1052
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1052 |
Rozszerzenie: |
1052 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1052 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1052 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1052 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Regine Deforges
Czarne tango
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Prze�o�y�a Regina Gr�da
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych w Drukarni
Zak�adu Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Bellona",
Warszawa 1993
Pisa�a J. Szopa
Korekty dokona�y
I. Stankiewicz
i D. Jagie��o
Moim dzieciom,
Franckowi, Camille i L~ei
Dok�d�e, W�adco �wi�ty i
prawdziwy,@ nie b�dziesz s�dzi� i nie
wymierza� za krew nasz� kary@
tym, co mieszkaj� na ziemi?@
Apokalipsa �w. Jana
(Pismo �wi�te
Starego i Nowego Testamentu,
Wyd. Pallottinum,
Pozna� - Warszawa 1989.)
1
L~ea stan�a jak wryta, gdy
ujrza�a id�cego jej na spotkanie
Fran~cois Taverniera trzymaj�cego
za r�czk� ma�ego Charlesa. To
naprawd� byli oni, tutaj, w
MOntillac, w tym samym
Montillac, kt�re uzna�a za
stracone na zawsze, a gdzie
teraz rozbrzmiewa�y odg�osy pi�y
cie�li, uderzenia m�otk�w,
piosenka robotnika:
Murarz piosenk� �piewa�,@
wysoko tam, na dom�w dachu.@
Jej dom si� odradza�...
Serce jej przepe�ni�o
szcz�cie, gdy� si� domy�li�a,
�e to jego dzie�o. Stoj�c bez
ruchu patrzy�a na odnalezionego
kochanka; �y�! �y� naprawd�,
przygl�da� jej si� z podziwem,
nie dowierzaj�c w�asnym oczom,
ol�niony, wstrz��ni�ty... Rzuci�
si� ku niej, lecz Charles by�
szybszy. L~ea ze wzruszeniem
�ciska�a dziecko w ramionach,
be�kocz�c bez �adu i sk�adu
czu�e s�owa. Odsun�a je
delikatnie od siebie i
przykl�kn�a, by mu si� lepiej
przyjrze�. Ale� ur�s�! Jaki by�
podobny do matki! Na wspomnienie
nie�yj�cej Camille z jej piersi
wyrwa� si� j�k.
- Co� ci� boli? - zaniepokoi�o
si� dziecko.
- Nie, m�j kochany, tak bardzo
si� ciesz�, �e ci� widz�...
- No to dlaczego p�aczesz?
Jak tu wyt�umaczy�
pi�cioletniemu ch�opcu, �e �zy
mog� r�wnie dobrze wyra�a�
rado��, jak i smutek?
Co to za jasnow�ose dziecko
uczepi�o si� sp�dnicy jej
munduru i kim by�a ta m�oda
kobieta ubrana w kwiecist�
sukni�, kt�ra przypomina�a
sukni�, jak� jej matka nosi�a w
lecie poprzedzaj�cym wojn�.
- Fran~coise?...
Nim si� uca�owa�y, siostra
pomog�a jej podnie�� si� z
kl�czek. A potem kolejno wita�a
si� z ubran� wed�ug ostatniej
mody Laure, z Lis� o
r�owiutkiej cerze i bia�ych
puklach w�os�w, z Estelle,
kt�rej g�adko �ci�gni�te w
koczek w�osy nie mog�y zatrze�
pe�nego dobroci wyrazu twarzy, z
Ruth, z drog� Ruth, skarbnic�
wspomnie� z dzieci�stwa,
podstarza��, zgarbion�, z
biednymi trz�s�cymi si� wci��
d�o�mi... Przechodzi�a z ramion
do ramion, niezupe�nie przytomna
i �wiadoma, co si� dzieje, jak
gdyby te poca�unki, pieszczoty,
czu�e s�owa nie do niej by�y
kierowane. Po widoku ruin
Berlina, pokonanych Niemiec L~ea
odbiera�a jak co�
nierzeczywistego to, �e znalaz�a
si� na tej ziemi, w tej
posiad�o�ci, dok�d - jak s�dzi�a
- mia�a nigdy nie powr�ci�.
Stopniowo odp�ywa�o uczucie
szcz�cia, ust�powa�a rado��,
jaka j� ogarn�a na widok
zmierzaj�cych ku niej Fran~cois i
Charlesa. Nic nie by�o
prawdziwe; to jaka� farsa, jaka�
maskarada... To tylko zjawy...
Co tutaj robi�a ta gestykuluj�ca
ogolona kobieta w sukni jej
matki?... I ta za mocno
wymalowana m�oda dziewczyna
przypominaj�ca luksusowe dziwki
w��cz�ce si� z niemieckimi
oficerami po barach Bordeaux?...
A te ha�a�liwe dzieciaki o
buziach i r�czkach usmarowanych
sokiem z je�yn?... Te stare
kobiety w czarnych sukniach,
wygl�daj�ce jak dewotki z
Saint-Macaire?... A ten
m�czyzna z blizn� na twarzy o
ironicznym u�miechu?... Dlaczego
si� u�miecha? Co widzi takiego
�miesznego?... A jak on jej si�
przygl�da�! Narastaj�ce
rozdra�nienie m�ci�o jej my�li.
Nigdy!... Nigdy nie powinna by�a
postawi� nogi w Montillac,
wszystko tu by�o zniszczone,
zbrukane, martwe!... Wydawa�o
jej si�, �e za chwil� z alei
grabowej wynurzy si� Maurice
Fiaux z policjantami... W g�owie
hucza�y jej krzyki, wycie... To
nie stukot m�otk�w cie�li
s�ysza�a, ale uderzenia kolb
karabin�w przy wywa�aniu drzwi
domu... A ten tuman, kt�ry si�
unosi nad stokiem poni�ej
tarasu, to nie dym z wypalanej
trawy, lecz sw�d buchaj�cy z
um�czonego cia�a cioci
Bernadette...
L~ea gwa�townie roztr�ci�a
kobiety i czepiaj�ce si� jej
dzieci. Nie oszukaj� jej... Nie
da si� nabra�...
Zaskoczone ciotki i siostry
patrzy�y za uciekaj�c� L~e�.
Tylko Fran~cois Tavernier
domy�la� si�, co czu�a.
Bieg�a przez winnice jak
przera�one zwierz�tko, potyka�a
si� o bry�y ziemi, przewraca�a
si�, podrywa�a, znowu pada�a...
Gdy by� o kilka krok�w od niej,
dostrzeg�a go, lecz nie pozna�a.
W jej zm�conym umy�le ko�ata�a
jedna tylko my�l: Nie nabior�
mnie!... Nie nabior� mnie!...
Strach i nienawi�� dodawa�y jej
skrzyde�, zerwa�a si� do biegu,
mkn�a jeszcze szybciej mimo
poobcieranych kolan. Gdy mija�a
dom Sidonie, wydawa�o jej si�,
�e s�yszy g�os Mathiasa... Spod
jej st�p wzbija� si� tuman
bia�ego kurzu z drogi wiod�cej
do kapliczki w Verdelais,
miejsca schronie� i �wiadka jej
dziecinnych smutk�w i zmartwie�,
melancholijnych w�tpliwo�ci
okresu dojrzewania, a potem
strachu i obaw m�odej kobiety w
obliczu wojny i �mierci. Do krwi
pozdziera�a sobie sk�r� r�k
odgarniaj�c kolczaste ga��zie
zaro�li... Na czworakach
wdrapa�a si� po schodkach do
kapliczki... schwyta� j� i na
tych stopniach zmagali si� ze
sob� w milczeniu.
Fran~cois musia� wyt�y�
wszystkie si�y, by udaremni� jej
pr�by podrapania mu twarzy. Gdy
poczu�, �e s�abnie, zacz��
szepta� jej koj�ce, uspokajaj�ce
s�owa:
- Spokojnie, male�ka,
spokojnie... Nie b�j si�... Ju�
si� sko�czy�o... No, no, uspok�j
si�... Kochana, ju� nikt wi�cej
ci� nie skrzywdzi, przyrzekam
ci.
Jej dr��ce cia�o powoli si�
odpr�a�o, a ze spojrzenia
znikn�o szale�stwo. Zamkn�a
oczy i pozwala�a si� ko�ysa�...
Mia�a osiem lat i ojciec j�
pociesza�, gdy bole�nie si�
poturbowa�a podczas upadku...
Gdy tak si� do niego przytula�a,
wycisza�o si� �kanie, u�mierza�
b�l... Teraz bra� j� na r�ce i
ni�s� do ��ka...
Fran~cois u�o�y� j� w cieniu
d�bu. Jak dziecko natychmiast
zapad�a w sen, d�oni� wczepiwszy
si� w jego r�k�. �ywo mu to przypomina�o te
niezbyt liczne noce, kiedy po
zbli�eniu zasypia�a, nie
doko�czywszy zdania; na tym
mi�dzy innymi polega�a jej si�a,
na tej zdolno�ci ucieczki w sen.
Chusteczk� do nosa delikatnie
stara� si� otrze� kurz, jaki
przylepi� si� do zalanej �zami
twarzy. Znowu wzruszy�a go
uroda, energia i krucho��,
wra�liwo�� na zranienia, jakie
bi�y z tej ubrudzonej twarzy.
Podobnie jak podczas wszystkich
spotka� po d�ugiej roz��ce, ten
kontrast uderza� go i porusza�.
Poprzez dr�enie zamkni�tych
powiek wyczuwa� cierpienia,
jakich dozna�a. Poprzysi�g�
sobie, �e zrobi wszystko, by o
nich zapomnia�a, �e zapewni jej
szcz�liwe i spokojne �ycie,
obsypie j� prezentami,
bi�uteri�, poka�e jej �wiat,
nowe pejza�e, miejsca nie
tkni�te przez cz�owieka, do
kt�rych cz�owiek nawet nie dotar�...
Znowu b�dzie go dr�czy�a swoj�
kokieteri�, znowu us�yszy jej
�miech, b�dzie patrzy�, jak pije
szampana, porwie j� do walca, w
kt�rym strac� g�ow�. Ach, �eby
tak jakim� sposobem przegna� te
obrazy okropno�ci, kt�re
przyprawia�y j� o
przera�enie!...
- Fran~cois!
- Tak, dzieweczko, jestem
tutaj.
- Fran~cois, gdyby� ty
wiedzia�!...
- Wiem, kochanie, wiem. Teraz
musisz si� stara� zapomnie�...
Poczu�, jak cia�o jego
przyjaci�ki sztywnieje, gotowe
znowu mu si� wymkn��.
- B�dzie ci trudno, ale tak
trzeba. Musisz odbudowa� dom,
masz dziecko, kt�re musisz
wychowa�, rodzin�...
- Przesta�! Przesta�!
Zaci�ni�tymi pi�ciami bi�a go
w piersi. Za�mia� si�.
Rozz�oszczona jego �miechem,
spr�bowa�a go podrapa�, uderzy�!
Przygni�t� j� swoim cia�em,
przytrzyma� wyci�gni�te ramiona
nad g�ow�.
- Nie uwa�asz, �e mamy co�
lepszego do roboty ni� k��ci�
si�? - spyta� szukaj�c jej ust.
Wyrwa�a mu si� i ugryz�a go
tak bole�nie, �e zwolni�
u�cisk. Potargana, z zeszpecon�
gniewem twarz� L~ea podnios�a
si�; przez d�ug� chwil� mierzyli
si� wzrokiem. Powoli uspokoi�a
si�, w�ciek�o�� ust�pi�a miejsca
smutkowi. �zy obficie pop�yn�y
z szeroko otwartych oczu i
zmywa�y py� z policzk�w. Ta
�a�o�� bez spazm�w uciszy�a j�.
Gdy Fran~cois poda� jej
chusteczk� do nosa, podzi�kowa�a
s�abym u�miechem.
- Przepraszam ci�, jestem
�a�osna.
- Wcale nie jeste� �a�osna,
no, chod�, przytul si�.
Wtuli�a si� w jego ramiona,
czekaj�c na po��danie, kt�re
rozproszy l�ki. Rozpi�a
guziki koszuli i wsun�a d�o� w
jej rozchylenie, znowu odnalaz�a
g�adko�� sk�ry swojego kochanka,
jego zapach. Jak jej go
brakowa�o przez te d�ugie
miesi�ce! Do tego stopnia za nim
t�skni�a, �e omal nie uleg�a
pewnemu m�odemu i przystojnemu
angielskiemu oficerowi! On z
kolei szybkim ruchem rozpi��
guziki jej surowej koszulowej
bluzki, rozlu�ni� krawat i
zsun�� rami�czka halki...
Ods�oni�y si� wspania�e, bujne
piersi. Do diab�a z wojn�,
cierpieniami. Zapomnieli o
ziemi, niebie, �mierci...
Istnieli tylko m�czyzna i
kobieta, kt�rych cia�a po��czy�y
si� jak od prawiek�w, szukaj�c
tylko rozkoszy; nag�ej i
kr�tkotrwa�ej rozkoszy, kt�ra
ich, nienasyconych, zaskoczy�a.
Fran~cois pom�g� jej wsta�.
Obejmuj�c si� ruszyli drog� ku
Montillac. W Bellevue L~ea
usiad�a na starej kamiennej
�awie pod domem Sidonie. Wodzi�a
wzrokiem po znajomym
krajobrazie. Nic si� nie
zmieni�o, nic nie wskazywa�o, �e
przetoczy�a si� tu wojna, �e w
tych lasach, wioskach ludzie
po�wi�cali �ycie, by ocali�
te dzwonnice, miasteczka, pola,
winnice. Nic! Przed oczyma
stan�� jej obraz biednego
obna�onego cia�a Sidonie.
Zamykaj�c oczy, przegna�a t�
groz�, chcia�a zachowa� tylko
wspomnienie dzielnej, uczciwej
kucharki, kt�ra j� pyta�a:
- Malutka, napijesz si� mojej
nalewki z czarnej porzeczki?
Zbli�a�a si� jesie�, �wiat�o
chyl�cego si� dnia podkre�la�o
ca�� wspania�� urod� tego
ukochanego krajobrazu.
- Sp�jrz, wida� Pireneje!
Pewnie to nie by�o prawd�, ale
Sidonie tak cz�sto jej
powtarza�a, �e w pogodny dzie�
wida� te stare g�ry.
Potrz�saj�c g�ow� jak ko�,
kt�ry przegania natr�tn� much�,
wyprostowa�a si� i wbi�a wzrok w
oczy kochanka. To spojrzenie
m�wi�o mu: "Jestem tutaj, �yj�,
chc� u�ywa� �ycia, szybko,
teraz! Jeste� tutaj, �eby mi
pom�c, bo mnie kochasz. No bo
przecie� mnie kochasz, prawda?"
Przyci�gn�a drabin� do wej�cia
na g�rk� z sianem i wspi�a si�
po obruszanych szczeblach. Ile�
to razy chowa�a si� tutaj przed
doros�ymi, razem z Mathiasem i
innymi towarzyszami dzieci�cych
zabaw. Siano z ostatnich
sianokos�w upojnie pachnia�o.
Zapadaj�c si� nogami w pachn�c�
mas�, L~ea �ci�gn�a z siebie
ubranie i naga wyci�gn�a si�,
nie zwa�aj�c na uk�ucia
wysuszonej trawy. Oparty o belk�
Fran~cois przygl�da� si� jej i
nie pr�bowa� ukry� wzruszenia. Z
kolei on wolno si� rozebra�, nie
spuszczaj�c z niej wzroku.
By� ju� p�ny wiecz�r, gdy
wyczerpani i szcz�liwi
powr�cili do Montillac.
Nikt nie zaprotestowa�, gdy
wbrew konwenansom L~ea i
Fran~cois u�o�yli si� do snu w
jednym pokoju. Panny de
Montpleynet, Fran~coise, Laure,
Ruth i dzieci jako� koczowa�y w
mieszkaniu zarz�dcy sk�ad�w z
winem w oczekiwaniu uko�czenia
rob�t w du�ym budynku.
Zaanga�owany przez Taverniera
architekt przyrzek�, �e wszystko
b�dzie gotowe w po�owie
pa�dziernika. Estelle i Ruth
pow�tpiewa�y w jego zapewnienia;
Laure pop�dza�a zbyt wolno jej
zdaniem pracuj�cych robotnik�w;
Fran~coise nie mia�a odwagi si�
odezwa�, od kiedy kt�ry� ze
starych murarzy mrukn��, gdy go
mija�a: "Dziwka". Pochyliwszy
si�, odesz�a i nigdy wi�cej noga
jej nie posta�a na placu budowy.
Przyjazd L~ei zmobilizowa�
wszystkich, prze�cigali si�,
�eby jej sprawi� przyjemno��. Ku
swemu zaskoczeniu odkry�a
gabinet ojca w niemal nie
zmienionym stanie: sadza tylko
przybrudzi�a ksi��ki, �ciany i
dywany. Nie pytaj�c si�str o
zdanie, rozgo�ci�a si� w tym
pomieszczeniu. Gdyby jej
pos�uchano, wszystko zosta�oby
jak przedtem, lecz Fran~cois
zdo�a� j� przekona�, by kaza�a
odmalowa� �ciany, wyczy�ci�
dywany i zmieni� zas�ony. Jedyna
rzecz, co do kt�rej nie
przyzna�a mu racji, to stara
kanapa: L~ea nie chcia�a o
niczym s�ucha�; nikt nie wa�y
si� tkn�� tego sprz�tu, kt�ry,
jak pami�ta�a, zawsze by� stary
i zniszczony. Fran~cois ust�pi�.
L~ea w napi�ciu �ledzi�a
relacjonowany w prasie i radiu
tocz�cy si� w Luneburgu proces
oprawc�w z obozu Bergen-Belsen.
Pami�ta�a szefa obozu, Josepha
Kramera, kt�rego angielska
policja wojskowa z najwi�kszym
trudem zdo�a�a wyrwa� z r�k
poruszaj�cych si� jeszcze
wi�ni�w i �o�nierzy
brytyjskich, a tak�e doktora
Fritza Kleina, kt�rego alianci
zmusili do pozowania do
fotografii rozczochranego, w
d�ugich butach, z zapuchni�t�,
obrz�k�� twarz�, stoj�cego
po�r�d nagich trup�w. Pami�ta�a
�zy m�odych angielskich
�o�nierzy na widok �ywych
ko�ciotrup�w wyci�gaj�cych do
nich tak wychudzone ramiona, �e
obawiali si� ich dotkn��, by nie
z�ama�, przypomina�a sobie
os�upienie, a nast�pnie zgroz�
lekarzy, gdy odkryli, �e
niekt�rym zw�okom brakowa�o
policzk�w, r�k, po�ladk�w, a
nawet w�troby, i gdy zrozumieli,
�e te cz�ci cia�a zjedli
wsp�wi�niowie z g�odu
doprowadzeni do ob��du.
Kiedy sko�czy si� ten
przera�liwy koszmar? Wojna ju�
si� sko�czy�a, trzeba zapomnie�.
Zapomnie�? Nie, nie mo�na, nie
wolno. W g�owie L~ei bez przerwy
zderza�y si� te sprzeczne my�li.
By�o to dla niej o tyle
trudniejsze, �e nie chcia�a o
tym rozmawia�, nawet gdy te
koszmary nie pozwala�y jej
usn��, gdy zrywa�a si� w �rodku
nocy z przera�liwym krzykiem.
Fran~cois pr�bowa� j� wypytywa�,
lecz musia� zrezygnowa�, bo
zaczyna�a p�aka� albo wpada�a w
z�o��. T�umaczy� jej, �e
wyartyku�owanie dr�cz�cych my�li
pozwala je lepiej zrozumie�,
nale�ycie je ustawi�, ale L~ea
odrzuca�a t� m�dr� rad�. Estelle
de Montpleynet, z kt�r�
podzieli� si� wiadomo�ci� o
problemach L~ei, obawach i
l�kach, doradza�a mu cierpliwie
czeka�: za wcze�nie, jeszcze
trzeba czasu, du�o czasu, �eby
L~ea, o ile nie zapomnia�a, to
przynajmniej osi�gn�a pewn�
r�wnowag� i spok�j.
Ale jak to osi�gn��?
Wspomnienia szcz�liwych chwil
nieustannie przes�ania�y
wspomnienia okropno�ci. Mi�dzy
innymi �mier� Raoula Lef~evre,
kt�rego pogrzeba�a z pomoc� jego
brata Jeana i doktora Jouvenela
ko�o piwnicy z winem, za k�p�
ligustru i bz�w. Cia�o jej
przyjaciela z dzieci�stwa wci��
tam spoczywa. Pewnego dnia, gdy
sk�ada�a na tym prowizorycznym
grobie zerwany w ogr�dku bratek,
zaskoczy� j� Fran~cois. Zna�
okoliczno�ci �mierci Raoula,
ale ona nigdy mu nie powiedzia�a
o miejscu, gdzie spoczywa�y jego
zw�oki. Stara� si� j� nak�oni�
do powiadomienia �andarm�w. To
nowe czekaj�ce j� prze�ycie
�agodzi�a rado��, �e znowu
zobaczy, przy okazji tak
przykrej, �ywego Jeana
Lef~evre'a.
Wczesnym rankiem przyjechali
�andarmi, a za nimi merowie z
Verdelais, Saint-Macaire i z
Saint-Maixant, byli cz�onkowie
ruchu oporu, towarzysze
zmar�ego. W obecno�ci pani Lef~evre
podtrzymywanej przez syna, kt�ry
prze�y� wojn�, przyst�piono do
ekshumacji. Czas i przyroda
dokona�y swego dzie�a: szkielet
w strz�pach ubrania, kt�re matka
rozpozna�a. Ani jednego okrzyku,
ani jednego j�ku, tylko ci���ca
cisza, kt�r� pot�gowa� zgrzyt
�opat zag��biaj�cych si� w
mi�kk� piaszczyst� gleb� i
g�uche pla�ni�cia wyrzucanej
ziemi. Jean Lef~evre
przyprowadzi� m�odego ksi�dza o
wychudzonej twarzy, na kt�rym
zwisa�a wyrudzia�a znoszona
sutanna. Pob�ogos�awi� on
�a�osne szcz�tki, kt�re z�o�ono
w trumnie.
Nie dowierzaj�c w�asnym oczom
szcz�liwi Jean i L~ea padli
sobie w ramiona. Matka Raoula
u�ciska�a przyjaci�k� swych
syn�w, szepcz�c podzi�kowania,
kt�re jeszcze bardziej
przygn�bi�y dziewczyn�.
Po ucieczce z Montillac Jean
Lef~evre, pomimo odniesionych
ran, dotar� do Pauillac w Modoc,
gdzie odnalaz� towarzyszy,
kt�rzy ocaleli z oddzia�u
partyzanckiego Grand-Pierre'a.
Wykurowa� si� w jakim�
gospodarstwie niedaleko Lesparre
i do��czy� do grupy Charly'ego,
a 23 lipca z siedemdziesi�ciu
partyzantami wzi�� udzia� w
ataku na sk�ady prochu w
Sainte_$h~el~ene, gdzie zgin�y
dziesi�tki Niemc�w, a z nimi
r�wnie� dwudziestu siedmiu jego
koleg�w. Znowu ranny, dosta� si�
do niewoli i zosta� przewieziony
ze swoimi towarzyszami niedoli
do fortu H~a. Bity i torturowany,
zosta� w ko�cu za�adowany do
poci�gu wioz�cego francuskich i
wi�ni�w innych narodowo�ci do
Niemiec. Wi�kszo�� z nich
zosta�a aresztowana w rejonie
Tuluzy, a nast�pnie 2 lipca
przeniesiona z wi�zie� do
synagogi i fortu H~a w Bordeaux.
St�oczeni po siedemdziesi�ciu w
jednym wagonie, w okropnym
upale, bij�c si� o odrobin�
powietrza, kropl� wody lub
pi�tk� chleba. Niekt�rzy
wi�niowie poddali si� rozpaczy
lub popadli w ob��d. Unikaj�c
ostrza�u z broni maszynowej
alianckich samolot�w, poci�g
min�� Tuluz�, Carcassonne,
Montpellier, N~imes, dolin�
Rodanu... i 27 sierpnia dotar�
do Dachau.
Jean �y�, ale w jak okropnym
by� stanie! Podczas podr�y
zmar�o osiemnastu jego
towarzyszy. Na ka�dym postoju,
gdy Niemcy otwierali drzwi,
wypychano trupy na nasyp. Kiedy
dotarli na stacyjk� kolejow� w
Dachau, sze�� cia�
wydzielaj�cych niezno�ny od�r
rozk�adu wyrzucono na peron.
Podczas tej nie ko�cz�cej si�
podr�y Jeana podtrzymywa� na
duchu i opatrywa� m�ody
zakonnik, ksi�dz z oddzia�u
ruchu oporu w Corr~eze, Michel
Delfand, kt�rego nazywano bratem
Henrim. Sam z wysok� gor�czk�
udziela� kap�a�skiej pos�ugi
umieraj�cym, pociesza� i dodawa�
otuchy pozosta�ym. Wszyscy
zastanawiali si�, jak, przy jego
konstrukcji fizycznej, sam b�d�c
chorym, wytrzymywa� to wszystko.
Wytrzyma� do 29 kwietnia 1945
roku, dnia wyzwolenia obozu
przez Amerykan�w. W�wczas to
z�o�y� go tyfus, kt�ry zbiera�
obfite �niwo w obozie.
Przeniesiony na rewir, otrzyma�
ostatnie namaszczenie z r�k
jakiego� polskiego ksi�dza i z
b�ogim u�miechem szykowa� si� na
spotkanie z Panem Bogiem. Lecz
nie wybi�a jeszcze jego godzina:
kruche cia�o opar�o si�
chorobie. Po zarz�dzonej przez
wyzwolicieli kwarantannie,
ojciec Henri i Jean wr�cili do
Francji. Bardzo wycie�czeni
sp�dzili dwa miesi�ce w domu
wypoczynkowym w Sabaudii, a
potem powr�cili do rodzin.
Podczas tej rekonwalescencji obu
m�czyzn po��czy�y bardzo silne
wi�zy przyja�ni. Ojciec Henri,
jako �e stan zdrowia nie
pozwala� mu wie�� surowego trybu
�ycia kapucyn�w, uzyska� od
swoich prze�o�onych zgod� na
opuszczenie klasztoru. Pos�ano
go do Bordeaux, do pomocy
ksi�dzu z Saint-Michel. Zaraz po
przyje�dzie skontaktowa� si� ze
swoim przyjacielem, kt�ry
powr�ci� do domu poprzedniego
dnia. Podczas jego pierwszego
pobytu w La Verdelais �andarmi
oznajmili pani Lef~evre o
maj�cej si� nazajutrz odby�
ekshumacji cia�a jej syna
Raoula. W�wczas Jean opowiedzia�
matce i przyjacielowi o
okoliczno�ciach �mierci swojego
brata.
Dwutygodniowa przepustka, jak�
wystawi�a jej pani de
Peyerimhoff, ko�czy�a si� i L~ea
musia�a si� zg�osi� w siedzibie
Czerwonego Krzy�a w Pary�u.
Winogrona dojrzewa�y, siostry
um�wi�y si� z s�siedztwem na
pierwsze w wyzwolonej Francji
winobranie. Dzi�ki pieni�dzom od
Fran~cois Taverniera mo�na by�o
przyj�� oko�o trzydziestu os�b
do zbioru winogron, przy czym
dwie trzecie stanowili
wi�niowie niemieccy. L~ea z
dusz� na ramieniu zostawia�a
to wszystko, co znowu pokocha�a.
Te dwa tygodnie sp�dzone w
Montillac pozwala�y jej
uwierzy�, �e mo�na zacz�� od
pocz�tku.
Podr� do Pary�a wielk�
limuzyn� Taverniera przypomina�a
wyjazd na wakacje: by�o ciep�o i
s�onecznie, ober�e go�cinne, a
Fran~cois zakochany i weso�y.
Zaraz po przyje�dzie L~ea
uda�a si� do siedziby Czerwonego
Krzy�a do pani de Peyerimhoff.
Ucieszy�a si� niezmiernie, gdy�
spotka�a tam Claire Mauriac i
Jeanine Ivoy, kt�re wr�ci�y z
Berlina. Tr�jka dziewcz�t pad�a
sobie w ramiona, a ich krzyki i
�miech sprawi�y, �e pani de
Peyerimhoff wyjrza�a ze swojego
gabinetu.
- C� to, moje panny, co si�
tu dzieje?... Prosz� o spok�j,
co sobie pomy�l� nasze
ameryka�skie kole�anki o
zachowaniu Francuzek!
- Daj spok�j, moja droga, to
zupe�nie normalne w ich wieku,
�e lubi� si� �mia� - powiedzia�a
z wyra�nym ameryka�skim akcentem
pi�kna wysoka kobieta, kt�ra
stan�a w drzwiach gabinetu.
- Laureen, pozw�l, �e ci
przedstawi� trzy moje
dziewcz�ta. Wygl�daj� na tr�jk�
trzpiotek, lecz s�
pierwszorz�dnymi pracowniczkami,
odwa�ne, sprawne, wsp�czuj�ce;
g�owy w ob�okach i z�ote serca,
kokietki, ale dzielnie znosz�
ch��d i brud, �ase na jedzenie
jak kotki, a dziel� swoje
mizerne racje z nieszcz�nikami.
Wszystkie trzy przyjecha�y z
Niemiec i maj� tam wr�ci�.
Panienki, przedstawiam wam
Laurreen Kennedy.
- Czy kt�ra� m�wi po
niemiecku? - spyta�a
Amerykanka.
- My�l�, �e L~ea Delmas. Mia�a
chyba pani piastunk� czy te�
guwernantk�, kt�ra uczy�a pani�
niemieckiego, czy tak? - spyta�a
pani de Peyerimhoff.
- Niezupe�nie, opowiada�a nam
historyjki, �piewa�a piosenki,
czyta�a wiersze po niemiecku,
ale �eby nazwa� to nauk�... By�a
Alzatk�, wi�c...
- No wi�c co? Mo�na by�
Alzatczykiem i porz�dnym
Francuzem, co nie przeszkadza
m�wi� swoim ojczystym j�zykiem.
- Tak, je�li jest nim j�zyk
niemiecki - odpar�a sucho L~ea.
Pani de Peyerimhoff a�
podskoczy�a, gdy us�ysza�a jej
twardy ton. Zaskoczona
poprzesta�a na srogim
spojrzeniu.
- M�wi pani po niemiecku czy
nie?
- M�wi� raczej �le, za to
sporo rozumiem.
- Zatem, je�li pani de
Peyerimhoff zechce si� zgodzi� -
powiedzia�a Laureen Kennedy -
b�dzie mi pani towarzyszy� do
Norymbergi.
- Do Norymbergi?
- Tak, tam odb�dzie si� proces
zbrodniarzy wojennych.
2
Dla Sary koszmar wci�� trwa�.
Odkrycie jej przez L~e� w�r�d
trup�w w Bergen-Belsen i
"ucieczka" z obozu nadal
wydawa�y si� nierzeczywiste,
podobnie jak jej obecno�� w
szpitalu wojskowym na
przedmie�ciach Londynu. Ka�dej
nocy okropno�ci, jakie prze�y�a,
o�ywa�y na nowo: burdel dla
�o�nierzy, gdzie pomimo blizn po
oparzeniach papierosami podczas
przes�ucha� przez Massuy'ego
nale�a�a nadal do dziewcz�t, o
kt�re najcz�ciej dopominali si�
oficerowie SS. Na darmo jej
um�czone cia�o odmawia�o
pos�usze�stwa. Gdy zbyt trudno
by�o w ni� wnikn��, esesmani
smarowali sobie cz�onek
t�uszczem, a najlepiej nadawa�
si� do tego - jak twierdzili
wybuchaj�c odra�aj�cym �miechem
- t�uszcz z �yd�w. Za pierwszym
razem, gdy dotar�o to do jej
�wiadomo�ci, zemdla�a. Ocuci�a
j� szklanka lodowatej wody.
Odt�d, gdy w�lizgiwa�y si� w ni�
pr�cia pokryte substancj�,
kt�rej nie by�a w stanie nazwa�,
powtarza�a nazwiska wszystkich
zamordowanych przyjaci� �yd�w i
przysi�ga�a, �e prze�yje, by ich
pom�ci�, bo nie mia�a odwagi
targn�� si� na w�asne �ycie, by
unikn�� haniebnych zbli�e�.
Pewnego dnia przesta�a si�
podoba� i pos�ano j� do rob�t
drogowych. Tam, w obozie w
Ravensbr~uck, znosi�a z�o�liwo�ci
wi�niarek nosz�cych zielony
tr�jk�t, skazanych za pospolite
przest�pstwa. Wci�� pon�tne
kszta�ty Sary wzbudza�y
zazdro��, dla innych wi�niarek
by�y obelg�, ur�ga�y ich
wychudzonym cia�om.
- No jak tam, dziwko Boszy,
dobrze ci by�o?
- Odes�ali ci�, bo nie umia�a�
ssa� ich pyt?
- To od ich chuj�w taka�
pulchniutka?
Wstyd i w�ciek�o�� doda�y jej
si�. Jak dzikie zwierz� rzuci�a
si� na dwie j�dze, kt�rym ko�ci
stercza�y pod pasiakami, i bez
najmniejszego trudu powali�a je
na ziemi�. Run�a na ni� sfora
rozw�cieczonych wi�niarek.
Swoje ocalenie zawdzi�cza
interwencji kapo i stra�niczek z
psami. Obie kobiety le�a�y
martwe w b�ocie. Wyznaczono
sze�� wi�niarek, kt�re mia�y
zaci�gn�� trupy do pieca
krematorium. Sara bez
najmniejszych oznak emocji da�a
si� zaprowadzi� do ambulatorium,
gdzie m�oda, prze�liczna
wi�niarka udzieli�a jej
pierwszej pomocy i u�o�y�a na
pryczy, w kt�rej po�ciel sztywna
by�a od brudu i ropy. Sara
zasn�a.
Gdy si� obudzi�a, u jej
wezg�owia sta�a postawna kobieta
w mundurze. Do�� przystojna
pomimo prostackich rys�w twarzy.
- Nazywam si� doktor
Schaeffer, jestem asystentk�
doktora Oberheusera, lekarza w
tym zafajdanym obozie.
Wyczyta�am z twojej karty, �e
jeste� Niemk�, a dok�adniej
�yd�wk� i Niemk�; o jedno za
du�o, nie uwa�asz? �ydzi to
m�ty, zaka�a ludzko�ci i jako
takich trzeba ich wybi� w pie�.
Nasz Fuhrer doskonale to
zrozumia� i dlatego postanowi�
uwolni� �wiat od tych podludzi,
od tych prawie ma�p. Ale �e mimo
wszystko jeste� Niemk�, b�d� ci�
leczy�, �eby� jako �yd�wka w
dobrej formie trafi�a do komory
gazowej.
- Do komory gazowej? -
wyszepta�a Sara unosz�c si� na
pos�aniu.
- Tak, to skuteczny spos�b
usuwania setek paso�yt�w. Ach...
Ach... Gdyby� widzia�a, jak si�
skr�caj�, jak si� bij�, jak si�
zabijaj� nawzajem w swojej
klatce... Jak wszy... Och...
och... jak wszy... Nie ma nic
lepszego nad solidn� dawk�
cyklonu, �eby uwolni� si� od
tego �ydowskiego robactwa...
Sara chwyci�a j� za gard�o i
pr�bowa�a udusi� z si��
zwielokrotnion� przez nienawi��,
jaka w niej rozgorza�a. Krzyk
m�odej wi�niarki zaalarmowa�
kapo. We trzy ledwo zdo�a�y
zmusi� Sar� do rozlu�nienia
u�cisku. Kaszl�c i krztusz�c si�
doktor Schaeffer z czerwon�
pr�g� na szyi, na kt�rej
perli�o si� kilka kropli krwi,
usi�owa�a z�apa� oddech. Sara, z
rozci�tym �ukiem brwiowym i
pop�kanymi wargami, znowu
straci�a przytomno�� i jak
nie�ywa le�a�a w k�cie.
Odzyskawszy przytomno�� umys�u
lekarka, gdy ju� z�apa�a oddech,
wy�adowa�a si� na bezw�adnym
ciele Sary, maltretuj�c je
kopniakami. Niechybnie
zakatowa�aby j� na �mier�, gdyby
jedna z kapo nie powiedzia�a:
- Pani j� zostawi, pani
doktor, mo�e si� przyda� do pani
do�wiadcze�.
W�wczas dla Sary rozpocz�o
si� zst�powanie do piekie�.
Rzucono j� na bar��g w g��bi
izby chorych, gdzie spoczywa�a
przez kilka dni bez jedzenia i
opieki lekarskiej, dostawa�a
tylko odrobin� cuchn�cej wody.
Przynosi�a j� m�oda Polka,
kt�rej amputowano nog�. Rankiem
trzeciego dnia zdarto z niej
porwane ubranie i gor�czkuj�c�,
ale przytomn�, zaci�gni�to do
pewnego rodzaju kojca, w kt�rym
st�oczono setk� nagich kobiet z
g�owami ogolonymi do go�ej
sk�ry. Nie spos�b by�o okre�li�
ich wieku, wi�kszo��
przypomina�a ko�ciotrupy,
niekt�rym amputowano rami� lub
nog�, wszystkie mia�y otwarte,
zaognione, ropiej�ce rany -
niekiedy wr�cz roi�o si� w nich
od robactwa - rany na ramionach,
na brzuchu, na piersiach, na
udach. Pokryte zaschni�t� krwi�,
b�otem i odchodami kobiety te
siedzia�y w kucki lub le�a�y na
wilgotnej pod�odze pokrytej
nieczysto�ciami, zgni�� s�om� i
ohydnymi �achmanami. Gdy Sar�
wrzucono w ten �cisk,
natychmiast zosta�a odepchni�ta
przy wt�rze wrzask�w gniewu i
b�lu kobiet, na kt�re upad�a.
Musia�a przem�c swoj� s�abo�� i
walczy�, by unikn�� cios�w i
ugryzie�. W gor�czce odbiera�a
to wszystko jak co�
nierzeczywistego. To jaki�
koszmarny sen - my�la�a - zaraz
si� obudz�.
Sara "obudzi�a si�" dopiero
nast�pnego dnia i wydawa�o jej
si�, �e si� dusi. Panowa� mrok.
Gdzie jest? Kto j� tak mocno
obejmuje? Z wielkim trudem uda�o
jej si� wyswobodzi� jedno rami�
i macaj�c doko�a siebie
usi�owa�a zorientowa� si�, gdzie
si� znajduje. Jej r�ka trafi�a
na co� zimnego i mi�kkiego,
potem dotkn�a czego� twardego i
lodowatego, znowu co� mi�kkiego,
twardego, mi�kkiego, zimnego,
mi�kkiego... Z wrzaskiem
wydosta�a si� spod masy cia�,
pod kt�rymi spoczywa�a. Martwe,
wszystkie okaleczone kobiety z
kojca by�y martwe; sine,
zielone, szare, ��te zw�oki;
kolory te przebija�y spod brudu
i nieczysto�ci. Twarze zastyg�e
w wyrazie cierpienia, �lina
ciekn�ca z otwartych ust,
splecione powykr�cane ko�czyny,
cia�a wygi�te w �uk pod wp�ywem
nie wiedzie� jakiego, nie do
zniesienia b�lu. Martwe! Jak to
si� sta�o?... Dlaczgeo?...
Kiedy?... I co ona tutaj robi?
Najwyra�niej ocala�a jako
jedyna. Miota si� naga pr�buj�c
ucieka�, mia�d�y jak�� czaszk�,
zapada si� w czyj� brzuch, �amie
jakie� rami�, depcze w
brunatnej i cuchn�cej brei,
posuwa si� po omacku, potyka si�
i wstaje, znowu si� przewraca i
wci�� szuka drogi ratunku i
wybawienia... I nagle s�yszy
wybuchy �miechu, klaskanie w
d�onie, �waw�, radosn� melodi�
gran� na organkach i ten
zaskakuj�cy zapach benzyny... Och, co za
koszmar!... Zdawa�o jej si�, �e
si� obudzi�a, a ona nadal �ni.
To chyba z g�odu ma takie potworne
sny... Zatrzyma�a si� - czy�
mo�na uciec przed w�asnymi snami?
- i stoj�c tak z zamkni�tymi
oczyma i opuszczonymi r�koma
czeka�a, a� si� obudzi.
Nagle poczu�a ciep�o i
otworzy�a oczy: przed ni�
niebieskawe p�omienie chciwie
liza�y zw�oki w�r�d smakowitego
skwierczenia, a dobywaj�ca si� z
nich wo� wywo�a�a w jej umy�le
obraz wspania�ej uczty, jak�
wyda� po jakim� koncercie kr�l
Maroka na cze�� swego ojca:
dziesi�tki baran�w pieczonych na
roz�arzonych drewnach
rozja�niaj�cych noc. Sarze
pociek�a �lina. Niemal w tej
samej chwili ogarn�o j� uczucie
wstydu. Otrz�sn�a si� z tej
fascynacji. Poprzysi�g�a sobie,
�e za t� �lin� nap�ywaj�c� do
ust, za te cia�a, kt�re przez
sekund� jawi�y jej si� jako
jadalne, za wstyd i ha�b�, jakie
czu�a, gdy uj�a kolb� karabinu
podanego przez rechocz�cego
esesmana, za strach, kt�ry
�ciska� jej wn�trzno�ci, w
kr�tkim przeb�ysku �wiadomo�ci,
b�dzie si� m�ci�, p�ki
zapomnienie nie zatrze tych
obraz�w i tego obscenicznego,
nieposkromionego pragnienia
zaspokojenia g�odu.
Na rozkaz jednej z kapo cztery
wi�niarki chwyci�y Sar� za r�ce
i nogi i zanios�y do niemal
czystego baraku, gdzie za
czerwon� zas�on� sta�o rz�dem
cztery-pi�� ��ek. W g��bi
pomieszczenia sta�a nape�niona
wanna; do niej kobiety bez
ceremonii rzuci�y brzemi�,
kt�re nios�y. Sara krzykn�a, bo
woda by�a lodowata. Spr�bowa�a
wydosta� si� z wanny, ale jedna
z wi�niarek zwr�ci�a si� do
niej po francusku:
- Lepiej zrobisz, jak b�dziesz
cicho, szybciej si� to sko�czy;
mamy ci� umy�...
- Umy�?
- Tak, musisz si� podoba�
grubej Bercie...
- Jakiej grubej Bercie?
- Doktorce z obozu, nie nazywa
si� tak, ale mi�dzy sob� tak o
niej m�wimy. Lubi kobiety. Kiedy
jaka� kobieta jej si� spodoba,
ka�e j� wyk�pa�, zanim jej nie
wykorzysta, no a potem...
- Cicho b�d�! - nakaza�a jej
wi�niarka, kt�ra musia�a by�
kiedy� pi�kna.
- U nas m�wi�, �e za jednego
bitego ch�opa, dw�ch nie bitych
daj�, a co dopiero powiedzie� o
babie!?
Tak do niej przemawiaj�c, my�y
jej cia�o i w�osy r�owym
myde�kiem o mdl�cym zapachu.
Pomimo zimnej wody Sara
doznawa�a pewnej przyjemno�ci.
- Musisz jej si� bardzo
podoba�, bo masz prawo do
myde�ka. W ubieg�ym tygodniu
ma�a Jugos�owianka musia�a
zadowoli� si� myd�em z t�uszczu
�yd�w.
- Cicho b�d�, nie mamy na to
�adnych dowod�w...
- Dowod�w? Jakich dowod�w? Do
czego oni s� zdolni, do jakich
potworno�ci?... Zgrywasz si�
teraz na �wi�toszk� i pouczasz,
a przecie� sama zgadzasz si�
wykonywa� r�ne roboty za
dodatkow� misk� zupy i kawa�ek
kie�basy od czasu do czasu.
- Tak, wiem, wiem!... Ale
b�agam, przesta� ju�!
�zy p�yn�y po policzkach
nieszcz�snej dziewczynie, gdy
p�uka�a Sarze w�osy.
- Masz pi�kne w�osy. Jak to
si� sta�o, �e nie ogolili ci
g�owy jak innym?
- Nie wiem.
- Nie wypytuj, by�a w burdelu;
dobrze wiesz, �e nie lubi�
�ysych dziwek.
Le�a�a w bia�ej po�cieli,
opatrzono jej rany, nakarmiono
g�st� gor�c� zup�. Mia�a na
sobie koszul� ze zgrzebnego
p��tna, sztywn�, ale czyst�.
Le��c pr�bowa�a zebra� my�li.
Sk�d taka nag�a zmiana? Bij� j�,
pozostawiaj� bez opieki
lekarskiej, zabijaj� setk�
kobiet, a jej nie, ratuj� j� z
p�omieni, myj�, piel�gnuj�,
karmi�, no i le�y spokojnie w
cieple, w wygodnym ��ku, ale
dlaczego? Sara wola�aby nigdy
nie uzyska� odpowiedzi na to
pytanie.
Doktor Schaeffer kaza�a leczy�
m�od� kobiet� nie po to, �eby
zosta�a jej kochank�, lecz by
by�a bardziej �wiadoma tego, co
j� czeka�o.
Jako m�oda lekarka, kt�ra
przed wojn� b�yskotliwie zda�a
egzaminy z ginekologii, doktor
Rosa Schaeffer zosta�a
asystentk� profesora Carla
Clauberga, wzi�tego ginekologa,
kt�ry testowi na dzia�anie
progesteronu zawdzi�cza�
�wiatow� s�aw�, a jego artyku�y
o leczeniu hormonami traktowano
jako wypowied� autorytetu w tej
dziedzinie. Najpierw
praktykowa�a w szpitalu w
K~onigshutte, a nast�pnie
pomaga�a profesorowi podczas
eksperyment�w nad sterylizacj�
kobiet tak zwanych ni�szych ras,
jakie przeprowadzano w Auschwitz
przy udziale piel�gniarza
B~unninga i chemika G~obla,
przedstawiciela zak�ad�w
farmaceutycznych
Schering_Kahlbaum. Zupe�nie
nieporuszona i oboj�tna
asystowa�a, a tak�e bra�a czynny
udzia� w sterylizacji dziesi�tek
kobiet. Wszystkie by�y
�yd�wkami: francuskimi,
holenderskimi, belgijskimi,
greckimi, polskimi,
rosyjskimi... Carl Clauberg i
Rosa Schaeffer, potworna para
pobudzaj�ca do �miechu: on mia�
metr pi��dziesi�t wzrostu, a ona
metr siedemdziesi�t pi��!... Gdy
j� wys�ano do Ravensbr~uck,
gdzie mia�a kierowa� oddzia�em
po�o�niczym, zwi�za�a si� z
doktor Bert� Oberheuser,
asystentk� profesora Karla
Gebhardta, przyjaciela i lekarza
Himmlera, kt�ry sprawdza� na
wi�niarkach skuteczno��
dzia�ania sulfamid�w. Wiele
spo�r�d poddanych ich
eksperymentom kobiet, kt�re
pieszczotliwie nazywali
"kr�liczkami", zmar�o, a inne do
ko�ca �ycia zosta�y kalekami.
W Ravensbr~uck doktor Schaeffer
brata�a si� z najbardziej
nikczemnymi cz�onkami za�ogi
obozu, z wi�niarkami skazanymi
za pospolite przest�pstwa i z
prostytutkami. Biada dziewcz�tom
i m�odym kobietom, kt�re
zaprasza�a na swoje wyszukane
spotkania towarzyskie. Niemal
zawsze trafia�y stamt�d prosto
do komory gazowej albo umiera�y
na "zawa� serca" wywo�any
�mierciono�nym zastrzykiem.
Zosta� wybran� przez grub� Bert�
oznacza�o pewn� �mier�.
Niekt�re, jeszcze �adne,
wi�niarki maza�y sobie twarz
sadzami albo ziemi�, �eby ich
nie zauwa�y�a ta wspania�a
amazonka, kt�ra nie lubi�a
niczego bardziej ni� �wie�e
cia�o i upokarzanie swoich
zdobyczy. Przez lata przywyk�a
do widoku swoich
wsp�pracownik�w, a potem
wi�niarek dr��cych przed ni� ze
strachu, a bunt Sary wprawi� j�
we w�ciek�o�� i zaskoczenie,
jakie trudno sobie wyobrazi�.
3
Wszystkie proste mieszcza�skie
zasady Estelle i Lisy de
Montpleynet skruszy�y cztery
lata okupacji niemieckiej,
zdzierstwo i �ap�wkarstwo, jakie
rozpleni�y si� po wyzwoleniu,
atmosfera nienawi�ci i
podejrzliwo�ci, nieufno�ci, w
jakiej pogr��y�a si� Francja, a
teraz braki i niedostatek,
kt�rych kresu nic nie
zapowiada�o. Wojna si�
sko�czy�a, lecz nie powr�ci�
dawny �ad i porz�dek; przydzia�y
�ywno�ci, tekstyli�w, w�gla -
takie same jak za okupacji. By�y
teraz steranymi �yciem
kobietami, dr��cymi ze strachu
na my�l o niepewnej przysz�o�ci.
Dawniej my�la�y, �e koniec walk
b�dzie r�wnoznaczny z ko�cem
wyrzecze�. Wraz z up�ywem czasu
musia�y si� pogodzi� z t�
oczywist� prawd�, �e ju� nigdy
nie zaznaj� tak wygodnego �ycia,
jakie wiod�y przed wojn�.
Tymczasem �ycie codzienne by�o
tak samo ci�kie jak przez te
wszystkie mroczne lata:
ograniczenia, niedostatek, braki
podstawowych artyku��w, kartki
�ywno�ciowe, nie ko�cz�ce si�
kolejki przed pustymi sklepami.
Gdyby nie pok�tny handel, jaki
prowadzi�a Laure, nie mog�yby
utrzyma� si� przy �yciu, tym
bardziej �e zaczyna�o im
brakn�� pieni�dzy. Pod wzgl�dem
psychicznego samopoczucia by�o
znacznie gorzej: ha�ba Fran~coise
spad�a i na nie. Stopniowo
odwiedziny przyjaci� sta�y si�
coraz rzadsze. Lisa by�a
niepocieszona, gdy� nie mia�a
partner�w do bryd�a. Estelle
wykazywa�a wi�ksz� si��
charakteru. Cierpia�a dotkliwie
z tego powodu, lecz swoje
strapienie kry�a g��boko.
Wyrzuca�a sobie, �e nie
potrafi�a upilnowa� c�rek
Isabelle, �e nie by�a bardziej
stanowcza wobec poczyna� L~ei i
podejrzanych operacji handlowych
Laure. Biedna kobieta nie mog�a
ju� nawet szuka� pociechy w
modlitwie; straci�a wiar�. Na
tym w�a�nie polega� jej
wewn�trzny dramat. Cz�sto
nawiedza�o j� wspomnienie ojca
Adriena. Jedynie my�l, �e
zasmuci dziewcz�ta, a przede
wszystkim Lis�, kt�r� zawsze
traktowa�a jak dziecko, nie
pozwala�a jej p�j�� w �lady
dominikanina i po�o�y� kres
swoim dniom.
Panny de Montpleynet musia�y
pogodzi� si� z oczywist� prawd�:
ich fortuna przepad�a. Pozosta�o
im jedynie mieszkanie przy ulicy
de L'Universit~e i ma�y domek w
Langon nad Gironde, kt�ry naby�y
za rad� Pierre'a Delmas, �eby na
stare lata by� blisko ukochanej
Isabelle. Ich stary notariusz
stwierdzi� kategorycznie:
powinny sprzeda� mieszkanie i
przeprowadzi� si� do Langon. Ale
co zrobi�aby wtedy Fran~coise ze
swoim synkiem oraz Laure i L~ea
odpowiedzialna za wychowanie
Charles'a? odpowiedzi na to
trudne pytanie dostarczy�
Fran~cois Tavernier, kt�ry
zaszed� z�o�y� im uszanowanie,
gdy by� przejazdem w Pary�u.
- Szanowne panie maj�
absolutn� racj� chc�c opu�ci�
stolic�.
- Ale co si� stanie z dzie�mi?
Gdzie si� podziej� dziewcz�ta?
- Mog� pojecha� do Montillac.
- Do Montillac!... Przecie�
Montillac, wedle tego, co nam
doniesiono, to ruina.
- Domy podnosi si� z ruin.
Prosz� si� rozejrze� doko�a,
chodzi po prostu o zwyk��
odbudow�.
- Ale nasze biedactwa nie maj�
pieni�dzy, a i my same,
niestety!...
Estelle nie zdo�a�a
powstrzyma� �zy, kt�r�
dyskretnie otar�a. Jej smutek
nie umkn�� uwagi Fran~cois. Uda�
jednak, �e niczego nie
dostrzega.
- Czy maj� panie jakie� wie�ci
od L~ei? Rozsta�em si� z ni� w
Berlinie przed miesi�cem i od
tamtej chwili nie mam �adnych
wiadomo�ci.
- Rzadko pisze. Jej ostatni
list szed� dwa tygodnie.
Otrzyma�y�my go jaki� tydzie�
temu. Pisze w nim o pana
wyje�dzie z Berlina. Prosz�,
niech pan przeczyta.
Estelle wyj�a z kieszeni list
pisany na niebieskim papierze.
Fran~cois wzruszy� si�
rozpoznaj�c wielkie nier�wne
pismo.
"Moje ukochane cioteczki,
Laure male�ka, moja droga
Fran~coise, moja droga Ruth!
S��weczko tylko, bo kole�anka
za chwil� wsiada do samolotu.
Dosta�am wasz list i
fotografie, stokrotne dzi�ki.
Charles jest naprawd� �liczny, a
jaki podobny do matki; Laure ma
kapelusz, kt�ry mi si� bardzo
podoba, po�ycz� go sobie od
niej, jak wr�c�; nowa fryzura
Fran~coise jest bardzo twarzowa;
ma�y Pierre wyszed� bardzo
niewyra�nie na zdj�ciu - chyba
si� poruszy� - i nie wiem, jak
naprawd� wygl�da. Zdaje si�, �e
�ycie w Pary�u jest bardzo
ci�kie, a zaopatrzenie w
�ywno�� wcale si� nie poprawi�o.
To tak jak tutaj, na okr�g�o
jemy ameryka�skie konserwy. U
mnie wszystko w porz�dku, pomimo
bardzo ci�kich warunk�w pracy.
Wczoraj wr�ci�am z trzydniowej
wyprawy nad Ba�tyk w okolice
Schwein (�winouj�cie?). Pogoda
by�a przepi�kna. Przywioz�am
jednego wi�nia francuskiego i
dw�ch belgijskich. Inne
samochody by�y pe�ne. Musia�am
jecha� cztery godziny noc� ze
s�abymi reflektorami, a kiedy
zacz�� pada� deszcz - bez
wycieraczek, zupe�nie nic nie
widzia�am, do tego stopnia, �e
jecha�am w ca�kowitych
ciemno�ciach. By�am �wi�cie
przekonana, �e nie dojad� ca�a,
a nerwy mia�am napi�te jak
postronki, tak �e na koniec
niemal modli�am si