11196
Szczegóły |
Tytuł |
11196 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
11196 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 11196 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
11196 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Judith Merkle Riley
Ogr�d W�a
The Serpent Garden
Przek�ad Barbara Korzon
Data wydania oryginalnego 1996
Data wydania polskiego 1998
Pami�ci �ycia i pracy Anne Trudeau
PODZI�KOWANIE
Szczeg�lne podzi�kowania sk�adam mojej c�rce, Elizabeth Riley, kt�ra we wszystkich
fazach powstawania ksi��ki by�a jej uwa�n� i niezmiernie wnikliw� recenzentk�, a tak�e
mojej redaktorce, Pam Dorman, za bystre oko i celne uwagi. Carolyn Carlson pragn�
podzi�kowa� za jej inteligentn� i rzeteln� prac� redakcyjn�, a Jean Naggar, mojej agentce,
oraz ca�ej mojej rodzinie za s�owa otuchy, pomoc duchow� i wsparcie. Naszym bibliotekom
za�, tym prawdziwym forpocztom kultury i cywilizacji, oraz ich nieocenionym stra�nikom
wyra�am t� drog� sw�j najg��bszy szacunek i wdzi�czno�� - teraz i na wieki.
PORTRET PIERWSZY
Szko�a flamandzka, oko�o 1490-1510. �Wesele w Kanie�. 34,3 x 32,7 cm. Nie
uko�czony rysunek pi�rem podmalowany farb�. Kolekcja prywatna.
Ten nie sygnowany obraz w stylu flamandzkim mo�e by� dzie�em kt�rego� z
na�ladowc�w Van der Weydena. Zwraca uwag� podobie�stwo kompozycji (patrz: tab. 32
�Uczta weselna�) i s�aba znajomo�� anatomii, widoczna zw�aszcza w sposobie
przedstawienia dolnych ko�czyn centralnej grupy postaci.
P. Michaels, Rysunek flamandzki doby Renesansu
By� rok 1514, kiedy to przeznaczenie i moje grzeszne uczynki rzuci�y mnie w �wiat,
st�d za� na dw�r kr�la Francji, w samo j�dro tajemnej intrygi, z kt�rej �adna taka jak ja zacna
angielska wdowa nie mog�aby wyj�� bez szwanku. Powiadaj�, �e do piek�a prowadz� drobne
wyst�pki, ja za� zmuszona jestem wyzna�, i� nazbyt lubowa�am si� w pi�knych strojach i
lepszych gatunkach wina, nie m�wi�c ju� o wielkiej niegodziwo�ci, jak� by�o malowanie
nieskromnych obraz�w, bym w dzie� targowy mog�a s�ysze� dobywaj�cy si� z mej sakiewki
mi�y brz�k monet. Daleko mnie zawiod�y te moje grzechy. Od cnotliwego, acz dosy�
monotonnego �ywota w domu ojca, gdzie czas up�ywa� mi na studiowaniu malarstwa i �ycia
Naj�wi�tszej Dziewicy, do owej bezecnej przebieg�o�ci, jak� musi nasi�kn�� portrecistka
mo�nych i malarka ksi���t. Ach, pi�knie to brzmi, nieprawda�? Pr�no��, tak, pr�no�� to
drugi tw�j grzech, Zuzanno, i to jeszcze wcale nie najci�szy. Wiele ich sobie wyrzucam.
Lenistwo i gnu�no��, bezwstydne oszustwo, bezwstydn� cielesn� mi�o��. Lecz... cho� wiem,
�e powinnam czyni� skruch�, �a�owa� swojej s�abo�ci wobec pokus i tego, dok�d mnie one
zawiod�y, to przecie� wielce mi trudno �al ten w sobie wzbudzi�.
Jako malarka i c�rka malarzy, opowie�� o swoich wyst�pkach rozpoczn� od owego
szkicu, kt�ry mia� by� portretem �lubnym, a okaza� si� ostatnim rysunkiem, jaki wykona�am
w domu mego ojca, nim przysz�o mi dom ten opu�ci� po zgonie rodzica. Ojciec m�j by�
mistrzem rzemios� malarskich, sprowadzonym zza morza przez starego kr�la Henryka, kt�ry
zleci� mu przemalowanie postaci �wi�tych w kr�lewskiej kaplicy w Sheen. B�d�c
Flamandem, a wi�c cz�owiekiem upartym, jako te� przeciwnym wszelkim nowo�ciom, miast
wychowa� c�rk� zgodnie z obyczajem angielskich niewiast, wyuczy� mnie swego rzemios�a,
ca�kiem jakby�my nadal �yli w starym kraju. Ten pierwszy m�j portret nigdy nie zosta�
uko�czony. Nad uroczyst� flamandzk� szat�, gdzie powinna znajdowa� si� twarz oblubie�ca,
pozosta�a jedynie plama ukazuj�ca jej kontur. Panu m�odemu zamierza�am nada� rysy mego
narzeczonego, Rowlanda Dalleta, mistrza Londy�skiej Gildii Malarzy, pann� m�od� za� oblec
w czerwon� sukni� upi�t� na niebieskim spodzie, a jej oblicze uczyni� moim, wszelako i ona
pozosta�a na zawsze postaci� bez twarzy i barw. Gdy dzi� wracam do tego pami�ci�, my�l�,
�e zamiast mistrza Dalleta lepiej by mi by�o po�lubi� t� sztywn� flamandzk� szat�. Wtedy
jendakowo� wszystko potoczy�oby si� inaczej.
1
Chybotliwe �wiat�a trzech latar� z wolna przesuwa�y si� nad zrytym wykopami
placem, gdzie na ruinach �wi�tyni templariuszy wznoszono obecnie jak�� now� budowl�.
Niedawno wybi�a p�noc. Dw�ch spo�r�d przy�wiecaj�cych sobie latarniami m�czyzn nios�o
�opaty, trzeci, wysoki i bogato odziany, prowadzi� �lepego starca dzier��cego w r�ku d�ug�
rozwidlon� r�d�k�. Przystan�li przy g��bokim dole, z kt�rego wyziera� o�miok�tny fragment
fundament�w staro�ytnej baszty, zwanej niegdy� Le Bastelle.
- R�d�ka, �askawi panowie... Czuj�, �e wychyla si� ku do�owi. W tym miejscu pod
ziemi� jest jaki� szlachetny metal - wyj�ka� �lepy Barnaba.
- Tak, to musi by� tutaj, sir Septimusie - potwierdzi� �ywo m�ody smag�y m�czyzna
w sk�rzanym kaftanie i d�ugich ub�oconych butach. - Tu, gdzie b�d� k�a�� fundamenty pod
nowe refektorium. - Uni�s� wy�ej latarni�, by dok�adniej zbada� �wie�y wykop.
- Na c� wi�c czekasz, starcze? - niecierpliwie zapyta� czwarty m�czyzna, prawnik
nazwiskiem Ludlow. Szczelniej opatulaj�c si� grubym p�aszczem, zapu�ci� wzrok w g��b
wykopu.
- Na moj� zap�at�, wasze lordowskie mo�cie - odpowiedzia� dr��cym g�osem stary. -
Obiecali�cie odprowadzi� mnie do domu, jak tylko wska�� wam miejsce.
- Co te� uczynimy, kiedy rzecz zostanie odkopana - �agodnie odrzek� przewodnik
�lepca.
Musia�o to by� co� szczeg�lnego, �aden bowiem zwyczajny skarb nie sk�oni�by pana
Septimusa Croucha, s�dziego, zbieracza staro�ytno�ci i mistrza w tajemnej sztuce
przywo�ywania demon�w metod� Honoriusa, do opuszczenia po zmroku bezpiecznych
mur�w City. Tu wszak�e pod resztkami ruin spoczywa� jeden z najpot�niejszych
wys�annik�w piekie�, s�ynny demon zag�ady, zwi�zany przed wiekami staro�ytnym
zakl�ciem, kt�re uczyni�o go stra�nikiem pewnej szkatu�y. Sir Septimus upaja� si� my�l�, �e
zar�wno jej bezcenna zawarto��, jak i sam demon stan� si� ju� wkr�tce jego w�asno�ci�.
- Za zimno na moje stare ko�ci. Na wskro� przenika mnie to wietrzysko - j�kn�� �lepy
Barnaba. - Bo to, wielmo�ni panowie, takiego jak ja biedaka nie sta� na kaptur, nawet
najlichszy.
- Po tej nocy mie� b�dziesz czapk� z kr�lika, to ci obiecuj� - zapewni� go Crouch.
- O, milordzie, niechaj ci� B�g b�ogos�awi po tysi�ckro�! Drugiego takiego �askawcy
pr�no by szuka� na �wiecie.
- Do�� - przerwa� mu sir Septimus. - Mistrzu Dallet i ty, panie Ludlow, zejd�cie teraz
do jamy i kopcie w tym miejscu, gdzie wskazuje r�d�ka. Ja pozostan� na czatach.
Ludlow obrzuci� swego patrona spojrzeniem pe�nym goryczy. I na co mi przysz�o?,
pomy�la�. Ano, doprowadzi�em si� do ruiny, odpowiedzia� sam sobie. Zaprzeda�em dusz�, to i
trzeba mi teraz macha� �opat� obok tego g�adyszka, tego malarczyka... Sp�jrzcie no na niego!
Jak to mu pilno! A te jego oczka! W �y�ce wody by utopi� Croucha. Co te� takiego zmalowa�,
�e musi s�ucha� tego satanisty?
Schodz�c powoli do wykopu, zerkn�� w g�r� i zobaczy� nad sob� blad�, poryt�
�ladami rozpusty twarz Croucha. Malowa� si� na niej wyraz triumfu. Nad zimnymi zielonymi
oczyma stercza�y krzaczaste brwi podobne wiechciom truj�cego zielska. Czarne,
przypr�szone siwizn� w�osy tworzy�y wok� tej twarzy co� na kszta�t fa�szywej aureoli.
Ja�niej�ce w �wietle latarni szersze bia�e pasma przetykane czarnymi nitkami wi�y si� nad
czo�em - po obu stronach - przypominaj�c zakrzywione baranie rogi... a mo�e diabelskie?
- �ywiej, mistrzu, a nie �a�uj swoich bia�ych r�czek - przynagli� malarza sir Septimus.
- Ten skarb tysi�ckrotnie wynagrodzi ci twoje trudy. Za jednym zamachem uszcz�liwisz
kochank�, �on�, krawca i jubilera! Jakie� inne przedsi�wzi�cie rokowa�oby ci podobne
widoki?
- Wszystko dzielimy r�wno na trzy cz�ci - przypomnia� Ludlow, kt�ry zd��y� ju�
zej�� do do�u i stan�� obok malarza.
- B�dzie, jak przyobieca�em - pospieszy� uspokoi� go Crouch swym g�adkim niby
jedwab tonem. Na dnie g��bokiego wykopu m�g� dostrzec jedynie s�abe �wiat�o dw�ch latar�.
S�uchaj�c odg�os�w �opat wbijanych w b�oto i kamie�, nakaza� my�l� spoczywaj�cej tam w
g��bi istocie: �Zbud� si�.
W wysuszone cz�onki wi�nia z wolna zacz�o s�czy� si� �ycie. Demon �apczywie
wch�ania� w siebie cienk� stru�k� sk�pstwa, chciwo�ci i nienawi�ci. Crouch odebra� wra�enie
czego� wilgotnego... wyczu� ledwo uchwytny dotyk obcego umys�u, jakby kto� na pr�b�
wys�a� ku niemu z�� my�l. W�osy zje�y�y mu si� na karku, a potem... potem ogarn�o go
uniesienie.
- Co� tu jest - dobieg� go g�os Ludlowa. - Jakby ociosany kamie�.
Pod tym czarnym kamieniem jest metalowe k�ko - nap�yn�a spod ziemi my�l. O,
ucieszy� si� sir Septimus, a wi�c sam mnie szukasz. Wybornie.
- Poszukaj pod kamieniem k�ka - powiedzia� g�o�no, my�l�c jednocze�nie: Ach, m�j
tajemniczy przyjacielu, wkr�tce i ty tak�e b�dziesz moim s�ug�.
Jam jest Belfegor Wielki. Nie s�u�� �adnemu spo�r�d �miertelnik�w.
Gadaj zdr�w, pomy�la� Crouch, obracaj�c w palcach amulet pokryty mn�stwem
kabalistycznych znak�w. �Onaim, perantes, rasonastos�, wyrecytowa� zakl�cie. S�owa te
otoczy�y spoczywaj�cego w skrzyni �ywym, iskrz�cym si� murem.
Kanalia!
Ale� oczywi�cie! My�la�e�, �e masz do czynienia z g�upcem? Crouch nagle si�
roze�mia�, tak g�o�no, �e a� wystraszy� �lepca.
Tymczasem na dnie wykopu ci�ki g�az obr�ci� si� z chrapliwym zgrzytem,
ods�aniaj�c jam�, z kt�rej uni�s� si� fetor zastarza�ej zgnilizny.
Kr�g �wiat�a wydoby� z ciemno�ci pokryt� czarnym nalotem metalow� szkatu��,
zapiecz�towan� jak�� prastar� substancj�.
- To ani chybi piecz�� alchemika! - stwierdzi� artysta, opadaj�c na kolana, by
dok�adniej zbada� osobliwy przedmiot. - Szkatu�a z o�owiu! Skarb, kt�ry w sobie kryje, z
pewno�ci� nie jest zwyczajny. - W skrzyni co� grzechota�o, gdy dwaj m�czy�ni d�wigali j�
w g�r�.
Mistrz Dallet znowu ukl�k� w b�ocie i j�� za pomoc� no�a usuwa� zalepiaj�c� wieko
substancj�. Da� si� s�ysze� gwa�towny syk i nag�y lodowaty podmuch omal nie zgasi� latarni.
- Kto tu? - krzykn�� �lepiec, podskakuj�c ze strachu.
Je��. Chc� je��. Za d�ugo spa�em. Belfegor pami�ta�, �e mia� do spe�nienia jakie�
zadanie, ale co to by�o?
- Gdzie z�oto? - wrzasn�� Ludlow, kt�ry zapu�ciwszy r�k� do pud�a, wydoby� spo�r�d
�mieci garstk� poczernia�ych monet i dwa bezkszta�tne przedmioty omotane w przegni�y
jedwab.
Delicje, pomy�la� Belfegor, ch�on�c jego w�ciek�o��. Smakowa�a mu jak stare wino.
Czu�, �e nabiera si�y.
- Ten stary kubek jest srebrny - oznajmi� Dallet, zdrapuj�c z naczynia czarn� patyn�.
- To kielich, ich wielkie sakramentalium - sprostowa� Crouch, wyjmuj�c go z r�ki
malarza. Z u�miechem przebieg� palcami po spro�nych postaciach wyrytych pod brzegiem
naczynia.
Uwa�aj. On zamierza ci to ukra��. Chciwo�� i zazdro�� zaprawione piek�cym
posmakiem nienawi�ci nap�yn�y ku nozdrzom demona. Nawet po tych d�ugich stuleciach snu
nietrudno mu by�o rozbudzi� w ludziach z�e nami�tno�ci, nami�tno�ci, kt�rymi si� �ywi�.
Spryt mam ten sam co zawsze, pomy�la� z satysfakcj�. Nie, nie straci�em wyczucia.
Poczu�, �e zaczyna si� materializowa� - jako lekki, kwaskowaty opar. Rozprostowa� swe
wci�� jeszcze niewidzialne cz�onki.
- To ma du�� warto��! - zawo�a� Ludlow, podnosz�c si� z kl�czek i pr�buj�c wyrwa�
Crouchowi puchar.
Korzystaj�c z jego nieuwagi, Dallet wydoby� ze szkatu�y drugi zbutwia�y pakunek.
Spod opadaj�cych szcz�tk�w jedwabiu wyjrza�a wysadzana drogimi kamieniami oprawa
prastarej ksi�gi. Jej g�adkie welinowe karty nie dozna�y prawie �adnego uszczerbku.
Zatrzymaj t� ksi�g�. Jej to najbardziej po��da ten stary.
- Tego ju� ode mnie nie wy�udzisz, sir Septimusie - o�wiadczy! Rowland Dallet,
przyciskaj�c zdobycz do piersi. - Wzi��e� puchar, ja zatrzymuj� ksi�g�.
- R�wny podzia�! - wrzasn�� Ludlow.
- Ta ksi�ga nale�y do mnie! Dawaj j�, bo po�a�ujesz! - krzykn�� Crouch, ruszaj�c w
stron� malarza. Ten co szybciej uskoczy� z zasi�gu jego wyci�gni�tej r�ki. Zawieszony nad
nimi Belfegor pi� to zamieszanie i furi� niby krzepi�cy trunek. W miar� nasilania si� k��tni on
tak�e nabiera� mocy, a jego cia�o kszta�t�w; g�owa, nogi i r�ce zaczyna�y stawa� si� widoczne
jako k��by g�stego dymu. Po�yskliwa �ciana wok� niego zaczyna�a drga�.
- Wi�c dobrze, dostaniesz to, co ci si� s�usznie nale�y - zawo�a� malarz, przeci�gaj�c
swym wielkim no�em po grzbiecie ksi�gi wykonanym z ciel�cej sk�ry pokrytej sp�owia��
obecnie poz�ot�. Rozerwawszy folia� na trzy cz�ci, dwie cisn�� w b�oto, �rodkow� za� mocno
przycisn�� do piersi. - Ja um�w dotrzymuj�, nie tak jak wy, d�entelmeni!
- Ksi�ga tajemnic jest moja. Sprawiedliwie mi si� nale�y.
- Odkup zatem dwie nasze cz�ci, skoro tak bardzo ich pragniesz. By�a mi�dzy nami
umowa, �e wszystko idzie do podzia�u, i ja si� jej trzymam. Drugi raz okpi� si� nie dam, kln�
si� na m� dusz�! - Z no�em w r�ku m�ody m�czyzna j�� cofa� si� krok po kroku, chwytaj�c
po drodze pozostawion� na ziemi latarni�.
Zabij go, podszepn�� Crouchowi demon.
- Zabij� ci� za to - sykn�� sir Septimus, k�ad�c d�o� na r�koje�ci w�oskiego sztyletu, z
kt�rym nigdy si� nie rozstawa�.
- Zbli� si� do mnie, a spal� tw�j skarb - zagrozi� mu Dallet, zni�aj�c latarni�.
Korzystaj�c z tego, �e Crouch stan�� jak wryty, odwr�ci� si� i umkn�� w ciemno��.
Dwaj jego wsp�lnicy, stoj�c obok siebie, �ledzili ko�ysz�ce si� �wiat�o latarni, dop�ki
nie znik�o im z oczu. I nagle w g�owie Ludlowa pojawi�a si� my�l, kt�r� podszepn�� mu
demon: Czemu poprzestawa� tylko na jednej cz�ci? W �lad za ow� my�l� zacz�� wykluwa�
si� plan... List bez podpisu, duma� prawnik. Wy�l� go do m�a kochanki tego malarza.
Zazdrosny m�� zabije ich oboje... moje r�ce pozostan� czyste. Wdowa po malarzu nie pozna
si� na warto�ci tego fragmentu ksi�gi. Odkupi� go od niej za bezcen.
Sprytny z ciebie cz�ek. Demon zacz�� powraca� do swojej pierwotnej, wygodniejszej
formy; wilgotne k��by dymu nabrzmiewa�y emanuj�c� z niego energi� z�a. Poro�ni�te
zielonkaw� sier�ci� nogi j�y wbija� si� w l�ni�cy kr�g uniemo�liwiaj�cy mu ucieczk�. I oto
w magicznym murze pojawi�y si� dziury...
- Szlachetni panowie, czy�cie zapomnieli o nagrodzie dla biednego starego Barnaby?
Zechciejcie �askawie odprowadzi� mnie teraz do domu - rozleg� si� j�kliwy g�os �lepca.
- O, pami�tamy o twojej nagrodzie - powiedzia� Crouch, stawiaj�c latarni� i si�gaj�c
po sztylet. - Oczywi�cie, �e pami�tamy - wycedzi�, wbijaj�c ostrze prosto w serce starca.
Belfegor, kt�remu czyn �w doda� nagle mn�stwo energii, powi�kszy� si� tak
gwa�townie, �e zamykaj�ca go �ciana rozpad�a si� na kawa�ki. Krzyk grozy, kt�ry wydar� si�
z piersi Ludlowa, zbyt p�no zaalarmowa� Croucha. Nieudolny poskromiciel demon�w wyda�
g�o�ny j�k zawodu, widz�c ulatuj�cego w niebo Belfegora.
Teraz m�g� ju� tylko z w�ciek�� desperacj� �ledzi� wzbijaj�c� si� coraz wy�ej
bezkszta�tn� mas�, kt�ra po chwili przys�oni�a mu kawa� gwia�dzistego nieba. Owa ciemna
plama zatrzyma�a si� w locie, zafalowa�a, jakby niezdecydowana, dok�d si� uda�, po czym z
wolna ruszy�a ku murom u�pionej City. Z oddali dobieg� ich tylko metaliczny odg�os
diabelskiego �miechu...
2
Wszystko to wina deszczu. Gdyby nie on, nie uleg�abym podszeptom nieznajomych
ludzi, i to jeszcze cudzoziemc�w. Taka uporczywa ulewa wypija z nieba ca�e �wiat�o, przez
co wszystko robi si� szare i jakby sple�nia�e. W taki dzie� nie mo�na i�� do ko�cio�a, mi�dzy
ludzi, popatrze�, kt�ra ostatnio dosta�a nowe trzewiczki czy przerobi�a sukni� zgodnie z
najnowsz� francusk� mod�, bo te� i kto by w t� pluch� wk�ada� nowe rzeczy? Przez �w
deszcz popad�am zatem w jak najgorszy humor i... och, szale�czo pragn�am odmiany!
Umi�owanie nowo�ci i uciech z�a to rzecz u niewiasty, odwodzi j� bowiem od jej powinno�ci.
Tak przynajmniej powiada �Ksi�ga obyczaj�w zacnej ma��onki�, kt�r� przed laty ofiarowa�a
mi matka z my�l� o czasach, kiedy b�d� zam�na. Ksi�ga ta nadziana jest niczym kie�basa
mn�stwem dobrych rad, jak r�wnie� wybornych przepis�w na wykwintne jad�o,
medykamenty i myd�o. Jako osoba m�oda i ma�o do�wiadczona, przywyk�am studiowa� je co
dzie�, pragn�am bowiem chwalebnym spe�nianiem obowi�zk�w gospodyni przynie��
zaszczyt pami�ci mojej drogiej matki, kt�ra mnie, niestety, odumar�a. Mia�am te� nadziej�, �e
m�j ma��onek, pan Rowland Dallet, mistrz Londy�skiej Gildii Malarzy, bardziej mnie
pokocha, gdy naucz� si� smacznie gotowa�. Ksi��ka zapewnia�a, �e tak si� stanie. W tym
celu nale�a�o tylko dobrze zrozumie� jej rady i dok�adnie si� do nich stosowa�, co do tej pory
jednak�e wci�� mi si� nie udawa�o.
Wizyta owych nieznajomych nast�pi�a przy ko�cu marca roku pa�skiego 1514, kiedy
to ju� pi�ty dzie� z rz�du trwa�a ulewa przypominaj�ca biblijny potop. Mego m�a przez ca�y
ten czas nie by�o, a ja wprost umiera�am z ch�ci wyrwania si� z domu.
- Och, Nan, jak ja nie cierpi� deszczu! Doprawdy go nienawidz�. Powinna wszak ju�
by� wiosna, a tu zimno i ciemno prawie jak w zimie i nigdzie ani �ladu zielonego p�czka! I do
tego ta ciasna izba! Jak�e tu nudno! Z godziny na godzin� coraz trudniej mi to wytrzyma�.
- Nie ma kwiat�w bez deszczu, zapami�taj to sobie - pouczy�a mnie siedz�ca przy
ogniu Nan, podnosz�c wzrok znad rob�tki. Min� mia�a powa�n�, lecz tak wygl�da�a prawie
zawsze. By�a znacznie ode mnie starsza, a wszyscy chudzi i starzy ludzie s� zwykle
�miertelnie powa�ni, wyrzekli si� bowiem �wiatowych marno�ci, by my�le� jedynie o
wy�szych sprawach, o Bogu i o szatanie. Ja tymczasem kocha�am �wiatowe marno�ci, ale
kocha�am i Nan, kt�ra dawniej by�a m� piastunk�, a teraz kiedy mia�am ju� m�a, pomaga�a
mi w domu, to znaczy w naszych dw�ch pokojach. Nies�usznie by�oby nazywa� Nan s�ug�,
mimo �e jej p�aci�am czy raczej, uczciwie m�wi�c, ch�tnie bym to czyni�a, gdyby pan m��
dawa� mi cho� troch� wi�cej pieni�dzy.
- Ale popatrz, jak ciemno, Nan! Wszystko jest takie szare. I te krople b�bni� i b�bni�...
Ach, doprowadza mnie to do szale�stwa! Chc� s�ysze� ptaki, gwar rozm�w. Niechby ju�
przysz�a ta wiosna! Chc� wiosny!
Przewiesiwszy si� przez wielk�, okut� mosi�dzem skrzyni� mojej matki, w kt�rej
przechowywa�am teraz sw� wypraw�, otworzy�am z trzaskiem okiennice. Podmuch wiatru
chlusn�� mi strumieniem wody prosto w twarz. Pod oknem, sieczone gwa�townym deszczem,
z grzechotem obija�o si� o �cian� god�o naszej kamienicy, zwanej domem �Pod Stoj�cym
Kotem�. Wezbrany rynsztok po�rodku Fleet Lane p�dzi� z g�o�nym szumem niczym wartka
rzeka. Zalewane strugami wody kolorowe frontony s�siednich kamienic wygl�da�y szaro i
brudno. Na ulicy nie wida� by�o �ywej duszy. Wychyli�am si� z okna, gro��c pi�ci�
mokremu niebu:
- Deszczu, masz przesta�! - krzykn��em. - Ja chc� s�o�ca! �wiat�a!
- Uspokoisz ty si�? - zawo�a�a Nan, ci�gn�c mnie za sp�dnic�. - Chcesz, aby ludzie
pomy�leli, �e� niespe�na rozumu? Pomy�l o dziecku. Odejd� od tego okna i przesta� krzycze�
- nakaza�a mi surowo, zatrzaskuj�c z hukiem okiennice, po czym zacz�a gdera�: - No i
popatrz na siebie, ca�a jeste� mokra. Oj, Zuzanno, Zuzanno, kiedy ty zm�drzejesz? Przecie
przyrzek�am twojej matce, �e nie pozwol� ci robi� g�upstw. A teraz usi�d� spokojnie i
zdob�d� si� wreszcie na troch� rozs�dku. Wszak gdyby nie deszcz, ani w po�owie tak by� nie
ceni�a s�o�ca, jak je teraz cenisz.
- A w�a�nie �e tak - burkn�am. - Kocham wszystko, co pi�kne, i nie musz� ogl�da�
brzydkich rzeczy, �eby �adne podoba�y mi si� bardziej.
- Zanadto poci�ga ci� to, co le�y na samym wierzchu, a to bardzo niedobrze - sarkn�a
Nan, kt�ra zdoby�a sobie prawo do krytykowania mych post�pk�w nie tylko przez sw�
d�ugoletni� s�u�b�, lecz i dzi�ki wielkiej wyrozumia�o�ci w dra�liwej sprawie niewyp�acania
jej zas�ug.
- Pan Dallet m�wi, �e wygl�d zewn�trzny jest rzecz� ogromnie wa�n�, i z tej to
przyczyny okazuje tak wielk� dba�o�� o stroje. A ja, powiada, nie powinnam mu tego
utrudnia�; musi wszak prezentowa� si� przyzwoicie w towarzystwie ksi���t i innych mo�nych
patron�w.
- Czuj�c, �e ramiona i g�ow� mam mokre, wytar�am twarz r�kawem sukni i usiad�am
na �awie przy ogniu. Ze stoj�cego przy nodze koszyka spogl�da�o na mnie cerowanie.
Odpowiedzia�am mu krzywym spojrzeniem.
- Ach, tak. Uwa�a, �e to wystarczaj�cy pow�d, by przepuszcza� tw�j posag, i do tego
zastawia� u lichwiarza �lubn� obr�czk� twej matki.
- Obowi�zkiem niewiasty jest po�wi�ca� si� dla powodzenia i fortuny m�a. Moja
ksi�ga m�wi, �e cnotliw� kobiet� czeka za to stokrotna nagroda, je�li b�dzie cierpliwa i
zaniecha narzeka�. Kiedy pan Dallet przyniesie do domu wypchan� z�otem sakiewk�, a mnie
kupi sukni� z jedwabiu, b�dziesz �a�owa�, �e� si� na niego skar�y�a, zobaczysz.
Wyci�gn�am przed siebie nogi w grubych po�czochach i starych brzydkich
chodakach, po czym unios�am je w g�r�, by lepiej si� przyjrze� swej samodzia�owej
sp�dnicy, nakrapianej bia�ymi drobinkami gipsu, kt�ry zawsze jako� potrafi� przelecie� przez
fartuch. Wyobrazi�am sobie, �e �w samodzia� (ufarbowany na czarno z powodu �a�oby)
zamienia si� nagle w b��kitny, pi�knie haftowany jedwab. Ach, by�am zupe�nie pewna, �e to
marzenie si� spe�ni, kiedy pan Dallet dzi�ki moim trudom i pracowito�ci osi�gnie nareszcie
sukces. A trudzi�am si� dla niego bardziej, ni� by�aby to w stanie uczyni� jakakolwiek inna
kobieta nie znaj�ca jego rzemios�a. Gotowa�am mu kleje, gipsowa�am tablice, sporz�dza�am
p�dzle, k�ad�am grunt pod jego malowid�a, s�owem, robi�am wszystko, czego nauczy�am si�
w domu ojca. Nigdy ju� tylko, odk�d wysz�am za m��, nie namalowa�am nic w�asnego.
M�atce to nie uchodzi. Zam�na niewiasta powinna �y� jedynie dla swego pana i jego dobra,
nie za� dla wygodzenia sobie czy dla w�asnych samolubnych przyjemno�ci.
- M�j Bo�e, �e te� przysz�o mi tego do�y�. - Nan, pochylona nad rob�tk�, coraz
szybciej macha�a drutami. - Trzy dni ju� siedzi u tej bezbo�nej pani Pickering, o nieba, dajcie
mi cierpliwo��!
Nan wci�� m�wi�a takie rzeczy, a ju� szczeg�lnie lubi�a odwo�ywa� si� przy tym do
nieba. Nic tylko si� martwi�a, chocia� wi�kszo�� tych zmartwie� by�a jedynie wytworem jej
imaginacji. Gdyby jednak kiedykolwiek przesta�a to robi� albo m�wi� o �mierci, diable i
pot�pieniu, wtedy ja bym zacz�a si� martwi�, by�by to bowiem dow�d, �e jest chora. A c�
bym pocz�a, gdyby po matce i ojcu opu�ci�a mnie jeszcze i Nan? Zosta�by mi tylko mistrz
Dallet, a on tak niewiele m�wi�.
- Och, Nan, nie b�d��e tak podejrzliwa! Pan Dallet powiedzia� mi nie pytany, �e musi
jak najszybciej wyko�czy� portret s�dziwej matki kapitana Pickeringa. �ona kapitana
zamierza zawiesi� �w portret na honorowym miejscu, tak by zaskoczy� m�a mi��
niespodziank�, kiedy ten wr�ci z rejsu. Czy� to nie uroczy pomys�? Ca�kiem jak z mojej
ksi��ki. Tam te� jest napisane, �e kobieta powinna wci�� my�le�, jak� by tu eleganck�
niespodziank� sprawi� m�owi przyjemno�� - m�wi�c to, nawlok�am ig�� i wyj�am z
koszyka grzybek do cerowania.
- Zapewne powiedzia� ci r�wnie�, �e ta pani Pickering to szkarada.
- O nie, mistrz Dallet o �adnej ze swych patronek nie wyra�a si� niepochlebnie. M�wi�
tylko, �e ta osoba porusza si� z wielkim trudem z powodu szpotawej stopy i �e chc�c si�
przyjrze� portretowi, zmuszona jest podej�� do samych sztalug, by cokolwiek zobaczy� przez
swe okulary. Wyrazi�am nadziej�, i� oka�e jej du�o wzgl�d�w, on za� mi obieca�, �e nie
omieszka p�j�� za moj� rad�. Jak zatem widzisz, wiem, �e tej biednej kobiecie Pan B�g
posk�pi� urody, aczkolwiek m�j ma��onek, m�wi�c o swoich bogatych klientach, stara si� by�
wielce taktowny.
Nan ci�ko westchn�a; ona zreszt� bardzo lubi wzdycha�. Przeczyszcza to p�uca oraz
u�atwia trawienie, jak m�wi Goody Forster. Goody to zr�czna akuszerka, co sprzedaje te�
proszek, kt�ry czyni cz�owieka bogatym, gdy spali� go o p�nocy przy pe�ni ksi�yca.
Kupi�am troch�, ale jeszcze nie zacz�� dzia�a�. A przyda�oby si�. Dla Nan, �eby mia�a czym
wspom�c brata, kt�rego ca�kiem nies�usznie wtr�cono do wi�zienia, i dla dziecka, kt�remu
rych�o potrzebna b�dzie ko�yska oraz powijaki.
Tak mnie zdenerwowa�o to my�lenie o pieni�dzach, �e uk�u�am si� w du�y palec. Na
br�zow� po�czoch� pana Dalleta kapn�a wielka kropla krwi. I w�a�nie w chwili gdy stara�am
si� j� wetrze� w materia�, tak aby nie zna� by�o plamy, z do�u da� si� s�ysze� odg�os ci�kich
krok�w. By�a to rzecz zaiste zastanawiaj�ca, poniewa� w�a�ciciele takich but�w nader rzadko
odwiedzali kamienic� �Pod Stoj�cym Kotem�. Zazwyczaj przebywa�y tu same kobiety - na
g�rze i na dole. Pan Dallet, podpisuj�c umow� dzier�awn�, zmuszony by� przyj�� warunek, �e
pani Hull, wdowa po cz�onku Gildii Malarzy, do�yje w tym domu dni swoich. Zgodnie z
umow� mieli�my prawo raz w tygodniu u�ytkowa� jej kuchni�, by zrobi� pranie, jak r�wnie�
przechodzi� przez sklep na parterze i korzysta� ze schod�w na jego ty�ach prowadz�cych do
naszych dw�ch pokoj�w. W jednym mie�ci�a si� pracownia mistrza Dalleta, drugi s�u�y� nam
za wszystko: sypialni�, jadalni� i salon.
M�j ma��onek nie by� z tego kontent, jako �e sam potrzebowa� obu tych pomieszcze�.
Chcia� w nich urz�dzi� wielk� pracowni�, do kt�rej z czasem zamierza� przyj�� kilku
uczni�w. Drugim powodem jego niezadowolenia by� sklep, gdzie wdowa oraz jej w�cibska
c�rka, ju� doros�a, rozwiesi�y kiepskie malowid�a pozostawione im w spadku przez �wi�tej
pami�ci mistrza Hulla. M�j m�� bardzo si� obawia�, �e kto� mo�e je uzna� za jego dzie�a,
wskutek czego straci klient�w. Na domiar z�ego c�rka i matka pr�bowa�y sprzedawa� tu
swoje wyroby - kobiece r�kawki robione na drutach, takie� mitenki i inne drobne fata�aszki,
wszystkie wykonane bardzo nieporadnie - co zdaniem pana Dalleta obni�a�o elegancj� ca�ego
domostwa.
Dla mnie sklep wdowy Hull stanowi� nie lada zagadk�, opr�cz bowiem klientek, kt�re
kupowa�y szpilki, bywa�o w nim mn�stwo mnich�w i �wieckich duchownych r�nej rangi. Po
co mnichom szpilki? Kiedy spyta�am o to wdow�, powiedzia�a, �e owi duchowni przychodz�
tu nabywa� nabo�ne malowid�a pozostawione jej przez nieboszczyka. No i to w�a�nie by�o
najdziwniejsze! Jako� nie zauwa�y�am, aby w rozwieszonej na �cianach kolekcji
kiedykolwiek zasz�a jaka� zmiana. Niezale�nie od tego, ilu przewin�o si� klient�w, Chrystus
w �a�cuchach wci�� wisia� na swoim miejscu, na biednej brzydkiej Madonnie z ka�dym
dniem zbiera�o si� wi�cej kurzu, a �wi�ty Sebastian o krzywo namalowanych oczach po
staremu zezowa� z k�ta.
Nic zatem dziwnego, �e na odg�os ci�kich podkutych but�w (zamiast zwyk�ego
szurania rozcz�apanych sanda��w) czujnie nadstawi�am uszu. Mog�o to oznacza� tylko jedno:
nadchodzi komornik, by zabra� nam meble za d�ugi mojego ma��onka. Nan te� tak my�la�a.
Gwa�townie podni�s�szy g�ow�, porusza�a nozdrzami niczym stary pies go�czy wietrz�cy
niebezpiecze�stwo. Us�ysza�y�my niski d�wi�k m�skich g�os�w, a potem z�o�liwy g�osik
panny Hull: �Tymi schodami na g�r�. Nie wiedzia�y�my, o co pytali przybysze, bo w�ciek�a
ulewa nadal �omota�a w okiennice, do cna g�usz�c ich s�owa. Ogie� przygas� na kominku;
ca�y pok�j pogr��ony by� w ponurym mroku.
- S�uchaj, Nan, skryj� si� za ��kiem, a ty im powiedz, �e mistrza Dalleta nie ma w
domu... Musia� nagle wyjecha� na kontynent. Dosta� wielkie zam�wienie... tak wielkie, �e po
powrocie sp�aci wszystkie d�ugi.
- W co oni uwierz� akurat tak samo jak ja - burkn�a Nan. - Nie, tym razem
zamierzam dok�adnie im powiedzie�, gdzie znajd� mistrza Dalleta. - G�os Nan z�o�liwo�ci�
dor�wnywa� g�osowi tej pannicy z do�u, ale dlaczego? Dalib�g, nie mia�am poj�cia.
Nieznajomi, kt�rych po chwili wprowadzi�a do pokoju, wcale jednak nie wygl�dali na
ludzi �cigaj�cych d�u�nik�w. Przystan�wszy w otwartych drzwiach do pracowni, mierzyli
ciekawym okiem gipsowe modele r�k i n�g, pi�knie wykonane szkice, �ywe barwy na p�
uko�czonych portret�w przedstawiaj�cych same wytworne osoby... Te gustowne, starannie
namalowane obrazy musia�y na nich wywrze� dobre wra�enie, zw�aszcza w por�wnaniu z
owymi zakurzonymi �wi�tymi z do�u. W taki spos�b przygl�dali si� szafom i p�kom
zastawionym rz�dami pude�ek i p�katych p�cherzy z barwnikami i medium, jakby ju� z tego
widoku potrafili wnioskowa� o warto�ci samego dzie�a.
Niech sobie patrz�, my�la�am, wszystko jest jak trzeba. Go�a pod�oga l�ni�a biel�
desek - obie z Nan szorowa�y�my j� co tydzie� wod� z �ugiem - �ciany, �wie�o odmalowane
mieszank� terpentyny z kred�, �wieci�y czysto�ci�, w ca�ej pracowni nikt by nie wypatrzy� ani
py�ka. Tak by� musi, kiedy chce si� robi� miniatury czy iluminacje, najwi�kszym bowiem
wrogiem sztuk pi�knych jest kurz, a zaraz po nim wilgotny oddech, tak wi�c przy tej pracy
absolutnie nie wolno kaszle� ani kicha�. Ponadto mistrz Dallet nie by� pospolitym malarzem
sztalugowym, co to potrafi wykona� akuratny portret na p��tnie czy desce. Pod oknem sta�
wysoki st� s�u��cy mu za warsztat, przy kt�rym pracowa� nad miniaturowymi podobiznami
szlachetnie urodzonych. Mod� na ten rodzaj sztuki zapocz�tkowa� w Anglii m�j ojciec, gdy
przed laty przyby� tu z Flandrii, by malowa� dla kr�la Henryka VII. Jemu to pan Dallet
zawdzi�cza� sw� bieg�o�� w sztuce miniatury.
- Czy mieszka tu maitre Roland Dolet, malarz? - zapyta� wy�szy z dw�ch przyby�ych.
Od ich l�ni�cych jedwabi i aksamit�w w mrocznej pracowni zrobi�o si� ja�niej. Ten wy�szy
mia� na sobie b��kitny aksamitny kaftan z d�ugimi r�kawami, podbity jedwabiem w kolorze
ognia, pod nim lnian� koszul� ze z�otym haftem, z wierzchu za� gruby przemoczony p�aszcz.
Jego towarzysz, ni�szy i t�szy, ubrany by� na zielono; spod r�kaw�w kaftana b�yska�o ��te
at�asowe podbicie, a brzeg szaty ozdobiony by� kunim futrem. Obaj mieli na palcach po kilka
kosztownych pier�cieni wysadzanych drogimi kamieniami, przy pasach za� miecze i sztylety.
Po ostrogach przypi�tych do wysokich but�w �atwo si� by�o domy�li�, �e nie przybyli tu
pieszo. Cudzoziemcy, pomy�la�am, mieszka�cy krainy s�o�ca i barw... Nie spodziewali si�
pewnie, �e wiosna na p�nocy jest a� taka szara. Musz� to by� Francuzi, s�dz�c zar�wno po
�mia�ym kroju ich ubra�, jak i po wymowie nazwiska mego ma��onka, kt�re w rzeczy samej
jest francuskie, aczkolwiek jego przodkowie dawno ju� nadali mu angielskie brzmienie.
Tymczasem wspaniali go�cie arogancko otaksowali mnie wzrokiem, a� poczu�am, �e
oblewam si� p�sem.
- Tak jest, to m�j m��, nie ma go jednak w domu - odpar�am, wci�� �ciskaj�c
przek�uty palec. Gestem wskaza�am panom kominek, by mogli osuszy� p�aszcze.
- To dobrze - rzek� ni�szy po francusku. - Mo�e to, co nie uda�oby nam si� z mistrzem,
uda si� z t� kobiet�. Mo�e wy�udzimy od niej ow� rzecz.
No, musz� powiedzie�, �e to ju� mnie rozgniewa�o. Nie, �e postanowili mnie podej��,
lecz �e w swej pysze wzi�li mnie za prostaczk�, kt�ra nie rozumie ich mowy! Mnie, c�rk�
wielkiego Corneliusa Maartensa, malarza najpot�niejszych ksi���t Europy! C� oni sobie
my�l�? �e jestem niewykszta�con�, �atwowiern� mieszczk�? Ja, kt�r� w domu ojca uczono
nie tylko malarstwa, ale te� francuskiego, w�oskiego, muzyki i dobrych manier? Zamilk�am z
oburzenia, patrzy�am na nich tylko szeroko otwartymi oczami, co ci Francuzi poczytali znowu
za t�pot�. Ach, wzi�a mnie z�o�� jeszcze gorsza.
- Madame - odezwa� si� ten ni�szy - w ubieg�ym miesi�cu m�� tw�j mia� honor
namalowa� doskona�y portret ksi�niczki Marii, siostry jego kr�lewskiej wysoko�ci.
O, to ciekawe! Mistrz Dallet mia� utrzyma� rzecz w tajemnicy, lecz ja oczywi�cie
wydoby�am z niego ten sekret... pijany stawa� si� bardziej rozmowny.
- To prawda. M�wi�, �e wygl�da na nim jak �ywa.
- Chcieliby�my naby� szkic do owego portretu - oznajmi� wy�szy.
- M�j m�� nie sprzedaje swoich szkic�w - odpar�am bardzo stanowczo.
Rysunkowy szkic do portretu to cenny inwentarz ka�dego malarza. A je�li modelce
spodoba si� ofiarowa� kopi� wizerunku ciotce z Yorkshire, gdy tymczasem orygina�
pow�drowa� ju� do wielbiciela? Z pewno�ci� nie zechce pozowa� powt�rnie. Malarz na
wszelki wypadek pozostawia wi�c sobie szkice wykonane w czasie pozowania, na kt�rych
notuje tak�e wszystkie u�yte kolory. M�j ojciec opowiada�, �e we Francji, gdzie znakomite
rody lubi� mie� ca�e ksi�gi z�o�one z podobizn podziwianych os�b, wykonywaniem kopii
zajmuj� si� nie sami tw�rcy portret�w, lecz inni arty�ci, kt�rzy nie�le z tego �yj�, lecz w
Anglii, niestety, nie ma takiego zwyczaju.
- Hojnie by�my za to zap�acili. Mniemam, i� niewiasta tak m�oda i czaruj�ca jak ty,
madame, rada by podnie�� sw�j urok z�otym naszyjnikiem b�d� par� per�owych kolczyk�w. -
G�os Francuza by� ciep�y i lepki jak syrop.
Ha, ty przebrzyd�y �garzu! Zdaje ci si�, �e zwiedziesz mnie jak pierwsz� lepsz�
pokoj�wk�? My�lisz, �e nie znam warto�ci takiego rysunku? Teraz ju� wszystko gotowa�o si�
we mnie, od czego na policzki bi�y mi ognie, lecz owi bezwstydni oszu�ci brali to
najwyra�niej za rumieniec niewie�ciej skromno�ci.
- O, m�j m�� od razu by spostrzeg� now� bi�uteri�! Chcecie, by sobie pomy�la�, �e
mam kochanka? - Tak powiedzia�am, ale...
Wielka to prawda, �e gdy Francuz otwiera g�b�, diabe� nadstawia ucha. Kt� inny
m�g�by mi podszepn�� t� my�l? Tak prost� i oczywist�, �e na chwil� zapar�o mi dech. O, bo
by� to wspania�y pomys�, cho� zarazem i k�amstwo wielkie jak grzech �miertelny: mog�
zachowa� rysunek, a jednak wzi�� zap�at�, i to w dobrej angielskiej monecie. A pan Dallet
nigdy si� o tym nie dowie.
- M�j m�� szkicu nie sprzeda, ale mogliby chyba panowie zam�wi� u niego drugi
portret? - rzuci�am pytaj�cym tonem, tak przy tym ch�odnym, jakby to nie diabe� pod�ega�
mnie do tego czynu.
- Zbyt d�ugo by to trwa�o, my za� musimy go wys�a�... - zacz�� wy�szy z Francuz�w.
Nie doko�czy�, poniewa� towarzysz powstrzyma� go gestem.
- Kopia w miniaturze mog�aby by� gotowa ju� jutro wieczorem - odrzek�am. - Stawka
mego m�a wynosi trzy funty.
Francuzi spojrzeli po sobie, zaskoczeni wysoko�ci� ceny. Nie mog�am wszelako
za��da� mniej, nie czyni�c dyshonoru panu Dalletowi, kt�ry portretowa� wy��cznie osoby
nale��ce do najwy�szej sfery.
- Trzy funty? - powt�rzy� wy�szy, przewracaj�c kpi�co oczami.
- M�j m�� jest mistrzem Londy�skiej Gildii Malarzy. Nikt tu nie dor�wnuje mu
kunsztem. Je�li w�tpicie w me s�owa, id�cie do kogo innego, a gdy si� przekonacie, jak
kiepsko wykona wasze zam�wienie, przyjd�cie tu raz jeszcze.
Nan, s�ysz�c t� zuchwa�o��, g�o�no wci�gn�a powietrze, a ja... Ja czu�am, �e budzi si�
we mnie dzika bestia. Z ka�d� chwil� stawa�am si� �mielsza, bo kiedy cz�owiek wch�onie ju�
w siebie ziarno z�ych my�li, zaczynaj� one w nim rosn�� jak owe chwasty, o kt�rych naucza
nas Ko�ci�, i ca�kiem zag�uszaj� wszelkie szlachetne intencje. Kiedy wi�c Francuzi gapili si�
na mnie w os�upieniu, poczu�am w ca�ym ciele dreszcz triumfu.
- Jeste� pewna, madame, �e mo�na to zrobi� w tak kr�tkim czasie?
- Jak najpewniejsza - odrzek�am, unikaj�c pe�nych przera�enia oczu Nan.
- Nie przyjmiemy miniatury, je�li nie oka�e si� ona wiernym odbiciem ksi�niczki.
- M�j m�� jest najlepszym spo�r�d wszystkich angielskich portrecist�w - rzuci�am za
odchodz�cymi. S�ysza�am, �e co� pomrukuj� pod nosem.
- Na Boga, co ci� op�ta�o, �eby sk�ada� tak� obietnic�? - wykrzykn�a zdj�ta groz�
Nan. - Wiesz przecie�, �e tw�j pan rych�o nie wr�ci, a gdyby nawet, to i tak nie b�dzie w
stanie malowa�. A ta jeszcze obiecuje miniatur�, p�oche, bezmy�lne stworzenie! Wszak kiedy
jest pijany, trz�s� mu si� r�ce, a potem �eb mu p�ka i humor ma, �e nie daj Bo�e! B�dzie
w�ciek�y, jak si� dowie, co� przyobieca�a. No i nie dziwota. Bo te� ca�kiem zrujnowa�a� mu
reputacj� tym swoim g�upim gadaniem.
- Teraz ja co� ci powiem. Potrafi� z owych trzech funt�w zrobi� wielce szlachetny
u�ytek, a poza tym koniecznie trzeba mi tych pieni�dzy. Wszystko przemy�la�am. Wiedz
zatem, �e w ten spos�b zaoszcz�dz� mistrzowi trosk i k�opot�w, w�a�nie tak, jak powinna
czyni� troskliwa �ona, dba�a o spok�j i wygod� m�a. Ca�a rzecz zostanie uko�czona, zanim
on wr�ci do domu, my za� b�dziemy mia�y kie�baski i drzewo na opa�, a dziecko powijaki i
ko�ysk�.
- Co ty pleciesz, Zuzanno? - Nan wci�� patrzy�a na mnie jak na g�upi�. - Widz�, �e
m�zg obraca ci si� niczym wiatrak. Prawdziwy z tob� k�opot. Wystawi�a� na deszcz t� swoj�
�epetyn� i oto skutek. Nie powinnam ci by�a na to pozwala�.
- Ju�e� zapomnia�a, czyj� jestem c�rk�? Corneliusa Maartensa! Przypomnij sobie
moje �Wniebowst�pienie�! A pami�tasz mego �Zbawiciela �wiata�, o kt�rym m�wiono, �e z
powodzeniem m�g�by by� dzie�em m�skiej r�ki? Podziwiali go nawet malarze, przyjaciele
ojca. Czy� nie s� to te same r�ce, kt�re mia�am b�d�c dziewczyn�? Sp�jrz na nie! Nie
zg�upia�y przecie� od skrobania pod��g! - Wyci�gn�am przed siebie d�onie, z kt�rych jedna
poplamiona by�a barwnikiem. Palce mia�am opuchni�te od ci��y, tak �e obr�czka prawie
nikn�a w ciele, za kr�tko obci�tymi paznokciami widnia�y niebieskie obw�dki.
Nan wcisn�a pod czepek niesforne pasemko swoich siwych w�os�w. Zmartwienie
pog��bi�o wszystkie zmarszczki na jej pobru�d�onej twarzy.
- Nie chcia�aby� pom�c bratu? - chytrze powt�rzy�am s�owa, kt�re podszepn�� mi
diabe�. - Pami�tasz, co powiedzia� pan Dallet: gdyby tylko by� w stanie, ch�tnie by wspom�g�
twego brata. No, to teraz b�dzie tak, jakby to w�a�nie zrobi�.
- Ale... a nu� si� dowie?
Wszak w tym nie ma �adnego oszustwa! Kto od roku poleruje mu pergaminy, kto
gruntuje jego obrazy, a nawet maluje draperie i hafty na r�kawach? Ja! Robi� w�a�ciwie
wszystko z wyj�tkiem twarzy; tylko one czyni� te malowid�a dzie�ami s�ynnego Row�anda
Dalleta i nadaj� im tak� cen�. Ca�a r�nica w tym, �e... �e zap�ata wp�ynie tym razem prosto
do naszych r�k... Bo zu�yjemy owe pieni�dze na te same cele, na kt�re z pewno�ci� chcia�by
je zu�y� pan Dallet, gdyby tylko o tym pomy�la�. Ci cudzoziemcy wywioz� portret i pies z
kulaw� nog� si� nie dowie.
- Ale... ja przyrzek�am twoim rodzicom...
- Och, przyrzek�a�! Wci�� mi to stawiasz przed oczy! A czy mistrz Dallet nie
przyrzek� moim rodzicom, �e b�dzie mnie utrzymywa�? Zaczynam my�le�, �e dali mu si�
oszuka�.
- Och! - wykrzykn�a Nan, �egnaj�c si� znakiem krzy�a. Wida� by�o, jak bardzo
wstrz��ni�ta jest mymi s�owy. - Nie wolno �le m�wi� o zmar�ych. Twoja matka by�a �wi�t�
kobiet�, a tw�j ojciec zna� si� na ludziach, zna� doskonale. C� jednak mia� my�le�, kiedy
mistrz tutejszej gildii raptem zapragn�� studiowa� u niego, cudzoziemca? Jedynie to, �e pan
Dallet zap�on�� ku tobie mi�o�ci�. Ach, m�j Bo�e, �wi�cie uwierzy�, �e czeka ci� z�ota
przysz�o��! I w�a�nie ta wiara kaza�a mu widzie� w twoim przysz�ym m�u tylko samo dobro.
Prawie jej nie s�ucha�am. Moje r�ce, moje oczy, ca�a moja istota rwa�a si� do
malowania. M�zg ju� pracowa� nad planem obrazu, uk�adaj�c kolejne barwy na palecie.
Chcia�am zn�w poczu� j� w r�kach, zn�w zobaczy� l�nienie per�owej macicy spod kr�gu
schludnie u�o�onych kolor�w i ich odcieni. Pragn�am tych ma�ych zgrabniutkich p�dzelk�w,
kt�re my, portreci�ci, zwiemy o��wkami, le��cych w r�wnych rz�dach na warsztacie.
T�skni�am za po�yskiem farby, gdy pierwszymi poci�gni�ciami p�dzla zaczn� k�a�� j� na
kawa�ku zagruntowanego tynt� pergaminu. Przypadkiem spojrza�am na kosz z cerowaniem i
nagle serdecznie znienawidzi�am to wszystko... Te zmi�te od noszenia rzeczy mego m�a i
wo� jego cia�a. Nie wiem, sk�d wzi�a mi si� owa niech��, wiem tylko, �e porwa�am koszyk i
ca�� jego zawarto�� wrzuci�am do ognia, ach, razem z t� brzydk� br�zow� po�czoch�! Co
uczyniwszy, jak huragan wpad�am do pracowni. Szare �wiat�o przedwio�nia zaczyna�o ju�
pierzcha� pod naporem mroku, ja za� rozpostar�am ramiona, jakbym zdolna by�a schwyta�
wszystkie promienie s�o�ca, kt�re niebo zsy�a nam na ziemi�. �Zrobi� to - powiedzia�am - a
ciebie niech diabli porw�, mistrzu Rowlandzie.� Z s�siedniego pokoju dobieg�y mnie odg�osy
grzebania w kominku i trzask roztrz�sanych g�owni: to Nan pr�bowa�a uratowa� z ognia t�
paskudn� br�zow� po�czoch�.
- Przyrzek�am twojej matce, �e nie pozwol� ci robi� g�upstw! - j�kn�a znowu z
rozpacz�, lecz ja i na to pozosta�am g�ucha.
Starannie mieszaj�c klej, a potem przycinaj�c pergamin, by m�c nast�pnego dnia od
razu zabra� si� do pracy, mrucza�am sobie pod nosem: �Trzy funty, trzy funty! B�dziemy
bogate! �abojady zabior� portret do Francji i nikt si� o niczym nie dowie!� Zachowywa�am
si� ca�kiem jak �w cz�owiek z Biblii, kt�ry tak jest zaj�ty liczeniem spichlerzy, �e zapomina
czyni� pokut�, i przez swoje zapominalstwo marnie ko�czy. A ja? Czy przynajmniej zada�am
sobie pytanie, po co podobizna kr�lewskiej siostry potrzebna jest dwom francuskim
arystokratom, tak tajemniczym, �e nie podali mi nawet swych nazwisk? Sk�d�e! Ani mi to
przez my�l nie przesz�o.
3
Na dworze zapada� zmierzch. W tawernie �Zielone Wrota� s�u�ba zapala�a s�abo
pe�gaj�ce �wieczki z knotami z sitowia, a go�cie musieli mie� ju� t�go w czubach, gdy� nawet
przez zamkni�te okiennice do uszu sp�nionych przechodni�w dobiega�y pijackie �piewki.
M�czyzna w nasuni�tym na twarz szarym kapturze spiesznie min�� karczm� i skierowa� si�
w Lime Street, klucz�c po�r�d stert na wp� stopionego brudnego �niegu. Znalaz�szy si� na
skraju miasta, przystan�� przed w�sk� a wysok� kamienic� wci�ni�t� mi�dzy szereg
odrapanych czynszowych dom�w, stoj�cych tu� pod murami. Przyjrza� si� drzwiom.
Widnia�a nad nimi wn�ka z wyrze�bionym w kamieniu skrzatem - tak, to tutaj. Chcia� zrobi�
krok naprz�d, lecz drog� zast�pi� mu blady �ebrak w d�ugim r�cznie tkanym p�aszczu, ca�ym
w �atach. Jego bose stopy grz�z�y w b�ocie pomieszanym z topniej�cym �niegiem. Spoza
plec�w intruza zach�caj�co wyziera�a b�yszcz�ca ko�atka w kszta�cie ma�piej g��wki,
zapraszaj�c przybysza do siedziby Sebastiana Croucha.
- Z drogi, cz�owieku, pilno mi! - rzuci� niecierpliwie m�czyzna w kapturze.
- Wstrzymaj si� na chwil�, mistrzu z�otniku - powiedzia� �ebrak, bezczelnie
rozpieraj�c si� w drzwiach. - Ofiaruj mi monet� i pro� Boga o b�ogos�awie�stwo.
- Kim jeste�, �e o�mielasz si� broni� mi wej�cia? Z drogi, m�wi�! - warkn�� mistrz
Jonas, z�otnik.
- Wracaj do domu i uko�cz ten odlew dla biskupa - poradzi� mu �ebrak. Jego twarz
kry�a si� w cieniu rzucanym przez nawis�y okap pierwszego pi�tra.
- Nie tw�j interes! Mam si� tu spotka� z kim� wa�nym. Raz jeszcze ci m�wi�, zejd�
mi z drogi! - krzykn�� jubiler, bez reszty zaj�ty my�leniem o z�ocie i w�asnych profitach.
Przepe�nia�a go niecierpliwo��... niecierpliwo�� i po��danie.
- Je�li tam wejdziesz, b�d� ci� musia� opu�ci� - oznajmi� �ebrak. By� smuk�y i bardzo
blady. Z�otnik dostrzeg� jednak jego mocn� i bia�� stop� tkwi�c� w zmro�onym b�ocie.
- Ty musisz mnie opu�ci�? Dobre sobie! A id�, byle szybko, zuchwa�y nicponiu!
Lepiej by� wzi�� si� do pracy, miast zaczepia� przyzwoitych ludzi na ulicy.
- Ach tak? My�lisz, �e sam z siebie masz t� zr�czno�� w palcach? A mnie niegdy� nie
widzia� przy swoim piecu? Nie czu�e�, jak ma r�ka prowadzi twoj�, gdy lejesz stopiony metal
do formy? Taki z ciebie niewdzi�cznik? I c�, nadal chcesz przej�� przez te drzwi?
- W rzeczy samej, mo�ci panie! Mam tam wa�ny interes, a wi�c usu� mi si�!
- Bardzo dobrze - powiedzia� �ebrak - ch�tnie od ciebie odejd�. S� inni, kt�rzy
bardziej mnie potrzebuj�.
Odetchn�wszy w ulg�, z�otnik przepchn�� si� obok niego do drzwi i trzykrotnie
zako�ata� ma�pi� g��wk�. Po chwili w progu stan�� stary s�u��cy, kt�ry nie zwlekaj�c
wprowadzi� go�cia do holu; pan Jonas, rozejrzawszy si� wok�, zobaczy� sklepienie z
pot�nych d�bowych belek i �ciany wy�o�one ciemn� boazeri�. Pozostawiony na ulicy �ebrak
chwil� przypatrywa� si� zamkni�tym drzwiom, po czym odrzuci� stary p�aszcz i poszed� w
�lad za z�otnikiem, przenikaj�c przez lit� �cian�; uczyni� to z tak� �atwo�ci�, jakby mia� przed
sob� chmur� dymu, a nie solidn� konstrukcj� z cegie� i drewna. Stoj�ca w oknie naprzeciw
staruszka, kt�ra w�a�nie zamyka�a okiennice, pomy�la�a, �e popada w ob��d, widz�c nikn�cy
w murze obr�b bogatej szaty oraz czubki dwojga d�ugich skrzyde� mieni�cych si� wszystkimi
kolorami t�czy.
Kilku m�czyzn zaproszonych przez Croucha do udzia�u w jego nowym
przedsi�wzi�ciu zgromadzi�o si� ju� przy kominku. Gospodarz siedzia� w mi�kko
wy�cie�anym fotelu z bary�kowatym oparciem, z�o�ywszy stopy na rze�bionym podn�ku w
kszta�cie le��cego pieska. �ywo gestykulowa�, t�umacz�c zebranym jaki� szczeg� swojego
planu. W jego g�osie brzmia�a pewno�� siebie.
- Ach, oto i mistrz Jonas, nareszcie! Teraz jeste�my w komplecie - wykrzykn�� na
widok z�otnika, kt�ry siad� na �awie przy ogniu i j�� zdejmowa� mitenki, by rozgrza�
zmarzni�te d�onie. Uwag� jubilera zwr�ci�a para �elaznych podp�rek na k�ody, nadano im
bowiem osobliw� posta� olbrzymich czarnych salamander; w otworach imituj�cych oczy
b�yska�y pomara�czowe p�omyki ognia. Oho, pomy�la� mistrz Jonas, pan tego domostwa
musi by� pot�nym okultyst�. - Widzia�e� rysunek, mistrzu - zwr�ci� si� do niego Crouch. -
Jak szybko m�g�by� odla� �w przedmiot?
- Spytaj mnie raczej o koszty, m�j panie. Aby rzecz t� odla�, trzeba prawie funta z�ota,
a to fortuna, nie licz�c ju� srebra i innych drogich metali.
- Mo�esz dostarczy� tak� ilo�� z�ota? - spyta� sir Septimus ciemnobrodego pos�pnego
m�czyzn�, kt�rego ci�ka szata zdradza�a lombardzkiego bankiera. Ten w odpowiedzi skin��
potakuj�co g�ow�.
- Ta rzecz... - indagowa� dalej Jonas - co to takiego? Chyba nie puchar do wina, bo
czasz� ma nazbyt p�ask�. A co do polerunku... b�dzie on rzuca� dziwne refleksy na twarz
pij�cego...
- Patrz�cego, mistrzu Jonasie. Jeste� teraz naszym wsp�lnikiem, nale�y ci si� wi�c
zaufanie. Dowiedz si� przeto, i� przedmiot, kt�ry masz odla�, nie jest zwyczajnym pucharem.
To s�ynne Zwierciad�o Dioklecjana, w kt�rym pot�ny �w cesarz m�g� zobaczy� wszelkie
intrygi i spiski uknute przez swych nieprzyjaci�, cho�by je ukryto pod ziemi� albo i za
morzem. Formu�a tego cudu, zaginiona przez kilka stuleci, niedawno si� odnalaz�a: z�oto i
srebro zmieszane w odpowiednich proporcjach z niekt�rymi cz�ciami cia�a czarnego koz�a i
krwi� nie tkni�tej dziewicy. - Oczy Croucha zap�on�y ogniem, g�oska �r� w s�owie �krew�
zdawa�a si� wibrowa� w powietrzu. - Przy sporz�dzaniu odlewu niezb�dne s� pewne... hm...
zakl�cia. Na szcz�cie moja wiedza o staro�ytno�ci pozwoli�a mi je odszuka�, podobnie jak
ow� formu�� spoczywaj�c� przez wieki w�r�d innych tajemnic i proroctw w pilnie strze�onej
skrzyni. Strzeg� jej Belfegor, najmo�niejszy z demon�w piek�a, mnie wszelako uda�o si� go
pokona� za pomoc� najstraszliwszych zakl�� wynalezionych przez wielkiego poskromiciela
demon�w, Honoriusa. Zebra�em was tu, panowie, by�cie wzi�li udzia� w moim
przedsi�wzi�ciu. Razem zdzia�amy cuda. Zwierciad�o Dioklecjana b�dzie zaledwie
pierwszym z wielu. Kr�lowie i mo�ni tego �wiata b�d� s�ucha� naszych rozkaz�w! Nasz
wzrok przeniknie ziemi� od ko�ca do ko�ca! B�dziemy fruwa� jako or�y! Czy teraz ju�
pojmujecie, czym jest nasze sprzysi�enie?
Ponury m�czyzna przy kominku zn�w skin�� g�ow�, lecz mistrza Jonasa raptem
ogarn�a trwoga. C� on, prosty rzemie�lnik, robi w towarzystwie tak wielkich pan�w?
Uko�czywszy to zam�wienie, b�dzie zbyt du�o wiedzia�... Co wtedy? M�j Bo�e, nawet ten
�ebrak przy drzwiach go ostrzega�... Po chwili zacz�� jednak my�le� o fortunie, jaka go za to
czeka, i o swoich nie sp�aconych d�ugach... Ach, jest wszak na tyle zr�czny, �e potrafi
wywik�a� si� jako� z opresji.
Siedz�ce na osmalonych belkach pod sufitem trzy niewidzialne postacie - dwoje
bosonogich dzieci o l�ni�cych oczach oraz blady rozczochrany �ebrak w d�ugiej po�yskliwej
sukni - z uwag� przys�uchiwa�y si� rozmowie. Ich mieni�ce si� t�czowo skrzyd�a by�y
porz�dnie z�o�one, bose stopy figlarnie dyndaj�ce z belki mierzy�y prosto w g�ow� sir
Septimusa. Ca�a tr�jka przypomina�a wyrostk�w, kt�rzy wybrali si� na ryby i teraz w
cienistym stawie wypatruj� najwi�kszej sztuki.
- Aha, wi�c Belfegor wyrwa� si� w ko�cu z zamkni�cia - mrukn�� �ebrak.
- Nie zamierzasz o tym zameldowa�? - zagadn�� go jeden z ma�ych towarzyszy.
- O Belfegorze? Phi! Nie mam teraz czasu si� nim zajmowa�. Drugorz�dny demon!
Zamierzam odda� ostatni� przys�ug� temu z�otnikowi, cho� taki z niego niewdzi�cznik.
- Jak�? - wykrzykn�y ch�rem malutkie istotki, trzepocz�c z ciekawo�ci skrzyde�kami.
- Kiedy zacznie wa�y� owe ingrediencje, po�o�� na szali palec, przez co lustro �le
b�dzie dzia�a�. Jego kompani zaczn� si� nawzajem obwinia�, miast wsp�lnie zabi� z�otnika,
by utrzyma� rzecz w tajemnicy. On sam ju� pojmuje, �e taki w�a�nie maj� zamiar.
- Och, zr�cznie to wymy�li�e�! C� wi�c ukazywa� b�dzie to lustro?
- Ich w�asne my�li. Zobacz� je odbite w zwierciadle i uznaj� to za proroctwo.
Zarozumiale fanfarony! B�d� mieli nauczk� - prychn�� z niesmakiem �ebrak.
- I wtedy doniesiesz na Belfegora?
- Taak... kiedy co� za�atwi�. Najpierw pochodz� troch� za tym starym diab�em...
zobacz�, co te� zamy�la. Musz� mu si� odp�aci� za sztuczk�, kt�r� mi kiedy� wyci��... jeszcze
zanim templariusze zamkn�li go w tej szkatule. Nie chc�, aby ktokolwiek popsu� mi t�
uciech�. Archanio�om zamelduj� o nim p�niej.
Zebrani przy ogniu m�czy�ni poczuli gwa�towne poruszenie powietrza zm�conego
uderzeniem anielskich skrzyde�, uznali to jednak za podmuch wiatru, kt�ry nagle wpad� do
kominka.
- Na Boga, Bridget, ty z dnia na dzie� robisz si� pi�kniejsza! - wykrzykn�� Rowland
Dallet; odchyliwszy si� w krze�le, odstawi� kubek z winem mi�dzy liczne talerze i p�miski.
Pani Pickering kaza�a poda� wykwintn� kolacj� dla dwojga: pieczone kurczaki z szafranem i
szlachetne hiszpa�skie wino.
Malutki pan Pickering, kt�rego okr�g�a ciemna g��wka i du�e br�zowe oczka
wykazywa�y uderzaj�ce podobie�stwo do rozpartego za sto�em malarza, zosta� w�a�nie
wyprawiony do ��ka. Zanim to nast�pi�o, mistrz Dallet zabawia� ch�opczyka i jego matk�,
rysuj�c im sceny ze szczucia ps�w na uwi�zanego nied�wiedzia, w kt�rej to imprezie
uczestniczy� tydzie� wcze�niej wraz z kilkoma arystokratami. Bridget