Zimmer Bradley Marion - Mgly Avalonu
Szczegóły |
Tytuł |
Zimmer Bradley Marion - Mgly Avalonu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zimmer Bradley Marion - Mgly Avalonu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Zimmer Bradley Marion - Mgly Avalonu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Zimmer Bradley Marion - Mgly Avalonu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Marion Zimmer Bradley
MGŁY AVALONU
Tłumaczyła: Dagmara Chojnacka
Wydanie polskie: 2001
Wydanie oryginalne: 1982
Strona 2
„...Morgan le Fay nie wyszła za mąż, lecz została oddana do szkoły zakonnej, gdzie stała się
wielką mistrzynią magii”.
Malory, Morte d’Arthur
Strona 3
PROLOG
Mówi Morgiana...
W moich czasach zwano mnie różnie: siostrą, kochanką, kapłanką, czarownicą, królową.
Teraz rzeczywiście stałam się jedną z Wiedzących i może nadejść czas, kiedy moja wiedza
będzie potrzebna. A jednak, myśląc trzeźwo, zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnie słowo
będzie należało do chrześcijan, gdyż świat czarów na zawsze oddala się od świata, którym
rządzi Chrystus. Nie wiodę sporu z Chrystusem, tylko z jego księżmi, którzy Wielką Boginię
zowią demonem i zaprzeczają, iż kiedykolwiek Ona miała władzę na tym świecie. W
najlepszym razie mówią, że Jej moc pochodziła od szatana. Albo ubierają Ją w błękitne szaty
Pani z Nazaretu – która rzeczywiście na swój sposób posiadała moc – i mówią, że była
wieczną dziewicą. Ale cóż dziewica może wiedzieć o smutkach i trudach ludzkości?
A teraz, gdy świat się zmienił, a Artur – mój brat, mój kochanek, ten, który królem był i
królem być miał – leży martwy (lud powiada, że tylko śpi) na Świętej Wyspie Avalon, ta
historia powinna być opowiedziana. O tym, jak było, zanim księża Białego Chrystusa
nadeszli, by przesłonić wszystko swymi świętymi i swymi legendami.
Albowiem, tak jak mówię, zmienił się sam świat. Był taki czas, kiedy wędrowiec, jeśli miał
ochotę i znał choćby kilka tajemnic, mógł wypłynąć łodzią na Morze Lata i dotrzeć nie do
Glastonbury pełnego mnichów, lecz do Świętej Wyspy Avalon, gdyż w tamtych czasach wrota
łączące światy unosiły się we mgle i otwierały się wedle woli i myśli wędrowca. To właśnie
jest wielka tajemnica, którą znali wszyscy światli ludzie w naszych czasach: tym, co człowiek
myśli, stwarza wokół siebie świat, codziennie na nowo.
A teraz księża, myśląc, że to narusza moc ich Boga, który raz na zawsze stworzył
niezmienny świat, zamknęli te drzwi (które były drzwiami jedynie w ludzkich umysłach) i
droga wiedzie już tylko do wyspy księży, obwarowanej dźwiękami kościelnych dzwonów, które
odpychają wszystkie myśli o tym innym świecie, ukrytym w ciemności. Księża mówią, że jeśli
ten świat w ogóle istnieje, to jest własnością szatana i przedsionkiem do piekła, jeśli nie
samym piekłem.
Strona 4
Nie wiem, co ich Bóg mógł, a czego nie mógł stworzyć. Wbrew temu, co o mnie mówią,
nigdy za wiele nie wiedziałam o księżach, nigdy też nie nosiłam habitu, jak ich zakonne
niewolnice. Jeśli na dworze Artura w Kamelocie wolano tak o mnie myśleć, kiedy się tam
pojawiałam (gdyż zawsze nosiłam czarne suknie przynależne Wiedzącej kapłance Wielkiej
Matki), nie wyprowadzałam ich z błędu. A już pod koniec panowania Artura byłoby to nawet
niebezpieczne. Dla wygody chyliłam więc głowę tak, jak nigdy by nie uczyniła moja wspaniała
mistrzyni: Viviana, Pani Jeziora, niegdyś największa, poza mną, przyjaciółka Artura, a potem
najzacieklejsza jego przeciwniczka, także – poza mną.
Ale walka się skończyła; mogłam w końcu pożegnać Artura, kiedy leżał umierający, nie
jako mego wroga i wroga mojej Bogini, lecz tylko jako mojego brata i jak umierającego
człowieka potrzebującego pomocy Matki, tak jak potrzebuje jej każdy. Wiedzą to nawet księża
ze swoją wieczną dziewicą Maryją w błękitnych szatach; bo w godzinie śmierci ona też staje
się Matką Świata.
Tak więc Artur leżał w końcu z głową na moich kolanach, nie widząc we mnie siostry,
kochanki czy wroga, ale tylko kapłankę, Wiedzącą, Panią Jeziora; spoczywał na łonie
Wielkiej Matki, z której się narodził i do której, tak jak każdy, musiał powrócić. I być może,
kiedy wiozłam go łodzią, tym razem nie na wyspę mnichów, ale na prawdziwą Świętą Wyspę
leżącą w skrytym w ciemnościach świecie poza naszym światem, na wyspę Avalon, gdzie teraz
poza mną dotrzeć mogą tylko nieliczni, Artur żałował wrogości, która stanęła między nami.
Opowiadając tę historię, będę czasem mówiła o rzeczach, które wydarzyły się, kiedy
byłam zbyt młoda, by je rozumieć, albo o zdarzeniach, przy których nie byłam osobiście, i być
może mój słuchacz odwróci się, mówiąc: to pewnie jej czary. Jednak ja zawsze miałam dar
Wzroku. Umiałam też zaglądać w ludzkie umysły; a wtedy byłam blisko związana z ludźmi, o
których opowiadam. Był więc czas, że wszystko, o czym myśleli, było mi w jakiś sposób
wiadome. A zatem opowiem moją historię.
Gdyż pewnego dnia opowiedzą ją także księża, tak jak oni ją widzieli. Może pomiędzy
tymi dwoma opowieściami zajaśnieje promień prawdy.
To jest bowiem coś, czego nie wiedzą księża, ze swoim Jedynym Bogiem i Jedyną
Prawdą: nie istnieje jedna prawdziwa opowieść. Prawda ma wiele twarzy, prawda jest jak ta
stara ścieżka do Avalonu nie tylko od twej własnej woli i od twych własnych myśli zależy,
dokąd droga cię zawiedzie i czy na końcu znajdziesz się na Świętej Wyspie Wieczności, czy też
pomiędzy księżmi i ich dzwonami, ich śmiercią, ich szatanem i piekłem, i wiecznym
potępieniem... ale może jestem dla nich niesprawiedliwa. Nawet Pani Jeziora, która
nienawidziła księży jak jadowitych żmii i miała po temu słuszne powody, skarciła mnie kiedyś
za złe wyrażanie się o ich Bogu.
„Bo wszyscy Bogowie są jednym Bogiem” powiedziała mi wtedy, jak to mówiła wiele
razy wcześniej i jak ja powtarzałam wielokrotnie moim nowicjatkom, i jak będzie powtarzała
Strona 5
każda kapłanka, która przyjdzie po mnie, „i wszystkie Boginie są jedną Boginią, tak jak jeden
jest tylko Inicjator. I każdy człowiek ma swą własną prawdę i swego Boga w sercu.”
Może być więc tak, że prawda unosi się gdzieś pomiędzy drogą do Glastonbury, Wyspy
Księży i drogą do Avalonu, na zawsze zagubioną we mgłach Morza Lata.
Ale oto jest moja prawda; opowiadam ją wam ja, Morgiana, którą w późniejszych
czasach zwano Morgan le Fay.
Strona 6
Księga pierwsza
MISTRZYNI MAGII
1
Nawet w środku lata Tintagel był ponurym miejscem; Igriana, małżonka diuka Gorloisa,
spoglądała w morze z przylądka. Wpatrując się w mgły i opary, zastanawiała się, poczym
kiedykolwiek pozna, że dzień i noc są równej długości, by móc świętować Nowy Rok. Tego
roku wiosenne burze były niezwykle gwałtowne. Dniami i nocami łoskot morza rozbrzmiewał
echem po zamku, tak, że w końcu nikt już nie mógł spać i nawet psy zawodziły żałośnie.
Tintagel... byli wciąż tacy, co wierzyli, że zamek został wzniesiony na tym urwistym,
odległym krańcu długiego cypla wychodzącego w morze, dzięki czarom starożytnych ludów z
Ys. Diuk Gorlois śmiał się z tego i powiadał, że gdyby znał trochę tych czarów,
powstrzymałby nimi morze przed wdzieraniem się w ląd. W ciągu czterech lat, odkąd
przybyła tu jako żona Gorloisa, Igriana widziała jak ziemia, dobra ziemia, znikała w wodach
kornwalijskiego morza.
Długie ramiona czarnych skał, ostre i urwiste, wyciągały się w morze z nadbrzeża. Kiedy
świeciło słońce, bywało jasno i przejrzyście, a niebo i ziemia błyszczały jak klejnoty, którymi
Gorlois obsypał ją w dniu, gdy powiedziała mu, że nosi ich pierwsze dziecko. Jednak Igriana
nigdy nie lubiła ich zakładać. Klejnot, który w tej chwili zdobił jej szyję, podarowano jej w
Avalonie: kamień księżycowy, który odbijał błękitną jasność morza i nieba; lecz we mgle
dzisiejszego dnia nawet klejnot wyglądał matowo.
We mgle dźwięki niosą się na dużą odległość. Kiedy Igriana odwróciła się plecami do
morza i stała, patrząc w kierunku lądu, wydało jej się, że słyszy stukot kopyt koni i mułów i
głosy, ludzkie głosy, tutaj, w tym opuszczonym Tintagel, gdzie nie żył nikt prócz kóz, owiec,
pasterzy i ich psów, pań z zamku, kilku służących i paru starców dla ochrony.
Powoli Igriana zawróciła i skierowała się z powrotem do zamku. Jak zwykle, kiedy stała
w jego cieniu, czuła się przytłoczona wynurzającym się z mgieł masywem tych prastarych
Strona 7
kamieni piętrzących się na końcu długiego cypla wychodzącego w morze. Pasterze wierzyli,
że zamek zbudowali Starożytni z ziem Lyonnesse i Ys; w pogodne dni, jak mawiali rybacy,
można było zobaczyć ich stare zamki głęboko pod wodą. Ale dla Igriany wyglądały one
jedynie jak skalne wieże, stare góry i pagórki zatopione przez wciąż wdzierające się w ląd
morze, które nawet teraz wgryzało się powoli w skały, na których stał zamek. Tutaj, na końcu
świata, gdzie morze bez końca pożerało ziemię, łatwo było wierzyć w zatopione krainy na
zachodzie; snuto opowieści o wielkiej ognistej górze, która wybuchnęła, daleko na południu,
a odmęty pochłonęły tam wielką krainę. Igriana nigdy nie wiedziała, czy wierzy w te
opowieści czy nie.
Tak. Z pewnością słyszała we mgle głosy. To nie mogli być dzicy jeźdźcy zza morza ani
z wybrzeża Erin. Dawno minęły już czasy, kiedy musiała się obawiać każdego obcego
dźwięku czy cienia. Nie był to też diuk, jej mąż. Bawił daleko na północy, walczył z
Saksonami u boku Ambrozjusza Aurelianusa, Najwyższego Króla Brytanii; gdyby miał
zamiar wracać, przysłałby wiadomość.
Nie musiała się obawiać. Gdyby jeźdźcy byli wrogami, powstrzymałyby ich straże i
wojsko, które diuk pozostawił na posterunkach przy wjeździe na cypel, by broniły jego żony i
dziecka. Żeby się przez nich przedrzeć, trzeba by całej armii. A któż wysyłałby armię
przeciwko Tintagel?
Był taki czas, pomyślała bez żalu Igriana, wchodząc powoli na zamkowy dziedziniec, że
wiedziałaby, kto nadjeżdża do zamku.
I nagle ta myśl zasmuciła ją trochę. Od narodzenia Morgiany nawet już nie płakała za
domem. A Gorlois był dla niej dobry. Uspokajał ją w pierwszym okresie pełnym strachu i
nienawiści, obdarowywał klejnotami i pięknymi rzeczami, przywoził jej wojenne trofea.
Otoczył ją służącymi i dworkami i traktował ją zawsze jak równą sobie, z wyjątkiem narad
wojennych. Nie mogłaby żądać więcej, chyba, że poślubiłaby mężczyznę z Plemion. Ale w
tym nie zostawiono jej wyboru. Córka Świętej Wyspy musi robić to, co najlepsze jest dla jej
ludu, choćby oznaczało to pójście na śmierć w ofierze, poświęcenie dziewictwa w Świętym
Związku czy zamążpójście, które, jak myślano, scementuje pewne sojusze; i to właśnie
zrobiła Igriana, poślubiając romańskiego Diuka Kornwalii, obywatela, który, choć Rzymianie
opuścili już Brytanię, żył na sposób rzymski.
Zsunęła płaszcz z ramion, wewnątrz dziedzińca, poza zasięgiem przejmującego wiatru,
było cieplej. I nagle mgła zawirowała i rozwiała się, a przed nią na chwilę pojawiła się postać,
która zmaterializowała się z oparów: jej przyrodnia siostra, Viviana, Pani Jeziora, Pani
Świętej Wyspy.
– Siostro! – Słowa zamarły w powietrzu i Igriana wiedziała, że nie krzyknęła ich na głos,
a tylko wyszeptała, przyciskając ręce do piersi. – Czy ja naprawdę cię tutaj widzę?
Twarz Viviany wyrażała naganę, a głos wydawał się rozbrzmiewać w podmuchach
wiejącego za murami wiatru.
Strona 8
Czy wyrzekłaś się Wzroku, Igriano? Z własnej woli?
Dotknięta tą niesprawiedliwością, Igriana odparła:
– To ty zarządziłaś, że mam poślubić Gorloisa... – Ale obraz jej siostry rozmył się we
mgle, już go nie było, nigdy nie istniał.
Igriana zamrugała, wizja zniknęła. Otuliła się płaszczem, bo poczuła zimno, przejmujące
zimno. Wiedziała, że ta wizja wzięła swą moc z ciepła i życiowej siły jej własnego ciała.
Nie wiedziałam, że wciąż jeszcze mogę widzieć w ten sposób, byłam pewna, że już nie
potrafię... pomyślała. Potem zadrżała, przypominając sobie, że ojciec Columba na pewno
uzna to za robotę diabła, a ona powinna się z tego wyspowiadać. Co prawda tutaj, na końcu
świata, księża byli bardziej wyrozumiali, ale nie wyznana wizja z pewnością spotkałaby się z
naganą.
Skrzywiła się. Dlaczego miała traktować wizytę swojej własnej siostry jako dzieło
diabła? Niech ojciec Columba gada sobie, co chce; może przynajmniej ten jego Bóg jest
mądrzejszy od niego. Co, pomyślała Igriana, powstrzymując chichot, wcale nie byłoby takie
trudne. Być może ojciec Columba został księdzem, bo żaden zakon Druidów nie chciał mieć
w swoich szeregach takiego głupca. Ten Bóg Chrystus wydawał się nie zwracać uwagi na to,
że jego księża są głupi, jeśli tylko potrafili mamrotać swoje msze i trochę pisać i czytać. Ona,
Igriana, miała więcej zakonnej wiedzy niż ojciec Columba i kiedy chciała, mówiła lepszą
łaciną. Nie uważała się za osobę wykształconą; nie miała dość samozaparcia, by studiować
głębszą wiedzę Starej Religii albo brać udział w Misteriach w stopniu większym, niż było to
absolutnie wymagane od córki Świętej Wyspy.
I mimo, że nie była wtajemniczona w żadne Misteria, wśród tych zromanizowanych
barbarzyńców mogła uchodzić za dobrze wykształconą damę.
W małej komnacie zamkowej, do której w pogodne dni wpadały słoneczne promienie, jej
trzynastoletnia młodsza siostra Morgause, już zapowiadająca się na piękną kobietę, ubrana w
luźną domową szatę z surowej wełny i stary zniszczony płaszcz Igriany, zarzucony na
ramiona, beznamiętnie przędła podłużnym wrzecionem, nawijając nierówną przędzę na
rozchwiany kołowrotek. Na podłodze u jej stóp mała Morgiana turlała stare wrzeciono jak
piłkę, wpatrując się w esy-floresy, które wywijał nierównomierny kształt wrzeciona.
Dziewczynka co chwila obracała je w innym kierunku swymi pulchnymi paluszkami.
– Nie wystarczy już tego przędzenia? – poskarżyła się Morgause. – Bolą mnie palce!
Dlaczego cały czas muszę prząść i prząść, jakbym była dworką?
– Każda dama musi się nauczyć prząść – skarciła ją Igriana, wiedząc, że tak właśnie
powinna zrobić. – A twoja nitka to prawdziwa klęska, raz cienka, raz gruba... Palce przestaną
cię boleć, kiedy je przyzwyczaisz. Bolące palce są oznaką twojego lenistwa, bo nie
zahartowały się do tej pracy... – Wzięła od Morgause wrzeciono i kołowrotek i zaczęła je
obracać z niedbałą łatwością; pod jej wprawnymi palcami nierówna przędza wygładzała się w
idealnej grubości nitkę. – Patrz, można prząść tę przędzę, nie robiąc supełków... – Nagle
Strona 9
znudziło jej się zachowywać tak, jak powinna. – Ale teraz możesz odłożyć wrzeciono. Zanim
minie południe, będą tu goście.
Morgause spojrzała na nią zdziwiona.
– Nic nie słyszałam – powiedziała. – Nie było też żadnego gońca z wiadomością!
– To mnie nie dziwi – odparła Igriana. – Bo i nie było gońca. Otrzymałam Przesłanie.
Viviana jest w drodze na zamek. I jest z nią Merlin. – O tym ostatnim sama nie wiedziała,
dopóki tego nie powiedziała na głos. – Więc możesz zaprowadzić Morgianę do niani, a sama
iść i włożyć świąteczną szatę, tę farbowaną szafranem.
Morgause ochoczo odłożyła wrzeciono, ale zatrzymała się i spojrzała na Igrianę.
– Moja szafranowa suknia? Dla mojej siostry?
– Nie dla naszej siostry, Morgause, ale dla Pani Świętej Wyspy i dla Posłańca Bogów. –
Igriana upomniała ją ostro.
Morgause wpatrywała się we wzór na posadzce. Była wysoką, mocną dziewczyną,
dopiero zaczynającą smukleć i dojrzewać; jej gęste włosy były rudawe, jak u Igriany, a jasna
skóra usiana była piegami, choć usilnie stosowała okłady z mleka i błagała zielarkę o napary i
maści, żeby się ich pozbyć. Miała dopiero trzynaście lat, a była już tak wysoka jak Igriana i
zanosiło się, że będzie jeszcze wyższa. Niezgrabnie podniosła Morgianę i wyszła. Igriana
zawołała za nią:
– Powiedz niani, żeby ubrała dziecko w świąteczną sukienkę, a potem możesz małą
przynieść tutaj. Viviana jeszcze jej nie widziała.
Morgause odburknęła złośliwie, że nie widzi powodu, dlaczego wielka kapłanka miałaby
chcieć oglądać berbecia, ale że mruknęła to pod nosem, Igriana miała wymówkę, by nie
zwrócić jej uwagi.
W komnacie Igriany u góry wąskich schodów było zimno; palono tu tylko w środku
zimy. Kiedy nie było Gorloisa, dzieliła łóżko ze swoją dworką Gwennis, a długotrwała
nieobecność męża była okazją, by mieć przy sobie także małą Morgianę. Czasami spała tu też
Morgause, kryjąc się przed okropnym zimnem pod futrzanymi narzutami. Wielkie małżeńskie
łoże z baldachimem i kotarami chroniącymi od przeciągów było więcej niż wystarczająco
obszerne dla trzech kobiet i dziecka.
Stara Gwen drzemała teraz w kącie i Igriana nie chciała jej budzić.
Zdjęła swą codzienną suknię z surowej wełny i pospiesznie włożyła piękną szatę, wiązaną
przy szyi jedwabną wstążką, którą Gorlois przywiózł jej w podarunku z jarmarku w
Londinium. Na ręce włożyła kilka srebrnych pierścioneczków, które miała jeszcze z
dzieciństwa... teraz wchodziły tylko na dwa najmniejsze palce... Na szyi zawiesiła naszyjnik z
bursztynu, który dostała od Gorloisa. Suknia była farbowana na rdzawy kolor i miała zieloną
wierzchnią tunikę.
Znalazła swój rzeźbiony kościany grzebień i zaczęła rozczesywać włosy, siedząc na ławie
i cierpliwie przeciągając grzebień przez każdy kosmyk. Z drugiej komnaty usłyszała głośny
Strona 10
wrzask i uznała, że to niania czesze Morgianę, której nie bardzo się to podoba. Wrzask ustał
raptownie, pomyślała, że dziecko uspokojono klapsem, a może, jak to się czasem zdarzało,
kiedy Morgause była w dobrym humorze, to ona przejęła czesanie małej swymi zręcznymi,
cierpliwymi palcami. To stąd Igriana wiedziała, że jej młodsza siostra mogłaby dobrze prząść,
gdyby chciała, tak zręcznie robiła wszystko inne – czesała, gręplowała, piekła świąteczne
ciasta.
Igriana zaplotła włosy, spięła je na czubku głowy złotą spinką, w fałdy sukni wpięła
piękną złotą broszę. Spojrzała na swe odbicie w starym lustrze z brązu, które dostała w
prezencie ślubnym od swojej siostry Viviany, a które, jak mówiono, przywiezione było z
samego Rzymu. Sznurując suknię, zauważyła, że jej piersi były już takie, jak kiedyś: nie
karmiła Morgiany od roku, piersi były tylko trochę cięższe i bardziej miękkie. Wiedziała, że
odzyskała dawną smukłość, bo w tej sukni wychodziła za mąż, a teraz tasiemki nie były ani
trochę napięte.
Gorlois, gdy wróci, będzie oczekiwał, że znów weźmie ją do łoża. Ostatnio, kiedy ją
widział, miała wciąż Morgianę przy piersi, a on przychylił się do jej prośby, by mogła karmić
dziecko jeszcze przez lato, kiedy tyle małych dzieci umiera. Wiedziała, że był
niezadowolony, bo dziecko nie było synem, którego tak pragnął – ci Rzymianie liczyli
ciągłość swych rodów po męskiej linii, zamiast rozsądniej, po linii matki; to było głupie, bo
który mężczyzna mógł kiedykolwiek wiedzieć z całą pewnością, kto był ojcem dziecka
kobiety? Oczywiście, ci Rzymianie robili wielką sprawę z tego, kto kładł się z ich kobietami,
zamykali je i kazali śledzić. Nie, żeby Igriany trzeba było pilnować; jeden mężczyzna był
wystarczającym złem, któż chciałby jeszcze innych, którzy mogliby okazać się nawet gorsi?
Ale, mimo iż oczekiwał syna, Gorlois był wyrozumiały, pozwalał jej mieć Morgianę w
łożu i dalej ją karmić, a nawet trzymał się od żony z daleka, kładąc się w nocy z jej dworką
Ettarr, by Igriana nie zaszła znów w ciążę i nie straciła mleka. On także wiedział, ile dzieci
umierało, jeśli były odstawione od piersi za wcześnie, zanim umiały żuć mięso i chleb. Dzieci
karmione owsianym kleikiem były chorowite, a latem często brakowało koziego mleka, nawet
gdyby chciały je pić. Dzieci karmione krowim czy kobylim mlekiem często dostawały torsji i
umierały albo dostawały wzdęć i też umierały. Więc pozwolił jej zostawić Morgianę przy
piersi, tym samym o następne półtora roku odkładając narodziny syna, którego tak pragnął.
Choćby tylko za to będzie mu zawsze wdzięczna i nie będzie się sprzeciwiać, jakkolwiek
szybko teraz znów zajdzie w ciążę.
Ettarr dostała brzucha dzięki tej jego ostatniej wizycie i chodziła cała dumna; może to ona
pierwsza urodzi syna diuka Kornwalii?
Igriana nie zwracała na dziewczynę uwagi; Gorlois miał innych synów bękartów, jeden z
nich był z nim nawet teraz, w obozie najwyższego wodza, księcia Uthera. Ale Ettarr
zachorowała i poroniła, a Igriana miała na tyle wyczucia, żeby nie pytać Gwen, czemu była z
tego taka zadowolona. Stara Gwen za dużo wiedziała o ziołach, by Igriana mogła mieć
Strona 11
spokojne sumienie. Pewnego dnia, postanowiła w końcu, każę jej powiedzieć dokładnie,
czego dorzuciła Ettarr do piwa.
Zeszła do kuchni, ciągnąc długą suknię po kamiennych schodach.
Była tam już Morgause w najlepszej szacie, ubrała Morgianę w świąteczną sukienkę, też
farbowaną szafranem, i dziecko wydawało się w niej śniade jak Pikt. Igriana podniosła ją i z
radością trzymała w ramionach. Malutka, śniada, delikatna, o kosteczkach tak drobnych,
jakby się trzymało miękkiego ptaszka. Po kim to dziecko odziedziczyło wygląd? Ona i
Morgause były wysokie i rudowłose, miały kolory ziemi, jak wszystkie kobiety Plemion. A
Gorlois, choć ciemnowłosy, był Rzymianinem – wysokim, smukłym, z orlą twarzą,
stwardniałą przez lata walk przeciw Saksonom – zbyt pełnym swej rzymskiej dumy, by
młodej żonie otwarcie okazywać czułość, dla urodzonej zaś w miejsce upragnionego syna
córki nie miał nic poza obojętnością.
A jednak, przypomniała sobie Igriana, ci rzymscy mężczyźni uważali, że nad swymi
dziećmi mają boskie prawo życia i śmierci.
Wielu było takich, nawet chrześcijan, którzy zażądaliby, by córkę natychmiast odstawić
od piersi, żeby żona od razu mogła im dać syna.
Gorlois był dla niej dobry, pozwolił jej zatrzymać małą przy sobie.
Być może, choć nie podejrzewała go o zbyt wielką wyobraźnię, wiedział, jak ona, kobieta
Plemion, traktuje narodziny córki.
Kiedy wydawała polecenia na przyjęcie gości – kazała przynieść z piwnic wino, a na
pieczyste przygotować nie króliki, ale dobrą baraninę z ostatniego uboju – usłyszała na
dziedzińcu gdakanie i hałas przestraszonych kur i wiedziała, że jeźdźcy przekroczyli granicę
cypla. Służba była zalękniona, ale większość z nich pogodziła się już z faktem, że ich pani ma
dar Wzroku. Do tej pory tylko udawała, uciekając się do sprytnego zgadywania i kilku
sztuczek; to jednak wystarczyło, żeby się jej bali. Ale teraz myślała: może Viviana ma rację,
może wciąż mam Wzrok. Może tylko myślałam, że go utraciłam – bo przez te miesiące, zanim
Morgiana się urodziła, byłam taka słaba i bezsilna. Teraz wróciłam do siebie. Moja matka
była wielką kapłanką do dnia swojej śmierci, choć urodziła kilkoro dzieci.
Ale, odpowiedziała sobie w myślach, jej matka urodziła te dzieci na wolności, jak
przystało kobiecie Plemion, takim ojcom, jakich sama wybrała, nie jako niewolnica jakiegoś
Rzymianina, którego zwyczaje dawały mu władzę nad kobietami i dziećmi. Zniecierpliwiona,
odpędziła od siebie te myśli; jakie ma znaczenie, czy naprawdę posiada Wzrok, czy tylko go
udaje, skoro trzyma to służbę w posłuszeństwie?
Powoli wyszła na dziedziniec, który Gorlois wciąż lubił nazywać atrium, choć nic tu nie
przypominało willi, w której mieszkał, zanim Ambrozjusz mianował go diukiem Kornwalii.
Jeźdźcy właśnie zsiadali z koni i jej wzrok natychmiast odnalazł jedyną wśród nich kobietę.
Kobietę niższą od niej i już niemłodą, ubraną w męską tunikę i wełniane bryczesy, okutaną w
peleryny i szale. Przez długość dziedzińca ich oczy spotkały się w powitaniu, lecz Igriana
Strona 12
posłusznie podeszła i skłoniła się przed wysokim, szczupłym mężczyzną, który zsiadał z
kościstego muła. Ubrany był w niebieskie szaty barda, a przez ramię przewieszoną miał harfę.
– Witam cię w Tintagel, Panie Posłańcu. Sprowadzasz błogosławieństwo pod nasz dach i
zaszczycasz nas swoją obecnością.
– Dzięki ci, Igriano – powiedział dźwięczny głos i Taliesin, Merlin Brytanii, Druid, Bard,
złożył dłonie na wysokości twarzy i wyciągnął je nad Igrianą w geście błogosławieństwa.
Mając za sobą ten obowiązek, Igriana podbiegła do swej przyrodniej siostry i chciała
przed nią także skłonić się po błogosławieństwo, ale Viviana pochyliła się i powstrzymała ją.
– Nie, nie dziecko, to jest rodzinna wizyta. Będzie jeszcze czas, byś mi oddała honory,
jeśli będziesz chciała... – Przycisnęła Igrianę do siebie i pocałowała w usta. – A to jest
dzidziuś? Od razu widać, że ma w sobie krew Starego Ludu. Igriano, ona jest podobna do
naszej matki.
W tym czasie Viviana, Pani Jeziora i Świętej Wyspy miała trzydzieści kilka lat. Jako
najstarsza córka starożytnego rodu Kapłanek Jeziora objęła święty urząd po swej matce. Teraz
wzięła Morgianę w ramiona, trzymając ją z doświadczeniem kobiety nawykłej do piastowania
małych dzieci.
– Ona jest podobna do ciebie – powiedziała zdziwiona Igriana, zdając sobie sprawę, że
powinna przecież już dawno to zauważyć.
Ale od kiedy po raz ostatni widziała Vivianę, a było to na jej ślubie, minęły już cztery
lata. Tyle się od tego czasu wydarzyło, ona sama tak bardzo się zmieniła, wtedy była tylko
przerażoną piętnastoletnią dziewczynką, oddaną w ręce mężczyzny ponad dwukrotnie
starszego od siebie...
– Ale proszę do środka, panie Merlinie, siostro. Wejdźcie się ogrzać.
Wolna od okręcających ją peleryn i szalów, Viviana, Pani Avalonu, była zaskakująco
malutką kobietą, nie wyższą niż dobrze wyrośnięta dziewięcio- lub dziesięcioletnia
dziewczynka. W luźnej tunice, z nożem wiszącym u przepasującego talię pasa, w obszernych
wełnianych bryczesach i grubych skarpetach wyglądała jak drobniutkie dziecko ubrane w
dorosłe rzeczy. Miała małą, smagłą, trójkątną twarz, czoło przysłaniały włosy ciemne jak
cienie pod skalnymi półkami. Jej oczy były także ciemne, wielkie na tej małej twarzy.
Igriana nigdy przedtem nie zauważyła, jaka Viviana jest malutka.
Służka wniosła puchar dla gości: gorące wino z resztką przypraw, które Gorlois przysłał z
targowisk w Londinium. Viviana wzięła puchar w dłonie, a Igriana aż zamrugała na ten
widok – wraz z gestem, którym ujęła kielich, kapłanka nagle stała się wysoka i wspaniała.
Tak jakby był to kielich ze Świętych Regaliów. Ułożyła go między dłońmi i powoli podniosła
do ust, mrucząc błogosławieństwo. Upiła łyk, odwróciła się i podała naczynie Merlinowi.
Wziął go z niskim ukłonem i przyłożył do ust. Kiedy z kolei Igriana podjęła kielich od swoich
gości, spróbowała wina i wypowiedziała powitalną formułę, to choć ledwo wtajemniczona w
Strona 13
Misteria, poczuła, że w pewien sposób ona także uczestniczy w powadze tego pięknego
rytuału.
Potem odłożyła puchar i magia chwili uleciała. Viviana znów była tylko drobną kobietą
ze śladami zmęczenia na twarzy, Merlin nie więcej niż przygarbionym, starym człowiekiem.
Igriana szybko zaprowadziła oboje do ognia.
– O tej porze roku to daleka droga, od wybrzeży Morza Lata – powiedziała pamiętając,
kiedy tą drogą jechała jako świeżo poślubiona małżonka, przestraszona i pełna nienawiści, w
wozie obcego sobie męża, który jak dotąd, był tylko głosem i przerażeniem w nocy. – Co
sprowadza cię tutaj w czasie wiosennych burz, moja pani i siostro?
I dlaczego nie mogłaś przyjechać wcześniej, czemu zostawiłaś mnie samą, bym musiała
się uczyć, jak być żoną, samotnie urodzić dziecko, w strachu i tęsknocie za domem? A skoro
nie mogłaś przyjechać wcześniej, to, po co w ogóle przyjechałaś, teraz, kiedy jest już za
późno, a ja w końcu pogodziłam się z moim poddaństwem?
– Droga jest rzeczywiście daleka – odparła Viviana miękko, a Igriana wiedziała, że
kapłanka usłyszała, tak jak słyszała zawsze, również i te słowa, których ona nie
wypowiedziała na głos. – A to są niebezpieczne czasy, dziecko. Ale przez te lata wyrosłaś na
kobietę, nawet, jeśli to były lata samotne, tak samotne, jak lata odosobnienia wymagane w
inicjacji bardów lub... – dodała z ledwie widocznym cieniem uśmiechu – jak lata nauki na
kapłankę. Gdybyś wybrała tę drogę, przekonałabyś się, że jest równie samotna, moja Igriano.
Tak, oczywiście – powiedziała schylając się, a twarz jej się rozpogodziła. – Możesz mi usiąść
na kolanach, maleńka. – Podniosła Morgianę, a Igriana przyglądała się temu w zadziwieniu.
Zazwyczaj Morgiana była płochliwa jak dziki króliczek. Na wpół zazdrośnie, na wpół
poddając się znajomemu urokowi, patrzyła, jak dziecko sadowi się na kolanach Viviany.
Viviana wyglądała na osobę niemal zbyt kruchą, by bezpiecznie utrzymać małą. Zaiste,
czarodziejka, kobieta ze Starego Ludu. I możliwe, że Morgiana rzeczywiście będzie do niej
bardzo podobna.
– A jak miewa się Morgause, odkąd przysłałam ją do ciebie rok temu? – spytała Viviana,
spoglądając w górę na Morgause, która w swej szafranowej szacie żałośnie stała w ciemnym
kącie. – Chodź tu i pocałuj mnie, siostrzyczko. Och, będziesz taka wysoka, jak Igriana –
powiedziała, wyciągając ramiona, by uścisnąć dziewczynę, która posłusznie, jak na wpół
wytresowany szczeniaczek, nieśmiało wyszła z cienia. – Tak, usiądź tu przy moich nogach,
jeśli chcesz. – Morgause usiadła na podłodze, tuląc głowę do kolan Viviany, a Igriana
dostrzegła, że jej posępne oczy napełniają się łzami.
Ma nas wszystkie w swoich rękach. W jaki sposób może mieć nad nami wszystkimi taką
władzę? Ale może to, dlatego, że ona jest jedyną matką, jaką Morgause kiedykolwiek miała?
Viviana była już dorosła, kiedy Morgause przyszła na świat, zawsze była dla niej, dla nas
obu, zarówno matką, jak i siostrą. Ich matka, która była już naprawdę zbyt stara, by rodzić
Strona 14
dzieci, zmarła, wydając Morgause na świat. Wcześniej tego samego roku Viviana też urodziła
dziecko. Jej dziecko zmarło, więc Viviana wykarmiła Morgause własną piersią.
Morgiana ułożyła się wygodnie w objęciach Viviany; Morgause siedziała przytulona do
jej nóg, opierając swą jedwabistozłotą głowę na jej kolanach. Kapłanka podtrzymywała
dziecko jednym ramieniem, a wolną ręką gładziła miękkie włosy dorastającej dziewczyny.
– Chciałam do ciebie przyjechać, kiedy urodziła się Morgiana – powiedziała Viviana. –
Ale sama byłam wtedy w ciąży. W tamtym roku urodziłam syna. Oddałam go już na
wychowanie i myślę, że jego przybrana matka może go wysłać na naukę do mnichów. Jest
chrześcijanką.
– Nie przeszkadza ci to, że będzie wychowany jako chrześcijanin? – spytała Morgause. –
Czy jest ładny? Jak ma na imię?
Viviana zaśmiała się.
– Nazwałam go Balan – powiedziała. – A jego przybrana matka nazwała swojego syna
Balin. Jest między nimi tylko dziesięć dni różnicy, więc bez wątpienia będą wychowywani
jak bliźniacy. Nie, nie mam nic przeciwko temu, że będzie wyrastał jako chrześcijanin. Jego
ojciec też jest chrześcijaninem, a Priscilla to dobra kobieta. Powiedziałaś, Igriano, że droga
tutaj jest daleka. Wierz mi, dziecko, że teraz jest nawet dłuższa, niż kiedy poślubiłaś Gorloisa.
Może nie tyle jest dłuższa z Wyspy Księży, na której rośnie Święty Głóg, ile o wiele dłuższa z
Avalonu...
– I dlatego właśnie tu przybyliśmy – powiedział nagle Merlin, a jego głos zabrzmiał jak
bicie wielkiego dzwonu, aż Morgiana nagle usiadła i zaczęła popłakiwać ze strachu.
– Nie rozumiem – odparła Igriana, czując nagle dziwny niepokój. – Przecież oba te
miejsca są tak blisko...
– Oba są jednym – powiedział Merlin, siedząc sztywno wyprostowany. – Ale wyznawcy
Chrystusa wolą mówić nie tyle, że oni nie powinni mieć innego Boga przed swoim Bogiem,
ile, że nie ma innego Boga poza ich Bogiem. I że on sam stworzył świat. Że sam nim rządzi.
Że sam jeden stworzył gwiazdy i wszystko, co istnieje.
Igriana szybko wykonała święty znak przeciwko bluźnierstwu.
– Ale tak nie może być – nalegała – żaden Bóg nie może sam władać wszystkim... a co z
Boginią? Co z Matką...?
– Oni uważają – powiedziała Viviana swym miękkim, niskim głosem – że Bogini nie
istnieje, gdyż domeną kobiety, jak mówią, jest początek wszelkiego zła. To przez kobietę, jak
mówią, zło dostało się na ten świat. Mają jakąś fantastyczną żydowską baśń o jabłku i wężu.
– Bogini ich ukarze – odparła Igriana, wstrząśnięta. – A jednak wydałaś mnie za jednego
z nich?
– Nie wiedzieliśmy, że ich bluźnierstwa są tak rozległe – powiedział Merlin. – W naszych
czasach byli przecież wyznawcy różnych Bogów. Ale oni szanowali Bogów innych ludzi.
– Ale co to ma wspólnego z długością drogi z Avalonu? – spytała Igriana.
Strona 15
– Tak, więc dotarliśmy do celu naszej wizyty – powiedział Merlin. – Druidzi wiedzą, że
to wierzenia ludzkości kształtują świat i całą rzeczywistość. Dawno temu, kiedy wyznawcy
Chrystusa po raz pierwszy przybyli na naszą wyspę, wiedziałem, że to decydujące wydarzenie
naszych czasów, moment, który zmieni świat.
Morgause spojrzała na starego człowieka oczyma rozszerzonymi ze zdziwienia.
– Czy jesteś aż tak stary, Czcigodny?
Merlin uśmiechnął się do dziewczyny.
– Nie w moim obecnym ciele. Ale czytałem wiele w wielkiej sali, która jest nie na tym
świecie. Tam są spisane Kroniki Wszechrzeczy. Poza tym wtedy również żyłem. Ci, którzy są
Panami tego świata, zezwolili mi powrócić, ale już w innym ziemskim ciele.
– Te sprawy są zbyt zawiłe dla małej, Czcigodny Ojcze – powiedziała Viviana, delikatnie
mu przerywając. – Ona nie jest kapłanką. To, co Merlin chciał powiedzieć, siostrzyczko, to,
że żył, kiedy chrześcijanie tu przybyli, i że wybrał i pozwolono mu na to, by mógł się
zreinkarnować, żeby dokończyć swoje dzieło. To są Misteria, których nie musisz rozumieć.
Ojcze, mów dalej.
– Wiedziałem, że był to jeden z tych momentów, który zmieni historię całej ludzkości –
powiedział Merlin. – Chrześcijanie chcą wyplenić całą wiedzę poza własną. I dlatego
wypędzają z tego świata wszystkie tajemnice, poza tymi, które pasują do ich własnej wiary.
Ogłosili za herezję to, że człowiek może żyć więcej niż jeden raz a to już przecież wie każdy
wieśniak...
– Ale jeśli ludzie nie będą wierzyli w więcej niż jedno życie – zaprotestowała
wstrząśnięta Igriana – to jak unikną rozpaczy? Jaki sprawiedliwy Bóg stworzyłby niektórych
ludzi biedakami, a innych możnymi i szczęśliwymi, gdyby jedno życie było wszystkim, co
jest im dane?
– Nie wiem – odpowiedział Merlin. – Może chcą, by ludzie rozpaczali nad srogością losu,
by na kolanach błagali Chrystusa, żeby ich zabrał do nieba. Nie wiem, w co wierzą wyznawcy
Chrystusa ani na co liczą. – Na chwilę zamknął oczy i widać było głębokie zmarszczki na
jego twarzy. – Ale w cokolwiek wierzą, ich przekonania zmieniają kształt tego świata, nie
tylko duchowo, ale także na płaszczyźnie materii. Kiedy zaprzeczają istnieniu ducha i
królestwa Avalonu, te rejony przestają dla nich istnieć. Oczywiście, że one wciąż istnieją, ale
już nie w tym samym świecie, jakim jest świat wyznawców Chrystusa. Avalon, Święta
Wyspa, nie jest już tą samą wyspą Glastonbury, na której my, wyznawcy Starej Wiary,
niegdyś pozwoliliśmy mnichom zbudować swoją kaplicę i klasztor. Gdyż nasza mądrość i ich
mądrość... ile wiesz o filozofii naturalnej, Igriano?
– Bardzo mało – odpowiedziała młoda kobieta, patrząc z lękiem na kapłankę i starego
Druida. – Nigdy mnie tego nie uczono.
– Szkoda – powiedział Merlin. – Bo musisz to zrozumieć, Igriano. Postaram się
wytłumaczyć ci to jak najprościej. Uważaj – powiedział, zdejmując z szyi swój złoty torques*
*
Torques – forma naszyjnika
Strona 16
i wyciągając miecz z pochwy. – Czy mogę to złoto i ten brąz umieścić jednocześnie na tym
samym miejscu?
Patrzyła na niego, mrugając i nie rozumiejąc.
– Nie, oczywiście, że nie. Mogą leżeć obok siebie, ale nie na tym samym miejscu, chyba,
że jeden najpierw przesuniesz.
– I tak właśnie jest ze Świętą Wyspą – powiedział Merlin. – Mnisi złożyli nam przysięgę,
czterysta lat temu, zanim nadeszli tu Rzymianie i próbowali nas podbić, że nigdy nie
powstaną przeciwko nam i nie wypędzą nas za pomocą oręża. Gdyż byliśmy tutaj przed nimi,
a oni wnosili prośbę, no i byli słabi. I dotrzymali tej przysięgi, tyle muszę im oddać. Ale w
duchu, w swoich modlitwach, nigdy nie przestali walczyć z nami o to, by ich Bóg wypędził
naszych Bogów, by ich mądrość panowała nad naszą mądrością. W naszym świecie, Igriano,
jest dość miejsca dla wielu Bogów i wielu Bogiń. Ale w świecie chrześcijan... jak by to
powiedzieć... nie ma miejsca dla naszej wizji ani dla naszej wiedzy. W ich świecie jest tylko
jeden Bóg. I on nie tylko musi zwyciężyć nad wszystkimi innymi Bogami; musi sprawić, by
w ogóle nie było żadnych innych Bogów, tak jakby nigdy nie istnieli inni Bogowie, a jedynie
fałszywi idole, dzieło ich Diabła. I tylko wyznając tego Boga, ludzie mogą być zbawieni w
tym swoim jednym życiu. Oto, w co wierzą. A świat zmienia się zgodnie z tym, w co ludzie
wierzą. I tak światy, które kiedyś były jednym, oddalają się od siebie... Są, więc teraz dwie
Brytanie, Igriano: jeden świat pod Jedynym Bogiem i Chrystusem, a za nim świat, w którym
wciąż panuje Wielka Matka, ten świat, który Stare Ludy wybrały, by w nim żyć i w niego
wierzyć. To już się wcześniej zdarzało. Był taki czas, kiedy Czarowny Lud, Lud Świetlisty,
wycofał się z naszego świata, oddalając się coraz dalej i dalej we mgły, tak, że teraz tylko
zabłąkany wędrowiec może przypadkiem spędzić noc w krainie Elfów, a jeśli mu się to
przydarzy, czas na naszym świecie płynie bez niego. Może wyjść po jednej nocy i odkryć, że
wszyscy jego bliscy już dawno nie żyją i że minął tuzin lat. A teraz, mówię ci, Igriano, to
znów się wydarza. Nasz świat, rządzony przez Boginię i jej towarzysza, Rogatego Pana,
świat, który znasz, świat wielu prawd, jest siłą spychany z głównego nurtu czasu. Nawet już
teraz, Igriano, jeśli podróżny wybierze się do Avalonu bez przewodnika, a nie zna drogi
bardzo dobrze, nie dojedzie tam, znajdzie się na Wyspie Księży. Dla większości ludzi nasz
świat jest już teraz zagubiony we mgłach Morza Lata. To się zaczęło, jeszcze zanim opuścili
nas Rzymianie. Teraz, kiedy całą Brytanię pokrywają kościoły, nasz świat oddala się coraz
dalej i dalej. Dlatego zajęło nam tyle czasu, by tutaj dotrzeć. Coraz mniej jest dróg i miast
należących do Starego Ludu, byśmy mogli orientować się w drodze. Światy wciąż się stykają,
wciąż leżą obok siebie, blisko jak kochankowie, ale się rozłączają i jeśli się ich nie zatrzyma,
pewnego dnia będą to dwa odrębne światy i nikt nie będzie mógł przechodzić z jednego w
drugi...
Strona 17
– A niech się rozłączą – przerwała rozgniewana Viviana. – Ja wciąż uważam, że
powinniśmy pozwolić, by się rozdzieliły! Nie chcę żyć w świecie chrześcijan, którzy
wypierają się Matki...
– Ale co z innymi ludźmi? Co z tymi, którzy będą musieli żyć w rozpaczy? – Głos
Merlina znów przypominał miękkie bicie dzwonu. – Nie, przejście musi pozostać, nawet jeśli
ma być sekretne. Części tych światów są wciąż jednym. Saksoni najeżdżają zarówno jeden,
jak i drugi. Ale coraz więcej naszych wojowników jest wyznawcami Chrystusa. Saksoni...
– Saksoni to okrutni barbarzyńcy – powiedziała Viviana. – Plemiona nie dadzą rady
samotnie przegnać ich z wybrzeży. A Merlin i ja widzieliśmy, że Ambrozjusz już niedługo
pozostanie na tym świecie, a ten najwyższy przywódca, Pendragon... zowią go Uther, tak?...
będzie jego następcą. Ale w tym kraju jest wielu, którzy nie poddadzą się zwierzchnictwu
Pendragona. Cokolwiek przydarzy się naszemu światu od strony duchowej, to żaden z tych
światów nie przetrwa długo saksońskich mieczy i pożogi. Zanim będziemy mogli stoczyć
duchową bitwę, która powstrzyma światy przed oddalaniem się od siebie, musimy ocalić
serce Brytanii przed spłonięciem w ogniu Saksonów. A napadają nie tylko Saksoni, ale też
Jutowie, Szkoci i wszystkie te dzikie ludy, które nadchodzą z Północy. Każde miejsce, nawet
sam Rzym, jest teraz zagrożone. Tylu ich jest. Twój mąż walczył całe życie. Ambrozjusz, król
Brytanii, jest dobrym człowiekiem, ale może się domagać lojalności tylko od tych, którzy
kiedyś podążali za Rzymem. Jego ojciec nosił purpurę i Ambrozjusz także miał ambicje
zostania cesarzem. Potrzebny nam jednak przywódca, za którym pójdą wszystkie ludy
Brytanii.
– Ale wciąż jest Rzym – zaprotestowała Igriana. – Gorlois powiedział mi, że kiedy Rzym
upora się ze swymi problemami w Wielkim Mieście, legiony powrócą! Czy nie możemy
poprosić Rzymu o pomoc przeciwko tym dzikim ludom z Północy? Rzymianie byli
najlepszymi wojownikami na świecie, zbudowali na północy wielki mur, by powstrzymać
najeźdźców...
Głos Merlina przybrał znów tę głuchą barwę wielkiego dzwonu.
– Widziałem to w Świętej Studni – powiedział. – Orzeł odleciał i już nigdy nie powróci
do Brytanii.
– Rzym nic już nie może – potwierdziła Viviana. – Musimy mieć naszego własnego
przywódcę, takiego, który będzie mógł władać całą Brytanią. Bo inaczej, kiedy oni wszyscy
ruszą przeciw nam, cała Brytania upadnie i na setki i setki lat polegniemy w ruinach pod
saksońskim najeźdźcą. Światy rozdzielą się nieodwołalnie i Avalon nie przetrwa nawet w
legendach, by dawać ludzkości nadzieję. Nie, musimy mieć władcę, który potrafi wymóc
lojalność od wszystkich ludów obu Brytanii: Brytanii księży i Brytanii świata mgieł,
rządzonego z Avalonu. Uzdrowione przez tego Wielkiego Króla – jej głos rozbrzmiewał teraz
czystym dźwiękiem przepowiedni – oba światy znów się połączą w jeden i będzie w nim
Strona 18
miejsce zarówno dla Bogini, jak i dla Chrystusa, dla kotła i dla krzyża. I ten przywódca nas
zjednoczy.
– Ale gdzie znajdziemy takiego króla? – spytała Igriana. – Kto nam da takiego
przywódcę?
I wtedy nagle poczuła lęk i lodowate zimno na karku. Gdy Merlin i kapłanka odwrócili
się, by na nią spojrzeć, ich wzrok wydawał się ją unieruchamiać, czuła się jak mały ptaszek w
cieniu skrzydeł wielkiego sokoła. I wtedy zrozumiała, dlaczego wieszcz – posłaniec Druidów
– zwany był Merlinem.*
Ale kiedy Viviana przemówiła, jej głos brzmiał bardzo miękko:
– Ty, Igriano. Ty urodzisz Wielkiego Króla – powiedziała.
2
W pokoju panowała cisza, zakłócana tylko trzaskaniem ognia.
W końcu Igriana usłyszała, że sama bierze głęboki oddech, jakby właśnie obudziła się z
długiego snu.
– O czym wy mówicie? Czy to znaczy, że Gorlois ma być ojcem tego Wielkiego Króla? –
Słyszała, jak słowa odbijają się echem w jej własnym umyśle i dźwięczą tam. Zastanawiała
się, dlaczego nigdy nie podejrzewała, że Gorlois może mieć tak wspaniałe przeznaczenie.
Widziała, jak jej siostra i Merlin wymienili spojrzenia, widziała także drobny gest, którym
kapłanka powstrzymała słowa starego człowieka.
– Nie, dostojny Merlinie, to musi powiedzieć kobieta kobiecie... Igriano, Gorlois jest
Rzymianinem. Plemiona nigdy nie pójdą za żadnym człowiekiem, który będzie synem
Rzymianina. Najwyższy Król, jakiego uznają, musi być dzieckiem Świętej Wyspy,
prawdziwym synem Bogini. Twoim synem, tak, Igriano. Ale same Plemiona nie zwyciężą
Saksonów i innych dzikich ludów z Północy. Będzie nam potrzebna pomoc Rzymian i
Celtów, i Kymrów, a oni pójdą tylko za swym własnym najwyższym dowódcą, diukiem
wojny, swoim Pendragonem, synem człowieka, któremu zaufali, by nimi władał i im
przewodził. Stary Lud także szuka syna królewskiej krwi. Twego syna, Igriano, ale jego
ojcem będzie Uther Pendragon.
Igriana patrzyła na nich, zaczynając rozumieć, aż wściekłość przebiła się w końcu przez
jej oszołomienie. I wtedy wybuchnęła:
– Nie! Ja już mam męża i urodziłam mu dziecko! Nie pozwolę wam znowu grać w
kamyki o moje własne życie! Wyszłam za mąż, tak jak mi kazaliście... i nigdy się nie
dowiecie... – Słowa uwięzły jej w gardle.
*
Merlin – w języku angielskim również odmiana sokoła (kobuz).
Strona 19
Nigdy przecież nie zdoła im opowiedzieć o tym pierwszym roku. Nawet Viviana nigdy
się nie dowie. Może im najwyżej powiedzieć: bałam się, albo: byłam samotna i przerażona,
albo: lepszy byłby gwałt, bo potem mogłabym uciec i się zabić, ale to wciąż byłyby tylko
słowa, wyrażające zaledwie najmniejszą cząstkę tego, co czuła.
Ale nawet gdyby Viviana dotknęła jej swym umysłem i poznała całą prawdę, której ona
nie umiała wypowiedzieć, to tylko spojrzałaby na nią ze zrozumieniem, może nawet z
litością, ale nigdy nie zmieniłaby zdania ani nie cofnęła choćby odrobiny tego, czego
wymagała od Igriany. Słyszała to od swej siostry dostatecznie często, kiedy jeszcze Viviana
myślała, że Igriana zostanie kapłanką Misteriów: Jeśli chcesz uniknąć swego losu lub odsunąć
cierpienie, to tylko skażesz się na podwójne cierpienie w innym życiu.
Tak, więc nie powiedziała ani słowa, tylko wpatrywała się w Vivianę z tłumionym żalem,
który gromadził się w niej przez te ostatnie cztery lata, kiedy samotnie, z pokorą wykonywała
swój obowiązek, poddając się przeznaczeniu. Ale znowu? Nigdy, powiedziała w duchu
Igriana, nigdy. Z uporem potrząsnęła głową.
– Posłuchaj mnie, Igriano – powiedział Merlin. – Jestem twym ojcem, ale nie daje mi to
żadnych praw. To królewska krew Pani Avalonu wyznacza rodową linię, przechodząc z córki
na córkę Świętej Wyspy. Jest zapisane w gwiazdach, dziecko, że tylko król pochodzący z
dwóch królewskich linii, jednej linii Plemion, które wyznają Boginię, i drugiej linii tych,
którzy sprzymierzają się z Rzymem, zażegna wszystkie waśnie na naszych ziemiach. Musi
nadejść pokój, by te ziemie żyły zgodnie obok siebie. Pokój dostatecznie długi, by także
kocioł i krzyż mogły zawrzeć przymierze. Jeśli nadejdzie taki pokój, Igriano, nawet ci, którzy
wyznają krzyż, będą posiadali wiedzę o Misteriach, by pocieszała ich w tym losie pełnym
cierpienia i grzechu i w tej ich wierze w tylko jedno, krótkie życie, w czasie którego muszą
wybrać między piekłem i niebem na całą wieczność. W przeciwnym razie nasz świat
rozpłynie się we mgle i miną setki, a może i tysiące lat, podczas których Bogini i Święte
Misteria będą zapomniane przez całą ludzkość, z wyjątkiem może tej garstki nielicznych,
którzy będą potrafili przechodzić z jednego świata w drugi. Czy pozwolisz, by Bogini i jej
dzieło zniknęło z tego świata, Igriano? Ty, która zrodzona jesteś z Pani Świętej Wyspy i
Merlina Brytanii?
Igriana spuściła głowę, blokując łagodnemu głosowi starca dostęp do swego umysłu.
Zawsze wiedziała, choć nikt jej tego nie mówił, że Taliesin, Merlin Brytanii, dzielił z jej
matką tę iskrę życia, która ją stworzyła, ale córka Świętej Wyspy nie mówi o takich rzeczach.
Córka Pani Avalonu należy tylko do Bogini i do tego mężczyzny, któremu matka odda ją pod
opiekę – najczęściej bratu, nie zaś temu, który ją począł. Był ku temu powód: żadnemu
religijnemu mężczyźnie nie wolno było rościć sobie prawa do dziecka Bogini, a za takie
uważane były wszystkie dzieci urodzone przez Najwyższą Kapłankę. To, że Taliesin powołał
się teraz na swoje ojcostwo, zaskoczyło ją, ale i wzruszyło.
Jednak odpowiedziała z uporczywym sprzeciwem, nie patrząc w jego stronę:
Strona 20
– Gorlois mógłby zostać wybrany Pendragonem. Z pewnością ten Uther nie może być aż
taki wspaniały i niezastąpiony. A skoro taki ktoś jest ci potrzebny, to czemu nie użyjesz
swoich czarów, by mianować Gorloisa Wielkim Smokiem, wojennym diukiem Brytanii,
najwyższym dowódcą? Wtedy, gdy urodzi się nam syn, będziesz miał swojego Wielkiego
Króla...
Merlin pokręcił głową, ale odezwała się Viviana i ten ich cichy spisek rozgniewał Igrianę
jeszcze bardziej. Dlaczego oboje występują zgodnie przeciwko niej?
– Nie urodzisz Gorloisowi syna – rzekła miękko Viviana.
– A więc może ty jesteś samą Boginią, że w jej imieniu rozdzielasz kobietom prawo do
narodzin dzieci? – spytała Igriana niegrzecznie wiedząc, że jej słowa zabrzmiały dziecinnie. –
Gorlois ma synów z innymi kobietami. Dlaczegóż ja nie miałabym dać mu syna z prawego
łoża, jak tego pragnie?
Viviana nie odpowiedziała od razu. Patrzyła przez chwilę prosto w oczy Igriany, po czym
spytała bardzo cicho:
– Czy ty kochasz Gorloisa, Igriano?
Igriana wpatrywała się w posadzkę.
– To nie ma nic do rzeczy. To sprawa honoru. Był dla mnie dobry... – przerwała, ale jej
myśli biegły dalej same: Dobry, kiedy nie miałam do kogo się zwrócić, kiedy byłam samotna i
opuszczona, i nawet ty mnie opuściłaś i zostawiłaś na pastwę losu. Co ma do tego miłość? –
To sprawa honoru – powtórzyła. – Jestem mu to winna. Pozwolił mi zatrzymać Morgianę,
gdy była wszystkim, co posiadałam w mej samotności. Był miły i cierpliwy. A dla mężczyzny
w jego wieku to niełatwe. On chce syna i wierzy, że to najważniejsze dla jego życia i honoru.
I nie odmówię mu tego. Jeśli urodzę syna, będzie to syn Gorloisa, a nie żadnego innego
mężczyzny. Przysięgam to na ogień...
– Cisza! – Głos Viviany, jak głośne uderzenie w gong, zagłuszył słowa Igriany. –
Zabraniam ci, Igriano! Nie składaj przysięgi, bo będziesz na wieki zaprzysiężona!
– A cóż ci każe mniemać, że nie dotrzymam swojej przysięgi? – wybuchnęła Igriana. –
Wychowano mnie w prawdzie! Ja też jestem dzieckiem Świętej Wyspy, Viviano! Możesz być
moją starszą siostrą i moją kapłanką, i Panią Avalonu, ale nie wolno ci traktować mnie,
jakbym była gaworzącym dzieckiem, takim jak mała Morgiana, która nie rozumie jeszcze ani
słowa z tego, co się do niej mówi, i nie zna znaczenia przysięgi!
Morgiana, słysząc swoje imię, usiadła wyprostowana na kolanach kapłanki. Pani Jeziora
uśmiechnęła się i pogładziła jej czarne włoski.
– Nie myśl, że ta malutka nic nie rozumie – powiedziała. – Dzieci wiedzą więcej, niż to
sobie wyobrażamy. Nie umieją wypowiedzieć swoich myśli, więc uważamy, że nie myślą. A
jeśli chodzi o twoją małą... cóż, to jeszcze przyszłość i nie chcę o tym przy niej mówić... ale
kto wie, pewnego dnia ona też będzie wielką kapłanką...