12495
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 12495 |
Rozszerzenie: |
12495 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 12495 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12495 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
12495 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Jan Twardowski
nadzieja, miłość, spisane pacierze
wiersze wybrane
wybrała i wstępem opatrzyła Aleksandra Iwanowska
Białystok 2005
Jesteś
Jestem bo Jesteś
na tym stoi wiara
nadzieja miłość spisane pacierze
wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała
wszyscy co na świętych rosną po kryjomu
lampka skrupulatka skoro Boga strzeże
łza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza
życia ludzi i zwierząt za krótka choroba
śmierć co przeprowadza przez grób jak przez kamień
bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna
jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej
wiary przemądrzałej szuka się u diabła
Głosić nadzieję i miłość
Z trzech cnót: wiary, nadziei i miłości, dla Jana Twardowskiego — księdza piszącego wiersze, jak zwykł sam o sobie mówić najważniejsza jest nadzieja. Do rangi niemal przykazania Autor wierszy zebranych w tomie Nadzieja, miłość, spisane pacierze wyniósł zadanie: w rozpaczliwych, okrutnych i bezwzględnych czasach, jakie przeżywamy, trzeba głosić nadzieję wyrastającą z przekonania, że spełnią się Boże obietnice, „spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1,45): „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Łk 11,9), „ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mł 20,16), łącznie z tą, brzmiącą jak paradoks, głoszącą życie po śmierci.
Nadzieja uczy patrzeć na świat oczyma wiary, która nadaje sens zmartwieniom, cierpieniu, poniżeniu i śmierci, nadaje kierunek wolnej woli człowieka. Rozpacz jest grzechem przeciwko nadziei. „Otacza nas rozpacz w kratkę — zauważa Ksiądz — jednak dobrze jest widzieć dobro, którego na ogół się nie widzi. Zło jest hałaśliwe, ale dobra jest więcej”. Ksiądz Twardowski nie bagatelizuje zła, przeciwnie — widzi je, ale nie jest ono dlań przeszkodą w dostrzeganiu i czynieniu dobra. Świadomie uczy wybierać dobro z zalewu zła tego świata. Wątpiącemu, zagubionemu i pytającemu czytelnikowi proponuje postawę zadziwienia i zachwytu nad tym, co niezrozumiałe, nie zaś buntu, polemiki i pytań.
Nie przyszedłem pana nawracać
mówi w wierszu Wyjaśnienie —
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko
Przylgnięcie, przytulenie do Boga wynika ze świadomie przeżywanej postawy dziecka Bożego, u którego nie liczą się przeżyte lata, choćby było ich prawie dziewięćdziesiąt. Wiara, wyrastająca ze świadomości obecności Boga żywego, jest dla Księdza sensem życia. Wierzy on w Boga, który wychodzi na spotkanie człowieka, by dać mu wszystko z miłością, dla dobra człowieka i jego spokoju wewnętrznego, a jedyne co chce człowiekowi zabrać, to lęk i poczucie zagrożenia. Człowiek zwykle szuka spokoju w ludziach, tymczasem — podkreśla Ksiądz — o spokój trzeba się modlić, gdyż daje go sam Bóg.
Spojrzenie na rzeczywistość, które można nazwać najprościej „zgodą na świat”, akceptacja — i to z radością — tego, co w tym momencie daje mi Pan („to co nas spotyka jest spoza nas”), przeświadczenie, że dobru trzeba pomóc, bo jest za dyskretne oraz ‘chęć głoszenia nadziei zrodziły sens pisania. Program życia, który można określić listą przykazań, formułowany jest przez Księdza słowami mówionymi i napisanymi: patrzeć na świat oczyma Boga; nie dać się zastraszyć złu; umieć zawsze odpowiedzieć dobrem, miłością, sercem; szanować to, co Bóg stworzył; uczyć się prawdy o sobie z przeświadczenia, że jestem gorszy od każdego, z kim się spotykam; przestrzegać czystości uczuć — kochając człowieka, kochać Boga, czyli kochać Boga w człowieku; w miłości nie myśleć o sobie; być wyrozumiałym dla niezawinionej brzydoty. Takim programem autor uczy tego, czego dzisiejszy świat nie rozumie lub nie chce rozumieć.
Poprzez tytuły wydanych wcześniej zbiorów: Miłość za Bóg zapłać, Miłość zdjęta z krzyża, Miłość miłości szuka, Bóg prosi o miłość, Kochać człowieka by zdążyć do Boga, Wiersze o nadziei, miłości i wierze, jak i przez obecny Nadzieja, miłość, spisane pacierze, autor pragnie zwrócić uwagę na wszystkie relacje zawarte w miłości miłości bezinteresownej, miłości pełnej ofiary, miłości poszukującej, kiedy to człowiek szuka najpierw człowieka, potem Boga. Bóg natomiast szuka człowieka, by ten odpowiedział Mu na pytanie postawione niegdyś Piotrowi: „Czy kochasz Mnie?”
Człowiek jest potrzebny Bogu; człowiek — co stale wraca w wierszach — który umie mądrze kochać, pamięta, że ten kochany jest dzieckiem Boga, który będzie prowadził go drogami jego świętości, grzechu, wiary i niewiary, człowiek świadomy, że nie można drugiego przywłaszczyć dla siebie. „Spotkani «przypadkowo» mają coś do spełnienia w życiu, mają czegoś razem doświadczyć, ale po to tylko, aby zbliżyć się do Boga. On jest celem każdego spotkania. Nawet najbardziej ukochany człowiek nie może odłączyć nas od Boga. Jeśli przyjaźnimy się z kimś, jeżeli kogoś kochamy, zaraz zapytajmy siebie, czy my poprzez tę znajomość, poprzez tę przyjaźń, przede wszystkim łączymy się z Bogiem? Czy spełniamy to powołanie, jakie Bóg nam zesłał?”
Miłość — odpowiada Ksiądz — jest dowodem na istnienie Stwórcy. Była przed naszym urodzeniem. „Miłość nie jest czymś, ale Kimś. Jest samym Bogiem, który jest w nas. Bogiem kochającym nas i innych poprzez nas”. Kryje ona w sobie całe bogactwo innych uczuć: radość, szczęście, spokój, a obok nich cierpienie, poczucie osamotnienia, smutek, nawet rozpacz.
Z drugiej strony — co również Ksiądz cierpliwie pokazuje — miłość jest stałą walką z egoizmem, wyjściem poza siebie, zapomnieniem o sobie („zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz”), nauką, jak kochać nie dla samego siebie („kochać — to nie znaczy iść w swą własną drogę”).
„Spisane pacierze”, sformułowanie stanowiące trzecią część tytułu niniejszego wyboru, „to moje wiersze, moja rozmowa z Bogiem” — przyznaje Autor i ufnie, w prostocie serca i w prawdzie dzieli się z czytelnikami swoimi doświadczeniami i przeżyciami. Natomiast wiersze, które modlitwą nie są, bynajmniej od niej nie odchodzą, albowiem z niej wyrosły: „Zawsze modliłem się o wiersze. Są one przeze mnie wymodlone. Nie śpiewam, nie rysuję, ale modlę się. Zdolność do modlitwy miałem już od dziecka. Modliłem się nawet wtedy, kiedy miałem małą wiarę”.
Sens wierszy, głoszących nadzieję, miłość, tęsknotę za modlitwą, jest dla Księdza prosty: po pierwsze odtruć człowieka, przenieść go w lepszy, czysty świat, a po drugie szukać przyjaciół właśnie poprzez słowo, bo słowo spotyka i łączy ludzi, a wiersz jest — w głębokim przeświadczeniu Autora — poszukiwaniem najbliższych.
Aleksandra Iwanowska
I
OD ROZPACZY DO NADZIEI JEDEN KROK
Pytam
Jak uprościć wszystko zapłakać
jak nie szukać innego siebie
jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo
ani trochę już i zupełnie
jak biedronkę osłonić ręką
jak patykiem rysować wyruszenie
jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim
którym dzisiaj zgłupiało sumienie
Rachunek dla dorosłego
Jak daleko odszedłeś
od prostego kubka z jednym uchem
od starego stołu ze zwykłą ceratą
od wzruszenia nie na niby
od sensu
od podziwu nad światem
od tego co nagie a nierozebrane
od tego co za wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska
od tajemnicy niewykładanej na talerz
od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał
od pacierza
od Polski z raną
ty stary koniu
Apostołowie niewiary
Niewiara ma swoich apostołów
męczenników
wyznawców
zadziera nos do góry
z każdym się dogada
niesie także swój krzyż
uczy się milczenia w milczeniu
ciemności przed świtem
załamuje ręce nad grobem matki
tu przychodzi
żeby uwierzyć
* * *
Smutek niewiary
żal długi jak trzy wąsy suma
ktoś bardzo ważny dziś śmieszny
jak kot w batach
nieważny a ważny
odnajdzie się tutaj
Osioł
Duch oklapnięty kiedy ciało obok
miłość niecała bo smutek daleko
jeśli śmierć nie przyjdzie
życie jak matołek
wiara niepewna gdy niewiary nie ma
nawet uśmiech jak baran gdy zabraknie płaczu
wszystko Bóg stworzył razem
dlaczego osioł wyje
zobaczył osobno
Dlaczego
Nie wierzysz w siebie większego od siebie
w śmierć mniejszą od śmierci
w to że można zachorować na grzech
w to że samotność jest zła jeżeli się przed nią ucieka
w to że czas krzyczy na całe gardło ale go nie słyszysz albo udajesz Greka
siedzisz smutny jak Stańczyk w Hołdzie pruskim oparty na flecie
nie wierzysz w nic
ale dlaczego się boisz
Jak długo
Jak długo wierzyć nie rozumieć
jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć
ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze
pokaż się choć na chwilę w kościele – rozebranym do naga ze świecidełek
jak święci co nie mają niczego do ukrywania
jak w promieniu miłości promień przyjaźni
podaj ręce którymi odwiedzałeś
ani za późno ani za daleko
nie daj nam tak długo wierzyć
Smutek
Smutek co nie wiadomo
skąd jak i dokąd
czekanie z góry na dół
i z dołu do góry
niedokochany dziadek
z osą na łysinie
niewiara na całego
co przyjdzie co minie
Oda do rozpaczy
Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają ci nogę
asceci kopią
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie
Łza w kolejce
Łza czeka już w kolejce za innymi łzami
żal skręca się jak powój — to na niepogodę
ból może być miłością powrotem czekaniem
wspomnieniem jeśli jak gapa zatrzyma się w miejscu
czas od początku goni jak pies za zającem
smutek wciąż z liściem brzozy w dzieciństwo powraca
tylko Boże kochany co zrobić z rozpaczą
co stale chodzi tylko od siebie do siebie
Święty gapa
Kochał — ale nikt go nie chciał
śpieszył się — nikt na niego nie czekał
kołatał — kto inny otwierał
biegł z sercem — droga się urwała
jeszcze tęsknił za kimś przez furtkę ogrodu
— nie chce nie dba żartuje
wróżyli mu z liści
i było pusto wkoło
jakby świat powiedział
na wieki wieków amen
już tylko przez grzeczność
Smutek
Od małpy gorsza małpa która się rozpłacze
od kruka — taki co na księdza kracze
od rozpaczy gorszy smutku cichy kotek
co nawet wszystkim świętym popsuje robotę
Mój Boże
Sikorka co podrosła biskup co zmizerniał
pani co włosy suszyła ręcznikiem
a teraz mężowi w domu suszy głowę
wołała „mój ty piesku”
a teraz nie woła
bo miłość nieszczęśliwa ucieka od szczęścia
wytresowana oswojonych gryzie
oślica która bardziej dziwi
nie wtedy gdy mówi ale kiedy milczy
stryj co po śmierci wpadł nagle do domu
przy partyjnym zięciu usiadł niewidzialny
przyszedłem ukląkłem pytałem mój Boże
dlaczego jest niewiara gdy wszystko być może
Tylko
To tylko oczy co chcą widzieć dalej
to tylko uszy co pochwycą ciszę
ręce tak smutne jak skrzydła za małe
serce jak kogut zatrzymany w klatce
zmysły co kryją sekret przed poznaniem
Trzeba mieć ciało by odnaleźć duszę
Szukasz
Szukasz prawdy ale nie tajemnic
liścia bez drzewa
wiedzy a nie zdziwienia
boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć
zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny
nie milczysz ale pyskujesz o Bogu
chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać
myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia
nie wiesz że dowodem na istnienie jest to że tego dowodu nie ma
inteligentny i taki niemądry
Sześć listków
Wuj sznur przygotował
żeby się powiesić
jak żyć — kiedy czarne wszystko
ale to nieprawda
przybiegła przylaszczka
pod nos mu podetknęła
sześć niebieskich listków
Ile ważnego
Ile ważnego w tym co nieważne
ile potrzebnego w tym co niepotrzebne
ile uśmiechu w tym co niewesołe
ile odwagi być na krzyżu nagim
Matka Boska samobójcy tłumaczy:
— Nie wyskakuj za prędko z rozpaczy
Powieszony pomylony
Powiesił się bo myślał że już nic nie będzie
patrzy a tu święci tłoczą się w ogonku
znowu dudki wykrzywione czajki
mamusie lub inaczej niezapominajki
śmierć to nie dziura tylko życie dalej
chciał uciec od wszystkiego a wszystko zostało
stół talerz łyżki tuż przy barszczu rzepka
spokój jakby tego lata powiodły się pszczoły
pani co w późnym wieku nie straciła cnoty
(wciąż dwie samotności bronią się nawzajem)
świeci jak lichtarzyk solidnej roboty
jeszcze obłoki gołe podfruwajki
Anioł Stróż zaczął mówić w tej podniosłej chwili
— mój synku powieszony aleś się pomylił
Po obu stronach
Nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro
zobaczyć czas na własne oczy
każdy odchodzi w swoją stronę
by serce nieść jak niecierpliwość
czekać na jedną ważną chwilę
i kochać czego znieść nie sposób
Ty co po obu stronach jesteś
za blisko wszędzie za daleko
Nie mów
Jest list który przybiegł jak kwiczoł
towarzyski i hałaśliwy
wzruszenie
chleb na stole
struga od deszczu
orzech buka czerwonobrunatny
dziki królik megaloman co udaje zająca
szept w starym parku sprzed dwustu lat
— słowo honoru że zaraz wrócę
żuk który umarł z przyjemnością
smutek dozwolony do końca
ci co nie przestali się kochać a zaczęli się lubić
cietrzew co drugi raz wraca przed zachodem słońca
kasztany życzliwe
nadzieja jak święta krowa
bo żyły na rękach zielone
lecz linia życia różowa
nie mów miłość
bo to za dużo
nie mów rozpacz
bo to za mało
Na końcu
Miałem już oknem wyskoczyć — tłumaczył
lecz zobaczyłem małą bożą krówkę
na samym końcu rozpaczy
Jak się nazywa
Jak się nazywa to nienazwane
jak się nazywa to co uderzyło
ten smutek co nie łączy a rozdziela
przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa
to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem
wciąż najważniejsze co przechodzi mimo
przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi
ta straszna pustka co graniczy z Bogiem
to że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga poprowadzi
Optymizm
Ach ten optymizm co chodzi w kółko
i mówi lepiej będzie
a ja chcę właśnie trochę rozpaczy
takiej jak zawsze więc bez tłumaczeń
tego wciąż szczęścia co jest nieszczęściem
choćby urosło o jeden procent
miłości która czeka tak samo
z pobitym sercem nocą dziurawą
jak mól co został znowu na zimę
a ja już nie chcę niczego zmieniać
kamień niech będzie zawsze kamieniem
łza — starą myszką
buty — wspomnieniem
Ochroniarz
Uśmiech to obowiązek chrześcijański
chyba inaczej
to anioł ochroniarz
co wyciąga za prawą i lewą nogawkę z rozpaczy
Nieszczęście nie–nieszczęście
Jest taki uśmiech co mieszka w rozpaczy
bo gdy widzisz zbyt czarno to często inaczej
niekiedy w smutku jak drozd ci zaśpiewa
— twej miłości zranionej Bóg łaknie jak chleba
nieszczęście nie—nieszczęście jeśli szczęścia nie ma
jest uśmiech co się nawet na cmentarzu kryje
każdy świętej pamięci umiera więc żyje
cóż że go nie widzisz powraca do domu
siada przy stole czyta lampę świeci
czasem w bamboszach by nas nie obudzić
tylko śmierć umie ludzi przybliżyć do ludzi
nic dziwnego przecież tak to bywa
z nieba się tęskni zawsze po kryjomu
choćby królikom mlecze przed rosą pozrywać
ciotkę z gotówką przy sobie zatrzymać
uśmiech czasem się modli po prostu — mój Boże
tu gdzie miłość odchodzi lecz jej nie ubywa
ci co się kochają cierpią gdy są razem
uśmiech i z cytryną uśmiechnąć się może
narzekasz że świat surowy jak grzyb niejadalny
a w świecie stale uśmiech niewidzialny
Szczęście po chorobie
Radości byle jakie
podwyżki ubogie
ciemność co nos do nosa drugiego przybliża
narzeczem bez jutra
jak dwie lęce krzyża
nieszczęście jak szczęście po ciężkiej chorobie
— to nic — mówię do serca
— wyruszamy w drogę
Przestroga
Poziomka punktualna zawsze w połowie czerwca
gawron doświadczony odlatuje na zachód
storczyk obuwik trepek królewny
grzyb zajączek i świniak
dzwoniec z podbrzuszem żółtym latem pięknie zielony
jeszcze czerwone rydze
w październiku brązowe podgrzybki
Nie klnij do ciężkiej cholery
bo świat niebrzydki
Owce między wilki
Krowo co dajesz się doić tyle razy dla mnie
wszystkie króliki umęczone abyśmy według przepisu chorowali
wróblu w mieście brudny byle być z nami przez zimę
szałwio co umierasz i do nieba idziesz byle nas zęby nie bolały
prawdziwi chrześcijanie nie wodą z kranu ale krwią
ochrzczeni
co idziecie jak owce między wilki
wstydzę się was kiedy biegam od siebie do siebie
grymaszę na niewinne cierpienie
lekkomyślnie poważny
umawiam się aż z trzema lekarzami żeby nie umrzeć
kiedy nie chcę być chlebem zmielonym dla Boga
Nawrócenie
Kucyk pocieszy za krótkim ogonem
jarzębina do ust zbliży swe usta czerwone
rozum na głowie stanie i uklęknie krowa
wszystko bez Boga prowadzi do Boga
Pan Jezus niewierzących
Pan Jezus niewierzących
chodzi między nami
trochę znany z Cepelii
trochę ze słyszenia
przemilczany solidnie
w porannej gazecie
bezpartyjny
bezbronny
przedyskutowany
omijany jak
stary cmentarz choleryczny
z konieczności szary
więc zupełnie czysty
Pan Jezus niewierzących
chodzi między nami
czasami się zatrzyma
stoi jak krzyż twardy
wierzących niewierzących
wszystkich nas połączy
ból niezasłużony
co zbliża do prawdy
Nieobecny jest
Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma
tak wszechmogący że potrafi nie być
więc nieobecność Jego też się zdarza
stąd czasem ciemno i serce się tłucze
poskomli nawet jak pies niecierpliwy
nawet wierzący nie wierzą po cichu
i chcą się żartem wymknąć ze wzruszenia
choć tak niedawno wierzyli na pamięć
że całe życie czeka się na chwilę
lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma
mózg jak tulipan chyli się zmęczony
i myśli biegną wspólną pustą drogą
tak jak biedronki co się razem schodzą
by przed rozpaczą ukryć się na zimę
tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze
i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi
a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą
i liść ostatni brzęczy wprost z topoli
że Nieobecny jest
bo więcej boli
Jak źle
Jezu czemu przychodzisz
ciemno
czarny bocian rąbnął łapą białego
głowa tępa jak drewno
widzisz
jeśli jest noc musi być dzień
jeśli łza uśmiech
jak źle
to i Bóg jest na pewno
Spór
Wielki spór o Boga w licealnej klasie
pytania chłopców twarde
a dziewcząt piskliwe
uśmiech przekory
jeszcze przed rozpaczą
także święty Augustyn miał kłopoty z wiarą
nawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe
jest krzyż wiary
jest i krzyż niewiary
wie o tym
Jezus
proszący o ciszę
zrozumie obejmie
rękami obiema
już wierzysz — kiedy cierpisz że Go nie ma
Straciłem wiarę
Straciłem wiarę
w ostatnią lekcję i dzwonek
nie wierzę w ogóle w koniec
nie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczę
nie wierzę, że komunista nie płacze
nie wierzę już w bociana
nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba
nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba
żeby naprawdę uwierzyć
w ile trzeba nie wierzyć
Nielogiczne
To co nielogiczne prowadzi do wiary
gwiazda co spadła z nieba dla nikogo
zając co ma tylko strach swój na obronę
miłość do połowy
szczęście nieszczęśliwe
kucyk nadziei
i brudas który przyszedł ażeby powiedzieć
tak zimno a Pan Jezus za lekko ubrany
róża pomarszczona
łabędź wiosłujący tylko jedną nogą
za wielki Pan Bóg żeby wszedł do głowy
Biedna logiczna głowa
Przyjdź to co ni w pięć ni w dziewięć
i to co trzy po trzy
przyjdź dwa razy dwa wcale nie cztery
nie tak i tak dalej ale tak i nie tak dalej
przyjdź wszystko do góry nogami
całkiem inaczej
piąte przez dziesiąte
przyjdź godzino dwunasta szukana w południe
przyjdź serce razem z drugim i nagle osobno
pokaż naszej biednej logicznej głowie jak kotce przyuczonej do porządku
to co niemożliwe i konieczne
Przez mikroskop
Co ty głuptasie wyrabiasz najlepszego
patrzysz przez mikroskop
na śmierć i miłość jednakowo ciemne
przykładasz ucho
szukasz ręką
chroboczesz klamką żeby otworzyć
choć serce wie co teraz a nie wie co potem
stajesz na głowie żeby udowodnić
zapalasz światło
wąchasz teologię
a trzeba
nie widzieć
nie słyszeć
nie dotykać
nie wiedzieć
i dopiero wtedy uwierzyć
Koło
Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej
gwiazdę zagasić — nie drgnęła cała reszta świata
ptakom lato przedłużyć — została sikorka
jasnoniebieska zawsze na początku zimy
chciałem działać pozmieniać — napomniał mnie kamień
czyżeś zgłupiał do końca — aktywni czas tracą
chciałem zwątpić — w zwątpieniu znalazłem milczenie
to od czego się wiara z powrotem zaczyna
Boże Narodzenie
Podszedł na palcach niedowiarek
bo konstytucja nie zabrania
do Matki Bożej. Mówił do Niej
— tak nam się wszystko poplątało
partia przy końcu zbaraniała
niech Cię za rękę choć potrzymam
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania
Bóg się rodzi, moc truchleje
W tę noc, co nie wiedziała jeszcze, że jest święta
nie liżyłapy
nie pochlebcy
nie kandydaci na dygnitarzy
nie urzędnicy
nie spryciarze
nie chwalipięty że „tam byłem pierwszy”
nie reporterzy z telewizji ani dziennikarze
ale najbliżsi zawsze sobie krewni
analfabeci z bijącym sercem
i mędrcy — bo szukają
biegli niespokojni —
czy się nie przeziębił
czy gwiazda w ostatniej chwili Go nie przestraszyła
czy miał suche pieluszki
czy przy pięknie śpiewającym aniele nie dostał chrypki
czy Go siano nie podrapało
czy wierzgający osioł nie uraził swojego zwierzchnika —
dostojnego wołu
kiedy rozsądni się gorszyli
Bóg wszechmogący stał się ludzkim dzieckiem
z wyciągniętymi bezradnie rękami
i świat się wcale nie zawalił
ale zgarbiony uśmiechnął się i zaczął się prostować
* * *
Przyszli szukać Serca Bożego,
Serca z wszystkich naszych pierwszych piątków,
jak w obrazach włócznią przebitego,
ze skrą bólu i cierni pamiątką.
Weszli w kościół, a tu nagle kolędy —
miękki żłóbek z siankową poduszką —
nie ma cierni ni blasku krwawego,
ale bije Jezusowe serduszko.
Nie ma cierpień. Żadnej nie ma rany,
zamiast burzy na morzu — kąpiółka —
kołysane w ciepłej koszulinie
śmiesznym uchem pstrokatego osiołka.
Szukałem
Szukałem Boga w książkach
przez cud niedomówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać
Na wsi
Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy
bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić
jak krowę doić żeby nie kopnęła
jak starannie ustawić drabinkę do siana
jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu
tak podobne do siebie lecz różne od spodu
a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz
tu wiedzą że konie stają głowami do środka
że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie
że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa
kukułka tutaj żywa a nie nakręcona
pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo
a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie
ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają
zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić
jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową
i wiadomo że sosny niebieskozielone
a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele
tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy
tylko dla filozofów garbaty i krzywy
Pomaleńku…
Nie bój się mała trzódko
żuku nie do pary
biedronko co wzięta w rękę
udajesz umarłą
żabo szara
ropucho zielona
lwia paszczo co kwitniesz od maja do mrozu
sójko co masz kuper biały
czarny ogon i czarne skrzydełko
jedna łzo raz tylko i za każdym razem
jeden Jezus co do niewierzących
idzie pomaleńku
Żeby nagle zobaczyć
Więc tak długo trzeba było rozsądku się uczyć
na pytania logicznie odpowiadać
nie mówić bez sensu i od rzeczy
żeby nagle zobaczyć
że nadzieja może być obok rozpaczy
niewiara obok wiary
skakanka dziecięca na podłodze obok trumny
dostojnik obok prosiaka
prawda z palcem na ustach
podopieczny pod kołami karetki pogotowia
modlitwa obok smutnego kotleta na talerzu
i ten krzyk nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci serce
z którym uciekałem — obok ciszy
Za szybko
Za szybko chcesz wiedzieć wszystko
już masz pretensję
do samego Boga że odłożył słuchawkę —
do własnego Anioła Stróża że nietypowy
nie biały ale serdecznie rudy —
podsłuchuje spojrzenia
podobno na dwóch etatach
ponieważ fruwa — omija pytania
(a wszędzie tyle pyskatego cierpienia)
za prędko chcesz żeby wszystko było tak proste
jak seter irlandzki
ze świętym Franciszkiem w brązowych oczach
gdy łeb zwężony położy na kolanach
ofiarując ogon —
wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań
Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz
obłazi nas chude milczenie
wiedza wydaje się lizaniem
choć zawsze większa od odpowiedzi
skomli chłód zrozumienia
wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć
O cokolwiek zapytasz
Czemu serce jak żebrak
gdzie indziej istnienie
wierna miłość nietrwała
ślub co przeszedł obok
czemu święty i grzesznik w tym samym peweksie
niepewność świętych jaka łaska grozi
czemu łza opiekunka do gardła mi wpadła
bo szczęście się urwało nie wiadomo po co
o cokolwiek zapytasz
trzepnie cię milczenie
Bogu nie stawia się pytań dlaczego
Noc
Noc — gwiazdę przyprowadza
smutek — białą brzozę
miłość niesie w ofierze czystego baranka
spokój — samotność mrówek gdy wszystkie są razem
Wiara stale chce pytać
lecz gardło wysycha
jeśli Bóg jest milczeniem
zamilczeć potrzeba
Nagroda
Przyszła rozpacz przeprosić
że jest rozpaczą
— Najdroższa — mówię do niej
za co przepraszasz
za co
Dobroć nagrodą za smutek
pies ranę wyliże
od rozpaczy do wiary najbliżej
Wiersz przedpotopowy
Jak nazwać rozpacz wiarę
zwierzęta rośliny
ból nie najważniejszy
a przecież jedyny
zdjąć czapkę jak w kościele
klęknąć przy cierpieniu
do Nienazwanego
mówić po imieniu
Szczegół
Wciąż całość za wielka i maleńkie sprawy
czas jak druga przestrzeń i barwinek w cieniu
Księżyc niedoleczony i kminek przydrożny
rozpacz i dzieci co bawią się w klasy
przy cierpieniu sam Pan Bóg stanął jak milczenie
i serce jak szczegół stale niespokojne
boi się że małe więcej od wielkiego boli
Ogień
Patrzę Jezus na brzegu
wydawał się łatwy
taki do serca na co dzień
Mówił: — Przyjdź
czekam
tylko nie licz na cuda
do mnie się idzie przez ogień
Jak kozioł
Nie skarż się że mrok ciebie jak kozioł zaskoczył
skoro rośnie świetlik co przemywa oczy
nie nudź — biedne płuca nasze
bo w pobliżu ślaz dziki co łagodzi kaszel
z pięcioma płatkami na krótkim ogonku
zawstydzony jak uczeń co przyszedł po dzwonku
nie męcz że świat szary. Rybitwa wieczorem
biegnie w czarnej czapeczce nad czerwonym dziobem
nie bój się że miłość nadciąga jak burza
skoro Bóg ci anioła wynajął za stróża
Narzekania
Stale narzekamy
na dziurę w moście
na piąte koło u wozu
na dwa grzyby w barszczu
na kropkę bez i
na piłkę co łamie kwiaty
na szczęście bez dalszego ciągu
na to że nas nie widać
na to że wszyscy umierają a nie tylko niektórzy
na to jak bardzo wystarczy kochać żeby siebie zniszczyć
ale stale potrzeba tego co niepotrzebne
* * *
Zając bieleje
by nie zginąć w śniegu
żuk zielenieje wśród traw
by śmierć nie dosięgła
latem niebo błękitne dla samego piękna
ile uroku w tym co niepraktyczne
Na pół
Niedokończone
przerwane
przedarte na pół
niekochane
nic już nie warte
Nie wybrzydzaj
tak jest
aby było naprawdę
Na przekór
Pogodzić się z deszczem co kapie
z grypą co za nos cię przyłapie
z bykiem krową krówką
z przenajświętszą gotówką
z wierszem słabym z serca szczerego
z teologiem co nie wie dlaczego
Siedmiowiersz
Jak piękna jest brzydka pogoda
zabawny spóźniony generał
surowy wesoły śnieg
słońce rano podłużne w południe okrągłe
jak chuda goła pensja
jak dalekie bliskie serce
jak krótkie długie życie
Wiersz do albumu
Dni są jasne, a czasem ciemne,
dużo ziemi, malutko nieba
i Pan Jezus, co mówi po polsku…
Nie wykrzywiaj się, przecież tak trzeba.
Po kolei
Na drodze do Boga wszystko jak najlepiej
a więc po kolei
okropna pogoda
tak mało pieniędzy że nie trzeba więcej
ktoś kto czuje się gorzej bo czuje się lepiej
szczęście i nieszczęście jak dwie prawe ręce
wiesiołek żółty co się otwiera wieczorem
Jezus co pociesza kolejnym zmartwieniem
spokojny kamyk co stał się kamieniem
* * *
Nie krzyw się
więcej znoś
jesteś samotny
bo jest Ktoś
Wszechmogący
Polubić życie takie sobie słabe
miało być wielkie a przebiegło małe
rozumie je jeszcze bliski kochany
Bóg wszechmogący zbity nieudany
Surowy
Surowy i do rany przyłóż
dobry i niemiłosierny
opluty i ze złotą koroną
To co pozornie sprzeczne
wyraża nieskończoność
Zwyczajny
Nie od święta
właśnie na co dzień
taki co przychodzi w czwartek po środzie
nie martwi się że kiepska pogoda
spokojny że nic się nie stało
bo mleko wykipiało
nie myśli z lękiem
że małe zawsze za wielkie
tłumaczy że ktoś zmęczony
bo serce ma z każdej strony
wie że ktoś zgrzeszył po drodze
a łza mu kapie po brodzie
w kuchni
w przedpokoju
w ogrodzie
mój Bóg zwyczajny na co dzień
Zmęczony
Tyle roboty na dziś
łajdaków nawracasz trzy miliony
ideologów uczysz prywatnie
Marksa wybijasz im z głowy
biedaków chcesz zabezpieczyć
panie z fioła leczyć
Nie męcz nie naprzykrzaj się z każdej strony
nasz Pan Bóg taki zmęczony
Pokorny
Bóg wszechmogący a taki pokorny
wszędzie jest a nigdzie nie widać
trzyma się krzyża rękami obiema
czysty bo wszystko mając nic dla siebie nie ma
słucha cierpliwie że już się nie przyda
tylko Wszechmogący może być tak mały
jeszcze mówią Mu na złość
że ma Syna Żyda
Posłuchaj
Mertonie święty
Boga nazwałeś Ciszą Milczenia
To śnieg nakłamał
tak długo padał za oknem
to chłopiec zmylił
pewnie zbyt cicho
liczył króliki na palcach
Posłuchaj krzyża
rozpaczy serca
wszystko inaczej
bo nie jest ciszą
głazem
pytaniem
lecz płaczem
To nieprawdziwe
To nieprawdziwe trudne nieudane
ta radość półidiotka bólu nowy kretyn
żale jak byliny kwiaty zimnotrwałe
rozum co nie przeszkadza żadnemu odejściu
miłość której nigdy nie ma bez rozpaczy
serce ciemne do końca choć jasne wzruszenia
pociecha po to tylko że prawdę oddala
żuczek co nas nie złączył choć obleciał wkoło
śnieg tak bardzo wzruszony że niewiele wiedział
jedna mrówka co zbiegła nareszcie z mrowiska
uśmiech twój co za życia mi się nie należał
wszystko stało się drogą
co było cierpieniem
Sen mara
Sen mara Bóg wiara
lecz nic się nie śniło
poprzeczka pnie się w górę
cynamon odmładza
księżyc lizus wschodzi
serce klęka przy sercu by człowiek się rodził
sójka się zbyt długo wybiera za morze
chcemy dobrze od zaraz
pożałuj nas Boże
Radość
Marudzą że samotność dziura nie ma nikogo
Komunia święta to miejsce
gdzie można spotkać się z Tobą
Popielec
Od ciemnej grudki prochu, która smoli ręce,
z namaszczeniem rzucanej w Popielcową Środę —
radość rośnie jak balon. O, rzuć prochu więcej
na grzywkę panny Żuli, proboszczom na brody.
Nadzieja w ciemnej grudce — wiosna w drzwiach kościoła,
srebrne krewniaczki wierzby gawrony odsłonią,
ten, co nie chciał religii, jak Tomasz uwierzy
i zacznie beczeć ze szczęścia pod lampką czerwoną.
Będzie więcej spowiedzi i dobrych przyrzeczeń —
wiele rzeczy skradzionych podrzucą w czas krótki.
Rozpocznie się zwyczajnie i zawsze od Środy
Wielki Post, co krzyczy nawet na kotlet malutki.
Uratowani
Ratuje od rozpaczy woły składane w ofierze
cielaka co na ołtarz śmierć w ogonie wlecze
wróble co rozgłaszają dowcipy po świecie
kozę co odchodzi śmieszna byle jaka
choćby święty Roch w rzeźni się rozpłakał
odsuwa żabę gdy się bocian zbliża
cały w ranach Baranek przybity do krzyża
Prośba
Żyrafo dryblasie z trójkątną główką
jamniczko z poczwórnym platfusem
wielbłądzie kulfonie
mrówko widoczna przez lupę
kaczko płaskonosa
dziobaku nietypowy co wyłazisz z jaja
czaplo pięknie krzywa
nas grzeszników na duchu podtrzymuj
ile pokrak bez winy
Preludium deszczowe
Daj rękę. Wejdźmy w kościół, jak w głąb tajemnicy
wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu są główne drzwi
tam okno z drzewem deszczu szumiącym z ulicy
(teraz brzęczy jak beczka pełna strużyn wody
tak zawsze kiedy kwaśne jabłko niepogody).
Na ławce przy chorągwi naprzeciwko sieni
panie po pięćdziesiątce — królewny jesieni
bliżej panny we wdziankach z balonem urody
obok święty bez teki z srebrną szklanką brody
(może złoży nam na pierś order suchej nitki)
na razie wprost z potopu świecą mokre łydki.
W konfesjonał pod ścianą wrzucają zazdrości
kłamstwa, obierki grzechu, szkielety miłości.
Wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu się choć nikt nie schlapie, skarpetek nie zmoczy —
Właśnie święta Tereska z róż wyjmuje oczy
a w głębi sam Pan Jezus szuka Twego wzroku
waży twoją niewiarę. Nareszcie masz spokój.
Nie od razu płaczemy w łaski bożej deszczu
Nawrócenie — nie zając. Znów ten dzięcioł deszczu.
Ku wodzie
Byk zmęczony wieczorem chyli łeb ku wodzie
tak pisał Wiktor Hugo
powtarzam na co dzień
uczę swoich wiernych głęboko wzruszony
zanurzać choćby łapę do wody święconej
Chwila
Nie godzina — bo to za dużo
kwadransa nawet nie trzeba
jedna chwila prowadzi do nieba
wiosną, latem, jesienią, zimą
* * *
Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy,
chóry wsiąkają jak w krew —
nawet kapelusz na ławce
w śpiew okryty.
Klęcząc w konfesjonale
słyszę:
— Idź na świętym Józefie oparty jak na lasce,
opatrunek nałożony —
niech się goi,
resztę
zostawić
Łasce
O nawróceniach
W jaki sposób Bóg nawraca grzeszników
Rozmaicie
często jak wiatr co pędzi stado kapeluszy
chwyta duszę wprost z miejsca i targa za uszy
niekiedy z uśmiechem, prawie że wesoło
święci biorą za rękę i bawią się w koło
a czasem — nie do wiary
ni z tego ni z owego
łzę zdejmujesz z twarzy
jak pieszczotę śniegu
O nawróceniu
Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale
biegać po ambonie rękami
na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb
bębnić w kociołek sumienia
żebyś po prostu zrozumiał
bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię —
przy lampie czerwonej jak marchew na stole
przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie
nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą
Płacz
Znajdzie Ciebie ten kto nie szuka
nie prosi nie kołacze
byle powiedział ale ze mnie… lufa
i ryknął płaczem
Największy
Chcesz być silny jak wielbłąd
wstydzisz się być żabą
a Bóg się objawia
poprzez naszą słabość
Stale chcesz być święty
— nie można inaczej —
człowiek wtedy największy
gdy przed Bogiem płacze
Pocałunek Judasza
Ten pocałunek musiał się rozpłakać
nie mogło być inaczej
Święty Augustyn mówi
że grzech idzie do nieba gdy płacze
Matko Najświętsza co się nie gorszysz
gdy mówię od rzeczy
ten pocałunek do dziś niebo porusza
tak beczy
Zdjęcie z krzyża
Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają,
na przykład:
zdjęcie z krzyża samotności
Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości,
mówi na ty, jak w Kanie zatańczy,
doda miodu, ujmie szarańczy
Albo:
zdjęcie z krzyża choroby
Wstajesz z łoża jak Dawid młody —
I już jesteś do procy gotowy,
gotów guza nabić Goliatowi
Ale są takie krzyże ogromne,
gdy kochając — za innych się kona —
To z nich spada się, jak grona wyborne
w Matki Bożej otwarte ramiona
Od końca
Zacznij od Zmartwychwstania
od pustego grobu
od Matki Boskiej Radosnej
wtedy nawet krzyż ucieszy
jak perkoz dwuczuby na wiosnę
anioł sam wytłumaczy jak trzeba
choć doktoratu z teologii nie ma
grzech ciężki staje się lekki
gdy się jak świntuch rozpłacze
— nie róbcie beksy ze mnie
mówi Matka Boska
to kiedyś
teraz inaczej
zacznij od pustego grobu
od słońca
ewangelie czyta się jak hebrajskie litery
od końca
W ramionach Ojca
Choćby kopnęła kaczka
końcem świata straszyło
zawsze w ramionach Ojca
było nie było
Nic
Jakie to dziwne
tak bolało
nie chciało się żyć
a teraz takie nieważne
niemądre
jak nic
Ważne
Nie zapominaj o parasolce
bo się na chmurę zbiera
sprawdź czy masz chociaż pięć złotych w kieszeni
i to co tak ważne
jak chleb słońce ziemia
ucałuj upokorzenie
i po kolei zmartwienia
Razem
Nadzieja i rozpacz
radość i ból
niewiara i wiara
czas coraz szybszy
trwanie jak ciemność
to za daleko
i już niedługo
dom pełen bliskich
i bez nikogo
człowiek co szuka
anioł co nie wie
tak jak dwa jeże sobą zdziwione
szukają razem miejsca dla siebie
Odejść
Odejść by dłużej pamiętać
wiewiórki co kabaret przeniosły na cmentarz
pies co wył przez megafon tak na rząd się wściekał
łzy co płyną z nieba jak z kaczkami rzeka
ktoś kto tak umarł by inny uwierzył
spokój — gdy się na rozpacz popatrzy z daleka
Gwiazdy
Gwiazdy by ciemniej było
smutek by stale dreptać
oczy po prostu by kochać
wiara by czasem nie wierzyć
rozpacz by więcej wiedzieć
i jeszcze ból by nie myśleć
ale z innymi przetrwać
koniec by nigdy nie kończyć
czas by bliskich utracić
łzy by chodziły parami
śmierć aby wszystko się stało
pomiędzy światem a nami
Chwała Bogu
Dokąd prowadzą niepoznane ręce
samotność na dzień dobry
deszcz kapuśniaczek nawet nie ulewa
grzech miłości i smutek że miłości nie ma
pani co wyszła za mąż i zaraz wróciła
doktorze zamyślony nad nerkami sercem
chwała Bogu że śmierć jest
by wiedzieć coś więcej
Na ręce
Nazywają cię brzydulą
uciekają w te pędy po kolei
biorę ciebie na ręce
jak królika na szczęście
śmierci — chwilo największej nadziei
Potem
Nie piszą listów
nie telefonują
nie jeżdżą samochodami
w niebie chodzą na piechotę
umarli
Spotkasz ich potem
Umarli
Najciszej drogą nieznaną
największe przychodzi samo
ten co rozdziela i łączy
zaczyna bez nas i kończy
badasz ważysz i śledzisz
swój brzeg bez odpowiedzi
słonie straszą bo wielkie
owady dlatego że małe
chodzą po ziemi po niebie
umarli dokoła ciebie
Z wizytą
Umarli w snach się jawią tylko o dwóch porach
nocą
— wtedy zawsze się obudzisz
i nad ranem aby świeżo zapamiętać
zmarli zawsze żywi przychodzą do ludzi
Wielkanoc
— Już każdy ból był ze mną
powiedział do ucha
wszystkie rzeczy paskudne
gęby nieżyczliwe
krew uparta co z rany potrafi biec ciurkiem
czas jak ogień
kiedy się głową chce potłuc o ścianę
rozpacz
i nagle wiara jak krzyżyk na stole
że śmierci wszystkie chude i nierozpaczliwe
Żeby wrócić
Można mieć wszystko żeby odejść
czas młodość wiarę własne siły
świętej pamięci dom rodzinny
skrzynkę dla szpaków i sikorek
miłość wiadomość nieomylną
że nawet Pan Bóg niepotrzebny
potem już tylko sama ufność
trzeba nic nie mieć
żeby wrócić
Śnieg
Świat stracił wiarę
spochmurniał
zagłady wiek
dziewczynce w zeszycie do religii
różowy pada śnieg
huknęło spochmurniało
już nawet Anioł Stróż
przyjezdny nietutejszy
a dla niej wciąż wesoły śnieg
bo wierzy po raz pierwszy
Wielka mała
Szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielka
szukają świętych co wiedzą na pewno
jak daleko odbiegać od swojego ciała
a ty góry przeniosłaś
chodziłaś po morzu
choć mówiłaś wierzącym
tyle jeszcze nie wiem
— wiaro malutka
Dzieciństwo wiary
Moja święta wiaro z klasy 3b
z coraz dalej i bliżej
kiedy w kościele było tak cicho że ciemno
a w domu wciąż to samo więc inaczej
kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką
odnajdywał zagubione klucze
a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna
kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka
a miłość była tak czysta że karmiła Boga
wielka i dlatego możliwa
kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował boby się komunia nie udała
kiedy rysowałem diabła bez rogów — bo samiczka
proszę ciebie moja wiaro malutka
powiedz swojej starszej siostrze — wierze dorosłej
żeby nie tłumaczyła
— dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć
kiedy się to wszystko zawali
Wyjaśnienie
Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko
Zaufałem drodze
Zaufałem drodze
wąskiej
takiej na łeb na szyję
z dziurami po kolana
takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka
— nareszcie — powiedziała
— martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie
autostradą do nieba — z nagrodą od ministra
i że cię diabli wzięli
Proszę ciebie o ufność
Nie pragnę twej miłości —
nie szukam przyjaźni —
to właśnie jest nie dla mnie
i wcale nie wzrusza
Po prostu proszę ciebie o trochę ufności,
by oprzeć się na biednej
mej kapłańskiej duszy
Nic więcej. Jej zaufać,
nawet zamknąć oczy i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć
I wszystko to, co boli, w Boga przeistoczyć
jak w Ofierze na co dzień —
zwykły chleb i wino
Śmietnik
Najgorsze starsze klasy
na lekcji religii
trochę zabawy
trochę Antychrysta
nie zabieraj pytań
pozostaw niepokój
na wiarę śmietnik spada
a taka wciąż czysta
O wierze
Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
Jakby Go nie było
Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył
że mógł się modlić jakby Go nie było
i widzieć smutek ogromny na polu
pszenicę która nie zakwitła w czerwcu
i same tylko niewierzące dzieci
jakby Pan Jezus nie rodził się zimą
i nawet serce ludziom niepotrzebne
bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła
wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać
jak długo jeszcze mamy iść po ciemku
Żaden anioł nie pomógł
Gdy umierał na krzyżu
cud się nie zdarzył
żaden anioł nie pomógł
deszcz nie obmył głowy
piorun się zagapił gdzie indziej uderzył
zaradna Matka Boska
z cudem nie zdążyła
wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma
cud chce jak najlepiej
a utrudnia wiarę
Może
Może wierzysz tak sobie
lepiej
gorzej
jak żółw pomaleńku
uwierz wreszcie naprawdę
po ciemku
Jest czas
U nas wakacje. Nic się nie dzieje
usiadły liście lnu
siedem tysięcy pszczół bez urlopu
pracuje za darmo
nikt z nas się teraz nie śpieszy
jest czas
Rozmawiamy
— pani stale co rok młodsza
tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje
zresztą wszystko wiadomo bo nikt nie wie
czytamy c sympatycznej świętej która poszła z grzechem do nieba
opodal milczący po upadku kamień
jemu wierz�