2692
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2692 |
Rozszerzenie: |
2692 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2692 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2692 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2692 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
MICHAEL MOORCOCK
KR�L MIECZY
PRZE�O�Y�: RADOS�AW KOT
SCAN-DAL
T� ksi�g� dedykuj� Renacie
KSI�GA PIERWSZA,
w kt�rej Ksi��� Corum widzi, jak pok�j przemienia si� w konflikt
Rozdzia� pierwszy
SYLWETKA NA WZG�RZU
Jeszcze niedawno umierali tu ludzie i niejeden mia� umrze� wkr�tce, lecz pa�ac Kr�la Onalda by� ju� wyremontowany, odmalowany i ozdobiony wi�ksz� jeszcze ni� kiedy� ilo�ci� kwiat�w, a blanki zn�w sta�y si� balkonami i tarasami. Kr�l Lywm-an-Eshu, Onald, nie m�g� jednak nacieszy� wzroku odradzaj�cym si� Halwygiem, gdy� i on zosta� zabity podczas obl�enia i obecnie jako regentka rz�dzi�a jego matka. Mia�o tak by� do czasu, a� doro�nie syn kr�la. Gdzieniegdzie w mie�cie sta�y jeszcze rusztowania, bowiem Kr�l Lyr-a-Brode i jego barbarzy�cy zostawili po sobie sporo zniszcze�. Ustawiono nowe rze�by, wzniesiono nowe fontanny i oczywiste ju� by�o, �e spokojne i wspania�e Halwyg nabierze wi�kszej jeszcze �wietno�ci, ni� przedtem. I tak by�o w ca�ym Lywm-an-Eshu.
Tak te� by�o za morzem, w Bro-an-Vadhaghu. Mabde�-czycy zostali usuni�ci z powrotem na ziemi�, z kt�rej niegdy� przyszli - Bro-an-Mabden, ponury kontynent na p�nocnym wschodzie. A ich l�k przez pot�g� Vadhagh�w zn�w by� silny.
W pi�knej krainie �agodnych wzg�rz i pogodnych dolin, jak� by� Bro-an-Vadhagh, zosta�y tylko ruiny z�owrogiego Kalenwyru. Ruiny omijane, ale nie zapomniane.
Na Wyspach Nhadragh pozwolono bytowa� tej niewielkiej garstce, kt�ra przetrwa�a mordy Mabde�czyk�w. Wystraszone, zdegenerowane istoty pozostawiono w spokoju, by mog�y �y� tak, jak zapragn�. Zapewne ci nieszcz�ni Nhadraghowie zrodz� bardziej pewne siebie potomstwo i by� mo�e ich rasa znowu kiedy� rozkwitnie, jak by�o to w czasach, zanim a� tak wiele spraw si� zmieni�o.
�wiat powraca� do pokojowego �ycia. Ci, kt�rzy przybyli razem z magicznym Gwlas-cor-Gwrysem, Miastem we Wn�trzu Piramidy, zabrali si� do pracy przy odbudowie zburzonych zamk�w Vadhagh�w. Opu�cili swoje dziwne miasto z metalu na rzecz tradycyjnych domostw. Obecnie Gwlas-cor-Gwrys, cho� nietkni�te, sta�o opuszczone pomi�dzy sosnami odrastaj�cej z wolna puszczy niedaleko od zburzonych fortec Mabde�czyk�w.
Wydawa�o si�, �e era pokoju za�wita�a zar�wno dla Mabde�czyk�w z Lywm-an-Eshu, jak i dla Vadhagh�w, kt�rzy ten kraj uratowali. Zapomniano o gro�bie Chaosu. Teraz a� dwie z trzech sfer - dziesi�� z Pi�tnastu Wymiar�w - by�o rz�dzone przez �ad. Czy mo�na by�o mie� tym samym pewno��, �e �ad jest silniejszy?
Wi�kszo�� tak s�dzi�a. Kr�lowa Crief, Regentka Lywm-an-Eshu te� tak my�la�a i tak� opini� przekaza�a wnukowi, Kr�lowi Analtowi, a ma�y kr�l przekona� o tym swoich poddanych. Ksi��� Yurette Hasdun Nury, by�y dow�dca Gwlas-cor-Gwrysu, wierzy� w to bez zastrze�e�. Reszta Vadhagh�w wierzy�a w to r�wnie�.
Jeden by� tylko Vadhagh, kt�ry pozosta� nieprzekonany. By� niepodobny do innych przedstawicieli swej rasy, chocia� mia� tak� sam� pi�kn�, szczup�� sylwetk�, tak samo sp�aszczon� g�ow� i z�otem nakrapian� sk�r�, urodziwe w�osy i oczy wyci�te na kszta�t migda��w o barwie ��ci i purpury. Na miejscu prawego oka mia� jednak co�, co przypomina�o l�ni�ce oko muchy, a zamiast lewej r�ki nosi� jakby sze�ciopalczast�, podobnie l�ni�c� r�kawic� inkrustowan� ciemnymi klejnotami. Jego ramiona okrywa�a szkar�atna szata i by� to Corum Jhaelen Irsei, pogromca jednych bog�w i sprawca ko�ca banicji innych, kt�ry niczego tak nie pragn�� jak pokoju, ale nie potrafi� we� uwierzy�. Kt�ry nienawidzi� obcego oka i obcej r�ki, chocia� wiele razy ratowa�y mu one �ycie, ocalaj�c tym samym zar�wno Lywm-an-Esh, jak i Bro-an-Vadgah i wspieraj�c spraw� �adu.
Ale nawet Corum, kt�remu ci��y�o fatalne przeznaczenie, zna� rado�� i cieszy� go widok odbudowanego Zamku Erom, jego dawnego domu, kt�ry wzniesiono od nowa na cyplu, gdzie sta� od stuleci, zanim Glandyth-a-Krae go zburzy�. Corum pami�ta� ka�dy szczeg� pradawnego domostwa swej rodziny i jego rado�� ros�a wraz ze wznosz�cym si� coraz wy�ej zamkiem. Wysmuk�e, barwne wie�e zn�w si�ga�y wysoko w niebo i spogl�da�y daleko na morze, kt�re zielono-bia�� kipiel� obmywa�o ska�y poni�ej, wp�ywaj�c i wyp�ywaj�c z ogromnych jaski� u podstaw cypla jakby ta�czy�o z rado�ci, �e Erorn si� odradza.
Wewn�trz zamku pomys�owo�� i zr�czno�� rzemie�lnik�w z Gwlas-cor-Gwrysu zaowocowa�a niezwyk�ymi �cianami, kt�re odmienia�y kszta�t i kolor przy ka�dej zmianie wyposa�enia, pojawi�y si� te� instrumenty z kryszta�u i wody, kt�re przestraja� mog�y brzmienie zgodnie z nastrojem mieszka�c�w. Nie mo�na by�o jednak wskrzesi� obraz�w, rze�b i manuskrypt�w, kt�re stworzy� Corum i jego przodkowie w spokojniejszych czasach, gdy� Glan-dyth zniszczy� je wszystkie, zabijaj�c przy tym ojca Coruma, Ksi�cia Khlonskeya jego matk� Colatalarn�, jego siostry bli�niaczki, wuja, kuzynk� i domownik�w.
My�l�c o tym wszystkim, co straci�, Corum czu�, jak powraca stara nienawi�� do Hrabiego Mabdenu. Cia�a Glandytha nie znaleziono pomi�dzy poleg�ymi w Halwygu, podobnie jak nie trafiono na zw�oki za��g jego rydwan�w, jego Denedhyss�w. Glandyth znikn�� - chocia� mo�liwe by�o, �e i on, i jego ludzie zgin�li w jakiej� pomniejszej bitwie. Odsuwanie od siebie my�li o Hrabi Mabdenu i jego uczynkach, kt�rych pami�� powraca�a natr�tnie przez ca�y niemal czas, wymaga�o od Coruma wiele wysi�ku. Wola� przecie� zastanawia� si�, jak uczyni� Zamek Erom jeszcze pi�kniejszym, tak aby jego ukochana �ona, Rhalina z Al-lomlylu, zauroczona tym miejscem, mog�a zapomnie�, �e z jej w�asnego zamku Glandyth zostawi� tylko kilka kamieni widocznych na dnie p�ycizn u st�p G�ry Moidel.
Jhary-a-Conel, kt�ry rzadko zwraca� uwag� na takie sprawy, te� pozostawa� pod wra�eniem pi�kna zamku. Dostarcza� mu on, jak sam stwierdzi�, inspiracji do uk�adania sonet�w, kt�re uporczywie i a� nazbyt cz�sto usi�owa� im czyta�. Malowa� poza tym zupe�nie niez�e portrety Coruma w jego szkar�atnej szacie i Rhaliny w stroju z b��kitnego brokatu, a tak�e niema�� liczb� autoportret�w, kt�rymi m�g� ju� obwiesi� wi�cej ni� jedn� komnat� Zamku Erorn. Jhary sp�dza� r�wnie� czas na projektowaniu stroj�w, a� w ko�cu zgromadzi� poka�n� garderob�. Widywano go nawet, jak przymierza� nowe kapelusze (chocia� by� bardzo przywi�zany do starego i zawsze do niego wraca�). Jego ma�y, skrzydlaty kot przefruwa� od czasu do czasu przez pokoje, ale najcz�ciej mo�na go by�o znale�� �pi�cego w miejscach, gdzie najmniej si� go spodziewano.
I tak mija�y dni.
Pas wybrze�a, na kt�rym zbudowano Zamek Erorn, znany by� z �agodnego lata i ciep�ej zimy. Dwa, a czasem nawet trzy plony mo�na by�o zebra� co roku w normalnym czasie i zwykle jedynie w jednym, najch�odniejszym miesi�cu przychodzi� lekki mr�z i spada� �nieg. Tej jednak zimy, kiedy uko�czono Erorn, �nieg zacz�� pada� wcze�nie i nie przestawa�, a� d�by i sosny i brzozy nie ugi�y si� pod ci�arem iskrz�cej bieli lub nie zgin�y pod ni� ca�kowicie. �nieg by� tak g��boki, �e je�dziec na koniu znika� w nim czasem bez �ladu i pomimo �e za dnia s�o�ce �wieci�o mocno i czysto, nie sp�ywa�, a to, co stopnia�o, by�o szybko uzupe�niane nast�pnym opadem.
Corum dopatrywa� si� w tej niespodziewanej zmianie klimatu jakiego� z�owieszczego znaku. W zamku by�o jednak nadal zacisznie, nie brakowa�o �ywno�ci, a czasem statek powietrzny przywozi� jakiego� go�cia z kt�rego� z innych, nowo odbudowanych zamk�w. �wie�o osiedleni Vadhaghowie opu�cili wprawdzie Gwlas-cor-Gwrys, ale nie wyrzekli si� swych statk�w podniebnych. Nie istnia�o zatem niebezpiecze�stwo, by urwa� si� mia� kontakt ze �wiatem. Niepok�j nie opuszcza� jednak Coruma. Jhary przyjmowa� to z niejakim rozbawieniem, Rhalina jednak traktowa�a stan ksi�cia nader powa�nie i za ka�dym razem, gdy s�dzi�a, �e wraca on my�lami do Glandytha, stara�a si� mo�liwie dyskretnie koi� jego troski.
Pewnego dnia Corum i Jhary stali na balkonie wysokiej wie�y i spogl�dali w g��b l�du na rozleg�� inwazj� bieli.
- Czemu w�a�ciwie ta pogoda mnie niepokoi? - spyta� Corum Jharego. - We wszystkim w�sz� teraz r�k� bog�w. Ale dlaczego bogowie mieliby trudzi� si� uczynieniem tej zimy tak �nie�n�?
Jhary wzruszy� ramionami.
- Przypomnij sobie: za rz�d�w �adu �wiat by� podobno okr�g�y. Zapewne teraz znowu tak jest, a rezultatem tej kr�g�o�ci jest zmiana pogody, daj�ca si� we znaki i w tych stronach.
Zaskoczony Corum pokr�ci� g�ow�. Ledwie s�ucha� Jharego. Opar� si� o pokryty �niegiem parapet, i mru��c oczy przed blaskiem, wbi� spojrzenie w odleg�� lini� bia�ych jak wszystko wok� wzg�rz.
- Gdy w zesz�ym tygodniu sk�ada� nam wizyt� Bwy-dyth-a-Horn, dowiedzia�em si�, �e podobnie jest w ca�ym Bro-an-Vadhaghu. My�l, �e to dziwne zjawisko jest jakim� znakiem, nie chce da� mi spokoju. - Wci�gn�� zimne, czyste powietrze. - Chocia� czemu Chaos mia�by zsy�a� �nieg, skoro nikomu to nie przeszkadza...
- M�g�by utrudni� �ycie rolnikom z Lywm-an-Eshu - zauwa�y� Jhary.
- Tak, owszem, ale w Lywm-an-Eshu nie uwa�aj� tej zimy za szczeg�lnie ci�k�, �niegu u nich jest ma�o. To tak, jakby co� chcia�o... Chcia�o nas zmrozi�, sparali�owa�...
- Chaos znalaz�by co� bardziej skutecznego ni� tylko obfite opady �niegu.
- Mo�e nie sta� go na wi�cej teraz, gdy �ad rz�dzi dwoma sferami.
- Nie s�dz�. Je�li ju�, jest to raczej robota �adu. Rezultat kilku pomniejszych zmian geograficznych powi�zanych z uwolnieniem naszych Pi�ciu Wymiar�w od pozosta�o�ci Chaosu.
- To najbardziej logiczne wyja�nienie - przytakn�� Corum.
- O ile w og�le jakie� wyja�nienie jest tu potrzebne.
- Tak. Jestem zbyt podejrzliwy. Zapewne masz racj� - Ju� mia� zawr�ci� ku wej�ciu do wie�y, ale nagle poczu� d�o� na ramieniu.
- Sp�jrz na wzg�rza.
- Na wzg�rza? - Corum wbi� wzrok w dal. Ze zdziwieniem stwierdzi�, �e co� tam si� porusza. W pierwszej chwili pomy�la�, �e to zwierz� z puszczy, mo�e lis, szukaj�cy zdobyczy. Lecz by�o to zbyt du�e, wi�ksze nawet ni� ko� z je�d�cem. Kszta�t by� znajomy, ale Corum nie m�g� sobie przypomnie�, gdzie widzia� go przedtem. Migota�, by� cz�ciowo w tym wymiarze, cz�ciowo w innym. Zacz�� oddala� si� wolno ku p�nocy. Przystan�� i odwr�ci� si� zapewne, gdy Corum poczu� nagle czyje� spojrzenie. Jego l�ni�ca r�ka dotkn�a mimowolnie opaski na oku i to powstrzyma�o Ksi�cia od spojrzenia w za�wiaty, sk�d w przesz�o�ci otrzymywa� nadnaturalne wsparcie. Z wysi�kiem opu�ci� r�k�. Czy kojarzy� ten kszta�t z czym�, co widzia� w�a�nie w za�wiatach? Czy te� mo�e by�a to jaka� istota Chaosu, kt�ra wr�ci�a, by zaatakowa� Erorn?
- Nie mog� tego rozpozna� - powiedzia� Jhary. - To zwierz� czy cz�owiek?
Corum nie potrafi� mu odpowiedzie�.
- �adne z nich, jak s�dz� - odpar� w ko�cu.
Kszta�t podj�� marsz, rych�o przekroczy� gra� wzg�rza i znikn��.
- Na dole mamy statek - stwierdzi� Jhary. - Mo�e powinni�my pod��y� za nim?
- Nie - odpowiedzia� Corum, kt�remu zasch�o w gardle.
- Nie wiesz, co to by�o? Nie przypominasz sobie, Corumie?
- Gdzie� ju� to widzia�em, ale nie pami�tam gdzie ani w jakich okoliczno�ciach. Czy to... czy to na mnie spojrza�o, Jhary, czy tylko mi si� tak wydawa�o?
- Rozumiem. Czu�e� co� dziwnego. Zupe�nie, jakby� spotka� przypadkiem czyje� spojrzenie.
- Co� w tym rodzaju.
- Zastanawiam si�, czego to co� od nas chcia�o i czy ma jakikolwiek zwi�zek ze �niegiem.
- Nie kojarzy mi si� to ze �niegiem. Raczej... z ogniem! Pami�tam! Pami�tam, gdzie to widzia�em! To, lub co� podobnego. W Krainie P�omieni, kiedy udusi�em, a w�a�ciwie kiedy ta r�ka udusi�a Hanafaxa. Opowiada�em ci o tym!
Z dr�eniem przypomnia� sobie tamt� scen�. R�ka Kwlla wyciskaj�ca �ycie z krztusz�cego si�, krzycz�cego Hanafaxa. Niewidoma Kr�lowa Oorese z niewzruszon� twarz�. Wzg�rze. Dym. Posta� stoj�ca na wzg�rzu i obserwuj�ca jego, Coruma. Sylwetka zas�oni�ta przez raptownie nap�ywaj�ce k��by dymu.
- Mo�e to tylko szale�stwo - mrukn��. - Moje sumienie przypomina mi o niewinnej duszy, kt�r� zabra�em, zabijaj�c Hanafaxa. Mo�e pami�taj�c m� win�, kojarz� j� tylko z postaci� pojawiaj�c� si� na wzg�rzu.
- Pi�kna teoria - stwierdzi� Jhary z ironi�. - Ale to nie ma nic wsp�lnego z zabiciem Hanafaxa i poczuciem jakiejkolwiek winy, o kt�rej tak bliscy ci ludzie lubi� tyle m�wi�. To ja pierwszy zobaczy�em posta�.
- Tak, tak by�o. - Corum wszed� do wie�y. Opu�ci� g�ow�, a ze �miertelnego oka pop�yn�y �zy.
Gdy Jhary zamkn�� drzwi, Corum odwr�ci� si� na schodach i podni�s� g�ow�, by spojrze� na przyjaciela.
- Zatem co to by�o, Jhary?
- Nie wiem.
- Przecie� ty tyle wiesz.
- I wiele zapominam. Nie jestem bohaterem. Jestem kompanem bohater�w. Podziwiam. Zdumiewam si�. Cz�sto podsuwam dobre rady, kt�re rzadko s� przyjmowane. Sympatyzuj�. Interpretuj� l�ki, kt�rych bohater nie potrafi sobie wyja�ni�. Ostrzegam przed niebezpiecze�stwami...
- Do��, stary, kpisz sobie?
- Chyba tak. I ja te� jestem zm�czony, przyjacielu. Jestem zm�czony towarzystwem ponurych bohater�w, d���cych ku rozmaitym przera�aj�cym przeznaczeniom. O ich braku humoru ju� nie wspomn�. Pragn� towarzystwa zwyczajnych ludzi, przynajmniej na jaki� czas. Popija�bym w tawernach, opowiada� spro�ne kawa�y, puszcza� wiatry, traci� g�ow� dla kurewek...
- Jhary? Ty nie �artujesz! Czemu to m�wisz?
- Bo jestem zm�czony tym... - Jhary zamar�. - C�, zaprawd�, Ksi��� Corumie... To zupe�nie do mnie niepodobne. Ten drwi�cy g�os... By� m�j!
- Tak. By�. - Corum znieruchomia� podobnie jak Jhary. - I wcale mi si� nie podoba�. C�, je�li chcesz mnie sprowokowa�, to...
- Poczekaj! - Jhary przycisn�� d�o� do czo�a. - Poczekaj, Corumie. Czuj�, jakby co� chcia�o opanowa� moje my�li, szuka�o sposobu, aby zwr�ci� mnie przeciwko moim przyjacio�om. Skoncentruj si�, czy czujesz to samo?
Corum d�u�sz� chwil� wpatrywa� si� w Jharego, a potem z�o�� ust�pi�a z jego twarzy, ust�puj�c miejsca oszo�omieniu.
- Tak, masz racj�. To tak, jakby dokuczliwy cie� pad� na ty� mej g�owy. Przypomina o nienawi�ci i o sprzeczce. Czy to sprawka tej istoty, kt�r� widzieli�my na wzg�rzu?
- Kto wie? - Jhary potrz�sn�� g�ow�. - Przepraszam za m�j wybuch. Nie do wiary, �ebym to ja tak do ciebie m�wi�...
- Ja te� przepraszam. Miejmy nadziej�, �e ten cie� zniknie. Zamy�leni zeszli w milczeniu do g��wnej cz�ci zamku. �ciany l�ni�y srebrzy�cie, co znaczy�o, �e na zewn�trz zn�w zacz�� pada� �nieg.
Rhalina znalaz�a ich w jednej z galerii, gdzie kryszta�y i fontanny �piewa�y �agodnie kompozycj� ojca Coruma: pie�� mi�osn� skomponowan� niegdy� dla matki Coruma. To uspokaja�o i ksi��� zdo�a� nawet u�miechn�� si� do nadchodz�cej.
- Corumie - powiedzia�a - kilka chwil temu opanowa�a mnie dziwna furia. Nie umiem sobie tego wyja�ni�. Co� sk�oni�o mnie, by uderzy� jedn� ze s�u��cych. Ja...
Wzi�� j� w ramiona i uca�owa� w czo�o.
- Wiem. Jhary i ja do�wiadczyli�my tego samego. Obawiam si�, �e to zn�w Chaos pracuje nad nami na sw�j subtelny spos�b i zwraca nas przeciwko sobie nawzajem. Nie wolno nam si� temu podda�. Musimy znale�� przyczyn� tego wszystkiego. S�dz�, �e co� chce, aby�my si� nawzajem pozabijali.
W jej oczach pojawi�o si� przera�enie.
- Och, Corumie...
- Nie wolno nam si� temu podda� - powt�rzy�.
Jhary podrapa� si� po nosie i uni�s� brwi.
- Zastanawiam si�, czy tylko nas to spotka�o. Ta obsesyjna nienawi��. A je�li ow�adn�a ca�y kraj... Co wtedy, Corumie?
Rozdzia� drugi
CHOROBA SI� ROZPRZESTRZENIA
Najgorsze my�li przychodzi�y Corumowi do g�owy tej nocy, gdy le�a� w ��ku obok Rhaliny. Czasem pojawia� mu si� przed oczami znienawidzony wr�g, Glandyth-a-Krae, czasem nadp�ywa� obraz W�adcy �adu, Arkyna, kt�rego zaczyna� obecnie wini� za wszystkie swe k�opoty i nieszcz�cia, niekiedy za� widzia� Jhary-a-Conela i got�w by� uzna� jego lekk� ironi� za pe�n� kpiny z�o�liwo��. My�la� te� o Rhalinie i chwilami m�g�by przysi�c, �e ta kobieta usidli�a go, kieruj�c ku innemu, ni� prawdziwe, przeznaczeniu. Te ostatnie wizje by�y najgorsze i najbardziej stara� si� je zwalcza�. Czu�, jak jego twarz wykrzywia si� z w�ciek�o�ci, a palce zwieraj� w pi�ci, s�ysza� charkot dobywaj�cy si� z ust. Cia�o dygota�o z gniewu i ��dzy zabijania. Przez ca�� noc opiera� si� tym strasznym pop�dom i wiedzia�, �e Rhalina podobnie zmaga si� z narastaj�c� furi�, z gniewem, kt�ry niczemu nie s�u�y, nie ma si� na czym skupi� i nie mo�e w �aden spos�b znale�� uj�cia.
Krwawe wizje. Wizje tortur i okalecze� gorsze ni� wszystko, z czym zapozna� go Glandyth. Na dodatek tym razem to Corum by� katem, a jego ofiarami ci, kt�rych ukocha� najbardziej.
Wiele razy w ci�gu nocy zrywa� si� z krzykiem. By�o to tylko jedno s�owo - Nie! Nie! Nie! - i wyskakuj�c z ��ka patrzy� z nienawi�ci� na Rhalin�.
A Rhalina odwzajemnia�a mu takim samym spojrzeniem.
Jej wargi unosi�y si�, ods�aniaj�c bia�e z�by. Nozdrza drga�y jak u zwierza, a dziwne odg�osy dobywa�y si� z g��bi gard�a.
Potem on przezwyci�a� gniewne impulsy i wo�a� do niej, przypomina� jej, co naprawd� si� dzieje. Potem le�eli obj�ci ramionami, wyczerpani napi�ciem.
�nieg zacz�� topnie�. Zupe�nie, jakby zaszczepiwszy zaraz� gniewu i nienawi�ci, uzna� swe zadanie za wype�nione i postanowi� znikn��. Corum wybieg� kt�rego� dnia z zamku i zacz�� ok�ada� bia�� okryw� mieczem, wygra�aj�c i wini�c j� za ca�e cierpienie.
Lecz Jhary by� ju� pewien, �e �nieg spad� w naturalny spos�b i �e to tylko zbieg okoliczno�ci. Pr�bowa� uspokoi� przyjaciela. Uda�o mu si� sk�oni� Coruma do opuszczenia i schowania miecza. Dr��c stan�li obok siebie w �wietle poranka, obaj tylko po cz�ci ubrani.
- A co z postaci� na wzg�rzu? - dysza� Corum. - To te� by� zbieg okoliczno�ci, przyjacielu?
- M�g� by�. Mam wra�enie, �e wszystkie te rzeczy zdarzy�y si� w tym samym czasie, poniewa� zdarzy�o si� co� jeszcze. To tylko cienie jakiego� og�lniejszego zjawiska, rozumiesz?
Corum wzruszy� ramionami i wywin�� r�k� z u�cisku Jharego.
- Og�lniejszego zjawiska? Czego� istotniejszego? O to ci chodzi?
- Tak. Czego� bardziej znacz�cego.
- Czy to, co dzieje si� z nami, nie jest ju� i tak trudne do zniesienia i wystarczaj�co nieprzyjemne?
- Owszem, jest.
Corum poj��, �e przyjaciel stara si� go udobrucha�. Postara� si� przywo�a� u�miech na twarz. Poczu� si� bardzo wyczerpany. T�umienie strasznych pragnie� wymaga�o tyle si�y... Otar� czo�o wierzchem prawej d�oni.
- Musi by� spos�b, aby nam pom�c. Boj� si�. Boj� si�...
- Wszyscy si� boimy, Ksi��� Corumie.
- Boj� si�, �e kt�rej� nocy zabij� Rhalin�. Zrobi� to, Jhary.
- Lepiej b�dzie zamieszka� osobno i zamyka� si� w swoich pokojach. Pozostali mieszka�cy zamku znosz� to r�wnie ci�ko jak my.
- Zauwa�y�em.
- Oni te� musz� si� odseparowa�. Mam im to powiedzie�?
Corum g�adzi� palcami kulk� na r�koje�ci miecza, a jego obwiedzione czerwieni� prawe oko patrzy�o szeroko, przenikliwie.
- Tak - powiedzia� nieobecnym g�osem. - Powiedz im to.
- I ty zrobisz to samo? Przez ca�y czas staram si� sporz�dzi� nap�j, co�, co by nas uspokaja�o i gwarantowa�o, �e nie skrzywdzimy si� nawzajem. Os�abi to oczywi�cie nasz refleks, pewnie nas troch� ot�pi, ale to lepsze ni� wzajemnie wyr�n�� si� w pie�...
- Wyr�n��? Tak. - Corum wpatrywa� si� w Jharego. Jego jedwabny kaftan dra�ni� go pretensjonalno�ci�, chocia� jeszcze ca�kiem niedawno wzbudza� podziw. I ten grymas na twarzy... Co to by�o? Kpina? Czy Jhary kpi� sobie z niego?
- Dlaczego ty?... - urwa�, zdaj�c sobie spraw�, �e zn�w ulega szale�stwu. - Musimy opu�ci� Zamek Erorn. Mo�e jaki�... jaki� duch go zamieszkuje. Jaka� z�a si�a, pozostawiona przez Glandytha. To mo�liwe, Jhary, s�ysza�em o takich wypadkach.
Jhary spojrza� na� sceptycznie.
- To jest mo�liwe! - krzykn�� Corum. Dlaczego Jhary by� czasem tak g�upi?
- Jest mo�liwe. - Jhary potar� czo�o i skubn�� koniec nosa. I jego oczy by�y zaczerwienione, i on te� myszkowa� uwa�nie wzrokiem po bokach. - Jest mo�liwe. Tak. Ale niezale�nie od tego musimy st�d odej��. Masz racj�. Musimy sprawdzi�, czy tylko Zamek Erorn ogarni�ty jest chorob�. Musimy zobaczy�, czy inni cierpi� podobnie jak my. Je�li uda nam si� ruszy� statek z wewn�trznego dziedzi�ca... �nieg ju� z niego sp�yn��... Musimy uda� si� do... Ja musz�... - Umilk�. - Zaczynam bredzi�. To ze zm�czenia. Ale musimy odszuka� naszego przyjaciela, Ksi�cia Yurette i spyta�, czy i on czuje to samo.
- Proponowa�e� to wczoraj - przypomnia� mu Corum.
- I zgodzili�my si�, prawda?
- Tak. - Corum powl�k� si� ku bramie zamku. - Zgodzili�my si�. I przedwczoraj te� si� zgodzili�my...
- Musimy poczyni� przygotowania. Czy Rhalina zostanie, czy pojedzie z nami?
- Dlaczego pytasz? To impertynenckie... - Corum zn�w si� opanowa�. - Wybacz mi, Jhary.
- Wybaczam.
- Co to za si�a, �e a� tak nas opanowa�a? Zwraca przeciw sobie starych przyjaci�. Sprawia, �e chwilami pragn� zabi� kobiet�, kt�r� kocham najbardziej na �wiecie.
- Nigdy tego nie odkryjemy, je�li tu zostaniemy - rzuci� Jhary porywczo.
- Dobrze zatem. We�miemy ��d� powietrzn�. Czy czujesz si� na si�ach, by j� poprowadzi�?
- Znajd� si�y.
�wiat zszarza� wraz ze stopnieniem �niegu. Drzewa by�y szare, wzg�rza by�y szare i trawa wygl�da�a szaro. Nawet Zamek Erorn i jego cudownie kolorowe wie�e mia�y szary wygl�d i �ciany wewn�trz te� by�y szare.
P�nym popo�udniem, tu� przed zachodem s�o�ca, Rhalina zawo�a�a Coruma i Jharego.
- Chod�cie! - krzykn�a. - Zbli�aj� si� dwa statki powietrzne. Dziwnie si� zachowuj�.
Stan�li przy jednym z okien wychodz�cych na morze.
W dali dwa pi�kne metalowe statki podniebne kr��y�y i nurkowa�y niby w skomplikowanym ta�cu, muskaj�c powierzchni� szarego oceanu, by potem poderwa� si� z wielk� szybko�ci� w g�r�. Zupe�nie jakby ka�dy z nich stara� si� za wszelk� cen� znale�� za ruf� drugiego.
Co� b�ysn�o.
Rhalina g�o�no wci�gn�a powietrze.
- U�ywaj� broni! Tej strasznej broni, kt�r� zniszczyli Kr�la Lyra i jego armi�! Oni walcz�, Corumie!
- Tak - powiedzia� ponuro. - Widz�.
Jeden ze statk�w zachwia� si� nagle i wydawa�o si�, �e zaraz zawi�nie nieruchomo w powietrzu. Potem przewr�ci� si� i ujrzeli drobne figurki wypadaj�ce z jego pok�adu. W�wczas wyprostowa� lot i skierowa� si� w g�r�, wprost na drugi statek, usi�uj�c go staranowa�. Tamten jednak zdo�a� wykona� unik, a uszkodzony okr�t lecia� dalej tym samym kursem wznosz�c si� coraz wy�ej, a� sta� si� tylko drobn� plamk� w�r�d p�yn�cych po szarym niebie chmur.
Wr�ci� jednak, nurkuj�c w stron� nieprzyjaciela, kt�ry tym razem zosta� zaskoczony i otrzymawszy cios w ruf�, zacz�� spada� spiral� ku morzu. Sprawca tego run�� prosto do wody i znikn�� pod falami. Tylko troch� piany znaczy�o miejsce, gdzie zaton��.
Pozosta�y statek powstrzyma� upadek po spirali i lotem szybowym skierowa� si� ku l�dowi, mierz�c w brzeg po drugiej stronie zatoki. Nagle zmieni� gwa�townie kurs i lecia� teraz prosto na zamek.
- Czy chce w nas uderzy�? - spyta� Jhary.
Corum wzruszy� ramionami. Zacz�� uwa�a� Zamek Erorn raczej za nawiedzone wi�zienie ni� za sw�j dom. Je�li statek uderzy w Erorn, to b�dzie prawie tak, jakby zada� cios w g�ow� ksi�cia, uwalniaj�c kipi�c� w niej przera�aj�c� furi�.
W ostatniej chwili statek skr�ci� i przymierzy� si� do l�dowania na szarej murawie tu� za bram�.
L�dowanie by�o nieudane; Corum ujrza� smu�ki dymu dobywaj�ce si� z rufy i kr�tymi szlakami wznosz�ce si� w powietrzu. Pasa�erowie zacz�li wyskakiwa� na ziemi�. Bez w�tpienia byli to Vadhaghowie - wysocy, w rozwianych p�aszczach i �a�cuszkowych kolczugach ze z�ota lub srebra, spiczastych hennach, z wysmuk�ymi mieczami w d�oniach. Przez topniej�ce resztki �niegu pomaszerowali ku zanikowi.
Corum pierwszy rozpozna� tego, kt�ry prowadzi� poch�d.
- To Bwydyth! Bwydyth-a-Horn! Musi potrzebowa� naszej pomocy. Chod�cie, powitamy ich.
Jhary wola�by zachowa� wi�cej ostro�no�ci, ale nic nie powiedzia�, tylko ruszy� za Corumem i Rhalina do bramy.
Bwydyth i jego ludzie wspinali si� ju� �cie�k� ku wej�ciu, gdy Corum otworzy� wrota i wo�aj�c przyjaciela po imieniu wyszed� na zewn�trz.
Bwydyth nie odpowiedzia�, tylko maszerowa� dalej pod g�r�.
W jednej chwili w g�owie Coruma zal�g�y si� podejrzenia. Odegna� je. To tylko efekt dzia�ania cienia s�cz�cego si� powoli w my�li. U�miechn�� si� i rozpostar� szeroko ramiona.
- Bwydyth! To ja, Corum!
- Lepiej przygotuj si�, by doby� miecza - mrukn�� Jhary. - Rhalino - najlepiej zrobisz wracaj�c do zamku.
Rzuci�a mu przestraszone spojrzenie.
- Dlaczego? To Bwydyth. Nie jest wrogiem. Popatrzy� na ni� tylko, a ona opu�ci�a oczy i zrobi�a, jak radzi�.
Corum walczy� z narastaj�cym gniewem. Oddycha� ci�ko.
- Je�li Bwydyth chce walczy�, to znajdziemy...
- Corumie! - powiedzia� z naciskiem Jhary. - Opanuj si�. Mo�e uda si� znale�� spos�b, by porozmawia� rozs�dnie z Bwydythem, gdy� s�dz�, �e cierpi on na to samo co my. Bwydyth, stary przyjacielu! - zawo�a�. - Nie jeste�my twoimi wrogami. Chod� nacieszy� si� spokojem Zamku Erorn. Nie ma co walczy�. Wszyscy tak samo do�wiadczamy nag�ych atak�w furii. Musimy spotka� si� i porozmawia�. Musimy przeanalizowa�, sk�d si� one bior� i czym s�. Musimy postanowi�, jak najlepiej odkry� ich �r�d�o.
Ale Bwydyth maszerowa� dalej, a jego ludzie o zaci�tych twarzach pod��ali za nim. Ich p�aszczami targa� niespodziewanie silny wiatr. Stal ich mieczy nie l�ni�a, by�a szara jak krajobraz.
- Bwydyth! - krzykn�a z ty�u Rhalina. - Nie poddawaj si� temu, co chce ci� ogarn��. Nie walcz z Corumem. To tw�j przyjaciel. To przecie� Corum znalaz� spos�b, by sprowadzi� ci� do twego rodzinnego kraju.
Bwydyth zatrzyma� si�. Jego ludzie te� przystan�li. Spojrza� na oczekuj�cych.
Czy jest co� jeszcze, za co musz� ci� nienawidzi�, Corumie?
- Co� jeszcze? A za co niby mnie nienawidzisz, Bwydyth?
- Za co... Za straszne zniekszta�cenie twego cia�a. Jeste� szkaradny. Za twoje przymierze z demonami. Za wyb�r kobiety i za dob�r przyjaci�. Za tch�rzostwo.
- Co? Tch�rzostwo? - Jhary dosta� wypiek�w na twarzy i si�gn�� po miecz.
Corum go powstrzyma�.
- Bwydyth, wiemy, �e nasze umys�y opanowa�a choroba. Sprawia ona, �e chcemy zabi� tych, kt�rym �yczymy najlepiej, �e nienawidzimy tych, kt�rych kochamy. Ta choroba opanowa�a najwyra�niej i ciebie. Skutki poddania si� jej s� zaiste straszne. Cokolwiek to jest, chce, by�my si� nawzajem pozabijali. A to z kolei ka�e przypuszcza�, �e mamy wsp�lnego wroga. Musimy to co� odnale�� i zniszczy�.
Bwydyth zamar�, opuszczaj�c miecz.
- Tak... Te� tak pomy�la�em. Chwilami dziwi�em si�, czemu wsz�dzie si� walczy. Zapewne masz racj�, Corumie. Tak, porozmawiajmy. - Odwr�ci� si� do towarzyszy i powiedzia�: - S�uchajcie, b�dziemy...
Jeden z najbli�ej stoj�cych z pe�nym nienawi�ci parskni�ciem rzuci� si� do przodu.
- Ty g�upcze! Wiedzia�em, �e i ty dasz si� omami�! Teraz tylko to potwierdzasz! Zginiesz przez to!
Miecz przebi� kolczug� i wnikn�� w cia�o Bwydytha. Ten krzykn��, j�kn�� i spr�bowa� zrobi� krok ku przyjacio�om, ale upad� twarz� w topniej�cy �nieg.
- Trucizna dzia�a szybko - stwierdzi� Jhary.
Inny m�czyzna napad� na tego, kt�ry ci�� Bwydytha. Dw�ch dalszych pozabija�o si� w mgnieniu oka. Krzyki gniewu i z�o�ci pop�yn�y w ch�odne powietrze z ust reszty. Krew p�yn�a w szarym �wietle wieczoru. Cywilizowany lud Vadhagh�w z Gwlas-cor-Gwrysa wyrzyna� si� niemi�osiernie bez najmniejszego powodu, walcz�c niczym dzikie psy nad �cierwem.
Rozdzia� trzeci
POWR�T CHAOSU
Wkr�tce kreta �cie�ka do zamku zas�ana by�a cia�ami. Tylko czterech m�czyzn sta�o jeszcze na nogach, gdy co� nagle jakby uchwyci�o ich g�owy i obr�ci�o p�on�ce oczy na Coruma i Jharego, kt�rzy obserwowali scen� spod bramy. Czw�rka zacz�a si� zbli�a�, a Corum i Jhary przygotowali miecze.
Corum poczu� nagle narastaj�cy gniew, gniew tak intensywny, �e a� wstrz�sn�� ca�ym jego cia�em. Ulg� by�o da� wreszcie upust z�o�ci. Z mro��cym krew w �y�ach krzykiem run�� w d�, ku atakuj�cym. W uniesionej r�ce �ciska� miecz. Jhary bieg� tu� za nim.
Jeden z nadchodz�cych pad� pod pierwszym ciosem Coruma. Ci ludzie byli ju� wyczerpani, ich twarze nosi�y �lady wymizerowania. Wygl�dali, jakby nie spali od wielu nocy. Normalnie Corum poczu�by dla nich lito�� i pr�bowa�by ich rozbroi� lub najwy�ej zrani�, ale teraz gniew sprawia�, �e uderza�, aby zabi�.
Wkr�tce wszyscy byli martwi.
Corum Jhaelen Irsei sta� nad cia�ami i dysza� jak oszala�y wilk, a krew kapa�a z ostrza jego miecza na szary grunt. Trwa� tak przez kilka chwil, a� dobieg� go nik�y d�wi�k. Odwr�ci� si�. Jhary-a-Conel kl�cza� przy tym, kt�ry co� szepta�. By� to Bwydyth-a-Horn, kt�ry jeszcze nie umar�.
- Corumie... - Jhary spojrza� na przyjaciela. - On powtarza twoje imi�.
Furia wygas�a. Corum podszed� do Bwydytha.
- Tak, przyjacielu - powiedzia� �agodnie.
- Pr�bowa�em, Corumie... Pr�bowa�em to zwalczy�... Pr�bowa�em przez wiele dni, ale ostatecznie to mnie zwyci�y�o. Przykro mi, Corumie...
- Wszystkich nas to dotkn�o.
- W ko�cu zupe�nie na zimno postanowi�em wybra� si� do ciebie z nadziej�, �e mo�e ty znasz lekarstwo... ostatecznie, pomy�la�em, mog� ci� przynajmniej ostrzec...
- I dlatego przylecia�e�?
- Tak, ale byli�my �ledzeni. Dosz�o do walki i to obudzi�o ca�y m�j gniew. W tej wojnie bior� udzia� wszyscy Vadhaghowie, a w Lywm-an-Eshu wcale nie jest lepiej... Wszyscy ow�adni�ci s� ��dz� walki... - G�os Bwydytha s�ab�.
- Ale czy wiesz, czemu, Bwydyth?
- Nie... Ksi��� Yurette mia� nadziej� to ustali�... Ale jego te� ogarn�a furia... On... nie �yje... Rozs�dek go opu�ci�... Jeste�my w u�cisku demon�w... Chaos powr�ci�... Powinni�my zosta� w naszym mie�cie...
- To robota Chaosu, bez w�tpienia - przytakn�� Corum. - Za wcze�nie oddali�my si� przyjemno�ciom �ycia, za wcze�nie zrezygnowali�my z ostro�no�ci. I Chaos uderzy�. Ale to nie mo�e by� Mabelode, bo gdyby to on sam wkroczy� do naszego wymiaru, zosta�by najpewniej zniszczony tak samo jak Xiombarg. Zapewne dzia�a przez wys�annik�w. Ale przez kogo?
- Glandyth? - szepn�� Jhary. - Czy mo�e to by� Hrabia Krae? Chaosowi wystarczy jeden nawet, za to dobrowolnie s�u��cy mu poddany. Je�li kto� taki si� pojawi, otrzyma pot�ne wsparcie.
Bwydyth-a-Horn zacz�� si� krztusi�.
- Ach, Corumie, wybacz mi...
- Nie mam ci czego wybacza�. Obaj jeste�my tak samo op�tani i sk�onni do walki.
- Odszukaj to, Corumie. - Oczy Bwydytha poczernia�y. Uni�s� si� na �okciu. - Zniszcz to... je�li mo�esz... pom�cij mnie... pom�cij nas wszystkich...
I Bwydyth wyzion�� ducha.
Corum dr�a� z emocji.
- Jhary, czy wyprodukowa�e� ju� nap�j, o kt�rym m�wi�e�?
- Jest prawie gotowy, chocia� jeszcze go nie wypr�bowa�em. Mo�e si� okaza�, �e jednak nie opanowuje szale�stwa.
- Po�piesz si�.
Corum wsta�, schowa� miecz i ruszy� z powrotem do zamku.
Gdy przeszed� bramy, us�ysza� krzyk i pobieg� przez szare galerie, a� dotar� do komnaty �wietlistych fontann. Rhalina walczy�a z dwiema s�u��cymi. Kobiety wrzeszcza�y jak dzikie bestie i rzuca�y si� na siebie z pazurami. Corum zn�w wyci�gn�� miecz, odwr�ci� go i uderzy� najbli�sz� kobiet� w podstaw� czaszki. Upad�a, ale druga okr�ci�a si� w miejscu z pian� na ustach. Corum odskoczy� i wymierzy� jej cios obc� d�oni�. I ona upad�a.
Corum znowu poczu� narastaj�cy gniew. Popatrzy� na �kaj�c� Rhalin�.
- Co im zrobi�a�?
Zdziwiona podnios�a na niego oczy.
- Ja? Nic, Corumie. Corumie! Nic im nie zrobi�am!
- Czemu zatem?... - Nagle zda� sobie spraw�, �e przemawia surowym, ostrym tonem. Opanowa� si� powoli. - Przykro mi, Rhalino. Rozumiem. Przygotuj si� do podr�y. Odlatujemy, jak tylko b�dzie to mo�liwe. Musimy uda� si� do Lywm-an-Eshu i zobaczy�, czy mo�e jest jeszcze jaka� nadzieja. Musimy spr�bowa� skontaktowa� si� z Lordem Arkynem; mo�e on b�dzie nam w stanie pom�c.
- A dlaczego ju� nam nie pomaga? - spyta�a gorzko. - Wsparli�my go, by m�g� odzyska� swoje kr�lestwo, a teraz, jak si� wydaje, oddaje nas Chaosowi.
- Je�li to wszystko sprawka Chaosu, to Arkyn zaj�ty jest teraz czym� innym. Mo�e by� i tak, �e w jego kr�lestwie zal�g�o si� jakie� wi�ksze jeszcze niebezpiecze�stwo lub te� zagro�ony jest los jego bratniego W�adcy �adu. Wiesz, �e �aden b�g nie mo�e miesza� si� wprost w sprawy �miertelnik�w.
- Ale Chaos cz�sto tego pr�buje...
- Taka jest natura Chaosu i dlatego te� �miertelnikom lepiej s�u�y �ad, gdy� uznaje on prawo do wolno�ci, podczas gdy Chaos widzi w nas tylko zabawki, kt�re mo�e wykorzystywa� zgodnie ze swoimi kaprysami. A teraz szybciej, przygotuj si� do drogi.
- Ale to nic nie da, Corumie. Chaos na pewno jest o wiele pot�niejszy ni� �ad. Zrobili�my wszystko, co w naszej mocy, by go pokona�. Czemu nie pogodzimy si� z my�l�, �e jeste�my zgubieni?
- Chaos jedynie wydaje si� pot�niejszy, bo jest agresywny. Nie waha si� i got�w jest wykorzysta� ka�dy �rodek, byle tylko przybli�y� go do celu. �ad za� po prostu trwa. Nie oceniaj tego pochopnie. Nie lubi� wcale tej roli, kt�ra mi przypad�a, wola�bym, aby kto inny poni�s� moje brzemi�. Ale pot�ga �adu musi zosta� zachowana. O ile tylko jest to mo�liwe... Teraz id� ju�. ",
Oddali�a si� niech�tnie, Corum tymczasem upewni� si�, �e s�u��ce nie by�y ci�ko ranne. Nie chcia� ich zostawia�, gdy� by� pewien, �e i one obr�c� si� wkr�tce przeciwko sobie. Zdecydowa�, �e odda im troch� napoju Jharego.
Zamar�. Czy�by naprawd� Glandyth m�g� by� przyczyn� tego wszystkiego? Ale przecie� Glandyth nie by� czarownikiem. By� prymitywnym, brutalnym wojownikiem o r�kach splamionych krwi�. By� dobrym taktykiem i we w�asnym mniemaniu posiada� jeszcze wiele innych cn�t, ale jego zdolno�� do opanowania sztuki czar�w by�a r�wnie nik�a, jak i ch��, by po nie si�gn��. Nazbyt si� ich ba�...
Nikt inny jednak nie pozosta� w tej sferze got�w, by zosta� s�ug� Chaosu, i to dobrowolnie - a jeden by� musia�, inaczej Chaos nigdy nie znalaz�by doj�cia to tego kr�lestwa...
Corum postanowi� poczeka�, a� dowie si� wi�cej i potem przemy�le� spraw� raz jeszcze. Je�li uda mu si� dotrze� do Halwygu-nan-Vake i do �wi�tyni �adu, to mo�e skontaktuje si� z Lordem Arkynem, a wtedy poszuka rady u niego.
Poszed� do komnaty, gdzie trzyma� sw� zbroj� i or�. Wci�gn�� na siebie srebrzyst� kolczug�, za�o�y� naramienniki, spiczasty he�m z trzema linijkami tekstu wygrawerowanymi nad okapem i przedstawiaj�cymi jego pe�ne imi�. Na to wszystko narzuci� szkar�atny p�aszcz. Potem wybra� bro� - �uk, strza�y, lanc� i znakomitej roboty top�r wojenny, na ko�cu przypasa� sw�j d�ugi, mocny miecz. Raz jeszcze szykowa� si� na wojn�, raz jeszcze czyni� sw� posta� straszn� i wspania�� zarazem: z b�yszcz�c�, sze�ciopalc� d�oni� i l�ni�c� opask� przykrywaj�c� owadzie oko Rhynna. Modli� si�, by nigdy ju� wi�cej nie musia� si� tak ubiera�, by nigdy ju� nie musia� u�ywa� wszczepionej w nadgarstek obcej d�oni i by nigdy ju� nie musia� spogl�da� obcym okiem w straszne za�wiaty i przywo�ywa� stamt�d wsparcia �ywych martwych. Niemniej w g��bi serca przeczuwa�, �e pot�ga Chaosu nie zosta�a jeszcze z�amana i �e najgorsze dopiero nadejdzie.
Przede wszystkim jednak by� zm�czony, gdy� walka z ogarniaj�cym my�li szale�stwem by�a r�wnie wyczerpuj�ca jak ci�ka praca fizyczna.
Jhary zjawi� si� ubrany w str�j podr�ny, i chocia� gardzi� zbroj�, w�o�y� sk�rzany kaftan ze z�otymi i platynowymi zdobieniami w miejscu napier�nika. By�o to jego jedyne ust�pstwo. W�osy wyszczotkowa� do po�ysku, szeroki kapelusz osadzi� z fantazj� na g�owie. Co do reszty, to przystroi� si� w kwieciste jedwabie i at�asy oraz misternie zdobione buty z czerwonymi i bia�ymi wyko�czeniami, przypominaj�c przeci�tnego eleganta, kt�rego najlepszy czas ju� min��. Wra�enie to psu�y jedynie pas i miecz. Na ramieniu usadzi� mu si� nieod��czny kompan: ma�y, bia�o--czarny kot. W r�ku Jhary trzyma� butl� z cienk� szyjk�. Wewn�trz naczynia przelewa�a si� jaka� brunatna ciecz.
- Zrobione - powiedzia� powoli, jakby w transie. - I daje po��dany efekt, jak s�dz�. Furia mnie opu�ci�a, chocia� czuj� si� teraz troch� �pi�cy. Senno�� powinna przej��, przynajmniej tak� mam nadziej�.
Corum spojrza� na niego ze zdziwieniem.
- Je�li to co� nawet zwalcza chorob�, to b�dziemy ot�piali, a nasze reakcje spowolnione. Jak b�dziemy si� broni�, gdyby nas zaatakowano? Czy to spowalnia r�wnie� my�lenie, Jhary?
- Gwarantuj� ci, �e to daje inne spojrzenie. - Jhary u�miechn�� si�, nieco rozespany. - Ale to nasza jedyna szansa, Corumie. Zreszt�, je�li o mnie chodzi, to wola�bym raczej umrze� w spokoju ni� w ci�kiej z�o�ci.
- Z tym si� zgadzam. - Corum przyj�� butl�. - Ile powinienem wzi��?
- To jest mocne. Tylko troch� na czubku palca wskazuj�cego.
Corum przechyli� butl� i wyla� kropl� napoju na palec. Zliza� lekarstwo ostro�nie i odda� Jharemu butl�.
- Nic nie czuj�. Mo�e to nie dzia�a na Vadhagh�w z ich odmiennym metabolizmem.
- Mo�e. Teraz musisz da� jeszcze troch� tego Rhalinie...
- I s�u�bie.
- Tak, ca�kiem s�usznie. I s�u�bie...
Na podw�rcu zmietli resztki �niegu z pokrowca spowijaj�cego statek i w ko�cu ods�onili metalowy kad�ub o wielu odcieniach niebiesko�ci, zieleni i ��ci. Jhary powoli wspi�� si� do �rodka i zacz�� wodzi� d�o�mi po rozmaitych kolorowych kryszta�ach na pulpicie kontrolnym w ster�wce na dziobie. Nie by� tak du�y jak ten, kt�ry ujrzeli kiedy� jako pierwszy. Pok�ad nie by� zamkni�ty, chyba �eby wykorzysta� zielonkawy ekran ochronny. Z do�u dobieg� pomruk i statek uni�s� si� na cal w g�r�. Corum pom�g� wej�� Rhalinie, a potem sam wskoczy� na pok�ad. Zaraz po�o�y� si� na le�ance, sk�d obserwowa�, jak Jhary przygotowuje statek do lotu.
Jhary porusza� si� powoli i z lekkim u�mieszkiem na twarzy. Nastr�j Coruma poprawi� si� wyra�nie; spojrza� na spoczywaj�c� na s�siedniej le�ance Rhalin�. Furia znikn�a, a zatem nap�j dzia�a� dobrze, co� jednak podpowiada�o Corumowi, �e obecna euforia mo�e by� r�wnie niebezpieczna jak wcze�niejszy gniew. Poniek�d zamienili jedno szale�stwo na inne.
Mia� nadziej�, �e nie zaatakuje ich �aden inny statek, tak jak zdarzy�o si� to Bwydythowi. Niezale�nie od ich obecnego stanu i tak nie byli obznajomieni ze sztuk� walki powietrznej. Umiej�tno�ci pilota�owe Jharego ogranicza�y si� do tego, �e potrafi� utrzyma� sta�y kierunek lotu.
W ko�cu wznie�li si� powoli w zimne powietrze i skr�caj�c na zach�d skierowali si� wzd�u� wybrze�a ku krainie Lywm-an-Esh.
Statek p�yn��, a Corum spogl�da� z g�ry na �wiat, kt�ry jawi� si� ca�y pogr��ony w smutku, zmro�ony. Ksi��� zastanawia� si�, czy wiosna zawita jeszcze kiedykolwiek do Bro-an-Vadhaghu.
Otworzy� usta, by powiedzie� co� do Jharego, ale ten by� zbyt zaabsorbowany przyrz�dami. Nagle ma�y, bia�o-czarny kot zerwa� si� z jego ramienia, skoczy� na burt� statku i znieruchomia� tam na chwil�. Ostatecznie wzbi� si� do lotu i skierowa� ponad l�dem ku linii wzg�rz, za kt�rymi znikn��.
Przez chwil� Corum dziwi� si�, dlaczego kot ich opu�ci�, ale wkr�tce zapomnia� o nim, raz jeszcze wbijaj�c wzrok w przep�ywaj�cy poni�ej krajobraz.
Rozdzia� czwarty
NOWE PRZYMIERZE HRABIEGO GLANDYTHA
Kot lecia� wytrwale przez ca�y dzie�, zmieniaj�c jednak nieustannie kierunek, jakby pod��a� niewidoczn�, kr�t� �cie�k� wytyczon� na niebie. L�d wkr�tce si� sko�czy�; zwierz�tko zawaha�o si�, lecz ostatecznie przefrun�o brzeg i dalej lecia�o ponad morzem, kt�rego nie darzy�o najmniejsz� bodaj sympati�, ku rysuj�cym si� na horyzoncie wyspom.
By�y to Wyspy Nhadragh, gdzie mieszkali pozostali z tego ludu, niegdy� uni�eni niewolnicy Mabde�czyk�w, kt�rzy w zamian za podda�stwo darowali niedobitkom �ycie. Chocia� czas ich niewolnictwa ju� min��, zdegenero-wali si� przez te lata na tyle, �e rasie nadal grozi�o wymarcie. Opanowa�a ich apatia. Wi�kszo�� Nhadragh�w nie potrafi�a ju� nawet nienawidzi� Vadhagh�w.
Kot poszukiwa� czego�, pod��aj�c za psychicznym raczej ni� fizycznym tropem; czym�, co tylko jemu by�o znajome.
Kiedy� zdarzy�a mu si� ju� podobna wyprawa. Zosta� wtedy wys�any do Kalenwyru, by ujrze� wielkie zgromadzenie Mabde�czyk�w oraz wezwanie Psa i Rogatego Nied�wiedzia. Tym razem jednak wyruszy� z w�asnej inicjatywy; nie zosta� do tego nak�oniony przez swego opiekuna, Jharego.
W samym niemal �rodku skupiska zielonych wysp znajdowa�a si� najwi�ksza z nich, zwana przez Nhadragh�w Maliful. Jak wszystkie, tak i j� szpeci�o wiele ruin - ruin miast, zamk�w, wiosek. Niekt�re doprowadzi� do zag�ady sam up�yw czasu, inne zburzone zosta�y przez armi� Mabde�czyk�w, kt�ra zaatakowa�a te wyspy w chwili najwi�kszego rozkwitu pot�gi Kr�la Lyra-a-Brode. To Hrabia Glandyth i jego rydwannicy - Denledhyssi przedsi�wzi�li ow� niszczycielsk� ekspedycj� zaraz po tym, jak zr�wnali z ziemi� wszystkie zamki Vadhagh�w, zabijaj�c ich co do jednego, pr�cz Coruma. Tak przynajmniej wtedy s�dzili. Zniszczenie obu dawnych ras - Shefanhow - jak nazywa� ich Glandyth - by�o spraw� niewielu lat. Ca�kowicie nie przygotowani na atak Mabde�czyk�w, niezdolni uwierzy� w pot�g� istot niewiele bardziej rozgarni�tych czy cywilizowanych ni� zwyk�e zwierz�ta, zgin�li nie podejmuj�c niemal �adnej pr�by stawienia oporu.
Oszcz�dzono tylko parunastu Nhadragh�w u�ywanych jako psy go�cze do polowania na swych pobratymc�w, dawnych wrog�w, Vadhagh�w, do spogl�dania w inne wymiary i przekazywania swym panom informacji o tym, co tam dojrzeli. Na tyle tylko odwagi zdoby�a si� ta rasa, by wybra� niewolnictwo do �mierci.
Ma�y kot widzia� kilka ich obozowisk po�r�d ruin miast. Wr�cili tu po bitwie pod Halwygiem, kiedy to ich panowie zostali pokonani. Nie czynili wysi�k�w, by odbudowa� swe zamki i miasta, zadowalaj�c si� �yciem na prymitywnym poziomie. Wielu spo�r�d nich nie zwraca�o na ruiny nawet najmniejszej uwagi. Ubierali si� w futra i �elazo, co pozosta�o im po dawnych zwyczajach Nhadragh�w. Mieli ciemne i p�askie twarze, bujnie rosn�ce w�osy stykaj�ce si� nad g��bokimi oczodo�ami z k�dzierzawymi brwiami. Byli ro�li, muskularni i mocno zbudowani. Kiedy� ich pot�ga por�wnywalna by�a z pot�g� cywilizowanych Vadhagh�w, ale ci ostatni nie upadli tak nisko.
Pojawi�y si� na wp� zburzone wie�e Osu, niegdy� stolicy krainy Maliful i ca�ej ziemi Nhadragh�w. Pi�kne Os - tak miasto zwane by�o przez jego mieszka�c�w, gdy jeszcze by�o pi�kne. Teraz jednak mury run�y, wie�e leg�y na ziemi, a domy dawa�y schronienie co najwy�ej szczurom i �asicom. Wok� bujnie rozrasta�o si� wszelkie zielsko.
Kot lecia� dalej, tropi�c psychiczny �lad. Okr��y� przysadzisty budynek, kt�ry osta� si� nietkni�ty. Na jego p�askim dachu wzniesiono chat� o p�przejrzystych �cianach, przez kt�re przebija�o �wiat�o. Wewn�trz widoczne by�y dwie postacie, czarne na tle ��tego blasku. Jedna by�a kr�pa, w pe�nym rynsztunku, druga za� ni�sza, odziana w futra, o wiele jednak grubsza. Kot wyl�dowa� na dachu i ostro�nie podczo�ga� si� do �ciany domu, przytkn�� �ebek do prze�wituj�cej materii i z szeroko otwartymi �lepkami ch�on�� ka�de s�owo.
Glandyth-a-Krae patrzy� krzywo nad ramieniem Ertila na k��bi�c� si� par�, kt�ra wydziela�a bulgocz�c� ciecz.
- Czy czar dzia�a, Ertil?
Nhadragh przytakn�� skinieniem g�owy.
- Ci�gle walcz� mi�dzy sob�. Nigdy dot�d moje czary nie by�y tak skuteczne.
- To dlatego, g�upcze, �e wspiera ci� ca�a pot�ga Chaosu! A raczej wspiera mnie, gdy� to ja jestem cia�em i dusz� oddany W�adcom Chaosu. - Glandyth rozejrza� si� po zagraconym wn�trzu. By�o pe�ne martwych zwierz�t, p�k�w zi�, butli z proszkami i miksturami. Kilka szczur�w i ma�p siedzia�o apatycznie w zsuni�tych pod �cianami klatkach, pod nimi pi�trzy�y si� zwitki pergaminu. Ojciec Ertila by� kiedy� uczonym i przekaza� synowi niejedno, ten jednak, podobnie jak inni Nhadraghowie, skarla� umys�owo i rych�o uzna� ca�� ow� wiedz� za zwyk�e czary i magi�, staczaj�c si� bezpowrotnie w prymitywne przes�dy. Sama w sobie by�a jednak owa wiedza nadal pot�na, co d�ubi�cy w�a�nie w po��k�ych z�bach Glandyth-a-Krae odkry� ca�kiem niedawno.
Czerwona i pryszczata twarz Hrabiego Glandytha by�a na p� skryta pod wielk� brod�, splecion� w warkoczyki przewi�zane wst��kami, podobnie jak jego d�uga czupryna. Szare oczy p�on�y trawi�c� go gor�czk� choroby, mi�siste wargi za� kojarzy�y si� nieodparcie z zepsutymi i cuchn�cymi och�apami mi�sa.
- Co z Ksi�ciem Corumem? I z jego przyjaci�mi? Co ze wszystkimi Shefanhowami, kt�rzy przybyli w magicznym mie�cie?
- Nie jestem w stanie dostrzec pojedynczych os�b, m�j panie - zapiszcza� czarownik. - Wiem tylko, �e czar dzia�a.
- Mam nadziej�, �e m�wisz prawd�.
- Tak, m�j panie. Czy� ten czar nie jest darem pot�gi Chaosu? Niewidzialna Chmura Niezgody rozprzestrzenia si� na wietrze, zwracaj�c ka�dego przeciwko jego bliskim, dzieciom, �onie. - Dr��cy grymas pojawi� si� na ciemnej twarzy Nhadragha. - Vadhaghowie napadaj� na siebie wzajemnie. Umieraj�. Wszyscy umieraj�.
- Tak, ale czy Corum te�? Musz� to wiedzie�. To, �e inni gin�, to dobrze, w porz�dku, ale nie jest to a� tak istotne. Je�li nie stanie Coruma, a kraj popadnie w rozprz�enie, b�d� m�g� znowu zebra� sojusznik�w w Lywm-an-Eshu i razem z moimi Denledhyssami zdoby� kraje utracone przez Kr�la Lyra. Czy nie mo�esz rzuci� na Coruma specjalnego zakl�cia, czarowniku?
Ertil zadr�a�.
- Corum jest �miertelnikiem. Musi cierpie�, gdy inni cierpi�.
- Jest przebieg�y i pomagaj� mu pot�ne si�y. Jutro pop�yniemy do Lywm-an-Eshu. Nie ma zatem sposobu, aby dowiedzie� si� na pewno, czy Corum jeszcze �yje i czy jest ogarni�ty szale�stwem tak samo jak inni?
- Nie znam takiego sposobu, m�j panie.
Glandyth podrapa� swe dziobate oblicze po�amanymi paznokciami.
- Czy na pewno nie oszukujesz mnie, synu Shefan-how�w?
- Nie zrobi�bym tego panie! Nigdy!
Glandyth wyszczerzy� z�by i spojrza� wprost w przera�one oczy Ertila.
- Wierz� ci, Nhadraghu - za�mia� si�. - Nadal jednak przyda�oby si� troch� wsparcia ze strony Chaosu. Wezwij raz jeszcze tego demona, przyda si�. Tego demona z wymiaru Mabelodego, tego, kt�ry raz ju� tu by�.
- Za ka�dym razem przygotowanie takiego spotkania skraca mi �ycie o przynajmniej rok - wykrztusi� Ertil.
Glandyth wyci�gn�� zza pasa d�ugi n� i przytkn�� jego czubek do p�askiego nosa Ertila.
- Wezwij go!
- Ju� wzywam...
Ertil pocz�apa� do przeciwleg�ego k�ta izby i wyj�� z klatki jedn� z ma�p. Stworzenie piszcza�o g�osem r�wnie wysokim jak mowa Ertila. Chocia� wpatrywa�o si� w Nhadragha ze strachem, uchwyci�o si� go, szukaj�c jakby bezpiecznego schronienia, kt�re w tym domu nie istnia�o. Ertil za� dosta� z k�ta ram� w kszta�cie litery X i wpasowa� j� w specjalne wyci�cia na blacie sto�u. Przez ca�y czas nie m�g� opanowa� dr�enia, poj�kiwa�. Glandyth tymczasem chodzi� tam i z powrotem, rozdra�niony l�kiem i niepewno�ci� czarownika.
Ertil da� ma�pie co� do pow�chania i zwierz� ucich�o. Umie�ci� je na ramie, po czym wzi�� gwo�dzie i m�otek.
Metodycznie zacz�� ukrzy�owywa� ma�p�. Ta mamrota�a i skrzecza�a z cicha, a krew sp�ywa�a po jej ma�ych �apkach.
Ertil zblad� i wygl�da�, jakby zaraz mia�y go chwyci� wymioty.
Oczy kota rozszerzy�y si�, gdy obserwowa� ten barbarzy�ski rytua�. Jego ogon uderza� miarowo.
- Po�piesz si�, ty �achmyto! - warkn�� Glandyth. - Po�piesz si�, albo poszukam innego czarownika!
- Wiesz, �e nie ma innego - mrukn�� Ertil. - Nie ma innego, kt�ry wspar�by Chaos.
- Zamknij si� i r�b swoje, przekl�ty!
Glandyth spojrza� gro�nie. Jasne by�o, �e Ertil m�wi prawd�. Nikt nie ba� si� teraz Mabde�czyk�w. Nikt opr�cz Nhadragh�w, kt�rzy rozwin�li w sobie instynkt niewolnik�w.
Z�by ma�py szcz�ka�y, jej oczy wywr�ci�y si� bia�kami do g�ry. Ertil rozgrzewa� �elazo. Podczas gdy nabiera�o wi�niowej barwy, narysowa� dooko�a ukrzy�owanego zwierz�tka skomplikowan� figur�. Potem we wszystkich dziesi�ciu jej rogach umie�ci� miseczki i podpali� ich zawarto��. Wzi�� w jedn� r�k� zw�j pergaminu, a roz�arzone do bia�o�ci �elazo w drug�. Chata zacz�a nape�nia� si� zielonym i ��tym dymem. Glandyth zakaszla� i wyj�� zza nabijanego stal� kaftana chust�. Spogl�daj�c nerwowo, cofn�� si� do k�ta.
- Yrkoon, Yrkoon, Esel Asan. Yrkoon, Yrkoon, Nasha Fasal... - �piew unosi� si� coraz wy�ej, a z ka�dym nowym wersem Ertil zag��bia� �elazo w skr�cane paroksyz-mami b�lu cia�o ma�py. �y�a ona nadal, gdy� czarownik, zadaj�c ciosy, omija� �ywotne organy, wida� by�o jednak, �e straszliwie cierpia�a. - Yrkoon, Yrkoon, Meshel Feran. Yrkoon, Yrkoon, Palaps Oli.
Dym zg�stnia� i kot by� w stanie dostrzec zaledwie zarysy postaci.
- Yrkoon, Yrkoon, Ceni� Pordit...
Gdzie� w oddali rozleg� si� �omot, mieszaj�c si� z j�kami torturowanej ma�py.
Zerwa� si� wiatr.
Nagle dym si� ulotni�. Powietrze w domu zn�w by�o przejrzyste. Na ramie nie by�o ju� ukrzy�owanej ma�py, wisia�o tam co� zupe�nie innego. Twarz tego czego� przypomina�a bardziej rysy Vadhagh�w ni� Mabde�czyk�w, chocia� g��wnymi cechami drobnego oblicza by�y maluj�ce si� na nim nienawi�� i z�o�liwo��.
- Zn�w mnie wezwa�e�, Ertil. - G�os mia� si�� i brzmienie zwyk�ej mowy. Dziwne by�o jedynie, �e dobywa� si� z tak ma�ych ust.
- Tak, wezwa�em ci�, Yrkoon. Potrzebujemy pomocy od twojego pana, Mabelodego...
- Znowu? - W g�osie pobrzmiewa�a kpina. - Jeszcze wi�cej?
- Wiesz, �e mu s�u�ymy. Bez nas nigdy by� tu nie dotar�.
- I co z tego? Dlaczego niby m�j pan mia�by by� zainteresowany wasz� sfer�?
- Wiesz czemu! Chce, aby oba te Kr�lestwa Mieczy wr�ci�y pod panowanie Chaosu. I chce zemsty na Corumie, kt�ry przyczyni� si� do zniszczenia pot�gi jego brata Ariocha i jego siostry Xiombarg, Kawalera i Kr�lowej Mieczy!
Usadowiwszy si� wygodniej na ramie, demon zachichota�.
- No to czego chcecie?
Glandyth post�pi� naprz�d i podni�s� zaci�ni�t� pi��.
- Oto czego chc� ja, a nie ten czarownik! Chc� by� pot�ny, demonie! Chc� zniszczy� Coruma, chc� zniszczy� �ad! Daj mi na to do�� si�y, demonie!
- Ju� da�em ci jej sporo - odpar� rzeczowo demon. - Nauczy�em ci� wytwarza� Chmur� Niezgody. Twoi wrogowie walcz� teraz mi�dzy sob� i zabijaj� si� nawzajem. A ty nadal nie jeste� zadowolony!
- Powiedz mi, czy Corum �yje!
- Nic ci nie mog� powiedzie�. Nie mam sposobu ni mo�liwo�ci, by zerkn�� nawet do tego wymiaru, dop�ki ty mnie nie zawezwiesz. Dobrze o tym wiesz. Wiesz tak�e, �e nie mog� d�ugo tutaj pozostawa�. Ledwie na kr�tk� chwil� mog� zaj�� tu miejsce innej istoty. To jedyny spos�b, by oszuka� R�wnowag�...
- Daj mi wi�ksz� w�adz�, demonie!
- Nie mog� da� ci nic takiego. Mog� tylko powiedzie�, jak j� zdoby�. I wiedz jeszcze, �e je�li przyjmiesz nazbyt du�o dar�w Chaosu, w�wczas zaczniesz by� podobny do zast�p�w jego starych s�ug. Uwa�aj zatem. Czy got�w jeste� sta� si� jednym z tych, w kt�rych zabijaniu osi�gn��e� najwy�sz� sprawno��?
- Czyli?... Co to znaczy?
Yrkoon zachichota�.
- Shefanhowem. Demonem. Ja by�em kiedy� cz�owiekiem...
Usta Glandytha wykrzywi�y si�, pi�ci zacisn�y jeszcze silniej.
- Przyjm� ka�d� umow�, je�li tylko sprawi, bym m�g� si� zem�ci� na Corumie i na ca�ym jego rodzaju!
- I w ten spos�b przydamy si� sobie nawzajem... Niech tak b�dzie. Dostaniesz, o co prosisz.
- I jeszcze magiczna moc