503

Szczegóły
Tytuł 503
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

503 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Zbi�r opowiada�" autor: Mass Wieczny Mam takie uczucie Jakbym umiera� Topi� si� w mroku D�awi� pustk� Potem Unosz� w przestrzeni Rozgl�dam Wsz�dzie ciemno�� I niesko�czono�� Spadam I spadam I wci�� Nie przestan� Nie spadn� Nie uderz� Nie umr� Jestem teraz wieczny Mass Namys��w, 6 kwietnia 2000 * * * W stron� Spe�nienia P�dzi przed siebie Niczym zwierz �cigany Marzy o Niebie Lecz nie Spok�j mu dany Wci�� w szale�czym tempie Nie zwalnia ju� biegu To po trawy k�pie To zn�w po �niegu I tak pr�dzej i pr�dzej Pozostawia wspomnienia I ucieka od n�dzy Wci�� w stron� Spe�nienia... Mass Namys��w, 30 marca 2000 * * * Tam... Tam w Krainie Cudowno�ci Tam mo�liwe wszystko jest Tam gdzie pe�no jest Mi�o�ci Tam gdzie pi�kny ka�dy gest Tam jest Prawda i Spe�nienie Tam jest Spok�j. Niebios Pr�g Tam gdzie Sen jest i Marzenie Tam gdzie kochaj�cy B�g Tam gdzie wszystko tak si� �mieje Tam gdzie ginie wszelki ch��d... Ta kraina nie istnieje Moja dusza spocznie Tu Mass Namys��w, 30 marca 2000 * * * Sen Kiedy� mia�em sen Taki lekki wtedy by�em... Kiedy� mia�em sen I bez skrzyde� si� wznosi�em... Kiedy� mia�em sen Lec�c w g�rze tak marzy�em... Kiedy� mia�em sen I do Nieba a� si� wzbi�em... Kiedy� mia�em sen Lecz si� nagle obudzi�em... Kiedy� mia�em sen Wtedy spad�em, uderzy�em... Kiedy� mia�em sen Tak, ja przecie� tylko �ni�em... Mass Namys��w, 30 marca 2000 * * * Sammael Bieg� potykaj�c si� o wystaj�ce konary, niewidzialne przeszkody, ocieraj�c bole�nie o ga��zie i krzaki. By�o tak ciemno, �e widzia� jedynie mgliste zarysy najbli�szych drzew. Pot zalewa� mu oczy, sp�ywa� po twarzy zatrzymuj�c si� na pokaleczonych, oczernia�ych wargach, czasem mieszaj�c si� z cienkimi stru�kami ciemnej cieczy i zastygaj�c na podbr�dku. W ustach czu� s�odkawy, metaliczny smak krwi. Teraz s�czy�a si� powoli, daj�c wytchnienie prze�ykowi, kt�ry jeszcze przed chwil� zala�a pot�n� fal�, wylewaj�c si� g�stym potokiem na zewn�trz, ustami... Bieg� nie wiedz�c dok�d, niczym szaleniec. Oczy mia� szeroko rozwarte, j�cza� i p�aka� jak cz�owiek, kt�ry wie, �e pr�buje uciec przed nieuniknionym. W istocie, ucieka� przed czym�, co za�lepi�o jego umys�, przerazi�o go tak wysoce, tak bardzo, �e zatraci� resztki cz�owiecze�stwa. Zaszczuty w pu�apk� przygotowan� przez Z�o. Niewyobra�alne Z�o. Przed tym nie by�o ucieczki. On o tym wiedzia�. Ale ucieka�. Wci�� s�ysza� szepty, te same, diabelskie szepty, wsz�dzie wok�... P�aka� niczym ma�e dziecko, biegn�c przez ciemny las, ogl�daj�c si� ob��ka�czo za siebie. - Sammael, Sammael... - Nie! Zostaw mnie! Zostaw!... - dar� si� najg�o�niej jak tylko potrafi�. Histeryczny strach dawa� o sobie zna� niemal w ka�dym jego s�owie... - Dlaczego uciekasz? Dlaczego od nas uciekasz, Sammael?... - Czego chcesz!!! Nie! Czego! No czego...!!! - spogl�da� ci�gle przera�ony przez rami�, obraca� si� wok� w�asnej osi, wci�� biegn�c, wci�� p�acz�c i potykaj�c si� o ciemne konary... - Sammael... Boisz si�? Boisz si� nas? Swych braci...? - powtarza� sycz�c przera�liwie ten sam g�os, ze wszystkich stron, odbijaj�c si� z�owieszczym echem... - Nie jestem waszym bratem! NIE JESTEM! NIE...!!! - Nie b�j si�... nie b�j... Sammael, wiem, �e tego chcesz, wiem... Do��cz ponownie do swych braci, Lucyfera, Beliala, Lewiatana, Beelzebuba, Adramelecha... - NIEEE! Przesta�, przestaaa�! - przerwa� histerycznym krzykiem Sammael. Dar� si� ochryple, odchylaj�c g�ow� do ty�u, rozgl�daj�c si� ob��ka�czo i dysz�c strasznie - Kim jeste�! Jezu, Jezu, Jezu... Jezu, pom�, Bo�e... - powtarza� �kaj�c... - G�upcze! - przerwa� mu szept - B�g jest nikim, jak� on ma w�adz�, co on mo�e zrobi�...? My�lisz, �e ci pomo�e? Sammael! Naprawd� my�lisz, �e on ci pomo�e...? Diabelski szept zmieni� si� teraz w mro��cy krew w �y�ach syk. Sammael poczu� znowu, jak krew zbiera mu si� w prze�yku i wype�nia otw�r g�bowy... Strumie� szkar�atnej cieczy trysn�� z jego ust, Sammael pad� na twarz trac�c zupe�nie si�y, kalecz�c si� o chrosty i obijaj�c bole�nie o stercz�ce konary. Zacz�� p�aka�, na g�os, j�cz�c i krztusz�c si� w�asn� krwi�. Pr�bowa� podnie�� si�, zdo�a� jednak tylko spojrze� przez rami�. R�ce i nogi odm�wi�y mu pos�usze�stwa. Pad� ponownie na twarz. I znowu us�ysza� szepty... - Sammael, Sammael... Zrozum, nale�ysz do nas, jeste� jednym z nas... Jeste� taki sam jak my, pami�tasz? - szept by� teraz mi�kki, cieplejszy, wci�� jednak brzmia� przera�liwie - Sp�jrz. Podnie� g�ow�. Sp�jrz... Sammael powoli, dr��c, podni�s� czarn� od ziemi i krwi g�ow�, spojrza� przed siebie i... zamar�. Przed nim rysowa�a si� ma�a, kar�owata posta�, z ��tymi, potwornymi �lepiami... Widzia� tylko jej kontury, zarys przera�liwie zniekszta�conego cia�a, od kt�rego bi� nieopisany ch��d... - To ja, tw�j brat, Elmek. Poznajesz mnie? - spyta�a szeptem posta�... - S� ze mn� pozostali bracia... - m�wi�c to, nie odrywa� sko�nych, przera��j�cych �lepi od Sammaela, wydawa�o si� jednak, �e rozwar� ramiona. W tej samej chwili w lesie zawy�a pustka, tak przera�liwie, �e Sammael ca�kowicie zastyg�. Zastyg� w swym strachu. Po chwili us�ysza� orgi� szept�w, r�nych szept�w, kt�re dochodzi�y go zewsz�d. Z�owrogie, ob��ka�cze szepty... Sammael... Sammael... Sammael... - NIEEEE!!! - wydar� si� Sammael, jakby nie swoim g�osem, jakby to nie by� on... Sam nie wiedzia� jak to si� sta�o, na r�wni jednak z krzykiem zatka� sobie obur�cz uszy, zatapiaj�c ponownie twarz w ziemi... - Sammael... - ozwa� si� niski, gard�owy g�os. Inny g�os. Sammael ca�y zadr�a� i odruchowo otworzy� zaci�ni�te mocno powieki. Wci�� le�a� g�ow� w ziemi... - Straci�e� si�y, mn�stwo si�... Nie mo�esz teraz u�mierci� duszy tego cz�owieka... Jak to...? Czy�by� a� tak ucierpia�? Uda�o ci si�, tylko tobie... Sammael... - g��boki, �widruj�cy g�os ci�gn�� powoli, wydobywaj�c si� jakby z niesko�czonych otch�ani, dudni�c przera�liwie i nios�c ze sob� przenikliwy ch��d - Pami�taj, �e jeste� jednym z Nas... pami�taj... pami�taj... Dlaczego nie potrafisz op�ta� tego �miertelnika?... Sammael, pami�taj... Sammael podni�s� powoli g�ow�. Oczy zab�ys�y mu milionami ognik�w, potem ogni, potem �arem, �arem piekielnym p�on�cym diabelsk� czerwieni�. Uni�s� si�, powoli, p�ynnie, jakby wog�le nie czu� zm�czenia, jakby cia�em jego kierowa�a teraz jaka� pot�na si�a. Stan�� na nogi i spojrza� przed siebie jarz�cymi si� �lepiami, �wiec�cymi teraz w mroku fluorescencyjn� czerwieni�. - Jam jest Sacriel... - ozwa� si� czystym, krystalicznym szeptem, spogl�daj�c na hord� przera�liwych sylwetek, jarz�cych si� teraz czerwieni� jego oczu, wci�� jednak spowitych mrokiem i mg�� nieostro�ci. Przez jego oczy przelecia� ledwie dostrzegalny b�ysk, wok� za� zaleg�a cisza tak g��boka, �e wydawa�o si�, i� zaraz wessie niczym czarna dziura wszystko, co sk�ada�o si� na jej majestat... Wtem czerwone �lepia Sammaela rozb�ys�y nagle niczym grom, o�lepiaj�c przera�aj�cym blaskiem demoniczne postacie. Kolor jego oczu przybra� barw� b��kitn�, tak jasn�, �e spowi�y one swym blaskiem wszystkie drzewa w pobli�u, nadaj�c z�owieszczemu otoczeniu barwy tajemniczej szaro�ci i przera�liwej bieli... Widoczne teraz wyra�nie szare sylwetki demon�w z piekielnym sykiem zas�ania�y i chroni�y si� od blasku, jakim emanowa�a majestatyczna posta� Sammaela... - Sacriel, Hod, najwy�szy z Anio��w... - ozwa� si� niebia�skim g�osem Sammael - �wiat�o to Ja, Ciemno�� to Ty... Niechaj Wrota na wieki zamkn� swe Czelu�ci, a piecz�� boska dope�ni Przeznaczenia... Agios, Athanatos, Beron, Ciel, Dedotois... Pot�ny b�ysk, kt�remu towarzyszy� olbrzymi wstrz�s, wywo�a� lawin� nieludzkich krzyk�w, syk�w, j�k�w i �widruj�cych wrzask�w... Po chwili ca�y las sta� spowity nieprzeniknionym mrokiem, zupe�nie pusty, samotny i cichy. Jedynie w miejscu tym, gdzie przed chwil� �wiat�o�� poch�on�a Mrok, na ziemi, widnia� jarz�cy si� pomara�czowo, pot�ny pentagram, kt�rego blask powoli zanika�, w ciszy, w potwornej ciszy... Wrota Piekie� zosta�y zamkni�te, i pozostan� tak a� do dnia, w kt�rym Wybrany ponownie je odpiecz�tuje, uwalniaj�c Z�o i przywo�uj�c Zast�py Boskie do walki o �wiat�o i Porz�dek. Odwieczny Cykl si� powt�rzy, i tak w niesko�czono��, utrzymuj�c naturalny Porz�dek �wiata i poskramiaj�c Chaos, a� do dnia, w kt�rym Z�o zwyci�y... A ten jest nieunikniony. Mass Namys��w, 18 marca 2000 * * * Szept Kocham tw�j szept Gdy cicho tak Powtarza mi Jak chory jest �wiat Kocham tw�j szept Gdy pie�ci mnie Uk�ada do snu Co nie jest snem Kocham tw�j szept Gdy jego wo� Porywa mnie W rozkoszy to� Kocham tw�j szept Gdy m�wi mi �e zabierze tam Gdzie jeste� Ty Kocham tw�j szept Gdy jego czar Uwalnia mnie Z szaro�ci mar Kocham tw�j szept Gdy g��bi� sw� Uk�ada me my�li W magiczny kr�g Kocham tw�j szept Gdy ciep�em swym Otula mnie W koszmarze mym Kocham tw�j szept Gdy w ciszy dr�y Ko�ysz�c mnie Ociera �zy Kocham tw�j szept Gdy jest mi �le Bo tylko on Pociesza mnie I kocham tw�j szept Gdy w martw� noc Poch�ania mnie Jego mroczna moc... Mass Namys��w, 24 maja 2000 * * * Otw�rzmy oczy S�yszysz ten krzyk? To Ziemia krzyczy Czujesz to dr�enie? To Natura p�acze Sprawiedliwo�� rozpaczliwie z b�lu ryczy Bo K�amstwo do oczu Prawdzie skacze... Nadzieja ulega Zw�tpieniu i �mierci Cierpienie nieustannie Rado�� wypiera �ycie marnieje, B�l w nim dziur� wierci Sumienie usycha, Wsp�czucie umiera... Mi�o�� nie �yje. Nienawi�� triumfuje Z�o Dobro zwyci�a, ogarnia ju� wszystkich Apokalipsa swych je�d�c�w i konie szykuje Otw�rzmy oczy. Koniec jest bliski... Mass Namys��w, 30 marca 2000 * * * Opiekunka - Jeste� ostatnim chamem! - Dzi�ki. - Jeste� bezczelny! - O, jak mi�o. - Gburowaty! - Jeszcze lepiej. - Niewychowany i... i... - ...iiile b�dziesz jeszcze si� tak j�ka�? - Cham! - To ju� m�wi�a�. - Kretyn, idiota, debil, g�upek, kutas... - �adnie, �adnie, ale ten 'kutas' zachowa�bym raczej dla siebie. No, to ja si� ju� po�egnam. - St�j! Gdzie idziesz!? Nie masz prawa! Nie masz prawa, s�yszysz?! St�j!... Drewniane drzwi zamkn�y si� z trzaskiem, tak, �e a� wszystko si� zatrz�s�o. Riddley Ash by� z siebie cholernie zadowolony. W�a�nie rozw�cieczy� Madeleine Carer do tego stopnia, �e ta pewnie zdziera teraz tapet� ze �cian. Z�bami. - No, j� mam ju� przynajmniej z g�owy... - powiedzia� do siebie Ridd, u�miechaj�c si� pod nosem. Kolejna sp�awka. Nie podoba�a mu si� ju�. Znajdzie sobie inn�... Wyszed� z ulicy, na kt�rej sta�o okaza�e domostwo Madeleine, i zmierza� teraz w stron� najbli�szego przystanku autobusowego. No tak, trzeba jeszcze wiedzie�, gdzie w tym cholernym mie�cie jest jaki� 'najbli�szy przystanek autobusowy'... Zaraz si� kogo� zapytam - pomy�la�. I owszem - zapyta�. Pech chcia�, �e niew�a�ciw� osob�... - Przepraszam, kt�r�dy do najbli�szego przystanku autobusowego? - spyta� grzecznie Ridd. Nie zwr�ci� chyba nawet uwagi na to, �e �w przechodze�, kt�rego zaczepi�, wygl�da� conajmniej niezwykle. Czarny, d�ugi p�aszcz, si�gaj�cy samej ziemi, bez zapi�cia z przodu, przypomina� by nawet po cz�ci swym krojem szaty ubogich mnich�w, jako �e wyposa�ony by� r�wnie� w kaptur, nie by� jednak przewi�zany w pasie ni sznurem, ni gumk�, samym te� materia�em znacznie si� od nich r�ni�. Osoba, kt�ra si� kry�a pod tym sto�kowatym nakryciem, wydawa�a si� by� r�wnie czarna i ponura. G�owa jej ukryta by�a w cieniu spiczastego, pofa�dowanego kaptura, a spuszczona w d� wyra�nie wskazywa�a na to, �e jej w�a�ciciel pogr��ony jest g��boko w kontemplacji, i najwyra�niej nie pali mu si� do podziwiania otoczenia, jak i interakcji z jego mieszka�cami. Dopiero teraz Ridd zauwa�y�, �e r�ce m�czyzny - oczywi�cie pomy�la�, �e to musi by� m�czyzna - ukryte s� gdzie� wewn�trz tego przedziwnego p�aszcza. Jakby to jednak nie by�o, sun�ca niemal, powoli w powietrzu posta� (porusza�a si� tak p�ynnie, �e Ridd pomy�la� w pierwszej chwili, i� leci po prostu nad ziemi�, na co z pewno�ci� wp�yn�� r�wnie� opadaj�cy na ziemi� p�aszcz, szczelnie kryj�cy nogi owej arcydziwnej persony) zosta�a zaczepiona, pytanie pad�o, a b�ogi stan g��bokiego zamy�lenia prysn�� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Ridd co prawda nie przestraszy� si� 'przechodnia' ('przelotnia'? - pomy�la�), aczkolwiek chwil� p�niej jego pewno�� siebie zachwia�a si� przyzwoicie. - Kt�ra godzina? - szepn�a zakapturzona, czarna posta�, podnosz�c powoli g�ow� i obracaj�c ni� r�wnie wolno w stron� Ridda. Szept jej przeszed� przez Asha jak pr�d, wstrz�sn�� nim i zamiesza� w g�owie. Ridd przez chwil� milcza� (Ten szept... Ten szept jakby nie nale�a� do tego kogo�... - pomy�la�), po czym otrz�sn�� si�, spojrza� na zegarek i odpowiedzia�: - Wp� do sz�stej. Teraz dopiero zda� sobie spraw� z tego, �e pomimo, i� to on zada� pierwszy pytanie, on te� pierwszy odpowiedzia� - co prawda na inne, ale... - Jutro o tej porze zginiesz... - szepn�a posta�, spu�ci�a z wolna g�ow� i ruszy�a ponownie swym niezwyk�ym chodem przed siebie. Ridd sta�. Nie, nie takiej odpowiedzi si� spodziewa�. W innej okoliczno�ci po prostu ola� by kogo�, kto by mu udzieli� podobnej riposty - b�d� informacji - ale teraz... Ta posta�, ten facet... Cholera, by� taki dziwny, tak... tak niezwyk�y i wog�le... Straszny, ponury... Zaraz, jak on w�a�ciwie wygl�da�?... Ridd pr�bowa� sobie przypomnie� twarz m�czyzny, lecz po chwili intensywnego my�lenia, podda� si�. Po drugiej za� chwili zda� sobie spraw�, i� mimo, �e posta� owa twarz mia�a zwr�con� stricte na niego, nie ujrza� jej... Spowita by�a mrokiem, ale... Sk�d ten mrok? Nie, tam by�a pustka. Pustka, pieprzona pustka! Jezu Chryste! To nie m�g� by� kaptur, nie, kaptur nie rzuca�by takiego cienia i... i wog�le... Ridd przestraszy� si� nie na �arty. Mia� bardzo z�e przeczucia i... �le si� czu�. �o��dek zacz�� mu ci��y�, w g�owie co chwila si� kr�ci�o, r�ce dr�a�y zupe�nie tak, jak u cierpi�cych na chorob� Parkinsona, no i jeszcze m�zg - nie m�g� si� skupi�, nie m�g� si� otrz�sn��. Szed�, potr�caj�c ludzi, jakby czarna posta� w sto�kowatym p�aszczu rzuci�a na niego jaki� urok, a on powoli pogr��a� si� w jego fatalnej mocy. �wiat kr�ci� mu si� przed oczyma ju� nie licho, �o��dek w�ciekle zacz�� si� zwija�, skr�ca� i mieli� - a przynajmniej tak mu si� wydawa�o. Riddley Ash zatoczy� si�, wszed� na ulic� i... Obudzi� w szpitalu. *** - Kt�ra godzina? - zapyta� na w p� przytomny stoj�cej przy nim piel�gniarki. - Co?... Godzina? A... - wyra�nie wybita z zamy�lenia, przez moment nie mog�a si� skupi�, w ko�cu jednak odpowiedzia�a - Pi�ta. To dziwne, zwykle pacjenci po takich wypadkach jak pan, budz�c si� w szpitalu pytaj� najpierw: 'Gdzie ja jestem'... - Pi�ta? Pi�ta?!? - przerwa� jej Ridd - Ja... Ja musz� i��! Ja musz� st�d i��! Na policj�, tak, tam b�d� bezpieczny, na policj�!... - krzycza� przera�ony, niczym szaleniec. - Policj�? I��? Ale� panie Ash! Pan zosta� potr�cony przez samoch�d i cudem tylko uda�o si� panu uj�� z �yciem! Panie Ash! Prosz� si� nie rusza�, jest pan �wie�o po ope... - Aaaa! Jeeezuuu Chryyysteeee!... Co za b�l! - Ridd w�a�nie pr�bowa� si� zerwa� z ��ka, ale potworny b�l w ca�ym ciele nie da� mu najmniejszych nawet szans na wykonanie jakiegokolwiek ruchu - Booo�eee... Co wy�cie mi zrobili... Bo�e, Bo�e, Bo�e... - �ka� ochryple, j�cz�c przy tym z b�lu, ka�dy bowiem, najmniejszy nawet wstrz�s czy ruch, wywo�ywa� pot�n� fal� cierpienia. - Panie Ash! Ma pan dok�adnie siedem z�ama�, ca�e mn�stwo pot�ucze�, trzy p�kni�cia i conajmniej tyle� krwotok�w wewn�trznych. Jest pan ca�y posiniaczony i... - Poci�ty?!? Poci�ty! Nieee... - Nie! Nie, na lito�� bosk�, panie Ash, prosz� si� uspokoi�! Zosta� pan zoperowany tylko w jednym miejscu. Co pana nasz�o? - Ale on tu przyjdzie, on wie, on na pewno wie, na pewno widzia�, i przyjdzie tu, przyjdzie, i mnie zabije, nieee... - j�cza� wci�� s�abo i ochryple Ridd. To brzmia�o naprawd� okropnie. Niczym ostatnie s�owa, wypowiadane w agonii, t�umione przez potworny b�l. Piel�gniarka jednak, m�oda, atrakcyjna dziewczyna, zachowa�a zimn� krew. - Kto... Kto tu przyjdzie? O czym pan m�wi? Pan bredzi. Prosz� zamkn�� oczy, prosz� si� uspokoi� i zasn��. Musi pan teraz du�o odpoczywa�, musi pan doj�� do siebie, musi pan... Panie Ash, prosz� si� uspokoi� i zamkn�� oczy! Panie Ash! Panie Ash!... Koniec tego, id� po doktora. - St�j! Nie, nie zostawiaj mnie, Jezu, nie... Kt�ra godzina...? - Ridd wyra�nie cierpia�. I z b�lu, i ze strachu. - Dosy� tego. Jest ju� kwadrans po pi�tej, pan si� obudzi�, a ja mam obowi�zek poinformowa� o tym lekarza. Wr�c� za jakie� dwadzie�cia minut. Doktor Saintpaul je teraz lunch. P�jd� go poszuka�, a pan tymczasem... - Nie! Nie! Nie, b�agam ci�, prosz�, nie zostawiaj mnie, zawo�aj tu kogo�, nieee... zabije mnie... nieee! - j�cza� ob��kany ju� z przera�enia Ridd. - Koniec. Koniec, i ju�. Id� po doktora Saintpaul`a. Za dwadzie�cia minut wracam. - Mnie ju� tu nie b�dzie... - szepn�� Riddley, i �za sp�yn�a mu po policzku. Piel�gniarka nie us�ysza�a. *** Ridd rozgl�da� si� nerwowo wok�. Szuka� zegara. Na �cianie. Nie znalaz�. Rozgl�dn�� si� wi�c za swoim zegarkiem. Ale tego te� nigdzie nie by�o. Na sali le�a� sam, zupe�nie sam... A od momentu wyj�cia piel�gniarki musia�o min�� jakie�... Jakie�... G�owa rozbola�a go tak silnie, �e nie by� w stanie my�le�. Zamkn�� powieki i przycisn�� je mocniej, jak robi� to ludzie cierpi�cy na migren�. Le�a� tak, na w p� �pi�c, na w p� przytomnie, a czas wydawa� si� nie istnie�. Ridd zapomnia� o swym strachu. Szybko jednak sobie o nim przypomnia�. I to w gorszych okoliczno�ciach, ni� mog�oby si� wydawa�. Nagle bowiem poczu� co� dziwnego. Co� cholernie dziwnego. Szybko otworzy� oczy, dok�adnie na kawa�ek sufitu nad nim, po czym powoli obraca� nimi w stron�... - Aaarghhh... - j�kn�� z b�lu, gdy� na widok zakapturzonej, ubranej w czarny, d�ugi, sto�kowaty p�aszcz-peleryn� postaci, szarpn�� si� odruchowo. Tymczasem przera�aj�ca, mroczna sylwetka podp�yn�a do niego i sw� pust� twarz nachyli�a nad jego g�ow�. To by�o straszne. Zwieracze pu�ci�y. Ridd si� wypr�ni�... - Cze��, Ridd. - szepn�a posta�. Na ten szept zapewne niejeden t�gi m�czyzna zemdla� by z przera�enia. By� po prostu nieludzki. - Cze��, skurwielu. - odezwa�a si� ponownie. Jej szept przypomina� syk, potworny, pieprzony syk, jak w��!... - przesz�o przez g�ow� Ridd`a. To by�a chyba pierwsza sensowna my�l, jaka zrodzi�a si� w jego m�zgu od kilku ostatnich minut. - To ja. - ci�gn�a posta�. - �... �m... �mie...er�...�...? - wyj�ka� z trudem Ridd, otwieraj�c szerzej oczy. - Nie. Ja j� tylko nios�. Nios� �mier�. W�a�nie ci j� chcia�am przedstawi�... - to powiedziawszy, posta� powoli zsun�a kaptur z... no niby g�owy, ale tam, cholera, przecie� nic nie by�o! Zupe�nie tak, jakby kto� zgasi� �wiat�o w pokoju, a potem pok�j �w wcisn�� zamiast twarzy, pod kaptur... Nast�pi�a chwila ciszy. Posta� ukaza�a sw� twarz. Riddley`a Ash`a znowu przeszy� na wylot tak potworny b�l, �e wydawa�o mu si�, �e w�a�ciwie �mier�, gdyby teraz przysz�a, by�aby b�ogos�awie�stwem. Na powr�t bowiem, odruchowo, spr�bowa� si� poruszy�. A raczej - spazmatycznie szarpn��. C�, tym gorzej dla niego... W ka�dym b�d� razie, twarz owego m�czyzny (jednak j� mia�!) - pocz�tkowo przecie� zak�ada�, �e to m�czyzna (zanim j� ujrza�...) - tak mocno przerazi�a Ridd`a, �e ca�y poblad�, oczy wysz�y mu niemal na wierzch, a usta otworzy�y si� szeroko, w najwy�szym strachu. - Tak, Ridd, tak. To ja. Madeleine. Tak, w�a�nie, to by�a twarz Madeleine Carer. Twarz zwyczajna. Twarz m�odej kobiety, twarz nawet �adna, ale... Nic, poza ni�, nawet �mierdz�ca dupa pieprzonego diab�a, nie by�oby w stanie tak go przerazi�. Wkurzy� Madeleine nie na �arty. I wiedzia�, �e z ni�, w istocie, nie ma �art�w... - O, ju� w p� do sz�stej. Jak mi�o. Poznajcie si�. - to m�wi�c, Madeleine wyci�gn�a i unios�a do g�ry tasak, zwyczajny, kuchenny tasak - To jest �mier�. �mier� - to jest cham. A na nazwisko mu Ash... - machn�a i uderzy�a, nie chybi�c - ...by�o... Schowa�a zakrwawiony tasak w bezkresn� ciemno�� wewn�trz p�aszcza, odwr�ci�a si� i... znikn�a. Tak, po prostu. Znikn�a. Chwil� p�niej sta�a ju� na zewn�trz budynku, ponura i mroczna, jak przedtem. Unios�a g�ow� i spojrza�a w g�r�. - Hej, Ridd. Mnie nikt nie sp�awia. Zawsze jest na odwr�t... - powiedzia�a spokojnie w stron� otwartego okna na trzecim pi�trze - Mam nadziej�, �e teraz, bez g�owy, b�dzie ci l�ej. I tak �aden z niej mia�e� po�ytek. Pusta i brzydka... - ostatnie zdanie wypowiedzia�a ju� cicho, jakby do siebie, oddalaj�c si� od mur�w Purgatory Hospital - Ash to ash, synu, �le wybra�e�... Tu, w Czy��cu, lepiej ostro�nie dobiera� Opiekunki. Jedne bowiem zabieraj� do Nieba, inne za� do Piek�a. Trzeba mie� nosa. Ridd ju� sp�awi� cztery. Ale one by�y Dobre. Spieprzy� spraw�. Teraz rzeczywi�cie przyjdzie mu ogl�da� �mierdz�c� dup� pieprzonego diab�a... Ciekawe, czy jest lepsza od widoku w�ciek�ej Madeleine. Mass Namys��w, 8 kwietnia 2000 * * * Nadzieja Mam suche usta. Zapomnia�em. Zapomnia�em jak lata�. Moje skrzyd�a... Zniszczone. Przez Szaro��. Szaro�� jest wsz�dzie. Uciekam. Uciekam od niej tak szybko jak potrafi�. Mg�a. Mg�a przez kt�r� przebija si� Prawda. A ja uciekam. Dlaczego? Dlaczego tak jest? Nadzieja jest Nadziej�. Ona �yje. Tylko ona jest ze mn�. Jestem sam. Nienawidz� �ycia. Tylko TAM. Tylko TAM jest Prawda. Poza zasi�giem �ycia. Wi�c wychodz� na spotkanie nowego. Mo�e wreszcie. Mo�e... ...I`VE FUCKED THE LIFE... ...I`VE RAPED THE DEATH... ...NOW I`M EXISTING IN MY SELF... Mass Namys��w, 6 kwietnia 2000 * * * Historia Historia zmienia sw�j bieg Rozbija si� o brzeg Wylewa strumieniem krwi I z ludzi sobie drwi Sk�adowe jej istoty Destrukcji ch�odny dotyk A ona zatacza kr�g Zdarze� popychaj�c ci�g I wci�� to samo przeplata Tygodnie miesi�ce i lata I czyni to samo z�o Rz�dzone istot� sw� Niem�drzy, �lepi i g�usi Tak to si� sko�czy� musi Spogl�damy ci�gle wstecz I mimo nauk si�gamy po miecz Nauk historii, ona wie Co zawsze robili�my �le Lecz my wci��, g�upot� sw� W ciemno�ciach b��dz�c, pie�cimy j� �wiat�a w oddali dostrzec nie chcemy Co b�dzie dalej, to ju� wiemy... Mass Namys��w, 11 maja 2000 * * * Granice poznania Czy pocz�tkiem jest �mier� niepoj�tej Wieczno�ci? Czy te� Wieczno�� jest �mierci� - w niesko�czono�ci? Czy te� prawdy przyjmuj�c reinkarnacji I godz�c z s�uszno�ci� wzajemnej relacji Mi�dzy �yciem, a �mierci� - ci�g�o�ci� tych cykli Do niezg��bienia kt�rych ju�e�my przywykli Czy odkrywa �wiat tedy swe tajemnice I ujawnia prawdziwe, niepoznane lice? Czy te� zwodzi cz�owieka, jak to robi� zwyk� nieraz By istot� sw� ukry�, inne szaty przybiera? I czy cz�owiek w swym ci�g�ym, nieprzerwanym d��eniu W swym odwiecznym, najg��bszym, niespe�nionym pragnieniu Aby wiedz� wyzwoli� z ciasnych granic ram I zg��bi� Absolut - gubi si� sam? Gdzie ta racja, gdzie prawda, gdzie to s�uszne znaczenie? I dok�d tajemnic si�gaj� korzenie? Czy mo�liwym jest by cz�owiek w tej niesko�czono�ci Sens bytu, istnienia, wiary i warto�ci Rozwik�a� i poj��, s�uszno�ci si� dociek� Czy te� zaprzeczy�by tym cz�owiecze�stwa istocie? I czy wiedza ludzka kiedykolwiek zdo�a Ogarn�� rzeczy niepoj�te zgo�a? Wci�� pytania i brak jasnych podpowiedzi �adnego �wiat�a w mroku. I �adnej odpowiedzi... Mass Namys��w, 22 maja 2000 * * * B�g Te d�wi�ki. D�wi�ki, kt�re s�ysz�. S� takie dziwne. Psychodeliczne. Brz�czenia. B�bny. Buczenia. Tarcie. Piszczenie i... Tych d�wi�k�w... Tych d�wi�k�w zwyczajne s�owa nie s� w stanie opisa�. One powoduj�, �e czuj� si�... inaczej. Bardzo inaczej. Jakbym by� w innym �wiecie, jakbym poznawa� co� nieznanego, co� tajemniczego i wykraczaj�cego poza granice ludzkiej wyobra�ni. Co�, czego nie widz�. Za to s�ysz� i... czuj�. Tak, czuj� to, blisko, gdzie� niedaleko w Bezmiarze Kosmosu. Przemierzam teraz Pustk�, Czer�, pokonuj� Mrok i zostawiam za sob� Gwiazdy. �wiat�o ju� dla mnie nie istnieje. �wiat�o nie jest mi potrzebne. �yj� w tej wszechogarniaj�cej Ciszy. I Spokoju. I Pustce. I Ciemno�ci. Jestem blisko... Blisko, ale czego? Prawdy? Spe�nienia? Jestem blisko... Boga? Czuj� jak�� dziwn� si��, nadnaturaln� moc, odwieczn�, mistyczn�, niesamowit�. Czuj�, jak m�j umys� si� rozci�ga, jego �ciany robi� si� coraz twardsze, granice elastyczno�ci powoli si� ko�cz�, a Wiedza wci�� wype�nia mnie sw� istot�. Wiem wi�cej. Poj��em wi�cej. Ni� cz�owiek. Nie jestem ju� teraz jednym z nich. Nie wiem kim jestem. Teraz, by� mo�e, jestem Nadistot�. I unosz� si� we mgle, tak, teraz to jest mg�a, unosz� si� w niej i opadam, unosz� i opadam, powoli, jakby w kontemplacji, i ju� nie my�l�, nie my�l� jak dawniej. Nie my�l�. Teraz ju� WIEM. Wiem wszystko. Rozumiem. Rozumiem - B�g. Rozumiem - Wieczno��. Rozumiem - Kosmos. Rozumiem - Bezmiar. Przestrze�. Pustka. Ciemno��. Absolut. Prawda. Rozumiem. Spe�nienie. Poj��em. Ogrom. Wiem. Niesko�czono��. Topi� si� w tej Ciemno�ci, d�awi� tym Bezmiarem i �lepn� od widoku. Widoku Nico�ci. Widoku Pustki. Po�ykaj�cego mnie Kosmosu. Poch�aniaj�cej mnie Wieczno�ci. �wiadomo��. Jestem ju� blisko. �wiadomo��. Bardzo blisko. �wiadomo��. Dotar�em. Jestem przy Niej. Rozmawiam z Ni�. Bez s��w. Bez twarzy. Bez spojrzenia. Nie. Ja nie rozmawiam. To co� wi�cej. Nie ma s�owa, kt�re mog�o by to opisa�. Moje zmys�y, cz��, u�piona, pieszczona i g�askana, otulana ciep�em tej ju� poj�tej Niesko�czono�ci. Ja zrozumia�em. Dlatego Tu jestem. I rozmawiam z Ni�. Ze �wiadomo�ci�. Teraz... Teraz lec� do Boga. On jest TAM. TAM, gdzie jest Prawda. Spe�ni�em si�. Wi�c mog� pozna� Prawd�. Mog� pozna� Boga. Mog�. Nie... Ju� nie. Ja... Ja jestem teraz Bogiem. Mass Namys��w, 7 kwietnia 2000 B�g Te d�wi�ki. D�wi�ki, kt�re s�ysz�. S� takie dziwne. Psychodeliczne. Brz�czenia. B�bny. Buczenia. Tarcie. Piszczenie i... Tych d�wi�k�w... Tych d�wi�k�w zwyczajne s�owa nie s� w stanie opisa�. One powoduj�, �e czuj� si�... inaczej. Bardzo inaczej. Jakbym by� w innym �wiecie, jakbym poznawa� co� nieznanego, co� tajemniczego i wykraczaj�cego poza granice ludzkiej wyobra�ni. Co�, czego nie widz�. Za to s�ysz� i... czuj�. Tak, czuj� to, blisko, gdzie� niedaleko w Bezmiarze Kosmosu. Przemierzam teraz Pustk�, Czer�, pokonuj� Mrok i zostawiam za sob� Gwiazdy. �wiat�o ju� dla mnie nie istnieje. �wiat�o nie jest mi potrzebne. �yj� w tej wszechogarniaj�cej Ciszy. I Spokoju. I Pustce. I Ciemno�ci. Jestem blisko... Blisko, ale czego? Prawdy? Spe�nienia? Jestem blisko... Boga? Czuj� jak�� dziwn� si��, nadnaturaln� moc, odwieczn�, mistyczn�, niesamowit�. Czuj�, jak m�j umys� si� rozci�ga, jego �ciany robi� si� coraz twardsze, granice elastyczno�ci powoli si� ko�cz�, a Wiedza wci�� wype�nia mnie sw� istot�. Wiem wi�cej. Poj��em wi�cej. Ni� cz�owiek. Nie jestem ju� teraz jednym z nich. Nie wiem kim jestem. Teraz, by� mo�e, jestem Nadistot�. I unosz� si� we mgle, tak, teraz to jest mg�a, unosz� si� w niej i opadam, unosz� i opadam, powoli, jakby w kontemplacji, i ju� nie my�l�, nie my�l� jak dawniej. Nie my�l�. Teraz ju� WIEM. Wiem wszystko. Rozumiem. Rozumiem - B�g. Rozumiem - Wieczno��. Rozumiem - Kosmos. Rozumiem - Bezmiar. Przestrze�. Pustka. Ciemno��. Absolut. Prawda. Rozumiem. Spe�nienie. Poj��em. Ogrom. Wiem. Niesko�czono��. Topi� si� w tej Ciemno�ci, d�awi� tym Bezmiarem i �lepn� od widoku. Widoku Nico�ci. Widoku Pustki. Po�ykaj�cego mnie Kosmosu. Poch�aniaj�cej mnie Wieczno�ci. �wiadomo��. Jestem ju� blisko. �wiadomo��. Bardzo blisko. �wiadomo��. Dotar�em. Jestem przy Niej. Rozmawiam z Ni�. Bez s��w. Bez twarzy. Bez spojrzenia. Nie. Ja nie rozmawiam. To co� wi�cej. Nie ma s�owa, kt�re mog�o by to opisa�. Moje zmys�y, cz��, u�piona, pieszczona i g�askana, otulana ciep�em tej ju� poj�tej Niesko�czono�ci. Ja zrozumia�em. Dlatego Tu jestem. I rozmawiam z Ni�. Ze �wiadomo�ci�. Teraz... Teraz lec� do Boga. On jest TAM. TAM, gdzie jest Prawda. Spe�ni�em si�. Wi�c mog� pozna� Prawd�. Mog� pozna� Boga. Mog�. Nie... Ju� nie. Ja... Ja jestem teraz Bogiem. Mass Namys��w, 7 kwietnia 2000