Znak weza - CABOT MEG

Szczegóły
Tytuł Znak weza - CABOT MEG
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Znak weza - CABOT MEG PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Znak weza - CABOT MEG PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Znak weza - CABOT MEG - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JENNY CARROLL Znak weza tym razem kiedy to sie zaczelo, bylam kompletnie zaskoczona.Na tym etapie powinnam zauwazyc, ze cos sie dzieje. Tyle czasu minelo. Ale nie. Chyba mimo wszystko jestem taka sama idiotka jak zawsze. Tym razem nie zaczelo sie od telefonu czy listu. Tym razem to byl dzwonek do drzwi. Zadzwonil dokladnie w srodku uroczystego obiadu z okazji Swieta Dziekczynienia. Nie bylo w tym nic niezwyklego. To znaczy, jesli chodzi o dzwonek. Wrecz przeciwnie, odzywal sie ostatnio bardzo czesto. A to dlatego, ze pare miesiecy temu jedna z restauracji nalezacych do moich rodzicow doszczetnie splonela i sasiedzi -mieszkamy w malym miasteczku - okazywali nam wspolczucie, przynoszac befsztyki albo jakies ciasto. Powaznie. Jakby ktos umarl. Ludzie zawsze przynosza prezenty w postaci jedzenia, kiedy ktos umrze, bo sadza, ze rodzina w zalobie nie czuje sie na silach gotowac i zaglodzilaby sie na smierc, gdyby przyjaciele i sasiedzi nie przychodzili na okraglo z babka cytrynowa czy czyms takim. Jakby nie istnialo cos takiego jak pizzeria. A w naszym wypadku nie chodzilo o zmarlego czlowieka. Chodzilo o Mastrianiego, elegancka restauracje - idealne miejsce na kolacje przed balem na zakonczenie roku szkolnego czy wesele - ktora splonela ze szczetem za sprawa paru mlodocianych przestepcow pragnacych mi unaocznic, jak bardzo nie odpowiada im fakt, ze wtykam nos w ich sprawy. Tak. Rodzinna restauracja sfajczyla sie z mojej winy. Niewazne, ze probowalam powstrzymac morderce. Niewazne, ze ludzie, ktorych ten facet probowal wykonczyc, nie byli mi obcy, bo chodzili do tej samej szkoly, co ja. Czy mialam stac z boku i pozwolic, zeby wyekspediowal moich przyjaciol na druga strone? No coz. Gliny w koncu przyskrzynily drania, Mastriani byl ubezpieczony, no i mamy dwie inne restauracje, ktore nie obrocily sie w popiol. Nie mowie, ze to nie byla okropna strata. Mastriani byl oczkiem w glowie mojego taty, no i najlepsza restauracja w miescie. Chce tylko powiedziec, ze ciasto z persymona nie bylo nam wcale potrzebne. Martwilismy sie i tak dalej, ale to nam nie odebralo checi gotowania. Nie w mojej rodzinie. Gdy dorasta sie, ze tak powiem, w cieniu restauracji, sila rzeczy nabywa sie wiedzy o gotowaniu, wie sie tez, jak spuscic wode z podgrzewanego bufetu albo sprawdzic swiezosc okonia i nie dac sie nabic w butelke dostawcy ryb. W moim domu jedzenia nigdy nie brakowalo. W tamto Swieto Dziekczynienia stol az sie uginal pod jego ciezarem. Ledwie zmiescily sie talerze, tyle bylo salaterek kopiasto zaladowanych indykiem, patatami, pelnych sosu zurawinowego, dwoch rodzajow dressingu, fasolki, salatek, pieczywa, ziemniakow zapiekanych w sosie, ziemniakow tluczonych z czosnkiem, marchewki w polewie, puree z rzepy i kremu ze szpinaku. I wcale od nas nie oczekiwano, ze wezmiemy odrobinke wszystkiego do sprobowania. Nie z moja mama i tata przy stole. Jesli sie nie naladowalo na talerz fury zarcia, uznawali to za obelge. A dla mnie, widzicie, stanowilo to powazny problem, bo mialam w planie jeszcze jeden obiad z okazji Swieta Dziekczynienia - o czym nie wspomnialam rodzicom, wiedzac, ze nie byliby zachwyceni. Usilowalam wiec po prostu zachowac troche miejsca w zoladku. Moze jednak powinnam byla znalezc jakas wymowke, gdyz pewni ludzie przy stole zwrocili uwage na moj rzekomy brak apetytu i poczuli sie zobligowani fakt ten skomentowac. -Co sie dzieje z Jessica? - chciala wiedziec moja cioteczna babka Rose, ktora przyjechala do nas na swieto z Chicago. - Dlaczego ona nic nie je? Jest chora? -Nie, ciociu Rose - powiedzialam przez zacisniete zeby. - Nie jestem chora. Po prostu nie jestem w tej chwili glodna. -Nie jestes glodna? - Ciocia Rose spojrzala na moja matke. - Kto nie jest glodny w Swieto Dziekczynienia? Twoi rodzice harowali caly dzien, przygotowujac ten pyszny posilek, wiec teraz grzecznie zajadaj. Mama przerwala rozmowe z panem Ab ramowitzem. -Alez ona je, Rose. -Jem, ciociu Rose - zapewnilam, pakujac na dowod patata do ust. - Widzisz? -Wiesz, na czym polega jej problem? - powiedziala ciocia Rose konspiracyjnym szeptem do matki Claire Lippman, ale na tyle glosno, ze mozna by ja uslyszec w sklepie na Pierwszej ulicy. - Cierpi na jedno z tych zaburzen zwiazanych z jedzeniem. Na te anoreksje. -Jessica nie cierpi na anoreksje, Rose - wyjasnila moja mama lekko zniecierpliwiona. - Douglasie, czy moglbys podac Ruth fasolke? Douglas, ktory nawet w szczytowej formie nie znosi zwracac na siebie uwagi, szybko podal fasolke mojej najlepszej przyjaciolce, jakby to moglo go uchronic przed wscieklym wzrokiem cioci Rose. -Wie pani, jak to sie nazywa? - zapytala ciocia Rose pania Lippman poufalym tonem. -Przykro mi, pani Mastriani - odparla pani Lippman. Po jej glosie, w ktorym brzmiala udreka, domyslilam sie, ze przyjmujac zaproszenie mojej mamy na swiateczny obiad, panstwo Lippman nie zdawali sobie sprawy, w co sie pakuja. Jasne, nikt ich nie ostrzegl przed ciotka Rose. - Nie wiem, co pani ma na mysli. -Wypieranie sie - oznajmila ciotka Rose, pstrykajac triumfalnie palcami. - Widzialam to u Opry. Przypuszczam, Antonio, ze pozwolisz Jessice podziobac ten sos, zamiast go zjesc, tak jak pozwalasz jej na wszystko. Te koszmarne ogrodniczki, w ktorych paraduje od rana do wieczora, i te wlosy... nie mowiac juz o tej calej aferze z zeszlej wiosny. No, wiecie, za grzecznymi dziewczetami nie wlocza sie uzbrojeni agenci federalni... Na szczescie, w tym momencie odezwal sie dzwonek. Odlozylam serwetke i podnioslam sie tak szybko, ze niemal przewrocilam krzeslo. -Otworze! - wrzasnelam, pedzac do holu. Chyba kazdy by sie tak zachowal na moim miejscu. Kto mialby ochote setny raz wysluchiwac, jak to porazil mnie piorun i w zwiazku z tym pojawila sie u mnie szczegolna zdolnosc psychiczna odnajdywania zaginionych ludzi; jak zostalam prawie porwana przez niezbyt sympatyczne sily rzadowe, ktore chcialy mnie zmusic do wspolpracy; jak grupka przyjaciol musiala wysadzic pare rzeczy w powietrze, zeby mnie bezpiecznie sprowadzic do domu. Ten temat mocno sie przejadl, moze bysmy tak pomowili o czyms innym? -Kto to moze byc? - zastanawiala sie mama. - Wszyscy ludzie, ktorych znamy, siedza z nami przy stole. To sie akurat zgadzalo. Oprocz ciotki Rose, moich rodzicow i mnie byli jeszcze moi dwaj starsi bracia - Douglas i Mi-chael, nowa dziewczyna Michaela (ciagle dziwnie sie czuje, nazywajac ja w ten sposob, bo Mikey calymi latami tylko marzyl, ze pewnego dnia Claire Lippman raczy chocby spojrzec w jego strone, a teraz, lamiac wszelkie konwenanse, zaczeli ze soba chodzic - Piekna i Maniak Komputerowy), jej rodzina, a takze moja najlepsza przyjaciolka Ruth Abramowitz z rodzicami i Skipem, bratem blizniakiem. W sumie az trzynascie osob. Zdecydowanie nie mialo sie wrazenia, ze kogos brakuje. Kiedy jednak dotarlam do drzwi, okazalo sie, ze brakuje. Nie, nie przy naszym stole; przy cudzym. Na zewnatrz bylo ciemno - w listopadzie w Indianie wczesnie zapada mrok - ale na ganku palilo sie swiatlo. Przed drzwiami stal wysoki czarny mezczyzna. Rozgladal sie niecierpliwie, czekajac, az ktos mu otworzy. Poznalam go od razu. Jak wspomnialam, nasze miasto jest dosyc male i jeszcze pare tygodni wczesniej nie mieszkal w nim zaden Afro-Amerykanin. Sytuacja ulegla zmianie, kiedy dom Hoadleyow po drugiej stronie ulicy zostal kupiony przez doktora Thompkinsa, ktory objal stanowisko naczelnego chirurga w naszym szpitalu okregowym i przeprowadzil sie do nas z Chicago wraz z zona, synem i corka. Otworzylam drzwi ze slowami: -Hej, doktorze Thompkins. -Hello, Jessico - usmiechnal sie. - Eee... to znaczy, hej. W Indianie zamiast "hello" mowi sie "hej". Doktor Thompkins staral sie wdrozyc do uzywania miejscowego narzecza. -Prosze wejsc - cofnelam sie, zeby mogl schronic sie przed zimnem. Snieg wprawdzie jeszcze nie spadl, ale na kanale Pogoda zapowiadali, ze nastapi to wkrotce. Nie spodziewano sie, ku mojemu zmartwieniu, ilosci sniegu wystarczajacej, zeby zamknac szkole w poniedzialek. -Dziekuje, Jessico - powiedzial doktor Thompkins, spogladajac nad moja glowa w glab holu, skad widac bylo ludzi siedzacych przy stole. - Och, bardzo przepraszam. Nie chcialem przeszkadzac w obiedzie. -Nie ma sprawy - odparlam. - Skosztuje pan indyka? Mamy go mnostwo. -Och, nie. Nie, dziekuje. Wstapilem tylko, bo mialem nadzieje... coz, to troche krepujace, ale chcialem sprawdzic, czy... Doktor Thompkins wydawal sie bardzo zdenerwowany. Uznalam, ze pewnie chce cos pozyczyc. Kiedy ktos z sasiedztwa chce cos pozyczyc, zwlaszcza cos zwiazanego z gotowaniem, prawie zawsze zaczyna od nas. Moi rodzice prowadza restauracje, mamy wiec wlasciwie wszystko, co jest potrzebne do gotowania, i to na ogol w ogromnych pekatych pojemnikach. Doktor Thompkins pochodzil z wielkiego miasta i w ogole, wiec pewnie nie wiedzial, ze w malym miasteczku pozyczanie roznych rzeczy od sasiadow jest czyms zupelnie naturalnym. Podejrzewalam, ze doktor nie wie mnostwa rzeczy o naszym miescie. Na przyklad tego, ze chociaz oficjalnie Indiana podczas wojny domowej sprzymierzyla sie z Polnoca, pewni ludzie - zwlaszcza w poludniowej czesci stanu - wcale nie uwazali, ze konfederaci tak calkiem nie mieli racji. Wlasnie dlatego w dniu, kiedy na nasza ulice zajechala ciezarowka z dobytkiem Thompkinsow, moja mama czekala na nowych mieszkancow z wielkim garem manicotti i powitala ich w imieniu sasiadow, zanim jeszcze wysiedli z samochodu. Pani Abramowitz, ktora nie umie ugotowac nawet jajka, zjawila sie ze sklepowym ciastem w duzym bialym pudle. A panstwo Lippman przybyli z talerzem slynnych czekoladowych ciasteczek Claire. (Na czym polegala ich tajemnica? To kupne ciastka Toll-house Break and Bake. Claire tylko je wklada do wysmarowanej tluszczem brytfanny. Powaznie. Poznalam ten sekret i mnostwo innych, jeszcze bardziej interesujacych, odkad Claire zostala dziewczyna mojego brata). Prawie wszyscy z najblizszego sasiedztwa i wiele osob z odleglejszych ulic zjawilo sie, aby powitac Thompkinsow w dniu ich przybycia. Zaloze sie, ze Thompkinsowie musieli nas uznac za gromade pomylencow, dobijajacych sie do ich drzwi przez caly ten dzien i kilka nastepnych z kilogramami czekoladowych ciastek, baklazanowego parmigiana, makaronu z serem, galaretek i domowego placka kawowego. Nie wiedzieli jednak, ze przez nasze miasto - tak jak przez cale Stany Zjednoczone przed stu piecdziesiecioma laty - przebiegala linia dzielaca je na dwie rozne czesci. W jednej znajdowaly sie Lum-bley Lane, plac z budynkami sadow, wiekszosc urzedow, a takze szpital, centrum handlowe i szkola srednia. Mieszkali tam ludzie, ktorych w mojej szkole okreslano mianem "miastowych". No i byla reszta hrabstwa, za granicami miasta; glownie lasy, pola kukurydzy, jakis kemping tu i tam i opuszczona fabryka tworzyw sztucznych dla wiekszego efektu. Tam nadal pienily sie analfabetyzm, przesady, a w glebi lasow, dokad tata zabieral nas na wycieczki, kiedy bylismy mali, mozna bylo znalezc miejsca, gdzie pedzono bimber. Dzieciaki w szkole nazywaly mieszkancow tych odleglych rejonow "wsiokami" albo "owsem", bo rzekomo wiekszosc z nich jadala owsianke na sniadanie, w dodatku bez rodzynek W moim miescie to wlasnie wsioki jezdza czasem z flagami Konfederacji powiewajacymi z pikapow. To wsioki uzywaja pewnego niecenzuralnego slowa na "d", i wcale nie dlatego, ze cytuja Chrisa Rocka, Jennifer Lopez czy kogos tam. Choc znam sporo wsiokow, ktorzy nigdy nikogo nie nazwaliby tym slowem, podobnie jak znam paru miastowych, ktorzy nie zawahaliby sie nazwac dziewczyny takiej jak ja, z bardzo krotkimi wlosami i tendencja do zalatwiania roznych spraw przy uzyciu piesci, slowem na "I", a mojej przyjaciolki Ruth, ktora jest Zydowka, slowem na "J" albo innym rownie obrazliwym. Jest wiec chyba jasne, dlaczego, gdy zobaczylismy, jak wprowadzaja sie Thompkinsowie, niektorzy z nas zaczeli sie obawiac klopotow. Minal miesiac i obeszlo sie bez incydentow. Moze wiec wszystko dobrze sie ulozy, myslalam wtedy. Teraz, rzecz jasna, wszystko sie zmienilo. Ale w tamtym momencie staralam sie tylko, zeby pan Thompkins nie czul sie skrepowany w naszym holu. Przeciez nie wiedzialam, skad mialabym wiedziec? Moge byc "psychiczna", ale nie az tak. - Mi casa es su casa, doktorze Thompkins - zwrocilam sie do goscia. To pewnie najglupsza rzecz, jaka moglam powiedziec, ale mniejsza z tym. Po praniu mozgu w wykonaniu cioci Rose nie bylam w tworczym nastroju. Ponadto ucze sie francuskiego, a nie hiszpanskiego. Doktor Thompkins usmiechnal sie blado i wypowiedzial slowa, po ktorych poczulam sie, jakby snieg jednak zaczal padac. Tyle ze padal wylacznie na moje plecy. -Bylem tylko ciekaw - rzekl - czy moze widzialas gdzies mojego syna. 2 V pietro. Musialam usiasc na polpietrze, bo czulam, ze kolana sie pode mna uginaja.-Janie... -wykrztusilam. - Juz sie tym nie zajmuje. Moze nikt panu nie powiedzial, ale ja juz sie tym nie zajmuje. Doktor Thompkins spojrzal na mnie, jakbym oswiadczyla, ze pies dingo pozarl moje dziecko. -Slucham? - odezwal sie, mocno zdziwiony. Na szczescie, w tej chwili z jadalni wyszedl tata, z serwetka nadal zatknieta za pasek spodni. Za nim szla mama z Mikiem -i z Claire, jak zwykle uczepiona jego ramienia. -Hej, Jerry - powiedzial tata, wyciagajac reke. - Co slychac? -Hello, Joe - odparl doktor Thompkins. - To znaczy, hej. - Uscisnal dlon ojca i zwrocil sie do mamy: - Jak sie masz, Toni? -Swietnie, Jerry - zapewnila mama. - A co u ciebie? -Mogloby byc lepiej - powiedzial doktor. - Bardzo przepraszam, ze przeszkadzam w posilku. Zastanawialem sie, czy ktos z was widzial mojego syna Nate'a. Pare godzin temu wyszedl do sklepu - Rowenie zabraklo bitej smietany - i od tamtej pory nie widzielismy go. Pomyslalem, ze moze wpadl do waszych chlopcow albo do Jessiki... Poczulam ulge, bo doktor Thompkins nie prosil, zebym odnalazla jego syna. Pytal tylko, czy go widzialam. Zarazem bylo mi troche glupio. Ze spojrzen, jakie rzucal mi doktor, wynikalo, ze uwaza mnie za zdrowo pomylona w zwiazku z moja reakcja na proste jego pytanie o syna. Trudno mu sie dziwic. Nie bylo go tutaj zeszlego lata ani nawet jesienia. Nie wiedzial, ze to mnie prasa nazwala Dziewczyna od Pioruna. Nie mial pojecia o moim niezwyklym darze. Mike tlumil dlonia chichot. Od razu domyslil sie, co sie stalo. No wiecie, jak zrozumialam pytanie doktora Thomp-kinsa. -Nie, nie widzielismy Nate'a - odparla mama z wyrazem troski na twarzy. Martwi sie za kazdym razem, gdy uslyszy, ze jakies dziecko urwalo sie z rodzicielskiej smyczy. To dlatego, ze jedno z jej wlasnych dzieci kiedys to zrobilo i odnalazla je dopiero w szpitalu. -Och - westchnal doktor Thompkins. Wydawal sie bardzo rozczarowany. - Coz, pomyslalem, ze warto sprobowac. Pewnie zatrzymal sie przy grach wideo... Nie chcialam byc ta osoba, ktora wyjasni doktorowi, ze salon gier jest dzis nieczynny. Wszystko bylo zamkniete w naszym miescie, z wyjatkiem Stop and Shop, ktorego nie zamykano nawet w swieta Bozego Narodzenia. Claire nie miala problemow z przekazywaniem zlych wiadomosci. -Salon gier jest zamkniety, doktorze Thompkins - powiedziala. - Wszystko jest dzis nieczynne. Nawet kregielnia i kina. Slowa Claire dobily Thompkinsa. Nawet mama poslala jej pelne wyrzutu spojrzenie. A w oczach mojej mamy Claire jest skonczona doskonaloscia, mimo iz to czesciowo z jej powodu Mike uczeszcza obecnie do miejscowego college'u, zamiast do Harvardu, gdzie mial w tym roku studiowac. -Och - powtorzyl doktor Thompkins. Usmiechnal sie dzielnie i dodal: - Coz, moze spotkal jakichs znajomych. To bylo mozliwe. Nate Thompkins, uczen drugiej klasy Szkoly im. Ernesta Pyle'a - do ktorej i ja chodze - nie mial specjalnych klopotow ze znalezieniem sobie towarzystwa, mimo ze byl nowy i byl jedynym Afro-Amerykaninem w szkole. Przystojny, atletycznie zbudowany Nate natychmiast zostal przyjety do szkolnej druzyny pilkarskiej, i to wcale nie dlatego, ze trener Albright poszukiwal nowych zawodnikow. Podobno ma talent i to od razu ustawilo go w najlepszym towarzystwie. W przeciwienstwie do jego starszej siostry Tashy, uczennicy ostatniej klasy, mola ksiazkowego, ktora wysledzilam, jak krecila sie przed sala, gdzie codziennie po lekcjach zbiera sie komitet obradujacy nad ksiazka roku. Byla zbyt niesmiala, zeby wejsc do srodka. Podeszlam wiec do niej i powiedzialam cos w rodzaju: "Chodz, przedstawie cie". Obdarzyla mnie takim usmiechem, jakbym oferowala jej wyssanie rany po ukaszeniu weza. Otwartosc Nate'a nie byla chyba cecha dziedziczna, bo Ta-sha z pewnoscia jej nie posiadala. -Jestem pewien, ze wkrotce wroci do domu - powiedzial doktor Thompkins i, przeprosiwszy raz jeszcze, wyszedl. -Moj Boze - westchnela mama, zamykajac za nim drzwi. - Mam nadzieje... Tata przerwal jej stanowczym: -Nie teraz, Toni. -Co takiego? - zainteresowal sie Mike, -Niewazne - powiedzial tata. - Chodzmy. Czekaja na nas cztery rodzaje ciasta. -Upiekliscie cztery ciasta? - Claire, ktora (w przeciwienstwie do mnie) jest wysoka i wiotka jak trzcina i chyba musi byc czesciowo pusta w srodku, bo pochlania wiecej jedzenia niz jakakolwiek inna znana mi istota ludzka, wyraznie sie ucieszyla. - Jakie? -Z jablkiem, dynia, pekanem i persymona - odparl tata, rownie zadowolony. Dobrzy kucharze lubia ludzi, ktorzy doceniaja ich kuchnie. Nikt jednak, o ile mi wiadomo, nie zachwycal sie towarzystwem ciotki Rose. -Jozefie - zapytala, gdy tylko pojawilismy sie ponownie w jadalni - kim byl ten kolorowy? Miec taka krewna jak ciocia Rose to naprawde krepujace. A nie jest przeciez alkoholiczka ani nikim takim, wiec jej zachowania nie da sie przypisac jakims czynnikom zewnetrznym. Jest zwyczajnie niedobra. Pare razy mialam ochote jej dolozyc, ale ze ma chyba ze sto lat (dobra, siedemdziesiat piec, wielka mi roznica), moi rodzice nie przyjeliby tego spokojnie. Poza tym usilowalam ostatnio zwalczyc moja sklonnosc do stosowania przemocy, a to dzieki pozwowi, jaki otrzymalam w zwiazku z przetraceniem czyjejs przegrody nosowej. Chociaz nadal uwazam, ze ta osoba na to zasluzyla. -Afro-Amerykanin, Rose - poprawila ja mama. - W dodatku nasz sasiad, doktor Thompkins. Czy dolac komus wina? Skip, moze jeszcze coli? Skip jest bratem blizniakiem Ruth. Podobno kocha sie we mnie, ale zawsze o tym zapomina, kiedy w poblizu znajduje sie Claire Lippman. Wszyscy chlopcy - wlaczajac mojego drugiego brata, Douglasa - kochaja Claire. Wyglada na to, ze Claire wydziela jakies feromony czy cos, czego takie dziewczyny jak Ruth i ja nie posiadaja. To jest troche wkurzajace. Oczywiscie nie chodzi o to, zebym sie koniecznie chciala Skipowi podobac. On mi sie w ogole nie podoba. Podoba mi sie ktos inny. Ktos, kto oczekiwal mnie na obiedzie z okazji Swieta Dziekczynienia. Tylko ze tak, jak sie sprawy mialy... -Co jest niewlasciwego w slowie "kolorowy"? - chciala wiedziec ciocia Rose. - Przeciez on jest kolorowy! -Czy moge pani nalozyc jeszcze troche kremu ze szpinaku? - spytal ciocie Rose pan Abramowitz. Jako prawnik przywykl traktowac grzecznie ludzi, ktorzy nie przypadli mu do gustu. -Czego chcial doktor Thompkins? - zapytal Skip. -Och, nic takiego - odparla mama z udawana swoboda. - Chcial tylko zapytac, czy ktos z nas widzial Nate'a. Komu dolozyc tluczonych ziemniakow? -Co jest niewlasciwego w slowie "kolorowy"? - powtorzyla ciotka Rose, wsciekla, ze nikt nie zwraca na nia uwagi. Pewnie zmienilaby spiewke, gdybym poswiecila jej swoja uwage w sposob, na jaki mialam ochote. -Podobno doktor Thompkins przyjal stanowisko naczelnego chirurga w szpitalu stanowym tylko dlatego, ze Nate wpakowal sie w klopoty w starej szkole - obwiescila Claire i powiodla wzrokiem po twarzach stolownikow. Jako aktorka Claire uwielbia sprawdzac, jaka reakcje wywoluja jej przedstawienia. A ze w czasie wolnym od prob nianczy dzieci bogatych lekarzy i tym podobnych, zna wszystkie plotki, jakimi zyje miasteczko. - Nalezal do jakiegos gangu w Chicago. -Do gangu - zmartwila sie pani Lippman. - O nie! Taki mily chlopiec? -Wielu milych chlopcow wpada w zle towarzystwo -stwierdzil pan Abramowitz lagodnym tonem. -Ale nie Nate Thompkins. - Pani Lippman, mocno zaangazowana w dzialalnosc komitetu rodzicielskiego, potrzasnela glowa. - Zawsze jest bardzo uprzejmy, kiedy go spotykam w Stop and Shop. -Moze zadal sie z jakimis ciemnymi typami u siebie w Chicago - powiedzial tata. - Ale kazdy ma prawo zaczac wszystko od nowa. -Pewnie siedzi gdzies - zasugerowala ciotka Rose - ze swoimi kumplami z gangu i odurza sie skretami z marihuana. Wymienilismy spojrzenia z Mikiem i Douglasem. Zabawnie bylo slyszec, jak ciotka Rose uzywa okreslenia "odurza sie". Mojej mamie chyba nie wydalo sie to zabawne, bo surowym tonem powiedziala: -Nie badz smieszna, Rose. W naszym miescie nie ma zadnych narkotykow. Nie uznalam za wskazane uswiadomic jej, ze w poprzedni weekend, na imprezie zwiazanej z castingiem do Hello Dolly (Claire, rzecz jasna, dostala role Dolly) dwoje dzieciakow (nie Claire, oczywiscie - nie bierze narkotykow, bo cialo aktorki, jak twierdzi, stanowi swiatynie) zostalo wyprowadzonych przez sluzby porzadkowe, bo nacpali sie za duzo extasy. W ogolnym rozrachunku mojej mamie lepiej oszczedzac tego typu wiadomosci. -Czy moge przeprosic? - zapytalam zamiast tego. - Musze wpasc do Joanny i wziac od niej te notatki z trygonometrii, o ktorych mowilam. -Nie, nie mozesz - odpowiedziala mama. - To Swieto Dziekczynienia, Jessico. Masz cale trzy dni wolne. Mozesz wziac te notatki jutro. -Wiecie, ze w zeszlym tygodniu ktos obsmarowal graffiti kladke nad jezdnia - poinformowala zebranych pani Lippman. - Nawet nie wiadomo, co ono przedstawia. Nie zastanawialam sie nad tym przedtem, ale jesli jakis... jak to sie nazywa? Widzialam cos takiego w Szescdziesieciu minutach. A, tak. Znak gangu. To znaczy, jestem pewna, ze nie. Ale jesli jest? -Nie moge odebrac tych notatek jutro - wyjasnilam. - Jutro Joanna jedzie do babci. Moge je wziac tylko dzis wieczorem. -Uspokoj sie - zgromila mnie mama. -Dzisiaj marihuana - orzekla ciocia Rose, potrzasajac glowa -jutro heroina. Douglas pochylil sie nad stolem, zeby mi szepnac do ucha: -Nie znasz zadnej Joanny. -Mamo - powiedzialam, nie zwracajac na niego uwagi. Co bylo dosc nieladne z mojej strony, uwzgledniwszy, ile musialo go kosztowac samo zejscie na wspolny obiad. Douglas nie nalezy do osob, ktore mozna okreslic jako nadmiernie towarzyskie. "Aspoleczny" to duzo bardziej odpowiednie slowo. Troche mu sie jednak poprawilo, odkad zaczal pracowac w sklepie z komiksami. No, w kazdym razie humor mu sie poprawil. -Prosze, mamo - nie ustepowalam. - Zajmie mi to niecala godzine. - To bylo bezwstydne klamstwo, ale mialam nadzieje, ze bedzie tak zajeta goscmi i obiadem, ze nawet nie zauwazy, ze jeszcze nie wrocilam do domu. -Jessico - odezwal sie tata, dajac mi znak, zebym zaczela zbierac talerze. - Stracisz ciasto. -Odloz dla mnie kawalek kazdego rodzaju - odparlam, siegajac po najblizsze talerze, a potem idac za nim do kuchni. - Prosze. Tata troche powywracal oczami, ale w koncu skinal glowa, wskazujac podjazd. Zrozumialam, ze sie zgadza. -Zabierz Ruth - rzucil tata, kiedy zdejmowalam plaszcz z wieszaka przy drzwiach do garazu. -Eee... - skrzywilam sie. -Dopiero wyrabiasz sobie prawo jazdy - powiedzial. - Nie mozesz siadac za kierownica bez uprawnionego kierowcy na miejscu dla pasazera. -Tato - myslalam, ze glowa mi za chwile peknie - to Swieto Dziekczynienia. Na ulicach pustki. Nawet gliny siedza w domu. -Ma podobno spasc snieg. -Ale jutro, nie dzisiaj wieczor - zapewnilam go. - Zadzwonie do was, gdy tylko dojade, i znowu tuz przed wyjazdem. Przysiegam. -Wiesz, Joe. - Do kuchni wkroczyl pan Lippman. - Jestem pelen podziwu dla twojej sztuki kucharskiej. To najlepszy obiad swiateczny, jaki jadlem od lat. Tata rozpromienil sie. -Naprawde, Bert? Dziekuje. Bardzo dziekuje. -Tato - powiedzialam blagalnym tonem, stajac obok wieszaka na klucze. Ledwie na mnie spojrzal. -Wez samochod matki - mruknal i zwrociwszy sie do pana Lippmana, ciagnal: - Nie miales wrazenia, ze w tluczonych ziemniakach bylo za duzo czosnku? Gestem zwyciezcy siegnelam po kluczyki od samochodu mamy - na lancuszku razem ze skautowskim gwizdkiem, trzymanym na wypadek, gdyby zaatakowano ja na parkingu przy Wal-Mart. Nikt nigdy nie zostal tam napadniety, ale wszystkim odbilo, odkad splonela restauracja Mastriani, mimo ze sprawcow schwytano. Wreszcie wolna, pomyslalam, sadowiac sie za kierownica volkswagena. Dzieki Bogu Wszechmogacemu wreszcie jestem wolna. Ten cytat z pewnej slawnej osoby niespecjalnie pasowal do sytuacji, ale wierzcie mi: gdybyscie caly wieczor byli skazani na towarzystwo cioci Rose, pomyslelibyscie to samo. A co do prawa jazdy, to rzeczywiscie troche dziwna sprawa. Bylam doslownie jedyna uczennica przedostatniej klasy w Pyle`u, ktora nie miala prawa jazdy. Nie dlatego, ze bylam za mloda. Po prostu jakos nie moglam zdac tego egzaminu. I nie dlatego, ze nie potrafie prowadzic. Chodzi o, no wiecie, ograniczenie predkosci. Cos sie ze mna dzieje, kiedy siadam za kolkiem. Nie wiem, na czym to polega, ale po prostu musze - naprawde -jechac szybko. Pewnie wiaze sie to z hormonami, jak u Mike'a i Claire Lippman, bo nie umiem nad tym zapanowac. No i moi rodzice absolutnie nie sa zainteresowani pozwalaniem mi na jazde ich samochodem. W razie kraksy odszkodowanie nie pokryloby strat. Nie zamierzalam jednak spowodowac wypadku. Bo, jesli nie brac pod uwage tendencji do wciskania gazu, jestem dobrym kierowca. Naprawde dobrym. Szkoda, ze kiepsko sobie radze niemal w kazdej innej dziedzinie. Samochod mojej mamy nie ma nawet polowy tej mocy, co volvo taty, ale i tak jest niezly. A ze jestem niska, troche latwiej mi nim manewrowac. Wyjechalam z podjazdu - bulka z maslem, nawet po ciemku - na pusta Lumbley Lane. Po drugiej stronie ulicy, u Hoadleyow - to znaczy, u Thompkinsow - palily sie wszystkie swiatla. Spojrzalam w okno dokladnie naprzeciwko okna mojej sypialni. Byl tam - jak sie domyslalam, bo widzialam ja tam pare razy - pokoj Tashy Thompkins. Thomp-kinsowie, do ktorych przyjechali dziadkowie - wiedzialam o tym, bo z powodu tych gosci odrzucili zaproszenie moich rodzicow na uroczysty obiad - musieli jesc wczesniej od nas, skoro juz dwie godziny temu wyslali Nata po bita smietane. Tasha jest wiec juz w swoim pokoju. Ciekawa bylam, co robi. Mialam nadzieje, ze nie odrabia lekcji. Sprawiala wrazenie dziewczyny, ktora bylaby do tego zdolna nawet w Swieto Dziekczynienia. W przeciwienstwie do mnie. Ja nalezalam do dziewczat, ktore wymykaja sie z domu po swiatecznym obiedzie na randke z chlopakiem. W tamtej chwili cieszylam sie bardziej niz kiedykolwiek, ze jestem wlasnie soba. Nie zastanawialam sie ani przez moment, jak bym sie czula, bedac Tasha, a juz zwlaszcza jej bratem Nate'em. A gdybym sie zastanowila - gdybym choc chwile pomyslala o Nacie Thompkinsie - prawdopodobnie zylby do dzisiaj. 3 jej, pani Wilkins - powiedzialam. - To najlepsze ciasto z dyni, jakie w zyciu jadlam. Mama Roba usmiechnela sie radosnie.-Naprawde tak uwazasz, Jess? -Tak, prosze pani - potwierdzilam szczerze. - Lepsze nawet niz ciasto taty. -Coz, raczej w to watpie - rozesmiala sie pani Wilkins. Wygladala ladnie w przycmionym swietle nad zlewem, z wysoko upietymi rudymi wlosami. Miala tez ladna sukienke, jedwabna, w kolorze jaspisu. Nie wygladala na "mamusie", raczej na czyjas dziewczyne. Co, w gruncie rzeczy, zgadzalo sie z prawda. Byla dziewczyna Gary'ego-Alez-Powaznie-Mow-Mi-Gary. Ale byla takze matka mojego chlopaka, Roba. -Czy twoj tata jest znakomitym kucharzem? - zapytal Mow-Mi-Gary, ktory pomagal znosic naczynia ze stolu w jadalni Wilkinsow. -Coz - odpowiedzialam. - Nie wiem, czy znakomitym, ale na pewno dobrym. Mimo to jego ciasto z dyni nie umywa sie do pani ciasta, pani Wilkins. -Daj spokoj - krygowala sie pani Wilkins, zarumieniona z radosci. - Ja mialabym byc lepsza od zawodowego kucharza? Nie sadze. -Dla mnie jestes wystarczajaco dobra - stwierdzil Gary, obejmujac ja w pasie i puszczajac sie z nia w rodzaj tanca dookola kuchni. Zauwazylam, jak Rob, obserwujacy ich spod drzwi kuchni, skrzywil sie, a nastepnie odwrocil i wyszedl. Moze slusznie czul sie zdegustowany. Pracowal z Mow-Mi-Garym w warsztacie samochodowym wuja. To dzieki Robowi pani Wilkins poznala Gary'ego. Patrzylam jeszcze przez chwile, jak Gary tanczy z mama Roba - tworzyli calkiem ladna pare: on szczuply i wysoki, o urodzie kowboja, ona urodziwa i pulchna, jak dziewczyna na wiejskim balu - a potem poszlam za Robem do salonu. Rob wlasnie wlaczyl telewizor i zaczal ogladac mecz. A przeciez nie jest specjalnym amatorem futbolu. Podobnie jak ja, woli jednoslady. To jest motocykle. -Cos taki ponury jak kot bury? - spytalam, opadajac na kanape obok niego. Bylo to kretynskie, wiem, ale w obecnosci przystojnego, swiezo oplukanego pod prysznicem faceta w lekko splowialym dzinsie trudno takiej dziewczynie jak ja myslec rozsadnie. -Nic mi nie jest - mruknal. Rob, zazwyczaj malo komunikatywny, przynajmniej, jesli chodzi o wyrazanie najglebszych uczuc - tych, na przyklad, jakie ja w nim budzilam - podniosl pilota i zmienil kanal. -Chodzi o Gary'ego? Wydawalo mi sie, ze go lubisz. -Jest w porzadku - stwierdzil Rob. Klikniecie. Klikniecie. Klikniecie. Przerzucal kanaly niczym Claire Lippman, mistrzyni opalania, zuzywajaca kolejne pojemniczki kremow przeciwslonecznych. -No to o co chodzi? -O nic - powiedzial. - Mowilem ci juz. -Och. Mimo najlepszych checi, czulam sie troche rozczarowana. Nie zebym sie spodziewala, ze mi sie oswiadczy albo cos, ale kiedy zaprosil mnie na swiateczny obiad, mialam nadzieje na jakis znaczacy rozwoj naszych wzajemnych stosunkow. Sadzilam, ze moze wreszcie odrzuci glupie uprzedzenia wynikajace z faktu, ze ja mam szesnascie lat, a on osiemnascie i jest pod opieka kuratora z powodu przestepstwa, ktorego natury jeszcze nie zdecydowal sie przede mna wyjawic. Tymczasem cala sprawa wydawala sie dzielem jego mamy. Nie tylko obiad, ale i zaproszenie. -Zbyt rzadko cie widujemy - oznajmila pani Wilkins, kiedy przekroczylam prog z bukietem kwiatow w reku (byly naprawde ladne i kosztowaly mnie calych dziesiec dolarow). - Prawda, Rob? Rob spojrzal na mnie spode lba. -Moglas zadzwonic - burknal. - Przyjechalbym po ciebie. -Nie chcialam cie fatygowac - odparlam. - Mama nie miala nic przeciwko temu, zebym wziela samochod. -Chyba o czyms zapominasz, Mastriani. -O czym? -Nie masz prawa jazdy. Jak na chlopaka, ktorego poznalam podczas odsiadki w szkole, moglby okazac wieksza otwartosc umyslu. Jest jednak zaskakujaco staromodny pod wieloma wzgledami. Na przyklad, jesli chodzi o jego mame i jej randki. -Chodzi o to - wyjasnil, kiedy z kuchni zaczelo dobiegac wesole pluskanie - ze ona musi jutro isc do pracy. To znaczy, jedynym powodem, dla ktorego zostalismy tutaj, zamiast jechac z wujkiem do Evansville, jest to, ze ona jutro pracuje. -Och - powiedzialam. Co innego moglam powiedziec? -Mam nadzieje, ze on nie zamierza zostac do pozna - dodal Rob. Klikniecie. Klikniecie. Klikniecie. - Mama pracuje na rannej zmianie. Wiedzialam wszystko o pani Wilkins i jej rannej zmianie. Mama Roba pracowala w Mastrianim, zanim restauracja zostala spalona. Obecnie pracuje w Joe, innej restauracji nalezacej do moich rodzicow. -Na pewno wkrotce sie zabierze - powiedzialam pocieszajaco, chociaz nie bylo jeszcze nawet dziesiatej. Rob mocno przesadzal. - Moze bysmy sie zglosili do zmywania naczyn, tak zeby, no wiesz, mieli troche czasu dla siebie? Skrzywil sie, ale jest gotow zrobic wszystko dla matki - ze wzgledu na to, ze jego tata zostawil ich oboje dawno temu -podniosl sie z miejsca. Weszlismy do kuchni. Okazalo sie, sadzac po ilosci piany fruwajacej w powietrzu, ze Mow-Mi-Gary i pani Wilkins swietnie sie bawia. -Mamo - spytal Rob, z trudem panujac nad soba - czy to nie jest twoja wyjsciowa sukienka? -Och. - Pani Wilkins zerknela na sukienke. - Tak, rzeczywiscie. Gdzie jest moj fartuch? A prawda, zostawilam go w sypialni... -Przyniose go - zaproponowalam, bo jestem wscibska i chcialam zobaczyc, jak wyglada sypialnia pani Wilkins. -Jak to milo z twojej strony - powiedziala pani Wilkins. A potem skierowala dziobek salaterki na Mow-Mi-Gary'ego, trafiajac go prosto w piers strumieniem goracej wody. Rob wygladal, jakby mial za chwile zwymiotowac. Sypialnia pani Wilkins znajdowala sie na pietrze, bardzo ja przypominala: byla rozowo-kremowa i ladna. Na scianie wisialo kilka fotografii przedstawiajacych malego Roba. Wpatrywalam sie w nie z zachwytem, wyobrazajac sobie, jak bedzie wygladalo dziecko moje i Roba. (Kiedys bedziemy mieli dzieci, gdy juz uloze swoje zycie zawodowe). Och, i jak Rob poprosi mnie o reke. I wreszcie zabierze mnie na prawdziwa randke. Na jednym ze zdjec Roba - malenkiego, jeszcze z pielucha -trzymal jakis nieznany mi mezczyzna. Nie przypominal zadnego z wujkow Roba, ktorzy, tak jak jego mama, wszyscy mieli rude wlosy. Ten mezczyzna byl bardziej podobny do Roba, mial takie same ciemne wlosy i jasnoszare oczy. Uznalam, ze to musi byc ojciec Roba. Rob nigdy nie chcial o nim rozmawiac, pewnie, dlatego, ze ciagle nie mogl mu wybaczyc, ze porzucil jego i mame. Ale zrozumialam, dlaczego ten facet mogl sie mamie Roba podobac. Mozna go bylo okreslic jako przystojniaka. Wzielam fartuch z lozka i zeszlam na dol. Gdy wreczylam fartuch pani Wilkins, smiala sie z czegos, co akurat powiedzial Mow-Mi-Gary. Mow-Mi-Gary takze wydawal sie uszczesliwiony. Jedyna osoba, ktora nie sprawiala wrazenia zadowolonej z zycia, byl Rob. Pani Wilkins widocznie tez to zauwazyla, bo powiedziala: -Rob, moze bys pokazal Jessice, jak idzie praca nad twoim motocyklem? Ozywilam sie. Rob trzymal motocykl, nad ktorym, aktualnie pracowal - swietnego, ale starego harleya - w stodole. To byla praktycznie zacheta ze strony mamy Roba, zeby pojsc tam i calowac sie z jej synem. Az trudno mi bylo uwierzyc w moje szczescie. Rob jednak nie wydawal sie usposobiony do calowania. Nie to, zeby kiedykolwiek byl chetny. Niestety, z powodzeniem opiera sie potrzebom ciala. Bylabym nawet sklonna twierdzic, ze jego cialo nie ma zadnych potrzeb, gdyby nie to, ze od czasu do czasu - zdecydowanie zbyt rzadko - udaje mi sie zlamac go swoim wdziekiem oraz wisniowym chap stickiem. A moze po prostu ma tak dosc mojego gadania, ze caluje mnie po to, zebym sie zamknela. Kto wie? W kazdym razie wtedy w stodole nie wydawal sie sklonny wykorzystac moja bezbronna kobiecosc. Moze powinnam byla wlozyc spodnice albo co. -Czy to dlatego, ze sama tutaj przyjechalam? - spytalam, przygladajac sie, jak dlubie przy motocyklu. Podniosl glowe znad motocykla spoczywajacego na warsztacie na srodku stodoly i dokrecil cos kluczem francuskim. -O czym ty mowisz? -Gdybym wiedziala - zapewnilam - ze bedziesz sie tak boczyl, zadzwonilabym do ciebie, zebys mnie zabral, przysiegam. -Nie zadzwonilabys - powiedzial, wykonujac kluczem jakis ruch, ktory uwypuklil miesnie jego ramion pod szarym swetrem. Slowo daje, byl to dla mnie duzo przyjemniejszy widok niz- mecz w telewizji. -O co ci chodzi? Powiedzialam przeciez... -Nie powiedzialas nawet swoim rodzicom, ze sie tu wybierasz - stwierdzil. - Wiec przestan chrzanic. -Co ty gadasz? - staralam sie mowic urazonym tonem, chociaz, rzecz jasna, mial racje. - Wiedza, gdzie jestem. Rob odlozyl klucz, skrzyzowal rece na piersi i zapytal: -To dlaczego, kiedy dzwonilas do domu, powiedzialas, ze jestes u jakiejs Joanny? Cholera! Nie zauwazylam, ze byl w pokoju, kiedy dzwonilam. -Posluchaj, Mastriani -powiedzial. - Wiesz, ze od poczatku mialem watpliwosci co do tego, co jest miedzy nami. Ja juz skonczylem szkole, a ty jestes w jedenastej klasie. Ale nie tylko o to chodzi. Myslmy realnie. Ty i ja pochodzimy z roznych swiatow. -To wcale tak... - zaoponowalam. -Dobra, z roznych zakatkow jednego swiata. -Tylko dlatego, ze ja jestem miastowa, a ty... -Sluchaj, Mastriani - przerwal mi, podnoszac dlon - trzeba spojrzec prawdzie w oczy. Nic z tego nie bedzie. Ostatnio naprawde ciezko pracowalam nad opanowaniem gniewu. Pomijajac afere z pilkarzami - i z Karen Sue Hankey - nie pobilam nikogo i nie odsiedzialam w szkole za kare ani jednego dnia przez caly semestr. Pan Goodhart, psycholog szkolny, oswiadczyl, ze jest dumny z moich postepow i zastanawia sie nad zawieszeniem naszych obowiazkowych cotygodniowych spotkan. Kiedy jednak Rob podniosl dlon i powiedzial, ze nic z naszego zwiazku nie wyjdzie, z najwyzszym trudem powstrzymalam sie od zlapania go za te reke i wykrecenia mu jej za plecami. Jedyne, co mnie powstrzymalo, to swiadomosc, ze chlopcy nie lubia, kiedy robi im sie cos takiego; a ja chcialam, zeby Rob mnie lubil, a nawet wiecej niz lubil. Wiec zamiast wykrecic mu reke za plecami, polozylam dlonie na biodrach, przechylilam glowe na bok i powiedzialam: -Czy to ma cos wspolnego z facetem o imieniu Gary? Opuscil reke i odwrocil sie z powrotem do motocykla. -Nie - stwierdzil. - To sprawa miedzy toba a mna, Mastriani. -Wydaje mi sie, ze za nim nie przepadasz. -Masz szesnascie lat! - zawolal Rob do motocykla. - Szesnascie! -Chyba rozumiem, dlaczego go nie lubisz. To musi byc dziwne uczucie widziec wlasna matke z jakims innym facetem niz twoj tata. Ale to nie znaczy, ze masz prawo wyzywac sie na mnie. -Jess. - To zapowiada klopoty, kiedy zwraca sie do mnie po imieniu. - Musisz zrozumiec, ze to do niczego nie prowadzi. Mam kuratora, jasne? Nie moge dac sie zlapac na randce z jakas smarkula... "Smarkula" zabolala, ale pominelam ten watek, uswiadamiajac sobie, ze - uzywajac slow ulubienicy cioci Rose, Opry - Rob przezywa jakis kryzys psychiczny. -Rozumiem - stwierdzilam, stosujac sie do rady pana Goodharta, by mowic w ten sposob w sytuacjach trudnych - ze nie chcesz sie ze mna wiecej spotykac, bo uwazasz, ze wiek oraz pochodzenie spoleczne stwarzaja zbyt wielkie roznice miedzy nami... -Nie probuj mnie przekonywac, ze sie ze mna nie zgadzasz - przerwal mi ostrzegawczym tonem. - Dlaczego nie powiedzialas o mnie swoim rodzicom? Co? Gdybys byla pewna, ze to wypali, juz dawno bys mnie przedstawila. -Chce ci tylko powiedziec - ciagnelam, jakbym go nie uslyszala - ze wydaje mi sie, ze usilujesz mnie odsunac, bo ojciec cie porzucil i nie chcesz, aby znowu zraniono cie w ten sposob. Rob spojrzal na mnie przez ramie. Jego szare oczy pociemnialy. -Jestes stuknieta - powiedzial tylko. Zabrzmialo to szczerze. -Rob - odezwalam sie, robiac krok w jego kierunku. - Chce tylko, zebys wiedzial, ze ja nie jestem taka jak twoj tata. Nigdy cie nie opuszcze. -Dlatego, ze jestes psychiczna. -Nie. Nie, dlatego. Dlatego, ze cie ko... -Przestan! - zawolal, wyciagajac przed siebie szmate, jakby to byl rewolwer. Na jego twarzy malowala sie panika. - Nie mow tego! Mastriani, ostrzegam cie... -...cham. -Prosilem... - zwinal szmate i rzucil ze zloscia w odlegly kat stodoly - zebys tego nie mowila. -Przykro mi - oznajmilam z powaga. Obawiam sie jednak, ze nie bylam w stanie pohamowac nieokielznanej namietnosci ani chwili dluzej. Chwile pozniej okazalo sie, ze jesli ktos cierpial z powodu nieokielznanej namietnosci, to raczej Rob, nie ja. O ile sposob, w jaki chwycil mnie za ramiona, przyciagnal do siebie i zaczal calowac, stanowi jakas wskazowke. Bylo rzecza niewatpliwie cudowna calowac sie z mlodym mezczyzna, ktory w sposob tak oczywisty nie potrafil opanowac goracych uczuc w stosunku do mnie, nalezy jednak pamietac, ze zdarzenie mialo miejsce w stodole, w ktorej w koncu listopada nie jest specjalnie cieplo. Ponadto w poblizu nie stala zadna wyscielana kanapa czy lozko, na ktore moglby mnie rzucic. Pewnie moglibysmy to zrobic na sianie, ale: 1) brrr, oraz 2) moja namietnosc wobec Roba nie jest az taka nieokielznana. To znaczy, wspolzycie seksualne w kazdym zwiazku jest wystarczajaco powaznym krokiem - nawet bez uprawiania go w zimnej stodole. Jestem, wiec zdecydowana poczekac na wlasciwy moment - na przyklad, na noc po balu absolwentow. Jesli kiedykolwiek, co malo prawdopodobne, zostane zaproszona na bal absolwentow. Wziawszy pod uwage, ze moj chlopak juz skonczyl szkole, taka ewentualnosc nie wchodzi w gre. Chyba, ze to ja jego zaprosze. -Mysle, ze powinnam isc do domu - powiedzialam, kiedy oboje musielismy zaczerpnac oddechu. -To byl zly pomysl - odparl Rob, opierajac czolo na moim i oddychajac ciezko. Wrocilam, wiec do mieszkania i podziekowalam mamie Roba. Siedziala na kanapie, ogladajac telewizje i przytulajac sie do Mow-Mi-Gary'ego w sposob, ktory moglby wyprowadzic Roba z rownowagi, gdyby to zobaczyl. Na szczescie, nie zobaczyl. A ja mu o tym nie powiedzialam. -Skoro nie zerwalismy ze soba - zwrocilam sie do niego, siadajac za kierownica samochodu mamy - to co robisz w sobote? Moze poszlibysmy do kina? -Sam nie wiem - odparl. - Sadzilem, ze bedziesz zajeta ze swoja przyjaciolka Joanna. -Nie wyglupiaj sie - powiedzialam. Na dworze bylo tak zimno, ze moj oddech ulatywal w postaci malych chmurek, ale to niewazne. - Moi rodzice maja teraz mnostwo na glowie. Zajmuja sie restauracja, Mike zrezygnowal z Harvardu... -Nie zamierzasz nigdy im o mnie powiedziec? - Szare oczy wbily sie we mnie. -Pozwol tylko, ze jakos ich do tego przygotuje. Wiesz, ta sprawa z Douglasem i jego praca, ciotka Rose i... -I jeszcze ty - przypomnial mi z ledwie wyczuwalna gorycza. - Nie zapominaj o sobie i swoich psychicznych zdolnosciach. -Zgadza sie. Jeszcze ja i moje psychiczne zdolnosci. - Jedyna rzecz, o ktorej nie jestem w stanie zapomniec, bez wzgledu na to, jak bardzo sie staram. -Lepiej juz wracaj - powiedzial Rob, prostujac sie. - Pojade za toba, zeby sie upewnic, ze dotarlas do domu cala i zdrowa. -Nie musisz... -Mastriani - przerwal mi. - Zamknij sie i jedz. Tak tez uczynilam. Tyle ze, jak sie okazalo, nie ujechalismy daleko. 4 kierowca jak juz chyba wspomnialam, prowadze znakomicie.Z poczatku jednak nie zorientowalam sie, ze kaza mi zjechac na bok nie w zwiazku z moimi umiejetnosciami czy tez ich brakiem. Wiedzialam tylko, ze jade ciemna, pusta wiejska droga prowadzaca do miasta, a Rob jedzie za mna na motocyklu. W nastepnej chwili skrecilam i okazalo sie, ze droga jest zablokowana wozami policyjnymi. Policja hrabstwa, patrole drogowe... nawet ambulans. Oslepilo mnie jaskrawe czerwone i biale swiatlo. Pomyslalam: Rany! Jechalam tylko osiemdziesiatka, przysiegam! Dozwolona predkosc w tym miejscu wynosila szescdziesiat kilometrow na godzine. Ale bez przesady. To przeciez Swieto Dziekczynienia. Na ostatnich dwudziestu kilometrach nie bylo zywej duszy... Zastepca szeryfa pokazal mi, zebym zjechala na pobocze. Dlonie na kierownicy mialam mokre od potu. Moj Boze, myslalam w panice, wszystko, dlatego, ze jezdze bez prawa jazdy? Kto mogl wiedziec, ze sa tacy skrupulatni? Policjanta, ktory podszedl dowozu, widzialam tej nocy, kiedy spalila sie restauracja Mastriani. Nie pamietalam jego nazwiska, ale wiedzialam, ze to mily czlowiek - taki, ktory moze nie da mi specjalnie po uszach za nielegalne prowadzenie. Poswiecil latarka najpierw na moja twarz, potem na tylne siedzenie wozu. Mam nadzieje, ze nie uznal rzeczy mamy lezacych z tylu - kaset Carly Simon i Billy Joela oraz paru romantycznych komedii na kasetach wideo - za moje. Nie jestem typem osoby, ktora sluchalaby Bezsennosci w Seattle w wykonaniu Carly Simon. -Jessica - odezwal sie gliniarz, kiedy opuscilam szybe. - Corka Joego Mastrianiego? -Tak, prosze pana - odparlam. Zerknelam w tylne lusterko i zobaczylam, ze Rob zatrzymuje sie tuz za mna. Oparl stopy na ziemi, czekajac w tej pozycji, az przepuszcza mnie przez blokade. Wpatrywal sie w pole kukurydzy po prawej stronie drogi. Przywiedle kaczany byly skapane w migajacym swietle reflektorow wozow policyjnych i ambulansu, ktore staly przy drodze. Kilka metrow dalej w polu na metalowym dragu zainstalowano potezny reflektor oswietlajacy cos, czego nie moglismy dostrzec za wysoka kukurydza. -Okropne, ze musi pan pracowac w Swieto Dziekczynienia - zwrocilam sie do policjanta. Staralam sie byc dla niego jak najmilsza, ze wzgledu na brak prawa jazdy i w ogole. Moje dlonie tak mocno splywaly potem, ze z trudem trzymalam kierownice. Nie mialam pojecia, co robia z ludzmi zlapanymi na jezdzie bez prawa jazdy, ale podejrzewalam, ze nic przyjemnego. -Tak - powiedzial policjant. - Coz, powstala pewna sytuacja. Skad jedziesz, jesli mozna zapytac? -Bylam na obiedzie u przyjaciol - odparlam i podalam adres Roba. - To on - wskazalam go. Rob juz wczesniej wylaczyl silnik i zsiadl z motocykla. Podszedl do policjanta z rekami przy bokach zamiast w kie- szeniach skorzanej kurtki, chyba zeby pokazac, ze nie ma broni. Jest bardzo nieufny wobec policjantow, bo byl juz kiedys aresztowany. -Co sie dzieje, panie oficerze? - zapytal obojetnym tonem. Widzialam, ze tak jak ja martwi sie ta sprawa z brakiem prawa jazdy. Ale kto urzadzalby blokade, zeby lapac w Swieto Dziekczynienia kierowcow bez prawa jazdy? Jesli o mnie chodzi, uwazam, ze to zdecydowanie wykracza poza obowiazki policji. -Jakis czas temu dostalismy wiadomosc - odpowiedzial gliniarz - ze dzieje sie tu cos podejrzanego. Przyjechalismy, zeby sie rozejrzec. Zauwazylam, ze nie wyjal druczkow, zeby mi wypisac mandat. Moze jednak nie chodzi o mnie, pomyslalam. Zwlaszcza, ze palil sie ten reflektor. Widzialam, jak ludzie chodza tam i z powrotem po polu. Niesli jakies rzeczy, jakby pudla z narzedziami i takie inne. -Zauwazylas cos dziwnego - zapytal mnie policjant - kiedy wyjechalas z miasta? -Nie - odparlam. - Niczego nie widzialam. Noc byla jasna i bezchmurna, a ksiezyc w pelni zalewal droge srebrnym swiatlem. Niewiele bylo do ogladania. Tylko pole, rozciagajace sie przy drodze, a za nim gesto zalesione wzgorze. Lasy. W tych lasach mieszkali ludzie... jesli w ogole mozna nazwac to mieszkaniem. Dla mnie ubikacja na dworze oznacza tyle samo co kemping. Nie kazdy, kto stracil prace w wyniku zamkniecia fabryki tworzyw sztucznych, mial tyle szczescia, co mama Roba, ktora -dzieki mnie - dosc szybko znalazla nowe zajecie. Niektorzy, zbyt dumni, zeby przyjac zasilek, wycofali sie do lasu, do jakichs szop albo gorzej. Ale byli tez tacy - jak twierdzil tata - ktorzy mieszkali tam nie dlatego, ze nie stac ich bylo na mieszkanie z toaleta. Po prostu im to odpowiadalo. -O ktorej- zapytal policjant - jechalas tedy po opuszczeniu miasta? Odpowiedzialam, ze dobrze po osmej, ale sporo przed dziewiata. Pokiwal glowa w zamysleniu i zapisal cos w swoim notesie. Rob chuchal na swoje dlonie w rekawiczkach. Nawet w samochodzie, przy opuszczonym oknie, panowal nieznosny chlod. Zal mi bylo Roba, ktory zaraz po tym przesluchaniu mial znowu wsiasc na motocykl, przejechac za mna cala droge do miasta i potem wrocic do domu, nie majac mozliwosci gdzies sie ogrzac. Chyba, ze zaprosilabym go do samochodu mamy. Tylko na pare minut. No wiecie, zeby sie rozmrozil. Nagle zdalam sobie sprawe, ze policjanci uwijajacy sie po polu kukurydzy wcale nie nosza pudel z narzedziami. Nie, zdecydowanie nie. Moje dlonie zwilgotnialy z zupelnie innego powodu niz przedtem. W Indianie trupy zawsze znajduje sie na polach kukurydzy. Wlasnie na polach kukurydzy zabojcy ze Srodkowego Zachodu porzucaja ofiary swoich zlych sklonnosci. To, dlatego, ze dopoki wlasciciel pola nie zbierze wszystkich kaczanow, by zasadzic nowe, w zaden sposob nie da sie zobaczyc, co sie dzieje w glebi. Krotko mowiac, zdalam sobie sprawe, co sie dzieje na tym konkretnym polu. -Kto to jest? - zapytalam policjanta piskliwym glosem, ktory nie brzmial jak moj wlasny. Gliniarz nawet nie udawal, ze nie wie, o czym mowie. -Nikt, kogo moglabys znac - odpowiedzial, nie podnoszac glowy. Mialam jednak przeczucie, ze znam, odpielam wiec pas i wysiadlam z wozu. Wtedy policjant podniosl glowe. Nie tylko podniosl, potrzasnal nia zaskoczony. Rob takze sie zdziwil. -Mastriani - spytal - co robisz? Zamiast odpowiedziec, ruszylam w strone ostrego bialego swiatla reflektora na srodku pola. -Chwileczke. - Gliniarz odlozyl notes i dlugopis. - Tam nie wolno podchodzic. Ksiezyc swiecil na tyle jasno, ze widzialam wszystko nawet bez migotliwych swiatel. Szlam szybkim krokiem, mijajac grupki gliniarzy i zastepcow szeryfa. Niektorzy spogladali za mna ze zdumieniem. W ich oczach malowalo sie zaklopotanie. Powodem zaklopotania bylam, oczywiscie, ja - zmierzajaca w strone reflektora plonacego na srodku pola. -Hej, panienko. - Jeden z gliniarzy zlapal mnie za ramie. - Dokad to sie panienka wybiera? -Zobaczyc - odpowiedzialam. Tego policjanta tez rozpoznalam, ale nie z pozaru w Mastrianim. Znalam go z Joe Juniora, gdzie czasami podawalam do stolu w weekendy. Zawsze bral duza pizze, pol miesna, pol pepperoni. -To niemozliwe - odparl Pol Miesna Pol Pepperoni. - Panujemy nad sytuacja. Prosze wsiasc do samochodu jak grzeczna dziewczynka i wrocic do domu. -Sadze - powiedzialam, wypuszczajac z ust biale obloczki pary - ze moge go znac. -Dajmy temu spokoj - przekonywal mnie lagodnie Pol Miesna Pol Pepperoni. - Tam nie ma nic do ogladania. Absolutnie nic. Prosze grzecznie wrocic do domu. Synu? - Zawolal do Roba, ktory nadbiegl tuz za mna. - To twoja dziewczyna? Badz tak dobry i zabierz ja do domu. -Tak, prosze pana - powiedzial Rob, ujmujac mnie za ramie, tak jak przedtem policjant. - Zrobie to. - Zapewnil, mnie zas szepnal do ucha: - Czys ty oszalala, Mastriani? Zmywajmy sie, zanim zapytaja o twoje prawo jazdy. Ani myslalam odchodzic. Mam metr piecdziesiat wzrostu i waze piecdziesiat kilo, wiec nietrudno mnie podn