10954

Szczegóły
Tytuł 10954
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10954 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10954 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10954 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Colin Forbes Kamuflaż Przełożył: WŁADYSŁAW J. WOJCIECHOWSKI AMBER Tytuł oryginału: COYER STORY Opracowanie graficzne: ADAM OLCHOWIK Redaktor ANNA GROBICKA Redaktor techniczny: JANUSZ FESTUR Copyright © 1985 by Colin Forbes For the Polish edition Copyright © 1991 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-85079-73-4 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1991. Wydanie I Skład: Zakład Fototype w Milanówku Druk: Katowickie Zakłady Graficzne Marjory Część I Londyn: Adam Procane? Prolog — Nie masz jeszcze dość? — spytał Howard w ciemności prywatnego kina. — To jest okropne, a oglądasz już trzeci raz... — Bądź tak dobry i zamknij się. To jest moja żona... Newman siedział osłupiały, podczas gdy operator wyświetlał film ponownie. Twarz Newmana pozbawiona była wyrazu. Patrzył na ekran jak zahipnotyzowany. Człowiek trzymający kamerę i filmujący całą scenę musiał być zawodowcem. Krótki film rozpoczął się na nowo, wyraźnie ukazując Alexis, która stoi w świetle księżyca na nie znanej drodze. Gdy światła reflektorów samochodu oślepiły ją, podniosła rękę. Za nią w tle rysował się tajemniczy zamek. Jadący szybko pojazd najpierw uderzył w nią, podrzucając jej cudowne, szczupłe ciało jak szmacianą lalkę, a potem po niej przejechał. Mięśnie brzucha Newmana naprężyły się. Poczuł, jak koła miażdżą jej bezwładne ciało łamiąc kości, gruchocząc czaszkę. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Na drodze za nim leżała nieruchomo Alexis. Newmanowi wydawało się, że usłyszał, jak kierowca wrzuca wsteczny bieg, chociaż film nie miał ścieżki dźwiękowej — słychać było tylko odgłos przewijania szpuli w kabinie projekcyjnej. Jego papieros zgasł, zgnieciony w palcach. Newman przeniósł wzrok z poskręcanego ciała na sterczący wysoko zamek, na ciemne kontury przypominające ilustracje do baśni Hansa Andersena. Zaczęło się od nowa. Samochód ruszył ostro do tyłu. Kierowca nie zmienił pozycji kierownicy ani o cal. Przejechał po leżącym na drodze ciele. Newman znów usłyszał trzask łamanych kości. W tym momencie jej piękna twarz była już z pewnością zgnieciona na miazgę. Auto zatrzymało się kilka jardów od Alexis i jeszcze raz ruszyło. Film zadrżał. Światła zatańczyły Newmanowi przed oczami. Pusty, biały ekran. Newman wstał, przesunął się do przejścia i wyszedł z małej, przyprawiającej o klaustrofobię sali kinowej. Howard ruszył szybko za nim, w foyer złapał go za rękę. Newman strząsnął jego dłoń, jakby ludzkie dotknięcie było mu przykre. — Czy to twoja żona? — spytał Howard. — Powiedziałem ci przecież. To była Alexis. Mówił już o niej w czasie przeszłym. Ruszył ponurym korytarzem jak robot, patrząc prosto przed siebie. Noga za nogą. Lewa, prawa, lewa. — Tak mi przykro — zaczął znowu Howard. — Czy ona wpadła na trop jakiejś grubszej sprawy? — Powiedziałem, żebyś się zamknął. Rozpoznałem ją, to wszystko. — Szpulę wysłano w kasecie. Z poczty, bardzo blisko twojego mieszkania. Kod pocztowy SW5... Newman szedł dalej. Zgaszonego papierosa trzymał nadal w ręku. Zgaszonego jak Alexis. Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć. Stawiał długie kroki. Howard musiał się spieszyć, żeby za nim nadążyć. Spróbował z innej strony: — Dołączona była krótka wiadomość napisana niewprawnymi drukowanymi literami: Powiedz innym, żeby trzymali się z daleka od Procane'a. To była... — Howard zawahał się. Newman zaczynał go przerażać. — Sądzimy, że to była pogróżka. Chodź i usiądź na chwilę w moim biurze. Napijesz się kawy. A może coś mocniejszego? Paru naszych ludzi obejrzało to, próbując zidentyfikować kraj. Ten zamek... — Gdzieś go już widziałem — powiedział tym samym obojętnym tonem Newman. — Gdzie? Howard zdał sobie sprawę, że zadał to pytanie zbyt szybko. Newman właśnie miał zamiar wyjść frontowymi drzwiami. Odpowiedział nie zatrzymując się: — Na zdjęciu. Nie wiem gdzie. Czy tą sprawą zajmie się Tweed? I kim jest Procane? — Nie mamy zielonego pojęcia. — W porządku, możesz mi łgać. Newman zarejestrował krótką pauzę przed odpowiedzią Howarda. 10 Doszedł do portierni, strażnik ubrany po cywilnemu podniósł się zza biurka, by poprosić o przepustkę. Howard pokręcił głową i strażnik usiadł z powrotem, podczas gdy Newman otworzył drzwi i nie oglądając się, bez słowa, zszedł schodami na Park Crescent. To było pierwsze wydarzenie, które w roku 1984 rozpętało wielkie polowanie na człowieka — z powodu wyborów prezydenckich w USA, wyznaczonych na 7 listopada. O godzinie siódmej tego chłodnego ranka — zanim temperatura zaczęła gwałtownie rosnąć do niewiarygodnego upału trwającego już dwa miesiące — Newman pojechał taksówką z powrotem do domu. Był czwartek, 30 sierpnia. Rozdział l Drugie wydarzenie miało miejsce dwadzieścia minut później i było czystym przypadkiem. Siedząc w taksówce, która zbliżała się do jego mieszkania na Beresforde Road w południowym Kensington, Newman stwierdził, że sam nie jest w stanie przygotować sobie śniadania. Poprosił kierowcę, by zatrzymał się przy ogrodzie otaczającym kościół św. Marka. Wysiadając zapłacił za przejazd i zaczął iść w kierunku zachodnim, w stronę hotelu Forum, przez co nie zauważył niebieskiej cortiny, zaparkowanej wbrew przepisom naprzeciwko wejścia do budynku, w którym mieszkał — Chasemore House. Na przednich fotelach auta siedzieli dwaj mężczyźni. Później pewien świadek powiedział policji, że byli ubrani w ciemne garnitury, lecz nie potrafił opisać ich dokładniej. Newman spotkał natomiast listonosza stojącego na chodniku i przeglądającego plik listów do doręczenia. Listonosz podniósł wzrok i uśmiechnął się. — Dzień dobry, panie Newman. Kolejny cudowny dzień. Myśli pan, że ten upał potrwa aż do Bożego Narodzenia? — Przy odrobinie szczęścia... Newman odpowiedział automatycznie, tym samym monotonnym głosem, który tak bardzo denerwował Howarda. Listonosz wyciągnął trzy koperty i znowu spojrzał na Newmana. Miał przed sobą dobrze zbudowanego, czterdziestoletniego mężczyznę, starannie ogolonego, o gęstych piaskowych włosach, którego twarz była zwykle wesoła, jakby prawie wszystko w swoim życiu uważał za zabawne. Zawzięta twarz, jaką listonosz ujrzał tego ranka, była jak z kamienia. 12 — Dzisiaj mam dla pana trzy — oznajmił listonosz. — Tylko jeden zagraniczny. W interesach chyba spokój. — Dziękuję. — Newman zignorował aluzję do swego zawodu korespondenta zagranicznego i ruszył w kierunku hotelu Forum, szesnastopiętrowej betonowej wieży, górującej nad tą częścią Londynu. Dwa rachunki w zwyczajnych brązowych kopertach. Ale kiedy zerknął na trzecią, zatrzymał się. Poznał to wydłużone, niewyraźne pismo i... po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. To od Alexis. List od Alexis, która już nie żyje. Na niebieskiej naklejce, w pośpiechu krzywo przyklejonej, wydrukowano słowa: Par Avion, Lentoposti, Flygpost. Po francusku, fińsku i szwedzku. Stempel pocztowy był czytelny. W czerwonym kółku Helsinki, potem 25.8.84, a dalej Helsingsfors, szwedzka nazwa Helsinek. Doznał dziwnego uczucia. Dzisiaj jest czwartek. Alexis żyła jeszcze ostatniej soboty, kiedy to nadała ten list. Bogate doświadczenie korespondenta zagranicznego spowodowało, że jego umysł zaczął pracować pomimo odrętwienia. Puszka z tym okropnym filmem wyświetlonym mu przez Howarda mogła być przywieziona do Brytanii i wysłana z miejscowej poczty przez kogoś, kto przyleciał na Heathrow z Helsinek. To wszystko wydarzyło się w ciągu ostatnich czterech, pięciu dni. Wkroczył do Forum jak automat, z nienaruszoną kopertą w kieszeni. Wszedł po schodach do kawiarni, zamówił kawę z grzanką i usiadł przy stoliku, z daleka od innych gości. Wypił dwie filiżanki czarnej kawy, przyglądając się kopercie, na której w lewym górnym rogu były również wydrukowane granatowymi literami nazwa i adres hotelu. Hotelli Kalastajatorppa, Kalastajatorpantie l, 00330 Helsinki 33. Kiedyś był służbowo w Helsinkach, lecz mieszkał w Marski, w samym centrum miasta. Nigdy nie słyszał o hotelu z tak skomplikowaną nazwą. Pieczołowicie posmarował masłem grzankę, nałożył marmolady i zmusił się do jedzenia. Otworzył kopertę, znalazł w niej jeden arkusz papieru z nazwą tego samego hotelu w nagłówku. Swymi niebieskimi oczyma przebiegł krótką treść, nakreśloną śmiałym pismem, które zawsze przypominało mu morskie fale. Za pierwszym razem nie zrozumiał treści. Zaczai czytać drugi raz. 13 Kochany Bobie. Cholernie się spieszę, by złapać statek — odpływa o 10.30. Adama Procane'a trzeba powstrzymać. Stawiam na archipelag. Teraz wychodzę. List wyślę po drodze do portu. Alexis. Samo Alexis. Nie: Całuję cię, Alexis. A zatem nic się nie zmieniło, nawet na samym końcu. Ich rozstanie okazało się zdecydowane i trwałe. To była wiadomość profesjonalna, ale przynajmniej Alexis wypowiedziała pod jego adresem jeden, końcowy gorzki komplement. Bez względu na to, jak ważną sprawą zajmowała się dla Le Monde, wierzyła, że to on jest człowiekiem, który potrafi pociągnąć tę sprawę, gdyby zdarzyło się najgorsze. I stało się najgorsze. Procane. Howard wspomniał o Procanie, potem nieprzekonująco zaprzeczył temu, że cokolwiek o nim wie. Newman znowu nalał sobie kawy i zapalił papierosa, zastanawiając się nad tym, co ma. Cholernie mało. Adam Procane, kimkolwiek jest. Statek odpływający nie wiadomo skąd — najprawdopodobniej z portu w Helsinkach — o godzinie 10.30. To znaczy rano. Gdyby Alexis miała na myśli wieczór, napisałaby 22.30. I dokąd odpływał ten statek? Chyba nie do Leningradu? Newman pokładał nadzieję w Bogu. Archipelag. Który? Jest szwedzki, ciągnący się od Sztokholmu do archipelagu Abo — lub Turku, jak nazywają go Finowie. Ten zajmuje drugie miejsce na świecie pod względem wielkości — labirynt wysp i wysepek, z których wiele to zaledwie skały wystające nad powierzchnię morza. Dlaczego archipelag miał być tak ważny? I o którym z nich myślała? Poza tym miał jeszcze dwie rzeczy. Nazwę hotelu w Helsinkach, w którym musiała zatrzymać się Alexis. I ten tajemniczy zamek w tle filmu utrwalającego chwilę, gdy została pogruchotana przez tamtego sukinsyna kierowcę. Powinien sobie przypomnieć — gdzie widział tę bardzo dziwną budowlę wznoszącą się ponad otaczające ją miasto. Zapłacił rachunek i poszedł do swego mieszkania. Była 8.30 i w Londynie panował ruch charakterystyczny dla kolejnego żmudnego i pracowitego dnia. Nieliczni przechodnie z pośpiechem szli chodnikami. Pierwszym ostrzeżeniem był wóz policyjny z niebieskimi światłami na dachu, zaparkowany przed Chasemore House. 14 Tweeda opanowało rzadkie uczucie zimnej furii. Howard późno przyjechał do kwatery SIS (Secret Inteligence Servi-ce) — tajnej służby wywiadowczej — i dopiero co opowiedział o wcześniejszej wizycie Newmana. Tweed, zażywny mężczyzna w średnim wieku, stał za biurkiem w swoim gabinecie na pierwszym piętrze, z oknem wychodzącym na Park Crescent. Byli w pokoju sami. — Uważałem, że ma prawo obejrzeć ten film — powiedział Howard do swego zastępcy. — A przy okazji przypominam, że Alexis była jego żoną — dodał z nutą sarkazmu. Tweed zdjął okulary w rogowej oprawie i zaczął przecierać szkła chusteczką. Spojrzał na Howarda — sześć stóp wzrostu, jak zwykle nienagannie ubrany w ciemnogranatowy garnitur Chester Barrie. Howarda, mężczyznę o gładkiej i dokładnie wygolonej twarzy, spojrzenie to rozdrażniło — zabrząkał drobniakami w kieszeni spodni. Tweed, zanim odpowiedział, ostrożnie nałożył okulary. Z kieszeni pogniecionej marynarki wyjął kopertę i położył ją na biurku. — Wiem, że Alexis była jego żoną — zaczął — i właśnie dlatego uważam sfilmowanie tej sceny za akt największej brutalności wobec niego. — Ja tutaj podejmuję decyzje — powiedział twardo Howard. — Ale nie w sprawie Procane'a. — Tweed poprawił go swym zwykłym, uprzejmym głosem. — Wczesnym rankiem zostałem wezwany na spotkanie z panią premier. Lepiej przeczytaj list znajdujący się w tej kopercie. — Mam nadzieję, że to nie jest kolejna cholerna dyrektywa, dająca ci pełne prawo do działania — wysapał Howard. Wyszarpnął z koperty złożony arkusz, przeczytał szybko i rzucił Tweedowi. — To już drugi raz. Wniosę protest. — Znasz procedurę. W głosie Tweeda zabrzmiała nuta obojętności, co spowodowało, że Howard przyjrzał mu się uważniej. Zadbaną dłonią przeczesał włosy, w których pojawiała się już siwizna. Następnie podszedł obejrzeć mapę powieszoną przez sekretarkę Tweeda, Monikę, nieco wcześniej tego samego ranka. Mapa przedstawiała Skandynawię od zachodniego wybrzeża Danii po sowiecką granicę z Finlandią na wschodzie. — A to po co? — zapytał. — Prawdopodobnie tutaj znajduje się miejsce bitwy. 15 — Miejsce bitwy? Howard odwrócił się na pięcie, wepchnął do kieszeni marynarki prawą dłoń z odstającym kciukiem w charakterystycznym dla siebie geście. Tweed znowu go zaskoczył: bardzo rzadko stosował tak dramatyczną frazeologię. Tweed, ciągle stojąc, złożył dłonie na brzuchu i czekał. Właśnie ten moment wybrała na wślizgnięcie się do gabinetu Monika, kobieta o długich brązowych włosach i bystrych oczach. Zaczekała, aż Tweed skinie głową na znak, że wszystko jest w porządku, a potem usiadła skromnie przy własnym biurku. — Z pogłosek, które zaczynają docierać z Europy — wyjaśniał Tweed — wynika, że ten Amerykanin, Adam Procane, może przejść przez Skandynawię... — A kim, do diabła, jest ten Procane? — Nie mam pojęcia. Plotka głosi, że to ktoś wysoko postawiony w amerykańskim wydziale bezpieczeństwa, ktoś, kto zamierza przejść do Rosji. Czy możesz sobie wyobrazić, co by się działo w Stanach Zjednoczonych, gdyby ktokolwiek większy od Kima Philby'ego przyjechał do Moskwy, zwłaszcza że 7 listopada Reagan ponownie kandyduje w wyborach? — O, mój Boże! — Howard osunął się na jedyny w tym pomieszczeniu skórzany fotel, którego Tweed używał, gdy chciał, by gość rozluźnił się i zapomniał, że powinien mieć się na baczności. — Podejrzewałem coś w tym stylu, ale nie miałem zielonego pojęcia, iż chodzi o jakąś grubą rybę. — Wielkości rekina. Tweed znów nie wyrażał się w charakterystyczny dla siebie sposób. Monika była zaskoczona i podniosła wzrok, by mu się przyjrzeć. Na jego twarzy nie było żadnego uczucia, więc dziewczyna domyślała się, że szef chce. aby Howard opuścił ich biuro. — Dlaczego Skandynawia? — spytał Howard. — To najłatwiejszy sposób przejścia do Rosji. Jest mało prawdopodobne, że Procane pokaże się w Berlinie na Checkpoint Charlie. A teraz chciałbym się dowiedzieć, dlaczego naprawdę pokazałeś film temu biedakowi Newmanowi. — Całkiem przypadkowo wymieniłem nazwisko Adama Procane'a, po tym, gdy obejrzał film... Tweed zamrugał ze zdenerwowania. — Pozwoliłeś mu zwiać, mając nadzieję, że dzięki dużemu do- 16 świadczeniu korespondenta zagranicznego doprowadzi cię do Proca-ne'a. Tak było, co nie? — Mielibyśmy się czym pochwalić — Howard wykonał gest rezygnacji — gdybyśmy ocalili Amerykanom ich własną skórę. Bóg jeden wie, że musimy dbać o zaufanie — i wiarygodność — w Waszyngtonie. — A jak miałeś zamiar tego dokonać — chwilowo zapomnijmy o paskudnym aspekcie twego czynu? — Gdy Newman wyszedł z budynku, ruszył za nim Leadbury... — Leadbury!... — Tweed nie zadał sobie nawet trudu, by ukryć pogardę i niechęć. — Czy ty naprawdę sądzisz, że Newman nie zauważy go w ciągu godziny? Prawdopodobnie już go wypatrzył. — Opierając się obiema dłońmi o biurko, pochylił się w stronę Howar-da. — Czy wiesz, coś ty narobił? Postawiłeś niewłaściwą figurę w nieodpowiednim miejscu na planszy. On będzie miał jeden cel — dowiedzieć się, kto zabił mu żonę... — Między nimi i tak nie układało się najlepiej — odparł Howard. — Alexis była zagraniczną korespondentką dla Le Monde. Żyli w konflikcie, ponieważ pracowali w tej samej branży. Ich małżeństwo — zaledwie po sześciu miesiącach — nie miało żadnych widoków na przyszłość. — Myślisz, że to będzie stanowiło jakąkolwiek różnicę dla New-mana? Mamy tu szalejącego słonia samotnika. Od tej chwili, Howard — Tweed klapnął o blat dyrektywą pani premier — będę działał absolutnie samodzielnie. Tak mówi ten dokument. Nie sądzę, abyśmy mieli do omówienia jeszcze jakieś sprawy. Pół godziny później Tweed otrzymał pierwsze raporty o wydarzeniach w Chasemore House. Kiedy Newman zauważył wóz policyjny zaparkowany przed wejściem, nie od razu przeszedł przez Beresforde Road. Ruszył przez ogród kościoła św. Marka. Gdy stanął przed kościołem, by przypalić papierosa, usłyszał natarczywy sygnał następnego pojazdu. Z kierunku Fulham Road nadjechała karetka i zatrzymała się obok wozu policyjnego. Wysiedli z niej dwaj mężczyźni, otworzyli tylne drzwi, a potem weszli po schodach do Chasemore House, niosąc nosze. Newman palił papierosa, nie ruszając się z miejsca. Wiedział, że nie l — Kamuflaż l 7 rzuca się już w oczy. Jeszcze jeden wampir, zwabiony oznakami nieszczęścia. Kilka minut później ludzie z karetki znów się pojawili, dźwigając na noszach mężczyznę. Miał zabandażowaną głowę, lecz Newman rozpoznał w nim listonosza, który wcześniej wręczył mu pocztę. Newman zaczekał, aż karetka odjedzie, po czym wyrzucił niedopałek i przeszedł na drugą stronę ulicy. Drzwi do wejściowego hallu były otwarte, lecz zatrzymał go mężczyzna w cywilnym ubraniu, którego cała postać zdradzała, że jest gliniarzem. Miał nie więcej niż trzydzieści lat, był uprzejmy, lecz stanowczy. — Pan tu mieszka, sir? — Owszem. Co się dzieje? — Mógłby mi pan podać numer swego mieszkania? — Dlaczego? — Czy to ten lokal? Policjant odsunął się i wskazał w głąb korytarza. Jedne z drzwi zwisały krzywo na górnym zawiasie. Przy krawędzi chodnika pokrywającego od ściany do ściany podłogę korytarza widać było ciemną plamę, która mogła być plamą krwi. — Chryste! Tylko tego mi brakowało. Włamanie... — Czy zechciałby pan okazać jakiś dokument tożsamości, sir? Newman podał legitymację dziennikarską i wyjrzał na ulicę. Dokładnie w tym samym miejscu przed kościołem, w którym przedtem stał, zobaczył mężczyznę w poplamionym płaszczu przeciwdeszczowym i pogniecionym kapeluszu, gapiącego się z wyraźnym zainteresowaniem w górę. Leadbury. Ale żaden jumbo jet nie przelatywał nad głowami na błękitnym niebie. — Dziękuję panu. Jestem sierżant Peacock. — Proszę mi pokazać swoją legitymację. — Bardzo mądrze, sir. Rzadko kto wpada na pomysł, aby o to poprosić. Czy to pan jest tym Robertem Newmanem, zagranicznym korespondentem, który... — Tak! Czy teraz mogę rzucić okiem na ten bałagan? I czy to na dywanie to krew? — Obawiam się, że tak. Napadnięto listonosza. Uważamy, że weszli za nim, podając się za mieszkańców. Czy mogę wejść razem z panem? Dziękuję. Czy oczekiwał pan w listach czegoś ważnego lub cennego? 18 Newman szedł już przez przedpokój do dużego salonu z wykuszo-wym oknem na Beresforde Road. Rzucił odpowiedź przez ramię. — Nie. Dlaczego pan pyta? Wszystkie szuflady z kredensu w stylu regencji stojącego w miejscu najbardziej oddalonym od okna zostały wyciągnięte, a ich zawartość porozrzucana po podłodze. Newman wszedł po dwóch schodkach do niewielkiej kuchni łączącej się z salonem. Napełnił wodą elektryczny czajnik i wcisnął włącznik. Zapalił górne światło i odwrócił się w stronę pokoju, spoglądając na dużą fotografię Alexis, oprawioną w srebrną ramkę i nadal stojącą na kredensie. Zdjęcie portretowe. Długie ciemne włosy opadające poniżej ramion, spiczasta broda przechylona w tym przekornym, wyzywającym geście, który znał tak dobrze. W gardle miał sucho, istna pustynia. Peacock, mężczyzna o pociągłej twarzy i przenikliwych oczach poszedł za jego wzrokiem. — Pan bardzo zbladł, sir. Jak to dobrze, że tej pani nie było, kiedy to wszystko się stało. — Tak. Ta torba na listy, i same listy. Wydaje mi się, że zadał mi pan jakieś pytanie, kiedy wchodziliśmy? — Czy spodziewał się pan otrzymać w poczcie coś ważnego lub wartościowego? — Peacock powtórzył zrównoważonym tonem, jaki policjanci stosują, zadając pytania szanowanym obywatelom. — Powiedział pan „nie", a potem chciał pan wiedzieć, dlaczego zadałem to pytanie. — No więc, do diabła, dlaczego? Newman odwrócił się plecami do Peacocka i nasypał kawy rozpuszczalnej do brązowego kubka. W tej chwili najważniejszym problemem było pozbycie się Peacocka. Miał bardzo mało czasu, a tak wiele spraw do ustawienia. — Ponieważ, proszę pana, próbujemy ustalić, co się tu wydarzyło. Najpierw listonosz w korytarzu dostaje po głowie, prawdopodobnie skórzaną pałką. Ktoś szybko sprawdza niesioną przez niego korespondencję. Nie znajduje tego, czego szuka. Wtedy włamuje się do pańskiego mieszkania i przeszukuje je. Obawiam się, że w głównej sypialni, tam z tyłu, jest jeszcze większy bałagan. Pościel pościągana z łóżek i tak dalej. — A co z listonoszem? — Nic mu nie będzie, sir. Na szczęście kiedy stąd telefonowaliśmy, 19 złapaliśmy karetkę wracającą do Św. Tomasza. Przypuszczam, że spędzi tam noc, a jego największym zmartwieniem będzie ból głowy. Ale wyjaśniałem właśnie... — A ja panu odpowiedziałem. A teraz, sierżancie Peacock, nie chciałbym, żeby to zabrzmiało obcesowo, ale mam pilne spotkanie na północy Anglii, muszę zdążyć na pociąg, spakować walizkę... Newman rozumiał onieśmielającą siłę milczenia. Zrobił sobie kawę i zaczął popijać. Musiał się pozbyć z pokoju tego cholernego gliniarza, by móc zatelefonować. Teraz patrzył już wszędzie, tylko nie na zdjęcie Alexis. Wyglądało tak żywo. — Wkrótce przyjadą tu chłopcy od zdejmowania odcisków. — Chciałbym mieć parę minut dla siebie. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, sierżancie Peacock... — Oczywiście, proszę pana. Tego typu sprawa zawsze jest szokiem. Gdy tylko Peacock wyszedł z pokoju, Newman wyciągnął drewniany klin przytrzymujący drzwi i zamknął je. Od czasu wprowadzenia się do tego mieszkania nosił się z zamiarem kupna metalowych blokad. Przypalił papierosa i podszedł do telefonu stojącego na niewielkim stoliku obok dużego tapczanu naprzeciw okna. Wyciągnął książkę telefoniczną, znalazł numer kierunkowy do Finlandii. 010358. Dzwoniąc do Helsinek trzeba było dodać jeszcze 0. Zauważył przy okazji numer biura informacji — 155. Następnie w części londyńskiej sprawdził numer biura linii British Airways, tego przy Cromwell Road, tuż obok Sainsbury'ego. Leadbury stał po drugiej stronie ulicy dokładnie w tym samym miejscu, z wielkim zainteresowaniem przyglądając się paznokciom lewej ręki. On miał być najmniejszym z problemów Newmana. Wykręcił 155, podał nazwę i adres Hotelli Kalastajatorppa z koperty zawierającej ostatni list Alexis. Dziewczyna podała mu numer. Wykręcił go. Recepcjonista zajmujący się rezerwacją mówił doskonale po angielsku. Było mu bardzo przykro, lecz na najbliższe trzy dni mieli tylko apartamenty. Cena — jeden tysiąc markkaa za dobę. Coś w związku z jakimś meczem między Finlandią a Szwecją. Newman odparł, że weźmie apartament. Wykręcał numer British Airways, kiedy zobaczył, jak kilkanaście jardów od Leadbury'ego zatrzymuje się taksówka. Wóz czekał, podczas gdy zażywna dama w średnim wieku pospieszyła w kierunku Lead- 20 bury'ego, zaglądając do własnej torebki. Newman zamarł. Monika, asystentka Tweeda. Ona była niebezpieczna. Patrzył nadal przez grube, siatkowe firanki, a kobieta zatrzymała się obok Leadbury'ego i zaczęła z nim rozmawiać. On trzymał rękę w kieszeni spodni, a ona miała w dłoni banknot. O, tak — niebezpieczna. Udawała, że pyta go o drobne. Gdyby Newman nie wyglądał przez okno, nie zwróciłby uwagi na czekającą taksówkę. Po niecałej minucie rozmowy przeszła na drugą stronę ulicy i zaczęła rozmawiać z sierżantem Peacockiem, stojącym na szczycie schodów. Uśmiechała się i słuchała. Ani razu nie spojrzała w stronę okien mieszkania Newmana na parterze. Potem uśmiechnęła się jeszcze raz, jakby dziękując Peacockowi, wsiadła do taksówki i odjechała. Newman klął za zasłoną. Z Tweedem depczącym po piętach miał mniej czasu, niż się spodziewał: o wiele trudniej jest zwodzić naganiaczy Tweeda niż Leadbury'ego. Newman ponownie wykręcił numer British Airways i urzędniczka odpowiedziała mu prawie natychmiast. Tak, mogła mu pomóc w sprawie dzisiejszych lotów do Helsinek. Rejs BA 668, bezpośrednio do Helsinek, odlot o 11.15, przylot o 16.10 czasu lokalnego. — Teraz wyprzedzają nas o dwie godziny — mówiła dalej. — Proszę Club Class, jeśli to możliwe. Jestem o dziesięć minut drogi od pani biura. Ile to będzie kosztowało? Płacę gotówką. — Proszę chwilę zaczekać. Wyobraził sobie, jak sprawdza rejs BA 668 w komputerze. Spojrzał na zegarek. Będzie musiał się ruszyć — uciec Tweedowi, złapać ten cholerny samolot. Dziewczyna wróciła. — Miejsce zarezerwowane, sir. Podał jej nazwisko, powiedział, że przyjdzie za pół godziny i odłożył słuchawkę. Do zagranicznych podróży potrzebne są cztery rzeczy. Paszport. Bilet lotniczy. Zamówiony pokój hotelowy — to zadziwiające, jak wiele dużych miast może być zapchane z powodu jakiegoś pokazu mody, wystawy technicznej albo meczu piłkarskiego. I pieniądze. Jako korespondent zagraniczny Newman zawsze miał paszport przy sobie. Zabukował bilet, zarezerwował pokój w hotelu. Był również chodzącym bankiem. W portfelu miał duże nominały franków szwajcarskich i niemieckich marek w czekach podróżnych, no i oczywiście dolary. Trzy najtwardsze waluty świata w sierpniu 1984 roku. Miał 21 ponadto franki francuskie, które zostały mu po ostatniej podróży do Paryża. Nawet trochę angielskich funtów. Cicho otworzył drzwi do salonu. Korytarz był pusty. Peacock prawdopodobnie czuwał przy schodach, czekając na speców od odcisków palców i całą resztę bezużytecznego działu społecznego, angażowanego przez policję w przypadku włamań. Główna sypialnia na tyłach mieszkania również była pusta i... zdemolowana. Newman zawsze miał spakowaną walizkę na wypadek nagłego wyjazdu. Szykował ją co wieczór, by wszystko było świeże i nie pogniecione. Leżała otwarta na toaletce. Jej zawartość była nietknięta. Widocznie intruzom coś przeszkodziło i uciekli, nim zdążyli sprawdzić walizkę. Zatrzasnął zamki, zamknął walizkę, zaniósł na sam koniec przedpokoju i zbiegł do jednego z mieszkań w suterenie. Julia, trzydziestoletnia dziewczyna o gęstych blond włosach, która pracowała w rozrywce i nie zaczynała pracy przed dziesiątą, poznała jego sposób pukania i otworzyła drzwi. — Możesz coś dla mnie zrobić? — zaczął Newman. — Cholernie się spieszę, by złapać pociąg na północ... — Słyszałam o twoim mieszkaniu. — Właśnie dlatego potrzebuję twojej pomocy. — Wpuściła go do środka i zamknęła drzwi. On wyciągnął z portfela jakąś wizytówkę. — Znasz tego gościa, Wilde'a, cieślę i ślusarza — złotą rączkę. Czy mogłabyś zatelefonować do niego, poprosić, żeby zajął się moim mieszkaniem, a potem dał ci nowy klucz, byś przechowała go do mojego powrotu? — Z przyjemnością. Może filiżankę kawy? Nie? Podejrzewam, że Alexis wróci, kiedy ciebie nie będzie. Czy będzie wiedziała?... Zbladł, lecz po chwili zmusił się do uśmiechu. Ona odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na niego uważniej. Julia błyskawicznie rozpoznawała reakcje mężczyzn. — Czy coś nie jest w porządku, Bob? Przez chwilę wyglądałeś, jakbyś... — Jasne, że coś jest cholernie nie w porządku. Wracam ze śniadania w Forum i zastaję cały ten bajzel. Akurat wtedy, gdy muszę się spieszyć. — To przykre. A poza tym jestem jeszcze trochę otumaniona. — Wcale nie jesteś. A Alexis nie wróci przede mną, wyjechała służbowo za granicę. 22 — Posłuchaj, Bob. Zmykaj już. Zajmę się wszystkim. Czy mogę wejść do twego mieszkania i trochę posprzątać? — A czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że jesteś aniołem? — Wielu mężczyzn. Tylko że potem zawsze proponują coś, co nie bardzo kojarzy się z aniołami. No, idź już, Bob. Julia zawsze sobie poradzi. Wbiegając schodami z powrotem do głównego korytarza, Newman skoncentrował się na następnym problemie. Leadbury. Były policjant, którego główną zaletą była absolutna lojalność wobec Howarda. Relacjonował mu wszystkie biurowe plotki, ale i zostawał w biurze późno wieczorem, by poszperać w biurkach innych ludzi z nadzieją znalezienia jakiegoś smakowitego kąska dla swego szefa. Ktoś taki znajdzie się w każdej organizacji. Peacock, stojący w rozkroku przy końcu korytarza, z rękami wetkniętymi w kieszenie marynarki, na nic się nie zdał. Odwrócił się, spojrzał na walizkę Newmana i skomentował: — Dość spora waliza jak na szybką podróż na północ. — A słyszał pan kiedyś o człowieku, który zmienia koszulę trzy razy dziennie? — Jak możemy się z panem skontaktować? I co z pańskimi drzwiami? — Tym zajmie się ta blondynka z dołu, będzie miała dostęp do mojego mieszkania aż do zakończenia roboty. — Ale nie przed przyjazdem kolegi od odcisków palców. Będą nam również potrzebne pańskie, w celu wyeliminowania... no, rozumie pan? — Ja nigdy nie zgadzam się na zdjęcie moich odcisków palców i nic nie może pan na to poradzić. Kontakt ze mną również nie będzie możliwy, bo muszę znaleźć hotel. Wracam jutro, więc zadzwonię na tutejszą komendę. — To mnie nie zadowala, sir. — Często miewam ten sam problem. Ta blondynka nazywa się Julia. A teraz, jeżeli nie ma pan nic przeciw temu, pójdę już, bo mam pociąg, który może mi uciec. Schodząc na ulicę po trzech startych kamiennych stopniach, zastanawiał się, w jaki sposób udało mu się wypaść tak naturalnie, mówić tak swobodnie. Odepchnął koszmar, który tkwił gdzieś w głębi umysłu, i skoncentrował uwagę na Leadburym. Musiał się go pozbyć. 23 Newman uniósł rękę, zatrzymując taksówkę przejeżdżającą przez skrzyżowanie z kierunku Fulham Road i skrzywił się widząc, że inna taksówka, również pusta, jedzie za tą pierwszą. Przyszło mu na myśl, że stracił wspaniałą okazję osiągnięcia swego celu. Dał znak pierwszej taksówce, uważając, by nie spoglądać na drugą stronę ulicy, gdzie stał Leadbury. — Do Harrodsa, proszę — powiedział kierowcy. Kiedy taksówka jechała Beresforde Road, zerknął przez tylną szybę. Leadbury wsiadał do drugiej, która po chwili ruszyła śladem Newmana. Zadowolony z powodzenia swej strategii, rozsiadł się wygodnie i wyciągnął z portfela banknot. Na skrzyżowaniu z Cromwell Road światła zmieniły się na czerwone i taksówka zatrzymała się. Newman znów spojrzał za siebie. Między jego taksówką a tą zajętą przez Leadbury'ego stały dwa samochody. Pochylił się, odsunął okienko kabiny kierowcy i wyciągnął dłoń z banknotem. — Proszę, piątak. Detektyw mojej żony śledzi mnie z jadącej za nami taksówki. Jak tylko utkniemy w korku, wysiadam. Resztę niech pan zatrzyma. Dobrze? — OK, sir. Kierowca spojrzał w lusterku na Newmana i puścił oczko. To nie była sytuacja mu nie znana. Światła zmieniły się na zielone, więc ruszył wzdłuż Cromwell Road prosto w uliczny tłok. Jechali z przyzwoitą prędkością, aż znaleźli się w pobliżu Harrodsa. Newman obejrzał się po raz trzeci. Tamta druga taksówka ciągle zajmowała miejsce za dwoma innymi samochodami. Taksówka Newmana utknęła w korku. Otworzył drzwi, wymknął się chyłkiem, zatrzasnął drzwi i szybkim krokiem ruszył wzdłuż Beauchamp Place. Przed nim z innej taksówki wysiadała jakaś kobieta, która, jak ocenił, miała zamiar wypuścić się na zakupową hulankę w dużym supermarkecie. Zaczekał, aż zapłaci, spoglądając za siebie. Nie było śladu po Leadburym, który w tym momencie zapewne obmyślał swoje następne posunięcie — trzymać się taksówki i próbować śledzić Newmana czy zapłacić i podjąć próbę dogonienia ofiary na piechotę. — Dokąd pan sobie życzył — spytał taksówkarz. — Sainsbury, na Cromwell Road. Proszę pojechać Walton Street i dalej obok South Kensington Station. Spieszę się. — Wszyscy się spieszą. 24 Przestał mówić, gdy siedząc już w taksówce Newman wręczył mu pięciofuntowy banknot. Pojazd ruszył bez dalszych rozmów. Na Beauchamp Place nie było za nimi ani żadnej innej taksówki, ani Leadbury'ego. Trasa Newmana wiodła prawie po okręgu, prowadząc z powrotem do miejsca, z którego wyruszył. To był ostatni manewr, o jaki tamten zakuty łeb mógłby go podejrzewać. Gdyby to sam Tweed deptał Newmanowi po piętach, wynik mógłby być inny... I wszystko to, co zdarzyło się później, mogłoby nigdy nie mieć miejsca. Rozdział 2 Tweed odłoży} słuchawkę i z ponurym wyrazem twarzy spojrzał na Monikę. Wstał zza biurka, przeszedł przez pokój do szafy, w której wisiał jego płaszcz przeciwdeszczowy. Zdjął go z wieszaka, na którym Monika pieczołowicie go powiesiła, przerzucił przez rękę mówiąc jednocześnie: — To była sekretarka Howarda. On jest obrażony, więc nie sądzę, żebyśmy mogli się dogadać. Oczywiście, chodzi o tę nową dyrektywę pani Premier. — Jeżeli ci się to uda — szare oczy Moniki rozbłysły na tę myśl — to może zajmiesz fotel Howarda. Już drugi raz pani Premier go pominęła i całkowicie zaufała tobie. — Nie chcę jego stołka — odparł rozdrażniony Tweed, mrużąc oczy za szkłami okularów. — I wcale nie jestem szczęśliwy z powodu tego zadania. Ale nie ma rady. Leadbury stracił Newmana z oczu. To oczywiste. Coś z zamianą taksówek w pobliżu Harrodsa. A teraz opowiedz mi o tamtym policjancie, którego nabrałaś przed mieszkaniem Newmana. — Poinformował mnie, że napadnięto miejscowego listonosza. Powiedziałam mu, że jestem siostrą tego listonosza, więc udało mi się wydusić z niego, że listonosza zabrano do Św. Tomasza. Niegroźna rana głowy. Czy jedziesz do mieszkania Newmana? — Nie, do Św. Tomasza. Naszym jedynym śladem jest ten listonosz. Bardzo niepokoję się o Newmana. Leadbury widział go, jak z walizką w ręku wychodził z Chasemore House. Uważam, że on ma 26 r zamiar wyjechać z kraju. Pozostaje pytanie, dokąd się wybiera. Bóg wie, w jakie niebezpieczeństwa wepchnął go Leadbury. Ich oczy spotkały się i Tweed zrozumiał, że pomyśleli o tym samym. To zdarzało się dość często. Pracowali ze sobą tak długo, że ich myśli biegły tymi samymi torami. — Heathrow? — spytała Monika. — To nasza jedyna nadzieja. Dzwoń do służby bezpieczeństwa i każ im sprawdzić każdy rejs. — To zajmie sporo czasu — ostrzegła. — Mamy jeszcze wakacje... — A czas jest tym, czego nam brakuje. Nie pozostaje nam nic innego, jak próbować. Muszę pędzić do Św. Tomasza. — Czy mógłbyś mi wyjawić, o co chodzi w tej sprawie z Proca-ne'em? — Przykro mi, ale nie. Przyjechawszy do szpitala św. Tomasza, Tweed pokazał swą wizytówkę lekarzowi dyżurnemu. Ten natychmiast ustalił, na który oddział zabrano listonosza, niejakiego George'a Younga. — Czy mógłby pan, z łaski swojej, na czas rozmowy ze mną przenieść go do izolatki? — poprosił Tweed. — Poza tym sprawa jest niezwykle pilna. Obawiamy się, że to wydarzenie może mieć związek z czymś znacznie większym. Pięć minut później Tweed siedział już w izolatce przy łóżku Younga. Twarz listonosza była blada, wymizerowana i zmęczona. Po prześwietleniu nie stwierdzono pęknięcia czaszki. Był człowiekiem szczupłym i kościstym. Tweed zaczął ostrożnie: — Jak pan się czuje? Rozumiem, że miał pan dość przykre doświadczenie. — Jakby przewrócił się na mnie mój własny dom. Co za szczęście, że to nie był Empire State Building. Kim pan jest? — Jestem z Wydziału Specjalnego. Czy czuje się pan na siłach, by odpowiedzieć na kilka pytań? — Wal śmiało, kolego. Wydział Specjalny? A o co chodzi? — Po prostu istnieje możliwość, ale nic poza tym, że ludzie, którzy napadli na pana, mogą mieć powiązania z rozpracowywaną przez nas 27 siatką terrorystów. Włamano się do mieszkania jednego z lokatorów Chasemore House. — Do pana Roberta Newmana. Ocknąłem się, kiedy ci dwaj z karetki pochylali się nade mną. Ten Newman jest jednym z najlepszych spośród tych, którym roznoszę pocztę. Co roku daje mi prezent gwiazdkowy. W tych czasach niewielu tak postępuje. Mieszkam niedaleko niego, zaraz za rogiem. To prawdziwy dżentelmen. Ale to dziwne — wczoraj spotkałem go na ulicy dosłownie minutę przed tym, jak te skurwiele ogłuszyły mnie. — Czy widział pan napastników? — Nie, lecz tamten policjant powiedział mi, że sprzątaczka widziała, jak dwóch mężczyzn wysiadło z zaparkowanego samochodu i poszło za mną przez ulicę. Oczywiście nie potrafiła ich opisać. Bezużyteczna stara krowa. Ja bym ich opisał, gdyby nie zaszli mnie od tyłu, kiedy wrzucałem pocztę do skrzynki. Drzwi nie były właściwie zamknięte, to tłumaczy, jak dostali się do środka. Ludzie są nieostrożni. W tych czasach trzeba na siebie uważać... Mówił chaotycznie. Powoli wychodził z szoku, jak sądził Tweed. Przerwał mu delikatnie, zupełnie zwyczajnie, jakby pytanie nie było istotne: — Powiedział pan, że spotkał Newmana na ulicy? Wracał do Chasemore House? — Nie. Odchodził w kierunku hotelu Forum. Oddałem mu listy. — Ach tak. — Tweed stłumił podniecenie. — Listonosze mają dobrą pamięć. Czy potrafi pan sobie przypomnieć cokolwiek związanego z tymi listami? — Trzy koperty — odparł od razu Young. — Czy potrafi pan opisać je bliżej? — Nie sądzę. Zwyczajne listy. Dwa w brązowych kopertach, wyglądały na rachunki. Chwileczkę... — Young zmarszczył czoło pod bandażami. — Trzecia koperta była długa i biała, z zagranicy, i miała niebieską naklejkę poczty lotniczej. I myślę, że adres pisała w pośpiechu. — Dlaczego tak pan uważa? Tweed rozsiadł się na krześle i oparł ręce na kolanach, pozornie wyglądając na całkowicie odprężonego. Zesztywniał z obawy, że coś popsuje. Z doświadczenia wiedział, że Young w każdej chwili może poczuć się zmęczony i stracić wątek. — Sposób napisania adresu — strasznie rozwlekłe pismo. 28 — Powiedział pan „ona". — Litery były pochylone w lewo. Zauważyłem, że wiele kobiet pisze w ten sposób. Mężczyźni mają raczej tendencję do pochylania w prawo. — To prawda. Dzięki zagranicznym znaczkom zorientował się pan zapewne, skąd wysłano ten list. Pytania zawsze należy zadawać tak, aby skłaniały do udzielenia pozytywnej odpowiedzi. — Nie było znaczków. List został ofrankowany. To pamiętam na pewno. A w lewym górnym rogu koperty widniał nadruk z nazwą hotelu. — Czy stempel z nazwą miasta był czytelny? — Jak najbardziej. Ale niech mnie pan nie pyta o tę nazwę. Wie pan, ile listów muszę roznieść każdego ranka? — Jestem pewien, że dużo. — Tweed pochylił się do przodu. — Ma pan zupełnie niezwykłą pamięć. Byłby z pana znakomity świadek. Ktoś taki zdarza się raz na milion. A więc mówi pan, że stempel frankownicy był czytelny. Chciałbym wymienić panu kilka nazw miast, może któraś zabrzmi znajomo. Na początek Kopenhaga? — Nie, to było coś krótszego, w każdym razie górna nazwa. — Górna? — W kółku stempla były dwie, jedna na górze, druga na dole, a data nadania znajdowała się pośrodku. I tylko niech mnie pan nie pyta o datę — nie jestem wszystkowiedzący. — Helsinki? — Tak! — Na twarzy Younga pojawił się delikatny rumieniec. Ponownie zaczął nabierać chęci do życia. — To były Helsinki. — A pod datą widniał napis Helsingfors. — Tweed przeliterował tę nazwę. — Bo widzi pan, dziesięć procent ludności Finlandii mówi po szwedzku, wobec tego okazuje się im uznanie, podając najpierw nazwy po flńsku, a potem po szwedzku. — To było coś w tym rodzaju, chociaż dokładnie nie pamiętam. — Próbujmy zatem dalej. Nazwa hotelu, jak pan powiedział, wydrukowana była w lewym górnym rogu koperty. Czy potrafi pan ją sobie przypomnieć? — Na pewno nie. — Young ułożył się wygodniej na łóżku, poruszając się po raz pierwszy od czasu wejścia Tweeda do pokoju. — Wiem, że to była długa nazwa — ciągnął z przymkniętymi oczami, 29 jakby próbował w myślach ujrzeć tę kopertę. — Wie pan co? Jestem prawie pewny, że nazwa hotelu zaczynała się od litery „K". I pamiętam, że był to wyraz bardzo trudny do wymówienia. — Myślę, że zająłem panu już zbyt dużo czasu. — Tweed wstał. — Bardzo mi pan pomógł i jestem za to ogromnie wdzięczny. Mam nadzieję, że wkrótce wstanie pan z łóżka i cała ta niemiła przygoda będzie tylko coraz bardziej odległym wspomnieniem. Ze słów lekarza wynika, że można być tego pewnym. — Nie ma pan przypadkiem fajek? — Lekarz chyba by mnie zabił. — Tweed sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów silk cut. Sam nie palił, lecz papierosy zawsze miał przy sobie — podczas przesłuchania często okazywały się najskuteczniejszą pomocą. Podał paczkę Youngowi, przypalił jednego, a zapałki położył na łóżku. — Jako popielniczki może pan użyć tego spodeczka na stoliku. I niech pan pamięta — te papierosy miał pan przy sobie. — Palę nawet papierosy tej samej marki. Mam nadzieję, że złapiecie tych pieprzonych terrorystów. Powinno się ich powywieszać. — Jeżeli zachowa pan tę rozmowę wyłącznie dla siebie, to o sto procent zwiększy pan szansę znalezienia ich — zapewnił go Tweed. — A teraz muszę wykonać pilny telefon. Lekarz dyżurny udostępnił mu swój pokój i dyskretnie zostawił samego. Kiedy Tweed wykręcał numer Moniki, myślał jeszcze o tym, co powiedział Young. Hotel, którego nazwa zaczyna się od litery „K". To miało sens. Bez tej jednej litery Finowie w ogóle nie mieliby swego języka. Poza tym uwaga, że nazwa była trudna do wymówienia, potwierdziła tylko przypuszczenie, iż list nadano z Finlandii. — Monika? — zaczął Tweed. — Jestem na otwartej linii ze Św. Tomasza. Udało ci się z Heathrow? — Właśnie skończyli. Obiekt leci rejsem BA 668 do kraju Sibeliusa. — Czy możemy go zatrzymać, opóźnić lot z jakichś powodów technicznych? — Samolot odlatuje o 11.15. Tweed stracił poczucie czasu, więc spojrzał na zegarek i zaklął w myślach. Co za zasrane szczęście. Była 11.25 i Newman znajdował się już w powietrzu. Monika odezwała się znowu. — Właśnie spojrzałam na zegarek. 30 — Wiem. Odleciał. Gdzie ten samolot ląduje przed dotarciem do portu docelowego? — Nie ląduje. To rejs bezpośredni. Przylot o 16.10 czasu lokalnego. Mają teraz w stosunku do nas dwie godziny wyprzedzenia. — Chwileczkę. Daj mi pomyśleć. — Tweed był przerażony. Na planszy niewłaściwy pionek w nieodpowiedniej chwili, dokładnie tak jak powiedział Howardowi. — Moniko, do jego lądowania mam mniej niż trzy godziny. — Zgadza się. — Wracam prosto do biura. Sprawdź numer tej dziewczyny w mieście Sibeliusa, która kilka lat temu nam pomagała. Przygotuj go, zanim wrócę. Albo nie, sam się tym zajmę. To jedyna szansa, jaką mam, by uratować tego człowieka od Bóg wie czego. Rozdział 3 Samolot rejsowy nr BA 668 osiągnął prędkość pięciuset mil na godzinę na pułapie trzydziestu pięciu tysięcy stóp i leciał nad Morzem Północnym w kierunku Bałtyku. Pasażerom serwowano drinki, lecz Newman poprosił tylko o szklankę soku pomarańczowego i szklankę wody. Podczas lotu samolotem nigdy nie pijał alkoholu — to przyspieszało proces odwodnienia, który był wyzwalany podczas lotu na dużych wysokościach, na jakich latały współczesne maszyny, pomimo utrzymywania w samolocie normalnego ciśnienia. Newman siedział przy oknie po prawej stronie kabiny, zupełnie nieświadomy tego, że Boeing Super 737 leci nad oceanem chmur, które uniemożliwiają obserwowanie morza. Od chwili wejścia na pokład samolotu ani razu nie spojrzał przez okno. Informacja stewardesy, że drinki są bezpłatne, wstrząsnęła nim. Tego argumentu zawsze używała Alexis podczas podróży samolotem. — Alkohol odwadnia... — A co za różnica? — wybuchała Alexis. — Z pewnością zdążyłeś się już przekonać, że boję się latać samolotami. I tylko jeden głębszy jest w stanie zagłuszyć ten strach. — Jak chcesz. — A żebyś wiedział! Myślisz, że jak jesteśmy małżeństwem, to masz mnie na własność? Comprenez? — Tak, ja comprenez — odpowiadał. — A więc piję i piję, i piję, aż zaczynam się unosić jak ten cholerny 32 samolot. A potem, kiedy lądujemy — jeżeli w ogóle lądujemy — wynosisz mnie jak jeszcze jedną walizkę. Czy ci to odpowiada? — A pij sobie, co tylko chcesz. — Zrobię to. Wypiję, co tylko zechcę. Cheri! Była bardzo francuska. A on bardzo angielski. Ogień i woda, a to nie jest najlepsza kombinacja. Czyżby pobrali się w chwilowym przypływie szalonego uczucia? Czy większość małżeństw też tak zaczyna? Ponadto była konkurentką. Konkurentką w tej samej dziedzinie. Korespondentką zagraniczną dla Le Monde. Jej popularność była mniejsza niż jego, znacznie mniejsza. A to sprawiało ból. Jakiś szybki ruch po drugiej stronie przejścia przyciągnął jego uwagę. Ciemnowłosa dziewczyna wypiła swego drinka jednym haustem. Kolejne wspomnienie. Po kłótni Alexis wychylała drinka i wyzywająco potrząsała swą długą czarną grzywką. Jedyną pociechą był wolny fotel obok niego. Podczas tej podróży chciał obyć się bez towarzystwa. Sięgnął po teczkę, którą zawsze zabierał ze sobą do samolotu. Były w niej te nieliczne przedmioty, których nie chciałby zgubić. Niezwykle mały aparat Yoigtlander. Zapasowe filmy. Notes. Książeczka z adresami. Wyjął dużą, tekturową kopertę, a z niej fotografię — ze srebrnej ramki stojącej na kredensie w mieszkaniu przy Beresforde Road. Oczy Alexis spoglądały prosto na niego. Zdjęcie może się przydać, jeżeli będzie próbował poznać jej ostatnie działania w Helsinkach. Ta fotografia i jej panieńskie nazwisko, którego używała w zawodzie. Alexis Bouvet. Wsunął ją z powrotem do koperty, kopertę do teczki. Spojrzał na zegarek. Jeszcze dwie godziny i wyląduje na Yantaa, lotnisku w pobliżu Helsinek. Od czasu jego poprzedniej wizyty w tym mieście minęły dwa lata. Czy coś się zmieniło? Wątpił. Poruszył się niespokojnie, kiedy zaczęto podawać posiłek. Ciągle jeszcze ani razu nie wyjrzał przez okno. — Ta dziewczyna w mieście Sibeliusa, w Helsinkach, nazywa się Laila Sarin — powiedziała Monika Tweedowi, kiedy starannie odkładał stary płaszcz, niesiony przez cały czas za wieszak. Pocił się z powodu upału — temperatura doszła już do 81° Fahrenheita. Brał płaszcz tylko po to, by w razie potrzeby zmienić wygląd. Nosił Kamuflaż 33 go tak, że było widać rzucający się w oczy wzór podszewki. A kiedy go wkładał, stawał się jeszcze jednym nie dającym się opisać człowiekiem w granatowym płaszczu przeciwdeszczowym. — Tak, pamiętam ją dobrze. Ale potrzebny mi jej numer telefonu. Sam wykręcę. — Jest zapisany na kartce leżącej na twoim biurku. Jak również nazwa gazety, dla której pracuje, ale tego nie potrafię wymówić. Tweed usiadł za biurkiem, spojrzał na notatkę i sięgnął do telefonu. Fakt, że nalegał na samodzielne wybranie numeru, uzmysłowił Monice, iż działa on w dużym napięciu. Gazeta nazywała się Ihalehti. — Ile czasu jeszcze mamy? — spytał Tweed. — Newman ląduje za dwie godziny. Czy lotnisko jest daleko od miasta? — Zaledwie dwadzieścia minut jazdy z centrum Helsinek. Wybrał skomplikowany numer. Gdy usłyszał telefonistkę, podał numer wewnętrzny i poprosił Lailę Sarin. Oczywiście, była na jakimś umówionym spotkaniu. Zabębnił palcami lewej ręki po blacie, po chwili przestał. Połączenie było znakomite, a pamiętał, że dziewczyna ma charakterystyczny, miękki głos. — Laila, mówi Tweed z Londynu. Czy mogłabyś zrobić coś dla mnie w bardzo krótkim czasie? — Wspaniale znowu pana słyszeć. Notes mam już przygotowany. Proszę powiedzi