2702

Szczegóły
Tytuł 2702
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2702 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2702 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2702 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRZEJ CZECHOWSKI 90 000 000 000 KILOMETR�W OD S�O�CA Tego dnia przesta� pracowa� silnik i wszystkie strza�ki w kabinie skoczy�y - niewa�ko��. Nareszcie m�g� wyj�� na zewn�trz statku. W �luzie, na szafie ze skafandrami, zebra�a si� warstewka delikatnego kurzu, kt�ry uni�s� si� teraz w g�r� puszystym ob�oczkiem, a� poch�on�y go brz�cz�ce u sufitu wentylatory. Zamkn�� przy�bic� he�mu, ostro�nie, �lizgaj�c si� na magnetycznych podeszwach, podszed� do luku i zacz�� obraca� korb� r�cznego bezpiecznika. Musia� wykona� dziesi�� obrot�w, zanim automaty przej�y kontrol� nad wej�ciem. Czerwono zapali� si� napis "Pr�nia" i kompresory zacz�y wsysa� powietrze, aby najmniejszej nawet drobiny nie wypu�ci� w przestrze�. Potem ogromna klapa drgn�a i otworzy�a si�, uk�adaj�c przed nim pomost ku gwiazdom. Odp�yn�� od statku, pchni�ty odrzutem plecowej rakiety, a� 400-metr�wa lina napi�a si� i zatrzyma�a go na elastycznej uwi�zi. Czu�, jak ch��d otoczy� go zewsz�d, jak ciep�o odp�ywa z jego skafandra, po�erane przez przestrze�. Chcia� otrze� r�k� czo�o, zatrzyma� d�o� przy szybie. Statek, podobny do grzyba, z t�pym �bem okutym grubym, przeciwradiacyjnym pancerzem, p�yn�� bezw�adnie przez noc, oddalony od S�o�ca o dziewi��dziesi�t miliard�w kilometr�w. Dooko�a gwiazdy, rozdeptane mg�awice, �wietlne iskierki, chmury iskierek; �adnej tarczy, �adnego S�o�ca, �adnego Ksi�yca i �adnej Ziemi. Okropny, niewyobra�alny mr�z, dzi�ki kt�remu pr�nia wydawa�a si� czarn� wod�, zg�szczan� okropnym ci�nieniem i ch�odem. Temperatura na zewn�trz: -273 stopnie Celsjusza. Gdy wraca� do statku, w przelocie spojrza� na swoj� r�kawic�. Wiedzia�, �e dooko�a nie ma niczego, opr�sz pojedynczych atom�w wodoru, kilkuset w centymetrze sze�ciennym, ale nie m�g� opanowa� uczucia, �e przestrze� przenikn�a jego skafander i jego cia�o, aby w jego wn�trzu zostawi� drobin�, nie wi�ksz� od atomu, moleku�y, ale w jaki� spos�b obc� i gro�n�. Wiedzia�, �e dooko�a nie ma niczego, lecz gdy spojrza� na r�kawic�, zobaczy� na bia�ej tkaninie z nylonu, chroni�cej z zewn�trz skafander, mgie�k� drobniutkiego py�u, tak drobnego, �e wydawa� si� niematerialny cie� rzucany przez paj�czyn�, nie wi�cej. Klapa w�azu zamkn�a si�. By�a pokryta od wewn�trz srebrzystym szronem, jak kryszta�kami soli. Mia� wiele zaj��. Ca�ymi dniami pracowa� w obserwatorium, gdzie ogromne teleskopy chwyta�y w swoje czarne tubusy promieniowanie kosmiczne, �wiat�o dalekich gwiazd i radiowe sygna�y zza granic Galaktyki. Wieczorami, gdy� regulamin nie pozwala� mu dowolnie wybiera� pory dnia, ogl�da� ,programy telewizyjne z Ziemi, kt�re potrzebowa�y osiemdziesi�ciu godzin, aby dotrze� na jego statek. Radiogramy wysy�a� co tydzie�, redagowa� je w soboty i uwa�a� sobot� za najgorszy dzie� tygodnia. Aby to sobie powetowa�, ��da� w sobot� butelki wermutu do obiadu i pi� wino przez ca�e popo�udnie. Nocami sypia� niedobrze. Wydawa�o mu si� - a mo�e nie by�o to z�udzenie? - �e z wn�trza statku dobiegaj� odg�osy, potrzaskiwania, jak gdyby kto� �ama�, kawa�ek po kawa�ku, drewnian� listw�. Musia� zreszt� przyzwyczai� si� do tego - nie wiedzia�, dlaczego to takie trudne - �e statek �y� nieustannie ci�g�ym kr��eniem pr�d�w, p�yn�w hydraulicznych i warkotem wentylator�w wymieniaj�cych powietrze. Nie potrafi� nigdy wyobrazi� sobie statku jako ca�o�ci. My�la� a oddzielnych agregatach: ogrzewanie, tlen, stabilizacja przestrzenna, energia, urz�dzenia kuchenne, przeliczniki w sterowni - jak gdyby by�y one �adunkiem statku, a nie po prostu nim samym. Zawsze my�la� o tym przed snem i, co gorsza, �ni� r�wnie�. Pewnego poranka, klej�cymi si� od snu oczami, zobaczy� na �cianie plamk�. Dotkn�� jej palcem - chropowato��. Male�ki p�at farby odpad� od �ciany. Patrzy� na to przez chwil� niech�tnie, nagle uderzy�o go - rdza! �ciany jego pokoju nie by�y z �elaza! Zdrapa� troch� rudego ,proszku i obejrza� przez lup�. Czerwone, krusz�ce si� ziarenka, twarde i ostre jak ziarna papieru �ciennego. Mia� zamiar zrobi� analiz� chemiczn�, ale p�niej straci� ochot�. Na�o�y� na �cian� now� warstw� lakieru, poci�gn�� z wierzchu plastykowym, bezbarwnym, i przesta� o tym my�le�. By�a to w�a�nie sobota. Przyni�s� do pokoju papier i butelk� wermutu. Od rana czu� ju� lekki b�l g�owy. Pi� je z plastykowej butelki, kt�r� naciska� jak gumow� gruszk� - zawsze po�yka� przy tym wi�cej wina, ni� nale�a�o. Nienawidzi� pisania, a musia� napisa� czterdzie�ci odpowiedzi na czterdzie�ci standardowych pyta� i jak zwykle dopisa� co� jeszcze w rubryce "Uwagi". Tej ostatniej rubryki nienawidzi� najbardziej. W pewnej chwili jego wzrok pad� na �cian�, pod kt�r� sta� tapczan: plama ukaza�a si� znowu, jeszcze wi�ksza i jaskrawsza ni� poprzednio. Miel�c w ustach przekle�stwa podszed� do �ciany. Lakier by� prze�arty na wylot, rdzawa masa wybrzusza�a si� na milimetry ponad powierzchni� �ciany, jak gdyby narasta�a, warstwa na warstwie. Przyni�s� narz�dzia i zdrapa� rdz�. Si�ga�a w g��b metalowej �ciany, zosta�o po niej chropowate, jak wy�arte kwasem wg��bienie. Powinien je czym� wype�ni�. Nie m�g� obmy�li� �adnego sposobu, wreszcie przyni�s� z biblioteki portret Einsteina i umocowa� go na �cianie, aby zas�ania� wyrw�. Troch� spokojniejszy wr�ci� do pracy. Wieczorem wypi� reszt� wermutu i po�o�y� si� z okropnym szumem w g�owie. Czu�, jak b�l narasta, naciska� palcami skronie, a� sp�cznia�y �y�y i przed oczami pojawi�y si� czarne fale krwi. - Cholerne wino - powiedzia� do siebie. Nie m�g� w og�le usn��. Wydawa�o mu si�, �e w pokoju jest ciemniej ni� zwykle, przed oczami lata�y p�aty zg�szczonego mroku jak ogromne, czarne nietoperze. Warcza�y wentylatory. - Cholerne wino - powiedzia� jeszcze raz. W g��bi statku rozleg� si� ostry huk, zabrz�cza�o t�uczone szk�o. Zerwa� si�, przytrzymany elastycznymi pasami, odpina� je niezr�cznie, szukaj�c stopami magnetycznych but�w. Wybieg� na ciemny, o dr��cych �cianach korytarz. Odg�os nie powt�rzy� si�. Zapali� �wiat�o i przeszed� wzd�u� korytarza, mru��c oczy. Wydawa�o si�, �e wszystko jest w porz�dku. Sta� przy drzwiach swojego pokoju, wahaj�c si�, z g�ow� ci�k� od b�lu, kiedy nagle poczu� zapach. Ostry zapach, od kt�rego �zawi�y oczy. Wreszcie zrozumia� - chlor! Musia� p�kn�� balon z chlorem i truj�cy gaz przedosta� si� przez otwarte drzwi. Wo� by�a coraz mocniejsza. Krztusz�c si� przebieg� korytarz, znalaz� si� w sterowni, zamkn�� za sob� drzwi i przekr�ci� k�ko hermetyzacji - powietrze nad�o gumowe uszczelki. W��czy� wentylatory we wszystkich pomieszczeniach i pu�ci� powietrze do filtr�w oczyszczaj�cych. Zaczyna� zdawa� sobie spraw�, jakiego unikn�� niebezpiecze�stwa - chlor by� pod ci�nieniem, jedna butla wystarczy�aby na zatrucie powietrza w ca�ym statku. Odczeka�, a� powietrze zosta�o wymienione, i otworzy� drzwi. P�kni�t� butl� znalaz� w magazynie, przy ko�cu korytarza. Tryskaj�cy pod ci�nieniem gaz napotka� na swojej drodze stojaki ze szk�em laboratoryjnym i zmia�d�y� je o �cian�. Szk�o unosi�o si� w powietrzu, przyssane do wentylator�w. Pusty balon wyrwa� si� z uchwyt�w i spoczywa� w�r�d rozbitych konstrukcji, zaklinowany mi�dzy nimi a �cian�. Obejrza� butl� ze wszystkich stron, a� znalaz� ma�y stw�r, okr�g�y, jak gdyby zrobiony wiert�em. Jego brzegi pokrywa� rdzawy nalot, warstwy kryszta�k�w naros�y obok niego i prze�ar�y metalow� skorup�. Patrzy� na to nieprzytomnymi oczami - c� to mog�o by�? Rdza? Alotropia, udzielaj�ca si� metalowi i zmieniaj�ca go w rudy proch? W jaki spos�b ten stop, kt�rego sk�adniki potrafi� wyliczy� wraz z ich procentow� zawarto�ci�, m�g� ulec alotropii? Mo�e jaki� kwas ? Obejrza� pozosta�e butle z gazem, ale nie znalaz� na nich ani jednej rudej plamki. Wr�ci� do swego pokoju, gasz�c po drodze wszystkie �wiat�a. Le�a� w ciemno�ci i czu�, jak ogarnia go niepok�j, nieokre�lony l�k, kt�rego nie potrafi� przezwyci�y�. Wydawa�o mu si�, �e powinien teraz co� zrobi�, w�a�nie teraz, i ta �wiadomo�� nie pozwala�a mu spa�. Wsta� znowu, zapali� �wiat�o i zobaczy� przed sob� portret Einsteina, Einsteina z m�drymi oczami i zwariowan� czupryn�. Zauwa�y�, �e portret odstawa� od �ciany ! ! Nie potrafi� si� zdecydowa�. Czu� jakie� obrzydzenie, jak gdyby mia� podnie�� kamie�, pad kt�rym - wiedzia� - kryj� si� stonogi - wielonogie, wij�ce si�, potwory. Ale podszed� do �ciany i zerwa� portret, cofaj�c si� o krok. Wygl�da�o to jak rudy mech. W�a�ciwie - jak odlew mchu w czerwonym metalu, w kt�rym miejsce puszysto�ci zaj�a chropowato��, a kszta�ty pogniot�y si� i wyostrzy�y jednocze�nie. Czerwona k�pa wyrasta�a ze �ciany, st�oczone ro�linki wczepi�y si� w metal, zdawa�o mu si�, �e widzi, jak wysysaj� korzeniami z metalu to, co nadaje mu twardo�� a po�ysk. Odczuwa� strach. Mo�e wsz�dzie, pod farb�, wewn�trz litej, metalowej �ciany rozpleni�a si� zara�liwa grzybnia, kt�ra pr�dzej czy p�niej wyro�nie martwym, czerwonym mchem i rudymi k�pami pokryje wszystkie �ciany i .pod�ogi, i sufity? Pokonuj�c l�k zacz�� d�utem od�upywa� ze �ciany rud� naro�l i nie przesta�, dop�ki nie ods�oni� l�ni�cego, nagiego metalu. Ten widok go uspokoi�. Z powrotem zawiesi� portret na �cianie i wr�ci� do ��ka. By� to dopiero pocz�tek, pierwsze ostrze�enie. Przez dzie� nast�pny chodzi� po kabinach, od sterowni do laboratorium, szukaj�c chropowato�ci, rdzawych plamek, z�uszczonego lakieru. Nie rozstawa� si� na chwil� zaostrzonym d�utem i tr�jk�tnym pilnikiem. Najch�tniej zdar�by wsz�dzie warstw� farby, aby widzie� wok� siebie tylko nagi metal, jedyn� rzecz, kt�rej m�g� dowierza�. Ale nie m�g� tego zrobi�. Nocami czu�, �e w statku, w jego najg��bszych zakamarkach, rozrasta si� niebezpiecze�stwo, zdradziecka rdza, kt�ra czyni metal kruchym i niepos�usznym. Statek go zdradza�. Warkot wentylator�w trwa� nieustannie, nieustannie pr�d bieg� brz�cz�cymi przewodami i p�yn hydrauliczny kr��y� w rurach, ale on by� pewien, �e jest to tylko kamufla�, maska, kt�ra ukrywa spisek. Sprawdza� wskazania przyrz�d�w w sterowni. Gdyby zdrada si�gn�a kt�rego� z wa�nych zbiornik�w lub przewod�w, czujniki elektryczne wykry�yby natychmiast zmian� oporno�ci i zawiadomi�yby go alarmowym sygna�em. Gdyby kt�ry� z czujnik�w przesta� pracowa�, alarm rozleg�by si� r�wnie�. Gdyby przesta�o dzia�a� urz�dzenie alarmowe... Wiedzia�, �e nie powinien o tym my�le�. �smego dnia znalaz� znowu rdz�, tym razem w laboratorium, w�art� w �cian� g��boko, a� ba� si�, czyszcz�c wyrw�, �e przebije �cian� na wylot. Poczu� si� zn�w zaalarmowany, znowu obszed� ca�� cz�� mieszkaln�, zagl�daj�c wsz�dzie, we wszystkie k�ty, za rury wodoci�gowe, za zlew i wann�, za siatki wentylator�w. Znajdowa� male�kie, czerwone plamki, szlifowa� w tych miejscach metal do po�ysku, a� ja�nia� on lustrzanym blaskiem. Gdy przypuszcza� ju�, �e obejrza� wszystkie pokoje, przypomnia� sobie o male�kim magazynie, nie wi�kszym od szafy �ciennej, gdzie wyrzuca� uszkodzone aparaty, kt�rych nie mia� zamiaru naprawia�. Nie by�o tam nawet �wiat�a. Ogl�da� �ciany, centymetr po centymetrze, w ostrym �wietle pot�nej latarki i w najdalszym k�cie, gdzie zg�szcza� si� mrok i przenika�y si� cienie, zobaczy� rudy kie�ek, wychylony z metalu, wygi�ty lekko w lini�, kt�ra nasuwa�a nieodparte wra�enie wzrostu. Kie�ek powi�ksza� si�. Tak przynajmniej on my�la�. By� tego pewny. Wyrwa� go ze �ciany i rozkruszy� .na proch. Wiertark� zniszczy� korzonek, wros�y g��boko w �cian�. Ledwie trzyma� si� na nogach, czu� strach, kt�ry wyciska� z niego pot jak lodowat� wod�. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci, �e niebezpiecze�stwo jest coraz wi�ksze, realniejsze, a zarazem nieuniknione. Sk�d ono przysz�o do statku? Ci�gle got�w by� przypuszcza�, �e sam statek podni�s� przeciw niemu bunt, w :niepoj�tej zem�cie za to, �e m�g� zrobi� z nim wszystko, a jednocze�nie by� bezbronny i bezradny. Odpowied� z Ziemi nie nadchodzi�a. Nie spodziewa� si� zreszt� wiele po tej odpowiedzi, mia� tylko nadziej�, �e otrzyma pozwolenie na przerwanie lotu i w��czenie silnik�w, kt�re skieruj� jego statek ku Ziemi. Przesiadywa� w sterowni, ogl�da� ziemski program telewizyjny i sprawdza�, sprawdza� nieustannie po�o�enie strza�ek na tarczach zegar�w. Pewnego dnia poczu� wstrz�s. Zapali� si� ekran radaru, zad�wi�cza� dzwonek, kt�ry wzywa� go do pulpitu. Na ekranie zielony promie� o�wietla� plamk�, niewyra�n� plamk�, w kt�rej pr�no dopatrywa� si� kontur�w. Okre�li� jej koordynaty, w��czy� stabilizacj� i poszed� do obserwatorium, gdzie teleskopy czeka�y na niego w wielkiej hali bez �cian. Ustawi� ma�� lunet� w kierunku okre�lonym przez radar i spojrza� w okular. Zobaczy� statek. Pod�u�ny, o niezwyk�ych kszta�tach, lecia� bezw�adnym lotem, z wy��czonymi silnikami. Jego pokrycie �wieci�o jaskrawym �wiat�em. Gor�czkowo zacz�� naciska� guziki przelicznik�w, obliczy� pr�dko��, kierunek lotu, potem po��czy� si� ze sterowni� i za��da� podania wzajemnego ruchu statk�w. Mia�y spotka� si� za p� godziny. Wzywa� tamt� rakiet� na falach radiowych, lecz ona milcza�a. Odleg�o�� zmniejsza�a si� nieustannie. Im wi�cej rozr�nia� szczeg��w, tym bardziej czu� si� zdziwiony. Rakieta nie pochodzi�a z Ziemi. Nigdy, na pewno nigdy na Ziemi nie budowano podobnych statk�w. Upewniaj�c si� o tym, odczuwa� coraz wi�ksze podniecenie. Skierowa� wszystkie analityczne oczy swojej rakiety na obcy statek, na ta�mach magnetycznych automaty zapisywa�y informacje o kszta�cie, torze lotu, pr�dko�ci, promieniowaniu obiektu. A on zbli�a� si� ci�gle, ju� dobrze widoczny go�ym okiem, srebrny i milcz�cy. Najmniejsza odleg�o�� - sze�� kilometr�w. Tamten statek obraca� si� wok� swojej osi. Ods�oni� brzuch, w kt�rym otwiera�y si� rz�dy okien, ,potem blachy pokrycia, jak wypuk�e zwierciad�o, a� ukaza� si� w�az. Klapa w�azu wydawa�a si� niedok�adnie domkni�ta. Wpatrzy� si� w ni� uwa�niej i zauwa�y� wysuwaj�ce si� przez szpar�, mi�dzy kraw�dzi� otworu a klap�, rude, pr�ne �odygi. Chcia� - przedtem - skierowa� sw�j statek na tor zgodny z rakiet� Przybysz�w, dosta� si� na jej pok�ad, odnale�� pilot�w, nawi�za� kontakt. Ale teraz poczu� si� zrezygnowany. Powr�ci� do sterowni i wy��czy� radar. W ko�cu przesta� dowierza� systemowi alarmowemu. Postanowi� przedosta� si� do stosu i osobi�cie sprawdzi� jego dzia�anie. W�o�y� kombinezon opancerzony o�owiem i zacz�� schodzi� szybem, ��cz�cym cz�� mieszkaln� i silnikow�. �ciany szybu wydawa�y si� g�adkie, ale kiedy przygl�da� si� im uwa�niej, zauwa�y� male�kie, rdzawe plamki, drobne jak kropki drukarskie. W miar� jak schodzi� ni�ej, ich ilo�� ros�a. Jeszcze wi�cej by�o ich na �cianach korytarza, prowadz�cego do pomieszczenia, kt�re przylega�o bezpo�rednio do pancernej os�ony reaktora. Przej�cie zamyka�a okr�g�a klapa, przytrzymywana spr�ynowymi ryglami. Mocowa� si� z zamkiem, czuj�c nieokre�lony niepok�j. Wydawa�o mu si�, �e co� napiera od wewn�trz na klap�, �e wystarczy szpara, ma�y otw�r, by spi�trzone za ni� , niebezpiecze�stwo rozprzestrzeni�o si� na ca�y statek i obali�o go, jak fala powodziowej wody. Opanowa� si� z trudem. Z ca�ej si�y szarpn�� d�wigni� uwalniaj�c� klap�. Klapa odskoczy�a z g�uchym d�wi�kiem. A wewn�trz rozg�stwi� si� las. Patrzy�, oniemia�y, na rdzawe ga��zie, pr�ne, gruzo�owate, oplataj�ce si� w naje�ony cierniami, brunatnoczerwony g�szcz. Pot�nymi korzeniami wpar�y si� w puszysty od mchu kad�ub reaktora, rozga��zione, pot�ne jak d�by, o chropowatych pniach i g�adkich ga��ziach drzewa z czerwonej rdzy. Ruda ple�� poros�a �ciany, okry�a rury licznik�w Geigera, wpatrzonych w stos, zbi�a si� w k�tach w porowat� mas�, gdzie mech r�s� na mchu daj�c pod�o�e nast�pnej warstwie. Mikowe, p�askie li�cie, brunatne kielichy, rozwarte jak wieczorne kwiaty, paso�yty, ss�ce energi�, po�eraj�ce powietrze u stal! Cofa� si� z rozszerzonymi oczami. - Zdrada - wyszepta�. - Zdrada. Bieg� korytarzami o zrudzia�ych �cianach, zamyka� za sob� wszystkie drzwi, hermetyzowa� uszczelnienia, dociska� rygle. Zdyszany, ci�gle w o�owianym skafandrze, gniot�cym jego ramiona, znalaz� si� w bibliotece i dopiero w chwil� p�niej spostrzeg�, �e wszed� w niew�a�ciwe drzwi. Spojrza� na p�ki, pe�ne, grubych tom�w, ustawionych wed�ug nazwisk autor�w, doci�ni�tych spr�ynami, ka�dy na swoim miejscu. Zacz�� przegl�da� tytu�y, przy tym zawadzi� ramieniem o jeden z tom�w, kt�ry wysun�� si� ze swojej przegr�dki i poszybowa� ku pod�odze. Upad� grzbietem i otworzy� si�. Podni�s� ksi��k�. Litera P. Pandora. Pans�owianizm. Panspermia. Hipoteza panspermii - wszechzap�odnienia. Opracowana przez laureata Nagrody Nobla, Svante Arrheniusa, przedstawiona w jego ksi��ce "Powstawanie �wiat�w". Sugeruj�ca mo�liwo�� przenoszenia si� �ycia we Wszech�wiecie dzi�ki ci�nieniu promieniowania z Pra�r�d�a bycia. Mikroskopijne zarodniki spory, rozmiar�w rz�du 10^-7 milimetra, maj� dostatecznie wysoki stosunek powierzchni do obj�to�ci, aby ci�nienie �wiat�a wystarczy�o do oderwania ich z powierzchni Ziemi. Gdy znajd� si� w odpowiednich dla siebie warunkach, powracaj� do �ycia. Przetrwalniki niekt�rych bakterii s� wytrzyma�e na nisk� temperatur� i promieniowanie kosmiczne, teoretycznie wi�c s�uszno�� hipotezy panspermii jest mo�liwa. Przez chwil� czu� si� ol�niony. Rzeczywi�cie. Miniaturowe spory mog�y przenikn�� do wn�trza jego statku. Mo�e nawet sam je przyni�s� na swoim skafandrze? Ma�e, niezauwa�alne, jak atomy, mog�y rozp�yn�� si� z powietrzem po wszystkich kabinach, uczepi� si� �cian, rozrasta� si� w rurach wentylator�w. Mog�y dosta� si� wsz�dzie. W przestrzeni, wok� jego statku, unosi�y si� te ziarenka, drobniejsze od py�u kosmicznego, zmro�one kosmicznym ch�odem, osiada�y na pancerzu rakiety, ale nie mog�y rozwija� si� w pr�ni - potrzebowa�y ciep�a, �agodnego ci�nienia atmosfery i metalu. Dlaczego w�a�nie metalu? Mo�e by�a to specyficzna forma �ycia, zrodzona w toku ewolucji, rozpocz�tej wtedy, gdy w przestrzeni pojawi�a si� pierwsza rakieta? Widzia� przecie� statek Przybysz�w po�arty przez nie, by� mo�e nie by� to jedyny, kt�ry z wygas�ym stosem, z powietrzem w korytarzach pe�nym rdzawego py�u, kr��y po orbicie wok� j�dra Galaktyki razem z ob�okiem zarodnik�w, kt�re .nie zdo�a�y dosta� si� do jego wn�trza. Mo�e ca�a przestrze� mi�dzygwiezdna, daleka od silnych p�l grawitacyjnych, �ci�gaj�cych zarodniki ku planetom, jest zara�ona, pe�na miliard�w miliard�w kr���cych ziarenek, razem z �yciem przynosz�cych �mier�? Zawarcza� dzwonek wzywaj�cy go do radiostacji. Nadesz�a odpowied� z Ziemi. Odczyta� kilka s��w, wydrukowanych na papierowej ta�mie - pozwalali mu wraca�. Z gor�czkowym po�piechem podbieg� do pulpitu, przypasa� si� do fotela i zacz�� naciska� kolejne klawisze. Lampki zapala�y si� na wielkiej tablicy, d�wi�cza�y brz�czyki, na okr�g�ych ekranach ;pojawi�y si� zielonkawo �wiec�ce zygzaki wykres�w. Ale ostatnia lampka nie zapali�a si�. Stuka� w czerwony guzik rozruchu silnik�w, widzia� drgania wskaz�wek przyrz�d�w, pr�d szed�, energia ros�a zgodnie z krzyw� rozruchu, ale silniki nie dzia�a�y, nie odpowiada�y czujniki. Zacz�� bi� pi�ci� w pulpit, krzycza� co�, przekrzykiwa� ryk alarmowej syreny, kt�ra si� odezwa�a, a� nagle uspokoi� si� i popatrzy� na martwiej�ce tablice. Wewn�trz statku kolejno gas�y �wiat�a.