1141

Szczegóły
Tytuł 1141
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1141 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1141 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1141 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "W mrokach piramidy" autor: Karol May Nast�pnego ranka dotarli do upragnionego stawu, przy kt�rym urz�dzono post�j. Konie rozsiod�ano. Zwierz�ta chciwie pi�y wod� i pas�y si� na otaczaj�cych staw ��kach. Cz�onkowie wyprawy posilali si� r�wnie�. Po pewnym czasie, gdy konie wypocz�y, ruszono w dalsz� drog�. Stopniowo krajobraz zacz�� si� zmienia�, tu i �wdzie pojawi� si� skrawek pastwiska lub k�pa drzew. Nad wieczorem natrafili nawet na spory las. Nast�pnego ranka dotarli na skraj pustyni. Wjechali w w�sk� prze��cz, kt�ra wkr�tce przesz�a w dolink�. Tu si� zatrzymali na d�u�szy odpoczynek, zamierzali bowiem jecha� a� do nocy. Obok dolinki, w ustronnej szczelinie skalnej, Verdoja zostawi� trzech ludzi, aby czatowali na Sternaua; liczy�, �e zatrzyma si� on tu d�u�ej w poszukiwaniu �lad�w obozowiska. Nie spodziewano si� go wcze�niej ani�eli wieczorem dnia nast�pnego, do tego za� czasu mia� Verdoja przys�a� reszt� swych ludzi. Znowu ruszyli. Dolina przerodzi�a si� wkr�tce w szerok� r�wnin� pokryt� �yznymi pastwiskami. Droga, kt�r� obrali, by�a bezpiecz- na, bo prawie nie ucz�szczana. Min�� dzie�. Nie natkn�li si� na �adn� hacjend�, cho� mo�na by�o przypuszcza�, �e w pobli�u znajduje si� jaki� folwark. Gdy zapad� mrok, zatrzymali si� przed wysok�, pot�n� bry�� w kszta�cie piarmidy, kt�rej podstaw� otacza�y od�amy ska� i krzewy. Verdoja zagwizda�. Co� poruszy�o si� w krzakach. Wyszed� z nich jaki� cz�owiek. - Czy pos�aniec m�j by� u ciebie? - zapyta� Verdoja. - Tak, panie - odpar� zapytany. - Przyni�s� mi pa�ski list. Wszystko przygotowane. Mam i �wiat�o. - Wi�c prowad� mnie. Reszta niech czeka, a� wr�c�. 5 Podszed� do Emmy, skr�powa� jej r�ce na plecach i przeci�� sznury, kt�rymi by�a przywi�zana do konia. Nie stawia�a �adnego oporu. Za�o�ywszy jej przepask� na oczy, Verdoja wzi�� dziewczyn� na r�ce. Po odg�osie jego krok�w zorientowa�a si�, �e s� w jakim� g�uchym pomieszczeniu. Czu�a, �e niesie j� to w g�r�, to w d�; . powietrze stawa�o si� coraz ci�sze. Wreszcie us�ysza�a trzask zamykanych drzwi i Verdoja pozostawi� j� na ziemi. Gdy ods�oni� jej oczy, w �wietle lampy trzymanej przez niego w r�ku ujrza�a co� w rodzaju skalistej celi, szerokiej na metr i trzy �wierci, na dwa i p� metra d�ugiej i dwa wysokiej. Nie by�o w niej nic pr�cz wi�zki s�omy, dzbanka, kawa�ka suchego placka i dw�ch �a�cuch�w przymocowanych do �cian. - No, jeste�my na miejscu - rzek� triumfuj�co eks-rotmistrz. - Nigdy st�d nie uciekniesz. Dlatego uwolni� ci� z wi�z�w. Zwyci�skim spojrzeniem obrzuci� od st�p do g��w posta� Emmy. - Ale�, senior, c� takiego uczyni�am, �e mnie porwa�e� i tutaj umie�ci�e�? - zapyta�a pe�na l�ku i trwogi. - Ukrad�a� moje serce. B�dziesz mi za to pos�uszna. Wyci�gn�� r�k�, by j� obj��. - Nigdy, �otrze! - zawo�a�a, odsuwaj�c si� z odraz�. - No, no, zaraz ci� przekonam, �e si� mylisz. Znowu przysun�� si� do niej. Wtedy chwyci�a go za pas i wyci�g- n�a jego sztylet. - Precz! B�d� si� broni�! Cofn�� si� o par� krok�w. Po chwili chwyci� go szyderczy �miech. - Sztylet w tej r�ce jest mniej gro�ny od szpilki. No, oddaj go natychmiast! Chcia� jej go odebra�, a poniewa� mia� tylko jedn� sprawn� r�k�, postawi� na ziemi lamp�. Emma wykorzystuj�c to zamierzy�a si� na niego, m�wi�c: - Jestem s�ab� dziewczyn�, ale pan ma tylko jedn� r�k�. Nie wa� si� mnie dotyka�. Verdoja si� zawaha�. Wtedy zza drzwi odezwa� si� s�u��cy. - Czy mam pom�c, senior? - Tak. Odbierz jej sztylet. Emma czu�a, �e nie zdo�a si� obroni�, ale rozpacz dodawa�a jej si�. Przyk�adaj�c sztylet do swej piersi, zawo�a�a: 6 - Je�li odwa�ysz si� mnie dotkn��, zabij� si�! Mia�a przy tych s�owach tak zdecydowany wyraz twarzy, �e Verdoja uwierzy�. Nie chcia� jej �mierci. Dlatego wstrzyma� s�u��- cego, kt�ry ju� zamierza� wykona� polecenie pana. - Zostaw j� w spokoju. G��d jest najlepszym �rodkiem, z�amie jej up�r. Dop�ki nie b�dzie pos�uszna, nie dostanie nic do jedzenia. No, teraz chod�my! Podni�s� z ziemi lamp� i obaj opu�cili wi�zienie. Drzwi zary- glowali pot�nymi zasuwami, by uniemo�liwi� ucieczk�. Tak wi�c Emma pozosta�a sama w w�skiej, ciemnej celi. Za pos�anie mia�a jej s�u�y� brudna s�oma. �wie�e powietrze niemal wcale nie dociera�o tutaj. By�a skazana na g��d, kawa�ek bowiem placka ry�owego, le��cego obok dzbana z cuchn�c� wod�, nie m�g� jej wystarczy� na d�ugo. Podczas podr�y uda�o si� jej zamieni� kilka s��w z Kari�. Indianka radzi�a, by si� w jaki� spos�b postara�a o bro�. Teraz przekona�a si�, jak s�uszna by�a to rada. Jeszcze kurczowo trzyma�a sztylet w r�ce, zdecydowana nie odda� go nigdy. D�uga, m�cz�ca jazda i ostatnie zaj�cie z eks-rotmistrzem tak j� wyczerpa�y, �e z p�aczem pad�a na s�om�. Zdana na �ask� i nie�ask� bezdusznego �otra, jedyn� nadziej� pok�ada�a we W�adcy Ska�. Verdoja wr�ci� w towarzystwie s�u��cego do najemnik�w, ocze- kuj�cych u wej�cia do piramidy. By�a to stara budowla meksyka�- ska, wzniesiona na skalistym fundamencie i zbudowana z cegie�. W skale, jeszcze przed przyst�pieniem do budowy piramidy, wydr��ono szereg cel po��czonych ze sob� za pomoc� korytarzy. Piramida mia�a r�wnie� kru�ganki, w kt�rych mo�now�adcy i ksi�- ��ta upad�ego pa�stwa przechowywali swe tajemnice i urz�dzali uczty. Ceg�y pokruszy�y si� z biegiem lat i pomi�dzy nimi zacz�y rosn�� ro�liny. To jeszcze bardziej dewastowa�o budowl�. G�rn� jej cz�� uszkodzi�y wichry, wygl�da�a nawet teraz jak wzg�rze od podstawy a� do szczytu poro�ni�te krzewami. Burze i deszcze nie zdo�a�y jednak zniszczy� wn�trza. Cele i kru�ganki zachowa�y si� w dobrym stanie, by�y r�wnie mocne jak przed setkami lat. Budowla ta le�a�a po�rodku posiad�o�ci nale��cych do przodk�w eks-rotmis- trza. Jeden z nich przez d�ugi czas szuka� wej�cia do piramidy, a� 7 w ko�cu znalaz� je w�r�d kupy kamieni i cegie�. Nie rozg�asza� tego w�r�d ludno�ci, sekret pozosta� w rodzie, przechodz�c z ojca na syna. Z biegiem lat we wn�trzu piramidy zacz�y dzia� si� rzeczy, kt�re ukrywano przed �wiat�em dziennym i przed prawem. S�u��cy, kt�ry prowadzi� Verdoj� i Emm�, by� stra�nikiem starej budowli i zaufanym jej obecnego w�a�ciciela. Obydwaj strzegli tajemnicy jak najstaranniej i wiedzieli, �e mog� liczy� na siebie. Gdy Verdoja wyszed� z piramidy, odwi�zano z konia Indiank� Kari�. Zas�oni�to jej oczy. To samo uczyniono z porucznikiem Parderem mimo jego protest�w. Verdoja o�wiadczy� mu, �e nikomu nie mo�e pokaza� wej�cia do piramidy. Doda� jednak, �e wewn�trz piramidy Pardero b�dzie m�g� zdj�� opask� i porusza� si� swobod- nie. Stra�nik prowadzi� Kari�, a Verdoja porucznika. Doszli do celi, w kt�rej znajdowa�a si� Emma. Obok wydr��ona by�a druga, prawie taka sama, otworzyli j�, aby umie�ci� w niej Indiank�. - P�jd� po reszt� je�c�w - rzek� Verdoja do Pardera. - Zosta- wiam ci� z ni�. Gdy sko�czycie, wyjd� na korytarz i zawo�aj. Po tych s�owach oddali� si� wraz ze stra�nikiem. Pardero zdj�� przepask� z oczu Karii i uwolni� z wi�z�w jej r�ce, odzyska�a wi�c swobod� ruch�w. Mia� przy sobie lamp�, przy �wietle kt�rej po�era� nami�tnym wzrokiem pi�kn� Indiank�. - Teraz nikt mi ci� nie zabierze - wycedzi� po chwili. - Oczy jej zab�ys�y dum� i gniewem. C�rka s�awnego wodza, siostra nie mniej s�awnego Bawolego Czo�a, nie czu�a strachu przed wrogiem, kalek� bez r�ki. - Tch�rz! - rzek�a z najwy�sz� pogard�. - Co takiego? Nazywasz mnie tch�rzem? - u�miechn�a si� ironicznie. - Czy�my was nie zwyci�yli? Czy nie pojmali�my i nie przyprowadzili a� tutaj? - Schwytali�cie nas podst�pem podczas snu. Prawdziwy m�- czyzna nie walczy z kobietami. Czy Sternau wam nie umkn��? Nie potrafili�cie go zatrzyma�. Jeste�cie jak wilki prerii, kt�re rzucaj� si� na ofiary noc�, korzystaj�c z przewa�aj�cej si�y, i kt�re wy� zaczynaj� ze strachu, kiedy us�ysz� cho�by jeden strza�. Jestem dziewczyn�, mimo to boj� si� ciebie mniej ni� brz�cz�cego nad uchem chrz�szcza, kt�rego mog� zgnie�� dwoma palacami. 8 - Milcz! Jeste� w mojej mocy i od ciebie tylko zale�y, czy ci� zniszcz�, czy te� poprawi� twoje po�o�enie. - Ty m�g�by� mnie zniszczy�?! Nie jeste� tym, kt�ry by -m�g� pokona� siostr� Bawolego Czo�a. B�dziesz zgubiony, gdy tylko mnie dotkniesz. Sta�a przed nim z gro�nie podniesionym ramieniem. Podszed� bli�ej, chc�c j� obj��. Karia my�la�a tylko o tym, aby zdoby� jak�kolwiek bro�, nie cofn�a si� wi�c ani o krok. Przeciwnie, post�pi�a naprz�d, b�yskawicznym ruchem chwyci�a obur�cz za jego pas i zanim si� zdo�a� zorientowa�, wyrwa�a mu sztylet i rewolwer. Niemal r�wnocze�nie zada�a Parderowi uderzenie tak mocne, �e zamroczony potoczy� si� ku drzwiom. Skierowa�a teraz ku niemu luf� rewolweru, trzymaj�c w lewej r�ce b�yszcz�cy sztylet. - Bestio! Czekaj, ju� ja ci� poskromi�! - wrzasn�� zamierzaj�c rzuci� si� na ni�. - Ani kroku dalej! - krzykn�a. - Dziewczyny nie strzelaj� tak pr�dko! - zawo�a�. Nim jednak doskoczy� do niej, pad� strza�. Pardero chwyci� si� za brod�, g�o�no zawodz�c. Kula Karii przestrzeli�a mu szcz�k�. - Diablico przekl�ta, zap�acisz mi za to! -wykrztusi� zach�ystuj�c si� krwi�. Praw� r�k� zas�oni� ran�, a lew� zamierzy� si� na Indiank�. B�ysn�� sztylet. Ze straszliw� szybko�ci� kilkakrotnie zanurzy�a go a� po r�koje�� w piersi napastnika. - O, Dios! - wycharcza� Pardero, chwiej�c si� na nogach. - Id� do piek�a! - Indianka po raz ostatni d�gn�a go sztyletem traiiaj�c w serce. Pardero upad� na kolana, a potem run�� na legowisko ze s�omy. Ukl�k�a przy nim, zabra�a mu drugi rewolwer, torb� z amunicj�, zegarek i torb� z prowiantem, przewieszon� przez rami�. W tym momencie rozleg�o si� pukanie w �cian�. - Kto tam? - zapyta�a. - To ja, Emma, jestem tu obok. Karia wyda�a okrzyk rado�ci i chwyciwszy lamp�, po chwili znalaz�a si� pod drzwiami przyleg�ej celi. Musia�a nat�y� wszystkie si�y, aby odsun�� stare, zardzewia�e rygle. Gdy wreszcie da�a sobie z nimi rad�, Emma pad�a jej w obj�cia. - Masz bro� i �wiat�o? Jeste� wolna? 9 - Jestem uzbrojona, ale jeszcze nie jestem wolna-odpowiedzia�a Indianka. - Puka�a� przed chwil�. Czy wiedzia�a�, �e jestem w pobli�u? - S�ysza�am dwa g�osy, m�ski i kobiecy, pomy�la�am wi�c, �e kobiecy nale�y do ciebie. P�niej pad� strza�. Kto to strzela�? - Ja. Najpierw przestrzeli�am porucznikowi szcz�k�, potem przebi�am go sztyletem. - M�j Bo�e, to okropne! - Okropne? O, nie! By�a to konieczna obrona. Teraz nie po- zwolimy si� ju� zamkn��! Czy masz bro� przy sobie? - Mam ten sztylet. Wyrwa�am go rotmistrzowi. - Widz�, �e i ty potraiisz zdoby� si� na odwag�. Masz tu jeszcze rewolwer. Chod�, przeszukamy korytarz. Sz�y przez ponure sklepienie w kierunku, z kt�rego je przy- prowadzono. Korytarz by� w�ski i niski, powietrze w nim duszne i st�ch�e. Karia, id�ca przodem, nagle stan�a i a� krzykn�a z rado�ci: - Znalaz�am co�! Nie b�dziemy g�odowa�! Patrz! Przy podmurowaniu korytarza, w g��bokim, kwadratowym otworze le�a� zapas tortillas, jak nazywaj� Meksykanie swe p�askie placki ry�owe. Obok sta�a wielka butelka nape�niona jakim� p�ynem. Po�wieciwszy lamp�, Emma stwierdzi�a, �e jest to oliwa. - Jakie szcz�cie! - zawo�a�a. - My�la�am ju�, �e umr� z g�odu. - Teraz ju� g��d nam nie grozi. Mamy placki i torb� z �ywno�ci�, kt�r� zabra�am Parderowi. Chod�my dalej! - Czy nie nara�amy si� na niebezpiecze�stwo, kr���c po tych korytarzach? Nietrudno tu zab��dzi�. - lvTie, wiem dok�adnie, sk�d przysz�y�my. Mia�am wprawdzie oczy zawi�zane, ale czu�am, �e drzwi mojej celi otwiera�y si� w kierunku, z kt�rego nas przyprowadzono. Posuwa�y si� wolno. Dotar�y wreszcie do drzwi z ci�kim, �elaznym ryglem, mocno naoliwionym. Drzwi by�y przymkni�te. Gdy je otworzy�y, wydosta�y si� na drugi korytarz, tworz�cy z pierwszym k�t prosty. Karia ostro�nie zbada�a drzwi. Mia�y rygle z obu stron, mo�na je by�o zamyka� od wewn�trz i od zewn�trz. 10 - Wszystko tu doskonale przygotowano wcze�niej aby zamkn�� korytarz prowadz�cy do naszych cel, wewn�trzny za� mia� unie- mo�liwi� wej�cie tym, kt�rzy by nas chcieli uwolni�. - Groza mnie przejmuje, jaki to los mia� nas spotka�. - Szcz�cie, �e�my go unikn�y. - Ale co dalej? - Nie tra�my nadziei. Sternau b�dzie nas szuka� i mo�e odkryje to wi�zienie. Mamy bro�, amunicj�, oliw� i �ywno��. Mo�emy si� broni�. Gdybym tylko wiedzia�a, gdzie mamy si� zwr�ci�: na prawo czy na lewo? - S�uchaj! - Emma przerwa�a jej szeptem. Przyczai�y si�, nas�uchuj�c zbli�aj�cych si� krok�w. - Wracajmy - zdecydowa�a Karia. Pr�dko przekrad�y si� z powrotem i zaryglowa�y drzwi celi. Kto� zbli�y� si�, lecz min�� j�. Lekko tylko uderzy� w drzwi, jakby chc�c si� przekona�, czy s� otwarte, czy zamkni�te. - To by�y kroki kilku ludzi - szepn�a Emma. - Tak, o ile mnie s�uch nie myli, czterech - doda�a Karia. - To chyba Verdoja i stra�nik, kt�rzy prowadz� Mariana i seniora Ungera. O, zatrzymali si�. S�uchaj, o czym m�wi�! Rozleg� si� g�os eks-rotmistrza: - Sta�, jeste�my na miejscu. Jednego tu, drugiego obok. Jazda! Min�o kilka minut w zupe�nej ciszy, po czym rozleg� si� zgrzyt rygla. Po chwili us�ysza�y kroki dw�ch ludzi. Zatrzymawszy si� przed drzwiami celi Karii, usi�owali je otworzy�. - Ach, zamkn��! - roze�mia� si� Verdoja. - To ju� by�o zbyteczne - mrukn�� stra�nik. - Teraz musimy czeka�. - Nie chce wida�, by�my mu przeszkadzali. Ale nie mam wcale zamiaru liczy� si� z Parderem. - A gdy zechce wr�ci�? - Niech czeka cierpliwie na nas! - A je�eli zacznie biega� po korytarzach i zab��dzi albo zobaczy co�, czego widzie� nie powinien? - Zamkniemy kolejne drzwi, wtedy b�dzie m�g� si� dosta� tylko do nast�pnego korytarza i b�dzie musia� czeka�, a� przyjdziemy po niego. 11 - A je�eli wyjdzie z celi tylnym wyj�ciem? - Wtedy r�wnie� niedaleko zajdzie. Tamtych drzwi nie potrafi otworzy�, nie zna przecie� ich tajemnicy. Chod�, za godzin� przyjdziesz po niego! Odeszli. Dziewczyny odetchn�y z ulg�. Na my�l bowiem, �e mog� by� znowu schwytane, serca bi�y im niespokojnie. Kiedy kroki umilk�y, Emma zapyta�a: - Co teraz? - Uwolnimy Mariana i Ungera. We czworo nie b�dziemy musieli si� ich obawia�. Emma odryglowa�a zasuw� i wysz�y na poprzeczny korytarz. Sz�y do�� d�ugo, a� znalaz�y si� przed dwojgiem s�siaduj�cych ze sob� drzwi. Karia zapuka�a do jednych. Nikt nie odpowiada�. Zapuka�a wi�c do s�siedniej celi - r�wnie� nikt nie odpowiedzia�. Odsun�a rygiel i o�wietli�a lamp� wn�trze. �wiat�o pad�o na m�sk� posta� przykut� do ziemi dwoma �a�cuchami. - Senior Unger! - zawo�a�a. - Dlaczego pan nie odpowiada� na moje pukanie? Zabrz�cza�y �a�cuchy. Unger poruszy� si�, ogromnie zaskoczony. Nie widzia�, kto otworzy� drzwi, gdy� Karia o�wietlaj�c cel�, sama stan�a w cieniu. - Seniorita Karia? - upewni� si�, poznaj�c j� po g�osie. - W jaki spos�b dosta�a si� pani tutaj? - Jeste�my wolne! - Jeste�cie wolne? O kim pani m�wi? - O sobie i o senioricie Emmie. - Ach! Wi�c jest razem z pani�? - Jestem tutaj - odezwa�a si� Emma, wchodz�c do celi. - Dzielna Karia zabi�a Pardera, zabra�a bro� i mnie oswobodzi�a. Teraz pan r�wnie� b�dzie wolny. - Chwa�a Bogu! Ale gdzie jest Verdoja? - Nie wiem. Stra�nik wr�ci dopiero za godzin�. - Mamy wi�c czas. Senior Mariano jest w s�siedniej celi. - I jego uwolnimy - powiedzia�a Indianka. - Ale w jaki spos�b zdejmiemy pa�skie kajdany? Nie mamy przecie� kluczy, by ot- worzy� zamki. - �a�cuchy nie maj� wcale zamk�w, s� tylko przymocowane do 12 kawa�k�w �elaza wbitych w �cian�. Nie mog� ich jednak dosi�gn��. Niech pani je obejrzy, prosz�. By�o tak, jak m�wi�. Le�a� na plecach, obie r�ce mia� przymoco- wane do �ciany za pomoc� �a�cucha. �a�cuchy by�y kr�tkie, wi�c r�ce rozstawiono mu w ten spos�b, aby jedna nie mog�a dosi�gn�� drugiej. Karia zorientowa�a si� w okamgnieniu, jak b�dzie mo�na zdj�� �a�cuchy. Nie min�a minuta, a Unger sta� ju� na nogach i rozprostowywa� swe pot�ne musku�y marynarza, by pobudzi� kr��enie krwi. - Ale� to szcz�cie w nieszcz�ciu! Nie tra�my czasu na rozmow� i szybko uwolnijmy Mariana. Otworzyli s�siedni� cel�. Mariano znajdowa� si� w takiej samej pozycji jak Unger. Nie odpowiedzia� na pukanie, przekonany, �e kt�ry� z dr�czycieli przychodzi drwi� z niego. Skr�powany by� tak samo jak Unger, dlatego te� oswobodzenie go z wi�z�w zaj�o zaledwie kilka minut. Teraz obie dziewczyny musia�y opowiedzie�, w jaki spos�b si� uwolni�y. Unger i Mariano byli pe�ni podziwu dla ich przytomno�ci umys�u. One za� mia�y obok siebie mocnych i odwa�nych obro�c�w. Mariano zaproponowa�, aby panie zatrzyma�y sztylety, a rewol- wery da�y jemu i Ungerowi. M�czy�ni wzi�li te� naboje zabrane Parderowi, a Unger r�wnie� flaszk� z oliw�. Zdecydowano te�, �e wszyscy czworo nie rozstan� si� pod �adnym pozorem, ka�de bowiem roz��czenie mog�oby si� okaza� ostateczne. Mimo to podzielili zapasy jedzenia na cztery cz�ci. Ka�dy te� mia� mie� przy sobie dzban z wod�. Nie mogli przecie� przewidzie�, co si� jeszcze stanie. Rozdzieliwszy wszystko mi�dzy siebie, zacz�li bada� miejsce swego przymusowego pobytu. Korytarz, w kt�rym znajdowa�y si� cele obu m�czyzn, by� u wej�cia na g�ucho zamkni�ty, u wyj�cia za� ko�czy� si� otwartym sklepieniem skalnym. Przez nie przechodzi�o si� do korytarza, przy kt�rym znajdowa�y si� cele Emmy i Karii. Korytarz prowadzi� prosto do drzwi zamkni�tych na dwa zar- dzewia�e rygle. Chocia� Unger i Mariano wyt�ywszy si�y odsun�li je, drzwi nie chcia�y pu�ci�. O tych w�a�nie drzwiach powiedzia� Verdoja, �e Pardero nie potraii ich otworzy�, gdy� nie zna tajemnicy. - Co robi�? - zastanawia� si� Unger. 13 - Podobno maj� jaki� tajemniczy mechanizm - powiedzia�a Karia. - Trzeba dok�adnie je obejrze�, mo� go znajdziemy. Przy �wietle lampy zacz�li sprawdza� ka�dy s�k, ka�de wg��bie- nie, przeszukali pod�og� i �ciany - wszystko na pr�no. - To nam niewiele pomo�e - rzek� w ko�cu Unger. - Musimy uciec si� do podst�pu. Nied�ugo powinien przyj�� stra�nik. Trzeba go schwyta�, zmusimy go, aby nam pokaza� drog�. - Dobry pomys� - popar� go Mariano. - Mamy krzesiwo Pardera, mo�emy wi�c zgasi� lamp�, by nas nie zdradza�a. Wracajmy. Jeden zostanie w korytarzu, drugi za� schowa si� za uchylonymi drzwiami celi. Gdy tylko wejdzie stra�nik, obezw�ad- nimy go. - A my? - zapyta�a Karia. - Panie ukryj� si� w celi. Mariano pozosta� w ciemnym korytarzu, Unger schowa� si� za drzwiami. Czekali chwil�, zanim us�yszeli jaki� szmer. Niebawem rozleg�o si� g�uche uderzenie w drzwi, potem jakie� dziwne szarpni�cie, wreszcie kroki. To szed� stra�nik. Ma�a lampa rzuca�a niewyra�ne �wiat�o, kt�re pad�o po chwili na otwarte drzwi. Stra�nik stan�� i zawo�a� p�g�osem: - Senior Padero! Nikt nie odpowiedzia�, podszed� wi�c bli�ej do wej�cia i zacz�� rozgl�da� si� po korytarzu. S�abe �wiat�o pad�o na posta� Mariana, opartego o �cian� korytarza. - Senior Pardero? - powt�rzy� stra�nik. - Tak - potwierdzi� Mariano, zmieniaj�c g�os. - Senior Verdoja odjecha� do hacjendy, mam pod��y� tam razem z panem. - A reszta? Gdyby w korytarzu nie by�o tak ciemno, stra�nik nie da�by si� zwie��. Poniewa� jednak posta� Mariana by�a tylko na wp� o�wietlona, a g�os jego zmieniony, stra�nik przekonany, �e stoi przed nim porucznik, powiedzia�: - Zawr�cili wszyscy. - Wszyscy? - Tak, senior Verdoja chcia� pocz�tkowo pos�a� tylko paru ludzi, ale poniewa� Sternau to si�acz i spryciarz nie lada, wi�c pojechali 15 wszyscy. Nagrod� otrzymaj� dopiero wtedy, gdy z�api� doktora �ywego lub przynios� jego g�ow�. Mam nadziej�, �e to im si� uda. - Konie maj� przecie� zm�czone... Unger zorientowa� si�, �e Mariano chce wyci�gn�� od stra�nika jak najwi�cej szczeg��w. Zacz�� si� jednak obawia�, �e prze- d�u�anie rozmowy mo�e wywo�a� niepo��dane skutki. Podkrad� si� wi�c od drzwi w pobli�e stra�nika. Ten nic nie podejrzewaj�c, m�wi� dalej: - Udali si� najpierw do hacjendy, gdzie otrzymaj� wypocz�te konie. A zreszt� te dwa �otry, Mariano i Unger, s� zamkni�ci i przykuci �a�cuchami do �ciany, o ucieczce nie ma mowy. - Naprawd�? - zapyta� Mariano. Po tych s�owach zbli�y� si� do stra�nika, a Unger od ty�u obur�cz chwyci� go za gard�o. Napadni�ty wypu�ci� z r�k lamp�, j�kn�� g�ucho, a cia�em jego wstrz�sn�� dreszcz. Po chwili osun�� si� na ziemi�. - W porz�dku - powiedzia� Unger. - Zemdla�. Zapalmy �wiat�o! Stra�nik le�a� bez ruchu. By� zupe�nie sztywny, oczy mia� szeroko otwarte, twarz szar�. - Nie zemdla�, ale umar�! - stwierdzi� Mariano. - To wykluczone! Przecie� tylko troch� go przygniot�em. - Ale�, senior, to nie jest kolor twarzy cz�owieka zemdlonego. Umar� naprawd�, ze strachu, bo pochwycili�my go tak nie- spodziewanie. - Do diab�a! Istotnie wygl�da jak martwy. Szkoda, �e �otr sp�ata� nam takiego figla. Kto teraz wska�e wyj�cie? - Mo�e znajdziemy drog� i bez niego. Wyjdziemy po prostu tamt�dy, kt�r�dy on wszed�. - Na poz�r to proste, senior, ale korytarze tworz� labirynt, gdzie bardzo �atwo zab��dzi�. A poza tym te dziwaczne drzwi, kt�re nie ka�dy potrafi otworzy�. - Zobaczymy. Przede wszystkim jednak trzeba stwierdzi�, czy rzeczywi�cie umar�. Mariano wyj�� sztylet zza pasa stra�nika i naci�� nim jego r�k�. Pojawi�o si� tylko kilka kropel krwi. Obna�yli mu pier�, s�uchali czy oddycha i czy serce bije. W ko�cu nabrali ca�kowitej pewno�ci, �e Meksykanin nie �yje. 16 - Trudno to wyt�umaczy� - m�wi� Unger. - Przecie� ledwo go tkn��em, a pad� niby ra�ony piorunem. Po�o�ymy go obok Pardera. Przeszukali kieszenie zmar�ego. Znale�li stary tombakowy zega- rek, ma�y scyzoryk i du�o papieros�w. Sztylet i dwururkowy pistolet zabrali ju� wcze�niej. Wezwali panie i opowiedzieli, co si� sta�o. - Ten cz�owiek nie wygl�da� wcale na tch�rza - zauwa�y�a Karia. - Senior Unger zapewne go udusi�. - Sk�d�e znowu - zaprzeczy� Unger. - Mo�e nie by� tch�rzem, ale na pewno mia� nieczyste sumienie. A ludzie o nieczystym sumieniu umieraj� niekiedy od nag�ego strachu. Nie sprzeczajmy si�. Zobaczmy lepiej, czy zostawi� za sob� woln� drog�. Udali si� do po�o�onego prostopadle korytarza. Id�c na prawo natraBli na otwarte drzwi, prowadz�ce do kolejnego korytarza. Doszli do kamiennej �ciany zamykaj�cej dalsze przej�cie. Wr�cili wi�c i zacz�li przeszukiwa� lew� stron�. Wkr�tce zobaczyli drzwi zamkni�te na dwa rygle. Odsun�li zasuwy, ale drzwi nie mo�na by�o otworzy�. - I te kryj� jak�� tajemnic� - powiedzia� Unger rozczarowany. - Szukajmy dalej - nalega� Mariano. Z wyt�on� uwag� starali si� zg��bi� zagadk�. Na pr�no. - Wysi�ek nasz daremny - rzek� wreszcie Mariano. - Musimy pomy�le� o d~ugiej zasadzce. - Na kogo? - spyta�a Emma. - A Verdoja, zapomnia�a� o nim? - Mariano ma racj� - wtr�ci� Unger. - Je�eli stra�nik nie przyprowadzi Pardera, Verdoja b�dzie przekonany, �e obu przy- trafi�o si� jakie� nieszcz�cie. B�dzie wi�c ich szuka� w piramidzie. Powinni�my czatowa� na niego jak na stra�nika. - A je�eli i jego senior udusi? - Nie chwyc� go w og�le za gard�o. Obaj z Marianem przy- trzymamy go mocno. Zwi��ecie go, my za� postaramy si�, aby si� nie broni�. Chc�c ratowa� w�asne �ycie, b�dzie musia� wr�ci� nam wolno��. - To jedyny spas�b na wydostanie si� st�d - potwierdzi� Mariano. - A wi�c wracajmy do naszego korytarza. - Mamy dosy� czasu - powiedzia�a Karia. - Verdoja nie spodzie- 17 Pantera... t. 6 - 2 wa si� jeszcze stra�nika i up�ynie kilka godzin, zanim go zacznie szuka�. - Niech wi�c seniority spr�buj� si� przespa�, my b�dziemy czuwa�. Dziewcz�ta zaakceptowa�y t� propozycj�. Poniewa� ba�y si� spa� w pobli�u zw�ok, po�o�y�y si� w celi, w kt�rej wcze�niej przebywa� Mariano. O�wietla� j� blask lampy. M�czy�ni usiedli pod drzwia- mi, przy kt�rych schwytali stra�nika. Tu r�wnie� spodziewali si� uj�� rotmistrza. Jak opowiada� stra�nik, Verdoja wraz ze swoimi Meksykanami ruszy� konno do hacjendy. Dziedziczy� j�, nale�a�a do jednej z sze��dziesi�ciu posiad�o�ci po�o�onych w stanie Chihuahua. Znajdowa�a si� o dwa dni drogi od miasta, a do stolicy Meksyku trzeba by�o a� tydzie� jecha� konno. Jego przodkowie, prawdziwi hacjenderzy, zajmowali si� wy��cznie chowem byd�a i stronili od wszelkiej polityki. Verdoja by� pierwszy z rodu, kt�ry odst�pi� od takiego trybu �ycia. Dumny i ambitny, marzy� o g�o�nej karierze. W Meksyku, kraju rozbitym na dziesi��ki partii, by�a to rzecz �atwa i trudna zarazem. Przeczuwaj�c, �e Juarez zajdzie bardzo daleko, przysta� do niego i dos�u�y� si� w wojsku rangi rotmistrza. Pocz�tek s�u�by by� obiecuj�cy, ale koniec - smutny i haniebny. Verdoja przyby� do hacjendy p�nym wieczorem. Nikt go n.ie oczekiwa�. Wys�a� wprawdzie go�ca z wiadomo�ci� dla stra�nika o przybyciu je�c�w, ale jednocze�nie wyda� temu ostatniemu polecenie, aby nikomu o tym nie wspomina�. Dlatego mieszka�cy byli pogr��eni w g��bokim �nie. Zbudzi� kilku vaquer�w i rozkaza� im przyprowadzi� wypocz�te konie. Meksykanie dosiad�szy ich ruszyli natychmiast na poszukiwanie Sternaua. Byli przekonani, �e go schwyc� lub zabij� i �e nie minie ich obiecana nagroda. Dopiero teraz Verdoja m�g� pomy�le� o sobie. By� kawalerem. Gospodarstwem zajmowa�a si� jego daleka krewna. Nag�e przyby- cie by�o dla niej niespodziank�. My�la�a, �e przebywa wraz z Juare- zem w po�udniowym Meksyku. Zdziwi�a si� wi�c bardzo, gdy go ujrza�a. Zdziwienie przesz�o w groz�, gdy spostrzeg�a jego okalecze- nie: brak czterech palc�w i oka. Zacz�a mu g�o�no wsp�czu�, lecz eks-rotmistrz przerwa� ostro jej lamenty i kaza� sobie przynie�� 18 kolacj�. Chciwie zjadaj�c posi�ek o�wiadczy�, �e w towarzystwie stra�nika ma przyby� do hacjendy pewien go�� nazwiskiem Par- dero. Poleci� przygotowa� dla niego pok�j i zostawi� wieczerz�, po czym uda� si� na spoczynek. By� bowiem bardzo zm�czony. Obudzi� si� p�nym rankiem. Stara seniora sta�a nad jego ��kiem z fili�ank� czekolady. Wypiwszy w milczeniu, zapyta�: - Czy senior Pardero ju� wsta�? - Senior Pardero? - No tak. Ten, kt�rego wczoraj oczekiwa�em. - Ach, ten. Nie ma go jeszcze. - Nie ma go jeszcze? - zdumia� si� Verdoj a. - A stra�nik, kt�ry go mia� przyprowadzi�? - Nie widzia�am go r�wnie�. - Spa�a� zapewne i nie s�ysza�a�, jak przybyli. Sami sobie poradzili bez ciebie. Kobieta oburzy�a si� nie na �arty. - Wybij sobie z g�owy raz na zawsze, �e ktokolwiek mo�e sobie da� rad� beze mnie. Jestem tu pani� domu i z pewno�ci� zbudzono by mnie, gdyby go�cie przybyli w nocy. A zreszt�, czuwa�am do rana. Verdoja nie odpowiedzia� ani s�owem, podni�s� si�, wyszed� na podw�rze i rozkaza� osiod�a� konia. W dziesi�� minut p�niej odjecha� w kierunku piramidy. Przyby� do niej nie spotkawszy po drodze nikogo, zsiad� szybko z wierzchowca i zaprowadzi� go w zaro�la. Obok wznosi�a si� ska�a; w jej otworach i szczelinach r�s� drobny mech. Verdoja ukl�k�, przywar� do niej plecami, nacisn��. G�az ust�pi�. Otw�r by� tak du�y, �e m�g� si� w nim zmie�ci� schylony cz�owiek. Przecisn�� si� do �rodka, po czym umie�ci� g�az w poprzednim po�o�eniu. W jaskini sta�o kilka lamp. Zapali� jedn� z nich i poszed� korytarzem prowadz�cym w d� ska�y. Dotar� do schod�w, kt�re najpierw pi�y si� w g�r�, p�niej opada�y w d�. Teraz szed� to wprost przed siebie, to zataczaj�c �uk. Przechodzi� przez komory skalne, mija� cele. Lekkim dotkni�ciem otwiera� i zamyka� drzwi. Znowu szed� po schodach w g�r�. Otworzywszy kilkoro jeszcze drzwi w r�wnie tajemniczy spos�b, min�� szereg kru�gank�w i korytarzy i dotar� wreszcie do drzwi, o kt�rych otwarcie daremnie kusili si� je�cy. Ledwie je musn�� d�oni�, 19 ust�pi�y, cho� zamkni�te by�y z drugiej strony na dwa rygle. Verdoja przeszed� jeszcze przez drzwi, kt�re stra�nik zostawi� otwarte, i dosta� si� wreszcie na korytarz, prowadz�cy do cel Mariana i Ungera. By� pewny, �e Pardero ci�gle jeszcze jest u Indianki i �e stra�nikowi co� nieprzewidzianego nie pozwoli�o przyby� do hacjendy. Zm�czony, zwolni� kroku. Wkr�tce skr�ci� w korytarz, przy kt�rym znajdowa�y si� cele obu dziewcz�t. W pewnej chwili �wiat�o jego lampy pad�o na Mariana. W tym samym momencie kto� chwyci� go od ty�u i rozleg� si� g�os Ungera: - Sta�! Mam go! - Jeszcze nie! - rykn�� Verdoja, wyrwa� si� i z tak� si�� kopn�� Mariana w brzuch, �e ten run�� na ziemi�. Eks-rotmistrz ruszy� biegiem, nie wypuszczaj�c z r�k lampy. Zorientowa� si�, co zasz�o. Je�cy zabili Pardera i stra�nika, inaczej bowiem nie mogliby si� uwolni�. Dlatego te� zdecydowa� si� nie na walk�, lecz ucieczk�. - Za nim! - krzykn�� Unger. Mariano by� ju� na nogach. - Bez Emmy i Karii? - Nie ma na to czasu! - A je�eli je zgubimy? Musz� je sprowadzi�! By�o to zbyteczne. Dziewcz�ta ju� sta�y za nim z zapalonymi lampami w r�kach. Karia nie zapomnia�a nawet wzi�� flaszki z oliw�. - Pr�dko, pr�dko! - zawo�a� Mariano, �piesz�c za Ungerem, kt�ry ju� dogania� uciekiniera. Verdoja dotar� do jakich� drzwi. Otworzy�y si� pod jego dot- kni�ciem, nie ruszy� nawet rygli. Zobaczy� przed sob� ciemny loch, przez kt�ry - niby k�adka - prze�o�ona by�a deska. Opar� na niej stop� w chwili, gdy Unger dobiega� do drzwi. Pod jego ci�arem deska zadr�a�a, zaskrzypia�a. Mia� jeszce dwa kroki do przeciwleg�ej �ciany lochu, gdy nagle deska zatrzeszcza�a, p�k�a i Verdoja run�� w g��b z przera�liwym krzykiem: - O Dios! Po chwili da� si� s�ysze� odg�os upadku. - - Na Boga! - zawo�a� Unger, zatrzymuj�c si� pod drzwiami. - Zgin��, zabi� si�! - Jak, gdzie? - dopytywa� si� Mariano. 20 - Wpad� w przepa��. Podbieg�y obie dziewczyny. Emma chcia�a zamkn�� za sob� drzwi, ale na szcz�cie Mariano uj�� j� w por� za r�k�. - Na mi�o�� bosk�, seniorito, nie mo�emy zamyka� drzwi, bo nie potrafimy ich otworzy�. Znajdowali si� w czworok�tnej jaskini, oko�o pi�ciu metr�w d�ugiej i tyle� szerokiej. Jej �ciany okala�y g��bok� przepa��. Mo�na j� by�o przeby� jedynie po desce. Poniewa� przestrze� mi�dzy drzwiami a skrajem deski wynosi�a nie wi�cej ni� metr, trudno by�o nawet sta� obok siebie. W �wietle latarki dostrzegli w g�rze otw�r tej samej wielko�ci, co przepa��. - By�a tu kiedy� studnia - zauwa�y� Unger. - Bez w�tpienia - potwierdzi� Mariano. - S�uchajcie! Z g��bi wydobywa�y si� g�uche d�wi�ki. Unger ukl�k� i za- wo�a�: - Verdoja! Odpowiedzia� mu przera�liwy ryk. - Czy jest pan przytomny? Rozleg� si� znowu ryk. S��w nie mo�na by�o odr�ni�. - Czy mo�emy panu pom�c? I teraz nie mo�na by�o nic zrozumie�. - Ju� po nim. Run�� z wysoko�ci jakich� dwudziestu metr�w - rzek� Mariano. - Spotka�a go zas�u�ona kara - doda�a Indianka ponuro. - Ale co si� z niami stanie? - Drzwi s� otwarte - powiedzia�a Emma. - Mo�e teraz poznamy ich tajemniczy mechanizm: O�wietli� wej �cie. Ponad drzwiami i na progu wida� by�o g��bokie otwory od rygli, kt�rymi - obecnie odwiedzionymi - okuto drzwi od g�ry i do�u. W jaki spos�b otwieraj� si� i zamykaj�? Ca�a czw�rka z najwi�kszym wysi�kiem pracowa�a nad wyja�nieniem tej zagadki. Na pr�no. Przez przepa�� te� nie mo�na by�o przej��. J�ki nieszcz�liwej ofiary stawa�y si� coraz przera�liwsze, nie do zniesie- nia. Wyszli z pomieszczenia. Drzwi zostawili otwarte. Z obawy, aby si� nie zatrzasn�y, pod�o�yli pod pr�g nieco s�omy zabranej z celi. Stali teraz wszyscy czworo i bezradnie patrzyli po sobie. 21 - A mo�e Verdoja, id�c tu do nas, nie zamkn�� jakich� drzwi? - rzek� z nadziej� w g�osie Mariano. - Trzeba zobaczy�. Poszli korytarzem. Dotarli do tych samych drzwi, przed kt�rymi ju� raz musieli si� zatrzyma�. By�y zamkni�te i mimo ich wysi�k�w nie chcia�y ust�pi�. - Jeste�my zamkni�ci - ze smutkiem stwierdzi�a Emma. - Jeste�- my skazani na �mier�. - Nie rozpaczajmy - pociesza� Mariano. - B�g nie dopu�ci, aby�my zgin�li. - Musimy wyczerpa� wszystkie sposoby-rzek� Unger. -A mo�e jednak uda si� nam odkry� tajemnic� tych drzwi? - Nie �ud�my si�, nie odkryjemy jej. Tylko Sternau m�g�by nam pom�c - westchn�a Karia. - A je�eli nie przyjdzie? - biada�a Emma. - Je�eli go z�api� i zabij�? - Sternauowi mo�e si� uda wymkn�� pogoni - uspokaja� Unger. -A zreszt� zbytecznie �amiemy sobie g�ow� nad tym, w jaki spos�b otworzy� drzwi. Mamy przecie� doskona�e narz�dzie: sztylety. - Prawda! - zawo�a�a Emma. - Po prostu przebijemy wyj�cie. Unger mimo tragizmu po�o�enia nie m�g� powstrzyma� si� od �miechu. - Ale� nie to mia�em na my�li, seniorito. To drewno jest twarde jak stal. Przepi�owywanie czy przecinanie drzwi by�oby potworn� prac� wielu miesi�cy i nawet gdyby posz�o g�adko, nie wiadomo, czy dotarliby�my do wyj�cia. Mamy przecie� ju� jedne drzwi otwarte, ale co z tego. S�dz� raczej, �e powinni�my usun�� cz�� muru, okalaj�cego drzwi. - Racja! Do roboty! - zakomenderowa� Mariano. - Mo�na by zastosowa� jeszcze lepszy i prostszy �rodek-zawo�a- �a Karia. - Ukr�cimy powr�z i jedno z nas spu�ci si� do studni. Je�eli Verdoja �yje, b�dzie musia� powiedzie�, w jaki spos�b drzwi si� otwieraj�. - Z czego ukr�cimy powr�z? - Z rzemieni, kt�rymi byli�my skr�powani. Le�� jeszcze w na- szych celach. Przyda� si� mog� r�wnie� ubrania obu zmar�ych, no i cz�� naszej garderoby. Mo�e zdo�amy wyrwa� ze �cian �a�cuchy naszych dw�ch seniores. Dla mnie i dla seniority Emmy zabrano 22 kilka koc�w. Te� s� w celach. Je�eli to wszystko potniemy i zwi��emy, postronek b�dzie gotowy. Pomys� Karii spodoba� si� wszystkim. Z��czono kawa�ki sznura, pokrajano ubranie Pardera i stra�nika, poci�to koce. Powr�z by� d�ugo�ci oko�o dwudziestu metr�w. Chc�c go wypr�bowa�, Maria- no i Unger zacz�li ci�gn�� z ca�ej si�y. Nie p�k�. Mariano o�wiad- czy�, �e poniewa� jest l�ejszy od Ungera, to on spu�ci si� na d�. Wszyscy podeszli do studni. Mieli przy sobie cztery dzbany nape�nione wod�. Po�wi�cili zawarto�� jednego, aby powr�z zwil- �y�; dzi�ki temu sta� si� mocniejszy i elastyczniejszy. Jeden jego koniec Mariano przewi�za� sobie pod ramionami, a na biodrze umocowa� lamp�. - Teraz mi pomo�ecie - powiedzia� - ale z powrotem sam si� b�d� wspina� po sznurze. Uwa�a�, �e p�jdzie mu to �atwiej ni� ci�gni�cie sznura Ungerowi, nawet gdyby mu pomaga�y panie. Ponadto za� obawia� si�, �e sznur, ocieraj�c si� o studni�, m�g�by �atwo p�kn��. Kiedy wszystko by�o ju� gotowe, Mariano ukl�k�, chwyci� sznur obiema r�kami, po czym z ca�ej si�y odbi� si� od brzegu nogami. - A teraz na d�, w imi� Bo�e! Podczas gdy si� opuszcza�, Unger trzyma� sznur, Emma za� i Karia kl�cz�c, patrzy�y w d�, jak powoli oddala si� �wiat�o lampy Mariana. - Na mi�o�� bosk�, �eby si� tylko nie udusi�! - zawo�a�a Emma. - To bardzo stara i g��boka studnia, mog� si� w niej gromadzi� niebezpieczne gazy. Unger z u�miechem pokr�ci� g�ow�. - Seniorito, czy s�yszy pani g�os rotmistrza? - Oczywi�cie. Przecie� ca�y czas j�czy przera�liwie. - No w�a�nie. Gdyby na dole by�y truj�ce gazy, ju� dawno by si� udusi�. Po pewnym czasie, gdy sznur zsun�� si� jeszcze na jakie� dwa metry, napi�cie jego zel�a�o. Mariano stan�� na dnie. Wszyscy troje na g�rze pochylili si� nas�uchuj�c. Studnia nie by�a okr�g�a, lecz czworok�tna. �ciany mia�a szorst- kie, s�usznie wi�c pod~jrzewa� Mariano, �e powr�z m�g�by si� przetrze�. Zapewne przed laty czerpano z niej wod�, teraz wysch�a 23 zupe�nie. Mariano sta� na skalistym dnie otoczonym piaszczyst� warstw� ziemi; t�dy przedostawa�a si� przed laty woda. Verdoja le�a� skulony jak pies. Jego j�ki tutaj rozbrzmiewa�y jeszcze straszliwiej, ani�eli s�yszane z g�ry. Na ustach mia� krwaw� pian�, oczy szeroko otwarte. Po ich wyrazie Mariano pozna�, �e nie straci� jeszcze przytomno�ci. - Przesta� pan wrzeszcze� - powiedzia� Mariano. - Przychodz� z pomoc�. Verdoja zamilk� i obrzuci� porucznika wzrokiem pe�nym niena- wi�ci. - Gdzie jest Pardero? - Wida� by�o, �e ka�de wypowiedziane s�owo przychodzi mu z wielkim trudem. - Nie �yje. - A stra�nik? - R�wnie�. - A dziewcz�ta? - S� z nami na g�rze. - Morderco! - Kto tu jest morderc�? Mimo to uratuj� pana. - W jaki spos�b? - Wci�gniemy pana po sznurze na g�r� i odwieziemy do hacjen- dy. Na obola�ej twarzy eks-rotmistrza mign�� cie� nadziei. Po chwili zapyta�: - W jaki spos�b wydostaniecie si� z piramidy? - Powie nam pan, jak nale�y otworzy� drzwi i wska�e drog�. - Ach! Wi�c tego nie wiecie? Twarz jego rozja�ni� u�miech szata�skiej rado�ci. Jak gdy- by na t� jedn� chwil� przesta� cierpie�. Po chwili zacz�� krzy- cze�: - Musicie zgin�� z g�odu, musicie skona� z pragnienia, musicie zgni� tutaj! - Nie, nie zginiemy. Przecie� chce pan odzyska� wolno�� i zdro- wie, a w tym jedynie my mo�emy panu pom�c. - Mam by� wolny, zdrowy? Ach! -wyj�cza� Verdoja. -Nigdy!... Mam r�ce z�amane i kr�gos�up. Musz� zgin��... - Nie zginie pan. B�dzie pan �y� i to dzi�ki nam. 24 - Nigdy, nigdy! Gi�cie razem ze mn�! - na jego ustach pojawi�a si� krew. Zdawa�o si�, �e oczy wyjd� mu z orbit. Mariano straci� cierpliwo��. - Ale�, cz�owieku, sam wp�dzasz si� do grobu! - zawo�a�. - Chc� tego - j�kn�� Verdoja. - Lecz wy zginiecie wraz ze mn�, wraz ze mn� p�jdziecie do piek�a! - Czy to pa�skie ostatnie s�owo? Verdoja sycza� przez zaci�ni�te z�by: - Ostatnie, ostatnie, ostatnie... - W takim razie... Je�eli nie pomaga perswazja... Ukl�k� obok rannego, chwyci� jego ramiona w miejscach z�amania i �cisn�� je z ca�ej si�y. Verdoja zawy� tak przera�liwie, �e s�ycha� go by�o, jak przypuszcza� Mariano, w ca�ej okolicy. - W jaki spos�b mo�na otworzy� drzwi? - zapyta� porucznik. - Nie powiem. - Musisz powiedzie�, musisz! - Mariano coraz mocniej przy- gniata� jego ramiona. G�os, kt�ry Verdoja wyda� teraz z siebie, by� podobny do ryku tygrysa. Mimo to nie odpowiada� na pytania. Wtedy Mariano chwycil eks-rotmistrza za nogi. Lecz i to si� na nic nie zda�o. By�y zupe�nie nieczu�e na b�l, Verdoja bowiem z�ama� doln� cz�� kr�gos�upa. Widz�c bezskuteczno�� wysi�k�w Mariana, u�miechn�� si� tylko szyderczo. Ch�opak wpad� w jeszcze wi�kszy gniew. - �miej si�, �miej, ty diable rogaty! S� jeszcze inne cierpienia! Zebrawszy si�y, zacz�� ci�gn�� rannego za r�ce tak, jakby je chcia� wyrwa� ze staw�w. Verdoja wrzasn�� nieludzkim g�osem, ale nie powiedzia� nic. - Ty� gorszy od diab�a - zawo�a� Mariano. - Umieraj wi�c, je�eli chcesz tego. B�g nas nie opu�ci. Poci�gn�� za powr�z na znak, �e chce si� wydosta� na g�r�. Verdoja zauwa�ywszy to, podni�s� g�ow�, splun�� w jego kierunku i krzykn�� za�amuj�cym si� g�osem: - B�d�cie przekl�ci, po trzykro� przekl�ci! Mariano ukl�k� jeszcze obok eks-rotmistrza, przeszuka� jego ubranie, zabra� zegarek, pieni�dze, pier�cienie, rewolwer, n� i inne drobiazgi. - Ty zb�ju! - zawo�a� Verdoja. 25 - Mo�e si� nam przydadz� te rzeczy. W ka�dym razie bardziej ni� tobie, kanalio! Mariano wdrapa� si� po sznurze na g�r�. Z do�u dochodzi�y nieludzkie ryki. Znalaz�szy si� w�r�d swoich, porucznik opowie- dzia� im, jakich sposob�w u�ywa�, by zmusi� zb�ja do m�wienia. Emma i Karia odesz�y na bok, nie mog�c s�ucha� tych okropno�ci. - Dlaczego pan nie zabi� go? - chcia� wiedzie� Unger. - Nie chcia� si� ratowa� za cen� naszej wolno�ci, niech�e wi�c zginie tak� �mierci�, jak� nam przeznaczy�. - Nie m�wmy wi�cej o tym. Czeka nas ci�ka praca. Musimy roz�upa� mur przy futrynie pierwszych zamkni�tych drzwi. Gdy poznamy ich budow�, b�dziemy mogli otworzy� wszystkie pozo- sta�e. Po�cig Stara Maria Hermoyes, zbudziwszy si� nast�pnego ranka po owej fatalnej dla porwanych nocy, by�a zdumiona, �e pok�j go�cinny �wieci pustk�. Nie podejrzewa�a jednak niczego z�ego. Pomy�la�a, �e obie panie i go�cie udali si� na przeja�d�k� konn�. Kiedy jednak min�� ranek i po�udnie, a nikt nie wraca�, zaniepokoi�a si� nie na �arty. Tu� po po�udniu przyjecha� Pedro Arbellez z Ungerem. Wtedy dopiero mieszka�cy hacjendy u�wiadomili sobie, co si� sta�o. Trudno opisa� rozpacz i przera�enie Arbelleza: biega� z jed- nego pokoju do drugiego, za�amuj�c r�ce. Piorunowy Grot nato- miast zachowa� ca�kowity spok�j. Nie by� to ju� s�aby rekonwales- cent, ale silny jak dawniej, ��dny czynu westman. W ci�gu kwadransa wywnioskowa� ze �lad�w, co zasz�o. Nie min�o p� godziny, a ju� w towarzystwie starego Francisca p�dzi� galopem na zach�d. Mieli ze sob� zapasowe konie, na kt�re za�adowali prowiant oraz nieco odzie�y i przedmiot�w pierwszej potrzeby dla zaginio- nych. Piorunowy Grot by� pewien, �e porywacze opu�cili hacjend� po p�nocy, zyskali wi�c dwana�cie godzin. Mimo to mia� nadziej�, �e ich dogoni�. Dotarli jednak do przeciwleg�ego podn�a g�r dopiero wtedy, gdy Verdoja ze swymi czterema je�cami wje�d�a� na pustyni� Mapimi. Gdy obaj je�d�cy przybyli na miejsce obozowania Meksykan�w, Piorunowy Grot z �atwo�ci� odczytywa� dobrze zachowane �lady. Francisco patrzy� z podziwem na tego cz�owieka, dla kt�rego ka�dy odcisk stopy, ka�de zgi�te �d�b�o trawy by�o otwart� ksi�g� zdarze�. - Hm... - mrukn�� w zadumie traper obchodz�c teren wok� wygas�ego ogniska. - Wszystko wskazuje na to, �e odby�a si� tu jaka� 27 walka. My�l�, �e zwyci�zca uciek�. Wygl�da na to, �e zaskoczy� ich. O, tu - zwr�ci� si� do Francisca - ustawiono strzelby. Jedn� z nich porwa� ten, kt�ry uciek�. Chyba by� to jeden z naszych, praw- dopodobnie Sternau. Ruszajmy! Trop prowadzi� najpierw na zach�d, p�niej na po�udnie. Unger odczyta� bez trudu najwa�niejsze wypadki: �mier� dw�ch pierw- szych Meksykan goni�cych zbiega, potem za� dw�ch nast�pnych. Niebawem te� odkry� kamienny kurhan. - Czy widzisz, Francisco, odciski kopyt trzech koni? Dwa sz�y luzem, na trzecim kto� siedzia�. Sternau zabra� dwa wierzchowce nale��ce do tych, kt�rych zabi�. Chcia� dosta� si� na ty�y Mek- sykan�w. Okr��y� ich i jedzie za nimi. Mamy wi�c przed sob� i Sternaua, i wrog�w. Wyt�y� wzrok w kierunku zachodnim, jakby w przekonaniu, �e ujrzy �ciganego. Po chwi�i uwag� jego zwr�ci�a spora gruda piasku. Ju� na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e nie jest to dzie�o wiatru czy przypadku. - To z pewno�ci� znak pozostawiony przez Sternaua - ucieszy� si�. - Musimy przyjrze� mu si� dok�adnie. Pogrzeba� w piasku i wyci�gn�� z niego zwitek papieru. Roz- win�wszy go, odczyta�: Ucieklem. Reszta jeszcze w niewoli, zdrowa. Mam trzy kon�e i wystarczaj�cg ilo�� naboi. Verdoja powalil mnie na dziedzi�cu. Tozvarzyszyl mu Pardero i jedenastu Meksykan�w. Weszli przez okno kawalerzysty i podst�pem obezwladnili wszystkich czworo. Zapom- nieli przeszuka� moje ubraie. Mam przy sobie papier i ol�wek. Dlatego mog� zostawi� t� w�adomo��. ~e�cy zostanc~ uwolnieni. Nie nale�y upada� na duchu. B�d� zostawia� zvyra�ne �lady. Id�cie za nimi. 3 wrze�nia r849, g. 9.0o rano. Sternau Uradowani dosiedli koni. Konie meksyka�skie nie m�cz� si� nawet ca�odzienn� podr�; wierzchowce Ungera i Francisca by�y mocne i wypocz�te, wi�c mkn�y galopem. Poniewa� jednak Sternau r�wnie� jecha� szybko, niepr�dko go mogli dogoni�. 28 Min�a wi�ksza cz�� popo�udnia. Wreszcie ujrzeli w�r�d dale- kiej r�wniny trzy ma�e, czarne punkty. - To on, to on! - zawo�a� Piorunowy Grot. - Obok je�d�ca dwa konie id� luzem. Musimy go dop�dzi�, zanim zapadnie noc! Spi�li konie ostrogami i pognali jak wicher. Ma�e punkty zacz�y si� powi�ksza�. Nawet Francisco m�g� ju� rozr�ni� cz�owieka na koniu i dwa wierzchowce bez je�d�c�w. W pewnym momencie m�czyzna podni�s� strzelb� i zacz�� ni� macha� nad g�ow�. - Zobaczy� nas - ucieszy� si� Unger. - Ale uwa�a za wrog�w. Inaczej zatrzyma�by si� i czeka� na nas. - M�j poczciwy Francisco, jeste� dzielnym vaquerem, ale pre- riowcem niet�gim. Gdyby na nas czeka�, traci�by niepotrzebnie czas, a ka�da chwila droga. Noc ukryje �lady tych zb�j�w, zo- staniemy wi�c w tyle, oni za� z pewno�ci� b�d� jechali bez przerwy. A wi�c musimy wykorzysta� �wiat�o dnia do maksimum. To jest wi�c powodem, dla kt�rego Sternau nie osadzi� konia. - Ale on przecie� nie mo�e wiedzie�, kim jeste�my. - W takim razie by�oby jeszcze nierozs�dniej czeka� na nas. Jestem jednak pewien, �e si� domy�la. Patrz, znowu daje znak! Piorunowy Grot podni�s� strzelb� i okr�ci� dooko�a g�owy. Teraz Sternau na pewno wiedzia�, �e jad� za nim swoi. - Mimo wszystko zbli�amy si� do niego - zauwa�y� Francisco. - Oczywi�cie. Wzi�� konie, jakie mu si� nadarzy�y, podczas gdy my mogli�my sobie dobra� najlepsze i to z pastwiska. Sternau zreszt� wa�y o wiele wi�cej ni� ka�dy z nas. Patrz, w�a�nie zmienia konia. Zobaczyli, jak Sternau w pe�nym galopie przeskoczy� z jednego siod�a na drugie. - Nie traci czasu nawet przy zmianie wierzchowc�w i m�drze robi-pochwali� Piorunowy Grot. -Przekonasz si�, �e nie zmniejszy szybko�ci nawet wtedy, gdy zbli�ymy si� do niego i gdy si� z nami przywita. Odleg�o�� mi�dzy je�d�cami zmniejsza�a si� coraz bardziej; ju� mogli si� porozumiewa� za pomoc� g�osu. - Senior Sternau! - zawo�a� Piorunowy Grot. Doktor odwr�ci� g�ow� i odkrzykn��: - Pozna�em pana ju� dawno, senior Unger! 29 - Po czym? - Tak je�dzi� konno potrafi tylko westman, a pan by� jedynym westmanem w ca�ej hacjendzie del Erina. - Niech�e si� senior zbli�y! - Zaraz, zaraz. Piorunowy Grot stan�� w siodle i wyda� przenikliwy okrzyk. Jego ; ko� pomkn�� jak strza�a; r�wnie� ko� Francisca przy�pieszy� biegu. Wkr�tce ju� obaj jechali u boku Sternaua. - Witajcie, Bogu niech b�d� dzi�ki! - Sternau poda� im r�k�. - Dlaczego tak mocno ob�adowali�cie konie id�ce luzem? Piorunowy Grot si� u�rniechn��. - Przypuszcza�em, �e stan tych, kt�rych oswobodzimy, b�dzie bardzo op�akany, dlatego zabra�em sporo rzeczy. Mam tu r�wnie� pa�ski ubi�r traperski i bro�. - Naprawd�? - Tak. Mam tak�e bro� Mariana i mego brata. - Dzi�kuj� panu. Post�pi� senior bardzo rozs�dnie. A co s�ycha� w hacjendzie? Kiedy dowiedziano si� o napadzie? Piorunowy Grot opowiedzia�, co zasz�o po porwaniu. Sternau s�ucha� z uwag�. Nie zwolnili biegu a� do nastania nocy. Kiedy nie mogli ju� �ciga� bandyt�w po �ladach, musieli, chc�c nie chc�c, przerwa� pogo�. Na szcz�cie w miejscu, w kt�rym si� zatrzymali, ros�o nieco trawy i konie mia�y pasz�. Ale nie by�o drzewa do rozpalenia ogniska; noc sp�dzili w ciemno�ciach. Rozmawiali niewiele. Przede wszystkim nale�a�o odpocz��. O �wicie Piorunowy Grot rzek�: - Te �otry jecha�y przez ca�� noc. - Z pewno�ci� - przytakn�� Sternau. - Wiedz�, �e depczemy im po pi�tach. Teraz jednak, nad ranem, zatrzymaj� si� na kr�tki odpoczynek. Musimy to wykorzysta� na nadrobienie tego, co stracili�my w nocy. Na r�wninach meksyka�skich nie ma d�ugich �wit�w i zmierz- ch�w. Dzie� i noc nast�puj� po sobie niemal natychmiast. Sternau wypowiedzia� ostatnie s�owa jeszcze w ciemno�ciach, a ju� za par� minut wsta� jasny, pogodny dzie�. Nasi trzej je�d�cy p�dzili co ko� wyskoczy przez pustyni� Mapimi. Nied�wiedzie Serce i Bawole Czo�o Tam, gdzie po�udniowa granica Nowego Meksyku i Arizony dotyka Rio Grande del Norte, ci�gnie si� na po�udnie od tej najwi�kszej rzeki Meksyku wielkie p�askowzg�rze gdzieniegdzie tylko poros�e pag�rkami. P�askowzg�rze to, przechodz�ce na wschodzie i p�noco-wschodzie w pastwiska Indian Komancz�w, by�o w�asno�ci� Apacz�w, kt�rzy �ywili odwieczn� nienawi�� do Komancz�w. Ci za� wezwani zostali do Meksyku, aby wesprze� wojska rz�dowe. Poszli ch�tnie w nadziei zdobycia bogatych �up�w. �ci�gn�y ich tysi�ce. Podzielili si� na hordy i odbywali drog� potajemnie, aby ich �miertelni wrogowie, Apacze, nie odkryli wyprawy. Ma�a preria, rozci�gaj�ca si� w�r�d p�askowzg�rza, wrza�a �y- ciem. By� to czas, w kt�rym dzikie bawo�y rozpoczynaj� w�dr�wk� na po�udnie. Sz�y w zgrupowanych szeregach, nie dziw wi�c, �e przylegaj�ce r�wniny i prerie licznie nawiedzali Indianie, aby zaopatrzy� si� w mi�so na ca�� zim�. S�o�ce sta�o wysoko i o�wietla�o krwawe widowisko. Jak okiem si�gn��, le�a�y woko�o cielska pozabijanych bawo��w, a czerwono- sk�re postacie zaj�te by�y przygotowywaniem mi�sa. P�on�y ognis- ka, skwiercza�a soczysta piecze�. Przez wbite w ziemi� dr�gi przeci�gni�to tysi�ce sznur�w i rzemieni; wisia�y na nich pokrajane cienko d�ugie pasma mi�sa bawolego, kt�re suszy�o si� na s�o�cu i wietrze. W samym sercu ruchliwego obozu sta�y trzy namioty z bawolich sk�r, ozdobione orlimi pi�rami na znak, �e s�u�� za schronienie wodzom. Dwa z nich by�y puste. Przed trzecim siedzia� Indianin wytatuowany od st�p do g��w, sk�po okryty garbowan� sk�r� 31 jelenia. Cia�o mia� pokryte licznymi bliznami, we w�osach upi�tych jak he�m tkwi�o pi�� orlich pi�r. Obok niego le�a�a d�uga strzelba. By� to Lataj�cy Ko�, jeden z najznakomitszych wodz�w Apacz�w. G�ow� ju� przypr�szy�a mu siwizna. Nie mia� si� polowa� na bawo�y. Ale serce bi�o w nim jeszcze m�ode i umys� zachowa� dawn� bystro��, dlatego te� szanowano go i ceniono w radzie, a s�owo jego wi�cej znaczy�o od s��w setek dzielnych wojownik�w. Poniewa� nie m�g� bra� udzia�u w �owach, siedzia� przed swym namiotem i przygl�da� si� wojownikom trzech pobratymczych szczep�w krz�taj�cym si� energicznie. Na nizinie ros�o sporo krzew�w. Tworzy�y jakby zielone wyspy. Stary w�dz niby nie zwraca� na nie szczeg�lnej uwagi, mimo to spostrzeg�, �e kilka ga��zek lekko si� poruszy�o. Chwyci� za strzelb� w przekonaniu, �e zab��ka�a si� tam jaka� drobna zwierzyna. Cho� rami� jego by�o ju� s�abe, chcia� teraz przynajmniej wypr�bowa� celno�� swego strza�u. Bystrym okiem rozpozna� w zaro�lach ciemny punkt. Tam musia�o si� znajdowa� zwierz�. Podni�s� luf� i ju� mia� nacisn�� cyngiel, gdy nagle zaro�la si� rozchyli�y i stan�� przed nimi jaki� cz�owiek. To nie by� Apacz, to by� kto� obcy! Wr�g czy przyjaciel? W jaki spos�b znalaz� si� tu, po�r�d poluj�cych Apacz�w? Musia� to by� znakomity my�liwy, inaczej nie uda�oby mu si� przedosta� niepo- strze�enie a� na teren �ow�w. Lataj�cy Ko� nie spuszcza� palca z cyngla. Obcy za� podni�s� do g�ry lew� d�o� na znak, �e przybywa w pokojowych zamiarach. Ubrany w sk�r� bawol�, w r�ku trzyma� bardzo ci�k�, star� dubelt�wk�. Zza pasa wystawa� mu, pr�cz torby z amunicj�, sztylet i tomahawk. Czerwonobrunatna twarz nie pozwala�a w�tpi�, do jakiej rasy nale�a�. Nie m�wi�c nic, podszed� do wodza, usiad� po jego lewej stronie i od�o�y� strzelb�, sztylet oraz tomahawk. By� to dow�d, �e nie jest wrogiem. - Synom Apacz�w - odezwa� si� po chwili w czystym dialekcie tego plemienia - wypad�y dzi� �owy pomy�lnie. Wielki Duch jest przychylny dla swych dzielnych dzieci. - Apacz poluje, by mie� mi�so, ale potraii zabi� riie tylko bawo�u, lecz i wroga. 32 ~ ~ 9 .1 ...Qsayed 'aI~OILLIBLi AA af ZSLI~YlLxSOZ ~ ~.IOid Lj~iid0 ZSTSOu aiu o~a~~ip ~~f�om~q ~eu~i~a~ia~Inlod uzalo.z~ salsar 'n~o~axs~Iy~ nzpon~ ~o�oz0 aion~sg ~ssl~i~~-Ii~s~~oy~ ~~Ia ux~~im atz~a uzl~~l ~ - 'faa~in~ azazsar - ~n~o~oan~ T~a~fn~s n~odI~~s Iasalzp~izal ~uz I - - ~~a.zaS o~alzpaln~zpal~ uzalz.zq xsaf ~iaq0 - 'uzal~oazn~ uz~iuz~f~izad zaal ~uz~iuoluxnpz ~zs~iq~izad �lanzaq0 '~Is ~�im~fzo o~aa~ls. za~n~,~, 'aaaaS atzpatn~zpat~ ~~II-uI-T~soqS aln~z ~Is ~faox~ ~szpon~ o~aun~~�s e~nzs az ~o~a~elp n~ �pazs~izad ~ '~iIIzeaTr z zasd~ ~fpzs~ o~ euZ 'uIa~eaq T~aI ~sar - ~n~ozaed~ uxalala~f~izad lsaf a~t~ - .�lied~im znr - ~nfo~od ~~f~3 IuI~u z ~Ilsd~im