Tilton Lois - Eksperyment
Szczegóły |
Tytuł |
Tilton Lois - Eksperyment |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Tilton Lois - Eksperyment PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Tilton Lois - Eksperyment PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Tilton Lois - Eksperyment - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LOIS TILTON
eksperyment
Dzień 1. Tan twierdzi, że wszystkim nam zaszczepią jakąś bolesną chorobę.
Utrzymuje, że podsłuchał coś na ten temat, kiedy go tu sprowadzili. Nie jestem
pewien, czy mogę mu wierzyć.
- Myślisz, że będzie śmiertelna? - pyta moja sąsiadka, Ani. - Myślisz, że
umrzemy?
- Niekoniecznie. Być może uda im się znaleźć lekarstwo.
Mówię to na przekór swoim niedobrym przeczuciom, ale tak naprawdę nie sposób
przejrzeć ich zamiarów. Gdybyśmy zapytali, na pewno nic nam nie powiedzą, a
nawet jeśli to naprawdę będzie lekarstwo, to przecież nie ma pewności, czy okaże
się skuteczne. Poza tym zaaplikują je tylko połowie z nas. Tak się zazwyczaj
postępuje w tego rodzaju eksperymentach.
Rozcieram ramiona, wyobrażam sobie pierwsze ukłucia bólu. Być może choroba już
rozwija się w moim organizmie. Jak bardzo będzie ciężka? Czy objawy dostrzegę
już niebawem, czy pojawią się dopiero za kilka miesięcy? Ciężko jest czekać,
ciężko jest żyć w niepewności.
Żeby się czymś zająć, naciskam płytkę w ścianie tuż przy drzwiach celi. Czuję
delikatne ukłucie w palec, a po chwili miska wypełnia się karmą. Próbuję
ostrożnie, ale nie spotyka mnie żadna przykra niespodzianka. Słyszałem, że
niekiedy podczas eksperymentu zmieniają karmę, ale zawartość mojej miski smakuje
jak zwykle. Niebawem miska jest pusta. Zjadłbym jeszcze, ale wątpię, czy coś
dostanę.
Po drugiej stronie korytarza Tan i druga samica idą w moje ślady. Tylko Ani,
moja sąsiadka, przykucnęła na podłodze, objęła nogi ramionami i kołysze się w
przód i w tył.
- Z pewnością szukają lekarstwa - pocieszam ją. - Wszystko będzie dobrze.
Przecież nawet nie wiemy, czy to na pewno choroba. To może być zupełnie inny
eksperyment.
Tan łypie na mnie spode łba. Można odnieść wrażenie, że chętnie by na coś
zachorował tylko po to, aby udowodnić, że miał rację.
Ani nie zwraca na nas uwagi, wciąż kołysze się na piętach.
- Nie jesteś głodna? - pytam.
Nie odpowiada. Chętnie opróżniłbym i jej miskę, ale nie dosięgnę. Szkoda. Wciąż
chce mi się jeść. Bez większej nadziei, tak na wszelki wypadek, przyciskam dłoń
do płytki; bez rezultatu. Miska wciąż jest pusta.
Po drugiej stronie korytarza Tan chwyta za pręt, porusza szybko ręką, już po
chwili mu sztywnieje. Zerka na mnie z paskudnym uśmieszkiem, żeby się upewnić,
że to widzę. Wyzwanie. Postanawiam go zignorować. Ani również nie reaguje, ale
druga samica, ta w celi obok niego, jest bardzo zainteresowana. Chyba mogę
odczytać jej imię na tabliczce przy drzwiach: Ida. Przyciska się do
przezroczystej ścianki odgradzającej ją od Tana i zaczyna rytmicznie poruszać
biodrami. Tan natychmiast zapomina o mnie i o całym świecie.
Rzecz jasna mój pręt nie pozostaje obojętny. Spoglądam na Ani, lecz ona, nadal
pogrążona w rozpaczy, nie zwraca na nic uwagi. Przemyka mi przez głowę, że być
może Tan miał więcej szczęścia podczas przydziału cel.
Wygląda na to, że eksperyment nie zaczął się zbyt pomyślnie.
Dzień 2. Ustaliliśmy, że będziemy się nawzajem informować, jak tylko dostrzeżemy
u siebie jakiekolwiek niepokojące objawy. To był pomysł Tana, a ja się nie
sprzeciwiłem, choć podejrzewałem, iż oczekuje, że powiem: "O ile będą jakieś
objawy" albo coś w tym rodzaju. Nie chcę się z nim niepotrzebnie kłócić. Jeżeli
uważa, że w ten sposób okazał swoją wyższość, to niech mu będzie.
Tak czy inaczej, jak do tej pory nie zauważyliśmy żadnych objawów. Jeśli to
jakaś choroba, to rozwija się bardzo powoli.
Jeżeli to rzeczywiście choroba.
Po drugiej stronie korytarza Tan i Ida pokazują sobie dziesięć razy dziennie.
Spróbowałem pokazać Ani, ale ona wciąż nie jest zainteresowana. Usiłuję jej
wytłumaczyć, że nie ma sensu rozpaczać z powodu czegoś, co może nigdy nie
nastąpić, a nawet jeżeli nastąpi, to powinna starać się jak najprzyjemniej
spędzić chwile, które nam pozostały. Bez rezultatu.
Co jakiś czas odwracam się twarzą do kąta i staram się ukryć przed nimi to, co
robię, ale Tan wszystko widzi i moja frustracja z pewnością ogromnie go cieszy.
Siada przy drzwiach celi, pociera pręt i uśmiecha się do mnie złośliwie. Jak
tylko Ida to zauważy, zaczyna mu pokazywać. Staram się nie zwracać na nich
uwagi, ale to nie jest łatwe.
Żałuję, że zamiast Ani moją sąsiadką nie jest Ida. Od czasu do czasu, kiedy Tan
śpi, udaje mi się zwrócić na siebie jej uwagę. Oczywiście zdaje sobie sprawę z
tego, że ją obserwuję. Nic na to nie poradzę. Porusza się w prowokacyjny sposób,
kusząco faluje biodrami, ale nigdy mi nie pokazuje, tylko Tanowi: przyciska
wargi do przezroczystej ścianki i pociera nimi z zapałem. Za każdym razem
obiecuję sobie, że więcej już na nią nie spojrzę, ale doskonale wiem, że nic z
tego nie będzie.
Dużo chodzę po celi. Od ściany do ściany mogę zrobić trzy kroki, z kąta do kąta
cztery. Splatam z tego przeróżne kształty, wyobrażam sobie, że moje stopy
zostawiają ślady na podłodze. Rzecz jasna, nie ma żadnych śladów. Liczę kroki.
Po tysiącznym przyciskam dłoń do płytki, ale zazwyczaj to za wcześnie. Napięcie
nerwowe sprawia, że jestem wciąż głodny.
Co gorsza, Ani zjada najwyżej połowę swoich porcji. Często gapię się na jej
miskę - chyba nawet częściej niż na nią.
- Powinnaś jeść - powtarzam. - Jeśli nie będziesz jadła, zachorujesz z
niedożywienia.
Doskonale wiem, czemu nie je. Boi się, że w karmie są chorobotwórcze
mikroorganizmy.
Kiedy mówię o tym Tanowi, wybucha śmiechem.
- Gdyby tak było, Rik już dawno wyciągnąłby nogi!
Chwilami życzę mu, żeby zachorował.
Dzień 6. Codziennie przychodzą do laboratorium, żeby skontrolować nasz stan.
Zawsze tuż po trzecim karmieniu.
Tan i obie samice udają, że nic ich to nie obchodzi, a ja... Ja niekiedy ich
obserwuję. Przedziwnie wyglądają w tych niebieskich strojach, które wszystko
zasłaniają. Zastanawiam się, w jaki sposób rozróżniają samców i samice;
przypuszczam, że pod spodem mają pręty i wargi, tak jak my, ale czy muszą się
zupełnie rozbierać, żeby sobie pokazywać, czy może mają jakiś inny sposób?
Dzisiaj wchodzą dokładnie w chwili, kiedy Ida i Tan zbliżają się do finału.
Jedno z nich krzywi się z niesmakiem, jego towarzysz zaś rzuca jakąś uwagę, po
której oboje wybuchają nieprzyjemnym śmiechem. Cieszę się, że to nie ja siedzę z
nabrzmiałym prętem w dłoni i że nie na mnie patrzą w ten sposób.
Najstarszy osobnik natychmiast przywołuje ich ostro do porządku, więc kiedy
odczytują wskazania instrumentów przy celach, starannie omijają nas wzrokiem.
Samica - wiem, że to samica, ponieważ słyszałem jej głos - schyla się i odgarnia
włosy z czoła. Jakaż to niewygoda i jak trudno utrzymać je w czystości!
Jestem ciekaw, co pokazują przyrządy przy mojej celi i czy w mojej krwi pojawiły
się już pierwsze zmiany świadczące o chorobie. Wiem jednak, że jeśli zapytam,
udadzą, że mnie nie słyszą albo nie rozumieją.
W każdym razie sprawiają wrażenie zadowolonych, podobnie jak przy celach Tana i
Idy. Inaczej mają się sprawy przy celi Ani. Marszczą brwi, spoglądają to na Ani,
to na swoje przyrządy, a potem zbijają się w grupkę na środku korytarza i
dyskutują przyciszonymi głosami.
Wreszcie starsza kobieta podchodzi do drzwi celi i stuka w ścianę tuż nad
płytką.
- Oooodź, oooodź! - grucha, jakby przemawiała do dziecka, po czym udaje, że
przyciska dłoń do płytki. Ani nie zwraca na nią najmniejszej uwagi.
Wiem, na czym polega problem: Ani znacznie rzadziej od nas dotyka płytki, a przy
każdym dotknięciu pobierają od nas próbkę krwi, która następnie jest
analizowana. Być może, Ani podejrzewa, że właśnie w ten sposób zarazi się
chorobą i dlatego ogranicza jedzenie.
Kobieta próbuje raz jeszcze:
- Ooodź, ooodź!
Ani odwraca się do niej plecami.
Ponownie naradzają się szeptem w nadziei, żebyśmy niczego nie usłyszeli ani nie
zrozumieli, po czym młodsza kobieta zmienia ustawienia na tablicy przyrządów
obok drzwi celi. Od tej pory Ani dostaje znacznie mniejsze porcje karmy, ale i
tak nie zjada wszystkiego.
Dzień 11. Tan ma czerwoną plamę na podbrzuszu. Pomimo naszej umowy nie pisnął o
tym ani słowem, ale przed Idą nic się nie ukryje. Ida często patrzy na
podbrzusze Tana i na to, co dynda poniżej, ale dziś Tan ani razu jej nie
pokazuje. Ida szybko nabiera podejrzeń, a jak tylko zauważyła plamę, zaczyna
wykrzykiwać:
- Obiecałeś, że nam powiesz! Wszyscy obiecaliśmy!
Jest tak wściekła, że rzuca odchodami w dzielącą ich ścianę.
- To nic takiego! - broni się słabo Tan. - To tylko otarcie.
Nikt mu jednak nie wierzy.
Ani znowu płacze, ponieważ jest pewna, że teraz przyjdzie kolej na nią. Jej
obawy mało mnie jednak obchodzą, ponieważ po drugiej stronie korytarza Ani
pokazuje mi gładkie różowe wargi, wsuwa między nie palce i porusza rytmicznie
biodrami. Pręt natychmiast mi sztywnieje, niewiele brakuje, żebym od razu
eksplodował, chwytam go w garść i pokazuję jej. W głębi duszy doskonale wiem, że
Ida robi to tylko po to, żeby odegrać się na Tanie, ale wcale mi to nie
przeszkadza.
Później, kiedy sprawdzają przebieg eksperymentu, nie wydają się ani trochę
zaskoczeni widokiem plamy na podbrzuszu Tana. Wiedzieli już od jakiegoś czasu,
że zachorował, na podstawie wyników analizy jego krwi.
Przypuszczalnie wiedzą też już, czy ja zachorowałem.
Dzień 12. Chyba nigdy nie zdołam zrozumieć samic! Dopóki Ida mnie ignorowała,
Ani również nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Całymi dniami siedziała w
kucki i rysowała niewidzialne wzory na podłodze. Nawet na mnie nie spojrzała,
choć wielokrotnie starałem się podnieść ją na duchu albo zachęcić do zabawy.
Teraz, kiedy Ida pokazuje mi prawie bez przerwy, Ani nagle stała się zazdrosna.
Za każdym razem, kiedy spojrzę w jej stronę, widzę ją z szeroko rozłożonymi
nogami albo w innej prowokacyjnej pozie. Po całym dniu takich doświadczeń mam
wrażenie, że lada chwila pręt mi odpadnie.
Tan szaleje. Obrzuca Idę i mnie najgorszymi wyzwiskami, ale ona nie pozostaje mu
dłużna: nazywa go załganą stertą gówna, ponieważ próbował ukryć przed nami
pierwsze objawy choroby.
- A to przecież był twój pomysł! Chciałeś wiedzieć, kiedy zachoruje ktoś z nas,
ale kiedy ciebie to spotkało, siedziałeś cicho!
Tan przeklina też eksperymentatorów. Jak tylko wejdą do laboratorium, łomocze
pięściami w podłogę celi, wyje i krzyczy. Udają, że nic ich to nie obchodzi, ale
zauważyłem parę ukradkowych spojrzeń, wysoko uniesione brwi i wzruszenia
ramionami. Przypuszczalnie uważają, że postradał zmysły.
A jeśli tak jest naprawdę? Jeżeli to jeden z objawów choroby?
Nie dzielę się z nikim swoimi podejrzeniami. Może to jednak tylko Tan.
Przypuszczam, że zachowuje się w taki sposób nie dlatego, że zachorował, ale
dlatego, że zachorował jako pierwszy - i, jak na razie, jako jedyny. Reszta, jak
dotąd, jest czysta.
Mógłbym powiedzieć, że jednak miał rację, że naprawdę zarazili nas jakąś
chorobą, lecz wolę milczeć. Plama na jego podbrzuszu powiększa się i robi się
coraz ciemniejsza. Nas też to czeka, powtarzam sobie. Tan jest pierwszy, teraz
kolej na kogoś z nas. Na przykład na mnie.
Ani i ja dokładnie się obejrzeliśmy; na razie nie widać żadnych zmian.
- Może testują na nas jakieś szczepionki? - zastanawia się głośno Ani. - Może
nie wszyscy zachorujemy?
Odwraca się do mnie tyłem i pochyla się, żebym obejrzał jej pośladki. Robi to w
taki sposób, iż nie ulega dla mnie wątpliwości, że chodzi jej o coś zupełnie
innego niż o sprawdzenie stanu jej skóry. Potrafi wyginać swoje ciało w
nieprawdopodobny sposób. Muszę przyznać, iż jest znacznie bardziej pomysłowa od
Idy.
Dzień 16. Na piersi Ani pojawiła się mała plamka. Długo waham się, czy jej o tym
powiedzieć. Boję się, że gdy się o tym dowie, znowu wpadnie w depresję. Od
jakiegoś czasu jest nam tak dobrze, że nie chcę tego zniszczyć.
Zdaję sobie jednak sprawę, iż nie powinniśmy liczyć na to, że tylko Tan
zachoruje. W pewnym sensie wszystko układa się w logiczną całość. Ani i Tan -
sądząc po imionach, są ze sobą spokrewnieni, a przecież mnóstwo chorób ma
podłoże genetyczne. Jak na razie Ida i ja jesteśmy zdrowi.
W końcu Ani wyznaje mi, że wczoraj sama zauważyła plamkę.
- Bałem się, że będziesz bardziej... zdenerwowana - mówię ostrożnie, wiedząc,
jak zmienne bywają nastroje samic, lecz Ani spokojnie kręci głową.
- Teraz nie muszę się już o nic martwić. Wiem, że zdarzyło się najgorsze, więc,
tak jak mówiłeś, mogę bawić się w najlepsze. Przynajmniej dopóki będę w stanie.
Pociera krocze w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości co do tego, co
rozumie przez zabawę.
Reaguję bez przekonania. Nie potrafię uwolnić się od myśli, że być może jestem
następny w kolejce. Najgorsza jest niepewność! Ani ma rację. Mimo to zmuszam
swój pręt do wstania. Nie chcę, żeby Ani później powiedziała: "Jeśli ty nie
możesz, Tan na pewno postawi swojego".
Ida nie spuszcza z nas oka. Nie podoba mi się jej spojrzenie. Prawdę mówiąc,
wolałbym, żeby to ona była moją sąsiadką. Całkiem możliwe, że tylko my wyjdziemy
cało z tego eksperymentu, więc może pozwolą nam się połączyć, ale na razie obok
mnie jest Ani, chętna i podekscytowana. Poza tym, powtarzam sobie, Ida zawsze
wolała Tana.
Nagle otwierają się drzwi laboratorium. Nie spodziewałem się ich, nie zwracałem
uwagi na czas. Dostrzegam kątem oka, jak na twarzy młodej kobiety wykwita
szkarłatny rumieniec, ogarnia mnie paraliżujący wstyd, pręt mięknie mi w dłoni.
Z celi Tana dobiega szydercze pohukiwanie.
Dzień 22. Choroba czyni w ciele Tana coraz większe spustoszenie. Widzę to nawet
przez całą szerokość korytarza. Ciemnoczerwone wrzody pękają, z niektórych sączy
się jakaś ciecz. Tan twierdzi, że czuje się lepiej niż wygląda, że nic go nie
boli. Próbuję wyrazić mu swoje współczucie, ale jemu na tym nie zależy. Rozmawia
wyłącznie z Ani.
Jej stan jeszcze nie jest tak zaawansowany, ale niektóre wrzody zaczynają już
pękać. Ani udaje, że nie dzieje się nic złego. Ma do mnie pretensje, jeśli nie
reaguję natychmiast, jak tylko zacznie mi pokazywać, albo jeśli zdarzy mi się
choćby spojrzeć w kierunku celi Idy. Znowu zostawia karmę w misce, ma zapadnięte
policzki i podkrążone oczy. Całkiem możliwe, że umrze przed Tanem.
Dziś wraz z eksperymentatorami zjawia się wózek zastawiony skomplikowanym
sprzętem. Wszyscy przyglądamy się z napięciem. Czyżby zamierzali zaaplikować nam
lekarstwo?
Najpierw zatrzymują się przed celą Tana, jeden z nich naciska coś na tablicy
przyrządów. Chwilę później Tan osuwa się nieprzytomny na podłogę. Drzwi się
otwierają, podłoga wysuwa się do przodu, a oni przystępują do pracy. Nie
spuszczamy z nich oczu. Korzystają z rozmaitych igieł i rurek, ale trudno
stwierdzić, co właściwie robią - pobierają mu krew z żył, czy wręcz przeciwnie,
coś tam wpompowują? Może lekarstwo? W każdym razie nie trwa to długo; podłoga
cofa się, drzwi wracają na swoje miejsce.
Teraz kolej na Ani.
- Nie! - krzyczy przeraźliwie. - NIE!!!
Ucieka w głąb celi, próbuje wspiąć się na ścianę, ale oczywiście bezradnie osuwa
się na podłogę.
Eksperymentatorzy kręcą głowami. Mężczyzna dotyka jednego z przycisków i Ani
pada na podłogę. Robią z nią to samo co z Tanem; chyba jednak pobierają krew.
- To na pewno lekarstwo - mówię, kiedy się budzi. - Sprawdzają działanie
lekarstwa na tę chorobę.
Nie wiem, czy mi wierzy. Nie wiem, czy sam sobie wierzę.
Dzień 26. Tan twierdzi, że z tyłu na udzie Idy pojawiła się ciemna plama. Można
by odnieść wrażenie, że jest z tego prawie zadowolony.
- Teraz sama się przekonasz, jak to jest! - szydzi z niej. - Teraz będziesz
gniła z nami!
Ida nie jest w stanie sprawdzić, czy Tan mówi prawdę. Płacze, krzyczy i zarzuca
mu, że kłamie, ponieważ jest zazdrosny, mściwy i wredny. To prawda, ale czy Tan
zdobyłby się na takie kłamstwo? Ida błaga Ani i mnie, żebyśmy jej się
przyjrzeli, żebyśmy powiedzieli prawdę, ale jesteśmy za daleko.
- A nie mówiłam?! - krzyczy do Tana. - Niczego nie widzą! Kłamiesz! Nic tam nie
mam! To kłamstwo!
Milczę. Wiem, że tak będzie lepiej.
- Nie zwracajmy na nich uwagi - mówi Ani i rozkłada szeroko nogi, pokazuje mi.
Nie reaguję. Wrzaski i obelgi po drugiej stronie korytarza zanadto mnie
rozpraszają. Ani podrywa się z podłogi i wali pięściami w przezroczystą ściankę.
- O co chodzi? Nie możesz go postawić? Jestem dla ciebie za brzydka?
Patrzę na nią, na otwarte, ropiejące wrzody na podbrzuszu i piersiach, na żebra
wyraźnie odznaczające się pod skórą. Lekarstwo - jeżeli to rzeczywiście było
lekarstwo - najwyraźniej jeszcze nie zaczęło działać.
- Nie - odpowiadam. - Nie o to chodzi. Po prostu martwię się o Idę, o to, jak
zareaguje.
Jednocześnie myślę: jeśli Ida rzeczywiście zachorowała, to co ze mną? Czy teraz
kolej na mnie?
Nie powinienem był tego mówić. Przekonuję się o tym niemal natychmiast.
- Proszę, nie krępuj się! - syczy z wściekłością. - Wyceluj pręt w Idę, nie we
mnie! Teraz ona też jest chora! - Odwraca się do niej i łomoce pięściami w drzwi
celi, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Spróbuj, może pomożesz mu go postawić! I
tak gapi się tylko na ciebie!
- A co, dziwisz się? - krzyczy w odpowiedzi Ida. - Myślisz, że na ciebie
ktokolwiek chciałby teraz spojrzeć?
Cofam się, wyciągam rękę do płytki. Od tego wszystkiego boli mnie żołądek.
Dzisiaj eksperymentatorzy zjawiają się bez wózka. Ida dopada do drzwi, wali w
nie pięściami, wrzeszczy, wyje, błaga, żeby powiedzieli, czy naprawdę
zachorowała, ale już nawet młoda kobieta nauczyła się nie reagować na takie
wybuchy. Zdążyli się przyzwyczaić.
Dzień 30. Nie ulega wątpliwości, że Ida jest chora. Plamę na udzie widać nawet z
mojej celi. Teraz, kiedy pogodziła się z tym faktem, Tan zaczął jej współczuć.
- To wcale tak bardzo nie boli - pociesza ją tak samo, jak poprzednio Ani. -
Cały czas czuję się lepiej niż wyglądam.
Natomiast Ani wciąż nie przestaje z niej szydzić. Przykro tego słuchać.
- Umrzesz tak samo jak my wszyscy! I co, jednak okazało się, że nie jesteś od
nas lepsza?
Zupełnie przestałem reagować na jej widok, więc mnie także atakuje. Powtarza, że
teraz mój pręt równie dobrze mógłby zgnić i odpaść, jak pręt Tana, bo do niczego
już się nie nadaje.
Pręt Tana wcale nie odpadł, ale pokrył się okropnymi ropiejącymi wrzodami, tak
samo jak reszta ciała. Co dziwne, Tan wciąż może go postawić, choć z pewnością
musi przy tym bardzo cierpieć. Nie rozumiem, jak on to wytrzymuje.
Mnie też to czeka, powtarzam sobie za każdym razem, kiedy na niego patrzę. Teraz
ja zachoruję i wkrótce moje ciało pokryje się ropiejącymi wrzodami. To wyłącznie
kwestia czasu.
Ani podchodzi do drzwi celi, pokazuje mu w najbardziej ordynarny sposób. Tan
uśmiecha się szeroko, podrywa na nogi, wystawia w jej kierunku swój owrzodziały
pręt. Szybko znajdują wspólny rytm.
Na ten widok mój pręt również zaczyna się podnosić. Odwracam się pospiesznie,
ale, sądząc po szyderczym grymasie na twarzy Ani, zdążyła to zauważyć.
Powinienem natychmiast pokazać Idzie, żeby wiedzieli, że nic mnie to nie
obchodzi. Wiem, że Ida na pewno nie pozostanie obojętna, ale musiałbym stanąć
przy drzwiach mojej celi, obok Ani. Nie mogę się na to zdobyć.
Dzień 33. Oglądam się prawie bez przerwy, sprawdzam każdy kawałek ciała, ale
wciąż nie widzę objawów choroby. Dręczy mnie podejrzenie, że plama mogła się
pojawić w jakimś niedostępnym dla mnie miejscu, na przykład na plecach. Chętnie
poprosiłbym Ani o pomoc, ale ona od pewnego czasu w ogóle się do mnie nie
odzywa. Powiedziałaby mi prawdę? Nie mam pojęcia. Może i lepiej, że milczy.
Mimo to chciałbym wiedzieć!
Ida na pewno by mnie nie oszukała, ale jest za daleko. Chociaż... Od paru dni
wyczuwam w jej zachowaniu jakąś zmianę. Czyżbym zrobił coś nie tak, jak należy?
Zdaję sobie sprawę, że coraz rzadziej jej pokazuję, nawet wtedy, kiedy pozostali
nie patrzą.
Zazwyczaj siedzę bez ruchu i wpatruję się w drzwi na końcu korytarza. Ostatnio
odnoszę wrażenie, że eksperymentatorzy poświęcają mi coraz większą uwagę... A
może tylko mi się wydaje?
Być może jednak zachorowałem, tylko wciąż nic o tym nie wiem, albo wręcz
przeciwnie: nie zachorowałem, chociaż powinienem. Może sprawdzali działanie
szczepionki, nie leku, i tylko w moim przypadku szczepionka okazała się
skuteczna?
Nadzieja jest bardzo kusząca. Na początku wszyscy liczyliśmy na to, że nie
zachorujemy; jak dziwnie czuję się na myśl o tym, że w moim przypadku nadzieja
mogła się spełnić.
A co pomyślą tamci?
Postanawiam nie dzielić się z nimi swoimi przypuszczeniami. Nie mam odwagi.
Dzień 40. Nadal żadnych objawów choroby.
Pozostali przestali ze mną rozmawiać, nawet Ida. Zauważyli już, ile czasu
eksperymentatorzy spędzają przy mojej celi. A przecież to nie moja wina!
Przyznaję za to, że staram się jak najrzadziej patrzeć na Ani, co jednak wcale
nie jest łatwe, bo przecież mam ją tuż obok. Wrzody na jej klatce piersiowej są
tak rozległe, a rany tak głębokie, że miejscami widać nawet nagie żebra. Chętnie
bym jej pomógł, pocieszył, ale ona nie chce mnie nawet słuchać. Zawsze była
chuda, nigdy nie zjadała pełnych porcji, a teraz prawie w ogóle przestała
interesować się pożywieniem. Skutek jest taki, że z trudem utrzymuje się na
nogach.
Co mam zrobić? Przecież nie zarażę się sam, nawet gdybym chciał!
Dzień 42. Zaczęli pompować jej karmę bezpośrednio do żołądka. Wygląda trochę
lepiej, choć z wrzodów sączy się już nie tylko ropa, ale i krew. Jeszcze kilka
dni temu byłem prawie pewien, że wkrótce umrze, ale wygląda na to, że
eksperyment polega na czymś innym, że nie zależy im, by stwierdzić, jak szybko
pomrzemy. Zdaniem Idy oznacza to, że wciąż pracują nad lekarstwem, ale poza nią
nikt tak nie uważa. Nawet jeśli naprawdę testują na nas lekarstwo, to wyjątkowo
słabe.
Dziś po raz pierwszy zajmują się Idą. Uważnie obserwuję, jak wbijają igły w jej
ciało, starając się zrozumieć cokolwiek z wymienianych przyciszonymi głosami
uwag. Podejrzewam, że hodują w nas tę chorobę, a później, razem z krwią,
pobierają wirusy. Po co jednak mieliby to robić?
Potem zatrzymują się przed moją celą. Patrzę podejrzliwie, jak odczytują
wskazania przyrządów i kręcą głowami. Widzą, że im się przyglądam, więc
odwracają się i naradzają szeptem, jak zwykle. Wciąż poświęcają mi bardzo dużo
uwagi.
Podchodzi młoda kobieta, klepie ręką w ścianę obok płytki dotykowej. Chcą
jeszcze jedną próbkę krwi. Waham się.
- Rik! - Rozpoznaję swoje imię. - Rik, paaa-tsz!
Spoglądam na jej rękę. Pomału rozrywa opakowanie, rozwija szeleszczący papierek.
Ślina natychmiast napływa mi do ust. W gruncie rzeczy nie ma znaczenia, czy będę
z nimi współpracował, czy nie. Przecież mogą ze mną zrobić, co zechcą.
Dotykam płytki, czuję słabe ukłucie.
- Oooob-sze! - mówi kobieta, smakołyk ląduje w misce. Natychmiast chwytam go i
wpycham do ust, rozkoszuję się wspaniałą mieszanką aromatów. W życiu nie jadłem
czegoś równie dobrego. Nagle spływa na mnie olśnienie: oni jadają wyłącznie
takie rzeczy!
Ponownie wpatrują się we wskazania przyrządów, kręcą głowami. Domyślam się, na
czym polega problem: jestem zdrowy. Powinniśmy wszyscy zachorować, ale ja wciąż
jestem zdrowy. Nie mają pojęcia dlaczego.
Tymczasem Ida już odzyskała przytomność.
- Dali ci coś! Widziałam!
- To nic takiego - próbuję tłumaczyć, ale ona nie słucha.
- Lekarstwo! Dali ci lekarstwo! Tylko tobie, nam nie! - Odwraca się do Tana. -
Widziałam! Dali mu lekarstwo! Widziałam, jak mu dawali!
Tan siada z trudem i patrzy w moją stronę.
- Teraz wiadomo, dlaczego wmawiał nam, że na pewno nikt nie zachoruje!
- Kłamał! Od początku wiedział, o co chodzi!
- Niczego nie wiedziałem! - protestuję. - Nawet teraz nie wiem, o co w tym
wszystkim chodzi!
- Widziałam, jak ci coś dawali!
- Pierwszy raz! Wcześnej niczego nie dostawałem.
Wiem jednak, że i tak mi nie uwierzą. Już mnie osądzili i skazali. Kiedy Ani się
budzi, mówią jej o wszystkim, a ona wierzy im bez zastrzeżeń, choć od kilku
tygodni traktowała Idę jak powietrze.
- To nie moja wina! - powtarzam, ale na próżno. Oni wszyscy chorują, ja zaś nie,
i to czyni mnie winnym.
Dzień 43. Dziś idą z wózkiem prosto do mojej celi. Uciekam do kąta, boję się,
nie wiem, co chcą mi zrobić. Ani wspinała się na ściany, próbowała uciec, ale
przed nimi nie ma ucieczki.
Kiedy się budzę, leżę na podłodze i z trudem mogę podnieść głowę. Przy celi
nikogo już nie ma.
- Co robili? - pytam pozostałych, kiedy odzyskuję siły na tyle, żeby stanąć przy
drzwiach. - Co ze mną robili?!
Ani i Ida odwracają się bez słowa, Tan parska szyderczym śmiechem.
- Co, boisz się, że teraz zachorujesz?
W zgięciu łokcia mam niewielki siniak i ślad po ukłuciu. Wpatruję się w to
miejsce i myślę: to tu się zacznie, to tu pojawi się pierwsza plamka.
Sam nie wiem, czy się boję, czy odczuwam wielką ulgę.
Jak tylko mijają zawroty głowy, ogarnia mnie głód. Odruchowo kieruję się do
płytki, ale po drodze zaglądam do miski: smakołyk już na mnie czeka.
Może to też część eksperymentu?
Dzień 44. Wracają. Stanowczo za szybko. Znowu idą prosto do mnie.
Wciskam się w kąt, rozpaczliwie kręcę głową.
- Nie! - protestuję, choć dobrze wiem, że będą udawać, że mnie nie słyszą, nie
rozumieją. Zawsze tak robią.
Dzień 1. Moja nowa cela jest trzykrotnie większa od poprzedniej. Mam mnóstwo
miejsca. Oznacza to, że będę tu przebywał znacznie dłużej. Zupełnie sam.
Już nie zadają sobie trudu, żeby mówić szeptem. Wyraźnie słyszę ich rozmowy.
"Anomalia"... "Odporność"... "Czynniki metaboliczne"... Nie wszystko rozumiem,
ale doskonale wiem, dlaczego tu trafiłem: ponieważ nie zachorowałem. Chcą
wiedzieć, czemu tak się stało. Będą szukać sposobu, żeby przekazać innym moją
naturalną odporność.
Młoda kobieta w niebieskim stroju obserwuje mnie, by stwierdzić, jak sobie radzę
w nowej sytuacji. Chyba nie jest zachwycona, ponieważ podchodzi do drzwi celi.
- Rik! - słyszę swoje imię. - Rik, paaa-tsz!
Podnoszę głowę. Trzyma w ręce kolejny smakołyk, rozwija papierek.
- Rik!
Odwracam się. Po raz kolejny oglądam skórę na ramionach, klatce piersiowej,
podbrzuszu, nogach. Może się jednak pomylili. Może jednak jest nadzieja. Choćby
jedna, maleńka plamka, choćby jedno przebarwienie... Kiedy im to pokażę, będą
musieli zabrać mnie z powrotem. Znowu będę z Idą, Tanem i Ani, jeśli jeszcze
żyje. Z powrotem w laboratorium, ze wszystkimi, tam gdzie moje miejsce.