Szczepańska Irena - Córka kapitana okrętu
Szczegóły |
Tytuł |
Szczepańska Irena - Córka kapitana okrętu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Szczepańska Irena - Córka kapitana okrętu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Szczepańska Irena - Córka kapitana okrętu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Szczepańska Irena - Córka kapitana okrętu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Irena Szczepańska
Córka kapitana okrętu
Rozdział I
Wiosna w Taorminie Malowniczą drogą, wijącą się wśród nagich skał nad szafirowym
Morzem Śródziemnym, kroczył dostojnie brunatny osiołek przybrany w purpurowe
pióropusze i białe kwiaty pomarańczy. Z powagą ciągnął wózek na dwóch kółkach,
malowany w greckie wzory. W wózku tym rozparł się dumnie drugi osiołek...
dziesięcioletni Nino Torta. Nino z dumą poganiał odświętnie przybranego osiołka.
Zjechał ze stromej ścieżki i znalazł się wśród kwitnących i pachnących gajów
pomarańczowych. Utonął wraz z osiołkiem w powodzi kwiatów. Nagle... zza
ciemnozielonych oliwek wyskoczyła gwałtownie jasnowłosa dziewczynka.
Przestraszony osiołek stanął dęba, wywracając cały pojazd na płot rosnących w
pobliżu purpurowych pelargonii. Powstało niebywałe zamieszanie. Osiołek rżał
żałośnie, Nino pokrzykiwał, wyłażąc z trudem spod wózka, a nad nimi stała
dziewczynka w błękitnej sukience, wybuchając śmiechem. Wesołość jej pozbawiona
była nie tylko szacunku, ale nawet współczucia należnego obu osiołkom w tej
tragicznej chwili. Razem z nieznajomą tryskało radością niebo zawieszone nad
kwitnącą wyspą. Nawet wulkan Etna chował ze śmiechu nos w śniegowy kapturek!
Nino usiadł wreszcie na ziemi i rozcierając sińce patrzył na nieznajomą. Jakim
sposobem przyfrunęła tu tak nagle dziewczynka z willi "Pod Cyprysami"?
Niewątpliwie była ona, bo tylko ona jedna na całej wyspie miała włosy jasne
niczym lalka z północnego kraju przywieziona ongiś przez palacza Tortę dla
córeczki. Lalka miała włosy sztywne i twarde. Dziewczynka natomiast potrząsała
gniazdkiem uwitym przez słońce, a pisklątka jasnych promieni igrały teraz na
białym czole dziecka. Oczy miała tak przejrzyste i niebieskie, że podobną barwę
otrzymałoby chyba Morze Śródziemne od południowego blasku. Dziewczynka chichocze
bez ustanku. Nosek zamienia się ze śmiechu w czerwony grzybek, a buzia wydyma w
różową piłeczkę. - Dwa osiołki zrobiły koziołki! - woła, klaszcząc w dłonie.
Nino chciał podciąć bacikiem swego rumaka i pojechać dalej, pragnął bowiem w
kwiatach zgubić nieznośną dziewczynkę. Ale osiołek zaparł się wszystkimi
czterema nogami i nie chce się ruszyć z miejsca. - Jeśli przestaniesz na mnie
tak brzydko patrzeć - woła wesoło mała trzpiotka - i zaprosisz do swego
ślicznego wózeczka, zrobię "hokus_pokus", a osiołek natychmiast ruszy. Nino
wlepił w nią okrągłe oczy. Grube wargi ułożyły się w czerwoną kiełbaskę. Chociaż
buzia była jeszcze nadąsana, oczy świeciły już przyjaźnie. Dziewczynka podeszła
do osiołka i podała mu na dłoni kawałek cukru. Zwierzątko zastrzygło uszami i
zerwało się radośnie. Kłusem podążyło za uciekającą rączką. Mała nieznajoma
wskoczyła teraz lekko do wózka i zajęła miejsce obok chłopca. - Jesteś
najładniejszą dziewczynką na wyspie - powiedział Nino, zdumiony własną odwagą, -
Wiem o tym! - A po chwili dodała: - Hanna twierdzi, że żadna dziewczynka nie ma
tak wypłowiałych włosów i zadartego nosa, w którym wiatr bora urządza swoje
hulanki. - Twoja Hanna kłamie! - krzyknął, dotknięty za nową przyjaciółkę Nino.
- Ale czy Hanna to ta twoja straszna ciotka, o której tyle okropnych rzeczy
opowiadają? - Tak! Wiesz przecież, że jestem córką kapitana okrętu, Titą Rizzo.
Osiołek mknął teraz wśród bujnej roślinności, ostrożnie wymiajając kolczaste
kaktusy. Nino spojrzał na dziewczynkę z przestrachem. - Domyśliłem się tego od
razu, gdy znienacka wyskoczyłaś na mojego osiołka, a potem tak ładnie umiałaś do
niego przemówić. Przecież tylko ty jedna w Taorminie znasz czary. Zatem wiózł
ową legendarną dziewczynkę, niczym księżniczkę z bajki. Przecież nikt inny tylko
właśnie ona była tematem baśni i opowiadań sycylijskich dziewcząt, gdy w
jesienne wieczory gromadzą się, by wyciskać sok z winogron. O dziewczynce
wiedziano niewiele i może to właśnie podsycało ciekawość. Ale jeszcze mniej o
jej ciotce, wysokiej pani z popielatymi włosami i szarymi, dużymi oczami.
Wieśniaczki i robotnicy, pracujący w winnicach, prawie nie znali swej pani. Była
obca, zimna i nieprzystępna - bano się jej. Przerażała po prostu zabobonnych
ludzi. Benita, zdrobniale zwana Titą, była wysmukła i wiotka jak włoska topolka.
Nino starszy od niej o dwa lata nie przewyższał jej wzrostem. - Zawiozę cię do
mojej chatki w Castel Mola - oznajmił jej uprzejmie. - Lepiej pojedź ze mną do
willi "Pod Cyprysami". Hanna nie wie, co się ze mną stało. - Dobrze, ale musisz
mi przyrzec, że twoja okrutna ciotka nie upiecze mnie i nie zje. - Nie obawiaj
się - odparła poważnie - moja ciotka nie lubi mięsa oślego, więc ty i twój
przyjaciel możecie bez obawy wjechać do naszego ogrodu. Dostaniesz kawałek
smacznego placka, a twój przyjaciel wonnego sianka. Ale przedtem dokonasz
bohaterskiego czynu. Nino słyszał o bohaterach skaczących w morze ze skał, by
ratować tonące dziewczęta lub holować zbłąkane łodzie. Przecież tego chyba nie
każe mu wykonywać niezwykła dziewczynka spod cyprysów. - Przed jedzeniem umyjesz
ręce - oznajmiła podkreślając dobitnie słowo "umyć". - Aaaa... jeśli są czyste?
- westchnął, patrząc na dłonie oblepione błotem i ziemią przy gramoleniu się
spod wózka. - Od zbyt częstego mycia niszczy się skóra i wypadają dziury w
rękach. - Niestety, mój drogi, bohaterstwo wymaga odwagi i poświęcenia.
Wjeżdżali do miasteczka. Osiołek biegł radośnie potrząsając pióropuszami.
Kamiennymi schodami stromych ścieżek szły wieśniaczki prowadząc objuczone muły
lub popędzając stada białych kóz. Czarnowłose dziewczęta zatrzymywały się i
klaskały z zachwytu w dłonie na widok jadących dzieci. - Powiedz, jak się
nazywasz i czyj jest ten piękny wózek, zaprzężony w rozkosznego osiołka? -
zapytała chłopca jasnowłosa pasażerka. - Nazywam się Nino Torta, a wózek i
osiołek są moją wyłączną własnością. - Jak to uroczo, Nino! Ty chyba sypiasz w
stajni z nim. - My nie posiadamy stajni, bo jesteśmy bardzo biedni - oznajmił
Nino z taką dumą, jakby ogłosił się posiadaczem przepięknej wyspy Isola Bella. -
Osiołek sypia z nami w izbie. - Jeśli jesteś taki biedny, to skąd masz tego
przyjaciela? - Mamusia mówi, że osiołki to najwierniejsi przyjaciele. A tego
dostałem, gdy skończyłem dziesięć lat. - Co, ty masz już dziesięć lat? Jeszcze z
osiem i będziesz starcem - westchnęła zmartwiona dziewczynka. Zafrasowali się
oboje, bo oto stanęli w obliczu starości, której pędu nie mogą powstrzymać. -
Mój tatuś - ciągnął dalej Nino - przebywa obecnie na Oceanie Indyjskim. Pamiętał
jednak o moich urodzinach i przysłał mamusi pieniądze. Oszczędzał cały rok,
przeznaczył bowiem sporą sumkę na kupno najpiękniejszego wózka i osiołka.
Przyjaciel mój urodził się tak jak ja w CastelŠMola i jest najmądrzejszym
osiołkiem na całej wyspie. - Jaka szkoda, że nie umie mówić. Niejednego
nauczyłby cię, mój drogi. - Osiołka zastąpi mój tatuś - odparł chłopiec poważnie
- gdy tylko powróci, nauczy mnie wszystkiego, co jest na świecie, a nawet dużo,
dużo więcej. - Czy twój tatuś często przyjeżdża? - O, nie! Mój tatuś jest
palaczem na okręcie. Nie może często przyjeżdżać. Zaledwie parę razy do roku. -
Mój tatuś nie przyjeżdża nigdy - westchnęła dziewczynka. - To dziwne - zdumiał
się chłopiec - przecież twój ojciec to kapitan Rizzo, pod którego rozkazami
służy mój tatuś. Powinni więc zawsze razem przybywać. I nagle przed oczami
chłopca stanęła postać ukochanego ojca. Niski, krępy, niezmiernie dobry i
łagodny, uwielbiany przez wszystkie dzieci i zwierzęta w całym Castel Mola. W
dniu jego przyjazdu dzieciaki gromadzą się tłumnie, by słuchać cudownych
opowiadań starego marynarza. Każdy otrzymuje mały upominek od tego
najzacniejszego z ludzi. Ile gwaru i radości przywozi z dalekich, południowych
mórz do cichej chatki nad przepaścią! - Mój tatuś nie przyjeżdża nigdy.
Pogniewał się na Hannę, że zamiast chłopcem jestem dziewczynką. - No, pewnie! -
wykrzyknął ze zrozumieniem Nino. - Jak twoja mądra ciotka mogła być aż tak
nierozsądna. Obraziła kapitana Rizzo, a ciebie skazała na chodzenie całe życie w
sukience. Wjechali w uliczki starożytnego miasteczka o płaskich dachach i
kamiennych schodach. Okna otwierały się i wszędzie witano dzieci wesołymi
pozdrowieniami, a czasem ktoś rzucił im gałązkę kwiatów. - Tatuś, na wiadomość
że jestem dziewczynką, odjechał w daleki świat i już nie wrócił. Opowiadała mi
to moja piastunka Beppa. Hanna nigdy o nim ze mną nie mówi. - Sądzę, że mój
ojciec postąpiłby tak samo, gdyby po powrocie z Oceanu Indyjskiego dowiedział
się nagle, że zamiast chłopca ma drugą córkę. I z całą wzgardą charakterystyczną
dla ludów Wschodu i Południa, krzyczał: - Dziewczyna, dziewczyna! Cóż to za
straszna rzecz przyjść na świat dziewczyną! Mój ojciec zrzuciłby mnie ze skały,
gdybym tak dziś na przykład zmienił się w jego córeczkę. - Ale masz przecież
siostrzyczkę ukochaną przez ojca. - Ach, to inna sprawa - wybuchnął - takiej,
jak nasza Bianka, nie ma na całym świecie. Nic dziwnego, że wszyscy ją kochają.
Trudno było walczyć z jego argumentami! - Słuchaj, Nino - szepnęła Benitka. - A
gdybym nosiła takie jak ty ubranie, pływała i jeździła wierzchem na osiołku, czy
stałabym się podobna do chłopca? Dla Nina było to do tego stopnia
nieprawdopodobne, że wzruszył jedynie ramionami i nie raczył odpowiedzieć. Nino,
najleniwszy uczeń w klasie, był mistrzem w pływaniu i boksie. Na zawodach
najmłodszych asów sycyliskich otrzymał złoty medal przytłaczający swą
wspaniałością ubogą chatkę w Castel Mola. Przejechali miasteczko i znów utonęli
w słonecznych gajach i ogrodach. Zbliżali się wolno do willi "Pod Cyprysami".
Brama była otwarta, więc osiołek stanął dopiero przed białą kolumnadą ganku. Na
dźwięk jego dzwoneczków wyszła wysoka pani, o której tak straszne rzeczy
opowiadały dziewczęta. Nino zamknął oczy i ze strachu zatrzymał oddech. - Hanno,
oto moi dwaj nowi przyjaciele. Kochane osiołki drżą ze strachu, że ich
natychmiast pożresz, nie popijając nawet winem. - Nie obawiajcie się, mili
osiołkowie. Nie zjem was, albowiem nie chcę sobie zepsuć apetytu na doskonały
placek. Nino otworzył okrągłe oko i ujrzał wysoką, wspaniałą panią, uśmiechającą
się dobrotliwie, Toteż gdy żadna straszna rzecz nie nastąpiła, wyskoczył ze
swego wózka i powitał ją ukłonem, który wypadł niezgrabnie. Osiołkowi dano
świeżej wody i wonnego siana. Dzieci usiadły na schodach willi, popijając kozie
mleko pachnące migdałami i rozmarynem. ŠJakże tu było pięknie! Ale Nino
pomyślał, że w jego ubogiej, wiszącej nad przepaścią chatce było piękniej. Nagle
poklepał się po czole. Przecież jutro niedziela i mamusia na cześć jego
dziesiątych urodzin pozwoliła zaprosić do szarego domku wszystkich rówieśników.
- Tito, czy twoja Hanna pozwoli ci jutro przyjść do mnie? - zapytał nagle
chłopiec, olśniony, a zarazem przerażony śmiałością tej propozycji. Dziewczynkę
natomiast ogromnie uradowało to zaproszenie. Potrzebowała jedynie zgody ciotki.
Hanna niechętnie patrzyła na przyjaźń Tity z miejscowymi dziećmi. Ale nie była w
stanie jej zapobiec. Na gorącą prośbę Benity trudno było dać odmowną odpowiedź.
Nino jakkolwiek nie bardzo mądry, był dobry, nie obawiała się więc jego
złośliwości. Ustąpiła, ale po chwili żałowała swojej słabości. Dziewczynka
przystanęła nagle, podniosła główkę i topiąc swe przejrzyste niebieskie
spojrzenie w popielatych oczach Hanny, zapytała: - Dlaczego mój tatuś nigdy nie
przyjeżdża? Ojciec Nina pływa na tym samym okręcie, a jednak dwa razy w roku
odwiedza dzieci i bardzo kocha córeczkę Biankę. Tego właśnie obawiała się
nieszczęśliwa Hanna. Tych pytań zadawanych przez dzieciaki. Lata całe żyła
zupełnie samotnie, nie stykając się wcale z miejscową ludnością. Chciała
uchronić ukochaną siostrzeniczkę przed niemądrą gadaniną prostaków. Ale
dziewczynka wyrwała się spod jej opieki i sama zaprzyjaźniła się z ludźmi. Była
bardzo towarzyska i wesoła. Nie umiała być sama. Hanna wolała nie odpowiadać na
pytania Benity. - Odprowadzimy teraz Nina do jego chatki - oznajmiła
dziewczynce. - Mamusia jego na pewno martwi się długą nieobecnością
dziesięcioletniego mężczyzny. Nino czekał niecierpliwie, skrobiąc za uchem
przyjaciela. Uradowało go towarzystwo dziewczynki, ale nade wszystko
zapowiedziana, jutrzejsza wizyta. Teraz ruszyli wszyscy troje, prowadząc
zmęczonego osiołka. Przeszli wolno miasteczko, kwitnące na ruinach greckiej
sztuki. I znowu kroczyli stromą ścieżką, wiodącą do malowniczej wioski Nina,
położonej uroczo nad przepaścią. Szli dłuższy czas, śmiejąc się i śpiewając.
Wykrzykiwali dziecinne wierszyki, lub odgadywali łatwe zagadki. Zmęczony osiołek
gubił w drodze purpurowe pióropusze i białe kwiaty pomarańczy. Nino prowadził go
z czułą troskliwości. Osiołek był bowiem dla niego niczym żywy człowiek,
cierpiący i rozumiejący. Między niebem a przepaścią wisiał domek Nina, jak szare
gniazdko zabłąkanego ptaka. Chłopiec opowiadał, że w czasie burzy wszyscy
skrzydlaci przyjaciele zlatują się do ich chaty, napełniając ją wrzawą i
świergotem. - Przyjdę do ciebie jutro - rzuciła na odchodnym dziewczynka.
Żegnali się ze sobą tak serdecznie, jakby całe dzieciństwo przebywali razem. A
osiołek, sprawca ich przyjaźni, poruszał radośnie zmęczonym łbem. Na progu domku
stała matka Nina, trzymając za rączkę córeczkę. Bianka to po włosku biała. Imię
jej wcale nie pasowało do hebanowego kłębuszka rozczochranych włosiąt i ciemnych
jak sadza oczu. Matka Nina miała włosy czarne, prawie granatowe, jak jej dzieci.
Ale tusza jej przerażała po prostu. Trudno było uwierzyć, że podłoga chatki nie
załamała się pod panią Torta i że wszyscy nie runęli w przepaść. Wykrzykiwała w
stronę Benity wyrazy przyjaźni i radości, a echo niosło je, rzucając o białe
skały. Nino podbiegł ku matce, zawisł na jej szyi, potem porwał na ręce małą
Biankę, wirując z nią wśród krzyku i śmiechu. Tita z Hanną powracały tą samą
dróżką w stronę Taorminy. Błękitne morze było teraz zupełnie purpurowe i złote
jak królewski płaszcz koronacyjny. Sunęły po nim skrzydlate żaglówki niby
wielkie trójkątne motyle, motorówki warczały z oddali, łodzie rybackie kołysały
się, przywiązane do brzegu. Na horyzoncie ukazał się okręt liliowy od blasków i
słońca. A nad tym wszystkim rozpostarła ramiona pachnąca najwykwitniejszymi
zapachami świata wiosna sycylijska. Hanna zapadła w głęboką zadumę. Nie widziała
czarującego obrazu, roztaczającego się dokoła niej. Myślą cofnęła się o dziesięć
lat. O tej samej porze wiosennej w dalekim, zimnym kraju Ewa, matka Benity,
więdła z dnia na dzień w tęsknocie za taką właśnie wiosną sycylijską. I nagle
wróciła do Hanny polska wiosna, zimna,a jednak taka pełna powabu, że biedna
Hanna zachłysnęła się tęsknotą. Ach, ta Halszka Brochwiczowa, straszna ruda
Halszka! To ona wyciągnęła głodną wrażeń Ewę w ową szaloną podróż! Gdyby nie
turecka eskapada dwóch zwariowanych fantastek, ona, Hanna i to biedactwo Benita
nie byłyby całe życie wygnankami. Halszka Brochwiczowa... co się z nią stało?
Taka piękna i utalentowana?Í! I ten jej głos, który porywał każdego! Ogniste
światła, jak rude włosy Halszki, gasły teraz na niebie i morzu. Powoli zapłonęły
światełka i odbijały się w falach migotliwych łańcuszkiem. - Zawsze trzeba
tęsknić - myślała Hanna i ruchem macierzyńskim przygarnęła Benitkę. - Dobrze, że
chociaż to dziecko nie zna tortur nostalgii, tej najstraszliwszej choroby
cudzoziemców. Tita szła cichutko, nie przerywając myśli Hanny. Tylko w
przedwieczornym mroku lśniły jej włosy jak małe słoneczka, zwinięte w loki.
Długie rzęsy, niby czarne jaskółki, strzegły błękitnych oczu dziewczynki.
ŠPodobnych im nie było na całej wyspie. Rozdział II Chłopiec z nieznanego kraju
Hanna schylała jasną głowę nad morwowymi liśćmi. Uwielbiała swe jedwabne
pracowniczki, zaklęte w śmieszne poczwarki. Ten codzienny cud przyrody zachwycał
ją stale z jednakową siłą. Chciała wyjaśnić cały ów proces Benitce, ale
dziewczynka nie zwracała najmniejszej uwagi na słowa ciotki. - Co wyrośnie z tej
dzikiej dziewczyny? - myślała z goryczą Hanna. Benita od świtu gnała winnicami i
gajami nad morze. Wspinała się na ostre skały, niszczyła wszystkie sukienki,
właziła na palmy i zeskakiwała znienacka na przerażonych ludzi. Uganiała z
najnędzniejszymi dzieciakami, odwiedzała ubogie domki i zjadała tam najprostsze
potrawy, pogardzając wykwintną kuchnią Hanny. Gdy wracała po niebywałych
eskapadach, nigdy nie opowiadała ciotce o swych przeżyć. Mówiła narzeczem
sycylijskim, pluła jak chłopaki, żuła jakieś obrzydliwe świństwa, łykała ostrygi
i morskie kraby. Š A wszystko to robiła z tą buzią Madonny o słonecznych włosach
i błękitnych oczach. Wracając, padała zmęczona pod kwitnące drzewa. Kiedy nieco
ochłonęła, porywała książki z biblioteki Hanny i namiętnie czytała. Czytała bez
pamięci, bez wyboru, bez sensu. Od kilku dni w usposobieniu jej zaszła jeszcze
gorsza zmiana. Nie rozmawiała już zupełnie z ciotką, nie jadła, nie spała,
biegała jedynie do sąsiedniej wioski, spędzając cały czas w chatce małego Nina.
Razem paśli kozy, razem myli osiołka, a wreszcie gotowali z matką i siostrą
długie spaghetti. Hanna miała już tego dość. Postanowiła kategorycznie
zlikwidować tę przyjaźń. Š - Słuchaj, Benitko, nie pójdziesz już do Nina. To nie
ma najmniejszego sensu. Zaniedbujesz naukę, a równocześnie zabierasz czas
pracującym ludziom. Żałuję bardzo, że pozwoliłam ci kiedyś na te odwiedziny. To,
co obecnie wyprawiasz, przechodzi wszelką miarę. Zrozum, że Nino to prostak,
nieokrzesany, od którego nie nauczysz się niczego dobrego. Oczy Tity
zgranatowiały z oburzenia. Zacisnęła wargi, nic nie odpowiadając. Wchodziły z
ciotką do białej willi. Hanna postanowiła dziś poważnie rozmówić się z
dziewczynką i dlatego wprowadziła ją do pokoju zmarłej matki. Ciotka traktowała
dziewczynkę zupełnie jak dorosłą osobę. Nie lubiła pieszczotliwości i miękkości
w stosunku do siostrzenicy. Obawiała się, że nadmierna łagodność może wypaczyć
charakter dziecka. Wychowywała ją więc surowo, chłodno i bardzo trzeźwo. Nastrój
pokoju matki miał dla dziewczynki zawsze niewysłowiony urok. Kapitan Rizzo
urządził ten pokój przed laty, chcą sprawić przyjemność ukochanej żonie. Chociaż
pokój ten znajdował się sycylijskim pałacyku, panował w nim duch starego
polskiego dworu. W oknach firanki, białe, w drobniutkie niebieskie kwiateczki,
ozdobione falbanami. Pod oknem biedermeierowskie biurko z niezliczoną ilością
szufladek. Stylowe łóżko pokryte złotą lamą w srebrne kwiaty. W rogu pokoju
przytulił się do ściany trójkątny kominek, zgasły przed laty w dniu urodzin
Benity i śmierci Ewy. Nad kominkiem wisi portret Ewy gdy miała lat osiemnaście.
W białej sukni z bukietem kwiatów. Obraz nieco pretensjonalny, stonowała go
jednak i złagodziła odległość lat i tragedia śmierci. Na innych ścianach
rozsiadły się zabawne damy w śmiesznych kapeluszach na bardzo wysokich
fryzurach. Hanna podeszła do kominka, który zgasł wraz z życiem siostry.
Przysunęła fotel, a Tita usiadła przed nią na skórze tygrysa. Fartuszek
dziewczynki był oczywiście w strzępach, ręce pokaleczone, włosy rozsypane i
pozwijane na końcach w twarde kłębki, które jedynie żelazny grzebień potrafiły
rozczesać. - Mam zmartwienieÍ! - oznajmiła nagle Tita impertynencko. Spojrzała
na ciotkę niemal wyzywająco. Wiedziała, że cała surowość i gniew Hanny muszą
ustąpić wobec jej zmartwienia. - I nawet, ciociu, nie będziesz mogła z niego
drwić - dodała groźnie. - Nie wyśmiewam się nigdy z cudzych zmartwień, choćby
były nawet nieprawdopodobnie zabawne. Ale musisz mi powiedzieć, co cię tak
bardzo zasmuca, moje dziecko. - Ton był lodowaty, ale jakieś ciepłe nuty
wibrowały na samym jego dnie. - Ciociu Hanno! Jedźmy do Polski! - zawołała
gorąco dziewczynka. Hanna oparła się gwałtownie o poręcz fotela. Wybuch Tity był
dla niej Šprawdziwą niespodzianką. Czyżby ten diabełek z niebieskimi oczami
odczytał własne pragnienie, ukrywane przed dziewczynką tak zręcznie w ciągu tych
ośmiu lat? - Skąd ci to przyszło na myśl? - wykrzyknęła rozpaczliwie. - Dziwisz
się, że co dzień biegam do Nina. Wyobrażasz sobie, że tylko po to, by poskrobać
za uchem osiołka? Czy wiesz, kto był przez tych kilka dni u Nina? Przyjechał do
niego dziwny chłopiec, który mówił tak samo jak ty i ja, ciociu. Umilkła chcąc
sprawdzić efekt, jaki wywołała ta niezwykła wiadomość. - Cóż w tym niepojętego?
- westchnęła z uśmiechem Hanna. - Czyż od dzieciństwa nie uczę cię, że jest
daleko, za morzami, wspaniały, choć zimny i biedny kraj, gdzie wszyscy mówią tak
jak ty i ja? - Tak, i dlatego właśnie chcę tam pojechać! To kraj z jakiejś
niezwykłej bajki. Zawsze myślałam, że mowa, jaką mnie oprócz italskiej uczyłaś,
to język jedynie nas dwóch. I że tylko my dwie na świecie możemy się nim
posługiwać. Sądziłam, że wymyśliłaś go, by stara Beppa nie rozumiała, gdy mówimy
o przypalonej zupie, że stworzyłaś takie słowa, by nimi opowiadać najpiękniejsze
historie. - Jaka ty jesteś niemądra - westchnęła ciotka - przecież od dwóch lat
czytujesz polskie książki. - Tak, to prawda, ale myślałam, że to napisałaś ty,
ciociu, dla mnie. Wierzyłam, że jesteś niezwykłą, wszechpotężną wróżką i
marzyłam nieraz, leżąc pod kwitnącymi pomarańczami, że jednego dnia zmienisz
całą wyspę w dziwne królestwo, w którym wszyscy będą musieli mówić tak, jak ty
zechcesz. Przecież to byłaby najpiękniejsza bajka. - Oj dziecko, dziecko.
Wychowuję cię tak trzeźwo i prosto, a ty toniesz po prostu w fantazji, nie mogąc
jej w żaden sposób opanować. - I nagle, ciociu, spotykam czternastoletniego,
dorosłego człowieka. Ten mówi, że jest kraj, w którym wszyscy tak mówią jak ty i
śpiewają takie piosenki, jakie ty nucisz nad jedwabnikami. Że nawet wszystkie
dzieci modlą się wieczorem tymi, co ja słowami. Oczy jej lśniły, jak morze w
czasie rozpętanej burzy. - Ciociu, ja muszę tam pojechać, Muszę, muszę, muszę,
bo inaczej umrę z tęsknoty, zabiję się, rzucę ze skały, utopię w morzu lub
wyskoczę prosto w przepaść z domku Nina. Zacisnęła pięści, jakby chciała walczyć
z ciotką. - Romantyzm szalonego kapitana i tęsknota Ewy - pomyślała ze smutkiem
Hanna. Jeśli w charakterze dziewczynki znajdzie się jeszcze stalowy upór
marynarza, to w jaki sposób, ona, Hanna, powstrzyma bieg wypadków decydujących o
życiu dziecka. Chcąc odwrócić uwagę Benitki zapytała: - Jak się nazywa ten mały
Polak z Castel Mola? - Ma bardzo zabawne imię. Twarde i zgrzytające. Jurek...
Jerzy! Zupełnie jakby ktoś nożem rysował po szkle. - O, w Polsce to bardzo
częste imię - uśmiechnęła się Hanna. - Jurek - ciągnęła Tita - ma ciemne włosy,
ale zupełnie innego koloru, niż nasi chłopcy z Taorminy. Kolor jego włosów
przypomina pieczone kasztany, a oczy ma jak syjamski kot. Jurek Brochwicz jest
synem sławnej śpiewaczki występującej obecnie w Neapolu. Jurek zrobił wycieczkę
na Sycylię, by poznać syna okrętowego palacza, z którym się zaprzyjaźnił. -
Brochwicz, syn śpiewaczki? - zdumiała się Hanna. Ależ to na pewno Halszka, ruda
Halszka Brochwiczowa, najserdeczniejsza przyjaciółka Ewy i jej towarzyszka z
zagranicznej podróży. Oczywiście Halszka zapomniała, że Hanna mieszka w
Taorminie. Tyle lat nie widziała tej kobiety. Podobno zaopiekowała się nią jakaś
Włoszka. Przecież Halszka była bardzo biedna. Odkąd umarł jej mąż, pracowała
razem z Ewą w biurze podróży. Cała przeszłość stanęła żywo przed oczami Hanny.
Oczywiście Halszka śpiewa pod pseudonimem i dlatego Hanna nic o niej nie
wiedziała. - Ciociu, sprzedajmy wszystko i jedźmy do Polski! - Ewa! - pomyślała
z lękiem Hanna. - Ta sama nuta gorąca i bezkompromisowa w jej głosie. To samo
niezwyciężone pragnienie. Tylko tamta wyrywała się z kraju na nieznaną Sycylię,
a ta chce porzucić Sycylię dla nieznanego kraju! I nagle usłyszała najwyraźniej
błagalny szept Ewy: - Czy wiesz, że w Taormienie kwitną oleandry, Palermo
wyzłocone jest słońcem, a na Capri królują róże? - Jurek mówi, że w Polsce też
jest morze, jeszcze piękniejsze niż Śródziemne. Pojedziemy wszyscy razem. Nino
zostanie polskim marynarzem, Jurek kapitanem, a później admirałem. - Moje
dziecko - powiedziała bardzo chłodno Hanna, czując że jeśli i ją opanuje
sentymentalizm, to rozpłyną się obie za chwilę we łzach, westchnieniach i
spazmach - nie możemy pojechać, bo nie mamy pieniędzy. Posiadłość tę zostawił
nam twój ojciec, ale sprzedać jej nie wolno. Jest nam ona dana, lecz nie poparta
żadnym aktem prawnym. Oficjalnie jest ona własnością twego ojca. - A gdyby
jednak tatuś pozwolił ją sprzedać? Przecież nigdy nas nie widuje i nie korzysta
z tych pieniędzy, które daje nasza posiadłość. Trzeba do niego napisać, czy się
zgadza? Może odpisze, może przyjedzie... Š- Nie! - zawołała brutalnie Hanna -
nigdy nie odpisze i nie przyjedzie. - Zobaczymy! - wykrzyknęła dziewczynka
jeszcze ostrzej, jak gdyby wyzywała do walki nie tylko ciotkę, ale wszystkie
moce i potęgi, miotające burze, rozbijające zbłąkane statki i zatapiające
lekkomyślne żaglowce. Teraz nie odczuwała żadnego smutku. Wierzyła, że ojciec
kiedyś przyjedzie, musi przyjechać! Pojadą razem do tego fantastycznego kraju,
po należną im radość. Ojciec przyjedzie! Może już dziś? Przybędzie wielkim
białym parowcem, który z jego woli zatrzyma się w porcie. Na jego rozkaz
marynarze spuszczą schodki i zbiegnie on, obcy, tajemniczy kapitan. I podnosząc
się cichutko z ziemi, wybiegła z pokoju. Š Podążyła na przystań. Cała ludność
wyległa na powitanie okrętu. Jego przyjazd był dla nich największą radością i
atrakcją. Był tym, czym teatr, zebrania towarzyskie i miłe spotkania. Każdy
biegł do przystani z jakąś nadzieją w sercu. Wszyscy na coś czy na kogoś
czekali. Byli tu ludzie czekający na wielkie zdarzenie całe swoje życie. I nigdy
go nie przeżyli. Zapytani pewnego dnia na co czekają, nie potrafiliby
odpowiedzieć. Jednak to napięcie nerwów, ta nieustanna nadzieja dawały tym
biedakom chwile przyjemnej emocji. Statek z wolna przypływał, powiewając ku nim
wielką smugą dymu. Syrena ryknęła przeraźliwie, a parowiec bezszelestnie sunął
do brzegu. Fale rozstępowały się, rozbijały o przybrzeżne skały, jakby robiły mu
miejsce na morzu. Benita stała w tłumie, wpatrzona w rozpostartą trójbarwną
chorągiew, powiewającą dumnie z masztu. Przerzucono schodki na ląd. Poczęło
wybiegać na nie mrowie ludzi, krzyczących i wymachujących kapeluszami, chustkami
i trzymanymi w rękach walizkami. Na lądzie padali w objęcia czekających.
Wykrzykiwali głośno! Potem odwracali się, by pożegnać okręt, unoszący przecież
kawałek ich życia. Na Titę nikt nie spojrzał nawet. Dziewczynka widziała, jak na
okręt wbiegł po schodkach mały Polak, Jurek Brochwicz. Stanął potem za burtą i
przechylony rozmawiał z Ninem. Jego czupryna błyszczała w słońcu jak rozpalona
miedziana moneta. Benita chciała podbiec, opowiedzieć mu coś o ciotce i całej
rozmowie. Ale on jej nie widział, a dziewczynce trudno było przekroczyć ten
zgiełkliwy tłum. Titą szarpnął ból na widok odjeżdżającego chłopca. Czuła, że
wraz z nim zrywa się ostatnia złota nić łącząca ją z nieznanym krajem. Okręt
odpłynął, wykręcił się bokiem, Jurek leżał cały na burcie, a jeszcze wymachiwał
w kierunku przyjaciela. Ludzie wracali do domu ze swymi niespełnionymi
pragnieniami. Dopiero teraz spostrzegł Nino swą przyjaciółkę. Podbiegł ku niej
radośnie. Widząc granatowy smutek zasnuwający jej źrenice, poczęstował
dziewczynkę doskonałym plackiem. Gryźli go teraz łakomie, a po chwili już Tita
wybuchnęła głośnym i hałaśliwym śmiechem. - Nino, od dziś zaczynam być chłopcem.
- Ty wszystko potrafisz - odparł z uznaniem chłopiec, bowiem w czasie tych kilku
dni nabrał do niej bezgranicznego zaufania. Od tej chwili spotykali się co dzień
na wyniosłej skale, w ruinach taormińskiego zamku. Tu knuli i układali
fantastyczne eskapady. Oczywiście wszystko to wymyślała Benita, a Nino
posłusznie wykonywał jej plany. Siedzieli obecnie w tych malowniczych ruinach i
wykrzykiwali radośnie na widok obłoczków, wyrzucanych przez Etnę. - Och, tak
nudno, aż Etna ziewa - zaśmiała się dziewczynka. - Trzeba urozmaicić życie w
Taorminie. Od pewnego czasu Benita chodziła już w spodenkach i koszulce
sportowej, odrzucając zupełnie strój dziewczynki. - Wiesz co, Nino? Musimy
zorganizować całą wielką bandę sycylijskich rozbójników. Rozumiesz? Nino patrzył
na nią przerażonymi oczyma. - Zbierzesz wszystkich swoich kolegów, co wieczór
przebrani za straszliwych zbirów będziemy napadać na winnice i sady. Oczywiście,
to tylko tak na niby. Nikomu krzywda się nie stanie. - A jeśli nas wyrzucą ze
szkółki? - westchnął trwożliwie chłopiec. - To się sami będziemy uczyć! -
zawołała buntowniczo. Istotnie! Zorganizowali bandę szkolnych dzieciaków.
Przystrojeni w peleryny i wielkie kapelusze jeździli na mułach i osiołkach. Nie
było dość stromej skały, której banda nie zdobywałaby z odwagą godną lepszej
sprawy. Codziennie urządzano rekordy pływackie, mając za cel uroczą wysepkę
Isola Bella, na której zatknęli biało_czerwony sztandar, godło Benity. Ale
zabawy te poczęły niepokoić starszych. Nad Ninem roztoczyła opiekę mieszkająca w
Neapolu ciotka, która zabrała go do siebie i tam zaczęła posyłać do szkoły. I
Benita znów pozostała sama ze swym niezaspokojonym pragnieniem urastającym do
rozmiarów najistotniejszego celu życia. Rozdział III Święto winobrania Nigdy
jeszcze nie obchodzono święta winobrania tak wspaniale jak tego niezapomnianego
dnia. Małe domki o płaskich dachach na równi z wysmukłymi willami o greckiej
kolumnadzie otwierały zdumione okna, patrząc z podziwem na to, co się dokoła
rozgrywało. Łodzie rybackie, dwukonne wózki, osiołki, muły i koniki zdobne w
bażańcie pióra uginały się pod ciężarem złotawych kiści winogron. Sady, ogrody i
skały oświetlono niezliczoną ilością wielobarwnych lampionów, rozwieszonych
uprzednio przez rozśpiewane dzieci. Całą Taorminę ogarnął dreszcz, rozkoszny
dreszcz dojrzałych winogron. Tylko Etna, nie ulegając gorącej atmosferze,
ponownie włożyła swój śnieżny kapturek. Ale nie święto winobrania budziło ten
niezwykły nastrój w mieszkańcach. Oto dziś, w takt zapadających, błękitnych
godzin wieczoru podąży ogromny korowód ludzi do białej willi "Pod Cyprysami".
Już widać, jak krętymi ścieżkami wchodzi do miasteczka ten niezwykły orszak.
Rozpalone pochodnie lśnią gamą świateł. Całe wybrzeże drży od śpiewu i okrzyków.
Pierwszy raz dumna cudzoziemka spod cyprysów urządza wielką ludową zabawę w
obrębie swych gajów i ogrodów. Zaprosiła na nią wszystkich robotników
pracujących w słonecznych winnicach, ich żony i dzieci. W dniu tym wstęp do
wspaniałych ogrodów mieli wszyscy rybacy, wieśniaczki z Castel Mola, drobni
kupcy, handlarze owoców, mali sklepikarze, hodowcy jedwabników, a nawet...
żebracy. Wszyscy ci, których dumna pani nigdy przedtem nie widziała. Całe
miasteczko i okolica przeciąga teraz z radosnym zdumieniem. Pochodnie czerwono
znaczą szlak ich wędrówki. - Dziś rozpoczyna się siedemnasty rok Tity Rizzo -
mówi do siebie Benita. - Co mi przyniesie ten rok? Czy to będzie właśnie ten
wymarzony, który przeżywa się tylko raz? A potem jest syntezą młodości i urodą
życia! Patrzyła w zadumie na zbliżający się pochód świateł, blasków i kwiatów,
ognistym wężem zdążający na wzgórze. Cieszyło ją niewymownie to święto, w którym
biorą udział ci ludzie tak bliscy sercu dziewczynki. Tita znała ich wszystkich
od dziecka, darzyła przyjaźnią te urodziwe dziewczęta, znała chłopców o
oliwkowej cerze i aksamitnych spojrzeniach, obserwowała ich rodziny, brała
udział w ich troskach i radościach. Przez uchylone okna pokoju Benity płyną
dźwięki kapeli. W blaskach pochodni przesuwają się sylwetki dziewcząt
zawieszających festony kwiatów na wysmukłych kolumnach willi. Chłopcy włażą na
drzewa dekorując je kolorowymi lampionami. Ostatnia chwila, by zrzucić z siebie
męski strój i włożyć białą, przybraną kwiatkami sukienkę. Łagodny wiaterek
wydyma muślinowe firanki. Tita staje przed owalnym lustrem i rozczesuje jasne
włosy, zwisające jedwabistymi krążkami. - Wyglądam jak reklama kwiatów
osmażonych w cukrze - westchnęła, przypinając do włosów gałązkę białej róży.
Tita nie lubiła chodzić w sukni, ale Hanna rozkazała, by dziewczynka tego dnia
nareszcie zrzuciła chłopięce przebranie. Najtrudniej było jej chodzić na
wysokich obcasach. Gwar pod oknem rozdarła nagle syrena okrętowa. Benita
gwałtownie wybiegła z pokoju. Od ośmiu lat co dzień patrzono na nią, zdążającą
na powitanie statku. Widywano ją stale powracającą smutnie do domu, samotną i
tęskniącą. Ale dziś nikt nie zwrócił uwagi na wdzięczną postać dziewczęcą
biegnącą do portu. Na wybrzeżu pusto było i spokojnie. Leniwie kołysały się
ciemne barki rybackie przycumowane do brzegu. Światła wsączały złote perełki w
granatowe fale morza. Okręt płynął, rozsiewając snop blasków na ciemną taflę
wody. Sunął jak wielki oświetlony dom rzucony na bujny, błękitny szlak życia.
Marynarze przerzucili pomost na ląd. Dwaj młodzieńcy zbiegli po nim gwałtownie.
Jeden z nich podążył ku białej sylwetce, krzycząc entuzjastycznie: - Benita,
Tita! Moja droga, maleńka przyjaciółka! - Nino, Nino! - cieszyła się. Stanął
przed nią krępy brunecik o szerszych okrągłych oczach. Jego gruby kark
purpurowiał od nadmiaru tłuszczu i szczęścia. Kwadratowa twarz lśniła potem i
zachwytem. - Nino, nie zmieniłeś się nic od chwili, gdy wyłaziłeś niezdarnie
spod wózka i osiołka! - wykrzyknęła z beztroskim śmiechem. - Niemożliwe! Zdałem
przecież egzamin dojrzałości i wyruszam za parę dni w świat z moim ojcem -
odparł dumnie. - Wyobrażam sobie radość staruszka. Zacny, kochany ojciec! Całe
życie pracuje tylko dla dzieci i okrętu. Rozradowani tym spotkaniem nie zwrócili
uwagi na stojącego obok nich smukłego młodzieńca, uśmiechającego się ironicznie
na widok takiej serdeczności. - Nino, może przedstawisz mnie pani - zawołał
niecierpliwie. Teraz dopiero spostrzegli, że nie są sami. - Inżynier Brochwicz -
mój przyjaciel; Benita Rizzo - moja przyjaciółka. - Czyżby pani była córką
kapitana Rizzo? - Tak - szepnęła i zarumieniła się gwałtownie. Widocznie musiał
słyszeć o niej od Halszki. Przecież matki ich były niegdyś przyjaciółkami.
Brochwicz zapytany, zaprzeczył: - Nie, nigdy nie mówiłem z nią o pani. Matka
nigdy nie wspomina przeszłości. Zdziwienie Tity rosło z każdą chwilą. Doskonale
wyczuła, że była częstym tematem opowiadań i to niezbyt życzliwych. Ależ któż
mógł o niej mówić? Kto wiedział o istnieniu małej dziewczynki, wychowanej wśród
kwiatów i zwierząt? Czoło Jerzego poprzecinały liczne zmarszczki. I on wiedział,
że nie mówiono o Ticie miło i serdecznie, ale dlaczego? Nie było czasu
rozstrząsać tych niezwykłych spostrzeżeń, gdyż należało spieszyć na zabawę. -
Wyobraźcie sobie, moja wspaniała ciotka wydaje dzisiaj wielkie przyjęcie.
Ucieszy ją niewymownie, że i panowie zaszczycą ją swoją obecnością. -
Oczywiście, Benitko - zapewnił gorąco, błyszczący z emocji Nino. - Ale przedtem
muszę pojechać do Castel Mola, by powitać matkę i Biankę. - Uprzedziłam twoje
pragnienie, drogi Nino. Obie są już u nas. - A ja zatrzymam się w którymś z
hoteli. W "Domenico" lub w "Castello a mare" - powiedział prędko Jerzy. -
Nienawidzi mnie - pomyślała raczej ze zdziwieniem niż smutkiem Benita, a po
chwili dodała: - U nas w willi jest dużo pokoi. Hanna pragnie gorąco, by syn
pani Halszki zechciał u nas zamieszkać. - Dziękuję za uprzejme zaproszenie, lecz
nie chciałbym sprawiać kłopotu. - Jaki ten człowiek obcy, daleki, zimny i
nieprzystępny - pomyślała dziewczynka. Ale w tej samej chwili Nino ujął
przyjaciela pod rękę. Š - Później zdecydujesz, gdzie zamieszkasz. Teraz idziemy
wprost pod cyprysy. Nie mogę się doczekać chwili, w której uściskam matkę i
Biankę. Tak mu było ładnie z tym zapałem i wzruszeniem, że Tita patrzyła na
niego z radością, mimo że wyglądał na chłopca stajennego. Nie widziała
niezgrabnej postaci, krępej budowy i grubego karku. Dla niej istniał tylko ten
promienny uśmiech Nina, oświetlający jego ciemną twarz jak księżyc południową
noc. Brochwicz szedł obok nich, pogwizdując z irytacji przez zęby. Był wysmukły,
bardzo wysportowany i elegancki. Włosy połyskiwały odcieniem starego złota i
układały się nad wysokim czołem w głębokie fale. Wielkie szare oczy błyszczały
nad twarzą dumną i zimną. - Ach tak, to tak! - mruczał przez zęby - więc to jest
Benita Rizzo, owa histeryczna, dzika dziewczyna. O jej wybrykach tyle opowiadała
Edda Valentino. Edda!... Złagodniały mu oczy, zmiękły zaciśnięte wargi? Na
wspomnienie swej czarującej narzeczonej zapłonął dobrym, kochającym uśmiechem.
Przed oczami jego zarysowała się sylwetka ukochanej. Szafirowo_czarna o białych
niemal niebieskich i pełnych, czerwonych wargach. Z jakim wdziękiem pochłaniała
słodycze, przyniesione jej przez Jerzego na pożegnanie. Czarna rozkoszna
koteczka. Z zamyślenia wyrwały go okrzyki i śpiewy. Podchodzili do willi, a
beztroski gwar ludzki biegł im naprzeciw. Hanna zjawiła się wśród gości w
narodowym stroju sycylijskim. Mimo to wciąż była tylko osobą, daleką, obcą panią
z zimnego kraju. Kapela grała sentymentalne pieśni sycylijskie i neapolitańskie.
Poczęto nieśmiało śpiewać, a po chwili ogarnęła wszystkich żądza wyrzucenia z
siebie spontanicznej radości życia. Hanna, nie widząc Benity z towarzyszami,
podeszła do największego stołu i podniosła rękę na znak, by biesiadnicy
zamilkli. Trudno było zrazu uspokoić ten rozgwarzony i rozśpiewany łańcuch
ludzi. Ale jedni poczęli dawać znaki drugim i po chwili zapadłaŠcisza. Tita w
towarzystwie Nina i Jerzego podchodziła do milknącej kapeli. Niewytłumaczone, a
straszne uczucie paraliżowało jej dalsze kroki. Ta zalewająca wszystko cisza
była naprawdę przerażająca. Wyraz oblicza Hanny był niezwykły. Twarz miała siną
i bladą, a czerwone palce świateł obejmowały ją migocąc. Tita wsparła się o
ramię Nina. Och, byle ta cisza prędko przeminęła. Wraz z nią zginie coś
upiornego, coś co wyciąga swe szpony w stubarwnym gaju. - Pijcie! - zawołała
nagle Hanna - pijcie jak najwięcej - i sama wychyliła szklankę jednym tchem.
Wystrzeliła raca okrzyków i śmiechów. Ale w ciemnych ścieżkach tych prostych
serc czaiło się podejrzenie. Czyżby ta cisza wywołana została jedynie dla
podsycenia nastroju? Rechotali śmiechem, pili, opowiadali i śpiewali. Ale coś
ich krępowało: poczucie czegoś niewypowiedzianego. Nikt nie chciał wierzyć swemu
szczęściu. Trudno im było zrozumieć, że ta dumna pani krąży wśród nich, sama
dolewa wina, całuje młode dziewczęta i żartuje z dziećmi. A po jej bladej,
zupełnie białej twarzy przesuwają się cienie czerwone, niebieskie, zielone...
Benita chciała podbiec ku niej, powiedzieć kto przybył, lecz nim zdążyła wykonać
swój zamiar, Hanna znów podniosła władczą dłoń. Cisza była już dobrze
wyreżyserowana. Nie kazała na siebie długo czekać. Ale i tym razem zabrakło
Hannie tchu. - Pijcie, pijcie! - krzyczała histerycznie, drżąc w spazmach i
dreszczach. Śmiech i gwar nie powstały już z taką mocą ja poprzednio. Teraz już
wszyscy wiedzieli, że Hanna chce do nich mówić, ale nie ma odwagi. I to właśnie
było najstraszniejsze. Dziewczynka czuła, że powinna podejść ku ciotce i
pokrzepić ją, ale nogi Benity zmieniły się w jakieś ołowiane kule,
przytrzymujące ją w miejscu z niezwykłą mocą.Š Gdy Hanna uniosła rękę po raz
trzeci, nikogo nie trzeba było uciszać. Nikt się już nie śmiał. Piosenka dawno
zamarła na ustach, kapela wstrzymała swe instrumenty, a ludzie przestali nawet
szeptać. - Słuchajcie! - zaczęła Hanna. Mówiła cicho, słabym głosem, ale wszyscy
doskonale słyszeli jej słowa. - Wychylając zdrowie obecnych, zwracam się do was
z gorącą prośbą. Benita krzyknęła głośno, ale nikt nie spojrzał w jej stronę.
Gwałtownie wezbrał ogromny gwar, podobny do szumu morza. Zdumienie, graniczące z
lękiem ogarnęło tłum. - A więc proszę was gorąco, zaklinając w imię Madonny...
Kiedy mnie już nie będzie na wyspie, opiekujcie się moją siostrzenicą Benitą i
nie pozwólcie jej krzywdzić. Znacie ją przecież wszyscy, może lepiej niż ja
sama. Żyła z wami bujnych lat szesnaście. Bawiła wasze dzieci, karmiła
zwierzęta. Biedna, opuszczona sierota z dalekiego, nieznanego wam kraju. Los jej
znacie wszyscy. Co dzień wzdychacie, widząc jak biegnie na przystań. Każdego
dnia ocieracie łzy, gdy wraca smutna i sama. Nie dajcie jej skrzywdzić i
czuwajcie nad nią. Dopiero teraz wyzwolił się z piersi obecnych potężny krzyk.
Wszyscy tłoczyli się dookoła Hanny, ściskali jej lodowate ręce, zapewniając o
przywiązaniu i życzliwości. Ogromne odprężenie nerwowe ogarnęło zebranych.
Wypite wino podniecało wzruszenie i tkliwość. Kilka żebraczek spod ruin zamku
poczęło głośno odmawiać modlitwy za zdrowie i szczęście Benity. Dzieci
wykrzywiały zdrobniałe, ciepłe słowa. Starsi prześcigali się w zachwytach i
płomiennych przyrzeczeniach. Benita ukryta w cieniu przysłoniła twarz rękami. -
Nie trzeba robić z siebie przedstawienia - szepnął do niej Brochwicz. Ten
chłodny szept przeciął jej serce jak ostra struna, przywracając jednocześnie
przytomność. Nie patrząc na nikogo Tita uciekła do domu. Pojąć nie mogła stanu
umysłu trzeźwej zwykle ciotki. Ale w tej samej chwili stara Beppa wprowadziła do
pokoju chwiejącą się na nogach Hannę. Podprowadziła ją do fotelu, stojącego
przed kominkiem. Chora osunęła się na niego bezwładnie. Twarz jej była niemal
zupełnie sina. Tita podskoczyła do niej z jękiem przerażenia. - Serce...
serce... - westchnęła Hanna - niech piją, niech śpiewają, niech krzyczą... Nie
mów nikomu, ale czuję, że umieram. Benita uklękła obok niej, sparaliżowana bólem
i trwogą. - W biurku... trzecia szufladka... kluczyk w mojej torebce... listy
kapitana Rizzo... pamiętnik Ewy... - westchnęła, spojrzała jak konający ptak i
przestała myśleć, cierpieć i kochać. Przed domem tańczono i śpiewano, wznosząc
okrzyki na cześć dobrej pani. Była im w tej chwili tak bliska jak nigdy w ciągu
tych długich lat. - Nich żyje dobra pani tysiąc lat! Niech nam żyje długie lata
- wołali w ogrodzie, ale głosy ich nie zdołały już obudzić Hanny. Na progu
pokoju stanęli zaniepokojeni Nino i Jerzy. Nino, wiedziony złym przeczuciem
uprosił przyjaciela, by wszedł z nim do domu, żeby dowiedzieć się, co było
przyczyną nagłego zniknięcia Hanny. Benita wstała wolno z klęczek. Ani jedna łza
nie zabłysnęła w zgasłych, cierpiących oczach dziewczyny. Tylko na dnie jej
serca wyło: - Sama, sama, zupełnie sama na świecie. Sama! Teraz dopiero
zrozumiała sens tych najtragiczniejszych słów świata. Kosze kwiatów, którymi
ozdabiano rankiem pokoje, ustawiła w koło Hanny. Ta siedziała bez ruchu, łagodna
a majestatyczna, jakby za chwilę miała podnieść się i pójść w kolorowy ogród, ku
nowym przyjacielom, nieznanym przez tyle, tyle samotnych lat. Benita stała cicho
i bez łez. Nie patrzyła nawet w stronę dwóch przyjaciół, którzy nie umieli
znaleźć słów w takiej chwili. - Przedstawienie - szepnęła Tita na wspomnienie
słów Jerzego - przedstawienie skończone. Tylko nikt nie bije brawa. Rozdział IV
Pamiętnik Ewy Benita rozciągnęła się na tygrysiej skórze i rozłożyła kartki
wyjęte z biurka i pakiet listów w niebieskich kopertach ze srebrnymi znakami
okrętu. Listy kapitana do Ewy. Tita długo trzymała je w dłoniach. Te kartki
papieru były kawałkami serca. W razie czytania ożyłoby ono może, na nowo poczęło
bić i pulsować gorącą krwią. Ale odłożyła i sięgnęła po żółte, luźne kartki
pamiętnika matki. Nie było to, w całym tego słowa znaczeniu, pamiętnik. Raczej
garść wspomnień. Dużo stron zaginęło, wiele się zatarło, jedynie kilka kartek
zamykało w sobie dawne życie, wzruszenia i tęsknoty. Benita przeczytała pierwszą
kartkę, a potem zaczęła szukać owego momentu spotkania, który połączył ze sobą
dwoje ludzi z tak odrębnych światów i sprawił, że ona, Benita siedziała obecnie
w willi "Pod Cyprysami" samotna i opuszczona, biedniejsza od najbiedniejszych i
od nich smutniejsza. Stara Beppa spała cichutko w rogu pokoju. Benita zapaliła
czerwone świece w wieloramiennym lichtarzu, odbijającym rdzawe płomyki
nieskończoną ilość razy w lustrach konsoli. Za oknem jesienny powiew kołysał
gałęzie drzew. "Tęknota za słońcem wyczerpuje mnie ostatecznie. To straszne. Nie
mogę myśleć ani pracować! Nastrój panujący w biurze przytłacza mnie. Nostalgia,
ta najstraszniejsza z chorób, rozstraja mi nerwy. Na ścianach porozwieszano
kilkanaście kolorowych map. Na każdej nich daleki, przesycony słońcem świat. A
ja wykreślam trasy, drogi, zamawiam okręty, samoloty, pociągi, kieruję zza mego
biurka wielkimi wycieczkami, ekspedycjami naukowymi, podróżami rozrywkowymi,
pobożnymi pielgrzymkami... A sama siedzę, siedzę, siedzę, przykuta bezradnie,
umierając z tęsknoty za słonym oddechem morza i za słońcem. Kupuję cudze bilety,
zamawiam obcym ludziom sleepingi, odprowadzam pociągi, wagony restauracyjne.
Wszystkie jadą, jadą, jadą, w daleki, słoneczny świat po kwiaty i słońce. A ja
muszę co dzień wracać tą samą zimną, szarą ulicą. Przenikliwy wiatr i deszcz
kpią z mojej choroby. Siadam przy rozklekotanej maszynie do pisania i patrzę na
kilkanaście map kolorowych świata, przepojonego słońcem! I co dzień muszę
wyrywać z miej duszy najgłębszą tęsknotę, by ją przekształtować w odcinki reklam
podróży: "Taormina wyspa kwitnących oleandrów". "Słońcem wyzłocone Palermo.
Capri wyspa róż". Posyłam mój ból dręczący dziennikom a sama idę do domu. Deszcz
pluska mi za kołnierz, choć to już lato w pełni. Błoto przecieka przez wycięte
pantofle... A w Taorminie kwitną oleandry, Palermo lśni słońcem, a na Capri
królują róże." Benita niby żongler przerzuca zniszczone kartki. Treść niektórych
zna na pamięć. Szła przecież za nią przez całe dzieciństwo. O świcie budziła ją
myśl o włoskim okręcie, o zmroku usypiała błękitność owej chwili, w której
poczęło się wszystko: miłość, życie, nowe istnienie i śmierć... Halszka i Ewa z
rozrzutnością młodości podeptały ciche, lecz pewne wegetowanie. Uległy demonowi
podróży, opętane własną młodzieńczością i pijane nią bez granic. Uchwyciły się
zwykłego przypadku, odgrywającego w ich życiu mistrzowsko rolę przeznaczenia.
Zdarzeniem tym były dwa bezpłatne bilety kolejowe na Orient_Express. Wpadły one
w chciwe dłonie Halszki i Ewy. Teraz już nic nie było w stanie je powstrzymać.
Ani