3153

Szczegóły
Tytuł 3153
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3153 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3153 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3153 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARK TWAIN POD GO�YM NIEBEM CZʌ� PIERWSZA I. WYJAZD DO NEWADY M�j brat otrzyma� nominacj� na sekretarza Terytorium Newady; by� to urz�d �wietny, skupiaj�cy w sobie obowi�zki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i urz�duj�cego gubernatora w nieobecno�ci tego ostatniego. Pensja wynosz�ca tysi�c osiemset dolar�w rocznie i tytu� "pana sekretarza" przydawa�y temu zaszczytnemu stanowisku wspania�o�ci imponuj�cej i oszo�amiaj�cej. By�em m�ody i g�upi, wi�c zazdro�ci�em bratu. Zazdro�ci�em mu pozycji i finansowego splendoru, a zw�aszcza zazdro�ci�em mu podr�y, d�ugiej i niezwyk�ej, jaka go czeka�a, i nowego, zdumiewaj�cego �wiata, kt�ry mia� pozna�. B�dzie podr�owa�! Nie wyje�d�a�em nigdy z rodzinnego miasta i samo s�owo "podr�" posiada�o dla mnie urzekaj�cy czar. Niebawem brat m�j znajdzie si� w odleg�o�ci setek mil od domu, na wielkich preriach i r�wninach, w�r�d g�r Dalekiego Zachodu, zobaczy bawo�y i Indian, psy stepowe i antylopy, b�dzie mia� mn�stwo najrozmaitszych przyg�d i kto wie, czy go nie powiesz� albo nie oskalpuj�, a w og�le b�dzie si� bawi� �wietnie, b�dzie pisa� o wszystkim do domu i zostanie bohaterem. Ponadto zobaczy kopalnie z�ota i srebra i kt�rego� dnia po po�udniu, po sko�czonej pracy, p�jdzie sobie na przechadzk� i znajdzie gdzie� na stoku wzg�rza kilka szufel b�yszcz�cych bry�ek z�ota i srebra. Z czasem stanie si� bogaty, wr�ci do domu morzem i b�dzie tak oboj�tnie rozprawia� o San Francisco, zatoce i Pacyfiku, jak gdyby zobaczenie tych cud�w by�o bagatelk�. Co cierpia�em rozmy�laj�c nad jego szcz�ciem, tego �adne pi�ro nie zdo�a opisa�. Gdy wi�c ofiarowa� mi z zimnym spokojem bajeczne stanowisko prywatnego sekretarza, zdawa�o mi si�, �e ziemia i niebo znikn�y, a firmament zwin�� si� na kszta�t rulonu sekretarskich papier�w. Nie mog�em pragn�� niczego wi�cej. Ukontentowanie moje by�o zupe�ne. W dwie godziny p�niej by�em gotowy do drogi. Z pakowaniem niewiele mia�em zachodu, poniewa� zamierzali�my jecha� poczt� od granicy Missouri do Newady, a pasa�erom wolno by�o zabiera� tylko znikome ilo�ci baga�u. W tych dobrych dawnych czasach, przed dziesi�ciu czy dwunastu laty, nie istnia�a jeszcze kolej �elazna docieraj�ca do wybrze�y Pacyfiku - nie po�o�ono jeszcze ani jednego jedynego kawa�ka szyny. Planowa�em, �e zostan� w Newadzie trzy miesi�ce; nie mia�em zamiaru siedzie� tam d�u�ej. Chcia�em zobaczy� wszystko, co osobliwe i nowe, a potem wr�ci� pr�dko do moich spraw w rodzinnym mie�cie. Czy mog�em przypuszcza�, �e doczekam si� ko�ca tej trzymiesi�cznej wycieczki dopiero po up�ywie sze�ciu czy siedmiu niezwykle d�ugich lat? Ca�� noc �nili mi si� Indianie, prerie i sztaby srebra; nazajutrz, w oznaczonym czasie, wsiedli�my w porcie St. Louis na pok�ad parowca zd��aj�cego w g�r� rzeki Missouri. P�yn�li�my z St. Louis do St. Joseph dni sze��, a by�a to podr� tak nudna, tak ospa�a i tak monotonna, �e pozostawi�aby mi r�wnie ma�o wspomnie�, gdyby trwa�a sze�� minut zamiast tylu� dni. Jedyne, co mi po niej zosta�o w pami�ci, to zatarte, pogmatwane obrazy gro�nie wygl�daj�cej karpiny, po kt�rej z rozmys�em przeje�d�ali�my jedn� lub drug� �rub�; raf, w kt�re stukali�my raz po raz dziobem, aby w ko�cu wycofa� si� i szuka� przej�cia w dost�pniejszym miejscu; i wreszcie mielizn, na kt�rych siadali�my niekiedy jak kury na grz�dzie i odpoczywali�my, aby si� z nich zwlec po jakim� czasie. W�a�ciwie statek m�g� z r�wnym powodzeniem przeby� drog� do St. Joseph l�dem, bo i tak szed� ca�y niemal czas wdrapuj�c si� cierpliwie i pracowicie na rafy i przeskakuj�c karpiny. Kapitan powiedzia�, �e jego statek jest "byczy" i �e przyda�aby mu si� tylko wi�ksza �ruba i silniejsza para. Ja pomy�la�em, �e statkowi przyda�yby si� szczud�a, ale by�em na tyle m�dry, �e tego nie powiedzia�em. 5 II. OPUSZCZAMY TEREN STAN�W Gdy pewnego szcz�liwego wieczora statek nasz przybi� do przystani w St. Joseph, skierowali�my pierwsze kroki do biura pocztowego, gdzie przyj�to od nas op�at� po dolar�w sto pi��dziesi�t za bilety na dyli�ans do Carson City w Newadzie. Nazajutrz wczesnym rankiem prze�kn�li�my �niadanie i udali�my si� �piesznie na miejsce odjazdu. Tu natrafili�my na przeszkod�, kt�rej�my lekkomy�lnie nie przewidzieli - mianowicie, �e nie mo�na tak spakowa� rzeczy w ci�ki kufer podr�ny, �eby waga nie przekracza�a dozwolonych dwudziestu pi�ciu funt�w, poniewa� sam kufer wa�y wi�cej. A wolno nam by�o wzi�� tylko po dwadzie�cia pi�� funt�w baga�u. Wobec tego musieli�my otworzy� kufry i dokona� szybkiego wyboru. W�o�yli�my nasz dozwolony prawem baga� do jednej walizy, a kufry kazali�my odes�a� do St. Louis. Smutne by�o to rozstanie, bo nie mieli�my ju� teraz czarnych �akiet�w i bia�ych r�kawiczek, w kt�rych mogliby�my wyst�pi� na przyj�ciu u Indian Pawnee w G�rach Skalistych, a tak�e zostali�my pozbawieni cylindr�w, lakierowanych trzewik�w i w og�le wszystkiego, co umila �ycie i pozwala mu p�yn�� spokojnym torem. Ograniczyli�my si� do potrzeb stanu wojennego. W�o�yli�my na siebie grube ubrania z szorstkiej we�ny, we�niane wojskowe koszule i toporne trzewiki; do walizy za� wcisn�li�my po kilka bia�ych koszul, nieco bielizny i drobiazg�w. M�j brat sekretarz wzi�� jeszcze cztery funty dziennik�w ustaw i sze�� funt�w s�ownika encyklopedycznego, nie wiedzieli�my bowiem, w naszej �wi�tej naiwno�ci, �e ksi�gi te mo�na zam�wi� jednego dnia w San Francisco i nazajutrz otrzyma� w Carson City. By�em uzbrojony po z�by w �a�osny, ma�y siedmiostrza�owy pistolet systemu Smith and Wesson, kt�ry mia� kule wielko�ci pigu�ek homeopatycznych; przy dozowaniu dla cz�owieka doros�ego trzeba by�o u�y� wszystkich siedmiu kul. Ale by�em zachwycony. Uwa�a�em, �e jest to bro� bardzo niebezpieczna. Pistolet mia� tylko jedn� wad�: nie mo�na by�o z niego trafi� do celu. Jeden z naszych konduktor�w wprawia� si� na krowie i dop�ki krowa sta�a nieruchomo, nic jej nie grozi�o; ale zaledwie zacz�a si� rusza�, on za� obra� sobie inny cel, spotka�o biedaczk� nieszcz�cie. Pan sekretarz mia� niewielkiego colta, nosi� go na pasku dla obrony przed Indianami i z ostro�no�ci nie zasuwa� spustu. Pan George Bemis by� postaci� z�owieszcz� i przera�aj�c�. Przydzielono go nam jako towarzysza podr�y. Widzieli�my go pierwszy raz w �yciu. Nosi� przy pasku stary oryginalny rewolwer firmy Allen, taki, jaki ludzie nieuprzejmi nazywaj� "pieprzniczk�". Wystarczy�o odci�gn�� cyngiel, a kurek spada� i rozlega� si� strza�. W miar� naciskania cyngla kurek zaczyna� si� podnosi�, a b�benek obraca�; po sekundzie kurek spada� i kula z hukiem opuszcza�a luf�. Wymierzy� do celu nad obracaj�c� si� luf� i trafi� - ach, takiego czynu nikt nie dokona� rewolwerem firmy Allen! Jednak�e bro� George'a by�a niezawodna, bo jak potem powiedzia� jeden z naszych wo�nic�w: "Je�eli ta pukawka nie trafi tego, do czego strzela�a, to z pewno�ci� przedziurawi co innego". Tak si� te� sta�o. Mia�a trafi� w dw�jk� treflow� przybit� do drzewa, a przedziurawi�a mu�a stoj�cego w odleg�o�ci trzydziestu jard�w w lewo. Bemis wcale nie pragn�� tego mu�a, ale przyszed� w�a�ciciel z dubelt�wk� w r�ku i nam�wi� go na kupno. Tak, trzeba przyzna�, �e to by�a wesolutka bro�. Niekiedy wszystkie sze�� luf naraz zaczyna�o plu� kulami i cz�owiek tylko z ty�u m�g� si� czu� bezpieczny. Wzi�li�my kilka koc�w dla ochrony przed przymrozkami w g�rach. Je�li idzie o przedmioty zbytku, byli�my bardzo skromni; zabrali�my tylko kilka fajek i pi�� funt�w tytoniu. Mieli�my dwie du�e ba�ki do przechowywania wody mi�dzy stacjami pocztowymi na Wielkiej R�wninie, a tak�e woreczek po �rucie pe�en srebrnych monet na op�acanie �niada� i kolacji. 6 O �smej wszystko by�o gotowe i znale�li�my si� po drugiej stronie rzeki. Wskoczyli�my do powozu, wo�nica trzasn�� z bata i ruszyli�my zostawiaj�c za sob� Stany. By� pi�kny letni poranek, okolica skrzy�a si� w s�o�cu. Poranek by� ponadto �wie�y i rze�ki i przenika� nas upajaj�c� �wiadomo�ci� oderwania si� od wszelkich trosk i odpowiedzialno�ci; uczucie to sprawi�o, �e�my niemal �a�owali lat sp�dzonych przy ci�kiej pracy w dusznym i gor�cym mie�cie. P�dzili�my przez Kansas i po dw�ch godzinach znajdowali�my si� ju� do�� daleko w obr�bie Wielkiej R�wniny. Teren by� tutaj falisty - jak okiem si�gn��, linia za lini� regularnych wzniesie� i spadk�w - jak zmarszczona po burzy majestatyczna tafla morza. I wsz�dzie doko�a wida� by�o pola zb� znacz�ce kwadratami ciemniejszej zieleni �w bezkresny obszar poros�ego traw� gruntu. Ale niebawem to morze na l�dzie mia�o straci� swoj� falisto�� i zmieni� si� na przestrzeni siedmiuset mil w p�ask� i r�wn� pod�og�! Nasz dyli�ans by� ogromnym, ko�ysz�cym si� i bujaj�cym, niezwykle okaza�ym pojazdem - wspania�a kolebka na ko�ach. Ci�gn�o go sze�� dorodnych koni, a obok wo�nicy siedzia� konduktor, prawowity kapitan za�ogi, gdy� do niego nale�a�a opieka nad poczt�, baga�ami, przesy�kami ekspresowymi i pasa�erami. My trzej byli�my jedynymi pasa�erami w tej podr�y. Siedzieli�my na tylnym siedzeniu, wewn�trz. Niemal ca�� pozosta�� przestrze� wype�nia�y worki z poczt�, wie�li�my bowiem przesy�ki z trzech ostatnich dni. Przed nami, dotykaj�c niemal naszych kolan, wyrasta�a a� pod sufit prostopad�a �ciana z work�w. Na dachu pi�trzy� si� stos przytroczony pasami, a zar�wno przedni, jak tylny baga�nik by�y szczelnie wype�nione. Wie�li�my - wed�ug s��w wo�nicy - dwa tysi�ce siedemset funt�w poczty. - Troch� dla Brighama - powiedzia� - troch� dla Carson i Frisco, ale przynajmniej po�owa dla Indian, a zreszt� to diabelne zawracanie g�owy, bo przecie� oni i tak maj� do�� do czytania. A poniewa� w tym momencie twarz wo�nicy wykrzywi�a si� w straszliwym skurczu, kt�ry przywodzi� na my�l u�miech poch�oni�ty przez trz�sienie ziemi, domy�lili�my si�, �e jego uwaga mia�a by� krotochwilna i �e wy�adujemy wi�kszo�� naszej poczty gdzie� na prerii zostawiaj�c j� Indianom czy komu b�d� innemu, kto si� po ni� zg�osi. Przez ca�y dzie� zmieniali�my konie co dziesi�� mil i niemal frun�li�my nad twardym, p�askim gruntem. Na ka�dym postoju wyskakiwali�my na ziemi� i rozprostowywali nogi, gdy wi�c zapad� wiecz�r, byli�my wci�� pe�ni �ycia i prawie nie zm�czeni. Po kolacji wsiad�a do dyli�ansu kobieta wracaj�ca do domu odleg�ego o pi��dziesi�t mil, wi�c my trzej musieli�my si� zmienia� i siada� kolejno na ko�le obok wo�nicy i konduktora. By�a to najwyra�niej kobieta ma�om�wna. Siedzia�a w g�stniej�cym mroku i wpatrywa�a si� w komara, kt�ry po�ywia� si� na jej ramieniu, potem powoli wznosi�a drug� r�k�, dop�ki komar nie znalaz� si� na linii strza�u, i wreszcie cz�stowa�a go klapsem, kt�ry powali�by krow�: potem obserwowa�a trupa z cich� satysfakcj�, bo trzeba przyzna�, �e nie chybia�a. By�a znakomitym strzelcem na kr�tki dystans. Trup�w nie usuwa�a, tylko zostawia�a je na przyn�t�. Siedzia�em obok tego pos�pnego sfinksa przygl�da�em jej si�, gdy tak jeden po drugim zabi�a trzydzie�ci lub czterdzie�ci komar�w. Przygl�da�em jej si� i czeka�em, a� przem�wi. Ale ona milcza�a. Wreszcie przem�wi�em pierwszy. Powiedzia�em: - Bardzo du�o komar�w w tych stronach, prosz� pani. - No chyba! - Co pani raczy�a powiedzie�? - No chyba! Potem obr�ci�a do mnie rozja�nion� twarz i powiedzia�a: - Niech mnie licho! Ju� my�la�am, �e wy, ludzie, jeste�cie g�usi i niemi. Jak Bozi� kocham, �e my�la�am. Siedz� tu i siedz�, bij� komary i nic, tylko, si� zastanawiam, co te� wam dolega. Najpierw my�la�am, �e�cie g�usi i niemi, potem przysz�o mi do g�owy, �e�cie chorzy albo pomyleni, albo co� takiego, a na koniec to was wzi�am za tr�jk� durni�w, co nie wiedz�, od czego zacz�� rozmow�. Sk�d jedziecie? 7 Sfinks przesta� by� Sfinksem! M�wi�c metaforycznie, przerwa�y si� �r�d�a przepa�ci wielkiej i niewiasta zsy�a�a na nas deszcz swych s��w przez czterdzie�ci dni i czterdzie�ci nocy, zalewaj�c wszystko niszczycielskim potopem pospolitej gadaniny; ani jeden szczyt czy wierzcho�ek odpowiedzi nie wznosi� si� ponad zalane wodami pustkowie kiepskiej gramatyki i fatalnej wymowy! Jak my�my cierpieli! Mija�y godziny, a ona gada�a, gada�a, a� by�bym si� zabi� z w�ciek�o�ci, �e poruszy�em kwesti� komar�w i zach�ci�em j� do rozmowy. Nie przesta�a ani na chwil�, dop�ki przed samym �witem nie dotar�a do celu swej podr�y. Wysiadaj�c z dyli�ansu obudzi�a nas (bo zapadli�my w drzemk�) i powiedzia�a: - Radz� wam dobrze, ch�opacy, wysi�d�cie i posied�cie se ze dwa dni w Cottonwood, a ja wpadn� do was wieczorem i jak macie ch��, pogadam z wami jeszcze o tym i owym. Ludziska wam powiedz�, �e jak na dziewuch� wychowan� w lasach by�am zawsze wymagalna i zadziera�am nosa, bo jak mog� nie by� wymagalna, kiedy pe�no tu wsz�dzie ho�oty. Dziewczyna musi zadziera� nosa, je�eli chce doj�� do czego� w �yciu, ale kiedy napatocz� si� ludziska, co mog� z nimi by� jak r�wna z r�wnymi, nie odm�wi� im swojego towarzystwa. Postanowili�my, �e "nie posiedzimy se w Cottonwood". 8 III. O�LI KR�LIK Mniej wi�cej na godzin� przed �witem sun�li�my g�adko po drodze - tak g�adko, �e nasza ko�yska koleba�a nas �agodnie do snu i ot�pia�a nasz� �wiadomo�� - gdy nagle co� si� pod nami zapad�o! Zdali�my sobie z tego niejasno spraw�, ale nie przej�li�my si� tym nic a nic. Pow�z stan��. S�yszeli�my, jak za oknem konduktor rozmawia z wo�nic�, jak szukaj� latarni, jak kln�, poniewa� nie mog� jej znale��, ale ca�e to zdarzenie zupe�nie nas nie interesowa�o; przeciwnie, sama my�l o tym, �e ci ludzie trudz� si� w ciemno�ci, gdy tymczasem my tulimy si� bezpiecznie w naszym gniazdku za zaci�gni�tymi firankami, zwi�ksza�a jeszcze rozkoszne poczucie wygody. Ale niebawem przyst�piono do badania przyczyny i po chwili odezwa� si� g�os wo�nicy: - Niech to licho, z�ama�o mu si� tylne pi�ro! Natychmiast oprzytomnia�em, jak to zwykle, kiedy nawiedzi cz�owieka niejasne poczucie nieszcz�cia. Powiedzia�em sobie: "Pi�ro musi by� jak�� cz�ci� konia, a s�dz�c z rozpaczy w g�osie wo�nicy, cz�ci� bardzo istotn�. Mo�e nog�? Chocia� jakim cudem ko� m�g�by sobie z�ama� nog� na takiej drodze? Niemo�liwe, �eby to by�a noga. Chyba �e pr�bowa� kopn�� wo�nic�. Hm, ciekawe, co to jest takiego. Ale ani my�l� zdradza� si� ze swoj� ignorancj� przed tymi lud�mi". W tej w�a�nie chwili pokaza�a si� za szyb� twarz wo�nicy, a �wiat�o latarni pad�o na nas i na mur work�w z poczt�. - Panowie, musicie wysi��� na momencik. Z�ama�o si� tylne pi�ro. Wyszli�my na zimny, si�pi�cy deszczyk i nagle poczuli�my si� bezdomni i opuszczeni. Kiedy si� przekona�em, i� rzecz zwana przez nich "tylnym pi�rem" jest cz�ci� masywnej kombinacji pas�w i spr�yn, na kt�rej ko�ysze si� pow�z, powiedzia�em do wo�nicy: - Nie przypominam sobie, �ebym widzia� kiedykolwiek pi�ro tak fatalnie zu�yte. Jak to si� sta�o? - Tak to si� sta�o, �e na�adowali poczt� z trzech dni na jeden dyli�ans. Ot, jak si� sta�o - odpar�. - I nie gdzie indziej, tylko w�a�nie tutaj, w to miejsce s� adresowane wszystkie worki z gazetami... te, co to s� dla Indian, �eby zaprowadzi� mi�dzy nimi porz�dek. Ca�e szcz�cie, �e si� pi�ro z�ama�o, bo w tych ciemno�ciach ani bym si� spostrzeg�, �e to tutaj, i pojecha�bym dalej. Chocia� by� pochylony, wiedzia�em, �e jego twarz zn�w drga w konwulsjach u�miechu, �ycz�c mu wi�c dalszej szcz�liwej drogi zabra�em si� wraz z innymi do wyci�gania work�w z poczt�. Uros�a z tego zupe�nie spora piramida przy samej drodze. Kiedy wo�nica i konduktor naprawili pi�ro, za�adowali�my oba baga�niki, ale nie umocowali�my work�w na dachu i do �rodka w�o�yli�my tylko po�ow� tego, co by�o przedtem. Konduktor opu�ci� na d� oba oparcia �awek i u�o�y� worki r�wnomiernie do po�owy wysoko�ci pud�a, od �ciany do �ciany. Zaprotestowali�my gwa�townie, bo zostali�my pozbawieni mo�liwo�ci siedzenia. Ale konduktor by� od nas bardziej do�wiadczony i powiedzia�, �e zawsze jest lepiej le�e�, ni� siedzie�, a co wa�niejsze, ten spos�b zabezpiecza pi�ra od ponownego p�kni�cia. Potem nigdy ju� nie t�sknili�my za �aweczkami. Nasze �o�a okaza�y si� niepor�wnanie wygodniejsze. Sp�dzi�em w pozycji le��cej niejeden wspania�y dzie�, studiuj�c ustawy i s�ownik i zastanawiaj�c si�, jakie te� wydadz� mi si� w �yciu postacie, o kt�rych czyta�em. Konduktor powiedzia�, �e wy�le z najbli�szego postoju stra�, kt�ra zaopiekuje si� porzucon� poczt�, po czym ruszyli�my w dalsz� drog�. W�a�nie �wita�o. A gdy wyci�gn�li�my zdr�twia�e nogi na workach z poczt� i spojrzeli�my 9 przez okno, ponad bezkresnym zielonym pustkowiem otulonym zimn�, sypk� mg��, ku wschodowi, gdzie wygl�d nieba nad widnokr�giem napawa� nadziej� �witu, uczucie pe�nego szcz�cia zmieni�o si� w cich� ekstaz�. Dyli�ans sun�� po drodze z wielk� pr�dko�ci�, firanki i palta wisz�ce na hakach furkota�y rado�nie na wietrze, nasza ko�yska koleba�a si� i hu�ta�a �agodnie i mi�kko, a stuk kopyt ko�skich, trzaskanie z bata i przeci�g�e "Wiooo, wiooo!" wo�nicy by�y jak muzyka. Uciekaj�ca spod k� ziemia i drzewa, kt�re przesuwa�y si� z zawrotn� szybko�ci�, zdawa�y si� nas wita� milcz�cym "Hura!" - Potem zwalnia�y kroku i ogl�da�y si� za nami z zainteresowaniem albo mo�e z zazdro�ci�. I gdy tak le�eli�my pal�c fajk� pokoju i por�wnywali ca�y ten zachwycaj�cy zbytek z wcze�niejszymi latami udr�ki �ycia miejskiego, poczuli�my nagle, �e na �wiecie istnieje tylko jedno pe�ne i zaspokajaj�ce szcz�cie i �e my�my to szcz�cie znale�li. Po �niadaniu na stacji, kt�rej nazwy nie mog� sobie przypomnie�, odst�pili�my nasze pos�anie konduktorowi, sami za� siedli�my we trzech na ko�le za wo�nic�. Niebawem, gdy w ciep�ych promieniach s�o�ca ogarn�a mnie senno��, po�o�y�em si� twarz� w d� na dachu powozu i trzymaj�c w d�oniach cienk� barierk� �elazn� spa�em jeszcze godzin�. To daje najlepsze poj�cie o znakomitym stanie tamtejszych dr�g. Gdy pow�z podskakuje na wybojach, cz�owiek pogr��ony we �nie zaciska d�onie na pewnym uchwycie barierki; ale gdy ruch powozu jest �agodny i ko�ysz�cy, nie potrzeba tego rodzaju zabezpiecze�. Konduktorzy i wo�nice kontynentalnych dyli�ans�w �pi� niekiedy na ko�le p� godziny lub d�u�ej, podczas gdy pow�z mknie po g�adkiej drodze z szybko�ci� o�miu lub dziesi�ciu mil na godzin�. Sam to cz�sto widywa�em. Nie ma w tym �adnego niebezpiecze�stwa, bo gdy pow�z podskoczy, �pi�cy zawsze zd��y na czas zamkn�� d�o� na jakim� uchwycie. Ci ludzie pracowali bardzo ci�ko i musieli od czasu do czasu szuka� odpoczynku w �nie. Niebawem min�li�my Marysville i przeprawili�my si� na drugi brzeg rzeki Big Blue, a potem rzeki Little Sandy; o mil� dalej wkroczyli�my na terytorium Nebraski. Przebyli�my jeszcze mil� i dotarli�my do rzeki Big Sandy w odleg�o�ci stu czterdziestu mil od St. Joseph. Gdy s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, zobaczyli�my pierwszy okaz zwierz�cia powszechnie znanego na przestrzeni dw�ch tysi�cy mil pustyni i g�r - od r�wniny Kansas a� po wybrze�e Pacyfiku - pod nazw� "o�lego kr�lika". S�uszna to nazwa. Zwierz�tko owo wygl�da jak pospolity kr�lik, z t� tylko r�nic�, �e jest od jednej trzeciej do dw�ch razy wi�ksze, ma proporcjonalnie d�u�sze nogi, na �ebku za� uszy tak niedorzeczne, jakimi nie mo�e si� poszczyci� �adne zwierz� z wyj�tkiem os�a. Gdy o�li kr�lik siedzi spokojnie robi�c rachunek sumienia albo gdy jest roztargniony, albo nie przeczuwa niebezpiecze�stwa, majestatyczne uszy stercz� nad nim wysoko i s� z daleka widoczne; ale wystarczy trzask suchej ga��zki, aby �miertelnie przera�ony odchyli� lekko uszy do ty�u i wybra� si� w drog� do domu. Wtedy przez najbli�sz� minut� wida� tylko jego d�ugi szary korpus wyci�gni�ty jak struna, g�ow� wzniesion� i uszy odchylone lekko do ty�u, ale ca�y czas wskazuj�ce, kt�r�dy zwierz� sunie przez niskie zaro�la bylicy, zupe�nie jakby nios�o rozpostarty �agiel. Od czasu do czasu nasz o�li kr�lik wzbija si� na swych d�ugich nogach wysoko nad kar�owate p�dy bylicy daj�c przyk�ad skoku, jakiego pozazdro�ci�by mu niejeden ko�. Niebawem przechodzi w �agodny i wdzi�czny k�us i zaraz znika w tajemniczy spos�b. Przycupn�� za krzewem - b�dzie tam siedzia� i trz�s� si�, i nas�uchiwa�, dop�ki cz�owiek nie podejdzie na odleg�o�� sze�ciu st�p, kiedy to o�li kr�lik znowu pu�ci si� w drog�. Ale je�li kto� chce, �eby naprawd� wzi�� nogi za pas i pokaza�, co umie, musi do niego strzeli�. �miertelnie teraz przestraszony o�li kr�lik k�adzie uszy po sobie i wyci�gaj�c si� jak struna w d�ugim skoku przemierza mil� za mil� z oboj�tn� swobod�, kt�ra zachwyca. Jak to okre�li� konduktor, zwierz�ciu dusza uciek�a w pi�ty z naszej przyczyny. Najpierw pan sekretarz przestraszy� go strza�em ze swojego colta, potem ja zacz��em kropi� w niego z mojej broni; i jednocze�nie, z og�uszaj�cym hukiem, buchn�a salwa ze wszystkich luf starego allena. Bez przesady mo�na powiedzie�, �e kr�lik oszala�! Spu�ci� uszy, podni�s� ogon i wy- 10 ruszy� do San Francisco z szybko�ci�, kt�r� najlepiej mo�na okre�li� jako przelotny b�ysk. Nie pami�tam, gdzie zobaczyli�my po raz pierwszy krzew bylicy, ale skoro ju� o nim wspomnia�em, powinienem go przy okazji opisa�. Nie b�dzie to trudne, bo je�eli czytelnik zdo�a sobie wyobrazi� rosochaty i wiekowy d�b, zmniejszony do rozmiar�w ma�ego krzewu wysokiego na dwie stopy, wraz z szorstk� d�bow� kor�, d�bowymi li��mi i powykr�canymi konarami, stworzy sobie dok�adny obraz bylicy. Podczas rozleniwiaj�cych postoj�w w g�rach k�ad�em si� cz�sto na ziemi, z twarz� pod krzakiem, i wyobra�a�em sobie, �e komary w�r�d li�ci to ptaki z krainy Liliput�w, �e mr�wki maszeruj�ce po ziemi to lilipucie trzody i stada i �e ja sam jestem ogromnym w�drowcem z Brobdignag, kt�ry czai si�, �eby pochwyci� i zje�� jednego z male�kich obywateli. Krzew bylicy jest imponuj�cym monarch� las�w w znakomitej miniaturze. Listowie ma szarozielone i od niego bior� sw� barw� pustynia i g�ry. Pachnie jak nasza domowa sza�wia, a herbata zrobiona z niego przypomina do z�udzenia napar z sza�wi, tak dobrze znany wszystkim ch�opcom. Jest to ro�lina szczeg�lnie �ywotna i ro�nie sobie wygodnie na szczerym piachu czy w�r�d nagich g�az�w, gdzie z wyj�tkiem trawy groniastej nie o�mieli�by si� zapu�ci� korzeni �aden inny okaz flory. Krzewy bylicy, rosn�ce jeden od drugiego w odleg�o�ci od trzech do siedmiu st�p, porastaj� g�ry i pustynne r�wniny Dalekiego Zachodu a� po same granice Kalifornii. Na setkach mil teren�w pustynnych nie ro�nie ani jedno drzewo; na prawdziwej pustyni jedynym przedstawicielem flory jest bylica i spowinowacony z ni� krzew, kt�ry jest tak do niej podobny, �e r�nice s� doprawdy minimalne. Gdyby nie ta poczciwa ro�lina, nie by�oby na wielkich r�wninach ognisk obozowych i gor�cych kolacji. Konar krzewu ma grubo�� ch�opi�cego napi�stka, a wykrzywione ga��zie osi�gaj� po�ow� grubo�ci konaru - wszystko to dobre, twarde drzewo opa�owe, bardzo podobne do d�biny. Pierwsz� czynno�ci� przy zak�adaniu obozu jest naci�cie bylicy; w kilka minut ro�nie wysoki stos konar�w i ga��zi. Nast�pnie nale�y wykopa� d� szeroki na stop�, a g��boki i d�ugi na dwie stopy, nape�ni� go por�banym suszem i pali� drzewo, dop�ki d� nie wype�ni si� a� po brzegi roz�arzonymi w�glami. Wtedy dopiero zaczyna si� gotowanie - wygodnie, bez dymu, a co za tym idzie, bez przekle�stw. I wystarczy tylko z rzadka dorzuca� drew, aby ognisko utrzyma�o si� do rana. Co wi�cej, jest to niezwykle mi�e ognisko, przy kt�rym najbardziej fantastyczne wspomnienia staj� si� prawdopodobne, pouczaj�ce i niezwykle ciekawe. Bylica dostarcza bardzo dobrego opa�u, ale jako po�ywienie jest do niczego. Tylko osio� i jego nieprawe dzieci�, mu�, mog� �cierpie� smak tej ro�liny. Ale ich �wiadectwo co do jej warto�ci od�ywczej niewiele jest warte, gdy� zjadaj� one s�ki so�niny, w�giel antracytowy, plomby miedziane, o�owiane rury, stare butelki oraz przer�ne inne przedmioty; a najad�szy si� odchodz� z min� tak pe�n� wdzi�czno�ci, jakby je cz�stowano na obiad ostrygami. Os�y, mu�y i wielb��dy odznaczaj� si� apetytem, kt�ry nietrudno jest chwilowo nasyci�, ale kt�rego nic nie zaspokoi. Kiedy� w Syrii, nad g�rnym biegiem Jordanu, pewien wielb��d zainteresowa� si� moim p�aszczem i podczas gdy rozbijano namioty, ogl�da� go i bada� krytycznie z tak wielk� uwag�, jakby zamierza� uszy� sobie podobny. A gdy ju� rozwa�y� wszystkie jego za i przeciw jako ubioru, zacz�� si� nad nim zastanawia� jako nad potraw�. Postawi� na nim nog�, podni�s� z�bami jeden r�kaw i �u�, �u�, stopniowo wci�gaj�c go w siebie i ca�y czas zamykaj�c i otwieraj�c oczy w niemal religijnej ekstazie, jak gdyby nigdy w �yciu nie jad� czego� tak wy�mienitego jak m�skie palto. Potem mlasn�� raz czy dwa i si�gn�� po drugi r�kaw. Nast�pnie skosztowa� aksamitu na ko�nierzu, a u�miecha� si� przy tym b�ogo, jakby chcia� da� do zrozumienia, i� uwa�a to za najsmaczniejszy k�sek w ca�ym palcie. Wreszcie rozsmakowa� si� w po�ach, kt�re znikn�y w jego �o��dku wraz z kilku kapiszonami, pastylkami od kaszlu i past� figow� z Konstantynopola. A� tu nagle wypad�a z kieszeni korespondencja pisana do gazet w moim mie�cie rodzinnym. I na ni� te� si� pokusi�. Biedak - wszed� na niebezpieczny grunt! Natkn�� si� w tych r�kopisach na solidn� wiedz�, kt�ra jak kamie� zacz�a mu ci��y� w brzuchu, a od czasu do czasu po�yka� dowcip, kt�ry tak nim trz�s�, �e a� obluzowa�y mu si� 11 z�by. Przysz�y teraz na niego ci�kie chwile, ale trzyma� si� dzielnie, dop�ki w ko�cu nie natrafi� na twierdzenia, kt�rych nawet wielb��d nie mo�e prze�kn�� bezkarnie. Zacz�� si� d�awi�, krztusi�, oczy wysz�y mu na wierzch, rozjecha�y si� przednie nogi i po chwili upad� sztywny jak deska i skona� w m�czarniach. Wyci�gn�wszy mu r�kopis z pyska przekona�em si� �e to wra�liwe stworzenie ud�awi�o si� jednym z pow�ci�gliwszych i ogl�dniejszych traktat�w, jakie przygotowa�em dla ufnej publiczno�ci. Zanim odszed�em od tematu, chcia�em powiedzie�, �e spotyka si� niekiedy okazy bylicy wysokie na pi�� lub sze�� st�p, z proporcjonalnie roz�o�on� koron�; ale przeci�tna wysoko�� tych krzew�w nie przekracza dw�ch i p� stopy. 12 IV. DZIWACZNY DYLI�ANS I JESZCZE DZIWACZNIEJSI LUDZIE Gdy s�o�ce zasz�o i nasta� wieczorny ch��d, zacz�li�my si� przygotowywa� do spania. U�o�yli�my twarde sk�rzane worki z listami i s�kate worki p��cienne z drukami (s�kate z winy licznych rog�w i kraw�dzi miesi�cznik�w, ksi��ek i pude�ek) w taki spos�b, aby nasze �o�e sta�o si� mo�liwie g�adkie i r�wne. I trzeba powiedzie�, �e cz�ciowo nam si� to uda�o, chocia� mimo w�o�onego trudu pos�anie by�o nadal zba�wanione i faliste jak morze podczas burzy. Nast�pnie wy�owili�my nasze buty ze szczelin mi�dzy workami i wzuli�my je na nogi. Potem zdj�li�my z hak�w, na kt�rych dynda�y ca�y dzie�, i w�o�yli�my na siebie kurtki, kamizelki, spodnie i grube we�niane koszule; z uwagi bowiem na nieobecno�� niewiast i niezwykle upaln� pogod� ju� o dziewi�tej rano rozebrali�my si� do bielizny. Uko�czywszy przygotowania wcisn�li�my ruchliwy s�ownik w mo�liwie bezpieczn� szczelin� i umie�cili ba�ki z wod� i pistolety w taki spos�b, �eby znale�� je bez trudu nawet w ciemno�ci. Potem wypalili�my ostatni� fajk� i wymienili�my ostatnie anegdoty; wreszcie wetkn�wszy fajki, tyto� i woreczek z pieni�dzmi w szpary i szczeliny, jakby do tego celu tworzone, opu�cili�my i umocowali zas�ony na wszystkich oknach, dzi�ki czemu zrobi�o si� w powozie - aby u�y� malowniczego okre�lenia naszego konduktora - ciemno jak w krowim brzuchu. W ko�cu zawin�li�my si�, niby g�sienice jedwabnika, ka�dy w sw�j pled, i zapadli�my w spokojny sen. Przy ka�dej zmianie koni budzili�my si� usi�uj�c sobie przypomnie�, gdzie jeste�my - na og� z dobrym skutkiem - i po minucie czy dw�ch pow�z zn�w odje�d�a�, a my z nim w krain� sn�w. Wjechali�my teraz w okolic� poprzecinan� z rzadka ma�ymi strumieniami. Strumienie te mia�y wysokie, strome brzegi i ilekro� spuszczali�my si� w d� jednego brzegu i wspinali na drugi, wewn�trz powozu wybucha�o pewne zamieszanie. Najpierw rzuceni wszyscy na kup� zatrzymywali�my si� w pozycji niemal siedz�cej w przedniej cz�ci powozu, po sekundzie za� ci�ni�ci w drugi koniec stawali�my wszyscy na g�owach. I naturalnie wymachiwali�my przy tym r�kami, wierzgali nogami i starali si� unikn�� zetkni�cia z twardymi kantami work�w, kt�re przewala�y si� po nas i obok nas; a poniewa� z work�w wzbija� si� w powietrze kurz, kichali�my ch�rem. Wi�kszo�� z nas narzeka�a i m�wi�a pochopne rzeczy jak: "We� ten �okie� z moich �eber!" albo: "Musisz si� pcha�?" Ilekro� przewalali�my si� lawin� z jednego ko�ca powozu na drugi, tylekro� przewala�o si� za nami pe�ne wydanie s�ownika za ka�dym razem wyrz�dzaj�c jak�� szkod�. Raz stukn�o sekretarza w �okie�; kiedy� zn�w grzmotn�o mnie w �o��dek; i wreszcie rozkwasi�o nos Bemisowi, �e a� widzia� w�asne nozdrza. Tak przynajmniej powiedzia�. Pistolety i pieni�dze osiad�y niebawem na dnie powozu, ale fajki, woreczki z tytoniem i ba�ki z wod� towarzyszy�y s�ownikowi, ilekro� ten przypuszcza� do nas szturm, a tak�e wspomaga�y go i podjudza�y do dzia�ania sypi�c nam tytoniem w oczy i wlewaj�c wod� za ko�nierz. Ale og�lnie rzecz bior�c sp�dzili�my noc bardzo wygodnie; a gdy w ko�cu przez szpary w zas�onach zajrza�o do wn�trza szare, zimne �wiat�o, ziewn�li�my, przeci�gn�li�my si�, wyswobodzili z naszych kokon�w i stwierdzili w duchu, �e jeste�my zupe�nie wyspani. W jaki� czas potem, gdy s�o�ce wzesz�o i ogrza�o �wiat, rozebrali�my si� i przygotowali do �niadania. Sta�o si� to w sam� por�, gdy� w pi�� minut p�niej wo�nica nape�ni� pustk� r�wninnego obszaru niesamowit� muzyk� swej tr�bki i po paru chwilach dostrzegli�my w oddali kilka niskich chat. A potem turkot powozu, stuk kopyt naszych sze�ciu koni i gromkie rozkazy wo�nicy wci�� i wci�� przybiera�y na sile, a� w ko�cu wpadli�my na stacj� z szybko�ci� na- 13 prawd� popisow�. Ach, urzekaj�ce by�y te dawne czasy kontynentalnych dyli�ans�w! Zeskoczyli�my na ziemi� w negli�owych strojach. Wo�nica odrzuci� lejce, ziewn�� i przeci�gn�� si� z upodobaniem. �ci�gn�� ogromne sk�rzane r�kawice bez po�piechu i z onie�mielaj�c� godno�ci�, nie zwracaj�c najmniejszej uwagi ani na troskliwe pytania o zdrowie, ani na pokorne krotochwilne i pe�ne pochlebstw pr�by nawi�zania rozmowy, ani wreszcie na uni�one oferty us�ug ze strony pi�ciu czy sze�ciu ow�osionych i na p� cywilizowanych pracownik�w stacji, kt�rzy jednocze�nie wyprz�gali nasze konie i wyprowadzali ze stajen now� sz�stk�. Dzia�o si� tak, albowiem w oczach wo�nicy tamtych czas�w pracownicy poczty i stajenni byli czym� w rodzaju poczciwych istot niskiego rz�du, po�ytecznych na swoim miejscu i pomocnych w administrowaniu �wiatem, ale istot, kt�rymi wybitne osobisto�ci w �adnym wypadku nie mog� sobie zaprz�ta� g�owy. I odwrotnie - w oczach pracownika poczty lub stajennego wo�nica by� bohaterem, najznakomitszym dygnitarzem, beniaminkiem �wiata, ulubie�cem ludu, wybra�cem narod�w. Gdy przemawiali do niego, a on milcza�, przyjmowali jego milczenie z pokor� jako spos�b bycia w�a�ciwy i s�uszny u tak wielkiego cz�owieka; gdy otwiera� usta, z zachwytem spijali s�owa z jego warg, chocia� nigdy nie zaszczyca� �adn� uwag� jednostki - zwraca� si� og�lnie do koni, stajen, najbli�szej okolicy i ludzi; gdy wymierzy� obra�liwy dowcip w kt�rego� ze stajennych, by� to dla tego cz�owieka szcz�liwy dzie�; gdy opowiedzia� swoj� jedn� jedyn� anegdotk� - star� jak �wiat, chamsk�, p�ask�, pozbawion� dowcipu, narzucan� temu samemu audytorium i w tych samych s�owach, ilekro� przeje�d�a� t�dy dyli�ans - pochlebcy wybuchali �miechem, bili si� po udach i przysi�gali, �e nigdy w �yciu nie s�yszeli czego� r�wnie �miesznego. A jak ko�o niego skakali, kiedy za��da� miednicy albo kubka wody, albo ognia do fajki! Ale pasa�era, kt�ry by si� tak dalece zapomnia�, �e poprosi�by ich o jak�� uprzejmo��, natychmiast obsypaliby gradem obelg. Byli w tym mistrzami nie gorszymi ni� wo�nica, kt�rego na�ladowali; nale�y bowiem pami�ta�, �e wo�nica kontynentalnego dyli�ansu odnosi� si� z niewiele mniejsz� pogard� do swych pasa�er�w co do swych stajennych. Stajenni i pracownicy poczty okazywali naprawd� pot�nemu konduktorowi dyli�ansu jedynie daleko posuni�t� uprzejmo�� (lub to, co wed�ug nich by�o uprzejmo�ci�), ale tylko wo�nicy k�aniali si� w pas i tylko wo�nic� wielbili. Z jakim zachwytem spogl�dali na niego, kiedy siedz�c na wysokim ko�le wk�ada� r�kawice z rozmy�ln� powolno�ci�, gdy tymczasem kt�ry� z uszcz�liwionych stajennych trzyma� lejce w wyci�gni�tej r�ce i czeka�, a�, on raczy je wzi��! A jakimi pochwalnymi okrzykami go obsypywali, gdy trzasn�wszy z d�ugiego bicza rusza� galopem w drog�. Zabudowania stacyjne sk�ada�y si� z d�ugich, niskich chat wzniesionych z wysuszonej na s�o�cu, ��tej ceg�y, nie spajanej wapnem. Dachy o spadku tak ma�ym, �e niegodnym doprawdy wzmianki, przykryte by�y s�om�, a potem przywalone grub� warstw� ziemi, z kt�rej wyrasta�y bujne zielska i trawy. Po raz pierwszy w �yciu widzieli�my ogr�dek zamiast przed domem - na domu. W sk�ad zabudowa� wchodzi�y stodo�y, stajnia na kilkana�cie koni i chata mieszcz�ca jadalnie dla podr�nych, W chacie tej znajdowa�y si� te� prycze dla kierownika stacji i kilku stajennych. Mo�na si� by�o oprze� �okciem na okapie dachu, a wchodz�c w drzwi nale�a�o schyli� g�ow�. Okno zast�powa� pozbawiony szyb, kwadratowy otw�r w �cianie, przez kt�ry z trudem m�g�by si� przecisn�� doros�y m�czyzna. Zamiast pod�ogi by�a twarda, ubita glina. Nie by�o pieca kuchennego, otwarty komin s�u�y� wszystkim celom. Nie by�o p�ek, kom�d, szaf. W k�cie sta� otwarty worek z m�k�, obok wisia�y dwa czarne i wiekowe cynowe dzbanki na kaw�, cynowy imbryk, woreczek z sol� i p�at boczku. Przy drzwiach prowadz�cych do kom�rki sypialnej zarz�dzaj�cego stacj� sta�a na ziemi cynowa miednica, ko�o niej wiadro z wod� i kawa�ek ��tego myd�a; nad tym dynda�a wymownie u pu�apu brudnoniebieska koszula we�niana - by� to prywatny r�cznik zarz�dzaj�cego i tylko dwie osoby w naszym gronie odwa�y�yby si� z niego skorzysta�: wo�nica i konduktor. Konduktor nie zrobi�by tego z poczucia przyzwoito�ci, wo�nica za� - poniewa� nie 14 �yczy� sobie spoufala� zarz�dzaj�cego. My naturalnie mieli�my r�czniki. W walizce. R�wnie dobrze mog�y by� w Sodomie i Gomorze. Wytarli�my r�ce w chusteczki, to samo zrobi� konduktor; wo�nica pos�u�y� si� spodniami i r�kawami kurtki. Przy drzwiach wej�ciowych wisia�a ma�a staro�wiecka ramka z dwoma kawa�kami lusterka zatkni�tymi w jeden r�g. To urz�dzenie dawa�o sympatyczny, podw�jny obraz: g�rna po�owa g�owy umieszczona by�a o dwa cale nad doln�. Przymocowana do ramki wisia�a na sznurku po��wka grzebienia, ale gdyby od dok�adnego opisu tego patriarchy zale�a�o moje �ycie, czym pr�dzej obstalowa�bym �adn� trumienk�. Grzebie� pochodzi� z czas�w Ezawa i Samsona i przez wszystkie wieki gromadzi� w�osy wraz z pewnymi nieczysto�ciami. W jednym k�cie sta�o kilka strzelb i muszkiet�w, obok rogi i woreczki z prochem. Stajenni mieli na sobie spodnie z szorstkiego samodzia�u, z wszytymi na siedzeniach i na wewn�trznej stronie nogawek du�ymi �atami baraniej sk�ry, co zast�powa�o sztylpy podczas konnej jazdy, a z uwagi na swe ��toniebieskie ubarwienie wygl�da�o nies�ychanie malowniczo. Wszyscy nosili spodnie wpuszczone w buty, za� obcasy mieli ozdobione ogromnymi hiszpa�skimi ostrogami, kt�re brz�cza�y i dzwoni�y przy ka�dym kroku. Zarz�dzaj�cy mia� ogromn� brod� i w�sy, na g�owie stary kapelusz z szerokim rondem; ubrany by� w niebiesk� we�nian� koszul�, ale nie nosi� ani szelek, ani kamizelki, ani kurtki; ze sk�rzanego futera�u u pasa stercza� mu wielki i d�ugi "marynarski" rewolwer, zza cholewy buta - n� my�liwski oprawny w r�g. Umeblowanie chaty nie by�o zbyt wspania�e i nie zajmowa�o du�o miejsca. Nie zauwa�yli�my foteli na biegunach i kanap, zast�powa�y je natomiast dwie puste skrzynki po �wiecach, sosnowa nie heblowana �awka d�ugo�ci czterech st�p i dwa sto�ki na trzech nogach. Zamiast sto�u by�a brudna deska na krzy�akach, a obrus i serwetki jeszcze nie nadesz�y i mieszka�cy stacji chyba si� ich nie spodziewali. Przed ka�dym z nas sta� pogruchotany cynowy talerz, cynowy kubek, widelec i n�, a obok nakrycia wo�nicy porcelanowy spodek pami�taj�cy lepsze czasy. Bo dygnitarz �w siedzia� naturalnie na g��wnym miejscu. Jedna jedyna sztuka zastawy sto�owej mia�a wyci�ni�te na sobie pi�tno znakomito�ci w ci�kich terminach. By�a to podstawka do oliwy i octu. Wykonana z niemieckiego bia�ego metalu, a ponadto zardzewia�a i po�amana, by�a tu jednak tak nie na miejscu, �e przywodzi�a na my�l wyn�dznia�ego kr�la na wygnaniu w�r�d barbarzy�c�w, i nawet w swym upodleniu zmusza�a do szacunku. Na podstawce osta� si� tylko jeden flakon - z nad�aman� szyjk�, pozbawiony korka, upstrzony przez muchy, z dwoma calami octu na dnie i jakim� tuzinem zakonserwowanych much, kt�re le��c do g�ry nogami mia�y takie miny, jakby �a�owa�y, �e tu w og�le wesz�y. Kierownik stacji od�ama� koniec zesz�otygodniowego chleba, kszta�tem i wielko�ci� przypominaj�cego kr��ek sera, i wykraja� ze� kilka kromek nie gorszych w smaku od kamieni brukowych i nawet troch� mi�kszych. Ukraja� te� dla ka�dego po plastrze boczku, ale tylko do�wiadczeni weterani wiedzieli, jak si� do niego zabra�, by� to bowiem boczek odrzucony z dostaw wojskowych, kt�rym Stany Zjednoczone nie chcia�y �ywi� swoich �o�nierzy w fortach; kompania pocztowa kupi�a go tanio i �ywi�a nim swoich pasa�er�w i pracownik�w. Nie pami�tam - mo�e zawarli�my znajomo�� z tym odrzuconym z dostaw boczkiem gdzie� dalej na r�wninie, ale �e zawarli�my t� znajomo��, temu nikt nie zaprzeczy! - Nast�pnie zarz�dzaj�cy nala� do kubk�w p�yn, kt�ry udawa� herbat�, ale by�o w nim za du�o wywaru ze �cierki, piasku i sk�rek od boczku, aby inteligentny podr�ny da� si� oszuka�. Zarz�dzaj�cy nie ofiarowa� nam mleka ani cukru; nie posiada� nawet �y�eczki do wymieszania tych cennych sk�adnik�w. Nie byli�my w stanie prze�kn�� ani boczku, ani chleba, ani "herbaty". A gdy spojrza�em na melancholijny flakon z octem, przypomnia�a mi si� anegdotka (stara, bardzo stara nawet w tych odleg�ych czasach) o podr�nym, kt�ry zasiad�szy do sto�u, zobaczy� tylko makrel� i s�oik z musztard�. Spyta� gospodarza, czy to jest wszystko. Gospodarz zawo�a�: - Czy to jest wszystko?! Piek�o i szatani! przecie� tej makreli starczy na sze�� os�b! 15 - Ale ja nie lubi� makreli. - O, to niech pan sobie na�o�y musztardy, Dawniej uwa�a�em, �e anegdotka jest bardzo zabawna, ale obecna sytuacja przydawa�a jej smutnego prawdopodobie�stwa, kt�re pozbawia�o j� ca�ego humoru. �niadanie sta�o przed nami, a my�my siedzieli bezczynnie. Skosztowa�em, poci�gn��em nosem i o�wiadczy�em, �e napij� si� chyba kawy. Zarz�dzaj�cy zamar� w bezruchu i spojrza� na mnie oniemia�y. Gdy w ko�cu odzyska� mow�, odwr�ci� si� i rzek� tonem cz�owieka rozwa�aj�cego spraw�, kt�rej umys� ludzki nie jest w stanie poj��: - Kawy! Niech mnie diabli, je�eli to nie wywraca w cz�owieku wn�trzno�ci! Nie mogli�my je��, a rozmowy przy stole mi�dzy stajennymi i pastuchami w�a�ciwie nie by�o, co najwy�ej od czasu do czasu kt�ry� z m�czyzn zwraca� si� do drugiego z po�piesznym ��daniem. Wypowiadane by�o ono zawsze w tej samej formie i w tonie szorstko przyjaznym. I�cie zachodnia j�drno�� i �wie�o�� tych wypowiedzi zaskoczy�a mnie i zainteresowa�a; ale niebawem straci�y sw�j urok i sta�y si� monotonne. Brzmia�y niezmiennie: "Podaj mi chleb, ty skunksa synu!" Nie, zapomnia�em. To nie chodzi�o wcale o skunksa. Zdaje si�, �e u�ywali mocniejszego s�owa. Tak, na pewno, ale s�owo to wypad�o mi z pami�ci. Zreszt� mniejsza z tym, i tak z pewno�ci� nie nadawa�o si� do druku. Jest ono kamieniem milowym w mojej pami�ci, kt�ry mi przypomina, gdzie po raz pierwszy zetkn��em si� z tym j�drnym �argonem zachodnich g�r i prerii. Zrezygnowawszy ze �niadania i zap�aciwszy po dolarze od osoby wr�cili�my do naszego pocztowego �o�a szukaj�c pociechy w fajkach. W�a�nie tutaj nasza ksi���ca wspania�o�� podr�y dozna�a pierwszego uszczerbku. Zostawili�my w stajniach sz�stk� pi�knych koni i otrzymali�my w zamian sze�� mu��w. Ale by�y to dzikie meksyka�skie bestie, tak ogniste, �e gdy wo�nica wk�ada� r�kawice i przygotowywa� si� do drogi, sze�ciu ludzi musia�o ze wszystkich si� trzyma� je za �by. I gdy w ko�cu wo�nica uj�� lejce i da� has�o odjazdu, stajenni rozpierzchli si� na boki, a pow�z ruszy� ze stacji jak wystrzelony z katapulty. Jak te szalone zwierz�ta p�dzi�y! Utrzymywa�y si� ca�y czas w zapami�ta�ym, w�ciek�ym galopie i nie zwolni�y ani na chwil�, dop�ki po przebyciu dziesi�ciu czy dwunastu mil nie wpadli�my mi�dzy niewielkie zabudowania nast�pnej stacji. I tak frun�li�my ca�y dzie�. O drugiej po po�udniu ujrzeli�my w oddali pas drzew porastaj�cych brzegi North Platte i znacz�cych jej bieg przez ogromn� p�aszczyzn� Wielkiej R�wniny. O czwartej przebyli�my jeden z jej dop�yw�w, o pi�tej, przeprawiwszy si� przez sam� Platte, przybili�my do brzegu w Fort Kearney - w pi��dziesi�t sze�� godzin po opuszczeniu St. Joseph i przebyciu trzystu mil! Tak odbywa�a si� jazda dyli�ansem na wielkiej linii kontynentalnej przed dziesi�ciu czy dwunastu laty, kiedy najwy�ej kilku ludzi w Ameryce spodziewa�o si� do�y� chwili, gdy kolej �elazna dotrze do Pacyfiku. Ale kolej ta ju� istnieje. A gdy czyta�em w "New York Times'ie" sprawozdanie z niedawnej podr�y po tej samej niemal trasie, kt�r� tutaj opisuj�, narzuci�y mi si� tysi�ce najrozmaitszych por�wna� i kontrast�w. Nie mog� wprost poj�� tego nowego stanu rzeczy. P o p r z e z k o n t y n e n t W niedziel� o czwartej dwadzie�cia po po�udniu wyruszyli�my ze stacji Omaha w nasz� d�ug� podr� na zach�d. W dwie godziny p�niej zawiadomiono nas o podaniu obiadu, co by�o wielkim wydarzeniem dla tych spo�r�d nas, kt�rzy mieli si� pierwszy raz po�ywia� w pullmanowskim hotelu na k�kach. Opu�ciwszy wi�c nasz pa�ac sypialny przeszli�my do nast�pnego wagonu, kt�ry by� wagonem restauracyjnym. Ten pierwszy niedzielny obiad sta� si� 16 dla nas rewelacj�. A chocia� jedli�my obiady jeszcze przez cztery dni i tyle� razy �niadania i kolacje, do ko�ca zachwyca�a nas doskona�o�� organizacji i wspania�o�� osi�gni�tych rezultat�w. Jakby za dotkni�ciem czarodziejskie] r�d�ki murzy�scy kelnerzy w nienagannej bieli stawiali na sto�ach przykrytych �nie�nymi obrusami i zastawionych pi�knym srebrem potrawy, kt�rych sam Delmonico by si� nie powstydzi�. A prawd� m�wi�c, gdyby �w s�ynny chef chcia� dor�wna� naszemu menu, napotka�by nie lada trudno�ci. Bo czy� nie mieli�my stek�w z antylopy (smakosz, kt�ry ich nie kosztowa�, nie wie nic o mi�siwie), czy� nie mieli�my przepysznych pstr�g�w z g�rskiego strumienia, czy� nie mieli�my naj�wie�szych owoc�w, czy� nie mieli�my przyprawy pikantnej, a nie do nabycia - aromatycznego, pobudzaj�cego apetyt powietrza prerii? Mo�ecie by� pewni, �e oddali�my sprawiedliwo�� wszystkim tym pyszno�ciom, a gdy sp�ukiwali�my je szklankami musuj�cego kruga, p�dz�c ca�y czas z szybko�ci� trzydziestu mil na godzin�, doszli�my wszyscy do wniosku, �e by� to nasz najszybszy obiad w �yciu. (Pobili�my jednak ten rekord w dwa dni p�niej, przeje�d�aj�c dwadzie�cia siedem mil w dwadzie�cia siedem minut, przy czym ani jedna kropla nie wyla�a si� z wype�nionych po brzegi kieliszk�w szampana!) Po obiedzie przeszli�my do wagonu-bawialni, gdzie (poniewa� by�a to niedziela) od�piewali�my kilka pi�knych starych hymn�w jak: "Chwalmy Boga, kt�rego...", "Ja�niej�ce brzegi" i "Koronacja". G�osy m�czyzn i niewiast brzmia�y s�odko w wieczornym powietrzu, a tymczasem nasz poci�g o�wietlaj�cy swym cyklopowym okiem ogromny obszar prerii, p�dzi� przez noc i dzikie krajobrazy. Potem po�o�yli�my si� do naszych luksusowych ��ek i spali�my snem sprawiedliwych a� do godziny �smej rano dnia nast�pnego, kiedy to przeprawiali�my si� przez rzek� Platte - przebywszy trzysta mil w pi�tna�cie godzin i czterdzie�ci minut. 17 V. KOJOT NIE NALE�Y DO ISTOT ANI URODZIWYCH, ANI SYMPATYCZNYCH I znowu noc spokoju przeplatanego najdzikszym harmiderem. Ale niebawem nadszed� ranek. Obudzili�my si� szcz�liwi, �e owiewa nas rze�ki wiatr, �e widzimy bezkresne obszary zielonej prerii, �e �wieci jasne s�o�ce, �e otacza nas samotno��, nie ska�ona obecno�ci� ani jednej ludzkiej istoty czy osiedla, �e atmosfera ma tak szczeg�lne powi�kszaj�ce w�a�ciwo�ci, i� drzewa odleg�e o trzy mile wydaj� si� by� tu� obok. Odziani jak wczoraj w nasze bieli�niane uniformy wdrapali�my si� na dach powozu i siedz�c ze spuszczonymi nogami pokrzykiwali�my od czasu do czasu na rozszala�e mu�y (po to tylko, �eby zobaczy�, jak k�ad� uszy po sobie i p�dz� jeszcze szybciej) i rozgl�dali�my si� po p�askim kobiercu prerii w poszukiwaniu widok�w nowych i niezwyk�ych. Nawet dzi� jeszcze przebiega mnie rozkoszne dr�enie, gdy wspomn� uczucie szcz�cia i niczym nie skr�powanej wolno�ci, od kt�rych w tamte pi�kne poranki na Wielkiej R�wninie krew szybciej kr��y�a mi w �y�ach. Mniej wi�cej w godzin� po �niadaniu zobaczyli�my pierwsze kolonie �wistak�w, pierwsze antylopy i pierwszego wilka. O ile si� nie myl�, ten ostatni by� autentycznym kojotem z dalszych obszar�w stepu. A je�eli by� nim rzeczywi�cie, nie nale�a� do istot ani urodziwych, ani sympatycznych, w czasach bowiem nieco p�niejszych pozna�em dobrze jego wsp�braci i mog� m�wi� z pe�nym przekonaniem. Kojot jest d�ugim, chudym, zbiednia�ym, �a�osnym szkieletem w szarej wilczej sk�rze, o do�� puszystym ogonie bezustannie zwieszonym na dow�d beznadziejno�ci i rozpaczy, o brzydkim i boja�liwym oku, o d�ugim, ostrym pysku, z lekko �ci�gni�t� g�rn� warg� i wystaj�cymi z�bami. Z ca�ej jego postaci bije jaka� osobliwa nieufno��. Kojot jest �yj�c� i oddychaj�c� alegori� n�dzy. Jest zawsze g�odny. Jest zawsze biedny, nigdy nie ma szcz�cia, nigdy nie zazna niczyjej przyja�ni. Gardz� nim najn�dzniejsze istoty i nawet pch�y porzuci�yby go ch�tnie dla welocypedu. Jest tak tch�rzliwy, �e gdy jego ods�oni�te z�by wydaj� si� grozi�, reszta pyska pokornie za to przeprasza. I jest taki niesko�czenie brzydki - chuderlawy, ko�cisty, zmierzwiony i �a�osny! Na widok cz�owieka podnosi g�rn� warg� i b�yska k�ami, a potem zbacza nieco z kursu, kt�rym pod��a�, zni�a �eb i puszcza si� w lekki, r�wny k�us poprzez krzewy bylicy, ogl�daj�c si� od czasu do czasu - dop�ki nie znajdzie si� poza zasi�giem pistoletu. Wtedy zatrzymuje si� i przygl�da uwa�nie intruzowi. Przebiega tak pi��dziesi�t jard�w - i zatrzymuje si�; zn�w biegnie i zn�w si� zatrzymuje, a� wreszcie szaro�� jego futra roztapia si� w szaro�ci bylicy i kojot znika. Dzieje si� tak, gdy cz�owiek nie zdradza wobec niego z�ych zamiar�w. W przeciwnym razie kojot okazuje �ywsze zainteresowanie dla oczekuj�cej go podr�y; bierze nogi za pas i natychmiast pozostawia za sob� tak ogromny szmat nieruchomo�ci ziemskiej, �e gdy strzelec podnosi kurek pistoletu, ju� tylko dobra strzelba mog�aby trafi� umykaj�cego kojota, gdy bierze go na cel, przyda�aby si� raczej armatka polowa, a gdy w ko�cu naciska cyngiel, ju� tylko niezwykle d�ugie rami� b�yskawicy zdo�a�oby dosi�gn�� zwierz� tam, gdzie si� w tej chwili znajduje. Ale najlepiej mo�na si� ubawi� puszczaj�c za kojotem szybkiego psa, zw�aszcza takiego, kt�ry ma o sobie dobre mniemanie i uwa�a, �e wie co� nieco� o szybko�ci. Kojot rozpocznie bieg swoim lekkim, ko�ysz�cym si�, zwodniczym k�usem, od czasu do czasu obejrzy si� i oszuka�czo u�miechnie, a jego u�miech b�dzie dla psa zach�t� - wzmo�e ambicje, i ka�e mu trzyma� �eb tym bli�ej ziemi, tym bardziej wypr�a� kark, tym straszliwiej dysze�, w tym prostsz� lini� wyci�gn�� ogon, tym zajadlej przebiera� oszala�ymi nogami i zostawia� za sob� tym g�stszy, szerszy i wy�szy tuman pustynnego piasku. A przez ca�y ten czas pies znajduje si� w odleg�o�ci zaledwie dwudziestu st�p za kojotem i �adn� miar� nie mo�e zrozumie�, 18 czemu ta przestrze� nie maleje. Zaczyna si� teraz denerwowa�, coraz bardziej i bardziej w�cieka go widok kojota, kt�ry mknie swobodnym k�usem i ani nie dyszy, ani si� nie poci, ani cho�by na chwil� nie przestaje si� u�miecha�. I coraz bardziej i bardziej j�trzy go my�l, jak g�upio da� si� nabra� temu nieznajomemu osobnikowi, jak haniebnym oszustwem jest ten d�ugi, spokojny, lekki k�us. Orientuje si� po chwili, �e jest wyczerpany i �e kojot musi zwalnia� nieco kroku, �eby mu nie uciec. Wtedy pies miejski zaczyna szale� z gniewu, wyt�a wszystkie si�y, p�acze, klnie, coraz wy�ej wybija �apami pustynny piasek i przypuszcza do kojota szturm rozpaczliwy. Ten nag�y zryw przybli�a go do uciekiniera na odleg�o�� sze�ciu st�p i oddala od przyjaci� na odleg�o�� dw�ch mil. Nagle, gdy w psim sercu za�wita nadzieja, kojot obraca si�, u�miecha mi�o, jakby chcia� powiedzie�: "No c�, musz� si� z tob� po�egna�, ch�opie, praca jest prac� i nic mi z tego nie przyjdzie, �e b�d� si� tu z tob� zabawia� ca�y dzie�". Natychmiast rozlega si� w atmosferze �wist i trzask i oto pies zostaje sam w po�rodku bezkresnej pustki. Dostaje zawrotu g�owy. Zatrzymuje si�, rozgl�da, wbiega na najbli�szy kopiec piasku i wpatruje si� w dal; potrz�sa g�ow� w zamy�leniu, a potem bez s�owa zawraca i drepce wolnym k�usem do swoich woz�w. Tu staje pokornie obok ostatniego, czuje si� niewypowiedzianie podle, min� ma przera�liwie zawstydzon� i przez najbli�szy tydzie� nosi ogon zwieszony do p� masztu. A ilekro� (co najmniej przez rok po tym zdarzeniu) us�yszy rozpoczynaj�cy si�, ha�a�liwy po�cig za kojotem, spojrzy w tym kierunku bez �adnego wzruszenia, jakby m�wi� sobie w duchu: "Nie mam najmniejszej ochoty na t� awantur�". Kojot �yje g��wnie na najpos�pniejszych, najbardziej odludnych stepach, w�r�d kruk�w, jaszczurek i o�lich kr�lik�w, gdzie tylko z trudem zdobywa sk�p� i niepewn� straw�. �ywi si� przewa�nie padlin� wo��w, mu��w i koni z przeci�gaj�cych R�wnin� woz�w pionierskich, pad�ym ptactwem, i od czasu do czasu resztkami pozostawionymi mu w spadku przez bia�ego cz�owieka, kt�ry by� na tyle bogaty, �e nie musia� si� zadowala� boczkiem odrzuconym z dostaw wojskowych. Kojot jada wszystko, czym si� po�ywiaj� jego najbli�si kuzyni - Indianie koczuj�cy na stepach, oni za� nie gardz� niczym. Rzecz zdumiewaj�ca, �e w�a�nie Indianie s� jedynymi znanymi na �wiecie istotami, kt�re potrafi� je�� nitrogliceryn� i prosz� o wi�cej - je�eli wy�yj�. Kojot z prerii poza G�rami Skalistymi ma szczeg�lnie trudne �ycie, a to z tej przyczyny, �e jego kuzyni, Indianie, cz�sto pierwsi rozpoznaj� niesiony pustynnym wiatrem kusz�cy zapach i kieruj�c si� nim trafiaj� na wo�u, kt�ry t� wo� wydziela; a wtedy kojot musi si� zadowoli�