10009

Szczegóły
Tytuł 10009
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10009 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAROS�AW MIKO�AJEWSKI HERBATA DLA WIELB��DA czyli sprawy i sprawki detektywa McCoya Wydawnictwo Literackie 2004 I - Tylko si� nie oddalaj. - Boisz si�? Jodie rzuci�a McCoyowi spojrzenie kogo�, kto nie tyle liczy na pomoc, co jej bezwzgl�dnie ��da, i to pod gro�b� zemsty. Spojrzenie - cyrograf, podpisany atramentem wi���cym silniej ni� krew. Obci�gn�a sp�dniczk� i ruszy�a lekkim krokiem w kierunku grupy rozmawiaj�cych biznesmen�w, nad kt�rymi wzgardliwym spokojem i elegancj� kr�lowa� Jerry Springfield. Ju� od trzech lat we dwoje pr�bowali go dopa��, nie zawsze godnie znosz�c tragiczne pora�ki i pod�e docinki koleg�w. Dwadzie�cia osiem zab�jstw w ci�gu czterech lat. Morderstw nie mieszcz�cych si� w wy�wiechtanym poj�ciu zbrodni, pope�nianych wy��cznie na trzydziestoletnich, eleganckich i jasnow�osych kobietach. Sprawca zabija� zawsze w ten sam spos�b, przek�uwaj�c serce jakim� szpikulcem czy bagnetem. Nast�pnie rozbiera� swoje ofiary, precyzyjnie pokrywa� praw� po�ow� zw�ok czarnym lakierem w sprayu i wk�ada� w ran� na piersi kr�tko przyci�t� �odyg� czerwonego go�dzika. Cia�a odnajdowano w parkach, w r�nych miastach ca�ego kraju, ale morderstwa by�y pope�niane gdzie� indziej. Nie wiedzieli wi�cej - na nic si� zda�y analizy prywatnych i s�u�bowych podr�y bogatych obywateli czy pr�by odnalezienia organicznych �lad�w oprawcy. Dopiero po czterech latach desperackich poszukiwa� z niespodziewan� pomoc� przyszed� im zwyk�y bubel, fabryczna niedor�bka. Przed miesi�cem dosz�o do kolejnego morderstwa. Cho� jego rytua� nie r�ni� si� od pozosta�ych, to w samym wykonaniu pojawi�a si� wyra�na nowo�� - prawa strona zamordowanej kobiety by�a polakierowana niestarannie, tylko w trzech czwartych. My�leli nawet, �e to sprawka jakiego� niechlujnego imitatora �Go�dzika�, zwiastun makabrycznej mody na morderstwa formu�y black and white, ale po dw�ch dniach, wieczorem, Jodie zadzwoni�a do McCoya i kaza�a mu natychmiast przyjecha�, poniewa� �od zaprzyja�nionej policjantki z jednego z miast na p�nocy� dosta�a w�a�nie �wie�y numer lokalnej gazety, �najciekawszy, jaki kiedykolwiek czyta�a�. Cho� porucznik, jak zawsze o tej porze, by� ju� pijany, jej podniecenie wyrwa�o go z czelu�ci domu. Wezwa� taks�wk�, wychyli� szklank� whisky i ruszy�. Kwadrans p�niej trzyma� przed sob� gazet� i zakre�lony fragment artyku�u: �Wczoraj dosz�o do niezwyk�ego napadu na sklep chemiczny na rogu ulic Bacona i Hoppera. Oko�o dziesi�tej rano, zaraz po otwarciu, pojawi� si� nieskazitelnie ubrany m�czyzna w czerni i bieli...� McCoy z udawanym niesmakiem odsun�� od siebie gazet�. - No nie?!... To jaki� pic! W czerni i bieli na skrzy�owaniu Bacona i Hoppera???! Na sztuce si� nie zna�, ale plakaty z wystaw Bacona, Hoppera - tu� obok Rossettiego i Klee - wisia�y w pokoju Marty, otwieraj�c w be�owych �cianach feeryczne okna, wi�c wiedzia�, �e czer� i biel maj� si� do tych nazwisk jak czerwony go�dzik... - Nie pieprz, czytaj dalej! - zniecierpliwi�a si� Jodie. �...Zapami�ta�em go dobrze, tacy tu nie przychodz� - m�wi sprzedawca. - Zjawi� si� przedwczoraj, kupi� puszk� farby. Wczoraj znowu przyszed�. Podszed� do mnie i wysycza�, �e puszka by�a niepe�na. Mia� oczy jak �mija. Potem stan�� przed p�k� z farbami i str�ci� wszystkie jednym ruchem laski, jak gdyby gra� w golfa. I spyta�, ile ma za to wszystko zap�aci�...� - Sprawdza�am, zap�aci� kart�, rozumiesz?! Jerry Springfield, inwestor gie�dowy! - wykrzykn�a, ale nazajutrz musia�a powt�rzy� mu wszystko, bo McCoy by� w stanie, kt�ry pewni lekarze i adwokaci nazywaj� �pomroczno�ci� jasn��, a kt�ry cechuje tylko pozorne uczestnictwo w zdarzeniach. McCoy, siedz�c przy barze, obserwowa� Jodie - widzia�, jak trzydziestoletnia policjantka, elegancka i w jasnej peruce, zr�cznie wplata si� w kr�g biznesmen�w, jak ze �wietnie udawanym oporem daje si� zaprosi� do ta�ca. Pi� rozs�dnie, lekkie mieszanki wermutu z w�dk�. By� w doskona�ej formie. Po godzinie, kiedy Springfield zacz�� nawi�zywa� z Jodie niemal intymny kontakt, McCoy przypomnia� sobie, sk�d zna nazw� koniaku stoj�cego na p�ce dok�adnie na wysoko�ci jego wzroku. By�o to nazwisko pisarza, kt�rego ksi��k� o facecie w amsterdamskiej knajpie czyta�a w�a�nie jego c�rka. Poprosi� barmana o du�y kieliszek �francuskiego autora�. - Uuuuu, ci�ka lektura - skrzywi� si� po wypiciu, a kiedy zobaczy�, �e Jodie i �Go�dzik� zaczynaj� si� szykowa� do wyj�cia, poprosi� o du�� piersi�wk� whisky, rzuci� na st� setk� i ruszy� do drzwi. Wyszed� za nimi dos�ownie po pi�tnastu sekundach, widzia�, jak wsiadaj� do samochodu, podni�s� r�k�, �eby wezwa� taks�wk�, powiedzia� co� do kierowcy. - Za tamtym autem - wybe�kota� zabagnionymi ustami i poczu�, �e sk�ra marszczy mu si� na ca�ym ciele. By� w domu, le�a� w mokrej po�cieli. Nie mia� poj�cia, jak si� tu znalaz�. W sinym �wietle zobaczy�, �e jest pi�ta rano. - Kurwa! Nie, nie! - wrzasn�� w poduszk� i wbi� z�by w poszw�. Chwyci� s�uchawk�. Do kogo chcia� dzwoni�? Na komisariat? Do kapitana? Do Jodie?! W ubraniu, jak le�a�, rzuci� si� do drzwi, zbieg� ze schod�w na z�amanie karku i wyszed� na ulic�. By�o pusto. Przykucn��, wsadzi� sobie pi�� do ust i zacisn�� z�by, �eby nie wrzeszcze�. Wr�ci�, w��czy� radio, szuka� nerwowo po ca�ej skali, ale odbiornik o�ywia� si� tylko muzyk�, nie przepuszczaj�c ani jednego m�wionego s�owa. Nic - �adnych informacji. A przecie� b�bniliby do upad�ego, bez wzgl�du na por�. Spojrza� na zegarek - wskaz�wka s�czy�a sekundy powoli, jak kroplomierz tran albo olej. Przypomnia� sobie o butelce whisky, kt�r� wyni�s� z klubu. Wypi� zawarto�� do dna dwoma g��bokimi �ykami. Sk�ra zn�w mu przyleg�a do ko�ci, po�o�y� si�, doczeka� do sz�stej z dr�eniem, kt�re da�o si� znie��. Pierwszy poranny dziennik zaczyna� si� od sensacyjnej wiadomo�ci o aresztowaniu s�ynnego �Go�dzika�. Sukces by� dzie�em porucznik Jodie Meyer, kt�ra minionej nocy zrobi�a z siebie przyn�t�, zwabi�a zbrodniarza, zgodzi�a si� na nocny spacer po lesie, a nast�pnie, w chwili gdy m�czyzna wyci�gn�� z r�koje�ci laski d�ugi sztylet, wyj�a pistolet, zrani�a go w r�k� i zadzwoni�a po pomoc. �Dlaczego wybra�a si� pani sama na tak niebezpieczn� akcj�?� - pyta� dziennikarz. �Po tylu nieudanych pr�bach ju� nikt nam... ju� nikt mi nie wierzy�, �e co� z tego wyjdzie�... II - �Jedyne, co mog� dla ciebie zrobi�, to nie nasra� ci w kartotek�. I pensja z g�ry na przysz�y miesi�c, cho� nie powinienem, bo przepijesz� - to ostatnie s�owa, jakie us�ysza�em od komendanta Folletta. Potem, kiedy wyst�pi�em o licencj� na prowadzenie jednoosobowej firmy detektywistycznej, dosta�em od niego tylko jednego maila. Napisa�, �e wyra�a zgod� ze wzgl�du na moj� c�rk�, ale przez rok, co dwa tygodnie, mam si� zg�asza� do ambulatorium w komendzie na badanie krwi i moczu. Odp�atne, bo przecie� nie jestem ju� policjantem, ale i tak - jak napisa� - �robi mi �ask�. I je�li tylko znajd� cho� �lad alkoholu, podrze licencj� i osobi�cie wyst�pi o odebranie mi praw rodzicielskich. Wi�c nie b�d� wam m�wi�, �e jestem tu z w�asnej woli. Jestem tutaj, bo musz�. Bo je�li znowu si� napij�, to strac� c�rk�. A moja c�rka straci dom, bo w tym mie�cie nie mamy nikogo, a od kiedy zgin�a moja �ona, czyli od czterech lat, dalsza rodzina w og�le przesta�a si� do nas odzywa�. Ale i tak bym tutaj nie przyszed�, gdyby komendant nie kaza� mi wzi�� r�wnie� udzia�u w dziesi�ciu mityngach. A teraz mo�ecie mnie wyrzuci�, bo - jak widzicie - jestem tu tylko po to, �eby ratowa� w�asn� dup�. Kiedy sko�czy�, szybko przeni�s� wzrok z pod�ogi na sufit, prze�lizguj�c si� spojrzeniem po bezkszta�tnej masie wpatrzonych w niego twarzy jak po plamie t�uszczu. Krew nap�yn�a mu do policzk�w, poczu� sztywnienie karku. - Witaj, przyjacielu. Wszyscy przychodzili�my tutaj w ten spos�b. I jeszcze niejedno o nas us�yszysz, od nas samych. Tylko przychod�. Mo�esz na nas li... Zanim m�czyzna, kt�ry przedstawi� si� na pocz�tku mityngu jako �Carl alkoholik�, zako�czy� swoj� deklaracj�, McCoy us�ysza� gwa�towny aplauz, nienaturalnie g�o�ny, jak z w��czonego znienacka radioodbiornika. Mechanicznie spojrza� przed siebie i nagle bezkszta�tna masa zacz�a si� rozszczepia� w rysy przyja�nie u�miechni�tych twarzy - kobiecych i m�skich, starych i m�odych, pi�knych i oszpeconych, mniej lub bardziej przeci�tnych, jak w tramwaju lub na ulicy. Nie zastanawia� si� ani co znacz� te brawa, ani radosne s�owa, kt�re z trudem przedziera�y si� przez oklaski. Ch�tnie podda� si� nag�emu przekonaniu, �e na tych ludziach jego potworno�� nie robi najmniejszego wra�enia, a jego upadki mord� w ka�u�e, samozapalne wybuchy gniewu, rozpacze g��bokie jak studnia o poros�ych glonami kraw�dziach, zaniedbania z powodu dziwnie wyd�u�onego dystansu pomi�dzy ��kiem a pod�og� i niespe�nione obietnice s� cz�ci� r�wnie� ich �ycia, �e dobrze wiedz�, co znaczy le�e� nosem w g�wnie, i �e uda�o im si� ju� zdoby� to, co jemu samemu wydawa�o si� niemo�liwe - weso�o�� pomimo druzgoc�cego poczucia winy. Kiedy oklaski zacz�y cichn��, nabra� powietrza w p�uca, ogarn�� wzrokiem obecnych i nieoczekiwanie dla siebie powiedzia�: - Mam na imi� Steven, jestem alkoholikiem... Powiem g�o�niej. Jestem Steven, alkoholik. Dzi�kuj�. Kiedy wr�ci� do domu, c�rka siedzia�a z nogami prze�o�onymi przez oparcie fotela, ze s�uchawkami na uszach, i czyta�a Upadek. McCoy wy��czy� wie�� i uj�� Mart� pod �okie� tak energicznie, �e pos�usznie zerwa�a si� na r�wne nogi. - Chod�. Znalaz�em ma�y lokal po drugiej stronie ulicy. Mo�e go wynajm�. Powiesz, czy ci si� podoba. Marta wzruszy�a ramionami, po�o�y�a otwart� ksi��k� na fotelu i schyli�a si� po mokasyny. - Naprawd� b�dziesz prywatnym detektywem? - spyta�a, kiedy wyszli na ulic�. - A nie mo�esz by� w dalszym ci�gu policjantem? - Pokomplikowa�o mi si� - mrukn�� McCoy. - Wyrzucili ci�? - Mniej wi�cej. - A masz pistolet? - Zabrali. - Nie boisz si�, �e kto� ci� zabije? W�a�ciwie to jeste� sam... - Co ty, zaczynam nowe �ycie. Bohater�w nie zabija si� na samym pocz�tku. - Nie znasz si�, tato. Wi�kszo�� pisarzy to teraz postmoderni�ci, mog� ci� za�atwi� ju� w trzecim rozdziale. - Ale mordercy tego nie wiedz�. Oni czytaj� tradycyjne powie�ci, takich poni�ej trzystu stron nawet nie bior� do r�ki. - A co si� stanie, jak zn�w zaczniesz pi�? - spyta�a Marta. - Nie zaczn�. M�wi� tak wielokrotnie, pierwszy raz nazajutrz po pogrzebie jej matki. Przedtem nie obiecywa�, bo chyba nie by�o takiej potrzeby. Owszem, czasami wraca� p�no, mama si� niepokoi�a, ale nie bardziej ni� �ony innych policjant�w. Kiedy umar�a, cztery lata temu, Marta mia�a jedena�cie lat. Jej wspomnie� z dzieci�stwa nie zak��ca� obraz rodzinnych k��tni czy cho�by wym�wek. I nag�e jezioro si� zmarszczy�o. Tak w�a�nie my�la�a o swoim dotychczasowym �yciu - jak o jeziorze ze zdj�cia, kt�re ojciec trzyma� na biurku: bia�a ��dka, na ��dce mama, tata i ona, pomi�dzy brzegiem a zanurzonym w wodzie wios�em jasna, nieruchoma p�aszczyzna, za nimi stalowe fale, g�ste jak �uski na ogromnej rybie. - To tutaj - powiedzia� McCoy i stan�� przed bram�, jakie� trzysta metr�w od ich domu, tyle �e po drugiej stronie ulicy. Przycisn�� guzik z napisem �studio� i niemal od razu us�yszeli trzask otwieranego zamka. - Wejd� pierwszy - szepn�� z czujno�ci� starego policjanta. Na ko�cu mrocznego korytarza sta� t�gi, niski m�czyzna. Szybkim ruchem r�ki, bez s�owa, doda� go�ciom odwagi i skierowa� ich do uchylonych drzwi. Kiedy stan�li na progu, oniemieli z wra�enia. Oto otwar�o si� przed nimi niewielkie, mniej wi�cej pi�tnastometrowe pomieszczenie, wysokie chyba na sze�� metr�w, ca�e w ciemnym, wi�niowym drewnie i wy�o�one po sufit ksi��kami. - Prosz� wej��, zaraz to pa�stwu wyja�ni� - rzek� w�a�ciciel, czuj�c pewnie, �e taki wygl�d i taka zawarto�� biura na wynajem rzeczywi�cie wymagaj� szczeg�owego wyja�nienia. Ju� w tych kilku s�owach, jakie gospodarz zd��y� wypowiedzie�, mo�na by�o wychwyci� obcy akcent, dziwacznie wyd�u�one brzmienia przedzielane nienaturalnie twardymi sp�g�oskami. Kiedy znale�li si� w �rodku, m�czyzna zamkn�� drzwi i przedstawi� si�: - Nazywam si� Carlo Ferrucci, jestem w�oskim pisarzem. Mieszkam na drugim pi�trze, tutaj jest m�j gabinet. McCoy i Marta uwa�niej rozejrzeli si� po wn�trzu. Opr�cz wbudowanych w �cian� rega��w by�o tu tylko biurko z obrotowym krzes�em i dwa fotele rozdzielone stolikiem. Gdyby nie samochody, kt�rych t�umiony, lecz jednostajny szum przenika� do �rodka, mo�na by pomy�le�, �e znale�li si� w wiktoria�skim pa�acu - w�a�ciciel, w ciemnym we�nianym garniturze i mi�sistym jedwabnym krawacie, bez najmniejszego retuszu m�g� pe�ni� w nim funkcj� majordomusa. - Chc� wynaj�� ten gabinet, poniewa� wracam do W�och, w sprawach prywatnych. Na d�u�ej. Po pi�tnastu szcz�liwych latach �ycia w tym mie�cie zd��y�o si� uzbiera� troch� ksi��ek. Powiem kr�tko: bez sensu, �eby gabinet sta� pusty, to wbrew mojemu poczuciu harmonii. Miesi�c temu informowa�em komendanta Folletta, kt�ry jest kuzynem mojej �ony, o tym zamiarze, a on zadzwoni� wczoraj wieczorem z wiadomo�ci�, �e jego dobry znajomy, czyli pan, szuka ma�ego biura... - Komendant?! To pan nie zadzwoni� z og�oszenia? - Z og�oszenia?! Mia�bym wpu�ci� kogo� z og�oszenia do moich ksi��ek?! Czy pan wie, co ja tu mam? Hypnerotomachia Poliphili w oryginalnym wydaniu Manutiusa, pierwsz� edycj� Narzeczonych Manzoniego... Nie b�dzie si� pan nudzi�. Mog� tu wpu�ci� tylko kogo�, kto ma tak �elazn� rekomendacj�, jakiej udzieli� panu nasz wsp�lny przyjaciel Follett. Ale je�li ju� kto�, jak pan, zas�uguje na tak� rekomendacj�, to mog� mu by� tylko wdzi�czny za opiek� nad moj� �wi�tyni�. I od razu rozprosz� wszelkie w�tpliwo�ci - p�aci pan tylko za telefon, pr�d i wod�. Za tym rega�em jest kuchenka elektryczna, a za tamtymi drzwiczkami toaleta. I jeszcze jedno - je�li b�dzie pan chcia� zrezygnowa�, prosz� po prostu odda� klucze Follettowi. A kiedy ja b�d� chcia� wr�ci�, uprzedz� co najmniej na p� roku wcze�niej. Zgoda? McCoy i Marta stali jak zaczarowani. - I jeszcze osobista pro�ba - powiedzia� po chwili nieco speszony Ferrucci. - S�owa, kt�re przeczyta pan w tej bibliotece, prosz� bra� sobie g��boko do serca. Bo wszystko, co tu zostawiam, to wielka literatura, pisana z najg��bszej potrzeby... Musi pan my�le�, �e s� one skierowane wy��cznie do pana, i �e mog� pana nie tylko zaciekawi� czy rozbawi�, lecz r�wnie� ocali�. Bo �ycie na ka�dym kroku potrzebuje ratunku... - Ale co pan ma konkretnie na my�li? - McCoy ogarn�� wzrokiem tysi�ce tom�w poustawianych r�wniutko na p�kach. - S�owa, wszystkie s�owa. - Tata, ty to masz szcz�cie - westchn�a Marta, kiedy znale�li si� na ulicy. - Tylko niczego nie zawal! - Troch� dziwny ten Ferrucci. - Na facet�w, kt�rzy za d�ugo siedz� w bibliotece, trzeba oczywi�cie zawsze uwa�a�. Jest taka powie�� o bibliotekarzu, kt�ry mordowa� zakonnik�w, bo nie chcia�, �eby odkryli pewn� wa�n� ksi��k�. - Po�yczysz? - Na pewno znajdziesz gdzie� na p�ce w swoim nowym biurze. Tylko nie �li� palc�w. III Nazajutrz rano po spotkaniu z Ferruccim McCoy pobieg� na mityng i od razu da� znak, �e chce m�wi� jako pierwszy. Opowiedzia� wszystko, co wydarzy�o si� w ci�gu minionych dw�ch dni: o tym, jak obieca� Marcie, �e b�dzie si� leczy�, o tym, jak zdoby� gabinet, za kt�ry nie b�dzie musia� p�aci� przez jeszcze co najmniej dwa lata, wreszcie o komendancie, kt�ry co prawda wyrzuci� go z pracy i jest na niego w�ciek�y, lecz z daleka pomaga mu na ka�dym kroku - za�atwi� mu licencj� i biuro. M�wi� p� godziny albo i d�u�ej, by�o mu lekko. Po mityngu od razu rozpocz�� urz�dowanie. Przykr�ci� do drzwi mosi�n� tabliczk� z wygrawerowanym napisem �Steven McCoy prywatny detektyw� stosown� kartk� umie�ci� te� na domofonie. Nie zd��y� nawet nastawi� wody na herbat�, kiedy us�ysza� dzwonek. Otworzy� bez pytania i wyszed� go�ciowi na spotkanie, mechanicznie przejmuj�c obyczaj Ferrucciego. - Detektyw McCoy? Nazywam si� Rita Spitfire, poleci� mi pana kapitan Follett... Pierwsze zlecenie okaza�o si� proste, znacznie poni�ej jego kwalifikacji, lecz w sytuacji, w kt�rej si� znajdowa�, m�g� by� tylko wdzi�czny by�emu prze�o�onemu za kolejn� rekomendacj�. Pani Spitfire, kobieta dojrza�a, �adna, chyba potwornie bogata i raczej pusta, chcia�a lecie� do innego miasta na aukcj� bi�uterii. Upatrzy�a sobie jaki� klejnot, zamierza�a go wylicytowa� i od razu zabra� ze sob� do domu, wi�c potrzebowa�a ochroniarza. Mieli lecie� ju� za cztery godziny i wr�ci� nazajutrz wczesnym popo�udniem, tu� po porannej aukcji. - Tysi�c dolar�w z g�ry i za nic pan nie p�aci. Prosz� przyjecha� taks�wk� o czwartej pod ten adres, od razu udamy si� na lotnisko. Gestem nie przyjmuj�cym sprzeciwu wyj�a z torebki lu�ny plik banknot�w i wizyt�wk�, wsta�a i wysz�a bez s�owa. To, �e kto� ich �ledzi, McCoy zauwa�y� ju� w chwili, kiedy ruszyli spod domu Rity Spitfire. Kierowca ciemnozielonego rovera chyba nawet nie pr�bowa� zachowa� dyskrecji albo by� jakim� kompletnym amatorem. Detektyw widzia� go k�tem oka na ka�dym zakr�cie, ogon nawet nie stara� si� zmieni� pasa ani zachowa� odleg�o�ci. - Kto� nas �ledzi? - spyta�a klientka. - Najwyra�niej. - Mo�e to m�j m��, a raczej jaki� wynaj�ty przez niego detektyw. Jest strasznie zazdrosny, nie ma si� czym przejmowa�. - Gdyby nie by�o si� czym przejmowa�, nie zabiera�aby mnie pani ze sob�. - Racja. Ogon ci�gn�� si� za nimi do samego lotniska, ale w samolocie McCoy nie zauwa�y� nikogo podejrzanego. Dopiero na miejscu pojawi� si� zmiennik kierowcy rovera, tym razem w czerwonym triumphie - r�wnie amatorsko co poprzednik (a mo�e r�wnie nonszalancko, celowo chc�c rzuci� si� w oczy) jecha� za nimi do samego hotelu. Zatrzyma� si� trzydzie�ci metr�w dalej, wy��czy� silnik i wyra�nie zamierza� pozosta� w samochodzie. W hotelu McCoy za��da� dla siebie i dla pani Spitfire dw�ch oddzielnych pokoj�w z niezale�nymi wej�ciami, lecz po��czonych wewn�trznymi drzwiami. Podczas kolacji czu� na sobie uwa�ne spojrzenie starszego m�czyzny siedz�cego przy stole w samym k�cie hotelowej restauracji. - Czy jest co�, czego mi pani nie powiedzia�a? - Niby co? - Kto� pani grozi�? Mo�e kto� inny ma wielki apetyt na klejnot, kt�ry chce pani kupi�? Kobieta wzruszy�a ramionami i zam�wi�a deser. Nie mia�a ochoty na rozmow� - by�a g��boko oboj�tna na wszystko, co dzia�o si� wok�. �Aseptyczna�, tak McCoy okre�li� j� w duchu. Noc ci�gn�a si� w niesko�czono��. Blisko�� minibaru na cudzy rachunek, wype�nionego ma�pkami z w�dk�, ginem i whisky przyprawia�a go o przyspieszone bicie serca i b�l g�owy. Gdyby si� napi�, poczu�by si� lepiej, mo�e by zasn��... Otworzy� ksi��k�, kt�r� wychodz�c z biura wyj�� bez zastanowienia z biblioteki. �Nel mezzo del cammin di nostra vita...� Cholera, wzi�� Bosk� komedi� Dantego, i to w oryginale. By�a druga w nocy - za p�no, �eby zadzwoni� do c�rki. W��czy� telewizor. Przy jakich� pornosach, kazaniach i kresk�wkach doci�gn�� do �witu. Czu� si� jak na ci�kim kacu, z t� jednak r�nic�, �e nie wypi� ani kropli. - Uda�o si�! Hajda pod prysznic! - wrzasn�� w chwili, gdy pierwszy promie� s�o�ca przeszy� doln� listw� okiennicy, i zacz�� nowy dzie�. Aukcja potoczy�a si� zgodnie z najbardziej pomy�lnym scenariuszem. Natychmiast po licytacji pani Spitfire odebra�a stary at�asowy woreczek ze swoim skarbem, pojechali na lotnisko, wsiedli do samolotu i - nie obserwowani chyba przez nikogo - dojechali szcz�liwie do domu klientki. - Dzi�kuj�, do widzenia. Niech pan zap�aci, nie mam drobnych - rzuci�a sucho kobieta i zatrzasn�a za sob� drzwiczki. Kiedy wszed� do domu, w��czy� komputer i zajrza� do skrzynki mailowej. Mia� tylko jedn� now� wiadomo��: �Przepraszam, �e kaza�em Ci� �ledzi�, i to tak, �eby� o tym wiedzia�, by� nie pope�ni� �adnego g�upstwa. Nie wierz� Ci jak psu, wi�c wola�em mie� Ci� na oku, b�d� pewny, �e nie po raz ostatni. Ale wiem, �e Ci si� uda�o. Jestem zaskoczony i gratuluj�. Bez odbioru. Follett�. - A to kutas! - j�kn�� McCoy. - Cze�� tato! - Marta zrzuci�a plecak, obj�a go od ty�u za szyj� i poca�owa�a w policzek, nie staraj�c si� nawet pow�cha� jego oddechu. Trze�wo�ci� pachnia�o od progu. IV To dziwne, ale kiedy decydowa� si� na prac� detektywa, McCoy nie my�la�, jak szmat�awymi sprawami b�dzie si� musia� zajmowa�. �ledzi� wiaro�omn� �on� - on, policjant roku (to prawda, dziesi�� lat wstecz, ale dyplom wci�� jeszcze wisia� w domu nad biurkiem). Kiedy zak�ada� sw� jednoosobow� firm�, mia� tylko jeden cel - przetrwa�. Ale teraz, cho� min�� zaledwie tydzie�, wypada�o si� zastanowi�, co to znaczy by� detektywem. - Tylko �e zanim powierz� panu spraw�, chcia�bym si� dowiedzie�, ile to kosztuje - przed McCoyem siedzia� oko�o trzydziestoletni m�czyzna o inteligentnym wygl�dzie delikatnej ro�liny oran�eryjnej. - Um�wmy si�, �e zap�aci pan po wszystkim, ile pan b�dzie m�g�. - Tylko uprzedzam: mam ograniczone mo�liwo�ci finansowe... Jakie� dwa tygodnie temu chcia�em odwiedzi� brata. Mia�em ju� przej�� przez ulic� i nagle zobaczy�em moj� �on� - wychodzi�a z bramy domu, w kt�rym brat ma atelier. By�a nerwowa, rozgl�da�a si�... Chyba si� ba�a, �e kto� j� rozpozna. Od tej pory mniej wi�cej co dwa dni m�wi, �e idzie do chorej kole�anki, a chodzi do niego. Wiem, bo dwa razy natychmiast po jej wyj�ciu wezwa�em taks�wk� i pojecha�em pod jego pracowni� - zjawia�a si� tu� po mnie. - Pr�bowa� pan o tym z ni� porozmawia�? - Nie. Boj� si�. - Czego? - �e g�upio zaprzeczy i niczego mi nie wyja�ni. Pewno�ci, �e mnie nie zdradza, nie zdob�d� nigdy, wi�c wol� mie� pewno��, �e zdradza. Dzie� dobry, m�wi McCoy. Mam niewielk� firm�, chcia�bym zam�wi� kalendarz reklamowy z fotografiami. Czy robi pan takie rzeczy�? - Zapraszam, zna pan adres?... - Przyszed� pan troch� za wcze�nie, mam jeszcze modelk� - brat Davida Prosta, Paul, nieco starszy i znacznie bardziej pewny siebie, wydawa� si� nie tyle stropiony, co troch� poirytowany, jak nauczyciel wywo�any podczas lekcji przez wo�nego do dyrektora szko�y. - Prosz� jeszcze chwil� zaczeka�. Nie zagl�daj�c za szerok� kotar�, fotograf ponagli� g�o�no, ale uprzejmie, kogo�, kto si� za ni� znajdowa�: - Przepraszam ci�, ale mam ju� go�cia... Niebawem spoza kotary wynurzy�a si� pani Frost - McCoy �atwo rozpozna� w niej typ m�skiej, ale �licznej brunetki ze zdj�cia, kt�re otrzyma� od �ro�liny�. Detektyw celowo przyszed� do atelier wcze�niej, ni� by�o to um�wione. Kiedy �ona Davida Frosta wysz�a z domu, �eby �odwiedzi� chor� kole�ank�, m�� natychmiast do niego zadzwoni�, wi�c McCoy by� prawie pewny, �e zastanie j� pod wskazanym adresem. - Do jutra - powiedzia�a do szwagra. - To ju� chyba ostatni raz, prawda? - Jeszcze p� godziny i masz to za sob�. O trzeciej, dobrze? Rozmawiali swobodnie, niewiele robi�c sobie z jego obecno�ci. Tu nie mog�o chodzi� o zdrad� - ludzie, kt�rzy ukrywaj� tak wiele, s� za g�o�ni albo za cisi, za sztywni albo za swobodni, a ci byli zwyczajni. Kiedy Mary Frost zamkn�a za sob� drzwi, McCoy postanowi� zaufa� swojej intuicji i dzia�a� bez zb�dnych ceregieli. Wszyscy aktorzy tej dziwnej inscenizacji wygl�dali na porz�dnych ludzi, wi�c nie chcia� wystawia� �ro�liny� na piek�o domys��w, kt�rych prawdopodobnie nie m�g�by nigdy potwierdzi�. - Szczero�� za szczero�� - powiedzia� speszony fotograf, kiedy McCoy wyjawi� prawdziwy pow�d swojej wizyty. - �le si� sta�o, bo lepiej, �eby David nie wiedzia�. Jest zazdrosny prawie tak samo jak nasz ojciec. Ale to nie ma nic wsp�lnego ze zdrad�. To raczej nieuczciwo��, nieszczero��... Ot� dostaj� r�ne zlecenia od firm. Robi� zdj�cia do materia��w reklamowych, projektuj� foldery. Ostatnio przyj��em du�e zam�wienie od pewnej organizacji medycznej - b�d� wydawali album o piel�gnacji piersi, o sposobach wczesnego wykrywania raka, zalecanych stanikach itd. Mojemu bratu si� nie przelewa, jest j�zykoznawc�, pisze doktorat. Kiedy� Mary pyta�a, czy nie mam dla niej jakiego� zaj�cia, jest informatykiem, wi�c chodzi�o o jak�� komputerow� obr�bk�. Jak pan zauwa�y�, Mary jest pi�kn� dziewczyn�... Ma doskona�e piersi i cudowne, smuk�e d�onie. Przysz�o mi wi�c do g�owy, �eby pozowa�a do tego albumu. Na zdj�ciach wida� tylko torsy i r�ce, wi�c nikt by si� nie zorientowa�. Mo�e pan jako� pom�c? - Ale z wzajemno�ci�. Panu chodzi o to, �eby o ca�ej sprawie nie dowiedzia� si� brat. Mnie chodzi o to, �eby o podejrzeniach pana Davida nie dowiedzia�a si� jego �ona. - Wchodz� w to! Powiem jej, �e musi jako� uzasadni� nag�y przych�d, zreszt� niema�y. I to jak najszybciej, zanim m�� zapyta, jak si� nazywa chora kole�anka. David zjawi� si� w biurze McCoya nazajutrz rano. By� ju� ca�kiem �inn� ro�lin�� - wiosenn�, poln�, w pe�nym rozkwicie. Macierzank� lub chabrem. - Mia� pan racj�, kretyn ze mnie i tyle. Prawd� m�wi�c, dopiero teraz uwierzy�em w pa�skie wczorajsze zapewnienia. Pewnie pan ju� wie (cho� nie mam poj�cia, bo przecie� pan sam nie chcia� mi tego powiedzie�), ale i tak panu powiem: prawda jest taka, �e �ona jest informatykiem, brat poprosi�, �eby za�o�y�a komputerowe archiwum jego fotografii, jak�� baz�, nie znam si� na tym. Oboje postanowili sprawi� mi niespodziank� - zarobi�a sze�� tysi�cy. Da�a mi, �ebym urz�dzi� gabinet dla siebie i dla niej. Sama to powiedzia�a, tu� po pa�skim telefonie. Pi��set dla pana. Kiedy pan wczoraj odm�wi� podania szczeg��w, mia�em da� dwie�cie. Wyj�� kopert�, po�o�y� na biurku i rozejrza� si� po bibliotece. - Przepraszam, mia�em spyta� ju� podczas pierwszej wizyty... Dlaczego trzyma pan Baudouina de Courtenay pod �C�, a nie pod �B�? �Nawet nie zauwa�y�em, �e ksi��ki s� u�o�one alfabetycznie. Co ze mnie za detektyw...�, pomy�la� McCoy i w�o�y� kopert� do kieszeni. Kiedy Steven wraca� do domu, jego uwag� przyci�gn�� szereg identycznych ulotek powtykanych uko�nie za wycieraczki zaparkowanych wzd�u� ulicy samochod�w. Na ka�dej z nich jaka� jasnow�osa pi�kno�� z okaza�ymi piersiami zaprasza�a do ca�odobowych rozm�w o najg��biej skrywanych pragnieniach. McCoy wzi�� jedn� z reklam�wek do r�ki i nagle zrobi�o mu si� sucho w ustach. - Blondynka, psia j� ma�! - sykn�� przez z�by. - �Komputerowa obr�bka�, szlag by go trafi�! Baudouin de Courtenay, do ci�kiej cipy! Pod �D� powinienem go wsadzi�! V Wolfgang Storm by� absolutnie pewny, �e jego siedemdziesi�ciopi�cioletni syn zosta� zamordowany. Z pogard� wypowiada� si� o policjantach, kt�rzy uwierzyli w wersj� rodziny. - Wm�wili im, �e Manfred polerowa� oficerski kordzik Luftwaffe, osun�a mu si� r�ka i sam przebi� sobie t�tnic� udow�. Drogi panie, powody do morderstwa mia� ka�dy z nas, ze mn� w��cznie, ale nie b�d� o tym wspomina�, bo musia�bym m�wi� �le o zmar�ym, i to o w�asnym synu. I ka�da z dziewi�ciu najbli�szych os�b mog�a to zrobi� - wszyscy w tym czasie byli�my w naszej willi przy ulicy von Kleista... pewnie ma pan von Kleista, tyle tu ksi��ek... McCoy postanowi� doda� sobie autorytetu. - Powinien by� gdzie� przy Baudouinie de Courtenay... - Baudouin de Courtenay powinien by� pod �B�, a nie pod �C�, a poza tym von Kleist jest na �K�, to Niemiec, w�a�ciwie Prusak... W ka�dym razie do willi z zewn�trz nie m�g� si� dosta� nikt obcy, bo po podw�rzu przez ca�� dob� biega osiem bulterier�w, kt�re Manfred nie bez powodu ochrzci� nazwiskami genera��w III Rzeszy. Nie obchodzi mnie, jak pan zamierza pozna� imi� zab�jcy, jego nazwisko na pewno brzmi Storm. Dla pa�skiego spokoju dodam, �e prawd� zachowam dla siebie. Ktokolwiek to by�, rozumiem go doskonale. Jego albo j�. Do McCoya po raz pierwszy dotar� ten fascynuj�cy wymiar nowego zaj�cia - wolno�� dzia�ania podlegaj�ca wy��cznie kryterium skuteczno�ci. Kiedy pracowa� w policji, musia� przede wszystkim przestrzega� przepis�w, �eby w razie niepowodzenia wykaza� si� regulaminowym dzia�aniem. Teraz m�g� robi�, co chcia�. Jako by�y policjant okryty by� ha�b�, jako detektyw nie zd��y� jeszcze dorobi� si� marki. W sprawie o domniemane zab�jstwo Manfreda Storma postawi� na wariacki fortel i nie obawia� si� konsekwencji. Stan�� przed domem parafialnym i nacisn�� guzik z napisem �Pastor Felix Strumph�. To jedyna osoba, kt�r� musia� wtajemniczy� w swoje zamiary. A nawet nam�wi� do odegrania kluczowej i komicznej roli w ich realizacji. Mog�o by� ci�ko, ale w razie k�opot�w zamierza� odwo�a� si� do narodowosocjalistycznej przesz�o�ci, kt�ra ��czy�a pastora ze zmar�ym. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o stu metr�w od grobu. Kiedy pastor stan�� nad �wie�o otwart� jam�, McCoy ukl�k� przed mogi�� jakiej� Patricii Woolf, zmar�ej tragicznie w wieku dwudziestu o�miu lat, kt�ra patrzy�a na niego z owalnej fotografii roze�mianymi oczami uczennicy kolegium. Ten wzrok przypomnia� mu znajome spojrzenie, i to na tyle niespodziewanie i gwa�townie, �e �zy nap�yn�y mu do oczu. W sytuacji, w kt�rej si� znajdowa�, z tymi �zami by�o mu nawet do twarzy. - Nie po niebieskich, a po zielonych pastwiskach - zagrzmia� pastor silnym g�osem zaraz po kr�tkiej modlitwie - biega�by teraz Manfred Storm, gdyby nie zbrodnicza r�ka, kt�ra dosi�g�a go w�r�d najbli�szych... Za�ama� g�os i wspar� si� na ramieniu pomocnika. T�umek lekko si� zako�ysa�. - Cho� poj�cie najbli�szych trzeba dzi� zrewidowa�. C� bowiem znaczy by� synem, c�rk�, bratem, kuzynem, skoro wi�zy krwi nie przeszkadzaj� wydrze� jej si��, podst�pem, nagim ostrzem sztyletu! Zacz�� krzycze�, przenosz�c wzrok z jednego �a�obnika na drugiego. Cz�onkowie rodziny Storm, jak wywo�ywani do odpowiedzi, unosili po kolei g�owy i patrzyli na duchownego - syn, c�rka, brat, kuzyn... Kiedy czarny t�umek osi�gn�� temperatur� wrzenia, pastor przypu�ci� ostateczny atak: - Ale zbrodnia ma kr�tkie r�ce, o wiele kr�tsze ni� Bo�a sprawiedliwo��, kt�ra oto wsp�dzia�a dzi� z ludzk�. �pij spokojnie druhu Manfredzie, pu�kowniku Storm. Kiedy na wieku trumny us�yszysz werbel pierwszych grudek ziemi, zbrodniarz us�yszy szcz�k kajdank�w, zatrzaskuj�cych si� na jego r�kach! W tej chwili, zgodnie z przewidywaniami McCoya, morderca Manfreda Storma, o ile Manfred Storm w og�le zosta� zamordowany, powinien p�kn��, zrobi� co� nieostro�nego, rzuci� si� do ucieczki. Ale nic takiego si� nie dzia�o, ponad grobami zawis�a cisza ci�ka jak zeppelin. I to nic oznacza�o wielk� wpadk�, obciach i wstyd. Je�eli nawet Wolfgang Storm nie domy�la� si�, kto doprowadzi� do ca�ej tej farsy, to na pewno powie mu o tym pastor, �eby samemu wyt�umaczy� si� z apokaliptycznych uniesie�. W obliczu ciszy, kt�ra w ka�dej chwili mog�a przerodzi� si� w eksplozj�, pastor Strumph ogarn�� obecnych skruszonym spojrzeniem, pochyli� g�ow� i mamrocz�c pod nosem, ruszy� w kierunku bramy cmentarza. McCoy przykl�k� raz jeszcze na grobie Patricii Wolf, �eby schowa� si� przed jego wzrokiem, odczeka� trzy minuty i pod��y� tym samym �ladem. - Taka brawura, no, no... - stuletni chyba Wolfgang Storm cedzi� ka�d� zg�osk�, co wr�y�o odwlekany wybuch furii. - Ogromnie mi przykro, ale wydawa�o mi si�, �e naj�atwiej zaskoczy� sprawc� na �wie�o, w tak trudnej chwili - McCoy nie wiedzia�, gdzie podzia� oczy. - Ale pan w og�le wie, co pan zrobi�? Pan wie, �e jest sprawc� zbrodni doskona�ej? Nieumy�lnej, ale jednak zbrodni. No wi�c ju� pan wie, co pan zrobi�, czy nie? - Zabi�em nieboszczyka po �mierci, zepsu�em mu pogrzeb... O to panu chodzi? - McCoy w panice stara� si� nada� s�owom starca przeno�ne znaczenie. - G�upi cz�owieku!... - zadudni� Storm zjednoczonym �miechem ca�ej rodziny Buddenbrook�w. - Czyli pan nie wie... Kiedy po pogrzebie wr�cili�my do domu, byli�my wstrz��ni�ci... Domy�la�em si�, �e to pan zaaran�owa� ca�e to przedstawienie, potem zadzwoni�em do pastora i on mi to potwierdzi�. W ka�dym razie dopiero po jakiej� godzinie zorientowali�my si�, �e Klara, moja m�odsza c�rka, z nami nie wr�ci�a. Pomy�leli�my, �e posz�a jeszcze odwiedzi� jakie� groby, ale niebawem zadzwonili z komendy i powiedzieli, co si� sta�o... - Starzec m�wi� z wysi�kiem, patrz�c detektywowi prosto w oczy. - Podczas pogrzebu sta�a troch� z boku i nagle musia�a zas�abn��, bo usiad�a na jakim� grobie. Nie widzieli�my jej, zas�ania�a j� pionowa p�yta. Poza tym wszyscy byli�my wzburzeni szale�stwem pastora... Zawa�, lekarze m�wi�, �e to trwa�o chwil�... McCoyowi krew sp�yn�a do st�p. - Ale nie mam �alu - ci�gn�� starzec. - W ko�cu pa�ska pu�apka zadzia�a�a... Domy�la�em si�, �e to Klara zabi�a Manfreda, ona mia�a najwi�ksze powody... Biedna dziewczyna, i tak by�a dzielna. Tyle lat po tym, co jej zrobi�, pod jednym dachem... Ba�em si�, �e sama odbierze sobie �ycie... Ale nie b�d� pana zanudza�. Mo�e kiedy�... Prosz�, to pa�skie wynagrodzenie, mam nadziej�, �e wystarczy. McCoy nie mia� odwagi o nic pyta�. Po wyj�ciu starego Storma podszed� do autor�w na �C�, wyj�� Baudouina de Courtenay i ustawi� w�r�d autor�w na �B�, tu� za Baudelaireem. �K� by�o za wysoko, �eby sprawdzi� von Kleista. VI Dwa i p� tysi�ca, kt�re zarobi� na pierwszych trzech sprawach, McCoy prawie w ca�o�ci odda� c�rce. - Gdyby� utrzyma� �redni�, zarabia�by� dziesi�� tysi�cy miesi�cznie. Co dzisiaj robisz? - P�jd� do biura, zrobi� sobie herbat�, przejrz� ksi��ki. Mo�e kto� zadzwoni. - Je�li chcesz, pojedziemy do mamy... Jechali w milczeniu. Ciszy, kt�rej nie zak��ca� nawet nier�wnomierny szmer ich starej fiesty, woleli nie przerywa�. McCoy mia� zreszt� o czym my�le�. A raczej o kim. W ci�gu tych czterech lat, jakie up�yn�y od �mierci Beatrix, by� na cmentarzu tylko dwa razy. Licz�c przedwczorajsz� spraw� Manfreda Storma - trzy. Do chwili, kiedy wylecia� z policji, odsuwa� od siebie my�l o �onie, o morderstwie, o jego okoliczno�ciach i o roli, jak� sam w nim odegra�. �apczywie rzuca� si� w wir pracy, bra� dy�ury w zast�pstwie koleg�w, a potem zawala� sprawy jedna za drug� albo rozgrzebywa� je i zostawia�, bo nie umia� doprowadzi� niczego do ko�ca. Spojrza� na Mart� - wydawa�a si� pogr��ona w mocnym, beztroskim �nie. Jak cztery lata temu, kiedy spa�a przy martwej mamie. - Co tak naprawd� pami�tasz? - odezwa�a si� nagle, a jej my�li wyra�nie kr��y�y wok� tamtej nocy. - Opowiem ci wszystko, kiedy b�dziemy na miejscu - McCoy by� winny c�rce t� drzazg� prawdy, kt�ra w nim tkwi�a. Wsp�lna wizyta na cmentarzu i nadzieja na niez�� przysz�o�� ich dwuosobowej rodziny stwarza�y wyj�tkow� aur� do tej najtrudniejszej rozmowy. Marta dobrze zna�a drog�, od razu by�o wida�, �e przychodzi tu cz�sto. Usiedli pod niewysok� topol� przed szar�, zadban� p�yt� z napisem �Beatrix McCoy�. Ze zdj�cia umieszczonego na nagrobku patrzy�a na nich m�oda, u�miechni�ta kobieta o d�ugich, lekko faluj�cych w�osach. - Boj� si� o tym my�le�, a co dopiero m�wi� - powiedzia� po d�u�szej chwili. - Nie b�j si�. Kocham ci�. By�e� chory... to znaczy jeste� chory. Ja du�o wiem o twojej chorobie, sporo na ten temat czyta�am. McCoyowi s�owa wystrzeli�y z ust razem ze szlochem, kt�rego nawet nie pr�bowa� hamowa�. �zy nabiega�y z gard�a i ze skroni, rozpulchnia�y nos i razem z katarem sp�ywa�y mu na kolana. M�wi� wszystko, co podsuwa�a pami��. A pami�ta� niewiele. Tamtego wieczoru, w czwartek 24 marca, wr�ci� z pracy po kilku piwach przedzielanych my�lnikami tequili. W��czy� telewizor. I potem kto� zadzwoni�. Kto� chcia� si� z nim spotka�, i to natychmiast. �ona prosi�a, �eby nie wychodzi�, m�wi�a, �e si� boi, �e dosta�a jaki� dziwny telefon. Wtedy jeszcze wiedzia�, z kim jest um�wiony, ale w barze ju� nie m�g� sobie tego przypomnie�. Zdarza�o mu si� to cz�sto. Bywa�o, �e sam dzwoni� do kogo�, proponowa� spotkanie, a potem zza rogu sprawdza�, kto nadchodzi, bo nie pami�ta�, z kim si� um�wi� i po co. Tamtego wieczoru nikt do niego nie podszed�. Nic nie pi� - wstydzi� si�, bo w tym barze znali go wszyscy. Siedzia� jak na szpilkach, chcia�, �eby ten kto� pojawi� si� jak najszybciej. Albo �eby nie przyszed� przez kwadrans, kt�ry nale�y w takich sytuacjach odczeka�. - Wyszed�em. �eby znale�� bar, w kt�rym nie by�em co najmniej dwa tygodnie, musia�em i�� chyba p� godziny. Follett m�wi�, �e zna� kiedy� jakiego� konsula, kt�ry robi� tak samo... - Follett zmy�la. Przeczyta� to w ksi��ce, masz j� pod wulkanem... to znaczy masz j� w bibliotece, widzia�am. Albo obejrza� film. - W ka�dym razie poszed�em do baru a� na dworzec. Pami�tam, �e przysiad�a si� do mnie jaka� kobieta, mia�a takie india�skie rysy. Pi�em dziwn� s�odkaw� ma�... Do dzi� mam w ustach ten smak - smo�a i st�chlizna... Marta podnios�a g�ow�, oczy zacz�y si� jej rozszerza�. McCoy spojrza� pytaj�co. - M�w, tato, m�w. - Nie by�o ludzi, �wiata, tylko ta Indianka - McCoy czu� si� nagi, wstrz�sa�y nim dreszcze. - By� r�wnie� telefon, po kt�ry nie mia�em si�y si�gn��, �eby zadzwoni� do domu. Pi�em szklanka za szklank�, dodaj�c sobie odwagi, �eby podnie�� s�uchawk�. Poci�em si� jakim� smarem, co� pali�em. Potem zasn��em. Albo straci�em �wiadomo��. �ni�o mi si� ca�e mn�stwo ksi��ek. I nagle na te ksi��ki, ustawione jedna na drugiej, wskoczy� jaki� ko�. Rozbryzga� je kopytami jak b�oto, jak gn�j. Ten gn�j zacz�� mnie zasypywa�, wpada� mi do ust... Obudzi� mnie w�asny krzyk, w barze zosta�o tylko dwoje podr�nych... By�em prawie trze�wy, lecz strasznie lepki. W d�oni zaciska�em jak�� kartk�. Wsiad�em do taks�wki i przyjecha�em do domu... Drzwi by�y zamkni�te tylko na klamk�. Poszed�em do twojego pokoju, �eby ci� poca�owa�... Mama le�a�a na pod�odze przy twoim ��ku. Przestraszy�em si�, �e jeste� chora, �e czuwa�a przy tobie i zasn�a. Dopiero kiedy podszed�em, zobaczy�em, �e zaciska d�onie na r�koje�ci... na no�u, kt�ry tkwi� w jej brzuchu. By�a skulona jak embrion. Ty spa�a� spokojnie, u�miecha�a� si�... Przez chwil� my�la�em, �e nie �yjesz. McCoy us�ysza�, jak z �o��dka wydobywa mu si� nieludzki skowyt. Zaistnia� w przestrzeni, po raz pierwszy w �yciu tak dok�adnie wiedzia�, gdzie jest. Od tafli szarej p�yty, na kt�r� patrzy� ch�odnymi oczami, zacz�o mu przenika� do serca zupe�nie nieznane ciep�o. - Czy Follett m�wi� ci co� jeszcze o tym konsulu? - spyta�a Marta ju� w samochodzie. - Na przyk�ad? - O koniu, o Indiance... O tej smole ze st�chlizn�... - Nie, dlaczego pytasz? - A co by�o na tej kartce? - Dziwne s�owo: �Neves�. Mo�e to imi� tej Indianki? Jaki� �nieg? - Nie! Wiedzia�am! To siedem, seven, tylko czytane wspak. - Czyli? - Tata, do jasnej cholery! Ty wreszcie poczytaj te ksi��ki. Zacznij od �L�, jak Lowry. - Ciekawy? - A� sam si� zdziwisz, jak bardzo. VII Lorca, Lowell, Lowell... Lowry sta� tu� przed Loyol�, na przedostatniej p�ce. McCoy balansowa� na drabinie na wysoko�ci oko�o czterech metr�w i niebezpiecznie wychyla� si� po jedn� z dw�ch ksi��ek opatrzonych tym nazwiskiem, kiedy us�ysza� dzwonek. �To chyba ocalenie przed z�amaniem karku�, pomy�la�, patrz�c w d�. Zlaz� z drabiny, nacisn�� guzik i wyszed� na korytarz. Od razu rozpozna� go�cia - w jego kierunku zbli�a� si� znajomy ze wsp�lnoty AA, �Malcolm alkoholik�. - Nie ma tu pods�uchu? - spyta�, zajmuj�c fotel przed biurkiem McCoya. - Daj spok�j: czyste intencje, �adnych zagrywek. Tego mnie nauczyli�cie, tylko tak mo�na trze�wie�. Dawaj, masz jaki� problem? - Z pieni�dzmi. - D�ugi? - D�ugi, brak pracy... Kr�tko m�wi�c, chc� ci� or�n��. Nie przerywaj, sied� na dupie i s�uchaj, bo nie powt�rz�. Zazwyczaj serdeczny i weso�kowaty, Malcolm w jednej chwili przepoczwarzy� si� w z�owrogiego drania. Zmieni� mu si� nawet akcent. McCoy drgn��. Rzeczywi�cie, powinien przynajmniej nosi� w kieszeni marynarki dyktafon. - Tylko nie kombinuj - Malcolm sta� si� nerwowy i podejrzliwy. Ewidentnie zamierza� wykorzysta� do ko�ca efekt zaskoczenia, jedyn� okazj�, kiedy m�g� by� pewny, �e po rozmowie nie pozostanie najmniejszy �lad. - Wi�c s�uchaj, kurwa-�esz-twoja-ma�. Wiem wszystko, bo sam opowiada�e�, jak na spowiedzi, o tej informatyczce, co to m�wi�a, �e pozuje z go�ymi cyckami do encyklopedii zdrowia, a reklamowa�a jaki� burdel. Mog� powiedzie� jej m�owi, mog� sprzeda� materia� do tygodnika �No�. Ju� oni j�, kurw�, znajd�. Ju� oni wygrzebi� te ulotki i b�d� mieli materia� na ca�y numer, z ok�adk� i rozk�ad�wk�. Na pewno zainteresuje ich r�wnie� sprawa tych szwabskich porachunk�w. Nie m�wi�c ju� o tym, �e i twoja historia jest, brachu, nie najgorsza. Na przyk�ad to, jak zostawi�e� kumpel� z policji z morderc�, a komendant, zamiast odda� ci� prokuratorowi, za�atwi� ci licencj� detektywa i skombinowa� biuro. To by by� przeb�j! Wi�c je�li nie chcesz si� wpierdolic po uszy, a przy okazji poci�gn�� za sob� jeszcze paru os�b, to dwadzie�cia tysi�czk�w. Na jutro. W ci�gu ostatnich tygodni wyrzuty sumienia McCoya rozros�y si� do rozmiar�w g�azu, kt�ry mia�d�y� w zarodku jego wrodzon� sk�onno�� do nonszalancji. W cieniu g�azu gro�by Malcolma zabarwi�y si� najpierw na stalowo, potem na sino, wreszcie na czarno. Co za debil z niego! Jak on m�g� opowiada� o wszystkim zupe�nie nieznanym ludziom! Ale przecie� tak trzeba - nie kisi� w sobie niczego, tylko m�wi�, wyrzuca� na zewn�trz, �eby nie zapi�. Z troski o siebie wkopa� ludzi, kt�rzy powierzyli mu swoje tajemnice. Podczas mityng�w nie wymienia� co prawda konkretnych os�b, pos�ugiwa� si� tylko wyrwanymi epizodami - tymi, kt�re wyzwala�y w nim z�o��, zm�czenie, niecierpliwo�� i pragnienie alkoholu. Ale bez w�tpienia, przy odrobinie dobrej, czyli z�ej woli, dziennikarze szmat�awca mogli dotrze� do nazwisk. Co� w nim p�k�o. - �eb ci ur�n�, skurwysynu! - wysycza�. - Tylko pi�nij komukolwiek cho� s��wko. - A spr�buj, chuju! McCoy wyra�nie trafi� na zawodnika z przesz�o�ci� szanta�ysty. I wiedzia�, �e na razie nie zdob�dzie nad nim przewagi. - Jutro o czwartej przychodz� po kas�. Nie ma kasy, masz problem. - Sk�d masz m�j adres? - Chuj ci� to obchodzi - podsumowa� Malcolm i wyszed�. McCoy nie posiada� �adnych oszcz�dno�ci. Poza tym nie zamierza� ulec - mia� we krwi niezachwian� policyjn� wiedz�, �e dla szanta�ysty pierwszy sukces utwierdza go w przest�pczej dzia�alno�ci, a tym samym staje si� sposobem na d�ugie i zasobne �ycie. Nie uwolni�by si� od niego ju� nigdy. Wyj�� z biurka spis mityng�w AA. Tak go uczono i wierzy�, �e to ma sens - nie kr�ci�, tylko wali� jak w dym do innych alkoholik�w i wyrzuca� z siebie k�opoty. �Przyprowad� cia�o, rozum sam przyjdzie�, jak go uczyli. - ...a szanta�yst� jest Malcolm, wielu z was pewnie go zna - zako�czy� swoj� opowie��. Postanowi� go nie oszcz�dza�. Poza tym podejrzewa�, �e kto� mia� ju� z nim podobne przej�cia i wie, co w takiej sytuacji robi�. - Jim, alkoholik. Przyjacielu, prosi�e� o rad�, wi�c powiem ci, �e ka�dy z nas ma na sumieniu rzeczy, kt�rych nie odkupi do ko�ca �ycia. Na przyk�ad ja jestem profesorem fizyki, a siedzia�em za kradzie� samochodu, pobi�em �on�, przepi�em prawie milion... Ale nie mia�em wyj�cia - musia�em zdecydowa�, czy chc� trze�wie�, a wi�c zgodzi� si� z tym, �e pi�em i robi�em rzeczy nie do odrobienia. A skoro tak, to musia�em szczerze uczestniczy� w mityngach, ze wszystkimi konsekwencjami, bo je�li nie, to spiryt dorwa�by mnie nieodwo�alnie, bardziej bezlito�nie ni� mafia czy jaki� tam szanta�ysta... Czyta�em w gazecie, �e prezydent jakiego� pa�stwa, chyba w Afryce, pos�ugiwa� si� has�em wyborczym �Wybierzmy przysz�o��. Kiedy� my�la�em, �e to pusty slogan. Ale teraz my�l�, �e to ma sens: �Wybierzmy jedyn� rzecz, w kt�rej mo�emy istnie� tak, jak chcemy�. M�dry cz�owiek ten prezydent. Kto wie, mo�e te� alkoholik? Nazajutrz o wp� do trzeciej McCoy us�ysza� stukni�cie w drzwi. Wyjrza�, nie by�o nikogo. Spojrza� za siebie - przez szczeliny skrzynki prze�witywa�a jaka� bia�a przesy�ka. Wyj�� p�kat� kopert� z napisem �Pilne� i gor�czkowo otworzy�. Obla� go zimny pot. W kopercie by�o oko�o dwudziestu zdj��, fotograficzny zapis spotkania z Malcolmem. Zrobiono je ze znacznej wysoko�ci, ale twarze by�y rozpoznawalne. W pierwszym odruchu chcia� wybiec, ale us�ysza� dzwonek. Malcolm widocznie zn�w chcia� go zaskoczy�, przychodz�c przed czasem. McCoy wyprostowa� si�. Nie mia� najmniejszych w�tpliwo�ci, jak trzeba dzia�a�. - Poogl�daj sobie. A mo�e chcesz pos�ucha� r�wnie� zapisu rozmowy? - poda� szanta�y�cie cztery zdj�cia, kiedy tylko ten stan�� na progu. - Ale z ciebie skurwysyn. Przecie� m�wi�e�... No c�, proponuj� remis... - wyb�ka� i wybieg�, zatrzaskuj�c za sob� drzwi. - Remis?!... - McCoy wybuchn�� �miechem, ale po chwili zamilk�. - To co, jestem w ukrytej kamerze?! - zawo�a� do kogo� za �cian�. - Proponuj� tak� zabaw�: ja dzi�kuj� za wybawienie, a ty si� ujawniasz, pasuje?!... Nic si� nie porusza�o, nic nie szele�ci�o. McCoy zacz�� uwa�nie przypatrywa� si� zdj�ciom, pr�buj�c odgadn��, gdzie m�g� by� zainstalowany aparat. Mia� problemy z orientacj�, lewa w�asna zawsze myli�a mu si� z lew� rozm�wcy, ale po nied�ugim zastanowieniu wreszcie zrozumia�, �e m�wi do Lowryego. Zdj�cia by�y robione mniej wi�cej stamt�d, z drugiej p�ki od g�ry. Miejsca, kt�re McCoy nabo�nie traktowa� jako owoce �aski i �r�d�o si�y, za spraw� alkoholika Malcolma w ci�gu jednej chwili sta�y si� dla niego przyczyn� bardzo powa�nej troski. Pr�ba szanta�u u�wiadomi�a mu, �e na spotkaniach wsp�lnoty AA nie mo�e m�wi� o wszystkim, poniewa� jego sprawy dotycz� r�wnie� innych os�b, kt�rym by� winien dyskrecj�. Z kolei zdj�cia, kt�re otrzyma� od anonimowego wybawiciela, by�y dowodem na to, �e we w�asnym biurze - w bibliotece, kt�r� za darmo wynajmowa� mu Ferrucci - by� obserwowany przez ca�� dob�. - Hej ty, kimkolwiek jeste�! - zawo�a�, kieruj�c wzrok w stron� Lowry�ego. - Wychodz�, �eby si� przej�� i zastanowi�. Wr�c� za dwie godziny. Je�li masz jakie� propozycje, napisz i zostaw w skrzynce. Zadzwoni� do domu. - Marto, masz dla mnie godzin�? P�jd�my do parku, musz� si� ciebie poradzi�. Ostatni raz spacerowa� z c�rk� po parku, kiedy mia�a sze�� lat. Opowiada� jej o r�nych gatunkach drzew i wymy�la� konkursy. �Czym si� r�ni kijanka od �aby? A d�d�ownica od glisty? Ile krok�w trzeba zrobi�, �eby doj�� do ogrodzenia?...� Tym razem, po dziewi�ciu latach, mia� dla niej tylko dwie zagadki, ale szczerze liczy� na celn� odpowied�. - No wi�c je�li chodzi o AA - zacz�a Marta po chwili namys�u. - Jest to problem, ale nie beznadziejny. Czyta�am, �e istnieje co� takiego, jak grupy bran�owe. Na przyk�ad wielu alkoholik�w to znani aktorzy, dziennikarze i politycy. G�upio im opowiada� o sobie przed nieznanymi lud�mi, bo rzeczywi�cie na mityng m�g�by przyj�� jaki� paparazzi, kt�ry chcia�by to potem opublikowa�. Spotykaj� si� wi�c mi�dzy sob�, m�wi� do os�b r�wnie znanych, co one, i nie maj� opor�w, bo wszyscy s� w takiej samej sytuacji. - Sugerujesz, �e istnieje jaka� grupa AA prywatnych detektyw�w? - Tego nie wiem. Ale je�li nie, to j� za��. Daj og�oszenie do gazety w rubryce �zdrowie�. Albo chod� na indywidualne spotkania do psychoterapeuty. - Psychoterapeuta to chyba odpada. Grupa dobrze mi robi. M�wi� ci, wydawa�o mi si�, �e pewne rzeczy tylko mnie dotycz�, a okaza�o si�, �e nie jestem sam. To pomaga. - Na przyk�ad? - No nie wiem... Pami�tasz, �e mieli�my psa? Kr�tko, bo uciek�. Mama nie chcia�a widzie� w domu alkoholu, wi�c kupi�em kundla. Niby po to, �eby chodzi� z nim na spacery, a tak naprawd�, �eby przemyca� mu za obro�� whisky. Specjalnie wybra�em takiego z gigantyczn� sier�ci�. Wychodzi�em na spacer, kupowa�em sze�� albo siedem buteleczek i utyka�em mu za obro��. W domu wy�uskiwa�em je, chowa�em i czeka�em, a� za�niecie, �eby je opr�ni�. I wyobra� sobie, �e przedwczoraj na mityngu jaka� kobieta powiedzia�a, �e robi�a to samo. Od razu poczu�em si� lepiej. Coraz mocniej wierz�, �e to choroba, a nie jaka� potworno��. - To ju� wiem, dlaczego pies uciek�. - I zabra� ze sob� ca�� moj� bateri� piersi�wek, by� uzbrojony jak Zapata... No dobra, pomys� z og�oszeniem jest do�� niezwyk�y, ale mo�e skorzystam. A co z gabinetem? Mam si� wyprowadzi�? - Zosta�by� pomimo kamery? - Gdybym nie by� pewny, �e to Follett, natychmiast odda�bym klucze. Ale to musi by� Follett. No bo tak: on jest kuzynem �ony Ferrucciego, prawda? Pewnie Ferrucci zostawi� im drugi komplet kluczy. Kiedy dosta�em pierwsz� spraw� i pojecha�em na aukcj� z pani� Spitfire, kaza� mnie �ledzi�, �ebym si� nie upi�, sam mi o tym napisa� w mailu. Stara si� mnie kontrolowa�, wie, �e moja wpadka skompromitowa�aby r�wnie� jego samego. Na przyk�ad Malcolm grozi�, �e powie redakcji �No�, sk�d mam licencj�, wi�c Follett zareagowa�, ujawni� si�. Musia� mi pom�c, �eby nie wpa�� samemu. W�a�ciwie to jestem pewny, �e to on umie�ci� kamer� pomi�dzy ksi��kami. Przesadzi�, ale to trzyma si� kupy. A je�li tak, ma to r�wnie� swoj� dobr� stron�: przekona� si�, �e nie pij� naprawd�. Gdybym pi�, to w biurze. Po prostu wr�c� i powiem mu do kamery... ... - S�uchaj, Follett! Chc� zosta�, bo mi tu dobrze, jestem blisko domu, blisko