478
Szczegóły |
Tytuł |
478 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
478 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 478 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
478 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
INQUSITOR
autor : Jacek Inglot
wklepa� : ARGAIL
Opowiadanie umieszczone za zgod� i wiedz� Autora
W apolli�skiej atmosferze pokoju nauczycielskiego dzwonek og�aszaj�cy koniec
d�ugiej przerwy zabrzmia� szczeg�lnie ostro i nieprzyjemnie.
- Jezuuuu... - zawy� nostalgicznie Jan �ucek, geograf, dla oszcz�dno�ci
zwany �ucjanem, i na jego twarzy odbi� si� wyraz zniech�cenia. - Znowu trzeba
i�� na t� golgot�.
W oficjalnej dydaktycznej nomenklaturze "golgota" nosi�a nazw� jednostki
lekcyjnej.
- Je�li ci �ycie zbrzyd�o i �wiat sta� si� piek�em, wsad� �eb do muszli i
pierdolnij deklem - strzeli� w jego kierunku Rybak, anglista, kt�ry mia� si�
dzisiaj za jedynego prawdziwego cierpi�tnika systemu edukacyjnego, poniewa� od
rana dr�czy� go obrzydliwy kac. Lubowa� si� w�wczas w prostych i niewyszukanych
m�dro�ciach ludowych.
- Gdyby� to by�o takie proste - westchn�� ci�ko informatyk, nazywany
powszechnie Teogderykiem , ksyw� t� nada�a mu wdzi�czna m�odzie�, jako �e na
ka�dej lekcji podkre�la� warto�� solidnego, teoretycznego przygotowania, co
uczniowie mieli za "teoretyczne gderanie". - Poza tym o wiele �atwiej poszuka�
sobie solidnej ga��zi, najlepiej na m�odym drzewie. Nie zapomnij tylko namydli�
p�tli.
�ucjan wyba�uszy� na nich przera�one oczy.
- A id�cie mi do diab�a z takimi radami! - krzykn�� i chwytaj�c po drodze
dziennik wypad� w g��b szkolnych kazamat�w. Za nim powoli rusza�a si� i reszta ,
nauczyciele �apali za dzienniki i znikali za drzwiami. Po chwili zosta�em sam.
Mia�em teraz okienko, czyli woln� godzin�, kt�r� zasadniczo powinienem
sp�dzi� na poprawianiu wypracowa� . Spojrza�em z niech�ci� na ich stos,
spoczywaj�cy na moim kawa�ku sto�u; przypomina�y cienkie, lej�ce si� nale�niki,
u�o�one jeden na drugim - potrzebny by�by tylko s�oik d�emu i widelec. Ujrza�em
je oczyma wyobra�ni, �licznie wypieczone, paruj�ce i zach�caj�co pachn�ce. Wizja
by�a tak sugestywna, �e poczu�em, jak k�ciki ust wype�niaj� mi si� �lin�.
Prze�kn��em j�, gromi�c si� r�wnocze�nie za grzech �akomstwa. Nale�niki znikn�y
i znowu widzia�em prozaiczny stos czekaj�cych na sprawdzenie bazgro��w.
Chocia� m�g�bym przysi�c, �e w powietrzu nadal unosi� si� skr�caj�cy kiszki
zapach. Nie mia�em czasu wi�cej nad tym deliberowa�, poniewa� do pokoju wpad�a
Krystyna, sekretarka dyrki.
- Herman wyskoczy� przez okno! - wrzasn�a, okr�ci�a si� w miejscu jak fryga
i ju� j� wywia�o z powrotem.
Nie wierzy�em w�asnym uszom - Herman, historyk,zwany Pobo�nym, bowiem
specjalizowa� si� w Piastach �l�skich, sprawia� wra�enie najspokojniejszego
faceta w ca�ej budzie. Skakanie przez okno czy nawet skakank� w jego wykonaniu
wydawa�o si� r�wnie nieprawdopodobne co i lot na Ksi�yc.
Wyjrza�em na zewn�trz. Rzeczywi�cie, na trawniku z ty�u szkolnego budynku
le�a� na wznak Herman, wok� kt�rego kr�ci�o si� kilku uczni�w pod dow�dztwem
peowca. Ten obja�nia� w�a�nie szczeg�owo obra�enia zwi�zane z p�kni�ciem
�r�dstopia i uszkodzeniem staw�w. B�yskawicznie zbieg�em na d�. Hermana
tymczasem po�o�ono na noszach , nie wygl�da� dobrze, ca�y blady i trz�s�cy si�
jak osika.
- Sk�d on skoczy�? - spyta�em. Peowiec bez s�owa wskaza� otwarte okno na
pierwszym pi�trze. Ani chybi ubikacja. Pochyli�em si� nad le��cym historykiem.
- Po co� to uczyni�, cz�owieku bo�y? - zapyta�em. Herman dalej dygota�,
szcz�kaj�c z�bami, w ko�cu wykrztusi�: '
- Mmmusia�em... zzzatrzas���ooo..'. dzzzwonekkk...
Zrozumia�em z tego, �e, zatrza�ni�ty w ubikacji, usi�owa� przez okno
wydosta� si� na zewn�trz i zd��y� na lekcj�. A m�wi�, �e nauczyciele w og�le si�
nie przyk�adaj� do roboty. Prosz�, oto nasz historyk ryzykowa� �yciem, aby
wy�o�y� absolutnie nikomu niepotrzebn� lekcj� o wojnie trzydziestoletniej czy
rewolucji przemys�owej w Anglii. Chcia�em w tym momencie udzieli� Hermanowi
pochwa�y na miejscu, niczym sam Kim Ir Sen, ale w�a�nie zjawi�o si� dw�ch ludzi
z pogotowia i peowiec m�g� przyst�pi� do praktycznej lekcji przek�adania
poszkodowanego z jednych noszy na drugie.
Wracaj�c do pokoju zatrzyma�em si� przy nauczycielskiej ubikacji. Samob�jczy
skok z powodu zatrza�ni�tych drzwi? Owszem, czasem zdarza�y si� zatrza�ni�cia,
a� do zesz�ego tygodnia, kiedy jeden z u�ytkownik�w definitywnie zablokowa�
zamek, �ami�c w nim klucz. Od tej pory wchodzi� tam kto chcia� i mia�o tak trwa�
a� do momentu, gdy konserwator upora si� z teoretyczn� stron� zagadnienia (tzn.
kupi� nowy zamek czy naprawi� stary). Pchn��em ostro�nie inkryminowane odrzwia,
chodzi�y lekko jak posmarowane mas�em. Wszed�em do �rodka, zatrzaskuj�c je za
sob� z ca�ej si�y. Potem znowu otworzy�em. Nic.
Przywidzia�o mu si� czy co? Nie wiedzia�em, co o tym my�le�, w zwi�zku z czym
da�em sobie spok�j i poszed�em na g�r�.
Oczywi�cie ca�y pok�j nauczycielski hucza� od plotek.
- A ja wam m�wi�, �e on si� zakocha� - o�wiadczy�a pani Zosia, rusycystka. -
Eto emocjonalnyj czie�owiek, diejstwitielno romanticzieskaja duszcz!
- Herman? - powiedzia� z pow�tpiewaniem Teogderyk. - On si� takimi bzdurami
nie zajmuje, to cz�owiek wy�szych idea��w, kocha� by si� m�g� co najwy�ej w
�wi�tej Jadwidze.
Ale teoria pani Zosi ju� chwyci�a i zacz�to si� teraz zastanawia�, kt�ra� to
bogdanka zmusi�a Pobo�nego do tak desperackiego kroku. Wtedy po raz pierwszy
pad�o imi� Patrycji.
- Och, Patrycja... - powiedzia� z westchnieniem Rybak i zamkn�� z lubo�ci�
oczy.
- Jaka znowu Patrycja? - zdziwi�em si�.
- Przekonasz si� - Rybak u�miechn�� si� znacz�co i pu�ci� do mnie oko. -
Mr�z po ko�ciach idzie...
W tych sprawach Mister Fisherman nie stanowi� dla mnie autorytetu, jako �e
bezkrytycznie ci��, co podleci, folguj�c resztkom m�odo�ci i trac�c przy tym
ostatki ow�osienia. Zalicza� g��wnie zreszt� maturzystki, kt�re oddawa�y mu si�
ze wzgl�du na egzamin. Anglista, widz�c moj� sceptyczn� min�, doda�:
- Sam zaraz zobaczysz. Dyrka prosi�a, aby� poszed� za Hermana na fakultet i
zaj�� ich troch�. Dzisiaj ju� si� nie da �ci�gn�� innego historyka.
- I ta Patrycja tam b�dzie.
Rybak nie odpowiedzia�, u�miechn�� si� tylko wyj�tkowo oble�nie. Wzruszy�em
ramionami i poszed�em szuka� dziennika.
Gabinety historyczne znajdowa�y si� na pierwszym pi�trze - fakultet Hermana
siedzia� w �rodku, z dziennika wynika�o, �e jest to szesnastu maturzyst�w p�ci
obojga. K�ad�em ju� r�k� na klamce, kiedy naraz zastanowi�a mnie panuj�ca za
drzwiami cisza.
Zwykle czekaj�ca na nauczyciela m�odzie� daje czadu na ca�ego, zupe�nie nie
oszcz�dzaj�c m�odych strun g�osowych. Z drugiej strony nie by�a to cisza
absolutna, co� tam przez szpary we framudze przecieka�o - jakie� wielog�osowe
dyszenie, sapanie, chwilami mlaskanie. Do licha, co oni tam wyprawiaj�? -
pomy�la�em, naciskaj�c klamk�.
Dobrze, �e uchyli�em drzwi tylko troch�, od ca�o�ci sceny dosta�bym
prawdopodobnie pomieszania zmys��w. Ujrza�em oto fragment zajmuj�cego �rodek
klasy k��bowiska nagich cia�, zaj�tych kopulacj�, masturbacj� i co tam kto m�g�
wymy�li�. Dupy, po�ladki, penisy i j�zyki rusza�y si� szybko w t�pym, tartacznym
rytmie i w monotonii charakterystycznej dla pornos�w produkcji Madame Orlowski.
Gapi�em si� na to przez pi�tna�cie mo�e sekund, po czym zatrzasn��em z hukiem
drzwi i opar�em o nie ci�ko, ledwo mog�c usta� na dr��cych nogach.
Otar�em chusteczk� pot z czo�a - od tego widoku spoci�em si� jak mysz. Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e albo ja zwariowa�em, albo ci za drzwiami. Tertium non
datur.
Tak czy owak rzecz nale�a�o wyja�ni� do ko�ca. Inkwizytorze, do dzie�a.
Otworzy�em drzwi na o�cie� - gwar klasy ucich� i uczniowie, jak na komend�,
obr�cili ku mnie g�owy.
Wszyscy siedzieli na swoich miejscach, ubrani od st�p do g��w, z roz�o�onymi
ksi��kami i zeszytami. Na m�j widok wstali i chcieli ch�rem powiedzie� dzie�
dobry, ale machn��em r�k�, aby dali sobie spok�j. Usiad�em za biurkiem Hermana i
zacz��em sprawdza� obecno��.
Patrycja by�a zapisana pod numerem, nomen omen,trzynastym. Oczywi�cie
rewelacje Rybaka na jej temat, jak zwykle u tego erotomana, okaza�y si�
przesadzone, niemniej ze�ga�bym jak pies, m�wi�c, �e nie uczyni�a na mnie
wra�enia. Wysoka, rudow�osa, zielonooka, o �adnej, poci�g�ej twarzy, zepsutej
troch� zbyt intensywnym makija�em. Siedzia�a ca�kiem sama, w najodleglejszym
k�cie, obserwuj�c mnie spod zmru�onych powiek. W jej wzroku by�o co�
niepokoj�cego. Poczu�em si� naraz nagi i zawstydzony - czy mo�e by� spojrzenie
r�wnie intensywne jak Chanel numer 5? Taki wzrok, wi�cej, wyraz twarzy, mia�a
Sylwia Kristel jako Emmanuelle w czasie sceny w samolocie, mi�dzy jednym a
drugim stosunkiem. Tak mog�a patrze� tylko babilo�ska nierz�dnica.
Ca�a reszta klasy spogl�da�a na mnie w spos�b jak najbardziej niewinny i
prozaiczny. Je�eli jeszcze minut� temu nurzali si� grupowo w rui i porubstwie,
musieli mie� wr�cz nieludzk� zdolno�� metamorfozy - albo to, co widzia�em,
stanowi�o wy��cznie tw�r mojej imaginacji. Wygl�da�o to tak, jakbym na jawie
�ni� kt�ry� z bardziej spro�nych sn�w Rybaka.
Jeszcze raz spojrza�em na Patrycj�; odpr�ona, rozlu�niona nawet, u�miecha�a
si� do mnie z nietajon� perwersj�. O wszystkim wie! - przesz�o mi przez g�ow� w
nag�ym ol�nieniu. I to z tego powodu ma tak �wietny ubaw? W jej oczach
zamigota�y figlarne ogniki, rozchyli�a usta i na moment ukaza� si� w nich koniec
r�owego j�zyka, dotykaj�cy g�rnej wargi. Przekl�ta nimfetka, czy my�li, �e
ka�dy w tej szkole jest Rybakiem? Odpowiedzia�em jej jednym z moich
najszczerszych u�miech�w, typu "belfer te� cz�owiek". Zawsze zd��� si� z ni�
policzy�.
- Otw�rzcie zeszyty. Ostatnio m�wili�cie o wyst�pieniu Lutra i
kontrreformacji. Jedn� z cech kryzysu renesansu by�o nasilenie si� proces�w o
czary. Najs�ynniejszy podr�cznik inkwizycji, "M�ot na czarownice", po �acinie
Malleus Malef carum, opublikowano ju� w roku 1486, czyli jeszcze przed wojnami
religijnymi...
Dzie� nast�pny zacz�� si� zwyk�ym szkolnym kieratem: lekcja, przerwa,
lekcja. ,O wypadku Hermana dyskutowano jeszcze, ale z mniejszym zapa�em:
Bardziej si� stresowano maj�c� nied�ugo nast�pi� kuratoryjn� wizytacj�. Tak
trwa�o a� do d�ugiej przerwy.
Kr�ci�em si� wtedy na dy�urze i widzia�em, jak Teogderyk znika w�a�nie w
sekretariacie. Wynurzy� si� stamt�d po niespe�na p� minucie z panik� wypisan�
na twarzy. Spojrza� w moim kierunku i machn�� rozpaczliwie r�k�. Ca�y czas sta�
przy drzwiach do sekretariatu, trzymaj�c si� kurczowo klamki.
- Co si� dzieje? - zapyta�em. - Wygl�dasz, jakby� zobaczy� diab�a...
- Gorzej - sapn��, nie odst�puj�c drzwi ani na moment. - Sam popatrz.
Uchyli� je na tyle tylko, abym m�g� wsadzi� do �rodka g�ow�. Rzeczywi�cie,
tego widoku mo�na by�o si� przestraszy�. Nie �eby Krystyna mia�a z�� figur� i
czy jakie� szczeg�lne defekty, nie, wszystko przedstawia�o si� bardzo
przyzwoicie. Niemniej widok dokumentnie go�ej sekretarki, pracuj�cej jak gdyby
nigdy nic, m�g� jednak w �rodku szkolnego dnia troch� zaszokowa�.
Krystyna, nieco pochylona, wype�nia�a jaki� formularz. Podnios�a g�ow� i
spojrza�a na mnie.
- Dlaczego nie wchodzisz? - zapyta�a spokojnie.
- Zzzzarazzz... - cofn��em si� i zamkn��em drzwi.
Teogderyk wyja�nia� jakiemu� uczniowi, �e sekretariat jest chwilowo
nieczynny. Spojrza� na mnie ponaglaj�co.
- Zr�b co?! - sykn��.
- Ale co? - zupe�nie nie mia�em �adnego pomys�u.
- Id� tam i spr�buj j� jako� ubra�.
Wi�ta wio, �atwo powiedzie� - przysz�a mi na my�l jedna z ludowych m�dro�ci
Rybaka. Chyba jednak nie by�o innej rady.
Wsun��em si� ukradkiem do sekretariatu i podszed�em do biurka Krystyny. Nadal
siedzia�a za nim go�a jak j� Pan B�g stworzy�: z ty�u dostrzeg�em krzes�o z
u�o�onym w porz�dn�, wojskow� kostk� kostiumem. Z oparcia zwisa�y po�czochy wraz
z bielizn�, buty sta�y obok. Przemawia� z tego widoku charakter osoby
systematycznej i uporz�dkowanej. Dlatego to, ca widzia�em za biurkiem, nie
chcia�o mi si� pomie�ci� w g�owie. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to
rozpaczliwa demonstracja znudzonej na �mier� urz�dniczki - i takie wypadki
notuj� kroniki obyczajowe. Niemniej wi��e si� z tym okre�lone, prowokacyjne
zachowanie, wyzywaj�cy wzrok, wulgarne propozycje itp. Krystyna nadal pracowicie
wype�nia�a formularz, nie zwracaj�c na mnie
wi�kszej uwagi.
- Je�li masz co� naprawd� wa�nego, to wola�abym p�niej, teraz jestem zaj�ta
- otworzy�a skoroszyt i sprawdza�a co� w rozdzielniku.
- Ehm, jakby ci to powiedzie�... - podsun��em sobie wolne krzes�o i usiad�em
tu� przy biurku. - Powiedz mi, jak si� czujesz?
Przerwa�a wypisywanie danych i spojrza�a na mnie z uwag�. Wzrok mia�a
niewinny i niczego nie�wiadomy. Znalaz�em w nim tyle� perwersji co i kociego
p�aczu, jedynie ch��d i irytacj� biuralistki, kt�rej przeszkadza si� w pracy.
- Nie narzekam - odpar�a. - A co si� w�a?ciwie dzieje?
- Eee, widzisz... - wi�em si� jak na szpilkach, zastanawiaj�c gor�czkowo,
jakby tu jej powiedzie�. - Wydaje mi si�, �e nie wszystko jest z tob� w
porz�dku.
Krystyna wyprostowa�a si� na krze�le i spojrza�a na mnie znowu, tym razem z
rezerw�. Stara�em si� gapi� gdzie� w g�rny r�g pokoju, zawsze podejrzewa�em, �e
ma niez�y biust.
- Czy masz jakie� zastrze�enia do mojej pracy? - zapyta�a zimno.
- Nie, sk�d�e, tylko... - pl�ta�em si� coraz bardziej. Cierpi�tniczo
wznios�em oczy do nieba, tam szukaj�c natchnienia. - Tfu, zaraza, apage, satanas
.
Na ziemi� sprowadzi� mnie jej cienki wrzask: Krystyna zakry�a piersi r�koma
i krzycz�c coraz g�o�niej, rozpaczliwie wierci�a si� na krze�le, szukaj�c
miejsca, gdzie mog�aby si� schowa�.
- Nie wrzeszcz - powiedzia�em i z godno�ci� odwr�ci�em si� do niej plecami.
- Ubranie masz z ty�u, z�o�one na krze�le. Teogderyk pilnuje drzwi i nikt tu nie
wejdzie.
Kiedy wychodzi�em z sekretariatu, zatrzyma� mnie �ucjan. Wygl�da� dosy�
marnie, podkr��one oczy i dr��ce r�ce, kt�rymi bezskutecznie usi�owa� wyd�uba� z
paczki papierosa. W ko�cu wcisn�� paczk� z powrotem do kieszeni i nachyli� si�
ku mnie.
- Wiesz, chcia�bym pogada� - szepn�� konspiracyjnie.
W tej chwili dzwonek oznajmi� koniec d�ugiej przerwy.
- To mo�e po lekcjach? - zaproponowa�em. - Ko�czymy dzi� chyba razem.
- Wola�bym jak najwcze�niej - mrukn�� zgn�bionym g�osem i powl�k� si� przed
siebie.
Reszta dnia min�a spokojnie. Po ostatniej lekcji �ucjan da� mi zna�, abym
nie wychodzi� z pokoju nauczycielskiego , zosta� te� Teogderyk, jak zwykle
brodz�cy w stosie komputerowych wydruk�w. Geograf zacz�� bardzo oficjalnie:
- Wiesz, m�wi�, �e znasz si� na sprawach dziwnych i niewyt�umaczalnych, a
nawet niesamowitych i, jakby tu rzec...
- Diabelskich - podda�em mu uprzejmie.
- No w�a�nie - z miny �ucjana przebija� wstyd racjonalisty przy�apanego na
wierze w krasnoludki.
- A jak�e, na diab�ach i czarownicach zna si� jak nikt - za�mia� si�
kpiarsko Teogderyk, od pocz�tku nadstawiaj�cy ucha. - M�odzie� nazywa go
inkwizytorem.
- A w czym konkretnie rzecz? - zapyta�em.
�ucjan chrz�kn�� zak�opotany.
- W klopie - wyja�ni�. - To by�o wczoraj, ju� po wypadku Hermana. Lepi�em z
2a plastelinowy model �l�y i ubabra�em si� po �okcie. Odkr�ci�em kran i...
przerwa� i zblad� jak �ciana.
- I co? - zapyta� Teogderyk, wyra�nie zaciekawiony. - Fenol czy rt��?
- Krew!!! - wybuchn�� �ucjan. - Sikn�o tak, �e po sekundzie obryzga�o mnie
od st�p do g��w, strumie� wali� z kranu jakby pod ci�nieniem stu atmosfer.
Mia�em j� wsz�dzie, na twarzy, na ubraniu, ciep��, wstr�tn�, lepk� i d�awi�c�.
Pr�bowa�em zamkn�� kran , ale kurek urwa� si� i zosta� mi w r�ku. Strumie� wali�
jak oszala�y, potem strzeli�a g�owica kranu, rozerwa�o j� na kawa�ki, w �cianie
zrobi�a si� dziura wielka jak pi�ka do siatk�wki, sk�d wylewa�o si� to wszystko
z si�� g�rskiej kaskady. Nie mog�em nic zrobi�, sta�em ju� po pas w spienionej
krwi, chcia�em dobrn�� do drzwi, ale wypadaj�ca ze �ciany struga odpycha�a mnie
w przeciwn� stron�. Zbe�tana krew si�ga�a mi po szyj� i...
- Zemdla�e� - stwierdzi�em beznami�tnie. - To jedyny rodzaj ucieczki w
takich sytuacjach.
- Znalaz�a mnie wo�na, le��cego na wznak przy umywalce. Po krwi nie by�o ani
�ladu, ciek�a tylko woda z zatkanego zlewu.
- Ciekawe - mrukn�� Teogderyk. - Plaga indywidualnych halucynacji?
- Jakich halucynacji?! - uni�s� si� geograf. - Czu�em smak tej krwi, plu�em
ni� i rzyga�em...
Ale ja ju� mia�em gotow� hipotez�.
- Uczysz przypadkiem Patrycj�?
- T� rud�? Owszem, leniwa bestia a� strach, hukn��em jej ostatnio luf�...
- No w�a�nie - u�miechn��em si� szeroko. - Zapytaj j� przy najbli�szej
okazji o byle co i postaw dobry stopie�. Nie powinno by� wi�cej takich
halucynacji. Spr�bujesz?
- Co takiego? - �ucjan spojrza� podejrzliwie.
- Zr�b, jak m�wi�, p�niej ci wyja�ni� w czym rzecz - ziewn��em i zerkn��em
wymownie na zegarek. Z moich dotychczasowych ustale� wynika�o, �e Herman
postawi� Patrycji trzy lufy, st�d grozi�o jej niezaliczenie fakultetu. �ucjan
patrzy� na mnie jeszcze przez chwil�, potem machn�� z rezygnacj� r�k� i chwyci�
za teczk�. Przy drzwiach zatrzyma� si� na moment.
- Naprawd� my�lisz, �e to pomo�e? - spyta�.
- Tak - odpar�em. - Je�li nie, pomy�limy jeszcze o czym� innym.
Kiedy drzwi si� za geografem zamkn�y, Teogderyk obr�ci� si� ku mnie
gwa�townie.
- Co ty wyprawiasz, ch�opie? Co ma z tym wszystkim wsp�lnego Patrycja? I co
to ma by� to "co� innego"
- Wszystko jest pod kontrol� - o�wiadczy�em, niedbale ogl�daj�c paznokcie. -
Po prostu moim zdaniem Patrycja jest czarownic�.
Oczy Teogderyka o ma�o nie wysz�y z orbit.
Otworzy� usta i przez chwil� porusza� nimi niemo jak ryba.
- Chyba �e� ocipia� albo i zwariowa� - wyst�ka� w ko�cu. - To czytanie tych
�redniowiecznych bzdet�w rzuci�o ci si� na m�zg. Czarownice w wieku komputer�w!
Czysty ob��d! Id� si� leczy�, cz�owieku!
- A dlaczeg�by nie? -zareplikowa�em spokojnie. - Skoro istnieje B�g i
Diabe�, to dlaczego nie czarownice? No chyba �e pierwszych dw�ch nie ma, to
rzeczywi�cie czarownice wraz z nimi mi�dzy bajki trzeba w�o�y�.
- Wykr�casz kota ogonem - mrukn�� Teogderyk, cz�ek bardzo pobo�ny. - Nie o
to mi chodzi�o.
- Dobrze, daj mi w takim razie jakiekolwiek racjonalne wyja�nienie tego, co
dzieje si� w szkole od dw�ch dni? Plaga indywidualnych halucynacji? Co to
w�a�ciwie znaczy? R�wnie dobrze m�g�by� powiedzie�, �e przechodzimy epidemi�
tropikalnego bzika, mimo �e wiosna dosy� ch�odna.
Informatyk milcza�, gryz�c w zamy�leniu koniec d�ugopisu.
- No dobrze - powiedzia� wreszcie. - Za��my, czysto teoretycznie,
oczywi�cie, �e masz racj�. Jej zachowanie w stosunku do nauczycieli jest w tym
kontek�cie rzeczywi�cie zrozumia�e - stawiaj� jej pa�y, to si� m�ci. Ale co jej
zawini�a Krystyna?
- To te� ju� ustali�em - triumfalnie wyszczerzy�em z�by. - Krystyna widzia�a
Patrycj� w tancbudzie o podejrzanej reputacji, zwanej "Czerwonym m�ynem". M�wi�
mi znajomy policjant, �e to gniazdo m�odocianej prostytucji i prawdopodobnie
punkt rozprowadzania haszu: Ju� kiedy� wyrzucili�my uczennic� za konszachty z
tamtejszym towarzystwem...
- Nie wiedzia�em ... - powiedzia� Teogderyk.
- No to teraz wiesz.
- ...�e nasza sekretarka prowadzi tak intensywne �ycie nocne.
Oczywi�cie musia�em go zabra� ze sob�. Siedzia� skulony w k�cie, poci�gaj�c
przez s�omk� sok pomara�czowy i gapi�c si� na podstawow� klientel� "Czerwonego
m�yna". Stanowili j� neohippisi, poobwieszani r�nymi sznurami i wisiorami
maj�cymi pe�ni� funkcj� india�skich amulet�w; i w�a�ciwie tylko tyle ��czy�o ich
z poprzednikami z epoki sweet sixty, jako �e ci dzisiejsi ufryzowali sobie w�osy
najnowszymi kolorowymi �elami, a w ubiorze przewa�a�y banalne hawajskie koszule.
No i oczywi�cie hasz, kt�ry dystrybuowano praktycznie jawnie i bez ogranicze�.
Mi�dzy nimi kr�ci�o si� multum m�odych dziewczyn, poubieranych jak lale, w
wi�kszo�ci jeszcze licealistek.
Mia�em wra�enie, �e dostrzegam po�r�d nich kilka twarzy, znanych mi ze
szkolnych korytarzy. Tej, na kt�r� czekali�my, nadal nie by�o.
- Jest - powiedzia� naraz Teogderyk i wskaza� s�omk� przed siebie. - Przy
tym pod�wietlanym parkiecie.
Rzeczywi�cie, zobaczy�em tam Patrycj�. Co prawda, odmienion�, bo umalowan�
na demona trzeciej klasy i w ciemnych, zakrywaj�cych p� twarzy goglach. Ale z
rudymi k�akami nic nie mog�a zrobi�. Patrzy�a w naszym kierunku - w r�ku
trzyma�a krwistoczerwon� r��. Obrywa�a p�atek po p�atku i jad�a je powoli, w
rytualnym jakby namaszczeniu. Obok niej sta�a dziewczyna niew�tpliwie znacznie
m�odsza, drobna, pulchna blondyneczka o twarzy niczym anio�ek. Patrzy�a na
Patrycj� jak w gwiazd�.
- Znasz t� dzieweczk� obok? - pochyli�em si� ku informatykowi. Ten poprawi�
okulary i spojrza� uwa�niej.
- To chyba ma�a Maria z 2c - powiedzia� po chwili. - Wygl�daj� na bardzo
za�y�e psiapsi�ki.
W tym momencie discjockey wybe�kota� co� do mikrofonu, ruszy� kogut ze
stroboskopowym �wiat�em, a z g�o�nik�w zarycza� "Guns N'Roses". M�odzie�,
opalona haszem i opita piwem, wla�a si� na parkiet szerok� strug�. Ale
natychmiast mo�na by�o spostrzec, kto tu rz�dzi - wok� Patrycji, kt�ra ta�czy�a
z pocz�tku samotnie, od razu utworzy� si� kr�g pi�ciu-sze�ciu m�odych samc�w,
najwyra�niej aspiruj�cych do roli wybra�c�w na reszt� nocy. Wykonywali ruchy
posuwisto-kopulacyjne, wypinaj�c do przodu biodra, dobrze sp�cznia�e w kroku.
Patrycja jednak falowa�a zupe�nie osobno w sennym, odurzaj�cym rytmie, prawie
nie zwracaj�c uwagi na charczenie g�o�nik�w. W pewnej chwili wyda�o mi si�, �e
ponad ich g�owami patrzy wprost na mnie. Obr�ci�em si� ku Teogderykowi.
- Wiesz, ju� Przybyszewski w swoich s�awnych krakowskich wyk�adach zwraca�
uwag�, �e kontakty z diab�em wp�ywaj� na chu� czarownicy, staje si� ona
seksualnie nienasycona...
- Naprawd�? - Informatyk wpatrywa� si� w ta�cz�cych przez zapotnia�e z
emocji okulary. - Zobacz teraz.
Patrycja ta�czy�a jakby op�tana przez sto demon�w - wi�a si� i skr�ca�a,
spalana przez wewn�trzny ogie� ,wiruj�cy wok� niej absztyfikanci, bardzo
przypominaj�cy trutni w konkurach do kr�lowej roju, systematycznie s�abli od
��dzy i zbyt intensywnego gibania i nieruchomieli powoli, uznaj�c si� kolejno za
pokonanych - pozosta� tylko jeden, najwytrwalszy, dotrzymuj�cy Patrycji kroku w
jej rozszala�ym ta�cu �w. Wita. I wydawa�oby si�, �e to on dost�pi ko�cowych
�ask, �e to jego wybierze -ju� prawie �e go obejmowa�a, podchodzi� do niej z
rozpromienion� twarz�, gdy Patrycja nagle znieruchomia�a. Absztyfikant te� si�
zatrzyma�, zdezorientowany. Dziewczyna przesz�a obok, mijaj�c go, jakby wcale
nie istnia�, i wyci�gn�a z t�umu �liczn� ma�� Mari�, kt�ra ze szcz�liwym
piskiem rzuci�a si� jej na szyj�. Obie, �ci�le obj�te, ta�czy�y dalej same,
ca�uj�c si� i pieszcz�c.
- To takie buty..., - powiedzia� Teogderyk i przetar� okulary.
- Ano takie - wsta�em i poszed�em do ubikacji, aby wydali� z organizmu
nadmiar piwa. Gdy wychodzi�em, czeka�a ju� pod �cian�. Zanim zd��y�em
zareagowa�, zarzuci�a mi r�ce na szyj� i poca�owa�a, wsuwaj�c gor�cy i lepki
j�zyk do moich ust. Sta�em jak sparali�owany, nie drgn�� mi nawet jeden mi�sie�.
Trwa�o to mo�e z p� minuty. Wreszcie, zniech�cona m� bezczynno�ci�, odsun�a
si� troch�.
- Nie m�w mi, belfrze, �e nie masz ochoty - sapn�a. Wsun�a nog� mi�dzy
moje uda i zajrza�a nami�tnie w oczy. Mrucza�a przy tym mi�kko, ocieraj�c si�
jak spragniona pieszczot kotka. Zielonooka diablica, wzbudzaj�ca ��dz� Salome,
wodz�ca na pokuszenie Jana Chrzciciela. Zaraz, jak to sta�o u Wilde'a...
"To ust twoich pragn� ja, Jokanaanie!
Twe usta s� jak szkar�atna
obr�cz na wie�y z ko�ci s�oniowej.
S� one jak �uk kr�la
Pers�w, malowany cynobrem i nabijany koralem.
Nie ma na �wiecie nic tak czerwonego, jak usta twoje...
Daj mi ca�owa� twe usta!"
A c� jej odpowiedzia� prorok?
"Nigdy! C�ro babilo�ska! C�ro sodomska! Nigdy!"
Ciekawe, czy i moj� g�ow� kaza�aby sobie przynie�� na srebrnej tacy?
- Mam wra�enie, i� mylisz wk�adanie klucza do dziurki z otwieraniem -
o�wiadczy�em, uwalniaj�c si� z jej obj��. Zesztywnia�a, jak ra�ona piorunem. W
jej oczach b�ysn�o na mgnienie co� zimnego i przera�aj�cego.
- Impotent! - wysycza�a po chwili, dygoc�c z w�ciek�o�ci.
- Ach, moja droga, c� tak z�ego widzisz w d��eniu do �wi�to�ci? -
zapyta�em, nie mog�c si� powstrzyma�. Patrzy�a na mnie zmru�onymi, kocimi
oczyma, znowu spokojna i opanowana, oblizuj�c prowokacyjnie wargi.
Za�mia�em si� i po sztubacku pokaza�em jej j�zyk.
- Sie masz, ma�a - powiedzia�em i najspokojniej w �wiecie wr�ci�em do
stolika. Teogderyk wierci� si� tam nerwowo.
- Dlaczego w�a�ciwie tu przyszli�my? - w jego g�osie brzmia�a irytacja.
- To proste: rzuci� jej wyzwanie. Chc�, aby wiedzia�a, �e na ni� poluj�.
Wtedy zacznie pope�nia� b��dy.
- Teogderyk przyjrza� mi si� bacznie znad opuszczonych okular�w.
- Stanowczo za du�o czytasz - stwierdzi�.
Tak to niekt�re sprawy swoje szatani przez czarownice zwierzchownie tylko,
i na oko odprawuj�, tak i w odmienianiu ludzi w postaci bestyi jakichkolwiek
post�powa� zwykli. Bo przemienienie postaci w posta� albo stworzenia w
stworzenie, sam szatan zna, �e nie czyje insze, tylko Bo�e dzie�o jest...
Teogderyk, zniecierpliwiony, przewr�ci� par� kartek.
Bartholomeus de Spina Dominikanin, Theolog i Inquisitor w swej ksi��ce, kt�r�
napisa� o czarownikach powieda: I� niejaki Antoni Leo, mieszczanim Fererski z
�on� swoj� pod przysi�g� zeznali, �e przed trzema laty
w �o�nicy swojej dobrze zamknionej nocy jednej, dwa wielcy kotowie pokazali si�,
czyhaj�c na jedno ich dzieci�, kt�rych oni poniewa� spali nie postrzegli, a�
skoro dzieci� krzycze� pocz�o. Ju� albowiem prawie wyssali byli krew z
dzieci�cia onego...
- To� to stek bredni! - wybuchn�� i cisn�� "M�otem na czarownice" w k�t.
Poszed�em tam, podnios�em ksi��k� i starannie otrzepa�em z kurzu.
- Zgadzam si�, �e Sprenger i Kraemer to wielebni durnie i traktat w
dziewi��dziesi�ciu procentach sk�ada si� ze �ci�gni�tych od innych idiot�w
g�upot, niemniej w tych paru procentach ich uwagi nale�y traktowa� powa�nie. Z
faktem omamiania zmys��w zetkn�li�my si� ju� osobi�cie - zwr�� uwag� na to, �e
zawsze czarownica dzia�a w zgodzie z obowi�zuj�c� w danym czasie konwencj�
kulturow�, z powszechnymi wyobra�eniami. W �redniowieczu mog�o by� to
przemienianie ludzi w zwierz�ta. Dzi� s� to chwyty z kiczowatego horroru, �e ci
przypomn� strugi krwi zalewaj�ce w klopie �ucjana, ewentualnie uczniowskie
dowcipasy, czyli go�a sekretarka. Wcale si� nie zdziwi�, je�li nied�ugo po
szkole b�dzie grasowa� zombi, taki sam jak we "Wrotach Piekie�" czy innym
horrorzydle. Niew�tpliwie nasza ruda oblubienica szatana b�dzie szuka�a
inspiracji w zalewaj�cej rynek wideo tandecie, jest co prawda czarownic�, ale i
nastolatk�... Cho� teraz moim zdaniem na pewien czas przycichnie.
- Dlaczego?
- Przyczai si� i b�dzie czeka�a na nasz ruch: Jest bardzo odwa�na, ale nie
g�upia.
- A my co na to?
- Nic, te� poczekamy i zastanowimy si� - otworzy�em traktat wielebnych
inquisitor�w. - A znasz ten kawa�ek? Powiedamy, i� sprawcy szata�skich
omamieniem zmysl�w sposobami...
- Czekaj - Teogderyk podni�s� do g�ry palec i my�la� nad czym� intensywnie.
- Za��my, powtarzam, za��my, �e Patrycja jest naprawd� czarownic� i dysponuje
wykazanymi wy�ej mo�liwo�ciami. To dlaczego, m�dralo, nie zrobi z nami porz�dku?
Powinno to dla niej by� pestk�! Jakie� gus�a, woskowe laleczki i te sprawy, h�?
Westchn��em ci�ko, niczym Pan nad niewiernym Tomaszem, i otworzy�em Malleus
na stosownej stronicy.
- W miasteczku abowiem Rawensburgu, gdy czarownice na �mier� skazane, od
Radziec byly pytane, dlaczego by nam Inquisitorom, jako inszym ludziom, czarami
swemi nie szkodzily. Odpowiedzialy: I� aczkolwiek to czyni� cz�stokro� pragn�ly,
jednak nie mogly. Gdy ich pytano przyczyny, odpowiedzialy, i� nie wiedz�, tylko
�e ich szatani tak nauczyli. Jak� abowiem cz�stokro� tak we dnie, jako i w nocy,
nam nieprzyjazne by�y, trudno wypowiedzie�: to jako malpy, cz�ciej jako psi,
albo kozy wrzaskiem, i nacieraniem swym nam si� przykrzyly. Ale chwala Bogu
najwy�szemu, kt�ry swoj� dobroci�, nas niegocinych slug i str��w
sprawiedliwo�ci obroni� raczy� .
Teogderyk otworzy� szeroko usta, w niemym podziwie dla obydwu zacnych
dominikan�w.
- Pr�bowa�a mnie podej��, ale jej nie wysz�o - doda�em. - W tym punkcie
Sprenger i Kraemer wydaj� si� mie� racj�. S�uchaj jednak dalej:
Powiedamy, i� sprawc� szata�skim i omamieniem zmys��w sposobami opisanymi
wszystko si� dzieje. Powieda� abowiem czlowiek niekt�ry, i� gdy cz�onek m�ski
zgubi�, i czarownice jednej o przywr�cenie go prosi�. Rozkaza�a mu czarownica,
�eby na drzewo pewne wst�pi� i z gniazda, w kt�rym takowych cz�onk�w by�o
niema�o, kt�ryby mu si� spodoba�, wzi�� pozwoli�a. Gdy tedy on jedne najwi�tszy
mi�dzy nimi obrawszy wzi�� go chcia�. Rzek�a czarownica, zaniechaj tego, abowiem
to jest plebancz jednego.
Pocz�tkowo planowa�em �ledzi� Patrycj� sam, ale po namy�le odst�pi�em od
tego - moje znikni�cie ze szko�y zwr�ci�oby jej uwag�, wzmog�aby tylko czujno��.
Poza tym, cho� zdaniem Sprengera i Kraemera nie by�a zdolna dobra� mi si�
bezpo�rednio do sk�ry, mog�a rzuci� urok na kogo� z najbli�szych i popr�bowa�
szanta�u. Tego chcia�em unikn��, wi�c w ko�cu postanowi�em naj�� zawodowego
detektywa. Sam udawa�em, �e moje zainteresowanie spraw� os�ab�o. Zreszt�, po
naszym spotkaniu w tancbudzie wszelkie szkolne incydenty usta�y.
Raport detektywa z trzech pierwszych dni obserwacji nie zawiera� nic
osobliwego: dziewczyna zdawa�a si� prowadzi� �ywot jak najbardziej wzorowej
uczennicy.
Nawet do "Czerwonego m�yna" wi�cej nie zagl�da�a. Przestawa�a wy��cznie z
ma�� Mari�; sp�dza�a z ni� ca�e popo�udnia, spaceruj�c po parkach i przesiaduj�c
w kawiarniach: potem siedzia�y do p�na w noc u niej w domu, w �adnej willi,
po�o�onej w jednej z dzielnic podmiejskich.
Przeczyta�em raport co� ze trzy razy, nic w nim nie znajduj�c, a� przy
czwartym razie z�apa�em si� za g�ow� - ten imbecyl detektyw schodzi� z
posterunku oko�o dwudziestej trzeciej, kiedy gas�o �wiat�o w pokoju Patrycji.
Zrozumia�em, �e musz� jednak wzi�� spraw� w swoje r�ce.
Czwartej nocy sam dy�urowa�em, ukryty w chaszczach naprzeciwko domu Patrycji
- rzeczywi�cie, little sweet Marie posz�a sobie kwadrans po dwudziestej drugiej
i �wiat�o w pokoju dziewczyny pali�o si� jeszcze przez p� godziny. Potem
zgas�o.
Czeka�em dalej - nie dzia�o si� nic poza rabanem i czynionym przez koty,
kt�rych w tej okolicy musia�y grasowa� ca�e hordy.
Czas p�yn��, a ja nie zdo�a�em zaobserwowa� �adnego podejrzanego ruchu,
odg�osu czy �wiat�a. Willa Patrycji pozostawa�a ciemna i g�ucha. Ju� chcia�em
zej�� z posterunku, ods�dzaj�c si� od czci i wiary za g�upot�, kiedy w g��bi
ulicy zawarcza� motor - pod, dom dziewczyny zajecha�a taks�wka, jedna z
popularnych w mie�cie radiotaxi.
Szcz�kn�a furtka i na chodniku pokaza�a si� Patrycja, st�paj�ca cicho jak
kot. Wsiad�a do samochodu, taks�wka zawr�ci�a i wtedy dostrzeg�em jej numer,
kt�ry sobie zanotowa�em w pami�ci. Nie chc�c swoim widokiem p�oszy� ptaszka,
siedzia�em nadal w krzakach, p�ki motor odje�d�aj�cego wozu nie ucich� na dobre.
Dotarcie do najbli�szej nocnej knajpy z telefonem zaj�o mi prawie
dwadzie�cia minut, tam poczeka�em drugie tyle, przy mocnej kawie, potem
zadzwoni�em do radiotaxi i za��da�em przys�ania taks�wki o numerze podpatrzonym
przed domem Patrycji: Wymy�li�em na poczekaniu historyjk�, �e jecha�em ni� par�
godzin temu i prawdopodobnie to w niej w�a�nie zostawi�em wa�ne dokumenty,
kt�rych nie mog� teraz znale��. Na taks�wk� czeka�em nast�pne dwadzie�cia minut.
Za kierownic� siedzia� �wi�ski blondyn, na oko oko�o czterdziestki.
- To pan jest tym zapominalskim? W wozie nic nie ma... - przerwa� i
przyjrza� mi si� dok�adniej. '- Hej szefie, wcale pana dzisiaj nie wioz�em!
- Zgadza si� - wyci�gn��em setk� i pokaza�em mu. - To za rezygnacj� z
dalszych pyta�. Druga b�dzie za ma�� informacj�.
Taks�wkarz wzi�� banknot i przygl�da� mu si� nieufnie.
- Jak� informacj�? - spyta�.
- Gdzie pan zawi�z� t� dziewczyn�, po kt�r� przyjecha� dok�adnie godzin�
temu?
- Tak� rud�? - patrzy� na mnie coraz bardziej podejrzliwie. - Panie, kto pan
jeste�?
- Przyjaciel jej rodzic�w - powiedzia�em. - Chc� wiedzie�, gdzie szlaja si�
ich ukochana c�reczka. Mo�e po spelunach �pun�w albo jako cichodajka, r�nie
mo�e by�. Jest jeszcze nieletnia... i, sam pan wie... a sutenerstwo jest w tym
kraju karane.
- Nie mam z tym nic wsp�lnego - obruszy� si� blondyn. - Zawioz�em j�, gdzie
chcia�a i koniec. Nigdy przedtem jej nie widzia�em
Otworzy�em tylne drzwiczki i wpakowa�em si� do taks�wki. - O ile szybko
pojedziemy dok�adnie na to samo miejsce.
Taks�wkarz wysadzi� mnie dwie przecznice od szko�y. Zaklina� si�, �e Patrycja na
pewno tu wysiad�a. Nie pozostawa�o mi nic innego, jak mu uwierzy�. W okolicy nie
by�o �adnego nocnego klubu czy dyskoteki, co najwy�ej dwie lub trzy meliny
narkoman�w. Ale przecie� czarownica nie potrzebowa�a narkotyk�w. Gdzie zatem j�
diabli ponie�li?
Zastanawiaj�c si� nad tym bezwiednie doszed�em do szko�y. A mo�e tu? Ha,
pomys� godny Cortazara, pomy�la�em, powoli okr��aj�c przysadzist�, ciemn� bry��
szkolnego budynku. �wiat�o pali�o si� tylko u nocnego str�a, poza tym zosta�o
wsz�dzie dok�adnie wygaszone. Nocny str� , pan Czesio, po gospodarsku dba� o
takie sprawy.
Z braku lepszego pomys�u postanowi�em sobie obejrze� ty� budynku. I tu by�o
ciemno i g�ucho, chocia�, gdy si� uwa�niej przyjrza�em, dostrzeg�em cieniutk�
jak ig�a, niebiesk� smug� na wysoko�ci drugiego pi�tra, tak jakby kto? niezbyt
dok�adnie dopasowa� do framugi zaciemniaj�c� materi�. Szybko przeliczy�em okna.
Mog�o tu chodzi� jedynie o pracowni� komputerow? .
Zawr�ci�em i pobieg�em do wej�cia; niezbyt przytomny pan Czesio otworzy�
dopiero po dziesi�ciu minutach. Mocno si� zdziwi� moim widokiem, jeszcze
bardziej zdziwi�y go t�umaczenia, �e zostawi�em w pokoju nauczycielskim wa�ne
dokumenty, do kt�rych musz� mie� natychmiast dost�p: Machn�� r�k� i wpu�ci� mnie
do �rodka.
Szko�a sprawia�a wra�enie cichej i opuszczonej, moje kroki odbija�y si� w
pustych korytarzach og�uszaj�cym prawie echem, mimo i� stara�em si� i�� na
palcach. W ko�cu, tu� przed drugim pi�trem, zdj��em buty i dalej posuwa�em si� w
skarpetkach.
Drzwi do pracowni komputerowej zasta�em lekko uchylone; dobiega� zza nich
niebieski, rozmigotany blask, jakby od pracuj�cego monitora. W pierwszej chwili
pomy�la�em, �e to Teogderyk zostawi� na chodzie komputer, ale zaraz
przypomnia�em sobie o automatycznym wy��czniku - rzeczywi�cie przydarzy�o mu si�
to kiedy� raz czy dwa, wi�c zainstalowa� zegarowy system automatycznie
od��czaj�cy pracowni� od sieci punkt o �smej wieczorem. Po tej godzinie, aby
skorzysta� z komputera, ka�dy musia� sam przekr�ca� g��wny wy��cznik.
Rozszerzy�em szpar� jeszcze o par� centymetr�w i wcisn��em si� do �rodka.
Pracownia sk�ada�a si� z dw�ch pomieszcze� , jednego zastawionego pulpitami,
komputerami minionych generacji i stosami wydruk�w. Teogderyk nigdy nie umia�
pozbywa� si� �mieci. W drugim pomieszczeniu, w�a�ciwej pracowni, sta�y
u�ytkowane komputery. Wewn�trzne drzwi, ��cz�ce j� z przedsionkiem, by�y szeroko
otwarte. Trzymaj�c si� �ciany zajrza�em tam ostro�nie przez framug�.
Najwi�kszy monitor, Teogderykowa chluba z superkart� SVGA, zosta� wystawiony
na �rodek pracowni - mimochodem zauwa�y�em, �e wszystkie jednostki pracuj� i s�
po��czone szeregowo. Przed monitorem, na roz�cielonej na pod�odze czarnej,
aksamitnej materii siedzia�o po turecku pi�� dziewcz�t, zupe�nie nagich i
odwr�conych do mnie ty�em. Na samym przedzie by�a Patrycja, jej rude w�osy
l�ni�y miedzi� w zimnym blasku padaj�cym z monitora. Spojrza�em na ekran.
Z pocz�tku nie zobaczy�em nic, tylko tafl� niebieskiego �wiat�a: gdy jednak
wyostrzy�em wzrok, dostrzeg�em blade, faluj�ce linie, uk�adaj�ce si� w
niepokoj�co znajomy kszta�t, jakby zarys jakiej� g�owy. Linie ciemnia�y, rysy
stawa�y si� coraz wyra�niejsze - po chwili nie mia�em najmniejszych w�tpliwo�ci.
To musia� by� On! Przyby� we w�asnej plugawej osobie. Dlaczego akurat w postaci
starego koz�a? - zastanowi�em si�. By� mo�e by�a to kwestia wyobra�ni, takim go
widzia�em na �redniowiecznych rycinach. Dla swych nastoletnich czcicielek m�g�
by� r�wnie dobrze gwiazdorem rocka. Ko�li �eb stawa� si� coraz bardziej wyra�ny
- czart u�miechn�� si� i powiedzia� co�, czego nie zrozumia�em.
G�os szed� przez jeden z komputerowych g�o�nik�w, elektronicznie
zniekszta�cony. Nie przypomina�o to �adnego ze znanych mi j�zyk�w europejskich,
raczej arabski, cho� chyba i nie to, mo�e chodzi�o o jaki� zaginiony j�zyk z
dorzecza Tygrysu i Eufratu, akadyjski czy babilo�ski. Demon wypowiedzia� kilka
zda� w owym narzeczu, a potem patrzy� na swe czcicielki, kt�re gi�y si� w
pok�onach. Patrycja odpowiedzia�a mu w tym�e babilo�skim czy akadyjskim, na co
czart u�miechn�� si� tak obrzydliwie, �e zgi�o mnie w p�. Zacz�� si�
zmniejsza� i oddala� -jednocze�nie co� dzia�o si� ze �wiat�em , buchaj�cy z
monitora strumie� g�stnia� i t�a�, stawa� si� o�lepiaj�co jasny: �wietliste,
w�owe sploty omotywa�y dziewcz�ta, kt�re zdawa�y si� znika� w ich obj�ciach. W
ko�cu blask sta� si� tak jasny, �e nie mog�em dalej patrze� i zamkn��em oczy.
Ciemno�� zapad�a r�wnie gwa�townie co ci�cie gilotyny. Kiedy znowu otworzy�em
oczy, przez chwil� nie widzia�em zupe�nie nic. Gdy wzrok przyzwyczai� si� do
ciemno�i, odkry�em, �e dziewczyny znik�y. P�niej dostrzeg�em matowe iskrzenie
ekranu monitora; wygl�da�o to bardzo dziwnie; wi�c podkrad�em si� bli�ej, prawie
dotykaj�c go nosem.
Czego� takiego jeszcze nie widzia�em. Wygl�da�o to tak, jakby kto� wyj��
szyb�, a monitor jakim� cudem dzia�a� dalej. Przestrze� w �rodku mia�a charakter
tr�jwymiarowy: przed mymi oczyma rozpo�ciera� si� baloniasto wyd�ty przestw�r,
r�wnie realny w swej przestrzenno�ci co horyzont widziany przez bulaj statku.
W samym centrum co� si� kot�owa�o, jakie� ogniki odleg�e zda si� o ca�e lata
�wietlne: jeden by� wi�kszy,pozosta�e kr��y�y wok� niego, to si� zbli�aj�c i
zlewaj�c z nim, to zn�w odskakuj�c. Przypomina�o to gar�� robaczk�w
�wi�toja�skich, kopuluj�cych zajadle w bezgwiezdn� letni� noc. Unios�em r�k� i
zbli�y�em do ekranu; tam, gdzie powinna by� szyba, odczuwa�em jedynie lekki,
elektrostatyczny jakby op�r - d�o� przesz�a przez niewidzialn� barier� i
znalaz�a si� w �rodku.
Obserwowa�em ze zdumieniem, jak bieleje i rozb�yska bia�ym �wiat�em.
Cofn��em j� natychmiast. R�j ognik�w zawirowa� gwa�townie i zacz�� si�
przybli�a�, olbrzymiej�c w oczach. Widocznie narobi�em w tym �wiecie jakiego�
rabanu. Wr�ci�em z powrotem za drzwi - widzia�em jeszcze, jak nadlatywa�y,
podobne bia�ym �ab�dzicom o fosforyzuj�cej sk�rze i rozwianych w�osach.
Zaczyna�em nawet rozr�nia� ich twarze, gdy tak p�yn�y, rozgarniaj�c
roziskrzon� czer� ramionami.
Ekran znowu bluzn�� strug� �wiat�a, kt�re uk�ada�o si� na czarnym aksamicie
w kszta�ty dziewcz�t. Elektroniczny sabat dobieg� ko�ca. Nie potrzebowa�em
czeka� na nic wi�cej.
Na palcach zbieg�em na d�. Machn��em na po�egnanie panu Czesiowi i
po�pieszy�em do siebie. To dziwne, ale do tej pory nie przysz�o mi do g�owy, �e
mo�e ich by� wi�cej. Ka�da czarownica musi mu przyprowadzi� nast�pn�. Jego
apetyt jest niezaspokojony - Sprenger i Kraemer pisali o tym tak:
Zamykaj�c ten Rozdzia� powiedamy, �e szatani, abo latawcy nie tylko z bia�ymi
g�owami z ich spro�no�ci sp�odzonymi, abo im od bab przy porodzeniu
ofiarowanymi, zwykli obcowa�, ale te� wszelkim usi�owaniem o wstyd uczciwszych i
�wi�tobliwszych panienek przez zwodznice czarownice starajc si�. Czego nas
do�wiadczenie w Rawensburgu nauczy�o, gdzie pewne czarownice spalone przed
dekretem przyzna�y si�. I� miaiy to rozkazanie od swych mistrz�w, �eby wszelakie
starania czyni�y, oko�o zwiedzenia tak panienek, jako i wd�w �wi�tobliwych.
Wszystkie towarzyszki Patrycji nale�a�y do wzorowych uczennic z bardzo
dobrych dom�w. Tak zreszt� jak i sama Patrycja.
- Diabe� w komputerze? Odbi�o ci na dobre! - Teogderyk patrzy� na mnie
zatroskany, z pewno�ci� zastanawiaj�c si�, jak tu najszybciej wezwa� spec�w od
kaftana bezpiecze�stwa.
- A dlaczeg� by nie? - zaatakowa�sm. - Czy nie my�la�e� nigdy, �e
przestrze� wirtualna to znakomity byt po�redni mi�dzy ich a naszym �wiatem? Co�,
co jest i zarazem nie jest materialne, taka strefa graniczna, przedsionek do ich
�wiata? I zarazem obszar, do kt�rego mamy nieskr�powany dost�p z obydwu stron.
Dlaczego diabe� nie mia�by z tego skorzysta�? On zawsze potrafi� si�
dostosowa� i wszystko, cokolwiek stworzy� cz�owiek, przeciwko niemu obr�ci�.
Dlaczego nie komputer? Znajd� mi teraz jak�� nastolatk�, kt�ra o p�nocku
p�jdzie pod krzy� na rozstajnych drogach i tam, zakopawszy zdech�ego kota,
czarta przyzywa� zacznie? To ju� si� sko�czy�o wraz z Malleus Maleficarum, epoka
elektronicznie przetwarzanej informacji ma te� i elektronicznego diab�a. Innymi
s�owy ka�dy
wiek ma takiego diab�a, na jakiego zas�u�y�. Diabe� w O�wieceniu na przyk�ad
objawia� si� w postaci ufraczonego Niemczyka, wypisz wymaluj jakby stary
Emmanuel Kant. Filozoficznie te� i blu�ni�, uwodz�c swe ofiary
pseudoidealistyczn� dialektyk�...
- Dosy�! - j�kn�� Teogderyk i zatka� sobie uszy. - Sam ju� nie wiem, kto tu
ma szmyrgla, ja czy ty...
- Spokojnie, wszystko jest pod kontrol� - poklepa�em go uspokajaj�co po
plecach. - Odetkaj uszy i s�uchaj mnie uwa�nie: moim zdaniem skurwysyn ma
zakodowany w kt�rym� z twoich komputer�w system umo�liwiaj�cy mu wej�cie w
przestrze� wirtualn�. Powinni�my spr�bowa� go zlokalizowa�.
- Ale jak? Czy znasz jak�kolwiek nazw� czy has�o?
- Oczywi�cie, �e nie. Dlatego zamkniesz jutro od rana pracowni� i przejrzysz
wszystkie dyski plik po pliku. Je�li trafisz na co� podejrzanego, daj mi zna�. I
we� ze sob� flaszk� �wi�conej wody.
Teogderyk zamruga� w zdezorientowaniu oczyma.
- To chyba �art?
- A jak my�lisz?
Cholernie bym chcia�, aby to wszystko okaza�o si� tylko g�upim dowcipem.
Sze�� godzin pracy zda�o si� psu na bud�, po sko�czeniu swoich lekcji
poszed�em mu pom�c.
Przejrzeli�my wszystkie twarde dyski plus multum dyskietek. Nie znale�li�my
nic, co by wykracza�o poza norm�.
- No, co teraz, m�dralo? - Teogderyk obr�ci� si� dooko�a na krze�le
obrotowym, plecami do monitora, na kt�rym wylistowa� ostatni zbi�r.
- Nie wiem - gapi�em si� bezmy�lnie na ekran, zupe�nie wyprany z pomys��w. -
Na pewno sprawdzili�my wszystko?
- Co do bajta. Nic nie ma.
- To niedobrze. Nie mamy zbyt wiele czasu. Zauwa�y�e�, �e Patrycja znikn�a
i od dw�ch dni nigdzie si� nie pokazuje?
- I owszem - Teogderyk stuka� paznokciem w pulpit, jakby si� nad czym�
zastanawiaj�c. - Ta ma�a z 2c zreszt� te�. Chyba urwa�y si� razem. Je�li to
gdzie� jest, to tylko w BIOS-ie.
- W pami�ci sta�ej komputera?
- Tak. - Si�gn�� po swoj� torb� i czego� w niej szuka�.
- Nigdy nie s�ysza�em, aby zwyczajny u�ytkownik m�gl sobie w niej grzeba� -
zauwa�y�em.
- Bo i nie mo�e - odpar� i wyci�gn�� z jakiej� tajnej przegr�dki starannie
zapiecz�towan� kopert�. - Dosta�em to od jednego kumpla na wypadek, gdybym mia�
z nim problemy. - W�o�y� dyskietk� do nap�du i wczytywa� program.
Na ekranie pojawi�y si� kolejno wszystkie zbiory BIOS-u; kompletnie nic mi
nie m�wi�y. Teogderyk wyci�gn�� sk�d� d�ugi wydruk i por�wnywa� go z ekranem.
- A to co za diabe�? - zatrzyma� listowanie i wskaza� na jeden plik. Do
licha, �e te� wcze�niej go nie zauwa�y�em!
- BERESHIT.RAB - odczyta� Teogderyk. - Czego? takiego tu nie powinno by�!
- Bereshith Rabba, demon po��dania, wspominany w Talmudzie. Dobra nasza,
znamy imi� sukinkota!
- Zaraz zrobi� z nim porz�dek - zawo�a� informatyk i nim zdo�a�em
zareagowa�, naprowadzi� na� kursor.
Gdy stuka� komend� "delete", klawiatura trysn�a iskrami, g�owica
zaskrzypia�a jak darta blacha, a wentylator bluzn�� czarnym dymem. Skoczy�em do
g��wnego wy��cznika i odci��em pr�d. W powietrzu rozszed� si� sw�d palonego
plastyku. Teogderyk gapi� si� w os�upieniu na sm�tne resztki komputera.
- Co to by�o, do cholery?! - wybuchn��.
- Si�a nieczysta - obja�ni�em. - Tego si� nie da ot tak sobie skasowa�. Tu
trzeba czego? innego.
- A czego?
- Egzorcyzm�w.
Popatrzy� na mnie wzrokiem cz�owieka, kt�rego tak wyko�czono psychicznie, �e
got�w jest uwierzy� w ka�d� bredni�.
- Czy umiesz napisa� wirusa? - zapyta�em.
- Oczywi�cie. Ka�dy w miar� zaawansowany informatyk to potrafi.
- �wietnie. Zadaniem naszego wirusa b�dzie podklejenie do ka�dego pliku tak
w DOS-ie jak i w BIOS-ie czy gdziekolwiek b�d� pewnego, w sumie niedu�ego
tekstu.
- Jakiego znowu tekstu?
- We� o��wek i pisz: In nomine Patris et F'ilii et Spiritus Sancti, Amen.
Ego te exorciso, spiritus immunde, Beresltith IRabba...
Nie mog�em si� op�dzi� od my�li, �e Patrycja co� szykuje, i to co� bardzo
brzydkiego. Jej znikni�cie wygl�da�o nad wyraz podejrzanie, zw�aszcza �e tak
naprawd� nie uczyni�em nic, aby j� sp�oszy�. Dlaczego wzi�a ze sob� tego
anio�ka, s�odk�, ma�� Mari�? Nie zauwa�y�em jej po�r�d uczestnicz�cych w sabacie
wied�m, st�d wniosek, �e nie zosta�a jeszcze dopuszczona. Czy mia�o sta� si� to
teraz? A mo�e chodzi�o o co� znacznie gorszego, wr�cz potwornego? Podejrzenie,
kt�re mi w tym momencie przysz�o na my�l, poderwa�o mnie do gwa�townego biegu.
Szko�a by�a tu� obok, sprawdzi�em, czy aby na pewno mam dyskietk�, kt�r� da� mi
przed chwil� Teogderyk. "Moim zdaniem zwariowali�my z kretesem" - o�wiadczy�
przy tym. Tak, masz racj�, jeste�my szale�cami Bo�ymi - szepn��em i pobieg�em
jeszcze szybciej.
Drzwi do szko�y zasta�em szeroko otwarte - oszklona buda ciecia by�a jasno
o�wietlona, w �rodku siedzia� pan Czesio dziwnie sztywny i nieruchomy,
przypominaj�cy zatopionego w bursztynie chrab�szcza , usta mia� szeroko otwarte
do krzyku, a praw� r�k� gro�nie wzniesion�; jakby pr�bowa� kogo� zatrzyma�.
Przyjrza�em mu si� uwa�nie - nie drgn�� mu ani jeden mi�sie�, ca�a posta�
wygl�da�a niczym zagipsowana. Ani chybi Patrycja wesz�a ju� do �rodka.
Zdj��em buty i tak jak poprzednio podkrad�em si� na palcach; w pracowni
komputerowej migota�o niebieskie �wiat�o. Oczywi�cie, siedzia�y tam obydwie.
Bereshith Rabba przemawia� do nich z ekranu owym osobliwym, staro�ytnym
narzeczem. Maria i Patrycja, nagie i z rozpuszczonymi w�osami, kl�cza�y przed
nim na roz�o�onym czarnym aksamicie. Ekran pulsowa�, ukazuj�c ko�li pysk,
wykrzywiany oble�nym u�miechem. Patrycja jedn� r�k� opiera�a na ramieniu ma�ej,
jakby krzepi�c j� przed czym�, co mia�o si� zdarzy�. Maria siedzia�a zupe�nie
sztywno, prawdopodobnie zahipnotyzowana - obr�ci�a si� na chwil� ku Patrycji i
dostrzeg�em jej puste, niewidz�ce oczy. Na pewno nie zdawa�a sobie sprawy, co
si� dzieje. Patrycja u�miechn�a si� do niej, ale jako� dziwnie, z bolesnym
grymasem. W jej oczach co� si� zaszkli�o - �zy? P�acz�ca czarownica? O tym
wielebni ojcowie nic nie pisali.
Demon z ekranu zdawa� si� te� to dostrzega�, poniewa� odezwa� si� znowu, tym
razem g�o�niej i w tonie rozkazuj�cym. Patrycja otar�a ukradkiem �zy i
delikatnie odwr�ci�a g�ow� Marii z powrotem do ekranu - drug� r�k� podnios�a co�
z pod�ogi, czego w pierwszej chwili nie zauwa�y�em. To by� n�, kt�ry wygl�da�,
jakby zosta� wykonany z czarnego kamienia. Czego� takiego u�ywali Aztekowie do
rytualnych zab�jstw. Wtedy w jednym mgnieniu zrozumia�em wszystko do ko�ca.
Demon co� chyba wyczu�, poniewa� najwyra�niej postanowi� zwija� interes,
zabieraj�c ze sob� Patrycj�. A poniewa� nie zd��y�a si� skala� naprawd� wielk�
zbrodni� czy blu�nierstwem, kwalifikuj�cym do piekielnych raj�w, za��da� od
niej, aby z�o�y�a mu w ofierze co�, co na tym �wiecie kocha�a najbardziej. Ma��,
podobn� do bezgrzesznego cherubinka Mari�. Zabijaj�c j� stanie si� mu ca�kowicie
podleg�a. Na zawsze przejdzie do jego �wiata.
Patrycja unios�a do g�ry n�; zal�ni� matowo w bladoniebieskiej po�wiacie.
Zbli�y�a go do szyi Marii, drug� jednocze�nie odgarniaj�c jej w�osy do ty�u.
Potem poca�owa�a dziewczyn� w policzek i dotkn�a ostrzem no�a jej szyi, w
miejscu, gdzie styka�a si� z obojczykiem. Koliste ci�cie natychmiast otworzy�oby
t�tnic�.
�wiat�o na ekranie intensywnia�o, demon si� rozrasta�, jego pysk sp�cznia� i
po chwili miast twarzy ujrza�em jego ciemn� i cuchn�c� gardziel, z�aknion�
niewinnie przelanej krwi. Po zmartwia�ej twarzy Patrycji pozna�em, �e nie wolno
mi zwleka�. Run��em jak burza na �rodek pracowni i chwyci�em za r�k� z no�em.
Czarownica wrzasn�a, jakby obdzierano j� ze sk�ry i usi�owa�a si� wyrwa�. Nie
pu�ci�em jednak, tylko z jeszcze wi�ksz� moc� �cisn��em jej nadgarstek,
odrywaj�c n� od szyi Marii. Ma�a, pchni�ta przy tym, upad�a pod �cian�.
Patrycja szarpn�a si� i usi�owa�a uwolni�, uskakuj�c gwa�townie do ty�u,
ale by�em silniejszy - czu�em, jak z d�oni czarownicy odp�ywa krew, s�ab�a z
ka�d� sekund�, sama o tym wiedzia�a. Tote� zmieni�a taktyk� - tym razem z ca�ym
impetem rzuci�a si� na mnie, ostrze kamiennego no�a min�o moje gard�o mo�e o
milimetry. Ale to wszystko, co mog�a zrobi� - wykr�ci�em dziewczynie do ty�u
r�k� i wy�uska�em n� ze zdr�twia�ych palc�w. Potem j� pu�ci�em - odskoczy�a do
ty�u, gibka i spr�ysta jak kotka.
Sykn�a na mnie w�ciekle.
Jej mistrz, Bereshith Rabba, te� nie by� zachwycony moj� osob�. Ko�li pysk
na ekranie falowa� w ostrym, ledwie daj�cym si� uchwyci� rytmie. Szczekn�� co�
szybko, a potem znikn��. Ekran znowu p�on�� zwyk�ym jednostajnym,
bladoniebieskim �wiat�em. Patrycja patrzy�a