3114

Szczegóły
Tytuł 3114
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3114 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3114 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3114 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES BARCLAY Z�odziej �witu Prolog D�o� na jej ustach zdusi�a krzyk, jaki wyda�a, budz�c si�. Obok, na ��ku, le�a� w bezruchu Alun. Nad ni�, os�oni�ty ciemno�ciami nocy, pochyla� si� napastnik. Dostrzeg�a tylko zarys szczup�ej twarzy i wpatruj�c� si� w ni� twardym wzrokiem par� oczu. D�o� na jej ustach zacisn�a si� mocniej. - Je�li rzucisz zakl�cie, ch�opcy umr�. Je�li b�dziesz si� opiera� i odm�wisz wsp�pracy, r�wnie� zgin�. Tw�j m�� b�dzie �wiadkiem, �e mo�emy porwa� takich jak ty z ka�dego miejsca na ziemi, nawet z samego serca miasta-Kolegium. Pomy�l o tym podczas snu i powstrzymaj gniew, kiedy ju� si� obudzisz. Mamy wiele spraw do om�wienia. Rozszala�y nat�ok my�li przelatywa� jej przez g�ow� przy wt�rze �omotu serca. G�upi up�r, kt�ry sk�oni� j� do zamieszkania poza bezpiecznymi murami kolegium, zem�ci� si�, sprowadzaj�c zagro�enie na ludzi, kt�rych najbardziej kocha�a. M�czyzna wspomnia� jej syn�w, wspania�ych bli�niak�w, w kt�rych pok�ada�a tak wiele nadziei i w kt�rych piel�gnowa�a prawdziw� si��. S� m�odzi i tacy niewinni. Skurczy�a si�, zmagaj�c si� z wizj� tego, co ci ludzie mog� zrobi� z jej dzie�mi. Byli bezlito�ni. �lubowali zag�ad� wszystkiemu, co w ich oczach by�o z�e i niegodziwe. Nie dostrzegali czysto�ci i magii tego, co tworzy�a, i to w�a�nie za�lepienie czyni�o ich tak gro�nymi. A przecie� od pocz�tku przypominano jej o ostro�no�ci. Mistrzowie kolegium popierali jej pragnienie spokojnego, rodzinnego �ycia. Ostrzegali jednak przed zbytnim przyzwyczajeniem si� do takiego luksusu, szczeg�lnie w czasach, gdy ludzie otwarcie wyra�ali sw� wrogo�� wobec kolegium i wszystkiego co reprezentuje. To nadal by� eksperyment, a nie zwyk�a ch�� osiedlenia si�, przypominali jej, a ch�opcy nale�eli do kolegium i ich rozw�j by� przede wszystkim obiektem bada�. Jak zwykle jednak mia�a w�asne zdanie. W ko�cu byli przecie� jej synami, a Alun r�wnie� nie chcia� mieszka� w kolegium. Teraz przeklina�a si� za g�upot� i zadufanie we w�asn� zdolno�� do zapewnienia im bezpiecze�stwa. Echa zbyt d�ugo ignorowanych ostrze�e� zamieni�y si� w �zy bezsilnej z�o�ci i sp�yn�y po jej policzkach. Zobaczy�a drug� r�k� m�czyzny, trzymaj�c� skrawek materia�u. Przycisn�� go do jej twarzy i natychmiast poczu�a dzia�anie narkotyku. Broni�a si� jak zaszczute, schwytane w pu�apk� zwierz�. Kr�tko, desperacko i bez efektu. To by� brofen. Zd��y�a jeszcze tylko pomy�le�, jak �le b�dzie si� czu�a, kiedy zn�w otworzy oczy. Rozdzia� I Niebieski b�ysk przeszy� wieczorne niebo, rozdzieraj�c szary ca�un nisko wisz�cych chmur i oblewaj�c wrota prze��czy Taranspike ostrym, jasnym blaskiem. Odg�os eksplozji. Krzyki. Krucy, stoj�cy na murach wewn�trznego zamku kontroluj�cej prze��cz twierdzy, trze�wo ocenili sytuacj� na polu bitwy. Lewe skrzyd�o obro�c�w zosta�o zdruzgotane. P�on�ce i poszarpane cia�a zalega�y na popalonej trawie, wr�g za� naciera� ze zdwojon� si�� na ca�ej linii. Jakby nagle wst�pi�y w nich nowe si�y. - Niech ich diabli! - zakl�� Bezimienny. - Mamy k�opoty. Uni�s� nad g�ow� zaci�ni�t� pi��, rozcapierzy� palce i zatoczy� ramieniem szerokie ko�o. Stoj�cy na basztach stra�nicy z chor�giewkami natychmiast przekazali rozkaz. Z bocznej bramy, w galopie, wypad�o pi�ciu kawalerzyst�w i mag. - Sp�jrz tam! - wskaza� Hirad w stron� zniszczonego lewego skrzyd�a. Pi�tnastka ludzi przedar�a si� przez kordon i ignoruj�c bitw�, p�dzi�a w stron� zamkowych mur�w. - Wchodzimy? - zapyta�. - Wchodzimy - odpowiedzia� Bezimienny. - Najwy�szy czas - u�miechn�� si� Hirad. - Krucy! - zarycza� Bezimienny. - Krucy, za mn�! Wyszarpn�� dwur�czny miecz z pochwy opartej o mur i pop�dzi� w d� schodami. Ostatnie promienie s�o�ca zata�czy�y na wypolerowanym napier�niku. Szybko�� i zwinno��, z jak� porusza�a si� masywna sylwetka wojownika, dla wielu ju� okaza�a si� fatalnym zaskoczeniem. G�adko wygolona g�owa podrygiwa�a na byczym karku. Schody bieg�y ze szczytu mur�w, wzd�u� ich wewn�trznej strony, wprost na sklepienie wewn�trznego zamku. Stamt�d na dziedziniec prowadzi�o kr�te zej�cie poprzez jedn� z dw�ch baszt. Bezimienny poprowadzi� pi�ciu odzianych w sk�rzane i kolcze kaftany wojownik�w i maga, kt�rzy wraz z nim tworzyli oddzia� Kruk�w, w stron� lewej baszty. Kopniakiem otworzy� drzwi, odepchn�� stra�nika i opieraj�c si� o zewn�trzn� �cian�, by zachowa� r�wnowag�, pobieg� w d�, przeskakuj�c co drugi stopie�. Kiedy by� w po�owie drogi, kolejna eksplozja wstrz�sn�a posadami twierdzy. - Przeszli przez mur. S� na dziedzi�cu - powiedzia� Hirad. - Jeste�my prawie na miejscu - odpowiedzia� Bezimienny. Dolne drzwi baszty by�y otwarte, lecz Bezimienny bieg� tak szybko, �e Hirad w�tpi�, by nawet w przeciwnym razie zdo�a�y powstrzyma� p�dz�cego wojownika. Krucy wyskoczyli na dziedziniec, oblany bursztynowym �wiat�em zachodz�cego s�o�ca, i skierowali si� w lewy r�g placu, gdzie unosi� si� jeszcze kurz niedawnej eksplozji. Z chmury kurzu i zwa��w gruzu wynurzy� si� przeciwnik. Zamaskowani wojownicy w sk�rzanych zbrojach rozbiegli si� po dziedzi�cu. Za nimi Hirad wypatrzy� jeszcze jednego, spokojnie, wydawa�oby si�, przedzieraj�cego si� przez kamienie i py�. Opr�cz sk�rzanego, b�yszcz�cego kaftana, mia� na sobie czarny p�aszcz, powiewaj�cy na wietrze. Niespiesznie pali� fajk� trzyman� w ustach i, je�eli barbarzy�cy nie zawodzi� wzrok, od czasu do czasu g�aska� kota, kt�rego g�owa wygl�da�a zza ko�nierza p�aszcza. Za sob� Hirad us�ysza�, jak Ilkar, elfi mag z Julatsy, splun�� i zakl�� - Xetesk. - Zatrzyma� si� i zerkn�� przez rami�. Ilkar machn�� r�k�. - Ruszaj do walki - powiedzia� elf. Jego szczup�a atletyczna sylwetka by�a napi�ta, br�zowe oczy zw�one w szparki spogl�da�y spod grzywki kr�tkich, ciemnych w�os�w. - B�d� mia� na niego oko. Wrogowie r�wnym krokiem ruszyli w lewo, w stron� kamiennego muru, wzd�u� kt�rego znajdowa�y si� szopy na zbo�e, opa� i narz�dzia, ci�gn�ce si� od zewn�trznych fortyfikacji do g��wnego zamku. Bezimienny natychmiast zmieni� kierunek, by odci�� przeciwnikom drog�. Hirad zmarszczy� brwi, nie mog�c oderwa� oczu od samotnego nieznajomego w czarnym p�aszczu. Odg�osy walki spoza mur�w zamku powoli cich�y i Hirad skupi� si� na nadchodz�cej potyczce. Dostrzeg�szy Kruk�w, przeciwnicy ruszyli w ich stron�. Liczebno�ci� przewy�szali najemnik�w niemal trzykrotnie. Pi�ciu z nich p�dzi�o przodem, z wysoko uniesionymi mieczami, pokrzykuj�c. Byli pewni swej przewagi. - Formuj! - wykrzykn�� Bezimienny i Krucy sprawnie, nie przerywaj�c pochodu, zwarli szyk. Jak zawsze, Bezimienny zaj�� �rodek lekko przekrzywionego klina, maj�c po lewej Talana, Rasa i Richmonda, a� prawej Sirendora i Hirada. Z ty�u Ilkar przygotowywa� ochronn� tarcz�. Bezimienny z ka�dym krokiem rytmicznie uderza� ko�cem ci�kiego ostrza o ziemi�, a Hirad szuka� w oczach przeciwnik�w b�ysku zrozumienia. Gdy go odnalaz�, wyszczerzy� z�by w u�miechu, dostrzeg�szy cie� wahania w ich krokach. - Tarcza gotowa - powiedzia� Ilkar. Nawet teraz, po dziesi�ciu latach, Hirada przeszy� dreszcz, cho� przecie�, tak naprawd�, niczego nie by� w stanie wyczu�. A jednak by�a tam. Niewidzialna sie�, chroni�ca przed magicznymi atakami. Lekki rozb�ysk powietrza. Bezimienny wzni�s� koniec miecza i sekund� p�niej Krucy przeszli do zwarcia. Bezimienny uderzy� �ukiem od prawej do lewej, druzgocz�c gard� przeciwnika i rozr�buj�c jego twarz od podbr�dka a� do czo�a. Tryskaj�c krwi�, m�czyzna odlecia� w ty�, wpadaj�c na dw�ch kompan�w i, nie zd��ywszy wyda� nawet krzyku, umar�. Z prawej Sirendor przyj�� uderzenie przeciwnika na tr�jk�tn� tarcz� i zatopi� miecz g��boko mi�dzy jego �ebrami. Hirad uskoczy� przed niezgrabnym ciosem z g�ry, pochyli� si� w prawo i pchn�� obydwoma r�kami w kark przeciwnika. Reszta nie kwapi�a si�, by wype�ni� luk�. Barbarzy�ca u�miechn�� si� paskudnie i wyst�pi� do przodu, gestem zach�caj�c przeciwnik�w do ataku. Po lewej sytuacja wydawa�a si� mniej jednoznaczna. Ras i Talan wymieniali ciosy z uzbrojonymi w tarcze wrogami, podczas gdy Richmond, zdekoncentrowany, by� w defensywie, ci�gle jednak zagra�aj�c przeciwnikowi b�yskawicznymi, p�ynnymi uderzeniami. - Widz� czarodzieja - powiedzia�. - Z lewej. Sparowa� cios wymierzony w brzuch i odepchn�� przeciwnika. - Mam go. - G�os Ilkara skoncentrowanego na utrzymywaniu tarczy brzmia� s�abo. - B�dzie rzuca�. - Zostawcie go Ilkarowi - wyda� rozkaz Bezimienny. Jego ostrze r�bn�o w tarcz� napastnika. M�czyzna zachwia� si�. - Dalej idzie w lewo - powiedzia� Richmond. - Zostaw go. - Najwi�kszy z Kruk�w rozp�ata� podbrzusze wojownikowi przed sob�, a stoj�cy obok Talan dobi� swego pierwszego przeciwnika, wychodz�c z walki ze zranionym ramieniem. Wrogi mag wychrypia� s�owa zakl�cia. Powietrze zrobi�o si� nagle gor�ce i na sekund� obie strony zatrzyma�y si� w p� kroku. - Kry� si�! - wykrzykn�� mag. Budynki wzd�u� tylnego muru eksplodowa�y, posy�aj�c w powietrze chmur� wiruj�cych od�amk�w i po�amanych desek, kt�re rozlecia�y si� po ca�ym dziedzi�cu. Chaos. Kawa�ek deski uderzy� Hirada w stop�, wytr�caj�c go z r�wnowagi. Upad� do przodu, staraj�c obr�ci� si� na plecy. Z lewej strony Bezimienny ledwie zachwia� si�, kiedy si�a wybuchu uderzy�a go w plecy. Jego miecz z piorunuj�c� si�� uderzy� w bok stoj�cego z przodu przeciwnika, ca�kowicie przecinaj�c kr�gos�up. - Tarcza posz�a! - wrzasn�� Ilkar. Wstrz�s detonacji rzuci� nim o ziemi�, niszcz�c koncentracj�. Natychmiast jednak zerwa� si� na r�wne nogi. - Zajm� si� magiem. - Mam go! - Richmond, kt�ry niemal przewr�ci� si� na swojego przeciwnika, szybciej odzyska� r�wnowag� i pchn�� prosto w brzuch wojownika. Zwr�ci� si� w stron� maga. - Zosta�! - rykn�� Bezimienny. - Richmond, trzymaj lini�! Hirad spogl�da� prosto w oczy wojownika, kt�ry w�a�nie mia� go zabi�. Ten, ledwie dowierzaj�c szcz�ciu, machn�� mieczem w stron� bezbronnego barbarzy�cy. Cios nie doszed� celu, zamiast tego uderzaj�c z brz�kiem w tr�jk�tn� tarcz�. Hirad zobaczy� par� n�g i szybkie uderzenie miecza w g�r�, prosto w szyj� swego prze�ladowcy. Sirendor schyli� si� i pom�g� barbarzy�cy wsta�. Richmond zdo�a� odbiec tylko kilka krok�w, kiedy zorientowa� si�, jak fatalny b��d pope�ni�. Ras, zwi�zany z jednym przeciwnikiem, nie wiedzia�, �e jego lewa flanka zosta�a zupe�nie ods�oni�ta. Wykorzystuj�c sytuacj�, kolejny z wrog�w szybko obszed� swego kompana i zatopi� miecz w boku Kruka. Ras zacharcza� i upad�, trzymaj�c si� za zranione biodro, mokre ju� od przesi�kaj�cej przez zbroj� krwi. Upad� wprost pod nogi Talana, na tyle mocno, by wytr�ci� przyjaciela z rytmu. Talan, kt�ry w�a�nie sparowa� jeden z cios�w, nie mia� �adnej mo�liwo�ci uchroni� si� przed kolejnym. - Jasna cholera! - warkn�� Bezimienny. Ustawi� miecz poziomo przed Talanem, przyjmuj�c obydwa ciosy wymierzone w Kruka. Jednocze�nie z ca�ej si�y kopn�� jednego z atakuj�cych w krocze. Richmond z powrotem rzuci� si� do walki. W tym samym czasie Talan ustawi� si� nad le��cym Rasem i szybkim pchni�ciem przebi� pier� drugiego przeciwnika. Potem wyrwa� ostrze, pozwalaj�c padaj�cemu wrogowi udusi� si� w�asn� krwi�. Stoj�cy z ty�u Ilkar m�g� tylko patrze�, jak xeteskia�ski mag biegnie w stron� cz�ci muru ods�oni�tej po wybuchu drewnianych zabudowa�, zatrzymuje si�, odwraca w jego stron�, posy�a mu u�miech i, wypowiedziawszy jedno s�owo, znika. Ilkar zacisn�� z�by i skierowa� sw� uwag� w stron� walcz�cych. Ras le�a� nieruchomo, skulony. Bezimienny rozr�ba� w�a�nie kolejnego przeciwnika, a po jego prawej Sirendor i Hirad tak�e mordowali z wytrenowan� skuteczno�ci�. Jedynie ci�cia Richmonda przypomina�y gwa�towne machni�cia cepem, a postawa cia�a zdradza�a k��bi�ce si� w nim uczucia. Ilkar ruszy� do przodu, ogniskuj�c man� potrzebn� do rzucenia zakl�cia. To wystarczy�o. Zobaczywszy go, ci z wrogiego oddzia�u, kt�rzy jeszcze trzymali si� na nogach, odskoczyli i rozpocz�li odwr�t. - Zostaw ich - powiedzia� Bezimienny, widz�c, �e Hirad szykuje si� do po�cigu. Barbarzy�ca zatrzyma� si� i patrzy� na przeciwnik�w, uciekaj�cych przy wt�rze drwin dochodz�cych z mur�w. S�ycha� te� by�o g�o�ne okrzyki rado�ci, bowiem d�wi�k rog�w na ca�ym polu bitwy nawo�ywa� oddzia�y wroga do odwrotu. Dla Kruk�w jednak to zwyci�stwo mia�o gorzki smak. Na dziedzi�cu panowa�a cisza, wszelkie okrzyki milk�y, w miar� jak obro�cy zwracali wzrok na �rodek placu, by zobaczy� co�, co niewielu kiedykolwiek widzia�o. Hirad rozejrza� si� i zobaczy�, �e wszyscy pr�cz niego i Ilkara s� pochyleni nad cia�em Rasa. Do��czy� do nich. Otworzy� usta, by zada� pytanie, ale powstrzyma� s�owa cisn�ce si� na wargi. Ras le�a� z r�kami ci�gle zaci�ni�tymi na paskudnej ranie i nie oddycha�. - Ca�y dzie� siedzimy na ty�kach i teraz to - warkn�� Hirad. - Nigdy wi�cej roboty jako rezerwy. - My�l�, �e to nie czas ani miejsce na tak� rozmow� - cicho odpowiedzia� Bezimienny, spogl�daj�c na gromadz�cy si� powoli t�um. - A czemu nie? - Hirad poderwa� si� tak gwa�townie, �e mi�nie zagra�y mu pod sk�rzanym kubrakiem, a warkocz miedzianych w�os�w podskoczy� na karku. Z trzaskiem wepchn�� miecz do pochwy. - Ile jeszcze potrzebujemy cholernych dowod�w? Po dniu sp�dzonym na murach nie jeste�my wystarczaj�co dobrzy, kiedy dochodzi do walki. - Jest tu paru takich, kt�rzy si� z tob� nie zgodz� - wypali� Bezimienny, wskazuj�c na le��ce cia�a wrog�w. - Stracili�my trzech ludzi w ci�gu dziesi�ciu lat, za ka�dym razem w kontrakcie, kt�rego nie powinni�my byli przyjmowa�. Powinni�my si� wynajmowa� do walki, a nie do siedzenia w miejscu i przygl�dania si�, jak to robi� inni. - Ten kontrakt to spore pieni�dze - wtr�ci� Ilkar. - Powiedz to Rasowi! - wykrzykn�� Hirad - Ja... - Ilkar urwa� i przy�o�y� d�o� do czo�a. Jego oczy nabra�y nieobecnego wyrazu. Druga r�ka �cisn�a rami� Bezimiennego. - Rozmowa i Czuwanie b�d� musia�y poczeka�. Mag jest ci�gle w pobli�u - powiedzia� Ilkar. Krucy zerwali si� na nogi gotowi do dzia�ania. - Gdzie? - warkn�� Hirad. - Ju� jest trupem. - Nie widz� go - odpowiedzia� mag. - Rzuci� P�aszcz-Ukrycia. Ale jest w pobli�u. Czuj� ognisko many. - Wspaniale! - odezwa� si� Sirendor. - Siedzimy jak na strzelnicy! - Mocniej zacisn�� d�o� na r�koje�ci miecza. - Nie ma obawy. Musi rozproszy� P�aszcz, zanim znowu co� rzuci. Ciekaw jestem tylko, czego on tu szuka. - Twarz Ilkara by�a napi�ta w pe�nym skupieniu. Hirad rozejrza� si� bacznie, zatrzymuj�c wzrok na murach twierdzy. K��bi�ce si� chmury przyspieszy�y nadej�cie wieczoru i okolica sk�pana by�a w szarym p�mroku. Zacz�� pada� niewielki deszcz. Wszystko wok� ucich�o i setka oczu wpatrzona by�a w Kruk�w i cia�o, kt�re otaczali. Twierdza Taranspike zamar�a i nawet zwyci�scy �o�nierze, wracaj�cy z pola, milkli, wkraczaj�c na dziedziniec. Krucy zacz�li powoli rozchodzi� si�, poszerzaj�c kr�g. Ilkar sta� osobno, nie spuszczaj�c oka z odcinka muru, przy kt�rym znikn�� Xeteskianin. - Jak m�g� nas nie trafi� tamtym zakl�ciem? - zastanowi� si� Talan, wskazuj�c na kawa�ki drewna i rozsypane wsz�dzie ziarno. - Mia� nas jak na d�oni. - Nie m�g� - odpowiedzia� Ilkar. - Dlatego te�.... Xeteskianin pojawi� si� nagle przy zamkowym murze, z d�o�mi opartymi o kamienie budowli. Palce porusza�y si� badawczo i w pewnej chwili cz�� muru wsun�a si� do �rodka i w lewo, ods�aniaj�c ciemny korytarz. Mag w�lizgn�� si� do �rodka i przej�cie natychmiast si� zamkn�o. Ilkar podbieg� do muru i zacz�� dok�adnie bada� jego powierzchni�. Reszta dru�yny otoczy�a go w oczekiwaniu. - No, otwieraj�e! - ponagli� Hirad. Elf spojrza� na niego, nerwowo poruszaj�c spiczastymi uszami. - Potrafisz to otworzy�? - zapyta� Talan. Ilkar pokiwa� g�ow�. - Tak, ale musz� rzuci� zakl�cie. Inaczej nie znajd� przycisk�w. Odwr�ci� si� z powrotem do muru, a Krucy odsun�li si�, by da� mu wi�cej miejsca. Ilkar zamkn�� oczy i wypowiedzia� kr�tk� inkantacj�, jednocze�nie poruszaj�c palcami po kamiennej �cianie. Czu�, jak smugi many owijaj� si� wok� jego d�oni. Jeden po drugim, palce odnajdywa�y punkty nacisku. - Mam - powiedzia� w ko�cu. Nie min�o nawet p� minuty. Bezimienny pokiwa� g�ow�. - Bardzo dobrze - powiedzia�. - Ty jednak - tu wskaza� na Talana - zostajesz, �eby opatrzy� ran�, za� ty - wycedzi� w stron� Richmonda - rozpocznij Czuwanie i zastan�w si�, co uczyni�e�. Na chwil� zapad�a cisza. Talan rozwa�a� sprzeciw, lecz stru�ka krwi na ramieniu i poblad�a twarz wskazywa�y, �e rana by�a do�� powa�na. Richmond podszed� do cia�a Rasa, poci�gaj�c nosem i powstrzymuj�c �zy cisn�ce si� do b��kitnych oczu. Pochyli� si� i ukl�k� obok martwego Kruka, z d�o�mi opartymi na wbitym w ziemi� mieczu. Sk�oni� g�ow� i znieruchomia�; tylko d�ugie, zwi�zane w kucyk blond w�osy lekko porusza�y si� na wietrze. To w�a�nie on, Talan i Ras do��czyli do Kruk�w ju� jako zgrany i szanowany zesp� cztery lata temu, po bitwie, w kt�rej oddzia� po raz pierwszy straci� dw�ch cz�onk�w. Bezimienny podszed� do Ilkara. - Ruszajmy - powiedzia�. - Tak jest - odpowiedzia� elf i pchn��. Kamienna �ciana cofn�a si�, otwieraj�c przej�cie. - Pozostanie otwarte - powiedzia� Ilkar. - Xeteskianin musia� je zamkn�� od �rodka. Na ko�cu ciemnego korytarza dostrzegli s�abe, migocz�ce �wiat�o. Bezimienny wsun�� si� do �rodka, zaraz za nim weszli Hirad i Sirendor. Ilkar zamyka� poch�d. Nagle us�yszeli gwa�townie urwany okrzyk przera�enia i nagl�cy g�os, a zaraz potem szuranie but�w. Bezimienny przyspieszy� kroku. Korytarz skr�ci� ostro w prawo i Bezimienny ujrza� wn�trze niewielkiej sali. Po prawej stronie sta�o ��ko, po lewej st�. Tam te� dostrzeg� blask ognia, kt�ry przebija� z kr�tkiego korytarza. Przy wej�ciu do niego, oparty o st� le�a� kilkudziesi�cioletni m�czyzna, odziany w proste, niebieskie szaty. Z g��bokiego rozci�cia na czole kapa�a krew. M�czyzna, targany drgawkami, nieobecnym wzrokiem wpatrywa� si� w szkar�atne krople na d�oniach i ka�u�� na pod�odze. Bezimienny podszed� i kl�kn�� obok. - Gdzie on jest? - zapyta�. Cisza. Ranny wydawa� si� nie zdawa� sobie nawet sprawy z obecno�ci wojownika. - Mag w czarnej szacie. Dok�d poszed�? - Bogowie! - wykrzykn�� Ilkar, przepychaj�c si� do le��cego. - To� to zamkowy mag. Bezimienny skin�� g�ow�. Ilkar uj�� twarz rannego w d�onie. Wsz�dzie by�a krew. Oczy strzela�y na wszystkie strony niewidz�cym spojrzeniem. - Seran, to ja, Ilkar. S�yszysz mnie? Wzrok le��cego na chwil� odzyska� jasno��. - Seran, dok�d poszed� Xeteskianin? Chcemy go dosta�. Mag pochyli� g�ow�, jakby wskazuj�c spojrzeniem wej�cie do korytarza. Pr�bowa� co� powiedzie�, ale z jego ust wydoby� si� tylko urwany syk. - Zaraz - zacz�� Sirendor. - Czy ta �ciana nie powinna... - Ruszajmy - przerwa� mu Bezimienny. - Czekaj�c, tracimy tylko czas. - Zgadza si� - przytakn�� Hirad. Ruszy� przodem, prowadz�c dru�yn� przez kr�tki korytarz do ma�ej, pustej komnaty. W �wietle p�yn�cym z pokoju Serana dostrzeg� kolejne drzwi. Otworzy� je i ruszy� dalej d�ugim korytarzem. Z przodu dostrzega� migotliwy blask ognia. Obejrza� si� za siebie. - Chod�my! - powiedzia� i ruszy� biegiem w stron� �wiat�a. Na ko�cu korytarza zobaczy� p�on�ce palenisko, wmurowane w przeciwleg�� �cian�. Wchodz�c do komnaty, rozejrza� si� szybko. Po prawej stronie, w odleg�o�ci jakich� siedmiu metr�w, ujrza� dwoje drzwi, a mi�dzy nimi kolejne, zgaszone jednak, palenisko. Jedne z drzwi zamyka�y si� w�a�nie. - Tam! - wskaza� i pop�dzi�, nie czekaj�c na towarzyszy. Ofiara znajdowa�a si� ju� blisko. Podbieg� i szarpn�� za drzwi. Zobaczy� ma�y przedsionek, a za nim wielkie podw�jne wrota z wyrytym znakiem herbowym. �ciany pomieszczenia pokryte by�y runicznymi napisami. Ca�o�� o�wietla�y metalowe czasze, wype�nione p�on�cymi w�gielkami. Hirad nie zwraca� na to wszystko uwagi. Jedno skrzyd�o wr�t by� lekko uchylone. Przez nie do przedsionka wpada�a jasna po�wiata. Barbarzy�ca u�miechn�� si�. - Chod� do tatusia - wyszepta� i wskoczy� przez szpar� do �rodka. * * * - Hirad, zaczekaj! - krzykn�� Sirendor, wpadaj�c wraz z Ilkarem i Bezimiennym do wi�kszej sali. - Biegnij za tym kretynem, Sirendor - rozkaza� Bezimienny. - Chyba czas si� rozejrze�. Nad paleniskiem wisia�a metalowa tarcza o �rednicy oko�o metra. Wyryto na niej �eb i pazury smoka. Szeroki pysk zion�� ogniem, za� szpony wygl�da�y, jakby gad co� chwyta�. Poza tym w pokoju nie by�o innych ozd�b. Bezimienny rzuci� okiem w stron� wybiegaj�cego Sirendora i zbli�y� si� do smoczego herbu. Nagle zatrzyma� si� i zmarszczy� brwi. - Co si� sta�o? - zapyta� Ilkar. - Co� si� tu nie zgadza. Albo fatalnie si� myl�, albo tu powinny by� kuchnie, a tam - wskaza� dwoje drzwi obok paleniska - dziedziniec! - W takim razie musimy znajdowa� si� pod nim - powiedzia� Ilkar. - Nie schodzili�my w d� - pokr�ci� g�ow� Bezimienny. - Co o tym s�dzisz? Lecz elf ju� go nie s�ucha�. Jego uwag� przyku� herb nad paleniskiem. Twarz mu poblad�a. - Ten symbol. Znam go - powiedzia�, podchodz�c do �ciany. - Co to takiego ? - To herb Dragonit�w. S�ysza�e� o nich? - Jakie� plotki. - Bezimienny wzruszy� ramionami. - Co z tego? - I m�wisz, �e powinni�my znajdowa� si� teraz na dziedzi�cu? - Tak s�dz�, ale... Ilkar prze�kn�� �lin�. - Bogowie! Oby�my nie uczynili tego, o czym my�l�. * * * Najpierw to rozmiar komnaty i gor�ce powietrze, kt�re j� wype�nia�o, spowodowa�y, �e Hirad zwolni� kroku. Potem poczu� ostry, wszechobecny zapach drewna i oleju. W ko�cu para olbrzymich oczu, wpatruj�cych si� prosto w niego z przeciwleg�ego ko�ca komnaty, sprawi�a, �e zastyg� w ca�kowitym bezruchu. *** - Na bog�w, Hirad, uspok�j si�! - Sirendor otworzy� drzwi na prawo od paleniska i wbieg� do przedsionka. Popatrzy� na wielkie, ozdobione herbem wrota. Nagle tu� przed nim pojawi� si� mag w ciemnym p�aszczu. Sirendor odskoczy� i uni�s� miecz, zdaj�c sobie spraw�, �e nag�e pojawienie si� przeciwnika to wynik rozproszenia zakl�cia. Ca�kiem przystojna, trzydziestokilkuletnia twarz maga, ukryta pod potargan� k�p� w�os�w i kr�tk� brod�, by�a blada z przera�enia. M�czyzna wyci�gn�� r�ce przed siebie. - Prosz� ci� - wyszepta�. - Jego nie mog�em zatrzyma�, ale ciebie mog�. - Jeste� winny �mierci jednego z Kruk�w... - I, uwierz mi, nie chc�, by zgin�� kolejny. Barbarzy�ca... - Gdzie on jest?! - krzykn�� Sirendor. - Nie podno� g�osu. Tw�j przyjaciel ma k�opoty - powiedzia� mag. W ko�nierzu jego p�aszcza co� si� poruszy�o i Kruk przez chwil� widzia� wygl�daj�cy stamt�d koci pysk. - Jeste� Sirendor, prawda? Sirendor Larn? Wojownik skin�� g�ow�. Mag ci�gn�� dalej. - Ja jestem Denser. Wiem, co teraz czujesz, ale mo�emy pom�c sobie nawzajem, a wierz mi, tw�j przyjaciel potrzebuje pomocy. - Co mu grozi? - Sirendor �ciszy� g�os. Z nieokre�lonego powodu zachowanie maga zaniepokoi�o go. Xeteskianin powinien ju� nie �y�, a jednak wydawa� si� obawia� czego� innego ni� �mier� z r�ki Kruka. - To co� bardzo, bardzo powa�nego. Sam zobacz. - Denser po�o�y� palec na ustach i skin�� do Sirendora, by si� zbli�y�. Wojownik podszed� bli�ej, nie spuszczaj�c oka z maga ani z du�ej wypuk�o�ci w ko�nierzu jego p�aszcza. Zajrza� przez uchylone drzwi. - O, Bogowie. - Ruszy� do �rodka, lecz d�o� maga zacisn�a si� na jego barku. Odwr�ci� si� szybko. - Zabieraj �ap�! Natychmiast! Mag pos�usznie cofn�� r�k�. - Tak mu nie pomo�esz - powiedzia�. - To co mo�emy zrobi�? - sykn�� Sirendor. - Nie jestem pewien - wzruszy� ramionami mag. - By� mo�e m�g�bym co� zrobi�. Zawo�aj swoich przyjaci�. Nic tam nie znajd�, a tu mog� si� przyda�. Sirendor zrobi� kilka krok�w w stron� drzwi i zatrzyma� si�. - Nie zr�b nic g�upiego, czarodzieju, jasne? Je�eli przez ciebie co� mu si� stanie... Denser skwapliwie pokiwa� g�ow�. - Zaczekam - powiedzia�. - Zr�b tak. Sirendor wybieg� z komnaty, nie zdaj�c sobie sprawy, �e mia� potwierdzi� najgorsze obawy Ilkara. * * * Hirad chcia� ucieka�, ale zda� sobie spraw�, �e stoi ju� na �rodku wielkiej sali. Poza tym dr��ce ze strachu kolana i tak odm�wi�yby mu pos�usze�stwa. Sta� wi�c tylko i patrzy�. G�owa smoka spoczywa�a na opazurzonych przednich �apach i Hirad nagle zda� sobie spraw�, �e od dolnej szcz�ki do szczytu by�a prawie tak du�a jak on sam. Sama paszcza mierzy�a dobry metr, ca�y pysk jakie� p�tora. Oczy, kt�re na niego patrzy�y, by�y osadzone blisko siebie, otoczone rogowymi ko�nierzami; stalowob��kitne, ze �renicami przypominaj�cymi czarne szparki. Ko�ciany grzebie�, kt�ry zaczyna� si� na czubku g�owy, bieg� w d� na grzbiet. Z ty�u Hirad widzia� olbrzymi�, po�yskuj�c� mas� smoczego cielska. Smok wolno roz�o�y� skrzyd�a i rozmiar komnaty przesta� by� zagadk�. Wyrastaj�ce tu� nad przednimi �apami, musia�y mie� ponad dziesi�� metr�w ka�de. Wykorzystuj�c je do utrzymania r�wnowagi, smok podni�s� �eb z pod�ogi i wyprostowa� si�. Mimo i� szyj� mia� lekko przekrzywion�, by m�c obserwowa� Hirada, si�ga� wzrostem dwudziestu metr�w. Zwini�ty z lewej strony ogon, nawet na samym ko�cu by� grubszy ni� cia�o m�czyzny. Rozci�gni�ty smok musia� mie� co najmniej czterdzie�ci metr�w d�ugo�ci, lecz teraz opiera� si� na masywnych tylnych �apach, ka�dej uzbrojonej w cztery pazury, wi�ksze od g�owy Hirada. Na dodatek by� ca�y z�oty, od �ap do pyska. Sk�ra b�yszcza�a, odbijaj�c �wiat�o p�omieni na �cianach. Hirad s�ysza� powolny, g��boki oddech. Smok otworzy� paszcz�, ods�aniaj�c d�ugie rz�dy k��w. �lina kapn�a na pod�og� i natychmiast wyparowa�a. Potw�r uni�s� przedni� �ap�, wyci�gaj�c zakrzywiony pazur. Hirad mimowolnie cofn�� si�. Prze�kn�� �lin�, czuj�c jak pot oblewa mu plecy. Dr�a� jak osika. - O, kurwa - wykrztusi�. Barbarzy�ca zawsze wierzy�, �e umrze z mieczem w d�oni. Jednak w sekund� przed tym jak olbrzymi pazur mia� rozszarpa� go na strz�py, wydawa�o si� to bezsensownym, wr�cz �miesznym gestem. Miejsce zrodzonego z przera�enia gniewu zaj�� spok�j i wojownik wsun�� bro� do pochwy. Podni�s� wzrok i spojrza� prosto w oczy bestii. Cios nie nadszed�. Zamiast tego smok cofn�� �ap� i pochyli� olbrzymi pysk w d� i do przodu, zatrzymuj�c si� ledwie trzy kroki przed Hiradem. Wojownik poczu� na twarzy gor�cy, kwa�ny oddech. - To ciekawe - odezwa� si� smok g�osem, kt�ry wstrz�sn�� ca�ym cia�em Kruka. Kolana Hirada w ko�cu podda�y si� i wojownik opad� na wy�o�on� p�ytami posadzk�. Porusza� otwartymi szeroko ustami, ale nie wydoby� si� z nich �aden d�wi�k. - Teraz - powiedzia� smok - porozmawiamy o kilku sprawach. Rozdzia� 2 - Wi�c kim s� ci Dragonici? - zapyta� Sirendor zniecierpliwionym szeptem. Ilkar spojrza� w jego stron�. - To magowie. Maj�... co�... no wiesz.... wsp�lnego... ze smokami - powiedzia�, wykonuj�c bezradny gest r�k�. - Nie, do cholery, nie wiem! Przecie� smoki nie istniej�, prawda? To tylko bajki, mity. - Sirendor nadal nie podnosi� g�osu. - Tak? No to widz� tam cholernie wielki kawa� mitu! - Ilkar wskaza� drzwi, strzyg�c nerwowo uszami. - Czy to ma jakie� znaczenie? - wtr�ci� si� Bezimienny. Jego g�os, mimo �e cichy, zachowa� swoj� niezwyk�� moc. - Musimy sobie odpowiedzie� tylko na jedno pytanie. Tr�jka Kruk�w i Denser st�oczeni byli przy uchylonych drzwiach do komnaty smoka. Wrogo�� od�o�ono na p�niej. Hirad siedzia� ty�em do nich, z podci�gni�tymi nogami i d�o�mi opartymi o posadzk�. �eb smoka znajdowa� si� tu� nad g�ow� barbarzy�cy, olbrzymie cielsko spoczywa�o na pod�odze ze z�o�onymi skrzyd�ami. Ca�a ta sytuacja, rozmiar i niezwyk�o�� zjawiska, wydawa�y si� Ilkarowi niepoj�te. Pomijaj�c fakt, �e nie do ko�ca wierzy� zapisom w ksi�gach i nauce mistrz�w, Ilkar czasami wyobra�a� sobie smoki i my�la� o nich jako o du�ych istotach. Jednak stworzenie siedz�ce przed Hiradem by�o tak ogromne, �e elf musia� spojrze� dwa razy, zanim zdecydowa�, �e Sirendor si� myli i nie patrz� na sprytn� iluzj�. A mimo to nadal w pe�ni nie wierzy�. - Powinien ju� nie �y� - mrukn�� Bezimienny, na przemian zaciskaj�c i rozlu�niaj�c d�o� na r�koje�ci miecza. - Dlaczego go nie zabi�? - Wydaje nam si�, �e rozmawiaj� - odpowiedzia� Denser. - Co takiego? - Ilkar nie by� w stanie us�ysze� ani s�owa. Wed�ug niego po prostu gapili si� na siebie. Ale kiedy przyjrza� si� dok�adniej, wyt�aj�c ca�� bystro�� elfiego wzroku, zobaczy�, jak Hirad potrz�sa g�ow� i prostuje si�, by wykona� gest r�k�. Barbarzy�ca wskaza� za siebie i powiedzia� co�, czego mag nie by� ju� w stanie us�ysze�. Smok przekrzywi� g�ow� i otworzy� pysk pe�en ociekaj�cych �lin� k��w. Hirad poruszy� si� niespokojnie. - Co to znaczy, �e nam si� wydaje? - zapyta� Sirendor, lecz Denser milcza�. - P�niej, Sirendor - powiedzia� Bezimienny. - Teraz musimy co� wymy�li�, �eby go wyci�gn��. I to szybko. - O czym oni do diab�a rozmawiaj�? - zastanowi� si� Ilkar. Poniewa� nikt nie odpowiedzia�, elf spojrza� z powrotem na zupe�nie niewiarygodn� scen� za drzwiami i jaki� b�ysk przyku� jego uwag�. Przez chwil� my�la�, �e to refleks �wiat�a na smoczych �uskach, lecz to co� nie by�o z�ote. Raczej stalowe lub srebrne. Wyt�y� oczy jeszcze bardziej i zobaczy� niewielki dysk, mo�e wielko�ci d�oni, przyczepiony do �a�cucha oplatanego wok� jednego z pazur�w tylnej �apy. Wskaza� go Denserowi. - Gdzie? - zapyta� Xeteskianin. - Na prawej �apie. Trzeci pazur. Denser pokr�ci� g�ow�. - Dobry wzrok, co? Sekund�. - Denser wymamrota� kilka s��w i potar� kciukiem oczy. Potem spojrza� jeszcze raz i zesztywnia�. - Co to jest? I nie pr�buj... - M�dl si�, aby Hirad zaj�� go rozmow� wystarczaj�co d�ugo - Xeteskianin przerwa� Ilkarowi i zn�w zacz�� mamrota� zakl�cie. - O czym ty m�wisz? - sykn�� elf. - Co zobaczy�e�? - Zaufaj mi. Potrafi� go uratowa�. B�d�cie tylko gotowi do ucieczki. Denser zrobi� krok do przodu i znikn��. * * * - Zrozum, to dla mnie naprawd� trudne - powiedzia� Hirad. Smok u�o�y� g�ow� na boku i nieznacznie wysun�� szcz�ki. Stru�ka �liny sp�yn�a na posadzk� i Hirad odruchowo odsun�� nog�. - Wyt�umacz mi - rozkaza� smok g�osem, kt�ry wpada� do ucha i wwierca� si� g��boko pod czaszk�. - Musisz zrozumie�, �e nigdy, nawet w najdziwniejszych, pijackich marach nie wyobra�a�em sobie, �e b�d� siedzia� i rozmawia� ze... ze smokiem. - Hirad roz�o�y� r�ce i uni�s� brwi. - To znaczy... znaczy... - urwa� zmieszany. Smok wyd�� nozdrza i barbarzy�ca zn�w poczu� na twarzy pot�ny oddech, tak gor�cy i kwa�ny, �e musia� si� powstrzyma�, by nie zakry� ust i nosa d�oni�. - A teraz? - zapyta� smok. - Teraz jestem absolutnie przera�ony - odpowiedzia� Hirad i dreszcz przebieg� mu po ciele. Na plecach czu� lodowate krople potu, mimo �e w komnacie by�o bardzo gor�co. P�omienie migota�y w paleniskach umieszczonych p�koli�cie wok� legowiska smoka. Sama bestia spoczywa�a w bajorze wype�nionym czym�, co wygl�da�o jak mokre b�oto. - Strach jest zdrowy. Tak samo jak umiej�tno�� uznania w�asnej pora�ki. Tylko dlatego ci�gle �yjesz. - Smok poruszy� nieco skrzyd�em. - Tak wi�c zdrad� mi tajemnic�. Co tutaj robisz? - �cigali�my kogo�. Wszed� tutaj. - Przewidywa�em, �e nie jeste� tu sam. Kogo �cigali�cie? Barbarzy�ca nie m�g� powstrzyma� u�miechu. Sytuacja przekracza�a ramy jego pojmowania. Cho� by� pewien, �e w�a�nie rozmawia z istot� znan� tylko z legend, w �aden spos�b nie m�g� pozby� si� wra�enia, �e to wszystko jest jednym wielkim �artem. A przynajmniej, �e ma jakie� logiczne wyt�umaczenie. - To by� mag. Zabi� jednego z moich przyjaci�. Szukamy go. Czy... widzia�e� tu kogo�...? - wojownik zaci�� si�. Tego by�o ju� za wiele. - Wybacz mi - powiedzia� - ale ci�gle nie mog� uwierzy� w twoje istnienie. Smok roze�mia� si�, a przynajmniej tak wydawa�o si� Hiradowi. D�wi�k hucza� mu w g�owie niczym fale rozbijaj�ce si� o skalisty brzeg. B�l spowodowa�, �e zamkn�� oczy. Kiedy je otworzy�, zobaczy� olbrzymi �eb kilka centymetr�w od swojej twarzy. Bestia dmuchn�a strumieniem gor�cego powietrza prosto w oczy barbarzy�cy. Odskoczy� do ty�u. Zanim jednak zd��y� zastanowi� si� nad zaskakuj�c� szybko�ci� smoka, ten wykona� kr�tki ruch g�ow�, uderzaj�c go w szcz�k�. Cios pos�a� Hirada na posadzk� kilka metr�w dalej, bezbronnego i oszo�omionego. Wojownik usiad� i pomasowa� podbr�dek. Z g��bokiego rozci�cia pop�yn�a krew. - A teraz, cz�owieczku? Czy nadal jest ci trudno we mnie uwierzy�? - Nie... Raczej nie... - I nie powinno. Seran we mnie wierzy, cho� tym razem najwyra�niej mnie zawi�d�. I jestem pewien, �e twoi przyjaciele za drzwiami podzielaj� t� wiar�. - G�os bestii zabrzmia� jeszcze g�o�niej w g�owie Kruka. Hirad wsta� i otrz�saj�c si� z zamroczenia podszed� z powrotem do smoka. - Przepraszam. Nie chcia�em ci� obrazi� - powiedzia�, czuj�c, jak serce podchodzi mu do gard�a. Smok wyda� z siebie kolejny d�wi�k, przypominaj�cy �miech, lecz bardziej pob�a�liwy. - A jednak poddawa�e� w w�tpliwo�� moje istnienie - odpowiedzia�. - Masz wielkie szcz�cie, �e nie tak �atwo mnie obrazi�. Albo raczej, �e nie tak �atwo poddaj� w w�tpliwo��... twoje �ycie. Hirad rozpaczliwie stara� si� skupi� na my�leniu, lecz sytuacja wydawa�a si� beznadziejna. Pr�dzej czy p�niej bestia znudzi si� zabaw�, k�apnie szcz�k� i... - To prawda. - Hirad wzruszy� ramionami zrezygnowany. - Ale prawd� jest te�, �e jeste� ostatni� rzecz�, jak� spodziewa�em si� tu ujrze�. - Ach tak... - Rozbawienie smoka odbi�o si� echem pod czaszk� barbarzy�cy. - W takim razie ci� rozczarowa�em. Czy powinienem przeprosi�? - Znowu si� roze�mia�, cho� tym razem ciszej, bardziej refleksyjnie. Hirad uchwyci� lewym uchem delikatny szelest. A zaraz potem ledwie s�yszalny g�os. - Nie daj po sobie pokaza�, �e mnie s�yszysz, i nic nie m�w. Jestem Denser, cz�owiek, kt�rego �ciga�e�. Pr�buj� ci pom�c. - Urwa� na chwil�, potem ci�gn�� dalej. - Wi�c kiedy ka�� ci ucieka�, uciekaj, jakby ci� piek�o goni�o. Nie zatrzymuj si� i nie patrz za siebie. - A teraz, ma�y cz�owieczku, zadaj mi pytanie. - Co? - Hirad zamruga� oczami i skupi� uwag� z powrotem na smoku, zaskoczony, �e nawet na tak kr�tk� chwil� o nim zapomnia�. - Pytaj. Musi by� co�, czego chcia�by� si� o mnie dowiedzie�. - Smok cofn�� g�ow�, wznosz�c j� wysoko. - Dobrze wi�c. Dlaczego jeszcze mnie nie zabi�e�? - Poniewa� schowa�e� sw�j miecz i nie stawia�e� oporu. To bardzo ciekawa reakcja i bardzo... rzadka. Niewielu ludzi budzi moj� ciekawo��. - Pewnie masz racj�. A wi�c co tutaj robisz? - Odpoczywam i nabieram si�. Jestem bezpieczny. - Bezpieczny? - Hirad zmarszczy� brwi - C� mo�e ci grozi�? Smok opu�ci� �eb i u�o�y� go na posadzce. Powoli mrugn�� oczami i popatrzy� na barbarzy�c�. - W moim �wiecie toczy si� wojna. Krainy ulegaj� zniszczeniu, a nie zanosi si� na rych�y koniec walk. Kiedy musimy odzyska� si�y, korzystamy z bezpiecznych legowisk, takich jak to, w kt�rym jeste�my. - A gdzie w�a�ciwie jeste�my? - zapyta� Hirad, spogl�daj�c na wysokie sklepienie i przestronno�� komnaty. - Przynajmniej masz przeczucie, �e nie znajdujesz si� we w�asnym wymiarze. - Przykro mi, ale nie wiem nic o �adnych wymiarach. Je�eli za� chodzi o rozmiary to prawda, twierdza Taranspike nie posiada takich komnat. Smok roze�mia� si� cicho. - O, naiwno�ci. Gdyby� tylko wiedzia�, ile wysi�ku kosztowa�o zbudowanie drogi, kt�r� si� tu dosta�e�. - Uni�s� g�ow� i zamkn�wszy oczy, zako�ysa� ni� z boku na bok. Nie otwieraj�c oczu, m�wi� dalej. - Po opuszczeniu pokoj�w Serana znalaz�e� si� w przedsionku, kt�ry nie jest po�o�ony w �adnym wymiarze. Podobnie ta komnata, jak r�wnie� kaplica, kt�r� musia�e� min�� po drodze. Je�li chcesz, nazwij to tunelem mi�dzy twoim a moim �wiatem. Jego istnienie zale�y od nienaruszalno�ci materii twojego wymiaru. - G�owa smoka zn�w znalaz�a si� tu� przed barbarzy�c�. - M�j Miot pe�ni funkcj� stra�nik�w twojego �wiata. Ochraniamy was przed wp�ywem innych Miot�w i skrywamy przed wami to, co nigdy nie powinno zosta� stworzone! - Ale dlaczego? - Bynajmniej nie z sympatii dla waszego miernego gatunku. Niewielu z was zas�uguje na nasz szacunek. Gdyby�my jednak udost�pnili wam �rodki do samozniszczenia, utraciliby�my nasze schronienia na zawsze. Z tego samego powodu wszelkie drogi do waszego �wiata pozostaj� zamkni�te. W przeciwnym razie inne mioty przyby�yby tu, by nad wami panowa�. Hirad zastanowi� si� przez chwil�. - A wi�c w rzeczywisto�ci kontrolujecie nasz� przysz�o��. Smok wzni�s� ko�ciane wyrostki s�u��ce mu za brwi. - To rzeczywi�cie s�uszny wniosek. Jak ci� zw�, cz�owieku? - Hirad Coldheart. - Ja jestem Sha-Kaan. Jeste� silny, Hiradzie Coldheart. S�usznie uczyni�em, nie odbieraj�c ci �ycia i rozmawiaj�c z tob�. B�d� o tobie pami�ta�. Teraz jednak musz� odpocz��. Zabierz swych towarzyszy i odejd�cie. Przej�cie zamknie si� za wami. Nigdy mnie nie odnajdziesz, cho� by� mo�e kiedy� ja odnajd� ciebie. Je�li za� chodzi o Serana, postaram si� o nowego s�ug�. Nic mi po Dragonicie, kt�ry nie potrafi zapewni� spokoju mego sanktuarium. Znaczenie wypowiedzianych s��w dotar�o do barbarzy�cy dopiero po kilku uderzeniach serca, nie przekonuj�c go bynajmniej. - Pozwalasz mi odej��? - A czemu nie? - Uciekaj, Hirad, uciekaj teraz! �eb smoka poderwa� si� b�yskawicznie z kamiennej posadzki, a w jego oczach zapali�y si� ognie. Stara� si� odnale�� �r�d�o nowego d�wi�ku, ale Denser pozostawa� niewidoczny. Hirad tymczasem waha� si�. - Uciekaj! - krzykn�� zn�w Denser gdzie� z lewej. Barbarzy�ca spojrza� w g�r� na Sha-Kaana i ich oczy spotka�y si� na jedn� chwil�. Wojownik ujrza� najczystsz� furi�. - Bogowie, nie - wyszepta�. Smok odwr�ci� wzrok i spojrza� w okolice prawej tylnej nogi. Hirad odwr�ci� si� i zacz�� ucieka�. - NIE! - rykn�� Sha-Kaan. - Zwr�� to, co mi zabra�e�! - Tutaj! - krzykn�� Denser i Hirad zobaczy�, �e mag pojawi� si� nagle po prawo, jakie� trzydzie�ci krok�w od wyj�cia. Smok wzni�s� g�ow� i zion�� straszliwym strumieniem ognia, kt�ry przetoczy� si� po suficie i przypiek� �ciany, niszcz�c obicia i drewniane dekoracje. Denser jednak zd��y� ju� znikn��. Fala gor�ca otoczy�a uciekaj�cego Hirada niczym ca�un. Potkn�� si� i krzykn�� rozpaczliwie, �ykaj�c rozgrzane powietrze. Huk szalej�cych p�omieni wstrz�sa� jego cia�em, krople potu wyp�yn�y na czo�o. Komnata p�on�a. Poprzez dym i p�on�c� paj�czyn� gobelin�w dostrzeg� Bezimiennego, stoj�cego przy otwartych drzwiach. Jaki� cie� przemkn�� tamt�dy i Hirad us�ysza�, jak smok zaczyna si� podnosi�. Bezimienny poblad� gwa�townie. - Uciekaj, Hirad, szybciej! - wrzasn��. Smok zrobi� krok naprz�d. Potem kolejny. Barbarzy�ca czu�, �e ziemia trz�sie si� pod jego st�pni�ciami. - Oddaj, co ukrad�e�! - zarycza�a bestia. Hirad przekroczy� pr�g. - Zamykamy! - krzykn�� Bezimienny, napieraj�c z pomoc� Sirendora na ci�kie wrota. - Dalej! - Ruszyli w stron� drzwi do �rodkowej komnaty. Ilkar i Denser z przodu, Sirendor zaraz za nimi. Sha-Kaan zion�� powt�rnie i wielkie wrota eksplodowa�y burz� spalonych od�amk�w drewna i metalu, rykoszetuj�cych od �cian pomieszczenia. Wybuch rzuci� Hirada na �cian� przy zgaszonym palenisku. P�on�ce kawa�ki drzwi pokrywa�y pod�og� i buty barbarzy�cy. Ledwie oddycha� w rozgrzanym powietrzu. Przez chwil� le�a� oszo�omiony, nie dostrzegaj�c nic pr�cz �cian p�omieni, potem zobaczy� g�ow� Sha-Kaana wygl�daj�c� przez zniszczone wej�cie. Smok zn�w nabiera� powietrza. Barbarzy�ca zamkn�� oczy, oczekuj�c rych�ego ko�ca. Nagle jaka� r�ka chwyci�a go za ko�nierz, poci�gn�a do g�ry i przez prawe drzwi, do �rodkowej komnaty. Bezimienny przeci�gn�� go pod okapem metalowego paleniska, ledwie unikaj�c dw�ch j�zor�w p�omieni, kt�re przebi�y si� do drugiej sali i uderzy�y o przeciwleg�� �cian�, topi�c umieszczony nad paleniskiem symbol Dragonit�w. - Chod�, Hirad. Wynosimy si� st�d. - Wysoki Kruk popchn�� Hirada w stron� wyj�cia, gdzie znikn�a reszta dru�yny. - Odzyskaj amulet! - zarycza� smok. - Hiradzie Coldheart, zwr�� mi amulet! - Barbarzy�ca zawaha� si�, lecz Bezimienny wrzuci� go do korytarza w�a�nie w chwili, gdy kolejna fala p�omieni obla�a komnat�, uniemo�liwiaj�c oddychanie i osmalaj�c w�osy uciekaj�cych. - Pr�dzej! - krzykn�� Sirendor gdzie� z przodu. - Wyj�cie si� zamyka! Nie utrzymamy go! Dw�jka wojownik�w pop�dzi�a przez korytarz do przedsionka. Tymczasem kolejna burza p�omieni wype�ni�a kaplic�, posy�aj�c do korytarza j�zyki ognia, kt�re poliza�y plecy uciekaj�cych, nadtapiaj�c sk�r� kaftan�w. Na ko�cu korytarza Hirad dostrzeg� Ilkara. Mag sta� z roz�o�onymi ramionami, krople potu widoczne w �wietle latarni wyst�pi�y mu na czo�o. Podtrzymywa� zakl�cie, unieruchamiaj�c wej�cie, lecz biegn�cy barbarzy�ca widzia�, jak drzwi powoli, centymetr po centymetrze, zamykaj� si�. Ilkar wci�gn�� powietrze i zamkn�� oczy. - On s�abnie! - krzykn�� Denser. - Szybciej! Wej�cie do pokoj�w Serana zamyka�o si� z ka�dym krokiem biegn�cych. Przera�aj�ce wycie Sha-Kaana dudni�o im w uszach. Wreszcie skokiem wpadli przez uchylone drzwi, obalaj�c Ilkara na pod�og�. Wej�cie zamkn�o si� z t�pym stukni�ciem i ryki smoka urwa�y si� momentalnie. Ilkar, Hirad i Bezimienny podnie�li si� otrzepuj�c. Barbarzy�ca skin�� g�ow� w stron� wielkiego wojownika, w podzi�kowaniu. Ten za� wskaza� zamkni�te przej�cie. Na �cianie nie by�o nawet �ladu istnienia jakichkolwiek drzwi. - Byli�my w innym wymiarze - powiedzia�. - Proporcje, rozmiary, plan pomieszcze�, wszystko by�o nie tak. - Niezupe�nie w innym wymiarze - poprawi� go Ilkar. - Raczej gdzie� pomi�dzy. Kl�kn�� przy ciele zamkowego maga. - Prosz�, prosz�. Seran Dragonit�. - Sprawdzi� puls. - Obawiam si� jednak, �e jest martwy. - I nie b�dzie jedynym! - Hirad zwr�ci� si� w stron� Densera. - Trzeba by�o ucieka�, kiedy mia�e� okazj�. Wyci�gn�� miecz i zbli�y� si� do maga, kt�ry nie przestawa� g�aska� trzymanego w ramionach kota. - Hirad. - G�os Bezimiennego by� cichy lecz rozkazuj�cy. Barbarzy�ca zatrzyma� si�, nie spuszczaj�c oka z Densera. - Walka si� sko�czy�a. Je�eli go teraz zabijesz, to b�dzie morderstwo. - Jego eskapada kosztowa�a �ycie Rasa. Ja te� mog�em zgin��. On... - Pami�taj, kim jeste�, Hiradzie. Mamy swoje zasady. - Bezimienny stan�� za plecami barbarzy�cy. - Jeste�my Krukami. Hirad skin�� g�ow� i schowa� bro�. - Poza tym - powiedzia� Ilkar - on musi nam jeszcze wiele wyt�umaczy�. - Uratowa�em ci �ycie, barbarzy�co. - Denser zmarszczy� brwi. Hirad w jednej chwili by� przy nim, przyciskaj�c jego g�ow�, przedramieniem do kamiennej �ciany. Kot prychn�� i uskoczy� w bezpieczne miejsce. - Uratowa�e�, tak?! - Hirad wykrzycza� te s�owa niemal prosto do ucha maga. - Prawie mnie usma�y�, a ty nazywasz to ratunkiem? To Bezimienny ocali� mi �ycie po tym, jak ty je narazi�e�. Powiniene� za to umrze�! - Jak... - zaprotestowa� mag. - Przecie� odci�gn��em jego uwag�, by� m�g� uciec! - Ale nie musia�e�, prawda? - warkn�� Hirad, dostrzeg�szy zaskoczenie w oczach Densera. - Przecie� pozwoli� mi odej��, Xeteskianinie. - Barbarzy�ca cofn�� si� o krok, puszczaj�c maga, kt�ry delikatnie zbada� swoj� szyj�. - Zaryzykowa�e� moim �yciem tylko po to, by co� ukra��. Mam nadziej�, �e by�o warto. - Odwr�ci� si� do reszty Kruk�w. - Nie wiem, dlaczego w og�le marnuj� czas na tego sukinsyna. Musimy si� przygotowa� do Czuwania. * * * Alun rzuci� kartk� na st�. R�ce mu dr�a�y. Obce d�onie, silne i przyjazne, przykry�y jego. - Uspok�j si�, Alunie, przynajmniej wiemy, �e �yj�, wi�c mamy szans�. Alun spojrza� w twarz swojego przyjaciela. Thraun siedzia� po drugiej stronie sto�u, pot�na sylwetka ledwie mie�ci�a si� na �awie. Mia� niemal dwa metry wzrostu, masywne barki i szeroki tors. Z m�odej twarzy wygl�da�y grube rysy, b�yszcz�ce blond w�osy mia� zebrane w kucyk si�gaj�cy talii. Spogl�da� na Aluna szczerymi i pe�nymi zrozumienia oczyma, kt�rych zielone t�cz�wki otoczone by�y niesamowitymi ��tymi obw�dkami. Rozejrza� si� po gospodzie. Ruch by�, jak zwykle w porze obiadu, ca�kiem spory i gwar rozm�w wype�nia� pomieszczenie. Du�e sto�y zajmowa�y wi�ksz� cz�� drewnianej pod�ogi, tylko gdzieniegdzie oddzielone zas�onami sta�y �awy takie jak ta, przy kt�rej siedzieli, zapewniaj�ce cho� troch� prywatno�ci. - Co napisali, Willu? - g�os Thrauna, gruby i niski, przerwa� zadum� Aluna. Pot�ny wojownik zdj�� r�ce z d�oni przyjaciela i zwr�ci� si� do niewysokiego, lecz muskularnego m�czyzny o jasnych oczach i czarnej rzedn�cej brodzie. Will spojrza� na list i poci�gn�� si� za nos. W miar� jak czyta�, jego brwi zbiega�y si� ku sobie w zamy�leniu. - Niewiele. "Twoja �ona zosta�a pojmana w celu poddania przes�uchaniu w kwestii praktyk Kolegium Dordova�skiego. Je�eli zgodzi si� wsp�pracowa�, zostanie uwolniona, nietkni�ta. Podobnie twoi synowie. Dalszej komunikacji nie b�dzie." - Wiemy zatem, gdzie si� znajduje - odezwa� si� ostatni z tr�jki przyjaci� zwo�anych przez Aluna, m�ody elf imieniem Jandyr. Mia� pod�u�n�, smuk�� twarz, owalne, b��kitne oczy, kr�tk�, schludn� blond brod� i takie� w�osy. - Zgadza si� - przytakn�� Thraun. - I wiemy r�wnie�, jak dalece mo�emy ufa� s�owom zawartym w tym li�cie. - Obliza� wargi i wsun�� do ust kolejny kawa� mi�sa. - Musicie mi pom�c! - Alun spogl�da� na nich oczami pe�nymi rozpaczy. Thraun zerkn�� na przyjaci�. Will i Jandyr wolno skin�li g�owami. - Zrobimy to - powiedzia� wojownik, nie przestaj�c je��. - Co wi�cej, musimy zrobi� to szybko. Szans�, �e zostan� uwolnieni, s� bardzo niewielkie. Alun pokiwa� g�ow�. - Obydwaj ch�opcy s� magami - ci�gn�� Thraun. - Kiedy� stan� si� pot�ni, a s� Dordova�czykami. Alun zgodzi si� ze mn�, �e kiedy sko�cz� z Erienne, prawdopodobnie ich zabij�. Dlatego musimy ich wydosta�. - Spojrza� z powrotem na Aluna. - To b�dzie kosztowa�. - Niewa�ne ile, to nie ma znaczenia. - Ja, oczywi�cie, pracuj� gratis - powiedzia� Thraun. - Nie ma mowy, przyjacielu. - Alun u�miechn�� si� lekko, �zy zal�ni�y mu w oczach. - Po prostu chc�, by wr�cili do domu. - I tak te� si� stanie. Teraz - Thraun podni�s� si� - zabieram ci� do domu. Ty musisz odpocz��, my zajmiemy si� planem, za� p�niej wr�c� po ciebie. Olbrzymi wojownik pom�g� przyjacielowi wsta� z �awy i powoli opu�cili gospod�. * * * Richmond i Talan przenie�li cia�o Rasa do cichej komnaty, wykutej bezpo�rednio w skale g�ry, o kt�r� opiera�a si� twierdza. Wok� p�on�y �wiece, jedna za ka�dy kierunek na tarczy kompasu. Twarz Rasa by�a czysta i ogolona, jego zbroja - za�atana i umyta. R�ce spoczywa�y wzd�u� cia�a, miecz w pochwie le�a� na piersiach, d�ugi od podbr�dka do ud. Richmond, kl�cz�cy przed cia�em, nie podni�s� wzroku, gdy Hirad, Sirendor, Bezimienny i Ilkar weszli do sali. Talan, stoj�cy przy drzwiach, pochyli� g�ow� przed ka�dym z nich. Ustawiwszy si� wok� stoj�cego na �rodku sto�u, na kt�rym le�a� Ras, Krucy, ze spuszczonymi g�owami, oddawali ho�d poleg�emu towarzyszowi. Ka�dy pami�ta�. Ka�dego przepe�nia� �al. Lecz tylko dw�ch przem�wi�o. Po�r�d przygasaj�cych �wiec, Richmond powsta� i schowa� miecz do pochwy. - Dusz� moj� powierzam twojej pami�ci. Kieruj mn� i rozkazuj zza zas�ony �mierci. Gdy mnie wezwiesz, przyb�d�. Dop�ki starczy tchu, tak �lubuj�. - Ostatnie s�owa wypowiedzia� smutnym szeptem. - Przepraszam, �e mnie tam nie by�o. Spojrza� na Bezimiennego. W�dz Kruk�w skin�� g�ow� i rozpocz�� w�dr�wk� doko�a sto�u, zaczynaj�c od g�owy Rasa. W miar� jak szed�, gasi� kolejne �wiece. - Na p�nocy, na wschodzie, na po�udniu i na zachodzie. Cho� odszed�e�, na zawsze pozostaniesz Krukiem, a bogowie u�miecha� si� b�d� do twojej duszy. Pomy�lnych wiatr�w, Kruku, na twojej drodze teraz i zawsze. Z powrotem zapad�a cisza, tym razem jednak w zupe�nej ciemno�ci. * * * Denser pozosta� w komnatach Serana. Martwy mag le�a� na ��ku przykryty prze�cierad�em. Ze swej strony Denser nie m�g� si� nadziwi�, �e on sam jeszcze �yje, lecz by� wdzi�czny. Wkr�tce ca�a Balaia b�dzie wdzi�czna, a najbardziej Xetesk, w�a�nie dlatego, �e barbarzy�ca zosta� powstrzymany. Kot otar� pysk o jego nogi. Mag opar� si� o �cian� i usiad�. - Zastanawiam si�, czy to naprawd� to - powiedzia�, obracaj�c amulet w d�oniach. - S�dz�, �e tak, ale musz� by� pewien. - Kot spojrza� mu w oczy. - Pytanie tylko, czy mamy si��, �eby to sprawdzi�? Kot wskoczy� pod p�aszcz maga, przytuli� si� i ch�on�� ciep�o jego cia�a. Karmi� si�. - Tak - powiedzia� Denser. - Oczywi�cie, �e mamy. Zamkn�� oczy i poczu� przep�ywaj�c� wok� man�. To b�dzie bardzo trudne, lecz musia� wiedzie� na pewno. Po��czenie na tak� odleg�o�� to prawdziwa pr�ba dla ducha i cia�a. Wiedza i s�awa nie przychodz� �atwo, a czasami nie przychodz� w og�le. * * * Pochowali Rasa poza murami zamku, znacz�c miejsce symbolem Kruk�w - prostym rysunkiem ptasiej g�owy z du�ym okiem i skrzyd�em zawini�tym do g�ry. Zm�czeni i g�odni, wszyscy pr�cz Richmonda wr�cili do zamku. M�ody wojownik kl�cza� samotnie przed grobem po�r�d zimnej i wietrznej, bezksi�ycowej nocy. Dla niego Czuwanie mia�o trwa� do �witu. Rozsiad�szy si� przy stole w olbrzymiej zamkowej kuchni, Ilkar relacjonowa� Talanowi wydarzenia, kt�re mia�y miejsce za przej�ciem mi�dzywymiarowym. Wtedy w�a�nie Hirad zacz�� si� trz���. Podni�s�szy ze sto�u kubek kawy, przygl�da� si�, jak naczynie dygoce w jego d�oniach, rozlewaj�c gor�cy nap�j i parz�c mu r�ce. - Wszystko w porz�dku? - zapyta� Sirendor, - Nie wiem - odpowiedzia� Hirad. - Chyba nie. Podni�s� kubek do ust, lecz nie m�g� utrzyma� go w miejscu i krople kawy sp�yn�y mu po brodzie. Serce wali�o mu w piersi, a krew pulsowa�a w �y�ach. Zacz�� gwa�townie si� poci�. Umys� wype�ni� si� wizerunkami Sha-Kaana. I ognia. Wsz�dzie doko�a ogie�. �ar parzy� mu d�onie... Wypu�ci� gor�ce naczynie. - Na martwych bog�w! Hirad, co si� dzieje? - G�os Sirendora zdradza� rzeczywisty l�k. Barbarzy�ca prawie si� u�miechn��. Musia� wygl�da� tak strasznie, jak si� czu�. - Musisz si� po�o�y�! - Daj mi chwil� - powstrzyma� go Hirad. - W tym stanie i tak daleko nie zajd�. - Zerkn�� w stron� sto�u. Wszyscy spogl�dali na niego z niepokojem, zapomniawszy o g�odzie i zm�czeniu. Wzruszy� ramionami. - Nawet nie wierzy�em w ich istnienie - powiedzia�. - Taki wielki... olbrzymi. Przede mn�, o tak! - Wyci�gn�� dr��c� d�o� na wysoko�� twarzy. - Zbyt... pot�ny. Nie potrafi� nawet... - urwa� i dreszcz wstrz�sn�� ca�ym jego cia�em. Talerze i sztu�ce na stole brz�kn�y. �zy zasnu�y mu oczy, a serce dudni�o jak olbrzymi m�ot. Oddycha� z trudem. - O czym on m�wi�? - zapyta� Ilkar. - Ha�as. Grzmia� w mojej g�owie. M�wi� o wymiarach i portalach mi�dzy nimi. Chcia� wiedzie�, co robi�. Ha, to �mieszne. Taki olbrzymi, a chcia� wiedzie�, co ja robi�. Ja. Jestem taki ma�y, a on nazwa� mnie silnym. - Barbarzy�ca zadr�a� kolejny raz. - Powiedzia�, �e mnie zapami�ta. Mia� mnie w gar�ci. M�g� mnie zmia�d�y�, ot tak. Zdmuchn�� jak p�omyk. Czemu tego nie zrobi�? Musz� sobie przypomnie�. - Hiradzie, zaczynasz be�kota� - powiedzia� Sirendor. - Lepiej od��my t� rozmow� na p�niej. - Przepraszam. Teraz po�o�� si�, je�li mi pomo�esz. -