3416

Szczegóły
Tytuł 3416
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3416 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3416 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3416 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Fowles Mantissa (T�umaczenie: Waldemar �y�) Nast�pnie, rozpatruj�c z uwag� czem jestem, uzna�em i� mog� uda� jakobym nie mia� cia�a i jakoby nie by�o �adnego �wiata ani miejsca gdziebym by�; nie mog� wszelako uda� jakobym nie istnia�. Przeciwnie, z tego w�a�nie i� zamierzam w�tpi� o prawdzie innych rzeczy, wynika, bardzo jasno i pewnie, �e istniej�; gdybym natomiast tylko przesta� my�le�, cho�by nawet wszystka reszta tego co sobie wyobrazi�em by�a prawd�, nie mia�bym �adnej przyczyny mniema� i� istniej�. Pozna�em st�d, �e jestem substancy�, kt�rej ca�� istot� lub przyrod� jest jeno my�lenie, i kt�ra, aby istnie�, nie potrzebuje �adnego miejsca, ani nie zale�y od �adnej rzeczy materyalnej; tak i� to JA, to znaczy dusza, przez kt�r� jestem tem czem jestem, jest zupe�nie odr�bna od cia�a, a nawet �atwiejsza do poznania ni� ono, i �e, gdyby nawet ono nie istnia�o, by�aby i tak wszystkiem czem jest. Ren� Descartes, Discours de la M�thode SYLWJA. Do�� tej paplaniny! Przepowiedziano mi za m�a cz�owieka z dobrego domu i nic z tego nie opuszcz�. DORANT. Do kata! Gdybym mia� t� zalet�, przepowiednia by�aby gro�na; l�ka�bym si�, i� na mnie skrupi si� jej wyrok. Nie mam zbytniej wiary w astrologj�, ale mam jej wiele w tw� �liczn� twarzyczk�. SYLWJA. (Na stronie). Nie my�li przesta�. (G�o�no). Sko�czysz raz? Co ci� obchodzi przepowiednia, skoro ty w�a�nie jeste� z niej wy��czony. DORANT. Nie wywr�y�a, �e si� w tobie nie zakocham. SYLWJA. Nie; ale powiedzia�a, �e nic na tem nie zyskasz, a ja to potwierdzam... Mo�esz si� obej�� bez m�wienia mi o mi�o�ci, jak my�l�? DORANT. Ty mog�aby� si� obej�� bez budzenia jej we mnie. SYLWJA. Ech, pogniewam si�: niecierpliwisz mnie, w istocie; jeszcze raz ci powtarzam, przesta� by� czu�ym kochankiem. DORANT. Wi�c przesta� ty by� sob�. Marivaux, Le Jeu de l'Amour et du Hasard I Przedstawiane zwykle by�y jako m�ode, skromne, rozmi�owane w samotno�ci, pi�kne dziewice. Ich szaty r�ni�y si� stosownie do sztuk lub nauk, kt�rych by�y opiekunkami. Lempriere, pod Musae Ono �wiadome by�o �wietlistej i niesko�czonej mgie�ki, jak gdyby unosi�o si�, boskie, alfa i omega, ponad morzem opar�w i spogl�da�o w d�; potem sta�o si� ju� mniej radosne, po chwili nieokre�lonej d�ugo�ci, pe�nej szemrz�cych g�os�w i majacz�cych kszta�t�w, kt�re zaw�zi�y wra�enie niezmierzonej przestrzeni i bezkresu w co� znacznie bardziej ograniczonego i nieprzyjemnego. Stamt�d, z nag�ym poczuciem nieuchronno�ci upadku, szmery zogniskowa�y si� w g�osy, cienie w twarze. Jak w jakim� niezrozumia�ym zagranicznym filmie, wszystko by�o obce; j�zyk, miejsce i obsada. Obrazy i znaczenia zacz�y si� rozmywa�, ju� to chwilowo si� zlewaj�c, ju� to dziel�c jak wodne ameby, bez w�tpienia pracowicie, lecz bezcelowo. Te konfiguracje kszta�t�w i uczu�, powi�zanych ze sob� morf�w i fonem�w powr�ci�y jak zapami�tane raz na zawsze algebraiczne formu�y ze szkolnych czas�w; cho� to, do czego s� one stosowane i po co w og�le istniej�, zosta�o ju� kompletnie zapomniane. Ono by�o �wiadome, bez w�tpienia; lecz pozbawione zaimka, wszystkiego, co odr�nia cz�owieka od cz�owieka; i pozbawione czasu, wszystkiego, co odr�nia tera�niejszo�� od przesz�o�ci i przysz�o�ci. Przez moment poczucie bezosobowo�ci wi�za�o si� z przyjemnym uczuciem wy�szo�ci, �wiadomo�ci wzniesienia si� ponad otoczenie. Jednak nawet to uczucie zosta�o wkr�tce brutalnie rozproszone przez nieub�aganego demona rzeczywisto�ci. Dokonuj�c psychicznej wolty ono nieodwo�alnie zmuszone zosta�o do przyznania, �e nie tylko nie unosi�o si� majestatycznie w stratosferze, przystrojone w jambiczne pentametry, lecz �e le�a�o na plecach w ��ku. Nad g�ow� znajdowa�a si� �cienna lampa, schludny, prostok�tny kawa�ek matowego, bia�ego plastyku. �wiat�o. Noc. Niedu�y bladoszary pok�j, kolor skrzyd�a szarej mewy. Wieczna pustka, co najmniej bezruch, a w ka�dym b�d� razie kompletne nic. Gdyby nie wpatruj�ce si� we� dwie kobiety. Niejasno zganione surowym wyrazem twarzy bli�szej z nich, ono uczyni�o kolejny nie�wiadomy wyw�d: z jakiego� powodu by�o w centrum uwagi, by�o jakim� "Ja". Twarz u�miechn�a si� i zni�y�a; malowa�a si� na niej mieszanina troski i sceptycyzmu, obawa przemieszana z zapewne nie�wiadomym podejrzeniem o symulowanie. - Kochanie? Kolejnym bole�nie szybkim skr�tem my�lowym ono zda�o sobie spraw� z tego, �e nie jest tylko jakim� tam "Ja", lecz jest "Ja" m�skim. To st�d niew�tpliwie pochodzi�o ogarniaj�ce go poczucie poni�enia, bezsilno�ci i g�upoty. "Ono", "Ja", a w�a�ciwie "On" przygl�da� si�, jak usta zni�aj� si� lotem spadochroniarza i l�duj� na jego czole. Dotyk i zapach - to nie m�g� by� film ani sen. Twarz zawis�a nad jego twarz�. Wyszepta�a s�owa dobyte z czerwonego otworu. - Kochanie, wiesz, kim jestem? Spojrza� bezmy�lnie. - Jestem Claire. Nic mu to nie m�wi�o. - Twoja �ona, kochanie. Pami�tasz? - �ona? Dziwne i niepokoj�ce uczucie: wiedzie�, �e co� si� powiedzia�o, lecz tylko ze wzgl�du na blisko�� �r�d�a d�wi�ku. Br�zowe oczy wskazywa�y na przera�aj�c� g��bi� zdrady ma��e�skiej. Pr�bowa� po��czy� s�owo z osob�, osob� z istot�; na pr�no; w ko�cu przeni�s� oczy na m�odsz� kobiet� stoj�c� dalej, po drugiej stronie ��ka. R�wnie� si� u�miecha�a, lecz jako� oboj�tnie i� zawodow� wpraw�. Skrupulatna obserwatorka, trzyma�a r�ce w kieszeniach i ubrana by�a w bia�y lekarski fartuch. Jej usta r�wnie� pocz�y jakie� s�owa. - Czy mo�e mi pan poda� swoje nazwisko? Oczywi�cie. Nazwisko! Nie ma nazwiska. Nic nie ma. Nie ma przesz�o�ci, miejsca ani czasu. Zda� sobie spraw� z g��bi otch�ani i, niemal r�wnocze�nie, z jej nieuleczalno�ci. Desperacko pr�bowa�, jak cz�owiek trac�cy grunt pod nogami, lecz czegokolwiek by usi�owa� dotkn�� lub ogarn��, natrafia� na pustk�. Niespodziewanie gwa�townie przera�ony wpi� si� wzrokiem w oczy kobiety w bia�ym fartuchu. Podesz�a o krok czy dwa. - Jestem lekarzem. A to jest pa�ska �ona. Prosz� na ni� spojrze�. Czy pan j� sobie przypomina? Czy widzia� j� pan ju� kiedy�? Czy j� pan kojarzy? Spojrza�. W wyrazie twarzy �ony by�o co� znajomego, lecz by�o to opryskliwe, nieomal bolesne, jak gdyby w�a�cicielka twarzy czu�a si� ura�ona zar�wno idiotyczno�ci� sytuacji, jak i jego milcz�cym spojrzeniem. Wygl�da�a na zdenerwowan� i zm�czon�, na twarzy mia�a zbyt du�o makija�u, jak kto�, kto za�o�y� mask�, by nie krzycze�. A przede wszystkim, ��da�a czego�, czego nie m�g� jej da�. Jej usta zacz�y wymienia� nazwy, nazwiska ludzi, nazwy ulic, nazwy miejsc, bez�adne fragmenty zda�. Niekt�re z nich zosta�y powt�rzone. By� mo�e s�ysza� je ju� wcze�niej jako s�owa; nie mia� jednak poj�cia, dlaczego mia�yby by� istotne ani dlaczego coraz bardziej brzmia�y jak wykaz pope�nionych przez niego zbrodni. W ko�cu przecz�co pokr�ci� g�ow�. Mia� ochot� zamkn�� oczy, by zn�w do�wiadczy� spokoju zapomnienia, by zn�w sta� si� pust� kart� niepami�ci. Kobieta pochyli�a si� jeszcze ni�ej, bacznie mu si� przygl�daj�c. - Kochanie, prosz�, spr�buj. Prosz�. Zr�b to dla mnie. - Odczeka�a chwilk�, a potem podnios�a wzrok. - Obawiam si�, �e to na nic. Teraz z kolei lekarka nachyli�a si� nad nim. Poczu� jej palce delikatnie podnosz�ce mu powieki. Sprawdza�a �renice. U�miechn�a si� do niego jak do dziecka. - To jest separatka w szpitalu. Jest pan zupe�nie bezpieczny. - Szpital? - Wie pan, co to jest szpital? - Wypadek? - Odci�li pr�d. - Jej oczy o�ywi� odcie� sarkazmu, zbawcza odrobina humoru. - Wkr�tce pod��czymy pana na nowo. - Nie pami�tam, kim... - Tak, wiemy. - Miles? Odezwa�a si� druga kobieta. - Jakie mile? - Twoje imi�. Nazywasz si� Miles, kochanie. Miles Green. Migni�cie czego� nieznajomego, jak skrzyd�o nietoperza o zmierzchu; zbyt szybkie, by je uchwyci�. - Co si� sta�o? - Nic, kochanie. Nic, czego by nie mo�na wyleczy�. Wiedzia�, �e to nieprawda; i �e ona wie, �e on wie. W og�le zbyt du�o wiedzia�a. - Kim jeste�? - Claire. Twoja �ona. Wym�wi�a imi� powt�rnie, niepewnie, jak gdyby sama zaczyna�a w nie w�tpi�. Przeni�s� wzrok z niej na sufit. Wygl�da� dziwnie, lecz koj�co: szary jak mewy, tak, zna� mewy; lekko wygi�ty, jakby pikowany lub wy�cie�any w ma�e kwadraty, a ka�dy z nich zwiesza� si�, wybrzuszony, a w �rodku mia� ma�y, obci�gni�ty materia�em, szary guzik. Wygl�da�o to jak odwr�cone niesko�czone rz�dy ma�ych, lecz doskonale regularnych krecich kopc�w lub mrowisk. Gdzie�, w tej chwilowej ciszy, pojawi� si� natr�tny d�wi�k jak nies�yszalne dotychczas tykanie zegara. Lekarka zn�w si� nad nim pochyli�a. - Jakiego koloru s� moje oczy? - Ciemnobr�zowe. - Moje w�osy? - Ciemne. - Cera? - Blada. G�adka. - H� mog� mie� lat? Przyjrza� si�. - Niech pan zgadnie. - Dwadzie�cia siedem. Osiem. - Dobrze. - U�miechn�a si� zach�caj�co, po czym kontynuowa�a swym neutralnie �ywym g�osem: - Kto napisa� Klub Pickwicka? - Dickens. - Sen nocy zimowej? Nie wie pan? - Letniej. - Zn�w na ni� spojrza�. - W porz�dku. Kto? - Shakespeare. - Czy pami�ta pan kt�r�� z postaci? - Dupek. - Doda�: - Tytania. - Dlaczego pami�ta pan akurat tych dwoje? - B�g jeden wie. - Kiedy ostatni raz widzia� pan to na scenie? Zamkn�� oczy i pomy�la�, potem zn�w je otworzy� i pokr�ci� g�ow�. - Mniejsza o to. Osiem razy osiem? - Sze��dziesi�t cztery. - Trzydzie�ci odj�� dziewi�tna�cie? - Jedena�cie. - Dobrze. Pi�tka. Wyprostowa�a si�. Chcia� powiedzie�, �e odpowiedzi przysz�y znik�d, �e to, i� w jaki� tajemniczy spos�b by� w stanie poprawnie odpowiedzie� na pytania, tylko pogorszy ich niezrozumienie. Usi�owa� usi���, ale by� s�aby, co� go powstrzymywa�o. Po�ciel, ciasno owini�ta wok� niego, i jaka� wewn�trzna s�abo�� jak w koszmarach, gdzie ch�� ruchu i sam ruch rozdzielaj� wieki. Czu� si� jak dziecko w ko�ysce. - Prosz� le�e� spokojnie, panie Green. Dosta� pan �rodki uspokajaj�ce. Jego wewn�trzne poczucie zagro�enia ros�o. Jednak te �ywe i baczne oczy wzbudza�y zaufanie. By�a w nich niema ironia starej kochanki - kompletnie ju� niezaanga�owanej, lecz wci�� jeszcze przechowuj�cej w sercu cie� czu�ego zainteresowania. Druga kobieta poklepa�a go po ramieniu, domagaj�c si� dozy zainteresowania. - Nie wolno nam si� denerwowa�. To potrwa tylko kilka dni. Niech�tnie przeni�s� wzrok na jej twarz; "my" wyzwoli�o w nim uszczypliwo��. - Nigdy przedtem ci� nie widzia�em. Za�mia�a si�, bezg�o�ny wybuch, jakby by�a rozbawiona jego niedorzeczno�ci�. - Chyba jednak tak, kochanie. I to codziennie przez prawie dziesi�� ostatnich lat. Jeste�my ma��e�stwem. Mamy dzieci. To musisz pami�ta�. - Nic nie pami�tam. Zaczerpn�a powietrza, lekko pochyli�a g�ow�, a potem zn�w spojrza�a na lekark�, kt�ra - czu� to - cho� skrywa�a to za zas�on� rutyny, dzieli�a jego rosn�c� niech�� do tego uciele�nienia wyrzut�w, tego moralnego imperatywu. Kobieta zbyt natarczywie usi�owa�a rozci�gn�� na niego swe prawo w�asno�ci; a przecie� najpierw trzeba samemu dobrze wiedzie�, kim si� jest, �eby odda� si� komu� we w�adanie. Czu� przemo�n� potrzeb� nietykalno�ci: mog�a udawa�, �e jest jej w�asno�ci�, na to nic nie m�g� poradzi�. Ale nie b�dzie potulnym barankiem, �eby potwierdzi� jej pretensje. Najlepiej by�oby odzyska� nico��, otch�a� zapomnienia, szar�, tykaj�c� cisz�. Pozwoli� opa�� powiekom, lecz niemal natychmiast us�ysza� g�os lekarki. - Chcia�abym rozpocz�� wst�pn� terapi�, pani Green. - Tak, oczywi�cie. - Dostrzeg� sztuczny u�miech �ony-twarzy pos�any nad ��kiem, u�miech kobiety do kobiety. - To ulga wiedzie�, �e jest w tak dobrych r�kach. - A potem: - Da mi pani zna� zaraz, kiedy...? - Natychmiast. Prosz� si� nie obawia�. Ta dezorientacja jest ca�kiem normalna. Kobieta, rzekomo jego �ona, spojrza�a na niego z g�ry, wci�� nie do ko�ca przekonana, wci�� niemo oskar�ycielska. Zda� sobie spraw�, lecz z rozdra�nieniem, a nie ze zrozumieniem, �e jest zagubiona, �e nie ma recepty na takie sytuacje. - Miles, przyjd� znowu jutro. - Nic nie powiedzia�. - Prosz�, spr�buj pom�c pani doktor. Wszystko b�dzie dobrze. Dzieci t�skni� za tob�. - Spr�bowa�a po raz ostatni: - Jane? Tom? David? Jej g�os brzmia� niemal zalotnie, przez co te s�owa bardziej kojarzy�y si� z nie zap�aconymi rachunkami, minionym szale�stwem wydatk�w ni� z dzie�mi. Zn�w lekko zaczerpn�a powietrza, po czym pochyli�a si� i musn�a ustami jego usta. Zatykam flag�. Obejmuj� to terytorium w posiadanie. Nie patrzy� na ni�, gdy wychodzi�a, lecz le�a� wpatruj�c si� w sufit, r�ce pod po�ciel� wyci�gni�te wzd�u� bok�w. Kobiety rozmawia�y przy drzwiach �ciszonym g�osem; nie widzia� ich. �rodki uspokajaj�ce. Odci�cie pr�du. Narkoza. Operacja. Podci�gn�� stopy i dotkn�� r�k� nogi. Go�a sk�ra. Si�gn�� wy�ej. Go�a sk�ra. Drzwi zamkn�y si�, lekarka zn�w by�a przy nim. Nacisn�a przycisk dzwonka przy ��ku i przez chwil� bacznie mu si� przygl�da�a. - Musi pan spr�bowa� zrozumie�, �e dla nich to te� jest szok. Ludzie nie zdaj� sobie sprawy z tego, �e rozpoznanie przez innych stanowi dla nich dow�d ich istnienia. Kiedy znajd� si� w takiej sytuacji jak ta, zaczynaj� si� ba�. Trac� poczucie bezpiecze�stwa. Rozumie pan? - Nic nie mam na sobie. U�miechn�a si� przelotnie na d�wi�k jego s��w; a mo�e �mia�a si� z tego, �e bardziej szokuj�ca od utraty pami�ci by�a dla niego strata ubrania. - Niczego pan nie potrzebuje. Tutaj jest bardzo gor�co. Na dobr� spraw�, du�o za gor�co. - Dotkn�a w�asnego fartucha. - Nie mam nic pod spodem. Tak jest ustawiony termostat, wszyscy si� na to skar�ymy. A na dok�adk� nie ma okien - powiedzia�a. - Wie pan, co to jest termostat? - Mniej wi�cej. Wyci�gn�� nieco szyj� i po raz pierwszy rozejrza� si� po pokoju. Faktycznie, nie by�o okna, a za ca�e umeblowanie s�u�y�y ma�y stolik i krzes�o w przeciwleg�ym k�cie pokoju. �ciany by�y wy�o�one szarym materia�em tak jak sufit. Nawet drzwi naprzeciwko ��ka by�y wy�cie�ane. Oszcz�dzono jedynie pod�og�, pr�buj�c w ten spos�b z�ama� monotoni� ca�ej reszty: wy�o�ona by�a dywanem w kolorze cielistor�owym, kolorze zwanym niegdy� przez malarzy starym r�em. Pikowane, wy�cie�ane wi�zienie: brak mu by�o s��w, lecz gdy odnalaz� wzrok lekarki, ta domy�li�a si�, co go gn�bi. - To dla wyciszenia. Najnowsza rzecz. Izolacja akustyczna. Przeniesiemy pana natychmiast, gdy pa�ski stan zacznie si� poprawia�. - Zegar. - Tak. - Pokaza�a go. Wisia� za nim na �cianie w rogu po lewej stronie. By� to prze�adowany ozdobami szwajcarski zegar z kuku�k�; mia� alpejski daszek i pe�en by� dziwacznych postaci, pasterzy, kr�w, alpejskich rog�w, szarotek i B�g wie czego jeszcze, wyrze�bionych w ka�dym dost�pnym miejscu br�zowej drewnianej powierzchni, i czyni� absurdalnie du�o zamieszania. - Zostawi� go nam poprzedni pacjent. Irlandczyk. S�dzili�my, �e dzi�ki niemu jest tutaj przytulniej. - Jest okropny. - Nie b�dzie panu przeszkadza�. Od��czyli�my mechanizm wybijania godzin. Ju� nie kuka. Wpatrywa� si� w ohydny zegar: w jego ob��ka�czo za�miecony prz�d, w wypadaj�ce wn�trzno�ci ci�ark�w i �a�cuch�w. Przeszkadza� mu, przypomina� co�, czego si� obawia�; nie wiedzia� dlaczego; by�a to jaka� anomalia, co�, co w nieokre�lony spos�b przypomina�o mu o wszystkim, czego nie pami�ta�. - Czy on wyzdrowia�? - To by� raczej skomplikowany przypadek. Odwr�ci� g�ow� i ponownie na ni� spojrza�. - Nie wyzdrowia�? - Opowiem panu o nim, kiedy poczuje si� pan lepiej. Zastanowi� si� przez chwil�. - To nie jest... - Nie jest co? - Wariaci? - Bro� Bo�e. Jest pan tak samo przy zdrowych zmys�ach jak ja. A mo�e nawet bardziej. Usiad�a na brzegu ��ka. R�ce mia�a z�o�one na piersi, odwr�ci�a si� w jego stron�; czekali, a� kto� odpowie na dzwonek. W g�rnej kieszeni fartucha mia�a wpi�te dwa pi�ra i pochewk� termometru. Jej ciemne w�osy zwi�zane by�y ciasno na karku. By�a bez makija�u, lecz w jej twarzy by�o co� elegancko klasycznego, co� �r�dziemnomorskiego. Sk�r� mia�a bardzo jasn�; spod blado�ci bi�o ciep�o, niewykluczone, �e w jej �y�ach p�yn�a w�oska krew, cho� maniery mia�a doskonale angielskie. Niew�tpliwie pochodzi�a z dobrej, a nawet bardzo dobrej rodziny. Jedna z tych m�odych kobiet, kt�re dzi�ki swojej inteligencji decyduj� si� na powa�n� karier� zawodow�, a nie na �ycie w bezczynno�ci. Zastanawia� si�, czy nie by�a przypadkiem �yd�wk�, szlachetnym, m�odym p�dem jednego z tych znamienitych rod�w, kt�re od dawna ��cz� wielkie bogactwo z wykszta�ceniem i zaanga�owaniem w s�u�bie publicznej. A potem zacz�� si� zastanawia�, sk�d, do licha, w og�le takie my�li przychodz� mu do g�owy. Wyci�gn�a r�k� i poufale klepn�a go w bok. - Wszystko b�dzie w porz�dku. Mieli�my ci�sze przypadki. - Czuj� si�, jakbym znowu by� dzieckiem. - Wiem. Terapia mo�e nie poskutkowa� od razu. Oboje musimy by� cierpliwi. - U�miechn�a si�. - �e tak powiem. - Wsta�a, jeszcze raz nacisn�a dzwonek przy ��ku i wr�ci�a na swoje miejsce. - Co to za miejsce? - Szpital Centralny. - Przyjrza�a mu si�. Pokr�ci� g�ow�. Opu�ci�a wzrok, przez moment nic nie m�wi�a, a potem rzuci�a jedno ze swych kpi�cych spojrze�. - Moim zadaniem jest przywr�ci� sprawno�� pa�skiej pami�ci. Prosz� pomy�le�. Ka�dy wie, co to jest Szpital Centralny. Skupi� si�; w jaki� szczeg�lny spos�b czu�, �e to strata czasu i �e lepiej b�dzie w og�le nie pr�bowa�. Po chwilowym szoku nie by�o to a� tak nieprzyjemne, to ca�kowite oderwanie si� od tego, czym si� kiedy� by�o lub mog�o by�: nikt od niego niczego nie oczekiwa�, niczym si� nie przejmowa�, zapomnia� o zmartwieniach, cho� ich brak u�wiadamia� mu ich istnienie - ci�ar, kt�rego nigdy nie do�wiadczy�, cho� w g��bi duszy czu� ulg�. Przede wszystkim mia� poczucie ukojenia, �e znajduje si� w r�kach i pod opiek� tej opanowanej i kompetentnej m�odej kobiety. W dyskretnym wyci�ciu bia�ego fartucha wida� by�o delikatn� szyj�. - Chcia�bym zobaczy� swoj� twarz. - Ja jestem pa�skim lustrem. Na razie. Spojrza� w nie, lecz nie zobaczy� niczego szczeg�lnego. - Czy ja przypadkiem nie mia�em wypadku? Mia�a powa�n� min�. - Niestety tak. Zosta� pan zamieniony w �ab�. - Powoli, widzia� to w jej oczach, zrozumia�, �e wy�miewa jego przesadne obawy. Zdoby� si� na blady u�miech. - Tak lepiej - powiedzia�a. - Czy wie pani kim... kim by�em? - Jestem. - Jestem. - Tak. Chcia�, by m�wi�a dalej. Ale ona obserwowa�a go tylko w milczeniu: kolejny sprawdzian. - Nie powie mi pani. - To pan mi to powie. Wkr�tce. Milcza� przez chwil�. - Domy�lam si�, �e jest pani... - Kim? - Kozetki, no wie pani. - Psychiatr�? - W�a�nie. - Neurologiem. Nienormalne funkcjonowanie m�zgu. Specjalizuj� si� w mnemonologii. - Co to jest? - Jak dzia�a pami��. - Albo nie dzia�a. - Czasami. Chwilowo. W�osy mia�a zwi�zane na karku wst��k�, by� to jedyny kobiecy element jej stroju. Na ko�cach wst��ki widoczny by� wz�r, kt�ry sk�ada� si� przemiennie z niewielkich r�yczek i pojedynczych, eliptycznych, czarnych li�ci na bia�ym tle. - Nie wiem, jak si� pani nazywa. Odwr�ci�a si� ku niemu i wsun�a kciuk pod lew� po�� fartucha. By� na niej ma�y pasek plastyku z nazwiskiem: DR A. DELFIE. Po czym, jakby ujawnienie tego niewielkiego biurokratycznego detalu na sw�j temat by�o nie do�� kliniczne, wsta�a. - Och, gdzie� jest ta siostra?! Otworzy�a drzwi i wyjrza�a na zewn�trz; widocznie na pr�no, bo jeszcze raz podesz�a do ��ka i nacisn�a dzwonek. Tym razem d�ugo i natarczywie. Spojrza�a na niego z g�ry, usta mia�a kwa�no zaci�ni�te; odebra�a mu tym samym mo�liwo�� postawienia jej zarzutu o niecierpliwo��. - Jak d�ugo tutaj jestem? - Zaledwie kilka stron. - Stron? Z�o�y�a r�ce, a w swych czujnych oczach zn�w mia�a cie� kpiny. - A co powinnam powiedzie�? - Dni. - Dobrze. - U�miechn�a si� szerzej. - Dlaczego powiedzia�a pani "stron"? - Straci� pan swoj� to�samo��, panie Green. Musz� skupi� si� na pa�skim poczuciu rzeczywisto�ci. Wydaje si� w niez�ej formie. - Co� jakby zgubi� sw�j ca�y baga�. - Lepiej baga� ni� cz�onki, jak powiadaj�. Wpatrywa� si� w sufit i usilnie pr�bowa� na nowo zdoby� przesz�o��, miejsce, cel. - Zdaje si�, �e przed czym� uciekam. - By� mo�e. Po to my tutaj jeste�my. �eby pom�c panu to odkopa�. - Dotkn�a jego nagiego ramienia. - Lecz teraz powinien pan przesta� si� martwi�. Po prostu si� rozlu�ni�. Jeszcze raz podesz�a do drzwi. Panowa�a za nimi osobliwa ciemno��, niczego nie m�g� dojrze�. Wpatrywa� si� w wy�cie�any, �ukowaty sufit, w g�stwin� ma�ych, wisz�cych poduszeczek, z kt�rych ka�da zako�czona by�a guzikiem. Pomimo ca�ej swej szaro�ci przypomina�y piersi, piersi uczennic, rz�d za rz�dem, sklepienie pe�ne zwie�czonych sutkami p�czk�w. Chcia� to pokaza� lekarce, lecz ta nadal sta�a w otwartych drzwiach; a potem intuicja podpowiedzia�a mu, �e nie jest to co�, na co powinien zwr�ci� uwag� lekarzowi-kobiecie. By�o to zbyt osobiste, zbyt wymy�lne i mog�aby poczu� si� ura�ona. Wreszcie lekarka odwr�ci�a si�. Kto� szybko wszed� za ni� do pokoju: m�oda piel�gniarka karaibskiej urody, bia�y czepek i �niada twarz ponad wykrochmalonym niebiesko-bia�ym fartuchem. W r�ku trzyma�a zrolowane impregnowane prze�cierad�a. Przewr�ci�a oczami na widok lekarki. - Siostra na wojennej �cie�ce. A to co� nowego. - Lekarka z rezygnacj� kiwn�a g�ow� i odezwa�a si� do niego: - To jest siostra Cory. - Mi�o tu pana widzie�, panie Green. Spojrza� na piel�gniark� zbarania�ym wzrokiem. - Przepraszam. Figlarnie pogrozi�a mu palcem; b�ysk w br�zowych oczach, niski, �piewny g�os. - A teraz koniec z przeprosinami. Bo dostaniesz po uszach. �adna dziewczyna, humor, weso�a apodyktyczno��. Jakim� rzadkim zbiegiem okoliczno�ci, pomimo niew�tpliwych rasowych r�nic genetycznych, jej oczy by�y dok�adnie tego samego koloru co oczy lekarki. - Siostro, prosz� zamkn�� drzwi. Chcia�abym zacz��. - Oczywi�cie. Jeszcze raz doktor Delfie stan�a z za�o�onymi r�kami. Niew�tpliwie by�a to jej ulubiona poza. W jej spojrzeniu przez chwil� wida� by�o zaciekawienie i wahanie, jakby nie by�a pewna, jak� terapi� powinna zastosowa�; jakby widzia�a w nim raczej problem, a nie cz�owieka. W ko�cu u�miechn�a si� lekko. - To nie b�dzie bola�o. Wielu pacjent�w uwa�a, �e jest to przyjemny relaks. - Spojrza�a na siostr�, kt�ra stan�a po drugiej stronie ��ka. - W porz�dku? Pochyli�y si� i wprawnie wyci�gn�y ko�dr� spod materaca, najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Seri� szybkich ruch�w zwin�y j� do ko�ca ��ka. Pr�bowa� usi���. Natychmiast obie znalaz�y si� przy nim i stanowczo, cho� delikatnie przytrzyma�y go. Doktor Delfie odezwa�a si�: - Prosz� le�e�. W�a�nie tak. - Jej g�os, mimo �e cichy, by� wyra�nie o�ywiony; widzia�a jego za�enowanie. - Drogi panie, jestem lekarzem, a to jest piel�gniarka. Codziennie widujemy nagie m�skie cia�a. - Tak. Przepraszam - doda�. - Musimy teraz pod�o�y� impregnowane prze�cierad�o. Prosz� obr�ci� si� w moj� stron�. - Odwr�ci� si�; czu�, jak piel�gniarka uk�ada prze�cierad�o wzd�u� jego plec�w. - A teraz w drug� stron�. Na prze�cierad�o. W�a�nie tak. Dobrze. A teraz z powrotem na plecy. - Wpatrywa� si� w wy�cie�any sufit. Prze�cierad�o pod nim zosta�o naci�gni�te. - A teraz prosz� podnie�� r�ce i w�o�y� je sobie pod g�ow�. O tak. Dobrze. Prosz� zamkn�� oczy i odpr�y� si�. Jest pan w najlepszym tego typu szpitalu w Europie. Mamy bardzo wysoki wska�nik wylecze�. Nie jest pan ju� pacjentem bez pami�ci; od tej pory jest pan na drodze do jej odzyskania. Prosz� rozlu�ni� mi�nie. Wy��czy� si�. Wszystko b�dzie dobrze. - Nast�pi�a chwilowa przerwa. - Spr�bujemy teraz zbada� pewne reakcje nerwowe. Musi pan le�e� zupe�nie nieruchomo. - Tak. Oczy mia� pos�usznie zamkni�te. Przez kilka kolejnych chwil panowa�a cisza przerywana jedynie tykaniem zegara, po czym lekarka odezwa�a si� cicho: - W porz�dku, siostro. Dwie lekkie d�onie dotkn�y wewn�trznej strony ramion wyci�gni�tych na poduszce, przesun�y si� do pach, a potem pow�drowa�y ni�ej, wzd�u� bok�w; zatrzyma�y si� na ko�ciach bioder i spocz�y na nich. - Moje r�ce s� przyjemne i ciep�e, panie Green? - Tak, dzi�kuj�. Piel�gniarka cofn�a d�onie, lecz tylko na chwil�. Jedna z nich zr�cznie unios�a jego mi�kki cz�onek, opu�ci�a go i po�o�y�a si� na nim; palce drugiej r�ki oplot�y mu moszn� i zacz�y j� powoli masowa�. Otworzy� z przera�eniem oczy. Lekarka pochyli�a si� nad nim. - O�rodek pami�ci w m�zgu jest blisko powi�zany z o�rodkiem zawiaduj�cym czynno�ciami gonad. Musimy upewni� si�, �e funkcjonuje on normalnie. To rutynowe badanie. Nie ma powodu do wstydu. A teraz prosz� zamkn�� oczy. W jej wzroku nie by�o ju� ani weso�o�ci, ani wyrafinowania, jedynie zawodowa powaga. Zn�w zamkn�� oczy. Masa� moszny trwa� dalej. Druga r�ka zacz�a g�aska� obna�on� spodni� cz�� cz�onka. Cho� nie czu� si� ani troch� odpr�ony, ruchy te wyda�y mu si� kliniczn� rutyn�. Jak gdyby na potwierdzenie, lekarka zwr�ci�a si� ponad jego cia�em do piel�gniarki: - Czy zrobili ju� co� z tym zatkanym odp�ywem? - Chyba pani �artuje. - Co jest z tymi konserwatorami? Im bardziej si� cz�owiek skar�y, tym d�u�ej to trwa. - Nic nie robi�, tylko graj� w kot�owni w remika. Widzia�am ich. - Powiem panu Peacock, �eby ich pogoni�. - Powodzenia. Zza zamkni�tych powiek odni�s� wra�enie, �e lekarce podoba�a si� sarkastyczna rezygnacja m�odej piel�gniarki, �e u�miechn�y si� do siebie po tej ostatniej uwadze. Zapanowa�a cisza. Nadal czu� delikatne ugniatanie, g�askanie i, od czasu do czasu, obracanie w palcach. Jednak co� w s�owach, kt�re wypowiedzia�y, nie dawa�o mu spokoju. Wyda�o mu si�, �e co� sobie przypomina, �e ju� to prze�y�, �e sk�d� to pami�ta... a jednak, jak m�g� co� prze�y� i nie pami�ta�? Lekarka zapyta�a p�g�osem. - Reakcja? - Negatywna. Dotkn�� swego cz�onka; by� nadal mi�kki. Podni�s� go, a nast�pnie pu�ci�. Potem zabieg rozpocz�� si� na nowo. Desperacko pr�bowa� przebi� si� przez mg��, okrutn� szar� �cian� amnezji, odzyska� utracony gmach do�wiadczenia i wiedzy. Szpitale, lekarze, piel�gniarki, lekarstwa, zabiegi... od strony lekarki poczu� jaki� ruch. - Prosz� poda� mi praw� r�k�, panie Green. Przera�ony, nie uczyni� �adnego ruchu, lecz ona wyj�a mu r�k� spod g�owy i unios�a do g�ry. R�ka natkn�a si� na nag� pier�. Ponownie wstrz��ni�ty i wystraszony otworzy� oczy. Doktor Delfie pochyla�a si� nad nim; fartuch mia�a rozpi�ty. Wpatrywa�a si� w �cian� ponad jego g�ow�, jakby by�o to zwyk�e mierzenie pulsu. Jego r�ka zosta�a poprowadzona ku drugiej piersi. - Co pani robi? Nie opu�ci�a wzroku. - Prosz� nic nie m�wi�, panie Green. Chcia�abym, �eby skoncentrowa� si� pan na wra�eniach dotykowych. Jego oczy pow�drowa�y w d� rozpi�tego fartucha, potem znowu w g�r�, a w trzecim odruchu zdumienia ku jej wci�� odwr�conej twarzy. Nie wzi�� dos�ownie jej uwagi, �e pod fartuchem nie ma na sobie nic. - Nie wiem, co robicie. - Ju� to m�wi�am. Musimy sprawdzi� pa�skie odruchy. - To znaczy... Spojrza�a na niego z wyra�nym zniecierpliwieniem. - Z pewno�ci� w czasie egzamin�w, kt�re pan kiedy� zdawa�, musia� pan uzyskiwa� preparaty. To jest dok�adnie to samo. Cofn�� r�k�. - Ale ja... pani... Jej g�os sta� si� nagle surowy i ch�odny. - Panie Green, siostra i ja mamy jeszcze innych pacjent�w. Chyba chce pan by� wyleczony? - Tak, oczywi�cie, ale... - Wi�c prosz� zamkn�� oczy. I na mi�o�� bosk�, niech�e pan spr�buje by� cho� troch� bardziej erotyczny. Nie mo�emy sp�dzi� przy panu ca�ego dnia. - Pochyli�a si� nad nim, podpieraj�c si� r�kami po obu stronach poduszki. - A teraz obiema r�kami. Gdziekolwiek pan chce. Jednak on pozosta� bez ruchu. - Nie mog�. Jest pani dla mnie zupe�nie obcym cz�owiekiem. - Panie Green, wola�abym by� dla pana zupe�nie obc� kobiet�. Czy te� mo�e sugeruje pan, �e wola�by pan znale�� si� w r�kach lekarza-m�czyzny i piel�gniarza? - Wypraszam sobie. Spojrza�a na niego surowym wzrokiem. - Czy uwa�a pan, �e moje cia�o jest odra�aj�ce? - Jej g�os i oczy by�y teraz apodyktyczne, nie dopuszczaj�ce sprzeciwu. Opu�ci� wzrok z twarzy na pozostaj�ce w cieniu piersi, a potem odwr�ci� g�ow� w bok. - Nie widz�, jaki zwi�zek mia�oby to mie� z... - Tak si� sk�ada, �e owo "to" jest najnowszym i zaaprobowanym sposobem leczenia pa�skiej przypad�o�ci. - Nigdy o tym nie s�ysza�em. - Kilka minut temu nigdy nie s�ysza� pan o swojej �onie i dzieciach. Cierpi pan na bardzo powa�ny zanik pami�ci. - To bym pami�ta�. - A czy pami�ta pan swoje pogl�dy polityczne? - Nie odpowiedzia�. - Przekonania religijne? Stan konta? Sw�j zaw�d? - Wie pani, �e nie. - A zatem, czy �askawie uwierzy mi pan, �e wiem, co robi�? Nie po to d�ugie lata cz�owiek uczy si� mojej specjalno�ci, by potem jego zawodowa ocena zosta�a podana w w�tpliwo��. Szczeg�lnie z tak b�ahego powodu. Fizycznie jest pan w znakomitej formie. Dok�adnie pana wczoraj zbada�am. Genitalia ma pan zupe�nie normalne. Nie ��dam niczego niemo�liwego. G�ow� wci�� trzyma� odwr�con�; potem prze�kn�� �lin� i odezwa� si� �ciszonym g�osem: - A czy nie m�g�bym... sam? - Nie badamy pa�skiej zdolno�ci produkowania spermy, panie Green. W pogardliwym nacisku, jaki po�o�y�a na s�owo "sperma", by�o co�, czego do ko�ca nie zrozumia�; zabrzmia�o ono jak synonim brudnej piany lub szumowin. - Ale to jest takie deprymuj�ce. - Na mi�o�� bosk�! Jest pan w szpitalu. Prosz� nie bra� tego osobi�cie. Siostra i ja po prostu przeprowadzamy rutynowy zabieg. Prosimy tylko o odrobin� wsp�pracy. Siostro? - Reakcja wci�� negatywna, pani doktor. - W porz�dku, panie Green. Mam najzupe�niej typowe cia�o kobiety. Prosz� zamkn�� oczy i zrobi� z niego u�ytek. Jej g�os i postura do z�udzenia przypomina�y nia�k� starej szko�y strofuj�c� dziecko oci�gaj�ce si� z wykonaniem kolejnej czynno�ci fizjologicznej. - Ale dlaczego? - Czy przestanie pan wreszcie zadawa� te bezsensowne pytania? Uci�a dyskusj�, przenosz�c wzrok na �cian� nad ��kiem. Zamkn�� wreszcie oczy i �wawo podni�s� r�ce w kierunku wisz�cych piersi. Zaledwie jednak je trzyma�; nie pie�ci� ich. By�y twarde i ciep�e; przyjemnie mie�ci�y si� w d�oniach. Wyczu� bardzo s�aby ci�ki aromat, co�, co przypomina�o kwiat mirtu, a pochodzi�o niew�tpliwie z antyseptycznego myd�a, kt�rego u�ywa�a. By� jednak o wiele mniej �wiadom kobiecego powabu lekarki ni� rosn�cego w nim poczucia z�o�ci. Wiedzia� ju�, �e niedawno musia� dozna� jakiego� ci�kiego urazu, �e jego umys� znajduje si� w szczeg�lnie delikatnym stanie, a one...? Nie tylko nieprzyzwoicie wykorzystywa�y jego s�abo��, fakt, �e wci�� jeszcze znajdowa� si� pod dzia�aniem lek�w, ale, co gorsza, nie okazywa�y ani odrobiny szacunku jego zasadom moralnym. Siostra Cory nie przestawa�a go dra�ni�; ku swemu wielkiemu przera�eniu poczu� pierwsze oznaki zbli�aj�cej si� erekcji. Prawdopodobnie piel�gniarka da�a lekarce jaki� niemy znak, bo jej g�os sta� si� nieco mniej kwa�ny; brzmia� mniej wi�cej jak g�os ministra do spraw turystyki zwracaj�cego si� do delegacji zagranicznych biur podr�y, recytuj�cego tekst u�o�ony przez jakiego� urz�dnika, kt�ry nigdy nie zetkn�� si� z przedstawicielem biura podr�y twarz� w twarz. - A teraz prosz� skupi� uwag� na innych cz�ciach mojego cia�a. Tego by�o ju� zbyt wiele. Opu�ci� r�ce na poduszk�, cho� nadal oczy mia� zamkni�te. - To jest nieprzyzwoite. Doktor Delfie zamilk�a na chwil�, po czym, okazuj�c mniej przyjemn� stron� swego towarzyskiego i intelektualnego pochodzenia, sta�a si� ch�odno i wynio�le ostra. - Je�li chce pan wiedzie�, panie Green, pa�ska utrata pami�ci mo�e by� po cz�ci spowodowana nie u�wiadomion� ��dz�, by pie�ci� cia�a anonimowych kobiet. Z oburzeniem otworzy� oczy. - To jest zupe�nie bzdurna insynuacja. - Wr�cz przeciwnie. Nosi wszelkie cechy prawdopodobie�stwa. Monogamia jest biologicznym nonsensem, chwilowym wypadkiem historii. Pa�sk� rzeczywist� funkcj� w procesie ewolucji, jako samca, jest wprowadzenie swoich plemnik�w, czyli gen�w, do tylu macic, do ilu to tylko b�dzie mo�liwe. - Czeka�a, lecz nic nie powiedzia�. �ciszy�a g�os. - Powtarzam. Prosz� dotkn�� innych cz�ci mojego cia�a. Spojrza� z nadziej� w jej oczy: szuka� najmniejszego �ladu humoru, ironii czy cho�by cz�owiecze�stwa. Nie znalaz� niczego. By�a nieprzejednanie oboj�tna wobec jego skrupu��w, wstydu, jego poczucia estetyki. Zamkn�� w ko�cu oczy i na nowo dotkn�� jej piersi. Potem ostro�nie przesun�� r�ce do g�ry w stron� delikatnego gard�a, do miejsca, gdzie szyja ��czy si� z ramionami, a potem znowu w d�, do piersi, bok�w, kr�g�ego wci�cia w talii. Na zewn�trznych cz�ciach d�oni czu� dotyk materia�u jej rozpi�tego kitla. Lekarka obr�ci�a si� i podnios�a kolano do kraw�dzi ��ka. - Wsz�dzie, gdzie pan tylko zechce. - Prawa r�ka wsun�a si� do �rodka; zatrzyma�a si�. - �mia�o, panie Green. Dotyka� pan ju� przecie� kobiecego �ona. Nie ugryzie pana. Cofn�� r�k�. - To zupe�nie inna sprawa. A moja �ona? - Pani Green jest w pe�ni �wiadoma natury tej terapii. Wyja�ni�am jej to, zanim si� pan obudzi�. Mam w gabinecie jej pisemn� zgod�. Znienacka wpad� mu do g�owy pewien zapomniany fakt, niespodziewany sojusznik. Na nowo otworzy� oczy i oskar�ycielsko wpatrzy� si� w lekark�. - S�dzi�em, �e jest co� takiego jak przysi�ga Hipokratesa. - Lekarz u�yje wszelakich sposob�w, jakie s� w jego mocy, by pom�c pacjentowi. Je�eli dobrze pami�tam. - W�a�ciwych sposob�w. - W�a�ciwe sposoby to najskuteczniejsze sposoby. Czyli terapia, kt�r� pan otrzymuje. Niewidzialne d�onie piel�gniarki nie dawa�y mu spokoju. Przez chwil� jeszcze wpatrywa� si� w oczy lekarki, lecz nie m�g� d�ugo znie�� ich zupe�nie ju� teraz nieukrywanego rozdra�nienia i nagany. Zn�w zamkn�� oczy. Po chwili doktor Delfie pochyli�a si� nad nim ni�ej. Sutek dotkn�� jego ust, i jeszcze raz, a wo� kwiatu mirtu sta�a si� mocniejsza, przywo�uj�c w jakim� najodleglejszym zakamarku jego umys�u obraz roz�wietlonych s�o�cem g�rskich zboczy dominuj�cych nad lazurowym morzem. Otworzy� oczy; by�y teraz w cieniu, os�oni�te po�ami fartucha jak namiotem. Jeszcze raz zosta� zach�cony, by possa� natr�tn� pier�. Odwr�ci� g�ow�. - Burdel. - Wy�mienicie. Wszystko, co dra�ni pa�skie libido. - Nie jest pani lekarzem. - Kajdany. Pejcz. Czarna sk�ra. Cokolwiek, na co mia�by pan ochot�. - To jest przera�aj�ce. - Czy chcia�by pan, �eby siostra si� rozebra�a? - Nie! Lekarka nieznacznie si� cofn�a. - Mam nadziej�, �e nie jest pan rasist�, panie Green. G�ow� wci�� trzyma� odwr�con�. - ��dam widzenia z lekarzem dy�urnym. - Ja jestem lekarzem dy�urnym. - Nie b�dzie nim pani, kiedy st�d wyjd�. Postaram si�, �eby straci�a pani prawo wykonywania zawodu. - Mam nadziej�, i� zauwa�y� pan, �e coraz �atwiej przychodzi panu dob�r s��w. A zatem co� mo�e jest... - Id� do diab�a. Odwal si�. Zapanowa�o milczenie. G�os lekarki sta� si� jeszcze zimniejszy. - Mo�e pan nie by� tego �wiadom, panie Green, ale wszystkie odniesienia do wizerunk�w defekacji czy oddawania moczu s� symptomami kulturowo uwarunkowanego st�umienia seksualnego i poczucia winy. - Odpierdol si�. Znowu zapanowa�a cisza. A potem odezwa�a si� piel�gniarka: - Pani doktor, uciek� nam. Us�ysza� niecierpliwe westchnienie doktor Delfie. Po chwili wahania zdj�a kolano z ��ka i stan�a z boku. - Siostro, obawiam si�, �e nie pozostaje nic innego, jak zastosowa� WN. Us�ysza� szelest materia�u. Rzuci� zaniepokojone spojrzenie i zobaczy�, �e lekarka, kt�ra zdj�a fartuch i sta�a teraz zupe�nie naga, wr�cza go piel�gniarce. Spojrza�a na niego z r�wnie nagim poirytowaniem. - Po�wi�camy panu tyle uwagi tylko dlatego, �e jest pan prywatnym pacjentem. Mog� panu zar�czy�, �e nie tolerowa�abym takiego zachowania, gdyby by� pan pacjentem pa�stwowej s�u�by zdrowia. Ani przez chwil�. - Z�o�y�a r�ce. - Pomijaj�c wszystko inne, bardzo d�ugo czeka si� na ��ko na tym oddziale. Pracujemy w du�ym stresie. Zebra� w sobie do�� si�y, by stawi� czo�o jej spojrzeniu. - Co to jest WN? - Wspomaganie naczyniowe. - Obejrza�a si� niecierpliwie w stron� drzwi. - Siostro, prosz� si� pospieszy�. Wie pani, ilu mam jeszcze dzisiaj pacjent�w. W trakcie rozmowy siostra Cory podesz�a do drzwi i powiesi�a bia�y kitel na wieszaku. Nie wr�ci�a jednak do ��ka, lecz rozpi�a i zdj�a sw�j fartuszek, i r�wnie� powiesi�a go na wieszaku. W tej chwili zaabsorbowana by�a rozpinaniem niebieskiego kitla. S�owa lekarki ponagli�y j�; zsun�a kitel z br�zowych ramion i powiesi�a go na fartuszku. Zwie�czy�a wieszak swym czepkiem i wysun�a stopy z but�w. Mi�kko i lekko podesz�a do ��ka i stan�a obok lekarki - r�wnie naga jak ona. Zdj�ty panik�, ale i zafascynowany, wpatrywa� si� w cia�a obu kobiet - jedno jasne, jedno ciemne. By�y tego samego wzrostu, chocia� dwudziestoletnia piel�gniarka nie by�a tak szczup�a; nie by�a te� tak kliniczna - wydawa�o mu si�, �e widzi w jej wzroku pewn� uciech�, cie� sardonicznego u�mieszku b��kaj�cy si� na wargach. Lekarka odezwa�a si�: - Zanim zaczniemy, s�dz�, �e w�a�ciwe b�dzie, je�eli powiem panu, �e pa�ski up�r wcale nie musi by� a� tak moralnie zasadny, jak si� panu wydaje. Znamy przypadki pacjent�w, kt�rzy utrudniaj� terapi� w nadziei, �e zostaniemy zmuszeni do zastosowania perwersyjnych praktyk... �e tak powiem. Rzeczywi�cie, stosujemy je czasami w autentycznych przypadkach uporczywych zahamowa� seksualnych. Lecz nigdy w tak wczesnym stadium. Wi�c je�eli ma pan ukryt� nadziej� na stymulacj� wzrokow� lub analn�, z g�ry m�wi� panu: nic z tego. Czy to jest jasne? - Nie mam zielonego poj�cia, co to jest. - To samo dotyczy brazylijskiego widelca. - Albo to! Po raz kolejny zapad�a chwila ciszy. Lekarka przyj�a poz� nauczycielki, kt�ra wie, �e ucze� pr�buje wyprowadzi� j� z r�wnowagi. Opar�a r�ce na biodrach. - I jeszcze jedna rzecz, panie Green. Najbardziej nie lubimy symulowania amnezji. - Przerwa�a, by upewni� si�, �e ostrze�enie wywar�o po��dany skutek. - A teraz prosz� po�o�y� si� na boku. Twarz� do mnie. R�ka piel�gniarki w�lizn�a si� pod jego lewe rami�, by go odwr�ci�. - Prosz�, panie Green. Pani Grundy* prosi. Niech pan b�dzie grzecznym ch�opcem. Rzuci� u�miechni�tej karaibskiej twarzy podejrzliwe i niech�tne spojrzenie, lecz w ko�cu obr�ci� si� na bok. Obie natychmiast znalaz�y si� przy nim na ��ku, ka�da po jednej stronie. Zgrabno�� ruch�w i zgranie w czasie, z jakim to zrobi�y, zdawa�y si� sugerowa� du�e do�wiadczenie. Siostra Cory le�a�a wzd�u� jego plec�w, a lekarka niepokoj�co przycisn�a si� do niego plecami z przodu. Czu�, jak obie poruszaj� si� lekko, na przemian, raz w prz�d, raz w ty�, jak gdyby pr�bowa�y jeszcze mocniej zamkn�� go w grzechu swoich cia�. Wdzi�czny skurcz l�d�wi czarnej dziewczyny przy jego po�ladkach potwierdzi� to, o co j� podejrzewa�. Wpatrywa� si� w ciemne w�osy lekarki, we wst��k� na wysoko�ci swego nosa. Panowa�a cisza. Wreszcie odezwa�a si� lekarka. M�wi�a ciszej. Wida� by�o, �e chce zabrzmie� mniej apodyktycznie, lecz nie bardzo jej si� to uda�o. - Tak. A teraz �askawie prosz� po�o�y� lew� r�k� na moich piersiach. Podnios�a r�k�. Zawaha� si�, ale w ko�cu zrobi�, tak jak mu kazano; jakby na polecenie instruktora jazdy mia� po�o�y� r�k� na jakiej� d�wigni czy prze��czniku. Lekarka opu�ci�a rami�. Po�o�y�a d�o� na jego d�oni, by zatrzyma� jego r�k� tam, gdzie le�a�a. - Prosz� pos�ucha� uwa�nie, panie Green. Jeszcze raz spr�buj� to panu wyt�umaczy�. Pami�� jest �ci�le powi�zana z ego. Pa�skie ego przegra�o w walce z super-ego, kt�re zdecydowa�o si� je st�umi�, sta� si� jego cenzorem. Wszystko, czego siostra i ja pr�bujemy dokona�, to zaprz�c do pomocy trzeci sk�adnik pa�skiej psyche, id. Pa�skie id to pa�ski mi�kki cz�onek dotykaj�cy moich po�ladk�w. Potencjalnie jest to pa�ski najlepszy przyjaciel. I m�j, jako pa�skiego lekarza. Rozumie pan, co m�wi�? Poczu�, jak siostra Cory ca�uje, a potem li�e mu kark. - To jest niecny zamach na moj� prywatno��. - Obawiam si�, �e przemawia przez pana pa�skie superego. Nasza terapia przypomina nieco sztuczne oddychanie metod� usta-usta; tak jak amnezja przypomina utoni�cie. Rozumie pan? Przygl�da� si� jej w�osom. - Z najwi�ksz� niech�ci�. Wzi�a oddech, cho� jej g�os �wiadomie pozosta� neutralny i rzeczowy. - Panie Green, czuj� si� w obowi�zku powiedzie� panu, �e takiej postawy spodziewam si� po pacjentach ubogich duchowo. Lecz nie po kim� z pa�skim pochodzeniem i wykszta�ceniem. - Sprzeciw moralny. - Nie przyjmuj� tego do wiadomo�ci. Potrzebuj� wsp�pracy pana �wiadomo�ci, a nie moralno�ci. - By� mo�e nie wiem w tej chwili, kim jestem. Ale jestem najzupe�niej pewien, �e nie mog�em by� kim�, kto by kiedykolwiek... - Prosz� mi wybaczy�, ale pa�skie przekonanie jest logicznie b��dne. Z matematycznego punktu widzenia istnieje bowiem po�owiczne prawdopodobie�stwo, �e prowadzi� pan rozwi�z�y tryb �ycia. A statystycznie rzecz bior�c, mog� pana zapewni�, �e nawet wi�ksze. W�a�nie w pa�skiej grupie spo�ecznej i zawodowej. W szczeg�lno�ci pa�ska grupa zawodowa od dawna uczciwie zapracowa�a sobie na opini� zupe�nie nie przy-stosowanej do stawiania czo�a realiom �ycia. - Ta cholerna baba musia�a pani co� naopowiada�. - O wiele mniej ni� m�g�by na to wskazywa� pa�ski wrogi stosunek do niej. - Nie mog�em sobie przypomnie�, kim ona jest, ot co. - Ale wygl�da�o na to, �e woli pan patrze� na mnie. Mimo �e r�wnie� nie wiedzia� pan, kim jestem. - Wyda�a mi si� pani bardziej wyrozumia�a. Wtedy. - I bardziej atrakcyjna? Zawaha� si�. - Mo�liwe. Fizycznie - doda�. - Czyli m�wi�c pro�ciej, wpad�am panu w oko. - Jestem chorym cz�owiekiem. Seks jest ostatni� rzecz�, kt�ra by mi przysz�a do g�owy. I na mi�o�� bosk�, prosz� powiedzie� piel�gniarce, �eby przesta�a skuba� mi szyj�. - Czy wola�by pan, �eby przenios�a swe usta w inne miejsce? Milcza� przez chwil�. - Ohyda. - Dlaczego, panie Green? - Bardzo dobrze wie pani, dlaczego. - Nie, nie wiem. - Dobra kobieto, mog�em zapomnie� poszczeg�lne fakty. Ale nie zapomnia�em zwyk�ej ludzkiej przyzwoito�ci. Gdyby nie to, najprawdopodobniej ju� dawno bym pani� udusi�. Przycisn�a jego biern� r�k� nieco mocniej do swej piersi. - W tym ca�a zagadka, panie Green. Dlaczego pa�ska, rzekomo gwa�towna, niech�� do naszych metod objawia si� tylko w s�owach. - Nie wiem, o co pani chodzi. - Nawet nie pr�bowa� pan nas od siebie odepchn��, zej�� z ��ka, wyj�� z pokoju. Jest pan do tego zdolny. Wydawa�oby si�, �e powinno to by� naturalnym nast�pstwem pa�skiego stanu ducha. - To nie moja wina, �e jestem na wp� zamroczony lekarstwami. - Nic podobnego. Wcale pan nie jest, panie Green. M�g� si� pan tak czu� zaraz po przebudzeniu. Ale obudzi� si� pan dlatego, �e da�am panu �rodek pobudzaj�cy. Ju� dawno zadzia�a�, wi�c nie mo�e si� pan zas�ania� lekarstwami. - Poczu� si� jak szachista zwabiony w pu�apk� bez wyj�cia. Lekarka ponownie przycisn�a jego r�k�. - Nie robi� panu wyrzut�w, panie Green. Po prostu prosz�. - Bo... ja niczego nie mog� sobie przypomnie�. Ten, kto przys�a� mnie tutaj, wiedzia� chyba, co robi. - Czy mam przez to rozumie�, �e przyznaje pan, i� nasze metody maj� jednak jaki� sens? - To wasze zachowanie mi si� nie podoba. Przez chwil� nie odpowiada�a, potem milcz�co zdj�a jego r�k� ze swej piersi, nieznacznie si� odsun�a i odwr�ci�a na drugi bok, tak �e znalaz�a si� z nim twarz� w twarz. By�a teraz tak blisko, �e mia� k�opot, by spojrze� jej prosto w oczy, lecz co� w nich i ca�ej twarzy zdawa�o si� �wiadczy� o tym, i� zda�a sobie spraw�, �e nie da si� go d�u�ej zastrasza�. Tym razem to ona spu�ci�a wzrok. Odezwa�a si� prawie szeptem, tak jakby nie chcia�a, by us�ysza�a j� le��ca tu� za nim siostra Cory. - Panie Green, nasza praca nie nale�y do �atwych. Nie jeste�my tak do ko�ca pozbawieni zwyk�ych ludzkich uczu�. S� pacjenci, do kt�rych... hm, do kt�rych czujemy wi�ksz� sympati� ni� do innych. Nie powinnam tego m�wi�, ale kiedy bada�am pana po przywiezieniu do nas, nie �a�owa�am, a przyznaj�, i� czasami zdarza mi si� to w tym stadium, �e nie spe�ni�a si� moja odwieczna ambicja, czyli specjalizacja w pediatrii. Prawd� m�wi�c, z niecierpliwo�ci� czeka�am, by si� panem zaj��, po cz�ci dlatego, �e na podstawie pewnych symptom�w zak�ada�am, �e sam pan b�dzie ch�tny do wsp�pracy. Jako pacjent, oczywi�cie. Bardzo pana przepraszam, je�eli zbyt wiele sobie obiecywa�am. Z drugiej strony mam nadziej�, �e uwierzy mi pan, je�li powiem, �e na naszym oddziale mog� pracowa� jedynie ludzie, kt�rzy przedk�adaj� zdrowie pacjenta ponad swe prywatne odczucia. Kt� z nas nie nauczy� si� po�wi�ca� swego osobistego poczucia skromno�ci czy prywatno�ci na o�tarzu ludzkich potrzeb? - Podnios�a swe �miertelnie powa�ne oczy. - Wierz�, �e cho� tyle mo�e pan zaakceptowa�? - Je�li musz�. - Panie Green, za chwil� zamkn� oczy. Chcia�abym, �eby mnie pan poca�owa�, a potem obr�ci� si� i poca�owa� siostr�. Jako symbol naszego wsp�lnego cz�owiecze�stwa w sytuacji, kt�ra jest trudna dla ka�dego z nas trojga. By� mo�e potem uda nam si� zacz�� wszystko od nowa, wzbudzi� w panu erekcj� i odrobin� erotyzmu. Wiem, �e pana na to sta�. Zanim zd��y� odpowiedzie�, wyd�a nieco usta; nie by�a ju� lekarzem, nauczycielk� czy nawet doros�� kobiet�. Przypomina�a teraz wstydliw� i pos�uszn� siostrzenic� czekaj�c� na cmokni�cie wuja. Poczu� z ty�u nacisk dyskretnie ponaglaj�cy go, by zrobi� to, o co go proszono. Spojrza� na znajduj�c� si� tu� przed nim twarz, ciemne rz�sy na tle jasnej sk�ry, klasyczny nos, delikatne, regularne usta. W innych warunkach mo�na by rzec, i� jest to pi�kna twarz - wy�mienite po��czenie inteligencji z ukryt� zmys�owo�ci�. Waha� si�, wci�� mia� opory, czu� si� podst�pnie schwytany. Musia� jednak co� zrobi�. Pochyli� si� do przodu, zaci�ni�tymi ustami dotkn�� jej ust i natychmiast si� cofn��. - Dzi�kuj�, panie Green. - Otworzy�a oczy; zn�w by�a lekarzem. - Jestem pewna, �e nie jest pan rasist�, lecz by� pan co najmniej nieuprzejmy dla siostry Cory. Na wypadek, gdyby i ten fakt zosta� przez pana zapomniany, pozwol� sobie przypomnie� niezaprzeczalny wk�ad Karaib�w w sprawne funkcjonowanie naszego systemu szpitalnego. Jestem pewna, �e siostra by�aby zadowolona, gdyby si� pan odwr�ci� i wymieni� z ni� ten sam symbol porozumienia. Nieznacznie si� odsun�a; poczu�, �e cia�o za plecami robi to samo. Swymi srogimi profesjonalnymi oczyma doktor Delfie wi�za�a jego wzrok, i przede wszystkim chyba po to, �eby uciec spod ich rygoru, zdecydowa� si� wreszcie odwr�ci�. R�k� trzyma� sztywno wyci�gni�t� wzd�u� boku, jakby sta� na baczno��. R�ka siostry Cory zaw�drowa�a na jego rami�. Oczy mia�a r�wnie� zamkni�te, a swe nieco pe�niejsze usta poda�a w ten sam oczekuj�cy, uleg�y, dzieci�cy spos�b. Jej cia�o jednak wydawa�o si� cieplejsze, kr�glejsze i bardziej gibkie ni� cia�o lekarki; i cho� le�a�a zupe�nie bez ruchu, wyczu� drzemi�c� w niej �ywotno��. Pochyli� g�ow�, by wymieni� drugi symbol porozumienia. Tym razem jednak nie napotka� tej samej pasywno�ci. R�ka piel�gniarki wsun�a mu si� za g�ow�. Ledwo zd��y� musn�� usta piel�gniarki, gdy zn�w zwarli si� w poca�unku. Rozchyli�a nieco usta; wyczu� ten gam ci�ki aromat co u lekarki. Widocznie stosowano go w mydle i p�ynie do p�ukania ust u�ywanym przez ca�� obs�ug� szpitala. Min�a chwila; chcia� si� cofn��, lecz r�ka spoczywaj�ca za jego g�ow� postanowi�a inaczej, a cia�o dziewczyny wypr�y�o si� ku niemu. Poczu� w ustach jej j�zyk. Nast�pnie ciemna noga zgi�a si� i wsun�a na jego nogi, jeszcze bardziej ich do siebie zbli�aj�c. Nie by� wcale mniej przera�ony, zszokowany czy oburzony ni� poprzednio; z jakiego� powodu jednak brak mu by�o silnej woli, by odepchn�� natr�tn� m�od� piel�gniark�. Koniec ko�c�w by�a stosunkowo niewinna; a i doznawa� pewnej przyjemno�ci, �e mo�e zagra� na nosie lekarce, b�d�c bardziej skory do wsp�pracy z jej podw�adn�. Nie myli� si� co do jej �ywotno�ci; gi�tka i niecierpliwa po�o�y�a go na wznak na poduszce i na po�y wspi�a si� na niego jak gdyby po to, by nie przeszkodzi� jej w zademonstrowaniu swej umiej�tno�ci przed�u�enia i pog��bienia poca�unku. Za chwil� ca�a by�a ju� na nim. Lekarka widocznie zesz�a z ��ka. Poczu�, jak piel�gniarka si�ga w d�, podnosi z impregnowanego prze�cierad�a jego bezw�adn� d�o�, unosi j� i k�adzie na swym kr�g�ym prawym policzku. Do zupe�nie ju� teraz bezwstydnie sugestywnych synekdoch j�zyka dodane zosta�o trzepotanie i delikatne dr��enie p�aszczyzny pod jego r�k�. W daremnej pr�bie uspokojenia jej podni�s� praw� r�k� i po�o�y� j� na drugim policzku. Widzia� jak w koszmarnym �nie, �e stacza si� ku przepa�ci; by� jednak zupe�nie bezsilny i nie m�g� temu zapobiec. W otch�ani za�lepionej psyche jego moralna istota nie ustawa�a w prote�cie przeciwko tej poni�aj�cej kapitulacji wobec zezwierz�cenia, temu ra��cemu oddaniu si� we w�adanie nagich instynkt�w. Wt�rowa�a jej istota estetyczna, smakosz, prawdziwy, nawet je�li chwilowo zagubiony Miles Green, kt�ry - czu� to w ko�ciach - nigdy nie da�by si� zaskoczy� w tak wulgarnej i poni�aj�cej sytuacji czy cho�by przez chwil� s�ucha� pokr�tnych usprawiedliwie� lekarki. Z nag�ym podnieceniem odkry�, �e to intuicyjne przekonanie o tym, kim nigdy nie m�g� by�, mo�e sta� si� u�ytecznym sposobem odkrycia tego, kim jest. Zacz�� snu� domys�y na temat stosownego zawodu; nie by�o to �atwe, gdy� siostra Cory tymczasem podnios�a si� na r�kach i dra�ni�a mu twarz i usta swymi bujnymi m�odymi piersiami. Niemal natychmiast poczu�, �e jest na w�a�ciwym tropie, �e lekarka jeszcze raz �wiadomie wprowadzi�a go w b��d, sugeruj�c rozpasanie i rozwi�z�o��. Nie wiedzie� sk�d, cudem, wpad�o mu do g�owy pierwsze wspomnienie dotycz�ce jego zapomnianej przesz�o�ci, o kt�rym by� przekonany, �e jest prawdziwe. Cho� by� to zaledwie mglisty przeb�ysk, bez szczeg��w, wiedzia�, �e ma to co� wsp�lnego z rz�dami uwa�nie wpatrzonych twarzy. Wiedzia� te�, �e by�y wpatrzone w niego samego. Tego by� zupe�nie pewien. W podnieceniu spowodowanym tak wa�nym odkryciem, niechc�cy wpi� si� paznokciami w po�ladki piel�gniarki, kt�ra tak opacznie odebra�a ten gest, �e w odpowiedzi musia� �cierpie� paroksyzm jej piersi i l�d�wi. Za �adn� cen� nie chcia� da� si� odwie�� od swego toku my�li. Wyda�o mu si� najstosowniejsze, by upewni� piel�gniark� w jej przypuszczeniach. Poprawi� u�cisk wyeksponowanych po�ladk�w, do�wiadczy� jeszcze jednego napadu spazm�w i wreszcie na nowo m�g� skoncentrowa� si� na swym odkryciu. Kontuzjowana pami�� nie podsuwa�a mu bardziej szczeg�owych informacji, lecz by� przekonany, �e cz�sto wyst�powa� publicznie. W roztargnieniu dra�ni� ko�cem j�zyka podniecony sutek - ty