2697

Szczegóły
Tytuł 2697
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2697 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2697 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2697 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Michael Moorcock �ni�ce Miasto (Prze�o�y�: Rados�aw Kot) Pami�ci Teda Carnella, wydawcy Nowych �wiat�w (New Worlds) i Science Fantasy, kt�ry opublikowa� wczesne opowiadania o Elryku. Jego te� sugestii zawdzi�czam rozwini�cie ich w ca�� sag�. By� to wspania�y i �yczliwy cz�owiek, kt�ry dodawa� mi si� na pocz�tku mej kariry. Bez niego niniejsze historie nigdy nie zosta�yby spisane. PROLOG Marzenie lorda Aubeca Z kt�rego dowiadujemy si�, jak nasta� Wiek M�odych Kr�lestw i jak� rol� odegra�a w tym Mroczna Dama, Lady Myshella, kt�rej los sple�� mia� si� jeszcze z przeznaczeniem Elryka z Melnibon�... Rzeka, widoczna z okna kamiennej wie�y, wi�a si� nier�wn�, mroczn� lini� pomi�dzy kopcami poro�ni�tymi zbit� zieleni� zagajnik�w a� ku �cianie puszczy, sponad kt�rej wyrasta� zwa� okrytej szarozielonymi liszajami ska�y. Ta kamienna bry�a zdawa�a si� si�ga� nieba, u szczytu za� stapia�a si� w jedno z masywnymi g�azami fundament�w zamku, kt�ry g�rowa� nad okolic� spogl�daj�c w trzy strony, ku rzece, puszczy i kamienistemu pustkowiu. Jego wysokie, grube mury wzniesiono z granitu i zwie�czono wie�ami, a w�a�ciwie ca�� g�stwin� wie�yc tak ustawionych, jakby mia�y os�ania� si� nawzajem. Aubec z Maladoru wci�� nie m�g� wyj�� z podziwu, dla ludzi, kt�rzy zdo�ali kiedy� stworzy� t� budowl� i zastanawia� si� czasem, jaki udzia� mog�y mie� w tym czary. Pos�pne i tajemnicze zamczysko niewzruszenie trzyma�o stra� na kraw�dzi �wiata. Wieczorne s�o�ce o��ci�o blaskiem zachodnie strony wie�, w tym g��bszym cieniu pogr��aj�c miejsca, do kt�rych nie si�ga�o. Na szarej pow�oce nieba pojawi�y si� plamy b��kitu, a pod�wietlone promieniami s�onecznymi chmury zal�ni�y odcieniami czerwieni, ale nawet ten wielki teatr na niebie nie by� w stanie odci�gn�� spojrzenia od ludzk� r�k� uczynionych turni Zamku Kaneloon. Lord Aubec z Maladoru nie odszed� od okna, a� zapad�y zupe�ne ciemno�ci, a puszcza, ska�a i sam zamek sta�y si� tylko ja�niejszymi cieniami w g��bokiej czerni nocy. Lord przesun�� ci�ko d�oni� po niemal zupe�nie �ysej g�owie i skierowa� si� ku stercie s�omy, kt�ra s�u�y�a mu za ��ko. Pos�anie znajdowa�o si� w niszy pomi�dzy �cian� a przypor� i by�o dobrze o�wietlone du�� latarni�. Mimo to w pomieszczeniu panowa� ch��d. Aubec po�o�y� si� na s�omie bacz�c, by jego jedyna bro�, dwur�czny, olbrzymi miecz znalaz� si� tu� obok. Wygl�da�, jakby wykuto go dla giganta - a obecny w�a�ciciel spokojnie m�g� za takiego uchodzi� - szeroki, masywny, z r�koje�ci� wysadzan� klejnotami i ponad p�torametrowym, g�adkim ostrzem. Obok sta�a stara, ci�ka zbroja z he�mem ozdobionym nieco sfatygowanymi, czarnymi pi�rami poruszaj�cymi si� lekko w powiewach wpadaj�cego przez okno wiatru. Maladoranin zasn��. Sny mia�, jak zwykle, niespokojne. Pot�ne armie maszerowa�y przez p�on�ce krajobrazy, proporce trzepota�y na wichrze barwami setek narod�w, ostrza w��czni wyrasta�y ca�ymi lasami, l�ni�ce he�my rozlewa�y si� w morza. Rogi gra�y dzikie wojenne wyzwania, a uderzenia kopyt miesza�y si� z pie�niami i krzykami �o�nierzy. Te sny bra�y sw�j pocz�tek jeszcze w m�odo�ci �pi�cego, kiedy to na polecenie Kr�lowej Eloarde z Klantu podbi� narody Po�udnia, docieraj�c niemal do kraw�dzi �wiata. Jeden Kaneloon opar� si� jego sile, a to dlatego, i� nie by�o takiej armii, kt�ra zgodzi�aby si� p�j�� za nim pod to zamczysko. Chocia� Maladoranin wygl�da� na t�giego wojownika, sny owe by�y mu dziwnie niemi�e i budzi� si� kilka razy w ci�gu nocy, potrz�saj�c g�ow�, jakby chcia� si� uwolni� od majak�w. Ju� bardziej pragn�� widzie� Eloarde, chocia� to ona winna by�a jego obecnej udr�ce, nigdy jednak nie napotka� jej we �nie. Wola�by marzy� o jej mi�kkich, czarnych w�osach wij�cych si� wok� bladej twarzy, o czerwonych ustach, zielonych oczach i dumnej a pogardliwej postawie. To ona wys�a�a go na t� wypraw�, a on, chocia� nijak wyrusza� nie pragn��, nie mia� jednak wyboru, jako �e kochanka jego by�a r�wnocze�nie jego Kr�low�. To tradycja postanowi�a, �e Mistrz Rycerski zawsze zostawa� oblubie�cem Kr�lowej i lordowi w g�owie nigdy nie posta�o, by mog�o by� inaczej. Jego zadaniem, jako Mistrza Rycerskiego Klantu, by�o s�ucha� rozkaz�w, nawet gdyby sam jeden odszuka� mia� i podbi� Zamek Kaneloon, by uczyni� ze� cz�� cesarstwa. Mo�na by w�wczas powiedzie�, �e w�adztwo Kr�lowej Eloarde rozci�ga si� od Smoczej Wyspy a� do Kra�ca �wiata. Poza Kra�cem �wiata nie by�o ju� nic. Nic, opr�cz burz�cej si� nieustannie materii Chaosu, kt�ry rozci�ga� si� od tego miejsca ku niesko�czono�ci, l�ni�c przy tym wszystkimi kolorami i faluj�c niewyra�nymi acz potwornymi kszta�tami. Ziemia by�a miejscem panowania �adu. Stanowi�a ona jednak tylko jego enklaw� p�ywaj�c� po oceanie zmiennej materii Chaosu - ten porz�dek trwa� od eon�w lat. Nad ranem lord zgasi� latarni�, za�o�y� nagolenniki i kolczug�, nasadzi� na g�ow� pierzasty he�m, narzuci� miecz na rami� i wyszed� z kamiennej wie�y, jedynej pozosta�o�ci po jakim� staro�ytnym gmachu. Odziane w sk�r� stopy potyka�y si� o kamienie, kt�re wygl�da�y jakby by�y nadtopione. Mo�na by s�dzi�, �e to materia Chaosu dotar�a tu kiedy�, pokonuj�c ska�� Kaneloonu, co by�o jednak, rzecz jasna, zupe�nie niemo�liwe. Wszyscy bowiem wiedzieli, �e granice Ziemi s� sta�e i niezmienne. Rycerzowi wyda�o si�, �e zamek jest teraz bli�szy ni� wieczorem, ale szybko wyt�umaczy� sobie to z�udzenie ogromem budowli. Ruszy� brzegiem rzeki zapadaj�c si� po kostki w rozmi�k�ym gruncie. Ga��zie pot�nych drzew os�ania�y go przed pal�cymi promieniami s�o�ca. Po chwili zbli�y� si� do podn�a ska�y. Zamek by� gdzie� w g�rze, poza polem widzenia. W�drowiec musia� co rusz u�ywa� miecza jak maczety, by utorowa� sobie drog� pomi�dzy zbit� ro�linno�ci�. Kilka razy odpoczywa�, popijaj�c zimn� wod� z rzeki i zraszaj�c ca�� g�ow�. Nie spieszy� si�, bowiem wcale nie ciekawi�o go, co znajdzie w Kaneloonie. �a�owa� po niewczasie roli, kt�r� odegra�a w jego �yciu Eloarde, chocia� by� pewien, �e dobrze zas�u�y� sobie na awans, kt�ry go spotka�. Ilekro� pomy�la� o tajemniczym zamczysku, przechodzi� go dreszcz. Podobno zamieszkiwa�a tam tylko jedna ludzka istota, Mroczna Dama, bezlitosna czarodziejka, maj�ca na swe rozkazy ca�y legion demon�w i innych stwor�w Chaosu. Oko�o po�udnia dotar� do st�p urwiska i po trosze z ulg�, po trosze z niepokojem, dostrzeg� w�sk� �cie�k� prowadz�c� w g�r�. W razie potrzeby got�w by� nawet wspina� si� po skale. Nie nale�a� jednak do tych ludzi, kt�rzy maj�c wyb�r decyduj� si� na trudniejsz� drog�, tote� obwi�za� miecz rzemieniem, zarzuci� bro� na plecy, by nie obija�a si� u boku, i wci�� w pod�ym humorze, ruszy� kr�tym szlakiem. Omsza�e ska�y bez w�tpienia zosta�y ju� solidnie nadgryzione z�bem czasu, co zadawa�o k�am spekulacjom paru filozof�w szukaj�cych uporczywie odpowiedzi na pytanie, czemu to wie�� o Zamku Kaneloon rozesz�a si� dopiero kilka pokole� temu. Zdaniem Maladoranina rozwi�zanie tej zagadki by�o ca�kiem proste - ot� badacze i podr�nicy dopiero niedawno odwa�yli zapu�ci� si� w te strony. Spojrza� w d�, na wierzcho�ki drzew i dr��ce na wietrze li�cie. W dali wida� by�o wie��, w kt�rej sp�dzi� noc, a za ni� ci�gn�a si� r�wnina, na kt�rej nawet przez wiele dni w�dr�wki nie uda�oby si� napotka� ani �ladu cz�owieka. Pustkowie na pomocy, wschodzie i zachodzie... a Chaos na po�udniu. Lord nigdy nie by� jeszcze tak blisko kraw�dzi �wiata i interesowa�o go, jaki wp�yw m�g�by mie� na jego umys� widok niesta�ej tkanki Chaosu. W ko�cu wspi�� si� na szczyt urwiska i wzi�wszy si� pod boki spojrza� na odleg�y o mil� Zamek Kaneloon. Najwy�sze spo�r�d wie�yc gin�y w chmurach, a rozleg�e mury wtapia�y si� w ska��, z obu brzeg�w docieraj�c do �cian urwiska. Po drugiej za� stronie, w dole, kot�owa�a si� zmieniaj�c barwy substancja Chaosu, miejscami szara, gdzie indziej niebieska, brunatna lub ��ta. Falowa�a, zdawa�a si� si�ga� ku zamkowi niczym rozbijaj�ce si� o ska�y, wzburzone morze. Rycerz zamar� w miejscu. Poczu� si� nieopisanie ma�y i nieistotny wobec pot�gi Chaosu. Dotar�o do� nagle, �e je�li ktokolwiek rzeczywi�cie zamieszkuje w zamku, to albo musi by� istot� o niezwykle odpornym umy�le, albo kim� szalonym. Westchn�� i ruszy� ku tak bliskiemu ju� celowi. Wierzch ska�y by� ca�kiem g�adki, zielony obsydian nie mia� najmniejszej skazy, g�adka powierzchnia odbija�a barwne rozta�czenie Chaosu, kt�rego lord ze wszystkich si� stara� si� nie dostrzega�. Zamek Kaneloon mia� wiele wej��, wszystkie mroczne i odstraszaj�ce, a s�dz�c po nieregularnym kszta�cie niekt�rych, by�y po�r�d nich r�wnie� wyloty jaski�. Maladoranin przystan��, zanim wybra� jedno i zdecydowanie skierowa� do� kroki. Wnikn�� w ciemno��, kt�ra zdawa�a si� zagarnia� go na ca�� wieczno��. Wewn�trz by�o zimno, wia�o pustk� i samotno�ci�. Wkr�tce si� zgubi�. Ku wielkiemu zdziwieniu, nie s�ysza� nawet echa w�asnych krok�w. Potem w ciemno�ci zacz�y majaczy� jakie� zarysy, niby �cian kr�tych korytarzy, kt�re nie si�ga�y z pewno�ci� istniej�cego gdzie� dachu, ale zbiega�y si� kilkadziesi�t centymetr�w nad jego g�ow�. By� w labiryncie. Zatrzyma� si� i rozejrza�, stwierdzaj�c z przera�eniem, �e labirynt rozci�ga si� we wszystkich kierunkach. Jemu za� zdawa�o si�, �e wszed� tu prost� drog�... Przez chwil� czu�, �e ogarnia go panika, opanowa� si� jednak i dr��c� d�oni� uj�� miecz. Kt�r�dy teraz? Ruszy� przed siebie nie wiedz�c, czy idzie naprz�d czy si� cofa. Przyczajone gdzie� w g��bi umys�u szale�stwo wykie�kowa�o strachem, w �lad za kt�rym pojawi�y si� niewyra�ne postaci mamrotliwych, diabelskich i przera�aj�cych zjaw przemykaj�cych z k�ta w k�t. Jedna z nich rzuci�a si� na przybysza; ci�� mieczem i zjawisko umkn�o, najwyra�niej bez szkody. Pozosta�e podchodzi�y jednak bli�ej i bli�ej, by�o ich coraz wi�cej. Zapomniawszy o l�ku, Maladoranin tak d�ugo wymachiwa� mieczem, a� wszystkie uciek�y. W ko�cu opu�ci� rami� i ci�ko dysz�c, opar� si� na r�koje�ci. Rozejrza� si� wko�o, a strach skorzysta� ze sposobno�ci i powr�ci� rzesz� istot z wielkimi, rozjarzonymi �lepiami i szukaj�cymi ofiary pazurami. Z�o�liwe oblicza wykrzywia�y si� szyderczo, upodabniaj�c si� w okrutnej parodii do twarzy starych przyjaci� i krewnych lorda. Ten rzuci� si� z krzykiem na potwory, by rozgromi� je �elazem, ale ledwie przegna� jedn� grup�, za nast�pnym zakr�tem korytarza wpada� zaraz na kolejn�. Szyderczy �miech wype�ni� kr�te przej�cia atakuj�c ze wszystkich stron. Lord potkn�� si� i upad� pod �cian�. Mur, zrazu twarda ska�a, zmi�k� po chwili i podda� si�. Maladoranin leg� po�ow� cia�a w jednym korytarzu, po�ow� w innym. Na czworakach przesun�� si� na drug� stron� i ujrza� Eloarde. Twarz kochanki starza�a si� b�yskawicznie. Oszala�em - pomy�la�. - Czy to prawda czy u�uda... A mo�e jedno i drugie? Wyci�gn�� d�o� ku postaci. - Eloarde! Znikn�a, by ust�pi� miejsca st�oczonej hordzie demon�w. Lord wsta� i zatoczy� wko�o mieczem. Stwory odsun�y si� przezornie. Ruszy� na nie z dzikim krzykiem i to pomog�o. Strach ulotni� si� gdzie�, a wraz z nim znikn�y i zjawy. Maladoranin zrozumia�, czym naprawd� by�y. Odzyskiwa� ju� ch�odn� rozwag�, gdy niepok�j da� zna� o sobie raz jeszcze i z�o�liwie wygra�aj�ce mu ostrymi g�osami stwory ponownie wyros�y ze �cian. Tym razem nie pr�bowa� z nimi walczy�, przystan�� tylko i zaj�� si� stanem w�asnego umys�u. Spok�j, spok�j... Demony zblad�y i znikn�y, a po chwili ulotni�y si� tak�e �ciany labiryntu. Rycerzowi wyda�o si�, �e otacza go tchn�ca koj�cym, idyllicznym nastrojem dolina. Nadal jednak dostrzega� wko�o mgliste zarysy �cian i przemykaj�cych tu i �wdzie szpetnych postaci. Zrozumia�, �e wizja doliny jest w r�wnym stopniu iluzj�, jak i kamienne korytarze. Po chwili jedno i drugie znikn�o. Sta� w gigantycznej sali zamku, kt�ry m�g� by� jedynie Zamkiem Kaneloon. By� sam po�r�d mnogo�ci mebli i sprz�t�w. Nie wiadomo sk�d sp�ywa� na to wszystko jasny i r�wny blask. Rycerz podszed� do zarzuconego zwojami sto�u. Jego kroki wywo�ywa�y echo sugeruj�ce, �e tym razem jest to jawa. Z sali prowadzi� dok�d� ca�y szereg nabijanych �wiekami drzwi. Chwilowo jednak Maladoranin nie by� ciekaw, co si� za nimi znajduje. Zamierza� raczej przejrze� zwoje i sprawdzi�, czy nie odnajdzie na nich odpowiedzi na wi���ce si� z Kaneloonem zagadki. Opar� miecz o st� i si�gn�� po pierwszy zw�j. Welin by� przedni a ca�o�� wr�cz pi�kna, c� z tego jednak, skoro czarne litery pochodzi�y z zupe�nie obcego mu alfabetu. Zdziwi� si�, bowiem cho� w r�nych krainach spotka� mo�na by�o mnogo�� dialekt�w, na Ziemi istnia� zasadniczo tylko jeden j�zyk. Na nast�pnym zwoju odnalaz� jeszcze inne znaki, trzeci za� zawiera� szereg starannie stylizowanych rysuneczk�w, kt�re powtarza�y si� w logicznej zapewne sekwencji, co sugerowa�o, i� to te� jest zapis mowy. Zniech�cony odrzuci� pergamin, uni�s� miecz i zaczerpn�wszy g��boko powietrza, zakrzykn��: - Kto tu rz�dzi? Ktokolwiek to jest, niech wie, �e lord Maladoru, Mistrz Rycerski Klantu i Zdobywca Po�udnia, obejmuje ten zamek w imieniu Kr�lowej Eloarde, Cesarzowej Krain Po�udniowych! Wypowiedziawszy te dobrze znajome s�owa poczu� si� nieco pewniej. Odpowied� jednak nie nadesz�a. Uni�s� nieco he�m i podrapa� si� w kark, potem zarzuci� miecz na rami� i skierowa� si� do najwi�kszych drzwi. Zanim jednak do nich podszed�, te otwar�y si� same ukazuj�c przypominaj�c� cz�owieka istot� o hakowatych ramionach, kt�ra wykrzywi�a si� w u�miechu i spojrza�a na go�cia. Ten cofn�� si� o krok, potem o nast�pny, ale przystan��, bowiem owo co� jedynie obserwowa�o go tkwi�c w bezruchu. Istota by�a wy�sza od niego o jakie� trzydzie�ci centymetr�w, z owalnymi oczami przypominaj�cymi owadzie i w podobny spos�b pustymi. Oblicze mia�a kanciaste, o metalicznym odcieniu. Wi�kszo�� cia�a wykonano z polerowanego metalu ��czonego nitami niczym cz�ci zbroi. Na g�owie osadzono dopasowany kaptur nabijany br�zem. Istota robi�a wra�enie nieprawdopodobnie silnej, i to nie wykonuj�c najmniejszego ruchu. - Golem! - stwierdzi� Maladoranin, kt�ry przypomnia� sobie legendy o podobnych istotach stworzonych przez cz�owieka. - Jakie� to czary powo�a�y ci� do �ycia? Golem nie odpowiedzia�, ugi�� tylko powoli r�ce, kt�re w istocie zbudowane by�y z czterech d�ugich sztab metalu ka�da. Nie przestawa� si� przy tym u�miecha�. Maladoranin wiedzia� ju�, �e tym razem nie ma do czynienia ze zjaw� podobn� do tych w labiryncie. To monstrum istnia�o naprawd� i by�o o wiele silniejsze od lorda, kt�ry w�r�d ludzi uchodzi� za mocarza. Cz�owiek nie by� w stanie pokona� tego potwora. Wys�annik Kr�lowej nie m�g� si� te� wycofa�. Poj�kuj�c z��czami golem wszed� do sali i wyci�gn�� l�ni�ce ramiona w kierunku przybysza. Maladoranin m�g� albo zaatakowa�, albo ucieka�. Ucieczka z ca�� pewno�ci� nie mia�a szans powodzenia, pozosta� zatem atak. Rycerz uj�wszy wielki miecz w obie d�onie, ci�� golem a w tu��w, kt�ry wydawa� si� najs�abszym jego miejscem. Potw�r obni�y� rami� i miecz uderzy� w nie z hukiem, kt�ry wprawi� ca�e cia�o lorda w wibracj�. Rycerz cofn�� si�, a nieczu�y na ciosy przeciwnik pod��y� za nim. Maladoranin obejrza� si�, przebiegaj�c wzrokiem zakamarki sali w nadziei, �e natrafi na jak�� bro� pot�niejsz� od miecza, ale dostrzeg� jedynie ca�y szereg zdobnych tarcz zawieszonych na �cianie po lewej stronie. Podbieg� do muru i zerwa� jedn� z nich. By�a lekka, pod�u�na, niemal prostok�tna, zbudowana z kilku warstw drewna uk�adanego s�ojami na zmian� w jedn� i drug� stron�. Wygl�da�a rozpaczliwie krucho w por�wnaniu z golemem, zawsze jednak stanowi�a jak�� ochron�. Olbrzym podszed�, a Maladoraninowi zda�o si�, �e podobnie jak w demonach labiryntu, dostrzega w nim co� znajomego, ale wra�enie to by�o ulotne. Uzna�, �e widocznie czary Kaneloonu zaczynaj� miesza� mu my�li. Istota unios�a sztaby prawego ramienia i wymierzy�a szybki cios w g�ow� Maladoranina. Ten uchyli� si�, os�aniaj�c si� mieczem. Metal uderzy� o metal, a lewa r�ka potwora zamierzy�a si� na �o��dek lorda. Tarcza wytrzyma�a, chocia� solidnie przy tym ucierpia�a. M�czyzna ci�� w z��cza n�g golema. Napastnik wpatrywa� si� ci�gle gdzie� w przestrze�, jakby niespecjalnie zainteresowany Maladoraninem. Zbli�a� si� niczym �lepiec, pod��aj�c za lordem, kt�ry wskoczy� tymczasem na st�, rozrzucaj�c zwoje i mieczem uderzy� golema w g�ow�, wgniataj�c br�zowy he�m i wysadzaj�c nity. Potw�r zachwia� si� i z�apa� za st�, podnosz�c go i zrzucaj�c przy tym Maladoranina na pod�og�. Tym razem rycerz skierowa� si� ku drzwiom i si�gn�� do klamki, podwoje jednak nie ust�pi�y. Ci��, ale miecz zosta� odbity. Oparty plecami o drzwi, Maladoranin os�oni� si� tarcz�, kt�ra rozp�k�a si� pod ciosem metalowej r�ki, a rami� lorda przeszy� straszliwy b�l. Pchn�� golema, ale ju� nie by� w stanie sprawnie w�ada� ci�kim or�em. Teraz Maladoranin wiedzia�, �e przegra�. Nawet najwy�szy kunszt walki by� bezu�yteczny w zestawieniu z nadludzk� si�� golema. Przy nast�pnym ciosie potw�r zdo�a� si� uchyli�, ale niezupe�nie, bowiem jedna z w��czni rozdar�a mu pancerz i utoczy�a krwi. Zrazu ranny nie poczu� b�lu. Zebra� si� w sobie, odrzuci� uchwyt tarczy i resztki drewna, po czym pewniej uchwyci� miecz. Pozbawiony duszy demon nie zna s�abo�ci - pomy�la� rycerz. - A skoro nie jest inteligentny, nie da si� z nim dogada�. Czego mo�e ba� si� golem? Odpowied� by�a prosta: czego� r�wnie silnego lub silniejszego ni� on sam. Tu trzeba sprytu, a nie si�y. Maladoranin z golemem na karku podbieg� do przewr�conego sto�u i przeskoczy� mebel. Napastnik potkn�� si�, ale niestety, nie upad�. Zosta� jednak przez to nieco w tyle, co pozwoli�o Aubecowi dotrze� do drzwi, przez kt�re golem wszed�. Otwar�y si� na kr�ty i mroczny korytarz przypominaj�cy zakamarki wcze�niejszego labiryntu. Uciekinier zamkn�� je, ale nie znalaz� niczego do zablokowania, pobieg� zatem korytarzem, podczas gdy golem zmaga� si� z przeszkod�, by po chwili ruszy� w dalszy po�cig. Korytarz wi� si� we wszystkich kierunkach i chocia� chwilami potw�r gin�� za zakr�tem, ca�y czas by�o go s�ycha�. Maladoranin ba� si�, �e za kt�rym� rogiem wpadnie prosto na golema i nie zd��y nawet wyhamowa�. To akurat si� nie zdarzy�o, dotar� za to do nast�pnych drzwi, kt�re wpu�ci�y go z powrotem do tej samej sali. Niemal z ulg� powita� znajomy widok, golem bowiem skrzypia� ju� i podzwania� z ty�u. Potrzebna by�a jaka� os�ona, jednak w tej cz�ci sali nie dostrzeg� �adnej tarczy, �cian� zdobi�o jedynie wielkie, okr�g�e lustro z wypolerowanego metalu. By�o za ci�kie, by nim manewrowa�, niemniej spr�bowa� �ci�gn�� je ze �ciany. Z hukiem wyl�dowa�o na pod�odze. Aubec ustawi� je miedzy sob� a golemem, kt�ry w�a�nie pojawi� si� w wej�ciu. Uchwyciwszy za �a�cuchy, kt�rymi zwierciad�o by�o przedtem przymocowane do haka w murze, uni�s� prowizoryczn� tarcz�, ledwie potw�r ruszy� w jego kierunku. Golem krzykn��. Maladoranin zdumia� si�. Olbrzym zamar� w miejscu, by w nast�pnej sekundzie odskoczy� od zwierciad�a. Lord post�pi� ku potworowi, kt�ry odwr�ci� si� i poj�kuj�c metalicznie uciek� przez te same drzwi, kt�rymi wszed�. Wci�� zdziwiony rycerz z ulg� usiad� na pod�odze i przyjrza� si� lustru. Z pewno�ci� nie mia�o w sobie nic magicznego, chocia� bez w�tpienia by�o doskona�e. U�miechn�� si�. - Ta istota czego� si� jednak boi - powiedzia� g�o�no. -Siebie samej! Odrzuci� g�ow� do ty�u i roze�mia� si� ha�a�liwie. Zaraz jednak zmarszczy� brwi. - Teraz pora odnale�� tego, kto stworzy� potwora. Czas na zemst�! - pomy�la�. Owin�� mocniej �a�cuchy lustra wok� ramienia i podszed� do kolejnych drzwi uznaj�c, �e pr�dzej czy p�niej golem mo�e zako�czy� pospieszny obch�d labiryntu i wr�ci� sk�d wybieg�. Podwoje, przed kt�rymi stan��, nie chcia�y ust�pi�, musia� zatem utorowa� sobie drog� mieczem. Wkroczy� do jasno o�wietlonego korytarza. Na jego ko�cu widnia�y nast�pne drzwi, tym razem otwarte. W powietrzu unosi� si� zapach pi�ma, przypominaj�cy mu Eloarde i wygody Klantu. Wszed�szy do okr�g�ej komnaty, stwierdzi�, i� jest to sypialnia. Wo� perfum by�a tu jeszcze intensywniejsza. Podszed� do drzwi w przeciwleg�ej �cianie. Za nimi wi�y si� gdzie� w g�r� kamienne schody. Wspinaj�c si� nimi mija� oszklone szmaragdami lub rubinami okna, za kt�rymi miga�y jakie� kszta�ty sugeruj�ce, i� znajduje si� w tej cz�ci zaniku, kt�ra wychodzi na ocean Chaosu. Schody zdawa�y si� prowadzi� na szczyt wie�y. Gdy dotar� do ma�ych drzwiczek u ich kra�ca, musia� przystan�� na chwil�, by odzyska� oddech. Ostatecznie pchn�� je i wszed�. Jedn� ze �cian pomieszczenia zajmowa�o olbrzymie okno z czystego szk�a, przez kt�re wida� by�o harce materii Chaosu. Obok sta�a wyra�nie oczekuj�ca go kobieta. - Zaiste jeste� mistrzem, Aubecu - powiedzia�a z lekko ironicznym u�miechem. - Sk�d znasz moje imi�? - Do tego nie trzeba by�o czar�w, lordzie z Maladoru. Sam wykrzykn��e� je g�o�no, gdy po raz pierwszy ujrza�e� wielk� sal� w jej prawdziwej postaci. - A labirynt, dolina, czy to nie by�y czary? - spyta� zgry�liwie. -A golem? Czy ca�y ten przekl�ty zamek nie jest dzie�em magii? Wzruszy�a ramionami. - Nazywaj to sobie jak chcesz, je�li wolisz takie opowiastki od prawdy. Wszelkie czary, przynajmniej tak, jak ty je widzisz, to nic innego, jak tylko wykorzystanie naturalnych si� wszech�wiata. Nie odpowiedzia�, jako �e nigdy nie czu� zami�owania do podobnych dysput. Obserwuj�c filozof�w Klantu doszed� do wniosku, �e m�dre i tajemnicze s�owa zwykle skrywa� mia�y nader zwyczajne zjawiska i idee. Obrzuci� kobiet� spojrzeniem pe�nym ura�onej niewinno�ci. By�a przystojna, z zielonob��kitnymi oczami i jasn� karnacj�. Kolor d�ugiej sukni harmonizowa� z barw� oczu. W jaki� tajemniczy spos�b by�a pi�kna i tak jak pozostali mieszka�cy Zamku Kaneloon, te� kogo� Aubecowi przypomina�a. - Rozpoznajesz Kaneloon? - spyta�a. Zby� jej pytanie. - Do�� tego. Zaprowad� mnie do w�adc�w tego zamczyska. - Nie ma tu nikogo, opr�cz mnie, Myshelli, Mrocznej Damy. Ja tu rz�dz�. - To po to pokona�em taki kawa� uci��liwej i naje�onej niebezpiecze�stwami drogi, by spotka� si� z tob� jedynie? - spyta� niezadowolony. - Te niebezpiecze�stwa by�y wi�ksze, ni� ci si� zdaje, lordzie. Wszystkie potwory pochodzi�y wprost z twego umys�u. - Nie kpij ze mnie, pani! - M�wi� prawd� - roze�mia�a si�. - Zamek przywo�uje swe demoniczne stra�e z wyobra�ni napastnik�w. Rzadko pojawia si� kto�, kto potrafi obroni� si� przed tworami swego umys�u. Od dwustu lat nie zdarzy� si� tu nikt taki. Wszyscy padali pokonani w�asnym strachem. A� do teraz... U�miechn�a si� ciep�o do niego. - A jaka czeka mnie za zwyci�stwo nagroda? Zn�w si� roze�mia�a i wskaza�a na okno i widniej�cy za nim kraniec �wiata. - Tam nic nie ma. Jak dot�d. Je�li tam wnikniesz, zn�w spotkasz si� z materi� twych ukrytych pragnie�, bowiem na zewn�trz tej cz�ci zamku nie ma niczego innego, na czym cz�owiek m�g�by si� oprze�. Spojrza�a na� z podziwem, on za� chrz�kn�� zak�opotany. - Co jaki� czas zdarza si� - powiedzia�a - �e przychodzi do Kaneloonu �mia�ek, kt�ry podo�a pr�bie. W�wczas granice �wiata mog� zosta� przesuni�te, bowiem gdy cz�owiek staje przeciwko Chaosowi, ten musi si� cofn��, co powo�uje do istnienia nowe ziemie! - A zatem takie chowasz dla mnie przeznaczenie, czarodziejko! Spojrza�a na niego powa�nie. Jej uroda zdawa�a si� nikn��, gdy podni�s� na ni� wzrok. Lekko przysun�a si� i niby przypadkiem, musn�a go skrawkiem szaty. Nerwowo zacisn�� palce na r�koje�ci miecza. - Twoja odwaga zostanie nagrodzona. - Spojrza�a mu prosto w oczy i nie musia�a dodawa� wi�cej, bowiem jasnym si� sta�o, co to za nagroda. - A potem... Zrobisz, co ci naka�� i ruszysz przeciwko Chaosowi. - Ale� pani, wiesz na pewno, jakie s� tradycyjne obowi�zki Mistrza Rycerskiego Klantu. Czy s�ysza�a� o tym, �e musi on dochowa� wierno�ci Kr�lowej? Nie mog� z�ama� danego s�owa! - U�miechn�� si� lekko. - Przyby�em tu, by zamek ten przesta� zagra�a� kr�lestwu mej pani, a nie po to, by zosta� twym s�ug� i kochankiem. - Ale Kaneloon nie jest dla nikogo zagro�eniem. - W tym jednym chyba masz racj�... Odst�pi�a o krok i raz jeszcze zmierzy�a go wzrokiem. Dla niej by�o to co� pozbawionego precedensu. Nigdy jeszcze nie zdarzy�o si�, by odrzucono jej propozycj�. Na dodatek podoba� jej si� ten mocny m�czyzna, kt�rego charakter ��czy� w jedno odwag� i wyobra�ni�. To niesamowite, jak przez kilka stuleci zdo�a�y rozwin�� si� tak osobliwe zwyczaje, kt�re sprawiaj�, i� m�czyzna traci g�ow� dla kobiety, kt�rej najpewniej nigdy nie kocha� i got�w jest �wiata poza ni� nie widzie�. Spojrza�a na� raz jeszcze, gdy sta� sztywny i nieco zdenerwowany. - Zapomnij o Klancie - powiedzia�a. - Pomy�l raczej o w�adzy, kt�r� mo�esz posi���. O sile prawdziwego tworzenia! - Pani, zajmuj� ten zamek dla Klantu. Czyni� to, po co tu przyby�em. Je�li odejd� st�d �ywy, uznany zostan� za zdobywc�, a tobie pozostanie uzna� ten stan rzeczy. Prawie go nie s�ucha�a. Szuka�a sposobu, by przekona� tego uparciucha, i� jej zadanie jest niepor�wnanie wa�niejsze od jego misji. Mo�e dalej pr�bowa� go uwie��? Nie, to tylko go zrazi. Potrzebna jest inna strategia. Czu�a, jak piersi jej twardniej� mimowolnie, ile razy na� spojrzy. Wola�aby jednak go uwie��. Zawsze nagradza�a w ten spos�b bohater�w, kt�rzy pokonali pu�apki Kaneloonu. Nagle wpad�a na pomys� co powiedzie�. - Pomy�l, lordzie Aubecu, o nowych krainach, kt�re przy��czysz do ziem twojej kr�lowej! - wyszepta�a. Zmarszczy� czo�o. - Czemu nie rozci�gn�� granic Imperium jeszcze dalej? Czemu by nie stworzy� nowych prowincji? Patrzy�a z niepokojem, jak rozwa�a t� ide� drapi�c si� po �ysinie. - Zaczynasz wreszcie m�wi� do rzeczy - stwierdzi�, chocia� niezbyt pewnie. - Pomy�l te� o zaszczytach, kt�re sp�yn� na ciebie, gdy przyniesiesz w darze nie tylko skromny Kaneloon, ale i jeszcze terytoria, kt�re le�� za nim! Potar� podbr�dek. - Tak. Tak - powiedzia� i jeszcze bardziej zmarszczy� czo�o. - Nowe r�wniny, g�ry, morza. Nowi mieszka�cy nowych krain, ca�e nowe miasta pe�ne ludzi, kt�rzy dopiero co powstali, ale �ywi� pami�� o ca�ych pokoleniach swoich przodk�w! A wszystko to mo�e by� twoje dzie�o, lordzie Maladoru, uczynione dla Kr�lowej Eloarde i Lormyra! U�miechn�� si� blado, gdy jego wyobra�nia zacz�a o�ywa� karmiona takimi s�owami. - Tak! Skoro poradzi�em sobie tutaj, mog� to samo zrobi� i tam! To b�dzie najwi�kszy wyczyn w historii! Moje imi� powtarza� b�d� w legendach. Aubec, W�adca Chaosu! Spojrza�a na niego czule pami�taj�c jednak, �e jej przemowa by�a przynajmniej w po�owie oszustwem. Zarzuci� miecz na rami�. - Spr�buj�, pani. Stan�li razem przy oknie patrz�c, jak Chaos toczy fale ku niesko�czono�ci. Nawet dla niej widok ten zawsze by� w jakim� stopniu nowy, zmienia� si� bowiem nieustannie. W tej chwili grzywacze by�y g��wnie czerwone i czarne. Jakie� pomara�czowe macki wysuwa�y si� z g��biny. Osobliwe kszta�ty wy�ania�y si� z fal, nigdy nie do�� wyra�ne, aby m�c je w pe�ni rozpozna�. - To domena W�adc�w Chaosu. Co oni na to powiedz�? - Nic, a i zrobi� sk�onni b�d� niewiele, bowiem musz� by� pos�uszni Kosmicznej R�wnowadze, a ta postanawia, �e je�li cz�owiek stawi czo�a Chaosowi, w�wczas b�dzie mia� prawo stworzy� nowe ziemie. W ten spos�b Ziemia rozrasta si� powoli. - Jak si� tam dostan�? Skorzysta�a ze sposobno�ci, by uj�� jego muskularne rami� i skierowa� je na okno. - Tam, widzisz t� �cie�k�, kt�ra prowadzi z wie�y ku urwisku? - Spojrza�a na� ponaglaj�co. - Widzisz czy nie? - Ach, tak. Teraz dostrzegam. Tak, jest �cie�ka. U�miechn�a si� do siebie. - Zaraz usun� barier� - powiedzia�a. Lord wyprostowa� he�m na g�owie. - Jedynie dla Klantu i Eloarde podejmuj� to wyzwanie. Podesz�a do �ciany i podnios�a okno. Nie spojrza� nawet na ni�, krocz�c dumnie wskazan� drog� ku kolorowemu zamgleniu nad brzegiem urwiska. Patrzy�a za nim, a� znikn��, a u�miech nie opuszcza� jej warg. Jak prosto tak pokierowa� nawet bardzo silnym m�czyzn�, by wybra� po��dan� drog�! Najpewniej rzeczywi�cie stworzy nowe l�dy i w��czy je do w�adztwa swej kr�lowej, mo�e jednak okaza� si�, �e mieszka�cy nowo powsta�ych krain nie chc� wcale s�ysze� o Eloarde czy Klancie. W rzeczy samej, je�li Aubec dobrze wywi��e si� z zadania, w�wczas powstanie co�, co naprawd� b�dzie w stanie zagrozi� Klantowi. Owszem, podoba� jej si�, ale mo�e g��wnie dlatego, �e by� tak niedost�pny. Podobnie potraktowa�a tego bohatera, kt�ry prawie dwie�cie lat temu stworzy� z Chaosu ojczyzn� Aubeca. C� to by� za m�czyzna! Ale i on, jak wielu przed nim, nie potrzebowa� innego bod�ca, ja obietnica jej cia�a. S�abo�� lorda Aubeca tkwi�a w jego sile, pomy�la�a. Teraz jednak znikn�� ju� w ci�kim oparze. Zrobi�o si� jej troch� smutno, �e tym razem wype�nienie zadania wyznaczonego jej przez W�adc�w �adu odby�o si� bez przyjemnego urozmaicenia. Ale mo�e, pomy�la�a, nagrod� niech b�dzie bardziej wysublimowana przyjemno�� i satysfakcja p�yn�ca z udanej manipulacji. W�adcy Chaosu powierzyli jej Kaneloon i jego sekrety ju� wiele stuleci temu. Sukcesy jednak by�y powolne, niewielu bowiem bohater�w uchodzi�o z �yciem ze zmaga� z w�asn� pod�wiadomo�ci�. Niemniej wi�za�y si� z tym zadaniem pewne korzy�ci, zdecydowa�a z u�miechem. Przesz�a do innej komnaty, by przygotowa� przeniesienie zamku na nowy kraniec �wiata. W ten w�a�nie spos�b rzucone zosta�o ziarno, z kt�rego wykie�kowa�y M�ode Kr�lestwa. Tak rozpocz�a si� Era Cz�owieka, kt�ry z czasem mia� sta� si� sprawc� upadku Melnibon�. KSI�GA PIERWSZA MIASTO SN�W Mojej matce po�wi�cam Z ksi�gi tej dowiadujemy si�, jak wygl�da� powr�t Elryka do Imrryru, co tam uczyni� i jak, koniec ko�c�w, nie zdo�a� umkn�� przeznaczeniu... ROZDZIA� 1 Kt�ra godzina? - Czarnobrody m�czyzna zdj�� poz�acany he�m i odrzuci� go, nie patrz�c gdzie upad�. �ci�gn�� sk�rzane r�kawice i zzi�bni�ty do szpiku ko�ci, przysun�� si� do buzuj�cego ognia. - Dawno ju� min�a p�noc - st�kn�� kt�ry� z pozosta�ych zbrojnych zgromadzonych wok� paleniska. - Pewien jeste�, �e on przyjedzie? - Podobno to s�owny cz�owiek, nieprawda�? Wysoki, bladolicy m�czyzna wypowiedzia� te s�owa, jakby spluwa� nimi spomi�dzy wykrzywionych z�o�liwie, w�skich warg. Spojrza� na przyby�ego dopiero co towarzysza i u�miechn�� si� szyderczo, po wilczemu. Ten odwr�ci� si�, wzruszaj�c ramionami. - Na nic ca�a twoja ironia, Yarisie. Pojawi si� na pewno. - M�wi� to jak kto�, kto pragnie doda� sobie animuszu. Wok� ognia siedzia�o teraz sze�ciu m�czyzn. Tym sz�stym by� Smiorgan, hrabia Smiorgan �ysy z Purpurowych Miast. Niski, zwalisty pi��dziesi�ciolatek o poznaczonej szramami twarzy, cz�ciowo poro�ni�tej grubym, czarnym w�osem. Wzrok mia� ponury, a serdelkowate palce b��dzi�y nerwowo po bogato zdobionej r�koje�ci miecza. Zgodnie z przydomkiem pozbawiony by� czupryny. Na mistern�, l�ni�c� zbroj� narzuci� obszerny we�niany p�aszcz w kolorze sp�owia�ej purpury. - Nigdy nie kocha� swego kuzyna - powiedzia� chropawo Smiorgan. - Zapowiada si� niez�a rozr�ba. Yyrkoon zasiada na Rubinowym Tronie w jego pa�acu, a o nim m�wi jak o zdrajcy wyj�tym spod prawa. Trudno b�dzie Elrykowi odzyska� tron i narzeczon�, ale my pomo�emy mu, bowiem jest cz�owiekiem godnym zaufania. - Noc chyba natchn�a ci� wiar�, hrabio - u�miechn�� si� blado Yaris. - Optymizm to rzadki skarb w dzisiejszych czasach. Ja bym powiedzia�... - Urwa�, by zaczerpn�� g��boko powietrza, i spojrza� badawczo na swoich towarzyszy. Przemkn�� wzrokiem od szczup�olicego Dharmita z Jharkor do Fedana z Lormyr, kt�ry przygryz� wargi i wbi� wzrok w ogie�. - No, Yarisie - zach�ci� go Naclon, mieszkaniec Vilmirianu o pospolitych rysach. - Pos�uchajmy, co takiego ciekawego masz nam do powiedzenia. Yaris spojrza� na Jiku, dandysa, kt�ry ziewa� w�a�nie w ramach �wiadomej nieuprzejmo�ci i drapa� si� po d�ugim nosie. - Dalej! - Niecierpliwi� si� Smiorgan. - O co chodzi, przyjacielu? - Powiedzia�bym, �e im szybciej przestaniemy marnowa� czas, tym lepiej. Elryk pewnie �mieje si� teraz z naszej g�upoty, siedz�c w jakiej� tawernie setki kilometr�w st�d, albo mo�e nawet dogaduje si� ze Smoczymi Ksi���tami, by nas za�atwi�. Od lat planowali�my t� wypraw�, a mamy na ni� bardzo ma�o czasu. Nasza flota jest zbyt wielka i nazbyt rzuca si� w oczy. Nawet, je�li Elryk nas nie zdradzi�, to szpiedzy wkr�tce rusz� na wsch�d, by ostrzec kogo trzeba na Smoczej Wyspie, �e nasza flota si� zbiera. Gramy o wysok� stawk�. Albo uda nam si� podbi� najwi�ksze miasto kupieckie �wiata i zdoby� niewiarygodne bogactwa, albo, je�li nazbyt d�ugo b�dziemy czeka�, zginiemy okrutn� �mierci� z r�k Smoczych Ksi���t. Pospieszmy si�, zanim nasza zdobycz dowie si�, co j� czeka i zbierze si�y! - Zawsze by�e� chorobliwie nieufny, Yarisie - powiedzia� powoli kr�l Naclon z Vilmiru mierz�c pogardliwie wzrokiem spi�tego m�odzie�ca. - Bez Elryka nigdy nie dotrzemy do Imrryru. Tylko on zna labirynt kana��w prowadz�cych do tajemnych przystani. Je�li Elryk si� nie pojawi, w�wczas wszystkie nasze wysi�ki pozostan� bezowocne i skazane na pora�k�. Potrzebujemy go i musimy czeka�. Chyba �e postanowimy porzuci� nasze plany i po prostu wr�cimy do dom�w. - O nie, godz� si� na ryzyko - krzykn�� coraz bardziej-wzburzony Yaris. - Te� co�, do dom�w! Starzejecie si�. Wszyscy. Skarb�w nie zdobywa si� strategi� i planowaniem, ale szybkim i bezlitosnym atakiem. - G�upi jeste�! - przetoczy� si� nad czerwon� od ognia sal� g�os Dharmita, a za nim rozbrzmia� zm�czony �miech. - Tak samo gada�em, gdy by�em m�ody, zanim jeszcze straci�em �wietn� flot�. Tylko podst�p i wiedza Elryka mog� da� nam Imrryr. To i najwi�ksza flota, jaka wyp�yn�a na Morze Szept�w od czasu, gdy sztandary Melnibon� za�opota�y nad wszystkimi krajami �wiata. Jeste�my najpot�niejszymi w�adcami m�rz, ka�dy z nas ma na swe rozkazy ponad sto szybkich okr�t�w. Nasze imiona s� s�awne i budz� strach, nasze floty nawiedzaj� wybrze�a dziesi�tk�w pomniejszych narod�w. Jeste�my si��! - Zacisn�� pot�n� pie�� i pomacha� ni� przed twarz� Yarisa. Uspokoi� si� zaraz i u�miechn�� si�, spogl�daj�c na m�odzie�ca. Teraz ju� staranniej dobiera� s�owa. - Ale to wszystko to nic, marno�� wobec si�y, kt�r� rozporz�dza Elryk. Mam na my�li pot�g� wiedzy, czar�w, zakl��. Jego ojciec przekaza� mu sekret labiryntu, kt�ry strze�e Miasto Sn�w od morza, a przedtem sam otrzyma� go od swoich przodk�w. I tak Imrryr tka swoje sny w spokoju, i b�dzie tak, dop�ki nie zdob�dziemy przewodnika, kt�ry przeprowadzi nas przez t� sie� kana��w. Elryk jest nam niezb�dny. Zar�wno on jak i my zdajemy sobie z tego spraw�. Taka jest prawda! - Mi�o mi s�ysze�, jak wielkie okazujecie mi zaufanie, panowie - rozleg� si� g�os od wej�cia do sali. G�owy wszystkich sze�ciu w�adc�w obr�ci�y si� ku drzwiom. Ca�a pewno�� siebie Yarisa ulecia�a, gdy spojrza� na Elryka. Karmazynowe oczy Melnibon�anina by�y stare i jakby patrz�ce w wieczno��, tkwi�y jednak w przystojnej, m�odzie�czej twarzy. Yaris wzdrygn�� si� i obr�ci� plecami do przybysza, wol�c ju� wpatrywa� si� w p�omienie. Elryk u�miechn�� si� ciep�o, gdy hrabia Smiorgan uj�� go za rami�. CM dawna ��czy�a ich szczeg�lna przyja��. Albinos przywita� si� z pozosta�� czw�rk� i mi�kkim krokiem podszed� do ognia. Yaris odsun�� si�, by go przepu�ci�. Elryk by� szeroki w barach i w�ski w biodrach, bia�e w�osy zebrane mia� na karku w kitk�, z oczywistych za� powod�w nosi� akurat str�j barbarzy�c�w po�udnia: wysokie do kolan buty ze sk�ry �ani, napier�nik z klepanego srebra, kaftan w bia�o-czarn� kratk�, p��cienne spodnie ze szkar�atnej we�ny i rdzawo-zielony p�aszcz. U pasa d�wiga� runiczny miecz z czarnego �elaza, budz�cego przera�enie Zwiastuna Burzy, niezwyk�y or� o pradawnej i magicznej mocy. Ca�y ten niegustowny i pstrokaty str�j nie pasowa� ani do zmys�owego oblicza, ani do d�ugopalcych, pozornie delikatnych d�oni, wyra�nie jednak zaznacza� fakt, i� nowo przyby�y nie nale�y do kompanii - by� tu kim� obcym, outsiderem. Podobny efekt osi�gn��by zreszt� niezale�nie od ubioru, same oczy i kolor sk�ry te� by wystarczy�y. Elryk, ostatni w�adca Melnibon�, albinos, czerpa� swe si�y ze �r�de� strasznych innym �miertelnikom. - Dobrze, Elryku - westchn�� Smiorgan. - Kiedy ruszamy na Imrryr? - Kiedy tylko zechcesz - wzruszy� ramionami Elryk. -Wszystko mi jedno, potrzebuj� tylko odrobin� czasu, by dopilnowa� paru spraw. - Jutro? Wyp�ywamy jutro? - spyta� z wahaniem Yaris, �wiadom prawdziwej pot�gi cz�owieka, kt�rego g�o�no oskar�y� niedawno o oszustwo. - Za trzy dni - u�miechn�� si� ksi���, uspokajaj�c m�odzie�ca. - Albo i wi�cej. - Tak p�no! Za trzy dni w Imrryrze b�d� dok�adnie wiedzieli ju�, co si� �wi�ci! - zauwa�y� oty�y Fedan. - Dopilnuj�, by nikt nie wypatrzy� waszych flot - obieca� Elryk. - Najpierw sam musz� odwiedzi� to miasto. Potem wr�c�. - Nie chcesz chyba powiedzie�, �e od b�dziesz t� podr� w tak kr�tkim czasie. Nawet najszybszy statek... - zdumia� si� Smiorgan - Za nieca�y dzie� b�d� ju� w Mie�cie Sn�w - powiedzia� spokojnie Elryk ko�cz�c dyskusj�. Smiorgan wzruszy� ramionami. - Skoro tak m�wisz, to daj� wiar�, chocia�, czy to konieczne, tu� przed najazdem? - Sam mam podobne w�tpliwo�ci, hrabio, ale nie powiniene� si� niepokoi�. Nie zdradz� was i poprowadz� wypraw�, tego mo�ecie by� pewni - powiedzia� albinos. Jego blada twarz nabra�a w �wietle p�omieni tajemniczo�ci, a w oczach zapali�y si� ogniki. Jedn� d�o� opar� na r�koje�ci miecza i zdawa�o si�, �e nieco ci�ej oddycha. - Duch Imrryru upad� pi��set lat temu, a nied�ugo i samo miasto upadnie, ju� na zawsze! Mam ma�y d�ug do sp�acenia i to w�a�nie jest pow�d, dla kt�rego was wspieram. Jak wiecie, postawi�em tylko par� warunk�w, w tym i taki, �e zr�wnacie miasto z ziemi�, ale dwie konkretne osoby maj� pozosta� nietkni�te. Mam na my�li mojego kuzyna Yyrkoona i jego siostr�, Cymoril... Yarisowi zasch�o w ustach. Wiedzia�, �e znaczn� rol� w ukszta�towaniu jego grubia�skiego charakteru mia�a wczesna �mier� ojca. Stary kr�l umar� zostawiaj�c m�odego Yarisa jako w�adc� dziedzicznych ziem i dow�dc� floty. Yaris nie by� przekonany co do swoich umiej�tno�ci rz�dzenia tak rozleg�ym kr�lestwem, nadrabia� zatem aroganck� min�. - A jak ukryjemy flot�, ksi��� Elryku? - spyta� teraz. Melnibon�anin przyj�� pytanie. - Ja to zaraz uczyni�, upewnijcie si� tylko najpierw, czy wszyscy wasi ludzie s� ju� na pok�adach... Zajmiesz si� tym, Smiorganie? - Tak - mrukn�� kr�py hrabia. Razem wyszli z sali, zostawiaj�c pi�tk� m�czyzn, kt�rym zdawa�o si�, i� zawis�a nad nimi lodowata gro�ba zag�ady. - Jak on mo�e ukry� tak wielk� flot�, je�li my, kt�rzy jak nikt inny znamy fiordy, nie potrafimy tego zrobi�? - spyta� gniewnie Dharmit z Jharkor. Nikt mu nie odpowiedzia�. Nerwowe oczekiwanie d�u�y�o si�, ogie� tymczasem migota� coraz s�abiej, a� wygas�, nie podsycany. W ko�cu Smiorgan wr�ci�, g�o�no stawiaj�c kroki na deskach pod�ogi. Na jego twarzy malowa�o si� przera�enie, trz�s� si� ca�y niczym potencjalne zarzewie paniki, chwilami dostaj�c jeszcze osobliwych drgawek. Oddycha� z trudem, p�ytko wci�gaj�c powietrze. - No i co? Ukry� Elryk flot�? Tak od razu i ca��? Co w�a�ciwie zrobi�? - zacz�� dopytywa� si� niecierpliwie Dharmit ignoruj�c dziwny stan, w jakim Smiorgan wr�ci� z przechadzki. - Owszem. Ukry� - tyle tylko zdo�a� wykrztusi� hrabia nieswoim g�osem sugeruj�cym, �e m�wi to cz�owiek chory, kt�remu w�a�nie zagra�a atak gor�czki. Yaris podszed� do wyj�cia i spojrza� ponad ogniskami rozbitych na stokach fiordu oboz�w, pr�buj�c dostrzec maszty i olinowania �aglowc�w, ale bez powodzenia. - Mg�a g�stnieje - mrukn��. - Nie mam poj�cia, czy statki jeszcze tam kotwicz�. - Omal si� nie zatchn��, gdy nagle z bia�ego oparu wynurzy�a si� blada twarz. - Witam, lordzie Elryku - wyj�ka�, zauwa�aj�c, �e oblicze ksi�cia sp�ywa potem. Elryk min�� go z wysi�kiem i wszed� do �rodka. - Wina - wymamrota�. - Zrobi�em co trzeba, ale wiele mnie to kosztowa�o. Dharmit si�gn�� po dzban mocnego cadsandria�skiego wina i dr��c� r�k� nala� pe�en drewniany puchar. Bez s�owa poda� naczynie Elrykowi, kt�ry szybko je opr�ni�. - Teraz id� spa� - zapowiedzia� ksi��� przeci�gaj�c si� w fotelu i owijaj�c w zielony p�aszcz. Zamkn�� niepokoj�ce karmazynowe oczy i zapad� w g��boki sen �wiadcz�cy o skrajnym wyczerpaniu. Fedan .przemkn�� do drzwi, zamkn�� je i zapar� ci�k�, �elazn� sztab�. �aden z sze�ciu wodz�w nie spa� dobrze tej nocy, ale nad ranem ku ich zdumieniu okaza�o si�, �e fotel Elryka jest pusty, a drzwi otwarte. Gdy wyszli na zewn�trz, ujrzeli mg�� tak g�st�, �e omal nie zgubili si� nawzajem, chocia� �aden nie oddali� si� na wi�cej ni� metr. Elryk stan�� okrakiem nad kamieniem na w�skiej pla�y i spojrza� do ty�u, na wylot fiordu, gdzie k��bi�a si� wci�� wzmagaj�ca si� mg�a. Zalega�a wprawdzie tylko nad samym fiordem, jednak skrywa�a doskonale ca�� wielk� flot�. Wok� pogoda by�a wspania�a, blade jesienne s�o�ce ogrzewa�o czarne ska�y stromego brzegu. Morze falowa�o przed nim monotonnie jak pier� oddychaj�cego szarawego, morskiego olbrzyma. Elryk przesun�� palcami po runach na r�koje�ci miecza, a uporczywy, p�nocny wiatr rozwia� po�y jego ciemnozielonego p�aszcza owijaj�c materi� wok� szczup�ej sylwetki. Albinos czu� si� o wiele lepiej ni� wieczorem, kiedy to wiele si� kosztowa�o go nap�dzenie mg�y. By� ca�kiem bieg�y w sztuce czarowania mocy przyrody, ale nie mia� ju� takich zapas�w energii, jakie cechowa�y dawnych cesarzy Melnibon� w okresie, gdy w�adali ca�ym �wiatem. Jego przodkowie przekazali mu ca�� sw� wiedz�, ale nie witalno��, tym samym wiele zakl�� przekracza�o zar�wno duchowe jak i fizyczne si�y Elryka. Niemniej pewnym by�o, �e i tak jeden tylko cz�owiek mo�e zmierzy� si� z nim jak z r�wnym -jego kuzyn Yyrkoon. Na my�l o uzurpatorze ksi��� mocniej �cisn�� miecz - Yyrkoon dwakro� zawi�d� jego zaufanie. Pora by�a jednak zaj�� si� chwil� obecn� i wypowiedzie� zakl�cia maj�ce pom�c albinosowi dotrze� do Smoczej Wyspy, kt�rej jedyne miasto, Imrryr, by�o tak po��danym celem wyprawy morskich wodz�w. Na piasku spoczywa�a drobna ��dka, w�asno�� Elryka. Mimo niewielkich rozmiar�w by�a niezawodna, o wiele mocniejsza i starsza, ni�by mo�na s�dzi�. Podczas odp�ywu morze zostawi�o wok� niej ca�� mas� wszelkiego �miecia. Nadszed� czas, by u�y� czar�w. Elryk w��czy� ca�� sw� �wiadomo�� w celu si�gni�cia sekret�w schowanych na samym dnie duszy. Melnibon�anin dr�a�, a jego oczy wpatrywa�y si� niewidz�co w pustk�. D�onie mimowolnie kre�li�y w powietrzu tajemne znaki, a z ust dobywa�a si� monotonna i niezrozumia�a litania. G�os stawa� si� coraz wy�szy, przechodz�c niemal w zawodzenie zbli�aj�cej si� wichury, a� nagle wszed� na tak wysokie rejestry, i� niczym wycie wzni�s� si� pod niebiosa. Powietrze zawibrowa�o. Wok� Elryka pojawi�o si� k��bowisko niewyra�nych kszta�t�w, sam ksi��� za� sztywno podszed� do �odzi. Jego g�os pozbawiony by� cech ludzkich, gdy wyciem przyzywa� poszczeg�lne demony wiatru: odpowiedzialne za podmuchy sylphy, czyni�ce wichur� sharnahy i h'Haars-hanny od tr�b powietrznych. Pojawi�y si� zaraz, dzikie i bezkszta�tne, wezwane z innych �wiat�w, gotowe przestrzega� paktu, kt�ry ca�e wieki temu zawar�y z przodkami ksi�cia. Wci�� nienaturalnie sztywny, Elryk wsiad� do �odzi i postawi� �agiel. Nagle na spokojnym morzu pojawi�a si� wielka fala, kt�ra ros�a coraz wy�ej, a� zawis�a nad male�kim jednomasztowcem. W�wczas za�ama�a si� i unios�a ��d� na grzbiecie wodnego wa�u, zabieraj�c na otwarte morze. Elryk siedzia� przy sterze, a jego pie�� nie milk�a, duchy powietrza za� d�y w �agiel. ��d� mkn�a szybciej ni� jakakolwiek przez cz�owieka zbudowana jednostka. Nie trwa�o d�ugo, a brzeg znikn�� z oczu, a wko�o rozleg� si� og�uszaj�cy i ur�gliwy krzyk uwolnionych mocy. ROZDZIA� 2 W ten spos�b, z pomoc� demon�w wiatru, Elryk, potomek Kr�lewskiej Linii Melnibon�, powr�ci� do ostatniego ju� miasta rz�dzonego przez przedstawicieli jego rasy i zarazem jedynego miejsca, gdzie jeszcze spotka� mo�na by�o arcydzie�a melnibon�a�skiej architektury. Nie min�o wiele godzin od opuszczenia fiordu, a nad horyzontem zarysowa�y si� blador�owe i ��tawe wie�e stolicy Smoczej Wyspy. Pierwiastki powietrza porzuci�y w�wczas ��d� i zawr�ci�y, by dalej uprawia� swoje tajemne pogonie po�r�d szczyt�w najwy�szych g�r �wiata. Elryk za� ockn�� si� z transu i z zupe�nie nowym zachwytem przyjrza� si� widocznym a� z tak daleka wie�om, wci�� otoczonym nadmorskim, cyklopowym murem z pi�cioma bramami i tyloma� labiryntami, z kt�rych tylko jeden prowadzi�, poprzez liczne, kr�te i obmurowane kana�y, do sekretnej zatoki Imrryru. Elryk nie mia� zamiaru ryzykowa� wp�yni�cia do labiryntu, chocia� zna� drog�. Miast tego postanowi� skorzysta� z niewielkiego tajemnego wej�cia, kt�rego po�o�ony nieco na p�noc od bramy wylot przes�oni�ty by� pl�tanin� krzew�w obsypanych niebieskimi owocami zwanymi nadoil. Te silnie truj�ce jagody powodowa�y u cz�owieka najpierw �lepot�, a potem szale�stwo i nie ros�y nigdzie poza Imrryrem, podobnie zreszt� jak wiele innych, gro�nych dla �ycia ro�lin. Po niebie p�yn�y nisko i powoli paj�cze pasma chmur. Ca�y �wiat zdawa� si� otulony b��kitem, z�otem, zieleni� i biel�. Elryk wyci�gn�� ��d� na brzeg i odetchn�� g��boko czystym, zimowym powietrzem, w kt�rym unosi� si� jeszcze zapach zwi�d�ych li�ci i gnij�cych resztek jesieni. Gdzie� w pobli�u rozleg�o si� poszczekiwanie przyzywaj�cej partnera lisiczki i Elryk po�a�owa� swej rasy, kt�ra od lat wola�a sp�dza� ospa�e dni wewn�trz mur�w miasta wyrzekaj�c si� ca�ego pi�kna przyrody. To nie by�o ju� tak naprawd� miasto sn�w, to jego mieszka�cy pogr��yli si� we �nie. Spogl�daj�c wko�o ksi��� raz jeszcze pogratulowa� sobie wyboru, dzi�ki kt�remu unikn�� przypisanego mu z urodzenia losu w�adcy miasta. Miast niego Yyrkoon, jego kuzyn, rozpiera� si� teraz na Rubinowym Tronie pi�knego Imrryru i ca�ym sercem nienawidzi� Elryka. Wiedzia� bowiem, i� chocia� spadkobierca nie gustowa� ni we w�adzy, ni w piastowaniu wysokich stanowisk, to jednak nadal by� prawowitym Kr�lem Smoczej Wyspy, wobec kt�rego Yyrkoon uchodzi� m�g� co najwy�ej za uzurpatora. Ostatecznie Elryk nigdy oficjalnie nie osadzi� go na tronie, jak kaza�a tradycja Melnibon�. Elryk jednak mia� zupe�nie inne powody, by nie cierpie� Yyrkoona i by�o ich do��, by pragn�� nawet upadku stolicy, ostatniej enklawy dumnego niegdy� Imperium. Oczami duszy ksi��� widzia� ju� r�owe, ��te, purpurowe i bia�e wie�e obracaj�ce si� w gruzy za spraw� wprowadzonych podst�pem do miasta morskich wodz�w. Ochrowe s�o�ce zapad�o za horyzont ust�puj�c bezksi�ycowej, niepokoj�co mrocznej nocy, a Elryk, kilometr za kilometrem, maszerowa� po rozmi�k�ym gruncie w stron� zabudowa�. W ko�cu dotar� do ciemnego zarysu metropolii. By�o to najstarsze miasto �wiata, wspania�e tak architektoniczn� koncepcj� jak i wykonaniem, dzie�o mistrz�w uznawane cz�sto za dzie�o sztuki raczej ni� zwyk�e miejsce zamieszkania. Elryk wiedzia� jednak, �e w wielu bocznych uliczkach ju� dawno zagnie�dzi�a si� n�dza, a w�adcy miasta woleli niejedn� wie�� pozostawi� pust� i nie zamieszkan�, ni� odda� j� za siedzib� posp�lstwu. Zreszt� niewielu ju� zosta�o prawdziwych Smoczych W�adc�w, w kt�rych �y�ach p�yn�a pradawna melnibon�a�ska krew. Miasto zaplanowane w taki spos�b, by wykorzysta� ukszta�towanie terenu, wygl�da�o jak �ywy organizm z kr�tymi arteriami dr�g prowadz�cych spiralami na wzg�rze, na kt�rym sta� wysoki i dumny zamek zwie�czony wieloma wie�ycami, dzie�ami dawno zapomnianego artysty. Miasto spa�o i by� to sen ci�ki, przygn�biaj�cy i pe�en milczenia. W�adcy i ich niewolnicy b��dzili w narkotycznych marzeniach o minionej chwale i zlani potem prze�ywali upiorne sny, podczas gdy reszta mieszka�c�w, pos�uszna przepisom pory gaszenia �wiate�, obraca�a si� z boku na bok na twardych materacach, usi�uj�c w og�le nie mie� �adnych sn�w. Trzymaj�c d�o� w pobli�u miecza, Elryk wemkn�� si� do miasta jedn� z nie strze�onych bram i ciemnymi ulicami ostro�nie skierowa� si� ku wielkiemu pa�acowi Yyrkoona. Wiatr przewiewa� puste komnaty smoczych wie�. Czasem Elryk musia� wycofywa� si� w g��boki cie�, gdy mija� go patrol stra�y pilnuj�cej przestrzegania zakazu palenia ognia po nocy. Cz�sto dociera� do jego uszu ob��kany �miech p�yn�cy echem z kt�rego� z wci�� jasnych okien jakiej� wie�y, kiedy indziej rozlega� si� mro��cy krew w �y�ach krzyk i chichot idioty, w m�kach umieraj�cego dla przyjemno�ci swego pana. Wszystkie te odg�osy nie robi�y na Elryku wra�enia. Zna� je dobrze. Ostatecznie wci�� by� Melnibon�aninem, prawowitym w�adc� maj�cym prawo si�gn�� po swe dziedzictwo. Owszem, wybra� w�dr�wk� i zagustowa� w mniej wysublimowanych rozrywkach ni� te tutaj, ale by� spadkobierc� trwaj�cej dziesi�� tysi�cy lat okrutnej, wspania�ej i przesi�kni�tej z�o�ci� kultury, by� Melnibon�aninem z krwi i ko�ci. Elryk zastuka� niecierpliwie do ci�kich drzwi z czarnego drewna. Dotar� ju� do pa�acu i czeka� teraz u bocznego wej�cia rozgl�daj�c si� ostro�nie woko�o. Dobrze wiedzia�, i� Yyrkoon wyra�nie nakaza� stra�nikom zabi� go, je�li tylko pojawi si� w Imrryrze. Zamek zazgrzyta� i podwoje uchyli�y si� do wewn�trz, a w szparze pojawi�a si� szczup�a, poznaczona bliznami twarz. - Czy jeste� kr�lem? - wyszepta� m�czyzna, usi�uj�c dojrze� co� w ciemno�ciach nocy. By� wysoki, chorobliwie chudy. Niezgrabnie podszed� bli�ej wbijaj�c w Elryka ma�e oczy. - Jestem ksi�ciem Elrykiem - odpar� albinos. - Zapomnia�e� jednak, Tanglebonesie, m�j przyjacielu, �e na Rubinowym Tronie zasiada ju� nowy kr�l. Tanglebones potrz�sn�� g�ow�, a� rzadkie w�osy opad�y mu na twarz. Z wysi�kiem odsun�� si� na bok, przepuszczaj�c Elryka do �rodka. - Smocza Wyspa ma tylko jednego kr�la, a jego imi� brzmi Elryk i �aden uzurpator tego nie zmieni. Ksi��� pu�ci� uwag� mimo uszu, u�miechn�� si� lekko i poczeka�, a� m�czyzna zamknie i zablokuje za nim drzwi. - Ona wci�� �pi, sir - mrukn�� Tanglebones, prowadz�c swego pana po schodach. - Tak my�la�em. Niebezpiecznie by�oby nie docenia� magicznych umiej�tno�ci mego kuzyna. Wspinali si� w milczeniu, a� doszli do korytarza rozja�nionego migotliwym blaskiem pochodni. �wiat�o odbijaj�ce si� w marmurowych �cianach ujawni�o, i� interesuj�ce ich pomieszczenie by�o strze�one. Przyczajeni za filarem przyjrzeli si� ros�emu �ucznikowi, prawdopodobnie eunuchowi. M�czyzna by� t�usty i bezw�osy, w ciasno dopasowanej b��kitno-czarnej zbroi. Wyra�nie czym� zaniepokojony, zacisn�� palce na ci�ciwie kr�tkiego, ko�cianego �uku z gotow� do wystrzelenia, smuk�� strza��. Elryk domy�li� si�, �e