1141
Szczegóły |
Tytuł |
1141 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1141 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "W mrokach piramidy"
autor: Karol May
Nast�pnego ranka dotarli do upragnionego stawu, przy kt�rym
urz�dzono post�j. Konie rozsiod�ano. Zwierz�ta chciwie pi�y wod�
i pas�y si� na otaczaj�cych staw ��kach. Cz�onkowie wyprawy
posilali si� r�wnie�. Po pewnym czasie, gdy konie wypocz�y,
ruszono w dalsz� drog�. Stopniowo krajobraz zacz�� si� zmienia�, tu
i �wdzie pojawi� si� skrawek pastwiska lub k�pa drzew. Nad
wieczorem natrafili nawet na spory las. Nast�pnego ranka dotarli na
skraj pustyni. Wjechali w w�sk� prze��cz, kt�ra wkr�tce przesz�a
w dolink�. Tu si� zatrzymali na d�u�szy odpoczynek, zamierzali
bowiem jecha� a� do nocy.
Obok dolinki, w ustronnej szczelinie skalnej, Verdoja zostawi�
trzech ludzi, aby czatowali na Sternaua; liczy�, �e zatrzyma si� on tu
d�u�ej w poszukiwaniu �lad�w obozowiska. Nie spodziewano si� go
wcze�niej ani�eli wieczorem dnia nast�pnego, do tego za� czasu mia�
Verdoja przys�a� reszt� swych ludzi.
Znowu ruszyli. Dolina przerodzi�a si� wkr�tce w szerok� r�wnin�
pokryt� �yznymi pastwiskami. Droga, kt�r� obrali, by�a bezpiecz-
na, bo prawie nie ucz�szczana. Min�� dzie�. Nie natkn�li si� na
�adn� hacjend�, cho� mo�na by�o przypuszcza�, �e w pobli�u
znajduje si� jaki� folwark. Gdy zapad� mrok, zatrzymali si� przed
wysok�, pot�n� bry�� w kszta�cie piarmidy, kt�rej podstaw�
otacza�y od�amy ska� i krzewy. Verdoja zagwizda�. Co� poruszy�o si�
w krzakach. Wyszed� z nich jaki� cz�owiek.
- Czy pos�aniec m�j by� u ciebie? - zapyta� Verdoja.
- Tak, panie - odpar� zapytany. - Przyni�s� mi pa�ski list.
Wszystko przygotowane. Mam i �wiat�o.
- Wi�c prowad� mnie. Reszta niech czeka, a� wr�c�.
5
Podszed� do Emmy, skr�powa� jej r�ce na plecach i przeci��
sznury, kt�rymi by�a przywi�zana do konia. Nie stawia�a �adnego
oporu. Za�o�ywszy jej przepask� na oczy, Verdoja wzi�� dziewczyn�
na r�ce. Po odg�osie jego krok�w zorientowa�a si�, �e s� w jakim�
g�uchym pomieszczeniu. Czu�a, �e niesie j� to w g�r�, to w d�; .
powietrze stawa�o si� coraz ci�sze. Wreszcie us�ysza�a trzask
zamykanych drzwi i Verdoja pozostawi� j� na ziemi. Gdy ods�oni� jej
oczy, w �wietle lampy trzymanej przez niego w r�ku ujrza�a co�
w rodzaju skalistej celi, szerokiej na metr i trzy �wierci, na dwa i p�
metra d�ugiej i dwa wysokiej. Nie by�o w niej nic pr�cz wi�zki
s�omy, dzbanka, kawa�ka suchego placka i dw�ch �a�cuch�w
przymocowanych do �cian.
- No, jeste�my na miejscu - rzek� triumfuj�co eks-rotmistrz.
- Nigdy st�d nie uciekniesz. Dlatego uwolni� ci� z wi�z�w.
Zwyci�skim spojrzeniem obrzuci� od st�p do g��w posta� Emmy.
- Ale�, senior, c� takiego uczyni�am, �e mnie porwa�e� i tutaj
umie�ci�e�? - zapyta�a pe�na l�ku i trwogi.
- Ukrad�a� moje serce. B�dziesz mi za to pos�uszna. Wyci�gn��
r�k�, by j� obj��.
- Nigdy, �otrze! - zawo�a�a, odsuwaj�c si� z odraz�.
- No, no, zaraz ci� przekonam, �e si� mylisz.
Znowu przysun�� si� do niej. Wtedy chwyci�a go za pas i wyci�g-
n�a jego sztylet.
- Precz! B�d� si� broni�!
Cofn�� si� o par� krok�w. Po chwili chwyci� go szyderczy �miech.
- Sztylet w tej r�ce jest mniej gro�ny od szpilki. No, oddaj go
natychmiast!
Chcia� jej go odebra�, a poniewa� mia� tylko jedn� sprawn� r�k�,
postawi� na ziemi lamp�. Emma wykorzystuj�c to zamierzy�a si� na
niego, m�wi�c:
- Jestem s�ab� dziewczyn�, ale pan ma tylko jedn� r�k�. Nie wa�
si� mnie dotyka�.
Verdoja si� zawaha�. Wtedy zza drzwi odezwa� si� s�u��cy.
- Czy mam pom�c, senior?
- Tak. Odbierz jej sztylet.
Emma czu�a, �e nie zdo�a si� obroni�, ale rozpacz dodawa�a jej si�.
Przyk�adaj�c sztylet do swej piersi, zawo�a�a:
6
- Je�li odwa�ysz si� mnie dotkn��, zabij� si�!
Mia�a przy tych s�owach tak zdecydowany wyraz twarzy, �e
Verdoja uwierzy�. Nie chcia� jej �mierci. Dlatego wstrzyma� s�u��-
cego, kt�ry ju� zamierza� wykona� polecenie pana.
- Zostaw j� w spokoju. G��d jest najlepszym �rodkiem, z�amie jej
up�r. Dop�ki nie b�dzie pos�uszna, nie dostanie nic do jedzenia.
No, teraz chod�my!
Podni�s� z ziemi lamp� i obaj opu�cili wi�zienie. Drzwi zary-
glowali pot�nymi zasuwami, by uniemo�liwi� ucieczk�.
Tak wi�c Emma pozosta�a sama w w�skiej, ciemnej celi. Za
pos�anie mia�a jej s�u�y� brudna s�oma. �wie�e powietrze niemal
wcale nie dociera�o tutaj. By�a skazana na g��d, kawa�ek bowiem
placka ry�owego, le��cego obok dzbana z cuchn�c� wod�, nie m�g�
jej wystarczy� na d�ugo.
Podczas podr�y uda�o si� jej zamieni� kilka s��w z Kari�.
Indianka radzi�a, by si� w jaki� spos�b postara�a o bro�. Teraz
przekona�a si�, jak s�uszna by�a to rada. Jeszcze kurczowo trzyma�a
sztylet w r�ce, zdecydowana nie odda� go nigdy. D�uga, m�cz�ca
jazda i ostatnie zaj�cie z eks-rotmistrzem tak j� wyczerpa�y, �e
z p�aczem pad�a na s�om�. Zdana na �ask� i nie�ask� bezdusznego
�otra, jedyn� nadziej� pok�ada�a we W�adcy Ska�.
Verdoja wr�ci� w towarzystwie s�u��cego do najemnik�w, ocze-
kuj�cych u wej�cia do piramidy. By�a to stara budowla meksyka�-
ska, wzniesiona na skalistym fundamencie i zbudowana z cegie�.
W skale, jeszcze przed przyst�pieniem do budowy piramidy,
wydr��ono szereg cel po��czonych ze sob� za pomoc� korytarzy.
Piramida mia�a r�wnie� kru�ganki, w kt�rych mo�now�adcy i ksi�-
��ta upad�ego pa�stwa przechowywali swe tajemnice i urz�dzali
uczty. Ceg�y pokruszy�y si� z biegiem lat i pomi�dzy nimi zacz�y
rosn�� ro�liny. To jeszcze bardziej dewastowa�o budowl�. G�rn� jej
cz�� uszkodzi�y wichry, wygl�da�a nawet teraz jak wzg�rze od
podstawy a� do szczytu poro�ni�te krzewami. Burze i deszcze nie
zdo�a�y jednak zniszczy� wn�trza. Cele i kru�ganki zachowa�y si�
w dobrym stanie, by�y r�wnie mocne jak przed setkami lat. Budowla
ta le�a�a po�rodku posiad�o�ci nale��cych do przodk�w eks-rotmis-
trza. Jeden z nich przez d�ugi czas szuka� wej�cia do piramidy, a�
7
w ko�cu znalaz� je w�r�d kupy kamieni i cegie�. Nie rozg�asza� tego
w�r�d ludno�ci, sekret pozosta� w rodzie, przechodz�c z ojca na
syna. Z biegiem lat we wn�trzu piramidy zacz�y dzia� si� rzeczy,
kt�re ukrywano przed �wiat�em dziennym i przed prawem. S�u��cy,
kt�ry prowadzi� Verdoj� i Emm�, by� stra�nikiem starej budowli
i zaufanym jej obecnego w�a�ciciela. Obydwaj strzegli tajemnicy jak
najstaranniej i wiedzieli, �e mog� liczy� na siebie.
Gdy Verdoja wyszed� z piramidy, odwi�zano z konia Indiank�
Kari�. Zas�oni�to jej oczy. To samo uczyniono z porucznikiem
Parderem mimo jego protest�w. Verdoja o�wiadczy� mu, �e nikomu
nie mo�e pokaza� wej�cia do piramidy. Doda� jednak, �e wewn�trz
piramidy Pardero b�dzie m�g� zdj�� opask� i porusza� si� swobod-
nie.
Stra�nik prowadzi� Kari�, a Verdoja porucznika. Doszli do celi,
w kt�rej znajdowa�a si� Emma. Obok wydr��ona by�a druga, prawie
taka sama, otworzyli j�, aby umie�ci� w niej Indiank�.
- P�jd� po reszt� je�c�w - rzek� Verdoja do Pardera. - Zosta-
wiam ci� z ni�. Gdy sko�czycie, wyjd� na korytarz i zawo�aj.
Po tych s�owach oddali� si� wraz ze stra�nikiem. Pardero zdj��
przepask� z oczu Karii i uwolni� z wi�z�w jej r�ce, odzyska�a wi�c
swobod� ruch�w. Mia� przy sobie lamp�, przy �wietle kt�rej po�era�
nami�tnym wzrokiem pi�kn� Indiank�.
- Teraz nikt mi ci� nie zabierze - wycedzi� po chwili.
- Oczy jej zab�ys�y dum� i gniewem. C�rka s�awnego wodza,
siostra nie mniej s�awnego Bawolego Czo�a, nie czu�a strachu przed
wrogiem, kalek� bez r�ki.
- Tch�rz! - rzek�a z najwy�sz� pogard�.
- Co takiego? Nazywasz mnie tch�rzem? - u�miechn�a si�
ironicznie. - Czy�my was nie zwyci�yli? Czy nie pojmali�my i nie
przyprowadzili a� tutaj?
- Schwytali�cie nas podst�pem podczas snu. Prawdziwy m�-
czyzna nie walczy z kobietami. Czy Sternau wam nie umkn��? Nie
potrafili�cie go zatrzyma�. Jeste�cie jak wilki prerii, kt�re rzucaj� si�
na ofiary noc�, korzystaj�c z przewa�aj�cej si�y, i kt�re wy�
zaczynaj� ze strachu, kiedy us�ysz� cho�by jeden strza�. Jestem
dziewczyn�, mimo to boj� si� ciebie mniej ni� brz�cz�cego nad
uchem chrz�szcza, kt�rego mog� zgnie�� dwoma palacami.
8
- Milcz! Jeste� w mojej mocy i od ciebie tylko zale�y, czy ci�
zniszcz�, czy te� poprawi� twoje po�o�enie.
- Ty m�g�by� mnie zniszczy�?! Nie jeste� tym, kt�ry by -m�g�
pokona� siostr� Bawolego Czo�a. B�dziesz zgubiony, gdy tylko
mnie dotkniesz.
Sta�a przed nim z gro�nie podniesionym ramieniem. Podszed�
bli�ej, chc�c j� obj��. Karia my�la�a tylko o tym, aby zdoby�
jak�kolwiek bro�, nie cofn�a si� wi�c ani o krok. Przeciwnie,
post�pi�a naprz�d, b�yskawicznym ruchem chwyci�a obur�cz za
jego pas i zanim si� zdo�a� zorientowa�, wyrwa�a mu sztylet
i rewolwer. Niemal r�wnocze�nie zada�a Parderowi uderzenie tak
mocne, �e zamroczony potoczy� si� ku drzwiom. Skierowa�a teraz
ku niemu luf� rewolweru, trzymaj�c w lewej r�ce b�yszcz�cy sztylet.
- Bestio! Czekaj, ju� ja ci� poskromi�! - wrzasn�� zamierzaj�c
rzuci� si� na ni�.
- Ani kroku dalej! - krzykn�a.
- Dziewczyny nie strzelaj� tak pr�dko! - zawo�a�.
Nim jednak doskoczy� do niej, pad� strza�. Pardero chwyci� si� za
brod�, g�o�no zawodz�c. Kula Karii przestrzeli�a mu szcz�k�.
- Diablico przekl�ta, zap�acisz mi za to! -wykrztusi� zach�ystuj�c
si� krwi�. Praw� r�k� zas�oni� ran�, a lew� zamierzy� si� na Indiank�.
B�ysn�� sztylet. Ze straszliw� szybko�ci� kilkakrotnie zanurzy�a
go a� po r�koje�� w piersi napastnika.
- O, Dios! - wycharcza� Pardero, chwiej�c si� na nogach.
- Id� do piek�a! - Indianka po raz ostatni d�gn�a go sztyletem
traiiaj�c w serce. Pardero upad� na kolana, a potem run�� na
legowisko ze s�omy. Ukl�k�a przy nim, zabra�a mu drugi rewolwer,
torb� z amunicj�, zegarek i torb� z prowiantem, przewieszon� przez
rami�.
W tym momencie rozleg�o si� pukanie w �cian�.
- Kto tam? - zapyta�a.
- To ja, Emma, jestem tu obok.
Karia wyda�a okrzyk rado�ci i chwyciwszy lamp�, po chwili
znalaz�a si� pod drzwiami przyleg�ej celi. Musia�a nat�y� wszystkie
si�y, aby odsun�� stare, zardzewia�e rygle. Gdy wreszcie da�a sobie
z nimi rad�, Emma pad�a jej w obj�cia.
- Masz bro� i �wiat�o? Jeste� wolna?
9
- Jestem uzbrojona, ale jeszcze nie jestem wolna-odpowiedzia�a
Indianka. - Puka�a� przed chwil�. Czy wiedzia�a�, �e jestem
w pobli�u?
- S�ysza�am dwa g�osy, m�ski i kobiecy, pomy�la�am wi�c, �e
kobiecy nale�y do ciebie. P�niej pad� strza�. Kto to strzela�?
- Ja. Najpierw przestrzeli�am porucznikowi szcz�k�, potem
przebi�am go sztyletem.
- M�j Bo�e, to okropne!
- Okropne? O, nie! By�a to konieczna obrona. Teraz nie po-
zwolimy si� ju� zamkn��! Czy masz bro� przy sobie?
- Mam ten sztylet. Wyrwa�am go rotmistrzowi.
- Widz�, �e i ty potraiisz zdoby� si� na odwag�. Masz tu jeszcze
rewolwer. Chod�, przeszukamy korytarz.
Sz�y przez ponure sklepienie w kierunku, z kt�rego je przy-
prowadzono. Korytarz by� w�ski i niski, powietrze w nim duszne
i st�ch�e. Karia, id�ca przodem, nagle stan�a i a� krzykn�a
z rado�ci:
- Znalaz�am co�! Nie b�dziemy g�odowa�! Patrz!
Przy podmurowaniu korytarza, w g��bokim, kwadratowym
otworze le�a� zapas tortillas, jak nazywaj� Meksykanie swe
p�askie placki ry�owe. Obok sta�a wielka butelka nape�niona
jakim� p�ynem. Po�wieciwszy lamp�, Emma stwierdzi�a, �e jest
to oliwa.
- Jakie szcz�cie! - zawo�a�a. - My�la�am ju�, �e umr� z g�odu.
- Teraz ju� g��d nam nie grozi. Mamy placki i torb� z �ywno�ci�,
kt�r� zabra�am Parderowi. Chod�my dalej!
- Czy nie nara�amy si� na niebezpiecze�stwo, kr���c po tych
korytarzach? Nietrudno tu zab��dzi�.
- lvTie, wiem dok�adnie, sk�d przysz�y�my. Mia�am wprawdzie
oczy zawi�zane, ale czu�am, �e drzwi mojej celi otwiera�y si�
w kierunku, z kt�rego nas przyprowadzono.
Posuwa�y si� wolno. Dotar�y wreszcie do drzwi z ci�kim,
�elaznym ryglem, mocno naoliwionym. Drzwi by�y przymkni�te.
Gdy je otworzy�y, wydosta�y si� na drugi korytarz, tworz�cy
z pierwszym k�t prosty. Karia ostro�nie zbada�a drzwi. Mia�y
rygle z obu stron, mo�na je by�o zamyka� od wewn�trz i od
zewn�trz.
10
- Wszystko tu doskonale przygotowano wcze�niej aby zamkn��
korytarz prowadz�cy do naszych cel, wewn�trzny za� mia� unie-
mo�liwi� wej�cie tym, kt�rzy by nas chcieli uwolni�.
- Groza mnie przejmuje, jaki to los mia� nas spotka�.
- Szcz�cie, �e�my go unikn�y.
- Ale co dalej?
- Nie tra�my nadziei. Sternau b�dzie nas szuka� i mo�e odkryje
to wi�zienie. Mamy bro�, amunicj�, oliw� i �ywno��. Mo�emy si�
broni�. Gdybym tylko wiedzia�a, gdzie mamy si� zwr�ci�: na prawo
czy na lewo?
- S�uchaj! - Emma przerwa�a jej szeptem.
Przyczai�y si�, nas�uchuj�c zbli�aj�cych si� krok�w.
- Wracajmy - zdecydowa�a Karia.
Pr�dko przekrad�y si� z powrotem i zaryglowa�y drzwi celi. Kto�
zbli�y� si�, lecz min�� j�. Lekko tylko uderzy� w drzwi, jakby chc�c
si� przekona�, czy s� otwarte, czy zamkni�te.
- To by�y kroki kilku ludzi - szepn�a Emma.
- Tak, o ile mnie s�uch nie myli, czterech - doda�a Karia. - To
chyba Verdoja i stra�nik, kt�rzy prowadz� Mariana i seniora
Ungera. O, zatrzymali si�. S�uchaj, o czym m�wi�!
Rozleg� si� g�os eks-rotmistrza:
- Sta�, jeste�my na miejscu. Jednego tu, drugiego obok. Jazda!
Min�o kilka minut w zupe�nej ciszy, po czym rozleg� si� zgrzyt
rygla. Po chwili us�ysza�y kroki dw�ch ludzi. Zatrzymawszy si�
przed drzwiami celi Karii, usi�owali je otworzy�.
- Ach, zamkn��! - roze�mia� si� Verdoja.
- To ju� by�o zbyteczne - mrukn�� stra�nik. - Teraz musimy
czeka�.
- Nie chce wida�, by�my mu przeszkadzali. Ale nie mam wcale
zamiaru liczy� si� z Parderem.
- A gdy zechce wr�ci�?
- Niech czeka cierpliwie na nas!
- A je�eli zacznie biega� po korytarzach i zab��dzi albo zobaczy
co�, czego widzie� nie powinien?
- Zamkniemy kolejne drzwi, wtedy b�dzie m�g� si� dosta� tylko
do nast�pnego korytarza i b�dzie musia� czeka�, a� przyjdziemy po
niego.
11
- A je�eli wyjdzie z celi tylnym wyj�ciem?
- Wtedy r�wnie� niedaleko zajdzie. Tamtych drzwi nie potrafi
otworzy�, nie zna przecie� ich tajemnicy. Chod�, za godzin�
przyjdziesz po niego!
Odeszli. Dziewczyny odetchn�y z ulg�. Na my�l bowiem, �e
mog� by� znowu schwytane, serca bi�y im niespokojnie. Kiedy
kroki umilk�y, Emma zapyta�a:
- Co teraz?
- Uwolnimy Mariana i Ungera. We czworo nie b�dziemy
musieli si� ich obawia�.
Emma odryglowa�a zasuw� i wysz�y na poprzeczny korytarz. Sz�y
do�� d�ugo, a� znalaz�y si� przed dwojgiem s�siaduj�cych ze sob�
drzwi. Karia zapuka�a do jednych. Nikt nie odpowiada�. Zapuka�a
wi�c do s�siedniej celi - r�wnie� nikt nie odpowiedzia�. Odsun�a
rygiel i o�wietli�a lamp� wn�trze. �wiat�o pad�o na m�sk� posta�
przykut� do ziemi dwoma �a�cuchami.
- Senior Unger! - zawo�a�a. - Dlaczego pan nie odpowiada� na
moje pukanie?
Zabrz�cza�y �a�cuchy. Unger poruszy� si�, ogromnie zaskoczony.
Nie widzia�, kto otworzy� drzwi, gdy� Karia o�wietlaj�c cel�, sama
stan�a w cieniu.
- Seniorita Karia? - upewni� si�, poznaj�c j� po g�osie. - W jaki
spos�b dosta�a si� pani tutaj?
- Jeste�my wolne!
- Jeste�cie wolne? O kim pani m�wi?
- O sobie i o senioricie Emmie.
- Ach! Wi�c jest razem z pani�?
- Jestem tutaj - odezwa�a si� Emma, wchodz�c do celi. - Dzielna
Karia zabi�a Pardera, zabra�a bro� i mnie oswobodzi�a. Teraz pan
r�wnie� b�dzie wolny.
- Chwa�a Bogu! Ale gdzie jest Verdoja?
- Nie wiem. Stra�nik wr�ci dopiero za godzin�.
- Mamy wi�c czas. Senior Mariano jest w s�siedniej celi.
- I jego uwolnimy - powiedzia�a Indianka. - Ale w jaki spos�b
zdejmiemy pa�skie kajdany? Nie mamy przecie� kluczy, by ot-
worzy� zamki.
- �a�cuchy nie maj� wcale zamk�w, s� tylko przymocowane do
12
kawa�k�w �elaza wbitych w �cian�. Nie mog� ich jednak dosi�gn��.
Niech pani je obejrzy, prosz�.
By�o tak, jak m�wi�. Le�a� na plecach, obie r�ce mia� przymoco-
wane do �ciany za pomoc� �a�cucha. �a�cuchy by�y kr�tkie, wi�c
r�ce rozstawiono mu w ten spos�b, aby jedna nie mog�a dosi�gn��
drugiej. Karia zorientowa�a si� w okamgnieniu, jak b�dzie mo�na
zdj�� �a�cuchy. Nie min�a minuta, a Unger sta� ju� na nogach
i rozprostowywa� swe pot�ne musku�y marynarza, by pobudzi�
kr��enie krwi.
- Ale� to szcz�cie w nieszcz�ciu! Nie tra�my czasu na rozmow�
i szybko uwolnijmy Mariana.
Otworzyli s�siedni� cel�. Mariano znajdowa� si� w takiej samej
pozycji jak Unger. Nie odpowiedzia� na pukanie, przekonany, �e
kt�ry� z dr�czycieli przychodzi drwi� z niego. Skr�powany by� tak
samo jak Unger, dlatego te� oswobodzenie go z wi�z�w zaj�o
zaledwie kilka minut. Teraz obie dziewczyny musia�y opowiedzie�,
w jaki spos�b si� uwolni�y. Unger i Mariano byli pe�ni podziwu dla
ich przytomno�ci umys�u. One za� mia�y obok siebie mocnych
i odwa�nych obro�c�w.
Mariano zaproponowa�, aby panie zatrzyma�y sztylety, a rewol-
wery da�y jemu i Ungerowi. M�czy�ni wzi�li te� naboje zabrane
Parderowi, a Unger r�wnie� flaszk� z oliw�. Zdecydowano te�, �e
wszyscy czworo nie rozstan� si� pod �adnym pozorem, ka�de bowiem
roz��czenie mog�oby si� okaza� ostateczne. Mimo to podzielili zapasy
jedzenia na cztery cz�ci. Ka�dy te� mia� mie� przy sobie dzban
z wod�. Nie mogli przecie� przewidzie�, co si� jeszcze stanie.
Rozdzieliwszy wszystko mi�dzy siebie, zacz�li bada� miejsce
swego przymusowego pobytu. Korytarz, w kt�rym znajdowa�y si�
cele obu m�czyzn, by� u wej�cia na g�ucho zamkni�ty, u wyj�cia za�
ko�czy� si� otwartym sklepieniem skalnym. Przez nie przechodzi�o
si� do korytarza, przy kt�rym znajdowa�y si� cele Emmy i Karii.
Korytarz prowadzi� prosto do drzwi zamkni�tych na dwa zar-
dzewia�e rygle. Chocia� Unger i Mariano wyt�ywszy si�y odsun�li
je, drzwi nie chcia�y pu�ci�. O tych w�a�nie drzwiach powiedzia�
Verdoja, �e Pardero nie potraii ich otworzy�, gdy� nie zna
tajemnicy.
- Co robi�? - zastanawia� si� Unger.
13
- Podobno maj� jaki� tajemniczy mechanizm - powiedzia�a
Karia. - Trzeba dok�adnie je obejrze�, mo� go znajdziemy.
Przy �wietle lampy zacz�li sprawdza� ka�dy s�k, ka�de wg��bie-
nie, przeszukali pod�og� i �ciany - wszystko na pr�no.
- To nam niewiele pomo�e - rzek� w ko�cu Unger. - Musimy
uciec si� do podst�pu. Nied�ugo powinien przyj�� stra�nik. Trzeba
go schwyta�, zmusimy go, aby nam pokaza� drog�.
- Dobry pomys� - popar� go Mariano. - Mamy krzesiwo
Pardera, mo�emy wi�c zgasi� lamp�, by nas nie zdradza�a.
Wracajmy. Jeden zostanie w korytarzu, drugi za� schowa si� za
uchylonymi drzwiami celi. Gdy tylko wejdzie stra�nik, obezw�ad-
nimy go.
- A my? - zapyta�a Karia.
- Panie ukryj� si� w celi.
Mariano pozosta� w ciemnym korytarzu, Unger schowa� si� za
drzwiami. Czekali chwil�, zanim us�yszeli jaki� szmer. Niebawem
rozleg�o si� g�uche uderzenie w drzwi, potem jakie� dziwne
szarpni�cie, wreszcie kroki. To szed� stra�nik. Ma�a lampa rzuca�a
niewyra�ne �wiat�o, kt�re pad�o po chwili na otwarte drzwi.
Stra�nik stan�� i zawo�a� p�g�osem:
- Senior Padero!
Nikt nie odpowiedzia�, podszed� wi�c bli�ej do wej�cia i zacz��
rozgl�da� si� po korytarzu. S�abe �wiat�o pad�o na posta� Mariana,
opartego o �cian� korytarza.
- Senior Pardero? - powt�rzy� stra�nik.
- Tak - potwierdzi� Mariano, zmieniaj�c g�os.
- Senior Verdoja odjecha� do hacjendy, mam pod��y� tam razem
z panem.
- A reszta?
Gdyby w korytarzu nie by�o tak ciemno, stra�nik nie da�by si�
zwie��. Poniewa� jednak posta� Mariana by�a tylko na wp�
o�wietlona, a g�os jego zmieniony, stra�nik przekonany, �e stoi
przed nim porucznik, powiedzia�:
- Zawr�cili wszyscy.
- Wszyscy?
- Tak, senior Verdoja chcia� pocz�tkowo pos�a� tylko paru ludzi,
ale poniewa� Sternau to si�acz i spryciarz nie lada, wi�c pojechali
15
wszyscy. Nagrod� otrzymaj� dopiero wtedy, gdy z�api� doktora
�ywego lub przynios� jego g�ow�. Mam nadziej�, �e to im si� uda.
- Konie maj� przecie� zm�czone...
Unger zorientowa� si�, �e Mariano chce wyci�gn�� od stra�nika
jak najwi�cej szczeg��w. Zacz�� si� jednak obawia�, �e prze-
d�u�anie rozmowy mo�e wywo�a� niepo��dane skutki. Podkrad� si�
wi�c od drzwi w pobli�e stra�nika. Ten nic nie podejrzewaj�c,
m�wi� dalej:
- Udali si� najpierw do hacjendy, gdzie otrzymaj� wypocz�te
konie. A zreszt� te dwa �otry, Mariano i Unger, s� zamkni�ci
i przykuci �a�cuchami do �ciany, o ucieczce nie ma mowy.
- Naprawd�? - zapyta� Mariano.
Po tych s�owach zbli�y� si� do stra�nika, a Unger od ty�u obur�cz
chwyci� go za gard�o. Napadni�ty wypu�ci� z r�k lamp�, j�kn��
g�ucho, a cia�em jego wstrz�sn�� dreszcz. Po chwili osun�� si� na
ziemi�.
- W porz�dku - powiedzia� Unger. - Zemdla�. Zapalmy �wiat�o!
Stra�nik le�a� bez ruchu. By� zupe�nie sztywny, oczy mia� szeroko
otwarte, twarz szar�.
- Nie zemdla�, ale umar�! - stwierdzi� Mariano.
- To wykluczone! Przecie� tylko troch� go przygniot�em.
- Ale�, senior, to nie jest kolor twarzy cz�owieka zemdlonego.
Umar� naprawd�, ze strachu, bo pochwycili�my go tak nie-
spodziewanie.
- Do diab�a! Istotnie wygl�da jak martwy. Szkoda, �e �otr sp�ata�
nam takiego figla. Kto teraz wska�e wyj�cie?
- Mo�e znajdziemy drog� i bez niego. Wyjdziemy po prostu
tamt�dy, kt�r�dy on wszed�.
- Na poz�r to proste, senior, ale korytarze tworz� labirynt, gdzie
bardzo �atwo zab��dzi�. A poza tym te dziwaczne drzwi, kt�re nie
ka�dy potrafi otworzy�.
- Zobaczymy. Przede wszystkim jednak trzeba stwierdzi�, czy
rzeczywi�cie umar�.
Mariano wyj�� sztylet zza pasa stra�nika i naci�� nim jego r�k�.
Pojawi�o si� tylko kilka kropel krwi. Obna�yli mu pier�, s�uchali czy
oddycha i czy serce bije. W ko�cu nabrali ca�kowitej pewno�ci, �e
Meksykanin nie �yje.
16
- Trudno to wyt�umaczy� - m�wi� Unger. - Przecie� ledwo go
tkn��em, a pad� niby ra�ony piorunem. Po�o�ymy go obok Pardera.
Przeszukali kieszenie zmar�ego. Znale�li stary tombakowy zega-
rek, ma�y scyzoryk i du�o papieros�w. Sztylet i dwururkowy
pistolet zabrali ju� wcze�niej.
Wezwali panie i opowiedzieli, co si� sta�o.
- Ten cz�owiek nie wygl�da� wcale na tch�rza - zauwa�y�a Karia.
- Senior Unger zapewne go udusi�.
- Sk�d�e znowu - zaprzeczy� Unger. - Mo�e nie by� tch�rzem,
ale na pewno mia� nieczyste sumienie. A ludzie o nieczystym
sumieniu umieraj� niekiedy od nag�ego strachu. Nie sprzeczajmy
si�. Zobaczmy lepiej, czy zostawi� za sob� woln� drog�.
Udali si� do po�o�onego prostopadle korytarza. Id�c na prawo
natraBli na otwarte drzwi, prowadz�ce do kolejnego korytarza.
Doszli do kamiennej �ciany zamykaj�cej dalsze przej�cie. Wr�cili
wi�c i zacz�li przeszukiwa� lew� stron�. Wkr�tce zobaczyli drzwi
zamkni�te na dwa rygle. Odsun�li zasuwy, ale drzwi nie mo�na by�o
otworzy�.
- I te kryj� jak�� tajemnic� - powiedzia� Unger rozczarowany.
- Szukajmy dalej - nalega� Mariano.
Z wyt�on� uwag� starali si� zg��bi� zagadk�. Na pr�no.
- Wysi�ek nasz daremny - rzek� wreszcie Mariano. - Musimy
pomy�le� o d~ugiej zasadzce.
- Na kogo? - spyta�a Emma.
- A Verdoja, zapomnia�a� o nim?
- Mariano ma racj� - wtr�ci� Unger. - Je�eli stra�nik nie
przyprowadzi Pardera, Verdoja b�dzie przekonany, �e obu przy-
trafi�o si� jakie� nieszcz�cie. B�dzie wi�c ich szuka� w piramidzie.
Powinni�my czatowa� na niego jak na stra�nika.
- A je�eli i jego senior udusi?
- Nie chwyc� go w og�le za gard�o. Obaj z Marianem przy-
trzymamy go mocno. Zwi��ecie go, my za� postaramy si�, aby si�
nie broni�. Chc�c ratowa� w�asne �ycie, b�dzie musia� wr�ci� nam
wolno��.
- To jedyny spas�b na wydostanie si� st�d - potwierdzi�
Mariano. - A wi�c wracajmy do naszego korytarza.
- Mamy dosy� czasu - powiedzia�a Karia. - Verdoja nie spodzie-
17
Pantera... t. 6 - 2
wa si� jeszcze stra�nika i up�ynie kilka godzin, zanim go zacznie
szuka�.
- Niech wi�c seniority spr�buj� si� przespa�, my b�dziemy
czuwa�.
Dziewcz�ta zaakceptowa�y t� propozycj�. Poniewa� ba�y si� spa�
w pobli�u zw�ok, po�o�y�y si� w celi, w kt�rej wcze�niej przebywa�
Mariano. O�wietla� j� blask lampy. M�czy�ni usiedli pod drzwia-
mi, przy kt�rych schwytali stra�nika. Tu r�wnie� spodziewali si�
uj�� rotmistrza.
Jak opowiada� stra�nik, Verdoja wraz ze swoimi Meksykanami
ruszy� konno do hacjendy. Dziedziczy� j�, nale�a�a do jednej
z sze��dziesi�ciu posiad�o�ci po�o�onych w stanie Chihuahua.
Znajdowa�a si� o dwa dni drogi od miasta, a do stolicy Meksyku
trzeba by�o a� tydzie� jecha� konno. Jego przodkowie, prawdziwi
hacjenderzy, zajmowali si� wy��cznie chowem byd�a i stronili od
wszelkiej polityki. Verdoja by� pierwszy z rodu, kt�ry odst�pi� od
takiego trybu �ycia. Dumny i ambitny, marzy� o g�o�nej karierze.
W Meksyku, kraju rozbitym na dziesi��ki partii, by�a to rzecz �atwa
i trudna zarazem. Przeczuwaj�c, �e Juarez zajdzie bardzo daleko,
przysta� do niego i dos�u�y� si� w wojsku rangi rotmistrza. Pocz�tek
s�u�by by� obiecuj�cy, ale koniec - smutny i haniebny.
Verdoja przyby� do hacjendy p�nym wieczorem. Nikt go n.ie
oczekiwa�. Wys�a� wprawdzie go�ca z wiadomo�ci� dla stra�nika
o przybyciu je�c�w, ale jednocze�nie wyda� temu ostatniemu
polecenie, aby nikomu o tym nie wspomina�. Dlatego mieszka�cy
byli pogr��eni w g��bokim �nie. Zbudzi� kilku vaquer�w i rozkaza�
im przyprowadzi� wypocz�te konie. Meksykanie dosiad�szy ich
ruszyli natychmiast na poszukiwanie Sternaua. Byli przekonani, �e
go schwyc� lub zabij� i �e nie minie ich obiecana nagroda.
Dopiero teraz Verdoja m�g� pomy�le� o sobie. By� kawalerem.
Gospodarstwem zajmowa�a si� jego daleka krewna. Nag�e przyby-
cie by�o dla niej niespodziank�. My�la�a, �e przebywa wraz z Juare-
zem w po�udniowym Meksyku. Zdziwi�a si� wi�c bardzo, gdy go
ujrza�a. Zdziwienie przesz�o w groz�, gdy spostrzeg�a jego okalecze-
nie: brak czterech palc�w i oka. Zacz�a mu g�o�no wsp�czu�, lecz
eks-rotmistrz przerwa� ostro jej lamenty i kaza� sobie przynie��
18
kolacj�. Chciwie zjadaj�c posi�ek o�wiadczy�, �e w towarzystwie
stra�nika ma przyby� do hacjendy pewien go�� nazwiskiem Par-
dero. Poleci� przygotowa� dla niego pok�j i zostawi� wieczerz�, po
czym uda� si� na spoczynek. By� bowiem bardzo zm�czony.
Obudzi� si� p�nym rankiem. Stara seniora sta�a nad jego ��kiem
z fili�ank� czekolady. Wypiwszy w milczeniu, zapyta�:
- Czy senior Pardero ju� wsta�?
- Senior Pardero?
- No tak. Ten, kt�rego wczoraj oczekiwa�em.
- Ach, ten. Nie ma go jeszcze.
- Nie ma go jeszcze? - zdumia� si� Verdoj a. - A stra�nik, kt�ry go
mia� przyprowadzi�?
- Nie widzia�am go r�wnie�.
- Spa�a� zapewne i nie s�ysza�a�, jak przybyli. Sami sobie
poradzili bez ciebie.
Kobieta oburzy�a si� nie na �arty.
- Wybij sobie z g�owy raz na zawsze, �e ktokolwiek mo�e sobie
da� rad� beze mnie. Jestem tu pani� domu i z pewno�ci� zbudzono
by mnie, gdyby go�cie przybyli w nocy. A zreszt�, czuwa�am do
rana.
Verdoja nie odpowiedzia� ani s�owem, podni�s� si�, wyszed� na
podw�rze i rozkaza� osiod�a� konia. W dziesi�� minut p�niej
odjecha� w kierunku piramidy. Przyby� do niej nie spotkawszy po
drodze nikogo, zsiad� szybko z wierzchowca i zaprowadzi� go
w zaro�la. Obok wznosi�a si� ska�a; w jej otworach i szczelinach r�s�
drobny mech. Verdoja ukl�k�, przywar� do niej plecami, nacisn��.
G�az ust�pi�. Otw�r by� tak du�y, �e m�g� si� w nim zmie�ci�
schylony cz�owiek. Przecisn�� si� do �rodka, po czym umie�ci� g�az
w poprzednim po�o�eniu. W jaskini sta�o kilka lamp. Zapali� jedn�
z nich i poszed� korytarzem prowadz�cym w d� ska�y. Dotar� do
schod�w, kt�re najpierw pi�y si� w g�r�, p�niej opada�y w d�.
Teraz szed� to wprost przed siebie, to zataczaj�c �uk. Przechodzi�
przez komory skalne, mija� cele. Lekkim dotkni�ciem otwiera�
i zamyka� drzwi. Znowu szed� po schodach w g�r�. Otworzywszy
kilkoro jeszcze drzwi w r�wnie tajemniczy spos�b, min�� szereg
kru�gank�w i korytarzy i dotar� wreszcie do drzwi, o kt�rych
otwarcie daremnie kusili si� je�cy. Ledwie je musn�� d�oni�,
19
ust�pi�y, cho� zamkni�te by�y z drugiej strony na dwa rygle.
Verdoja przeszed� jeszcze przez drzwi, kt�re stra�nik zostawi�
otwarte, i dosta� si� wreszcie na korytarz, prowadz�cy do cel
Mariana i Ungera. By� pewny, �e Pardero ci�gle jeszcze jest
u Indianki i �e stra�nikowi co� nieprzewidzianego nie pozwoli�o
przyby� do hacjendy. Zm�czony, zwolni� kroku. Wkr�tce skr�ci�
w korytarz, przy kt�rym znajdowa�y si� cele obu dziewcz�t.
W pewnej chwili �wiat�o jego lampy pad�o na Mariana. W tym
samym momencie kto� chwyci� go od ty�u i rozleg� si� g�os Ungera:
- Sta�! Mam go!
- Jeszcze nie! - rykn�� Verdoja, wyrwa� si� i z tak� si�� kopn��
Mariana w brzuch, �e ten run�� na ziemi�. Eks-rotmistrz ruszy�
biegiem, nie wypuszczaj�c z r�k lampy. Zorientowa� si�, co zasz�o.
Je�cy zabili Pardera i stra�nika, inaczej bowiem nie mogliby si�
uwolni�. Dlatego te� zdecydowa� si� nie na walk�, lecz ucieczk�.
- Za nim! - krzykn�� Unger.
Mariano by� ju� na nogach.
- Bez Emmy i Karii?
- Nie ma na to czasu!
- A je�eli je zgubimy? Musz� je sprowadzi�!
By�o to zbyteczne. Dziewcz�ta ju� sta�y za nim z zapalonymi
lampami w r�kach. Karia nie zapomnia�a nawet wzi�� flaszki
z oliw�.
- Pr�dko, pr�dko! - zawo�a� Mariano, �piesz�c za Ungerem,
kt�ry ju� dogania� uciekiniera.
Verdoja dotar� do jakich� drzwi. Otworzy�y si� pod jego dot-
kni�ciem, nie ruszy� nawet rygli. Zobaczy� przed sob� ciemny loch,
przez kt�ry - niby k�adka - prze�o�ona by�a deska. Opar� na niej
stop� w chwili, gdy Unger dobiega� do drzwi. Pod jego ci�arem
deska zadr�a�a, zaskrzypia�a. Mia� jeszce dwa kroki do przeciwleg�ej
�ciany lochu, gdy nagle deska zatrzeszcza�a, p�k�a i Verdoja run��
w g��b z przera�liwym krzykiem:
- O Dios!
Po chwili da� si� s�ysze� odg�os upadku.
- - Na Boga! - zawo�a� Unger, zatrzymuj�c si� pod drzwiami.
- Zgin��, zabi� si�!
- Jak, gdzie? - dopytywa� si� Mariano.
20
- Wpad� w przepa��.
Podbieg�y obie dziewczyny. Emma chcia�a zamkn�� za sob�
drzwi, ale na szcz�cie Mariano uj�� j� w por� za r�k�.
- Na mi�o�� bosk�, seniorito, nie mo�emy zamyka� drzwi, bo nie
potrafimy ich otworzy�.
Znajdowali si� w czworok�tnej jaskini, oko�o pi�ciu metr�w
d�ugiej i tyle� szerokiej. Jej �ciany okala�y g��bok� przepa��. Mo�na
j� by�o przeby� jedynie po desce. Poniewa� przestrze� mi�dzy
drzwiami a skrajem deski wynosi�a nie wi�cej ni� metr, trudno by�o
nawet sta� obok siebie.
W �wietle latarki dostrzegli w g�rze otw�r tej samej wielko�ci, co
przepa��.
- By�a tu kiedy� studnia - zauwa�y� Unger.
- Bez w�tpienia - potwierdzi� Mariano. - S�uchajcie!
Z g��bi wydobywa�y si� g�uche d�wi�ki. Unger ukl�k� i za-
wo�a�:
- Verdoja!
Odpowiedzia� mu przera�liwy ryk.
- Czy jest pan przytomny?
Rozleg� si� znowu ryk. S��w nie mo�na by�o odr�ni�.
- Czy mo�emy panu pom�c?
I teraz nie mo�na by�o nic zrozumie�.
- Ju� po nim. Run�� z wysoko�ci jakich� dwudziestu metr�w
- rzek� Mariano.
- Spotka�a go zas�u�ona kara - doda�a Indianka ponuro. - Ale co
si� z niami stanie?
- Drzwi s� otwarte - powiedzia�a Emma. - Mo�e teraz poznamy
ich tajemniczy mechanizm:
O�wietli� wej �cie. Ponad drzwiami i na progu wida� by�o g��bokie
otwory od rygli, kt�rymi - obecnie odwiedzionymi - okuto drzwi od
g�ry i do�u. W jaki spos�b otwieraj� si� i zamykaj�? Ca�a czw�rka
z najwi�kszym wysi�kiem pracowa�a nad wyja�nieniem tej zagadki.
Na pr�no. Przez przepa�� te� nie mo�na by�o przej��. J�ki
nieszcz�liwej ofiary stawa�y si� coraz przera�liwsze, nie do zniesie-
nia. Wyszli z pomieszczenia. Drzwi zostawili otwarte. Z obawy, aby
si� nie zatrzasn�y, pod�o�yli pod pr�g nieco s�omy zabranej z celi.
Stali teraz wszyscy czworo i bezradnie patrzyli po sobie.
21
- A mo�e Verdoja, id�c tu do nas, nie zamkn�� jakich� drzwi?
- rzek� z nadziej� w g�osie Mariano. - Trzeba zobaczy�.
Poszli korytarzem. Dotarli do tych samych drzwi, przed kt�rymi
ju� raz musieli si� zatrzyma�. By�y zamkni�te i mimo ich wysi�k�w
nie chcia�y ust�pi�.
- Jeste�my zamkni�ci - ze smutkiem stwierdzi�a Emma. - Jeste�-
my skazani na �mier�.
- Nie rozpaczajmy - pociesza� Mariano. - B�g nie dopu�ci,
aby�my zgin�li.
- Musimy wyczerpa� wszystkie sposoby-rzek� Unger. -A mo�e
jednak uda si� nam odkry� tajemnic� tych drzwi?
- Nie �ud�my si�, nie odkryjemy jej. Tylko Sternau m�g�by nam
pom�c - westchn�a Karia.
- A je�eli nie przyjdzie? - biada�a Emma. - Je�eli go z�api�
i zabij�?
- Sternauowi mo�e si� uda wymkn�� pogoni - uspokaja� Unger.
-A zreszt� zbytecznie �amiemy sobie g�ow� nad tym, w jaki spos�b
otworzy� drzwi. Mamy przecie� doskona�e narz�dzie: sztylety.
- Prawda! - zawo�a�a Emma. - Po prostu przebijemy wyj�cie.
Unger mimo tragizmu po�o�enia nie m�g� powstrzyma� si� od
�miechu.
- Ale� nie to mia�em na my�li, seniorito. To drewno jest twarde
jak stal. Przepi�owywanie czy przecinanie drzwi by�oby potworn�
prac� wielu miesi�cy i nawet gdyby posz�o g�adko, nie wiadomo, czy
dotarliby�my do wyj�cia. Mamy przecie� ju� jedne drzwi otwarte,
ale co z tego. S�dz� raczej, �e powinni�my usun�� cz�� muru,
okalaj�cego drzwi.
- Racja! Do roboty! - zakomenderowa� Mariano.
- Mo�na by zastosowa� jeszcze lepszy i prostszy �rodek-zawo�a-
�a Karia. - Ukr�cimy powr�z i jedno z nas spu�ci si� do studni.
Je�eli Verdoja �yje, b�dzie musia� powiedzie�, w jaki spos�b drzwi
si� otwieraj�.
- Z czego ukr�cimy powr�z?
- Z rzemieni, kt�rymi byli�my skr�powani. Le�� jeszcze w na-
szych celach. Przyda� si� mog� r�wnie� ubrania obu zmar�ych, no
i cz�� naszej garderoby. Mo�e zdo�amy wyrwa� ze �cian �a�cuchy
naszych dw�ch seniores. Dla mnie i dla seniority Emmy zabrano
22
kilka koc�w. Te� s� w celach. Je�eli to wszystko potniemy
i zwi��emy, postronek b�dzie gotowy.
Pomys� Karii spodoba� si� wszystkim. Z��czono kawa�ki sznura,
pokrajano ubranie Pardera i stra�nika, poci�to koce. Powr�z by�
d�ugo�ci oko�o dwudziestu metr�w. Chc�c go wypr�bowa�, Maria-
no i Unger zacz�li ci�gn�� z ca�ej si�y. Nie p�k�. Mariano o�wiad-
czy�, �e poniewa� jest l�ejszy od Ungera, to on spu�ci si� na d�.
Wszyscy podeszli do studni. Mieli przy sobie cztery dzbany
nape�nione wod�. Po�wi�cili zawarto�� jednego, aby powr�z zwil-
�y�; dzi�ki temu sta� si� mocniejszy i elastyczniejszy. Jeden jego
koniec Mariano przewi�za� sobie pod ramionami, a na biodrze
umocowa� lamp�.
- Teraz mi pomo�ecie - powiedzia� - ale z powrotem sam si�
b�d� wspina� po sznurze.
Uwa�a�, �e p�jdzie mu to �atwiej ni� ci�gni�cie sznura Ungerowi,
nawet gdyby mu pomaga�y panie. Ponadto za� obawia� si�, �e sznur,
ocieraj�c si� o studni�, m�g�by �atwo p�kn��.
Kiedy wszystko by�o ju� gotowe, Mariano ukl�k�, chwyci� sznur
obiema r�kami, po czym z ca�ej si�y odbi� si� od brzegu nogami.
- A teraz na d�, w imi� Bo�e!
Podczas gdy si� opuszcza�, Unger trzyma� sznur, Emma za�
i Karia kl�cz�c, patrzy�y w d�, jak powoli oddala si� �wiat�o lampy
Mariana.
- Na mi�o�� bosk�, �eby si� tylko nie udusi�! - zawo�a�a Emma.
- To bardzo stara i g��boka studnia, mog� si� w niej gromadzi�
niebezpieczne gazy.
Unger z u�miechem pokr�ci� g�ow�.
- Seniorito, czy s�yszy pani g�os rotmistrza?
- Oczywi�cie. Przecie� ca�y czas j�czy przera�liwie.
- No w�a�nie. Gdyby na dole by�y truj�ce gazy, ju� dawno by si�
udusi�.
Po pewnym czasie, gdy sznur zsun�� si� jeszcze na jakie� dwa
metry, napi�cie jego zel�a�o. Mariano stan�� na dnie. Wszyscy troje
na g�rze pochylili si� nas�uchuj�c.
Studnia nie by�a okr�g�a, lecz czworok�tna. �ciany mia�a szorst-
kie, s�usznie wi�c pod~jrzewa� Mariano, �e powr�z m�g�by si�
przetrze�. Zapewne przed laty czerpano z niej wod�, teraz wysch�a
23
zupe�nie. Mariano sta� na skalistym dnie otoczonym piaszczyst�
warstw� ziemi; t�dy przedostawa�a si� przed laty woda.
Verdoja le�a� skulony jak pies. Jego j�ki tutaj rozbrzmiewa�y
jeszcze straszliwiej, ani�eli s�yszane z g�ry. Na ustach mia� krwaw�
pian�, oczy szeroko otwarte. Po ich wyrazie Mariano pozna�, �e nie
straci� jeszcze przytomno�ci.
- Przesta� pan wrzeszcze� - powiedzia� Mariano. - Przychodz�
z pomoc�.
Verdoja zamilk� i obrzuci� porucznika wzrokiem pe�nym niena-
wi�ci.
- Gdzie jest Pardero? - Wida� by�o, �e ka�de wypowiedziane
s�owo przychodzi mu z wielkim trudem.
- Nie �yje.
- A stra�nik?
- R�wnie�.
- A dziewcz�ta?
- S� z nami na g�rze.
- Morderco!
- Kto tu jest morderc�? Mimo to uratuj� pana.
- W jaki spos�b?
- Wci�gniemy pana po sznurze na g�r� i odwieziemy do hacjen-
dy.
Na obola�ej twarzy eks-rotmistrza mign�� cie� nadziei. Po chwili
zapyta�:
- W jaki spos�b wydostaniecie si� z piramidy?
- Powie nam pan, jak nale�y otworzy� drzwi i wska�e drog�.
- Ach! Wi�c tego nie wiecie?
Twarz jego rozja�ni� u�miech szata�skiej rado�ci. Jak gdy-
by na t� jedn� chwil� przesta� cierpie�. Po chwili zacz�� krzy-
cze�:
- Musicie zgin�� z g�odu, musicie skona� z pragnienia, musicie
zgni� tutaj!
- Nie, nie zginiemy. Przecie� chce pan odzyska� wolno�� i zdro-
wie, a w tym jedynie my mo�emy panu pom�c.
- Mam by� wolny, zdrowy? Ach! -wyj�cza� Verdoja. -Nigdy!...
Mam r�ce z�amane i kr�gos�up. Musz� zgin��...
- Nie zginie pan. B�dzie pan �y� i to dzi�ki nam.
24
- Nigdy, nigdy! Gi�cie razem ze mn�! - na jego ustach pojawi�a
si� krew. Zdawa�o si�, �e oczy wyjd� mu z orbit.
Mariano straci� cierpliwo��.
- Ale�, cz�owieku, sam wp�dzasz si� do grobu! - zawo�a�.
- Chc� tego - j�kn�� Verdoja. - Lecz wy zginiecie wraz ze mn�,
wraz ze mn� p�jdziecie do piek�a!
- Czy to pa�skie ostatnie s�owo?
Verdoja sycza� przez zaci�ni�te z�by:
- Ostatnie, ostatnie, ostatnie...
- W takim razie... Je�eli nie pomaga perswazja...
Ukl�k� obok rannego, chwyci� jego ramiona w miejscach z�amania
i �cisn�� je z ca�ej si�y. Verdoja zawy� tak przera�liwie, �e s�ycha� go
by�o, jak przypuszcza� Mariano, w ca�ej okolicy.
- W jaki spos�b mo�na otworzy� drzwi? - zapyta� porucznik.
- Nie powiem.
- Musisz powiedzie�, musisz! - Mariano coraz mocniej przy-
gniata� jego ramiona. G�os, kt�ry Verdoja wyda� teraz z siebie, by�
podobny do ryku tygrysa. Mimo to nie odpowiada� na pytania.
Wtedy Mariano chwycil eks-rotmistrza za nogi. Lecz i to si� na nic
nie zda�o. By�y zupe�nie nieczu�e na b�l, Verdoja bowiem z�ama�
doln� cz�� kr�gos�upa. Widz�c bezskuteczno�� wysi�k�w Mariana,
u�miechn�� si� tylko szyderczo. Ch�opak wpad� w jeszcze wi�kszy
gniew.
- �miej si�, �miej, ty diable rogaty! S� jeszcze inne cierpienia!
Zebrawszy si�y, zacz�� ci�gn�� rannego za r�ce tak, jakby je chcia�
wyrwa� ze staw�w. Verdoja wrzasn�� nieludzkim g�osem, ale nie
powiedzia� nic.
- Ty� gorszy od diab�a - zawo�a� Mariano. - Umieraj wi�c, je�eli
chcesz tego. B�g nas nie opu�ci.
Poci�gn�� za powr�z na znak, �e chce si� wydosta� na g�r�.
Verdoja zauwa�ywszy to, podni�s� g�ow�, splun�� w jego kierunku
i krzykn�� za�amuj�cym si� g�osem:
- B�d�cie przekl�ci, po trzykro� przekl�ci!
Mariano ukl�k� jeszcze obok eks-rotmistrza, przeszuka� jego
ubranie, zabra� zegarek, pieni�dze, pier�cienie, rewolwer, n� i inne
drobiazgi.
- Ty zb�ju! - zawo�a� Verdoja.
25
- Mo�e si� nam przydadz� te rzeczy. W ka�dym razie bardziej
ni� tobie, kanalio!
Mariano wdrapa� si� po sznurze na g�r�. Z do�u dochodzi�y
nieludzkie ryki. Znalaz�szy si� w�r�d swoich, porucznik opowie-
dzia� im, jakich sposob�w u�ywa�, by zmusi� zb�ja do m�wienia.
Emma i Karia odesz�y na bok, nie mog�c s�ucha� tych okropno�ci.
- Dlaczego pan nie zabi� go? - chcia� wiedzie� Unger.
- Nie chcia� si� ratowa� za cen� naszej wolno�ci, niech�e wi�c
zginie tak� �mierci�, jak� nam przeznaczy�.
- Nie m�wmy wi�cej o tym. Czeka nas ci�ka praca. Musimy
roz�upa� mur przy futrynie pierwszych zamkni�tych drzwi. Gdy
poznamy ich budow�, b�dziemy mogli otworzy� wszystkie pozo-
sta�e.
Po�cig
Stara Maria Hermoyes, zbudziwszy si� nast�pnego ranka po owej
fatalnej dla porwanych nocy, by�a zdumiona, �e pok�j go�cinny
�wieci pustk�. Nie podejrzewa�a jednak niczego z�ego. Pomy�la�a,
�e obie panie i go�cie udali si� na przeja�d�k� konn�. Kiedy jednak
min�� ranek i po�udnie, a nikt nie wraca�, zaniepokoi�a si� nie na
�arty. Tu� po po�udniu przyjecha� Pedro Arbellez z Ungerem.
Wtedy dopiero mieszka�cy hacjendy u�wiadomili sobie, co si�
sta�o. Trudno opisa� rozpacz i przera�enie Arbelleza: biega� z jed-
nego pokoju do drugiego, za�amuj�c r�ce. Piorunowy Grot nato-
miast zachowa� ca�kowity spok�j. Nie by� to ju� s�aby rekonwales-
cent, ale silny jak dawniej, ��dny czynu westman. W ci�gu
kwadransa wywnioskowa� ze �lad�w, co zasz�o. Nie min�o p�
godziny, a ju� w towarzystwie starego Francisca p�dzi� galopem na
zach�d. Mieli ze sob� zapasowe konie, na kt�re za�adowali prowiant
oraz nieco odzie�y i przedmiot�w pierwszej potrzeby dla zaginio-
nych. Piorunowy Grot by� pewien, �e porywacze opu�cili hacjend�
po p�nocy, zyskali wi�c dwana�cie godzin. Mimo to mia� nadziej�,
�e ich dogoni�. Dotarli jednak do przeciwleg�ego podn�a g�r
dopiero wtedy, gdy Verdoja ze swymi czterema je�cami wje�d�a� na
pustyni� Mapimi.
Gdy obaj je�d�cy przybyli na miejsce obozowania Meksykan�w,
Piorunowy Grot z �atwo�ci� odczytywa� dobrze zachowane �lady.
Francisco patrzy� z podziwem na tego cz�owieka, dla kt�rego ka�dy
odcisk stopy, ka�de zgi�te �d�b�o trawy by�o otwart� ksi�g�
zdarze�.
- Hm... - mrukn�� w zadumie traper obchodz�c teren wok�
wygas�ego ogniska. - Wszystko wskazuje na to, �e odby�a si� tu jaka�
27
walka. My�l�, �e zwyci�zca uciek�. Wygl�da na to, �e zaskoczy� ich.
O, tu - zwr�ci� si� do Francisca - ustawiono strzelby. Jedn� z nich
porwa� ten, kt�ry uciek�. Chyba by� to jeden z naszych, praw-
dopodobnie Sternau. Ruszajmy!
Trop prowadzi� najpierw na zach�d, p�niej na po�udnie. Unger
odczyta� bez trudu najwa�niejsze wypadki: �mier� dw�ch pierw-
szych Meksykan goni�cych zbiega, potem za� dw�ch nast�pnych.
Niebawem te� odkry� kamienny kurhan.
- Czy widzisz, Francisco, odciski kopyt trzech koni? Dwa sz�y
luzem, na trzecim kto� siedzia�. Sternau zabra� dwa wierzchowce
nale��ce do tych, kt�rych zabi�. Chcia� dosta� si� na ty�y Mek-
sykan�w. Okr��y� ich i jedzie za nimi. Mamy wi�c przed sob�
i Sternaua, i wrog�w.
Wyt�y� wzrok w kierunku zachodnim, jakby w przekonaniu, �e
ujrzy �ciganego. Po chwi�i uwag� jego zwr�ci�a spora gruda piasku.
Ju� na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e nie jest to dzie�o wiatru czy
przypadku.
- To z pewno�ci� znak pozostawiony przez Sternaua - ucieszy�
si�. - Musimy przyjrze� mu si� dok�adnie.
Pogrzeba� w piasku i wyci�gn�� z niego zwitek papieru. Roz-
win�wszy go, odczyta�:
Ucieklem. Reszta jeszcze w niewoli, zdrowa. Mam trzy kon�e
i wystarczaj�cg ilo�� naboi. Verdoja powalil mnie na dziedzi�cu.
Tozvarzyszyl mu Pardero i jedenastu Meksykan�w. Weszli przez okno
kawalerzysty i podst�pem obezwladnili wszystkich czworo. Zapom-
nieli przeszuka� moje ubraie. Mam przy sobie papier i ol�wek. Dlatego
mog� zostawi� t� w�adomo��. ~e�cy zostanc~ uwolnieni. Nie nale�y
upada� na duchu. B�d� zostawia� zvyra�ne �lady. Id�cie za nimi.
3 wrze�nia r849, g. 9.0o rano.
Sternau
Uradowani dosiedli koni. Konie meksyka�skie nie m�cz� si�
nawet ca�odzienn� podr�; wierzchowce Ungera i Francisca by�y
mocne i wypocz�te, wi�c mkn�y galopem. Poniewa� jednak
Sternau r�wnie� jecha� szybko, niepr�dko go mogli dogoni�.
28
Min�a wi�ksza cz�� popo�udnia. Wreszcie ujrzeli w�r�d dale-
kiej r�wniny trzy ma�e, czarne punkty.
- To on, to on! - zawo�a� Piorunowy Grot. - Obok je�d�ca dwa
konie id� luzem. Musimy go dop�dzi�, zanim zapadnie noc!
Spi�li konie ostrogami i pognali jak wicher. Ma�e punkty zacz�y
si� powi�ksza�. Nawet Francisco m�g� ju� rozr�ni� cz�owieka na
koniu i dwa wierzchowce bez je�d�c�w. W pewnym momencie
m�czyzna podni�s� strzelb� i zacz�� ni� macha� nad g�ow�.
- Zobaczy� nas - ucieszy� si� Unger.
- Ale uwa�a za wrog�w. Inaczej zatrzyma�by si� i czeka� na nas.
- M�j poczciwy Francisco, jeste� dzielnym vaquerem, ale pre-
riowcem niet�gim. Gdyby na nas czeka�, traci�by niepotrzebnie
czas, a ka�da chwila droga. Noc ukryje �lady tych zb�j�w, zo-
staniemy wi�c w tyle, oni za� z pewno�ci� b�d� jechali bez przerwy.
A wi�c musimy wykorzysta� �wiat�o dnia do maksimum. To jest
wi�c powodem, dla kt�rego Sternau nie osadzi� konia.
- Ale on przecie� nie mo�e wiedzie�, kim jeste�my.
- W takim razie by�oby jeszcze nierozs�dniej czeka� na nas.
Jestem jednak pewien, �e si� domy�la. Patrz, znowu daje znak!
Piorunowy Grot podni�s� strzelb� i okr�ci� dooko�a g�owy. Teraz
Sternau na pewno wiedzia�, �e jad� za nim swoi.
- Mimo wszystko zbli�amy si� do niego - zauwa�y� Francisco.
- Oczywi�cie. Wzi�� konie, jakie mu si� nadarzy�y, podczas gdy
my mogli�my sobie dobra� najlepsze i to z pastwiska. Sternau
zreszt� wa�y o wiele wi�cej ni� ka�dy z nas. Patrz, w�a�nie zmienia
konia.
Zobaczyli, jak Sternau w pe�nym galopie przeskoczy� z jednego
siod�a na drugie.
- Nie traci czasu nawet przy zmianie wierzchowc�w i m�drze
robi-pochwali� Piorunowy Grot. -Przekonasz si�, �e nie zmniejszy
szybko�ci nawet wtedy, gdy zbli�ymy si� do niego i gdy si� z nami
przywita.
Odleg�o�� mi�dzy je�d�cami zmniejsza�a si� coraz bardziej; ju�
mogli si� porozumiewa� za pomoc� g�osu.
- Senior Sternau! - zawo�a� Piorunowy Grot.
Doktor odwr�ci� g�ow� i odkrzykn��:
- Pozna�em pana ju� dawno, senior Unger!
29
- Po czym?
- Tak je�dzi� konno potrafi tylko westman, a pan by� jedynym
westmanem w ca�ej hacjendzie del Erina.
- Niech�e si� senior zbli�y!
- Zaraz, zaraz.
Piorunowy Grot stan�� w siodle i wyda� przenikliwy okrzyk. Jego
; ko� pomkn�� jak strza�a; r�wnie� ko� Francisca przy�pieszy� biegu.
Wkr�tce ju� obaj jechali u boku Sternaua.
- Witajcie, Bogu niech b�d� dzi�ki! - Sternau poda� im r�k�.
- Dlaczego tak mocno ob�adowali�cie konie id�ce luzem?
Piorunowy Grot si� u�rniechn��.
- Przypuszcza�em, �e stan tych, kt�rych oswobodzimy, b�dzie
bardzo op�akany, dlatego zabra�em sporo rzeczy. Mam tu r�wnie�
pa�ski ubi�r traperski i bro�.
- Naprawd�?
- Tak. Mam tak�e bro� Mariana i mego brata.
- Dzi�kuj� panu. Post�pi� senior bardzo rozs�dnie. A co s�ycha�
w hacjendzie? Kiedy dowiedziano si� o napadzie?
Piorunowy Grot opowiedzia�, co zasz�o po porwaniu. Sternau
s�ucha� z uwag�. Nie zwolnili biegu a� do nastania nocy. Kiedy nie
mogli ju� �ciga� bandyt�w po �ladach, musieli, chc�c nie chc�c,
przerwa� pogo�. Na szcz�cie w miejscu, w kt�rym si� zatrzymali,
ros�o nieco trawy i konie mia�y pasz�. Ale nie by�o drzewa do
rozpalenia ogniska; noc sp�dzili w ciemno�ciach.
Rozmawiali niewiele. Przede wszystkim nale�a�o odpocz��.
O �wicie Piorunowy Grot rzek�:
- Te �otry jecha�y przez ca�� noc.
- Z pewno�ci� - przytakn�� Sternau. - Wiedz�, �e depczemy im
po pi�tach. Teraz jednak, nad ranem, zatrzymaj� si� na kr�tki
odpoczynek. Musimy to wykorzysta� na nadrobienie tego, co
stracili�my w nocy.
Na r�wninach meksyka�skich nie ma d�ugich �wit�w i zmierz-
ch�w. Dzie� i noc nast�puj� po sobie niemal natychmiast. Sternau
wypowiedzia� ostatnie s�owa jeszcze w ciemno�ciach, a ju� za par�
minut wsta� jasny, pogodny dzie�. Nasi trzej je�d�cy p�dzili co ko�
wyskoczy przez pustyni� Mapimi.
Nied�wiedzie Serce i Bawole Czo�o
Tam, gdzie po�udniowa granica Nowego Meksyku i Arizony
dotyka Rio Grande del Norte, ci�gnie si� na po�udnie od tej
najwi�kszej rzeki Meksyku wielkie p�askowzg�rze gdzieniegdzie
tylko poros�e pag�rkami. P�askowzg�rze to, przechodz�ce na
wschodzie i p�noco-wschodzie w pastwiska Indian Komancz�w,
by�o w�asno�ci� Apacz�w, kt�rzy �ywili odwieczn� nienawi�� do
Komancz�w. Ci za� wezwani zostali do Meksyku, aby wesprze�
wojska rz�dowe. Poszli ch�tnie w nadziei zdobycia bogatych �up�w.
�ci�gn�y ich tysi�ce. Podzielili si� na hordy i odbywali drog�
potajemnie, aby ich �miertelni wrogowie, Apacze, nie odkryli
wyprawy.
Ma�a preria, rozci�gaj�ca si� w�r�d p�askowzg�rza, wrza�a �y-
ciem. By� to czas, w kt�rym dzikie bawo�y rozpoczynaj� w�dr�wk�
na po�udnie. Sz�y w zgrupowanych szeregach, nie dziw wi�c, �e
przylegaj�ce r�wniny i prerie licznie nawiedzali Indianie, aby
zaopatrzy� si� w mi�so na ca�� zim�.
S�o�ce sta�o wysoko i o�wietla�o krwawe widowisko. Jak okiem
si�gn��, le�a�y woko�o cielska pozabijanych bawo��w, a czerwono-
sk�re postacie zaj�te by�y przygotowywaniem mi�sa. P�on�y ognis-
ka, skwiercza�a soczysta piecze�. Przez wbite w ziemi� dr�gi
przeci�gni�to tysi�ce sznur�w i rzemieni; wisia�y na nich pokrajane
cienko d�ugie pasma mi�sa bawolego, kt�re suszy�o si� na s�o�cu
i wietrze.
W samym sercu ruchliwego obozu sta�y trzy namioty z bawolich
sk�r, ozdobione orlimi pi�rami na znak, �e s�u�� za schronienie
wodzom. Dwa z nich by�y puste. Przed trzecim siedzia� Indianin
wytatuowany od st�p do g��w, sk�po okryty garbowan� sk�r�
31
jelenia. Cia�o mia� pokryte licznymi bliznami, we w�osach upi�tych
jak he�m tkwi�o pi�� orlich pi�r. Obok niego le�a�a d�uga strzelba.
By� to Lataj�cy Ko�, jeden z najznakomitszych wodz�w Apacz�w.
G�ow� ju� przypr�szy�a mu siwizna. Nie mia� si� polowa� na
bawo�y. Ale serce bi�o w nim jeszcze m�ode i umys� zachowa� dawn�
bystro��, dlatego te� szanowano go i ceniono w radzie, a s�owo jego
wi�cej znaczy�o od s��w setek dzielnych wojownik�w. Poniewa� nie
m�g� bra� udzia�u w �owach, siedzia� przed swym namiotem
i przygl�da� si� wojownikom trzech pobratymczych szczep�w
krz�taj�cym si� energicznie.
Na nizinie ros�o sporo krzew�w. Tworzy�y jakby zielone wyspy.
Stary w�dz niby nie zwraca� na nie szczeg�lnej uwagi, mimo to
spostrzeg�, �e kilka ga��zek lekko si� poruszy�o.
Chwyci� za strzelb� w przekonaniu, �e zab��ka�a si� tam jaka�
drobna zwierzyna. Cho� rami� jego by�o ju� s�abe, chcia� teraz
przynajmniej wypr�bowa� celno�� swego strza�u. Bystrym okiem
rozpozna� w zaro�lach ciemny punkt. Tam musia�o si� znajdowa�
zwierz�. Podni�s� luf� i ju� mia� nacisn�� cyngiel, gdy nagle zaro�la
si� rozchyli�y i stan�� przed nimi jaki� cz�owiek.
To nie by� Apacz, to by� kto� obcy! Wr�g czy przyjaciel? W jaki
spos�b znalaz� si� tu, po�r�d poluj�cych Apacz�w? Musia� to by�
znakomity my�liwy, inaczej nie uda�oby mu si� przedosta� niepo-
strze�enie a� na teren �ow�w.
Lataj�cy Ko� nie spuszcza� palca z cyngla. Obcy za� podni�s� do
g�ry lew� d�o� na znak, �e przybywa w pokojowych zamiarach.
Ubrany w sk�r� bawol�, w r�ku trzyma� bardzo ci�k�, star�
dubelt�wk�. Zza pasa wystawa� mu, pr�cz torby z amunicj�, sztylet
i tomahawk. Czerwonobrunatna twarz nie pozwala�a w�tpi�, do
jakiej rasy nale�a�.
Nie m�wi�c nic, podszed� do wodza, usiad� po jego lewej stronie
i od�o�y� strzelb�, sztylet oraz tomahawk. By� to dow�d, �e nie jest
wrogiem.
- Synom Apacz�w - odezwa� si� po chwili w czystym dialekcie
tego plemienia - wypad�y dzi� �owy pomy�lnie. Wielki Duch jest
przychylny dla swych dzielnych dzieci.
- Apacz poluje, by mie� mi�so, ale potraii zabi� riie tylko bawo�u,
lecz i wroga.
32
~ ~ 9 .1 ...Qsayed
'aI~OILLIBLi AA af ZSLI~YlLxSOZ ~ ~.IOid Lj~iid0 ZSTSOu aiu
o~a~~ip ~~f�om~q ~eu~i~a~ia~Inlod uzalo.z~ salsar 'n~o~axs~Iy~ nzpon~
~o�oz0 aion~sg ~ssl~i~~-Ii~s~~oy~ ~~Ia ux~~im atz~a uzl~~l ~ -
'faa~in~ azazsar -
~n~o~oan~ T~a~fn~s n~odI~~s Iasalzp~izal ~uz I -
-
~~a.zaS o~alzpaln~zpal~ uzalz.zq xsaf ~iaq0 -
'uzal~oazn~ uz~iuz~f~izad zaal
~uz~iuoluxnpz ~zs~iq~izad �lanzaq0 '~Is ~�im~fzo o~aa~ls. za~n~,~,
'aaaaS atzpatn~zpat~
~~II-uI-T~soqS aln~z ~Is ~faox~ ~szpon~ o~aun~~�s e~nzs az ~o~a~elp
n~ �pazs~izad ~ '~iIIzeaTr z zasd~ ~fpzs~ o~ euZ 'uIa~eaq T~aI ~sar -
~n~ozaed~ uxalala~f~izad lsaf a~t~ -
.�lied~im znr -
~nfo~od ~~f~3
IuI~u z ~Ilsd~im