3178

Szczegóły
Tytuł 3178
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3178 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3178 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGNIESZKA HA�AS KR�TKIE SPOJRZENIE WSTECZ Jakkolwiek by by�o, demony uchodz� za istoty nieczyste, odznaczaj�ce si� pych� i rozpust�. N�kaj� ludzi i usi�uj� wci�gn�� ich do z�ego. ("S�ownik Teologii Biblijnej") Tamtej nocy �ni�o mi si�, �e ton�. Pogr��a�am si� coraz g��biej w czym� ciep�ym i lepkim, co zalewa�o mi usta i zalepia�o powieki. Na j�zyku czu�am smak soli, jak gdybym nurkowa�a w morzu, ale p�yn, kt�ry mnie otacza�, nie by� morsk� wod�. Nie widzia�am nic pr�cz czerni. S�ysza�am za to g�osy, z pocz�tku odleg�e, potem coraz bli�sze, wysokie i roze�miane jak g�osy weso�ych dzieci, i chocia� nie rozumia�am ani s�owa, wiedzia�am, �e wo�aj� mnie, by� mo�e zapraszaj� do zabawy... Zbudzi�am si� nagle. Kto� szarpa� mnie za r�k�, kto� co� m�wi�, szybko, g�o�no, niespokojnie. Otworzy�am oczy, wolno i niech�tnie. W pokoju panowa� p�mrok, na zewn�trz niebo dopiero zaczyna�o si� rozja�nia�. Tym, kto mnie obudzi�, by�a moja kuzynka Ellys. Wygl�da�a na zdenerwowan�. - Jacy� ludzie chc� si� z tob� widzie�, Faivrin. - O tej porze? - Wkr�tce �wit. Kto musi, ten wstaje. - Szlag by to... - odrzuci�am koc, przetar�am oczy. Zadr�a�am - od otwartego okna wia�o ch�odem. - Co za jedni? - Troje. M�czyzna, kobieta i ch�opiec. Dziwni jacy�. Ten ma�y z pomalowan� twarz�, jak dziecko barbarzy�c�w... Hmmm. Zabrzmia�o ciekawie. Wystarczaj�co ciekawie, �eby sk�oni� mnie do podniesienia si� z ��ka i si�gni�cia po ubranie. By� mo�e trzeba b�dzie zej�� i pogada� z przybyszami. - Nie przedstawili si�? - spyta�am, zapinaj�c sukni�. - Nie. Twierdzili, �e ich znasz. Nie spodobali mi si�. Nosz� bro�... - Ellys zmarszczy�a brwi, zawaha�a si�. - Masz k�opoty, dziewczyno? - Nie, nie s�dz�. Ja... Urwa�am. Drzwi skrzypn�y, w progu zamajaczy�a jaka� posta�. Kobieta, wysoka i szczup�a, szczelnie otulona czarnym p�aszczem. Jej w�osy, splecione w dwa grube warkocze, by�y bia�e jak kreda. - Faivrin? Jeste� tam? Odetchn�am bezg�o�nie. A wi�c tymi, kt�rzy po mnie przyszli, nie byli stra�nicy miejscy, �o�nierze ani s�ynni Egzorcy�ci, ale przyjaciele. No, prawie przyjaciele. Dobrzy znajomi. - Witaj, �nieg. - Musz� z tob� pom�wi�, ma�a. Mo�na wej��? Wesz�a nie czekaj�c na odpowied�. - Pani - Ellys niecierpliwie zamacha�a r�k�. - Po co by�o tu przychodzi�? M�wi�am, �eby�cie zaczekali na dole... �nieg nie zwr�ci�a na ni� najmniejszej uwagi. - Mam dla ciebie dobr� nowin�, ma�a. - Pani... M�wi�am... �nieg odwr�ci�a si�. Ellys drgn�a, poblad�a. Kiedy �nieg jest zirytowana, jej zielone oczy l�ni� fosforycznym �wiat�em, a zmodyfikowane magicznie �renice zw�aj� si� w w�ziutkie szparki. Ludzie, kt�rzy widz� to po raz pierwszy, z regu�y reaguj� zaskoczeniem i l�kiem. Ellys nie by�a wyj�tkiem. - Faivrin mnie zna - powiedzia�a �nieg, cicho, prawie szeptem. - Bez obawy. Chc� tylko porozmawia� z ni� przez chwil�, zaproponowa� co�... Pasuje? Ellys otworzy�a usta, chc�c zripostowa�. Zrezygnowa�a jednak i wycofa�a si� z pokoju, zamykaj�c za sob� drzwi. �nieg zachichota�a kr�tko. Zabrzmia�o to jak parskni�cie kota. - No, dalej - ponagli�am j�. - Co to za dobra nowina? - Mam dla ciebie robot�, ma�a. - Jak�? - A jak my�lisz? Czerpanie. Normalna stawka. Jeste� zainteresowana? To w�� co� cieplejszego i chod�. Mamy ma�o czasu. Nie poruszy�am si�. - Nie s�dzisz, �e nale�a�oby mi si� s��wko wyja�nienia, �nieg? - A zgadzasz si�? - Najpierw ty powiedz mi, co jest grane. �nieg westchn�a. - Trzeba pozby� si� demona. To ayn-ilvoor Wy�szego Stopnia, dysponuje wi�ksz� moc� od nas. Bez wsparcia nie damy sobie rady. Jeste� jedn� z najlepszych �y� w Shan Vaola, wi�c nie ukrywam, �e cieszyliby�my si�, gdyby� si� zgodzi�a... - My, to znaczy kto? - Zobaczysz. - Jaka cena? - Uczciwa. Dwadzie�cia leri. Du�o. A� za du�o. Kiedy kto� proponuje mi tak� sum�, robi� si� troch� podejrzliwa. - Kto wezwa� tego demona? - Chan-Kyu, m�j ucze�. Pope�ni� b��d. �atwiej jest przywo�a� ayn-ilvoora ni� umo�liwi� mu odej�cie. Z tym nawet ja mia�abym problemy. A Chan-Kyu jest s�aby. To jeszcze w�a�ciwie dziecko. Aha. Prawie wszystkie w�tpliwo�ci wyja�nione. �nieg podwy�szy�a cen�, bo niedo�wiadczony mag oznacza zwi�kszone ryzyko dla �y�y. Poza tym przebywania w towarzystwie kogo�, kto w�a�nie przywo�a� demona, ale nie jest w stanie zapewni� mu mo�liwo�ci powrotu w za�wiaty, powinno si� unika� jak ognia. Zw�aszcza, gdy wezwanym demonem jest dumny i m�ciwy ayn-ilvoor. Nie nale�a�o si� zgadza�. Chyba w�a�nie dlatego si� zgodzi�am. Lubi� dzia�a� na przek�r w�asnym przeczuciom. To urozmaica �ycie. Wsun�am stopy w sanda�y. Wsta�am, przyg�adzaj�c w�osy. - Umowa zawarta, �nieg. - Rozs�dna decyzja, ma�a. Zbieraj si�. Idziemy. Wychodz�c z pokoju stwierdzi�am, �e rozbola�a mnie g�owa. Nie lubi�, gdy wyrywa si� mnie ze snu o nietypowych porach. Zaraz za drzwiami natkn�y�my si� na Jenvera, m�a Ellys. Ten szczurowaty, przedwcze�nie postarza�y cz�owieczek cierpi na chroniczn� bezsenno�� i prawie wszystkie noce sp�dza na korytarzu, spaceruj�c bez ko�ca tam i z powrotem, tam i z powrotem. Pali� fajk� i bezmy�lnie wpatrywa� si� w przestrze�. Nie zapyta�, dok�d id� ani kiedy wr�c�. Nawet nie odwr�ci� g�owy w moj� stron�. Dom, w kt�rym mieszkamy i w kt�rym sp�dzi�am wi�ksz� cz�� swojego osiemnastoletniego �ycia nie zosta� zaprojektowany przez zdolnego architekta. Jednym z jego licznych mankament�w jest to, �e drzwi od kuchni otwieraj� si� na ciasn� klatk� schodow�, nie ma natomiast bezpo�redniego po��czenia pomi�dzy kuchni� a kt�rymkolwiek z trzech pokoi. Dok�adnie w chwili, gdy �nieg stan�a na pierwszym stopniu schod�w, kuchenne drzwi otworzy�y si� gwa�townie, potr�caj�c j�. �nieg odskoczy�a, kln�c. Z mrocznego wn�trza buchn�� od�r st�chlizny, nie�wie�ej odzie�y, gotowanej kapusty i cebuli. Wynurzy�a si� stamt�d Ellys. Wymin�a nas bez s�owa. Wygl�da�a na w�ciek��. Nios�a nar�cze brudnej bielizny. G�o�no cz�api�c bosymi stopami, przebieg�a przez korytarz i znikn�a za drugimi drzwiami, zza kt�rych dobiega� dono�ny p�acz dziecka. Po kr�tkiej chwili da� si� s�ysze� st�umiony przez �cian� d�wi�k klapsa i jej rozz�oszczony g�os. Jenver nawet nie drgn��, nadal sta� oparty o por�cz schod�w, wypuszczaj�c ustami jedno k�ko sinawego dymu za drugim. O, bogowie. Wczesnoporanna sielanka ze slums�w Wschodniej Dzielnicy. By�y�my ju� na dole, przy drzwiach wyj�ciowych, kiedy Ellys ukaza�a si� znowu, tym razem z pustymi r�kami. Pos�a�a �nieg lodowate spojrzenie. Podesz�a do m�a i wspinaj�c si� na palce szepn�a mu co� do ucha. Jenver zmarszczy� brwi. �nieg przymkn�a oczy, wyrecytowa�a szybko kilka niezrozumia�ych s��w. Oboje, Jenver i Ellys, zastygli w bezruchu - on lekko pochylony w prz�d, z fajk� stercz�c� spomi�dzy z�b�w, ona z nie�mia�ym, zaaferowanym u�miechem przylepionym do bladych warg. Dwie twarze wykrzywi� identyczny grymas. Na wp� otwarte usta, wytrzeszczone, szkliste oczy. Jak lalki. Albo manekiny. Widzia�am to ju� wcze�niej, wystarczaj�co cz�sto, �eby m�c natychmiast rozpozna� u�yty czar. Zakl�cie zamazuj�ce pami��. Cz�owiek, na kt�rego je rzucono, odzyskuje �wiadomo�� po kilku minutach, ale zapomina wszystko, co wydarzy�o si� w ci�gu ostatniej godziny lub dw�ch. - Nie musia�a� tego robi� - powiedzia�am z udawanym wyrzutem, kt�ry �nieg wzi�a za dobr� monet�. - Nie? A je�li kt�re� z nich pods�ucha�o, o czym m�wimy, i zamierza�o donie�� o tym Egzorcystom albo my�liwym Elity? Nie b�d� dziecinna, Faivrin. Dwaj towarzysze �nieg czekali na ulicy, ledwie widoczni w p�mroku. Rozmawiali przyciszonymi g�osami. Kiedy podesz�y�my, umilkli. Obaj jednocze�nie spojrzeli w moj� stron�. Jak si� okaza�o, jednego z nich zna�am, i to ca�kiem dobrze. T� chud�, smag�� twarz z policzkiem zeszpeconym przez trzy stare blizny pozna�abym wsz�dzie i o ka�dej porze. Krzycz�cy W Ciemno�ci, kt�rego prawdziwe imi� podobno brzmi Brune Keare, ale ma�o kto o tym pami�ta. Krzycz�cy W Ciemno�ci to chodz�ca legenda Shan Vaola, renegat zdolniejszy ni� wi�kszo�� mag�w Elity. Nie wiadomo, sk(d pochodzi ani ile ma lat. Jest cz�owiekiem z krwi i ko�ci, ale w opowie�ciach zrobiono ze� p�-upiora. Unikaj� go nawet inni �mije, z wyj�tkiem paru indywidu�w w rodzaju �nieg. Czarodzieje Elity nienawidz� go jak ma�o kogo. Poluj� na niego od lat i pewnego dnia odnios� sukces. Inaczej po prostu nie mo�e by�. Chan-Kyu, ucznia �nieg, widzia�am po raz pierwszy w �yciu. Okaza� si� niski i w�t�ej budowy, jakby cz�sto chorowa�. Ogni�cie rude w�osy zdradza�y, �e jego przodkowie pochodzili z Zachodu, by� mo�e z Mearing. Albo z wyspy Dhunklar, tak jak moja matka. Jego twarz pokrywa�y faliste, rozmazane pr�gi namalowane ��t� i zielon� farb�. Powieki i wargi by�y grubo uczernione. Rytualny makija�. �adna ilo�� farby nie mog�a jednak zatuszowa� faktu, �e Chan-Kyu nie ma wi�cej, jak jedena�cie- dwana�cie lat. Nie chcia�o mi si� wierzy�, �eby by� w stanie rzuci� cho�by proste zakl�cie przemiany, a co dopiero przywo�a� z za�wiat�w ayn-ilvoora. Najwyra�niej �nieg by�a doskona�� nauczycielk�. - No i jak, zgodzi�a si�? - spyta� na m�j widok Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Owszem. - To mi�o z twojej strony, Faivrin. - Nie ma sprawy. Hej, gdzie ten wasz demon? - zagadn�am, rozgl�daj�c si� demonstracyjnie. - Poka� jej - poleci�a �nieg. Krzycz�cy W Ciemno�ci kiwn�� g�ow�, po czym wydoby� co�, co do tej pory trzyma� ukryte pod zapi�t� szczelnie kurtk�. Przez chwil� s�dzi�am, �e zobacz� jakie� ma�e zwierz�. Ale nie, tym czym� okaza� si� dzban. Ca�kiem zwyczajnie wygl�daj�cy, niedu�y gliniany lekyt o w�skiej szyjce, w jakim zwykle trzyma si� oliw�. Dopiero po chwili zorientowa�am si�, �e jego otw�r zalepiony jest czarno zabarwionym woskiem, na kt�rym wydrapano jaki� dziwaczny znak. - Demon siedzi tam, w �rodku. I pewnie w�cieka si� jak diabli, bo, jak widzisz, jest w pu�apce. Na razie. - Czemu akurat w dzbanie? - U�y�em tego, co by�o pod r�k�. Tak, to by si� zgadza�o. Przez kilka chwil po przybyciu demon jest oszo�omiony i s�aby. Mo�na go w�wczas uwi�zi�, je�li jest si� wystarczaj�co dobrym magiem. - Co teraz planujecie? - A jak ci si� zdaje? P�jdziemy gdzie�, gdzie nikt nie b�dzie nam przeszkadza�, �nieg i ja rzucimy jaki� czar ekranuj�cy, a Chan-Kyu rozbije dzban i doko�czy to, co zacz��. - Nie lepiej po prostu zakopa� gdzie� naczynie? Albo wyrzuci� je do morza? - Kochanie, nie jestem Mistrzem Elity. Zakl�cie spajaj�ce piecz�� wytrzyma jeszcze co najwy�ej godzin�. Poza tym, przywo�anego demona trzeba odes�a� z powrotem. Zawsze. Takie jest prawo. Jego s�owa rozbawi�y mnie. - Ej�e, od kiedy to �mij przejmuje si� prawem? Krzycz�cy W Ciemno�ci nie u�miechn�� si�. - Nie zrozumia�a�. S� prawa, kt�rych musz� przestrzega� nawet renegaci. �nieg niecierpliwie wstrz�sn�a g�ow�. - Do�� gadania. Idziemy. Us�yszysz ca�� histori� po drodze, Faivrin. Tu� przed �witem uliczki Wschodniej Dzielnicy s� jeszcze puste i ciche. Ani jednego przechodnia. I bardzo dobrze. Ja (niestety i na szcz�cie) nigdy nie zalicza�am si� do os�b przykuwaj�cych uwag�, ale o trojgu moich towarzyszy mo�na by powiedzie� co� wr�cz przeciwnego. Wci�� jeszcze pami�tam, jak� barw� mia�o wtedy niebo. By�o ciemnob��kitne i czyste jak kryszta�. Ani jednej chmurki. Ledwie dostrzegalne gwiazdy blad�y z ka�d� chwil�. Na wschodzie, nad horyzontem wida� by�o szeroki pas r�u, u g�ry zabarwiony seledynowo i lila. �a�owa�am, �e nie jestem na pla�y za miastem. Nad ranem morze wygl�da prawie tak samo pi�knie, jak o zachodzie s�o�ca. - Po co wezwa�e� tego demona, Chan-Kyu? - Za�o�y� si� z drugim dzieciakiem - warkn�a �nieg, bo Chan-Kyu milcza� jak g�az. - Pod samym moim nosem. Ambitny g�uptas. Ale c�, ja w jego wieku tak�e s�dzi�am, �e potrafi� skinieniem d�oni przyzywa� wiatr i gasi� gwiazdy... - Jak to zrobi�? - Zwyczajnie. Mieszka u ciotki. Wybra� noc, kiedy nie by�o jej w domu. Zamkn�� si� w swoim pokoju, narysowa� na pod�odze magiczny kr�g i przyst�pi� do dzie�a. �eby by�o �mieszniej, pomyli� formu�y. Zamierza� przywo�a� tylko ma�ego sylpha. Tak przynajmniej twierdzi. Krzycz�cy W Ciemno�ci niecierpliwie machn�� d�oni�, jakby odp�dza� natr�tnego owada. Mimochodem zauwa�y�am, �e ma na r�kach czarne sk�rzane r�kawiczki. - Dobrze przynajmniej, �e w pobli�u nie by�o akurat �adnego maga Elity. Formu�a Przywo�ania wytwarza silny rezonans, wyczuwalny nawet z odleg�o�ci kilku ulic. Dzieciak ma szcz�cie, �e zorientowali�my si�, co si� �wi�ci i przybyli�my na czas. Kiwn�am g�ow�, wyobra�aj�c sobie, jak mog�o wygl�da� ca�e zdarzenie. W�t�y, rudow�osy ch�opiec zamyka si� w ciemnym pomieszczeniu, maluje sobie twarz w rytualne wzory i dr��cym g�osem recytuje s�owa, kt�rych pewnie nawet nie rozumie. Nie spodziewa si�, �e odnios� one efekt. Ale efekt jest, i to piorunuj�cy. Wezwana istota zjawia si� w eksplozji jadowitego blasku, kt�ry po sekundzie przygasa, przyjmuj�c rubinow� barw� �arz�cych si� w�gli. Obaj, ch�opiec i demon, osuwaj� si� bezw�adnie na pod�og�, jeden wyczerpany czarami, drugi os�abiony przej�ciem przez granice materialnego �wiata, jeszcze nie przyzwyczajony do swojego nowego cia�a. Czerwony blask ga�nie powoli. W chwil� p�niej w pokoju materializuj� si� sylwetki dw�jki �mij�w, zaalarmowanych rozchodz�cym si� echem czaru... G�os Krzycz�cego W Ciemno�ci wyrwa� mnie z zamy�lenia. - Chyba tylko Zmrocza wie, co by si� sta�o, gdyby ayn-ilvoor uwolni� si� tu, w Shan Vaola. To stworzenie lekkim mu�ni�ciem skrzyd�a jest w stanie podpali� budynek. - Jednego nie rozumiem - powiedzia�am, zgodnie z prawd�. - Dlaczego w og�le uwi�zili�cie go w dzbanie, zamiast od razu pr�bowa� ponownego otwarcia wr�t? - Nie m�w jej - mrukn�� Chan-Kyu. Krzycz�cy W Ciemno�ci popatrzy� pytaj�co na �nieg. Ta skin�a g�ow�. - M�w, m�w. Faivrin powinna o wszystkim wiedzie�. A ty, ma�y bracie, nawet si� nie odzywaj. Do�� ju� mamy przez ciebie k�opot�w. - Tylko ten, kto otworzy� wrota pomi�dzy �wiatami, jest w stanie otworzy� je po raz drugi, by umo�liwi� wezwanej istocie powr�t - wyja�ni� Krzycz�cy W Ciemno�ci. - W tym ca�y k�opot. Chan - Kyu jest za s�aby. Dlatego potrzebowali�my �y�y. Dodatkowe �r�d�o energii u�atwi spraw�... Ale nawet z twoj� pomoc� b�dzie ci�ko, Faivrin. �nieg w milczeniu skin�a g�ow�, potwierdzaj�c jego s�owa. Pi�knie. Po prostu cudownie. Dwoje najzdolniejszych �mij�w w Shan Vaola nie kryje si� z obawami. Bezwzgl�dnie nale�a�o si� wycofa�. Nale�a�o powiedzie�: przykro mi, moi drodzy, zmieni�am zdanie, wolno mi. �egnam. Nie zrezygnowa�am. Nie mam poj�cia, dlaczego. Dwadzie�cia leri to sporo. Wi�cej, ni� zarabia dziennie Jenver. Ale przecie� nie chodzi�o ju� o pieni�dze. Nie wierz� w przeznaczenie, ale mo�e powinnam? Naszym celem okaza� si� zrujnowany dom nad rzek�, zniszczony podczas powodzi kilka lat wcze�niej -�a�osna rudera z krzywymi �cianami, bez drzwi i okiennic. A �ci�lej jego podw�rze, male�ki skrawek gruntu nad sam� wod�. Latem pewnie pleni� si� tam chwasty bujne niczym yadhmarska d�ungla, ale wtedy, wczesn� wiosn�, z b�otnistej ziemi stercza�o zaledwie kilka uschni�tych badyli. Nad powierzchni� wody snu�y si� strz�py szarawej mg�y. W wilgotnym powietrzu unosi� si� zapach mu�u i wodorost�w. Wo� rozk�adu, marazmu i zapomnienia. Zaiste, doskona�e miejsce na odprawianie zakazanych obrz�d�w. Krzycz�cy W Ciemno�ci zerkn�� na niebo. Pas r�u nad horyzontem rozszerza� si� coraz bardziej. - Im pr�dzej zaczniemy, tym pr�dzej sko�czymy. Narysuj kr�g, �nieg. �nieg w milczeniu wyj�a spomi�dzy fa�d p�aszcza niewielki no�yk o w�owato powyginanym ostrzu. Mamrocz�c zakl�cia nakre�li�a na wilgotnej ziemi okr�g o promieniu mniej wi�cej trzech i p� stopy. Potem na jego obwodzie wyrysowa�a podw�jny pas symboli, z kt�rych wi�kszo�� stanowi�y stylizowane wizerunki zwierz�t i owad�w. Zauwa�y�am r�wnie� runy oznaczaj�ce ziemi�, wod�, wiatr i ogie�. Krzycz�cy W Ciemno�ci ostro�nie postawi� dzban na ziemi, po czym zdj�� r�kawiczki. Dopiero teraz zobaczy�am banda�e na jego d�oniach. W kilku miejscach plami�a je czerwie�. - Co ci si� sta�o? - spyta�am. Nie s�dzi�am, �e odpowie, ale odpowiedzia�. - Ma�a pami�tka od ayn-ilvoora. Pok�sa� mnie jak pies. Jego b��d - bardzo u�atwi� mi zadanie. Krew tworzy wi�zy, kt�re trudno rozerwa�. Sp�jrz, na dzbanie s� plamy z krwi. Spojrza�am. By�y tam, rzeczywi�cie - brunatne zacieki na wypalonej glinie. - Wzmacniaj� dodatkowo piecz��. Ju� pewnie si� tego domy�li�a�. Bolesny spos�b - �mij u�miechn�� si� krzywo - ale ca�kiem skuteczny. �nieg sko�czy�a tymczasem wykre�lanie kr�gu. Schowa�a na powr�t n�, po czym wyprostowa�a si� i unios�a obie r�ce wysoko nad g�ow�. - Gairengil! - krzykn�a, bez ostrze�enia rozpoczynaj�c czerpanie. Nie by�am przygotowana, zachwia�am si�. Krzycz�cy W Ciemno�ci podtrzyma� mnie. - Oddychaj g��boko - szepn��. Zawsze powtarza to �y�om. Stary nawyk starego zawodowca. Tym razem nawet si� nie obrazi�am, cho� znam si� na swoim fachu r�wnie dobrze jak on na swoim. Czerpanie bola�o. Cholernie dobrze mi znany, paskudny, rw�cy b�l w skroniach i potylicy. Przed oczami na moment zata�czy�y mi czarne p�aty. Zacisn�am mocno powieki i nie otwiera�am ich, dop�ki b�l nie znik� r�wnie nagle, co zaatakowa�. Zd��y�am akurat dostrzec, jak nakre�lone na ziemi znaki zap�on�y nagle, zajarzy�y si� g��bok�, rubinow� czerwieni�. - Kr�g jest teraz aktywny - powiedzia�a sucho �nieg, opuszczaj�c r�ce. - I pozostanie taki, a� zako�czymy to, po co tu przyszli�my. Pos�uchaj mnie uwa�nie, Chan-Kyu. Wiem, �e si� boisz. Na twoim miejscu te� bym si� ba�a. Je�li jednak b�dziesz wykonywa� moje polecenia, jest szansa, �e nic ci si� nie stanie. Widzisz tamten dzban? Ch�opiec w milczeniu skin�� g�ow�. - We� go i przejd� do �rodka kr�gu. Chan-Kyu pos�usznie podni�s� naczynie. Potem przest�pi� �wiec�ce symbole i stan�� w wyznaczonym miejscu. - Dobrze. A teraz rozbij go o ziemi�. Aby przep�dzi� demona, musisz go wpierw uwolni�. Wiesz o tym. �adnej reakcji. - Rozbij dzban, Chan-Kyu. Ch�opiec nie us�ucha�, sta� nieruchomo, lekko przygarbiony, przyciskaj�c naczynie do piersi niczym ulubion� zabawk�. R�ce mu si� trz�s�y. Wida� by�o, �e boi si� panicznie, z ka�d� chwil� coraz bardziej. (Chan-Kyu jest za s�aby) G�os �nieg z�agodnia� odrobin�. - Bez obaw. B�d� ci� os�ania�a. - Zr�b to, Chan-Kyu - wtr�ci� Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Musisz. Po prostu. Nie ma wyboru, nie dla ciebie. (tylko ten, kto przywo�a�) Ch�opiec waha� si� jeszcze przez chwil�. Potem wolno uni�s� naczynie nad g�ow� i z ca�ej si�y cisn�� nim o ziemi�. D�wi�k, jaki si� rozleg�, w niczym nie przypomina� odg�osu, jaki towarzyszy t�uczeniu ceramiki. Brzmia� jak pojedyncze, g�uche uderzenie w wielki b�ben. Od�amki rozprysn�y si� na wszystkie strony, cz�� plusn�a w wod�. Potem rozleg� si� ostry syk, jak gdyby z niewidocznego otworu uchodzi�a para. Posta� Chan-Kyu obj�� rozszerzaj�cy si� szybko ob�ok zielonawej mg�y, kt�ra natychmiast zacz�a falowa�, g�stnie� i zmienia� kszta�t. - Dobrze! Teraz odwr�cona formu�a Przywo�ania... Szybko, zanim ON odzyska si�y! Ch�opiec dr��cym g�osem zacz�� skandowa� zakl�cie. Na czubkach jego palc�w na mgnienie oka zamigota�y male�kie p�omyczki, w powietrzu zawis� od�r siarki. Drugie czerpanie by�o jeszcze bole�niejsze od pierwszego. Nie straci�am jednak przytomno�ci, cho� bardzo chcia�am, �eby tak si� sta�o. Bo dzia�o si� co� strasznego. Zakl�cia Chan-Kyu nie dzia�a�y. Po prostu. Nie otwar�y si� �adne wrota. U�yta magia rozwiewa�a si� w powietrzu jak dym i nik�a bez najmniejszego �ladu.. �nieg przygryz�a doln� warg�, mocno, do krwi. Z zielonej mg�y bez przeszk�d uformowa� si� tymczasem dziwaczny stw�r, p�paj�k, p�smok, pozbawiony �ba, ogona i skrzyde�. Ca�y wydawa� si� sk�ada� z w�owatych splot�w smuk�ego tu�owia i niezliczonych cienkich odn�y. Zwini�te cielsko wype�nia�o sob� niemal ca�y kr�g. Chan-Kyu zatoczy� si� do ty�u. W jego oczach by� szalony strach. (za s�aby) W niewidzialnej gardzieli paj�kosmoka zabulgota� szyderczy �miech. - Naprawd� s�dzi�e�, �e b�dziesz w stanie umo�liwi� mi odej�cie, m�j ma�y? C�, wiara we w�asne si�y to niew�tpliwie pi�kna rzecz, ale bez przesady... - Bogowie - wyszepta�a �nieg, a potem wrzasn�a na ca�y g�os: - Uciekaj stamt�d, Chan-Kyu! Wyjd� poza kr�g! S�yszysz mnie? POZA KR�G!! Chan-Kyu nie zareagowa�, sta� jak zahipnotyzowany. Zielone sploty zafalowa�y, ich kszta�t zmieni� si� - tworzy�y teraz co� w rodzaju wielkiej o�miornicy o d�ugich, o�lizg�ych mackach. - Cena za s�abo�� jest wysoka, m�j ma�y - szepn�a ona mi�kko, niemal pieszczotliwie. A potem zaatakowa�a. Ch�opiec uchyli� si� - szybko, ale nie do�� szybko. Czubek najbli�szej macki chlasn�� go po twarzy jak bicz, rozdzieraj�c sk�r�. Chan-Kyu krzykn�� przera�liwie, przyciskaj�c obie r�ce do zranionego czo�a. Spomi�dzy palc�w pociek�y czerwone strumyczki. Zanim zd��y� wydosta� si� poza zasi�g wij�cych si� macek, ich ciosy dosi�g�y go jeszcze dwukrotnie, zostawiaj�c g��bokie �lady na ramieniu i lewym udzie. Ch�opiec upad�, zwijaj�c si� w k��bek tu� poza obr�bem kr�gu, skuli� si� jak embrion. Na ziemi wok� niego wkr�tce utworzy�a si� czerwona ka�u�a. Zrobi�o mi si� niedobrze. �nieg b�yskawicznie ukl�k�a ko�o swojego ucznia, pochylaj�c si� wyrecytowa�a zakl�cie tamuj�ce up�yw krwi. W my�lach podzi�kowa�am gor�co wszystkim znanym mi bogom, �e nie potrzebowa�a do tego kolejnego czerpania. I bez tego ledwie trzyma�am si� na nogach. - Dlaczego to zrobi�e�? - spyta�a wreszcie, wycieraj�c o p�aszcz zakrwawione d�onie. Macki zafalowa�y, ich barwa przesz�a w b��kit, potem w fiolet, wreszcie w g��bok� purpur�. - Poniewa� mnie to bawi, czarodziejko. Niewola w waszym �wiecie b�dzie gorzka, ale b�l, jaki zadam temu nieudacznikowi, nieco j� os�odzi... - Monstrum! Purpurowa o�miornica zarechota�a. - To ra��co nieprecyzyjne okre�lenie, moja �liczna! Jestem Yevengar Is-Chiaar zwany Tym, Kt�ry Rozszarpuje Poma�u. Kiedy mnie wzywaj�, przybywam, takie jest bowiem prawo mojego rodu, ale nie by�em i nie b�d� s�ug� �adnego maga. Nigdy. A ten, kto mnie tu sprowadzi� dla pustej zabawy, drogo za to zap�aci. Jeszcze z tob� nie sko�czy�em, ch�opcze, s�yszysz? S�YSZYSZ? Pl�tanina macek zadrga�a nagle, zmieni�a si� w puchn�c� gwa�townie kul�, kt�ra rozb�ys�a o�lepiaj�cym blaskiem p�ynnego z�ota i p�k�a bezg�o�nie niczym ba�ka mydlana. Zamruga�am oczami. Tam, gdzie wcze�niej spoczywa�a o�miornica, pojawi�o si� zielone, pokryte �usk� stworzenie mniej wi�cej wzrostu Chan-Kyu, cz�ekokszta�tne, ale z ogonem jak u szczura. W miejscu twarzy mia�o sp�aszczony jaszczurczy pysk. Pozbawione powiek �lepia by�y nieruchome, wypuk�e i ��te. - G�odny jestem - stwierdzi� cz�ekojaszczur, oblizuj�c si� wolno. Z paszczy wyp�yn�a mu stru�ka rzadkiej �liny. Fala obrzydzenia na moment odebra�a mi oddech. - Ach, jaki g�odny. Ruszy� w kierunku �nieg i jej ucznia, zacieraj�c tr�jpalczaste �apy. Gdy jednak chcia� przest�pi� brzeg kr�gu, nagle zaskomla� przera�liwie, odskoczy�. Z nakre�lonych na ziemi symboli trysn�y iskry, gasn�ce z sykiem natychmiast po zetkni�ciu z wilgotn� ziemi�. W powietrze wzbi� si� ma�y ob�oczek dymu. Stw�r rozejrza� si� szybko. Jego wzrok pad� na Krzycz�cego W Ciemno�ci, kt�ry a� do tej pory sta� z boku, nie odzywaj�c si�. �uskowaty pysk wykrzywi� si� groteskowo, co mia�o chyba wyra�a� w�ciek�o��. - Ty! - wrzasn�� cz�ekojaszczur. - To twoja wstr�tna sztuczka, milczku! Ob�o�yli�my kr�g jakim� dodatkowym zakl�ciem, co? Podw�jna bariera, s�dz�c z si�y... Mo�e nawet potr�jna... Zaraz! Przecie�... przecie� to... - Niemo�liwe dla wszystkich poza Mistrzami Elity - doko�czy� spokojnie Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Oczywi�cie. Ayn-ilvoor zawarcza� jak pies. �mij za�mia� si� sucho, pocieraj�c okaleczony policzek, jego oczy b�ysn�y. - Nie wiesz, co si� dzieje? Naprawd�? Wi�zy krwi, Yevengar. To nie moje zakl�cie, tylko rozlana krew ci� tu trzyma. - Krew? - powt�rzy� cz�ekojaszczur z zaskoczeniem i odrobin� niedowierzania. - Owszem. Sam przed chwil� j� przela�e�. Nie pami�tasz? To nie by�o zbyt rozs�dne posuni�cie, demonie. Je�li pop�ynie jej wi�cej, nie b�dziesz m�g� uwolni� si� przez d�ugie lata, mo�e nawet stulecia. Co ty na to? Demon westchn�� g��boko i jakby skurczy� si� w sobie, mru��c ��te �lepia. - Kim jeste�, cz�owieku z bliznami na twarzy? - spyta� sycz�cym g�osem. - Jak si� nazywasz? - Brune Keare. To ja zamkn��em ci� w dzbanie. - Zuchwa�y jeste�, Brune Keare. Rzek�bym, wr�cz bezczelny. Masz odwag� dra�ni� si� ze mn�, bo ufasz sile wi�z�w... - On powiedzia� prawd� - wtr�ci�a �nieg, unosz�c g�ow�. - Jeste� w pu�apce. - Czy na pewno? - cz�ekojaszczur u�miechn�� si� chytrze. - Nie wolno ci zostawi� mnie uwi�zionego w kr�gu, prawa tego zakazuj�! Zaryzykujesz ich z�amanie, moja �liczna? Przez ca�e �ycie korzysta�a� z talentu danego ci przez Zmrocz�, a teraz chcesz �ci�gn�� na siebie Jej gniew? �nieg zacz�a co� m�wi�, ale Krzycz�cy W Ciemno�ci wszed� jej w s�owo. - Komu ty grozisz, Yevengar? - rzuci� ostro. - O jakich prawach m�wisz? A kto sam z�apa� si� w sid�a, przelewaj�c krew w obcym �wiecie? Gdyby� mia� cho� troch� rozs�dku, nie czeka�by�, a� ode�le ci� ten, kto ci� przywo�a�, tylko sam otworzy�by� sobie wrota i znikn��by� st�d, a my zapomnieliby�my o wszystkim. Ale poniewa� nie zaliczasz si� do rozs�dnych stworze�, zostaniesz tu, w kr�gu, na ma�ym skrawku b�otnistej ziemi. I b�dziesz tu tkwi�, coraz s�abszy i s�abszy, raz w deszczu, raz w pal�cym s�o�cu. Przez wiele, wiele dni. Czy ta my�l nie wzbudza w tobie l�ku? My�l�, �e wzbudza. W tym jednym jeste� do nas podobny. Wszyscy boimy si� cierpienia. Wbrew temu, czego si� spodziewa�am, ayn-ilvoor nie wybuchn�� gniewem, lecz przez d�u�sz� chwil� rozmy�la� nad czym� w milczeniu. - Masz racj� - mrukn�� w ko�cu. - Nie chc� tu zostawa�. Wy te� tego nie chcecie. Sytuacja jest patowa. Z b�lem serca musz� tedy zaproponowa� przej�ciowy rozejm. Kr�tki gest tr�jpalczastej �apy. Otaczaj�ce kr�g symbole na mgnienie oka zap�on�y ja�niejszym blaskiem. Miejsce jaszczurowatego potwora zaj�� m�ody m�czyzna w d�ugiej do kostek, szkar�atnej, wyszywanej z�otem szacie. Przy boku mia� d�ug� szpad� w inkrustowanej drogimi kamieniami pochwie. Lekko faluj�ce czarne w�osy sp�ywa�y mu na ramiona. Twarz o dumnych, arystokratycznych rysach by�a niemal wyzywaj�co pi�kna, idealna w ka�dym szczeg�le. Tylko oczy pozosta�y nie zmienione. Jadowicie ��te �lepia o w�ziutkich, pionowych �renicach. - Zdradz� ci pewien sekret, cz�owieku - powiedzia� ayn-ilvoor przyjemnym, aksamitnym barytonem. Krzycz�cy W Ciemno�ci wzruszy� ramionami. - Zamieniam si� w s�uch. - Sam nie dam rady powr�ci� do mej ojczyzny. W tym tkwi ca�y k�opot. Jestem tu obcy i nie mog� od tej strony otworzy� przej�cia mi�dzy �wiatami. Niestety - dorzuci�, widz�c zdziwienie, jakie odmalowa�o si� na twarzach rozm�wc�w. - Taka jest prawda. Istniej� dwa sposoby, �eby umo�liwi� mi odej�cie. Pierwszy, to wypowiedzenie odwr�conej formu�y Przywo�ania przez tego tam ch�opca... - przystojny brunet za�mia� si� g��bokim, gard�owym �miechem paj�kosmoka. - Ten musimy chyba wykluczy�. Z oczywistych przyczyn. Ale wszak istnieje jeszcze drugi spos�b. Trudniejszy, niestety. A mo�e i �atwiejszy, zale�y, z jakiej strony spojrze�... Wasz �wiat jest dziwny. Wszystko jest tu wzgl�dne, takie nieci�g�e i wieloznaczne... - Do rzeczy, Yevengar. Jaki jest ten drugi spos�b? Znowu �miech, basowy, wibruj�cy, ohydny. - Ludzka istota dobrowolnie po�wi�ci swoje �ycie i odejdzie z waszego �wiata, by odrodzi� si� w moim. Wrota otworz� si� w chwili jej �mierci. - Zmroczo - szepn�a �nieg. - To okrutne! - A czego si� spodziewa�a�? Rozmawiasz wszak z demonem, moja �liczna! Chcesz, to szepn� ci co� jeszcze na uszko... - m�czyzna pochyli� si�, przybieraj�c poufa�y wyraz twarzy. - Nie lubi� tego miejsca. Im d�u�ej tu jestem, w tym gorszym jestem nastroju. Dop�ki jestem w kr�gu, nie zagra�am niczemu i nikomu, ale gdyby pewnego dnia, po latach, przypadkiem uda�o mi si� uwolni�... - ��te oczy zal�ni�y brzydko, upier�cieniona d�o� wykona�a wymowny gest. �nieg wzdrygn�a si� mimo woli, a demon zachichota� z tryumfem. - I c�? Jak post�picie teraz, ciekaw jestem niezmiernie? - Chcesz ludzkiej istoty? Tylko tyle? Krzycz�cy W Ciemno�ci post�pi� o krok do przodu. On i ayn-ilvoor stali teraz twarz� w twarz, rozdzieleni tylko w�skim pasem wyrytych na ziemi magicznych symboli, nadal promieniuj�cych s�ab� czerwonaw� po�wiat�. - Chcesz ludzkiej istoty, po�eraczu istnie�? - powt�rzy�. - Prosz� bardzo. Jedna w�a�nie stoi przed tob�. - Nie, Brune - powiedzia�a cicho �nieg. - Nie r�b tego. - Nie - powt�rzy�, jak echo, ayn-ilvoor. - Ty si� nie nadajesz, cz�owieku z bliznami. Krzycz�cy W Ciemno�ci u�miechn�� si�. Nie, nie tyle u�miechn�� si�, co wyszczerzy� z�by jak drapie�ne zwierz�. - Doprawdy? A dlaczeg� to? - Masz mnie za g�upca? Nie wolno mi wyci�ga� r�ki po tych, kt�rym przeznaczony jest inny koniec. Wiesz o tym. Na twarzy �mija odmalowa�o si� umiarkowane zdziwienie. - Obejrza�e� sobie moj� przysz�o��, co? Prze�ledzi�e� kilka nitek w wielkiej paj�czynie? No, no. Nie s�dzi�em, �e masz t� moc. - To tylko dowodzi, jak niewiele wiesz na m�j temat. Zreszt� - w gardle czarnow�osego zn�w zabulgota� smoczy �miech - nawet gdyby nie... i tak pewnie nie wyrz�dzi�bym ci krzywdy, cz�owieku. Widz�, �e jeste�my pokrewnymi duszami, ty i ja. Pokrewne dusze? Co mia� na my�li? Nie mia�am si�y si� nad tym zastanawia�. Dwa czerpania coraz bardziej dawa�y o sobie zna�. Os�abiona, z trudem unosi�am opadaj�ce powieki. G�os ayn-ilvoora dociera� do mnie st�umiony i niewyra�ny, chwilami mia�am problemy z rozr�nieniem s��w. - Bia�ow�osa opiera si�. Nienawidzi mnie. Jest silna, prawie tak samo silna, jak ty. Ci�ko, oj, ci�ko by�oby teraz dobra� si� do jej duszy... A ch�opiec to niedoros�e szczeni�, p�martwe z up�ywu krwi. Nie, nie chc� �adnego z was. - A zatem jeste�my nadal w punkcie wyj�cia. - Niezupe�nie. Jest przecie� jeszcze dziewczyna. Serce podjecha�o mi do gard�a. - CO? - wykrzykn�a z niedowierzaniem �nieg. - Dziewczyna - powt�rzy� ayn-ilvoor z odcieniem irytacji w g�osie. - Wasza �y�a. Nie dos�ysza�em jej imienia... Nadaje si� idealnie. No, jak, zgadzacie si�? NIE, chcia�am powiedzie�, PROSZ�, NIE... ale nie by�am w stanie wykrztusi� s�owa. - Nie wci�gajmy w to Faivrin - rzuci�a ostro �nieg. - Nie wolno nam! - Nie? - spyta� zimno ayn-ilvoor. - Czy�by�cie woleli zostawi� mnie tutaj? Niech i tak b�dzie. Poczekam cierpliwie pi��dziesi�t, sto, cho�by i dwie�cie lat... A kiedy przelana krew wreszcie utraci swoj� moc, obr�c� w perzyn� ca�e to przekl�te miasto. Wiecie, �e jestem w stanie to zrobi�, wi�c lepiej zastan�wcie si� jeszcze. Jedno �ycie za tysi�c...To chyba sprawiedliwa cena? - Szanta�ujesz nas, Yevengar! - Ale� oczywi�cie. Wprost uwielbiam szanta�. - On nie k�amie - rzuci� pos�pnie Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Nawet wi�zy krwi nie s� wieczne. A kiedy i one si� rozwiej�... Nie mo�emy dopu�ci�, by wydosta� si� na wolno��. Wiesz o tym. - Wiem... ale... Nie! Powiedz szczerze, by�by� w stanie podj�� tak� decyzj�, Brune? Krzycz�cy W Ciemno�ci w milczeniu potrz�sn�� g�ow�. - Ach, to tak? - zasycza� z pasj� ayn-ilvoor. Jego arystokratyczne rysy wykrzywi� skurcz, z oczu strzeli�y skry. - Tak? A co z prawami? Prawa nakazuj� wam ponownie otworzy� wrota! Wszystko jedno, jakim kosztem! Krzycz�cy W Ciemno�ci wymownie roz�o�y� zabanda�owane r�ce. - Z�o�y�em ci ju� pewn� ofert�. Nie przyj��e� jej, wi�c mo�esz mie� teraz pretensje wy��cznie do siebie. - Oszust! - Bynajmniej. Tylko pokrewna dusza. Bez obaw, Faivrin. Nic ci nie grozi. - Uciekaj�c przed odpowiedzialno�ci�, �amiesz prawa mag�w - j�kn�a �nieg. Pomimo ch�odu jej twarz b�yszcza�a od potu. - �amiemy je oboje... Jedno wyj�cie gorsze od drugiego! Jak rozpl�ta� taki w�ze�? - Nijak. W�z��w si� nie rozpl�tuje - odezwa� si� za jej plecami czyj� s�aby g�os. Wszyscy, nie wy��czaj�c demona, drgn�li, zaskoczeni. - W�z�y nale�y przecina�, tak jak wrzody. Wierz mi, �nieg, naj�atwiej jest wybra� mniejszy b�l... - Tego ci� nie uczy�am, Chan-Kyu. - Nie - potwierdzi� ch�opiec, cicho, lecz wyra�nie. Na jego twarzy zmieszana z farba krew zaczyna�a ju� zastyga� w groteskow� mask�, ale wzrok mia� ca�kiem przytomny. Patrzy� na stoj�cego po�rodku kr�gu m�czyzn� w szkar�atnej szacie. - Nie. Do pewnych rzeczy po prostu dochodzi si� samemu. Ty nauczy�a� mnie tylko, �e obowi�zkiem ka�dego maga jest przestrzeganie praw. Zawsze. Wyci�gn�� d�o�. Powoli zatar� najpierw jeden, potem drugi i trzeci spo�r�d otaczaj�cych kr�g znak�w. Ani �nieg, ani Krzycz�cy W Ciemno�ci nie uczynili nic, by go powstrzyma�, przypatrywali si� tylko, os�upiali. - Ja, Chan-Kyu Alveing, przerywam oto kr�g i zdejmuj� wi�zy krwi. Yevengarze Is- Chiaar, jeste� wolny. Niech si� stanie, co si� ma sta�. Przykro mi, Faivrin - nie mia�em wyj�cia. I jeszcze jedno. - jego g�os zadr�a� nagle. - Nigdy wi�cej nie m�wcie, �e jestem s�aby. Nigdy. Magiczne symbole gas�y i znika�y jeden po drugim. M�czyzna w szkar�acie przeci�gn�� si� leniwie, ziewn��, przys�aniaj�c usta d�oni�. - Dzi�kuj�. Rozs�dny z ciebie ch�opiec, Chan-Kyu. Nie doceni�em ci�, widz�... Ej�e, czarodziejko! Po co ci ten n�? Stal nie jest w stanie uczyni� mi krzywdy, a poza tym trudno zapobiec czemu�, co ju� si� dokona�o... St�j spokojnie i przygl�daj si�, a jeszcze lepiej pom� swojemu dzielnemu uczniowi. Zdaje si�, �e biedaczek znowu krwawi. �nieg zme��a w ustach przekle�stwo. Nie poruszy�a si�. Patrzy�a na mnie. Zorientowa�am si� nagle, �e wszyscy patrz� na mnie. I �e jest bardzo, bardzo cicho. Do�� cicho, bym zupe�nie wyra�nie s�ysza�a w�asny oddech i bicie w�asnego serca. Stuk-stuk. Stuk-stuk. - Nie b�j si�, Faivrin - powiedzia� �agodnie ayn-ilvoor. - Taka �mier� nie boli. Nic nie poczujesz, przyrzekam. B�dzie tak, jakby� zasypia�a... Post�pi� o krok w moj� stron�, a ja cofn�am si�, u�wiadamiaj�c sobie, �e za chwil� prawdopodobnie zemdlej� - po raz ostatni w �yciu. - Lepiej, �eby te wrota naprawd� si� otworzy�y, Yevengar - warkn�� Krzycz�cy W Ciemno�ci. - Nie mog� kwestionowa� wyboru, kt�rego dokona� inny �mij, ale je�li wyb�r oka�e si� b��dny, zadbam o to, by�my si� jeszcze spotkali. Sam na sam, cho�by na gruzach Shan Vaola. Wtedy porachuj� si� z tob�, nie jak cz�owiek i nie jak czarodziej. Jak demon z demonem. - Trzymam za s�owo - parskn�� ayn-ilvoor. - Ale to pr�ne l�ki i pr�ne gro�by, Brune Keare. Wrota si� otworz�. �mier� zawsze otwiera wrota. Westchn��. Gor�cy wiatr zmierzwi� mi w�osy. - Nie ma co zwleka�. Wkr�tce wzejdzie s�o�ce, a ja nie przepadam za jego blaskiem... Nagle, bez ostrze�enia, cz�owiek na powr�t przemieni� si� w paj�kosmoka. Chcia�am krzykn��, ale ze �ci�ni�tego strachem gard�a nie wydoby� si� nawet j�k. Cofn�am si� o krok, potem o dwa kroki. - Chod� do mnie, male�ka - szepn�a niewidzialna paszcza potwora. - Chod�... Zapominaj�c, �e za sob� mam ju� tylko rzek�, cofn�am si� jeszcze o krok. �nieg krzykn�a ostrzegawczo... Drgn�am, zachwia�am si�. To wystarczy�o. Straci�am r�wnowag� i run�am w ty�, staczaj�c si� z wysokiego brzegu. M�tne, ospa�e fale z pluskiem zamkn�y si� nad moj� g�ow�. A rzeka w tym miejscu by�a g��boka. Kiedy indziej walczy�abym, pr�buj�c utrzyma� si� na powierzchni, ale w�wczas spowodowane czerpaniami zm�czenie parali�owa�o ka�dy m�j ruch. Osuwa�am si� bezw�adnie, coraz dalej w d�, w d�, w d�... w cisz� i zielon� ciemno��. Nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co robi�, wzi�am g��boki oddech. Ch�odna, �mierdz�ca glonami woda wdar�a mi si� do gard�a i p�uc. Zacz�am si� dusi�. Nie trwa�o to d�ugo. Na sekund� przed tym, jak moje serce przesta�o bi�, z�ocisty, rozwidlony na ko�cu j�zyk paj�kosmoka wyci�gn�� si� ku mnie poprzez fale. Jedno dotkni�cie wystarczy�o, aby pal�cy jad demona przenikn�� przez sk�r� i zmiesza� si� z moj� krwi�. A potem co� obudzonego przez ten jad o�y�o g��boko w moim umieraj�cym ciele, niczym larwa wykluwaj�ca si� z jajeczka, jakie mucha sk�ada na kawa�ku gnij�cego mi�sa. Us�ysza�am JEGO oddech, bicie JEGO serca. I radosny okrzyk ayn-ilvoora, kt�ry dostrzeg� otwieraj�cy si� w g�rze ognisty otw�r-nieotw�r, upragnione wrota do innego �wiata. Wtedy odrzuci�am bezw�adn�, stygn�c� pow�ok�, kt�ra wi�zi�a mnie do tej pory, i unios�am si� w �lad za nim, lekka jak wiatr, zwinna i wolna. Nareszcie wolna. Istota zrodzona z jadu ayn-ilvoora pod��y�a za mn� niczym pies go�czy za jeleniem. Wszyscy troje r�wnocze�nie przeszli�my przez wrota, kt�re zamkn�y si� za nami w bezg�o�nym wybuchu o�lepiaj�cego �wiat�a. Zaraz potem Yevengar Is-Chiaar znikn��, roztopi� si� w kolorowej dali-niedali i nie powr�ci�. My jednak nadal jeste�my razem - my, to znaczy ja i to dziwne stworzenie powsta�e z jadu, krwi oraz magii. Ja jestem nim, a ono mn�. Jego my�li s� moimi. Ono �yje moim �yciem, a ja jego, cho� chwilami mam wra�enie, �e oboje jeste�my martwi. Dooko�a mnie p�omienie. Jasno��. Wszystkie kolory t�czy. Nie wiem, czy min�a godzina, kilka dni, czy rok... czy te� dwadzie�cia lat? Tu, w g�rze, czas p�ynie inaczej. A mo�e nie p�ynie w og�le. Moje cia�o dawno ju� straci�am z oczu. Zabra�y je tocz�ce si� leniwie fale. Niewielka strata. W ko�cu, c� to jest cia�o? Nic szczeg�lnego. Nic pi�knego. Ko�ci, �ci�gna, mi�nie, m�zg... Czasami widuj� z oddali mych dawnych przyjaci�. Dla moich nowych oczu-nieoczu ca�e Shan Vaola jest jak wielka bry�a rozmazanej, mglistej szaro�ci, a jego mieszka�cy to bezcielesne, snuj�ce si� leniwie cienie. �nieg i Krzycz�cy W Ciemno�ci odcinaj� si� od tego t�a jak zapalone �wiece w mrocznej jaskini. Gdybym chcia�a, mog�abym �ledzi� ich ka�dy ruch, ale nie chc�. Po co? S� tylko lud�mi, wielekro� s�abszymi ni� ja. Nie widz� nawet setnej cz�ci tego, co ja widz� i rozumiem. Wspominam ich z sentymentem, ale nie t�skni� za nimi. I nie powr�c� do ich �wiata. Nigdy. Tu ko�czy si� moja opowie��, historia wielkiej przemiany, o kt�rej nie wie nikt w Shan Vaola poza trojgiem czarodziej�w-renegat�w, kt�rzy pewnie nawet nie zdaj� sobie sprawy, do czego si� przyczynili. Tu ko�czy si� moja opowie��... Ale nie, w �wiecie, w kt�rym teraz �yj�, w �wiecie, w kt�rym wszystko jest niesko�czone, s�owo "koniec" nabiera nowego znaczenia. Przede mn� ca�a wieczno��. Wieczno�� w miejscu pi�kniejszym ni� jakiekolwiek miejsce w �wiecie ludzi. Mo�na powiedzie�, �e jestem szcz�liwa.