10009
Szczegóły |
Tytuł |
10009 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10009 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JAROS�AW MIKO�AJEWSKI
HERBATA DLA WIELB��DA
czyli sprawy i sprawki detektywa McCoya
Wydawnictwo Literackie
2004
I
- Tylko si� nie oddalaj.
- Boisz si�?
Jodie rzuci�a McCoyowi spojrzenie kogo�, kto nie tyle liczy na pomoc, co jej
bezwzgl�dnie ��da, i to pod gro�b� zemsty. Spojrzenie - cyrograf, podpisany
atramentem
wi���cym silniej ni� krew. Obci�gn�a sp�dniczk� i ruszy�a lekkim krokiem w
kierunku
grupy rozmawiaj�cych biznesmen�w, nad kt�rymi wzgardliwym spokojem i elegancj�
kr�lowa� Jerry Springfield.
Ju� od trzech lat we dwoje pr�bowali go dopa��, nie zawsze godnie znosz�c
tragiczne
pora�ki i pod�e docinki koleg�w. Dwadzie�cia osiem zab�jstw w ci�gu czterech
lat.
Morderstw nie mieszcz�cych si� w wy�wiechtanym poj�ciu zbrodni, pope�nianych
wy��cznie
na trzydziestoletnich, eleganckich i jasnow�osych kobietach. Sprawca zabija�
zawsze w ten
sam spos�b, przek�uwaj�c serce jakim� szpikulcem czy bagnetem. Nast�pnie
rozbiera� swoje
ofiary, precyzyjnie pokrywa� praw� po�ow� zw�ok czarnym lakierem w sprayu i
wk�ada� w
ran� na piersi kr�tko przyci�t� �odyg� czerwonego go�dzika. Cia�a odnajdowano w
parkach,
w r�nych miastach ca�ego kraju, ale morderstwa by�y pope�niane gdzie� indziej.
Nie
wiedzieli wi�cej - na nic si� zda�y analizy prywatnych i s�u�bowych podr�y
bogatych
obywateli czy pr�by odnalezienia organicznych �lad�w oprawcy. Dopiero po
czterech latach
desperackich poszukiwa� z niespodziewan� pomoc� przyszed� im zwyk�y bubel,
fabryczna
niedor�bka.
Przed miesi�cem dosz�o do kolejnego morderstwa. Cho� jego rytua� nie r�ni� si�
od
pozosta�ych, to w samym wykonaniu pojawi�a si� wyra�na nowo�� - prawa strona
zamordowanej kobiety by�a polakierowana niestarannie, tylko w trzech czwartych.
My�leli
nawet, �e to sprawka jakiego� niechlujnego imitatora �Go�dzika�, zwiastun
makabrycznej
mody na morderstwa formu�y black and white, ale po dw�ch dniach, wieczorem,
Jodie
zadzwoni�a do McCoya i kaza�a mu natychmiast przyjecha�, poniewa� �od
zaprzyja�nionej
policjantki z jednego z miast na p�nocy� dosta�a w�a�nie �wie�y numer lokalnej
gazety,
�najciekawszy, jaki kiedykolwiek czyta�a�. Cho� porucznik, jak zawsze o tej
porze, by� ju�
pijany, jej podniecenie wyrwa�o go z czelu�ci domu. Wezwa� taks�wk�, wychyli�
szklank�
whisky i ruszy�. Kwadrans p�niej trzyma� przed sob� gazet� i zakre�lony
fragment artyku�u:
�Wczoraj dosz�o do niezwyk�ego napadu na sklep chemiczny na rogu ulic Bacona i
Hoppera. Oko�o dziesi�tej rano, zaraz po otwarciu, pojawi� si� nieskazitelnie
ubrany
m�czyzna w czerni i bieli...�
McCoy z udawanym niesmakiem odsun�� od siebie gazet�.
- No nie?!... To jaki� pic! W czerni i bieli na skrzy�owaniu Bacona i
Hoppera???!
Na sztuce si� nie zna�, ale plakaty z wystaw Bacona, Hoppera - tu� obok
Rossettiego i
Klee - wisia�y w pokoju Marty, otwieraj�c w be�owych �cianach feeryczne okna,
wi�c
wiedzia�, �e czer� i biel maj� si� do tych nazwisk jak czerwony go�dzik...
- Nie pieprz, czytaj dalej! - zniecierpliwi�a si� Jodie.
�...Zapami�ta�em go dobrze, tacy tu nie przychodz� - m�wi sprzedawca. - Zjawi�
si�
przedwczoraj, kupi� puszk� farby. Wczoraj znowu przyszed�. Podszed� do mnie i
wysycza�, �e
puszka by�a niepe�na. Mia� oczy jak �mija. Potem stan�� przed p�k� z farbami i
str�ci�
wszystkie jednym ruchem laski, jak gdyby gra� w golfa. I spyta�, ile ma za to
wszystko
zap�aci�...�
- Sprawdza�am, zap�aci� kart�, rozumiesz?! Jerry Springfield, inwestor gie�dowy!
-
wykrzykn�a, ale nazajutrz musia�a powt�rzy� mu wszystko, bo McCoy by� w stanie,
kt�ry
pewni lekarze i adwokaci nazywaj� �pomroczno�ci� jasn��, a kt�ry cechuje tylko
pozorne
uczestnictwo w zdarzeniach.
McCoy, siedz�c przy barze, obserwowa� Jodie - widzia�, jak trzydziestoletnia
policjantka, elegancka i w jasnej peruce, zr�cznie wplata si� w kr�g
biznesmen�w, jak ze
�wietnie udawanym oporem daje si� zaprosi� do ta�ca. Pi� rozs�dnie, lekkie
mieszanki
wermutu z w�dk�. By� w doskona�ej formie. Po godzinie, kiedy Springfield zacz��
nawi�zywa� z Jodie niemal intymny kontakt, McCoy przypomnia� sobie, sk�d zna
nazw�
koniaku stoj�cego na p�ce dok�adnie na wysoko�ci jego wzroku. By�o to nazwisko
pisarza,
kt�rego ksi��k� o facecie w amsterdamskiej knajpie czyta�a w�a�nie jego c�rka.
Poprosi�
barmana o du�y kieliszek �francuskiego autora�.
- Uuuuu, ci�ka lektura - skrzywi� si� po wypiciu, a kiedy zobaczy�, �e Jodie i
�Go�dzik� zaczynaj� si� szykowa� do wyj�cia, poprosi� o du�� piersi�wk� whisky,
rzuci� na
st� setk� i ruszy� do drzwi. Wyszed� za nimi dos�ownie po pi�tnastu sekundach,
widzia�, jak
wsiadaj� do samochodu, podni�s� r�k�, �eby wezwa� taks�wk�, powiedzia� co� do
kierowcy.
- Za tamtym autem - wybe�kota� zabagnionymi ustami i poczu�, �e sk�ra marszczy
mu
si� na ca�ym ciele. By� w domu, le�a� w mokrej po�cieli. Nie mia� poj�cia, jak
si� tu znalaz�.
W sinym �wietle zobaczy�, �e jest pi�ta rano.
- Kurwa! Nie, nie! - wrzasn�� w poduszk� i wbi� z�by w poszw�. Chwyci�
s�uchawk�.
Do kogo chcia� dzwoni�? Na komisariat? Do kapitana? Do Jodie?! W ubraniu, jak
le�a�,
rzuci� si� do drzwi, zbieg� ze schod�w na z�amanie karku i wyszed� na ulic�.
By�o pusto.
Przykucn��, wsadzi� sobie pi�� do ust i zacisn�� z�by, �eby nie wrzeszcze�.
Wr�ci�, w��czy�
radio, szuka� nerwowo po ca�ej skali, ale odbiornik o�ywia� si� tylko muzyk�,
nie
przepuszczaj�c ani jednego m�wionego s�owa. Nic - �adnych informacji. A przecie�
b�bniliby do upad�ego, bez wzgl�du na por�. Spojrza� na zegarek - wskaz�wka
s�czy�a
sekundy powoli, jak kroplomierz tran albo olej. Przypomnia� sobie o butelce
whisky, kt�r�
wyni�s� z klubu. Wypi� zawarto�� do dna dwoma g��bokimi �ykami. Sk�ra zn�w mu
przyleg�a do ko�ci, po�o�y� si�, doczeka� do sz�stej z dr�eniem, kt�re da�o si�
znie��.
Pierwszy poranny dziennik zaczyna� si� od sensacyjnej wiadomo�ci o aresztowaniu
s�ynnego �Go�dzika�. Sukces by� dzie�em porucznik Jodie Meyer, kt�ra minionej
nocy
zrobi�a z siebie przyn�t�, zwabi�a zbrodniarza, zgodzi�a si� na nocny spacer po
lesie, a
nast�pnie, w chwili gdy m�czyzna wyci�gn�� z r�koje�ci laski d�ugi sztylet,
wyj�a pistolet,
zrani�a go w r�k� i zadzwoni�a po pomoc.
�Dlaczego wybra�a si� pani sama na tak niebezpieczn� akcj�?� - pyta�
dziennikarz.
�Po tylu nieudanych pr�bach ju� nikt nam... ju� nikt mi nie wierzy�, �e co� z
tego
wyjdzie�...
II
- �Jedyne, co mog� dla ciebie zrobi�, to nie nasra� ci w kartotek�. I pensja z
g�ry na
przysz�y miesi�c, cho� nie powinienem, bo przepijesz� - to ostatnie s�owa, jakie
us�ysza�em
od komendanta Folletta. Potem, kiedy wyst�pi�em o licencj� na prowadzenie
jednoosobowej
firmy detektywistycznej, dosta�em od niego tylko jednego maila. Napisa�, �e
wyra�a zgod� ze
wzgl�du na moj� c�rk�, ale przez rok, co dwa tygodnie, mam si� zg�asza� do
ambulatorium w
komendzie na badanie krwi i moczu. Odp�atne, bo przecie� nie jestem ju�
policjantem, ale i
tak - jak napisa� - �robi mi �ask�. I je�li tylko znajd� cho� �lad alkoholu,
podrze licencj� i
osobi�cie wyst�pi o odebranie mi praw rodzicielskich. Wi�c nie b�d� wam m�wi�,
�e jestem
tu z w�asnej woli. Jestem tutaj, bo musz�. Bo je�li znowu si� napij�, to strac�
c�rk�. A moja
c�rka straci dom, bo w tym mie�cie nie mamy nikogo, a od kiedy zgin�a moja
�ona, czyli od
czterech lat, dalsza rodzina w og�le przesta�a si� do nas odzywa�. Ale i tak bym
tutaj nie
przyszed�, gdyby komendant nie kaza� mi wzi�� r�wnie� udzia�u w dziesi�ciu
mityngach. A
teraz mo�ecie mnie wyrzuci�, bo - jak widzicie - jestem tu tylko po to, �eby
ratowa� w�asn�
dup�.
Kiedy sko�czy�, szybko przeni�s� wzrok z pod�ogi na sufit, prze�lizguj�c si�
spojrzeniem po bezkszta�tnej masie wpatrzonych w niego twarzy jak po plamie
t�uszczu.
Krew nap�yn�a mu do policzk�w, poczu� sztywnienie karku.
- Witaj, przyjacielu. Wszyscy przychodzili�my tutaj w ten spos�b. I jeszcze
niejedno o
nas us�yszysz, od nas samych. Tylko przychod�. Mo�esz na nas li...
Zanim m�czyzna, kt�ry przedstawi� si� na pocz�tku mityngu jako �Carl
alkoholik�,
zako�czy� swoj� deklaracj�, McCoy us�ysza� gwa�towny aplauz, nienaturalnie
g�o�ny, jak z
w��czonego znienacka radioodbiornika. Mechanicznie spojrza� przed siebie i nagle
bezkszta�tna masa zacz�a si� rozszczepia� w rysy przyja�nie u�miechni�tych
twarzy -
kobiecych i m�skich, starych i m�odych, pi�knych i oszpeconych, mniej lub
bardziej
przeci�tnych, jak w tramwaju lub na ulicy. Nie zastanawia� si� ani co znacz� te
brawa, ani
radosne s�owa, kt�re z trudem przedziera�y si� przez oklaski. Ch�tnie podda� si�
nag�emu
przekonaniu, �e na tych ludziach jego potworno�� nie robi najmniejszego
wra�enia, a jego
upadki mord� w ka�u�e, samozapalne wybuchy gniewu, rozpacze g��bokie jak studnia
o
poros�ych glonami kraw�dziach, zaniedbania z powodu dziwnie wyd�u�onego dystansu
pomi�dzy ��kiem a pod�og� i niespe�nione obietnice s� cz�ci� r�wnie� ich
�ycia, �e dobrze
wiedz�, co znaczy le�e� nosem w g�wnie, i �e uda�o im si� ju� zdoby� to, co jemu
samemu
wydawa�o si� niemo�liwe - weso�o�� pomimo druzgoc�cego poczucia winy. Kiedy
oklaski
zacz�y cichn��, nabra� powietrza w p�uca, ogarn�� wzrokiem obecnych i
nieoczekiwanie dla
siebie powiedzia�:
- Mam na imi� Steven, jestem alkoholikiem... Powiem g�o�niej. Jestem Steven,
alkoholik. Dzi�kuj�.
Kiedy wr�ci� do domu, c�rka siedzia�a z nogami prze�o�onymi przez oparcie
fotela, ze
s�uchawkami na uszach, i czyta�a Upadek. McCoy wy��czy� wie�� i uj�� Mart� pod
�okie� tak
energicznie, �e pos�usznie zerwa�a si� na r�wne nogi.
- Chod�. Znalaz�em ma�y lokal po drugiej stronie ulicy. Mo�e go wynajm�.
Powiesz,
czy ci si� podoba.
Marta wzruszy�a ramionami, po�o�y�a otwart� ksi��k� na fotelu i schyli�a si� po
mokasyny.
- Naprawd� b�dziesz prywatnym detektywem? - spyta�a, kiedy wyszli na ulic�. - A
nie
mo�esz by� w dalszym ci�gu policjantem?
- Pokomplikowa�o mi si� - mrukn�� McCoy.
- Wyrzucili ci�?
- Mniej wi�cej.
- A masz pistolet?
- Zabrali.
- Nie boisz si�, �e kto� ci� zabije? W�a�ciwie to jeste� sam...
- Co ty, zaczynam nowe �ycie. Bohater�w nie zabija si� na samym pocz�tku.
- Nie znasz si�, tato. Wi�kszo�� pisarzy to teraz postmoderni�ci, mog� ci�
za�atwi� ju�
w trzecim rozdziale.
- Ale mordercy tego nie wiedz�. Oni czytaj� tradycyjne powie�ci, takich poni�ej
trzystu stron nawet nie bior� do r�ki.
- A co si� stanie, jak zn�w zaczniesz pi�? - spyta�a Marta.
- Nie zaczn�.
M�wi� tak wielokrotnie, pierwszy raz nazajutrz po pogrzebie jej matki. Przedtem
nie
obiecywa�, bo chyba nie by�o takiej potrzeby. Owszem, czasami wraca� p�no, mama
si�
niepokoi�a, ale nie bardziej ni� �ony innych policjant�w. Kiedy umar�a, cztery
lata temu,
Marta mia�a jedena�cie lat. Jej wspomnie� z dzieci�stwa nie zak��ca� obraz
rodzinnych k��tni
czy cho�by wym�wek. I nag�e jezioro si� zmarszczy�o. Tak w�a�nie my�la�a o swoim
dotychczasowym �yciu - jak o jeziorze ze zdj�cia, kt�re ojciec trzyma� na
biurku: bia�a ��dka,
na ��dce mama, tata i ona, pomi�dzy brzegiem a zanurzonym w wodzie wios�em
jasna,
nieruchoma p�aszczyzna, za nimi stalowe fale, g�ste jak �uski na ogromnej rybie.
- To tutaj - powiedzia� McCoy i stan�� przed bram�, jakie� trzysta metr�w od ich
domu, tyle �e po drugiej stronie ulicy. Przycisn�� guzik z napisem �studio� i
niemal od razu
us�yszeli trzask otwieranego zamka.
- Wejd� pierwszy - szepn�� z czujno�ci� starego policjanta.
Na ko�cu mrocznego korytarza sta� t�gi, niski m�czyzna. Szybkim ruchem r�ki,
bez
s�owa, doda� go�ciom odwagi i skierowa� ich do uchylonych drzwi. Kiedy stan�li
na progu,
oniemieli z wra�enia. Oto otwar�o si� przed nimi niewielkie, mniej wi�cej
pi�tnastometrowe
pomieszczenie, wysokie chyba na sze�� metr�w, ca�e w ciemnym, wi�niowym drewnie
i
wy�o�one po sufit ksi��kami.
- Prosz� wej��, zaraz to pa�stwu wyja�ni� - rzek� w�a�ciciel, czuj�c pewnie, �e
taki
wygl�d i taka zawarto�� biura na wynajem rzeczywi�cie wymagaj� szczeg�owego
wyja�nienia. Ju� w tych kilku s�owach, jakie gospodarz zd��y� wypowiedzie�,
mo�na by�o
wychwyci� obcy akcent, dziwacznie wyd�u�one brzmienia przedzielane nienaturalnie
twardymi sp�g�oskami. Kiedy znale�li si� w �rodku, m�czyzna zamkn�� drzwi i
przedstawi�
si�:
- Nazywam si� Carlo Ferrucci, jestem w�oskim pisarzem. Mieszkam na drugim
pi�trze, tutaj jest m�j gabinet.
McCoy i Marta uwa�niej rozejrzeli si� po wn�trzu. Opr�cz wbudowanych w �cian�
rega��w by�o tu tylko biurko z obrotowym krzes�em i dwa fotele rozdzielone
stolikiem.
Gdyby nie samochody, kt�rych t�umiony, lecz jednostajny szum przenika� do
�rodka, mo�na
by pomy�le�, �e znale�li si� w wiktoria�skim pa�acu - w�a�ciciel, w ciemnym
we�nianym
garniturze i mi�sistym jedwabnym krawacie, bez najmniejszego retuszu m�g� pe�ni�
w nim
funkcj� majordomusa.
- Chc� wynaj�� ten gabinet, poniewa� wracam do W�och, w sprawach prywatnych. Na
d�u�ej. Po pi�tnastu szcz�liwych latach �ycia w tym mie�cie zd��y�o si�
uzbiera� troch�
ksi��ek. Powiem kr�tko: bez sensu, �eby gabinet sta� pusty, to wbrew mojemu
poczuciu
harmonii. Miesi�c temu informowa�em komendanta Folletta, kt�ry jest kuzynem
mojej �ony,
o tym zamiarze, a on zadzwoni� wczoraj wieczorem z wiadomo�ci�, �e jego dobry
znajomy,
czyli pan, szuka ma�ego biura...
- Komendant?! To pan nie zadzwoni� z og�oszenia?
- Z og�oszenia?! Mia�bym wpu�ci� kogo� z og�oszenia do moich ksi��ek?! Czy pan
wie, co ja tu mam? Hypnerotomachia Poliphili w oryginalnym wydaniu Manutiusa,
pierwsz�
edycj� Narzeczonych Manzoniego... Nie b�dzie si� pan nudzi�. Mog� tu wpu�ci�
tylko kogo�,
kto ma tak �elazn� rekomendacj�, jakiej udzieli� panu nasz wsp�lny przyjaciel
Follett. Ale
je�li ju� kto�, jak pan, zas�uguje na tak� rekomendacj�, to mog� mu by� tylko
wdzi�czny za
opiek� nad moj� �wi�tyni�. I od razu rozprosz� wszelkie w�tpliwo�ci - p�aci pan
tylko za
telefon, pr�d i wod�. Za tym rega�em jest kuchenka elektryczna, a za tamtymi
drzwiczkami
toaleta. I jeszcze jedno - je�li b�dzie pan chcia� zrezygnowa�, prosz� po prostu
odda� klucze
Follettowi. A kiedy ja b�d� chcia� wr�ci�, uprzedz� co najmniej na p� roku
wcze�niej.
Zgoda?
McCoy i Marta stali jak zaczarowani.
- I jeszcze osobista pro�ba - powiedzia� po chwili nieco speszony Ferrucci. -
S�owa,
kt�re przeczyta pan w tej bibliotece, prosz� bra� sobie g��boko do serca. Bo
wszystko, co tu
zostawiam, to wielka literatura, pisana z najg��bszej potrzeby... Musi pan
my�le�, �e s� one
skierowane wy��cznie do pana, i �e mog� pana nie tylko zaciekawi� czy rozbawi�,
lecz
r�wnie� ocali�. Bo �ycie na ka�dym kroku potrzebuje ratunku...
- Ale co pan ma konkretnie na my�li? - McCoy ogarn�� wzrokiem tysi�ce tom�w
poustawianych r�wniutko na p�kach.
- S�owa, wszystkie s�owa.
- Tata, ty to masz szcz�cie - westchn�a Marta, kiedy znale�li si� na ulicy. -
Tylko
niczego nie zawal!
- Troch� dziwny ten Ferrucci.
- Na facet�w, kt�rzy za d�ugo siedz� w bibliotece, trzeba oczywi�cie zawsze
uwa�a�.
Jest taka powie�� o bibliotekarzu, kt�ry mordowa� zakonnik�w, bo nie chcia�,
�eby odkryli
pewn� wa�n� ksi��k�.
- Po�yczysz?
- Na pewno znajdziesz gdzie� na p�ce w swoim nowym biurze. Tylko nie �li�
palc�w.
III
Nazajutrz rano po spotkaniu z Ferruccim McCoy pobieg� na mityng i od razu da�
znak,
�e chce m�wi� jako pierwszy. Opowiedzia� wszystko, co wydarzy�o si� w ci�gu
minionych
dw�ch dni: o tym, jak obieca� Marcie, �e b�dzie si� leczy�, o tym, jak zdoby�
gabinet, za
kt�ry nie b�dzie musia� p�aci� przez jeszcze co najmniej dwa lata, wreszcie o
komendancie,
kt�ry co prawda wyrzuci� go z pracy i jest na niego w�ciek�y, lecz z daleka
pomaga mu na
ka�dym kroku - za�atwi� mu licencj� i biuro. M�wi� p� godziny albo i d�u�ej,
by�o mu lekko.
Po mityngu od razu rozpocz�� urz�dowanie. Przykr�ci� do drzwi mosi�n� tabliczk�
z
wygrawerowanym napisem �Steven McCoy prywatny detektyw� stosown� kartk� umie�ci�
te� na domofonie. Nie zd��y� nawet nastawi� wody na herbat�, kiedy us�ysza�
dzwonek.
Otworzy� bez pytania i wyszed� go�ciowi na spotkanie, mechanicznie przejmuj�c
obyczaj
Ferrucciego.
- Detektyw McCoy? Nazywam si� Rita Spitfire, poleci� mi pana kapitan Follett...
Pierwsze zlecenie okaza�o si� proste, znacznie poni�ej jego kwalifikacji, lecz w
sytuacji, w kt�rej si� znajdowa�, m�g� by� tylko wdzi�czny by�emu prze�o�onemu
za kolejn�
rekomendacj�.
Pani Spitfire, kobieta dojrza�a, �adna, chyba potwornie bogata i raczej pusta,
chcia�a
lecie� do innego miasta na aukcj� bi�uterii. Upatrzy�a sobie jaki� klejnot,
zamierza�a go
wylicytowa� i od razu zabra� ze sob� do domu, wi�c potrzebowa�a ochroniarza.
Mieli lecie�
ju� za cztery godziny i wr�ci� nazajutrz wczesnym popo�udniem, tu� po porannej
aukcji.
- Tysi�c dolar�w z g�ry i za nic pan nie p�aci. Prosz� przyjecha� taks�wk� o
czwartej
pod ten adres, od razu udamy si� na lotnisko.
Gestem nie przyjmuj�cym sprzeciwu wyj�a z torebki lu�ny plik banknot�w i
wizyt�wk�, wsta�a i wysz�a bez s�owa.
To, �e kto� ich �ledzi, McCoy zauwa�y� ju� w chwili, kiedy ruszyli spod domu
Rity
Spitfire. Kierowca ciemnozielonego rovera chyba nawet nie pr�bowa� zachowa�
dyskrecji
albo by� jakim� kompletnym amatorem. Detektyw widzia� go k�tem oka na ka�dym
zakr�cie,
ogon nawet nie stara� si� zmieni� pasa ani zachowa� odleg�o�ci.
- Kto� nas �ledzi? - spyta�a klientka.
- Najwyra�niej.
- Mo�e to m�j m��, a raczej jaki� wynaj�ty przez niego detektyw. Jest strasznie
zazdrosny, nie ma si� czym przejmowa�.
- Gdyby nie by�o si� czym przejmowa�, nie zabiera�aby mnie pani ze sob�.
- Racja.
Ogon ci�gn�� si� za nimi do samego lotniska, ale w samolocie McCoy nie zauwa�y�
nikogo podejrzanego. Dopiero na miejscu pojawi� si� zmiennik kierowcy rovera,
tym razem
w czerwonym triumphie - r�wnie amatorsko co poprzednik (a mo�e r�wnie
nonszalancko,
celowo chc�c rzuci� si� w oczy) jecha� za nimi do samego hotelu. Zatrzyma� si�
trzydzie�ci
metr�w dalej, wy��czy� silnik i wyra�nie zamierza� pozosta� w samochodzie.
W hotelu McCoy za��da� dla siebie i dla pani Spitfire dw�ch oddzielnych pokoj�w
z
niezale�nymi wej�ciami, lecz po��czonych wewn�trznymi drzwiami. Podczas kolacji
czu� na
sobie uwa�ne spojrzenie starszego m�czyzny siedz�cego przy stole w samym k�cie
hotelowej restauracji.
- Czy jest co�, czego mi pani nie powiedzia�a?
- Niby co?
- Kto� pani grozi�? Mo�e kto� inny ma wielki apetyt na klejnot, kt�ry chce pani
kupi�?
Kobieta wzruszy�a ramionami i zam�wi�a deser. Nie mia�a ochoty na rozmow� - by�a
g��boko oboj�tna na wszystko, co dzia�o si� wok�. �Aseptyczna�, tak McCoy
okre�li� j� w
duchu.
Noc ci�gn�a si� w niesko�czono��. Blisko�� minibaru na cudzy rachunek,
wype�nionego ma�pkami z w�dk�, ginem i whisky przyprawia�a go o przyspieszone
bicie
serca i b�l g�owy. Gdyby si� napi�, poczu�by si� lepiej, mo�e by zasn��...
Otworzy� ksi��k�, kt�r� wychodz�c z biura wyj�� bez zastanowienia z biblioteki.
�Nel
mezzo del cammin di nostra vita...� Cholera, wzi�� Bosk� komedi� Dantego, i to w
oryginale.
By�a druga w nocy - za p�no, �eby zadzwoni� do c�rki. W��czy� telewizor. Przy
jakich�
pornosach, kazaniach i kresk�wkach doci�gn�� do �witu. Czu� si� jak na ci�kim
kacu, z t�
jednak r�nic�, �e nie wypi� ani kropli.
- Uda�o si�! Hajda pod prysznic! - wrzasn�� w chwili, gdy pierwszy promie�
s�o�ca
przeszy� doln� listw� okiennicy, i zacz�� nowy dzie�.
Aukcja potoczy�a si� zgodnie z najbardziej pomy�lnym scenariuszem. Natychmiast
po
licytacji pani Spitfire odebra�a stary at�asowy woreczek ze swoim skarbem,
pojechali na
lotnisko, wsiedli do samolotu i - nie obserwowani chyba przez nikogo - dojechali
szcz�liwie
do domu klientki.
- Dzi�kuj�, do widzenia. Niech pan zap�aci, nie mam drobnych - rzuci�a sucho
kobieta
i zatrzasn�a za sob� drzwiczki.
Kiedy wszed� do domu, w��czy� komputer i zajrza� do skrzynki mailowej. Mia�
tylko
jedn� now� wiadomo��: �Przepraszam, �e kaza�em Ci� �ledzi�, i to tak, �eby� o
tym wiedzia�,
by� nie pope�ni� �adnego g�upstwa. Nie wierz� Ci jak psu, wi�c wola�em mie� Ci�
na oku,
b�d� pewny, �e nie po raz ostatni. Ale wiem, �e Ci si� uda�o. Jestem zaskoczony
i gratuluj�.
Bez odbioru. Follett�.
- A to kutas! - j�kn�� McCoy.
- Cze�� tato! - Marta zrzuci�a plecak, obj�a go od ty�u za szyj� i poca�owa�a w
policzek, nie staraj�c si� nawet pow�cha� jego oddechu. Trze�wo�ci� pachnia�o od
progu.
IV
To dziwne, ale kiedy decydowa� si� na prac� detektywa, McCoy nie my�la�, jak
szmat�awymi sprawami b�dzie si� musia� zajmowa�. �ledzi� wiaro�omn� �on� - on,
policjant
roku (to prawda, dziesi�� lat wstecz, ale dyplom wci�� jeszcze wisia� w domu nad
biurkiem).
Kiedy zak�ada� sw� jednoosobow� firm�, mia� tylko jeden cel - przetrwa�. Ale
teraz, cho�
min�� zaledwie tydzie�, wypada�o si� zastanowi�, co to znaczy by� detektywem.
- Tylko �e zanim powierz� panu spraw�, chcia�bym si� dowiedzie�, ile to kosztuje
-
przed McCoyem siedzia� oko�o trzydziestoletni m�czyzna o inteligentnym
wygl�dzie
delikatnej ro�liny oran�eryjnej.
- Um�wmy si�, �e zap�aci pan po wszystkim, ile pan b�dzie m�g�.
- Tylko uprzedzam: mam ograniczone mo�liwo�ci finansowe... Jakie� dwa tygodnie
temu chcia�em odwiedzi� brata. Mia�em ju� przej�� przez ulic� i nagle zobaczy�em
moj� �on�
- wychodzi�a z bramy domu, w kt�rym brat ma atelier. By�a nerwowa, rozgl�da�a
si�... Chyba
si� ba�a, �e kto� j� rozpozna. Od tej pory mniej wi�cej co dwa dni m�wi, �e
idzie do chorej
kole�anki, a chodzi do niego. Wiem, bo dwa razy natychmiast po jej wyj�ciu
wezwa�em
taks�wk� i pojecha�em pod jego pracowni� - zjawia�a si� tu� po mnie.
- Pr�bowa� pan o tym z ni� porozmawia�?
- Nie. Boj� si�.
- Czego?
- �e g�upio zaprzeczy i niczego mi nie wyja�ni. Pewno�ci, �e mnie nie zdradza,
nie
zdob�d� nigdy, wi�c wol� mie� pewno��, �e zdradza.
Dzie� dobry, m�wi McCoy. Mam niewielk� firm�, chcia�bym zam�wi� kalendarz
reklamowy z fotografiami. Czy robi pan takie rzeczy�?
- Zapraszam, zna pan adres?...
- Przyszed� pan troch� za wcze�nie, mam jeszcze modelk� - brat Davida Prosta,
Paul,
nieco starszy i znacznie bardziej pewny siebie, wydawa� si� nie tyle stropiony,
co troch�
poirytowany, jak nauczyciel wywo�any podczas lekcji przez wo�nego do dyrektora
szko�y. -
Prosz� jeszcze chwil� zaczeka�.
Nie zagl�daj�c za szerok� kotar�, fotograf ponagli� g�o�no, ale uprzejmie,
kogo�, kto
si� za ni� znajdowa�:
- Przepraszam ci�, ale mam ju� go�cia...
Niebawem spoza kotary wynurzy�a si� pani Frost - McCoy �atwo rozpozna� w niej
typ
m�skiej, ale �licznej brunetki ze zdj�cia, kt�re otrzyma� od �ro�liny�.
Detektyw celowo przyszed� do atelier wcze�niej, ni� by�o to um�wione. Kiedy �ona
Davida Frosta wysz�a z domu, �eby �odwiedzi� chor� kole�ank�, m�� natychmiast
do niego
zadzwoni�, wi�c McCoy by� prawie pewny, �e zastanie j� pod wskazanym adresem.
- Do jutra - powiedzia�a do szwagra. - To ju� chyba ostatni raz, prawda?
- Jeszcze p� godziny i masz to za sob�. O trzeciej, dobrze?
Rozmawiali swobodnie, niewiele robi�c sobie z jego obecno�ci. Tu nie mog�o
chodzi�
o zdrad� - ludzie, kt�rzy ukrywaj� tak wiele, s� za g�o�ni albo za cisi, za
sztywni albo za
swobodni, a ci byli zwyczajni. Kiedy Mary Frost zamkn�a za sob� drzwi, McCoy
postanowi�
zaufa� swojej intuicji i dzia�a� bez zb�dnych ceregieli. Wszyscy aktorzy tej
dziwnej
inscenizacji wygl�dali na porz�dnych ludzi, wi�c nie chcia� wystawia� �ro�liny�
na piek�o
domys��w, kt�rych prawdopodobnie nie m�g�by nigdy potwierdzi�.
- Szczero�� za szczero�� - powiedzia� speszony fotograf, kiedy McCoy wyjawi�
prawdziwy pow�d swojej wizyty. - �le si� sta�o, bo lepiej, �eby David nie
wiedzia�. Jest
zazdrosny prawie tak samo jak nasz ojciec. Ale to nie ma nic wsp�lnego ze
zdrad�. To raczej
nieuczciwo��, nieszczero��... Ot� dostaj� r�ne zlecenia od firm. Robi� zdj�cia
do
materia��w reklamowych, projektuj� foldery. Ostatnio przyj��em du�e zam�wienie
od pewnej
organizacji medycznej - b�d� wydawali album o piel�gnacji piersi, o sposobach
wczesnego
wykrywania raka, zalecanych stanikach itd. Mojemu bratu si� nie przelewa, jest
j�zykoznawc�, pisze doktorat. Kiedy� Mary pyta�a, czy nie mam dla niej jakiego�
zaj�cia, jest
informatykiem, wi�c chodzi�o o jak�� komputerow� obr�bk�. Jak pan zauwa�y�, Mary
jest
pi�kn� dziewczyn�... Ma doskona�e piersi i cudowne, smuk�e d�onie. Przysz�o mi
wi�c do
g�owy, �eby pozowa�a do tego albumu. Na zdj�ciach wida� tylko torsy i r�ce, wi�c
nikt by si�
nie zorientowa�. Mo�e pan jako� pom�c?
- Ale z wzajemno�ci�. Panu chodzi o to, �eby o ca�ej sprawie nie dowiedzia� si�
brat.
Mnie chodzi o to, �eby o podejrzeniach pana Davida nie dowiedzia�a si� jego
�ona.
- Wchodz� w to! Powiem jej, �e musi jako� uzasadni� nag�y przych�d, zreszt�
niema�y. I to jak najszybciej, zanim m�� zapyta, jak si� nazywa chora kole�anka.
David zjawi� si� w biurze McCoya nazajutrz rano. By� ju� ca�kiem �inn� ro�lin��
-
wiosenn�, poln�, w pe�nym rozkwicie. Macierzank� lub chabrem.
- Mia� pan racj�, kretyn ze mnie i tyle. Prawd� m�wi�c, dopiero teraz uwierzy�em
w
pa�skie wczorajsze zapewnienia. Pewnie pan ju� wie (cho� nie mam poj�cia, bo
przecie� pan
sam nie chcia� mi tego powiedzie�), ale i tak panu powiem: prawda jest taka, �e
�ona jest
informatykiem, brat poprosi�, �eby za�o�y�a komputerowe archiwum jego
fotografii, jak��
baz�, nie znam si� na tym. Oboje postanowili sprawi� mi niespodziank� - zarobi�a
sze��
tysi�cy. Da�a mi, �ebym urz�dzi� gabinet dla siebie i dla niej. Sama to
powiedzia�a, tu� po
pa�skim telefonie. Pi��set dla pana. Kiedy pan wczoraj odm�wi� podania
szczeg��w, mia�em
da� dwie�cie.
Wyj�� kopert�, po�o�y� na biurku i rozejrza� si� po bibliotece.
- Przepraszam, mia�em spyta� ju� podczas pierwszej wizyty... Dlaczego trzyma pan
Baudouina de Courtenay pod �C�, a nie pod �B�?
�Nawet nie zauwa�y�em, �e ksi��ki s� u�o�one alfabetycznie. Co ze mnie za
detektyw...�, pomy�la� McCoy i w�o�y� kopert� do kieszeni.
Kiedy Steven wraca� do domu, jego uwag� przyci�gn�� szereg identycznych ulotek
powtykanych uko�nie za wycieraczki zaparkowanych wzd�u� ulicy samochod�w. Na
ka�dej z
nich jaka� jasnow�osa pi�kno�� z okaza�ymi piersiami zaprasza�a do ca�odobowych
rozm�w o
najg��biej skrywanych pragnieniach. McCoy wzi�� jedn� z reklam�wek do r�ki i
nagle zrobi�o
mu si� sucho w ustach.
- Blondynka, psia j� ma�! - sykn�� przez z�by. - �Komputerowa obr�bka�, szlag by
go
trafi�! Baudouin de Courtenay, do ci�kiej cipy! Pod �D� powinienem go wsadzi�!
V
Wolfgang Storm by� absolutnie pewny, �e jego siedemdziesi�ciopi�cioletni syn
zosta�
zamordowany. Z pogard� wypowiada� si� o policjantach, kt�rzy uwierzyli w wersj�
rodziny.
- Wm�wili im, �e Manfred polerowa� oficerski kordzik Luftwaffe, osun�a mu si�
r�ka
i sam przebi� sobie t�tnic� udow�. Drogi panie, powody do morderstwa mia� ka�dy
z nas, ze
mn� w��cznie, ale nie b�d� o tym wspomina�, bo musia�bym m�wi� �le o zmar�ym, i
to o
w�asnym synu. I ka�da z dziewi�ciu najbli�szych os�b mog�a to zrobi� - wszyscy w
tym
czasie byli�my w naszej willi przy ulicy von Kleista... pewnie ma pan von
Kleista, tyle tu
ksi��ek...
McCoy postanowi� doda� sobie autorytetu.
- Powinien by� gdzie� przy Baudouinie de Courtenay...
- Baudouin de Courtenay powinien by� pod �B�, a nie pod �C�, a poza tym von
Kleist
jest na �K�, to Niemiec, w�a�ciwie Prusak... W ka�dym razie do willi z zewn�trz
nie m�g� si�
dosta� nikt obcy, bo po podw�rzu przez ca�� dob� biega osiem bulterier�w, kt�re
Manfred nie
bez powodu ochrzci� nazwiskami genera��w III Rzeszy. Nie obchodzi mnie, jak pan
zamierza
pozna� imi� zab�jcy, jego nazwisko na pewno brzmi Storm. Dla pa�skiego spokoju
dodam,
�e prawd� zachowam dla siebie. Ktokolwiek to by�, rozumiem go doskonale. Jego
albo j�.
Do McCoya po raz pierwszy dotar� ten fascynuj�cy wymiar nowego zaj�cia - wolno��
dzia�ania podlegaj�ca wy��cznie kryterium skuteczno�ci. Kiedy pracowa� w
policji, musia�
przede wszystkim przestrzega� przepis�w, �eby w razie niepowodzenia wykaza� si�
regulaminowym dzia�aniem. Teraz m�g� robi�, co chcia�. Jako by�y policjant
okryty by�
ha�b�, jako detektyw nie zd��y� jeszcze dorobi� si� marki. W sprawie o
domniemane
zab�jstwo Manfreda Storma postawi� na wariacki fortel i nie obawia� si�
konsekwencji. Stan��
przed domem parafialnym i nacisn�� guzik z napisem �Pastor Felix Strumph�. To
jedyna
osoba, kt�r� musia� wtajemniczy� w swoje zamiary.
A nawet nam�wi� do odegrania kluczowej i komicznej roli w ich realizacji. Mog�o
by� ci�ko, ale w razie k�opot�w zamierza� odwo�a� si� do
narodowosocjalistycznej
przesz�o�ci, kt�ra ��czy�a pastora ze zmar�ym.
Zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o stu metr�w od grobu. Kiedy pastor stan�� nad
�wie�o otwart� jam�, McCoy ukl�k� przed mogi�� jakiej� Patricii Woolf, zmar�ej
tragicznie w
wieku dwudziestu o�miu lat, kt�ra patrzy�a na niego z owalnej fotografii
roze�mianymi
oczami uczennicy kolegium. Ten wzrok przypomnia� mu znajome spojrzenie, i to na
tyle
niespodziewanie i gwa�townie, �e �zy nap�yn�y mu do oczu. W sytuacji, w kt�rej
si�
znajdowa�, z tymi �zami by�o mu nawet do twarzy.
- Nie po niebieskich, a po zielonych pastwiskach - zagrzmia� pastor silnym
g�osem
zaraz po kr�tkiej modlitwie - biega�by teraz Manfred Storm, gdyby nie zbrodnicza
r�ka, kt�ra
dosi�g�a go w�r�d najbli�szych...
Za�ama� g�os i wspar� si� na ramieniu pomocnika. T�umek lekko si� zako�ysa�.
- Cho� poj�cie najbli�szych trzeba dzi� zrewidowa�. C� bowiem znaczy by� synem,
c�rk�, bratem, kuzynem, skoro wi�zy krwi nie przeszkadzaj� wydrze� jej si��,
podst�pem,
nagim ostrzem sztyletu!
Zacz�� krzycze�, przenosz�c wzrok z jednego �a�obnika na drugiego. Cz�onkowie
rodziny Storm, jak wywo�ywani do odpowiedzi, unosili po kolei g�owy i patrzyli
na
duchownego - syn, c�rka, brat, kuzyn... Kiedy czarny t�umek osi�gn�� temperatur�
wrzenia,
pastor przypu�ci� ostateczny atak:
- Ale zbrodnia ma kr�tkie r�ce, o wiele kr�tsze ni� Bo�a sprawiedliwo��, kt�ra
oto
wsp�dzia�a dzi� z ludzk�. �pij spokojnie druhu Manfredzie, pu�kowniku Storm.
Kiedy na
wieku trumny us�yszysz werbel pierwszych grudek ziemi, zbrodniarz us�yszy szcz�k
kajdank�w, zatrzaskuj�cych si� na jego r�kach!
W tej chwili, zgodnie z przewidywaniami McCoya, morderca Manfreda Storma, o ile
Manfred Storm w og�le zosta� zamordowany, powinien p�kn��, zrobi� co�
nieostro�nego,
rzuci� si� do ucieczki. Ale nic takiego si� nie dzia�o, ponad grobami zawis�a
cisza ci�ka jak
zeppelin. I to nic oznacza�o wielk� wpadk�, obciach i wstyd. Je�eli nawet
Wolfgang Storm
nie domy�la� si�, kto doprowadzi� do ca�ej tej farsy, to na pewno powie mu o tym
pastor, �eby
samemu wyt�umaczy� si� z apokaliptycznych uniesie�. W obliczu ciszy, kt�ra w
ka�dej
chwili mog�a przerodzi� si� w eksplozj�, pastor Strumph ogarn�� obecnych
skruszonym
spojrzeniem, pochyli� g�ow� i mamrocz�c pod nosem, ruszy� w kierunku bramy
cmentarza.
McCoy przykl�k� raz jeszcze na grobie Patricii Wolf, �eby schowa� si� przed jego
wzrokiem,
odczeka� trzy minuty i pod��y� tym samym �ladem.
- Taka brawura, no, no... - stuletni chyba Wolfgang Storm cedzi� ka�d� zg�osk�,
co
wr�y�o odwlekany wybuch furii.
- Ogromnie mi przykro, ale wydawa�o mi si�, �e naj�atwiej zaskoczy� sprawc� na
�wie�o, w tak trudnej chwili - McCoy nie wiedzia�, gdzie podzia� oczy.
- Ale pan w og�le wie, co pan zrobi�? Pan wie, �e jest sprawc� zbrodni
doskona�ej?
Nieumy�lnej, ale jednak zbrodni. No wi�c ju� pan wie, co pan zrobi�, czy nie?
- Zabi�em nieboszczyka po �mierci, zepsu�em mu pogrzeb... O to panu chodzi? -
McCoy w panice stara� si� nada� s�owom starca przeno�ne znaczenie.
- G�upi cz�owieku!... - zadudni� Storm zjednoczonym �miechem ca�ej rodziny
Buddenbrook�w. - Czyli pan nie wie... Kiedy po pogrzebie wr�cili�my do domu,
byli�my
wstrz��ni�ci... Domy�la�em si�, �e to pan zaaran�owa� ca�e to przedstawienie,
potem
zadzwoni�em do pastora i on mi to potwierdzi�. W ka�dym razie dopiero po jakiej�
godzinie
zorientowali�my si�, �e Klara, moja m�odsza c�rka, z nami nie wr�ci�a.
Pomy�leli�my, �e
posz�a jeszcze odwiedzi� jakie� groby, ale niebawem zadzwonili z komendy i
powiedzieli, co
si� sta�o... - Starzec m�wi� z wysi�kiem, patrz�c detektywowi prosto w oczy. -
Podczas
pogrzebu sta�a troch� z boku i nagle musia�a zas�abn��, bo usiad�a na jakim�
grobie. Nie
widzieli�my jej, zas�ania�a j� pionowa p�yta. Poza tym wszyscy byli�my wzburzeni
szale�stwem pastora... Zawa�, lekarze m�wi�, �e to trwa�o chwil�...
McCoyowi krew sp�yn�a do st�p.
- Ale nie mam �alu - ci�gn�� starzec. - W ko�cu pa�ska pu�apka zadzia�a�a...
Domy�la�em si�, �e to Klara zabi�a Manfreda, ona mia�a najwi�ksze powody...
Biedna
dziewczyna, i tak by�a dzielna. Tyle lat po tym, co jej zrobi�, pod jednym
dachem... Ba�em
si�, �e sama odbierze sobie �ycie... Ale nie b�d� pana zanudza�. Mo�e kiedy�...
Prosz�, to
pa�skie wynagrodzenie, mam nadziej�, �e wystarczy.
McCoy nie mia� odwagi o nic pyta�. Po wyj�ciu starego Storma podszed� do autor�w
na �C�, wyj�� Baudouina de Courtenay i ustawi� w�r�d autor�w na �B�, tu� za
Baudelaireem.
�K� by�o za wysoko, �eby sprawdzi� von Kleista.
VI
Dwa i p� tysi�ca, kt�re zarobi� na pierwszych trzech sprawach, McCoy prawie w
ca�o�ci odda� c�rce.
- Gdyby� utrzyma� �redni�, zarabia�by� dziesi�� tysi�cy miesi�cznie. Co dzisiaj
robisz?
- P�jd� do biura, zrobi� sobie herbat�, przejrz� ksi��ki. Mo�e kto� zadzwoni.
- Je�li chcesz, pojedziemy do mamy...
Jechali w milczeniu. Ciszy, kt�rej nie zak��ca� nawet nier�wnomierny szmer ich
starej
fiesty, woleli nie przerywa�. McCoy mia� zreszt� o czym my�le�. A raczej o kim.
W ci�gu
tych czterech lat, jakie up�yn�y od �mierci Beatrix, by� na cmentarzu tylko dwa
razy. Licz�c
przedwczorajsz� spraw� Manfreda Storma - trzy. Do chwili, kiedy wylecia� z
policji, odsuwa�
od siebie my�l o �onie, o morderstwie, o jego okoliczno�ciach i o roli, jak� sam
w nim
odegra�. �apczywie rzuca� si� w wir pracy, bra� dy�ury w zast�pstwie koleg�w, a
potem
zawala� sprawy jedna za drug� albo rozgrzebywa� je i zostawia�, bo nie umia�
doprowadzi�
niczego do ko�ca.
Spojrza� na Mart� - wydawa�a si� pogr��ona w mocnym, beztroskim �nie. Jak cztery
lata temu, kiedy spa�a przy martwej mamie.
- Co tak naprawd� pami�tasz? - odezwa�a si� nagle, a jej my�li wyra�nie kr��y�y
wok� tamtej nocy.
- Opowiem ci wszystko, kiedy b�dziemy na miejscu - McCoy by� winny c�rce t�
drzazg� prawdy, kt�ra w nim tkwi�a. Wsp�lna wizyta na cmentarzu i nadzieja na
niez��
przysz�o�� ich dwuosobowej rodziny stwarza�y wyj�tkow� aur� do tej
najtrudniejszej
rozmowy.
Marta dobrze zna�a drog�, od razu by�o wida�, �e przychodzi tu cz�sto. Usiedli
pod
niewysok� topol� przed szar�, zadban� p�yt� z napisem �Beatrix McCoy�. Ze
zdj�cia
umieszczonego na nagrobku patrzy�a na nich m�oda, u�miechni�ta kobieta o
d�ugich, lekko
faluj�cych w�osach.
- Boj� si� o tym my�le�, a co dopiero m�wi� - powiedzia� po d�u�szej chwili.
- Nie b�j si�. Kocham ci�. By�e� chory... to znaczy jeste� chory. Ja du�o wiem o
twojej chorobie, sporo na ten temat czyta�am.
McCoyowi s�owa wystrzeli�y z ust razem ze szlochem, kt�rego nawet nie pr�bowa�
hamowa�.
�zy nabiega�y z gard�a i ze skroni, rozpulchnia�y nos i razem z katarem sp�ywa�y
mu
na kolana.
M�wi� wszystko, co podsuwa�a pami��. A pami�ta� niewiele. Tamtego wieczoru, w
czwartek 24 marca, wr�ci� z pracy po kilku piwach przedzielanych my�lnikami
tequili.
W��czy� telewizor. I potem kto� zadzwoni�. Kto� chcia� si� z nim spotka�, i to
natychmiast.
�ona prosi�a, �eby nie wychodzi�, m�wi�a, �e si� boi, �e dosta�a jaki� dziwny
telefon. Wtedy
jeszcze wiedzia�, z kim jest um�wiony, ale w barze ju� nie m�g� sobie tego
przypomnie�.
Zdarza�o mu si� to cz�sto. Bywa�o, �e sam dzwoni� do kogo�, proponowa�
spotkanie, a potem
zza rogu sprawdza�, kto nadchodzi, bo nie pami�ta�, z kim si� um�wi� i po co.
Tamtego
wieczoru nikt do niego nie podszed�. Nic nie pi� - wstydzi� si�, bo w tym barze
znali go
wszyscy. Siedzia� jak na szpilkach, chcia�, �eby ten kto� pojawi� si� jak
najszybciej. Albo
�eby nie przyszed� przez kwadrans, kt�ry nale�y w takich sytuacjach odczeka�.
- Wyszed�em. �eby znale�� bar, w kt�rym nie by�em co najmniej dwa tygodnie,
musia�em i�� chyba p� godziny. Follett m�wi�, �e zna� kiedy� jakiego� konsula,
kt�ry robi�
tak samo...
- Follett zmy�la. Przeczyta� to w ksi��ce, masz j� pod wulkanem... to znaczy
masz j�
w bibliotece, widzia�am. Albo obejrza� film.
- W ka�dym razie poszed�em do baru a� na dworzec. Pami�tam, �e przysiad�a si� do
mnie jaka� kobieta, mia�a takie india�skie rysy. Pi�em dziwn� s�odkaw� ma�... Do
dzi� mam
w ustach ten smak - smo�a i st�chlizna...
Marta podnios�a g�ow�, oczy zacz�y si� jej rozszerza�. McCoy spojrza� pytaj�co.
- M�w, tato, m�w.
- Nie by�o ludzi, �wiata, tylko ta Indianka - McCoy czu� si� nagi, wstrz�sa�y
nim
dreszcze. - By� r�wnie� telefon, po kt�ry nie mia�em si�y si�gn��, �eby
zadzwoni� do domu.
Pi�em szklanka za szklank�, dodaj�c sobie odwagi, �eby podnie�� s�uchawk�.
Poci�em si�
jakim� smarem, co� pali�em. Potem zasn��em. Albo straci�em �wiadomo��. �ni�o mi
si� ca�e
mn�stwo ksi��ek. I nagle na te ksi��ki, ustawione jedna na drugiej, wskoczy�
jaki� ko�.
Rozbryzga� je kopytami jak b�oto, jak gn�j. Ten gn�j zacz�� mnie zasypywa�,
wpada� mi do
ust... Obudzi� mnie w�asny krzyk, w barze zosta�o tylko dwoje podr�nych...
By�em prawie
trze�wy, lecz strasznie lepki. W d�oni zaciska�em jak�� kartk�. Wsiad�em do
taks�wki i
przyjecha�em do domu... Drzwi by�y zamkni�te tylko na klamk�. Poszed�em do
twojego
pokoju, �eby ci� poca�owa�... Mama le�a�a na pod�odze przy twoim ��ku.
Przestraszy�em
si�, �e jeste� chora, �e czuwa�a przy tobie i zasn�a. Dopiero kiedy podszed�em,
zobaczy�em,
�e zaciska d�onie na r�koje�ci... na no�u, kt�ry tkwi� w jej brzuchu. By�a
skulona jak embrion.
Ty spa�a� spokojnie, u�miecha�a� si�... Przez chwil� my�la�em, �e nie �yjesz.
McCoy us�ysza�, jak z �o��dka wydobywa mu si� nieludzki skowyt. Zaistnia� w
przestrzeni, po raz pierwszy w �yciu tak dok�adnie wiedzia�, gdzie jest. Od
tafli szarej p�yty,
na kt�r� patrzy� ch�odnymi oczami, zacz�o mu przenika� do serca zupe�nie
nieznane ciep�o.
- Czy Follett m�wi� ci co� jeszcze o tym konsulu? - spyta�a Marta ju� w
samochodzie.
- Na przyk�ad?
- O koniu, o Indiance... O tej smole ze st�chlizn�...
- Nie, dlaczego pytasz?
- A co by�o na tej kartce?
- Dziwne s�owo: �Neves�. Mo�e to imi� tej Indianki? Jaki� �nieg?
- Nie! Wiedzia�am! To siedem, seven, tylko czytane wspak.
- Czyli?
- Tata, do jasnej cholery! Ty wreszcie poczytaj te ksi��ki. Zacznij od �L�, jak
Lowry.
- Ciekawy?
- A� sam si� zdziwisz, jak bardzo.
VII
Lorca, Lowell, Lowell... Lowry sta� tu� przed Loyol�, na przedostatniej p�ce.
McCoy
balansowa� na drabinie na wysoko�ci oko�o czterech metr�w i niebezpiecznie
wychyla� si� po
jedn� z dw�ch ksi��ek opatrzonych tym nazwiskiem, kiedy us�ysza� dzwonek.
�To chyba ocalenie przed z�amaniem karku�, pomy�la�, patrz�c w d�. Zlaz� z
drabiny,
nacisn�� guzik i wyszed� na korytarz. Od razu rozpozna� go�cia - w jego kierunku
zbli�a� si�
znajomy ze wsp�lnoty AA, �Malcolm alkoholik�.
- Nie ma tu pods�uchu? - spyta�, zajmuj�c fotel przed biurkiem McCoya.
- Daj spok�j: czyste intencje, �adnych zagrywek. Tego mnie nauczyli�cie, tylko
tak
mo�na trze�wie�. Dawaj, masz jaki� problem?
- Z pieni�dzmi.
- D�ugi?
- D�ugi, brak pracy... Kr�tko m�wi�c, chc� ci� or�n��. Nie przerywaj, sied� na
dupie i
s�uchaj, bo nie powt�rz�.
Zazwyczaj serdeczny i weso�kowaty, Malcolm w jednej chwili przepoczwarzy� si� w
z�owrogiego drania. Zmieni� mu si� nawet akcent. McCoy drgn��. Rzeczywi�cie,
powinien
przynajmniej nosi� w kieszeni marynarki dyktafon.
- Tylko nie kombinuj - Malcolm sta� si� nerwowy i podejrzliwy. Ewidentnie
zamierza�
wykorzysta� do ko�ca efekt zaskoczenia, jedyn� okazj�, kiedy m�g� by� pewny, �e
po
rozmowie nie pozostanie najmniejszy �lad. - Wi�c s�uchaj, kurwa-�esz-twoja-ma�.
Wiem
wszystko, bo sam opowiada�e�, jak na spowiedzi, o tej informatyczce, co to
m�wi�a, �e pozuje
z go�ymi cyckami do encyklopedii zdrowia, a reklamowa�a jaki� burdel. Mog�
powiedzie� jej
m�owi, mog� sprzeda� materia� do tygodnika �No�. Ju� oni j�, kurw�, znajd�. Ju�
oni
wygrzebi� te ulotki i b�d� mieli materia� na ca�y numer, z ok�adk� i
rozk�ad�wk�. Na pewno
zainteresuje ich r�wnie� sprawa tych szwabskich porachunk�w. Nie m�wi�c ju� o
tym, �e i
twoja historia jest, brachu, nie najgorsza. Na przyk�ad to, jak zostawi�e�
kumpel� z policji z
morderc�, a komendant, zamiast odda� ci� prokuratorowi, za�atwi� ci licencj�
detektywa i
skombinowa� biuro. To by by� przeb�j! Wi�c je�li nie chcesz si� wpierdolic po
uszy, a przy
okazji poci�gn�� za sob� jeszcze paru os�b, to dwadzie�cia tysi�czk�w. Na jutro.
W ci�gu ostatnich tygodni wyrzuty sumienia McCoya rozros�y si� do rozmiar�w
g�azu, kt�ry mia�d�y� w zarodku jego wrodzon� sk�onno�� do nonszalancji. W
cieniu g�azu
gro�by Malcolma zabarwi�y si� najpierw na stalowo, potem na sino, wreszcie na
czarno. Co
za debil z niego! Jak on m�g� opowiada� o wszystkim zupe�nie nieznanym ludziom!
Ale
przecie� tak trzeba - nie kisi� w sobie niczego, tylko m�wi�, wyrzuca� na
zewn�trz, �eby nie
zapi�. Z troski o siebie wkopa� ludzi, kt�rzy powierzyli mu swoje tajemnice.
Podczas
mityng�w nie wymienia� co prawda konkretnych os�b, pos�ugiwa� si� tylko
wyrwanymi
epizodami - tymi, kt�re wyzwala�y w nim z�o��, zm�czenie, niecierpliwo�� i
pragnienie
alkoholu. Ale bez w�tpienia, przy odrobinie dobrej, czyli z�ej woli,
dziennikarze szmat�awca
mogli dotrze� do nazwisk. Co� w nim p�k�o.
- �eb ci ur�n�, skurwysynu! - wysycza�. - Tylko pi�nij komukolwiek cho� s��wko.
- A spr�buj, chuju!
McCoy wyra�nie trafi� na zawodnika z przesz�o�ci� szanta�ysty. I wiedzia�, �e na
razie nie zdob�dzie nad nim przewagi.
- Jutro o czwartej przychodz� po kas�. Nie ma kasy, masz problem.
- Sk�d masz m�j adres?
- Chuj ci� to obchodzi - podsumowa� Malcolm i wyszed�.
McCoy nie posiada� �adnych oszcz�dno�ci. Poza tym nie zamierza� ulec - mia� we
krwi niezachwian� policyjn� wiedz�, �e dla szanta�ysty pierwszy sukces utwierdza
go w
przest�pczej dzia�alno�ci, a tym samym staje si� sposobem na d�ugie i zasobne
�ycie. Nie
uwolni�by si� od niego ju� nigdy.
Wyj�� z biurka spis mityng�w AA. Tak go uczono i wierzy�, �e to ma sens - nie
kr�ci�, tylko wali� jak w dym do innych alkoholik�w i wyrzuca� z siebie k�opoty.
�Przyprowad� cia�o, rozum sam przyjdzie�, jak go uczyli.
- ...a szanta�yst� jest Malcolm, wielu z was pewnie go zna - zako�czy� swoj�
opowie��. Postanowi� go nie oszcz�dza�. Poza tym podejrzewa�, �e kto� mia� ju� z
nim
podobne przej�cia i wie, co w takiej sytuacji robi�.
- Jim, alkoholik. Przyjacielu, prosi�e� o rad�, wi�c powiem ci, �e ka�dy z nas
ma na
sumieniu rzeczy, kt�rych nie odkupi do ko�ca �ycia. Na przyk�ad ja jestem
profesorem fizyki,
a siedzia�em za kradzie� samochodu, pobi�em �on�, przepi�em prawie milion... Ale
nie
mia�em wyj�cia - musia�em zdecydowa�, czy chc� trze�wie�, a wi�c zgodzi� si� z
tym, �e
pi�em i robi�em rzeczy nie do odrobienia. A skoro tak, to musia�em szczerze
uczestniczy� w
mityngach, ze wszystkimi konsekwencjami, bo je�li nie, to spiryt dorwa�by mnie
nieodwo�alnie, bardziej bezlito�nie ni� mafia czy jaki� tam szanta�ysta...
Czyta�em w gazecie,
�e prezydent jakiego� pa�stwa, chyba w Afryce, pos�ugiwa� si� has�em wyborczym
�Wybierzmy przysz�o��. Kiedy� my�la�em, �e to pusty slogan. Ale teraz my�l�, �e
to ma
sens: �Wybierzmy jedyn� rzecz, w kt�rej mo�emy istnie� tak, jak chcemy�. M�dry
cz�owiek
ten prezydent. Kto wie, mo�e te� alkoholik?
Nazajutrz o wp� do trzeciej McCoy us�ysza� stukni�cie w drzwi. Wyjrza�, nie
by�o
nikogo. Spojrza� za siebie - przez szczeliny skrzynki prze�witywa�a jaka� bia�a
przesy�ka.
Wyj�� p�kat� kopert� z napisem �Pilne� i gor�czkowo otworzy�. Obla� go zimny
pot. W
kopercie by�o oko�o dwudziestu zdj��, fotograficzny zapis spotkania z Malcolmem.
Zrobiono
je ze znacznej wysoko�ci, ale twarze by�y rozpoznawalne. W pierwszym odruchu
chcia�
wybiec, ale us�ysza� dzwonek. Malcolm widocznie zn�w chcia� go zaskoczy�,
przychodz�c
przed czasem. McCoy wyprostowa� si�. Nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, jak
trzeba
dzia�a�.
- Poogl�daj sobie. A mo�e chcesz pos�ucha� r�wnie� zapisu rozmowy? - poda�
szanta�y�cie cztery zdj�cia, kiedy tylko ten stan�� na progu.
- Ale z ciebie skurwysyn. Przecie� m�wi�e�... No c�, proponuj� remis... -
wyb�ka� i
wybieg�, zatrzaskuj�c za sob� drzwi.
- Remis?!... - McCoy wybuchn�� �miechem, ale po chwili zamilk�. - To co, jestem
w
ukrytej kamerze?! - zawo�a� do kogo� za �cian�. - Proponuj� tak� zabaw�: ja
dzi�kuj� za
wybawienie, a ty si� ujawniasz, pasuje?!...
Nic si� nie porusza�o, nic nie szele�ci�o. McCoy zacz�� uwa�nie przypatrywa� si�
zdj�ciom, pr�buj�c odgadn��, gdzie m�g� by� zainstalowany aparat. Mia� problemy
z
orientacj�, lewa w�asna zawsze myli�a mu si� z lew� rozm�wcy, ale po nied�ugim
zastanowieniu wreszcie zrozumia�, �e m�wi do Lowryego. Zdj�cia by�y robione
mniej wi�cej
stamt�d, z drugiej p�ki od g�ry.
Miejsca, kt�re McCoy nabo�nie traktowa� jako owoce �aski i �r�d�o si�y, za
spraw�
alkoholika Malcolma w ci�gu jednej chwili sta�y si� dla niego przyczyn� bardzo
powa�nej
troski. Pr�ba szanta�u u�wiadomi�a mu, �e na spotkaniach wsp�lnoty AA nie mo�e
m�wi� o
wszystkim, poniewa� jego sprawy dotycz� r�wnie� innych os�b, kt�rym by� winien
dyskrecj�. Z kolei zdj�cia, kt�re otrzyma� od anonimowego wybawiciela, by�y
dowodem na
to, �e we w�asnym biurze - w bibliotece, kt�r� za darmo wynajmowa� mu Ferrucci -
by�
obserwowany przez ca�� dob�.
- Hej ty, kimkolwiek jeste�! - zawo�a�, kieruj�c wzrok w stron� Lowry�ego. -
Wychodz�, �eby si� przej�� i zastanowi�. Wr�c� za dwie godziny. Je�li masz
jakie�
propozycje, napisz i zostaw w skrzynce.
Zadzwoni� do domu.
- Marto, masz dla mnie godzin�? P�jd�my do parku, musz� si� ciebie poradzi�.
Ostatni raz spacerowa� z c�rk� po parku, kiedy mia�a sze�� lat. Opowiada� jej o
r�nych gatunkach drzew i wymy�la� konkursy. �Czym si� r�ni kijanka od �aby? A
d�d�ownica od glisty? Ile krok�w trzeba zrobi�, �eby doj�� do ogrodzenia?...�
Tym razem, po
dziewi�ciu latach, mia� dla niej tylko dwie zagadki, ale szczerze liczy� na
celn� odpowied�.
- No wi�c je�li chodzi o AA - zacz�a Marta po chwili namys�u. - Jest to
problem, ale
nie beznadziejny. Czyta�am, �e istnieje co� takiego, jak grupy bran�owe. Na
przyk�ad wielu
alkoholik�w to znani aktorzy, dziennikarze i politycy. G�upio im opowiada� o
sobie przed
nieznanymi lud�mi, bo rzeczywi�cie na mityng m�g�by przyj�� jaki� paparazzi,
kt�ry chcia�by
to potem opublikowa�. Spotykaj� si� wi�c mi�dzy sob�, m�wi� do os�b r�wnie
znanych, co
one, i nie maj� opor�w, bo wszyscy s� w takiej samej sytuacji.
- Sugerujesz, �e istnieje jaka� grupa AA prywatnych detektyw�w?
- Tego nie wiem. Ale je�li nie, to j� za��. Daj og�oszenie do gazety w rubryce
�zdrowie�. Albo chod� na indywidualne spotkania do psychoterapeuty.
- Psychoterapeuta to chyba odpada. Grupa dobrze mi robi. M�wi� ci, wydawa�o mi
si�, �e pewne rzeczy tylko mnie dotycz�, a okaza�o si�, �e nie jestem sam. To
pomaga.
- Na przyk�ad?
- No nie wiem... Pami�tasz, �e mieli�my psa? Kr�tko, bo uciek�. Mama nie chcia�a
widzie� w domu alkoholu, wi�c kupi�em kundla. Niby po to, �eby chodzi� z nim na
spacery, a
tak naprawd�, �eby przemyca� mu za obro�� whisky. Specjalnie wybra�em takiego z
gigantyczn� sier�ci�. Wychodzi�em na spacer, kupowa�em sze�� albo siedem
buteleczek i
utyka�em mu za obro��. W domu wy�uskiwa�em je, chowa�em i czeka�em, a�
za�niecie, �eby
je opr�ni�. I wyobra� sobie, �e przedwczoraj na mityngu jaka� kobieta
powiedzia�a, �e robi�a
to samo. Od razu poczu�em si� lepiej. Coraz mocniej wierz�, �e to choroba, a nie
jaka�
potworno��.
- To ju� wiem, dlaczego pies uciek�.
- I zabra� ze sob� ca�� moj� bateri� piersi�wek, by� uzbrojony jak Zapata... No
dobra,
pomys� z og�oszeniem jest do�� niezwyk�y, ale mo�e skorzystam. A co z gabinetem?
Mam si�
wyprowadzi�?
- Zosta�by� pomimo kamery?
- Gdybym nie by� pewny, �e to Follett, natychmiast odda�bym klucze. Ale to musi
by�
Follett. No bo tak: on jest kuzynem �ony Ferrucciego, prawda? Pewnie Ferrucci
zostawi� im
drugi komplet kluczy. Kiedy dosta�em pierwsz� spraw� i pojecha�em na aukcj� z
pani�
Spitfire, kaza� mnie �ledzi�, �ebym si� nie upi�, sam mi o tym napisa� w mailu.
Stara si� mnie
kontrolowa�, wie, �e moja wpadka skompromitowa�aby r�wnie� jego samego. Na
przyk�ad
Malcolm grozi�, �e powie redakcji �No�, sk�d mam licencj�, wi�c Follett
zareagowa�, ujawni�
si�. Musia� mi pom�c, �eby nie wpa�� samemu. W�a�ciwie to jestem pewny, �e to on
umie�ci�
kamer� pomi�dzy ksi��kami. Przesadzi�, ale to trzyma si� kupy. A je�li tak, ma
to r�wnie�
swoj� dobr� stron�: przekona� si�, �e nie pij� naprawd�. Gdybym pi�, to w
biurze. Po prostu
wr�c� i powiem mu do kamery...
... - S�uchaj, Follett! Chc� zosta�, bo mi tu dobrze, jestem blisko domu, blisko