Zieliński Dawid - Poza cmentarzem

Szczegóły
Tytuł Zieliński Dawid - Poza cmentarzem
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Zieliński Dawid - Poza cmentarzem PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Zieliński Dawid - Poza cmentarzem PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Zieliński Dawid - Poza cmentarzem - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dawid Zieliński Poza cmentarzem Wszystkie niewielkie restauracje w ściśle określonych porach osiągają specyficzną atmosferę. Atmosferę spokoju i romantyzmu, przyjemną zarówno dla ciała, jak i ducha, odprężającą i relaksującą po trudach dnia, wreszcie powodującą zapomnienie o troskach i zmartwieniach, brutalnym świecie i zagrożeniach, na jakie można natknąć się we własnym otoczeniu, chociażby przy zwykłym, popołudniowym spacerze. W takich miejscach człowiek czuje się, jak w jakimś dziwnym świecie, który rządzi się innymi prawami. Po zapadnięciu zmroku, gdy noc nieprzeniknionym całunem ciemności otacza ludzkość, stają się celem spotkań młodych, zakochanych par, przyjaciół, kochanków, samotników, ludzi zrozpaczonych, przygniecionych życiem i uginających się pod ciężarem jego kłopotów, a także osób poszukujących miłości i towarzystwa. Stają się Ziemią Obiecaną. Takim właśnie miejscem była "Perła oceanów". Mała, spokojna restauracja na rogu nadbrzeżnych ulic, mogła poszczycić się największym współczynnikiem popularności w tej okolicy. Od ósmej wieczorem przychodzili tutaj wszyscy ci, którzy chcieli nie tylko dobrze zjeść kolację i przyjemnie spędzić randkę z wypomadowaną brunetką, ale także przebywać w towarzystwie kulturalnych i często przyjacielsko nastawionych ludzi. W ciągu całej nocy zamieszczony nad wejściem dzwoneczek pobrzękiwał setki razy, niemal bezustannie poruszany przez otwierane lub zamykane drzwi. Zrobił to i teraz, kiedy nacisnąłem na klamkę i pchnąłem drzwi do środka, otwierając sobie drogę do wewnątrz. Wszedłem do restauracji i prawie natychmiast moje nozdrza zaatakował przyjemny zapach przyrządzanych właśnie potraw. Przechodząc między rzędami stolików uśmiechnąłem się na powitanie do młodej kelnerki przy barze, którą widywałem tutaj już wcześniej, i usiadłem przy dużym, wystawowym oknie, wychodzącym na biegnącą wzdłuż nadbrzeża ulicę. Było to moje ulubione miejsce w tej restauracji. Rozciągał się stąd wspaniały widok na tonące w ciemnościach morze oraz na niemal wiecznie wzburzone fale. No i oczywiście mogłem obserwować wnętrze "Perły oceanów", mając tym samym na oku każdego kto wchodził bądź wychodził. Wnętrze restauracji pogrążone było w półmroku, za sprawą przyciemnionego światła lamp, co nadawało temu miejscu romantyczny i przytulny wygląd. Ściany wyłożone były dębową boazerią, a całości dopełniała cicha, przyjemna dla ucha muzyka, płynąca z rozwieszonych w regularnych odstępach głośników. Odwróciłem głowę i spojrzałem przez szybę na zewnątrz, na mijające restaurację samochody, mknące ulicą do sobie tylko znanych celów. Napotkałem spojrzenie swojego odbicia. Trzydziestodwuletni mężczyzna, o gęstych, starannie przystrzyżonych i ułożonych ciemnych włosach, wciśnięty w brązową marynarkę i czarny golf. Typowy przeciętniak. -…coś podać? - usłyszałem nagle zza swoich pleców. Odwróciłem się i ujrzałem niewysoką, szczupłą kelnerkę, którą wcześniej przywitałem uśmiechem. W ręku trzymała notes i ołówek. Bezskutecznie próbowałem przypomnieć sobie jej imię; Hanna, Anna, Joanna… - Słucham? - Pytałam, czy mogę coś podać, panie Białecki - odpowiedziała. Zastanowiłem się przez chwilę, drapiąc się po brodzie. - Czekam na kogoś - odparłem po chwili. - Na razie poproszę mrożoną herbatę z dwiema kostkami cukru. Kolację zamówimy później, pani…- zawahałem się -…Wando. Uśmiechnęła się do mnie spokojnie, prezentując śnieżnobiałe zęby. - Helena. Mam na imię Helena. - Tak, naturalnie - powiedziałem, nieco zmieszany. - Przepraszam. Postaram się nie zapomnieć. Patrzyłem jak odchodzi i znika w drzwiach za kontuarem baru. Helena. Opadłem na oparcie krzesła i rozejrzałem po restauracji. Nie licząc mnie w środku było jeszcze kilkanaście osób; w większości były to sprawiające wrażenie zakochanych pary, ale znalazło się też kilku samotników, dwie przyjaciółki, opowiadające sobie o czymś z werwą, czworo mężczyzn przy barze, w skupieniu oglądających transmisję z meczu na zawieszonym nad ladą telewizorze oraz…odwróciłem głowę i spojrzałem przez ramię do tyłu…oraz niebrzydka brunetka, siedząca przy stoliku w kącie. Najprawdopodobniej, tak jak ja, czekała na kogoś. Helena przyniosła zamówioną herbatę i postawiła ją na stoliku, tuż przy mojej dłoni. Wewnątrz szklanki, połyskując, unosiła się kostka lodu. - Jeżeli będzie pan potrzebował czegokolwiek, proszę mnie zawołać. Podziękowałem i dziewczyna odeszła. Przyłapałem się na tym, że patrzę w ślad za nią, wodząc oczyma za zmysłowo poruszającymi się biodrami. Ponownie spojrzałem na zewnątrz i upiłem nieco herbaty. Smakowała nieźle, a jej przyjemny chłód podziałał na mnie orzeźwiająco. Potem przestałem zwracać uwagę na upływający czas… Szklanka była już opróżniona, kiedy obserwowałem jak jedna z par w wesołym nastroju opuszcza restaurację. Wewnątrz robiło się już nieco hałaśliwie od rozmów zebranych w "Perle" osób. Niewiele miejsc pozostało jeszcze wolnych. Zerknąłem na zegarek i zastanowiłem się, gdzie ona do licha jest. Umówiliśmy się przed dziewiątą, a tymczasem minęło już wpół do dziesiątej. Pomyślałem, że dam jej jeszcze piętnaście minut i, jeśli się nie zjawi, jutro pojadę do niej osobiście. Intrygowało mnie, co ją zatrzymało. O tej porze ulice są prawie puste. Może nie przesłuchała wiadomości na sekretarce. Może nie mogła przyjść, a może po prostu z jakiegoś nieznanego mi powodu nie chciała się ze mną widzieć. Tak, czy inaczej zostało jej jeszcze dwanaście minut, a ja nie zamierzałem dłużej czekać. Pięć minut przed wyznaczonym przeze mnie terminem do środka weszła Natalia. Widziałem wyraźnie, jak rozgląda się, spoglądając na znajdujących się wewnątrz ludzi, a dostrzegając mnie, posyła w moim kierunku przepraszający uśmiech i rusza do mojego stolika. Natalia należała do tych kobiet, których nieprzeciętna uroda zawsze przyciągała wzrok. Była wysoką, szczupłą blondynką o zielonych, kocich oczach, niezwykle seksowną i atrakcyjną dziewczyną. Smukła talia i wąskie biodra znaczyły się wyraźnie pod czarną, jednoczęściową sukienką, którą teraz miała na sobie, a która także nie potrafiła ukryć kształtu pełnych piersi oraz sięgając zaledwie do połowy uda w pełni odsłaniała długie nogi, których pozazdrościć mogła jej każda modelka. Opadająca na nagie ramiona kaskada falujących, jasnych włosów otaczała swobodnie jej twarz, o subtelnych, niezwykle kobiecych rysach, delikatnie podkreślonych przez lekki makijaż. Urok, jaki ze sobą niosła idąc przez salę restauracji mógł burzyć mury. Niejednokrotnie obserwując ją wcześniej, zastanawiałem się, gdzie podziała się jej aureola. - Cześć - przywitała się, całując mnie w policzek i siadając po drugiej stronie okrągłego stolika. - Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłam wyrwać się wcześniej. Musiałam przedłużyć dyżur, kiedy jednocześnie przywieziono kilkanaście osób ciężko rannych w wypadku autobusowym i gości weselnych, którzy w jakiś sposób zatruli się związkami ołowiu. Na oddziale brakowało lekarzy, a konieczna była natychmiastowa pomoc. Przerwała na moment, nadal uśmiechając się do mnie przepraszająco. - Nie gniewasz się, prawda? - zapytała. - Bałam się, że już cię tu nie zastanę. Nigdy specjalnie nie lubiłeś czekać. - Dlaczego miałbym się gniewać? - odparłem nieco zdziwiony - Postąpiłaś zgodnie ze swoim obowiązkiem i tyle. Oni potrzebowali twojej pomocy. Poza tym zawsze moglibyśmy spotkać się jutro, czy pojutrze. Natalia obserwowała mnie, a jej zielone oczy dawały do zrozumienia, iż doskonale wiedziała, że w chwilę później miałem wyjść. Cóż, tak zwykle jest, kiedy dwie osoby znają się od dawna i wiedzą o sobie wszystko. Na chwilę zapadło milczenie. Patrzyliśmy na siebie ponad migotliwym płomieniem świecy; w normalnych okolicznościach byłaby to jedna z tych chwil, które mogłyby trwać bez końca. Jednak dzisiaj czekało mnie coś, od czego czułem uporczywy ucisk na klatce piersiowej. - Cieszę się, że zadzwoniłeś - przerwała ciszę Natalia. - Chyba zbyt długo się nie widzieliśmy. - Ponad tydzień - zgodziłem się. - Czyżbyś się za mną stęskniła? - Zdaje się, że dokładnie tak. Przepraszam, że nie odzywałam się przez te kilka dni, ale byłam strasznie zabiegana. - Nie przejmuj się tym - odrzekłem, starając się uśmiechnąć w najbardziej swobodny sposób. - Ważne jest, że siedzimy tutaj i teraz. Natalia nie odpowiedziała, przypatrując mi się tylko uważnie. Nigdy nie potrafiłem zgrabnie ukryć przed nią swoich emocji. - Czy coś się stało? - zapytała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta nie udawanej troski. - Wydajesz się być czymś zdenerwowany. Całe moje usilne staranie się, by Natalia nie spostrzegła tego faktu nagle legło w gruzach. Dopóki nie pojawiła się w drzwiach "Perły", żywiłem skrywaną głęboko nadzieję, do której nigdy bym się nie przyznał, że jednak nie przyjdzie dzisiejszego wieczoru i nie będę musiał porozmawiać z nią o tym. Wtedy myśl, że coś takiego może się zdarzyć skutecznie mnie uspokajała, lecz teraz, kiedy siedziała tuż przy mnie, wiedziałem już, iż nieuchronnie to nastąpi. Czułem się coraz bardziej rozkojarzony i spięty, niczym aktor po raz pierwszy wychodzący na scenę, na której oglądać go miała ponad setka ludzi. Starając się nadać głosowi najbardziej spokojny ton, odparłem: - Nie, wszystko w porządku. - Jesteś pewien? - Natalia nie dawała za wygraną. - Zbyt dobrze cię znam, Marek. Potrafię zauważyć, kiedy coś cię gryzie. Możesz o tym ze mną porozmawiać, wiesz przecież. - Po prostu jestem zmęczony. Miałem dzisiaj ciężki dzień, to wszystko. Natalia pokiwała tylko głową. Najwidoczniej doszła do wniosku, że powiem jej co się stało, jeśli sam będę tego chciał. W duszy podziękowałem jej za to; nie byłem jeszcze gotowy, by o tym porozmawiać. - Zamówiłeś już coś dla nas? - zapytała. - Od kilku godzin nie jadłam nic, poza czekoladowym batonikiem ze szpitalnego automatu. - Jeszcze nie. Nie wiedziałem, na co będziesz miała ochotę. Wolałem poczekać. Sięgnąłem po leżącą na krawędzi stolika kartę dań i podałem ją dziewczynie. - Częstuj się - powiedziałem, uśmiechając się krzywo. - I nie żałuj sobie, jak to zwykle masz w zwyczaju. - Wiesz przecież, że nie chcę jeszcze tracić figury - odparła. - Na obrastanie w tłuszczyk będę miała czas na emeryturze. - Cała ty. I chyba właśnie to w tobie lubię najbardziej. - No wiesz - oburzyła się z przesadną sztucznością. - A moje oczy już cię nie pociągają? Fakt, że Natalia była w pogodnym nastroju i skora do żartów nie był wcale dla mnie tak korzystny, jak by się to mogło wydawać. Niemniej jednak poczułem się nieco spokojniejszy; zaczynałem nawet powoli wierzyć, że może nie będzie aż tak źle, jak się spodziewałem. Obserwowałem ją, jak uważnie studiuje menu, z rozwagą dobierając spóźnioną kolację. Zawsze była nieco przewrażliwiona na punkcie własnego wyglądu i właściwej wagi, lecz nigdy nie zdarzyło się jej przekroczyć granic zdrowego rozsądku. Muszę przyznać, że podobało mi się w niej to; dodawało jej kobiecości. Natalia Wojnowicz, uderzająco śliczna córka obrzydliwie bogatego przemysłowca i jednocześnie niezwykle ceniona i utalentowana pani doktor, której wiedza i zdobyte już doświadczenie stawiały ją wyżej w hierarchii lekarskiej niż jakiegokolwiek specjalistę od nauk medycznych w promieniu dwustu, a nawet trzystu kilometrów. I kimże byłem przy niej ja, z moim oszałamiającym dorobkiem z czterech, czasem pięciu w najlepszym wypadku, używanych samochodów, sprzedanych w ciągu jednego zaledwie tygodnia? - Wzięłabym filet z mintaja w sosie paprykowym - poprosiła Helenę, kiedy ta podeszła do naszego stolika, przywołana moją uniesioną ręką. - Z frytkami, jeżeli są. Do tego jeszcze zestaw surówek oraz chateau lafleur z lodem i cytryną - spojrzała na mnie. - Odpowiada ci takie? Pokiwałem głową. Było drogie, ale co tam. - Jak najbardziej, skarbie. - A ty? Na co masz teraz ochotę? Pewnie zgłodniałeś przez to oczekiwanie. Zawahałem się. - Ja… nie wiem. Nie mam dziś apetytu, może później. Poczułem zimny pot spływający wzdłuż karku, kiedy poważny wzrok Natalii przybił mnie do restauracyjnego krzesła. W jej spojrzeniu pomimo wszelkich starań nie zdołałem dojrzeć tego wcześniejszego rozbawienia. - Napiję się tylko - odparłem zakłopotany. - Dziękujemy pani, Heleno, to wszystko. Kelnerka oddaliła się, skrzętnie zapisawszy zamówienie Natalii w swym notesiku. Na chwilę zapadła między nami cisza. Niemal podskórnie wyczuwałem powoli narastającą irytację Natalii, stopniowo podsycaną moim zachowaniem. Nie było jednak w tym nic dziwnego; dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę, że potrzebowałem jej pomocy i to właśnie z tego powodu chciałem dzisiaj z nią porozmawiać. A teraz, kiedy uparcie unikałem tematu, działałem tylko na własną niekorzyść, podczas gdy Natalię coraz bardziej zaczynało ogarniać zdenerwowanie. - Więc co słychać? - przerwała ciszę. - Zaplanowałeś już coś na lato? - To jeszcze nic konkretnego - odparłem. - Myślałem trochę o dwóch tygodniach w Tatrach lub może pod Śnieżką. Karpacz o tej porze roku jest wyjątkową atrakcją turystyczną, mają tam świetne hotele na zboczach gór ze wspaniałymi panoramami gór z okien pokoi i tarasów. Szczerze mówiąc… - Tak? - Szczerze mówiąc myślałem, że wybierzemy się gdzieś razem, jeśli tylko miałabyś chwilę wolnego czasu. Dziewczyna uśmiechnęła się i chwyciła moją dłoń delikatnym gestem. - Wiesz przecież, że zawsze chętnie z tobą wyjadę. Daj mi tylko znać kiedy. I oto ci cały czas chodziło? Przełknąłem ciężko ślinę. Odwróciłem się w kierunku okna i dopiero wówczas zauważyłem w odbiciu szyby, że szminka Natalii zostawiła kilka śladów na moim policzku. - Nie, oczywiście, że nie - wykrztusiłem łamiącym się głosem i szybko dodałem, by zmienić temat: - A ty? Jak bawisz się w szpitalu? Doskonale wiedziałem, że balansuję na cienkiej linie - aż nadto wyraziście powiedziała mi o tym mina Natalii. Mimo to dziewczyna odrzekła: - Na ogół jest tak jak zwykle to bywa na oddziałach w takim mieście jak nasze. Zajęć nam nie brakuje, a zdarzają się dni, kiedy praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę nie można znaleźć chwili na złapanie oddechu. Ale nie narzekam. - Wiem, zawsze lubiłaś być komuś pomocna - odpowiedziałem, usiłując zetrzeć czerwone ślady z powierzchni policzka. - A ty nie lubisz? Dla mnie to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie - uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona moimi nieudolnymi staraniami, by usunąć szminkę. - Pokaż mi to. Wyciągnęła z torebki chusteczkę i sprawnie starła nią resztki czerwonej pomadki. Po chwili podjąłem na nowo: - Pamiętasz jeszcze Jacka Kotkiewicza? Zamyśliła się. - Twojego przyjaciela ze średniej? - spytała marszcząc brwi. - Jego masz na myśli? Pokiwałem głową. - Dokładnie jego - przytaknąłem. - Spotkałem go ostatnio. - Tak? I co u niego? Jak długo go nie widziałeś? Pięć lat? - Od ponad ośmiu. Spory kawałek czasu. - Ja pewnie jeszcze dłużej. Z pewnością nie rozpoznałabym go, gdybyśmy minęli się na ulicy. - W każdym razie zadzwonił do mnie niespodziewanie w środku nocy i powiedział, że musimy się jak najszybciej spotkać. Był bardzo przejęty. - I co było dalej? - Natalia przejawiała żywe zainteresowanie spotkaniem z moim dawnym kompanem. - Po prostu zeszliśmy się w tym pubie na Grunwaldzkiej, jak mu tam… - "Pod orłem" - przypomniała. - Właśnie. Rozmawialiśmy przeszło trzy godziny. Jacek skończył prawo w Toruniu i ma własną kancelarię w Warszawie. - Co zatem robił tutaj, na Pomorzu, tak daleko od własnego domu? Podrapałem się po brodzie i odrzekłem z westchnieniem: - On… No cóż, po prostu mnie szukał. Natalia nie odezwała się, zachęcając mnie tym samym do kontynuowania. - Jak się okazało, Jacek ma domek o półtorej godziny jazdy stąd, wzdłuż wybrzeża na zachód. Natalia uniosła brwi ze zdziwieniem. - I dopiero teraz się do ciebie odezwał? - Dlatego, że kupił go zaledwie przed kilkoma miesiącami. Na stałe mieszka w Warszawie, tu bywa tylko latem. Przerwałem na moment, czekając na odpowiedź Natalii. - Pewnie wpadliście do niego na szklaneczkę Jacka Danielsa - rzuciła, jak zwykle wyjątkowo trafnie. Uśmiechnąłem się krzywo. - Chyba znasz mnie lepiej, niż mi się to wydaje. - To raczej dobrze, nie sądzisz? Zignorowałem to, ciągnąc dalej. - Tak więc pojechaliśmy tam cordobą Jacka i… - urwałem nagle, szukając właściwych słów, by opisać co stało się dalej. - No cóż, on… Natalia bawiła się skrawkiem obrusa, obracając go w palcach. Zawsze, kiedy była czymś szczególnie zaciekawiona, nie potrafiła spokojnie utrzymać dłoni. - I co to była za ważna sprawa, przez którą wydzwaniał do ciebie w środku nocy? - spytała. W tym momencie przy stoliku niespodziewanie pojawiła się Helena, z dużą tacą, zastawioną talerzykami, sztućcami i dwoma kieliszkami. - Proszę bardzo, filet z mintaja dla pani - rzekła z uśmiechem, stawiając talerz z pachnącą wyśmienicie rybą tuż przed Natalią. - Zaraz przyniosę chateau. Życzę smacznego - i oddaliła się, zostawiając jeszcze na naszym stoliku frytki i czteroczęściowy talerzyk, z różnymi rodzajami surówek. Do momentu, kiedy kelnerka przyniosła zamówione wino siedzieliśmy w milczeniu, słuchając płynącej z głośników spokojnej muzyki. Potem napełniliśmy niemal po brzegi smukłe kieliszki i stuknęliśmy się nimi w niewypowiedzianym toaście. Płomienie świec odbijały się w zielonych oczach Natalii, podsycając tylko ich magiczną urodę. Obserwując ją, jak zmysłowo poruszała pełnymi ustami przy każdym łyku, po raz kolejny zadałem sobie pytanie jakim cudem kiedykolwiek udało mi się ją zdobyć; dziewczynę tak niesamowicie piękną i subtelną, że niemal graniczyło to z niemożliwością. Może było to coś, co niektórzy zwykli nazywać przeznaczeniem, a może po prostu Natalią była darem od Boga za czyn, który sprawił Mu radość; czyn, którego wielkość dodatkowo powiększał fakt, że nie miałem o nim pojęcia. Niemniej jednak byłem Mu niezmiernie wdzięczny za postawienie jej na mojej drodze. - Jedz, bo straci swój aromat - rzekłem, upijając kolejny łyk wina. Natalia jednak nie uśmiechnęła się, jak się tego spodziewałem. Krojąc powoli rybę na cienkie plasterki, jadła ją z niemałym apetytem - kilkugodzinny głód najwidoczniej silnie się na niej odcisnął. Zrobiła się jednocześnie skupiona i wyczekująca, tłumiąc w sobie gryzące ją od środka zdenerwowanie. Przypatrywała mi się uważnie, jakby szukając na mojej twarzy wskazówki, z której mogłaby odczytać gnębiący mnie problem. W końcu najwyraźniej znużona przeciągającym się oczekiwaniem, zapytała po prostu: - Więc o co chodzi? Dlaczego chciałeś ze mną tak pilnie porozmawiać? Nie było sensu dłużej udawać ani grać w nie przynoszące rezultatów gierki. Stało się to, co miało nieuchronnie się stać - chwila, której od samego początku tak się obawiałem właśnie nadeszła. Odniosłem wrażenie, że w gardle rośnie mi olbrzymia kula i nie byłem pewien, czy wykrztuszę chociażby jedno słowo. Jednocześnie poczułem w klatce piersiowej uporczywy ciężar, przytłaczający i zgniatający mnie od wewnątrz. Nabrałem głęboko powietrza; w końcu musiałem jej o tym powiedzieć. Potem wyrzuciłem z siebie jednym tchem: - Natalia, czy wierzysz w zjawiska nadprzyrodzone? Odniosłem wrażenie, że jakby na brzmienie tych słów wszystko wokół mnie zatrzymało się, łącznie z czasem, i w napięciu wyczekiwało dalszego rozwoju wypadków. Zauważyłem, jak widelec dziewczyny zatrzymał się w połowie drogi do jej ust, po czym wrócił na swoje miejsce na talerzu. Spojrzała na mnie uważnie. - Masz na myśli duchy? - zapytała ostrożnie. W ustach miałem kompletnie sucho, mimo to zdołałem odpowiedzieć: - Duchy, zjawy, upiory, wszystko to, czego nie można zaliczyć do naszego świata i naszej rzeczywistości. To, czego na ogół nie można zauważyć, a tym bardziej uwierzyć. Zamyśliła się, w dalszym ciągu nie podnosząc z miejsca widelca, z nabitym na ząbki kawałkiem ryby. - Zawsze wydawało mi się, że śmierć nie może być końcem - odparła po chwili milczenia. - Człowiek jest czymś zbyt niezwykłym, by tak po prostu przestał istnieć, kiedy jego serce zatrzyma się. Tak, można powiedzieć, że wierzę w to, iż gdzieś w nas tkwi ten pierwiastek, który pozwala egzystować także po śmierci. Pociągnąłem łyk wina, prowokując jednocześnie pływające w nim kostki lodu do zagrzechotania o ścianki kieliszka. - Mów dalej - zachęciłem Natalię. - Chcę poznać wszystko co myślisz na ten temat. - No cóż, mogę jeszcze jedynie dodać, że ma tutaj także znaczenie wiara z punktu widzenia religii. Wychowano mnie na katoliczkę, wierzę więc także, że wszyscy mamy duszę, której nic poza Bogiem nie jest w stanie unicestwić, lecz to się jednak wiąże z tym, co mówiłam o niezwykłości człowieka. Istota tak niebywale złożona nie może być zwykłym tworem natury, tylko efektem wysiłku czegoś więcej. Po prostu Boga. Spojrzała na mnie uważnie i ponownie zaczęła jeść. - Dlaczego o to pytasz? - Prawdę mówiąc, chodzi o Jacka - odchrząknąłem, wycierając spocone dłonie o spodnie. - Tak? Co z nim? - On… widzisz, zadzwonił wtedy do mnie, ponieważ udało mu się dokonać czegoś niebywałego, co całkowicie zmieni bieg i porządek świata. Nie odezwała się, wyczekując na moje dalsze wyjaśnienia. Nabrałem powietrza i odparłem powoli, ważąc każde wypowiadane słowo: - Jacek, jak już ci to powiedziałem, jest prawnikiem, to prawda. Jednak zajmuje się czymś jeszcze, o czym wie niewiele osób. - Słucham cię uważnie, Marek. Ten twój przyjaciel zaczyna być coraz bardziej tajemniczy. Wahałem się przez dłuższą chwilę, po czym odpowiedziałem: - Nie wiem, jak ci to powiedzieć, by nie zabrzmiało głupio, ale on jest… okultystą. - Chyba nie bardzo cię rozumiem - odrzekła Natalia, powoli kręcąc głową. - Kim jest Jacek? - Okultystą. Ludzie tacy jak on zajmują się magią i jej oddziaływaniem na człowieka i jego życie. - Masz na myśli wróżki na telefon, karty tarota i szklane kule? - Niezupełnie - zaprzeczyłem, napełniając nam na nowo kieliszki. - On podchodzi do tego całkowicie poważnie. Nie interesuje go naciąganie naiwnych ludzi, nie odczytuje przyszłości z fusów po herbacie. Zajmuje się prawdziwą magią, z jej prawdziwymi skutkami. - Wybacz, ale w coś takiego raczej nie jestem w stanie uwierzyć. Zawsze uważałam, że magia występuje tylko w wyobraźni człowieka, a jej główne zastosowanie to straszenie nią dzieci, by przekonać je do grzecznego mycia zębów co wieczór i chodzenia spać zaraz po bajce na dobranoc. - Myślisz tak, bo nigdy nie miałaś z nią innego kontaktu. Natalia uśmiechnęła się ironicznie. - A ty może miałeś? Daj spokój, Marek… - Do wczoraj byłem dokładnie takiego samego zdania - przerwałem jej ze zniecierpliwieniem. - Ale Jacek pokazał mi coś, po czym sam nie wiem już w co wierzyć. Natalia westchnęła, odkładając sztućce i delikatnie wytarła usta papierową chusteczką. - No dobrze, załóżmy na chwilę, że masz rację. Co więc takiego zaprezentował ci Jacek, że aż tak tobą wstrząsnął? Zacząłem nerwowo bębnić palcami o blat stołu, nie mając wówczas zupełnie pojęcia, że to robię. - Widzisz, nie sądzę byś uwierzyła w to co ci teraz powiem. To jednak zdarzyło się naprawdę, tego jestem pewien, ponieważ wiem, że jeszcze nie zwariowałem. Taką mam przynajmniej nadzieję. Na chwilę przerwałem, nerwowo spoglądając na Natalię. W jej oczach dostrzegłem cień niepewności, przemieszany z odrobiną lęku i nie udawanej troski. - Kiedy przyjechaliśmy do domu Jacka przez jakiś czas rozmawialiśmy normalnie - podjąłem na nowo. - Potem niespodziewanie zaprowadził mnie do pokoju na piętrze, jak sam powiedział, bo "chciał pokazać mi coś niesamowitego". Sam pokój był ciemny, miał tylko jedno okno, które jednak i tak było szczelnie zasłonięte. Stał tam także duży, dębowy stół, a na nim…leżało coś. Z początku myślałem, że to tylko jakiś kudłaty worek, ale kiedy podszedłem bliżej okazało się, że był to pies. Czarny terrier, zupełnie podobny do tego, jaki ma twoja siostra w Tczewie. Tylko, że ten u Jacka był…martwy. Leżał bezwiednie na boku, z otwartymi oczyma i wytkniętym językiem. "Potrącony przez ciężarówkę", jak mi to wyjaśnił Jacek, wręczając stetoskop. "Sam sprawdź" - tak powiedział. I sprawdziłem. Nie do końca wiedziałem, czego mam się spodziewać, ale kiedy nie usłyszałem bicia serca pomyślałem, że Jacek zwariował i jest to jakiś jego chory żart. Przestałem mówić czując, że muszę przerwać i napić się więcej chateau. Brakowało mi czegoś mocniejszego, ale nie było teraz na to czasu. Natalia nie odezwała się, siedząc tylko sztywno na swym krześle, więc zacząłem opowiadać dalej: - To jednak nie było jeszcze takie niezwykłe, jak to co zdarzyło się później. Jacek przyniósł jakieś symbole i pieczęcie, nie mam pojęcia co to było. Potem położył je wokół psa, nakreślił zieloną kredą kilka dziwnych znaków na stole. I zaczął coś mówić, śpiewać, zupełnie nie rozumiałem słów, które wypowiadał. A ja wciąż stałem nieruchomo, ze słuchawką przyciśniętą do klatki piersiowej zwierzęcia, kiedy nagle do moich uszu dotarło coś jeszcze, co zmroziło mnie do szpiku kości. Podniosłem głowę i spojrzałem Natalii prosto w oczy. Chciałem przekonać się, czy na pewno to do niej dotrze. - Pośród śpiewu Jacka, wypełnionego setką dziwacznych słów usłyszałem, początkowo ciche, z każdą jednak chwilą narastające bicie serca. Powolne i spokojne, zupełnie jak u śpiącego. A ten pies był przecież martwy. Zaraz w chwilę potem zamrugał oczyma i schował język, podnosząc się na cztery łapy z cichym skamleniem. Natalia, na miłość boską, ten cholerny pies naprawdę ożył. Na moich oczach! Kiedy przestałem mówić Natalia nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Siedziała tylko zamyślona, nieobecna, ze wzrokiem wbitym w czerwony obrus. Próbowałem wyczytać z jej twarzy o czym wówczas myślała, ale z mizernym skutkiem. Jej odczucia pozostawały owiane mgiełką tajemniczości, głęboko skryte pod nieprzeniknioną maską. Potem z wolna podniosła oczy i spojrzała na mnie. - Boję się o ciebie, Marek - powiedziała ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. - Nie wiem, co zrobił ci Jacek, ale cokolwiek by to nie było, zaszkodziło ci poważnie. - Natalia, czy ty słyszałaś, o czym ci mówiłem? Ten pies, on… - Tak, słyszałam - przerwała mi. - I to mnie najbardziej martwi. Wierzysz w coś, co nie mogło mieć miejsca. To po prostu absurdalne, niezgodne z logiką, nie widzisz tego? - Myślisz, że o tym nie wiem? Sam przez cały czas zadaję sobie pytanie jak to możliwe. I chociażbym starał się jak nigdy w życiu, nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Mnie też to przeraża. Ale ja tam byłem. Widziałem! Natalia pokręciła głową, spokojnie i ze zdecydowaniem, całkowicie pewna swego. - Po prostu wydaje ci się, że widziałeś tam coś. Ale z pewnością nie to, o czym mi opowiedziałeś. Jacek z ciebie zakpił, to jest najbardziej prawdopodobna odpowiedź, jaka mi teraz przychodzi na myśl. - Ale Natia, po co miałby robić coś takiego? To mój przyjaciel, znam go od lat i wiem, że nigdy nie posunąłby się do oszustwa, nawet jeśli chodziłoby o jakiś głupi żart. - Może ten pies od samego początku był żywy? - ciągnęła dalej swoje domysły Natalia, zupełnie zdecydowana co do słuszności własnych rozważań. - Pomyślałeś o tym chociaż przez chwilę? - Jego serce nie biło, źrenice nie poruszały się, nie oddychał. Czy to wystarczy, aby uznać kogoś za martwego? - nie dawałem za wygraną. - Moim zdaniem tak. Natalia nie poddawała się jednak. - Musiałeś zatem ulec jakiejś halucynacji. Może Jacek podał ci coś w szklance z alkoholem, albo w pokoju unosił się gaz halucynogenny. - To wykluczone. Nie miałem omamów. Wszystko widziałem tak wyraźnie, jak teraz ciebie. - Ale może… - Nie, do cholery, Natalia! Ja naprawdę to widziałem, tak trudno ci to zrozumieć?! - krzyknąłem w nagłym porywie gniewu. Kilkoro osób z sąsiednich stolików odwróciło się w naszą stronę i zmierzyło mnie ponuro wzrokiem. Ochroniarz przy barze zaczął mi się uporczywie przyglądać, a za jego ramieniem zauważyłem zaniepokojoną Helenę. Posłałem w ich stronę przepraszający, krzywy jak zwykle uśmiech i spojrzałem ponownie na Natalię. W jej twarzy niemal dostrzec można było ogień. - Przepraszam, Natia - wyjąkałem. - Nie chciałem krzyczeć, po prostu ostatnio zbyt wiele się wydarzyło. Dziewczyna delikatnie, niemalże opiekuńczym gestem ujęła moją dłoń w swoje. - Wiem, Marek. Ja na twoim miejscu pewnie też bym tak reagowała. To nie twoja wina. Jacek całkowicie zawrócił ci w głowie. Cofnąłem rękę poza zasięg jej dłoni i rzuciłem oschle: - Powiedz szczerze. Nie wierzysz mi, prawda? Uważasz, że zmyśliłem sobie to wszystko? Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. - Wierzę ci. Wierzę, że coś tam widziałeś. Niewątpliwie Jacek pokazał ci coś naprawdę niezwykłego. Widzę to po tobie. - Więc o co ci chodzi? - Po prostu jestem lekarzem. Przez dziewięć długich lat wpajano mi zasady życia i śmierci. Nie wierzę w to, że można ożywiać obumarłe komórki, tak by funkcjonowały jak przed zgonem. To sprzeczne ze wszystkim, czego się do tej pory uczyłam. Przekreślenie całej medycyny. - Ale to prawda, Natalia. Jacek potrafi przywrócić do życia martwe ciało, doprowadzić je do stanu, jak gdyby nigdy nie umarło. To niesamowite, przerażające, wiem. Lecz to także jest realne. I całkowicie możliwe. Natalia nie odezwała się, przypatrując mi się tylko. Nie miałem pojęcia, o czym wówczas myślała - wyraz jej twarzy pozostawiał jej myśli nieodgadnięte. Od początku tego spotkania bałem się, że tą rozmową mogę ją bezpowrotnie utracić, a teraz ten strach dodatkowo wzmagał się. - Dlaczego mówisz mi to wszystko? - zapytała w końcu. Odetchnąłem nieco. Ton jej głosu brzmiał łagodnie, ale mogło to być tylko zwykłe złudzenie, wywołane nieodpartą chęcią, by taki właśnie był. - Po pierwsze, chciałem poznać twoje zdanie o tym, co się tam wydarzyło - odparłem. - To już wiesz. To całkowicie niemożliwe i absurdalne. - A po drugie… widzisz, Jacek zmienił się od naszego ostatniego spotkania. Mam na myśli jego zaangażowanie do pewnych spraw. Całkowicie pochłonęła go magia i nauki okultystyczne. Od lat zajmuje się także parapsychologią. Ożywienie psa było jego największym sukcesem, jak do tej pory. - Jak do tej pory? - Tak…Nie zamierza na tym poprzestać. To tylko zachęciło go do dalszej pracy. Ale teraz potrzebuje pomocy. - Pomocy? Ale w jakim celu? Przez chwilę wahałem się. Potem postawiłem wszystko na jedną kartę; albo zagłębi się w to razem ze mną, albo odejdzie i nigdy już jej nie zobaczę. Teraz, kiedy przypominam sobie tamtą chwilę, dochodzę do wniosku, że musiałem być naprawdę szalony, decydując się na coś takiego. - Powiedział mi, że po miesiącach badań doszedł do wniosku, że sam nie będzie w stanie osiągnąć tego, co sobie wyznaczył. Cel okazał się bardzo wygórowany, ale Jacek jest zbyt ambitny, by sobie darować. - Marek, przejdź do rzeczy - ponagliła niecierpliwiąc się Natalia. - Więc…szukał mnie, bo wiedział, że jako jego przyjaciel może na mnie liczyć. Wczoraj, po tym jak pokazał mi co potrafi zrobić z psem, wyjaśnił mi cały szereg zagadnień i tajemnic magii. Cóż, niewiele z tego zrozumiałem. Ale on…wyjaśniał wiele i…poprosił mnie, abym… - Abyś co, Marek? Wykrztuś to w końcu z siebie. Nie patrząc na nią, niemal bez tchu odrzekłem: - Jacek ma zamiar…wskrzesić martwego człowieka. Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru zapadła uporczywa cisza, której nikt z nas nie odważył się przerwać. Zerknąłem ostrożnie na Natalię; siedziała nieruchomo, z malującym się na ślicznej twarzy niedowierzaniem, świdrując mnie szeroko otwartymi oczyma. - To jest już szczyt wszystkiego - stwierdziła powoli. - Jacek naprawdę potrzebuje pomocy. Ale nie twojej, tylko specjalisty od chorób umysłowych. To przecież jest nienormalne! - Wiem Natalia, doskonale cię rozumiem - zacząłem się tłumaczyć. - Ale Jacek przekonał mnie, że naprawdę może mu się to udać. Jak sam powiedział, procedura przywrócenia do życia człowieka jest niemal identyczna, jak w przypadku psa. - Niemal? - Właśnie dlatego potrzebuje mojej pomocy. Sam, w pojedynkę nie poradzi sobie z tym. - Zgodziłeś się? Westchnąłem, szukając oczyma jakiegoś punktu, na którym mógłbym skupić wzrok. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że Natalia przypatruje mi się uważnie przez cały czas. Wolałem nie patrzeć w jej zielone oczy: bałem się tego, co mogłem tam dostrzec. - Tak, zgodziłem się. Zrobiłem to, ponieważ Jacek jest moim przyjacielem. Zawsze sobie pomagaliśmy. Poza tym wierzę, że mu się to uda. - Ale po co? - chciała wiedzieć. - Po co to wszystko? Dlaczego on chce to zrobić? I dlaczego ty chcesz uczestniczyć w tym szaleństwie? - Jacek jest okultystą i parapsychologiem, już ci to przecież mówiłem. W jego nauce coś takiego jest prawdziwym wyzwaniem. Tylko najlepszym może to się powieść. Chce tego dokonać, ponieważ to kwestia prestiżu wśród takich jak on. Udowodnienie własnych możliwości i umiejętności. - A ty? Co ty będziesz z tego miał? - To przecież coś, co na zawsze zmieni świat. Potem nic już nie będzie takie samo, nie dostrzegasz tego? Przestaną istnieć granice życia i śmierci. To stanie się pierwszym krokiem do osiągnięcia nieśmiertelności - przerwałem na moment, a potem dodałem, patrząc już wprost na nią: - Nikt z nas nie chce umierać. Dzięki Jackowi otrzymamy taką szansę. Wszyscy staniemy się lepsi, ponieważ pozbędziemy się naszego największego lęku. Strachu przed śmiercią. Nie chcę odwrócić się do tego plecami i udawać, że to nie może mieć miejsca. Natalia odezwała się z niezachwianą pewnością siebie: - Nie dostrzegasz jednego, Marek. To całkowicie niemożliwe. Musi tak być, inaczej cała ta rzeczywistość nie byłaby tym, czym jest. - Nie, Natia. Rzeczywistość zmieniła się od momentu, kiedy serce tamtego psa znów zaczęło bić. - Pozostaje zatem jeszcze jedna kwestia. - Jaka? - Jak zamierza tego dokonać? Mam na myśli co dokładnie chce zrobić i skąd zamierza uzyskać martwego człowieka. - Nie wiem - odparłem po chwili namysłu. - Będziesz mogła go sama o to zapytać. - Słucham? Opróżniłem do końca butelkę chateau, napełniając do połowy nasze kieliszki. Natalia pobieżnie obrzuciła wzrokiem alkohol. - Ta prośba… - zacząłem. - Ona dotyczyła także ciebie. Jacek pamięta cię lepiej, niż byś przypuszczała. Miałem cię w jego imieniu poprosić o pomoc. - Mnie? Wykluczone. Nie spotykam się z ludźmi, którzy powinni zostać odizolowani od społeczeństwa. - Jacek nie jest szalony. Po prostu zajmuje się rzeczami, których inni nie potrafią zrozumieć. - Jest niespełna rozumu i tyle. Przez te swoje paranoiczne obsesje staje się niebezpieczny dla innych. Także dla ciebie. Zacząłem niespokojnie bawić się kieliszkiem. Nie miałem siły go opróżnić. Z każdą chwilą bałem się coraz bardziej, że Natalia wstanie i odejdzie, na zawsze zamykając ten rozdział naszego życia. Z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nie zniósłbym tego. Życie bez Natalii byłoby tylko nędzną imitacją, parodią życia normalnych ludzi. - Czyli nie pomożesz mu? Nam? Pokręciła głową ze stanowczością. - Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. To tak, jakbym przeczyła samej sobie. Nie ustępowałem jednak. - Jeżeli nie dla Jacka, zrób to dla mnie. Proszę cię, Natalia. - Marek, postaw się na moim miejscu. Prosisz, abym zapomniała o ostatnich dwunastu latach mojego życia, o mojej pracy, o tym wszystkim, czego się z takim trudem uczyłam. W imię czego? Mrzonki człowieka, który chce bawić się w Boga? Może było to tylko złudzenie lub odblask światła przejeżdżającego samochodu, lecz w jej oczach dostrzegłem gromadzące się łzy. Zaraz potem opuściła głowę i niczego już nie zauważyłem. - Nie przekonam cię? - zapytałem, chcąc się upewnić. - Nie - odparła krótko. Opadłem na oparcie krzesła i jednym ruchem wypiłem resztkę wina, która pozostała w moim kieliszku. Natalia nadal siedziała ze spuszczoną głową, wpatrzona we własne kolana. Nie bardzo wiedziałem, co mam teraz zrobić. Obserwując ją tak, przez chwilę zdawało mi się, że… - Podejrzewam, że nie przekonam cię, byś zmienił zdanie? - odezwała się niespodziewanie, nie podnosząc głowy. - To prawda - zgodziłem się. - Nie zamierzam się teraz wycofać. Nie po tym, co zobaczyłem. Po prostu poszukam kogoś innego. Podniosła głowę i spojrzała na mnie. Gdzieś po kącikach oczu błąkały się jednak łzy, które usilnie starała się zamaskować. - Marek, proszę cię. Nie opowiadaj o tym nikomu. To nie doprowadzi do niczego dobrego. - Muszę znaleźć trzecią osobę. Inaczej to wszystko nie będzie nic warte. - Niech Jacek poszuka sobie kogoś innego. On naprawdę może przysporzyć ci kłopotów. Zrozum to. - Ufam mu. I nie zrezygnuję. A jeśli nie będzie przy mnie wówczas ciebie, to będzie ktoś inny - powiedziałem powoli, drżącym nieco głosem i z ciężkim sercem. Od samego początku wiedziałem, że tak zareaguje, lecz gdzieś kryła się jeszcze nadzieja, że pozostanie u mego boku do końca tej wariackiej historii. Nie chciałem utracić Natalii, była dla mnie kimś zbyt cennym, zbyt wyjątkowym. Ale także nie mogłem zaprzepaścić szansy stania się świadkiem rzeczy, która otworzy drogę do innego świata. Po prostu nie byłem w stanie, nawet jeśli bardzo bym się starał. Tak czy inaczej dzisiejszy wieczór należał już do straconych, więc odezwałem się tylko: - Chodźmy już, dobrze? Odprowadzę cię do domu. Dziewczyna pokiwała tylko głową, nie odpowiadając. Potem raz jeszcze wytarła usta chusteczką, po czym odsunęła krzesło i wstała. Puściłem ją przodem, kiedy ruszyliśmy w kierunku baru, za którym stała Helena nalewając drinki, sam pozostając w otoczce niesamowitych perfum, których od lat używała Natalia. Przy ladzie rozliczyliśmy się kelnerką, jak zwykle dzieląc rachunek po równo między sobą. Natalia nie należała do tego typu dziewczyn, które oczekiwały by za nie płacić, z wytrwałością graniczącą z egoizmem. Natia najzwyklej na świecie po prostu tego nie lubiła; kiedy ją o to kiedyś zapytałem, odparła krótko: "To przecież jest nieuczciwe". Wyszliśmy na zewnątrz. Noc była cicha i spokojna, księżyc świecił jasno i czysto, odbijając się w granatowociemnych teraz wodach morza. Od ich strony powiewał lekki wiatr, burząc włosy dziewczyny. Irytowało ją to, lecz dla mnie w rozwianych włosach wyglądała jeszcze piękniej. Było przyjemnie ciepło, wiec zrezygnowaliśmy z wzięcia taksówki i ruszyliśmy pieszo w kierunku jej domu. Nie rozmawialiśmy wiele podczas całej drogi. Jeżeli już zaczęliśmy o czymś mówić, to było to coś całkowicie innego i niezwiązanego z naszą rozmową w restauracji; dziwnie szybko też temat wygasał i ponownie pogrążaliśmy się w milczeniu. Oboje mieliśmy zbyt wiele do przemyślenia. Nie ulegało kwestii, że to ja byłem winny całemu temu zamieszaniu. Ożywianie zwłok raczej nie było popularnym tematem do rozmów; tym bardziej w miejscach takich, jakim była "Perła oceanów". Nie dziwiłem się, że Natalia zareagowała w ten sposób; nie po tych wszystkich rzeczach, które jej naopowiadałem. Przez cały czas odnosiłem wciąż pogłębiające się wrażenie, że postąpiłem dziś zbyt egoistycznie, co było jednak typowym dla mnie zachowaniem. Problem polegał na tym, że dostrzegałem to dopiero po fakcie. Wiele razy próbowałem walczyć z tą ciemną stroną mojego charakteru i równie często przegrywałem. Może dlatego, że była zbyt silnie wrodzona. - Przepraszam, Natia - odezwałem się. - Nie powinienem był się tak zachowywać. Nie miałem zamiaru cię urazić, wierz mi. Czasem mówię zbyt dużo. - W porządku - powiedziała tylko. - Powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać. Gdzieś wewnątrz mojej duszy zacząłem drżeć. Ogarnął mnie niepokój, którego w żaden sposób nie byłem w stanie opanować. Natalia zdawała się z każdą chwilą oddalać ode mnie, jakbym dzisiejszą rozmową przelał kielich goryczy, stopniowo wypełniający się przez te wszystkie lata. Bałem się, że Natalia wkrótce wyrzuci mi wszystko to, co o mnie myśli i zniknie z mojego życia, zostawiając niczym rozbitka na wyspie zwanej samotnością. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jej utrata byłaby dla mnie zbyt wielkim ciosem, po którym nigdy bym już się nie podniósł. Może ją kochałem. Może kochałem ją nawet wtedy, kiedy postanowiła skupić się na karierze lekarskiej, na jakiś czas ograniczając nasze spotkania do minimum. Może zawsze będę ją kochał. Zatrzymaliśmy się przed jej domem z białej cegły i drewnianymi, rzeźbionymi okiennicami. - Zobaczymy się jutro? - zapytałem, pełen nadziei na twierdzącą odpowiedź. Westchnęła lekko i odpowiedziała: - Nie wiem. Naprawdę. Jutro pracuję do późna, a rano mam masę zajęć. Postaram się zadzwonić do ciebie, jak będę mogła. Pokiwałem tylko głową, nie mogąc zdobyć się na coś więcej. - Śpij dobrze - odrzekłem, kiedy pocałowała mnie w policzek na dobranoc. - Wyśnij swoje marzenia. Najwspanialsza kobieta, jaka kiedykolwiek stąpała po tym świecie. - Jesteś naprawdę miły - odparła i uśmiechnęła się lekko, jakby ze smutkiem. Obserwowałem ją jak szła betonowym podjazdem w kierunku własnego domu. Kiedy otworzyła drzwi, odwróciła się jeszcze i odezwała się: - Mimo wszystko dziękuję za wieczór. Nie chcę byś zasypiał z wrażeniem, że się na ciebie gniewam. Pokiwałem jej bez słowa, niepewnie, z żalem przebijającym się w tym geście i poczekałem, aż wejdzie do środka. Potem ruszyłem w stronę mojego domu. Kiedy tak podążałem przed siebie powoli, mimo wszystko odniosłem wrażenie, że życie wymyka mi się spomiędzy palców. * * * Powrót do świadomości był procesem nużącym i kosztował mnie sporo wysiłku. Stopniowo i powolnie wynurzałem się z krainy sennych marzeń, usiłując otworzyć sklejone powieki. Ospałym ruchem przewróciłem się w pomiętej pościeli i wyciągnąłem rękę, by dosięgnąć nocnego stolika. Wydawało mi się, że to właśnie tam położyłem swój zegarek, gdy wczoraj wieczorem kładłem się do łóżka. Po kilku sekundach moje błądzące po drewnianym blacie palce odnalazły go, leżącego prawie przy samej krawędzi, a poprzez niezdarny chwyt strąciły na podłogę. Usłyszałem jak o nią uderza ze stłumionym dźwiękiem. - Cholera! - zakląłem pod nosem. Teraz, żeby go dosięgnąć będę musiał wstać, ale moje ciało zdawało się być okrutnie ciężkie, a łóżko było tak wspaniale miękkie, iż wydawało mi się, że nigdy nie zdobędę się na ten ruch. Dlaczego to właśnie mnie zawsze prześladuje pech? W końcu doszedłem do wniosku, że będę musiał to zrobić, jeśli chcę dowiedzieć się, która godzina. Próbując oszustwa przechyliłem się przez krawędź łóżka, szukając przed sobą ręką zegarka. Jednak dziś chyba wszystko obróciło się przeciwko mnie; wypadłem z niego i boleśnie zderzyłem się z podłogą. Mrucząc niewyraźnie coś niecenzuralnego podniosłem się do pozycji klęczącej i rozmasowując obolałe ramię wziąłem do ręki zegarek, który spoczywał spokojnie obok nogi nocnego stolika. Wskazywał siódmą zero pięć, o ile nie przestawił się wskutek upadku. Nie ma co, wprost wymarzona pora do wstawania. Przecierając oczy usiadłem na łóżku. Niemal natychmiast powróciły do mnie wydarzenia z minionego wieczoru. Wszystkie te niepewności i przemyślenia, które nękały mnie przy zasypianiu. Usiłowałem je odgonić; nie chciałem dziś zaprzątać sobie tym głowy, a tym bardziej zaczynać w ten sposób dnia. Czułem, że muszę odpocząć od wszelkich kłopotów związanych z wczorajszą rozmową i z Natalią. Tylko wówczas mogłem podejść do tego z odpowiednim realizmem. Poza tym miałem dziś umówione spotkanie z Jackiem w jego domu. Wstałem, podszedłem do okna na wprost od łóżka i rozsunąłem żaluzje. Słońce wzeszło już i oświetliło pokój wpadając przez szczeliny pomiędzy listkami. Jego silne światło i bezchmurne niebo zwiastowały nadejście kolejnego upalnego dnia. Już teraz można było zauważyć gdzieniegdzie niewielkie grupki ludzi zmierzających na plażę. Aż strach pomyśleć, co będzie się działo w południe. Przywykłem już jednak do tego; w środku lipca coś takiego było na porządku dziennym. Nieznośne dźwięki dobiegające z wnętrza mojego żołądka wyrwały mnie z zamyślenia. Obróciłem się od okna i obrzuciłem wzrokiem wnętrze pokoju, szukając na stoliku przy łóżku lub na blacie stojącego nieopodal biurka jakiejś kanapki, którą być może wczoraj zostawiłem gdzieś tutaj. Niczego jednak nie znalazłem, więc ruszyłem w kierunku kuchni. Mieszkanie nie było duże. Poza sypialnią znajdowały się tam jeszcze tylko dwa pokoje, pomijając kuchnię i łazienkę, z prysznicem dla dwojga; graniczący z nią, dość szeroki salon, pośrodku którego stał szklany stolik i rzeźbione krzesła, które otrzymałem w spadku, tak samo jak olbrzymi regał, który zmuszony byłem rozstawić wzdłuż dwóch ścian, by zmieścił się do środka. Nie był jednak specjalnie zastawiony; swe miejsce na nim znalazła sterta książek o tematyce tak zróżnicowanej, że sam się tego dziwiłem, prosta, ale sprawna wieża, trochę płyt, a także nieco dekoracyjnych wyrobów ze szkła, tworzyw sztucznych i porcelany. No i oczywiście był tam także barek, o który troszczyłem się ze szczególną uwagą. Drugim pokojem natomiast było pomieszczenie, które przekształciłem na coś w rodzaju biura; to tam rozmawiałem z klientami, trzymałem wszelkie rachunki i umowy, przeprowadzałem transakcje i sprzedaże. Tak więc szerokie biurko, kilka krzeseł oraz szafka na dokumenty zupełnie wystarczały za całe jego wyposażenie. Idąc do kuchni włączyłem stojący w rogu salonu telewizor. Nigdy specjalnie nie lubiłem ciszy w mieszkaniu, kiedy byłem w nim sam, bądź nie pracowałem. Wrzuciłem pierwszy lepszy kanał muzyczny i zabrałem się do przyrządzania sobie szybkiego śniadania, by jak najszybciej pozbyć się tego ściskania w żołądku. Melodyjny i przyjemny utwór The Corrs, na który natrafiłem wydał mi się odpowiedni na tą godzinę. Przez chwilę podziwiałem urodziwą, ciemnowłosą wokalistkę; potem zabrałem się do przeszukiwania zawartości lodówki. Gdzieś około godziny ósmej trzydzieści zadzwonił telefon. Wychodziłem akurat spod prysznica, mocząc dywan w pośpiechu, usiłując zdążyć z podniesieniem słuchawki przed rozłączeniem. Ociekając wodą i stojąc w samym tylko przytrzymywanym jedną ręką ręczniku przyłożyłem ją do ucha. - Tak? Marek Białecki, słucham. Po drugiej stronie usłyszałem znajomy głos. - Cześć. Nie obudziłam cię przypadkiem? - Natalia, witaj - odparłem zaskoczony. - Nie, właśnie brałem prysznic. - Przepraszam, że cię spod niego wyci�