503
Szczegóły |
Tytuł |
503 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
503 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 503 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
503 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Zbi�r opowiada�"
autor: Mass
Wieczny
Mam takie uczucie
Jakbym umiera�
Topi� si� w mroku
D�awi� pustk�
Potem
Unosz� w przestrzeni
Rozgl�dam
Wsz�dzie ciemno��
I niesko�czono��
Spadam
I spadam
I wci��
Nie przestan�
Nie spadn�
Nie uderz�
Nie umr�
Jestem teraz wieczny
Mass
Namys��w, 6 kwietnia 2000
* * *
W stron� Spe�nienia
P�dzi przed siebie
Niczym zwierz �cigany
Marzy o Niebie
Lecz nie Spok�j mu dany
Wci�� w szale�czym tempie
Nie zwalnia ju� biegu
To po trawy k�pie
To zn�w po �niegu
I tak pr�dzej i pr�dzej
Pozostawia wspomnienia
I ucieka od n�dzy
Wci�� w stron� Spe�nienia...
Mass
Namys��w, 30 marca 2000
* * *
Tam...
Tam w Krainie Cudowno�ci
Tam mo�liwe wszystko jest
Tam gdzie pe�no jest Mi�o�ci
Tam gdzie pi�kny ka�dy gest
Tam jest Prawda i Spe�nienie
Tam jest Spok�j. Niebios Pr�g
Tam gdzie Sen jest i Marzenie
Tam gdzie kochaj�cy B�g
Tam gdzie wszystko tak si� �mieje
Tam gdzie ginie wszelki ch��d...
Ta kraina nie istnieje
Moja dusza spocznie Tu
Mass
Namys��w, 30 marca 2000
* * *
Sen
Kiedy� mia�em sen
Taki lekki wtedy by�em...
Kiedy� mia�em sen
I bez skrzyde� si� wznosi�em...
Kiedy� mia�em sen
Lec�c w g�rze tak marzy�em...
Kiedy� mia�em sen
I do Nieba a� si� wzbi�em...
Kiedy� mia�em sen
Lecz si� nagle obudzi�em...
Kiedy� mia�em sen
Wtedy spad�em, uderzy�em...
Kiedy� mia�em sen
Tak, ja przecie� tylko �ni�em...
Mass
Namys��w, 30 marca 2000
* * *
Sammael
Bieg� potykaj�c si� o wystaj�ce konary, niewidzialne przeszkody, ocieraj�c
bole�nie o ga��zie i krzaki. By�o tak ciemno, �e widzia� jedynie mgliste zarysy
najbli�szych drzew. Pot zalewa� mu oczy, sp�ywa� po twarzy zatrzymuj�c si� na
pokaleczonych, oczernia�ych wargach, czasem mieszaj�c si� z cienkimi stru�kami
ciemnej cieczy i zastygaj�c na podbr�dku. W ustach czu� s�odkawy, metaliczny
smak krwi. Teraz s�czy�a si� powoli, daj�c wytchnienie prze�ykowi, kt�ry jeszcze
przed chwil� zala�a pot�n� fal�, wylewaj�c si� g�stym potokiem na zewn�trz,
ustami... Bieg� nie wiedz�c dok�d, niczym szaleniec. Oczy mia� szeroko rozwarte,
j�cza� i p�aka� jak cz�owiek, kt�ry wie, �e pr�buje uciec przed nieuniknionym. W
istocie, ucieka� przed czym�, co za�lepi�o jego umys�, przerazi�o go tak wysoce,
tak bardzo, �e zatraci� resztki cz�owiecze�stwa. Zaszczuty w pu�apk�
przygotowan� przez Z�o. Niewyobra�alne Z�o. Przed tym nie by�o ucieczki. On o
tym wiedzia�. Ale ucieka�.
Wci�� s�ysza� szepty, te same, diabelskie szepty, wsz�dzie wok�... P�aka�
niczym ma�e dziecko, biegn�c przez ciemny las, ogl�daj�c si� ob��ka�czo za
siebie.
- Sammael, Sammael...
- Nie! Zostaw mnie! Zostaw!... - dar� si� najg�o�niej jak tylko potrafi�.
Histeryczny strach dawa� o sobie zna� niemal w ka�dym jego s�owie...
- Dlaczego uciekasz? Dlaczego od nas uciekasz, Sammael?...
- Czego chcesz!!! Nie! Czego! No czego...!!! - spogl�da� ci�gle przera�ony przez
rami�, obraca� si� wok� w�asnej osi, wci�� biegn�c, wci�� p�acz�c i potykaj�c
si� o ciemne konary...
- Sammael... Boisz si�? Boisz si� nas? Swych braci...? - powtarza� sycz�c
przera�liwie ten sam g�os, ze wszystkich stron, odbijaj�c si� z�owieszczym
echem...
- Nie jestem waszym bratem! NIE JESTEM! NIE...!!!
- Nie b�j si�... nie b�j... Sammael, wiem, �e tego chcesz, wiem... Do��cz
ponownie do swych braci, Lucyfera, Beliala, Lewiatana, Beelzebuba,
Adramelecha...
- NIEEE! Przesta�, przestaaa�! - przerwa� histerycznym krzykiem Sammael. Dar�
si� ochryple, odchylaj�c g�ow� do ty�u, rozgl�daj�c si� ob��ka�czo i dysz�c
strasznie - Kim jeste�! Jezu, Jezu, Jezu... Jezu, pom�, Bo�e... - powtarza�
�kaj�c...
- G�upcze! - przerwa� mu szept - B�g jest nikim, jak� on ma w�adz�, co on mo�e
zrobi�...? My�lisz, �e ci pomo�e? Sammael! Naprawd� my�lisz, �e on ci pomo�e...?
Diabelski szept zmieni� si� teraz w mro��cy krew w �y�ach syk. Sammael poczu�
znowu, jak krew zbiera mu si� w prze�yku i wype�nia otw�r g�bowy... Strumie�
szkar�atnej cieczy trysn�� z jego ust, Sammael pad� na twarz trac�c zupe�nie
si�y, kalecz�c si� o chrosty i obijaj�c bole�nie o stercz�ce konary. Zacz��
p�aka�, na g�os, j�cz�c i krztusz�c si� w�asn� krwi�. Pr�bowa� podnie�� si�,
zdo�a� jednak tylko spojrze� przez rami�. R�ce i nogi odm�wi�y mu pos�usze�stwa.
Pad� ponownie na twarz. I znowu us�ysza� szepty...
- Sammael, Sammael... Zrozum, nale�ysz do nas, jeste� jednym z nas... Jeste�
taki sam jak my, pami�tasz? - szept by� teraz mi�kki, cieplejszy, wci�� jednak
brzmia� przera�liwie - Sp�jrz. Podnie� g�ow�. Sp�jrz...
Sammael powoli, dr��c, podni�s� czarn� od ziemi i krwi g�ow�, spojrza� przed
siebie i... zamar�. Przed nim rysowa�a si� ma�a, kar�owata posta�, z ��tymi,
potwornymi �lepiami... Widzia� tylko jej kontury, zarys przera�liwie
zniekszta�conego cia�a, od kt�rego bi� nieopisany ch��d...
- To ja, tw�j brat, Elmek. Poznajesz mnie? - spyta�a szeptem posta�... - S� ze
mn� pozostali bracia... - m�wi�c to, nie odrywa� sko�nych, przera��j�cych �lepi
od Sammaela, wydawa�o si� jednak, �e rozwar� ramiona. W tej samej chwili w lesie
zawy�a pustka, tak przera�liwie, �e Sammael ca�kowicie zastyg�. Zastyg� w swym
strachu. Po chwili us�ysza� orgi� szept�w, r�nych szept�w, kt�re dochodzi�y go
zewsz�d. Z�owrogie, ob��ka�cze szepty... Sammael... Sammael... Sammael...
- NIEEEE!!! - wydar� si� Sammael, jakby nie swoim g�osem, jakby to nie by� on...
Sam nie wiedzia� jak to si� sta�o, na r�wni jednak z krzykiem zatka� sobie
obur�cz uszy, zatapiaj�c ponownie twarz w ziemi...
- Sammael... - ozwa� si� niski, gard�owy g�os. Inny g�os. Sammael ca�y zadr�a� i
odruchowo otworzy� zaci�ni�te mocno powieki. Wci�� le�a� g�ow� w ziemi...
- Straci�e� si�y, mn�stwo si�... Nie mo�esz teraz u�mierci� duszy tego
cz�owieka... Jak to...? Czy�by� a� tak ucierpia�? Uda�o ci si�, tylko tobie...
Sammael... - g��boki, �widruj�cy g�os ci�gn�� powoli, wydobywaj�c si� jakby z
niesko�czonych otch�ani, dudni�c przera�liwie i nios�c ze sob� przenikliwy ch��d
- Pami�taj, �e jeste� jednym z Nas... pami�taj... pami�taj... Dlaczego nie
potrafisz op�ta� tego �miertelnika?... Sammael, pami�taj...
Sammael podni�s� powoli g�ow�. Oczy zab�ys�y mu milionami ognik�w, potem ogni,
potem �arem, �arem piekielnym p�on�cym diabelsk� czerwieni�. Uni�s� si�, powoli,
p�ynnie, jakby wog�le nie czu� zm�czenia, jakby cia�em jego kierowa�a teraz
jaka� pot�na si�a. Stan�� na nogi i spojrza� przed siebie jarz�cymi si�
�lepiami, �wiec�cymi teraz w mroku fluorescencyjn� czerwieni�.
- Jam jest Sacriel... - ozwa� si� czystym, krystalicznym szeptem, spogl�daj�c na
hord� przera�liwych sylwetek, jarz�cych si� teraz czerwieni� jego oczu, wci��
jednak spowitych mrokiem i mg�� nieostro�ci.
Przez jego oczy przelecia� ledwie dostrzegalny b�ysk, wok� za� zaleg�a cisza
tak g��boka, �e wydawa�o si�, i� zaraz wessie niczym czarna dziura wszystko, co
sk�ada�o si� na jej majestat... Wtem czerwone �lepia Sammaela rozb�ys�y nagle
niczym grom, o�lepiaj�c przera�aj�cym blaskiem demoniczne postacie. Kolor jego
oczu przybra� barw� b��kitn�, tak jasn�, �e spowi�y one swym blaskiem wszystkie
drzewa w pobli�u, nadaj�c z�owieszczemu otoczeniu barwy tajemniczej szaro�ci i
przera�liwej bieli... Widoczne teraz wyra�nie szare sylwetki demon�w z
piekielnym sykiem zas�ania�y i chroni�y si� od blasku, jakim emanowa�a
majestatyczna posta� Sammaela...
- Sacriel, Hod, najwy�szy z Anio��w... - ozwa� si� niebia�skim g�osem Sammael -
�wiat�o to Ja, Ciemno�� to Ty... Niechaj Wrota na wieki zamkn� swe Czelu�ci, a
piecz�� boska dope�ni Przeznaczenia... Agios, Athanatos, Beron, Ciel,
Dedotois...
Pot�ny b�ysk, kt�remu towarzyszy� olbrzymi wstrz�s, wywo�a� lawin� nieludzkich
krzyk�w, syk�w, j�k�w i �widruj�cych wrzask�w... Po chwili ca�y las sta� spowity
nieprzeniknionym mrokiem, zupe�nie pusty, samotny i cichy. Jedynie w miejscu
tym, gdzie przed chwil� �wiat�o�� poch�on�a Mrok, na ziemi, widnia� jarz�cy si�
pomara�czowo, pot�ny pentagram, kt�rego blask powoli zanika�, w ciszy, w
potwornej ciszy... Wrota Piekie� zosta�y zamkni�te, i pozostan� tak a� do dnia,
w kt�rym Wybrany ponownie je odpiecz�tuje, uwalniaj�c Z�o i przywo�uj�c Zast�py
Boskie do walki o �wiat�o i Porz�dek. Odwieczny Cykl si� powt�rzy, i tak w
niesko�czono��, utrzymuj�c naturalny Porz�dek �wiata i poskramiaj�c Chaos, a� do
dnia, w kt�rym Z�o zwyci�y...
A ten jest nieunikniony.
Mass
Namys��w, 18 marca 2000
* * *
Szept
Kocham tw�j szept
Gdy cicho tak
Powtarza mi
Jak chory jest �wiat
Kocham tw�j szept
Gdy pie�ci mnie
Uk�ada do snu
Co nie jest snem
Kocham tw�j szept
Gdy jego wo�
Porywa mnie
W rozkoszy to�
Kocham tw�j szept
Gdy m�wi mi
�e zabierze tam
Gdzie jeste� Ty
Kocham tw�j szept
Gdy jego czar
Uwalnia mnie
Z szaro�ci mar
Kocham tw�j szept
Gdy g��bi� sw�
Uk�ada me my�li
W magiczny kr�g
Kocham tw�j szept
Gdy ciep�em swym
Otula mnie
W koszmarze mym
Kocham tw�j szept
Gdy w ciszy dr�y
Ko�ysz�c mnie
Ociera �zy
Kocham tw�j szept
Gdy jest mi �le
Bo tylko on
Pociesza mnie
I kocham tw�j szept
Gdy w martw� noc
Poch�ania mnie
Jego mroczna moc...
Mass
Namys��w, 24 maja 2000
* * *
Otw�rzmy oczy
S�yszysz ten krzyk? To Ziemia krzyczy
Czujesz to dr�enie? To Natura p�acze
Sprawiedliwo�� rozpaczliwie z b�lu ryczy
Bo K�amstwo do oczu Prawdzie skacze...
Nadzieja ulega Zw�tpieniu i �mierci
Cierpienie nieustannie Rado�� wypiera
�ycie marnieje, B�l w nim dziur� wierci
Sumienie usycha, Wsp�czucie umiera...
Mi�o�� nie �yje. Nienawi�� triumfuje
Z�o Dobro zwyci�a, ogarnia ju� wszystkich
Apokalipsa swych je�d�c�w i konie szykuje
Otw�rzmy oczy. Koniec jest bliski...
Mass
Namys��w, 30 marca 2000
* * *
Opiekunka
- Jeste� ostatnim chamem!
- Dzi�ki.
- Jeste� bezczelny!
- O, jak mi�o.
- Gburowaty!
- Jeszcze lepiej.
- Niewychowany i... i...
- ...iiile b�dziesz jeszcze si� tak j�ka�?
- Cham!
- To ju� m�wi�a�.
- Kretyn, idiota, debil, g�upek, kutas...
- �adnie, �adnie, ale ten 'kutas' zachowa�bym raczej dla siebie. No, to ja si�
ju� po�egnam.
- St�j! Gdzie idziesz!? Nie masz prawa! Nie masz prawa, s�yszysz?! St�j!...
Drewniane drzwi zamkn�y si� z trzaskiem, tak, �e a� wszystko si� zatrz�s�o.
Riddley Ash by� z siebie cholernie zadowolony. W�a�nie rozw�cieczy� Madeleine
Carer do tego stopnia, �e ta pewnie zdziera teraz tapet� ze �cian. Z�bami.
- No, j� mam ju� przynajmniej z g�owy... - powiedzia� do siebie Ridd,
u�miechaj�c si� pod nosem.
Kolejna sp�awka. Nie podoba�a mu si� ju�. Znajdzie sobie inn�...
Wyszed� z ulicy, na kt�rej sta�o okaza�e domostwo Madeleine, i zmierza� teraz w
stron� najbli�szego przystanku autobusowego. No tak, trzeba jeszcze wiedzie�,
gdzie w tym cholernym mie�cie jest jaki� 'najbli�szy przystanek autobusowy'...
Zaraz si� kogo� zapytam - pomy�la�. I owszem - zapyta�. Pech chcia�, �e
niew�a�ciw� osob�...
- Przepraszam, kt�r�dy do najbli�szego przystanku autobusowego? - spyta�
grzecznie Ridd.
Nie zwr�ci� chyba nawet uwagi na to, �e �w przechodze�, kt�rego zaczepi�,
wygl�da� conajmniej niezwykle. Czarny, d�ugi p�aszcz, si�gaj�cy samej ziemi, bez
zapi�cia z przodu, przypomina� by nawet po cz�ci swym krojem szaty ubogich
mnich�w, jako �e wyposa�ony by� r�wnie� w kaptur, nie by� jednak przewi�zany w
pasie ni sznurem, ni gumk�, samym te� materia�em znacznie si� od nich r�ni�.
Osoba, kt�ra si� kry�a pod tym sto�kowatym nakryciem, wydawa�a si� by� r�wnie
czarna i ponura. G�owa jej ukryta by�a w cieniu spiczastego, pofa�dowanego
kaptura, a spuszczona w d� wyra�nie wskazywa�a na to, �e jej w�a�ciciel
pogr��ony jest g��boko w kontemplacji, i najwyra�niej nie pali mu si� do
podziwiania otoczenia, jak i interakcji z jego mieszka�cami. Dopiero teraz Ridd
zauwa�y�, �e r�ce m�czyzny - oczywi�cie pomy�la�, �e to musi by� m�czyzna -
ukryte s� gdzie� wewn�trz tego przedziwnego p�aszcza. Jakby to jednak nie by�o,
sun�ca niemal, powoli w powietrzu posta� (porusza�a si� tak p�ynnie, �e Ridd
pomy�la� w pierwszej chwili, i� leci po prostu nad ziemi�, na co z pewno�ci�
wp�yn�� r�wnie� opadaj�cy na ziemi� p�aszcz, szczelnie kryj�cy nogi owej
arcydziwnej persony) zosta�a zaczepiona, pytanie pad�o, a b�ogi stan g��bokiego
zamy�lenia prysn�� jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki. Ridd co prawda
nie przestraszy� si� 'przechodnia' ('przelotnia'? - pomy�la�), aczkolwiek chwil�
p�niej jego pewno�� siebie zachwia�a si� przyzwoicie.
- Kt�ra godzina? - szepn�a zakapturzona, czarna posta�, podnosz�c powoli g�ow�
i obracaj�c ni� r�wnie wolno w stron� Ridda.
Szept jej przeszed� przez Asha jak pr�d, wstrz�sn�� nim i zamiesza� w g�owie.
Ridd przez chwil� milcza� (Ten szept... Ten szept jakby nie nale�a� do tego
kogo�... - pomy�la�), po czym otrz�sn�� si�, spojrza� na zegarek i odpowiedzia�:
- Wp� do sz�stej.
Teraz dopiero zda� sobie spraw� z tego, �e pomimo, i� to on zada� pierwszy
pytanie, on te� pierwszy odpowiedzia� - co prawda na inne, ale...
- Jutro o tej porze zginiesz... - szepn�a posta�, spu�ci�a z wolna g�ow� i
ruszy�a ponownie swym niezwyk�ym chodem przed siebie.
Ridd sta�. Nie, nie takiej odpowiedzi si� spodziewa�. W innej okoliczno�ci po
prostu ola� by kogo�, kto by mu udzieli� podobnej riposty - b�d� informacji -
ale teraz... Ta posta�, ten facet... Cholera, by� taki dziwny, tak... tak
niezwyk�y i wog�le... Straszny, ponury... Zaraz, jak on w�a�ciwie wygl�da�?...
Ridd pr�bowa� sobie przypomnie� twarz m�czyzny, lecz po chwili intensywnego
my�lenia, podda� si�. Po drugiej za� chwili zda� sobie spraw�, i� mimo, �e
posta� owa twarz mia�a zwr�con� stricte na niego, nie ujrza� jej... Spowita by�a
mrokiem, ale... Sk�d ten mrok? Nie, tam by�a pustka. Pustka, pieprzona pustka!
Jezu Chryste! To nie m�g� by� kaptur, nie, kaptur nie rzuca�by takiego cienia
i... i wog�le...
Ridd przestraszy� si� nie na �arty. Mia� bardzo z�e przeczucia i... �le si�
czu�. �o��dek zacz�� mu ci��y�, w g�owie co chwila si� kr�ci�o, r�ce dr�a�y
zupe�nie tak, jak u cierpi�cych na chorob� Parkinsona, no i jeszcze m�zg - nie
m�g� si� skupi�, nie m�g� si� otrz�sn��. Szed�, potr�caj�c ludzi, jakby czarna
posta� w sto�kowatym p�aszczu rzuci�a na niego jaki� urok, a on powoli pogr��a�
si� w jego fatalnej mocy. �wiat kr�ci� mu si� przed oczyma ju� nie licho,
�o��dek w�ciekle zacz�� si� zwija�, skr�ca� i mieli� - a przynajmniej tak mu si�
wydawa�o. Riddley Ash zatoczy� si�, wszed� na ulic� i...
Obudzi� w szpitalu.
***
- Kt�ra godzina? - zapyta� na w p� przytomny stoj�cej przy nim piel�gniarki.
- Co?... Godzina? A... - wyra�nie wybita z zamy�lenia, przez moment nie mog�a
si� skupi�, w ko�cu jednak odpowiedzia�a - Pi�ta. To dziwne, zwykle pacjenci po
takich wypadkach jak pan, budz�c si� w szpitalu pytaj� najpierw: 'Gdzie ja
jestem'...
- Pi�ta? Pi�ta?!? - przerwa� jej Ridd - Ja... Ja musz� i��! Ja musz� st�d i��!
Na policj�, tak, tam b�d� bezpieczny, na policj�!... - krzycza� przera�ony,
niczym szaleniec.
- Policj�? I��? Ale� panie Ash! Pan zosta� potr�cony przez samoch�d i cudem
tylko uda�o si� panu uj�� z �yciem! Panie Ash! Prosz� si� nie rusza�, jest pan
�wie�o po ope...
- Aaaa! Jeeezuuu Chryyysteeee!... Co za b�l! - Ridd w�a�nie pr�bowa� si� zerwa�
z ��ka, ale potworny b�l w ca�ym ciele nie da� mu najmniejszych nawet szans na
wykonanie jakiegokolwiek ruchu - Booo�eee... Co wy�cie mi zrobili... Bo�e, Bo�e,
Bo�e... - �ka� ochryple, j�cz�c przy tym z b�lu, ka�dy bowiem, najmniejszy nawet
wstrz�s czy ruch, wywo�ywa� pot�n� fal� cierpienia.
- Panie Ash! Ma pan dok�adnie siedem z�ama�, ca�e mn�stwo pot�ucze�, trzy
p�kni�cia i conajmniej tyle� krwotok�w wewn�trznych. Jest pan ca�y posiniaczony
i...
- Poci�ty?!? Poci�ty! Nieee...
- Nie! Nie, na lito�� bosk�, panie Ash, prosz� si� uspokoi�! Zosta� pan
zoperowany tylko w jednym miejscu. Co pana nasz�o?
- Ale on tu przyjdzie, on wie, on na pewno wie, na pewno widzia�, i przyjdzie
tu, przyjdzie, i mnie zabije, nieee... - j�cza� wci�� s�abo i ochryple Ridd.
To brzmia�o naprawd� okropnie. Niczym ostatnie s�owa, wypowiadane w agonii,
t�umione przez potworny b�l. Piel�gniarka jednak, m�oda, atrakcyjna dziewczyna,
zachowa�a zimn� krew.
- Kto... Kto tu przyjdzie? O czym pan m�wi? Pan bredzi. Prosz� zamkn�� oczy,
prosz� si� uspokoi� i zasn��. Musi pan teraz du�o odpoczywa�, musi pan doj�� do
siebie, musi pan... Panie Ash, prosz� si� uspokoi� i zamkn�� oczy! Panie Ash!
Panie Ash!... Koniec tego, id� po doktora.
- St�j! Nie, nie zostawiaj mnie, Jezu, nie... Kt�ra godzina...? - Ridd wyra�nie
cierpia�. I z b�lu, i ze strachu.
- Dosy� tego. Jest ju� kwadrans po pi�tej, pan si� obudzi�, a ja mam obowi�zek
poinformowa� o tym lekarza. Wr�c� za jakie� dwadzie�cia minut. Doktor Saintpaul
je teraz lunch. P�jd� go poszuka�, a pan tymczasem...
- Nie! Nie! Nie, b�agam ci�, prosz�, nie zostawiaj mnie, zawo�aj tu kogo�,
nieee... zabije mnie... nieee! - j�cza� ob��kany ju� z przera�enia Ridd.
- Koniec. Koniec, i ju�. Id� po doktora Saintpaul`a. Za dwadzie�cia minut
wracam.
- Mnie ju� tu nie b�dzie... - szepn�� Riddley, i �za sp�yn�a mu po policzku.
Piel�gniarka nie us�ysza�a.
***
Ridd rozgl�da� si� nerwowo wok�. Szuka� zegara. Na �cianie. Nie znalaz�.
Rozgl�dn�� si� wi�c za swoim zegarkiem. Ale tego te� nigdzie nie by�o. Na sali
le�a� sam, zupe�nie sam... A od momentu wyj�cia piel�gniarki musia�o min��
jakie�... Jakie�... G�owa rozbola�a go tak silnie, �e nie by� w stanie my�le�.
Zamkn�� powieki i przycisn�� je mocniej, jak robi� to ludzie cierpi�cy na
migren�. Le�a� tak, na w p� �pi�c, na w p� przytomnie, a czas wydawa� si� nie
istnie�. Ridd zapomnia� o swym strachu.
Szybko jednak sobie o nim przypomnia�. I to w gorszych okoliczno�ciach, ni�
mog�oby si� wydawa�.
Nagle bowiem poczu� co� dziwnego. Co� cholernie dziwnego. Szybko otworzy� oczy,
dok�adnie na kawa�ek sufitu nad nim, po czym powoli obraca� nimi w stron�...
- Aaarghhh... - j�kn�� z b�lu, gdy� na widok zakapturzonej, ubranej w czarny,
d�ugi, sto�kowaty p�aszcz-peleryn� postaci, szarpn�� si� odruchowo.
Tymczasem przera�aj�ca, mroczna sylwetka podp�yn�a do niego i sw� pust� twarz
nachyli�a nad jego g�ow�. To by�o straszne. Zwieracze pu�ci�y. Ridd si�
wypr�ni�...
- Cze��, Ridd. - szepn�a posta�.
Na ten szept zapewne niejeden t�gi m�czyzna zemdla� by z przera�enia. By� po
prostu nieludzki.
- Cze��, skurwielu. - odezwa�a si� ponownie.
Jej szept przypomina� syk, potworny, pieprzony syk, jak w��!... - przesz�o przez
g�ow� Ridd`a. To by�a chyba pierwsza sensowna my�l, jaka zrodzi�a si� w jego
m�zgu od kilku ostatnich minut.
- To ja. - ci�gn�a posta�.
- �... �m... �mie...er�...�...? - wyj�ka� z trudem Ridd, otwieraj�c szerzej
oczy.
- Nie. Ja j� tylko nios�. Nios� �mier�. W�a�nie ci j� chcia�am przedstawi�... -
to powiedziawszy, posta� powoli zsun�a kaptur z... no niby g�owy, ale tam,
cholera, przecie� nic nie by�o! Zupe�nie tak, jakby kto� zgasi� �wiat�o w
pokoju, a potem pok�j �w wcisn�� zamiast twarzy, pod kaptur...
Nast�pi�a chwila ciszy. Posta� ukaza�a sw� twarz. Riddley`a Ash`a znowu przeszy�
na wylot tak potworny b�l, �e wydawa�o mu si�, �e w�a�ciwie �mier�, gdyby teraz
przysz�a, by�aby b�ogos�awie�stwem. Na powr�t bowiem, odruchowo, spr�bowa� si�
poruszy�. A raczej - spazmatycznie szarpn��. C�, tym gorzej dla niego... W
ka�dym b�d� razie, twarz owego m�czyzny (jednak j� mia�!) - pocz�tkowo przecie�
zak�ada�, �e to m�czyzna (zanim j� ujrza�...) - tak mocno przerazi�a Ridd`a, �e
ca�y poblad�, oczy wysz�y mu niemal na wierzch, a usta otworzy�y si� szeroko, w
najwy�szym strachu.
- Tak, Ridd, tak. To ja. Madeleine.
Tak, w�a�nie, to by�a twarz Madeleine Carer. Twarz zwyczajna. Twarz m�odej
kobiety, twarz nawet �adna, ale... Nic, poza ni�, nawet �mierdz�ca dupa
pieprzonego diab�a, nie by�oby w stanie tak go przerazi�. Wkurzy� Madeleine nie
na �arty. I wiedzia�, �e z ni�, w istocie, nie ma �art�w...
- O, ju� w p� do sz�stej. Jak mi�o. Poznajcie si�. - to m�wi�c, Madeleine
wyci�gn�a i unios�a do g�ry tasak, zwyczajny, kuchenny tasak - To jest �mier�.
�mier� - to jest cham. A na nazwisko mu Ash... - machn�a i uderzy�a, nie
chybi�c - ...by�o...
Schowa�a zakrwawiony tasak w bezkresn� ciemno�� wewn�trz p�aszcza, odwr�ci�a si�
i... znikn�a. Tak, po prostu. Znikn�a. Chwil� p�niej sta�a ju� na zewn�trz
budynku, ponura i mroczna, jak przedtem. Unios�a g�ow� i spojrza�a w g�r�.
- Hej, Ridd. Mnie nikt nie sp�awia. Zawsze jest na odwr�t... - powiedzia�a
spokojnie w stron� otwartego okna na trzecim pi�trze - Mam nadziej�, �e teraz,
bez g�owy, b�dzie ci l�ej. I tak �aden z niej mia�e� po�ytek. Pusta i brzydka...
- ostatnie zdanie wypowiedzia�a ju� cicho, jakby do siebie, oddalaj�c si� od
mur�w Purgatory Hospital - Ash to ash, synu, �le wybra�e�...
Tu, w Czy��cu, lepiej ostro�nie dobiera� Opiekunki. Jedne bowiem zabieraj� do
Nieba, inne za� do Piek�a. Trzeba mie� nosa. Ridd ju� sp�awi� cztery. Ale one
by�y Dobre. Spieprzy� spraw�. Teraz rzeczywi�cie przyjdzie mu ogl�da� �mierdz�c�
dup� pieprzonego diab�a...
Ciekawe, czy jest lepsza od widoku w�ciek�ej Madeleine.
Mass
Namys��w, 8 kwietnia 2000
* * *
Nadzieja
Mam suche usta.
Zapomnia�em.
Zapomnia�em jak lata�.
Moje skrzyd�a...
Zniszczone.
Przez Szaro��.
Szaro�� jest wsz�dzie.
Uciekam.
Uciekam od niej tak szybko jak potrafi�.
Mg�a.
Mg�a przez kt�r� przebija si� Prawda.
A ja uciekam.
Dlaczego?
Dlaczego tak jest?
Nadzieja jest Nadziej�.
Ona �yje.
Tylko ona jest ze mn�.
Jestem sam.
Nienawidz� �ycia.
Tylko TAM.
Tylko TAM jest Prawda.
Poza zasi�giem �ycia.
Wi�c wychodz� na spotkanie nowego.
Mo�e wreszcie.
Mo�e...
...I`VE FUCKED THE LIFE...
...I`VE RAPED THE DEATH...
...NOW I`M EXISTING IN MY SELF...
Mass
Namys��w, 6 kwietnia 2000
* * *
Historia
Historia zmienia sw�j bieg
Rozbija si� o brzeg
Wylewa strumieniem krwi
I z ludzi sobie drwi
Sk�adowe jej istoty
Destrukcji ch�odny dotyk
A ona zatacza kr�g
Zdarze� popychaj�c ci�g
I wci�� to samo przeplata
Tygodnie miesi�ce i lata
I czyni to samo z�o
Rz�dzone istot� sw�
Niem�drzy, �lepi i g�usi
Tak to si� sko�czy� musi
Spogl�damy ci�gle wstecz
I mimo nauk si�gamy po miecz
Nauk historii, ona wie
Co zawsze robili�my �le
Lecz my wci��, g�upot� sw�
W ciemno�ciach b��dz�c, pie�cimy j�
�wiat�a w oddali dostrzec nie chcemy
Co b�dzie dalej, to ju� wiemy...
Mass
Namys��w, 11 maja 2000
* * *
Granice poznania
Czy pocz�tkiem jest �mier� niepoj�tej Wieczno�ci?
Czy te� Wieczno�� jest �mierci� - w niesko�czono�ci?
Czy te� prawdy przyjmuj�c reinkarnacji
I godz�c z s�uszno�ci� wzajemnej relacji
Mi�dzy �yciem, a �mierci� - ci�g�o�ci� tych cykli
Do niezg��bienia kt�rych ju�e�my przywykli
Czy odkrywa �wiat tedy swe tajemnice
I ujawnia prawdziwe, niepoznane lice?
Czy te� zwodzi cz�owieka, jak to robi� zwyk� nieraz
By istot� sw� ukry�, inne szaty przybiera?
I czy cz�owiek w swym ci�g�ym, nieprzerwanym d��eniu
W swym odwiecznym, najg��bszym, niespe�nionym pragnieniu
Aby wiedz� wyzwoli� z ciasnych granic ram
I zg��bi� Absolut - gubi si� sam?
Gdzie ta racja, gdzie prawda, gdzie to s�uszne znaczenie?
I dok�d tajemnic si�gaj� korzenie?
Czy mo�liwym jest by cz�owiek w tej niesko�czono�ci
Sens bytu, istnienia, wiary i warto�ci
Rozwik�a� i poj��, s�uszno�ci si� dociek�
Czy te� zaprzeczy�by tym cz�owiecze�stwa istocie?
I czy wiedza ludzka kiedykolwiek zdo�a
Ogarn�� rzeczy niepoj�te zgo�a?
Wci�� pytania i brak jasnych podpowiedzi
�adnego �wiat�a w mroku. I �adnej odpowiedzi...
Mass
Namys��w, 22 maja 2000
* * *
B�g
Te d�wi�ki. D�wi�ki, kt�re s�ysz�. S� takie dziwne. Psychodeliczne. Brz�czenia.
B�bny. Buczenia. Tarcie. Piszczenie i... Tych d�wi�k�w... Tych d�wi�k�w
zwyczajne s�owa nie s� w stanie opisa�. One powoduj�, �e czuj� si�... inaczej.
Bardzo inaczej. Jakbym by� w innym �wiecie, jakbym poznawa� co� nieznanego, co�
tajemniczego i wykraczaj�cego poza granice ludzkiej wyobra�ni. Co�, czego nie
widz�. Za to s�ysz� i... czuj�. Tak, czuj� to, blisko, gdzie� niedaleko w
Bezmiarze Kosmosu. Przemierzam teraz Pustk�, Czer�, pokonuj� Mrok i zostawiam za
sob� Gwiazdy. �wiat�o ju� dla mnie nie istnieje. �wiat�o nie jest mi potrzebne.
�yj� w tej wszechogarniaj�cej Ciszy. I Spokoju. I Pustce. I Ciemno�ci. Jestem
blisko... Blisko, ale czego? Prawdy? Spe�nienia? Jestem blisko... Boga? Czuj�
jak�� dziwn� si��, nadnaturaln� moc, odwieczn�, mistyczn�, niesamowit�. Czuj�,
jak m�j umys� si� rozci�ga, jego �ciany robi� si� coraz twardsze, granice
elastyczno�ci powoli si� ko�cz�, a Wiedza wci�� wype�nia mnie sw� istot�. Wiem
wi�cej. Poj��em wi�cej. Ni� cz�owiek. Nie jestem ju� teraz jednym z nich. Nie
wiem kim jestem. Teraz, by� mo�e, jestem Nadistot�. I unosz� si� we mgle, tak,
teraz to jest mg�a, unosz� si� w niej i opadam, unosz� i opadam, powoli, jakby w
kontemplacji, i ju� nie my�l�, nie my�l� jak dawniej. Nie my�l�. Teraz ju� WIEM.
Wiem wszystko. Rozumiem. Rozumiem - B�g. Rozumiem - Wieczno��. Rozumiem -
Kosmos. Rozumiem - Bezmiar. Przestrze�. Pustka. Ciemno��. Absolut. Prawda.
Rozumiem. Spe�nienie. Poj��em. Ogrom. Wiem. Niesko�czono��. Topi� si� w tej
Ciemno�ci, d�awi� tym Bezmiarem i �lepn� od widoku. Widoku Nico�ci. Widoku
Pustki. Po�ykaj�cego mnie Kosmosu. Poch�aniaj�cej mnie Wieczno�ci. �wiadomo��.
Jestem ju� blisko. �wiadomo��. Bardzo blisko. �wiadomo��. Dotar�em. Jestem przy
Niej. Rozmawiam z Ni�. Bez s��w. Bez twarzy. Bez spojrzenia. Nie. Ja nie
rozmawiam. To co� wi�cej. Nie ma s�owa, kt�re mog�o by to opisa�. Moje zmys�y,
cz��, u�piona, pieszczona i g�askana, otulana ciep�em tej ju� poj�tej
Niesko�czono�ci. Ja zrozumia�em. Dlatego Tu jestem. I rozmawiam z Ni�. Ze
�wiadomo�ci�. Teraz... Teraz lec� do Boga. On jest TAM. TAM, gdzie jest Prawda.
Spe�ni�em si�. Wi�c mog� pozna� Prawd�. Mog� pozna� Boga. Mog�.
Nie...
Ju� nie.
Ja...
Ja jestem teraz Bogiem.
Mass
Namys��w, 7 kwietnia 2000
B�g
Te d�wi�ki. D�wi�ki, kt�re s�ysz�. S� takie dziwne. Psychodeliczne. Brz�czenia.
B�bny. Buczenia. Tarcie. Piszczenie i... Tych d�wi�k�w... Tych d�wi�k�w
zwyczajne s�owa nie s� w stanie opisa�. One powoduj�, �e czuj� si�... inaczej.
Bardzo inaczej. Jakbym by� w innym �wiecie, jakbym poznawa� co� nieznanego, co�
tajemniczego i wykraczaj�cego poza granice ludzkiej wyobra�ni. Co�, czego nie
widz�. Za to s�ysz� i... czuj�. Tak, czuj� to, blisko, gdzie� niedaleko w
Bezmiarze Kosmosu. Przemierzam teraz Pustk�, Czer�, pokonuj� Mrok i zostawiam za
sob� Gwiazdy. �wiat�o ju� dla mnie nie istnieje. �wiat�o nie jest mi potrzebne.
�yj� w tej wszechogarniaj�cej Ciszy. I Spokoju. I Pustce. I Ciemno�ci. Jestem
blisko... Blisko, ale czego? Prawdy? Spe�nienia? Jestem blisko... Boga? Czuj�
jak�� dziwn� si��, nadnaturaln� moc, odwieczn�, mistyczn�, niesamowit�. Czuj�,
jak m�j umys� si� rozci�ga, jego �ciany robi� si� coraz twardsze, granice
elastyczno�ci powoli si� ko�cz�, a Wiedza wci�� wype�nia mnie sw� istot�. Wiem
wi�cej. Poj��em wi�cej. Ni� cz�owiek. Nie jestem ju� teraz jednym z nich. Nie
wiem kim jestem. Teraz, by� mo�e, jestem Nadistot�. I unosz� si� we mgle, tak,
teraz to jest mg�a, unosz� si� w niej i opadam, unosz� i opadam, powoli, jakby w
kontemplacji, i ju� nie my�l�, nie my�l� jak dawniej. Nie my�l�. Teraz ju� WIEM.
Wiem wszystko. Rozumiem. Rozumiem - B�g. Rozumiem - Wieczno��. Rozumiem -
Kosmos. Rozumiem - Bezmiar. Przestrze�. Pustka. Ciemno��. Absolut. Prawda.
Rozumiem. Spe�nienie. Poj��em. Ogrom. Wiem. Niesko�czono��. Topi� si� w tej
Ciemno�ci, d�awi� tym Bezmiarem i �lepn� od widoku. Widoku Nico�ci. Widoku
Pustki. Po�ykaj�cego mnie Kosmosu. Poch�aniaj�cej mnie Wieczno�ci. �wiadomo��.
Jestem ju� blisko. �wiadomo��. Bardzo blisko. �wiadomo��. Dotar�em. Jestem przy
Niej. Rozmawiam z Ni�. Bez s��w. Bez twarzy. Bez spojrzenia. Nie. Ja nie
rozmawiam. To co� wi�cej. Nie ma s�owa, kt�re mog�o by to opisa�. Moje zmys�y,
cz��, u�piona, pieszczona i g�askana, otulana ciep�em tej ju� poj�tej
Niesko�czono�ci. Ja zrozumia�em. Dlatego Tu jestem. I rozmawiam z Ni�. Ze
�wiadomo�ci�. Teraz... Teraz lec� do Boga. On jest TAM. TAM, gdzie jest Prawda.
Spe�ni�em si�. Wi�c mog� pozna� Prawd�. Mog� pozna� Boga. Mog�.
Nie...
Ju� nie.
Ja...
Ja jestem teraz Bogiem.
Mass
Namys��w, 7 kwietnia 2000