10088
Szczegóły |
Tytuł |
10088 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10088 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10088 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10088 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT
LUDLUM
PRZYMIERZE
KASANDRY
PRZEK�AD: JAN KRA�KO
Spis tre�ci
Spis tre�ci 2
Wst�p 3
Rozdzia� 1 4
Rozdzia� 2 8
Rozdzia� 3 14
Rozdzia� 4 22
Rozdzia� 5 29
Rozdzia� 6 35
Rozdzia� 7 42
Rozdzia� 8 45
Rozdzia� 9 55
Rozdzia� 10 60
Rozdzia� 11 68
Rozdzia� 12 81
Rozdzia� 13 89
Rozdzia� 14 95
Rozdzia� 15 101
Rozdzia� 16 108
Rozdzia� 17 113
Rozdzia� 18 118
Rozdzia� 19 126
Rozdzia� 20 131
Rozdzia� 21 136
Rozdzia� 22 142
Rozdzia� 23 149
Rozdzia� 24 154
Rozdzia� 25 160
Rozdzia� 26 164
Rozdzia� 27 172
Rozdzia� 28 179
Rozdzia� 29 185
Rozdzia� 30 188
Rozdzia� 31 192
Rozdzia� 32 196
Epilog 199
Wst�p
THE NEW YORK TIMES
Wtorek, 25 maja 1999
Dzia� D: Nauka
Strona: D-3
Autor: dr Lawrence K. Altman
Ospa prawdziwa, ta prastara choroba, zosta�a ca�kowicie wytrzebiona przed dwudziestoma laty. Jej wirus przebywa teraz w bloku �mierci, zamro�ony w dw�ch pilnie strze�onych laboratoriach w Stanach Zjednoczonych i w Rosji...
Wczoraj, przy poparciu Rosji oraz rz�d�w innych kraj�w, WHO, �wiatowa Organizacja Zdrowia, po raz kolejny odroczy�a jego egzekucj�...
Badania naukowe z wykorzystaniem wirusa mog� przyczyni� si� do stworzenia lek�w przeciwko ospie prawdziwej oraz do poprawienia skuteczno�ci istniej�cych ju� szczepionek. Lekarstwa te i szczepionki pozostan� bezu�yteczne, chyba �e rz�d jakiego� bandyckiego pa�stwa postanowi otworzy� tajne magazyny i przeprowadzi� terrorystyczny atak biologiczny, czego nie uwa�a si� ju� za rzecz zupe�nie nieprawdopodobn�.
Na pro�b� �wiatowej Organizacji Zdrowia rosyjscy i ameryka�scy naukowcy sporz�dzili zapis ca�ego kodu DNA wirusa ospy prawdziwej. WHO uwa�a, �e dane te stworz� wystarczaj�c� baz� wyj�ciow� do dalszych bada� i por�wna� z kodami genetycznymi wirus�w wykorzystanych do ataku przez terroryst�w...
Jednak niekt�rzy naukowcy podwa�aj� ten pogl�d, twierdz�c, �e na podstawie samego kodu nie da si� okre�li� stopnia podatno�ci wirusa na szczepionk�.
M�wi�c o nieprzewidywalnych rezultatach tych bada�, dr Fauci z Krajowego Instytutu Alergii i Chor�b Zaka�nych stwierdzi�: �By� mo�e nigdy nie wyjmiecie wirusa z lod�wki, ale przynajmniej go macie".
Rozdzia� 1
Dozorca poruszy� si� niespokojnie, s�ysz�c chrz�st �wiru pod oponami samochodu. Niebo by�o ju� prawie ciemne, a on w�a�nie zaparzy� kaw� i nie chcia�o mu si� wstawa�. Ale przewa�y�a ciekawo��. Odwiedzaj�cy Alexandri� rzadko kiedy trafiali na cmentarz na Ivy Hill; to historyczne miasto nad Potomakiem oferowa�o �yj�cym szereg innych, o wiele bardziej kolorowych atrakcji i rozrywek. Je�li za� chodzi o miejscowych, niewielu z nich przychodzi�o tu w �rodku tygodnia, a jeszcze mniej p�nym wieczorem, gdy niebo smaga�y strugi kwietniowego deszczu.
Wyjrzawszy przez okno str��wki, zobaczy�, �e z nierzucaj�cego si� w oczy samochodu wysiada jaki� m�czyzna. Policja? Przybysz mia� czterdzie�ci par� lat, by� wysoki, dobrze zbudowany i ubrany stosownie do pogody w wodoodporn� kurtk� i ciemne spodnie. Na nogach mia� ci�kie buty.
Odszed� od samochodu i rozejrza� si�. Nie, to nie policjant, pomy�la� dozorca. Raczej wojskowy. Otworzy� drzwi i wyszed�szy pod zadaszenie, patrzy�, jak m�czyzna spogl�da na bram� cmentarza, nie zwa�aj�c na mocz�cy mu w�osy deszcz.
Mo�e wraca� tu pierwszy raz? Za pierwszym razem wszyscy si� jakby wahali, nie chc�c ponownie ogl�da� miejsca kojarz�cego si� z b�lem, smutkiem i strat�. Spojrza� na jego lew� r�k�: przybysz nie nosi� obr�czki. Wdowiec? Pr�bowa� sobie przypomnie�, czy chowano tu ostatnio jak�� m�od� kobiet�.
- Dzie� dobry.
Dozorca a� drgn��. Jak na tak ros�ego m�czyzn�, nieznajomy mia� g�os �agodny i mi�kki i pozdrowi� go niczym brzuchom�wca.
- Witam. Jak chce pan i�� na groby, mog� po�yczy� parasol.
- Ch�tnie skorzystam, dzi�kuj� - odrzek� m�czyzna, lecz nie drgn�� z miejsca.
Dozorca si�gn�� za drzwi, do stojaka zrobionego ze starej konewki. Chwyci� parasol za r�czk� i ruszy� w stron� przybysza, patrz�c na jego poci�g�� twarz i zdumiewaj�co ciemnoniebieskie oczy.
- Nazywam si� Barnes. Jestem tu dozorc�. Jak powie mi pan, kogo pan szuka, zaoszcz�dzi pan sobie b��dzenia.
- Sophii Russell.
- Russell, powiada pan? Nie kojarz�. Ale zaraz sprawdz�. Chwileczk�.
- Szkoda fatygi. Trafi�.
- Musz� wpisa� pana do ksi�gi go�ci.
M�czyzna roz�o�y� parasol.
- Jon Smith. Doktor Jon Smith. Znam drog�. Dzi�kuj�.
I jakby za�ama� mu si� g�os. Dozorca podni�s� r�k�, �eby go zawo�a�, lecz przybysz ruszy� ju� przed siebie d�ugim, p�ynnym, �o�nierskim krokiem i wkr�tce znikn�� za szar� zas�on� deszczu.
Dozorca patrzy� za nim. Na jego plecach zata�czy�o co� ostrego i zimnego i zadr�a�. Wszed� do str��wki, zamkn�� drzwi i mocno zatrzasn�� zasuw�.
Z szuflady biurka wyj�� ksi�g� go�ci, otworzy� j� na bie��cej dacie, po czym starannie wpisa� nazwisko przybysza oraz godzin� odwiedzin. A potem, pod wp�ywem nag�ego impulsu, otworzy� ksi�g� na samym ko�cu, gdzie w porz�dku alfabetycznym spisano nazwiska zmar�ych le��cych na jego cmentarzu.
Russell... Sophia Russell. Jest: kwatera dwunasta, rz�d siedemnasty. Pochowana... Dok�adnie rok temu!
Po�r�d nazwisk �a�obnik�w wpisanych do ksi�gi widnia�o nazwisko doktora Jona Smitha.
W takim razie dlaczego nie przyni�s� kwiat�w?
Id�c alejk� przecinaj�c� Ivy Hill, Smith cieszy� si� z deszczu. Deszcz by� niczym ca�un przes�aniaj�cy wspomnienia wci�� bolesne i pal�ce, wspomnienia, kt�re towarzyszy�y mu wsz�dzie przez ca�y rok, szepcz�c do niego noc�, szydz�c z jego �ez, zmuszaj�c go do ponownego prze�ywania tamtych strasznych chwil.
Widzi zimny bia�y pok�j w szpitalu Ameryka�skiego Instytutu Chor�b Zaka�nych we Frederick w Marylandzie. Patrzy na Sophi�, swoj� ukochan�, przysz�� �on�, kt�ra wije si� pod namiotem tlenowym, walcz�c o ka�dy oddech. On stoi, jest tu�-tu�, mimo to nie jest w stanie jej pom�c. Wrzeszczy na lekarzy i od �cian odbija si� szydercze echo jego g�osu. Nie wiedz�, co jej jest. Oni te� s� bezradni.
Nagle Sophia wydaje przera�liwy krzyk - Smith wci�� s�yszy go w nocnych koszmarach i modli si�, by wreszcie umilk�. Jej wygi�ty w agonalny �uk kr�gos�up wygina si� jeszcze bardziej, pod niewyobra�alnie ostrym k�tem, leje si� z niej pot, jakby cia�o chcia�o wydali� z siebie toksyn�. Jej twarz p�onie. Sophia na chwil� nieruchomieje, na chwil� zamiera. A potem opada na ��ko. Z jej nosa i ust leje si� krew. Z piersi dobywa si� agonalne rz�enie, a potem ciche westchnienie, gdy dusza, nareszcie wolna, opuszcza um�czone cia�o...
Smith zadr�a� i szybko si� rozejrza�. Nie zdawa� sobie sprawy, �e przystan��. W parasol wci�� b�bni� deszcz, lecz zdawa�o si�, �e pada teraz w zwolnionym tempie. S�ysza� uderzenie ka�dej rozpryskuj�cej si� na plastiku kropli.
Nie wiedzia�, jak d�ugo tam sta� niczym porzucony i zapomniany pos�g, ani co kaza�o mu w ko�cu zrobi� kolejny krok. Nie wiedzia� te�, jak trafi� na �cie�k� prowadz�c� do grobu, ani jak si� przed tym grobem znalaz�.
SOPHIA RUSSELL
JU� POD OPIEK� PANA
Pochyli� si� i czubkami palc�w przesun�� po g�adkiej kraw�dzi r�owobia�ego marmuru.
- Wiem, powinienem by� przyj�� wcze�niej - szepn��. - Ale nie potrafi�em. My�la�em, �e je�li tu przyjd�, b�d� musia� przyzna�, �e straci�em ci� na zawsze. Nie mog�em tego zrobi�... a� do dzisiaj.
Program Hades. Tak nazwano koszmar, kt�ry mi ci� zabra�, Sophio. Nie widzia�a� twarzy tych, kt�rzy go rozp�tali; B�g ci tego zaoszcz�dzi�. Ale wiedz, �e wszyscy zap�acili za swoje zbrodnie.
Ja te� zasmakowa�em zemsty, kochanie, i my�la�em, �e przyniesie mi to spok�j. Nie przynios�o. Przez wiele miesi�cy pyta�em siebie, jak znale�� ukojenie i zawsze nasuwa�a mi si� jedna i ta sama odpowied�.
Wyj�� z kieszeni ma�e puzderko. Otworzy� wieczko i spojrza� na sze�ciokaratowy brylant w platynowej oprawie, kt�ry kupi� u Van Cleefa & Arpela w Londynie. �lubny pier�cionek: zamierza� go wsun�� na palec kobiecie, kt�ra mia�a zosta� jego �on�.
Przykucn�� i wepchn�� go w mi�kk� ziemi� u st�p nagrobka.
- Kocham ci�, Sophio. Zawsze b�d� ci� kocha�. Twoje serce jest wci�� �wiat�o�ci� mojego �ycia. Ale nadesz�a pora, �ebym poszed� dalej. Nie wiem dok�d i nie wiem, jak tam zajd�. Ale musz� i��.
Przytkn�� palce do ust i dotkn�� nimi zimnego kamienia.
- Niech B�g ci� b�ogos�awi i zawsze ma w swej opiece.
Podni�s� parasol i cofn�� si� o krok, patrz�c na marmurowy nagrobek tak intensywnie, jakby chcia�, �eby widok ten wry� mu si� w pami�� do ko�ca �ycia. Nagle us�ysza� za sob� odg�os cichych krok�w i szybko si� odwr�ci�.
Wysoka kobieta z czarn� parasolk� mia�a trzydzie�ci kilka lat i jaskraworude u�o�one w szpic w�osy. Jej nos i policzki by�y upstrzone piegami. Szmaragdowe jak tropikalne morze oczy rozszerzy�y si�, gdy zobaczy�a, �e to on.
- Jon? Jon Smith?
- Megan?
Megan Olson szybko podesz�a bli�ej i u�cisn�a go za rami�.
- To naprawd� ty? Bo�e, widzieli�my si�...
- Bardzo dawno temu.
Megan zerkn�a na gr�b Sophii.
- Przepraszam. Nie wiedzia�am, �e kto� tu b�dzie. Nie chcia�am ci przeszkadza�.
- Nie szkodzi. Ju� sko�czy�em.
- Jeste�my tu chyba z tego samego powodu - szepn�a.
Zaprowadzi�a go pod roz�o�ysty d�b i uwa�nie mu si� przyjrza�a.
Zmarszczka i bruzdy zdobi�ce jego twarz jeszcze bardziej si� pog��bi�y, przyby�o te� sporo nowych. Nie potrafi�a nawet sobie wyobrazi�, ile musia� przez ten rok wycierpie�.
- Przykro mi, �e j� straci�e� - powiedzia�a. - �a�uj�, �e nie mog�am powiedzie� ci tego wcze�niej. - Zawaha�a si�. - �a�uj�, �e nie by�o mnie przy tobie, gdy kogo� potrzebowa�e�.
- Dzwoni�em, ale wyjecha�a� - odrzek�. - Praca...
Megan ze smutkiem skin�a g�ow�.
- Tak, praca - odrzek�a wymijaj�co.
Sophia Russell i Megan Olson dorasta�y w Santa Barbara. Chodzi�y do tej samej szko�y, posz�y na ten sam uniwersytet. Po college'u ich drogi si� rozesz�y. Sophia zrobi�a doktorat z biologii kom�rkowej i molekularnej i rozpocz�a prac� w Ameryka�skim Wojskowym Instytucie Chor�b Zaka�nych. Megan po magisterium z biochemii dosta�a etat w Narodowych Instytutach Zdrowia, jednak ju� trzy lata p�niej przenios�a si� do wydzia�u bada� medycznych WHO. Sophia dostawa�a poczt�wki z ca�ego �wiata i wkleja�a je do albumu, �eby na bie��co �ledzi� losy swojej wiecznie podr�uj�cej przyjaci�ki. A teraz, zupe�nie bez ostrze�enia, Megan wr�ci�a.
- NASA - rzuci�a, odpowiadaj�c na nieme pytanie Jona. � Zm�czy�o mnie cyga�skie �ycie. Zg�osi�am si� i przyj�li mnie do szko�y kandydat�w. Teraz jestem pierwsz� dublerk� w najbli�szym locie.
Smith nie potrafi� ukry� zdumienia.
- Sophia zawsze m�wi�a, �e nigdy nie wiadomo, czego mo�na si� po tobie spodziewa�. Gratulacje.
Megan u�miechn�a si� blado.
- Dzi�ki. Chyba nikt z nas nie wie, na co nas sta�. Ci�gle pracujesz w instytucie?
- W sumie to nie wiem, co ze sob� zrobi� - odpar�. Nie sk�ama�, cho� nie powiedzia� te� ca�ej prawdy. Zmieni� temat. - B�dziesz teraz w Waszyngtonie? Mogliby�my pogada�.
Pokr�ci�a g�ow�.
- Chcia�abym, ale jeszcze dzi� wieczorem musz� wraca� do Houston. Ale nie chc� traci� z tob� kontaktu, Jon. Wci�� mieszkasz w Thurmont?
- Nie, sprzeda�em dom. Za du�o wspomnie�.
Na odwrocie wizyt�wki zapisa� jej sw�j adres w Bethseda, wraz z numerem telefonu, pod kt�rym aktualnie figurowa�.
- Odezwij si� - powiedzia�, podaj�c jej wizyt�wk�.
- Na pewno - odrzek�a. - Uwa�aj na siebie.
- Ty te�. Ciesz� si�, �e si� spotkali�my. I powodzenia na promie.
Patrzy�a za nim, jak wychodzi spod d�bu i znika w deszczu.
�W sumie to nie wiem, co ze sob� zrobi�.,."
Przecie� zawsze mia� w �yciu jaki� cel, zawsze kroczy� wytyczon� drog�. Podchodz�c do grobu Sophii, zastanawia�a si� nad jego tajemnicz� odpowiedzi�, a w jej parasolk� b�bni�y krople deszczu.
Rozdzia� 2
Pentagon zatrudnia ponad dwadzie�cia pi�� tysi�cy pracownik�w - wojskowych i cywilnych - oferuj�c im pomieszczenia w unikalnej budowli o powierzchni niemal trzystu sze��dziesi�ciu tysi�cy metr�w kwadratowych. Kto�, kto szuka bezpiecze�stwa, anonimowo�ci, dost�pu do najbardziej wyrafinowanych system�w ��czno�ci oraz kontaktu z waszyngto�skimi o�rodkami w�adzy, nie m�g�by znale�� lepszej pracy.
Wydzia� zaopatrzeniowo-leasingowy zajmuje male�k� cz�� biur w bloku E. Jak wskazuje jego nazwa, zatrudnieni tu urz�dnicy zajmuj� si� nabywaniem, zarz�dzaniem oraz nadzorowaniem wszystkich budynk�w i teren�w wojskowych, od magazyn�w w St Louis poczynaj�c, na olbrzymich poligonach w pustynnej Nevadzie ko�cz�c. Ze wzgl�du na zdecydowanie przyziemny charakter pracy ludzie ci s� bardziej cywilami ni� wojskowymi. Przychodz� do biura o dziewi�tej rano, sumiennie pracuj� i o pi�tej id� do domu. �wiatowe wydarzenia, kt�re przykuwaj� ich koleg�w do biurka na wiele dni, nie maj� na nich �adnego wp�ywu. Wi�kszo�ci z nich bardzo to odpowiada.
Odpowiada�o to r�wnie� Nathanielowi Fredrickowi Kleinowi, chocia� z zupe�nie innych powod�w. Jego biuro mie�ci�o si� na samym ko�cu korytarza, wci�ni�te mi�dzy drzwi oznaczone napisem Elektryk i Konserwator. Z tym �e nie pracowali za nimi ani elektrycy, ani konserwatorzy i nie mo�na ich by�o otworzy� nawet najbardziej skomplikowanym kluczem elektronicznym. Pomieszczenia te stanowi�y cz�� tajnego gabinetu Nathaniela Fredricka Kleina.
Zamiast tabliczki z nazwiskiem na jego drzwiach wisia�a jedynie tabliczka z wewn�trzn� pentago�sk� sygnatur�: 2E377. Nieliczni wsp�pracownicy, kt�rzy mieli okazj� zobaczy� go na w�asne oczy, powiedzieliby, �e Klein ma sze��dziesi�t kilka lat i �e jest m�czyzn� �redniego wzrostu o nijakim, nierzucaj�cym si� w oczy wygl�dzie, je�li nie liczy� do�� d�ugiego nosa i okular�w w drucianej oprawie. Mogliby doda�, �e nosi tradycyjne, nieco wymi�te garnitury i �e gdy mijaj� go w korytarzu, zwykle posy�a im lekki u�miech. Niewykluczone, �e s�yszeli r�wnie�, i� czasami wzywaj� go na narad� w Po��czonym Kolegium Szef�w Sztab�w lub na przes�uchanie w tej czy innej komisji senackiej. Ale to ��czy�o si� z funkcj�, kt�r� sprawowa�. Mogli te� r�wnie� wiedzie�, �e Klein odpowiada za nadz�r nad obiektami i terenami, kt�re Pentagon posiada� lub dzier�awi� w r�nych zak�tkach �wiata. T�umaczy�oby to fakt, �e rzadko kiedy go widywano. Szczerze m�wi�c, czasem trudno by�o powiedzie�, kim Nathaniel Klein w og�le jest i czym si� tak naprawd� zajmuje.
O �smej wieczorem wci�� siedzia� za biurkiem w swoim skromnym gabinecie, identycznym jak pozosta�e gabinety w tym skrzydle gmachu. Jego �ciany zdobi�o zaledwie kilka osobistych drobiazg�w: oprawione w ramki druki, przedstawiaj�ce �wiat widziany oczyma szesnastowiecznych kartograf�w, starodawny globus na podstawce i wielkie, r�wnie� oprawione w ramy zdj�cie Ziemi z pok�adu promu kosmicznego.
Chocia� niewielu o tym wiedzia�o, jego zainteresowanie sprawami globalnymi mia�o bezpo�redni zwi�zek z tym, na czym polega�a jego w�a�ciwa praca: Nathaniel Klein by� oczami i uszami prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Ze swojego niepozornego gabinetu kierowa� mocno zdecentralizowan� organizacj� znan� jako Jedynka. Powo�ana po koszmarze Programu Ha-des, organizacja ta mia�a s�u�y� wy��cznie prezydentowi, by� jego systemem wczesnego ostrzegania oraz tajn� broni� odwetow�.
Poniewa� Jedynka pracowa�a poza strukturami biurokracji wojskowej i wywiadowczej oraz poza nadzorem Kongresu, nie mia�a formalnych struktur organizacyjnych ani oficjalnej siedziby. Zamiast pracownik�w etatowych Klein zatrudnia� tak zwanych agent�w mobilnych, uznanych ekspert�w, kt�rzy dzi�ki splotowi okoliczno�ci czy te� z w�asnej woli znale�li si� poza nawiasem spo�ecze�stwa. Wi�kszo�� z nich - cho� na pewno nie wszyscy - by�a kiedy� zwi�zana z wojskiem: mimo licznych wyr�nie� i odznacze� ludzie ci dusili si� w armii, dlatego postanowili opu�ci� jej szeregi. Inni przyszli do Jedynki z cywila: byli �ledczymi - stanowymi i federalnymi - lingwistami, kt�rzy p�ynnie w�adali sze�cioma j�zykami, lub lekarzami, kt�rzy podr�uj�c po ca�ym �wiecie, przywykli do najci�szych warunk�w. Najlepsi z nich, jak na przyk�ad pu�kownik Jon Smith, byli przedstawicielami zar�wno �wiata wojskowego, jak i cywilnego.
Cechowa�o ich tak�e co�, co dyskwalifikowa�o wielu innych kandydat�w, z kt�rymi rozmawia� Klein: ludzie ci nale�eli wy��cznie do siebie. Wiedli �ycie bez zobowi�za�, mieli nieliczn� rodzin� - lub nie mieli jej wcale -oraz nieposzlakowan� reputacj� zawodow�. By�y to cechy wprost bezcenne w przypadku kogo�, kogo wysy�ano z niebezpieczn� misj� tysi�ce kilometr�w od domu.
Klein zamkn�� raport, kt�ry w�a�nie czyta�, zdj�� okulary i przetar� zm�czone oczy. Chcia�by ju� by� w domu, gdzie powita�by go jego cocker spaniel Buck, gdzie z przyjemno�ci� wypi�by szklaneczk� przedniej whisky i gdzie odgrza�by sobie kolacj�, kt�r� zostawi�a mu w duch�wce gospodyni. Ju� mia� wsta�, gdy otworzy�y si� drzwi ��cz�ce gabinet z s�siednim pomieszczeniem.
- Nathaniel?
W progu sta�a szczup�a zadbana kobieta, kilka lat m�odsza od niego. Jasnooka, o uczesanych w kok, siwiej�cych ju� blond w�osach, mia�a na sobie tradycyjny granatowy kostium, dyskretnie ozdobiony sznurem pere� i filigranow� z�ot� bransoletk�.
- Meggie? My�la�em, �e ju� wysz�a�.
Meggie Templeton by�a jego asystentk� ju� wczasach, gdy pracowa� w Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego, gdzie s�u�y�a mu wiernie przez dziesi�� lat.
- Kiedy to ostatni raz wysz�am przed tob�? - spyta�a, unosz�c starannie wyregulowane brwi. - Dobrze, �e zosta�am i dzisiaj. Chod�. Lepiej na to sp�jrz.
Przeszli do s�siedniego pokoju, w kt�rym urz�dzono du�e centrum komputerowe. Sta�y tam trzy monitory oraz szereg serwer�w i jednostek pami�ci wyposa�onych w najnowocze�niejsze, najbardziej wyrafinowane programy. Klein przystan�� z boku, podziwiaj�c zr�czno�� i wpraw�, z jak� Meggie pisa�a na klawiaturze. Przypomina�a pianistk�, koncertuj�c� wirtuozk�.
Opr�cz prezydenta Stan�w Zjednoczonych by�a jedyn� osob� znaj�c� wszystkie tajemnice Jedynki. Wiedz�c, �e b�dzie potrzebowa� zaufanego wsp�pracownika, Klein bardzo nalega�, �eby j� wprowadzono. Zna� Meggie z Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego, poza tym przez ponad dwadzie�cia lat pracowa�a w kierownictwie CIA. Jednak najwa�niejsze by�o to, �e nale�a�a do rodziny. Po�lubi� jej siostr� Judith, kobiet�, kt�r� przed laty odebra� mu rak. Meggie te� prze�y�a osobist� tragedi�: jej m��, tajny agent CIA, nie wr�ci� do domu z zagranicznej misji. Los sprawi�, �e z rodziny zosta� jej tylko on, a jemu ona.
Sko�czywszy pisa�, postuka�a w monitor wypiel�gnowanym paznokciem.
WEKTOR SZE��
Te dwa s�owa pulsowa�y po�rodku ekranu niczym �wiat�a na pustym skrzy�owaniu wiejskich dr�g. Klein poczu�, �e je�� mu si� w�osy na przedramionach. Dobrze wiedzia�, kim jest Wektor Sze��; widzia� jego twarz tak wyra�nie, jakby cz�owiek ten sta� tu� obok niego. Wektor Sze��: kod alarmowy, kod wysy�any do centrali tylko w obliczu najwi�kszego zagro�enia.
- Wczyta� meldunek? - spyta�a cicho Meggie.
- Tak, poprosz�.
Meggie musn�a palcami kilka klawiszy i ekran monitora wype�ni�y niezrozumia�e symbole, cyfry i litery. Jej palce zata�czy�y po innych klawiszach, uruchamiaj�c programy deszyfruj�ce, i kilka sekund p�niej ujrzeli tekst meldunku.
DINER - PR0X FIXE - 8 EURO
SPECIALITES: FRUITS DE MER
SPECIALISTES DU BAR: BELLINI
FERME ENTTRE 2-4 HEURES
Nawet gdyby kto� zdo�a� t� wiadomo�� rozszyfrowa�, jedynym wynikiem jego pracy by�oby myl�co niewinne menu francuskiej restauracji. Klein ustali� ten kod podczas ostatniego osobistego spotkania z Wektorem Sze��. Kod nie mia� nic wsp�lnego z francusk� kuchni�. By�a to ostatnia deska ratunku, pro�ba o natychmiastow� ewakuacj�.
Klein nie waha� si� ani chwili.
- Pisz - rzuci�. - Reservations pour deux.
Palce Meggie ponownie zata�czy�y na klawiaturze, wystukuj�c zaszyfrowan� odpowied�. Elektroniczny przekaz odbi� si� od dw�ch wojskowych satelit�w i trafi� na ziemi�. Klein nie wiedzia�, gdzie w tej chwili jest Wektor Sze��, wiedzia� jednak, �e je�li tylko ma dost�p do laptopa, kt�ry od niego dosta�, jest w stanie odbiera� i rozszyfrowywa� wiadomo�ci, a tak�e na nie odpowiada�.
No! Szybciej! M�w co�!
Zerkn�� na czas nadania: pro�b� o natychmiastow� ewakuacj� wys�ano przed o�mioma godzinami. Jak to mo�liwe?
R�nica czasu! Wektor Sze�� dzia�a� osiem stref czasowych na wsch�d od Waszyngtonu. Klein zerkn�� na zegarek: w rzeczywisto�ci przekaz nadano zaledwie przed dwiema minutami.
Na ekranie monitora rozb�ysn�� napis:
RESERVATIONS CONFIRMEES.
Gdy ekran zgas�, Klein wypu�ci� powietrze. Wektor Sze�� pozosta� w sieci tylko tak d�ugo, jak by�o to absolutnie konieczne. Nawi�zano kontakt, zaproponowano, zaakceptowano i zweryfikowano tryb post�powania. Wektor Sze�� u�y� tego kana�u komunikacyjnego po raz pierwszy i ostatni.
Gdy Meggie przerwa�a ��czno��, Klein usiad� na jedynym w pomieszczeniu krze�le, zastanawiaj�c si�, jakie� to niezwyk�e okoliczno�ci mog�y zmusi� Wektora Sze�� do nawi�zania kontaktu z central�.
W przeciwie�stwie do CIA oraz innych agencji wywiadowczych, Jedynka nie prowadzi�a zagranicznej sieci agenturalnej. Mimo to Klein mia� kilku wsp�pracownik�w dzia�aj�cych poza terytorium Stan�w Zjednoczonych. Niekt�rych zwerbowa�, pracuj�c w Agencji Bezpiecze�stwa Narodowego, przypadkowa znajomo�� z innymi za� przekszta�ci�a si� w uk�ad oparty na wzajemnym zaufaniu i obop�lnych korzy�ciach.
Stanowili bardzo r�norodn� grup�: egipski lekarz, kt�rego pacjentami by�a rz�dowa elita kraju, przedsi�biorca z New Delhi, kt�ry sprzedawa� swojemu rz�dowi komputery i us�ugi komputerowe, malajski bankier, specjalista od ukrywania, przelewania i wyprowadzania pieni�dzy z kont w dowolnym kraju �wiata. Ludzie ci si� nie znali. Nie ��czy�o ich nic poza przyja�ni� z Kleinem i notebookiem, kt�rym ten obdarowa� ka�dego z nich. Traktowali go jak biznesmena �redniego szczebla, cho� przeczuwali, �e jest kim� znacznie wa�niejszym. Zgodzili si� by� jego oczami i uszami nie tylko z przyja�ni i przekonania, �e maj� do czynienia z pracownikiem wp�ywowej agencji rz�dowej, ale i dlatego, �e wierzyli, i� Klein pomo�e im, gdyby ojczyzna sta�a si� nagle krajem dla nich niebezpiecznym.
Wektor Sze�� by� jednym z nich.
- Nate?
Klein zerkn�� na Meggie.
- Komu to zleci�? - spyta�a.
Dobre pytanie...
Podr�uj�c za granic�, zawsze u�ywa� legitymacji s�u�bowej pracownika Pentagonu. Ilekro� musia� nawi�za� kontakt z agentem, nawi�zywa� go w miejscu publicznym i bezpiecznym. Najlepszym rozwi�zaniem by�o spotkanie podczas przyj�cia w ambasadzie ameryka�skiej. S�k w tym, �e Wektor Sze�� do ambasady mia� daleko. �e Wektor Sze�� ucieka�.
- Smithowi - odrzek� w ko�cu. - Zadzwo� do niego.
Gdy odezwa� si� nachalny dzwonek telefonu, �ni� o Sophii. Widzia�, jak siedz� we dwoje nad brzegiem rzeki, w cieniu olbrzymich tr�jk�tnych struktur.
W oddali majaczy�y gmachy wielkiego miasta. By�o gor�co, pachnia�o olejkiem r�anym i Sophia. Kair... Siedzieli pod piramidami w Gizie pod Kairem.
Linia specjalna...
Usiad� na sofie, na kt�rej zasn�� w ubraniu po powrocie z cmentarza. Za siekanymi deszczem oknami zawodzi� wiatr, p�dz�c po niebie ci�kie, o�owiane chmury. Jako by�y internista i chirurg polowy nauczy� si� budzi� szybko i od razu odzyskiwa� pe�n� czujno��. Umiej�tno�� ta przydawa�a mu si� w czasach, gdy pracowa� w Ameryka�skim Wojskowym Instytucie Chor�b Zaka�nych, kiedy to po d�ugich godzinach �mudnej pracy miewa� na sen ledwie kilka z trudem wykradzionych minut. Przydawa�a mu si� wtedy, przydawa�a i teraz.
Zerkn�� na prawy dolny r�g ekranu monitora: dochodzi�a dziewi�ta. Spa� dwie godziny. Emocjonalnie wyko�czony, wci�� maj�c przed sob� obraz Sophii, wr�ci� do domu, odgrza� sobie troch� zupy, wyci�gn�� si� na sofie i ws�ucha� w szum deszczu. Nie mia� zamiaru zasypia�, ale cieszy� si�, �e zasn��. Tylko jeden cz�owiek m�g� dzwoni� do niego, korzystaj�c z tej linii. Za� wiadomo��, kt�r� chcia� mu przekaza�, mog�a oznacza� pocz�tek nieko�cz�cego si� dnia.
- Dobry wiecz�r, panie dyrektorze - powiedzia�.
- Dobry wiecz�r, Jon. Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam w kolacji.
- Nie, ju� jad�em.
- W takim razie kiedy m�g�by� przyjecha� do bazy lotniczej Andrews? Smith wzi�� g��boki oddech. Klein by� cz�owiekiem spokojnym i rzeczowym, rzadko kiedy raptownym i osch�ym.
Co oznacza�o, �e nadci�gaj� k�opoty. �e nadci�gaj� bardzo szybko.
- Za czterdzie�ci pi�� minut, panie dyrektorze.
- �wietnie. Aha, i spakuj si�. Tak na kilka dni. - Klein przerwa� po��czenie.
Smith spojrza� na g�uch� s�uchawk�.
- Tak jest - mrukn��.
Rutyn� mia� we krwi, tak �e prawie nie zdawa� sobie sprawy z tego, co robi. Trzy minuty na prysznic i golenie. Dwie minuty na ubranie si�. Kolejne dwie minuty na przejrzenie zawarto�ci czekaj�cej w szafie torby i na wrzucenie do niej paru dodatkowych drobiazg�w. Wychodz�c, w��czy� alarm. Wyprowadziwszy na dw�r samoch�d, w��czy� alarm tak�e w gara�u.
Pada� deszcz, dlatego jazda do bazy trwa�a d�u�ej ni� zwykle. Min�� g��wn� bram� i przystan�� przed bram� dla zaopatrzenia. Okryty peleryn� wartownik obejrza� jego zalaminowan� legitymacj�, sprawdzi� nazwisko na li�cie os�b upowa�nionych i pozwoli� mu wjecha�.
Smith bywa� w bazie Andrews na tyle cz�sto, �e nie musia� pyta� go o drog�. Bez trudu znalaz� hangar, w kt�rym sta�o kilka pasa�erskich samolot�w odrzutowych, czekaj�cych na kogo� z generalicji lub z rz�du. Zaparkowa� w wyznaczonym miejscu z dala od dr�g ko�owania, wyj�� z baga�nika torb� i rozbryzguj�c ka�u�e, szybko ruszy� w stron� wej�cia.
- Dobry wiecz�r, Jon - powita� go Klein. - Paskudny wiecz�r. Pewnie b�dzie jeszcze gorzej.
Smith postawi� torb�.
- Tak, ale tylko dla tych z marynarki.
Dowcip by� z brod�, lecz tym razem Klein nawet si� nie u�miechn��.
- Przykro mi, �e musia�em wyci�gn�� ci� z domu w tak� pogod�. Ale co� nam wypad�o. Chod�.
Smith rozejrza� si�, podchodz�c z nim do automatu z kaw�. W hangarze sta�y cztery gulfstreamy, ale nie kr�ci� si� przy nich ani jeden mechanik. Klein musia� ich odprawi�, �eby nikt im nie przeszkadza�.
- Tankuj� maszyn� z dodatkowymi zbiornikami - powiedzia� dyrektor, zerkaj�c na zegarek. - Za dziesi�� minut powinni sko�czy�.
Poda� Smithowi kubek gor�cej czarnej kawy i spojrza� mu w twarz.
- Jon, to ewakuacja. St�d ten po�piech.
I konieczno�� zaanga�owania agenta, pomy�la� Smith.
�Ewakuacja" - s�u�y� kiedy� w wojsku i dobrze ten termin zna�. Chodzi�o o jak najszybsze wydostanie kogo� z niebezpiecznego miejsca, wyci�gni�cie go z tarapat�w, co zwykle wi�za�o si� z powa�nym niebezpiecze�stwem i wymaga�o dok�adnego zgrania w czasie.
Jednak wiedzia� te�, �e tego rodzaju sprawy za�atwiaj� specjali�ci, wojskowi i cywilni.
Gdy to powiedzia�, Klein odrzek�:
- To wyj�tkowy przypadek. Nie chc� miesza� w to innych agencji, przynajmniej na razie. Poza tym znam tego cz�owieka. Ty te�.
Smith a� drgn��.
- S�ucham?
- Cz�owiekiem, kt�rego masz spotka� i ewakuowa�, jest Jurij Danko.
- Danko...
Oczami wyobra�ni ujrza� wielkiego jak nied�wied� Rosjanina, kilka lat, starszego ni� on, jego �agodn�, okr�g�� jak ksi�yc twarz, zryt� dziobami po wietrznej ospie. Jurij Danko, syn donieckiego g�rnika, urodzony z niedow�adem nogi, by� pu�kownikiem w wojskowym wydziale medyczno-dochodzeniowym.
Smith nie m�g� otrz�sn�� si� ze zdumienia. Wiedzia�, �e zanim podpisa� zobowi�zanie do zachowania tajemnicy i rozpocz�� s�u�b� w Jedynce, zosta� dok�adnie prze�wietlony przez Kleina. Oznacza�o to, �e Klein wie, i� dobrze Jurija zna�. Ale nigdy dot�d nie wspomnia�, �e ��czy go z nim jaki� uk�ad.
- Czy Danko jest...
- Naszym agentem? Nie. A ty nie mo�esz mu zdradzi�, gdzie s�u�ysz. Ot, wysy�am mu na pomoc przyjaciela, to wszystko.
Wszystko? Jon bardzo w to w�tpi�. Klein nigdy nie m�wi� wszystkiego. Ale jednego by� pewien: dyrektor nie narazi�by na niebezpiecze�stwo agenta, nie m�wi�c mu tego, co konieczne.
- Podczas naszego ostatniego spotkania - kontynuowa� Klein - ustalili�my prosty kod, kt�rego Danko mia� u�y� tylko w sytuacji nadzwyczajnej. Tym kodem by�o restauracyjne menu. Cena, osiem euro, to data, �smy kwietnia, a wi�c pojutrze. Wed�ug czasu europejskiego ju� jutro. Specjalno�ci� restauracji s� owoce morze, co oznacza, �e Danko przyb�dzie
drog� morsk�. Bellini to koktajl, kt�ry wymy�lono w barze U Harry'ego w Wenecji. Mi�dzy czternast� i szesnast� restauracja jest zamkni�ta i w�a�nie wtedy musisz nawi�za� z nim kontakt. - Klein umilk�. - Kod jest prosty, ale bardzo skuteczny - doda� po chwili. - Nawet gdyby kto� przechwyci� i rozszyfrowa� przekaz, zwyk�e menu na nic by mu si� nie przyda�o.
- Danko ma przyp�yn�� dopiero za dwadzie�cia cztery godziny - zauwa�y� Smith. - Sk�d ta panika?
- St�d, �e on spanikowa� pierwszy - odpar� wyra�nie zaniepokojony Klein. - Mo�e dotrze� do Wenecji przed czasem, mo�e si� sp�ni�. Je�li dotrze przed czasem, nie chc�, �eby si� tam pl�ta�.
Jon skin�� g�ow� i upi� �yk kawy.
- Rozumiem - powiedzia�. - A teraz pytanie za sze��dziesi�t cztery tysi�ce dolar�w: dlaczego ucieka?
- Tylko on mo�e na to odpowiedzie�. Wierz mi, bardzo chc� z nim porozmawia�. Danko piastuje wyj�tkowe stanowisko. Nigdy nie narazi�by si� na ryzyko, chyba �e...
Smith uni�s� brew.
- Chyba �e?
- Chyba �e grozi�aby mu jaka� wpadka. - Klein odstawi� kubek. � Nie wiem na pewno, ale my�l�, �e Danko co� dla nas ma. Je�li tak, musia� uzna�, �e powinienem to co� zobaczy�.
Ponad ramieniem Jona zerkn�� na sier�anta �andarmerii, kt�ry wszed� do hangaru.
- Samolot gotowy do startu - zameldowa� dziarsko �o�nierz.
Klein tr�ci� Smitha w �okie� i ruszyli do drzwi.
- Le� do Wenecji - rzuci� cicho. - Ewakuuj go i dowiedz si�, co przywi�z�. I zr�b to szybko, Jon.
- Tak jest. Na miejscu b�d� czego� potrzebowa�...
Wyszli na dw�r i Smith nie musia� ju� zni�a� g�osu. Deszcz skutecznie zag�usza� s�owa. Gdyby nie to, �e Klein skin�� g�ow�, nikt by nie pozna�, �e w og�le rozmawiaj�.
Rozdzia� 3
Wielkanoc jest w Ko�ciele katolickim czasem pielgrzymek i odwiedzin. Zamyka si� urz�dy i szko�y, poci�gi i hotele s� przepe�nione, a mieszka�cy �wi�tych miast Starego �wiata przygotowuj� si� na inwazj� obcych.
Wenecja to jeden z najpopularniejszych cel�w podr�y dla tych, kt�rzy pragn� po��czy� sacrum i profanum. Serenissima oferuje im wyb�r ko�cio��w i katedr bogaty na tyle, �e bez trudu zaspokaja wymagania nawet najbardziej bogobojnych pielgrzym�w. Jest jednocze�nie tysi�cletnim placem zabaw, kt�rego w�skie zau�ki i brukowane uliczki daj� schronienie szerokiemu wachlarzowi ziemskich uciech.
Punktualnie o trzynastej czterdzie�ci pi��, tak samo jak przez dwa wcze�niejsze dni, Jon wszed� mi�dzy rz�dy stolik�w przed Florian Cafe na Piazza San Marco. Zawsze wybiera� ten sam stolik w pobli�u niewielkiego podwy�szenia, na kt�rym sta� fortepian. Kilka minut p�niej przychodzi� pianista i ju� od czternastej, co p� godziny ponad gwarem ulicy i stukotem but�w setek turyst�w rozbrzmiewa�a muzyka Bacha i Mozarta.
Do Jona spiesznie podszed� kelner, kt�ry obs�ugiwa� go od dw�ch dni. Amerykanin - go�� m�wi� po w�osku, lecz bior�c pod uwag� jego silny akcent, m�g� by� tylko Amerykaninem - by� dobrym klientem, czyli takim, kt�ry nie zwa�aj�c na z�� obs�ug�, zostawia� hojne napiwki. Zawsze mia� na sobie elegancki, ciemnoszary garnitur i robione na obstalunek buty, musia� wi�c by� zamo�nym biznesmenem, kt�ry za�atwiwszy to, co kazano mu za�atwi�, postanowi� pozwiedza� miasto na koszt firmy.
Smith u�miechn�� si� do niego, jak zwykle zam�wi� kaw� i prosciutto affumicatio, po czym roz�o�y� �International Herald Tribune", by pogr��y� si� w lekturze dzia�u gospodarczego.
Popo�udniowa przek�ska znalaz�a si� na stoliku w chwili, gdy rozbrzmia�y pierwsze akordy koncertu Bacha. Jon wrzuci� do fili�anki dwie kostki cukru i zacz�� niespiesznie miesza� kaw�. Ponownie roz�o�ywszy gazet�, zlustrowa� wzrokiem przestrze� mi�dzy stolikiem i Pa�acem Do��w.
Wiecznie zat�oczony plac �wi�tego Marka by� idealnym miejscem na nawi�zanie kontaktu i przechwycenie uciekiniera. S�k w tym, �e uciekinier by� ju� dwa dni sp�niony. Jon zastanawia� si�, czy Jurij Danko w og�le zdo�a� przekroczy� granice Rosji.
Pozna� go, pracuj�c w Ameryka�skim Wojskowym Instytucie Chor�b Zaka�nych: Danko by� jego odpowiednikiem w wydziale rozpoznania medycznego rosyjskiej armii. Spotkali si� w pa�acowych wn�trzach Victoria-Jungfrau Grand Hotelu pod Bernem. Odby�o si� tam nieoficjalne spotkanie przedstawicieli obu kraj�w, na kt�rym poinformowano si� wzajemnie o post�pach w stopniowym odst�powaniu od realizacji program�w zbroje� biologicznych. Spotkanie by�o uzupe�nieniem formalnej kontroli przeprowadzonej przez mi�dzynarodowych inspektor�w.
Smith nigdy nie werbowa� agent�w. Jednak, tak samo jak wszyscy pozostali cz�onkowie ameryka�skiej delegacji, on te� przeszed� kr�tkie przeszkolenie w CIA, na kt�rym poinstruowano go, jak reagowa�, gdyby Rosjanie pr�bowali nawi�za� z nim kontakt. Ju� podczas pierwszych dni konferencji stwierdzi�, �e nie wiedzie� czemu, najcz�ciej rozmawia w�a�nie z Dank�, i cho� zawsze czujny i ostro�ny, wkr�tce polubi� tego wysokiego, nied�wiedziowatego Rosjanina. Danko nie ukrywa�, �e jest patriot�. Ale, jak sam powiedzia� Jonowi, praca by�a dla niego bardzo wa�na, poniewa� nie chcia�, �eby jego dzieci �y�y ze �wiadomo�ci�, �e jaki� szaleniec mo�e u�y� broni biologicznej w akcie terroru czy zemsty.
Smith doskonale zdawa� sobie spraw�, �e tego rodzaju scenariusz jest nie tylko prawdopodobny, ale i ca�kowicie realny. Rosja prze�ywa�a zmiany, zmaga�a si� z wewn�trznym kryzysem i niepewno�ci�. Jednocze�nie wci�� dysponowa�a olbrzymimi zapasami broni biologicznej, przechowywanej w rdzewiej�cych pojemnikach pod niezbyt sumiennym nadzorem badaczy, naukowc�w i wojskowych, kt�rzy za swoj� n�dzn� pensj� nie byli w stanie wy�ywi� najbli�szej rodziny. Pokusa, �eby sprzeda� co� na lewo, by�a dla nich pokus� przemo�n�.
Smith i Danko zacz�li spotyka� si� po codziennych obradach i zanim nadesz�a pora wyjazdu, nawi�zali przyja�� opart� na wzajemnym szacunku i zaufaniu.
W ci�gu kolejnych dw�ch lat kilka razy spotkali si� ponownie - w Sankt Petersburgu, w Atlancie, Pary�u i Hongkongu - za ka�dym razem z okazji oficjalnej konferencji. Jednak Jon zauwa�y�, �e podczas ka�dego kolejnego spotkania Jurij Danko jest coraz bardziej spi�ty i zafrasowany. Chocia� nie pi� alkoholu, bywa�o, �e wspomina� o dwulicowo�ci swoich wojskowych prze�o�onych. Rosja, m�wi�, narusza traktaty zawarte ze Stanami Zjednoczonymi i innymi krajami �wiata. Sprytnie udaje, �e redukuje programy zbroje� biologicznych, tymczasem jeszcze bardziej przyspiesza ich realizacj�. Co gorsza, rosyjscy naukowcy i technicy coraz cz�ciej znikaj� tylko po to, �eby pojawi� si� w Chinach, Indiach czy Iraku, gdzie dysponowali nieograniczonymi funduszami i gdzie istnia�o wielkie zapotrzebowanie na ich us�ugi.
Jon by� dobrym znawc� ludzkiej natury. Pod koniec jednego z bolesnych wynurze� Rosjanina powiedzia�:
- Mo�emy popracowa� nad tym razem, Jurij. Je�li tylko zechcesz.
Danko zareagowa� jak pacjent, kt�ry w ko�cu zrzuci� z bark�w grzeszny ci�ar. Zgodzi� si� dostarczy� Smithowi informacji, kt�re, jego zdaniem, powinny znale�� si� w posiadaniu rz�du Stan�w Zjednoczonych. Mia� tylko dwa zastrze�enia. Po pierwsze, �adnych rozm�w z przedstawicielami ameryka�skiego wywiadu: b�dzie kontaktowa� si� wy��cznie z Jonem. Po drugie, chcia�, �eby Jon da� mu s�owo, �e w razie wpadki zaopiekuje si� jego rodzin�.
- Nie b�dzie �adnej wpadki, Jurij - odrzek� Jon. - Nic ci si� nie stanie. Umrzesz we w�asnym ��ku, otoczony wnukami.
Wspomina� te s�owa, obserwuj�c t�umy wylewaj�ce si� z Pa�acu Do��w. Wtedy wypowiedzia� je szczerze. Ale teraz Jurij by� dwadzie�cia cztery godziny sp�niony i smakowa�y jak popi�.
Nigdy nie wspomnia�e� o Kleinie, pomy�la�. Nigdy nie wspomnia�e�, �e z nim te� nawi�za�e� kontakt. Dlaczego, Jurij? Dlaczego? Czy�by Klein by� twoim ukrytym asem?
Do nabrze�a przed lwami dobi�a gondola i ��d�, z kt�rej wysiedli kolejni tury�ci. Inni wychodzili z bazyliki, z oczami szklistymi od jej obezw�adniaj�cego przepychu. Smith obserwowa� ich wszystkich: trzymaj�ce si� za r�ce m�ode pary, ojc�w i matki pilnuj�ce rozpierzchaj�cych si� dzieci, wycieczkowicz�w stoj�cych kr�giem wok� przewodnik�w, kt�rzy przekrzykiwali si� nawzajem w kilkunastu j�zykach. Gazet� trzyma� na wysoko�ci oczu, nieustannie b��dz�c wzrokiem ponad winiet� i lustruj�c twarze w poszukiwaniu tej jednej, tej wyj�tkowej.
Gdzie jeste�? Co takiego odkry�e�? Nara�asz �ycie: czy tajemnica, kt�r� chcesz nam zdradzi�, jest tego warta?
Pytania te nie dawa�y mu spokoju. Poniewa� Danko zerwa� ��czno��, nie by�o na nie odpowiedzi. Wed�ug Kleina mia� przej�� przez pogr��on� w wojnie Jugos�awi�, ukrywaj�c si� i w�druj�c poprzez chaos i n�dz� a� do wybrze�a. Tam zamierza� znale�� jaki� statek i przep�yn�� nim Adriatyk.
Wystarczy, �e tu dotrzesz, a b�dziesz bezpieczny.
Na weneckim lotnisku imienia Marco Polo czeka� odrzutowy gulfstream, na wybrze�u przed pa�acem Prigionich cumowa�a szybka motor�wka. Jurij m�g� si� na niej znale�� trzy minuty po nawi�zaniu kontaktu. Godzin� p�niej byliby ju� w powietrzu.
Gdzie jeste�?
Si�gaj�c po fili�ank�, dostrzeg� co� k�tem oka: wielkiego, pot�nie zbudowanego m�czyzn� na skraju grupy turyst�w. M�g� do niej nale�e� lub te� nie. By� w nylonowej kurtce i baseballowej czapce, a jego twarz gin�a pod g�st� brod� i du�ymi, okalaj�cymi g�ow� ciemnymi okularami. Mia� w sobie co� intryguj�cego.
Jon obserwowa� go przez chwil� i nagle zobaczy� to, co chcia� zobaczy�: m�czyzna lekko utyka�. Jurij Danko urodzi� si� z kr�tsz� nog� i kula� nawet w specjalnym koturnowym bucie.
Smith poprawi� si� na krze�le i podni�s� gazet� tak, �eby wygodniej �ledzi� jego ruchy. Rosjanin umiej�tnie wykorzystywa� kamufla�, jaki zapewnia�a mu grupa turyst�w, kr�c�c si� na jej skraju na tyle blisko, �e mo�na by go wzi�� za jednego z nich, jednocze�nie na tyle daleko, �eby nie zwraca� na siebie uwagi przewodnika.
Tury�ci odwr�cili si� ty�em do bazyliki i powoli ruszyli w stron� Pa�acu Do��w. Nieca�� minut� p�niej zr�wnali si� z pierwszym rz�dem stolik�w i krzese� przed Florian Cafe. Kilku z nich od��czy�o si� od grupy, zmierzaj�c do ma�ego baru przek�skowego po s�siedzku. Smith ani drgn��, gdy weso�o gaw�dz�c, mijali jego stolik. Podni�s� g�ow� dopiero wtedy, gdy przechodzi� ko�o niego Jurij.
- To krzes�o jest wolne.
Danko musia� rozpozna� jego g�os, gdy� natychmiast si� odwr�ci�.
- Jon?
- To ja, Jurij, siadaj.
Oszo�omiony Rosjanin osun�� si� na krzes�o.
- Ale Klein... To on ci� przys�a�? Pracujesz dla...
- Nie tutaj, Jurij. Ale tak, przyjecha�em po ciebie.
Kr�c�c g�ow�, Danko machn�� do przechodz�cego kelnera i zam�wi� kaw�. Potem wyj�� papierosy i zapali�. Mia� wychudzon� twarz i mocno zapadni�te policzki, czego nie zdo�a�a ukry� nawet broda. Gdy zmaga� si� z zapalniczk�, dr�a�y mu palce.
- Wci�� nie mog� uwierzy�, �e to ty.
- Jurij...
- Wszystko w porz�dku, Jon. Nikt za mn� nie szed�. Jestem czysty. - Danko odchyli� si� na krze�le i spojrza� na pianist�. - Cudowna, prawda? Ta muzyka...
- Jurij, dobrze si� czujesz?
Danko kiwn�� g�ow�.
- Teraz ju� tak. Nie�atwo by�o tu dotrze�, ale...
Urwa�, bo kelner przyni�s� kaw�.
- W Jugos�awii by�o bardzo ci�ko. Serbowie dostaj� paranoi. Mia�em ukrai�ski paszport, ale nawet mnie dok�adnie sprawdzali.
W g�owie Jona k��bi�y si� setki pyta�, mimo to pr�bowa� skoncentrowa� si� na tym, co musia� zaraz zrobi�.
- Jurij, czy chcesz mi co� powiedzie� albo da�? - spyta�. - Ju� tu, teraz. Ale Danko jakby go nie s�ysza�. Jego uwag� przyku�o dw�ch karabinie-
r�w, kt�rzy szli powoli mi�dzy turystami z pistoletami maszynowymi przewieszonymi przez pier�.
- Mn�stwo policji - wymamrota�.
- S� �wi�ta - odrzek� Smith. - Wys�ali dodatkowe patrole. Jurij...
- Musz� powiedzie� to Kleinowi. - Rosjanin nachyli� si� ku niemu. - Oni chc�... To nie do wiary. Jon. To czysty ob��d!
- Czego chc�? - spyta� Smith, z trudem panuj�c nad g�osem. - I o kim ty m�wisz?
Danko rozejrza� si� nerwowo.
- Za�atwi�e� co trzeba? Mo�esz mnie st�d wydosta�?
- W ka�dej chwili.
Si�gaj�c do kieszeni po portfel, Jon spostrzeg�, �e karabinierzy wchodz� mi�dzy stoliki. Jeden z nich roze�mia� si� weso�o, jakby kolega opowiedzia� mu jaki� dowcip, po czym machn�� r�k� w stron� baru z przek�skami.
Smith odliczy� nale�no��, przykry� banknoty talerzykiem i ju� mia� odsun�� krzes�o, gdy nagle ca�y �wiat eksplodowa�.
- Jon!
Krzyk Rosjanina uton�� w og�uszaj�cej serii oddanych z bliska wystrza��w. Min�wszy ich stolik, karabinierzy odwr�cili si� z pluj�cymi o�owiem pistoletami w r�kach. Wystrzelone z dw�ch luf pociski rozora�y mu cia�o, pchn�y go na krzes�o i wraz z krzes�em przewr�ci�y na chodnik.
W chwili, gdy rozp�ta�o si� piek�o, Jon rzuci� si� w stron� podwy�szenia. Wok� niego kule sieka�y kamie� i drewno. Pianista pope�ni� fatalny b��d, pr�buj�c wsta�, i przeci�y go na p�. Sekundy wlok�y si� tak, jakby nagle zala� je mi�d. Jon nie m�g� uwierzy�, �e zab�jcy nie uciekaj�, �e robi� swoje ze �mierteln� bezkarno�ci�. Wiedzia� tylko jedno, to, �e l�ni�ca czerni� rama fortepianu i jego potwornie wyszczerbione bia�e klawisze ratuj� mu �ycie, poch�aniaj�c serie wojskowych pocisk�w.
Zab�jcy byli zawodowcami; dobrze wiedzieli, kiedy sko�czy im si� czas. Rzuciwszy bro�, przykucn�li za przewr�conym stolikiem i �ci�gn�li mundury. Pod spodem mieli szarobr�zowe wiatr�wki. Z kieszeni wyj�li rybackie czapki. Wykorzystuj�c panik�, kt�ra wybuch�a w�r�d przechodni�w, wstali i pu�cili si� p�dem w stron� Florian Cafe. Dopad�szy drzwi, jeden z nich krzykn��:
- Assassini! Wszystkich zabijaj�! Na mi�o�� bosk�, wezwijcie policj�!
Smith podni�s� g�ow� i zobaczy�, jak gin� w t�umie rozwrzeszczanych go�ci. Potem spojrza� na Jurija le��cego na plecach z poszatkowan� kulami piersi� i z jego gard�a doby� si� zwierz�cy warkot. Zeskoczy� z podwy�szenia, przepchn�� si� do kawiarni i porwany przez t�um, tylnym wyj�ciem wypad� na biegn�cy za kawiarni� zau�ek. Ci�ko dysz�c, spojrza� w lewo i w prawo. Po lewej stronie, ju� prawie za rogiem domu, mign�y mu dwie szarobr�zowe wiatr�wki.
Zab�jcy dobrze znali teren. Przeci�li dwie kr�te uliczki i dotarli do w�skiego kana�u, gdzie czeka�a przywi�zana do pacho�ka gondola. Jeden wskoczy� do niej i chwyci� wios�o, drugi odwi�za� lin�. Kilka sekund p�niej ju� p�yn�li.
Ten, kt�ry wios�owa�, zapali� papierosa.
- Prosta robota - powiedzia�.
- Za dwadzie�cia tysi�cy dolar�w a� za prosta - odrzek� jego kolega. - Ale nie zabili�my tego drugiego. Szwajcar powiedzia� wyra�nie: zlikwidowa� cel i ka�dego, kto z nim b�dzie.
- Basta! Kontrakt zosta� zrealizowany. Je�li ten bankier chce...
Przerwa� mu okrzyk wio�larza:
- A niech to diabli!
Jego wsp�lnik odwr�ci� si�, spojrza� w stron�, w kt�r� tamten wskazywa�, i na widok towarzysza ofiary z placu �wi�tego Marka, p�dz�cego brzegiem kana�u, rozdziawi� usta.
- Figlio di putana! Zastrzel go!
Wio�larz wyj�� wielkokalibrowy pistolet.
- Z przyjemno�ci�.
Smith zobaczy�, jak tamten podnosi r�k�, zobaczy�, jak bro� chybocze, rozko�ysana gwa�townymi przechy�ami gondoli. Zdawa� sobie spraw�, �e �ciganie uzbrojonych morderc�w bez cho�by no�a do obrony jest czystym szale�stwem. Ale widok martwego Jurija dodawa� mu si�. By� nieca�e dziewi�� metr�w od nich i wci�� si� zbli�a�, gdy� wio�larz nie m�g� odda� strza�u.
Sze�� metr�w.
- Tommaso...
Wio�larz Tommaso wola�by, �eby wsp�lnik zamkn�� g�b�. Widzia�, �e tamten jest coraz bli�ej, ale co z tego? Ten wariat na pewno nie mia� broni, w przeciwnym razie na pewno by jej u�y�.
I w�wczas zobaczy� co� innego, co� cz�ciowo ukrytego pod pok�adem gondoli: kawa�ek baterii, kolorowe kable... Takiej samej baterii i takich samych kabli wielokrotnie u�ywa�.
Jego krzyk uton�� w eksplozji i w kuli ognia, kt�ra poch�on�a ��d�, wyrzucaj�c j� dziewi�� metr�w w g�r�. Przez kilka chwil nad kana�em sta�a chmura czarnego gryz�cego dymu. Ci�ni�ty o ceglan� �cian� fabryki szk�a i o�lepiony rozb�yskiem wybuchu, Jon nie widzia� nic, czuj�c jedynie zapach p�on�cego drewna i sw�d zw�glonych cia�, kt�rych szcz�tki spada�y z nieba niczym deszcz.
Po�r�d przera�enia i l�kliwej niepewno�ci, kt�ra ogarn�a plac �wi�tego Marka, m�czyzna ukryty za kolumn� podtrzymuj�c� jednego z granitowych lw�w zachowa� niezwyk�y spok�j. Na pierwszy rzut oka m�g� mie� pi��dziesi�t kilka lat, lecz niewykluczone, �e postarza�y go w�sy i kozia br�dka. By� w sportowej kurtce z ��t� kokardk� w klapie i we wzorzystym krawacie. W oczach postronnego obserwatora m�g� uchodzi� za wystrojonego gogusia, za profesora uniwersytetu albo za dystyngowanego emeryta.
Z tym �e bardzo szybko si� porusza�. Na placu rozbrzmiewa�o jeszcze echo wystrza��w, a on ju� p�dzi� za uciekaj�cymi zab�jcami. Musia� dokona� wyboru: biec za nimi i za Amerykaninem, kt�ry ich �ciga�, czy podej�� do postrzelonego cz�owieka. Nie waha� si� ani chwili.
- Dottore! Przepu��cie mnie! Jestem lekarzem!
S�ysz�c, �e doskonale m�wi po w�osku, wystraszeni tury�ci natychmiast si� rozst�pili, tak �e ju� kilka sekund p�niej kl�cza� przy poszatkowanym kulami ciele Jurija Danki. Jeden rzut oka wystarczy�, by stwierdzi�, �e pom�c m�g� mu ju� tylko B�g. Mimo to m�czyzna przytkn�� dwa palce do jego szyi, jakby chcia� wyczu� puls, drug� r�k� za� wsun�� mu do kieszeni.
Ludzie zaczynali powoli wstawa� i rozgl�da� si� na wszystkie strony. Niekt�rzy patrzyli na niego. Kilkoro ruszy�o w jego stron�. Wiedzia�, �e mimo oszo�omienia zasypi� go pytaniami, kt�rych wola�by raczej unikn��.
- Hej, ty tam! - krzykn�� do m�odego m�czyzny, kt�ry wygl�da� na studenta. - Chod� tu i pom� mi. - Chwyci� go za rami� i zmusi� do przy trzymania r�ki martwego Rosjanina. - A teraz �ci�nij... �ci�nij, m�wi�!
- Ale on nie �yje! - zaprotestowa� student.
- Kretyn! - warkn�� lekarz. - On �yje, ale je�li nie poczuje, �e kto� trzyma go za r�k�, na pewno umrze!
- A pan?
- Musz� sprowadzi� pomoc. Ty zosta�.
Szybko przepchn�� si� przez t�um gapi�w stoj�cych wok� zabitego. Nie dba� o to, �e tamci na niego patrz�. Nawet w najbardziej sprzyjaj�cych okoliczno�ciach wi�kszo�� �wiadk�w by�a zwykle niewiarygodna. W tych na pewno nie b�d� w stanie go opisa�, a je�li nawet opisz�, to niedok�adnie.
Us�ysza� zawodzenie pierwszych syren. Wiedzia�, �e za kilka minut na placu zaroi si� od karabinier�w, kt�rzy natychmiast go otocz� i zatrzymaj� wszystkich potencjalnych �wiadk�w. Przes�uchania potrwa�yby wiele dni, a on wpad�by w ich sie�. Nie m�g� sobie na to pozwoli�.
Niepostrze�enie skr�ci� na Most Westchnie�, przeszed� na drug� stron� kana�u, min�� rz�d stragan�w z upominkami i podkoszulkami i wkr�tce w�lizgn�� si� do holu hotelu Danieli.
- Pan doktor Humboldt - powita� go konsjer�. - Dzie� dobry.
- Dzie� dobry - odrzek� m�czyzna, kt�ry nie by� ani doktorem, ani Humboldtem. Nazywa� si� Peter Howell, ale pod tym nazwiskiem znali go tylko nieliczni.
Howell nie zdziwi� si�, �e wiadomo�� o masakrze na placu �wi�tego Marka jeszcze tu nie dotar�a. Mury tego czternastowiecznego pa�acu zbudowanego dla do�y Dandola skutecznie filtrowa�y wszystko to, co dzia�o si� poza ich obr�bem.
Skr�ci� w lewo, wszed� do wspania�ego salonu i ruszy� do ma�ego naro�nego baru. Zam�wi� brandy i gdy barman odwr�ci� si� do niego plecami, na chwil� zamkn�� oczy. Widzia� w �yciu wiele trup�w, cz�sto inicjowa� akty przemocy i na w�asnej sk�rze odczuwa� ich skutki. Ale to bezduszne, dokonane z zimn� krwi� morderstwo na placu �wi�tego Marka przyprawi�o go o md�o�ci.
Wypi� brandy jednym haustem. Gdy alkohol zmiesza� si� z krwi� i nieco go odpr�y�, si�gn�� do kieszeni kurtki.
Min�y dziesi�tki lat, odk�d uczono go fachu kieszonkowca. Musn�wszy palcami kartk�, kt�r� wyj�� z kieszeni martwego Rosjanina, ucieszy� si�, �e nie wyszed� z wprawy.
Przeczyta� zdanie raz, potem drugi raz. Chocia� wiedzia�, �e to bzdura, wci�� mia� nadziej�, �e kartka zdradzi mu, dlaczego Danko musia� zgin��. I kto rozkaza� go zabi�. Ale z tekstu zrozumia� tylko jedno s�owo: �Bioaparat".
Z�o�y� kartk� i schowa� j� do kieszeni. Dopi� resztk� brandy i poprosi� o dolewk�.
- Wszystko w porz�dku, signore? - spyta� troskliwie barman, si�gaj�c po butelk�.
- Tak, dzi�kuj�.
- Je�li tylko m�g�bym w czym� pom�c, ch�tnie s�u��.
Wycofa� si� pod lodowatym wzrokiem Howella.
Ty mi nie pomo�esz, stary. To nie ciebie teraz potrzebuj�.
Otworzywszy oczy, ujrza� nad sob� kilka groteskowo zniekszta�conych twarzy. Z trudem d�wign�� g�ow� i stwierdzi�, �e utkn�� w zag��bieniu drzwi sklepu z maskami i kostiumami. Chwiejnie wsta�, odruchowo sprawdzaj�c, czy nie jest ranny. Ko�ci mia� ca�e, ale piek�a go twarz. Przesun�� r�k� po policzkach i spojrza� na palce. By�y zakrwawione.
Przyna