12495

Szczegóły
Tytuł 12495
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12495 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12495 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12495 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jan Twardowski nadzieja, miłość, spisane pacierze wiersze wybrane wybrała i wstępem opatrzyła Aleksandra Iwanowska Białystok 2005 Jesteś Jestem bo Jesteś na tym stoi wiara nadzieja miłość spisane pacierze wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała wszyscy co na świętych rosną po kryjomu lampka skrupulatka skoro Boga strzeże łza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza życia ludzi i zwierząt za krótka choroba śmierć co przeprowadza przez grób jak przez kamień bo gdy sensu już nie ma to sens się zaczyna jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej wiary przemądrzałej szuka się u diabła Głosić nadzieję i miłość Z trzech cnót: wiary, nadziei i miłości, dla Jana Twardowskiego — księdza piszącego wiersze, jak zwykł sam o sobie mówić najważniejsza jest nadzieja. Do rangi niemal przykazania Autor wierszy zebranych w tomie Nadzieja, miłość, spisane pacierze wyniósł zadanie: w rozpaczliwych, okrutnych i bezwzględnych czasach, jakie przeżywamy, trzeba głosić nadzieję wyrastającą z przekonania, że spełnią się Boże obietnice, „spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana” (Łk 1,45): „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam” (Łk 11,9), „ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” (Mł 20,16), łącznie z tą, brzmiącą jak paradoks, głoszącą życie po śmierci. Nadzieja uczy patrzeć na świat oczyma wiary, która nadaje sens zmartwieniom, cierpieniu, poniżeniu i śmierci, nadaje kierunek wolnej woli człowieka. Rozpacz jest grzechem przeciwko nadziei. „Otacza nas rozpacz w kratkę — zauważa Ksiądz — jednak dobrze jest widzieć dobro, którego na ogół się nie widzi. Zło jest hałaśliwe, ale dobra jest więcej”. Ksiądz Twardowski nie bagatelizuje zła, przeciwnie — widzi je, ale nie jest ono dlań przeszkodą w dostrzeganiu i czynieniu dobra. Świadomie uczy wybierać dobro z zalewu zła tego świata. Wątpiącemu, zagubionemu i pytającemu czytelnikowi proponuje postawę zadziwienia i zachwytu nad tym, co niezrozumiałe, nie zaś buntu, polemiki i pytań. Nie przyszedłem pana nawracać mówi w wierszu Wyjaśnienie — po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko Przylgnięcie, przytulenie do Boga wynika ze świadomie przeżywanej postawy dziecka Bożego, u którego nie liczą się przeżyte lata, choćby było ich prawie dziewięćdziesiąt. Wiara, wyrastająca ze świadomości obecności Boga żywego, jest dla Księdza sensem życia. Wierzy on w Boga, który wychodzi na spotkanie człowieka, by dać mu wszystko z miłością, dla dobra człowieka i jego spokoju wewnętrznego, a jedyne co chce człowiekowi zabrać, to lęk i poczucie zagrożenia. Człowiek zwykle szuka spokoju w ludziach, tymczasem — podkreśla Ksiądz — o spokój trzeba się modlić, gdyż daje go sam Bóg. Spojrzenie na rzeczywistość, które można nazwać najprościej „zgodą na świat”, akceptacja — i to z radością — tego, co w tym momencie daje mi Pan („to co nas spotyka jest spoza nas”), przeświadczenie, że dobru trzeba pomóc, bo jest za dyskretne oraz ‘chęć głoszenia nadziei zrodziły sens pisania. Program życia, który można określić listą przykazań, formułowany jest przez Księdza słowami mówionymi i napisanymi: patrzeć na świat oczyma Boga; nie dać się zastraszyć złu; umieć zawsze odpowiedzieć dobrem, miłością, sercem; szanować to, co Bóg stworzył; uczyć się prawdy o sobie z przeświadczenia, że jestem gorszy od każdego, z kim się spotykam; przestrzegać czystości uczuć — kochając człowieka, kochać Boga, czyli kochać Boga w człowieku; w miłości nie myśleć o sobie; być wyrozumiałym dla niezawinionej brzydoty. Takim programem autor uczy tego, czego dzisiejszy świat nie rozumie lub nie chce rozumieć. Poprzez tytuły wydanych wcześniej zbiorów: Miłość za Bóg zapłać, Miłość zdjęta z krzyża, Miłość miłości szuka, Bóg prosi o miłość, Kochać człowieka by zdążyć do Boga, Wiersze o nadziei, miłości i wierze, jak i przez obecny Nadzieja, miłość, spisane pacierze, autor pragnie zwrócić uwagę na wszystkie relacje zawarte w miłości miłości bezinteresownej, miłości pełnej ofiary, miłości poszukującej, kiedy to człowiek szuka najpierw człowieka, potem Boga. Bóg natomiast szuka człowieka, by ten odpowiedział Mu na pytanie postawione niegdyś Piotrowi: „Czy kochasz Mnie?” Człowiek jest potrzebny Bogu; człowiek — co stale wraca w wierszach — który umie mądrze kochać, pamięta, że ten kochany jest dzieckiem Boga, który będzie prowadził go drogami jego świętości, grzechu, wiary i niewiary, człowiek świadomy, że nie można drugiego przywłaszczyć dla siebie. „Spotkani «przypadkowo» mają coś do spełnienia w życiu, mają czegoś razem doświadczyć, ale po to tylko, aby zbliżyć się do Boga. On jest celem każdego spotkania. Nawet najbardziej ukochany człowiek nie może odłączyć nas od Boga. Jeśli przyjaźnimy się z kimś, jeżeli kogoś kochamy, zaraz zapytajmy siebie, czy my poprzez tę znajomość, poprzez tę przyjaźń, przede wszystkim łączymy się z Bogiem? Czy spełniamy to powołanie, jakie Bóg nam zesłał?” Miłość — odpowiada Ksiądz — jest dowodem na istnienie Stwórcy. Była przed naszym urodzeniem. „Miłość nie jest czymś, ale Kimś. Jest samym Bogiem, który jest w nas. Bogiem kochającym nas i innych poprzez nas”. Kryje ona w sobie całe bogactwo innych uczuć: radość, szczęście, spokój, a obok nich cierpienie, poczucie osamotnienia, smutek, nawet rozpacz. Z drugiej strony — co również Ksiądz cierpliwie pokazuje — miłość jest stałą walką z egoizmem, wyjściem poza siebie, zapomnieniem o sobie („zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz”), nauką, jak kochać nie dla samego siebie („kochać — to nie znaczy iść w swą własną drogę”). „Spisane pacierze”, sformułowanie stanowiące trzecią część tytułu niniejszego wyboru, „to moje wiersze, moja rozmowa z Bogiem” — przyznaje Autor i ufnie, w prostocie serca i w prawdzie dzieli się z czytelnikami swoimi doświadczeniami i przeżyciami. Natomiast wiersze, które modlitwą nie są, bynajmniej od niej nie odchodzą, albowiem z niej wyrosły: „Zawsze modliłem się o wiersze. Są one przeze mnie wymodlone. Nie śpiewam, nie rysuję, ale modlę się. Zdolność do modlitwy miałem już od dziecka. Modliłem się nawet wtedy, kiedy miałem małą wiarę”. Sens wierszy, głoszących nadzieję, miłość, tęsknotę za modlitwą, jest dla Księdza prosty: po pierwsze odtruć człowieka, przenieść go w lepszy, czysty świat, a po drugie szukać przyjaciół właśnie poprzez słowo, bo słowo spotyka i łączy ludzi, a wiersz jest — w głębokim przeświadczeniu Autora — poszukiwaniem najbliższych. Aleksandra Iwanowska I OD ROZPACZY DO NADZIEI JEDEN KROK Pytam Jak uprościć wszystko zapłakać jak nie szukać innego siebie jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo ani trochę już i zupełnie jak biedronkę osłonić ręką jak patykiem rysować wyruszenie jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim którym dzisiaj zgłupiało sumienie Rachunek dla dorosłego Jak daleko odszedłeś od prostego kubka z jednym uchem od starego stołu ze zwykłą ceratą od wzruszenia nie na niby od sensu od podziwu nad światem od tego co nagie a nierozebrane od tego co za wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska od tajemnicy niewykładanej na talerz od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał od pacierza od Polski z raną ty stary koniu Apostołowie niewiary Niewiara ma swoich apostołów męczenników wyznawców zadziera nos do góry z każdym się dogada niesie także swój krzyż uczy się milczenia w milczeniu ciemności przed świtem załamuje ręce nad grobem matki tu przychodzi żeby uwierzyć * * * Smutek niewiary żal długi jak trzy wąsy suma ktoś bardzo ważny dziś śmieszny jak kot w batach nieważny a ważny odnajdzie się tutaj Osioł Duch oklapnięty kiedy ciało obok miłość niecała bo smutek daleko jeśli śmierć nie przyjdzie życie jak matołek wiara niepewna gdy niewiary nie ma nawet uśmiech jak baran gdy zabraknie płaczu wszystko Bóg stworzył razem dlaczego osioł wyje zobaczył osobno Dlaczego Nie wierzysz w siebie większego od siebie w śmierć mniejszą od śmierci w to że można zachorować na grzech w to że samotność jest zła jeżeli się przed nią ucieka w to że czas krzyczy na całe gardło ale go nie słyszysz albo udajesz Greka siedzisz smutny jak Stańczyk w Hołdzie pruskim oparty na flecie nie wierzysz w nic ale dlaczego się boisz Jak długo Jak długo wierzyć nie rozumieć jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze pokaż się choć na chwilę w kościele – rozebranym do naga ze świecidełek jak święci co nie mają niczego do ukrywania jak w promieniu miłości promień przyjaźni podaj ręce którymi odwiedzałeś ani za późno ani za daleko nie daj nam tak długo wierzyć Smutek Smutek co nie wiadomo skąd jak i dokąd czekanie z góry na dół i z dołu do góry niedokochany dziadek z osą na łysinie niewiara na całego co przyjdzie co minie Oda do rozpaczy Biedna rozpaczy uczciwy potworze strasznie ci tu dokuczają moraliści podstawiają ci nogę asceci kopią lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła nazywają cię grzechem a przecież bez ciebie byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz wpadałbym w cielęcy zachwyt nieludzki okropny jak sztuka bez człowieka niedorosły przed śmiercią sam obok siebie Łza w kolejce Łza czeka już w kolejce za innymi łzami żal skręca się jak powój — to na niepogodę ból może być miłością powrotem czekaniem wspomnieniem jeśli jak gapa zatrzyma się w miejscu czas od początku goni jak pies za zającem smutek wciąż z liściem brzozy w dzieciństwo powraca tylko Boże kochany co zrobić z rozpaczą co stale chodzi tylko od siebie do siebie Święty gapa Kochał — ale nikt go nie chciał śpieszył się — nikt na niego nie czekał kołatał — kto inny otwierał biegł z sercem — droga się urwała jeszcze tęsknił za kimś przez furtkę ogrodu — nie chce nie dba żartuje wróżyli mu z liści i było pusto wkoło jakby świat powiedział na wieki wieków amen już tylko przez grzeczność Smutek Od małpy gorsza małpa która się rozpłacze od kruka — taki co na księdza kracze od rozpaczy gorszy smutku cichy kotek co nawet wszystkim świętym popsuje robotę Mój Boże Sikorka co podrosła biskup co zmizerniał pani co włosy suszyła ręcznikiem a teraz mężowi w domu suszy głowę wołała „mój ty piesku” a teraz nie woła bo miłość nieszczęśliwa ucieka od szczęścia wytresowana oswojonych gryzie oślica która bardziej dziwi nie wtedy gdy mówi ale kiedy milczy stryj co po śmierci wpadł nagle do domu przy partyjnym zięciu usiadł niewidzialny przyszedłem ukląkłem pytałem mój Boże dlaczego jest niewiara gdy wszystko być może Tylko To tylko oczy co chcą widzieć dalej to tylko uszy co pochwycą ciszę ręce tak smutne jak skrzydła za małe serce jak kogut zatrzymany w klatce zmysły co kryją sekret przed poznaniem Trzeba mieć ciało by odnaleźć duszę Szukasz Szukasz prawdy ale nie tajemnic liścia bez drzewa wiedzy a nie zdziwienia boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny nie milczysz ale pyskujesz o Bogu chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia nie wiesz że dowodem na istnienie jest to że tego dowodu nie ma inteligentny i taki niemądry Sześć listków Wuj sznur przygotował żeby się powiesić jak żyć — kiedy czarne wszystko ale to nieprawda przybiegła przylaszczka pod nos mu podetknęła sześć niebieskich listków Ile ważnego Ile ważnego w tym co nieważne ile potrzebnego w tym co niepotrzebne ile uśmiechu w tym co niewesołe ile odwagi być na krzyżu nagim Matka Boska samobójcy tłumaczy: — Nie wyskakuj za prędko z rozpaczy Powieszony pomylony Powiesił się bo myślał że już nic nie będzie patrzy a tu święci tłoczą się w ogonku znowu dudki wykrzywione czajki mamusie lub inaczej niezapominajki śmierć to nie dziura tylko życie dalej chciał uciec od wszystkiego a wszystko zostało stół talerz łyżki tuż przy barszczu rzepka spokój jakby tego lata powiodły się pszczoły pani co w późnym wieku nie straciła cnoty (wciąż dwie samotności bronią się nawzajem) świeci jak lichtarzyk solidnej roboty jeszcze obłoki gołe podfruwajki Anioł Stróż zaczął mówić w tej podniosłej chwili — mój synku powieszony aleś się pomylił Po obu stronach Nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro zobaczyć czas na własne oczy każdy odchodzi w swoją stronę by serce nieść jak niecierpliwość czekać na jedną ważną chwilę i kochać czego znieść nie sposób Ty co po obu stronach jesteś za blisko wszędzie za daleko Nie mów Jest list który przybiegł jak kwiczoł towarzyski i hałaśliwy wzruszenie chleb na stole struga od deszczu orzech buka czerwonobrunatny dziki królik megaloman co udaje zająca szept w starym parku sprzed dwustu lat — słowo honoru że zaraz wrócę żuk który umarł z przyjemnością smutek dozwolony do końca ci co nie przestali się kochać a zaczęli się lubić cietrzew co drugi raz wraca przed zachodem słońca kasztany życzliwe nadzieja jak święta krowa bo żyły na rękach zielone lecz linia życia różowa nie mów miłość bo to za dużo nie mów rozpacz bo to za mało Na końcu Miałem już oknem wyskoczyć — tłumaczył lecz zobaczyłem małą bożą krówkę na samym końcu rozpaczy Jak się nazywa Jak się nazywa to nienazwane jak się nazywa to co uderzyło ten smutek co nie łączy a rozdziela przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem wciąż najważniejsze co przechodzi mimo przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi ta straszna pustka co graniczy z Bogiem to że jeśli nie wiesz dokąd iść sama cię droga poprowadzi Optymizm Ach ten optymizm co chodzi w kółko i mówi lepiej będzie a ja chcę właśnie trochę rozpaczy takiej jak zawsze więc bez tłumaczeń tego wciąż szczęścia co jest nieszczęściem choćby urosło o jeden procent miłości która czeka tak samo z pobitym sercem nocą dziurawą jak mól co został znowu na zimę a ja już nie chcę niczego zmieniać kamień niech będzie zawsze kamieniem łza — starą myszką buty — wspomnieniem Ochroniarz Uśmiech to obowiązek chrześcijański chyba inaczej to anioł ochroniarz co wyciąga za prawą i lewą nogawkę z rozpaczy Nieszczęście nie–nieszczęście Jest taki uśmiech co mieszka w rozpaczy bo gdy widzisz zbyt czarno to często inaczej niekiedy w smutku jak drozd ci zaśpiewa — twej miłości zranionej Bóg łaknie jak chleba nieszczęście nie—nieszczęście jeśli szczęścia nie ma jest uśmiech co się nawet na cmentarzu kryje każdy świętej pamięci umiera więc żyje cóż że go nie widzisz powraca do domu siada przy stole czyta lampę świeci czasem w bamboszach by nas nie obudzić tylko śmierć umie ludzi przybliżyć do ludzi nic dziwnego przecież tak to bywa z nieba się tęskni zawsze po kryjomu choćby królikom mlecze przed rosą pozrywać ciotkę z gotówką przy sobie zatrzymać uśmiech czasem się modli po prostu — mój Boże tu gdzie miłość odchodzi lecz jej nie ubywa ci co się kochają cierpią gdy są razem uśmiech i z cytryną uśmiechnąć się może narzekasz że świat surowy jak grzyb niejadalny a w świecie stale uśmiech niewidzialny Szczęście po chorobie Radości byle jakie podwyżki ubogie ciemność co nos do nosa drugiego przybliża narzeczem bez jutra jak dwie lęce krzyża nieszczęście jak szczęście po ciężkiej chorobie — to nic — mówię do serca — wyruszamy w drogę Przestroga Poziomka punktualna zawsze w połowie czerwca gawron doświadczony odlatuje na zachód storczyk obuwik trepek królewny grzyb zajączek i świniak dzwoniec z podbrzuszem żółtym latem pięknie zielony jeszcze czerwone rydze w październiku brązowe podgrzybki Nie klnij do ciężkiej cholery bo świat niebrzydki Owce między wilki Krowo co dajesz się doić tyle razy dla mnie wszystkie króliki umęczone abyśmy według przepisu chorowali wróblu w mieście brudny byle być z nami przez zimę szałwio co umierasz i do nieba idziesz byle nas zęby nie bolały prawdziwi chrześcijanie nie wodą z kranu ale krwią ochrzczeni co idziecie jak owce między wilki wstydzę się was kiedy biegam od siebie do siebie grymaszę na niewinne cierpienie lekkomyślnie poważny umawiam się aż z trzema lekarzami żeby nie umrzeć kiedy nie chcę być chlebem zmielonym dla Boga Nawrócenie Kucyk pocieszy za krótkim ogonem jarzębina do ust zbliży swe usta czerwone rozum na głowie stanie i uklęknie krowa wszystko bez Boga prowadzi do Boga Pan Jezus niewierzących Pan Jezus niewierzących chodzi między nami trochę znany z Cepelii trochę ze słyszenia przemilczany solidnie w porannej gazecie bezpartyjny bezbronny przedyskutowany omijany jak stary cmentarz choleryczny z konieczności szary więc zupełnie czysty Pan Jezus niewierzących chodzi między nami czasami się zatrzyma stoi jak krzyż twardy wierzących niewierzących wszystkich nas połączy ból niezasłużony co zbliża do prawdy Nieobecny jest Bóg jest tak wielki że jest i Go nie ma tak wszechmogący że potrafi nie być więc nieobecność Jego też się zdarza stąd czasem ciemno i serce się tłucze poskomli nawet jak pies niecierpliwy nawet wierzący nie wierzą po cichu i chcą się żartem wymknąć ze wzruszenia choć tak niedawno wierzyli na pamięć że całe życie czeka się na chwilę lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma mózg jak tulipan chyli się zmęczony i myśli biegną wspólną pustą drogą tak jak biedronki co się razem schodzą by przed rozpaczą ukryć się na zimę tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze i księżyc sprawiedliwy bo zupełnie nagi a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą i liść ostatni brzęczy wprost z topoli że Nieobecny jest bo więcej boli Jak źle Jezu czemu przychodzisz ciemno czarny bocian rąbnął łapą białego głowa tępa jak drewno widzisz jeśli jest noc musi być dzień jeśli łza uśmiech jak źle to i Bóg jest na pewno Spór Wielki spór o Boga w licealnej klasie pytania chłopców twarde a dziewcząt piskliwe uśmiech przekory jeszcze przed rozpaczą także święty Augustyn miał kłopoty z wiarą nawet szczęście nie wierzy że jest już szczęśliwe jest krzyż wiary jest i krzyż niewiary wie o tym Jezus proszący o ciszę zrozumie obejmie rękami obiema już wierzysz — kiedy cierpisz że Go nie ma Straciłem wiarę Straciłem wiarę w ostatnią lekcję i dzwonek nie wierzę w ogóle w koniec nie wierzę, że Matki Boskiej nie zobaczę nie wierzę, że komunista nie płacze nie wierzę już w bociana nie wierzę, że głód jest mniej potrzebny od chleba nie wierzę, że krowa zarżnięta nie idzie do nieba żeby naprawdę uwierzyć w ile trzeba nie wierzyć Nielogiczne To co nielogiczne prowadzi do wiary gwiazda co spadła z nieba dla nikogo zając co ma tylko strach swój na obronę miłość do połowy szczęście nieszczęśliwe kucyk nadziei i brudas który przyszedł ażeby powiedzieć tak zimno a Pan Jezus za lekko ubrany róża pomarszczona łabędź wiosłujący tylko jedną nogą za wielki Pan Bóg żeby wszedł do głowy Biedna logiczna głowa Przyjdź to co ni w pięć ni w dziewięć i to co trzy po trzy przyjdź dwa razy dwa wcale nie cztery nie tak i tak dalej ale tak i nie tak dalej przyjdź wszystko do góry nogami całkiem inaczej piąte przez dziesiąte przyjdź godzino dwunasta szukana w południe przyjdź serce razem z drugim i nagle osobno pokaż naszej biednej logicznej głowie jak kotce przyuczonej do porządku to co niemożliwe i konieczne Przez mikroskop Co ty głuptasie wyrabiasz najlepszego patrzysz przez mikroskop na śmierć i miłość jednakowo ciemne przykładasz ucho szukasz ręką chroboczesz klamką żeby otworzyć choć serce wie co teraz a nie wie co potem stajesz na głowie żeby udowodnić zapalasz światło wąchasz teologię a trzeba nie widzieć nie słyszeć nie dotykać nie wiedzieć i dopiero wtedy uwierzyć Koło Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej gwiazdę zagasić — nie drgnęła cała reszta świata ptakom lato przedłużyć — została sikorka jasnoniebieska zawsze na początku zimy chciałem działać pozmieniać — napomniał mnie kamień czyżeś zgłupiał do końca — aktywni czas tracą chciałem zwątpić — w zwątpieniu znalazłem milczenie to od czego się wiara z powrotem zaczyna Boże Narodzenie Podszedł na palcach niedowiarek bo konstytucja nie zabrania do Matki Bożej. Mówił do Niej — tak nam się wszystko poplątało partia przy końcu zbaraniała niech Cię za rękę choć potrzymam w Noc Szczęśliwego Rozwiązania Bóg się rodzi, moc truchleje W tę noc, co nie wiedziała jeszcze, że jest święta nie liżyłapy nie pochlebcy nie kandydaci na dygnitarzy nie urzędnicy nie spryciarze nie chwalipięty że „tam byłem pierwszy” nie reporterzy z telewizji ani dziennikarze ale najbliżsi zawsze sobie krewni analfabeci z bijącym sercem i mędrcy — bo szukają biegli niespokojni — czy się nie przeziębił czy gwiazda w ostatniej chwili Go nie przestraszyła czy miał suche pieluszki czy przy pięknie śpiewającym aniele nie dostał chrypki czy Go siano nie podrapało czy wierzgający osioł nie uraził swojego zwierzchnika — dostojnego wołu kiedy rozsądni się gorszyli Bóg wszechmogący stał się ludzkim dzieckiem z wyciągniętymi bezradnie rękami i świat się wcale nie zawalił ale zgarbiony uśmiechnął się i zaczął się prostować * * * Przyszli szukać Serca Bożego, Serca z wszystkich naszych pierwszych piątków, jak w obrazach włócznią przebitego, ze skrą bólu i cierni pamiątką. Weszli w kościół, a tu nagle kolędy — miękki żłóbek z siankową poduszką — nie ma cierni ni blasku krwawego, ale bije Jezusowe serduszko. Nie ma cierpień. Żadnej nie ma rany, zamiast burzy na morzu — kąpiółka — kołysane w ciepłej koszulinie śmiesznym uchem pstrokatego osiołka. Szukałem Szukałem Boga w książkach przez cud niedomówienia o samym sobie przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie przez protekcję ascety który nie jadł więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu w kościele kiedy nikogo nie było i nagle przyszedł nieoczekiwany jak żurawiny po pierwszym mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą i powiedział dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem poczekać Na wsi Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić jak krowę doić żeby nie kopnęła jak starannie ustawić drabinkę do siana jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu tak podobne do siebie lecz różne od spodu a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz tu wiedzą że konie stają głowami do środka że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa kukułka tutaj żywa a nie nakręcona pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową i wiadomo że sosny niebieskozielone a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy tylko dla filozofów garbaty i krzywy Pomaleńku… Nie bój się mała trzódko żuku nie do pary biedronko co wzięta w rękę udajesz umarłą żabo szara ropucho zielona lwia paszczo co kwitniesz od maja do mrozu sójko co masz kuper biały czarny ogon i czarne skrzydełko jedna łzo raz tylko i za każdym razem jeden Jezus co do niewierzących idzie pomaleńku Żeby nagle zobaczyć Więc tak długo trzeba było rozsądku się uczyć na pytania logicznie odpowiadać nie mówić bez sensu i od rzeczy żeby nagle zobaczyć że nadzieja może być obok rozpaczy niewiara obok wiary skakanka dziecięca na podłodze obok trumny dostojnik obok prosiaka prawda z palcem na ustach podopieczny pod kołami karetki pogotowia modlitwa obok smutnego kotleta na talerzu i ten krzyk nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci serce z którym uciekałem — obok ciszy Za szybko Za szybko chcesz wiedzieć wszystko już masz pretensję do samego Boga że odłożył słuchawkę — do własnego Anioła Stróża że nietypowy nie biały ale serdecznie rudy — podsłuchuje spojrzenia podobno na dwóch etatach ponieważ fruwa — omija pytania (a wszędzie tyle pyskatego cierpienia) za prędko chcesz żeby wszystko było tak proste jak seter irlandzki ze świętym Franciszkiem w brązowych oczach gdy łeb zwężony położy na kolanach ofiarując ogon — wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz obłazi nas chude milczenie wiedza wydaje się lizaniem choć zawsze większa od odpowiedzi skomli chłód zrozumienia wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć O cokolwiek zapytasz Czemu serce jak żebrak gdzie indziej istnienie wierna miłość nietrwała ślub co przeszedł obok czemu święty i grzesznik w tym samym peweksie niepewność świętych jaka łaska grozi czemu łza opiekunka do gardła mi wpadła bo szczęście się urwało nie wiadomo po co o cokolwiek zapytasz trzepnie cię milczenie Bogu nie stawia się pytań dlaczego Noc Noc — gwiazdę przyprowadza smutek — białą brzozę miłość niesie w ofierze czystego baranka spokój — samotność mrówek gdy wszystkie są razem Wiara stale chce pytać lecz gardło wysycha jeśli Bóg jest milczeniem zamilczeć potrzeba Nagroda Przyszła rozpacz przeprosić że jest rozpaczą — Najdroższa — mówię do niej za co przepraszasz za co Dobroć nagrodą za smutek pies ranę wyliże od rozpaczy do wiary najbliżej Wiersz przedpotopowy Jak nazwać rozpacz wiarę zwierzęta rośliny ból nie najważniejszy a przecież jedyny zdjąć czapkę jak w kościele klęknąć przy cierpieniu do Nienazwanego mówić po imieniu Szczegół Wciąż całość za wielka i maleńkie sprawy czas jak druga przestrzeń i barwinek w cieniu Księżyc niedoleczony i kminek przydrożny rozpacz i dzieci co bawią się w klasy przy cierpieniu sam Pan Bóg stanął jak milczenie i serce jak szczegół stale niespokojne boi się że małe więcej od wielkiego boli Ogień Patrzę Jezus na brzegu wydawał się łatwy taki do serca na co dzień Mówił: — Przyjdź czekam tylko nie licz na cuda do mnie się idzie przez ogień Jak kozioł Nie skarż się że mrok ciebie jak kozioł zaskoczył skoro rośnie świetlik co przemywa oczy nie nudź — biedne płuca nasze bo w pobliżu ślaz dziki co łagodzi kaszel z pięcioma płatkami na krótkim ogonku zawstydzony jak uczeń co przyszedł po dzwonku nie męcz że świat szary. Rybitwa wieczorem biegnie w czarnej czapeczce nad czerwonym dziobem nie bój się że miłość nadciąga jak burza skoro Bóg ci anioła wynajął za stróża Narzekania Stale narzekamy na dziurę w moście na piąte koło u wozu na dwa grzyby w barszczu na kropkę bez i na piłkę co łamie kwiaty na szczęście bez dalszego ciągu na to że nas nie widać na to że wszyscy umierają a nie tylko niektórzy na to jak bardzo wystarczy kochać żeby siebie zniszczyć ale stale potrzeba tego co niepotrzebne * * * Zając bieleje by nie zginąć w śniegu żuk zielenieje wśród traw by śmierć nie dosięgła latem niebo błękitne dla samego piękna ile uroku w tym co niepraktyczne Na pół Niedokończone przerwane przedarte na pół niekochane nic już nie warte Nie wybrzydzaj tak jest aby było naprawdę Na przekór Pogodzić się z deszczem co kapie z grypą co za nos cię przyłapie z bykiem krową krówką z przenajświętszą gotówką z wierszem słabym z serca szczerego z teologiem co nie wie dlaczego Siedmiowiersz Jak piękna jest brzydka pogoda zabawny spóźniony generał surowy wesoły śnieg słońce rano podłużne w południe okrągłe jak chuda goła pensja jak dalekie bliskie serce jak krótkie długie życie Wiersz do albumu Dni są jasne, a czasem ciemne, dużo ziemi, malutko nieba i Pan Jezus, co mówi po polsku… Nie wykrzywiaj się, przecież tak trzeba. Po kolei Na drodze do Boga wszystko jak najlepiej a więc po kolei okropna pogoda tak mało pieniędzy że nie trzeba więcej ktoś kto czuje się gorzej bo czuje się lepiej szczęście i nieszczęście jak dwie prawe ręce wiesiołek żółty co się otwiera wieczorem Jezus co pociesza kolejnym zmartwieniem spokojny kamyk co stał się kamieniem * * * Nie krzyw się więcej znoś jesteś samotny bo jest Ktoś Wszechmogący Polubić życie takie sobie słabe miało być wielkie a przebiegło małe rozumie je jeszcze bliski kochany Bóg wszechmogący zbity nieudany Surowy Surowy i do rany przyłóż dobry i niemiłosierny opluty i ze złotą koroną To co pozornie sprzeczne wyraża nieskończoność Zwyczajny Nie od święta właśnie na co dzień taki co przychodzi w czwartek po środzie nie martwi się że kiepska pogoda spokojny że nic się nie stało bo mleko wykipiało nie myśli z lękiem że małe zawsze za wielkie tłumaczy że ktoś zmęczony bo serce ma z każdej strony wie że ktoś zgrzeszył po drodze a łza mu kapie po brodzie w kuchni w przedpokoju w ogrodzie mój Bóg zwyczajny na co dzień Zmęczony Tyle roboty na dziś łajdaków nawracasz trzy miliony ideologów uczysz prywatnie Marksa wybijasz im z głowy biedaków chcesz zabezpieczyć panie z fioła leczyć Nie męcz nie naprzykrzaj się z każdej strony nasz Pan Bóg taki zmęczony Pokorny Bóg wszechmogący a taki pokorny wszędzie jest a nigdzie nie widać trzyma się krzyża rękami obiema czysty bo wszystko mając nic dla siebie nie ma słucha cierpliwie że już się nie przyda tylko Wszechmogący może być tak mały jeszcze mówią Mu na złość że ma Syna Żyda Posłuchaj Mertonie święty Boga nazwałeś Ciszą Milczenia To śnieg nakłamał tak długo padał za oknem to chłopiec zmylił pewnie zbyt cicho liczył króliki na palcach Posłuchaj krzyża rozpaczy serca wszystko inaczej bo nie jest ciszą głazem pytaniem lecz płaczem To nieprawdziwe To nieprawdziwe trudne nieudane ta radość półidiotka bólu nowy kretyn żale jak byliny kwiaty zimnotrwałe rozum co nie przeszkadza żadnemu odejściu miłość której nigdy nie ma bez rozpaczy serce ciemne do końca choć jasne wzruszenia pociecha po to tylko że prawdę oddala żuczek co nas nie złączył choć obleciał wkoło śnieg tak bardzo wzruszony że niewiele wiedział jedna mrówka co zbiegła nareszcie z mrowiska uśmiech twój co za życia mi się nie należał wszystko stało się drogą co było cierpieniem Sen mara Sen mara Bóg wiara lecz nic się nie śniło poprzeczka pnie się w górę cynamon odmładza księżyc lizus wschodzi serce klęka przy sercu by człowiek się rodził sójka się zbyt długo wybiera za morze chcemy dobrze od zaraz pożałuj nas Boże Radość Marudzą że samotność dziura nie ma nikogo Komunia święta to miejsce gdzie można spotkać się z Tobą Popielec Od ciemnej grudki prochu, która smoli ręce, z namaszczeniem rzucanej w Popielcową Środę — radość rośnie jak balon. O, rzuć prochu więcej na grzywkę panny Żuli, proboszczom na brody. Nadzieja w ciemnej grudce — wiosna w drzwiach kościoła, srebrne krewniaczki wierzby gawrony odsłonią, ten, co nie chciał religii, jak Tomasz uwierzy i zacznie beczeć ze szczęścia pod lampką czerwoną. Będzie więcej spowiedzi i dobrych przyrzeczeń — wiele rzeczy skradzionych podrzucą w czas krótki. Rozpocznie się zwyczajnie i zawsze od Środy Wielki Post, co krzyczy nawet na kotlet malutki. Uratowani Ratuje od rozpaczy woły składane w ofierze cielaka co na ołtarz śmierć w ogonie wlecze wróble co rozgłaszają dowcipy po świecie kozę co odchodzi śmieszna byle jaka choćby święty Roch w rzeźni się rozpłakał odsuwa żabę gdy się bocian zbliża cały w ranach Baranek przybity do krzyża Prośba Żyrafo dryblasie z trójkątną główką jamniczko z poczwórnym platfusem wielbłądzie kulfonie mrówko widoczna przez lupę kaczko płaskonosa dziobaku nietypowy co wyłazisz z jaja czaplo pięknie krzywa nas grzeszników na duchu podtrzymuj ile pokrak bez winy Preludium deszczowe Daj rękę. Wejdźmy w kościół, jak w głąb tajemnicy wiem o tym, że nie wierzysz… Tu są główne drzwi tam okno z drzewem deszczu szumiącym z ulicy (teraz brzęczy jak beczka pełna strużyn wody tak zawsze kiedy kwaśne jabłko niepogody). Na ławce przy chorągwi naprzeciwko sieni panie po pięćdziesiątce — królewny jesieni bliżej panny we wdziankach z balonem urody obok święty bez teki z srebrną szklanką brody (może złoży nam na pierś order suchej nitki) na razie wprost z potopu świecą mokre łydki. W konfesjonał pod ścianą wrzucają zazdrości kłamstwa, obierki grzechu, szkielety miłości. Wiem o tym, że nie wierzysz… Tu się choć nikt nie schlapie, skarpetek nie zmoczy — Właśnie święta Tereska z róż wyjmuje oczy a w głębi sam Pan Jezus szuka Twego wzroku waży twoją niewiarę. Nareszcie masz spokój. Nie od razu płaczemy w łaski bożej deszczu Nawrócenie — nie zając. Znów ten dzięcioł deszczu. Ku wodzie Byk zmęczony wieczorem chyli łeb ku wodzie tak pisał Wiktor Hugo powtarzam na co dzień uczę swoich wiernych głęboko wzruszony zanurzać choćby łapę do wody święconej Chwila Nie godzina — bo to za dużo kwadransa nawet nie trzeba jedna chwila prowadzi do nieba wiosną, latem, jesienią, zimą * * * Siostry karmelitanki już wznoszą modlitwy, chóry wsiąkają jak w krew — nawet kapelusz na ławce w śpiew okryty. Klęcząc w konfesjonale słyszę: — Idź na świętym Józefie oparty jak na lasce, opatrunek nałożony — niech się goi, resztę zostawić Łasce O nawróceniach W jaki sposób Bóg nawraca grzeszników Rozmaicie często jak wiatr co pędzi stado kapeluszy chwyta duszę wprost z miejsca i targa za uszy niekiedy z uśmiechem, prawie że wesoło święci biorą za rękę i bawią się w koło a czasem — nie do wiary ni z tego ni z owego łzę zdejmujesz z twarzy jak pieszczotę śniegu O nawróceniu Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale biegać po ambonie rękami na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb bębnić w kociołek sumienia żebyś po prostu zrozumiał bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię — przy lampie czerwonej jak marchew na stole przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą Płacz Znajdzie Ciebie ten kto nie szuka nie prosi nie kołacze byle powiedział ale ze mnie… lufa i ryknął płaczem Największy Chcesz być silny jak wielbłąd wstydzisz się być żabą a Bóg się objawia poprzez naszą słabość Stale chcesz być święty — nie można inaczej — człowiek wtedy największy gdy przed Bogiem płacze Pocałunek Judasza Ten pocałunek musiał się rozpłakać nie mogło być inaczej Święty Augustyn mówi że grzech idzie do nieba gdy płacze Matko Najświętsza co się nie gorszysz gdy mówię od rzeczy ten pocałunek do dziś niebo porusza tak beczy Zdjęcie z krzyża Rozmaite zdjęcia z krzyża bywają, na przykład: zdjęcie z krzyża samotności Ktoś cię nagle odnajdzie, ugości, mówi na ty, jak w Kanie zatańczy, doda miodu, ujmie szarańczy Albo: zdjęcie z krzyża choroby Wstajesz z łoża jak Dawid młody — I już jesteś do procy gotowy, gotów guza nabić Goliatowi Ale są takie krzyże ogromne, gdy kochając — za innych się kona — To z nich spada się, jak grona wyborne w Matki Bożej otwarte ramiona Od końca Zacznij od Zmartwychwstania od pustego grobu od Matki Boskiej Radosnej wtedy nawet krzyż ucieszy jak perkoz dwuczuby na wiosnę anioł sam wytłumaczy jak trzeba choć doktoratu z teologii nie ma grzech ciężki staje się lekki gdy się jak świntuch rozpłacze — nie róbcie beksy ze mnie mówi Matka Boska to kiedyś teraz inaczej zacznij od pustego grobu od słońca ewangelie czyta się jak hebrajskie litery od końca W ramionach Ojca Choćby kopnęła kaczka końcem świata straszyło zawsze w ramionach Ojca było nie było Nic Jakie to dziwne tak bolało nie chciało się żyć a teraz takie nieważne niemądre jak nic Ważne Nie zapominaj o parasolce bo się na chmurę zbiera sprawdź czy masz chociaż pięć złotych w kieszeni i to co tak ważne jak chleb słońce ziemia ucałuj upokorzenie i po kolei zmartwienia Razem Nadzieja i rozpacz radość i ból niewiara i wiara czas coraz szybszy trwanie jak ciemność to za daleko i już niedługo dom pełen bliskich i bez nikogo człowiek co szuka anioł co nie wie tak jak dwa jeże sobą zdziwione szukają razem miejsca dla siebie Odejść Odejść by dłużej pamiętać wiewiórki co kabaret przeniosły na cmentarz pies co wył przez megafon tak na rząd się wściekał łzy co płyną z nieba jak z kaczkami rzeka ktoś kto tak umarł by inny uwierzył spokój — gdy się na rozpacz popatrzy z daleka Gwiazdy Gwiazdy by ciemniej było smutek by stale dreptać oczy po prostu by kochać wiara by czasem nie wierzyć rozpacz by więcej wiedzieć i jeszcze ból by nie myśleć ale z innymi przetrwać koniec by nigdy nie kończyć czas by bliskich utracić łzy by chodziły parami śmierć aby wszystko się stało pomiędzy światem a nami Chwała Bogu Dokąd prowadzą niepoznane ręce samotność na dzień dobry deszcz kapuśniaczek nawet nie ulewa grzech miłości i smutek że miłości nie ma pani co wyszła za mąż i zaraz wróciła doktorze zamyślony nad nerkami sercem chwała Bogu że śmierć jest by wiedzieć coś więcej Na ręce Nazywają cię brzydulą uciekają w te pędy po kolei biorę ciebie na ręce jak królika na szczęście śmierci — chwilo największej nadziei Potem Nie piszą listów nie telefonują nie jeżdżą samochodami w niebie chodzą na piechotę umarli Spotkasz ich potem Umarli Najciszej drogą nieznaną największe przychodzi samo ten co rozdziela i łączy zaczyna bez nas i kończy badasz ważysz i śledzisz swój brzeg bez odpowiedzi słonie straszą bo wielkie owady dlatego że małe chodzą po ziemi po niebie umarli dokoła ciebie Z wizytą Umarli w snach się jawią tylko o dwóch porach nocą — wtedy zawsze się obudzisz i nad ranem aby świeżo zapamiętać zmarli zawsze żywi przychodzą do ludzi Wielkanoc — Już każdy ból był ze mną powiedział do ucha wszystkie rzeczy paskudne gęby nieżyczliwe krew uparta co z rany potrafi biec ciurkiem czas jak ogień kiedy się głową chce potłuc o ścianę rozpacz i nagle wiara jak krzyżyk na stole że śmierci wszystkie chude i nierozpaczliwe Żeby wrócić Można mieć wszystko żeby odejść czas młodość wiarę własne siły świętej pamięci dom rodzinny skrzynkę dla szpaków i sikorek miłość wiadomość nieomylną że nawet Pan Bóg niepotrzebny potem już tylko sama ufność trzeba nic nie mieć żeby wrócić Śnieg Świat stracił wiarę spochmurniał zagłady wiek dziewczynce w zeszycie do religii różowy pada śnieg huknęło spochmurniało już nawet Anioł Stróż przyjezdny nietutejszy a dla niej wciąż wesoły śnieg bo wierzy po raz pierwszy Wielka mała Szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielka szukają świętych co wiedzą na pewno jak daleko odbiegać od swojego ciała a ty góry przeniosłaś chodziłaś po morzu choć mówiłaś wierzącym tyle jeszcze nie wiem — wiaro malutka Dzieciństwo wiary Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i bliżej kiedy w kościele było tak cicho że ciemno a w domu wciąż to samo więc inaczej kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką odnajdywał zagubione klucze a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka a miłość była tak czysta że karmiła Boga wielka i dlatego możliwa kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował boby się komunia nie udała kiedy rysowałem diabła bez rogów — bo samiczka proszę ciebie moja wiaro malutka powiedz swojej starszej siostrze — wierze dorosłej żeby nie tłumaczyła — dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć kiedy się to wszystko zawali Wyjaśnienie Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko Zaufałem drodze Zaufałem drodze wąskiej takiej na łeb na szyję z dziurami po kolana takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka — nareszcie — powiedziała — martwiłam się już że poszedłeś inaczej prościej po asfalcie autostradą do nieba — z nagrodą od ministra i że cię diabli wzięli Proszę ciebie o ufność Nie pragnę twej miłości — nie szukam przyjaźni — to właśnie jest nie dla mnie i wcale nie wzrusza Po prostu proszę ciebie o trochę ufności, by oprzeć się na biednej mej kapłańskiej duszy Nic więcej. Jej zaufać, nawet zamknąć oczy i jak po Ziemi Świętej do Betlejem płynąć I wszystko to, co boli, w Boga przeistoczyć jak w Ofierze na co dzień — zwykły chleb i wino Śmietnik Najgorsze starsze klasy na lekcji religii trochę zabawy trochę Antychrysta nie zabieraj pytań pozostaw niepokój na wiarę śmietnik spada a taka wciąż czysta O wierze Jak często trzeba tracić wiarę urzędową nadętą zadzierającą nosa do góry asekurującą głoszoną stąd dotąd żeby odnaleźć tę jedyną wciąż jak węgiel jeszcze zielony tę która jest po prostu spotkaniem po ciemku kiedy niepewność staje się pewnością prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary Jakby Go nie było Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył że mógł się modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na polu pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko niewierzące dzieci jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet serce ludziom niepotrzebne bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła wierzyć — to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy iść po ciemku Żaden anioł nie pomógł Gdy umierał na krzyżu cud się nie zdarzył żaden anioł nie pomógł deszcz nie obmył głowy piorun się zagapił gdzie indziej uderzył zaradna Matka Boska z cudem nie zdążyła wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma cud chce jak najlepiej a utrudnia wiarę Może Może wierzysz tak sobie lepiej gorzej jak żółw pomaleńku uwierz wreszcie naprawdę po ciemku Jest czas U nas wakacje. Nic się nie dzieje usiadły liście lnu siedem tysięcy pszczół bez urlopu pracuje za darmo nikt z nas się teraz nie śpieszy jest czas Rozmawiamy — pani stale co rok młodsza tylko się kapelusz jak Pałac Kultury starzeje zresztą wszystko wiadomo bo nikt nie wie czytamy c sympatycznej świętej która poszła z grzechem do nieba opodal milczący po upadku kamień jemu wierz�