1079

Szczegóły
Tytuł 1079
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1079 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1079 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1079 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Wej�� mi�dzy lwy" autor: Ken Follett Tytu� orygina�u: LIE DOWN WITH LIONS Istnieje kilka prawdziwych organizacji, kt�re wysy�aj� do Af- ganistanu lekarzy ochotnik�w, ale Medicins pour la Libertcjest organizacj� fikcyjn�. Wszystkie miejsca wymieniane w niniejszej ksi��ce s� autentyczne, z wyj�tkiem wiosek Banda i Darg, kt�rych w rzeczywisto�ci nie znajdzie si� na mapie. �adna z postaci, pr�cz Masuda, nie ma swoich odpowiednik�w w rze- czywisto�ci. Cho� stara�em si� jak najwierniej odda� t�o opisywanych w tej ksi��ce wydarze�, to jednak stanowi ona tylko dzie�o wyobra�ni i nie nale�y jej traktowa� jako �r�d�a rzetelnych informacji o Afganistanie ani te� o czymkolwiek innym. Cz�� 1: 1981 ROZDZIA� 1 M�czy�ni planuj�cy zab�jstwo Ahmeta Yilmaza byli lud�mi powa�- nymi. Ci wydaleni z kraju tureccy studenci mieszkaj�cy obecnie w Pary�u mieli ju� na swym koncie morderstwo attache ambasady tureckiej oraz wysadzenie w powietrze domu dyrektora tureckich linii lotniczych Turkish Airlines. Yilmaza wybrali na sw�j nast�pny cel dlatego, �e by� bogatym sponsorem wojskowej dyktatury oraz dlatego, �e mieszka� sobie wygodnie w Pary�u. Jego dom i biuro by�y dobrze strze�one, a luksusowy mercedes opancerzony, ale studenci wychodzili z za�o�enia, �e ka�dy cz�owiek ma swoj� s�abostk� i �e jest to na og� seks. Je�li chodzi o Yilmaza - nie mylili si�. Kilka tygodni wyrywkowej inwigilacji pozwoli�o stwierdzi�, �e Yilmaz dwa do trzech razy w tygodniu wychodzi wieczorem z domu, wsiada do renaulta kombi, kt�rym jego s�u�ba je�dzi po zakupy, i udaje si� na spotkanie z pi�kn�, zakochan� w nim Turczynk�, mieszkaj�c� przy cichej uliczce w Pi�tej Dzielnicy. Studenci postanowili pod�o�y� bomb� w renaulcie w czasie, gdy Yilmaz b�dzie w ��ku ze swoj� kochank�. Z materia�em wybuchowym nie b�dzie problemu: zdob�d� go od Pepe Gozziego, jednego z wielu syn�w korsyka�skiego ojca chrzestnego Meme Gozziego. Pepe by� handlarzem broni i sprzedawa� j� ka�demu, ale preferowa� klient�w kieruj�cych si� pobudkami politycznymi, bo - jak rozbrajaj�co przyznawa� - "ideali�ci lepiej p�ac�". Pomaga� ju� tureckim studentom przy dw�ch poprzednich zamachach, jakie przeprowadzili. Plan pod�o�enia bomby mia� jednak s�aby punkt. Yilmaz odje�d�a� renaultem spod domu dziewczyny sam - ale nie zawsze. Czasami zabiera� j� na obiad. Cz�sto ona sama bra�a w�z i wraca�a po p�godzinie ob�adowana pieczywem, owocami, serem i winem, sprawunkami prze- znaczonymi najwyra�niej na kameraln� uczt� we dwoje. Zdarza�o si� te�, �e Yilmaz zostawia� na par� dni w�z dziewczynie, sam za� wraca� do domu taks�wk�. Studenci, jak wszyscy terrory�ci, byli romantykami i nie chcieli wystawia� na niebezpiecze�stwo �ycia pi�knej kobiety, kt�rej jedyn�, zas�uguj�c� jednak na wybaczenie zbrodni� by�o to, �e pokocha�a niegodnego siebie m�czyzn�. Przedyskutowali ten problem w spos�b demokratyczny. Wszelkie decyzje podejmowali przez g�osowanie i nie uznawali �adnych przyw�d- c�w; ale mimo wszystko znajdowa� si� w�r�d nich kto�, kto z racji si�y swej osobowo�ci dominowa� nad grup�. Nazywa� si� Rahmi Coskun i by� przystojnym, porywczym m�odzie�cem o bujnym w�sie i natchnionych oczach cz�owieka, kt�remu pisana jest s�awa. To dzi�ki jego energii i determinacji uda�o si�, mimo licznych przeszk�d i znacznego ryzyka, przeprowadzi� dwie poprzednie akcje. Rahmi podda� my�l skonsultowania si� z ekspertem od bomb. Z pocz�tku pomys� ten nikomu si� nie spodoba�. Komu mo�na zaufa�? - pytali. Rahmi zaproponowa� Ellisa Thalera, Amerykanina, kt�ry podawa� si� za poet�, ale naprawd� utrzymywa� si� z udzielania lekcji angielskiego, a obchodzenia z materia�ami wybuchowymi nauczy� si� jako poborowy w Wietnamie. Rahmi zna� go chyba od roku: pracowali razem w redakcji efemerycznej rewolucyjnej gazety zatytu�owanej "Chaos" i wsp�lnie organizowali wieczorki poetyckie, dochody z kt�rych zasila�y fundusz na rzecz Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Amerykanin zdawa� si� rozumie� w�ciek�o�� Rahmiego wywo�an� tym, czego dopuszczano si� wobec Turcji, i jego nienawi�� do barbarzy�c�w, kt�rzy brali w tym udzia�. Kilku innych student�w r�wnie� zna�o przelotnie Ellisa. Widziano go na paru demonstracjach - przypuszczali wi�c, �e jest absolwentem uczelni albo m�odym profesorem. Wci�� jednak mieli opory przed przyj�ciem w swe szeregi nie-Turka; ale Rahmi nalega� i w ko�cu zgodzili si�. Ellis natychmiast znalaz� rozwi�zanie ich problemu. Bomb� nale�y wyposa�y� w sterowany radiem zapalnik, powiedzia�. Rahmi usadowi si� albo w oknie naprzeciwko mieszkania dziewczyny, albo w zaparkowanym na ulicy samochodzie, i b�dzie obserwowa� renaulta. W r�ku b�dzie trzyma� ma�y nadajnik radiowy wielko�ci paczki papieros�w - co� w rodzaju urz�dzenia do automatycznego otwierania drzwi gara�u bez wysiadania z samochodu. Je�li Yilmaz wsi�dzie do wozu sam, tak jak najcz�ciej si� zdarza�o, Rahmi naci�nie przycisk nadajnika i sygna� radiowy pobudzi zapalnik zegarowy bomby, kt�ra zostanie w ten spos�b uaktywniona i wybuchnie, gdy tylko Yilmaz uruchomi silnik. Gdyby jednak do samochodu wsiad�a dziewczyna, Rahmi przycisku nie naci�nie i ta b�dzie sobie mog�a odjecha� w b�ogiej nie�wiadomo�ci. Bomba jest absolutnie nieszkodliwa, dop�ki si� jej nie uaktywni. - Bez naci�ni�cia przycisku nie dochodzi do wybuchu - zako�czy� sw�j wyw�d Ellis. Rahmiemu spodoba� si� ten pomys� i zapyta� Ellisa, czy nie zechcia�by wsp�pracowa� z Pepe Gozzim przy produkcji bomby. Odpowiedzia�, �e nie ma sprawy. Potem w planie pojawi�a si� jeszcze jedna skaza. Mam przyjaciela, powiedzia� Rahmi do Ellisa i Pepe, kt�ry chce si� z wami spotka�. Prawd� m�wi�c, musicie si� z nim zobaczy�, inaczej ca�a sprawa we�mie w �eb, gdy� to w�a�nie ten przyjaciel daje nam pieni�dze na materia�y wybuchowe, na samochody, na �ap�wki, na bro�, no - na wszystko. A po co chce si� z nami widzie�, dopytywali si� Ellis i Pepe. Musi si� upewni�, czy bomba nie zawiedzie. Chce r�wnie� sprawdzi�, czy mo�e wam zaufa�, wyja�ni� przepraszaj�cym tonem Rahmi. Wystarczy, �e przyniesiecie do niego bomb�, obja�nicie zasad� jej dzia�ania, u�ci�niecie mu r�k� i dacie sobie spojrze� w oczy. Czy to zbyt wyg�rowane ��dania, jak na cz�owieka, dzi�ki kt�remu mo�liwa jest ca�a nasza dzia�alno��? Je�li o mnie chodzi, to nie ma sprawy, powiedzia� Ellis. Pepe waha� si�. Chodzi�o mu tylko o pieni�dze, jakie spodziewa� si� zarobi� na tym interesie - pieni�dzy by�o mu wci�� ma�o, tak jak �wini wci�� ma�o jest �arcia w korycie - ale nie znosi� zawierania nowych znajomo�ci. Ellis pom�g� mu podj�� decyzj�. Pos�uchaj, powiedzia�, te studenckie grupy rozkwitaj� i usychaj� jak mimoza na wiosn� i nie ma dw�ch zda�, �e Rahmi wkr�tce si� sko�czy. Je�li jednak poznasz jego "przyjaciela", b�dziesz m�g� z nim ci�gn�� interes, kiedy Rahmiego zabraknie. Masz racj�, przyzna� Pepe, kt�ry nie by� geniuszem, ale w lot chwyta� zasady prowadzenia interes�w, zw�aszcza gdy wyk�adano mu je w tak przyst�pny spos�b. Ellis powiadomi� Rahmiego, �e Pepe si� zgadza i Rahmi zaaran�owa� spotkanie na nadchodz�c� niedziel�. Tego ranka Ellis obudzi� si� w ��ku Jane. Ockn�� si� raptownie ogarni�ty uczuciem l�ku, jak po sennym koszmarze. Po chwili przypomnia� sobie pow�d swego napi�cia. Rzuci� okiem na zegarek. By�o jeszcze wcze�nie. Przepowiedzia� sobie w my�lach ca�y plan. Je�li wszystko p�jdzie dobrze, dzisiejszy dzie� b�dzie tryumfalnym uwie�czeniem �mudnej, ostro�nej, trwaj�cej ponad rok pracy. I je�li pod koniec dnia b�dzie jeszcze w�r�d �ywych, razem z Jane uczci sw�j tryumf. Ostro�nie, tak by jej nie obudzi�, odwr�ci� g�ow� i spojrza� na ni�. Na widok jej twarzy serce jak zawsze �ywiej zabi�o mu w piersi. Le�a�a na wznak z zadartym noskiem wycelowanym w sufit, a jej ciemne w�osy rozsypa�y si� na poduszce niczym rozpostarte skrzyd�a ptaka. Popatrzy� na szerokie, pe�ne wargi, kt�re tak cz�sto i tak nami�tnie go ca�owa�y. Wiosenne s�o�ce podkre�la�o g�sty blond meszek, pokrywaj�cy doln� cz�� jej policzk�w. Kiedy chcia� jej dokuczy�, nazywa� go brod�. Rzadko mia� szcz�cie ogl�dania jej tak� jak teraz, le��c� spokojnie z odpr�on�, nie wyra�aj�c� niczego twarz�. Zwykle bywa�a o�ywiona - �mia�a si�, chmurzy�a, krzywi�a, wyra�a�a zdziwienie lub sceptycyzm albo te� wsp�czucie. Najcz�ciej jednak na jej twarzy go�ci� figlarny u�mieszek, jak u psotnego ch�opca, kt�ry w�a�nie obmy�li� szczeg�lnie szata�ski psikus. Taka jak teraz bywa�a tylko podczas snu albo kiedy si� g��boko zamy�li�a; i tak� kocha� j� najbardziej. Gdy pogr��ona w nie�wiadomo�ci nie kontrolowa�a si�, jej wygl�d zdradza� p�on�c� tu� pod powierzchni� niczym leniwy, gor�cy, podziemny wulkan omdlewaj�c� zmys�owo��. Na ten widok korci�o go wprost, by jej dotkn��. Wci�� jeszcze go to zaskakiwa�o. Gdy spotkali si� po raz pierwszy, a by�o to wkr�tce po jego przybyciu do Pary�a, zrobi�a na nim wra�enie typowej wojuj�cej aktywistki, z tych, kt�re zawsze znajduj� si� mi�dzy m�odymi radyka�ami ze sto�ecznych miast i zasiadaj�c w rozmaitych komitetach, organizuj� kampanie przeciwko apartheidowi oraz na rzecz rozbrojenia nuklearnego, krocz� na czele marsz�w protestacyjnych przeciwko wojnie w Salwadorze, a tak�e zanieczyszczaniu w�d, zbieraj� datki na g�oduj�cych mieszka�c�w Czadu lub usi�uj� lansowa� utalen- towanego m�odego filmowca. Ludzi przyci�ga�a jej uderzaj�ca uroda, zniewala� urok osobisty, udziela� si� te� im jej entuzjazm. Um�wi� si� z ni� par� razy dla samej tylko przyjemno�ci obserwowania �adnej dziewczyny pa�aszuj�cej z apetytem stek; a potem - nie pami�ta� nawet dok�adnie, jak to si� sta�o - odkry�, �e we wn�trzu tej roztrzepanej dziewczyny �yje nami�tna kobieta, i zakocha� si�. B��dzi� wzrokiem po jej ma�ym mieszkanku. Rozpoznawa� z przyjem- no�ci� sprz�ty nadaj�ce temu wn�trzu jej pi�tno: �adn� lamp� wykonan� z chi�skiej wazy; p�k� z ksi��kami o ekonomii i �wiatowej n�dzy; przepastn�, mi�kk� sof�, w kt�rej mo�na by�o uton��, fotografi� jej ojca, przystojnego m�czyzny w dwurz�dowej marynarce, zrobion� chyba na pocz�tku lat sze��dziesi�tych; ma�y srebrny puchar, kt�ry przed dziesi�ciu laty, w roku 1971, zdoby�a na swoim kucyku Dandelionie. Mia�a wtedy trzyna�cie lat, a ja dwadzie�cia trzy, pomy�la� Ellis; i kiedy ona wygrywa�a zawody kucyk�w w Hampshire, ja by�em w Laosie i zak�ada�em miny przeciwpiechotne na Szlaku Ho Chi Minha. Kiedy po raz piewszy zobaczy� to mieszkanie, a od tamtej chwili min�� ju� prawie rok, dopiero co przeprowadzi�a si� tu z przedmie�cia i by�y to wtedy w�a�ciwie same go�e �ciany; zwyczajny pokoik na poddaszu z kuchenk� we wn�ce, kabin� natryskow� i toalet� w korytarzu. Stopniowo przekszta�ci�a t� ponur� mansard� w urocze gniazdko. Jako t�umacz z francuskiego i rosyjskiego na angielski zarabia�a dobrze, ale p�aci�a du�y czynsz - mieszkanie znajdowa�o si� blisko Bulwaru St. Michel - wydawa�a wi�c pieni�dze rozwa�nie, odk�adaj�c na upatrzony mahoniowy st�, antyczne �o�e i kobierzec z Tebrizu. Nale�a�a do kobiet, o kt�rych ojciec Ellisa mawia, �e maj� klas�. Polubisz j�, tato, pomy�la� Ellis. Oszalejesz na jej punkcie. Przekr�ci� si� na bok, twarz� do niej, i tak, jak si� spodziewa�, ruch ten obudzi� j�. Jej wielkie niebieskie oczy wpatrywa�y si� przez u�amek sekundy w sufit, potem spojrza�a na niego, u�miechn�a si� i te� przekr�ci�a na bok trafiaj�c prosto w jego ramiona. - Cze�� - wyszepta�a. Poca�owa� j�. Wzw�d by� natychmiastowy. Le�eli przez chwil� w p�nie, wtuleni w siebie, ca�uj�c si� raz po raz; potem zarzuci�a mu nog� na biodro i zacz�li si� kocha� w milczeniu i bez po�piechu. Kiedy po raz pierwszy zostali kochankami i potem, kiedy zacz�li uprawia� mi�o�� rankami, nocami, cz�sto nawet popo�udniami, Ellis przypuszcza�, �e ta nami�tno�� nie przetrwa d�ugo i �e po kilku dniach, no mo�e po kilku tygodniach, czar nowo�ci pry�nie i przejd� na dwa i p� raza na tydzie�, czy ile tam wynosi statystyczna przeci�tna. Myli� si�. Min�� rok, a oni wci�� nie mieli siebie dosy� i zachowywali si� jak para nowo�e�c�w w czasie miodowego miesi�ca. Po�o�y�a si� na nim i przywar�a do� ca�ym ci�arem. Wilgotna sk�ra ich cia� przylgn�a do siebie. Otoczy� ramionami jej drobne cia�o i przytulaj�c j� mocno, wszed� w ni� g��bokim pchni�ciem. Wyczu�a, �e jego podniecenie si�ga szczytu, unios�a wi�c g�ow� i spojrza�a na niego, a potem, kiedy spe�nia� si� w niej, poca�owa�a go rozchylonymi ustami. W chwil� p�niej wyda�a cichy, niski j�k i z kolei on poczu�, jak przed�u�onymi, �agodnymi skurczami ona osi�ga poranny niedzielny orgazm. Pozosta�a na nim, wci�� na wp� tylko rozbudzona. Pog�adzi� j� po w�osach. Po chwili poruszy�a si�. - Wiesz, jaki dzi� dzie�? - wymamrota�a sennie. - Niedziela. - To twoja niedziela na robienie lunchu. - Nie zapomnia�em. - To dobrze. - Przez chwil� trwa�o milczenie. - Czym mnie dzi� uraczysz? - B�dzie stek, ziemniaki, groszek, owczy ser, truskawki i krem Chantiiiy. Roze�mia�a si� i unios�a g�ow�. - Zawsze to robisz! - Wcale nie. Ostatnio by�a fasolka po breto�sku. - A przedtem w og�le zapomnia�e� i jedli�my na mie�cie. Mo�e by� urozmaici� troch� swoj� kuchni�? - Zaraz, zaraz. Zgodnie z umow� przyrz�dzamy lunch na zmian�, co drug� niedziel�. Nie by�o mowy o tym, �e za ka�dym razem ma to by� inny lunch. Osun�a si� znowu na niego udaj�c, �e uznaje si� za pokonan�. Przez ca�y czas nie opuszcza�a go my�l o zadaniu, jakie dzi� go czeka�o. B�dzie potrzebowa� jej nie�wiadomej pomocy i teraz nadarza� si� w�a�ciwy moment, by j� o to poprosi�. - Musz� si� dzi� rano zobaczy� z Rahmim - zacz��. - W porz�dku. Wpadn� do ciebie p�niej. - Gdyby� zjawi�a si� u mnie troszeczk� wcze�niej, to mog�aby� mi wy�wiadczy� pewn� przys�ug�. - Jak�? - spyta�a. - Przyrz�dzi� lunch. Nie! Nie! �artowa�em. Chcia�em, �eby� mi pomog�a w przygotowaniu ma�ego spisku. - M�w, nie kr�puj si�. - Dzisiaj s� urodziny Rahmiego i przyjecha� jego brat Mustafa, ale Rahmi nic o tym nie wie. - Je�li si� uda, przyrzek� sobie w duchu Ellis, nigdy wi�cej ci� nie ok�ami�. - Chc� to tak urz�dzi�, �eby Mustafa zjawi� si� na przyj�ciu u Rahmiego niespodziewanie. Ale do tego potrzebny mi wsp�lnik. - Ju� go masz - zdecydowa�a. Zsun�a si� z niego i usiad�a na ��ku ze skrzy�owanymi nogami. Piersi mia�a jak jab�ka, g�adkie, kr�g�e i twarde. Ko�ce jej w�os�w ociera�y si� mi�kko o sutki. - Co mam robi�? - Sprawa jest prosta. Musz� powiedzie� Mustafie, dok�d ma przyj��, ale Rahmi jeszcze si� nie zdecydowa�, gdzie urz�dzi to przyj�cie. B�d� wi�c musia� przekaza� Mustafie t� wiadomo�� w ostatniej chwili. A kiedy b�d� telefonowa�, Rahmi prawdopodobnie b�dzie sta� ko�o mnie. - I jak chcesz z tego wybrn��? - Zatelefonuj� do ciebie. B�d� wygadywa� jakie� bzdury. Pu�� wszystko mimo uszu i zapami�taj tylko adres. Zatelefonuj potem do Mustafy, podaj mu ten adres i powiedz, jak si� tam dosta�. - Gdy obmy�la� ca�� t� intryg�, wszystko brzmia�o zupe�nie prawdopodobnie, ale teraz wyda�o mu si� szyte bardzo grubymi ni�mi. Jednak po Jane nie by�o wida�, aby nabra�a jakich� podejrze�. - To nic trudnego - stwierdzi�a. - �wietnie - powiedzia� weso�o Ellis, nie daj�c po sobie pozna�, jak mu ul�y�o. - A kiedy b�dziesz w domu, licz�c od tego telefonu? - Za nieca�� godzin�. Chc� zaczeka� i zobaczy�, jaka b�dzie reakcja na t� niespodziank�, ale od lunchu jako� si� wym�wi�. Jane zachmurzy�a si� nagle. - Ciebie zaprosili, a mnie nie. Ellis wzruszy� ramionami. - To chyba uroczysto�� w m�skim gronie. - Si�gn�� po le��cy na nocnym stoliczku notes i zapisa� w nim "Mustafa" z numerem telefonu obok. Jane wsta�a z ��ka i posz�a do kabiny, �eby wzi�� prysznic. Otworzy�a drzwi i przekr�ci�a kurek. Jej nastr�j zmieni� si�. Nie u�miecha�a si� ju�. - Co ci� ugryz�o? - spyta� Ellis. - Nic mnie nie ugryz�o - odpar�a. - Tylko czasami nie podoba mi si� spos�b, w jaki traktuj� mnie twoi przyjaciele. - Wiesz przecie�, jacy s� Turcy w stosunku do dziewcz�t. - No w�a�nie - dziewcz�t. Nie maj� nic przeciwko szanuj�cym si� kobietom, ale ja przecie� jestem dziewczyn�. Ellis westchn��. - To nie w twoim stylu, �eby przejmowa� si� zadawnionymi uprzedzeniami garstki szowinist�w. Powiedz, co ci naprawd� le�y na sercu? Przez chwil� sta�a nago obok natrysku, zastanawiaj�c si�. Wygl�da�a tak pon�tnie, �e Ellis znowu nabra� na ni� ochoty. - Wydaje mi si� - powiedzia�a wreszcie - �e m�czy mnie po prostu moja sytuacja. Wszyscy wiedz�, �e si� zaanga�owa�am - nie sypiam z nikim innym, nawet nie pokazuj� si� na mie�cie z innymi m�czyznami - ale twojego zaanga�owania nie widz�. Nie mieszkamy ze sob�, nie wiem, gdzie chodzisz ani co robisz przez wi�kszo�� czasu, nigdy nie spotkali�my si� z rodzicami kt�rego� z nas... a ludzie to widz� i traktuj� mnie jak dziwk�. - Chyba przesadzasz. - Zawsze tak m�wisz. - Wesz�a pod prysznic i zatrzasn�a za sob� drzwi. Ellis, z szuflady, w kt�rej trzyma� swoje przybory toaletowe, wyj�� brzytw� i zacz�� si� goli� nad kuchennym zlewem. Nieraz ju�, cz�sto nawet w ostrzejszej formie, dyskutowali na ten temat i doskonale wiedzia�, o co chodzi: Jane chcia�a, �eby zamieszkali razem. Oczywi�cie, on te� tego pragn��; pragn�� j� po�lubi�, zwi�za� si� z ni� na reszt� �ycia. Ale z tym musia� zaczeka�, a� wywi��e si� ze swojej misji. Tego jednak nie m�g� jej powiedzie�, wymigiwa� si� wi�c odzywkami w rodzaju "nie jestem jeszcze got�w" albo ..potrzeba mi czasu", a te niezrozumia�e uniki tylko j� z�o�ci�y. Dla niej rok by� wystarczaj�co d�ugim okresem, by po m�czy�nie, kt�rego kocha�a, oczekiwa� jakiego� �ladu zaanga�owania. I mia�a oczywi�cie racj�. Ale je�li dzisiaj wszystko p�jdzie dobrze, b�dzie m�g� wreszcie uregulowa� t� spraw�. Sko�czy� golenie, owin�� brzytw� w r�cznik i schowa� do swojej szufladki. Jane wysz�a spod prysznica, zaj�� wi�c jej miejsce. Nie odzywamy si� do siebie, pomy�la�: jako� g�upio wysz�o. Podczas gdy bra� prysznic, zaparzy�a kaw�. Ubra� si� szybko w wytarte d�insy i czarny podkoszulek z kr�tkimi r�kawkami i usiad� naprzeciwko niej przy ma�ym mahoniowym stoliczku. - Chc� z tob� powa�nie porozmawia� - powiedzia�a rozlewaj�c kaw� do fili�anek. - Zgoda - przysta� skwapliwie - najlepiej przy lunchu. - A dlaczego nie teraz? - Nie mam czasu. - Czy urodziny Rahmiego s� wa�niejsze od naszego zwi�zku? - Naturalnie, �e nie - Ellis us�ysza� w swym tonie irytacj� i wewn�- trzny g�os ostrzeg� go: ..Uwa�aj, mo�esz j� straci�". - Ale obieca�em, a dotrzymywanie obietnic jest dla mnie bardzo wa�ne; natomiast to. czy odb�dziemy t� rozmow� teraz, czy p�niej, nie ma chyba wi�kszego znaczenia. Twarz Jane przybra�a ten tak dobrze mu znany zawzi�ty, nieust�pliwy wyraz, kt�ry pojawia� si� zawsze, gdy podj�a ju� jak�� decyzj�, a kto� usi�owa� j� od niej odwie��. - A dla mnie ma znaczenie, �eby�my porozmawiali teraz - o�wiadczy�a stanowczo. Przez chwil� mia� ochot� powiedzie� jej ca�� prawd�. Ale nie tak to sobie wcze�niej zaplanowa�. Czasu by�o ma�o, my�li mia� zaj�te czym innym i nie by� przygotowany do rozmowy. O wiele lepiej b�dzie od�o�y� to na p�niej, kiedy oboje si� rozlu�ni� i b�dzie m�g� jej oznajmi�, �e jego misja w Pary�u dobieg�a ko�ca. - Wydaje mi si�, �e sama nie wiesz, czego chcesz, a ja nie dam si� terroryzowa� - powiedzia�. - Prosz� ci�, od��my t� rozmow� na p�niej. Teraz musz� ju� lecie�. - Wsta�. - Jean-Pierre zaproponowa� mi. �ebym pojecha�a z nim do Afganis- tanu - rzuci�a za nim, gdy by� ju� przy drzwiach. Zaskoczenie by�o tak zupe�ne, �e min�a d�u�sza chwila, zanim do Ellisa dotar� sens jej s��w. - M�wisz powa�nie? - spyta� z niedowierzaniem. - Absolutnie powa�nie. Ellis wiedzia�, �e Jean-Pierre jest zakochany w Jane. Tak samo zreszt� jak p� tuzina innych m�czyzn: w przypadku takiej dziewczyny by�o to nieuniknione. �adnego z tych m�czyzn nie mo�na jednak by�o uwa�a� za powa�nego rywala; tak przynajmniej s�dzi� a� do tej chwili. Powoli dochodzi� do siebie. - Chcia�aby� zakwefiona zwiedza� stref� dzia�a� wojennych? - To nie jest temat do �art�w! - zaperzy�a si�. - M�wi� o moim �yciu. Potrz�sn�� z pow�tpiewaniem g�ow�. - Nie mo�esz jecha� do Afganistanu. - Dlaczego? - Bo mnie kochasz. - Nie stawia mnie to do twojej wy��cznej dyspozycji. Przynajmniej nie powiedzia�a: "Nie, nie kocham ci�". Spojrza� na zegarek. �mieszne - za kilka godzin zamierza� jej opowiedzie� wszystko, co chcia�a us�ysze�. -Wcale tak nie uwa�am - powiedzia�. - M�wimy o naszej przysz�o�ci, a do takiej rozmowy trzeba si� przygotowa�. - Nie b�d� czeka�a w niesko�czono�� - oznajmi�a. - Przecie� nie prosz� ci�, �eby� czeka�a w niesko�czono��, prosz� tylko, �eby� zaczeka�a do lunchu. - Dotkn�� jej policzka. - Nie k���my si� o te par� godzin. Wsta�a i poca�owa�a go mocno w usta. - Nie pojedziesz do Afganistanu, prawda? - spyta�. - Nie wiem - odpar�a szczerze. - Byle tylko nie przed lunchem - zdoby� si� na u�miech. U�miechn�a si� tak�e i skin�a g�ow�. - O to mo�esz by� spokojny. Popatrzy� na ni� jeszcze przez chwil� i wyszed�. Szerokie bulwary Champs-Elysees roi�y si� od turyst�w i pary�an, kt�rzy korzystaj�c z ciep�ego wiosennego s�o�ca wylegli na porann� przechadzk� i k��bili si� t�umnie na chodnikach oraz wype�niali szczelnie wszystkie kawiarniane ogr�dki. Ellis sta� w pobli�u um�wionego miejsca z plecakiem, kt�ry naby� w sklepiku z tanimi wyrobami kaletniczymi. Wygl�da� na Amerykanina podr�uj�cego autostopem po Europie. Szkoda, �e Jane akurat ten dzie� wybra�a sobie na k��tni�: b�dzie teraz rozpami�tywa�a t� rozmow� i zanim si� z nim spotka, wprawi si� w wojowniczy nastr�j. No nic, b�dzie musia� po�wi�ci� troch� czasu na wyg�adzenie jej nastroszonych pi�rek. Usun�� Jane ze swych my�li i skoncentrowa� si� na czekaj�cym go zadaniu. Je�li chodzi o to�samo�� "przyjaciela" Rahmiego, tego, kt�ry finan- sowa� ich ma�� terrorystyczn� grup�, istnia�y dwie mo�liwo�ci. M�g� to by� bogaty, kochaj�cy wolno�� Turek, kt�ry kieruj�c si� pobudkami politycznymi lub osobistymi doszed� do wniosku, �e w walce z wojskow� dyktatur� i jej poplecznikami przemoc jest ca�kowicie usprawiedliwiona. Gdyby tak by�o, Ellis czu�by si� zawiedziony. M�g� to by� r�wnie� Borys. W kr�gach, w kt�rych obraca� si� Ellis - w�r�d obnosz�cych si� z rewolucyjnymi pogl�dami student�w, palesty�skich uchod�c�w, niepe�- noetatowych wyk�adowc�w nauk politycznych, wydawc�w podle druko- wanych ekstremistycznych pisemek, anarchist�w i maoist�w, Ormian i wojuj�cych wegetarian�w - Borys by� postaci� legendarn�. Kr��y�y pog�oski, �e to Rosjanin, funkcjonariusz KGB, skory do finansowania wszelkich lewackich akt�w przemocy na Zachodzie. Wielu, a zw�aszcza ci, kt�rzy pr�bowali uzyska� finansowe wsparcie Rosjan i nie uzyskali go, w�tpi�o w jego istnienie. Ale Ellis zauwa�y�, �e od czasu do czasu jaka� grupa, kt�ra od miesi�cy nie robi�a nic poza uskar�aniem si�, i� nie sta� jej nawet na powielacz, przestawa�a nagle m�wi� o pieni�dzach i stawa�a si� bardzo czu�a na punkcie ostro�no�ci; p�niej nast�powa�o jakie� porwanie, jaka� strzelanina albo zamach bombowy. Zdaniem Ellisa nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e pieni�dze na utrzymanie takich grup, jak dysydenci tureccy, �o�� Rosjanie: nie potrafiliby si� oprze� maj�c przed sob� tak tani i ma�o ryzykowny spos�b siania fermentu. Poza tym r�wnie� Stany Zjednoczone finansowa�y porwania i morderstwa w Ameryce �rodkowej i Ellis nie potrafi� sobie wyobrazi�, by Zwi�zek Radziecki mia� wi�ksze skrupu�y ni� jego ojczysty kraj. A poniewa� przy tego typu dzia�alno�ci pieni�dzy nie trzyma si� na kontach bankowych ani nie przysy�a telegraficznie, kto� musi przekazywa� banknoty z r�ki do r�ki; wynika�o st�d, �e Borys istnieje. Ellis cholernie chcia� go pozna�. Rahmi przeszed� obok niego dok�adnie o dziesi�tej trzydzie�ci; ubrany by� w r�ow� koszul� od Lacosta, nieskazitelnie odprasowane br�zowe spodnie i wygl�da� na zdenerwowanego. Rzuci� Ellisowi rozp�omienione spojrzenie i odwr�ci� g�ow�. Ellis ruszy� jego �ladem trzymaj�c si�, tak jak wcze�niej uzgodnili, dziesi�� do pi�tnastu jard�w za nim. W ogr�dku nast�pnej kawiarni rozpiera�a si� muskularna, oty�a posta� Pepe Gozziego odzianego w czarny, jedwabny garnitur, jakby Pepe zawita� tu prosto z mszy - co zreszt� nie by�o wykluczone. Na kolanach trzyma� du�y neseser. Wsta� i do��czy� do Ellisa, niemal si� z nim zr�wnuj�c, w taki jednak spos�b, �e postronny obserwator nie m�g�by z ca�� pewno�ci� stwierdzi�, czy id� razem, czy te� nie. Rahmi kierowa� si� pod g�r�, w stron� �uku Tryumfalnego. Ellis obserwowa� Pepe k�tem oka. Korsykanin odznacza� si� zwierz�- cym instynktem samozachowawczym: sprawdza� dyskretnie, czy nikt go nie �ledzi - raz, kiedy przechodzili na drug� stron� ulicy i ca�kiem naturalnie m�g� obejrze� si� na bulwar, czekaj�c na zmian� �wiate�, i potem znowu, kiedy mijali naro�ny sklep, w kt�rego sko�nej witrynie m�g� dostrzec odbicia ludzi pod��aj�cych za nim. Ellis lubi� Rahmiego, ale Pepe nie wzbudza� w nim sympatii. Rahmi by� szczery i kierowa� si� wznios�ymi zasadami, a ludzie, kt�rych zabi�, przypuszczalnie zas�u�yli sobie na �mier�. Pepe by� zupe�nie inny. Robi� to dla pieni�dzy i dlatego, �e by� za prymitywny i za g�upi, by przetrwa� w �wiecie legalnego biznesu. Trzy przecznice na wsch�d od �uku Triumfalnego Rahmi skr�ci� w boczn� uliczk�. Ellis i Pepe uczynili to samo. Przeszli za Rahmim na drug� stron� jezdni i weszli do hotelu Lancaster. A wi�c tu byli um�wieni. Ellis �ywi� nadziej�, �e spotkanie odb�dzie si� w hotelowym barze albo w restauracji: w miejscu publicznym czu�by si� bezpieczniej. Wchodz�c z rozgrzanej ulicy do wy�o�onego marmurami holu odczuwa�o si� przyjemny ch��d. Ellis zadygota�. Portier w smokingu spojrza� z ukosa na jego d�insy. Pepe wchodzi� ju� do male�kiej windy w drugim ko�cu westybulu w kszta�cie litery L. A zatem b�dzie to hotelowy pok�j. Trudno. Ellis wszed� za Rahmim do kabiny, a za nim wcisn�� si� Pepe. W czasie jazdy nerwy Ellisa by�y napi�te jak postronki. Wysiedli na czwartym pi�trze. Rahmi doprowadzi� ich pod pok�j numer 41 i zapuka�. Ellis usi�owa� nada� swej twarzy wyraz spokoju i oboj�tno�ci. Drzwi uchyli�y si� wolno. To by� Borys. Ellis poj�� to natychmiast, gdy tylko jego oczy spocz�y na tym cz�owieku. Serce zabi�o mu tryumfalnie, a jednocze�nie przeszed� go zimny dreszcz strachu. Z ca�ej postaci m�czyzny, od pospolitej fryzury po topornie praktyczne buty, zalatywa�o Moskw�, a z jego twardego, taksuj�cego spojrzenia i brutalnego uk�adu ust wyziera� niezaprzeczalnie styl KGB. Ten cz�owiek w niczym nie przypomina� Rahmiego ani Pepe; nie by� ani w gor�cej wodzie k�panym idealist�, ani perfidnym mafioso. By� to profesjonalny terrorysta o kamiennym sercu, kt�ry nie zawaha�by si� przed rozwaleniem �ba kt�remu� z trzech stoj�cych teraz przed nim ludzi, a gdyby by�o to konieczne, za�atwi�by ich wszystkich. D�ugo ci� szuka�em, pomy�la� Ellis. Uchyliwszy drzwi do po�owy, tak by os�oni� si� nimi cz�ciowo, Borys mierzy� ich przez chwil� wzrokiem, po czym cofn�� si� o krok. - Wchod�cie - powiedzia� po francusku. Weszli do salonu hotelowego apartamentu. By� dosy� luksusowo urz�dzony, a jego umeblowanie stanowi�y fotele, stoliczki do kawy i wygl�daj�cy na osiemnastowieczny antyk kredens. Na dosuni�tym do samej �ciany delikatnym stoliczku o kab��kowatych n�kach le�a� karton papieros�w marlboro i sta�a litrowa butelka wolnoc�owej brandy. Na wp� uchylone drzwi w drugim rogu pokoju prowadzi�y do sypialni. Rahmi przedstawi� ich sobie z nerwow� niedba�o�ci�: - Pepe. Ellis. M�j przyjaciel. Borys by� barczystym m�czyzn� ubranym w bia�� koszul� z pod- wini�tymi r�kawami, ods�aniaj�cymi mi�siste, ow�osione przedramiona. Jego niebieskie ser�owe spodnie by�y zbyt ciep�e jak na t� pogod�. Na oparciu krzes�a wisia�a marynarka w czarno-br�zow� krat�, zdecydowanie nie pasuj�ca do niebieskich spodni. Ellis po�o�y� plecak na dywanie i usiad�. Borys wskaza� na butelk� brandy. - Napijecie si� czego�? Ellis nie mia� ochoty na brandy o jedenastej rano. - Tak - powiedzia� - poprosz� o kaw�. Borys rzuci� mu twarde wrogie spojrzenie. - No to wszyscy napijemy si� kawy - burkn�� i podszed� do telefonu. Przywyk� do tego, �e wszyscy si� go boj�, pomy�la� Ellis; nie podoba mu si�, �e traktuj� go jak r�wnego sobie. Rahmi wyra�nie czu� przed Borysem respekt i siedzia� jak na szpilkach, zapinaj�c i rozpinaj�c g�rny guzik swej koszulki polo, podczas gdy Rosjanin zamawia� telefonicznie kaw�. - Ciesz� si�, �e ci� wreszcie pozna�em - zwr�ci� si� Borys do Pepe po francusku. - Wydaje mi si�, �e mo�emy pom�c sobie nawzajem. Pepe skin�� milcz�co g�ow�. Siedzia� na samym brze�ku obitego aksamitem fotela, a jego pot�ne cielsko opi�te czarnym garniturem wygl�da�o na tym wykwintnym meblu dziwnie krucho, jakby lada chwila mia�o si� rozpa�� na kawa�ki. Pepe ma wiele wsp�lnego z Borysem, pomy�la� Ellis. Obydwaj to silni, okrutni ludzie, nie znaj�cy uczucia przyzwoito�ci czy lito�ci. Gdyby Pepe by� Rosjaninem, pracowa�by w KGB; a gdyby Borys by� Francuzem, dzia�a�by w mafii. - Poka�cie mi t� bomb� - powiedzia� Borys. Pepe otworzy� neseser. By� wy�adowany blokami ��tawej substancji wielko�ci pi�� na pi�� cali. Borys ukl�k� na dywanie obok walizeczki i wskazuj�cym palcem nacisn�� jeden z blok�w. Substancja ust�pi�a pod nim jak kit. Borys pow�cha� j�. - Zdaje si�. �e to C3 - powiedzia� do Pepe. Pepe skin�� g�ow�. - Gdzie mechanizm? - Ellis ma go w plecaku - po�pieszy� z odpowiedzi� Rahmi. - Nie, nie mam - powiedzia� Ellis. W pokoju na moment zrobi�o si� bardzo cicho. Przez przystojn�, m�od� twarz Rahmiego przemkn�� cie� paniki. - Jak to? - wyb�ka� speszony. Jego przera�one oczy przesun�y si� z Ellisa na Borysa i z powrotem. - M�wi�e�... powiedzia�em mu, �e przyniesiesz... - Zamknij si� - przerwa� mu obcesowo Borys. Rahmi zamilk�. Borys patrzy� wyczekuj�co na Ellisa. - Obawia�em si�. �e to pu�apka - powiedzia� Ellis z wystudiowan� oboj�tno�ci�, do kt�rej by�o mu daleko - zostawi�em wi�c mechanizm w domu. Mo�e tu by� za par� minut. Musz� tylko zadzwoni� do mojej dziewczyny. Borys przygl�da� mu si� uwa�nie przez kilka sekund. Ellis robi� co m�g�. �eby wytrzyma� jego wzrok. - Dlaczego uwa�a�e�, �e to mo�e by� pu�apka? - zapyta� wreszcie Borys. Ellis pomy�la�, �e pr�ba usprawiedliwiania si� b�dzie wygl�da�a na przej�cie do defensywy. Nie da�o si� ukry�, �e pytanie by�o zaskakuj�ce. Spojrza� arogancko na Borysa, potem wzruszy� ramionami i nic nie odpowiedzia�. Borys ca�y czas przygl�da� mu si� badawczo. - Ja zatelefonuj� - powiedzia� w ko�cu. Ellis st�umi� cisn�cy mu si� na usta protest. Nie spodziewa� si� takiego obrotu sprawy. Trzyma� si� twardo swojej pozy "za-choler�-nie-ust�pi�", a jednocze�nie my�la� gor�czkowo. Jak Jane zareaguje na g�os nie- znajomego? A je�li nie b�dzie jej przy telefonie, je�li postanowi�a nie wywi�za� si� ze swojej obietnicy? �a�owa� teraz, �e zrobi� z niej swego ��cznika. Ale by�o ju� za p�no. - Ostro�ny z ciebie facet - powiedzia� do Borysa. - Z ciebie te�. Jaki jest tw�j numer? Ellis poda� mu go. Borys zapisa� numer sobie w le��cym przy aparacie notesie i zacz�� wykr�ca� cyfry. Pozostali czekali w milczeniu. - Halo - powiedzia� Borys - dzwoni� w imieniu Ellisa. Mo�e obcy g�os jej nie speszy, pomy�la� Ellis: zreszt� uprzedzi� j�, �e tekst nie b�dzie si� trzyma� kupy. Pu�� wszystko mimo uszu i zapami�taj tylko adres, tak jej powiedzia�. - Co? - warkn�� ze z�o�ci� Borys i Ellis pomy�la�: jasny gwint, co ona tam wygaduje? - Tak, jestem, ale to niewa�ne - podj�� Borys. - Ellis prosi, �eby przynios�a pani mechanizm do hotelu Lancaster przy rue de Barri, pok�j czterdzie�ci jeden. Znowu nast�pi�a chwila przerwy. Nie nawal, Jane, modli� si� w duchu Ellis. - Tak, to bardzo sympatyczny hotel. Przesta� si� wyg�upia�! Powiedz mu tylko, �e to zrobisz - b�agam! - Dzi�kuj� - powiedzia� Borys i dorzuci� sarkastycznie: - Mi�o si� z pani� rozmawia�o. - Z tymi s�owami od�o�y� s�uchawk�. Ellis usi�owa� nada� swej twarzy taki wyraz, jakby od pocz�tku nie przewidywa� �adnych problem�w. - Wiedzia�a, �e jestem Rosjaninem - powiedzia� Borys. - Sk�d? Ellis nie wiedzia� przez chwil�, co odpowiedzie�, potem przypomnia�o mu si�. - Jest lingwistk� - wyja�ni� - i ma ucho wyczulone na spos�b m�wienia. - Czekaj�c na t� dziwk� - odezwa� si� po raz pierwszy Pepe - obejrzymy sobie pieni��ki. - Prosz� bardzo. - Borys wszed� do sypialni. Pod jego nieobecno�� Rahmi sykn�� do Ellisa: - Nie wiedzia�em, �e wykr�cisz taki numer! - No i dobrze, �e nie wiedzia�e� - odparowa� Ellis, sil�c si� na ton znudzenia. - Gdyby� wiedzia�, co zamierzam, ca�e zabezpieczenie wzi�oby w �eb, prawda? Borys wr�ci� z du�� br�zow� kopert�, kt�r� wr�czy� Pepe. Pepe otworzy� j� i przyst�pi� do liczenia stufrankowych banknot�w. Borys odpiecz�towa� karton marlboro i zapali� papierosa. Jane nie b�dzie chyba zwleka�a z telefonem do Mustafy, pomy�la� Ellis. Trzeba by�o jej powiedzie�, �e bardzo mi zale�y na natychmiastowym przekazaniu tej informacji. - Zgadza si� - stwierdzi� po chwili Pepe. Wsun�� pieni�dze z powrotem do koperty, poliza� brzeg, zaklei� j� i po�o�y� na stoliku. Czterej m�czy�ni siedzieli przez kilka minut w milczeniu. - Daleko mieszkasz? - przerwa� cisz� Borys, zwracaj�c si� do Ellisa. - Pi�tna�cie minut drogi skuterem. Rozleg�o si� pukanie do drzwi. Ellis zamar�. - Szybko jecha�a - powiedzia� Borys. Otworzy� drzwi. - To kawa - oznajmi� z niesmakiem, wracaj�c na sw�j fotel. Dwaj kelnerzy w bia�ych kurtkach wtoczyli do pokoju stolik na k�kach. Wyprostowali si� i odwr�cili, ka�dy z pistoletem MAB model "D", b�d�cym na standardowym wyposa�eniu francuskich detektyw�w, w r�ku. - Nie rusza� si� - rzuci� jeden z nich. Ellis wyczu�, �e Borys gotuje si� do skoku. Dlaczego przys�ali tylko dw�ch detektyw�w? Je�li Rahmi zrobi co� g�upiego i da si� zastrzeli�, to mo�e powsta� takie zamieszanie, �e Pepe z Borysem zdo�aj� wsp�lnie unieszkodliwi� tych ludzi, mimo �e ci s� uzbrojeni... Drzwi do sypialni otworzy�y si� z impetem i stan�li w nich jeszcze dwaj ludzie w uniformach kelner�w, uzbrojeni podobnie jak ich koledzy. Borys rozlu�ni� si� i na jego twarzy pojawi� si� wyraz rezygnacji. Ellis dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e wstrzymuje oddech. Wypu�ci� powietrze z p�uc w przeci�g�ym westchnieniu. To by� koniec. Do pokoju wkroczy� umundurowany policjant. - Kocio�! - wybuchn�� Rahmi. - To kocio�! - Stul dzi�b - warkn�� Borys i jego obcesowy ton ponownie zamkn�� usta Rahmiemu. Borys zwr�ci� si� teraz do oficera policji. - Stanowczo protestuj� przeciwko temu gwa�towi - zacz��. - Prosz� zaprotoko�owa�, �e... Policjant r�bn�� go w usta pi�ci� w sk�rkowej r�kawiczce. Borys dotkn�� warg, potem spojrza� na rozmazan� na d�oni krew. U�wiadomiwszy sobie, �e sprawa wygl�da o wiele za powa�nie, by wykr�ci� si� z niej sianem, zmieni� ca�kowicie front. - Zapami�taj moj� twarz - powiedzia� do oficera policji lodowato zimnym g�osem. - Jeszcze j� zobaczysz. - Ale kto zdradzi�? - krzykn�� Rahmi. - Kto nas sypn��? - On - powiedzia� Borys wskazuj�c na Ellisa. - Ellis? - b�kn�� z niedowierzaniem Rahmi. Popatrzy� na Ellisa. Sprawia� wra�enie, �e zaraz zwymiotuje. - Ten telefon - mrukn�� Borys. - Adres. Wesz�o jeszcze kilku mundurowych policjant�w. Oficer wskaza� na Pepe. - To Gozzi - powiedzia�. Dwaj policjanci zakuli Pepe w kajdanki i wyprowadzili go. Oficer spojrza� na Borysa. - A ty co� za jeden? Borys sprawia� wra�enie znudzonego. - Nazywam si� John Hocht - powiedzia�. - Jestem obywatelem Argentyny... - Nie zawracaj g�owy - warkn�� z rozdra�nieniem oficer. - Zabra� go. - Zwr�ci� si� teraz do Rahmiego. - No wi�c? - Nie mam nic do powiedzenia - powiedzia� Rahmi staraj�c si�, by zabrzmia�o to heroicznie. Oficer da� znak g�ow� i Rahmiego r�wnie� zakuto w kajdanki. Kiedy go wyprowadzano, wpatrywa� si� w Ellisa. Aresztowanych zwieziono na d� wind� pojedynczo. Neseser Pepe i wype�nion� stufrankowymi banknotami kopert� owini�to w polietyle- now� foli�. Do pokoju wszed� policyjny fotograf i rozstawi� statyw aparatu. - Pod hotelem zaparkowany jest czarny citroen DS - zwr�ci� si� oficer do Ellisa. - Sir - doda� po chwili wahania. No to z powrotem jestem po stronie prawa, pomy�la� Ellis. Szkoda, �e Rahmi jest facetem o wiele milszym od tego gliny. Zjecha� wind� na parter. W holu, w czarnej marynarce i spodniach w paski, sta� kierownik hotelu i z twarz� zastyg�� w zbola�ym wyrazie obserwowa� wmaszerowuj�ce z ulicy posi�ki policji. Ellis wyszed� w s�oneczny blask. Czarny citroen sta� po drugiej stronie ulicy. Z przodu siedzia� kierowca, a na tylnym siedzeniu jaki� pasa�er. Ellis usiad� z ty�u. Samoch�d ruszy� ostro z miejsca. - Cze��, John - powiedzia� pasa�er, odwracaj�c si� do Ellisa. Ellis u�miechn�� si�. Jego nie u�ywane od ponad roku prawdziwe imi� dziwnie obco zabrzmia�o mu w uszach. - Jak si� masz. Bili - powiedzia�. - Jak nowo narodzony - odpar� Bili. - Od trzynastu miesi�cy nie mamy od ciebie �adnych wiadomo�ci, nie licz�c monit�w o dostanie pieni�dzy. I nagle dostajemy stanowczy telefon, z kt�rego wynika, �e mamy dwadzie�cia cztery godziny na zmontowanie miejscowego oddzia�u do przeprowadzenia aresztowania. Nie wyobra�asz sobie, ile mieli�my zachodu z nak�onieniem Francuz�w, �eby to zrobili, nie zdradzaj�c' im po co! Oddzia� mia� trwa� w gotowo�ci w okolicach Champs-Elysees, ale �eby uzyska� dok�adny adres, musieli�my czeka� na telefon od jakiej� kobiety, kt�ra zapyta o Mustaf�. I to by�o wszystko, co wiedzieli�my! - Nie by�o innego sposobu - powiedzia� tonem usprawiedliwienia Ellis. - No c�, przysporzy�o nam to troch� roboty - i mam teraz w tym mie�cie par� powa�nych d�ug�w wdzi�czno�ci do sp�acenia - ale uda�o si�. Powiedz mi tylko, czy gra by�a warta �wieczki. Kogo mamy w worku? - Ten Rosjanin to Borys - powiedzia� Ellis. Twarz Billa rozp�yn�a si� w szerokim u�miechu. - A niech mnie kule bij� - zapia� z zachwytu. - Dopad�e� Borysa? Nie zalewaj. - Nie zalewam. - Jezu, lepiej zabior� go od Francuz�w, zanim zorientuj� si�, kim jest. Ellis wzruszy� ramionami. - I tak nikt nie wyci�gnie z niego zbyt wiele. To twarda sztuka. Najwa�niejsze, �e wycofali�my go z obiegu. Minie par� lat, zanim wprowadz� kogo� na jego miejsce i zanim ten nowy Borys odtworzy kontakty swojego poprzednika. Na razie powa�nie ich zastopowali�my. - Jeszcze jak. To sensacja! - Korsykanin to Pepe Gozzi, handlarz broni� - ci�gn�� Ellis. - Dostarcza� sprz�t do wszystkich niemal akcji terrorystycznych, jakie przeprowadzono w ci�gu ostatnich paru lat we Francji, nie m�wi�c ju� o tych, kt�re mia�y miejsce na terenie innych kraj�w. Tego trzeba wymaglowa�. Wy�lijcie francuskiego detektywa do Marsylii, �eby pogada� z jego ojcem, Meme Gozzim. Przewiduj�, �e dowiecie si�, i� staremu nigdy nie u�miecha� si� pomys� anga�owania rodziny w przest�pstwa polityczne. Zaproponujcie mu uk�ad: zwolnienie Pepe w zamian za zeznania obci��aj�ce wszystkich jego politycznych klient�w - z wy��cze- niem zwyczajnych kryminalist�w. Meme na to p�jdzie, bo takie co� nie zostanie potraktowane jako zdrada przyjaci�. A jak Meme na to p�jdzie, to p�jdzie i Pepe. Francuzi mog� mie� roboty na �adne par� lat. - Niewiarygodne - Bili by� wyra�nie oszo�omiony. - W ci�gu jednego dnia zdj��e� dw�ch najwi�kszych chyba prowokator�w �wiato- wego terroryzmu. - Jednego dnia? - u�miechn�� si� Ellis. - To mi zabra�o rok �ycia. - Warto by�o. - Ten m�ody facet to Rahmi Coskun - powiedzia� Ellis. �pieszy� si�, bo by� jeszcze kto�, komu chcia� to wszystko opowiedzie�. - Rahmi i jego grupa dokona�a kilka miesi�cy temu zamachu bombowego na Turkish Airlines, przedtem za� zamordowa�a attache ambasady tureckiej. Je�li zgarniecie ca�� grup�, to mo�ecie by� pewni, �e znajdziecie jaki� dow�d nadaj�cy si� do przed�o�enia s�dowi. - Je�li nie, to francuska policja ju� ich nak�oni do zwierze�. - Tak. Daj mi o��wek, to zapisz� ci nazwiska i adresy. - Daruj to sobie - powiedzia� Bili. - Zdasz mi szczeg�ow� relacj� w ambasadzie. - Nie jad� do ambasady. - John, nie rozwalaj mi ca�ego programu. - Podam ci te nazwiska i w ten spos�b b�dziesz mia� w r�ku wszystkie najistotniejsze informacje, na wypadek gdyby po po�udniu przejecha� mnie jaki� zwariowany francuski taks�wkarz. Je�li prze�yj� do jutra, wpadn� rano do ciebie i dorzuc� par� szczeg��w. - Po co to odwleka�? - Jestem um�wiony na lunch. Bili wzni�s� oczy do nieba. - Chyba jeste�my ci to winni - powiedzia� niech�tnie. - Tak w�a�nie my�la�em. - Kto to jest? - Jane Lambert. Jej nazwisko figurowa�o na li�cie, kt�r� mi wr�czy�e� na wst�pnej odprawie. - Pami�tam. Powiedzia�em ci wtedy, �e je�li wkradniesz si� w jej �aski, to przedstawi ci� ka�demu ob��kanemu lewakowi, ka�demu arabskiemu terrory�cie, ka�demu sympatykowi grupy Baader-Meinhof i ka�demu awangardowemu poecie w Pary�u. - I mia�e� racj�, tylko �e ja si� w niej zakocha�em. Bili mia� min� bankiera z Connecticut. kt�remu oznajmiono w�a�nie, �e jego syn zamierza si� o�eni� z c�rk� czarnego milionera - nie wiedzia� czy si� �achn��, czy przyklasn��. - A to dopiero! Jaka ona naprawd� jest? - Sama nie jest zwariowana, chocia� ma kilku zwariowanych przyjaci�. Co ja ci mog� o niej powiedzie�? �liczna jak obrazek, inteligentna jak nie wiem co i uparta jak osio�. Po prostu cudowna. Jest kobiet�, kt�rej szuka�em przez ca�e �ycie. - No nic, rozumiem, dlaczego wolisz czci� sw�j tryumf z ni�, a nie ze mn�. Co zamierzasz? Ellis u�miechn�� si�. - Otworz� butelk� wina, usma�� dwa steki, powiem jej, �e utrzymuj� si� z �apania terroryst�w i poprosz� j� o r�k�. ROZDZIA� 2 Jean-Pierre nachyli� si� nad stolikiem w kantynie i utkwi� w siedz�cej naprzeciwko brunetce wsp�czuj�cy wzrok. - Chyba wiem, co czujesz - powiedzia� ciep�o. - Pami�tam, jak sam by�em za�amany pod koniec pierwszego roku medycyny. Masz wtedy wra�enie, �e zaserwowano ci wi�cej informacji, ni� jest w stanie wch�on�� jeden m�zg i po prostu nie masz poj�cia, jak zdo�asz przyswoi� sobie to wszystko, aby pomy�lnie przebrn�� przez egzaminy. - W�a�nie tak - przyzna�a dziewczyna kiwaj�c energicznie g�ow�. By�a bliska p�aczu. - 'To dobry znak - pocieszy� j�. - To znaczy, �e jeste� na fali. Ludzie, kt�rzy oblewaj�, rekrutuj� si� z tych, co si� nie przejmuj�. Jej br�zowe oczy zwilgotnia�y z wdzi�czno�ci. - Naprawd� tak uwa�asz? - Jestem tego pewien. Spojrza�a na niego z uwielbieniem. Wola�aby zje�� mnie, a nie sw�j lunch, pomy�la�. Zmieni�a nieznacznie pozycj� i spod rozchylaj�cego si� sweterka wyjrza�a koronkowa lam�wka biustonosza. Jean-Pierre napali� si� natychmiast. We wschodnim skrzydle szpitala mie�ci� si� magazynek po�cieli, nigdy nie u�ywany po mniej wi�cej dziewi�tej trzydzie�ci rano. Jean-Pierre nieraz z niego korzysta�. Mo�na si� by�o tam zamkn�� od wewn�trz i po�o�y� na mi�kkim stosie czystych prze�cierade�... Brunetka westchn�a, nadzia�a na widelec kawa�ek steku, wsun�a go do ust i kiedy zacz�a �u�, Jean-Pierre'owi natychmiast przesz�o ca�e zainteresowanie dziewczyn�. Nie cierpia� widoku jedz�cych ludzi. Prawd� m�wi�c, jedynie �wiczy�, by udowodni� sobie, �e nadal potrafi to robi� - wcale nie chcia� jej uwodzi�. By�a bardzo �adna z tymi faluj�cymi w�osami i ciep��, �r�dziemnomorsk� karnacj� sk�ry, przy tym wspaniale zbudowana, ale Jean-Pierre nie mia� ostatnio zaci�cia do przypadkowych podboj�w. Jedyn� dziewczyn�, kt�ra potrafi�a go zafascynowa� na d�u�ej ni� kilka sekund, by�a Jane Lambert - a z ni� nawet si� jeszcze nie ca�owa�. Odwr�ci� oczy od brunetki i zacz�� b��dzi� znudzonym wzrokiem po szpitalnej kantynie. Nie dostrzeg� nikogo znajomego. Sala by�a niemal pusta: jad� lunch wcze�nie, bo pracowa� na porannym dy�urze. Mija�o w�a�nie sze�� miesi�cy od chwili, kiedy w t�umie go�ci na koktajlu, wydanym z okazji ukazania si� nowej ksi��ki z dziedziny ginekologii feministycznej, ujrza� uderzaj�co �adn� twarz Jane. T�umaczy� jej, �e nie ma czego� takiego, jak medycyna feministyczna, jest tylko medycyna dobra i medycyna z�a. Odpar�a, �e nie ma czego� takiego, jak matematyka chrze�cija�ska, a mimo to trzeba by�o takiego heretyka jak Galileusz, aby dowie��, �e Ziemia kr��y dooko�a S�o�ca. - Masz racj�! - wykrzykn�� Jean-Pierre w sw�j najbardziej roz- brajaj�cy spos�b i tak zostali przyjaci�mi. By�a jednak odporna, je�li nie zupe�nie nieczu�a, na jego wdzi�ki. Lubi�a go, ale by�a chyba oddana Ellisowi, chocia� ten Amerykanin by� od niej sporo starszy. Czyni�o j� to w oczach Jean-Pierre'a jeszcze bardziej godn� po��dania. Gdyby tak Ellis zszed� ze sceny - wpad� pod autobus albo co� w tym rodzaju... Ostatnio op�r Jane zacz�� jakby s�abn�� - a mo�e by�o to tylko jego pobo�ne �yczenie? - Czy to prawda, �e jedziesz na dwa lata do Afganistanu? - spyta�a brunetka. - Prawda. - Dlaczego? - Chyba dlatego, �e wierz� w wolno��. A poza tym nie po to studiowa�em, �eby teraz zak�ada� bajpasy ot�uszczonym bogaczom. - K�amstwa automatycznie sp�ywa�y z jego ust. - Ale po co a� na dwa lata? Ludzie jad� tam zwykle na trzy do sze�ciu miesi�cy, g�ra na rok. Dwa lata to jak ca�a wieczno��. - Czy�by? - Jean-Pierre u�miechn�� si� z przymusem. - Widzisz, w kr�tszym okresie trudno dokona� czego� naprawd� znacz�cego. Wysy�anie tam lekarzy na kr�tkie turnusy jest dzia�aniem wysoce nieefektywnym. Rebeliantom potrzeba swego rodzaju sta�ej opieki medycznej, szpitali nie zmieniaj�cych z roku na rok swojej siedziby i przynajmniej cz�ciowo obsadzonych przez sta�y personel. Na razie wygl�da to tak, �e po�owa tych ludzi nie wie, dok�d zwozi� chorych i rannych. Poza tym nie przestrzegaj� zalece� lekarzy, poniewa� nie maj� kiedy pozna� ich na tyle, by zacz�� im ufa�, no i nikt nie ma czasu na prowadzenie o�wiaty zdrowotnej. A op�acenie przejazdu ochotnik�w do kraju przeznaczenia i z powrotem czyni ich "bezp�atne"' us�ugi dosy� kosztownymi. - Jean-Pierre w�o�y� w t� przemow� tyle wysi�ku, �e sam niemal sobie uwierzy� i zapomnia� na chwil� o prawdziwym motywie swojego wyjazdu do Afganistanu i o rzeczywistej przyczynie, zmuszaj�cej go do pozostania tam przez dwa lata. - Kto zamierza �wiadczy� bezp�atnie swoje us�ugi? - rozleg� si� czyj� g�os za jego plecami. Odwr�ci� si� i zobaczy� drug� par� z tacami zastawionymi jedzeniem: Valeri�, kt�ra tak jak on by�a internistk�, oraz jej przyjaciela, radiologa. Przysiedli si� do Jean-Pierre'a i brunetki. - Jean-Pierre jedzie do Afganistanu, �eby leczy� partyzant�w - odpowiedzia�a na pytanie Valerii brunetka. - Naprawd�? - Valeria by�a zaskoczona. - S�ysza�am, �e dosta�e� cudown� propozycj� pracy w Houston. - Odrzuci�em j�. - Ale dlaczego? - Valeria by�a poruszona. - Doszed�em do wniosku, �e wa�niejsze jest ratowanie �ycia bojow- nik�w o wolno��, natomiast paru teksa�skich milioner�w wi�cej czy mniej nie robi wielkiej r�nicy. Radiolog nie by� zafascynowany Jean-Pierre'em w takim stopniu jak jego przyjaci�ka. - �le na tym nie wyjdziesz - mrukn�� prze�kn�wszy porcj� ziem- niak�w. - �adnych k�opot�w z za�apaniem si� po powrocie na ten sam etat - nie b�dziesz przecie� zwyk�ym lekarzem, lecz lekarzem bohaterem. - Tak uwa�asz? - spyta� ch�odno Jean-Pierre. Nie by� zachwycony obrotem, jaki przybiera�a dyskusja. - W zesz�ym roku wyjecha�o do Afganistanu dw�ch ludzi z tego szpitala - ci�gn�� radiolog. - Po powrocie dostali wspania�e anga�e. Jean-Pierre u�miechn�� si� wyrozumiale. - Dobrze wiedzie�, �e je�li uda mi si� prze�y�, nie zostan� na bruku. - Spodziewam si�! - oburzy�a si� brunetka. - Po takim po- �wi�ceniu! - A co na to twoi rodzice? - zainteresowa�a si� Valeria. - Matka aprobuje moj� decyzj� - powiedzia� Jean-Pierre. Oczywi�- cie, �e aprobowa�a: sama przecie� kocha�a bohatera. Jean-Pierre potrafi� sobie wyobrazi�, co powiedzia�by jego ojciec o m�odym lekarzu ideali�cie, kt�ry ma zamiar pracowa� dla afga�skich partyzant�w. Socjalizm nie oznacza wcale, �e ka�dy mo�e robi�, co mu si� �ywnie podoba - powiedzia�by ochryp�ym, podnieconym g�osem, a jego twarz zaczer- wieni�aby si� z lekka. Kim wed�ug ciebie s� ci rebelianci? S� bandytami �eruj�cymi na przestrzegaj�cych prawa wie�niakach. Socjalizmowi trzeba utorowa� drog� likwiduj�c feudalne struktury. Tu waln��by ogromn� pi�ci� w st�. �eby zrobi� suflet, trzeba najpierw rozbi� jajka - �eby wprowadzi� socjalizm, trzeba przedtem rozbi� par� g��w! Nie denerwuj si�, tato, ja to wszystko wiem. - Ojciec nie �yje - doda� Jean-Pierre. - Ale sam by� bojownikiem o wolno��. Podczas wojny dzia�a� w ruchu oporu. - Co tam robi�? - spyta� sceptyczny radiolog, ale Jean-Pierre nie zd��y� mu ju� odpowiedzie�, bo w tym momencie ujrza� id�cego przez kantyn� i poc�cego si� w swym od�wi�tnym garniturze Raoula Clermonta, wydawc� pisma "La Revolte". Co, u diab�a, robi ten t�usty dziennikarz w szpitalnej sto��wce? - Musz� zamieni� z tob� s��wko - oznajmi� bez wst�p�w Raoul. Nie m�g� z�apa� tchu. Jean-Pierre wskaza� mu krzes�o. - Raoul... - To pilne - przerwa� mu Raoul i wysz�o to tak, jakby nie �yczy� sobie, aby pozostali us�yszeli jego nazwisko. - A mo�e zjesz z nami lunch? Potem spokojnie sobie porozmawiamy. - �a�uj�, ale nie mog�. Jean-Pierre us�ysza� w g�osie grubasa nutk� paniki. Popatrzy� w jego oczy i dostrzeg� w nich b�aganie, by przesta� si� wyg�upia�. Zdziwiony podni�s� si� od stolika. - No dobrze - powiedzia�. �eby zatuszowa� jako� nag�o�� in- cydentu, rzuci� �artobliwie do pozosta�ych: - Nie zjada� mojego lunchu, zaraz wracam. - Wzi�� Raoula pod rami� i wyszli razem z kantyny. Jean-Pierre zamierza� rozpocz�� rozmow� zaraz za drzwiami, ale Raoul szed� dalej korytarzem. - Przysy�a mnie Monsieur Leblond - wyja�ni� po drodze. - W�a�nie si� domy�la�em, �e to on za tym stoi - powiedzia� Jean-Pierre. Miesi�c temu Raoul pozna� go z Leblondem, a ten za- proponowa� mu wyjazd do Afganistanu, oficjalnie celem udzielenia pomocy rebeliantom, jak to czyni�o wielu m�odych francuskich lekarzy, ale