Zaproszenie do Gruzji - KAPUSCINSKI RYSZARD

Szczegóły
Tytuł Zaproszenie do Gruzji - KAPUSCINSKI RYSZARD
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Zaproszenie do Gruzji - KAPUSCINSKI RYSZARD PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Zaproszenie do Gruzji - KAPUSCINSKI RYSZARD PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Zaproszenie do Gruzji - KAPUSCINSKI RYSZARD - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAPUSCINSKI RYSZARD Zaproszenie do Gruzji KAPUSCINSKI RYSZARD 11-10-2001 15:24 Reportaz z tomu "Kirgiz schodzi z konia"Podroz zaczynalem od Gruzji i to byl blad. Gruzja powinna byc zakonczeniem, a nie poczatkiem. Wszystko tu stwarza wrazenie przybicia do przystani, dotarcia pod dach. Wszystko - klimat, krajobraz i obyczaje - namawia, zeby przysiasc w cieniu, lyknac wina, odetchnac i pomyslec: fajnie tu. Piekny to kraj, Gruzja. Z kazdego miejsca widac gory. Podniebny Kaukaz, zielone grzbiety Suramu. Slonce pada na sniezne szczyty kaukaskie, odbija sie i oswietla Gruzje. Dlatego promienie sloneczne, zabarwione kolorem sniegu, sa tu nie zlote, a srebrne, jak oprawa starej ikony. Gruzja to maly kraj, ponad cztery razy mniejszy od Polska. Ale to wlasnie porownanie nigdy nie przychodza tam na mysl. Wrazenie kloci sie z faktami, poniewaz wszechobecnosc gor zmienia prawa optyki. Gruzja wydaje sie ogromna, bezgraniczna jak ocean. Gory pomnazaja krajobraz. Na danej przestrzeni rownina oferuje tylko jeden pejzaz. Na tej samej przestrzeni gory pokaza dziesiatki, a nawet setki widokow. Wystarczy przejechac kilometr dalej, wystarczy minac jakies zbocze, wejsc na skale albo opuscic sie w doline. Obraz bedzie sie rozrastac, potezniec, przekraczac ramy, nabierac nowych wymiarow; w koncu, obracajac sie niemal w jednym miejscu, zaczynamy odczuwac, ze poruszamy sie w nieskonczonosci. Nie bylem w stanie przewedrowac Gruzji ani nie umialem znalezc z niej wyjscia. Przez kilka dni dzielilem los Gruzinow, przekonany, jak oni, ze jednego zycia za malo, aby obejsc cala ich Republike. Gory ksztaltuja rowniez nature Gruzina. Gruzin strzeze tajemnicy gor i wierzy, ze trzeba je rozumiec. Wie on, ze urodzil sie jako ich straznik i opiekun, i z tego przekonania czerpie najglebsza satysfakcje. Dlatego Gruzin nie ma w sobie nic z obywatela swiata. Jezdzi za granice bez entuzjazmu i niechetnie osiedla sie w innych krajach. Gruzinow mozna spotkac wlasciwie tylko w Gruzji. Ich patriotyzm jest patriotyzmem ziemi, tej doliny albo tego wzgorza, gdzie czlowiek sie urodzil i gdzie - jak nakazuje zwyczaj - powinien umrzec. Gruzini nigdy nie byli koczownikami, co w tej czesci globu, przedeptywanej przez ciagle wedrujace ludy, jest rzadkim zjawiskiem. Pedzili zycie osiadle, zamknieci w swoich mikroswiatach, czesto nie wiekszych niz jedna dolina. Granica tej doliny - zawsze gorzysta - mogla byc dawniej dla Gruzina granica ziemi. W kazdym takim zascianku ludzie mowili wlasnym dialektem, mieli swoje obyczaje, swoj porzadek spoleczny. Trudny do poruszania teren pchal ich w strone partykularyzmu. Swiat konczyl sie tam, dokad mozna bylo dojechac koniem. Stad w przeszlosci Gruzini albo odpierali kolejnego najezdzce, albo toczyli miedzy soba nie konczace sie wojny. Ksiestwo najezdzalo na ksiestwo, zascianek na zascianek, dolina na doline. Okresy pelnej jednosci, choc wspaniale, nie byly nigdy dlugie. Dzisiaj to wszystko jest przeszloscia. Gruzin jest obywatelem Gruzji, jest czescia tej ziemi. Przy kazdej okazji, nawet w sytuacjach najbardziej rodzinnych i prywatnych pije on toast "za nasza wspaniala Gruzje". W barach rowniez pija taki toast. U nas podobna manifestacja uznana bylaby za zbyt patetyczna. A tutaj jest naturalnym, przyjetym rytualem. Gruzja jest rowiesniczka Grecji i starsza siostra Rzymu. Jest ona tak stara jak Biblia. Piesni, ktore tu spiewaja, maja wiek Akropolu, moze nawet wiek Babilonu. W 1924 roku przyjechal do Tibilisi Jesienin. "Szedlem z Jesieninem ulica - mowi Georgi Leonidze - na ulicy stal slepy bandurzysta i spiewal gruzinska piosenke: I coz z tego, zem jest smagla, slonce tak mnie opalilo! Jestem taka jak i inne, Bog mnie stworzyl jak i inne. -Co on spiewa? - spytal Jesienin. -Biblie - odpowiedzialem. -Jak to? - zdumial sie Jesienin. -On spiewa Piesn nad Piesniami. Nie pamietasz?. Stary spiewa to jak nowa piosenke, nie wiedzac, ze ta piesn ma dwa tysiace lat." Historia jest tu zawsze obecna, jest elementem krajobrazu, sola gruzinskiej gleby. Jezyk Gruzji jest jednym z najstarszych jezykow swiata, a alfabet gruzinski ma juz szesnascie wiekow. Przeszlosc zostawila tu wszedzie swoj slad. - Mamy ciagle klopoty z archeologami - powiedziala mi wicepremier Gruzji, Wiktoria Sziradze. - Jesli chcemy gdzies zaczac budowac, natychmiast protestuja - tu nie mozna, tu sa zabytki. - Samochody jezdza dzis po drogach, ktore znali starozytni, a na poludniu pije sie wode ze zrodel przebitych trzy tysiace lat temu. Antyk i nowoczesnosc lacza sie czesto w smialy sposob. W Suchumi Guram zabral mnie na smazona rybe do restauracji "Dioskuna". Urocze to miejsce. Lokal jest zbudowany na skalach, zatopionych w Morzu Czarnym. A skaly, o ktore sie opiera, sa ruinami greckiej kolonii - Dioskurii, istniejacej tu 25 wiekow temu. Siedzac przy stoliku mozna ogladac pograzone na dnie morza miasto, zamienione teraz w jakies monstrualne akwarium, ktorego ulicami przeciagaja gromady tlustych, leniwych ryb. W czasie Dioskurii Gruzja dzielila sie na dwa panstwa antyczne: Kolchidy i Iberii, handlujace z Grecja, o czym pisze Herodot. Potem, rozpierani idea ekspansji, probowali zawladnac Gruzja Rzymianie. Nieco pozniej, w 337 roku, Gruzja przyjmuje chrzescijanstwo - na szesc wiekow wczesniej niz Polska. Juz w tym czasie o wplywy w Gruzji walczy Bizancjum i Persja Sasanidow. W VII wieku zajmuja Gruzje Arabowie. Ale Gruzja islamu nie przyjela. Ksiazeta gruzinscy stopniowo wyparli Arabow i w IX wieku zaczal sie proces jednoczenia kraju. Gruzje zjednoczyl cesarz cesarzy - Dawid III, w 1001 roku. Zaczyna sie najlepszy okres w historii Gruzji, ktorego szczytem jest wiek XII, W Gruzji panuje wtedy cesarzowa Tamara, ktora malarscy panegirysci przedstawiaja jako kobiete wladczej i wspanialej urody. Kult Tamary jest w Gruzji zywy do dzisiaj i Gogi pokazujac mi sztuczne jezioro pod Tbilisi komentuje: - O tym jeziorze marzyla cesarzowa Tamara - choc oczywiscie nikt nie wie, o czym Tamara naprawde marzyla. W wieku XII Gruzja jest wielka, siega od morza do morza (tzn. od Morza Czarnego do Morza Kaspijskiego) i przezywa swoj Renesans na dwa wieki wczesniej niz Wlochy i trzy wieki wczesniej niz reszta Europy. Zlote czasy koncza sie w XIII wieku najazdem Mongolow, ktorzy przemieniaja Gruzje w popiol i cmentarzysko. "Czerepow ludzkich bylo tyle co kamieni" - zapisal, jakims cudem ocalaly z tych rzezi, mnich gruzinski. Tak na dobre Gruzja juz nigdy nie podniosla sie do dawnej swietnosci. Gruzje podbijal pozniej Iran, potem Turcja, znowu Turcja i znowu Iran itd. Ale przede wszystkim Gruzja rozdrobnila sie feudalnie. rozleciala sie na dzielnice i ksiestwa, ktore toczyly ze soba nieskonczona ilosc zacieklych i bratobojczych wojen. Oswieceni cesarze probowali Gruzje jednoczyc, ale te wysilki byly niweczone przez liczne gruzinskie Targowice. Ostatni z cesarzy Gruzji, Georgi XII, prowadzil polityke podobna do polityki ostatniego z krolow Polski - Stanislawa Augusta, ktoremu byl zreszta wspolczesny. Georgi, bezsilny i opuszczony przez magnaterie, niezdolny nic naprawic ani zbudowac, przylaczyl Gruzje do Rosji w 1801 roku. Z tej okazji car Aleksander I, ten sam, ktory mianowal sie pozniej krolem Polski, wydal specjalny manifest. Historia Gruzji ma wiele podobienstw do dziejow Polski. Dobrze jest zobaczyc muzeum w Tbilisi. Miesci sie ono w dawnej siedzibie seminarium duchownego, w ktorym uczyl sie kiedys Stalin. Mowi o tym murowana tablica przed wejsciem. Budynek jest ciemny, ale przestronny i stoi w centrum miasta, na skraju starej dzielnicy srodmiejskiej. W salach bylo wlasciwie pusto. Oprowadzala mnie studentka, Tamila Tewdoradze, dziewczyna o subtelnej, skupionej urodzie. Stara sztuka Gruzji swoim przepychem i doskonaloscia wprawia takiego prostaczka jak ja w zupelne oszolomienie. Najbardziej fantastyczne sa ikony! Sa one duzo wczesniejsze od ikon ruskich, najlepsze gruzinskie ikony powstaly dlugo przed Rublowem. Zdaniem Tamily ich oryginalnosc jest w tym, ze sa to ikony metaloplastyczne: malowana byla tylko twarz. Najlepszy ich okres to VIII-XIII wiek. Twarze swietych, ciemne, ale emanujace w swietle, tkwia znieruchomiale w przebogatych, zlotych oprawach, utkanych drogimi kamieniami. Sa ikony otwierane, tak jak otwiera sie oltarz Wita Stwosza. Rozmiary ich sa ogromne, niemal monumentalne. Jest tu ikona, ktora mistrzowie robili przez kilka pokolen, przez trzy wieki. Jest tu maly krzyzyk, najcenniejszy eksponat muzeum, jedyne, co zostalo z rzeczy cesarzowej Tamary. Potem ida freski z gruzinskich kosciolow. Takie cuda i tak sie o tym malo wie. Nic wlasciwie. Niestety, najlepsze freski zostaly zniszczone. Pokrywaly one wnetrze najwiekszego kosciola Gruzji - Sweti Tschoweli, zbudowanego w 1010 roku w dawnej stolicy Gruzji, w Mcchecie, kolo Tbilisi. Te freski byly takim arcydzielem sredniowiecza jak witraze z Chartres. Zostaly zamalowane na rozkaz carskiego gubernatora, ktory chcial, zeby wybielono kosciol, "jak u nas baby biela. piece". Zadne wysilki restauratorskie nie moga przywrocic swiatu tych freskow. Ich blask juz zgasl na zawsze. Sweti Tschoweli jest najlepiej zachowanym w Europie zabytkiem architektury XI wieku. Kosciol wyglada tak, jakby mial nie wiecej niz sto lat, chociaz nie byl restaurowany. Budowal go architekt gruzinski, Arsukizdze, ktoremu cesarz kazal potem obciac reke: zeby nie postawil juz nic konkurencyjnego. Kilka razy probowal ten kosciol wysadzic Tamerlan, ale mur ani drgnal. Swiatynia jest czynna do dzisiaj i glowa Kosciola gruzinskiego, Katolikos Wszechgruzji Jefrem II, odprawia nabozenstwa. Zobaczylem rowniez, ale juz tylko na zdjeciach - Wardzje. Jest to jeden z tych niepojetych dziwow, ktorych wspolczesny czlowiek nie moze sobie wytlumaczyc. Wardzja to gruzinskie miasto z XII wieku, cale wykute w skale. Miasto polozone jest nie plasko, a pionowo, jakby rozmieszczone na pietrach. Wazne jest, aby zrozumiec, ze tu chodzi nie o jakies pieczary czy rozpadliska, ale o cale miasto, z planem, z ulicami, z oryginalna architektura, tyle ze to wszystko jest wciete w skale, wpuszczone w przeogromna gore. Tylko jak, przy pomocy jakich narzedzi? Wykuc takie miasto musialo byc trudniej, niz zbudowac egipska piramide. Za to Wardzja byla kiedys tworem praktycznym. Dzisiaj, tak samo jak piramidy, jest martwa. Zostala sciana skaly, uformowana w posepna, surrealistyczna kompozycje. W koncu Tamila zaprowadzila mnie do sali Nika Pirosmanaszwili, zebym zobaczyl obrazy, ktore niedlugo mialy jechac na wystawe do Paryza. Tamila twierdzi, ze Paryz pasjonuje sie teraz Niklem Pirosmanaszwili. Niko umarl w 1916 roku. Byl to gruzinska Nikifor czy Celnik Rousseau. Zaproszenie do Gruzji - czesc 2 11-10-2001 15:24 Reportaz z tomu "Kirgiz schodzi z konia" - c.d. Wielki naiwny. Niko mieszkal w Nachalowce - tbillskiej dzielnicy lumpow i biedoty. Nigdy nic nie mial. Pedzle robil sam. W obrazach Nika dominuje czern - mial zawsze najwiecej czerni, bo mu farbe dawali trumniarze. Zbieral stare, blaszane szyldy, zeby miec na czym malowac. Dlatego z tla jego obrazow przebijaja napisy niedokladnie zamalowane, jakies "Magaz" albo "Tabak". Reklama w zlocie i czerwieni, a na tym czarno-biale wizje Nika. Gruzinski prymityw nalozony na ruska recesje kupiecka. Niko malowal w tawernach, w zaduchu nachalowskich knajp. Czasem gapie stawiali mu wino. Moze mial gruzlice? Moze mial padaczke? Malo o nim wiadomo. Wiele rzeczy Nika zginelo, czesc ocalala. Glowny temat jego obrazow to wieczerze. Niko malowal wieczerze jak Veronese. Tylko wieczerze Nika sa gruzinskie i sa swieckie. Na tle krajobrazu Gruzji - obfity stol, za tym stolem Gruzini pija i jedza. Stol jest na pierwszym planie. Ten stol jest najwazniejszy. Nika fascynuja kulinaria. Co bedzie do jedzenia, czym sie czlowiek opcha. Niko to wszystko namaluje. Niko pokaze, co chcialby zjesc i czego nie bedzie jadl ani dzisiaj, ani moze nigdy. Stoly zawalone zarciem. Pieczone barany. Tluste prosiaki. Wina czerwone i ciezkie jak cieleca krew. Soczyste arbuzy. Pachnace granaty. Jest w tym malowaniu jakis masochizm, jakies wbijanie noza we wlasny brzuch, chociaz sztuka Nika jest pogodna, nawet zabawna. Gruzja Nika jest syta, ciagle biesiadujaca, dobrze odkarmiona. Kraj plynie mlekiem. Z nieba sypie sie manna. Wszystkie dni sa tluste. Taka Gruzja snila sie Nachalowce po nocach. Niko malowal sny Nachalowki. Malarstwo nie przynioslo mu szczescia. Mial dziewczyne imieniem Margerita. Nie wiadomo, co to byla za dziewczyna. Niko ja kochal i namalowal jej portret. Twarz Margerity jest zrobiona w konwencji wielkich naiwnych, u ktorych wszystko jest za duze i nie w normie. Usta za duze, galy wybaluszone, uszy wielgachne. Niko ten portret dal Margericie. Oburzona dziewczyna wybuchnela wrzaskiem. Porzucila go, rozwscieczona, nienawidzaca. Jego talent skazal go na samotnosc. Odtad zyl w opuszczeniu. Znosil zardzewiale szyldy, trumniarze dawali mu farbe. Ciagle malowal swoje uczty, z tym stolem na tle gorzystego pejzazu. Czasem gapie stawiali mu wino. Mial 54 lata, kiedy umarl, w Tbilisi, w jakiejs izbie, nie wiadomo na co, w glodzie, a moze w szalenstwie. W Tbilisi lubie dwie ulice: Nakaszidze - ulice slonca, i Czachruchadze - ulice cienia. Ich bieg jest krety, spadzisty i sobie przeciwny: Nakaszidze kieruje sie na poludnie, a Ozachruchadze - na polnoc. Obie ulice sa wystrugane z drewna. Sa jak z jaselek. Obie waskie, ciasno zabudowane, o skapym metrazu. Domki na tych ulicach maja taka barwe jak pudla starych skrzypiec albo antycznych zegarow. Sa to miniaturowe budynki z debu, z klonu, a czasem ze swierku. Tynkow jest malo, a cegly jeszcze mniej. Jest natomiast troche kamienia mozolnie ciosanego. Z kamienia i z drewna starzy mistrzowie stworzyli arcydzielo tych dwoch ulic. Mozna tam chodzic bez konca. Architektoniczny urok tego zakatka wciaga bez reszty. Tyle tu przybudowek, ganeczkow, przemyslnie skomponowanych podcieni, schodow ulozonych w ryzykowne i fantazyjne kombinacje, roznych werand, sieni, daszkow! Z pozoru zupelny chaos, nieznosny brak dyscypliny. W rzeczywistosci tym barokowo rozmnozonym ukladem konstrukcji rzadzi stanowcza logika. Tylko na kazdej ulicy inna. Na Nakaszidze, ulicy slonca, daszki i werandy sa skomponowane tak, zeby dawaly cien. Na Czachruchadze, ulicy cienia, ganki i tarasy sa ulozone tak, zeby mialy slonce. Kazdy dom chwyta to, czego ma najmniej. Ta pogon za sloncem albo za cieniem kierowala mysla starych architektow. Chodzilo o kompromis, o rownowage, o przychylny mieszkancom swiatlocien. Cale Tibilisi jest miastem swiatlocieni. Miastem pastelowych nastrojow. Nakaszidze jest ulica malarzy, ktorym potrzebne jest swiatlo, a Czachruchadze jest ulica szewcow, ktorym potrzebny jest cien. Na chodnikach Nakaszidze stoja rzedem sztalugi, a na chodnikach Czachruchadze - szewskie stolki. Nakaszidze pachnie terpentyna, a Czachruchadze - spocona skora. Kiedy chce zobaczyc, jak na plotnach malarzy slonce skrapla sie w ciezka zawiesine, petam sie po ulicy Nakaszidze, ale kiedy pali mnie odcisk, kuleje w strone ulicy Czachruchadze, zeby sekaty Wachtang rozepchal mi lewy but. Takie mam pozytki z tych ulic. Leza one niedaleko placu Lenina, w dzielnicy, ktora nie wiem, jak sie nazywa. A moze nie nazywa sie wcale. W kazdym razie stad juz niedaleko do Seid-abada, dzielnicy wymarlego rodzaju: dawnych kupcow i dawnych rzemieslnikow. Jest ona rownie urocza jak moja Dzielnica Dwoch Ulic, ale polozona bardziej dramatycznie - nad urwistym, pionowo spadajacym brzegiem skalnym. Jest to brzeg rzekl Kure, nad ktora lezy Tbilisi. Z Seid-abada jest widok na czesc miasta. Naprzeciw wznosi sie gora Mtabori - miejsce goracych zrodel. Bo Tbilisi, choc stolica, jest zarazem Ciechocinkiem i Kudowa, jest uzdrowiskiem. Uliczki Mtabori prowadza do starych, goracych lazni, w ktorych mozna wziac kapiel i oczyszczajacy masaz. W dole zaczyna sie srodmiescie, secesyjne, mieszczanskie, juz wiekowe. Pelno zieleni. Szare dachy, a jeszcze wyzej wieze gruzinskich kosciolow, w stylu moze najblizszym formacji wczesnoromanskiej. Tbilisi jest stare, ale prawdziwych staroci zachowalo sie niewiele. Miasto istnieje 1500 lat, jednakze w tym czasie bylo 40 razy rownane z ziemia przez Arabow, Turkow i Persow. Dlatego Tbilisi, ktore sie oglada, siega - poza kilkoma zabytkami - najdalej w poczatek XIX wieku. W 1803 roku w miescie zylo 15 tysiecy ludzi. Dzisiaj Tbilisi liczy ponad 800 tysiecy mieszkancow. Obie wojny swiatowe ominely miasto. W czasie ostatniej wojny na Tbilisi spadly trzy bomby. Ani jeden dom nie ucierpial. Sto lat temu secesje w architekturze przyniesli tu Rosjanie, Francuzi i Niemcy. Tbilisi bylo jednym z duzych centrow handlowych Europy i nazywalo sie Tyflis. Byl to rowniez wazny osrodek kultury. Na poczatku naszego stulecia najwiekszy apetyt na Gruzje mieli Niemcy, a potem Anglicy. Berlin i Londyn konkurowaly o ten kraj finansujac gruzinskie partie kontrrewolucyjne. Gruzja byla jedynym krajem swiata, w ktorym wladze zdobyli mienszewicy. Kiedy w Rosji zwyciezyla Rewolucja Pazdziernikowa, w Gruzji powstal mienszewicki rzad Noi Zordanii, ktory proklamowal utworzenie Demokratycznej Republiki Gruzji jako niezaleznego panstwa. Ten rzad utrzymal sie przez 4 lata, a w styczniu 1921 roku zostal nawet uznany przez Lige Narodow. W 1920 roku przyjezdzal tu Kautsky dawac Zordanii swoje rady. W Tbilisi staly angielskie wojska i Noi Zordanija otrzymal od Anglikow duzo pieniedzy. Poprzez Zordanije szla cala brytyjska pomoc dla Denikina. W armii Denikina walczyli ksiazeta gruzinscy. O Zordanii mowia, ze byl zdolnym politykiem. Lenin nazwal Zordanije "zrecznym dyplomata". Zycie uratowali mu Francuzi. W marcu 1921 roku, kiedy w Gruzji nastala Wladza Radziecka, Zordanija uciekl na statku francuskim do Marsylii, a po wojnie umarl w Paryzu. Armia, ktora obalila wladze Zordanii, dowodzil Polak - Konstanty Lewandowski. Wieczorem oglada sie Tbilisi z gory Mtatsminda. Na te gore, wspaniale zalesiona, wjezdza sie kolejka linowa prosto ze srodmiescia. To jest tak, jakby z Marszalkowskiej wjezdzalo sie na Gubalowke. Efekt nie z tej ziemi. W dole widac rzeke swiatel plynaca w glebokim wawozie - to Tbilisi. Fale tej rzeki polyskuja, migoca jak woda jeziora w ksiezycowym blasku. Miasto lezy w waskiej dolinie zamknietej od polnocy i poludnia pasami zielonych gor. Ta dolina zatacza luki i polkola, wiec Tbilisi zatacza rowniez luki i polkola. Wije sie miedzy gorami biorac swoj poczatek w miejscu, ktorego nie widac, i ginac gdzies w odleglych zalomach skalnych ledwo widocznych na horyzoncie. W ten sposob Tbilisi ciagnie sie ze wschodu na zachod 30 kilometrow. Kto sie uprze, moze spedzic na Mtatsmindzie cala noc, w parku bajecznym jak ogrody Semiramidy. O swicie gory sa juz w sloncu, a miasto jeszcze spoczywa w mroku. Potem potoki swiatla spadaja na ulice i towarzysz spiker zaczyna przez radio gimnastyke poranna. Zaproszenie do Gruzji - czesc 3 11-10-2001 15:23 Reportaz z tomu "Kirgiz schodzi z konia" - c.d. 4. Wachtang Inaszwili pokazal ml miejsce swojej pracy: wielka hala zapelniona pod sufit beczkami. Beczki leza na stojakach, ogromne, ciezkie, uspione. W beczkach dojrzewa koniak. Tbiliska wytwornia produkuje rocznie 9 milionow butelek koniaku. Pierwsza partie koniaku dal zaklad w 1954 roku, zdobywajac od tego czasu na roznych konkursach miedzynarodowych 29 zlotych i srebrnych medali. Te medale przyznaje swiatowe jury, ktore zbiera sie co kilka lat, probuje koniaki i nadaje najlepsze odznaczenia. Nie kazdy wie, jak powstaje koniak. Zeby zrobic koniak, potrzeba az czterech rzeczy: wina. slonca, debiny i czasu. A poza tym, jak w kazdej sztuce, trzeba miec smak. Reszta wyglada nastepujaco: Jesienia, po winobraniu, robi sie winogronowy spirytus. Ten spirytus wlewa sie do beczek. Beczki musza byc debowe. Caly sekret koniaku ukryty jest w slojach debowego drzewa. Dab rosnie i gromadzi w sobie slonce. Slonce osiada w slojach debiny, jak bursztyn osiada na dnie morz. Jest to dlugi proces, ktory trwa dziesiatki lat. Z mlodego debczaka nie byloby dobrego koniaku. Dab rosnie, jego pien zaczyna sie srebrzyc. Dab pecznieje, jego drzewo nabiera mocy, barwy i zapachu. Nie kazdy dab da dobry koniak. Najlepszy koniak daja samotne deby, ktore rosly w zacisznym miejscu, na suchym gruncie. Takie deby sa wygrzane w sloncu. W takim debie jest tyle slonca, co miodu w plastrze. Grunt podmokly jest kwasny i wtedy dab ma w sobie za duzo goryczki. W koniaku to ssie od razu wyczuje. Dab, ktory za mlodu byl ranny odlamkiem, tez nie da dobrego koniaku. W ranionym pniu soki zle kraza i debina nie ma juz tego smaku. Potem bednarze robia beczki. Taki bednarz tez musi wiedziec, co robi. Jak zle przykroi drewno, debina nie da aromatu. Odda kolor, aromatu nie popusci. Dab to jest leniwe drzewo, a przy koniaku dab musi pracowac. Taki bednarz powinien miec czucie jak lutnik. Dobra beczka moze wytrzymac sto lat. A sa beczki, co maja dwiescie lat i wiecej. Nie kazda beczka sie uda. Sa beczki bez smaku, a znowu inne daja koniak jak zloto. Po kilku latach juz sie wie, ktore beczki sa jakie. Do beczek wlewa sie winogronowy spirytus. Piecset, tysiac litrow, to zalezy. Beczke kladzie sie na stojak i tak sie ja zostawia. Nic wiecej nie trzeba robic, trzeba czekac. Na wszystko przyjdzie czas. Ten spirytus wchodzi teraz w debine i wtedy drzewo oddaje wszystko, co ma. Oddaje slonce, oddaje zapach, oddaje kolor. Drzewo wydusza z siebie soki, pracuje. Dlatego musi miec spokoj. Potrzebny jest przewiew, bo drzewo oddycha. Drzewo lubi miec sucho. Wilgoc zepsuje kolor, da kolor ciezki, bez swiatla. Wino lubi wilgoc, a koniak tego nie zniesie. Koniak jest bardziej kaprysny. Pierwszy koniak dostaje sie po trzech latach. Trzy lata, trzy gwiazdki. Gwiazdkowe koniaki sa najmlodsze, niskiego gatunku. Najlepsze koniaki sa firmowe, bez gwiazdek. To sa koniaki, ktore dojrzewaly dziesiec, dwadziescia, do stu lat. Ale naprawde wiek koniaku jest jeszcze dluzszy. Trzeba dodac wiek debu, z ktorego byla beczka. Teraz pracuje sie na debach, ktore wzeszly, jak byla Francuska Rewolucja. Czy koniak jest mlody, czy stary, to sie poznaje po smaku. Mlody koniak jest ostry, szybki, jakby impulsywny. Smak bedzie cierpki, chropowaty. A znowu stary wchodzi lagodnie, miekko. Dopiero potem zaczyna promieniowac. W starym koniaku jest duzo ciepla, duzo slonca. On pojdzie do glowy spokojnie, bez pospiechu. A swoje i tak zrobi. 5. Kto trafil do Gruzji, musi splacic danine tutejszym obyczajom. Kto tu trafi, bedzie wprowadzony w rytual biesiady, ktora dla Gruzina jest smakiem zycia. Gruzin ucztuje przy kazdej okazji. Jego pociag do biesiady nie wynika z prozniactwa czy beztroski. Malo widzialem narodow rownie pracowitych jak oni. Malo chlopow tak dbajacych o swoje pola, o kazdy krzew winnicy. Ale Gruzin, ktory buduje fabryki, studiuje na politechnice i prowadzi odrzutowiec, pozostal jednoczesnie dziedzicem swojej tradycji. Zachowuje on szacunek dla przeszlosci, dla przodkow, dla jasnych stron dnia wczorajszego. Gruzin lubi, zeby jego dzien pracy i trosk zostal zamkniety pogodnym akcentem. Zeby jakis uroczysty moment nadal temu dniu wartosc przezycia i utrwalil go w pamieci. Zaden dzien nie powtorzy sie dwa razy i dlatego kazdy z osobna trzeba czcic jak swieto, jak wydarzenie. I Gruzin oddaje sie temu obrzedowi calym soba. Oczyszcza sie, odnajduje swoja pelnie. Biesiada nie ma nic wspolnego z wyzera, z ochlajem, z biba. Tu sie nie przychodzi, zeby miec przerwe w zyciorysie, zeby sie ugotowac. Gruzin gardzi pijanstwem, nie znosi picia na ilosc. Stol jest tylko pretekstem, smakowitym i winem zakrapianym, ale wlasnie pretekstem. Okazja, zeby uczcic zycie. To, co sie dzieje za stolem, Gruzin sledzi z uwaga. To sa dla niego wazne sprawy. Jest tu obecny myslami - on uczestniczy. Kazdy, kto siedzi za stolem, ma swoja role, jest na rowni z innymi kaplanem ceremonii. Te role trzeba odegrac najlepiej, poniewaz kazda wpadka jest kompromitacja. "Wschodni chrzescijanie - pisze Steven Runciman - przypisywali wieksze znaczenie prawowitemu kultowi niz prawowitej wierze. Byli goraco przywiazani do swojej liturgii..." I w Gruzji zachowaly sie jakies elementy tego swiatopogladu. Zachowaly sie nie w stosunku do wiary, ktorej Gruzini nigdy nie byli fanatycznymi wyznawcami, ale w strefie obyczaju, w kulcie obyczajowej formy. Niemal zaraz po wyladowaniu w Tbilisi zostalem zawiedziony za stol i pouczony, jak sie przy nim zachowac. Bo Gruzini wiedza, ze kultura stolu, obrzadek stolu, w Europie zarzucone i zapomniane, ze biesiada zostala odarta ze swoich tresci, a toast zredukowany do monosylab (no to cyk!) albo do grafomanii (chlusniem, bo usniem!). Bardzo to sa niesmaczne dla Gruzina zwyczaje. Stol jest ogniskiem przyjazni. Czlowiek moze istniec tylko wsrod przyjaciol. Najwieksza kara dla Gruzina jest skazac go na samotnosc. Odciety od innych, czuje sie zagrozony, traci grunt pod nogami. Dopiero w gronie przyjaciol jest znowu soba. Staje sie na powrot elementem calosci, galezia wyrastajaca z pnia. Przyjazn jest warunkiem zycia i dlatego trzeba ja umacniac. Przyjazn umacnia demonstracja. Stol jest okazja demonstrowania przyjazni. Tak to jest rozumiane. Za stolem wolno rozmawiac, ale z zachowaniem reguly obrzadku. Regula nie dopuszcza do zadnego chaosu, zadnego wiecowania, zadnego: panowie, dajcie mi wreszcie, do cholery, cos powiedziec. Zagloba to by nie wytrzymal w Gruzji jednego dnia. Mozna mowic, jak sie dostanie glos. Ale i wtedy jest to mowienie specjalne: mowienie w formie toastu. Czym jest gruzinski toast? Jest wlasnie rodzajem rozmowy, jest etykieta i zarazem forma improwizacji panegirycznej. Kazdy, kto jest za stolem, dostanie glos i skwapliwie z niego skorzysta: wyglosi toast. Najpierw pojda toasty obowiazkowe: za Gruzje, za przodkow, za rodzine, za partie przewodniczke, za Szote Rustawelego, za Poranek Naszej Ojczyzny. A potem bedzie seria toastow wzajemnych - jeden wznosi toast za drugiego. Toast mowi sie kilka minut, mozna mowic pol godziny. Przy stole zapada cisza. Wszyscy sluchaja z najwyzsza uwaga. Jezeli mowiacemu toast idzie dobrze, wszyscy kiwaja glowami z uznaniem, jezeli zaczyna macic, odzywa sie pomruk niezadowolenia. Toast to wazne expose, ktore sie bedzie potem dlugo dyskutowac, roztrzasac, powtarzac. Sa toasty, ktore przeszly do historii jak jakies eposy czy kroniki. Sa mistrzowie toastow, ktorych sie specjalnie zaprasza, bo pieknie improwizuja. Toast musi byc poetycki, bo zyciu trzeba dodawac piekna. Dobrze jest powiedziec o blekicie nieba, o zapachu roz, o srebrnych wodach strumienia. Dobrze jest przyrownac wielkosc czlowieka do wielkosci gory Kazbek, a jego wole i upor do jodly wczepionej korzeniami w szczeliny skalne. Dobrze jest wyrazic nadzieje, ze jutro bedzie slonecznie i ze plan wykonany z nadwyzka. Najwazniejsze jednak, zeby toast byl afirmujacy, maksymalnie pozytywny. W tym jest zawarty caly sens obyczaju. Kto dostaje glos, wyglasza toast na czesc kogos z obecnych. Niewazne, kim jest ten uczczony, jaka jest jego profesja, jakie jego talenty. Wystarczy, ze siedzi przy stole, to znaczy, ze zostal dopuszczony, a skoro tak, jest wspanialy, jest wielki, musi byc wielki! I oto majac za swojego sasiada przy stole cichego urzednika poczty w Zugdidi, dowiaduje sie nagle z toastu, ze to czlowiek niezwykly, tytan pracy, dobry aniol, ktory roznosi po domach radosc, dusza miasteczka, druh niezastapiony i najlepszy, autor jakiegos pomyslu, ktory zmienil pocztowe oblicze swiata, przykladna glowa rodziny, wielbiony przez dzieci papa itd., itd. Tak tocza sie toasty, nastroj staje sie wspanialy, bo kazdemu dobrze, kazdy po glowie poglaskany. Jeden drugiemu moze patrzec w oczy. Jeden drugiego moze miec za brata. Ale te peany tylko dla niewprawnego ucha brzmia identycznie wysoko i pochwalnie. Kto ma rutyne, wie, ze jest inaczej. W tych pochwalach jest gradacja, sa setki niuansow, tysiace odcieni. Jednych chwala bardzo, ale innych jeszcze bardziej! Ktos dostanie pochlebstwo zwyczajne, a ktos drugi pochlebstwo wspaniale! A czas tez sie liczy. O jednym beda mowic piec minut, a drugiemu dadza dziesiec. Dadza caly kwadrans! W takiej atmosferze samo jedzenie i picie spada do roli drugorzednej, schodzi na margines. To wszystko jest wyparte przez toast. Wszystko pochlania toast. Biesiadnicy zajeci sa toastem, sensem jego sformulowan, temperatura wyglaszanych slow. W tych warunkach toast, choc zawsze pochwalny, ale jednak roznicowany, jednak stopniowany, staje sie forma opinii publicznej, wyrazem pogladow otoczenia, rodzajem prywatnego Gallupa. Toastem dwuznacznym mozna z kogos pokpic, toast zbyt letni jest rozumiany jako krytyka. W tym obrzedzie toastow wyraza sie kultura Gruzji. Gruzin nie bedzie robil drak pod sufit, awantur i pyskowek. Jezeli chce powiedziec, co o tobie mysli, da ci toast. Zawsze przyjazny toast. Tyle ze lepszy albo gorszy. I to powinno wystarczyc. Toasty sa meska sprawa, stol nie jest dla kobiet. W Gruzji istnieje kult kobiet, ale wyrazany w inny, nie biesiadny sposob. Istnial tu piekny zwyczaj w latach wojen bratobojczych: kiedy na pole walki wkraczala kobieta, Gruzini przerywali bitwe. This file was created with BookDesigner program [email protected] 2011-03-02 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/