10853

Szczegóły
Tytuł 10853
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10853 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10853 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10853 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Magdalena Maria Kałużyńska Alda Strażnik w Domu – sen bezpieczny Porzekadło ludowe (...) łakomy omdlenia źrenicy błogości, fałszywie zaśpiewa ciszę kwiatów nocy, by w końcu rozerwać ciało aż do kości, i chłonąć potęgę uśpionej wszechmocy. Incubus (fragment) Zapis w Księdze Zgromadzenia – To dla mnie, to dla pani, a to dla agencji ubezpieczeniowej. – Majster pieczołowicie rozdzielał dokumentację remontu. Na koniec poprosił o serię podpisów i wręczył nowej właścicielce domu pęk kluczy. – Zawsze warto ubezpieczyć chałupę. – Uśmiechnął się pod sumiastym wąsem. – Wypadki chodzą po ludziach. A wtedy nic, tylko czarna dziura w portfelu. – Tak, właśnie. – Młoda kobieta usiadła przy stole. – Pięknie wyszło, psia jego mać, zadowolony jestem. – Mężczyzna wetknął kciuki za szelki niebieskich, roboczych spodni i rozejrzał się po błyszczącej nowością kuchni. – Ja również. – Ręka dziewczyny płynnie tańczyła na dokumentach, zostawiając ślady tuszu w zaznaczonych rubryczkach. – Fachowa robota. Majster zgarnął podpisane faktury, mruknął dwa słowa pożegnania i skierował się do wyjścia. Trzasnęły drzwi. Alda po dłuższej chwili zauważyła dziwny skrawek, wystający spod nieprzyzwoicie różowych faktur. – Pewne zapomniał – szepnęła, przesuwając plik dokumentów. Podniosła sztywny, prostokątny kawałek matowego papieru – czarną wizytówkę. – Całodobowo. Nagłe wypadki – przeczytała półgłosem. – Zadzwoń. Odłożyła kartonik na stół i przez dłuższą chwilę wodziła wzrokiem po soczyście żółtym druku. – No tak, wszystko się może zdarzyć w nowym domu – mruknęła do siebie. – Telefon do prawdziwego fachowca mam pod ręką, jakby co... – westchnęła ciężko, podniosła głowę i rozejrzała się po kuchni. Doskwierał jej głód, ale w domu nie było nic do jedzenia. Zakupy miała zrobić jutro. Pachnące nowością półki lodówki straszyły pustką. Nawet nie trzeba było zaglądać. Spojrzenie dziewczyny zatrzymało się na przeszklonych drzwiach ratanowej witryny. Dwa szeregi butelek z winem, równo ustawione pękate kieliszki oraz promocyjny zestaw pięciu otwieraczy do różnego rodzaju korków. – Okazja jest. Gruby, czarny kot otarł się kilka razy o jej nogi. – Witaj, kochanie. – Czerwono-brunatny płyn wypełnił kieliszek. – Obiecuję, że jutro kupię ci ogromną rybę i wiadro tłustej śmietany. Asmodeusz wskoczył na stół, czarną wizytówkę przykrył łapą i wystawił pazury. Gęstniejąca ciemność nocy jakby za wcześnie wyparła szarugę dopiero rozbudzającego się wieczoru. Majster zgrabnie pokonał szerokość werandy oraz siedem wysokich stopni. Wepchnął niedbale złożone faktury do szerokiej kieszeni na piersi, odwrócił się i, wbijając wzrok w majaczący prostokąt zamkniętych drzwi, zaczął bezgłośnie poruszać ustami. Kieliszek nadzwyczaj szybko ukazał dno. Butelka również. Dziewczyna otworzyła kolejną i, przytulając ją do piersi, wolno poszła w stronę salonu. Długo trwało zanim niesforne płomienie zatańczyły na równo pociętych kawałkach drewna. Kominek ożył. Alda usiadła w fotelu. Kot cały czas miauczał. – Jutro pójdziesz na ksiuty, dobrze? Na pewno okolica pełna jest rozochoconych kocich piękności. Nie pomogło. Pojedyncze miauknięcia przeszły w zawodzący śpiew. – Spokój – wymamrotała, łykając wina prosto z butelki. Kot maszerował po salonie z podniesionym ogonem. Czarną, aksamitnie błyszczącą sierść zjeżył od czubka ogona do krągłości głowy. – Mały, co jest? Serenada umilkła równie nagle jak się zaczęła. Zwierzę usiadło przed kominkiem i przekrzywiło łeb. Alda zapragnęła kąpieli w trzeszczącej pianie. Chybotliwie wstała z fotela, ponownie przytuliła butelkę napoczętego wina i skierowała się w stronę oblanego mlecznym światłem korytarza. Schody na piętro nie miały końca. Wreszcie skrzypnęły drzwi łazienki. Dziewczyna włączyła światło i stanęła przed lustrem. – Masz, co chciałaś, kobieto bezdusznego interesu – bełkotliwie wycedziła do własnego odbicia, wspierając dłoń na chłodnej krawędzi umywalki. – Dom jak hangar, samochód za gotówkę. – Splunęła obficie, patrząc, jak ślina znika w odpływie. – I ogromne łóżko, ogromnie puste... – Kilka potężnych łyków wina. Smukła butelka powoli traciła płynny ciężar. – Wyjątkowo mocne. – Odstawiła szkło na podłogę. Asmodeusz przyszedł do łazienki, usiadł przy bidecie i wbił ogromne, zielone oczy w swoją panią. Alda rozpuściła włosy. Jasne, długie sploty, ciężko rozsypały się po plecach. Pomyślała o pachnącej pianie, jednak chłód dziewiczej bieli wanny odepchnął nagłą wizję kąpieli. – Upiłam się. – Widzę. Krzyknęła, nerwowo rozglądając się po łazience. Kot nadzwyczaj troskliwie lizał łapę. – Ładnie. – Odkręciła kurek z zimną wodą i zbryzgała twarz. – Mam zwidy. – Nie przesadzaj. Jak oparzona odskoczyła od umywalki. Kot prychnął kilka razy i przekrzywił łeb. Spojrzała na zwierzaka. Nie odrywał od niej połyskujących zielenią, ogromnych oczu. – Asmodeusz? Wygiął grzbiet i ziewnął, pokazując ciemnoróżowe podniebienie. – Któżby inny. – Miał niski, wibrujący głos. Uwalniał słowa, niezgrabnie otwierając pysk. – Mam delirium albo wariuję. – Alda energicznie przetarła oczy. – Ech, ludzie – kot westchnął. – Poczujesz się lepiej, jeżeli powiem, że ani jedno, ani drugie? Dziewczyna nie mogła dłużej powstrzymać drżenia nóg. Ciężko klapnęła na terakotową podłogę. – Przeziębisz się. Zimno tu jak w psiarni – powiedział cicho, zwieszając głowę. – Nie włączyłaś ogrzewania. Słowa kocura zawierały tak wielki ładunek troski, że oczy dziewczyny zaszły łzami. – Kotku mój ty kochany. – Alkohol zrobił swoje. Obiema rękami przycisnęła do twarzy zasłonę włosów i zaszlochała spazmatycznie. Asmodeusz, wciąż siedząc przy bidecie, czujnie zerkał w stronę otwartych drzwi. – Bardzo dobrze – miauczał po swojemu. – Przed jego przybyciem muszą być mokre od łez. Majster przestał recytować. Osuszył spocone czoło rękawem koszuli i z kieszeni spodni wyjął telefon komórkowy. Aktywowana klawiatura zaświeciła, rzucając mleczny blask na skupioną twarz i zaciśnięte usta. Mężczyzna szybko wybił numer. – Znalazłem. Będzie potrzebny samochód. Rozbłysły latarnie stojące wzdłuż ulicy. Wszystkie jednocześnie. Ostre światło na kilka sekund zalało krętą czerń asfaltu, krzaki przy chodnikach oraz elewacje okolicznych domów. – Jest bardzo blisko. – Majster zniżył głos do prawie niesłyszalnego szeptu. Alda przestawała szlochać. Ból głowy wywołany nadmiarem alkoholu i płaczem coraz bardziej się nasilał. Piekły oczy. – Przepraszam – chlipnęła, wycierając nos w rękaw bluzki. – Jestem żałosna. Zwierzak mruknął przeciągle, naprężył ciało i jednym susem znalazł się na brzegu umywalki. Usiadł obok mydelniczki, przy ścianie. Dziewczyna wstała z podłogi. Zerknęła w lustro. Napuchnięte powieki, czerwony nos, spierzchnięte usta, nieład sklejonych pasm zwilgotniałych włosów. – Tragedia. – Ponownie odkręciła zimną wodę i zmyła słone krople z twarzy. – Potrzebujesz zmiany – mruczał kocur spokojnym tonem. Jednak końcówka czarnego ogona drgała. – Czegoś szalonego dla poprawienia samopoczucia. Alda nie zwróciła uwagi na tę wyraźną oznakę zdenerwowania. – Dobry moment wybrałeś na kuszenie. – Tarła twarz ręcznikiem. – Największe głupoty człowiek robi po pijanemu. Mam ekspresowego kaca. Jak ból głowy minie, to na pewno zemdleję z wrażenia. Albo ucieknę z krzykiem. Wszystko dlatego, że gadasz. Nie dokręciła kranu. – Mówiący kot to żadna rewelacja – szepnął półgłosem, wyciągając łapę do obficie spadających kropel. – Możesz na przykład obciąć włosy albo ufarbować na dziwny kolor. Tak zwana terapia wstrząsowa dla smutnych kobiet. Nie przyznała głośno, ale stwierdzenie Asmodeusza wydało się nadzwyczaj słuszne. Od dawna rozważała zmianę wyglądu, ale jak dotąd zabrakło czasu i odwagi. – Obciąć, powiadasz? – Rzuciła zwinięty ręcznik prosto do wiklinowego kosza na brudną bieliznę. – Każdy kot jest taki mądry? – Tylko, kiedy ma rację. Czyli mniej więcej zawsze. – Spojrzał jej prosto w oczy. – Ludzie mówią: raz kozie śmierć. – Niewiele myśląc, otworzyła szafkę. Pasta do zębów, krem, torebka z patyczkami do czyszczenia uszu i przeogromne nożyce. – O matko, a co wy tutaj... Krawieckie narzędzie ukochanej babci. Przed oczami stanął jej obraz z dzieciństwa. Jeszcze jako dziewczynka, wiele razy opierała brodę na ciepłym blacie długiego stołu. Nachylona sylwetka pachnącej wanilią, siwej kobiety, płachty kolorowych materiałów oraz poduszka na szpilki. Jeż, który zasypiał przy lampie, bo zmęczył się przynoszeniem jabłek do szarlotki. Staruszka opowiadała wiele pięknych historii, żeby zająć wnuczkę podczas wielogodzinnego szycia i możliwie zapobiec podkradaniu białej jak śnieg kredy. W ten sposób Alda poznała tysiące opowieści, również o czarodziejskich nożycach, które zaczynały tańczyć pod wpływem tajemniczego zaklęcia. Wystarczyło tylko wygodnie wsunąć palce w otwory i... – Byłam pewna, że je zgubiłam. – Ostrożnie wyjęła pamiątkę. Podniosła do światła. Srebrne, chłodne, lśniące nożyce. Bez najmniejszego śladu rdzy, utlenienia, czy zwykłego brudu. Takie zapamiętała. Takie trzymała w rękach. Mimo upływu lat wciąż błyszczały niezmienną gotowością do pracy. – No to wóz albo przewóz. – Drżącą ręką ujęła grube pasmo włosów i jednym zgrabnym ruchem obcięła. Ciężki splot bezdźwięcznie dotknął podłogi. Potem spadł następny i kolejny, aż w końcu poczuła chłodny dotyk nocnego powietrza na odsłoniętej skórze karku. Ustał metaliczny szczęk długich ostrzy. Jasne, miękkie kłębowisko otuliło terakotę przy stopach. – Nikt nie uwierzy... – Przekręcała głowę, usiłując podziwiać nagłe dzieło z każdej strony. – Ale miałam doradcę. Długie, hodowane latami i wypielęgnowane włosy były już tylko wspomnieniem. – Alicji też nikt nie wierzył. Spojrzała na kota i mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął. Od ucha do ucha. – Tej Alicji? – Ścisnęła nożyce. – Żartujesz. – Bynajmniej. – Lekko zeskoczył z umywalki. – Motyw powieści jest prawdziwy. Teraz musisz zapleść. Zmarszczyła czoło. – Ufasz mi? – Unikał jej spojrzenia. – Czarny kot powinien znać się na przesądach. Przez chwilę zastanawiała się, w który kąt łazienki cisnęła spinkę. Potem z szafki wyjęła nitkę do zębów, odcięła długi kawałek, wzruszyła ramionami i kucnęła. Mocno złapała koniec gromady odciętych włosów i ściśle owinęła nitką. Potem delikatnie przedzieliła sploty na trzy części, każdy pukiel rozczesała palcami i zerknęła na zwierzaka. – Może jednak powiesz kocie, w jakim celu to robię? W odpowiedzi Asmodeusz parsknął kilka razy. Dziewczyna natychmiast wróciła do przerwanego zajęcia. Jednak długo trwało zanim uporała się z krnąbrnymi pasmami. W końcu zaplotła długi, ścisły warkocz. – Co dalej? Kot stał w drzwiach. – Chodź za mną – Wybiegł z łazienki. z podniesionym ogonem pobiegł do kuchni i wskoczył na stół. Pieczołowicie lizał prawą łapę, do momentu pojawienia się Aldy. – Pić się chce – westchnęła, mijając kota. – A z tobą muszę iść do weterynarza. – Niedoczekanie – fuknął, wypluwając kulkę obślinionej sierści. – Prędzej łapa mi odpadnie. – Uratował ci życie. – Warkocz legł na parapecie. Podeszła do zlewozmywaka, odłożyła nożyce i odkręciła kran, podstawiając szklankę. – Pamiętasz? – Zostało jeszcze osiem. – Powiedz, o co chodzi? – Już niedługo. Wysyp wszystką sól, jaką masz, na podłogę przy moich miskach. – Ciekawe, kto posprząta. – Wysiliła się na żart. Asmodeusz parsknął. Ku swojemu nieukrywanemu zdziwieniu znalazła aż trzy kilogramy soli. Mimo, że w domu nie było nic do jedzenia. Oprócz karmy dla kota. Szybko wykonała polecenie i natychmiast duszkiem wychyliła drugą szklankę wody. – Dziwnie się czuję. Za dużo wina, przemknęło jej przez głowę. O wiele za dużo. – Witaj, łabędzico. Obca myśl. Głośny brzęk tłuczonego szkła poderwał kota na cztery łapy. Czarne źrenice jego szeroko otwartych ślepi były cienkie jak przecinki. Dziewczyna stała oparta tyłem o zlewozmywak. Odchyliła lekko głowę i zamknęła oczy. – Czekałaś na mnie? Kot zjeżył pasmo sierści na grzbiecie i, warcząc, brzuchem przylgnął do stołu. Alda uśmiechała się błogo. Twarz ozdobił rumieniec. Delikatny szept. Męski głos. W jej umyśle. Dreszcze podniecenia na skórze. Zapowiedź. – Oswobodź ciało, moja piękna. Nagłe uderzenie ciepła, drażniący ciężar coraz bardziej krępującego ubrania. Obiema dłońmi chwyciła za dekolt i niezwykle mocno szarpnęła bluzką. Perłowe guziki poleciały na wszystkie strony, serią cichych trzasków trafiając w szafki, okno i podłogę. – Lepiej, prawda? Asmodeusz wyprężył ciało, jednym skokiem znalazł się przy dziewczynie i rozchylił szczęki. Najszerzej jak potrafił. Górne kły sięgnęły naprężonego mięśnia łydki, przebijając cienką nogawkę oraz wyczuwalnie ciepłą skórę. Ból jednak nie przerwał transu. Żałosne strzępy bluzki ukazały przezroczysty, koronkowy stanik. Przesunęła dłońmi po biuście, strząsnęła bluzkę z ramion i odpięła stanik, uwalniając piersi. Asmodeusz wskoczył na parapet, skulił uszy i zawarczał. – Wpuść mnie. Delikatne światło pod powiekami. Szept podsuwał wizje. Ogromne łoże, płatki czerwonych róż, satynowe prześcieradło, kilka świec i rozgrzana bliskość. Nagi mężczyzna przy boku. Drgające płomyki, żółtawymi błyskami obnażały jego kształty. Twarz skrył w plamie cienia. Czuła jego oddech i jakiś zapach. Wiatr znad pola, brzemię dojrzałych kłosów. Wiatr znad rwącej rzeki. Odurzająca mieszanina aromatu kwiatów i woni rozgrzanego do miękkości wosku. – Dotykam gładkiej skóry wilgotnym ciepłem. Muskam czubkiem języka miękkość piersi, twarde sutki. Moje ciało obudzi smak zapomnianej rozkoszy. Zluzowała pasek. Spodnie wdzięcznie osunęły się po nogach, obnażając krągłość bioder, mocno umięśnione uda. Westchnęła przeciągle. – Wpuść mnie, łabędzico. Dolna część brzucha Aldy była mocno zaokrąglona. – Niedobrze, ma owulację. – Kot zmrużył oczy i przekrzywił głowę. – Dlatego tak szybko reaguje. Zsunęła kapcie, oswobodziła nogi ze spodni, rozchyliła uda. Głęboko wsunęła dłoń pod koronkowe majtki, aż lepkie ciepło przylgnęło do palców. Jęknęła z rozkoszy. W całym domu na ułamek sekundy rozbłysły wszystkie żarówki. – Czekałaś na mnie. Kot przycisnął warkocz łapą. Mężczyzna dotarł do końca ulicy i stanął pod latarnią. Nieoświetlona ciężarówka podjechała prawie natychmiast. Wsiadł od strony pasażera. – Jest inaczej niż zwykle – szepnął do kierowcy. – Nie przyjęła formuły ochronnej. Samochód bardzo powoli ruszył w stronę domu Aldy. Plafon wysączał mleczne plamy na podłogę, ściany i drzwi wejściowe. Cztery mosiężne uchwyty w kształcie zakończonych pazurami łap, czule obejmowały brzegi okrągłego klosza. Imponujący rozmiarem, lekko wybrzuszony talerz przypominał twarz księżyca w pełni. Był jedynym źródłem światła w korytarzu na parterze. W chwili nagłego rozbłysku najpierw ciężko zadygotał. Potem cztery łapy zgięły długie palce, orając szponami matową powierzchnię. Rozległ się przeciągły, drażniący dźwięk ranionego szkła. Klosz nie zaczął pękać. Wybrzuszył się na moment, uelastycznił i pazury wniknęły głęboko. Zadrapania ściemniały wzorem nierównych pręg. Szkło wokół zagłębionych pazurów rozchyliło nienaturalnie giętką strukturę, tworząc dziury. W dwudziestu otworach błysnęły ciemne pęcherze i strumienie gęstej, śluzowatej cieczy wypełzły torem bruzd. Wydzielina spływała rozgałęzieniami do położonego najniżej centralnego punktu wypukłości plafonu. Nieregularny zarys tłumiącej światło plamy rósł stopniowo, aż rozoraną powierzchnię szkła ozdobił błyszczący pęcherz drżącego skupienia cieczy. Pierwsza kropla w końcu spadła. Powiększające się, brudne zaciemnienie rodziło kolejne pęcherze. Krople spadały coraz szybciej, coraz gęściej. Plama na wykładzinie nabierała kształtu nieregularnej kałuży. Asmodeusz zeskoczył z parapetu, zamknął ślepia, wstrzymał oddech i energicznymi ruchami wytarzał się w rozsypanej soli. – Wpuść mnie, łabędzico. Dziewczyna niechętnie wyjęła dłoń z majtek i stanęła, lubieżnie prężąc ciało. Wciąż miała zamknięte oczy. Kot wrócił na parapet i skrył się za szerokim pasem kwiecistego materiału zasłonki. – Przybył. Deszcz gęstej cieczy przestał padać. Kałuża wchłonęła ostatnią kroplę, pociągnęła ciemność gładkiej tafli do szerokości korytarza i zastygła, nabierając głębi. Nierówny oddech unosił piersi dziewczyny. Dłonie wyraźnie drżały. Pot perlił się na czole drobnymi kroplami. Wizja trwała. Nagi mężczyzna zniknął. Leżała sama na prześcieradle, obsypanym płatkami róż. – Jesteś gotowa? Kiwnięcie głową. Przyzwolenie. Kierowca zaparkował w bocznej ulicy, niedaleko domu Aldy. – Lepiej sprawdzić. – Majster założył grube rękawice i wysiadł. Ciche buczenie dobiegło z dachu szoferki. Mężczyzna zadarł głowę, nasłuchując. Monotonia niezakłóconego dźwięku brzmiała jak najpiękniejsza muzyka. Agregat pracował bez zarzutu. Majster podszedł do tyłu samochodu, przesunął rygiel, zwolnił metalową blokadę i energicznie pociągnął uchwyt. Ciężkie drzwi stanęły otworem. Błysk wbudowanych w podłogę, płaskich reflektorów, rozjaśnił wnętrze. Sino-biała chmura na ulotny moment otoczyła sylwetkę mężczyzny. Pokonał dwa schodki i wszedł do chłodni, przymykając obie klapy za sobą. Skrzydła zakratowanego wentylatora bezdźwięcznie naganiały chłód. Obudowa parownika błyszczała od szronu. Biały osad zdobił również ściany, sufit, zamontowane wzdłużnie szyny, szereg rzeźniczych haków, wiszące na nich kajdany o żelaznych bolcach, dociskane śrubami obejmy na szyję. I grube ogniwa łańcucha, równo zwiniętego w kącie przy drzwiach. Temperatura powietrza wyczuwalnie rosła. Kot oddychał z trudem. Skóra Aldy błyszczała od potu. Sklejone kosmyki jasnych włosów przywarły do twarzy. Powiewy gorącego powietrza napływały z korytarza. Płaszczyzna czarnej tafli zaczynała bulgotać. Środek uniósł ciecz, wybrzuszył ogromny pęcherz i powoli opadł, marszcząc się zupełnie jak przebity balon. Resztki garbu jednak nie wróciły do plamy. Lepki śluz napotkał twardy kontur realnego kształtu. Majster wrócił do szoferki i zdjął rękawiczki. – Lodówka gotowa – szepnął do kierowcy. – No to pozostaje tylko czekać. – Drugi mężczyzna zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Taflę kałuży przebiła głowa. Potem ukazała się linia szerokich ramion. Wynurzaniu towarzyszył spotęgowany dźwięk plaśnięć eksplodujących pęcherzy. Rozgrzany śluz oblepiał każdy centymetr rodzącego się ciała. Następne, potężne skurcze oswobodziły ręce, klatkę piersiową, płaski brzuch i zwężenie bioder. Dwie smugi cieczy na lekko wystających kościach miednicy. Z kolejnym pęcherzem ukazała się nabrzmiała męskość. Następnie rzeźba ud i kolana. Z kuchni dobiegło przeciągłe jęknięcie. Na dźwięk głosu dziewczyny twardy, ociekający czarnym śluzem penis intruza, drgnął. – Moja piękna. Kałuża energicznie wypchnęła uformowane ciało do wysokości pęcin. Gość poruszył głową, wyjął nogi z grząskiej mazi i stanął na podłodze, rozgrzanym ciężarem kalecząc wykładzinę. Topniała pod stopami. Rozprostował ramiona. Spojrzenie pozbawionych powiek oczu wyzierało czernią. Następny krok, tym razem śmielszy. Gryzący, brudnoszary dym pełzł ciężko długością wstęgi korytarza i rozbił grube smugi o próg drzwi kuchennych. Gość ostrożnie podążył oznaczoną drogą. Oszalałe uderzenia serca. Drżały nogi. Podniecenie sięgało szczytu. Pot zwilżył skórę, zawisł lśnieniem kropel na końcach twardych sutków, ściemnił brzegi koronkowych majtek. Gorące powietrze napełniło pomieszczenie. Wnętrze kuchni spłynęło poszarpanymi strużkami wilgoci. Wpełzały pierwsze kłęby śmierdzącego dymu. Zwiastun cielesnej obecności. – Jestem, łabędzico. Przybysz stanął w drzwiach. Alda wolno podniosła ociężałe powieki i uśmiechnęła się. – Tylko dla ciebie. Majster położył telefon komórkowy na kolanach. – Jeszcze nie. – Powstrzymał kierowcę przed włączeniem silnika. – Ryzykujesz życie niewinnej kobiety. – Mężczyzna pokręcił głową, okazując dezaprobatę. – Tym razem nie chcę go spłoszyć. Umysł dziewczyny tonął w odmętach wizji i odurzającej mieszaniny zapachów. Na progu kuchni widziała młodego mężczyznę. Skierował twarz do światła, pozwalając, by dostrzegła szlachetność rysów. I wyczekaną czułość spojrzenia. Oddychał miarowo, rozchylając usta. – Chodź do mnie. Dziewczyna wyciągnęła ręce. Przyzwolenie. Jej mężczyzna. Przy nim leżała na chłodnym prześcieradle. To jego słowa niespodziewanie skruszyły otoczkę wstydu, podsycając żar skrywanej namiętności. Bez bólu i strachu. Nagi przybysz stanął na środku kuchni. Cielesna okazałość wydawała się jeszcze bardziej pociągająca w ostrym świetle niespodziewanie rozbłysłych kinkietów. Alda zatrzymała wzrok na penisie. Bezwstydnie sterczący, obrzmiały, zapowiadał zaspokojenie pulsującego w jej lędźwiach podniecenia. Przyzwolenie. – Nigdy się nie przyzwyczaję – nieskończenie cicho szepnął Asmodeusz, obserwując dziewczynę zza prześwitującego materiału zasłonki. – Biedna mała. Nie omamiony wizjami, nie oczarowany zapachami, patrzył i widział. Czuł. Na długo przed objawieniem intruza do kocich uszu wdarł się wysoki głos. Bolesny śpiew gwałconego szkła plafonu. Każde mlaśnięcie kropli śluzu było jak chłosta lodowatych dreszczy na skórze pod sierścią. Zwolniony rytm oddechu nie uchronił przed zawrotami głowy. Powietrze tłoczyło duchotę do wrażliwego nosa. Wyziewy głębi kałuży spowodowały mdłości, a mokre odgłosy ciężkich kroków niekontrolowane drżenie mięśni. Ostry, fizyczny ból. Przez cały czas, od momentu pojawienia się pierwszych symptomów materializacji, kot szorował pazurami lakierowane drewno parapetu. Intruz stanął w drzwiach. Tumany brudno-szarego dymu zastygły na progu, odgradzając resztę domu. Smród nadpalonej wykładziny zwiększał ciężar zaduchu. Fetor zgnilizny. Stygła powłoka niedawno uformowanego ciała. Widoczne opary zwiewnie rozpełzały się na wszystkie strony, zmieniając barwę napotkanej wilgoci. Wszechobecne krople pochłonęły nieczystość. Pomieszczenie opanowywał śluz. Kotem wstrząsnęły torsje. Elastyczne strużki śliny wypłynęły spomiędzy zębów, zlepiając sierść brody i szyi. Był tak blisko... Chciała poczuć słodki ciężar jego ciała. Posuwiście wnikliwe ruchy twardej męskości, przyspieszony szum oddechu, dotyk wilgotnych ust, smak pocałunków. Chciała się kochać. Tu, teraz, natychmiast. Uniosła nogę, żeby zrobić krok. – Czekam na ciebie, łabędzico. Wtedy nagły ruch wywołał skurcz pogryzionego mięśnia. Dziewczyna syknęła z bólu i chwyciła się za łydkę. Asmodeusz wbił zielone oczy w swoją panią. Nadszedł odpowiedni moment. – Fala parzącego ciepła aż do mózgu. Słyszała kota. W myślach. Głos, zupełnie inny od słodkiego tembru, przenikał błogość iluzji. – Obudź się ciało. Dźwięk każdego słowa odbierał wyrazistość mamiącej wizji. Zanikały kontury ogromnego łoża, gasły dogorywające płomyki świec, rozwiewał się podniecający zapach. – Przemówcie zmysły. Uderzenie ciężkiego powietrza. I pierwsze wyczuwalne symptomy gryzącego fetoru. Alda zamrugała ociężałymi powiekami. Resztki otumanienia spływały z oczu, odsłaniając rzeczywistość. Zmieniał się obraz nagiego młodzieńca. Skóra traciła miękkość. Ciemniały miejsca, zroszone kroplami potu. Czułość spojrzenia ustąpiła miejsca odstręczającej czerni. – Spokojnie. Oddychaj spokojnie. Obca istota przejęła kształt pożądanego mężczyzny. Ludzkie ciało pokryte śluzowatą wydzieliną stało na środku kuchni, wbijając ziejące oczodoły w Aldę. Śmierdząca materializacja koszmarów. Gość jak najbardziej nieproszony. – Ufasz mi, prawda? Głos kota rozbrzmiewał w głowie. Dziewczyna zacisnęła zęby, dusząc zarzewie paniki. Serce wyrywało się z piersi. Uciec. Zakryć piersi, ukryć bezwstydną nagość. Uciec. – Jeżeli nie dasz poznać, że przerwałem urojenie... Wir myśli. Intruz wyciągnął dłoń. Zapraszający gest. – ...wtedy przeżyjesz. Był tak blisko. Lecz to nie z nim chciała się kochać. Nie jemu sygnalizowała gotowość do zbliżenia. Sterczał, pokryty śluzem, monstrualny fallus. Jakże inny od pulsującego rozgrzaniem krwi, penisa gładkolicego młodzieńca. – Zostań we śnie. Alda, nie odrywając wzroku od intruza, wolno sięgnęła po leżące za nią nożyce. Błyszczący, ciągle chłodny metal dotknął brzegu koronkowych majtek i rozgrzanej skóry. Cienka gumka, pociemniała już od potu, uległa zdecydowanej sile ostrza. Po obu stronach bioder. Na twarz wpłynął grymas udawanej rozkoszy. Dziewczyna niedbałym gestem rzuciła narzędzie. Upadło przy stopach. Potem wyciągnęła strzępy bielizny spomiędzy ud, zmięła w dłoniach i, najsilniej jak umiała, cisnęła w stronę przybysza. Złapał w locie i przycisnął do nosa. Kilka głębokich wdechów. – Bardzo dobrze, moja mała. Gość, pogrążył się w smakowaniu kwaśno-mdłej woni przyzwolenia. Kot ostrożnie podniósł warkocz, wbijając zęby w grube sploty. Potem wolno przesunął ciało do końca parapetu, aż przednie łapy z trudem łapały oparcie na śliskiej krawędzi. Sprężył mięśnie, położył uszy. Nos dotknął szorstkości materiału. Przerażające monstrum. Alda nie mogła bardziej zacisnąć zębów. Cierpły usta, ból ogarnął szczęki. Paraliżujące odrętwienie ciała. Głos Asmodeusza zamilkł. Kątem oka dostrzegła ruch od strony okna. Odpowiedni moment. Kot odbił się tylnymi łapami od parapetu i, podrywając zasłonkę, wyskoczył w stronę intruza. W ułamku sekundy znalazł się na jego głowie. Upuścił warkocz. Dziewczyna jęknęła. Przybysz machnął wolną ręką, strzepnął prychające zwierzę i zrobił niezdarny krok w tył. Ogromna siła odrzutu pchnęła kocura na ścianę. Pacnął głucho lewym bokiem i bezwolnie osunął się po spływającej nieczystości. Związane włosy ześliznęły się z łysej czaszki potwora. Musnęły czoło, wystające kości oczodołów, nos, usta i brodę. Zwiewny szal przylgnął do szyi, układając się przez wzniesienia obojczyków, aby rozczapierzonymi końcówkami przywrzeć na wysokości łopatek. Zniewolenie. Kot nie dawał oznak życia. Naga dziewczyna została sam na sam z ucieleśnieniem koszmaru. Intruz wypuścił pociętą bieliznę i zachwiał się pod narastającym ciężarem warkocza. Sploty przylegały do skóry, oddając wilgoć łez. Ciężar wgniatał w podłogę. Konsekwentnie, coraz bardziej, coraz mocniej. Włosy dławiły oddech, uciskając delikatną tchawicę przybranego ciała. Tam gdzie lśniły białe drobiny soli – pozostałość dotyku sierści Asmodeusza – śluz tężał w chropawą skorupę. Potwór zachwiał się po raz drugi. Otworzył szeroko usta, zamachał rękami. Przez chwilę wyglądał jak duszący się człowiek. Tylko przez chwilę. Alda potrząsnęła głową i splunęła. Fetor parującej zgnilizny wywołał ślinotok. Zbyt duża ilość wina, kwaśnym wspomnieniem, podeszła do gardła. Asmodeusz charknął i nieznacznie poruszył głową. Gęstniejący śluz zlepił czarną sierść w sztywne, sterczące kępki. Zastygał strumień wydzieliny na ścianie, w miejscu uderzenia. Dziewczyna zmarszczyła czoło. Kolejny natłok myśli. Szok, bezgraniczne zdumienie, niewiara, tysiące pytań, zdławiona chęć ucieczki, echo niknącego podniecenia. Wszystko na raz. Ciało potwora zachwiało się po raz trzeci. Odpowiedni moment. Odpowiedni wniosek. Powoli, trzymając się blatu łączącego szereg nowych szafek, krok za krokiem, podeszła do misek Asmodeusza. Prawie niewykonalny wysiłek. Z trudem kucnęła i przechyliła naczynie, wysypując suchy pokarm. Kilkoma ociężałymi ruchami dłoni nagarnęła sól z podłogi i wstała. Kot zacharczał ponownie. Przytuliła miskę i niezdarnie posuwając stopami podeszła do pokrytego śluzem mężczyzny. W niczym nie przypominał pięknego młodzieńca ze snów. Był tak blisko... Śmierdzące, obrzydliwe monstrum. Dusiło się. Warkocz wyraźnie zaciskał sploty. Twardniał, niczym kamienna obręcz, wyciskając z włosów krople płaczu. Alda, niewiele myśląc, wyciągnęła ręce przed siebie i patrząc w czarne oczodoły, odwróciła miskę dnem do góry. Biały strumień zwiewną chmurą pokrył stopy, kilka płytek podłogi, po drodze przylegając stadem małych ziaren do wciąż sterczącego penisa. Dziewczyna cofnęła się na bezpieczną odległość. Czuła dreszcze na całym ciele. Tym razem dalekie od błogiego podniecenia. Aldę ogarniał prawdziwie ludzki gniew. Złość oszukanej kobiety. Niedoszłej ofiary. Sól przylgnęła do stóp, wniknęła pod powłokę śluzu, który prawie natychmiast stwardniał. Monstrum bezskutecznie próbowało zrobić krok do tyłu. Uścisk tężejącej skorupy wokół ogromnego fallusa wywołał skurcz ohydnej twarzy. – Zdychaj śmierdzielu – wycedziła Alda, wbijając paznokcie w plastikową miskę. Po tych słowach uderzenie niewytłumaczalnej siły zachwiało ciałem intruza. Jakby w odpowiedzi na wypowiedziane życzenie. Warkocz rozluźnił się lekko i szarpnął całą swoją długością, niczym atakujący wąż, odrywając się od szyi, karku i pleców potwora. Ze skórą. Krew – gęsta i ciemniejsza od ludzkiej – wyciekła obficie z podłużnych, mocno poszarpanych ran. Zabarwiła śluz. Włosy traciły jasny kolor, nasiąkając wydzieliną. Włosy szybko pochłaniały czerwoną wilgoć. Konwulsyjnym skurczem przesunęły się po karku. Dokładnie, zwój przy zwoju, ściśle owinęły każdy centymetr szyi, aż do wydatnych kości żuchwy. Intruz znieruchomiał i sztywno wyciągnął rękę w stronę dziewczyny. Błagalny gest zniewalanej istoty. Niedoszłego oprawcy. Warkocz zacisnął się ponownie. Zroszone krwią i śluzem, przyczepione do niego fragmenty poszarpanej skóry, zwisały pomiędzy twardniejącymi splotami. Niczym karykaturalna, awangardowa rzeźba zabójczego kołnierza. Demon zachwiał się po raz ostatni i runął jak długi na podłogę. Bezwład zesztywniałego ciała spotęgował siłę uderzenia. Popękało kilka terakotowych płytek. Alda dopadła kota. Odstawiła miskę. Asmodeusz leżał nieruchomo, obezwładniony bólem połamanych kości. – Później się mną zajmiesz. – Z trudem otwierał pysk. Dziewczyna wstała z klęczek. Rozejrzała się. Ściany i meble błyszczały brudnym śluzem, resztkami skroplonej wilgoci. Nadtopione ślady na wykładzinie w przedpokoju dopiero teraz przestawały dymić, rzedło ciemno-szare kłębowisko w progu kuchni. Powietrze wciąż przesycał drażniący odór, jednak duchota i gorąco wyraźnie zelżały. Dotyk pierwszych oznak chłodu na skórze przypomniał Aldzie jej nagość. Bez zastanowienia podeszła do okna i z całej siły szarpnęła krótką zasłonkę. – Remont poszedł w cholerę. Ściśle otuliła się kwiecistym materiałem, wiążąc rogi prowizorycznej sukienki pod pachą. Intruz leżał na wznak. W chwili dotknięcia podłogi, rozrzucił ramiona, jakby chcąc złapać ulotną nadzieję na odzyskanie traconej równowagi. Dziewczyna przez chwilę patrzyła się na przybysza. Ostrożnie podeszła kilka kroków. Ohydny śluz pokrywał każdy fragment dwumetrowego ciała. Nawet wnętrze małżowin usznych. – Trzeba dokończyć. Głos kota rozbrzmiał w umyśle dziewczyny. – Niby co mam zrobić? Echo nagłego parsknięcia przebiegło zimnym dreszczem po skórze. – Jest bezsilny, ale nie pozbawiony atrybutu. Długie palce lewej ręki poruszyły się nieznacznie. Potwór żył jeszcze. Alda cofnęła się aż do zlewozmywaka. – Zaufaj mi. – Głos kota cichł. – Musisz to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. Stała przez chwilę, walcząc z myślami. Atrybut. Bezsilny, nie pozbawiony atrybutu. Wzrok dziewczyny padł na penisa. – O kurwa. – Jęknęła. Na podłodze błysnęły upuszczone wcześniej nożyce. Alda schyliła się. Ułożyła narzędzie w dłoni, wsunęła palce do otworów, szybko poruszyła ostrzami. Trąc o siebie, zaśpiewały metalicznie. Tak samo jak podczas niespodziewanej ceremonii postrzyżyn w łazience. Czarodziejskie babcine nożyce. Pozostało jeszcze wypowiedzieć zaklęcie. – Obciąć powiadasz... Bezwolny przybysz usłyszał klekotanie. Z wyraźnym trudem zacisnął pięść. Alda zauważyła gest, wciągnęła głęboko śmierdzące powietrze i wypuściła ze świstem. – No to wóz albo przewóz. – Podeszła do rozsypanej soli i nabrała pełną garść. Miałki proszek delikatnie łaskotał wnętrze dłoni. Monstrum wykrzywiło usta, kiedy posypywała rękę, dotychczas nieobjętą kajdanem stwardniałego śluzu. Dziewczyna poczekała chwilę, aż sól wywoła widoczną krystalizację. Potem uklękła z lewej strony potwora. Na wysokości pachwin. Z tej odległości mogła ocenić wymiary sterczącego przyrodzenia. Długi na mniej więcej trzydzieści centymetrów penis sterczał idealnie pionowo. Biała warstwa zastygłej soli pokrywała dwie trzecie trzonu. Śluz błyszczał jedynie na wąskim pasie u podstawy. Alda zmarszczyła czoło i przekrzywiła głowę. Wyglądał jak pokryty cienkim gipsem. Odcisnęło się wszystko. Sieć rozgałęzionych żył, dziwne nierówności, fałdki skóry, nawet wgłębienie na czubku potężnej żołędzi. Poza tym fallus był nienaturalnie gruby. Bliskość demona wywołała kolejną wizję w umyśle. Rzucił się na nią. Pchnięta ogromnym ciężarem upadła na podłogę. Jedną ręką złapał ręce za nadgarstki i podciągnął za głowę. Potem stłumił krzyk, gniotąc delikatne usta silnymi wargami. Poczuła drażniącą mieszankę zapachów, smak zgnilizny i chłód nieludzkiego oddechu. Intruz przerwał wymuszony pocałunek i spojrzał dziewczynie w oczy. Wyziew czerni. Otchłań zapomnienia. – Jesteś moja, łabędzico. Nie jej myśli. – Cała moja. Drugą ręką przesunął po różowym ciele, zostawiając smugi lepkiego śluzu. Niespokojne palce dotykały skóry uda, pachwiny, aż w końcu miękkiego łona. Energicznym pchnięciem bioder rozchylił nogi wybranki. Potem naparł ogromnym przyrodzeniem tak mocno, że od razu wniknął do środka. Krzyk, przejmujący ból rozrywanego wnętrza . I rytmiczne, posuwiste ruchy gwałciciela. Mocne uderzenia, aż do nieuniknionej kulminacji. Nie przeszkadzała mu powiększająca się kałuża krwi na podłodze... Alda potrząsnęła głową. Przerażający obraz. Serce biło jak oszalałe. Musiała to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. Rozwarła nożyce i objęła podstawę penisa. Głęboki oddech nie przywrócił upragnionego spokoju. – Raz kozie śmierć. Drugą dłonią mocno chwyciła pokryty solą czubek. Zbliżyła kciuk do reszty palców. Smukłe noże zatrzymały się przy cienkiej skórze. Nacisnęła mocniej. Metal gładko rozciął cienką powłokę, zmiażdżył pierwszą warstwę tkanek, wniknął głęboko. Niczym w gąbkę. Trysnęła ciemna krew. Monstrum resztkami sił uniosło biodra. Śluz zmieszany z solą na rękach i nogach żelaznym uściskiem wciąż trzymały ciało przy podłodze. Intruz nie mógł się bronić przed zadawanym cierpieniem. Im szybciej, tym lepiej... Dłoń zaciskała się rytmicznie, wprowadzając nożyce w bolesny taniec. Za każdym złożeniem ostrza bezgłośnie kosiły coraz mniej tkanek. Słabł nacisk metalowych otworów na palce. Ogromy fallus wyczuwalnie tracił miękkie połączenie z ciałem. Dziewczyna puściła wydatną żołądź. Penis opadł między uda. Jak ścięty, żywy konar potężnego drzewa. Metaliczny klekot obwieścił koniec wysiłku. Dziewczyna zamaszyście cisnęła zbroczone noże w kąt pomieszczenia i wstała. Wytarła zakrwawione palce w szorstki materiał zasłonki, usiadła na krześle przy stole. Zniewolenie całkowite. Wzrok padł na wizytówkę. – Całodobowo – szepnęła, sięgając po zawieszony na ścianie telefon. Bezprzewodową słuchawkę pokrywał błyszczący śluz. Drżące palce wystukały siedmiocyfrowy numer. Asmodeusz odzyskał przytomność. Wolno podniósł głowę i poruszył łapami. – Ale wymyślili... – Dziewczyna nie przyłożyła słuchawki do ucha. – Niech tu tylko przyjdą. Zwykły, ludzki gniew. Majster spojrzał na fosforyzujący wyświetlacz. Telefon kilka razy zadzwonił, przerywając ciszę wściekłym, wibrującym dźwiękiem. Potem umilkł. – Teraz. Kierowca przekręcił kluczyk w stacyjce, zapalił światła i z piskiem opon zajechał przed obserwowany dom. Alda bębniła palcami w blat. Nie zareagowała, kiedy zgrzytnęły drzwi frontowe i po chwili dwóch mężczyzn stanęło w progu kuchni. – Proszę. – Kiwnęła głową w stronę potwora. – Nagły wypadek. Kierowca założył grube rękawice i stanął nad okaleczonym ciałem. – Fachowa robota, dziewczyno. – Mruknął. – Pierwszy raz coś takiego widzę. – Dziękuję. Podniosła wzrok na majstra. – Chyba powinnam usłyszeć jakiekolwiek słowa wyjaśnienia, prawda? Mężczyzna rozejrzał się po kuchni. – Przedtem uwierzyłabyś? – Nie. – No widzisz. Wstała, poprawiła zasłonkę na ciele i podeszła do zlewozmywaka. Strumień zimnej wody zmył zmieszane ślady krwi i śluzu z dłoni. – Co dalej? – Delikwent najpierw trafi do lodówki, opatulony w twarzowy łańcuch. – Majster zatknął kciuki za niebieskie szelki. – Potem do komory hibernacyjnej. Będzie wisiał głową w dół tak długo, aż się zamrozi i przez to straci moc. Agencja ubezpieczeniowa pokryje straty... – Nie o to mi chodziło – wtrąciła, obmywając twarz. Mężczyzna podszedł do dziewczyny. – Posłuchaj uważnie – westchnął ciężko. – Masz prawo być wściekła. Normalna reakcja. – Położył dłonie na ramionach Aldy. – Próbowałem ochronić dom i ciebie. Zablokować przejście. Mogłaś nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale odrzuciłaś zaklęcie. – Nadal nie rozumiem. Majster oparł się plecami o szafkę. – Masz dar, który należy rozwijać. – Wyjął z kieszeni grube rękawice i założył. – Weźmy na przykład tę sytuację. – Kiwnął głową w stronę kierowcy. Mężczyzna wyszedł do samochodu, zostawiając szeroko otwarte drzwi wejściowe. – Obezwładniłaś demona, przez którego cierpiały kobiety na przestrzeni wieków. Mało powiedziane. Umierały w strasznych męczarniach. Gwałcił podczas snu, miażdżył ciała, pożerał wszystko to, co stanowiło o ich kobiecości. Długa i krwawa historia, oszczędzę szczegółów. Powiem tylko, że jako jedna z nielicznych znalazłaś siłę... – Przerwał na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Jesteś cała, przeżyłaś. – Dostałam wskazówki. – Tak, wiem. – Majster spojrzał na leżące pod ścianą zwierzę. – Myślałam, że po prostu przygarnęłam bezdomnego kota. – Pozory bardzo często mylą. I dobrze. Podesłaliśmy Asmodeusza, żeby ciebie strzegł. Ale nawet taki fachowiec jak on nie jest w stanie zrobić wszystkiego. – Jaki z tego wniosek? – Rozmawiasz ze mną jakby nic się nie stało. Nie zemdlałaś, nie krzyczysz, nie wyrywasz włosów z głowy. Mimo tego, że mógł ciebie rozerwać na strzępy. – Nie mam siły na histerię. Krzaczaste wąsy uniosły się razem z kącikami ust mężczyzny. – Potrzebujemy ludzi takich jak ty. – My, czyli kto? Nie odpowiedział. Wrócił kierowca. Targał pokryty szronem łańcuch, dzwoniły zwisające z ramion kajdany. Majster podbiegł do kolegi. Rozciągnęli pasmo ogniw na podłodze. – Swoje już zrobiłaś. Nie musisz na to patrzeć. – Majster luzował śruby dociskające szeroką, metalową klamrę. – Poza tym nie pozwolę, żeby twój talent, dziewczyno, poszedł na zmarnowanie. Mówiąc krótko, jesteś dla nas bardzo cenna. I masz trochę czasu, żeby spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę wyjaśnię w samochodzie. – A co z kotem? – Trafi jak zwykle do weterynarza. I nie będzie z tego powodu zadowolony. Podeszła do potwora. Wyglądał żałośnie, leżąc nieruchomo na podłodze, w plamie krwi. Schyliła się. Nieznacznie poruszył głową. Czerń spojrzenia. – Wciąż jesteś moja, łabędzico. Dziewczyna głęboko wciągnęła powietrze i nieznacznie rozchyliła usta. Jej głos, przeraźliwą kakofonią dźwięków wniknął do umysłu demona. Inkubus wygiął ciało w pałąk i opadł bezwładnie na podłogę. – Wystarczy. – Usłyszała karcący głos majstra. – On jest nam potrzebny żywy. Alda bez słowa odwróciła się na pięcie i sprężystym krokiem wyszła z kuchni. – Coś jest nie tak, szefie. – Mężczyzna otrzepał ręce z resztek soli i przymknął jedno skrzydło metalowych drzwi chłodni. – Mianowicie? Ręce i nogi przykute do sufitu. Do haków. Jak również sztywny, żelazny odciąg grubej obejmy na szyję. Małe ziarna soli błyszczały wśród szronu. Na ścianach, wnętrzu drzwi i podłodze. – Warkocz nie powinien zadziałać. – Kierowca zgasił światło, pogrążając owiniętego łańcuchem demona w chłodzie nieprzeniknionej ciemności. – Przecież na inkubusa działają tylko zroszone łzami sploty dziewicy. – W takim razie kot się pomylił po raz pierwszy. – Majster docisnął drugie skrzydło drzwi, przesunął metalowy rygiel i zatrzasnął blokującą sztabę. – A dziewczyna potrafi więcej niż ktokolwiek z nas przypuszczał. Dwa miesiące później. – Cały dom przeszedł generalny remont, ale gdyby były jakieś kłopoty... – Wyjęła z kieszeni czarną wizytówkę. – Jestem do państwa dyspozycji. Młody mężczyzna delikatnie ujął sztywny kartonik. – Całodobowo. Nagłe przypadki. – Przeczytał na głos. – Zadzwoń. Filigranowa kobieta stanęła w progu kuchni. – Strasznie mi się podoba – zaszczebiotała. – Kiedy możemy się wprowadzić? – Choćby zaraz. – Alda usiadła za stołem i rozłożyła plik dokumentów. – Podpiszemy umowę sprzedaży i dom jest wasz. Ślady długopisu w zaznaczonych miejscach na papierze. Bez najmniejszego drżenia dłoni. – To chyba wszystko. Piętnaście minut później dziewczyna szła po chodniku, wzdłuż równo przyciętego żywopłotu. Wcisnęła niedbale złożoną umowę do kieszeni spodni. Dzień był słoneczny, piękny i wyjątkowo spokojny. Biały samochód osobowy czekał za rogiem, w wąskiej uliczce. Alda wsiadła od strony pasażera. – I co myślisz? – Majster podał dziewczynie plastikowy kubek z gorącą kawą. – W tej okolicy na razie spokój. – Czarny, trochę za słodki płyn, mile drażnił przełyk. – Ale nie zaszkodzi młodym podesłać powitalnego prezentu. – Masz rację. – Mężczyzna przekręcił kluczyk w stacyjce. – Pewności nigdy za wiele. O godzinie drugiej w nocy, mały czarny kot z trudem pokonał siedem wysokich schodów, szerokość werandy, w końcu usiadł pod drzwiami. Potem zaczął miauczeć. Przeraźliwie i żałośnie. Umilkł dopiero w momencie, kiedy czułe ręce filigranowej kobiety podniosły go z wycieraczki. Strażnik w domu.