zdziwienie rosyjskiej za�ogi, kiedy zamiast spodziewanych nieszcz�liwych rozbitk�w, ujrzano dw�ch zadowolo- nych i u�miechni�tych ludzi, z minami w�adc�w i gospodarzy wyspy. Starszy z nich o d�ugiej, jasniej brodzie by� Anglikiem i od trzydziestu lat zajmowa� si� �eglug�, nie chc�c i nie potrafi�c nawet rozsta� si� z ukochanym morzem. M�odszy, Norweg by� r�wnie zapalonym mary- narzem. Obaj nale�eli do za�ogi "Wiliama", wielkiego statku wielo- rybniczego, kt�ry przed dwoma laty rozbi� si� tutaj o ska�y. Na szcz�- �cie za�oga ca�a si� uratowa�a i wkr�tce zosta�a zabrana na pok�ad jakiego� wielorybnika, kt�ry przypadkiem zajrza� w te strony. Tylko Witrin i Petersen, zach�ceni urokami wyspy uprosili, aby ich zosta- wiono tutaj, w�r�d tej cudownej natury, gdzie mogli czas jaki� rozko- szowa� si� spokojnym i samotnym �yciem Robinson�w. Go�cinni gospodarze zaprosili za�og� szalupy do mieszkania, kt�re zbudowali sami i kt�rym s�usznie pyszni~ si� mogli. Na skraju lasu, pod olbrzymimi drzewami, kt�rych spl�tane z sob� ga��zie tworzy�y olbrzymi�, g�st� kopu��, sta� niewielki domek, zbudowany z desek rozbitego "Wiliamsa". Wkopana obok i starannie obramowana ol- brzymia beczka stanowi�a studnie, a domkowi nadawa�a cech uroczej, wiejskiej zagrody. Wprawdzie marynarze przywie�li z sob� �ywno�~, kt�r� przezna- czyli dla prawdopodobnych rozbitk�w, lecz uprzejmi godpodarze nie pozwolili dotkn�� tych zapas�w i przyj�li go�ci prawdziwie wspania�� uczt�. Przede wszystkim posz�a pod n� wspania�a �winka, jedna z licznego stada, pas�cego si� niedaleko i oswojonego przez dzielnych samotnik�w, potem kilka par go��bi, kt�re natychmiast nadziano na ro�en, dalej �wie�e ziemniaki, orze�wiaj�ce melony, kt�rych dostar- czy� za�o�ony przy domu ogr�dek, �wie�e figi, jagody, ��wie jaja i rozmaicie przyrz�dzone ryby. Na zako�czenie podano aromatyczn� herbat�, z pewnej dziko rosn�cej ro�liny z gatunku laurus sassafras. Osadnicy przyzwyczaili si� do niej, a go�ciom bardzo smakowa�a. Ti-oskliwo�� gospodarzy by�a tak wielka, �e gdy dostrzegli brak odpo- wiedniej ilo�ci sztu�c�w, wyrobili natychmiast kilka �y�ek z niewiel- kich muszli, kt�re osadzili na twardych korzonkach palmowych li�ci. Widoczne by�o, �e samotne �ycie dobrowolnych Robinson�w wyrobi- �o w nich spryt i przedsi�biorczo��. Wn�trze domku sprawia�o niezwykle mi�e wra�enie. Wsz�dzie panowa� wzorowy �ad i porz�dek. Proste meble, sklecone z pak okr�- towych, l�ni�y nadzwyczajn� czysto�ci�, a porozwieszane na �cianach maty dodawa�y wdzi�ku. Na p�kach wida� by�o kilka uratowanych z "Wilimsa" ksi��ek, kt�rych zniszczone kartki same m�wi�y o tym, jak je cz�sto czytano. Dobrowolnym wygna�com nie brakowa�o nawet �wiat�a, gdy� zdo�ano uratowa� prawie wszystkie beczki z wielorybim tranem, kt�ry w zaimprowizowanych lampach pali� si� doskonale. Wi�ksz� cz�� wieczoru towarzystwo sp�dzi�o przed domem, gdy� cudowna, ksi�ycowa noc spokojnie pozwala�a rozkoszowa� si� uro- kiem okolicy. Przed switem udano si� na wybrze�e, gdzie zastano ca�e gromady ��wi, wyleguj�cych si� w ciep�ym piasku i sk�adaj�cych tutaj swoje jaja. Z nadej�ciem wiosny, stworzenia te wyszukuj� zwykle jaki� piaszczsty brzeg, gdzie urz�dzaj� gniazda i sp�dzaj� prawie ca�e lato, po czym w jesieni po wykluciu si� m�odych, udaj� si� z nimi na pe�ne morze. Zadziwiaj�ca jest doprawdy umiej�tno�� kopania do��w przez te niezgrabne i na poz�r nieruchawe stworzenia. Samice kopi� do�� d�ugie, uko�ne podziemne kana�y, sk�adaj� w nie jaja, po czym zasy- puj� otwory i wyr�wnuj� je tak, aby �adne wzniesienie lub zag��bienie nie zdradzi�o, gdzie ukryte s� drogocenne zal��ki. W ten spos�b pragn� widocznie uchroni� swoje przysz�e potomstwo od nienasyco- nego apetytu rozmaitych rabusi�w zwierz�cych i ludzkich. Co do chciwych kruk�w udaje im si� to niekiedy, nie broni jednak przed �winiami, kt�re w�chem odnajduj� podziemne gniazda, a d�ugimi ryjami potrafi� doskonale odkopa� i wydoby� drogocenne jaja, gro��c nieraz zag�ad� ca�ej kolonii ��wi. Doprawdy trudno obliczy� ile szkody przynie�� mo�e jedno zwie- rz� wprowadzone w �rodowisko stworze� pierwotnych. Na przyk�ad na Nowej Zelandii bezskrzyd�y kiwi wygin��, nie mog�c si� oprze� prze�ladowaniom sprowadzonego tam psa. Kot natomiast grozi zu- pe�n� zag�ad� miejscowej kuku�ce kakapo, kt�ra buduje gniazda na najni�szych ga��ziach drzew. Nie tylko ludzie cywilizowani, ale i sprowadzone przez nich tak �agodne i nieszkodliwe zwierz�ta domo- we, po przybyciu do dzikich krain, nios� krzywd� i zniszczenie miesz- ka�com danych miejscowo�ci, kt�rzy nie umiej� si� broni� przed prze�ladowaniem nieznanych przybyszy. 'Ihkie wielkie i silne zwierz�- ta, jak niekt�re gatunki ��wi, obdarzone silnymi nogami i szcz�kami, nie umiej� watczy� z cz�owiekiem; a przewr�cone na grzbiet staj� si� tak bezbronne, �e wystarczy jedno uderzenie no�a, aby je pozbawi� �ycia. Jedyn� ich obron� jest ucieczka do morza, gdzie ruchy ich nabieraj� zr�czno�ci i spr�ysto�ci. Osadnicy wybrze�e nad zatok� nazwali portem Lloyda. Poniewa� Liedke znalaz� tutaj wszystko co mu by�o potrzebne, postanowi� zatrzyma� si� kilka dni, aby dokona� pewnych drobnych, lecz konie- cznych reperacji statku. Podczas tego wzgl�dnego wypoczynku, 19 podr�nik bada� wysp� oraz otaczaj�cy go �wiat zwierz�cy i ro�linny. Najwi�cej uwagi poswi�c:i� ptakom, kt�rych tutaj by�o niezmierne mn�stwo odmian, pocz�wszy od g�rskich soko��w, a� do pelikan�w, gnie�d��cych si� na nabrze�nych ska�ach. Obserwowa� r�wnie� pod- morskie, tajemnicze potwory i zwierzokrzewy. Niekt�re miejsca wybrze�a przedstawia�y widok rzeczywi�cie nie- zwyk�y. Poprzez kryszta�ow� powierzchni� wody wida� by�o koralowe �awice przedstawiaj�ce o�brzymie podwodne lasy, kt�rych czubki po- kryte ��tawym piaskiem wychyla�y si� z wody. W�r�d pojedynczych pni widnia�y morskie rozgwiazdy, holoturie i morskie je�e niezwyk�ej wielko�ci. Opr�cz tego najwspanialsze ryby, dorydy w purpurowych sukniach, z o�lepiaj�co bia�ym szlakiem, jakby z bajki wyj�te stworze- nia. Wszystko to porusza�o si� w rozmaite strony, zmieniaj�c co chwil� miejsce to ��cz�c si�, to rozdzielaj�c, a tworz�c przy tym obraz tak fantastyczny, jaki tylko w tych pe�nych tajemnic, podzwrotniko- wych krajach spotka~ mo�na. Wi�kszo�� owych ryb, rak�w i krab�w stanowi�a najwykwintniejszy przysmak. Za to w�y i jadowitych ptaz�w nie by�o na wyspie wcale, a i czworonogi mia�y tylko nielicznych przedstawicieli, pomi�dzy kt�ry- mi pierwsze miejsce zajmowa�y szczury i pewien gatunek nietoperza, zwanego lataj�cym nied�wiedziem. Klimat tej cudownej wyspy by� wprost idealny, nawet w zimie osadnicy nie czuli braku obuwia, a letni upa� zmniejsza�y morskie powiewy. Zdawa�o si�, �e natura wysili�a wszystkie swe si�y, aby stworzy� dla ludzie wymarzony zak�tek i wyspy Bonin nie przedstawia�yby nic do �yczenia, gdyby nie trz�sienia ziemi i starszliwe burze, nawiedzaj�ce cz�sto to ustronie. Orkany rozpoczynaj�ce si� zwykle na morzach chi�skich lub japo�skich, ze starszn� si�� przelatuj� nad oceanem, zaczepiaj�c o le��ce na ich drodze wyspy Bonin. Woda morska pod- nosi si� wtedy wysoko, niby jaka� g�ra piany i z w�ciek�o�ci� rzuca si� na l�d, zatapiaj�c nabrze�ne miejscowo�ci. Witrin oraz Peterson opu�cili swoj� samotnie razem z rosyjsk� 20 ekspedycj� i wyspy Bonin zosta�y oddane na pastw� zdzicza�ym swi- niom i w��cz�cym si� nied�wiedziom. Wkr�tce jednak dwaj przedsi�- biorcy, Ryszard Milichamp z Dewonschire i Mateo Mozaro z Raguzy, zebrawszy nieliczne towarzystwo: jednego Du�czyka, dw�ch Amery- kan�w i kilku wyspiarzy (pi�ciu m�czyzn i dziesi�� kobiet z wysp Sandwich) utworzyli tam koloni�, kt�r� powi�kszy�a jeszcze pewna liczba majtk�w, zbieg�ych z okr�t�w. Koloni�ci uprawiali ziemi�, sadzili ziemniaki, tykwy, kukurydz�, pataty, banany, ananasy oraz rozmaite inne owoce i warzywa, kt�re rodzi�y si� tutaj w takiej obfi- to�ci, �e ich nadmiar coraz ez�ciej sprzedawano zawijaj�cym tu okr�tom. Wkr�tce kolonia otrzyma�a samorz�d. W�adza znajdowa�a si� w r�kach jednego naczenlika i dw�ch radc�w, wybieranych na dwa lata. W�a�nie ku tym wyspom pospiesznie p�yn�i�my, gdy nagle kapitan wyda� kilka zastanawiaj�cych rozporz�dze�. - Chcesz omin�� te wyspy kapitanie? - zapyta�em. Poci�gn�� powietrze nosem, a twarz mu spowa�nia�a. - Omin��? Wcale mi si� to nie u�miecha, a�e zdaje mi si�, �e b�dzie bezpieczniej, je�e�i odsuniemy si� od l�du. - Dlaczego? - Prosz� wci�gn�� powietrze! Nic pan nie czuje? Na pr�no poci�ga�em nosem, powonienie moje ansolutnie nic mi nie m�wi�o. - Nic nie czuj� -rzek�em. - I nic pan nie widzi? Obj��em wzrokiem horyzont. Na p�nocnym wschodzie, na sarnym kra�cu widnokr�gu niebo pokry�o si� jakby drobniutk� siatec�k� b�yszcz�cych paj�czych nici. Na jej najwy�szym brzegu znajdowa� si� ma�y, jasny otw�r o niewielkiej �rednicy. Wszystko to razem by�o tak �agodne, tak dalikatnie zarysowane, �e wydawa�o si�, i� powsta�o pod wp�ywem jakiej� czarodziejskiej r�ki. Nie przysz�o mi nawet na my�l, �e ta drobna zmiana na niebie mog�a wp�yn�� na postanowienie kapitana, co do kierunku naszej drogi. - Widz� tylko, tam pomi�dzy wschodem a p�noc� delikatne, zaledwie dostrzegalne, cieniutkie kreseczki. - Zaledwie dostrzegalne? - powt�rzy� ironicznie kapitan. - Zapewne, tak to musi wygl�da� dla ka�dego l�dowego szczura, ale i nawet dla do�wiadczonego marynarza, kt�ry po raz pierwszy p�ynie po tych wodach. Ale tutejszemu niebu nie mo�na dowierza�. Ma ono zdradziecki urok, a co kryje to pan wkr�tce zobaczysz. - Burz�? - Burz�?! �eby tylko! 1� tak jakby pan por�wnywa� nied�wiedzia z mysz�. Oba te stworzenia nale��, je�li si� nie myl�, do jednego gatunku zwierz�t, ale wcale z tego nie wynika, �eby nied�wiedzia mo�na by�o z�apa� w pu�apk� na myszy. Co� podobnego dzieje si� i tutaj. Burza i to, czego mo�emy si� spodziewa~, nale�� do jednego rodzaju zjawisk powietrznych, ale pomi�dzy uczciw�, prawid�ow� burz�, a tajfunem jest taka sama r�nica, jak porni�dzy mysz� i nied�wiedziem. r-- Spodziewa si� pan tajfunu? - zapyta�em przera�ony, ale i zadowolony, ii uda mi si� ujrze�jedno z najstarszych na kuli ziemskiej zjawisk przyrody. - A tak, tajfunu. Za dziesi�� minut b�dziemy go tu mieli. Jest to jedenasty, czy dwunasty, kt�ry mnie na tych wodach spotyka, znam wi�c jego zapaszek doskonale. Zawsze posy�a jakie� znaki o zbli�aniu si�, �aden z nich jednak nie jest tak straszny, jak ta przekl�ta sie� na niebie. M�wi� panu, Charley, �e za pi�� minut te pi�kne nici zasnuj� ca�e niebo i zaczn� tworzy� czarne jak otch�a� chmury. Za� ten jasny otworek zostanie, bo przecie� tajfun musi mie� jakie� drzwi, przez kt�re wyskoczy. A teraz uciekaj pan do swojej kajuty i nie pokazuj nosa, dop�ki pana nie zawo�am lub dop�ki nasz poczciwy "Wicher" nie stanie gdzie� na kotwicy. - To mi si� nie podoba, kapitanie! Czy nie m�g�bym zosta� na pok�adzie? 22 - Ka�dego pasa�era z obowi�zku musz� umie�ci� w jak najbez- pieczniejszym miejscu. Dla pana zrobi� jednak wyj�tek, cho� jestem pewien, �e pierwszy lub drugi ba�wan zmiecie pana z pok�adu jak pi�rko. -Tiudno mi w to uwierzy�, gdy� nie pierwszy raz odbywam morsk� podr�. Je�li si� jednak pan obawia, to prosz� wzi�� lin� i przywi�za� mnie do masztu lub gdziekolwiek. - Dobrze! Pod tym warunkiem mo�e pan zosta�, ale je�li maszt zostanie strzaskany to i pan zginie! - Zapewne! Ale wtedy i z okr�tu niewiele pozostanie. -Dobrze wi�c, sam w�asn� r�k� przymocuj� pana do tego masztu. Mam nadziej�, �e wytrzyma nacisk wichru i fali. Wybra� najmocniejsz� lin� i silnie mnie przywi�za�. Na statku tymczasem panowa� gor�czkowy ruch. Maszty i reje zosta�y �ci�gni�te. Wszystko co ruchome przymocowano lub pocho- 4 wano pod pok�ad, najmniejszy kawa�ek p��tna zosta� zwini�ty i tylko !~. wysoko, pod bocianim gniazdem powiewa� samotny �agiel pozosta- wiony jeszcze do pomocy sterowi. Woko�o steru r�wnie� umocowano lin�, aby w chwili, gdy si�a ludzkich ramion oka�e si� zbyt s�aba, nie zostawi� go na wol� wichr�w i rozhukanej faii. Wreszcie najmniejsze nawet otwory prowadz�ce do wn�trza, pozatykano starannie i statek stan�� do walki z gro�nym nieprzyjacielem. Min�lo w�a�nie owo zapowiedziane przez kapitana dziesi�� minut i orkan wybuchn�� z niepohamowan� si��. W jednej chwili zupe�nie , pociemnia�o, niebo i morze pokryte zosta�y czerni�, fale pluska�y niespokojnie, a ka�da z nich nabiera�a okrutnego wyrazu. Zdawa�o si�, �e to czarne pantery lub bizony zbieraj� si�y do gwa�townego i �miertelnego skoku. �w otwbr przez, kt�ry mia� wyskoczy� tajfun, powi�kszy� si� teraz i lekki czerwono��ty dymek pocz�� si� z niego wydobywa�. ; Po falach przebieg� jaki� ostry syk, a zdaleka dolecia� jaki� g�uchy d�wi�k niby g�os puzonu. 23 - Baczno��, ch�opcy! Nadchodzi! - rozleg� si� gromki g�os kapi- tana. - TrzymaE si� lin! D�wi�k puzonu rozleg� si� g�o�niej i wyra�niej. Na kra�cu widno- kr�gu ukaza�a si� nagle olbrzymia, ciemna masa, niby prostopad�a �ciana z wody, kt�r� ukryty za ni� orkan p�dzi� wprost na nas z niewypowiedzian� szybko�ci�. W sekund� p�niej rozleg� si� huk, jak ze stu obl�niczych armat i w tej samej chwili ca�a ta masa spad�a na nas w swych straszliwych obj�ciach. - Wytrzymaj m�j dobry poczciwy "Wichrze"! Wytrzymaj! - sze- pn��em w duchu i jakby na to wezwanie dzielny statek wysun�� naprz�d sw�j dzi�b, a po chwili wynurzy� si� ca�y z czarnej otch�ani. Morze zmieni�o sw�j wygl�d. Olbrzymie ba�wany przelatywa�y nie- ustannie przez pok�ad. Jeszcze jeden uciec nie zdo�a�, kiedy nadcho- dzi� drugi, gro�niejszy, nie daj�c mi nawet mo�no�ci z�apania tchu. Woko�o mnie wszystko hucza�o, szumia�o, grzmia�o, �wiszcza�o w prawdziwym piekielnym chaosie i zdawa�o mi si�, �e we mnie te� szaleje straszliwy tajfun, bo krew hucza�a mi w �y�ach, puls wali� jak m�ot, a nerwy dygota�y. Kapitan trzyma� si� jedn� r�k� liny, drug� za� pochwycil tub�, za pomoc� kt�rej wydawa� rozkazy, lecz trudno by�o mu przekrzycze� ryk burzy. Za�oga z ca�� uwag� s�ucha�a kapitana i z nadzwyczajnym wysi�- kiem wype�nia�a jego rozkazy. Patrzy�em z podziwem i szacunkiem na t� gromadk� dzielnych i �mia�ych ludzi, kt�rzy bez wahania stawali do walki z rozszala�ym �ywio�em i rzucali si� zawsze w t� stron�, sk�d grozi�o najwi�ksze niebezpiecze�stwo. Nigdy dotychczas nie zdawa- �em sobie sprawy z ogromu ich pracy i dopiero w tej strasznej chwili, pozna�em ile wymaga ona odwagi, przytomno�ci umys�u i po�wi�ce- nia. 'Ii~zej majtkowie stali przy sterze, ale pomimo wszelkich wysi�k�w nie mogli nim ruszy� i musieli u�y~ liny. Ba�wany bi�y z tak� si��, �e zdawa�o si�, i� lada chwila zatopi� 24 bezbronny statek. G��wny maszt, do kt�rego by�em przywi�zany, chwia� si� jak w�t�a trzcina. Okienko na niebie zamkn�o si� zupe�nie, otoczy�a nas czarna noc i tylko bia�e piany na szczytach ba�wan�w odznacza�y si� ja�niejszymi plamami. Orkan szala� dalej z niezmienn� gwa�towno�ci�. Po raz pierwszy w �yciu widzia�em tak straszn� walk� �ywio��w i zdawa�o mi si� wprost niepodobie�stwem, aby ta drobna �upina, na kt�rej si� znajdowa�em, mog�a wytrzyma� ten nieustaj�cy nap�r wo- dy. Bariera otaczaj�ca pok�ad zosta�a rozbita i powana przez fale, znik�o r�wnie� wszystko co by�o s�abiej umocowane, statek trz�s� si� i chwia� na wszystkie strony. Nagte nast�pi�a chwita d�ugiej, m�cz�cej ciszy, w�r�d kt�rej s�ysza�em tylko bicie w�asnego serca. -Baczno��, ch�opcy! - rozleg� si� ostrzegawczy g�os kapitana. - Zaraz uderzy z podw�jn� si��. Zaledwie przebrzmia�y te s�owa, a straszliwa b�yskawica rozdar�a powietrze i piorun z og�uszaj�cym hukiem spad� w wod�. Jednocze�- nie wszystko si� zakot�owa�o. Ba�wany podnios�y si� nad najwy�szy maszt i z niewypowiedzian� si�� uderzy�y na statek, kt�ry pochyli� si� i zakr�ci� jak fryga. Krzyk rozpaczy i �miertelnego przera�enia rozleg� si� woko�o i po��czy�wjeden akord z og�uszaj�cym trzaskiem, hukiem i zgrzytem, po czym wszystko ucich�o i tylko fale uderza�y niespokoj- nie o boki okr�tu. - Maszt z�amany! - krzykn�� kapitan. - Przecinajcie liny! Na lito�� bosk� przecinajcie liny! Pr�dzej! Pod ci�arem masztu statek silnie pochy�i� si� na bok i grozi�a mu wywrotka. Rozleg�y si� uderzenia siekier. Fale zalewa�y pok�ad i pracuj�cych gor�czkowo marynarzy. - Pr�dzje, dzieci! Pr�dzej, bo zginiemy! - wo�a� kapitan 'Iizrner- stick. Szybko�� uderzenia podwoi�a si� i po chwili statek wyprostowa� si� zwyci�sko. Jednocze�nie jakby na skinienie czarodziejskiej r�ki, ba�wany 25 opad�y i tylko drobniejsze fale z szumem i szelestem bi�y o boki statku. - Hej, ch�opcy! Jak tam na tyle! - krzykn�� Turnerstick. - Dobrze, kapitanie! - Tym lepiej! Rozwijajcie �agle! B�dziemy ich teraz potrzebowali, bo tajfun ju� przeszed�! Kapitan zbli�y� si� do mnie. - I co, panie Charley, �yje pan jeszcze? - lioszeczk�! - A wi�c niezupe�nie? Wierz�. Musia�e� si� pan porz�dnie na�y- ka� s�onej wody. Czy odwi�za� pana? - Tak, prosz�! Czy burza rzeczywi�cie ju� przesz�a? - Naturalnie. Ten przekl�ty tajfun r�wnie szybko przechodzi jak przychodzi. Ale tym razem da� nam porz�dnie w ko��. Morze uspokoi si� dopiero za kilka godzin. Utracili�my przedni maszt i ster, ale mo�emy dzi�kowa� Bogu, �e przynajmniej wszyscy ocaleli. Odwi�za� mnie. By�em tak s�aby i wyczerpany, �e z trudno�ci� mog�em utrzyma� si� na nogach. Chmury tymczasem przerwa�y si� w kilku miejscach, robi�o si� coraz ja�niej i wreszcie ukaza�o si� wspa- nia�e s�ofice. Pok�ad przedstawia� obraz kompletnego zniszczenia, w�r�d kt�re- go uwija�y si� postacie przemoczonych majtk�w. Obaj z kapitanem zeszli�my na dolne pi�tro, aby zobaczy� czy burza nie zrobi�a tam jakiej� szkody. Sk�ady przedstawia�y r�wnie rozpaczliwy widok. Becz- ki, paki i bele w staraszliwym nie�adzie le�a�y porzucone jedne na drugich, tworz�c prawdziwy chaos i tarasuj�c drog�. Z trudno�ci� da�o nam si� odsun�� najbli�ej stoj�ce i le��ce �adunki, i przedosta� si� do �rodka. Zaledwie jednak kapitan rozejrza� si� wko�o, gdy nagle odsun�� mnie gwa�townie i szybko pobieg� na g�r�. - Co si� sta�o? - Woda w ska�dzie! Zrobi�a si� widocznie dziura, niebezpieczna dziura! Nie trac�c czasu, wyznaczy� natychmiast do pomp ludzi, do kt�rych 26 i ja si� przy��czy�em. Zacz�a si� gor�czkowa praca. Po chwili wy- pompowali�my wod� na tyle, �e cie�la okr�towy m�g� znale�� dziur� i jako tako j� za�ata�. Tymczasem na g�rze druga cz�� za�ogi pracowa�a nad uprz�tni�- ciem pok�adu. Ustawiano maszty, wi�zano liny i poprawiano zepsut� balustrad�. -'I~raz pop�yniemy wprost do portu Lloyda, - rzek� kapitan. - Czy to daleko st�d? - Nie wiem jeszcze, gdy� nie sprawdza�em, gdzie obecnie jeste- �my. 'I~n przekl�ty tajfun kr�ci� nas w k�ko. Musi pan wiedzie~, Charley, �e ten �otrzyk nie jest w niczym podobny do porz�dnej burzy, kt�ra dmie w jednym kierunku. On pozwala sobie przybywa� z wszy- stkich stron od razu, a tak kr�ci i wierci, �e po jego odej�ciu trudno mie� poj�cie, gdzie si� cz�owiek znajduje. Tym razme zdaje mi si�, �e kr�cili�my si� w niewielkim kole, spodziewam si� wi�c, �e przed noc� staniemy w porcie. - 'Ib doskonale, chocia� zdaje mi si�, �e wyspy Bonin podczas tajfunu nie s� zbyt bezpieczne. - Ch�tnie bym je omin��, ale w naszych warunkach jest to niemo- �liwe. Dziura zaledwie za�atana, maszt�w nie mamy, a wewn�trz wszystko porozbijane. Prawdopodobnie b�dziemy musieli zatrzyma� si� w porcie cokolwiek d�u�ej, aby doprowadzi� "Wicher" do dawnego stanu. B�dzie si� panu nudzi�o, panie Charley. - Nie przypuszczam kapitanie. - Z pewno�ci�! Nie ma tam ani sal koncertowych, ani teatr�w, ani bibliotek, ani nawet gazet. Polowanie nie da nam r�wnie� �adnej przyjemno�ci, gdy� nie ma tam �adnych dzikich zwierz�t. - Owszem, kapitanie. S� dzikie kozy, zdzicza�e �winie, ��lwie i ca�e mn�stwo wodnnego ptactwa. - Czy by� mo�e? - Zapewniam pana, �e tak jest. - Doskonale! W takim razie mam nadziej�, �e zabij� z tuzin k�z, 27 z mendel �wi�, kop� ��lwi i chocia� par� setek pingwin�w. Roze�mia�em si� mimo woli. - Czy pan naprawd� przypuszcza, �e w tych szeroka�ciach znajdu- j� si� pingwiny? - A dlaczego by nie, skoro bywaj� gdzie indziej?'I~ poczciwe ptaki s� nadzwyczaj t�uste, a przy tym tak ograniczone, �e dopiero wtedy my�l� o ucieczce, kiedy je ju� kto� trzyma za kark. Poczciwy kapitan Frick 'rurnerstick weale nie by� zapalonym my- �liwym. Nie przez tch�rzostwo, bro� Bo�e, nie ba� si� on ani ludzi, ani zwierz�t, ale dla pewnej swojej w�a�ciwo�ci, kt�rej pozby� si�, pomimo dobrych ch�ci nie umia�. Pi�� kapitana spada�a zawsze tam gdzie j� posy�a�, kule jednak wcale s�ucha� go nie chcia�y i z pewno�ci� je�eli mierzy� na wsch�d lub po�udnie, lecia�y na p�noc lub na zach�d. Nic wi�c dziwnego, �e u�miecha�o mu si� polowanie na pingwiny, gdzie wobec �atwowiertno�ci tych stworze� ez�ciej si� ma do czynienia z kijem, ni� ze strzelb�, i �e szczerze �a�owa�, i� na wyspach Bonin nie ma tych ptak�w. A �yj� one przewa�nie w strefach zimnych i lodowatych. Wieczorem ujrzeli�my wysp� Peel, najbardziej wysuni�t� na po�ud- nie z ca�ego archipelagu Bonin, na kt�rej zarazem znajdowa� si� g��wny port. W p� godziny potem wp�ywali�my ju� do przystani. Kapitan mia� zupe�n� racj�, twierdz�c, �e tajfun dzia�a tylko na nie- wielkiej przestrzeni, gdy� tutaj morze by�o zupe�nie spokojne i nie przedstawia�o �lad�w nawet najmniejszych wstrz�s�w. Patrzyli�my na to z zazdro�ci�, por�wnuj�c niedawno prze�yte straszne chwile z widokiem rozkosznego spokoju, jaki przedstawia� port Lloyd. Nie bawi�c si� w �adne formalno�ci, zarzucili�my kotwic� jak najbli�ej brzegu, po czym kapitan kaza� wywiesi� ameryka�sk� bander� i wy- strza�em armatnim da� zna� o swoim przybyciu. Poniewa� podczas burzy stracili�my obie szalupy, przeto kapitan uda� si� na l�d w ma�ej ��dce, w kt�rej mog�y si� pomie�ci� zaledwie cztery osoby. Nie potrze- buj� chyba dodawa�, �e pomi�dzy nimi znajdowa�em si� i ja. 28 Mieszka�cy przyj�li nas bardzo uprr.ejmie, spe�niaj�c wszystkie nasze �yczenia. Podczas kolacji kapitan nie m�g� powstrzyma� swojej ciekawo�ci i zwr�ciwszy si� do jednego z wyspiarzy zapyta� powa�nie: - Powiedz mi pan, jak si� tutaj przedstawia sprawa polowania? - Bardzo dobrze, - brzmia�a pocieszaj�ca odpowied�. - Na co si� wi�c tutaj poluje? Na pingwiny? - Nie. - Na foki? - Nie. - A wi�c mo�e na lwy morskie? - I to nie. Kapitan widocznie za wszelk� cen� pragn�� polowa� z kijem, wi- dz�c jednak, �e to go ominie, zapyta� z lekka zawiedziony: - A wi�c co wy tutaj macie za zwierzyn�? - Kozy, swienie, ��wie, ptactwo i lataj�ce nied�wiedzie. - 'Pam do licha! Czy by� mo�e?! Jak �yj�, nie s�ysza�em jeszcze, �eby nied�wiedzie mog�y fruwa~ w powietrzu! A mo�e ten gatunek wygl�da inaczej, ni� ten, kt�ry przyzwyczaili�my si� nazywa� nied�wiedziami? Ja znam tylko nied�wiedzie bia�e, szare, brunatne i czarne, ale lataj�cych niegdy nie widzia�em. Hej Charley, pan jest przecie� uczonym przyrodnikiem naszej wyprawy, powiedz mi, co to za dziwo? - Pteropus ursinus - odrzek�em z powag�. - Perotus purgilus! Co to jest? Po jakiemu si� to nazywa? J�zyk IP mi si� na tym po�amie, zanim zrozumiem. - A wi�c powiem panu wyra�nie, jest to nietoperz. - Nietoperz? A to dowcipne, �eby z nietoperza zrobi� nied�wiedzia. Jakiej wieklo�ci bywa ten olbrzym? - Ma osiem do dziesi�ciu cali d�ugo�ci, a przy rozpostartych skrzyd�ach do trzech st�p szeroko�ci. �yje przewa�nie na wierzcho�- kach wachlarzowych palm i nale�y do tych nielicznych r�koskrzyd- �ych, kt�re �pi� w nocy, a w dzie� szukaj� po�ywienia. - Poniev~a� ja czymi� to samo, wi�c pewnie te� nale�� do tych paroges purgatus czy jak ich pan tam nazywa. Z tym ws~stkim wol� trzyma� si� k�z, �wi� i ��wi. Chocia� polowanie na kozy to dziecinna zabawka, nieprawda�, panie Charley? - Nie taka zn�w dziecinna, a chwilami nawet dosy� niebezpieczna. Przypomnij pan sobie gemzy! Tutejsze kozy s� r�wnie dzikie, a ska�y bardzo strome i kamieniste. -'I~k, no to stanowczo wybieram ��wie. Pan wie, �e nie jestem amatorem wspinania si� i wol� spokojnie robi~ pi��dziesi�t w�z��w po r�wnej powierzchni, ni� trzydzie�ci pod g�r� lub z g�ry. 'Idk, jestem zupe�nie zdecydowany i wybieram ��wie, kt�re nie wymagaj� tyle zachodu, a nadto dadz� nam wyborn� zup�, za kt�r� samokosze po restauracjach p�ac� bajo�skie sumy. - To b�dzie cokolwiek trude, kapitanie - za�mia�em si� weso�o. - A to dlaczego? Przecie� pan sam m�wi�, �e tych zwierz�t jest tutaj ca�a masa! - Oczywi�cie, ale nie zrobisz pan z nich tego, co powszechnie jest znane pod postaci� zupy ��wiowej. - No, tego to ju� zupe�nie nie rozumiem! Czy nie mo�e pan m�wi� ja�niej? - Oczywi�cie, to co jadamy pod postaci� zupy ��wiowej, jest tylko zwyczajn� imitacj� nie maj�c� z ��wiami nic wsp�lnego, tymczasem tutaj mo�emy mie� tylko prawdziw� zup� ��wiow�. - Brawo, Charley! Chyl� czo�a przed pa�sk� wiedz� i znajomo�ci� natury oraz zupy ��wiowej! �eby�my tylko znale�li jaki� porz�dny okaz. Rozmowa prowadzona by�a g�o�no, tote� po chwili zjawi� si� przed nami jeden z wyspiarzy i ofiarowa� si�, �e zaprowadzi nas w takie miejsce, gdzie na pewno znajdziemy wi�cej ni� jednego ��wia. Noc by�a cicha, ksi�ycowa, a takjasna i ciep�a, wonna i rozkoszna, �e nie zawahali�my si� ani minuty i poszli�my za przewodnikiem przez palmowy lasek, kieruj�c si� ku niewielkiej samotnej zatoce. 30 Miejsce to, idealnie ciche, otoczone by�o krzakami dzikich 6g i jakby stworzone do tego rodzaju polowania. Ukryli�my si� za krzakami i zwr�cili�my oczy na morze. Wkr�tce ukaza�y si� dwa pot�ne okazy, kt�re po chwili wype�z�y na brzeg i skierowa�y si� wprost ku nam. Pozwolili�my im podej�� stosunkowo blisko, po czym uzbrojeni w kije, jednym silnym uderzeniem przewr�- cili�my zwierz�ta na grzbiety. Nie by�o to zbyt �atwe zadanie, gdy� wi�ksze zwierze musia�o wa�y� oko�o trzysta funt�w, mniejsze za� niewiele mniej. - Co teraz? - zapyta� kapitan, patrz�c na pokonane zwierz�ta. Wyspiarz, kt�ry zupe�nie biegle w�ada� angielskim, pokr�ci� g�ow� i rzek�: ~i - Radzi�bym panu, zostawi� je w tej pozycji do rana. Uciec nie mog� w �aden spos�b, rano wi�c przy�le pan ludzi, kt�rzy zabior� je na statek. - Wcale mi si� to nie podoba, - odrzek� kapitan, kt�ry przy ca�ej swojej zewn�trznej szorstko�ci, mia� bardzo dobre i wra�liwe na cudz� niedol� serce. - W takim razie, te biedne stworzenia b�d� ca�� noc przebywa�y w takim okropnym strachu, jakiego nikomu bym nie �yczy�. Wola�bym je zabi� natychmiast, �eby si� nie m�czy�y. Szkoda, �e nie mamy ze sob� strzelb, mo�naby im wpakowa� po kulce i by�by koniec. - Mo�na to zrobi� inaczej, -odrzek�em. - Czy nie ma pan no�a? - zwr�ci�em si� do przewodnika. Wyspiarz wyci�gn�� d�ugi, ostry n� i dwoma silnymi uderzeniami pozbawi� obydwa zwierz�ta g��w. - 'I~raz zaniesiemy je na statek! - zawo�a� kapitan i podni�s� wi�kszego z nich. Jednak po dw�ch krokach upu�ci� zwierz� na piasek. -'1'dm do diab�a! - zawo�a� zdumiony. -'I~ bestia wa�y wi�cej, ni� nasza du�a kotwica! Doprawdy musimy je tutaj zostawi�! Tym razem przewodnik by� innego zdania. Swoim ostrym no�em 31 �ci�� kilka grubych ga��zi, ktc5re v~yr�wna� i wyg�adzi� tak, �e utworzy�y zupe�nie prawid�owe wa�ki. Wa�ki te wsun�� pod skorupy ��wi i po nich zacz�� z �atwo�ci� przesuwa� ci�kie zwierz�ta. Pomagali�my mu energicznie i w ten spos�b, wsp�lnymi si�ami doci�gn�li�my nasz� zdobycz do miejsca, gdzie oczekiwa�a nas ��dka. Majtkowie, ujrza- wszy nas, zapalili pochodnie i wyskoczyli na brzeg, aby pom�c w holowaniu ci�aru. Przy tej pracy, kiedy podniesiono oba zwierz�ta, aby je przenie�� do ��dki, �wiat�o pochodni pad�o na ich grzbiety. - St�j! - zawo�a� kapitan. - Co to jest? 'Pd zupa ��wiowa ma na sobie od razu talerz! Pochyli�em si� zaciekawiony i ujrza�em na grzbiecie wi�kszego ��wia, w samym �rodku tarczy owa�ne, zupe�nie prawid�owe wg��bie- nie o troch� podniesionych brzegach, podobne rzeczywi�cie do tale- rza, a raczej do niewielkiego p�miska. - Patrzcie! Wko�o s� jakie� znaki, a raczej litery! - zawo�a� kapitan, kt�ry przygl�da� si� temu zjawisku z nadzwyczajn� ciekawo- �ci�. - Ale kto zrozumie te hieroglify? No, Charley, rozwi��e pan t� zagadk�? Kaza�em lepiej o�wietli� wg��bienie i przekona�em si�, �e by�a to miseczka z pewnego gatunku br�zu, jaki tylko Chi�czycy i Japo�czycy umiej� wytapia�, a kt�ra zosta�a wpuszczona w naci�t� skorup� ��- wia i tam umocowana. Co do owych znak�w, by�y to japo�skie litery, sk�adaj�ce si� na dwie nazwy, umieszezone jedna pod drug�. - Sen-to i 'I~ifurissima. - przeczyta�em. - Co to znaczy? - zapyta� zaciekawiony kapitan. -'l~ifurissima, to jedna z wysp japo�skich, niekiedy jednak tym mianem, nazywaj� ca�y archipelag Oki, sk�adaj�cy si� z siedemdzie- si�ciu pojedynczych wysp. - Dobrze! A co znaczy ten drugi wyraz? - Sen-to jest imieniem sto dwudziestego japo�skiego mikada, kt�ry panowa� od 1780 do 1817 roku, je�eli si� nie myl�. - A co mikado mo�e mie� wsp�lnego z t� zup� ��wiow�? 32 - ��wie odznaczaj� si� d�ugowieczno�ci�. Ot�, chc�c si� prze- kona�, jak d�ugo rzeczywi�cie ��lw mo�e �y�; �api� m�ode ��wie, zaznaczaj� im grzbiety w taki czy inny spos�b i znowu puszczaj� wolno. Zdaje si�, �e ��wie lubi� przedsi�bra� dalekie nawet podr��, lecz powracaj� zwykle na stare �mieci. Co do tego wielkoluda, to nie ulega w�tpliwo�ci, �e by� on kiedy� z�apany na'T~ifurissimie i jako dat� wyryto na nim imi� panuj�cego wtedy mikada. Mo�e wi�c pan �atwo obliczy� ile mniej wi�cej lat ma ten okaz. -Uprzejmiedzi�kuj�. Wcaleniejestemzachwyconyt�wiadomo- �ci�, �e mam je�~ tak� dziewi��dziesi�cioletni� zup�. Odbiera mi to wszelki apetyt, gdy� zdaje mi si�, �e w smaku poczuj� ten powa�ny wiek. Rzu~cie go do �odzi! Je�li kiedy� spotkam si� z jakim� mikado, to mu ofiaruj� ten talerz. - Niech go pan mnie ofiaruj� kapitanie. Z przyjemno�ci� w��cz� go jako kolejn� pami�tk� do moich zbior�w. - Chce pan mie� pami�tk�? Po kim? Po ��wiu, czy po mikadzie? - Po jednym i drugim. - A wi�c we� go pan sobie. Mo�esz wzi�� nawet ca�� skorup�, gdy� mnie chodzi tylko o zup�. Nast�pnego dnia mieli~my du�o roboty na "Wichrze", gdy� uszko- dzenia trzeba by�o reperowa� z zewn�trz i z wewn�trz. By�o to zadanie trudne, gdy� w porcie Lloyd nie by�o dok�w i ca�� prac� nale�a�o wykonywa� pod wod�. Wobec tego robota post�powa�a wolno. Lu- dzie nie mogli d�ugo utrzyma~ si� pod wod� i zmieniali si� co chwila. Dziwna i trudna do wyt�umaczenia jest okoliczno��, �e majtkowie, z wyj�tkiem naturalnie tych, kt�rzy ko�czyli szko�� marynarki, s� zwyk- le z�ymi albo nawet �adnymi p�ywakami. Widzia�em takich, kt�rzy na zupe�nie zniszczonym i wprost gotowym do zatoni�cia statku czuli si� zupe�nie bezpiecznie, a nie mogli si� zdoby� na odwag�, by przep�yn�� wp�aw cho�by najmniejsz� przestrze�. Przy obiedzie, kt�ry sk�ada� si� przede wszyskim z zupy ��wiowej, kapitan zrobi� mi bardzo mi�� propozycj�. 33 - Jak pan my�li, Charley, czy te dzikie koz