Suarez-Beard Beverly - Dłonie pamiętają

Szczegóły
Tytuł Suarez-Beard Beverly - Dłonie pamiętają
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Suarez-Beard Beverly - Dłonie pamiętają PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Suarez-Beard Beverly - Dłonie pamiętają PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Suarez-Beard Beverly - Dłonie pamiętają - podejrzyj 20 pierwszych stron:

BEVERLY SUAREZ-BEARD dłonie pamiętają Wyglądała jak Nancy w tym samym wieku. Dopiero z bliska można było dostrzec różnice: twarz trójkątna, nie owalna, ciało drobniejsze, choć równie wcześnie dojrzałe. Z daleka widziało się tylko podobieństwa: wielkie, brązowe oczy, proste, jasne włosy sięgające do ramion, niewielki, silny podbródek, swobodną, pełną wdzięku postawę. Jules patrzył w lewo, obserwując ruch na autostradzie i przygotowując się do wjazdu, więc to Kate zauważyła ją pierwsza. Myślała, że serce jej stanie na widok czternastoletniej Nancy, powstałej z martwych. Stała w swobodnej pozie na skraju autostrady, ubrana w szorty, czerwoną, flanelową koszulę i tenisówki, zbyt lekko jak na ostatni tydzień stycznia - nawet na południu Georgii. - Jeszcze nie jedź, Jules - powiedziała Kate. - Spójrz w prawo. Popatrzył. Zaklął cicho pod nosem. - Ona nie żyje, Kate - rzekł. - Pozwól jej odejść. Dziewczynka miała posiniaczone ręce. Na jej twarzy malował się lęk. Kate opuściła szybę. - Podwieźć cię, kochanie? Dziewczynka podeszła do samochodu od strony Kate. Była rozdygotana, widać było, że za moment się rozpłacze. Na granicy włosów miała paskudny siniak, źrenice jej oczu różniły się wielkością. - Jest ranna. - Kate otworzyła drzwi. - Gdzie są twoi rodzice, kochanie? Odpowiedziała, ale nie po angielsku. Kate nie zrozumiała nic, potrząsnęła głową. Dolna warga dziewczynki drżała. Łzy wypełniły jej oczy i spłynęły po policzkach. Kate wysiadła z samochodu - z trudem, z powodu artretyzmu kolan - i ujęła w ręce dłonie dziecka. - Już dobrze, kochanie - powiedziała łagodnie. - Zajmiemy się tobą. Wszystko będzie dobrze. Za nimi zatrzymało się już kilka samochodów. Ktoś zatrąbił. - Musimy jechać - odezwał się Jules. - Ona ma wstrząs mózgu, Jules - powiedziała Kate. - Spójrz na nią, dobrze? Po prostu popatrz. Jules zrobił to. - Uważam - oznajmił - że będzie lepiej, jeżeli zawieziemy ją do szpitala. Twarz miał bez wyrazu, jak zawsze kiedy chciał ukryć swoje uczucia. Kate zastanawiała się, czy myślał o Nancy. Czy przyszło mu na myśl to samo co jej: co by było, gdyby obcy ludzie nie odtrącili Nancy, kiedy potrzebowała pomocy? Czy znajdowałaby się teraz wśród żywych? Zawieźli ją do dużego, nowego szpitala w Emery i zapłacili za prześwietlenie. Wydali pieniądze, których właściwie nie mieli, wziąwszy pod uwagę zastój w budownictwie i brak popytu na wyroby stolarskie. Zwłaszcza od chwili, kiedy z powodu artretyzmu Kate ustał niewielki, ale stały dopływ gotówki z pokazów rękodzielnictwa i wystaw. Kate wymyśliła fałszywą historyjkę, że dziewczynka jest jej cioteczną wnuczką, która wychowała się podróżując po Europie. Że uciekła z motocyklistą, który ją wykorzystał i porzucił na ich progu. Oświadczyła, że dziecko ma na imię Lana. Wszyscy zawsze powtarzali, że Nancy jest podobna do Lany Turner. Pracownicy szpitala poinformowali ich, że nie mogą leczyć małoletniej bez zgody jej rodzica lub opiekuna. Kate oświadczyła, że w tej chwili oni są opiekunami dziecka, nie mają tylko jeszcze dokumentów na potwierdzenie tego, i że pozwą szpital do sądu, jeśli wskutek odmowy udzielenia pomocy dziewczynka umrze albo dozna uszkodzenia mózgu. Szpital ustąpił. Lekarz zbadał dziecko. Powiedział, że ma łagodny wstrząs mózgu, na szczęście bez uszkodzeń czaszki. Doradzał pozostawienie jej na noc w szpitalu na obserwację, a oni zgodzili się za to również zapłacić, choć oznaczało to utratę wszystkich oszczędności. Potem zabrali ją do siebie. Jules miał wątpliwości. - Wcale niekoniecznie pobito ją w domu - powiedział. - Mogła zostać uprowadzona. - A świnie mają skrzydła - prychnęła Kate. - Nie zamierzam z niej zrezygnować, Julesie O'Brien. Przynajmniej dopóki się nie dowiemy, co się jej przydarzyło. - A co z dokumentami? - zapytał Jules. - Na pewno przyślą kogoś z opieki społecznej. Z początku Kate sądziła, że dziewczynka może pochodzić z Luizjany, tak jak ich sąsiedzi Lanierowie czy kuzyni Julesa ze strony matki, ale zdaniem Julesa mała nie mówiła po francusku. Ani po hiszpańsku. Kiedy wyciągnęli zniszczony atlas, przeglądała strony w ogóle nie rozumiejąc na co patrzy. Najwyraźniej nie wiedziała, że te obrazki to mapy. Wcale jednak nie wyglądała na głupią. Zupełna łamigłówka. Była dziwnym dzieckiem. Radio i telewizja oszołomiły ją i oczarowały. Uciekła, kiedy Kate po raz pierwszy użyła odkurzacza. Przez godzinę oglądała samochód ze wszystkich stron, zupełnie jakby ich stary chevrolet, rocznik 83, był cudem i zagadką wymagającą rozwiązania. Umieścili ją w pokoju Nancy. W ich małym, zagraconym domku o dwóch sypialniach nigdzie indziej nie było miejsca. Obecność dziecka w tym pomieszczeniu dawała poczucie, że Nancy wróciła do domu. Powiedziano im, że powinni obserwować dziecko - czy nie śpi za dużo, nie traci apetytu albo nie skarży się na bóle głowy. Jednak dziewczynka wydawała się zdrowa, tylko dziwna. Poruszała rękami w nietypowy sposób, nie zdając sobie z tego sprawy. Wyglądało to tak, jakby jej dłonie żyły własnym życiem, jakby odczuwały potrzebę robienia czegoś, jakby coś robiły, tylko nie wiadomo co. Siedziała spokojnie, zapatrzona w "Koło fortuny" albo program Oprah Winfrey, a jej dłonie poruszały się bezustannie. Miała w sobie dumę i smutek. Nie bardzo nadawała się do pomocy w domu. Jules nazywał ją małą królową. Twierdził, że tak rozpuszczona dziewczynka nie może pochodzić z patologicznej rodziny. - Ale nie możemy być tego pewni, prawda? - zaoponowała Kate. Jules milczał. Kate dopracowywała swoją historyjkę, szlifując ją do połysku. Nie zdołaliby ukryć obecności dziewczynki w tak małym miasteczku jak Iona w stanie Georgia, populacja pięćset pięćdziesiąt siedem osób. Pięćdziesiat osiem, jeżeli policzyć i ją. - Dopóki jest u nas, równie dobrze możemy bezczelnie udawać, że naprawdę jest naszą cioteczną wnuczką i zachowywać się tak, jakby nią była - uznał Jules. Kate odczekała aż siniaki znikną i zabrała ją do kościoła. Sama. Od śmierci Nancy Jules nigdy się tam nie pokazywał. Dziewczynka wierciła się przez całe kazanie, a jej dłonie nie zatrzymały się ani na chwilę. Później, wychodząc, przedstawiła ją Gibsonom i Trimperom. Byli zdumieni jej nieznajomością angielskiego, ale Kate miała już gotowe rozszerzenie historyjki, wymyśliła matkę dziewczynki - siostrzenicę, której nigdy nie miała - i ojca Niemca, który młodo umarł. Była przygotowana na wygłoszenie opowieści o pocztówkach przychodzących z kolejnych krajów aż do chwili, kiedy jej kuzynki przybyły do Kalifornii, gdzie siostrzenica wyszła drugi raz za mąż za człowieka, który nie chciał dzieci i źle traktował dziewczynkę, ale pani Trimper przerwała jej. - Widać rodzinne podobieństwo - orzekła. - Prawda, Hank? Wygląda zupełnie jak Nancy. - Tak - potwierdziła Kate. - Też tak sądzimy. W tym momencie podpłynęła Emma Mae Hubbard, zabójczo wystrojona w białą organdynową suknię i dobrany do niej kapelusz z bukiecikiem różowych kamelii. Utapirowane włosy miała ufarbowane na blond, jasny jak u dziecka. Popatrzyła na Kate tymi swoimi wielkimi, omdlewającymi, wymalowanymi oczami zza szkieł okularów, które nadawały jej wygląd sowy. - Nie wiedziałam, że miałaś siostrzenicę - powiedziała oskarżycielsko. - Nigdy o niej nie wspominałaś. - Nigdy nie miałam po temu powodu - odparła Kate. Od czasu śmierci męża Emma Mae wtykała nos we wszystko i choć Kate usiłowała wykazać się tolerancją, przychodziło jej to z trudem. Wzięła dziecko za rękę i ruszyła do drzwi. - Musimy już iść - oznajmiła. - Lana źle się czuje. Emma Mae wyszła wraz z nimi. - Naprawdę wygląda jak Nancy - powiedziała. - Mówiłaś, że jej ojciec jest Niemcem? Emma Mae uczyła francuskiego i łaciny w liceum w Emery. Znała też inne języki. Kate zaczęła się pocić. - Był Niemcem - sprostowała. - Przepraszam, Emmo Mae, ale musimy iść. Emma Mae powiedziała do dziewczynki kilka słów w obcym języku. Odpowiedziało jej nieruchome spojrzenie. - Ona nie mówi po niemiecku - oświadczyła Emma Mae. - Nie twierdziłam, że zna niemiecki - wyjaśniła Kate. - Jej ojciec zmarł, kiedy była jeszcze maleńkim dzieckiem. Emma Mae spróbowała jeszcze kilku języków. Wszystkie okazały się bezużyteczne, ale w końcu dziewczynka powiedziała kilka słów. - Nie rozpoznaję tego języka - zastanowiła się Emma Mae. - Brzmi trochę jak greka, ale to nie to. Jej oczy zwęziły się za szkłami. Zmarszczyła nos. Wyglądała jak posokowiec goniący za świeżym tropem. - Kate, proszę - wydusiła w końcu - powiedz mi. Już dłużej nie wytrzymam. Jakim językiem ona mówi? - Nie mam pojęcia - padła odpowiedź. - Sama chciałabym wiedzieć. - Nie wiesz? - Emmę Mae niemal zatkało. Wtedy Kate musiała opowiedzieć resztę historyjki. - Muszę wyjechać z miasta - poinformowała Emma Mae, zaciskając kościstą dłoń na nadgarstku Kate. - Nie będzie mnie parę dni. Czy mogę wpaść przed podróżą i nagrać jej słowa? Mam znajomego, profesora na Uniwersytecie Duke, który być może zdoła to przetłumaczyć. Kate odprowadziła ją wzrokiem do samochodu. Emma była wyraźnie podniecona. Widać to było po jej ruchach. Emma Mae pojawiła się u nich w domu następnego dnia. Z początku dziewczynka nie chciała mówić, ale nauczycielka języków urabiała ją przez jakiś czas i przymilała się, aż w końcu wydobyła z niej dość na nagranie. Emma Mae nie należała do osób o łagodnym charakterze - mnóstwo ludzi, których uczyła francuskiego czy łaciny, by to potwierdziło - lecz w stosunku do dziecka wykazała dużo cierpliwości. Zagadka była dla niej jak swędzące miejsce, którego nie można podrapać. Musiała ją rozwiązać. Zanim wyszła, zdołała nauczyć dziewczynkę kilku słów po angielsku. - Wasza Lana jest bardzo pojętna - powiedziała. - Świetnie sobie poradzi na kursie angielskiego. Nie rozumiem dlaczego matka jej go nie nauczyła. - Przymierzałam się, żeby ją uczyć - oświadczyła Kate. Emma Mae spojrzała na nią jakby chciała powiedzieć: A kimże ty jesteś, żeby kogokolwiek uczyć angielskiego? Sama mówisz tak, jakbyś go nie znała. Powiedziała jednak tylko: - Tak. Sądzę, że to dobry pomysł. Dziewczynka uczyła się szybko. Już po kilku dniach można było zauważyć, że chwyta fragmenty rozmów. Potrafiła powiedzieć "tak", "nie" i "proszę", a także proste, dwuwyrazowe zdania jasno dające do zrozumienia o co jej chodzi albo czego potrzebuje. Mówiła z obcym akcentem, choć nieznacznym. Po dwóch tygodniach umiała podtrzymywać prostą rozmowę. Mówiła pełnymi zdaniami. Jednak wydawało się, że bardziej zapamiętuje, niż się naprawdę uczy. - Już czas, Kate - powiedział Jules, pewnej lutowej nocy, kiedy szykowali się do snu. - Teraz może nam odpowiedzieć, a my musimy zacząć pytać. Dziewczynka nie znała angielskiej nazwy swojego kraju, ale opisała go. Opowiadała o świecie, w którym nie było samochodów ani elektryczności, o mieście pełnym budynków z malowanego mułu, o piekących promieniach słońca i silnych wiatrach. Mówiła o ojcu, który zarabiał na życie wyrabianiem fioletowego barwnika. Wspominała o królach i bogach. Nie pamiętała jak została zraniona ani jak znalazła się na skraju autostrady - ani nawet jak trafiła do Stanów Zjednoczonych. Jules i Kate rozmawiali o tym w nocy, leżąc w tym samym łóżku, w którym została spłodzona Nancy. - Nie sądzę, żeby pozostały jeszcze jakiekolwiek miejsca - zauważył Jules - w których dotychczas nie słyszano o elektryczności. Na pewno w żadnym mieście. W dodatku twierdzi, że jej ojciec miał pieniądze. - Uważam, że ona nie kłamie. - Zgoda. Kate pomyślała o ciotce Jessie, o jej przekonaniu, że wszyscy ją okradają i spiskują przeciwko niej. O tym, jak niemal każdego dnia wzywała policję. "Ma urojenia" - tak o niej mówiono. W tamtych czasach robiono ludziom lobotomię. - Jules, nie sądzisz, że... - Nie, kochanie, nie twierdzę, że jest szalona. Uważam, że dotknęła ją amnezja. - I wymyśla historyjki, żeby zapełnić luki w pamięci? - Możliwe. - Zadzwonię do lekarza - oświadczyła Kate. Jules podniósł się na łokciu i dotknął dłonią policzka żony. - Będą potrzebne badania. Kosztowne. Być może nie będzie nas na nie stać. W dodatku nie możemy ich przeprowadzić, nie mając odpowiednich dokumentów. Kate odsunęła głowę. - Będziemy się tym martwić, kiedy przyjdzie na to pora - oznajmiła. Nie była w stanie przestać myśleć o tym dziecku. Jeśli Jules miał rację, jakże samotna musiała się czuć, jaką pustkę mieć w sobie. Jaki smutek i strach. Żadnych wspomnień, kim się jest. Nic na temat rodziny. Pomyślała o Nancy. Jak by to było, gdyby jej własne wspomnienia zostały wytarte - czy Nancy równie dobrze wówczas mogłaby nigdy nie istnieć? Zapomnieć jej uśmiech, szczerbaty grymas sześciolatki; albo ten dzień, kiedy wpuściła cztery jaszczurki do domu? Przeglądać jej kuferek i nie mieć pojęcia, kto pisał ten malutki pamiętnik albo kto spisał te dziecinne bajeczki ilustrowane niezdarnymi, choć pełnymi zaangażowania, obrazkami? Nie pamiętać dnia, w którym Nancy umarła. W ciągu tygodnia od wprowadzenia się Lany do pokoju Nancy, w każdym kącie i w każdej najmniejszej szczelinie zagnieździły się pająki. Kiedy wychodziła spod prysznica, siedziały na ścianach łazienki. Koczowały na jej kocu, kiedy wstawała rano. Nie pozwalała czynić im krzywdy. "One tkają", mówiła. - Owszem, tkają, ale pajęczyny - oponowała Kate. - W całym domu. Dziewczynka popatrzyła na nią porozumiewawczo spod długich, ciemnych rzęs. Nancy nigdy tak nie patrzyła. - Zjadają owady - powiedziała. - Tak - przyznała Kate. - Dlatego właśnie zazwyczaj ich nie zabijam. Ale jest ich tak dużo. Nie zniosę tego. - Myślę, że one przychodzą - oświadczyła uroczyście dziewczynka - ze względu na mnie. Ja śnię... ich sny. I co Kate mogła na to odpowiedzieć? Lana uniosła ręce w milczącej prośbie. - Nie zabijaj ich - powiedziała. - Proszę. Po tej rozmowie liczba pająków i pajęczyn zmalała. Na widok Kate stawonogi uciekały, zupełnie jakby zdawały sobie sprawę z jej stosunku do nich. Albo jakby dziecko je ostrzegło. Pewnego poranka Lana nie zeszła na śniadanie. Kate zapukała do jej drzwi, ale bez skutku. Poczuła nagły chłód. Otworzyła drzwi. Dziewczynka przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze nad toaletką. Lustrze Nancy, zrobionym dla niej przez Julesa na jedenaste urodziny, oprawionym w ramę rzeźbioną w liście i kwiaty róży. Ze szklanej tafli spoglądała na nią jej twarz, twarz Nancy. Ciągle jeszcze miała na sobie niebieską, obszytą tasiemkami koszulę nocną, którą kupili dla niej. Wydawała się w niej jeszcze młodsza, bardziej blond niż w rzeczywistości. Przesunęła dłonią po włosach, nosie, policzkach, jak niewidomy zapoznający się z obcą twarzą. Czy jej amnezja była aż tak głęboka? Kiedy Kate zadzwoniła, żeby umówić się na wizytę, lekarz stwierdził, że jeśli dziewczynka była w stanie zapamiętać, co poprzedniego dnia jadła na śniadanie i co widziała w telewizji, to prawdopodobnie jej amnezja nie miała "organicznego podłoża". Gdy zażądała odeń wyjaśnień, powiedział, że problem jest natury raczej psychicznej niż fizycznej. Oświadczył, że taka utrata pamięci jest spowodowana szokiem. Jakie straszne rzeczy musiały się jej przydarzyć, żeby zapomniała nawet własną twarz? Dziewczynka odwróciła się do Kate. Po policzkach spływały jej łzy. - Ja patrzyłam... - przerwała, nie potrafiła dobrać słów. Jej dłonie poruszały się jakby usiłowały mówić za nią. Sfrustrowana na wpół jęknęła. - Powiedz mi - odezwała się Kate łagodnie. - Ta twarz - wyjaśniła dziewczynka. - Ona... nie jest... moja. - A czyja? - spytała Kate. - Czyja to twarz? - Moja własna - wyjaśniło dziecko. - Starsza. Moje włosy. Ciemniejsze. Popatrzyła wtedy na swoje dłonie. Utrzymała je nieruchomo wystarczająco długo, żeby Kate zauważyła coś, co powinna dostrzec już dawno temu: cienkie, białe blizny przecinające jej nadgarstki. - Nie ja - odezwała się dziewczynka. - Ja tego... nie zrobiłam. Jej ręce znów zaczęły się poruszać. Nie była w stanie utrzymać ich w bezruchu. - Twoje dłonie - powiedziała Kate. - Co ty z nimi robisz? Dziewczynka popatrzyła na nie, jakby nigdy wcześniej nie zauważyła ich dziwacznego tańca. - Nie wiem - odpowiedziała. - Nie wiem. List nadszedł dwudziestego pierwszego lutego. Został wysłany we Flagstaff, w Arizonie. Nie miał adresu zwrotnego. Trzymając go w dłoniach Kate poczuła się dziwnie. Wewnątrz były dokumenty, podpisane, uwierzytelnione przez świadków. Znajdowało się na nich wymyślone przez Kate nazwisko siostrzenicy, która przenosiła prawa opieki nad jej córką, Laną Sharon Fisher, na Julesa i Kate O'Brienów. Na papierach były puste miejsca na podpisy ich obojga, w obecności świadków i adwokata lub notariusza. Dołączono też przekaz pieniężny, który z nawiązką pokrywał wydatki na opiekę medyczną Lany, oraz kopię aktu urodzenia, kompletną, nawet z odciskiem stopy noworodka. Czy był to głupi żart - czy cud? Kate długo wpatrywała się w papiery. Potem zadzwoniła pod numer, który znajdował się na dokumentach, numer sądu w Flagstaff. Na koniec poszła do warsztatu, co robiła bardzo rzadko. Jules długo obracał papiery w rękach na wszystkie strony, obsypując je trocinami. - Nie rozumiem - wykrztusił w końcu. - Jak to możliwe? - To cud - powiedziała Kate. - Dotknięcie Boga. - Nie - zaprzeczył Jules. - Wiesz, że to nieprawda. To fałszerstwo. Nie rozumiem tylko dlaczego i jak... - Dzwoniłam do Flagstaff - przerwała mu żona. - To nie fałszerstwo. Wszystko zgodne z prawem. Podpisane przez sędziego. - Mimo że nawet nas nie widział? - Tak sądzę. I, Jules... ja tego nie zrobiłam. Jej mąż odłożył dokumenty na bok. Wrócił do stołu warsztatowego i wziął piłkę do metalu. - Flagstaff - mruknął. - Nawet nie znamy nikogo we Flagstaff. - Teraz możemy zabrać ją do lekarza. Posłać do szkoły. Przestać się martwić opieką społeczną. Zyskaliśmy trochę czasu. - Tak - potwierdził Jules. - To prawda. Kate zadzwoniła do szpitala i do pracownika opieki, który już dwukrotnie się z nimi kontaktował. Wysłała do nich kopie dokumentów. Zaprowadziła Lanę na kosztowne i całkowicie bezużyteczne badanie EEG. Zabrała na wizytę u Tatesów, którzy mieli trzynastoletnią córkę. Nie przyniosła stamtąd natomiast nic oprócz zakłopotania. Najwyraźniej Lana nie była zainteresowana rówieśnikami. Przez cały czas prawie się nie odzywała. Jeśli pojawienie się dokumentów oznaczało, że Bóg wybrał ich, aby uczynili dziewczynkę szczęśliwą, to działał w tajemniczy sposób. Dziecko nie było niewdzięczne. Czasami uśmiechało się, okazywało czułość. Problem tkwił w tym, że nigdy nie trwało to długo. Dziewczynka zawsze w końcu ześlizgiwała się w tęsknotę za domem pozostawionym w kraju, którego nie umiała nazwać, za czworgiem braci i ojcem, farbiarzem, cierpiącym na bóle serca. Powiedziała kiedyś, że jej matka nie żyje. Zmarła kiedy ona była jeszcze niemowlęciem. Jules miał rację. Zatrzymywanie jej wbrew woli byłoby nie w porządku. Nigdy też nie będzie szczęśliwa, dopóki nie przełamie szoku i amnezji. Zawsze będzie ją dręczył niepokój. Czy był jakiś sposób, żeby pomóc jej pamięci? Kate wpadła na pomysł pierwszego ciepłego poranka wiosny, kiedy piekła w kuchni kruche ciasteczka, a Lana była na dworze z Julesem, wypróbowując starą huśtawkę zawieszoną na dębie. Dziewczynka śmiała się głośno. Czy Kate kiedykolwiek wcześniej słyszała jej śmiech? Wyjrzała przez okno. Lana kołysała się pomiędzy gałęziami drzewa, plamki światła porannego słońca tańczyły na jej rękach. Otaczały ją festony mchu. W ramie okiennej poruszał się pająk tkający sieć. Kate zrobiła ruch, żeby usunąć pajęczynę i wtedy olśniło ją. Znalazła rozwiązanie zagadki ruchów dłoni Lany. Pająki... tkają. Jej ręce robiły to samo. Po śniadaniu zabrała Lanę na strych. Przeprowadziła ją pomiędzy kuframi, szafkami kartotecznymi i pozwijanymi dywanami, obok kołyski, którą zrobił Jules po narodzinach Nancy. Na samym końcu pomieszczenia, koło okna, przykryte pokrowcem, stały jej ręczne krosna. Należały kiedyś do jej matki, a przedtem babki. Zostawiła je, pomimo że artretyzm już nie pozwalał jej pracować. Nancy tkactwo nie interesowało. W jakiś sposób było to właściwe, odpowiednie, że mała tkaczka trafiła do domu, w którym od pokoleń żyły kobiety zajmujące się tą sztuką. Kate ściągnęła pokrowiec, wznosząc chmurę kurzu. - Spójrz - powiedziała, czując narastające podniecenie. - Jak ci się to podoba? Lana podeszła do krosien, przyjrzała się im, niespokojnie dotknęła palcem wgniecenia w drewnie. - Ta maszyna... - zapytała - na niej... się tka? - Oczywiście - odpowiedziała Kate, czując rozczarowanie. Jak dziewczynka mogła być tkaczką, skoro nawet nie rozpoznawała ręcznych krosien? Używali ich pierwsi osadnicy, a wymyślili je Chińczycy, o wiele wcześniej. Na warsztacie założona była osnowa, stara, zetlała. Lana położyła dłonie na niciach. Zerwały się pod dotknięciem, zwisając jak puch dmuchawca, jak pajęczyna. W jej oczach pojawił się błysk pamięci. Cofnęła ręce jakby się oparzyła. - Nie - wykrztusiła - nie. W jej głosie brzmiał strach. Tego wieczoru Kate ułożyła Lanę do snu. Uchyliła nieco okno i postawiła przy nim wentylator, na wypadek gdyby dziecku zrobiło się za gorąco. Dziewczynka miała na sobie białą, letnią piżamę. Siniaki już dawno znikły z jej twarzy, wyglądała świeżo i zdrowo, tak podobna do Nancy, że w oczach Kate zakręciły się łzy. Czasami, pomyślała, lepiej byłoby nie pamiętać. Lana zsunęła ciemnozieloną narzutę w magnolie w nogi łóżka, wygładziła ją. Kate zrobiła ją na szesnaste urodziny Nancy. - Gorąca noc. Żałuję, że nie ma wiatru. Kate włączyła wentylator. - Nie żałuj zbyt mocno - ostrzegła. - Bywają tu trąby powietrzne. - Czy ty to zrobiłaś? - zapytała Lana, końcem palca wodząc po wzorze magnolii. - Bardzo ładne. - Dziękuję - powiedziała Kate. - Sądzę, że widać w tym radość. Praca nad tą kapą sprawiała mi ogromną przyjemność. - Mam sny o tkaniu - oznajmiła Lana. - No to spróbuj moich krosien. Zrób coś. - Nie wiem... Jej dłonie wznowiły swój taniec. Popatrzyła na nie, zdezorientowana, jakby należały do kogoś obcego. Jej spojrzenie prześliznęło się po przecinających nadgarstki wąskich bliznach, o których powstaniu, jak twierdziła, nie miała pojęcia. - Nie potrafię tkać na twoich krosnach. Nie wiem... czyje to są ręce. - Kiedy umysł zapomina - powiedziała Kate - dłonie pamiętają. Następnego dnia Lana wróciła na strych. Z początku jej nie szło, zniechęciła się. Krosna są zbyt skomplikowane, oświadczyła. W swoich snach używała prostszych, pionowych. Wszystkie te nicielnice i pedały sprawiały jej kłopot. Kate kupiła jej przędzę i pokazała jak przygotować krosna do pracy, jak używać szpul osnowowych. Dziewczynka chwytała bardzo szybko. Jak mogli kiedykolwiek wątpić w jej bystrość? Lana nie pozwoliła Julesowi znieść krosien ze strychu na dół. - A co jeśli okaże się, że nie jestem dobra? - zapytała. - Jeśli mi się to nie spodoba? Będziesz musiał zataszczyć je z powrotem. Kiedy już zaczęła, okazała się bardzo szybka. Nawet matka Kate nie zdołałaby jej dorównać. Tkając śpiewała bezsensowne piosenki w dziwnych tonacjach, które mogłyby być nawet przykre dla ucha, gdyby nie miała tak słodkiego głosu. W jakiś sposób cały dom wydawał się Kate cieplejszy dzięki stukotaniu krosien i brzmieniu głosu Lany. Przerywając pracę, dziewczynka zasłaniała warsztat. Nie chciała, żeby ktokolwiek zobaczył jej pracę, zanim skończy. Jules ponownie zaproponował zniesienie krosien ze strychu. - Wygląda na to, że bardzo dobrze ci idzie - powiedział. - Nie - zaoponowała. - Podoba mi się na strychu. Tam jest spokojnie i pachnie starymi rzeczami. - Raczej kurzem - mruknęła Kate, ale nie naciskała. Amnezja nie cofnęła się. Z przeszłości wypłynęła jedynie umiejętność tkania, jak źródło, a wraz z nią pewien rodzaj szczęścia. Zaczęła nawet śpiewać, kiedy nie tkała. Może lepiej by było nie odgrzebywać szoku, który spowodował utratę pamięci? Może właśnie to Bóg jej przeznaczył? Kate zorientowała się, że podśpiewuje w czasie sprzątania czy przygotowywania posiłków. Wtedy Lana zaczęła się zmieniać. Zaczęło się od drobiazgów: pewnego pięknego kwietniowego dnia w żaden sposób nie dała się namówić do odejścia od krosien, nawet żeby pójść na ryby z Julesem. Powrócił opór przed pomocą w wykonywaniu codziennych obowiązków, na którą kiedyś w końcu się zgodziła. Zaczęła zapominać o przestrzeganiu higieny osobistej - chodziła nieuczesana albo z nieumytą twarzą. Zmieniło się jej zachowanie - stała się bardziej dumna. Miewała humory. Pracowała do późna w nocy. Pod oczami miała ciemne sińce. - Nie możesz tkać dwadzieścia cztery godziny na dobę! - zaprotestowała Kate. - Musisz kiedyś spać. Lana wzruszyła ramionami. - Nic mi nie jest - powiedziała. - Przecież widać, że to nieprawda. Dorastasz, potrzebujesz odpowiedniej ilości snu. Lana odwróciła się gwałtownie, jak to ostatnio miewała w zwyczaju. - Nie możesz mi mówić, co mam robić - rzuciła agresywnie. - Nie jestem twoim dzieckiem. Ja to nie Nancy. Kate złapała się za serce. Poczuła się, jakby została uderzona. Jakby pchnięto ją prosto w serce. - Nie chcesz, żebym skończyła - Lana ciągnęła z kamienną twarzą i okrucieństwem w oczach. - Jesteś zazdrosna, tak samo jak wszyscy. Twoje tkaniny były żałosne, nawet jeszcze kiedy miałaś sprawne ręce. Zwyczajne. W sam raz na płaszcz dla żebraka. Za moje tkaniny królowie płacą złotymi bransoletami. - No cóż, moja panno - odparła Kate, kiedy już ból zmalał na tyle, że była w stanie mówić. - Przechwalać się potrafisz. Ale jak dotąd nikt nie widział żadnej twojej tkaniny i nie ma czego zazdrościć. Później Lana powiedziała, że jest jej strasznie przykro. Objęła Kate i rozpłakała się. Kate głaskała ją po włosach. Po tych swoich bolesnych wybuchach Lana zawsze płakała i miała niezwykłą dla siebie potrzebę fizycznego kontaktu. Kate dostawała od tego zawrotów głowy i czuła się ogłupiała. Pomyśleć tylko jak często kiedyś tęskniła za takimi objawami czułości... - Nie wiem, dlaczego mówię te okropne rzeczy - powiedziała Lana. - Nie mam pojęcia co ze mną się dzieje. Miała miękkie włosy, dziecinne. Ładnie pachniały, sosną i ziołami. Poprzedniego wieczoru Kate umyła jej głowę. Gdybyż tylko dało się umysł zmyć szamponem, oczyścić go z całego bólu, cierpienia i pamięci. - Zaczynam coś widzieć - oznajmiła Lana, wycierając łzy. - To jest coś takiego jak widzenie kątem oka. Nie da się... zobaczyć wyraźnie. Kate zadrżała nagle. Jej matka powiedziałaby, że właśnie gęś przeszła po jej grobie. Kiedy Lana w końcu zobaczy wyraźnie... co stanie jej przed oczami? Krosna zamilkły tuż po jedenastej, wcześnie jak na Lanę. Kate obudziła Julesa o północy. Księżyc stał wysoko na niebie, jego światło rozjaśniało pokój. Nie musiała zapalać światła. Kiedy mąż otworzył oczy, zobaczyła w nich dwa małe odbicia księżyca. Położyła mu dłoń na ustach. - Musimy pójść na górę, zobaczyć co się dzieje. Jules skinął głową. Na palcach prześliznęli się przez hol, zdenerwowani jak włamywacze w cudzym domu. Klapa na poddasze była otwarta, jak zawsze ostatnio, schodki opuszczone. Strych nad nimi lśnił w srebrzystym świetle księżyca. Ostrożnie wspięli się po schodach, przyświecając latarką. Kolana Kate trzaskały i skrzypiały po drodze tak głośno, że była przekonana, iż muszą obudzić Lanę. Idący przed nią Jules miał na sobie luźną piżamę, w której wyglądał krucho i staro. Smuga księżycowego światła odbijała się w jego łysinie. Nagły chłód ścisnął jej serce, łagodnie, lecz zarazem groźnie, nie pozwalając się zignorować. Gdzie podziały się te wszystkie lata? Zalany księżycowym światłem strych sprawiał niesamowite wrażenie. Kufry wyglądały jak zamknięte trumny, kartoteki jak nieruchomi żałobnicy, pokrowiec na krosnach jak całun. Jules ściągnął go. Na ramie była rozpięta ogromna pajęczyna z delikatnie splecionych nici srebra. Kate spojrzała w dół. Na tkaninie znajdowały się obrazy. Nawet przy świetle księżyca widziała jak bardzo są realistyczne, jak nieprawodpodobnie, cudownie prawdziwe. - Widzisz? - wyszeptała. - Mój Boże, Jules, ty widzisz? Jules włączył kinkiet. Pośrodku tkaniny biały byk gnał przez fale, w chmurze piany tak realistycznej, że Kate wręcz czuła jej wilgoć. Ciemnowłosa dziewczyna przywarła do szyi zwierzęcia, pomiędzy girlandami kwiatów, których płatki wirowały wokół na wietrze. Ta scena była cudem. Nikt nie mógł tak tkać. Niżej, w skończonej już części, na szeroko rozłożonych, wielkich skrzydłach unosił się biały łabędź. Jego pióra wyglądały tak, jakby wystarczyło tylko sięgnąć, żeby mu jedno wyrwać. Pod nim widniała naga dziewczyna, różowozłota jak jutrzenka, z twarzą ukrytą w cieniu. Kate patrzyła na te sceny i czuła żar w brzuchu, taki sam jak w czasie kiedy chodziła z Julesem. Kiedy był najprzystojniejszym, najbardziej pożądanym mężczyzną w trzech hrabstwach. Taki to się nie ustatkuje, mówiła jej matka. Jules objął ją w talii. Uśmiechnął się i z jego pięćdziesięciosześcioletnich oczu wyjrzał ten młody człowiek, który ją zdobył. Mężczyzna, który posadził ją na tylnym siodełku swojego harleya i popędził z nią przez noc. Pocałował ją. Świeży zarost drapał ją w wargi, ale nie cofnęła się. Czuła, że uginają się pod nią nogi. - Jules - szepnęła - co.... Zgasił światło. Później rozmawiali o Lanie, o jej tkactwie. Kate widziała program telewizyjny, w którym ludzie upośledzeni umysłowo, wyglądający na opóźnionych - autystyczni, o ile dobrze pamiętała nazwę - robili niesamowite rzeczy. Jeden z mężczyzn potrafił zagrać na pianinie dowolny utwór, usłyszawszy go tylko raz. Cokolwiek, nawet koncert. - Ale to jest jeszcze cudowniejsze - powiedział cicho Jules. - To jakby Bóg... przemawiał przez dłonie Lany. Kiedy na wschodzie pokazała się pierwsza szarość świtu, przemknęli z powrotem do swojego pokoju, ale nie poszli spać. Tego dnia Lana miała umówioną wizytę w szpitalu w Emery. Kate przełożyła ją. Ani ona, ani Jules nie czuli się na siłach prowadzić samochód taki kawał drogi - poza tym chciała pomyśleć. Cuda mogły być bardzo kruche. Kate słyszała o kobiecie obdarzonej zdolnościami parapsychicznymi, która twierdziła, że straciła je po tomografii. A jeśliby i Lanie się to przydarzyło? Jules udał się do miasta na rozmowę z klientem. W czasie jego nieobecności przed drzwiami frontowymi pojawiła się Emma Mae Hubbard, jakby nigdy nie wyjeżdżała. Włosy miała świeżo rozjaśnione, z okazji wiosny była ubrana w sukienkę w kwiaty lawendy. Podała Kate plastikowe pudełko z wafelkami w czekoladzie. - Pomyślałam sobie, że mogą Lanie smakować - powiedziała, stojąc na progu i zaglądając do wnętrza domu. Tleniona sowa wypatrująca myszy. Kate podziękowała jej za ciasteczka. Lana nie przepadała za słodyczami - jeszcze jedna jej cecha nietypowa dla dziecka, o ile zapomniało się o głodówkach tak popularnych dzisiaj wśród nastolatek - ale gest był miły. - Wejdź, Emmo Mae. Jak podróż? Emma Mae weszła za Kate do kuchni. Ze strychu dobiegał odgłos pracującego warsztatu tkackiego. - A to co takiego? - zapytała Emma Mae. - Moje krosna - wyjaśniła Kate. Już sama myśl o tym, co się na nich znajdowało wystarczała, by miała chęć paść na kolana i zagłębić się w modlitwie. - Pokazywałam Lanie jak się nimi posługiwać. Lubi tkać. - To miłe - przyznała Emma Mae. - Czy chcesz wiedzieć, co mój znajomy powiedział o nagraniu? - Oczywiście. - Przekazał taśmę swoim znajomym - a powinnaś chyba wiedzieć, że są to sami lingwiści światowego formatu - i żaden z nich nie potrafił zidentyfikować tego języka. Ale jeden z nich spotkał na przyjęciu archeologa, którego to bardzo zaintrygowało. - Oczy Emmy Mae lśniły; zawsze lubiła się popisywać. - Spróbował zrobić parę transkrypcji fonetycznych, przepuścił je przez komputer i otrzymał coś zbliżonego do hetyckiego. - Hetyckiego? - spytała Kate. Brzmiało to znajomo. - To martwy język. Mówiono nim w rejonie, który w większości teraz znajduje się na terenie Turcji. Rozumiesz, Kate? To może być odkrycie dziesięciolecia. Jeśli zdołalibyśmy zlokalizować wioskę, z której pochodzi Lana, być może odkrylibyśmy nie tylko zachowany język, ale również starożytne obyczaje. Istny naukowy Sezam. - Lana nie pomoże ci - oznajmiła Kate. - Sama nie wie, gdzie to jest. - Hmmm... Jak to możliwe? - Czy kiedy byłaś dzieckiem zawsze wiedziałaś, dokąd zabierają cię rodzice, Emmo Mae? Czy zawsze patrzyłaś na mapę? - Ale ona tam mieszkała! - Jeśli chcesz ją zapytać, proszę bardzo. Zaraz ją zawołam. Ze swojej najwyraźniej bezdennej torby Emma Mae wyciągnęła stos numerów "National Geographic". Były w nich zdjęcia nadmorskich miast, osad górskich, opalonych ludzi, pasterzy kóz, sadowników wśród oliwnych drzewek. Lana oglądała je po kolei i odkładała na bok. W końcu trafiła na zdjęcie zbocza wzgórza obok leżących nad morzem ruin. Przyglądała mu się ze wszystkich stron, odwracała, wodziła palcem wskazującym po linii stoku. - To jest to miejsce - oświadczyła. - Układ terenu jest taki sam. Moje miasto leży w tym obniżeniu pomiędzy pagórkami i portem. Tyle że wzgórza nie są takie suche, ale porośnięte drzewami. - Bardzo dobrze mówisz po angielsku, Lano - zauważyła Emma Mae. - Wręcz znakomicie, jeśli mogę tak powiedzieć, jak na osobę, która zaczęła się uczyć języka trzy miesiące temu. Lana skłoniła łaskawie głowę niczym mała królowa przyjmująca należny jej hołd. - Jak słyszałam zaczęłaś tkać - ciągnęła Emma Mae. - To świetnie. Cieszę się, że stare krosna Kate znów są użyteczne. Co robisz? - Na ścianę... Obrazy. - Masz na myśli gobelin? Sądziłabym, że to trudny projekt jak na początek. Dlaczego nie szal czy narzuta? - Trudne? - Lana wyprostowała się, sztywniejąc. - Nie dla mnie. Królowie płacą, żeby... - Śliczny dzień dzisiaj - pospiesznie wtrąciła się Kate. - Lana, kochanie, może byś wyszła na dwór, żeby złapać trochę słońca? Dobrze by ci zrobiło. Przez moment myślała, że Lana naprawdę ją uderzy. Jednak nie. Po sekundzie jej postawa złagodniała. - Dobrze - powiedziała. Kate nastawiła dzbanek kawy. Emma Mae przeprosiła i udała się do toalety. Kate nakryła stół, postawiła na nim talerz z wafelkami. Przegrzebała lodówkę w poszukiwaniu bitej śmietanki. Wzięła numer "National Geographic", usiadła i przeczytała artykuł o wielorybach. Emma Mae chyba się utopiła w tej toalecie. Czy znowu zaciął się zamek? Dlaczego nie wali w drzwi, domagając się, żeby ktoś ją wypuścił? Drzwi do łazienki były zamknięte. Światło paliło się, wentylator pracował. Kate zapukała, bez rezultatu. Zapukała jeszcze raz, spróbowała poruszyć gałką. Drzwi otwarły się. Toaleta była pusta. Kate popatrzyła na schody prowadzące na strych, zbiegające spod klapy w holu. Zrozumienie uderzyło ją jak policzek. Ta wścibska Emma Mae. Kate weszła na górę. Oczywiście Emma Mae była tam, nachylona nad krosnami, z których ściągnęła pokrowiec. Twarz miała w cieniu. Kate trzymała się z daleka. Nie miała ochoty stać się wygłodzoną seksualnie kobietą, mając tylko Emmę Mae pod ręką. Lecz jeśli spodziewała się zastać swojego gościa z zarumienioną twarzą, falującym biustem i dłońmi błądzącymi po elementach anatomii uznawanymi za co najmniej nieprzyzwoite, to mocno się myliła. Emma Mae podniosła wzrok. Twarz miała spokojną. - Jest tym samym, czym była - powiedziała. Światło na strychu było dla niej bardzo korzystne, uczyniło ją młodszą, wygładziło zmarszczki. Głos miała inny, czysty i jakby monumentalny. - Co masz na myśli, Emmo Mae? Wodnistoblade oczy jej gościa wydawały się jarzyć za szkłami okularów. Zwodnicze oświetlenie powodowało, że sprawiały wrażenie jasnoszarych, prawie srebrnych. - To, że ona teraz pamięta siebie - powiedziała Emma Mae - jest niezamierzone, przypadkowe. Czasem los zaskakuje nawet bogów - przesunęła dłońmi po krosnach, delikatnie, z wdziękiem. - Do bogów należy wykorzystywanie wypadków losowych. Wybrałam cię, Kate. Wybrałam cię, byś wskazała jej cel, dla którego otrzymała swój dar. Wiem, że będziesz dobrą nauczycielką. Emma Mae wyszła zza krosien. Jej oczy naprawdę lśniły. Księżycowym srebrem. Plecy miała proste, nie przygarbione jak przez ostatnie dziesięć lat. Jej cień, przecinający strych, wyglądał jakby należał do kogoś znacznie wyższego, niemal nieludzkiego wzrostu. - Jeśli potrzebuje pomocy, musi o nią poprosić - powiedziała. - Powiedz jej, żeby poprosiła. Chwilę potem znów była Emmą Mae, skurczoną, całkowicie ludzką i trochę wstrząśniętą. - Dobry Boże - odezwała się, rozglądając się po strychu, jakby nie potrafiła sobie wyobrazić, jak i dlaczego się tu znalazła. Wzięła głęboki wdech. - Weszłam tu, żeby popatrzeć na tkaninę Lany. Nie będziesz miała nic przeciwko temu, Kate, jeśli choć zerknę? - Wybacz - powiedziała Kate. Czyżby Emma Mae naprawdę nic nie pamiętała? - Lana nie lubi, kiedy ktokolwiek patrzy na jej pracę. Zapadła długa cisza. Potem Emma Mae powiedziała: - Jakie dziwne dziecko... No cóż, wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli zejdę na dół. Kiedy znalazły się z powrotem w kuchni, Kate zaproponowała kawę. Emma Mae wypiła ją, często milknąc, zupełnie nie tak jak zwykle. Dopiero kiedy Kate odprowadziła ją do drzwi, zaczęła rozmawiać mniej więcej normalnie. W końcu sobie poszła. Kate siedziała nad drugą kawą, a Lana bujała się na swojej huśtawce. Liście dębu rzucały na jej ramiona zielone cienie. Co się stało z Emmą Mae? Wkrótce Lana wróciła do domu. - Ta okropna kobieta - spytała. - Kim ona jest, żeby odzywać się do mnie w ten sposób? Zupełnie jakbym była dzieckiem. Zwyczajnym dzieckiem. - Przypuszczam, że to z niewiedzy - odparła Kate sucho. - Sława moich prac sięga od wyspy tancerzy byków do krainy jedwabiu na wschodzie! - Tak słyszałam - rzekła Kate. - Narzuty! Szale! Królowie płacą, żeby móc powiesić moje prace w swoich apartamentach. Kobiety z gminu, takie jak ona, nigdy ich nie widzą! - Wystarczy, Lano. Tutaj nie ma żadnego króla, który mógłby kupić twoje prace. Jeśli będziesz miała szczęście, pewnego dnia uda ci się sprzedać je do muzeum. Mnóstwo ludzi z gminu będzie oglądać twoje dzieła, a ty będziesz za to wdzięczna. - Wiem, że patrzyłaś - powiedziała Lana później, kiedy się trochę uspokoiła. - O co ci chodzi, dziecko? - Patrzyłaś. Na tkaninę. Ty i Jules. Nie mam nic przeciwko temu. Cieszę się. - Skąd możesz wiedzieć, że widzieliśmy? - spytała Kate, zakłopotana. - Obudziliśmy cię? - Pająki mi powiedziały. Nic nie mówiłam, bo nie miałam nic przeciwko temu, żebyście sobie popatrzyli. - Twój dar, Lano, jest cenny. Może przynieść ci złoto, ale jest wart o wiele więcej. Możesz czynić dobro z jego pomocą. Dobro dla świata. - Naprawdę tak uważasz, Kate? Lana rosła, cały czas tak samo nierówna, pełna humorów, tak samo udręczona. Jeśli w ogóle się zmieniała, to na gorsze. Przestała jeść i zaczęła chudnąć. Kate ocknęła się przed świtem i usłyszała, jak dziewczynka pracuje na krosnach. Potem Lana przestała tkać. Nie wyjaśniła tego. Niemal w ogóle przestała się odzywać. Bujała się na huśtawce całymi godzinami albo siedziała w swoim pokoju. Najwyraźniej w ogóle nie spała. Cienie pod jej oczami wyglądały jak stygmaty śmierci. Po raz pierwszy od chwili, w której ją poznali, jej ręce pozostawały nieruchome. - O co chodzi, Lano? - Spytała Kate. - Powiedz mi, proszę. Nie powiedziała. Kate zamówiła dla Lany wizytę u psychiatry. Wiązało się to z poważnymi kosztami. Jako jej prawni opiekunowie mogli wykupić ubezpieczenie dla dziewczynki, ale nie pokrywało ono schorzeń już wcześniej istniejących. - Zabijasz się, Lano - mówiła Kate. - Porozmawiaj ze mną. Ale to Jules w końcu nawiązał z nią rozmowę. Później opowiedział Kate, że Lana siedziała mu na kolanach, jak jego własna córka, i wypłakiwała się na jego piersi. Wyglądało to tak, jakby zrezygnowała z własnego ojca, jakby wiedziała, że już nigdy go nie zobaczy. - Mówi, że pamięta - wyznał Kate, kiedy Lana huśtała się na dworze pomiędzy gałęziami dębu. - To bardzo dziwne, ale uważa, że pamięta. - Co to jest, Jules? Co, jak twierdzi, pamięta? - Mówi, że jej miasto - za którym tak tęskni - zwróciło się przeciwko niej. Oskarżono ją o sprowadzenie plagi, ponieważ nie oddała na ofiarę bogini tkanin o równowartości rocznej pracy. Ona twierdzi, że byli po prostu zazdrośni - wydawał się nieswój, odchrząknął. - Ostatnie, co pamięta, to jakieś ciemne miejsce. Otaczające ją kamienie i kurz. Jakby pochowano ją żywcem. Powiedziałem jej, że to musiał być sen. Albo że ktoś musiał ją uratować. Ona... ona uważa, że nie. Co Jules mówił? Lana uważała, że umarła? Nic dziwnego, że tak obawiała się ukończenia tkaniny, skoro mogło to spowodować przypomnienie sobie jej własnej śmierci. To musiało być urojenie. - Zabiorę ją do psychiatry - oświadczyła Kate. - Nieważne, ile będzie to kosztowało. Ona potrzebuje pomocy. W jakimś programie widziałam, że teraz są leki mogące zdziałać cuda... - Nie jestem pewien - zaoponował Jules. - Wcale nie wiem, czy ją może uleczyć psychiatra albo pigułki. Kate zabrała Lanę do psychiatry, doktora Caldwella. Dziewczynka spędziła tam całą pierwszą wizytę, nie odezwawszy się ani słowem. Doktor Caldwell powiedział, że to normalne, że stworzenie dobrego kontaktu pomiędzy lekarzem i pacjentem wymaga czasu. Kate miała nadzieję, że nie za długiego. - Ona ma sny - oznajmił Jules. - To też mi powiedziała. Pajęcze sny. O tkaniu pajęczyny. O wysysaniu krwi. - Dobry Boże - jęknęła Kate. Dlaczego w ogóle zasugerowała Lanie tkactwo? - To moja wina - oświadczyła. - Ona wariuje i to jest moja wina. Jules wziął jej ręce w swoje dłonie, pogłaskał je, ich węźlaste kostki, zupełnie tak, jakby były piękne. - Nie jestem pewien, czy ona jest szalona. Już wcześniej się nad tym zastanawiałem, lecz teraz wcale nie jestem pewien. Cały czas myślę o jej tkactwie. - Tkanie - mruknęła Kate. - Żałuję, że ją na to namówiłam. Żałuję, że nie wyrzuciłam krosien, kiedy dostałam atretyzmu. Żałuję... - Niczego nie żałuj - zaprotestował Jules. - To po prostu się wydarzyło. Ona nie może sama tego dalej ciągnąć, Kate. Potrzebuje nas. Co zrobimy? Kate odbyła prywatną rozmowę z doktorem Caldwellem. Powiedział, że Lana znajduje się w depresji. Może nawet nosi się z zamiarem samobójstwa. Jednak nie odważył się przepisać jej leków antydepresyjnych w sytuacji, kiedy nie można było wykluczyć schizofrenii. - Chciałbym umieścić ją w szpitalu do czasu wykluczenia psychozy - oznajmił. Psychoza. Ciotka Jessie trafiła do szpitala z tego powodu. Znalazła się tam agresywna i wściekła, lecz ciągle pełna życia, wyszła stamtąd jak bezwładna, stara ścierka do naczyń. Dzieci z sąsiedztwa nazywały ją zombie. Kate nie mogła zrobić Lanie czegoś takiego. Jednak nie powiedziała tego lekarzowi. - Pomyślimy o tym - oświadczyła. Pająki powróciły. Można je było znaleźć wszędzie w domu, lecz pajęczyny snuły wyłącznie w pokoju Lany. Czy zdiagnozowanie psychozy wyjaśniało i ten fakt? A tkanina? Kate poszła na górę, do opuszczonych krosien, zakrytych teraz pokrowcem, tak samo jak przez kilkanaście ostatnich lat. Uniosła zasłonę, przyjrzała się niedokończonemu gobelinowi. Lana pracowała nad sceną, którą Kate odebrała bardziej jako smutną, niż podniecającą. Piękna, naga dziewczyna zmieniała się w drzewo. Jej nogi i biodra pokrywała kora. Ramiona miała szeroko rozłożone w obronnym geście, z palców wyrastały liście. Takie same rosły na jej głowie, wplątane we włosy. Niemal wyczuwało się zmianę. Świeżość liści, twardość kory, miękkość ciała. Koło drzewa płakał młody mężczyzna, bosko piękny. Jego łzy lśniły jak kryształ, włosy jak złoto. Kochał ją. Kate usiadła na krześle obok krosien i pozwoliła płynąć łzom. Opłakiwała Lanę, Nancy, Julesa i samą siebie. Opłakiwała świat, jego smutek i desperacką nadzieję. Zeszła na dół i delikatnie otworzyła drzwi do pokoju Lany. Dziewczynka ostatnio nie miała kłopotów ze snem. Właściwie to od paru dni spanie było jej ulubionym zajęciem. Lana leżała na łóżku, na kapie w magnolie. Otworzyła oczy. - Przepraszam - powiedziała miękko. - Tak mi strasznie przykro. Kate usiadła na krawędzi łóżka. - Dlaczego? - spytała. - Czemu jest ci przykro? Ale Lana nie chciała - albo nie mogła - odpowiedzieć na to pytanie. Następnego ranka, kiedy Kate poszła obudzić Lanę, żeby zdążyły na wizytę u doktora Caldwella, odkryła, że dziewczynka w ogóle nie kładła się spać. Leżała tak jak wieczorem, rozciągnięta na kapie w magnolie, w dziennym ubraniu, z głową tuż przy krawędzi. Jej włosy zwisały obok łóżka niczym sztandar, jedna bezwładna ręka niemal dotykała podłogi. Jak manekin. Albo zwłoki. Oddychała jednak. Nawet przez cały pokój Kate to dostrzegała: powolny, cichy ruch. Zbliżywszy się, zobaczyła pająki plotące swoje małe sieci na jej palcach, we włosach, pomiędzy guzikami bluzki. Mały, szary pajączek przebiegł po uchu Lany, która nawet nie drgnęła. Przerażona Kate zrzuciła go na podłogę. Lana poruszyła się. - Nie - odezwała się powolnym, sennym głosem. - Nie rób tego, Kate. - Nie? - zachłysnęła się Kate. - Nie?! - Nie odpędzaj ich. Chcę, żeby zostały. Żeby.... tkały... wokół mnie... Owinęły... tak miękko. Ciasno i ciemno. Ciasno i ciemno... niech mnie przykryją... na zawsze. Przykryta na zawsze. Tak samo jak Nancy. Sześcioma stopami ziemi i czerwonej gliny, na Północnym Cmentarzu Baptystycznym. - Nie - powiedziała Kate. - Nie. Ty nie chcesz umierać. Ja... ja nie pozwolę ci umrzeć. Zaczęła omiatać Lanę, usuwając lepkie pajęczyny, drobne, usiłujące uciekać pajączki. Ocierała dłońmi jej ręce, niezdarnie próbujące ją odepchnąć. Pracowała jak opętana, aż zostały już tylko martwe pająki i kłaki poszarpanych pajęczyn, aż nawet to wszystko znikło, a jej samej zaczęło brakować oddechu, rozbolał ją kręgosłup i prawie straciła czucie w palcach. Jak gdyby zmiatając pająki mogła usunąć również ciemność i ból. Kiedy w końcu przerwała, jedynym dźwiękiem