14660

Szczegóły
Tytuł 14660
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14660 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14660 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14660 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

NIK PIERUMOUU KRONIKI HJORWARDU UIOJOUINIK UIIELKEJ CIEMNOŚCI KSIĘGA ARJATY I TROGWARA PrzełożyłaEwa Skórska CZĘŚĆ CZWARTA Rozdział 1 Ochrypłe trąby na wieżach odegrały wieczorny sygnał na znak, że bramy miejskie zamkną się lada chwila. Ostatni przyby- sze spieszyli, przechodząc po wąskim moście zwodzonym, żeby ukryć się za bezpiecznymi murami. Nellas, duże miasto handlo- we, leżało w odległym, północno-zachodnim zakątku Królestwa Hallańskiego i żyło w ciągłym strachu przed najazdami barba- rzyńców; nikt nie odważyłby się nocą włóczyć samotnie po oko- licy. Drobne szajki złodziejaszków kręciły się wokół nieprzystęp- nych murów niczym głodne psy wokół jatki i biada temu, kto wpadł w ich łapy! Żadnemu z gubernatorów Nellasu nie udało się wytrzebić tej rozbójniczej zarazy. - Chwała miłosiernej Jalini, jesteśmy bezpieczni! - ode- tchnął z ulgą przybysz, który ostatni przeszedł most za swoją ro- dziną. W przedzie na starym mule jechała otulona w obszerny płaszcz kobieta z niemowlęciem w ramionach. Dalej człapał osio- łek ze zwieszoną głową, na jego grzbiecie siedziały bliźniaki, chło- piec i dziewczynka, rozpaczliwie walczący ze snem. Za osiołkiem czternastoletni chłopak prowadził wodze objuczonego konia, obok niego szła dziewczyna, chyba szesnastoletnia, w ciemnym płaszczu i chuście, która całkowicie skrywała jej twarz przed wzrokiem przechodniów, a za nimi ojciec rodziny; na jego prawą rękę nawinięte były wodze jeszcze jednego jucznego konia. Ta grupka nie różniła się niczym od setek innych, spieszą- cych, by przed wieczorem znaleźć nocleg w zajazdach i gospo- dach Nellasu. Strażnik w bramie przyjrzał się bacznie przybyłym, 9 NlK PlCRUMOW grzebiąc w ubogim dobytku rzemieślnika, wypędzonego przez barbarzyńców z ojcowizny. Strażnicy Nellasu nie mogli pozwolić sobie na brak czujności - nazbyt dobrze pamiętali dzień, kiedy tacy właśnie cisi, niepozorni ludzie stłoczyli się w bramie, otoczyli strażników i spod zniszczonych płaszczy wyciągnęli kindżały. Rozbójnicy zajęli wówczas bramę i otworzyli drogę do miasta konnicy barbarzyńców kryjącej się w okolicznych parowach. Jednak tym razem strażnik nie dostrzegł żadnych powodów do niepokoju; uciekinierzy nawet noże kuchenne mieli związane razem i schowane na samym dnie juków. Cicho czekali na koniec tych upokarzających oględzin. - Przejeżdżajcie! - Wojownik machnął ręką. Odpowiedzią były pełne uniżoności pokłony dorosłych członków rodziny. - Ratunku przed tymi obdartusami nie ma - mruknął straż- nik, ze złością spluwając na ziemię. - Lezą, lezą i końca nie wi- dać... Wyrzucić by ich wszystkich z naszego Nellasu... - Właśnie! Podatków nie płacą, a obrony by chcieli - poparł strażnika kompan, który właśnie wyszedł z wartowni i usłyszał ostatnie złe słowa. - Dać każdemu miecz i niech sam broni swo- jego majątku! Splunęli jeszcze raz i zaczęli z wysiłkiem zamykać ciężkie wrota. Potem zasunęli wielopudową, dobrze nasmarowaną zasu- wę i wrócili do wartowni. Mieli przed sobą całą noc, długą i nud- ną - naczelnik drużyny miejskiej odebrał im wszystkie butelki wina, tak, zdawało się, dobrze ukryte w bezpiecznych miejscach. I jeszcze groził strasznymi karami, jeśli straż przy bramie wypi- je choć łyk i będzie całą noc grzać się pod dachem, zamiast robić obchód ulic. Naczelnika strażnicy znali, szanowali i bali się - tyl- ko patrzeć, jak zjawi się w środku nocy na kontrolę... * - Uff! - wyrwało się chłopakowi, gdy rodzina biednych ucie- kinierów skręciła za róg. - Słuchaj, Arjata, tak się trzęsłaś, że gdyby nas zatrzymali, to byłaby to twoja wina! Co ci szkodziło uśmiechnąć się do tego wojownika, który cię przeszukiwał? Ale nie, patrzyłaś na niego wilkiem! - Uśmiechać się do bydlaka... - rzuciła z zimną pogardą dziewczyna w chuście. - Proszę cię, Altin, porzuć ten nieprzy- jemny ton! Tak wyrażają się jedynie najnikczemniejsi z prosta- ków! m WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI - I co jeszcze, księżniczko? - zapytał kłótliwie chłopak, ale jadąca na mule matka z niemowlęciem przerwała mu silnym, władczym głosem: - Cicho! Bo zgubicie nas wszystkich! - Słuchajcie królowej, dzieci - westchnął ojciec rodziny. - Z takim trudem udało nam się zmylić pogoń... Bądźcie ostrożniej- si. Nellas jest wprawdzie bardziej bezpieczny niż stolica, ale i tu wróg ma swoich szpiegów. Ar jato, twój brat ma trochę racji. Spróbuj wejść w rolę córki biednego, zmęczonego życiem rze- mieślnika. A ty, Altinie, powinieneś powiedzieć siostrze o tym dopiero wtedy, gdy znajdziemy się w bezpiecznej kryjówce... Dziwni uciekinierzy skręcili z szerokiej ulicy i znaleźli się w ciasnym, krzywym zaułku oświetlonym jedynie gasnącymi pro- mieniami zachodzącego słońca. Na głównym placu, przy sukien- nicach już płonęły jasne naftowe pochodnie, tu jednak, wśród tu- lących się do siebie starych, przekrzywionych domów z zabitymi oknami, panował półmrok. Wydawało się, że od dawna nikt w tym zaułku nie mieszka. - Czy to bezpieczne miejsce, mój małżonku i panie? - zapy- tała królowa. - Na tyle bezpieczne, na ile może być w tych czasach - odpo- wiedział król z westchnieniem. - Chyba wieści o naszej ucieczce jeszcze tu nie dotarły, a stary Gormli, do którego idziemy, znał mnie, gdy byłem dzieckiem. Choć jest człowiekiem ciemnym i trochę strasznym, możemy mu zaufać. Spędzimy tu tylko jedną noc, jutro opuścimy Nellas i za trzy dni dotrzemy do pogranicz- nego posterunku, gdzie dowódcą jest Barej. Uratowałem mu ży- cie w poprzedniej wyprawie, uczyniłem setnikiem mojej gwardii, a teraz wysłali go w głuszę jako pośledniego dziesiętnika! Bardzo na niego liczę. Jeśli mój gołąb dotarł do posterunku, Barej został uprzedzony i będziemy mogli odpocząć tam kilka dni. A potem - przez przełęcz, do morza i na południe, do posiadłości naszej ro- dziny, na wyspę Merkol. Tam będziemy bezpieczni... - I niechaj nam Jalini dopomoże - westchnęła królowa. - Ten plan jest dobry, małżonku mój, ale dlaczego powiedziałeś nam o nim dopiero teraz? Byłybyśmy z Arjatą spokojniejsze... - Ja i tak jestem spokojna! - oburzyła się księżniczka pod drwiącym spojrzeniem brata. - Ojciec dobrze zrobił, że trzymał wszystko w tajemnicy. Ładnie byśmy wyglądali, gdyby Naraja wiedziała, dokąd się udajemy! II NlK PlERUMOW Królowa drgnęła i opuściła głowę. - Niestety, nie można wykluczyć, że Naraja uciekła po to, by nas zdradzić - potwierdził król. - Im mniej sług zna twoje plany, tym większe szanse, że zdołasz je wprowadzić w życie. Jesteśmy na miejscu. Grupka uciekinierów zatrzymała się przed starymi drzwiami zbitymi z kawałków dębowych desek. Dom spoglądał na ulicę kil- koma oknami z wybitymi szybami, pochylony ganek zarosły chwasty. Jadące na ośle bliźnięta zaczęły marudzić, że chcą jeść i spać. - Wasze zachowanie niegodne jest królewskiej krwi! - za- wstydziła ich szeptem Arjata, Altin zaś, wyjątkowo zgadzając się z siostrą, psyknął na dzieci gniewnie. Król zastukał cztery razy, a potem, po chwili przerwy, znowu cztery razy. Zapadła cisza, wszyscy wstrzymali oddech. - Kto tam? - odezwał się ktoś zza drzwi. Mówił z dziwnym akcentem, lecz w jego tonie czuło się pewność i siłę. - Czcigodnego Gormlego pozdrawia pan tej ziemi - rzekł twardo król. Drzwi się otworzyły i na progu stanął niewysoki człowiek w obszernym kaftanie, z krótkim mieczem u pasa. - Niech wasze wysokości wchodzą prędko - wyszeptał gorącz- kowo, kłaniając się i zwalniając przejście. - Zatroszczę się o stwo- rzenia, a wy idźcie do środka, to prosta droga, nie zbłądzicie... Gormli wyskoczył z domu, biorąc za wodze wszystkie zwie- rzęta. Dwa razy kopnął nogą w ścianę domu obok otwartych drzwi - dał się słyszeć lekki szum i drewniane panele rozjechały się, otwierając wejście do krytego podwórca. Altin i jego młod- szy braciszek patrzyli na to z otwartymi ustami. - Nie stójcie na dworze, wasze wysokości, wchodźcie prę- dzej - ponaglał ich Gormli, znikając razem z osłem, mułem i koń- mi w ciemnym wnętrzu swojego dziwnego domu. Uciekinierzy weszli do środka. Znaleźli się w przestronnej komnacie nadspodziewanie czystej, choć bardzo skromnej. Drewniany stół, sześć krzeseł wokół niego, w rogach dwa łoża po- kryte kolorowymi kołdrami... Królowa pomyślała, że znać tu ko- biecą rękę. Nim uciekinierzy zdążyli usiąść, na progu stanął Gormli z wielką tacą zastawioną licznymi garnuszkami i miskami, od których płynął aromat wyśmienicie przyrządzonej ryby. 12 WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI Znów się skłonił, odstawił tacę na stół, zdjął z półki smol- ną szczapę, zapalił od ogniska i z ogniem w ręku obszedł kom- natę, dotykając knotów lamp oliwnych. Światło przegoniło gęst- niejące ciemności, teraz wreszcie królowa i jej dzieci mogły przyjrzeć się człowiekowi, który ich ukrywał, ryzykując wol- ność i życie. Nie był to przyjemny widok. Podłużna, szyszkowata czaszka, całkowicie pozbawiona owłosienia, złamany nos, rozerwane noz- drza, policzki oszpecone ohydnymi czerwono-sinymi szramami, sterczący spod górnej wargi krzywy ząb... Długie ręce zwisały niemal do kolan, u lewej dłoni brakowało małego palca. Gormli był bardzo, bardzo stary. Jego twarz nabrała czerwo- nobrązowej barwy, skóra zwisała z niej fałdami, gęste brwi zbie- lały, a ręce pokryła siatka głębokich zmarszczek. Za to oczy tego zgrzybiałego starca patrzyły jasno i przenikliwie, a bystra Ar ja- ta spostrzegła, że palce Gormlego poruszają się ze zręcznością młodego cyzelera i wcale nie drżą. A przecież wszyscy starcy w północnych ziemiach cierpieli na tę przypadłość, jeśli tylko I mieli szczęście dożyć siedemdziesiątki. Gormlemu można było śmiało dać dziewięćdziesiąt lat, jednak poruszał się zdumiewają- co zręcznie i zwinnie... Miski i garnuszki czekały na stole. „Ich wysokoście" nie da- ły się dwa razy prosić i zabrały się do jedzenia. Wprawdzie Arja- ta nawet teraz jadła z godnością i majestatem niczym na uczcie, za to Altin i maluchy wpychali jedzenie do ust, pomagając sobie palcami i zupełnie nie zwracając uwagi na piorunujące spojrze- nia starszej siostry. Król jadł niewiele, pogrążony w niewesołych myślach. Gormli taktownie nie zaczynał rozmowy, dopóki goście nie zaspo- koją głodu. Gdy gospodarz już mógł sprzątnąć ze stołu, młodsze dzie- ci i Altin zaczęli ziewać na całego i trzeć oczy pięściami. Gormli zaprowadził ich na górę i dzieci posłusznie poszły za nim, choć dziewczynka szeptem wyznała Arjacie: „Jaki straszny dziad!". Przy stole została tylko królewska para i uparta Arjata. Gdy wrócił Gormli, niemowlę obudziło się i zapłakało, ale starzec szepnął coś, przesunął mu ręką nad głową i dziecko zaraz się uspokoiło. - Teraz możemy porozmawiać - rzekł król. NlK PlERUMOW - O czym tu mówić... - Gormli uśmiechnął się niewesoło. -1 tak wszystko wiem. Posadzili na tronie tę elfią półkrewkę, cie- bie, panie, ogłosili katem i zabójcą, który rozgniewał Młodych Bogów, i teraz pozbawienie cię życia to święty obowiązek każde- go poddanego... i tak dalej, i tak dalej. Tylko stary Gormli może ci pomóc dostać się do strażnicy Bareja, a potem za przełęcz, na wybrzeże. - Skąd wiesz o Bareju? - Mam dobrą pamięć. - Starzec się uśmiechnął. - Pamiętam wszystkich, których wyróżniłeś, i wszystkich, z którymi obsze- dłeś się bezlitośnie. Pamiętam dowódców wszystkich dziesiątek w nellaskim tysiącu. Nietrudno się było domyślić. - Zgadza się - rzekł król. - Chcemy wyruszyć... - Ciii! Nawet ja nie ufam do końca tym ścianom. - Gormli przycisnął palec do ust. - Nie musisz nic mówić, wasza wysokość. Wiem. Ale na twoim miejscu nie wyruszałbym tak daleko. Jesz- cze wszystko można naprawić... - W jaki sposób?! - zawołała Arjata, lecz widząc niezadowo- lone spojrzenia rodziców, natychmiast się zmitygowała. Na jej policzkach zapłonął rumieniec wstydu. - Jej wysokość ma absolutną rację. - Gormli skinął głową. - Trzeba zadawać sobie szalone pytania, bo tylko wtedy można znaleźć wyjście z sytuacji, która wydaje się beznadziejna. Po co uciekać tak daleko? A co wasza wysokość powiedziałby na... Czerwony Zamek? W komnacie zapanowała martwa cisza. Nawet lampy oliwne zaczęły jakby bardziej kopcić i światło przygasło. Królowa otwo- rzyła szeroko oczy i przycisnęła dłonie do policzków; odważniej- sza Arjata zacisnęła pięści, ale i ona zadrżała. Król odwrócił wzrok i nerwowo zabębnił palcami po stole. - Czerwony Zamek? Przeklęty przez bogów? - powiedział w końcu, z trudem rozlepiając wargi. W jego oczach czaił się strach. - Przecież to przedmurze Ciemności! - Ale widząc rozcza- rowanie i wyrzut na twarzy Gormlego, dodał szybko: - Tak głosi plotka... - Czy godzi się, by król dawał wiarę plotkom? - zapytał z wy- rzutem Gormli. - Zamek jest opuszczony, ale to potężna twierdza i trudno byłoby wziąć ją szturmem. Tamte ziemie zamieszkuje śmiały, wolny naród, który tylko czeka na wodza, by się wokół niego zjednoczyć. Nie wszyscy w Hallanie lubią elfów. Nim rok I A WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI upłynie, pod twoim dowództwem stanie cała armia i będziesz mógł spróbować odzyskać tron! Prócz tego... - zniżył głos do szep- tu - Czerwony Zamek to cytadela wolnej wiedzy! Będziesz mógł sobie przypomnieć lekcje magii, które ci niegdyś dawano... A wtedy służyć ci będą nie tylko miecze i włócznie, ale całe legio- ny istot znacznie potężniejszych od śmiertelnych wojowników. Zastanów się. Wiesz, że nie kłamię. - Wiem i nie mogę zrozumieć, dlaczego chcesz wysłać mnie i moją rodzinę w to ohydne miejsce! - Król z całych sił walczył z haniebnym drżeniem. - Ze mną sprawa jest prosta. Nie zapominam dobra i chcę ci pomóc, panie, tak jak potrafię - odrzekł z urazą Gormli, jednak ta uraza wydała się Arjacie nieco sztuczna. Księżniczka, bardzo szczera, natychmiast wyczuwała fałsz i nieszczerość w słowach innych. - Ależ ja zapomniałem wszystko, co wiedziałem o czarach - upierał się król. - W dodatku zamek jest niezamieszkany, co mielibyśmy tam robić? Skąd weźmiemy jedzenie, odzież, służbę? Gdzie miałbym szukać tego wolnego narodu, o którym mówisz? Nie mówiąc już o tym, że skądś jednak bierze się zła sława Czer- wonego Zamku! - Na twoje ostatnie pytanie odpowiem od razu - rzekł Gormli bez zastanowienia. - Jego zła sława jest dziełem elfów oraz ich sług. Pierworodzeni są zbyt dumni, zbyt zarozumiali, by przy- znać rzecz oczywistą: człowiek ma takie samo prawo do wiedzy jak oni. Dlatego wymyślają najbardziej nieprawdopodobne hi- storie o miejscach, w których śmiertelnik mógłby się czegoś na- uczyć. Przecież wszystko zależy nie od murów czy wież, lecz od te- go, do kogo należało to miejsce w przeszłości i co może znaleźć w nim ten, który pragnie szukać! - I do kogo należał Czerwony Zamek? - spytał król szeptem. - Miał wielu panów - rzekł starzec z dziwnym uśmiechem. Arjata drgnęła. Ten uśmiech wydał jej się grymasem szkieletu powstałego z mogiły. - W zamierzchłych czasach zbudował go mag i czarodziej o przezwisku Stary Smok. Powinniście znać je- go imię z latopisów Hallanu, podówczas bardzo pomagał pierw- szym władcom kraju. Potem Czerwonym Zamkiem władali jego uczniowie oraz uczniowie jego uczniów. Ale pewnego pięknego dnia Pierworodzeni, kierowani zawiścią wobec śmiertelnych cza- rodziejów, zaatakowali zamek i długi szereg panów tej twierdzy 15 NlK PlERUMOW został przerwany. Jednak nawet elfy nie zdołały zburzyć murów, nawet one nie dotarły do skrytek. W zamku pojawił się nowy pan. Potem jego miejsce zajął jego uczeń i tak dalej, i tak dalej... Ostatni władca nie pozostawił następcy. Teraz zamek jest pusty. Jego panem stanie się ten, kto pierwszy znajdzie się pod jego sklepieniem, pod warunkiem że ów śmiałek ma dar czarodziej- stwa. Radziłbym wam się pospieszyć. Elfy wkrótce powiedzą o tym Władczyni, a możesz być pewien, że ona będzie umiała do- brać klucze do bram zamku! - Gormli umilkł i odchylony na oparcie krzesła, otwarcie obserwował króla. A król opuścił głowę, wpatrując się w sęk na blacie stołu. Ci- sza się przedłużała. Arjata wstrzymała oddech, chciała ukrad- kiem zerknąć na Gormlego, lecz się nie ośmieliła. Wyczuwała w nim coś głębokiego, mrocznego i nieludzkiego. Księżniczka, uczennica Nenny, jednej z czarodziejek Hallanu, wyraźnie wi- działa krawędź bezdennej przepaści w świadomości Gormlego, przepaści, z której płynęła emanacja Władcy Mroku, o którym czarodzieje nawet bali się pomyśleć. - Ojcze... wasza wysokość - poprawiła się szybko. - Pozwól, że coś powiem. - Poczuła na karku zimne spojrzenie Gormlego i strach omal nie zasznurował jej ust. - Czarodziejstwo to zły po- mocnik w sprawach królestwa. Nie jedźmy tam! Tak bardzo się boję Czerwonego Zamku! Ostatnie dwa zdania były przeznaczone specjalnie dla Gorm- lego. Arjata chciała udawać przerażoną dziewczynkę, lecz czy sprytnego starca oszukają jej słowa? - Mężu mój i panie... - Królowa nigdy nie zapominała o ety- kiecie. Arjata pomyślała, że matka nawet na łożu śmierci nie zwróci się do króla po imieniu. - Panie mój i władco, zaklinam cię na całe nasze przeżyte razem życie, nie jedźmy tam! Nie po- trzebujemy tego zamku! Dziękuję ci, Gormli, za wierną służbę. - Głos królowej brzmiał serdecznie, ale w podziękowaniu wyczu- wało się stanowczą odmowę. - Dziękuję, starałeś się nam pomóc, ale my jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami, dalekimi od magii. Dlatego lepiej zrobimy, jadąc do naszych krewnych. Czyż nie tak, mój mężu? - Słusznie mówisz, moja królowo - odparł król, uśmiechając się z wysiłkiem. - To prawda, Gormli, nie jestem czarownikiem. Mogę dowodzić pułkami, mogę zasiadać w Radzie Korony, ale rozkazywanie demonom? O nie, to nie na moje skromne siły! WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI - Niesłusznie mówisz, panie - zaoponował spokojnie Gormli. - Zastanów się, czy twoja rodzina mogłaby tak długo utrzymać tron jednego z najbogatszych królestw Hjórwardu Zachodniego, gdyby nie posiadała wrodzonych zdolności do magii? Znam histo- rię waszego domu... Czy mam ci przypomnieć, jak twój pradziad podporządkował sobie smoki i obronił stolicę przed hordami cza- rownika Wargasa? Albo jak twój praprapradziad przywołał z głę- bin morza Naród Kanionów i zmusił do panicznej ucieczki trzy- krotnie silniejszą flotę rozbójników ze Wschodu? W tobie również kryją się zalążki sztuki magicznej. Odrzuciłeś propozy- cje rozwijania ich, wiem, co odpowiedziałeś samemu magowi Makranowi, gdy wyraził chęć nauczenia się początków magii. Według mnie zrobiłeś błąd, ale wierz mi, nigdy nie jest za późno na naukę... - Arjato i ty, Meando, zostawcie nas samych - powiedział król, nie podnosząc oczu. - Jestem spadkobierczynią tronu. - Księżniczka wysunęła dumnie podbródek. Jej matka zastygła zdumiona w połowie dro- gi do drzwi, gdyż Ar jata po raz pierwszy ośmieliła się tak otwar- cie sprzeciwić ojcu. - Mam prawo słuchać wszystkiego, co tyczy się naszej podróży i walki o tron. - Arjato! - Król ściągnął brwi. - Szanuję twoje prawa, jed- nak sprawa jest zbyt poważna i zbyt delikatna. Idź spać! - Chodźmy, księżniczko, pomożesz mi zanieść Trogwara. - Królowa ostrożnie dotknęła ramienia córki wolną ręką, drugą tuląc niemowlę do piersi. - Czemu odsyłać taką śmiałą księżniczkę, wasza wyso- kość? - uśmiechnął się Gormli. - Niech zostanie! Jakoś się do- gadamy... Ja będę namawiał was do zajęcia Czerwonego Zam- ku, jej wysokość będzie oponować i wyjdzie nam wyśmienita dyskusja! - Nie! - Król pociemniał na twarzy. - Rozmawiać będziemy w cztery oczy, Gormli. Ta sprawa musi być omówiona tylko mię- dzy nami. Starzec z przepraszającą miną rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: Rad byłbym pomóc, księżniczko, ale nic z tego! Ar- jata z kamienną twarzą wstała, w milczeniu skłoniła się ojcu i wraz z matką wyszły. Gormli, mrugając niczym spiskowiec, przysunął się bliżej króla. NlK PlERUMOW - Wasza wysokość, nie rozumiem twoich argumentów i decy- zji. Co dobrego czeka cię na Merkolu? Małe wyspiarskie księ- stwo, nie księstwo nawet, lecz coś na kształt baronostwa! Trzy ty- siące mieczy, sto statków bojowych, a i to, wstyd powiedzieć, nie na każdy statek znajdzie się kapitan, który zgodzi się popłynąć! Władczyni wkrótce będzie wiedziała, gdzie się ukrywasz, ma przecież doskonałych szpiegów, przyśle poselstwo z pismem i groźbami... Myślisz, że dla więzów krwi panowie Merkolu zlek- ceważą niebezpieczeństwo najazdu hallańskich wojsk? Ha! Wy- dadzą cię natychmiast! Niewykluczone, że ledwie staniesz na ich ziemi, a już schwytają cię i uwiężą, żeby potem żądać wykupu za znamienitego jeńca! Czemu nie chcesz posłuchać głosu rozsądku, mój panie? - Ponieważ się boję, Gormli - odrzekł wygnaniec szczerze. - Mówisz, że są we mnie zalążki zdolności do magii? Otóż te wła- śnie zalążki wołają: Czerwony Zamek to cytadela Ciemności i Zła! Gdy raz wejdę na tę drogę, zapłacę za nią nie tylko swoim życiem, ale i życiem po śmierci, a to znacznie straszniejsze! Nie, to nie dla mnie! Władczyni jest miłościwa. Żaden z moich stron- ników nie został stracony, żadnego nie wtrącono do lochów, a ze- słanie na odległe krańce państwa to niezbyt okrutna kara za do- chowanie mi wierności. - Przebiegłość elfów jest nieskończona - zauważył Gormli, spoglądając czujnie na króla. - Mogła zrobić tak w nadziei, że ty, wasza wysokość, przyjmiesz to za dobrą monetę i sam się u niej zjawisz! Niechaj chroni cię przed tą decyzją... hm... jasny Ja- mert! A potem, gdy już znalazłbyś się w jej rękach... Kto jej przeszkodzi w przeprowadzeniu szybkiego sądu? - Ależ wszystkie warstwy szlacheckie... - zaprotestował król, lecz Gormli uniósł rękę, powstrzymując go. - Sejrawowie widzą jedynie koniec własnego nosa - rzekł wzgardliwie. - Nie będzie żadnego sądu! Zgnijesz w pałacowych podziemiach... - Gormli, twoja wszechwiedza zaczyna mnie niepokoić - próbował zażartować król, ale widać było, że poczuł się nieswo- jo. Ten starzec o ciemnej przeszłości tyle wiedział... - Pod wielo- ma względami masz rację. Prawdą jest, że Merkol to niewielka wyspa. Nigdy nie słynęła z wojowników, lud tam mieszka spokoj- ny. Zgadzam się nawet, że moi krewni nie wyróżniają się pło- miennością uczuć rodzinnych. Ale nie zaprzeczyłeś, że Czerwony I O WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI Zamek to cytadela Ciemności w tej części Hjórwardu Zachodnie- go. Prawi się o nim wiele strasznych legend, a sam wiesz, że nie ma dymu bez ognia! - Za wszystkimi plotkami i bajdami stoją intrygi elfów... - zaczął twardo Gormli, lecz król mu przerwał. - O wszystko oskarżasz Pierworodzonych - rzekł, kręcąc gło- wą. - Za proste to według ciebie. Elfy wszystkiemu winne i ko- niec rozmowy. A jednak, gdy szalała u nas czarna śmierć i kilka nadmorskich miast wymarło do ostatniego człowieka - jak choć- by Bettor - to właśnie Pierworodzeni swoją magią pomogli ura- tować resztę królestwa. I powiedzieli wówczas, że klątwę nasłał na nas sam Władca Mroku. Nie mogłem im nie uwierzyć! - Tak, mój władco, uwierzyłeś, a w zamian za zaufanie otrzy- małeś przygotowany przez elfy przewrót! - huknął Gormli. - To tylko słowa. - Król sposępniał. - Nie o nie teraz chodzi. Kto stał za wszystkimi panami Czerwonego Zamku? Skąd czer- pali swoją siłę? Przecież nie należeli do grona Prawdziwych Ma- gów? I coś mi się zdaje, że nie cieszyli się przychylnością Mło- dych Bogów? Skąd bierze początek magia Czerwonego Zamku? Odpowiedz mi tylko na to jedno pytanie, Gormli, a rozwiążą się wszystkie zagadki. Lecz pamiętaj, że nie stanę po stronie Ciem- ności! Nastała cisza. Król patrzył prosto w oczy staremu, a Gormli nie odwracał spojrzenia. Były władca Hallanu zobaczył w jego oczach dziwny spokój, jakby starzec podjął właśnie jakąś długo odkładaną, ale bardzo ważną decyzję. Z pewnym zdumieniem król zrozumiał, że Gormli przestał się interesować rozmową, że nie będzie go więcej namawiać ani przekonywać. Myśli tego dziwnego człowieka były teraz zajęte czymś innym. - Jeśli wasza wysokość nie chce tam iść, trudno - rzekł obo- jętnie Gormli. - Kto śmiałby narzucać coś królowi? Jutro wypro- wadzę was z Nellasu i zaprowadzę do posterunku Bareja. Pój- dziemy moimi ścieżkami, nawet miejscowe pastuchy ich nie znają... - Wstał. - Pora gasić światło, panie, bo jeszcze straż z ryn- ku tu zajrzy... - Oczywiście, gaś, Gormli, gaś. - Król też wstał, otulając się płaszczem. Jedna po drugiej gasły lampy oliwne, komnata pogrą- żyła się w ciemności. Zdumiewające, myślał król, idąc za starcem, który stąpał miękko i nakrywał knoty specjalnym kołpakiem. Zdumiewające, I O NlK PlERUMOW znam Gormlego od tylu lat, a on ciągle jest taki sam... Przysiągł- bym na wichry Jambrena, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat w ogóle się nie zmienił! I dlaczego z takim uporem ciągnął mnie do tego Czerwonego Zamku? Przecież sam dobrze wie, co to za straszne miejsce... Zgasła ostatnia lampa. - Raczcie udać się na spoczynek, panie mój - westchnął w ciemnościach Gormli, otwierając drzwi przed królem. - Dziękuję ci. - Wygnaniec schylił głowę i ruszył w górę po schodach. Za jego plecami na drzwiach wejściowych szczęknęły dodatkowe zasuwy. Rozdział 2 Arjata nie mogła zasnąć. Maluchy i Altin już dawno spali, spała królowa po nakarmieniu malutkiego Trogwara, a księż- niczka ciągle wpatrywała się w ciemność szeroko otwartymi ocza- mi. Nie wątpiła w swoje zdolności. Czarodziejka Nenna, którą ją uczyła, nieraz dawała jej trudne zadania - przeniknąć do świado- mości stojącego przed nią człowieka, poznać jego przeszłość, przeczytać myśli... I Arjata nigdy się nie pomyliła. Nauczycielka zawsze twierdziła, że jej wysokość ma rzadki dar, i ciągle żałowa- ła, że nie może posłać księżniczki do prawdziwego czarodziejskie- go zakonu. Arjata nie wątpiła, że w duszy Gormlego czai się ja- kaś straszna tajemnica, zbyt sprytnie ukryta pod wieloma warstwami magicznej osłony, by początkująca czarodziejka mo- gła ją przeniknąć. Ale podejrzane było już samo istnienie tej osłony. Kto mógł stworzyć takie zaklęcia ochronne? Przecież do tego trzeba być silnym czarownikiem, może nawet Prawdziwym Magiem. W tym kryła się jakaś tajemnica... Na jasnego Jamerta, jakże skończyła się ich rozmowa z ojcem?! Ale nie, ojciec nigdy nie zgodzi się przyjąć opieki Ciemności, prędzej rozstanie się z nadziejami na odzyskanie tronu - lub z życiem! Za szczelnie zasłoniętym oknem powoli sunęła leniwa staru- cha noc. Zerwał się wiatr i gałąź jakiegoś drzewa zaczęła miaro- wo drapać w zamknięte okiennice. Raz, drugi, trzeci... Zaniepo- kojona Arjata próbowała się uspokoić, wmawiając sobie, że to tylko gałąź... ale strach już wbił szpony w duszę księżniczki i jej wyobraźnia z przerażającą dokładnością odmalowała potwora - przerażającą, czarną, bezkształtną masę... 21 NIK PlERUMOW A potem rytm miarowych skrzypnięć nagle się zmienił. W pierwszej chwili Arjata pomyślała, że to wiatr zawył inaczej, ale jednocześnie poczuła ukłucie w świadomości - niebezpie- czeństwo! Wstała i podeszła do okna. Chciała krzyknąć, ale nie mogła, miała ściśnięte gardło. Omotał ją lepki, obezwładniający strach, nogi odmówiły posłuszeństwa. Ściskała w dłoni wycią- gnięty spod poduszki sztylet z drogocennej stali krasnoludów - prezent na dzień pełnoletności. Zdążyła jeszcze krzyknąć: „Mamo!" i schwycić pod pachę małego Trogwara, gdy w okiennice uderzyło coś miękkiego i cięż- kiego. Futryna wpadła do środka i do pokoju wsunęło się coś ży- wego, wijącego się, cuchnącego... Arjata, dławiąc się z obrzydze- nia (nienawidziła węży i ropuch!), skoczyła do wpełzającej przez okno istoty, z rozmachu wbijając sztylet w miękkie, gorące ciało. Hałas i krzyk obudził wszystkich. Nie próbując atakować, stwór w oknie szarpnął się, na dole rozległo się mokre, ciężkie plaśnięcie i tuż obok Arjaty powietrze przecięło coś świszczące- go, a w wąski otwór okna wsunęła się chuda postać. Zrozpaczo- na księżniczka próbowała wbić sztylet w przybysza, jednak oka- zał się zręcznym wojownikiem - wijąc się niczym wąż, złapał wzniesioną rękę i wyrwał klingę. W ciemnościach pokoju krzy- czały dzieci, królowa szamotała się przy wyjściu - drzwi nie chciały się otworzyć! Altin wyciągnął swój krótki miecz, lecz przybysz nie miał zamiaru marnować czasu. Podrzucił rękę, coś świsnęło i Arjata usłyszała głośny jęk - królowa powoli usunęła się na ziemię, czepiając się drzwi obiema rękami. Na drodze zabójcy stanął Altin. Zamachnął się mieczem, lecz klinga przecięła pustkę, a wróg uderzył chłopca pięścią w gardło. Rozległ się chrzęst i książę upadł. Arjata zastygła jakby w osłupieniu. Nie mogąc się ruszyć ani wydobyć z siebie głosu, mocno przyciskając do siebie płaczące- go Trogwara, widziała, jak ręka posłańca śmierci unosi się i opa- da jeszcze dwa razy. Bliźnięta też zginęły. Została sama. Zabójca się odwrócił. Nie zrobił ani jednego zbędnego ru- chu, nie zlekceważył kobiet i dzieci, uważając ich za łatwą zdo- bycz, nie tracił czasu na rozkoszowanie się ich strachem, nie na- pawał się błaganiem o litość... A teraz z krótkim, szerokim mieczem w dłoni skoczył przez cały pokój - prosto na nierucho- mą dziewczynę z krzyczącym niemowlęciem na ręku. 22 WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI Arjata widziała chudą postać podobną do jadowitej żmii piaskowej. Opięte czarną tkaniną ciało oderwało się od podłogi i leciało do niej. Twarz zabójcy zasłaniała czarna maska z wycię- ciami na oczy. Księżniczce wydawało się, że te oczy należą do dra- pieżnego bezcielesnego ducha, wolą złego czarownika wyciągnię- tego z tajemnej kryjówki. Zabójca niemal zlewał się z mrokiem... Czuła niemal nadludzkie przerażenie, czuła zbliżający się koniec... Zniknąć, zniknąć z tego koszmarnego miejsca, niech on jej nie widzi, niech jej ciało stanie się bardziej przezroczyste niż powietrze, lżejsze niż nocny wiatr! W tej krótkiej chwili, gdy rozciągnięte w długim skoku cia- ło zabójcy leciało przez pokój, księżniczka nie mogła zrobić nic - ani podnieść sztyletu z podłogi, ani uskoczyć w bok. Jedynie wy- obraziła sobie, jak z jej bezbronnej ręki wysuwa się przezroczy- sty błękitny miecz, jak po stali przebiegają fale płomienia, jak czarne ciało z rozpędu wpada na nadstawione ostrze czarodziej- skiego klingi - i przebite na wylot, powoli osuwa się na podłogę. Coś błysnęło obok opadłej bezwolnie prawej ręki Ar jaty. Dziewczyna zacisnęła oczy, gotowa na śmierć. Kilka długich chwil później usłyszała stuk, jakby na podło- gę upadło coś ciężkiego zawiniętego w szmaty. Ale ostatecznego ciosu, przedśmiertnego bólu nadal nie było i księżniczka otwo- rzyła oczy. U jej nóg leżało ciemne ciało. Czarny morderca nadal ści- skał w dłoni szeroki krótki miecz. Bojąc się uwierzyć w to, co widzi, Arjata położyła krzyczące niemowlę, trzęsącymi się rękami skrzesała ogień... Na podłodze leżał zabójca w czerni - martwy. Na jego plecach, między łopatkami, zobaczyła niezbyt szero- kie cięcie, jakby zostawione przez klingę, która na wylot przebiła ciało. Materiał wokół rany przesiąkł krwią i pociemniał. Arjata wiedziała, że jej matka i rodzeństwo nie żyją. Nenna nauczyła ją wyczuwać śmierć. Zabójca był mistrzem w swoim fa- chu i na każdą ofiarę potrzebował tylko jednego ciosu. Należało uważnie obejrzeć ciało mordercy, ale księżniczka zatrzęsła się z obrzydzenia na myśl o dotknięciu trupa. Z przera- żenia i wstrętu omal nie uciekła z krzykiem z tego koszmarnego pokoju. Opanowała się jednak i zastanowiła. Zabójca nie przyszedł tu sam i zaraz jego towarzysze zechcą sprawdzić, co się stało 23 NlK PlERUMDW z mordercą wysłanym na górę z prostym zadaniem: zabić królo- wą i jej dzieci. To byli doświadczeni nocni zabójcy. Skoro ich towarzysz nie wracał, musiało stać się coś nieprzewidzianego. Dlatego trzy po- stacie wchodziły teraz bezgłośnie po schodach, trzymając broń w pogotowiu, a dwóch innych wspinało się po gładkiej ścianie do- mu do otwartego okna sypialni, w której rozegrał się krwawy dramat. Arjata widziała i wyczuwała ich wszystkich. Stała nierucho- mo z Trogwarem na rękach, wpatrzona w ciemność niewidzącym wzrokiem. Liczyła stopnie, jakie musieli pokonać stąpający miękko zabójcy, liczyła i powtarzała: - Nie zobaczą nas... nie zobaczą nas... nie zobaczą... Nawet Trogwar umilkł, w skupieniu patrząc na Ar jatę na- zbyt poważnym spojrzeniem. I na chwilę przed tym, gdy w drzwiach i na parapecie jednocześnie pojawiły się czarne po- stacie, Arjata wzięła swój sztylet, uniosła prawą rękę z obnażo- ną klingą i powiedziała niczym mała dziewczynka: - Schowałam się... Zastygła niczym posąg, wstrzymując oddech. Drzwi otworzyły się gwałtownie i trzy postacie w czerni wpa- dły do środka, dwie następne bezgłośnie przeskoczyły przez pa- rapet. Pierwszy, który przekroczył próg, podskoczył, machnął krótkim prostym mieczem nad drzwiami, na wypadek gdyby ktoś się tam czaił - skrzydła drzwi otwierały się na zewnątrz i nikt nie mógłby się za nimi ukryć. Dwóch innych zabójców od razu wśli- znęło się do środka niczym węże. Słabo zabłysła broń. Chwilę później straszni goście zastygli w pozach bojowych - czekali na pojawienie się nieznanego wroga. Jeden z tych, którzy weszli przez okno, krzyknął coś, wskazując martwego towarzysza. Nie trudząc się zamykaniem drzwi, pięciu zabójców szybko i zręcznie przeszukało pokój od góry do dołu w poszukiwaniu tajnego przejścia, w którym zdołały się ukryć dwie ofiary. Arjaty nie zauważyli. Ostrożnie mijając czarne postacie, księżniczka powoli, krok po kroku ruszyła do wyjścia. Nie zastanawiała się, dlaczego zgi- nął ten, który pojawił się pierwszy, dlaczego pozostała piątka nie zwraca na nią uwagi, choć dzieli ją od nich długość wyciągniętej ręki. Dotarła do progu i zaczęła schodzić na dół. Trogwar spokoj- nie leżał w jej ramionach. 24 WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI Na parterze zajrzała do pokoju, w którym miał spać ojciec. Drzwi nie zostały wyważone, lecz zdjęte z zawiasów, leżące na podłodze tobołki były nietknięte. Wewnątrz płonęła lampa oliw- na i w jej słabym migotliwym świetle księżniczka dostrzegła, że na podłodze nie ma śladów krwi. Jak we śnie podeszła do juków, niespiesznie wyjęła z nich niewielki skórzany woreczek, schowała go za pazuchę i poszła do wyjścia. Dom był pusty, ojciec i stary Gormli zniknęli bez śladu. Za ten schowany na piersi Arjaty skórzany woreczek nowi panowie Hallanu daliby bardzo wiele. Spoczywające w nim trzy wielkie rubiny i jeden niezwykle czysty, lśniący kamień, dla któ- rego nie zdołano znaleźć odpowiedniej nazwy, były Czterema Kamieniami Hallanu, które w pradawnych czasach wykonał je- den z Prawdziwych Magów mieszkających w tajemniczym Zam- ku Wszystkich Starożytnych, na szczycie Słupa Tytanów. Kamie- nie, mające podobno niezwykłe właściwości magiczne, od dawna zdobiły koronę i berło Hallanu; przed ucieczką ojciec Arjaty, ry- zykując życie, zdążył wyrwać kamienie z oprawy. Mówiono, że mają niezwykłą moc i mogą spełnić każde ży- czenie tego, kto nimi włada. To pewnie tylko bajka, ale ojciec twierdził, że mogły pomóc zdobyć nowe siły, sprowadzić całe za- stępy istot magicznych z innych światów... Mogły wiele rzeczy, ale niestety, na magii Czterech Kamieni Hallanu znał się tylko król, dla Arjaty były bezużytecznymi świecidełkami. Mogła je tylko przechować do lepszych czasów... Wyszła z domu z Trogwarem w ramionach i nie ukrywając się, ruszyła powoli ciemnym zaułkiem. Ciągle była w tym dziw- nym stanie między snem a jawą, nie bała się niczego i dokładnie wiedziała, co ma teraz zrobić. Nie płakała. Każda chwila straszliwej rozprawy z matką i rodzeństwem na zawsze wryły się w jej pamięć, każdy jęk, ja- ki wtedy zabrzmiał, wciąż jeszcze słyszała, ale nie roniła łez. Oczy miała suche, ruchy pewne i dokładne, choć nieco spowol- nione. A Trogwar, jakby rozumiejąc, co się dzieje, spokojnie le- żał w jej ramionach i patrzył na nią poważnymi, srebrzystosza- rymi oczami... Szła, jakby czytając w niewidzialnej księdze, w której wyraź- nie opisano kierunki, miejsca dogodnych postojów, źródła, nie- bezpieczne bagna, trakty handlowe, posterunki graniczne... Nie wiedziała, skąd to wie, i w tej chwili nie chciała tego wiedzieć. 25 NlK PlERUMOW Myślała o zemście - a owe myśli przeraziłyby najbardziej nawet krwiożerczego oprawcę. • Ar jata szła po cichym, nocnym mieście i wydawało jej się, że zza każdych okiennic w jej plecy wbijają się złe, drapieżne spoj- rzenia. Obojętnie pomyślała, że nie będzie trudno ją wyśledzić - wystarczy pytać każdego przechodnia, czy nie widział dziewczy- ny z niemowlęciem. Na niańkę czy mamkę jest za młoda, a pro- staczki w jej wieku nie włóczą się z dziećmi po ulicach, żebrząc o jałmużnę, straż miejska szybko wyławiała takie kobiety i wy- syła do domów pracy. Arjata drgnęła - matka wymogła na ojcu, żeby założył takie domy i ustanowił w nich dość surowe porząd- ki. Kto mógł wtedy pomyśleć, że ta dobroczynność odwróci się przeciwko Arjacie?... Z zaułku, przy którym stał dom Gormlego, pięciu zabójców pomknęło w różne strony niczym bezgłośne czarne błyskawice - ciemniejsi od nocy, bardziej nieprzeniknieni niż mrok. Dwóch skoczyło w tę samą stronę co księżniczka, jednak Arjata nie my- ślała o kryjówce. Wiedziała, że teraz jej nie widzą... jeszcze nie. Pogrążona w dziwnym otępieniu, nie bała się i nie zastanawiała, dlaczego tak się dzieje. Dwaj czarni zabójcy bezgłośnie przemknęli obok. Z boku wyglądali jak dziwne, skoczne zwierzęta, ich ruchy nie przypomi- nały ruchów zwykłych ludzi. Rozciągnięci nad ziemią w ogrom- nych susach, skryli się w ciemnościach. Księżniczka doszła tymczasem do rogu szerokiej handlowej ulicy, którą podążała jej rodzina zaledwie kilka godzin temu. Pochodnie już zgaszono, jednak w szczelinach okiennic w oknach zajazdów i tawern lśniło czerwone światło, a obok drzwi wejścio- wych tłoczyli się podpici bywalcy. Zdążyła zrobić kilka kroków po bruku, gdy po jej ciele przebiegł zimny dreszcz. Zrozumiała - zasłona niewidzialności znikła. Zanim Arjata zdążyła się zdzi- wić, skoczyła w głęboką, zalaną mrokiem szczelinę między dwo- ma domami. Drżąc z przerażenia, pokryta zimnym potem, wcisnę- ła się w szorstki mur, modląc się do jasnego Jamerta o ratunek. Nadludzkie siły, które pomogły jej przeżyć kilka minut temu, opuściły ją i znowu była zwykłą dziewczyną, która niedawno sta- ła się pełnoletnia i wiedziała co nieco o magii. Zaraz potem roz- płakał się Trogwar. 26 WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI W oczach Arjaty pojawiły się łzy, rozpacz ścisnęła jej duszę. Wszystko przepadło, zaraz zjawią się tu bezlitośni zabójcy, wznio- są miecze... wyraźnie zobaczyła własną śmierć. Ale kto wtedy pomści mamę, bliźnięta, Ajotę? - przyszła na- gła myśl. Nie, nie mogę teraz umrzeć! Przysięgam na mękę Nifl- helu, że przeżyję! Przeżyję... przeżyję... O dziwo, te proste słowa zadziałały. Ar jata otarła łzy i szybko zacisnęła dłonią usta Trogwarowi, bo płakał już na cały głos. Znaj- dując po omacku drogę, pobiegła w głąb szczeliny między domami. Zrobiła kilka kroków i jej palce natknęły się na gładkie de- ski wysokiej furtki. Wprawdzie na noc zamknięto wewnętrzną za- suwę, ale księżniczka przypomniała sobie dziecięce zabawy, ostrożnie wsunęła w szczelinę ostrze sztyletu i po kilku nieuda- nych próbach otworzyła zamek. Furtka skrzypnęła cicho, obraca- jąc się na dobrze nasmarowanych zawiasach. Następczyni hallańskiego tronu włóczy się nocą po podwór- kach swoich poddanych w poszukiwaniu schronienia! - prze- mknęła księżniczce przez głowę gorzka myśl. O wielki Jamercie, więc do tego doszło!... Spodziewała się wściekłego ujadania psa i już sprężyła się do ucieczki, ale panowała cisza. Nadal idąc po omacku, Arjata doszła do jakiejś szopy i wsunęła się przez uchylone skrzydła szerokich wrót - to była szopa na siano. Księżniczka weszła po drabinie na górę, położyła tam Trogwara, przykryła i ostrożnie wysunęła się z szopy z twardym postanowieniem zdobycia mleka. Zapomniała o strachu. Po spotkaniu z czarnymi zabójcami miała bać się jakiejś tam straży miejskiej? Mocniej ścisnęła szty- let i ruszyła w stronę domu. Miała szczęście. Jedno z okien było otwarte, poznała po za- pachach, że to kuchnia, widocznie mimo późnej godziny coś jesz- cze pichcono. Usłyszała stłumione kobiece głosy. Wsadzając sztylet w bierwiona ściany i podciągając się, Ar- jata znalazła się tuż obok okna. Czekając, aż ludzie, którzy zjawili się w kuchni tak nie w porę, wreszcie się wyniosą, mimo woli zaczęła słuchać rozmowy. Już po kilku pierwszych zdaniach przy- warła do grubych bierwion. Nie chciała przegapić ani jednego słowa. Rozmowę prowadziły dwie kobiety. - A więc zgubili ją! - powiedziała jedna niskim, mocnym gło- sem, twardo wymawiając słowa. - Zgubili, Felve, nie broń ich! Wszyscy zostaną ukarani, znasz prawo. Dziewczyna i ten miau- 27 NlK PlERUMOW czek... jak mu tam, Trogwar? Musimy ich mieć za wszelką cenę! Nawet gdyby do rana cały Nellas miał leżeć w gruzach! Poradzisz sobie z tym, moja droga Felve? - W głosie zabrzmiała drwina i pogarda. - Poradzisz sobie? A może mam wysłać moich koj arów? - Poradzę sobie, o wielka - rzekła druga, łagodniej. - Pora- dzę sobie albo odpowiem wedle całej surowości postanowień na- szego zakonu. Ale, o wielka, może odłożymy kaźń moich ludzi? Proszę tylko, żeby dać im czas do rana! Sama z nimi pójdę. A je- śli poniesiemy klęskę... Wówczas nie będzie dla mnie miejsca w zakonie, wówczas nie będę miała po co żyć. - Zawsze umiałaś mówić pięknie - odezwał się twardo i nie- ugięcie pierwszy głos. - I to ty, której wróżyłam wielką przy- szłość mojej następczyni! Wiesz doskonale, że rozkazy Czarnej Matki są nieodwołalne. Wydałam wyrok i nic już tego nie zmie- ni. Co się zaś tyczy ciebie... Jeśli schwytacie księżniczkę Arjatę, zajmiesz w zakonie pierwsze miejsce po mnie i Krąg ogłosi cię moją następczynią. Jeśli zaś przegracie... lepiej przestudiuj do- kładnie mapy Dolnych Światów. Felve jęknęła. Widocznie groźba zrobiła na niej wrażenie. - I dość gadania! - warknął pierwszy głos. - Idź, Felve. Idź i przynieś mi to niemowlę. Najbardziej interesuje mnie ten dzie- ciak... księżniczka również się przyda, ale tylko w związku z Czte- rema Kamieniami Hallanu. A książę Trogwar... Trogwar to inna sprawa... - Ta Arjata zdołała zabić jednego z moich posłańców - ode- zwała się Felve. - Zabiła nieznaną bronią, może jednym z Wid- mowych Mieczy? Czy osoba zdolna do czegoś takiego nie przyda- łaby się zakonowi? - O czym ty mówisz, Felve? Na Wielką Ciemność, jaki Widmowy Miecz może mieć ta dziewka? Tracisz głowę! Pocze- kaj, jeszcze zdążysz ją stracić, gdy nie wykonasz mojego roz- kazu... - Słucham cię, o wielka - westchnęła Felve i do uszu Arja- ty dobiegły cichnące w oddali kroki dwóch par stóp w miękkim obuwiu. Kobiety jednocześnie wyszły z kuchni. Kiedy indziej po usłyszeniu takiej rozmowy Arjata rzuciła- by się do ucieczki. Ale nie dziś. To prawda, drżała, a serce jej biło tak, że słychać było chyba w całym Nellasie, prawda, że się bała, ale coś silniejszego niż strach zmusiło ją do ostrożnego wspięcia się na parapet. 28 WOJOWNIK WIELKIEJ CIEMNOŚCI Zaraz znalazła się w przestronnej kuchni bogatego gospoda- rza - z kilkoma paleniskami i wielkim szerokim kominem. Na jednym z palenisk płonął ogień, na obracającym się powoli roż- nie piekła się tłusta gęś - w każdej chwili mógł się tu zjawić ja- kiś kuchcik. Arjata musiała się spieszyć. Rozejrzała się szybko. Na drewnianym stole obok palenisk zauważyła wysoką butelkę w wiklinowej plecionce. Złapała ją, powąchała - winem nie pachniało, postanowiła spróbować. To było mleko, ciepłe i gęste. Nie wierząc własnemu szczęściu, błyskawicznie wyśliznęła się przez okno. W samą porę, bo za drzwiami dały się słyszeć kroki i na progu kuchni stanął chudy pryszczaty chłopak w białej czap- ce i czymś na kształt fartucha. Zaczął obracać rożen, zbierając skapujący z ptaka tłuszcz na specjalną brytfannę. Czapkę kuchci- ka zdobił herb, na którym wąż morski i kamienny człowiek pod- trzymywali tarczę z rysunkiem włóczni przełamanej ludzką ręką. Księżniczka była tak wstrząśnięta, że zastygła za oknem, nie będąc w stanie skoczyć w zbawczy mrok. Posiadacza tego herbu znała aż nazbyt dobrze. To prawa ręka króla, szlachetny sejraw, ( podpora tronu, dowódca znamienitej hallańskiej konnicy, baron Wejtarn. Posiadał domy we wszystkich dużych miastach króle- stwa, nic więc dziwnego, że na jednej z głównych ulic Nellasu rów- nież, ale co tu robiły te okropne kobiety? Baron był jednym z ludzi, których Arjata mogłaby prosić o pomoc i schronienie, jako jeden z niewielu spośród arystokratów nie stanął po stronie Władczyni... Niestety, jego konnica spóźniła się na decydującą bitwę - trakty i szlaki rozmyły deszcze. Właśnie dlatego, widząc, że siły są zbyt nierówne, król postanowił nie przelewać krwi swoich poddanych i uciec. Początkowo Arjata oskarżała go o małoduszność, ale teraz... teraz w jej duszy pojawiło się mroczne podejrzenie... Może ojciec już wtedy przestał Wejtarnowi ufać? Ta Felve i druga kobieta nie przebywają przecież w domu barona bez jego wiedzy... Gdyby za- jęły dom siłą lub otrzymały go w prezencie od Władczyni, czeladź nie nosiłaby herbu poprzedniego pana. Nie, lepiej nie starać się o spotkanie z baronem, nawet jeśli jest teraz w Nellasie... Arjata wróciła do szopy i nakarmiła Trogwara. Ogrzany i na- jedzony malec zasnął, a księżniczka zatopiła się w ponurych roz- myślaniach. Co dalej? Postanowiła na razie się stąd nie ruszać. Niech sobie ci czarni łażą po pustych ulicach, pewnie żadnemu nie przyjdzie do głowy szukać księżniczki tuż obok ich siedziby. 79 NlK PlERUMOW Zastanawiała się, dokąd uda się później. Na posterunek Bare- ja? Wprawdzie drogę znała dobrze, ale... Merkol to przecież ślepa uliczka... Ugrzęźnie tam na resztę życia jako żałosna rezydentka, trzymana z litości... Albo, co gorsza, siłą wydadzą ją za mąż! Zaraz, zaraz! - krzyknęła na siebie w myślach, czując, że do oczu napływają zdradzieckie łzy. Pomyśl chwilę! Przecież musisz