Willis Connie - Przejście
Szczegóły |
Tytuł |
Willis Connie - Przejście |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Willis Connie - Przejście PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Przejście PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Willis Connie - Przejście - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
CONNIE WILLIS
PRZEJŚCIE
(Przełożył: Piotr Budkiewicz)
Zysk i s-ka
2003
Strona 3
Spis treści
Podziękowania
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
CZĘŚĆ DRUGA
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
CZĘŚĆ TRZECIA
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Strona 4
Zawsze będę pamiętać tę ciemność i zimno.
Edith Haisman, rozbitek z Titanica
- Jak jest tam w dole, Charydesie?
- Bardzo mroczno.
- A co z powrotem?
- Same kłamstwa.
Kallimachos
Pamięci Erika Felice’u, Blaszanego Drwala
Strona 5
Podziękowania
Serdecznie dziękuje mojemu wydawcy, Annę Groell, mojemu agentowi Ralphowi Vicinanzie,
Doris Myers oraz Phyllis Giroux i dr med. Elizabeth A. Bancroft, z którą konsultowałam sprawy
medyczne.
Pisanie niniejszej książki okazało się dla mnie niemalże doświadczeniem granicznym i nie
przetrwałabym bez wsparcia mojej córki Cordelii, cierpliwych i wyrozumiałych przyjaciół,
personelu Margie Java Joint oraz niezrównanej i wyjątkowej pomocy mojego męża Courtneya, a
także mojej niezastąpionej Dziewczyny-Piętaszka, Laury Norton.
Strona 6
Strona 7
CZĘŚĆ PIERWSZA
„Cicho, cicho, łączę się z Przylądkiem Race”.
Telegraficzna wiadomość z Titanica,
przerywająca ostrzeżenie o górach lodowych,
przesyłane z pokładu Californian
Strona 8
Rozdział 1
„Więcej światła!”
Ostatnie słowa Goethego
- Usłyszałam hałas, a potem znalazłam się w tunelu - oznajmiła pani Davenport.
- Może go pani opisać? - spytała Joanna, przysuwając dyktafon odrobinę bliżej rozmówczyni.
- Tunel? - upewniła się pani Davenport. Rozejrzała się po pokoju szpitalnym, jakby szukając
natchnienia. - No więc było ciemno...
Joanna czekała. Wiedziała, że każde pytanie, nawet: „Jak ciemno?”, może sugerować odpowiedź,
kiedy rozmawia się z ludźmi o ich doświadczeniach granicznych, a gdy zapada cisza, większość osób
stara się ją zapełnić słowami, więc prowadzący rozmowę musi tylko czekać. Pani Davenport
zachowywała się nietypowo. Przez moment wpatrywała się w kroplówkę, a potem zwróciła pytające
spojrzenie na Joannę.
- Czy przypomina pani sobie coś jeszcze o tym tunelu? - drążyła Joanna.
- Nie... - odparła po chwili pani Davenport. - Było ciemno.
„Ciemno”, zapisała Joanna. Zawsze robiła notatki, na wypadek gdyby skończyła się taśma albo
uszkodził dyktafon, a poza tym chciała rejestrować zachowanie i intonację rozmówcy.
„Małomówna”, odnotowała. „Skryta”. Osoby skryte niekiedy jednak okazywały się najlepszymi
rozmówcami, jeśli się miało do nich cierpliwość.
- Powiedziała pani, że usłyszała hałas - przypomniała Joanna. - Może go pani opisać?
- Hałas? - powtórzyła niewyraźnie pani Davenport.
Jeśli się miało cierpliwość Hioba, dodała w myślach Joanna.
- Powiedziała pani... - Ostrożnie akcentowała słowa, nie dając za wygraną: - „Usłyszałam hałas, a
potem znalazłam się w tunelu”. Czy hałas dobiegł panią, zanim weszła pani do tunelu?
- Nie... - Pani Davenport zmarszczyła czoło. - Tak. Nie jestem pewna. To było jakby dzwonienie...
- Spojrzała pytająco na Joannę. - A może brzęczenie? - Joanna zachowała kamienny wyraz twarzy.
Zachęcający uśmiech lub ściągnięcie brwi także mogłyby sugerować odpowiedź. - Chyba brzęczenie
- zdecydowała pani Davenport.
- Może je pani opisać?
Powinnam była coś zjeść przed tą wizytą, pomyślała Joanna. Minęło południe, a ona nic jadła
jeszcze śniadania, poza kawą i tartinką. Chciała jednak spotkać się z panią Davenport, zanim dotrze
do niej Maurice Mandrake, a im dłuższa przerwa między doświadczeniami granicznymi i wywiadem,
tym więcej pojawiało się konfabulacji.
- Opisać? - zirytowała się pani Davenport. - Brzęczenie.
To nie miało sensu. Musiała zadać konkretniejsze pytania, bez względu na to, czy coś zasugeruje,
ho inaczej nigdy się niczego nie dowie.
- Czy brzęczenie było jednostajne czy przerywane?
- Przerywane? - zmieszała się pani Davenport.
- Czy się kończyło i zaczynało? Jakby ktoś naciskał dzwonek przy drzwiach do mieszkania? Czy
też rozlegało się bezustannie, jakby brzęczała pszczoła?
Pani Davenport ponownie zapatrzyła się w kroplówkę.
- Pszczoła - zadecydowała wreszcie.
Strona 9
- Czy brzęczenie było głośne czy ciche?
- Głośne - padła niepewna odpowiedź. - Ustało.
Nic z tego nie będzie, pomyślała Joanna.
- Co się wydarzyło, gdy ustało?
- Było ciemno - stwierdziła pani Davenport. - Potem zobaczyłam światło na końcu tunelu i...
Zapiszczał pager Joanny. Świetnie, pomyślała, niezdarnie usiłując go wyłączyć. Tylko tego mi
było trzeba. Pożałowała, że nie wyłączyła go przed rozpoczęciem rozmowy, wbrew ogólnej
zasadzie, obowiązującej w Szpitalu Miłosierdzia, nakazującej trzymanie przy sobie sprawnego
urządzenia. Otrzymywała wiadomości wyłącznie od Vielle oraz pana Mandrake’a, nie raz zepsuły jej
wywiady z osobami po doświadczeniach granicznych.
- Musi pani iść? - spytała pani Davenport.
- Nie. Widziała pani światło...
- Jeśli musi pani iść...
- Nie muszę - stanowczo podkreśliła Joanna i wsunęła pager do kieszeni, nie sprawdzając treści
komunikatu. - To nieważne. Widziała pani światło. Może je pani opisać?
- Było złote - szybko wyjaśniła pani Davenport. Zbyt szybko. Poza tym sprawiała wrażenie zbyt
pewnej siebie i zadowolonej, jak dziecko, które zna odpowiedź na zadane pytanie.
- Złote - powtórzyła Joanna.
- Tak, a w dodatku jaśniejsze niż jakiekolwiek widziane przeze mnie światło, ale mnie nie raziło.
Było ciepłe i uspokajające, a kiedy się w nie wpatrywałam, dostrzegłam, że jest istotą, Świetlistym
Aniołem.
- Świetlistym Aniołem. - Joanna zaczęła tracić nadzieję.
- Tak, a wszędzie wokół tego anioła stali znani mi ludzie, którzy zmarli. Moja matka i mój biedny,
kochany ojciec, i wuj Alvin. Służył w marynarce wojennej podczas drugiej wojny światowej. Zginął
pod Guadalcanal, a Świetlisty Anioł powiedział...
- Zanim weszła pani do tunelu - przerwała Joanna - czy poczuła pani, że opuszcza ciało?
- Nie - padła błyskawiczna odpowiedź. - Pan Mandrake powiedział, że ludzie niekiedy to czują,
ale ja widziałam tylko tunel i światło.
Pan Mandrake. Oczywiście. Powinna się była domyślić.
- Rozmawiał ze mną wczoraj wieczorem - dodała pani Davenport. - Napisał Światło na końcu
tunelu. To był bestseller.
- Tak, wiem - westchnęła Joanna.
- Pracuje nad nową książką - ciągnęła pani Davenport. - Wiadomości z Tamtej Strony . Wie pani,
trudno się domyślić, że jest sławny. Był taki miły. W cudowny sposób zadaje pytania.
Nie da się ukryć, pomyślała Joanna. Słyszała, jak mówił: „Kiedy szła pani przez tunel, słyszała
pani brzęczenie, prawda? Czy światło, które dojrzała pani na końcu tunelu, można by opisać jako
złote? Chociaż było jaśniejsze niż cokolwiek, co pani widziała, nie raziło pani, zgadza się? Kiedy
spotkała pani Świetlistego Anioła?” Słowo „sugestia” to za mało.
Poza tym uśmiechał się i potakiwał zachęcająco głową, kiedy słyszał oczekiwane odpowiedzi.
Ściągał usta i pytał: „Jest pan pewien, że tego dzwonienia nie należałoby raczej określić jako
brzęczenia?” Marszczył czoło i dopytywał się z przejęciem: „Nie pamięta pani wznoszenia się nad
stołem operacyjnym? Jest pani pewna?”
Na jego życzenie ludzie wszystko sobie przypominali: jak opuszczali ciało i wkraczali do tunelu,
jak spotykali Jezusa, opowiadali o świetle i retrospekcji życia, a także o spotkaniach ze zmarłymi
bliskimi. Zapominali o obrazach i dźwiękach, które mu nie odpowiadały, a także zmyślali to, co
Strona 10
chciał usłyszeć. W rezultacie całkowicie zacierały się ich wspomnienia o tym, co faktycznie zaszło.
Dość szkody wyrządziły książki Moody’ego, Otoczony światłem i inne pozycje, a także programy
telewizyjne i artykuły z pism, poświęcone doświadczeniom granicznym, podpowiadające ludziom,
czego powinni się spodziewać, nawet bez obecności pana Mandrake’a, nabijającego im głowy tego
rodzaju historiami tutaj, w Szpitalu Ogólnym Miłosierdzia Bożego.
- Pan Mandrake powiedział mi - obwieściła z dumą pani Davenport - że oprócz opuszczenia ciała
moje doświadczenia graniczne są jednymi z najlepszych, jakie spisywał.
Raczej kradł, pomyślała Joanna. Dalsza rozmowa nie miała sensu.
- Dziękuję, pani Davenport - zakończyła. - Dowiedziałam się już wystarczająco dużo.
- Ale przecież jeszcze nie powiedziałam pani o niebiańskim chórze ani o retrospekcji -
zaprotestowała pani Davenport, nagle otwierając się przed Joanną. - Świetlisty Anioł nakazał mi
spojrzeć w kryształ i pokazał mi wszystko, co kiedykolwiek robiłam: zarówno dobre, jak i złe rzeczy,
całe moje życie.
Które właśnie teraz mi opowie, pomyślała Joanna. Wsunęła rękę do kieszeni i ponownie włączyła
pager. Piszcz, nakazała. Teraz.
- ...a następnie kryształ pokazał mi chwilę, kiedy zatrzasnęłam samochód i przeszukałam torebkę i
palto, żeby znaleźć kluczyk...
Teraz, kiedy Joanna pragnęła usłyszeć dźwięk pagera, milczał jak grób. Potrzebowała urządzenia
wyposażonego w alarmowy przycisk do włączania sygnału. Zastanawiała się, czy w Radio-Shack
sprzedają coś takiego.
- ...a potem pokazał mi, jak idę do szpitala i moje serce przestaje bić - wyznała pani Davenport - i
wtedy światło zaczęło migotać, a anioł wręczył mi telegram, taki sam jak ten z wiadomością o
śmierci Alvina, a ja powiedziałam: „Czy to znaczy, że umarłam?”, a anioł powiedział: „Nie, to
wiadomość, że musisz powrócić do swojego ziemskiego życia”. Notuje pani to wszystko?
- Tak - potwierdziła Joanna, pisząc: „Cheeseburger, frytki, duża cola”.
- „Twój czas jeszcze nie nadszedł”, powiedział Świetlisty Anioł, a potem znowu leżałam w sali
operacyjnej.
„Jeśli zaraz się stąd nie wydostanę”, zapisała Joanna, „zamkną bufet, więc błagam, niech ktoś
prześle mi wiadomość”.
Pager wreszcie się zlitował i zapiszczał w chwili, gdy pani Davenport opisywała światło jako:
„świecące pryzmy brylantów, szafirów i rubinów”, dosłownie cytując fragment Światła na końcu
tunelu.
- Przykro mi, muszę już iść - oznajmiła Joanna, wyciągając pager z kieszeni. - To pilne.
Porwała dyktafon i zatrzymała taśmę.
- Jak mogę się skontaktować z panią, jeśli przypomnę sobie coś jeszcze na temat moich
doświadczeń granicznych?
- Proszę przesłać mi wiadomość na pager - zaproponowała Joanna i uciekła. Nie sprawdziła
nawet, kto wysłał jej komunikat, wolała to zrobić po opuszczeniu pokoju. Nie rozpoznała numeru,
lecz dzwonił ktoś ze szpitala. Poszła do pomieszczenia pielęgniarek, aby zatelefonować.
- Nie wie pani, czyj to numer? - spytała Eileen, dyżurną pielęgniarkę.
- Trudno powiedzieć - odparła Eileen. - Może pana Mandrake’a?
- Nie, znam jego numer - stwierdziła ponuro Joanna. - Udało mu się dotrzeć do pani Davenport
przede mną. W tym tygodniu to trzeci zmarnowany wywiad.
- Żartuje pani - westchnęła Eileen. Wciąż wpatrywała się w numer na pagerze. - Może to doktor
Wright. Przyszedł tu wcześniej i pytał o panią.
Strona 11
- Doktor Wright? - zmarszczyła czoło Joanna. Nazwisko nie brzmiało znajomo. - Może go pani
opisać?
- Wysoki, młody blondyn...
- Przystojniak - skomentowała Tish, która właśnie podeszła do biurka, trzymając w dłoni kartę
choroby.
Opis nie pasował do żadnego znajomego Joanny.
- Powiedział, czego chce?
Eileen pokręciła głową.
- Spytał mnie, czy to pani zajmuje się badaniami dotyczącymi doświadczeń granicznych.
- Świetnie - jęknęła Joanna. - Pewnie chce mi opowiedzieć, jak przechodził przez tunel i zobaczył
światło, wszystkich zmarłych krewnych i Maurice’a Mandrake’a.
- Tak pani myśli? - powątpiewała Eileen. - W końcu to lekarz.
- Gdyby to mogło uchronić przed szaleństwem - skomentowała Joanna. - Zna pani doktora
Ahramsa z Mt. Sinai? W zeszłym tygodniu wyciągnął mnie na lunch, obiecując, że porozmawia z radą
nadzorczą szpitala na temat przyznania mi zezwolenia na wywiady, a następnie sam mi opowiedział o
swoich doświadczeniach granicznych: jak ujrzał tunel, światło i Mojżesza, który nakazał mu wrócić i
głośno czytać ludziom Torę. Więc czytał. Przez cały lunch.
- Niemożliwe - sapnęła Eileen.
- Ale doktor Wright to przystojniak - wtrąciła się Tish.
- Niestety, to niczego nie gwarantuje - odparła Joanna. - W ubiegłym tygodniu poznałam niezwykle
przystojnego stażystę, który wyznał mi, że w swoich doświadczeniach granicznych widział Elvisa.
Zerknęła na zegarek. Bufet powinien być jeszcze otwarty.
- Idę na lunch - oznajmiła. - Gdyby znowu pokazał się doktor Wright, powiedzcie mu, że na pewno
chodzi mu o spotkanie z Mandrakiem.
Ruszyła ku mieszczącemu się w głównym budynku bufetowi, wybierając schody dla personelu
zamiast windy, aby uniknąć przypadkowego spotkania z Wrightem lub Mandrakiem. Podejrzewała, że
to doktor Wright odpowiada za poprzednią wiadomość na jej pagerze, nadesłaną podczas rozmowy z
panią Davenport. Z drugiej strony, mogła to być Vielle, z informacją o pacjencie, którego
reanimowano i który zapewne miał doświadczenia graniczne. Powinna to sprawdzić. Zeszła na
oddział nagłych wypadków.
Pomieszczenie jak zwykle okazało się zatłoczone, wszędzie poustawiano wózki inwalidzkie, na
stole do badań siedział chłopiec z ręką owiniętą w mokrą od krwi ściereczkę kuchenną, dwie kobiety
gwałtownie i z wściekłością rozmawiały po hiszpańsku z dyżurną pielęgniarką, a ktoś z sali urazowej
klął ile sił w płucach. Joanna przedarła się przez las stojaków do kroplówek i wózków
reanimacyjnych, wypatrując ciemnoniebieskiego fartucha i czarnej, zaaferowanej twarzy Vielle. Na
oddziale nagłych wypadków Vielle zawsze wyglądała na przejętą, bez względu na to, czy
przywracała komuś pracę serca czy też usuwała drzazgę, a Joanna często się zastanawiała, jaki to ma
wpływ na jej pacjentów.
Stała tam, przy recepcji, czytała czyjąś kartę choroby i sprawiała wrażenie przejętej. Joanna
przecisnęła się do niej między wózkiem i stosem koców.
- Wysłałaś mi wiadomość na pager? - spytała.
Vielle pokręciła głową w niebieskim czepku.
- Czuję się tutaj jak w grobowcu. Dosłownie. Postrzelenie z broni palnej, dwa przedawkowania
narkotyków, jedno zapalenie płuc plus AIDS. Sami zmarli w chwili przybycia, z wyjątkiem jednego,
który przedawkował.
Strona 12
Odłożyła kartę i skierowała Joannę do jednej z sal urazowych. Wywieziono stamtąd stół do badań,
a zainstalowano sprzęt elektryczny, wraz z przewodami i kablami.
- Co to takiego? - zainteresowała się Joanna.
- Pokój łączności - wyjaśniła Vielle. - O ile zdołamy go kiedykolwiek wykończyć. Dzięki niemu
będziemy w stałym kontakcie z karetkami oraz helikopterem i uda nam się podawać medyczne
wskazówki paramedykom jadącym do szpitala. Dzięki temu będziemy wiedzieli, czy pacjenci zmarli
w chwili przybycia, jeszcze zanim tutaj dotrą. Albo czy są uzbrojeni.
Ściągnęła czepek, spod którego wysypało się mnóstwo cienkich czarnych warkoczyków.
- Pacjent z przedawkowaniem, który jeszcze żył, usiłował zastrzelić jednego z pielęgniarzy
kładących go na stole do badań. Był pod wpływem tego nowego środka, rogue, który wywołuje
nawroty agresji. Na szczęście wziął go zbyt dużo i zmarł, zanim zdążył pociągnąć za spust.
- Musisz poprosić o przeniesienie na pediatrię - skomentowała Joanna.
- Dzieci są gorsze od narkomanów - zatrzęsła się Vielle. - Zresztą jeśli się przeniosę, kto cię
powiadomi o przypadkach śmierci klinicznej, zanim Mandrake się o nich dowie?
- Fakt, jesteś moją jedyną nadzieją uśmiechnęła się Joanna. - A właśnie, znasz może doktora
Wrighta?
- Od lat szukam kogoś takiego* [Wright wymawia się tak samo jak „right” - odpowiedni,
właściwy. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).] - stwierdziła Vielle.
- Zdaje się, że będziesz musiała jeszcze poczekać - powiedziała Joanna. - To nie jest jeden ze
stażystów lub rezydentów na oddziale nagłych wypadków?
- Nie wiem - odparła Vielle. - Kręci się tutaj mnóstwo ludzi, nawet nie próbuję zapamiętać ich
nazwisk. Zwracam się do wszystkich: „Przestań” albo „No i co ty robisz?” Sprawdzę.
Weszły z powrotem do sali. Vielle chwyciła tablicę i przesunęła palcem po liście nazwisk.
- Nie. Jesteś pewna, że to ktoś z naszego szpitala?
- Nie - wyznała Joanna. - Ale jeśli będzie mnie szukał, jestem na szóstym piętrze w zachodnim
skrzydle.
- A jeśli zjawi się ktoś po doświadczeniach granicznych i będę musiała cię znaleźć!
- Jestem w bufecie - uśmiechnęła się szeroko Joanna.
- Prześlę ci wiadomość na pager - uznała Vielle. - Zanosi się na pracowite popołudnie.
- Czemu?
- Pogoda na ataki serca - zaopiniowała Vielle, a na widok niepewnego spojrzenia Joanny pokazała
palcem wejście na oddział nagłych wypadków. - Śnieg pada od dziewiątej rano.
Joanna wbiła zdumiony wzrok w punkt wskazany przez Vielle, lecz z miejsca, w którym stała,
niczego nie dostrzegła.
- Cały ranek spędziłam u pacjentów, w pokojach z zaciągniętymi zasłonami. A także w gabinetach
bez okien, na korytarzach i w windach.
- Upadki na lodzie, spadające bryły śniegu, wypadki drogowe - wyliczała Vielle. - Zapowiada się
mnóstwo roboty. Włączyłaś pager?
- Tak, mamo - obruszyła się Joanna. - Nie jestem jedną z twoich stażystek.
Machnęła ręką na pożegnanie i zeszła na parter.
Ku swojemu zdumieniu ujrzała, że bufet wciąż jest czynny. Zazwyczaj zamykano go najwcześniej
spośród wszystkich znanych Joannie bufetów szpitalnych i kiedy przychodziła na lunch, najczęściej
zastawała zamknięte na klucz podwójne szklane drzwi i czerwone krzesła z plastiku poustawiane na
stolikach z formiki. Dzisiaj lokal był jeszcze otwarty, chociaż pracownica w siatce na włosy
uprzątała bar sałatkowy, a jej koleżanka wynosiła stosy talerzy. Uprzedzając pomoce kuchenne,
Strona 13
Joanna chwyciła tacę i ruszyła do rzędu pojemników z gorącymi potrawami. Nagle zamarła. Przy
automacie z napojami Maurice Mandrake nalewał sobie kubek kawy. Nie, pomyślała Joanna, nie w
tej chwili. Teraz mogłabym go zabić.
Odwróciła się na pięcie i szybko pomaszerowała korytarzem. Zanurkowała do windy, wcisnęła
przycisk „Zamykanie drzwi” i zastanowiła się, na które piętro pojechać. Nie mogła opuścić szpitala,
obiecała przecież Vielle, że pozostanie na miejscu. Automat z przekąskami znajdował się w
północnym skrzydle, ale nie miała pewności, czy zabrała jakieś pieniądze. Przetrząsnęła kieszenie
kardigana, ale natrafiła wyłącznie na dyktafon, długopis, dziesięć centów, formularz oświadczenia o
dobrowolnym uczestnictwie w wywiadzie, zestaw używanych chusteczek do nosa, widokówkę z
tropikalnym oceanem o zachodzie słońca i czarnymi sylwetkami palm na czerwonym niebie i
koraloworóżowej wodzie. Od kogo to? Odwróciła pocztówkę. „Świetnie się bawimy. Szkoda, że cię
tu nic ma”, nabazgrał ktoś, podpisując się niewyraźnie. Obok widniały słowa, napisane przez Vielle:
„Pretty Woman, Tytani, Co kryje prawda”. Lista filmów, którą Vielle zamówiła u niej na ich ostatni
wieczór smakołyków.
Niestety, nie znalazła popcornu z tego samego wieczoru smakołyków, a najtańsza przekąska w
automacie kosztowała siedemdziesiąt pięć centów. Portmonetkę zostawiła w gabinecie, a przed
wejściem mógł się czaić doktor Wright.
Skąd jeszcze wziąć jedzenie? Na onkologii mieli preparaty wzmacniające, ale nie była aż tak
głodna. Pomyślała o Pauli na czwartym piętrze wschodniego skrzydła. Nigdy się nie rozstawała z
zapasem m&m’sów. Poza tym powinna odwiedzić Carla Aspinalla. Wcisnęła przycisk na czwarte
piętro.
Zastanawiała się, jak się miewa Carl Śpiączka (tak go ochrzciły pielęgniarki). Znajdował się w
stanie przedśpiączkowym od dnia przyjęcia do szpitala dwa miesiące temu z zapaleniem opon
mózgowo-rdzeniowych. Przez pewien czas zupełnie nie reagował na bodźce, potem jego ręce i nogi
zaczęły drżeć, a on sam mamrotał pojedyncze wyrazy. Niekiedy mówił wyjątkowo wyraźnie.
- Z tym, że on nie przeszedł śmierci klinicznej - stwierdziła Guadalupe, jedna z jego pielęgniarek,
kiedy Joanna uzyskała od żony Carla pozwolenie na to, aby pielęgniarki spisywały wszystkie
wypowiedziane przez niego słowa. - To znaczy, nigdy go nie reanimowano.
- Okoliczności są podobne - podsumowała Joanna. Poza tym Carl był jedynym pacjentem, do
którego nie mógł się dobrać Maurice Mandrake.
Zresztą nic do niego nie docierało, chociaż żona i pielęgniarki utrzymywały, że je słyszy.
Pielęgniarki zwracały uwagę, aby nie używać w jego pokoju przezwiska Carl Śpiączka ani nie
omawiać przy nim jego stanu. Poza tym zachęcały Joannę do rozmowy z chorym.
- Przeprowadzono badania, które wykazały, że pacjenci w śpiączce mogą słyszeć to, co się mówi
w ich obecności - poinformowała ją kiedyś Paula, wręczając kilka m&m’sów.
Rzecz w tym, że ja w to nie wierzę, pomyślała Joanna, czekając, aż drzwi windy otworzą się na
czwartym piętrze. On nic nie słyszy. Znajduje się w zupełnie innym miejscu, nie możemy do niego
dotrzeć.
Drzwi windy się rozsunęły i Joanna ruszyła do pokoju pielęgniarek. Nie zastała tam Pauli. Przy
komputerze siedziała nieznajoma pielęgniarka z blond włosami i wąskimi, kościstymi biodrami.
- Gdzie Paula? - spytała Joanna.
- Na zwolnieniu - wyjaśniła ostrożnie chuda jak patyk pielęgniarka. - W czym mogę pani pomóc,
doktor... - zerknęła na identyfikator, wiszący na szyi Joanny - ...Lander?
Proszenie jej o coś do jedzenia nie miało sensu. Wyglądała tak, jakby nigdy w życiu nie włożyła
do ust m&m’sa, a ze spojrzenia, jakim obdarzyła Joannę, można było wywnioskować, że najchętniej
Strona 14
nie pozwoliłaby jej zjeść nawet jednego dropsa.
- W niczym, dziękuję - odparła chłodno Joanna i spostrzegła, że wciąż trzyma tacę z bufetu.
Najwyraźniej cały czas miała ją w rękach w windzie i nie zdawała sobie z tego sprawy.
- To musi wrócić do kuchni - przykazała zwięźle i wręczyła tacę pielęgniarce. - Przyszłam
zobaczyć się z Carlem... z panem Aspinallem - wyjaśniła i skierowała się do pokoju.
Drzwi były otwarte, a przy brzegu łóżka stała Guadalupe. Zawieszała torbę na stojaku do
kroplówek. Krzesło zazwyczaj zajmowane przez żonę Carla stało puste.
- Jak się dzisiaj miewa? - szepnęła Joanna, zbliżając się do łóżka.
- Znacznie lepiej - obwieściła radośnie Guadalupe i dodała szeptem: - Wróciła gorączka.
Zdjęła z haka pustą torbę i podeszła z nią do okna.
- Ciemno tutaj - stwierdziła. - Carl, wpuścić ci trochę światła?
Rozsunęła zasłony.
Vielle miała rację. Prószył śnieg. Wielkie płatki sfruwały z ołowianoszarego nieba.
- Pada śnieg, wiesz, Carl? - powiedziała Guadalupe.
Nie, pomyślała Joanna, wpatrując się w mężczyznę na łóżku. Jego otępiała twarz, skryta za
przewodami z tlenem, wydawała się blada i pozbawiona wyrazu w szarym świetle dnia, spod na
wpół przymkniętych powiek wyglądały wąskie paski białka, a usta były częściowo rozchylone.
- Na dworze pewnie jest zimno - stwierdziła Guadalupe, podchodząc do komputera. - Śnieg
pewnie już zalega na ulicach?
Joanna dopiero po chwili zorientowała się, że pielęgniarka mówi do niej, a nie do Carla.
- Nie wiem - odparła, tłumiąc w sobie chęć mówienia szeptem, aby nie przeszkadzać pacjentowi. -
Przyszłam do pracy, zanim zaczęło padać.
Guadalupe klikała na ikonki na ekranie monitora, wprowadzając informacje o temperaturze Carla i
podłączeniu nowej torby do kroplówki.
- Powiedział coś od rana? - zainteresowała się Joanna.
- Ani słowa - brzmiała odpowiedź. - Zdaje się, że znowu pływa łódką po jeziorze. Wcześniej
mruczał.
- Mruczał? - powtórzyła Joanna. - Może to pani opisać?
- No zwyczajnie, mruczał - wyjaśniła pielęgniarka. Podeszła do łóżka i podciągnęła koc,
zasłaniając klatkę piersiową mężczyzny i jego obandażowaną rękę oraz odchodzący od niej przewód.
- Brzmiało jak melodia, ale nie udało mi się jej rozpoznać. No proszę, teraz będzie ci ciepło i
przyjemnie - oznajmiła i skierowała się w stronę drzwi z pustą torebką w dłoni. - Masz szczęście,
Carl, że jesteś tutaj, a nie tam, na śniegu - dodała i wyszła.
Tylko że jego tutaj nie ma, pomyślała Joanna.
- Gdzie jesteś, Carl? - spytała. - Pływasz łódką po jeziorze?
Pływanie łódką po jeziorze było jednym ze scenariuszy wymyślonych przez pielęgniarki na
podstawie zachowania pacjenta. Poruszał rękami, jakby wiosłował, a kiedy to robił, zawsze był
spokojny i nie krzyczał - właśnie dlatego uznały, że zajmuje się czymś przyjemnym.
Scenariuszy istniało kilka: marsz śmierci na półwyspie Bataan, kiedy nieprzerwanie krzyczał:
„Wody!”; bieg do autobusu; a także coś, co każda pielęgniarka nazywała inaczej - palenie na stosie,
pułapka Wietkongu, męki piekielne - wtedy ciskał się po łóżku w pomiętej pościeli i wyrywał sobie
kroplówkę. Raz podbił Guadalupe oko, kiedy usiłowała go unieruchomić. „Zniszczyć”, wrzeszczał
raz za razem, a może też było to słowo „zniżyć!” albo „zmiażdżyć”. Raz krzyknął w panice: „Przeciąć
węzeł”.
- Może uważa, że przewody kroplówki to sznury - zasugerowała Guadalupe, nie mogąc otworzyć
Strona 15
spuchniętego oka, kiedy przekazywała Joannie opis całego zdarzenia.
- Może - potwierdziła Joanna, chociaż wcale tak nie uważała. On nie wie, że koło niego
przebiegają przewody kroplówki, pomyślała, nie ma też pojęcia o śniegu i o pielęgniarkach.
Przebywa daleko stąd i widzi coś zupełnie innego. Podobnie jak w wypadku wszystkich pacjentów z
atakami serca, po wypadkach samochodowych i z krwotokami, będących jej rozmówcami przez
ostatnie dwa lata, po wysłuchaniu opowieści o aniołach, tunelach i krewnych, których programowo
widzieli, ze spontanicznych komentarzy wyławiała pozornie mało znaczące szczegóły, mogące
sugerować, co ujrzeli i gdzie byli.
- Ogarnęło mnie światło i poczułam się szczęśliwa, rozgrzana i bezpieczna - wyznała Lisa
Andrews, której serce przestało bić podczas cesarskiego cięcia, lecz powiedziawszy to, zadrżała i
przez długi czas wpatrywała się tępo przed siebie. Z kolei Jake Becker, która spadła z półki skalnej
podczas wędrówki po Górach Skalistych, opisując tunel, stwierdziła:
- Był daleko.
- Tunel był daleko od pani? - spytała Joanna.
- Skąd - zdenerwowała się Jake. - Byłam w nim. W środku. Mówię, gdzie on był. Był daleko.
Joanna podeszła do okna i zapatrzyła się na śnieg. Padał teraz szybciej, przykrywając samochody
na parkingu dla gości. Starsza pani w szarym płaszczu i plastikowym czepku przeciwdeszczowym
pracowicie zeskrobywała śnieg z przedniej szyby swojego auta. Pogoda na ataki serca, stwierdziła
Vielle. Pogoda na wypadki drogowe. Pogoda na umieranie.
Zasunęła zasłony, podeszła do łóżka i siadła na krześle obok. Carl nic nie powie, a bufet zamkną
za dziesięć minut. Jeśli chciała coś zjeść, powinna natychmiast wyjść. Mimo to nie ruszyła się z
miejsca, wpatrując w ekrany, w przesuwające się linie, zmieniające liczby, obserwując niemal
niezauważalne unoszenie i opadanie zapadłej klatki piersiowej Carla, i spoglądając na zaciągnięte
zasłony, za którymi cicho padał śnieg.
Zdała sobie sprawę, że słyszy stłumiony dźwięk. Zatopiła wzrok w Carlu, lecz nie zauważyła, aby
się poruszył, a jego usta wciąż były na wpół otwarte. Zerknęła na monitory, lecz dźwięk dobiegał od
strony łóżka. „Możesz go opisać?”, pomyślała machinalnie. Głęboki, równy odgłos, podobny do
brzmienia rogu mgłowego, przerywany długimi pauzami, a po każdej z nich następowała nieznaczna
zmiana tonu.
Mruczy, pomyślała. Wygrzebała dyktafon i uruchomiła nagrywanie, zbliżając urządzenie do ust
chorego.
- Nmnmnmnm - zahuczał, a potem wydał z siebie nieco niższe i krótsze „nmnm”, zrobił przerwę,
aby nabrać powietrza, i powtórzył: „nmnmnm”, jeszcze bardziej obniżając głos. Bez wątpienia była
to melodia, chociaż również nie potrafiła jej rozpoznać - robił zbyt długie przerwy między
dźwiękami. Z całą pewnością jednak mruczał.
Śpiewał gdzieś na słonecznym jeziorze, przy akompaniamencie ukelele, na którym grała jakaś
ładna dziewczyna? A może mruczał przy wtórze anielskiego chóru pani Davenport, stojąc w ciepłym,
rozlanym świetle na końcu tunelu? Albo też znalazł się gdzieś w ciemności lub w wietnamskiej
dżungli, mrucząc do siebie, aby trzymać swoje lęki na dystans?
Niespodziewanie rozległo się piszczenie pagera.
- Przepraszam - stęknęła Joanna, w panice usiłując wyłączyć urządzenie wolną dłonią. -
Przepraszam.
Lecz Carl cały czas nieprzerwanie mruczał, nmnm, nmnm, nmnm, nmnm, nm, nm. Nieświadomy.
Nieosiągalny.
Na pagerze pojawił się numer oddziału nagłych wypadków.
Strona 16
- Przepraszam - po raz trzeci powtórzyła Joanna i wyłączyła dyktafon. - Muszę iść. - Poklepała
rękę pacjenta, leżącą nieruchomo u jego boku. - Niedługo do ciebie wrócę - dodała i skierowała się
prosto na oddział nagłych wypadków.
- Zawał serca - przywitała ją Vielle. - Wykopywał samochód z rowu. Krótko reanimowany w
karetce.
- Gdzie jest? - spytała krótko Joanna. - Na górze, na oddziale intensywnej opieki kardiologicznej?
- Nie, tutaj - usłyszała.
- Na nagłych wypadkach? - zdumiała się. Nigdy tutaj nie rozmawiała z chorymi, chociaż zdarzało
się, że chciała ich wypytać, zanim uda się to panu Mandrake’owi.
- Po reanimacji doszedł do siebie wyjątkowo szybko i teraz nie wyraża zgody na przyjęcie go do
szpitala przed konsultacją z kardiologiem - wyjaśniła Vielle, zgrabnie przesuwając się bokiem
między wózkiem towarowym i przenośnym rentgenem. - Jeśli go zajmiesz i zatrzymasz w łóżku do
czasu przybycia kardiologa, wszyscy będą ci ogromnie wdzięczni. Łącznie z nim. Słuchaj, oto twój
rozmówca.
- Dlaczego mój lekarz jeszcze się nie pojawił? - dobiegł męski baryton z pokoju badań. - I gdzie
jest Stephanie?
Głos brzmiał donośnie i mocno jak na człowieka, który właśnie przechodził reanimację. Może ma
rację i wcale nie doznał zawału serca.
- Co to ma znaczyć, że jeszcze się z nią nie skontaktowaliście? Przecież ma komórkę! - ryknął. -
Gdzie telefon? Sam zadzwonię.
- Nie może pan wstawać, panie Menotti - rozległ się kobiecy głos. - Jest pan podłączony do
urządzeń.
Vielle otworzyła drzwi i wprowadziła Joannę do pokoju, gdzie asystentka pielęgniarki
bezskutecznie usiłowała powstrzymać jakiegoś człowieka przed usunięciem elektrod
przymocowanych do jego klatki piersiowej. Był to młody mężczyzna, opalony i muskularny, miał nie
więcej niż trzydzieści pięć lat. Joanna uznała, że na pewno chodzi na siłownię trzy razy w tygodniu.
- Dość - przykazała Vielle i popchnęła go z powrotem na łóżko, ustawione pod kątem czterdziestu
pięciu stopni. - Musi pan się zachowywać spokojnie. Pański lekarz pojawi się tutaj za kilka minut.
- Muszę się skontaktować ze Stephanie - oznajmił pacjent. - Nie potrzebuję kroplówki.
- Owszem, potrzebuje pan - przerwała Vielle. - Nina zadzwoni do Stephanie w pana imieniu.
Spojrzała na kardiomonitor i zbadała tętno mężczyzny.
- Już próbowałam - odezwała się asystentka. - Nie podnosi słuchawki.
- Spróbuj jeszcze raz - zasugerowała Vielle i asystentka oddaliła się pośpiesznie. - Panie Menotti,
to doktor Lander. Mówiłam panu o niej. - Zdecydowanie popchnęła go na łóżko. - Pozwolę wam
dwojgu lepiej się poznać. Nie daj mu wstawać - szepnęła cicho do Joanny i wyszła.
- Dobrze, że pani tu jest - odezwał się pan Menotti. - Jest pani lekarką, więc może przemówi im
pani do rozumu. Wciąż powtarzają, że miałem zawał, ale to nieprawda. Chodzę na siłownię trzy razy
w tygodniu.
- Nie jestem lekarzem medycyny. Jestem psychologiem kognitywnym - sprostowała Joanna. - I
chciałabym porozmawiać z panem na temat pańskich przeżyć w karetce. - Z kieszeni swetra
wydobyła dokument i rozprostowała go. - To standardowy formularz oświadczenia o dobrowolnym
udzieleniu odpowiedzi na kilka pytań, panie Menotti...
- Niech będzie Greg - przerwał. - Pan Menotti to mój ojciec.
- Greg - zgodziła się Joanna.
- A jak ja mam mówić do pani? - Uśmiechnął się szeroko. Był to bardzo pociągający uśmiech,
Strona 17
chociaż nieco drapieżny.
- Pani doktor - wyjaśniła oschle. Wręczyła mu formularz. - Dokument stwierdza, że wyraża pan
zgodę na...
- A jeśli go podpiszę, dowiem się, jak ma pani na imię? - spytał. - I jaki jest pani numer telefonu?
- Zdaje się, że pana narzeczona właśnie tutaj jedzie, panie Menotti. - Joanna wręczyła mu długopis.
- Greg - poprawił ją i znowu chciał wstać. Joanna zerwała się, żeby przytrzymać dokument do
podpisu i nie przemęczać pacjenta.
- Proszę bardzo, pani doktor - stwierdził, zwracając formularz i długopis. - Niech pani posłucha,
mam trzydzieści cztery lata. Nie jest pani lekarką, ale przecież wie pani, że faceci w moim wieku nie
przechodzą zawałów serca, zgadza się?
Nie zgadza się, pomyślała Joanna, i zazwyczaj nie mają tyle szczęścia, aby dojść do siebie tak
szybko po reanimacji.
- Kardiolog zjawi się tutaj za kilka minut - wyjaśniła. - Tymczasem może opowie mi pan, co się
zdarzyło?
Uruchomiła dyktafon.
- W porządku - zgodził się Greg. - Wracałem do biura po meczu squasha - gram dwa razy w
tygodniu, a w weekendy jeżdżę ze Stephanie na narty. Właśnie dlatego przenieśliśmy się tutaj z
Nowego Jorku, dla nart. Uprawiam zjazdy i biegi, więc sama pani widzi, że to niemożliwe, abym
dostał zawału.
- Wracał pan do biura... - Joanna znowu podjęła temat.
- No tak - potwierdził Greg. - Padał śnieg, droga była bardzo śliska, a jakiś idiota w jeepie
cherokee zajechał mi drogę, więc wylądowałem w rowie. W samochodzie miałem łopatkę, zacząłem
się wykopywać i nie wiem, co się później stało. Wykombinowałem, że kawałek lodu z furgonetki
trafił mnie w głowę i straciłem przytomność, bo następne, co pamiętam, to ryk syreny, wnętrze
karetki i paramedycy, przystawiający mi do piersi te lodowate płytki.
No jasne, z rezygnacją pomyślała Joanna. W końcu znalazłam pacjenta przed Maurice’em
Mandrakiem, a facet niczego nie pamięta.
- Czy pamięta pan cokolwiek z czasu między pańskim... między uderzeniem w głowę i ocknięciem
się w karetce? - spytała z nadzieją. - Może coś pan słyszał? Albo widział? - Greg już kręcił głową.
- Było tak jak wtedy, gdy poddano mnie operacji więzadła krzyżowego stawu kolanowego.
Zerwałem je podczas gry w softball - wyjaśnił. - W jednej chwili anestezjolog mówi: „Proszę
głęboko oddychać”, a w następnej leżę w sali pooperacyjnej. A między jednym a drugim nic, zero,
nul.
No i dobrze, przynajmniej zatrzymywała go w łóżku do przyjścia kardiologa.
- Kiedy pielęgniarka powiedziała mi, że chce pani porozmawiać o moich doświadczeniach
granicznych ze śmierci klinicznej, wyjaśniłem jej, że to niemożliwe, bo daleko mi było do
jakiejkolwiek śmierci - obwieścił Greg. - A gdy rozmawia pani z ludźmi, którzy faktycznie zmarli, co
mówią? Czy opowiadają pani o tym, że widzieli tunele, światła i anioły, tak jak to się mówi w
telewizji?
- Niektórzy - potwierdziła.
- Myśli pani, że to prawda, czy raczej wszystko zmyślają?
- Trudno powiedzieć - zawahała się. - Właśnie to staram się ustalić.
- Coś pani powiem - zaczął Greg. - Jeśli kiedykolwiek naprawdę dostanę zawału i coś zapamiętam
z doświadczeń granicznych, od razu do pani zadzwonię.
- Bardzo mi miło - zgodziła się Joanna.
Strona 18
- No, ale muszę znać pani numer telefonu. - Greg znowu, uśmiechnął się drapieżnie.
- Proszę, proszę - odezwał się kardiolog, wchodząc do pokoju w towarzystwie Vielle. - Co my tu
mamy?
- Na pewno nie zawał - wyjaśnił Greg, usiłując wstać. - Ćwiczę...
- Sprawdźmy, co się dzieje - przerwał kardiolog i odwrócił się do Joanny. - Może nas pani
zostawić na chwilę?
- Jak najbardziej. - Joanna porwała dyktafon. Wyszła na korytarz. Najprawdopodobniej nie miała
na co czekać, Greg Menotti stwierdził, że niczego nie doświadczył, ale niekiedy, przy
intensywniejszym przepytywaniu, badani coś sobie jednak przypominali. A on wyraźnie wszystkiemu
zaprzeczał. Gdyby się przyznał do doświadczeń granicznych, potwierdziłby, że przeszedł zawał.
- Dlaczego pacjenta nie zawieziono na kardiologię? - rozległ się głos kardiologa, wyraźnie
zwracającego się do Vielle.
- Nikt mnie nigdzie nie zawiezie, dopóki nie zjawi się Stephanie - zadeklarował Greg.
- Jest już w drodze - odezwała się Vielle. - Rozmawiałam z nią. Będzie tu za kilka minut.
- Dobrze, a teraz posłuchajmy pańskiego serca i przekonajmy się, co jest grane - zarządził
kardiolog. - Nie, niech pan nie wstaje. Proszę się nie ruszać. W porządku...
Przez mniej więcej minutę panowała cisza; w tym czasie kardiolog słuchał pracy serca Grega, a
potem wydawał polecenia, których Joanna nie dosłyszała.
- Tak jest - potaknęła Vielle.
Znowu wymruczane instrukcje.
- Chcę się widzieć ze Stephanie, gdy tylko tu przyjedzie - domagał się Greg.
- Odwiedzi pana na górze - poinformował go kardiolog. - Zabieramy pana na oddział intensywnej
opieki kardiologicznej, panie Menotti. Najwyraźniej miał pan zawał mięśnia sercowego i musimy...
- To niedorzeczne - sprzeciwił się Greg. - Nic mi nie jest. Rąbnął mnie kawałek lodu i straciłem
przytomność, kropka. Nie miałem żadnego zawału... - Nagle zapadła cisza.
- Panie Menotti? - odezwała się Vielle. - Greg?
- Reanimacja! - krzyknął kardiolog. - Zostaw to łóżko i szybko wózek do nagłych wypadków!
Rozległ się alarm reanimacyjny i do pokoju nagle wbiegło kilka osób. Joanna się cofnęła.
- Resuscytacja krążeniowo-oddechowa - nakazał kardiolog i dodał jeszcze coś, czego Joanna nie
dosłyszała. Alarm wciąż dźwięczał przerywanym, ogłuszającym brzęczeniem. Czy to brzęczenie czy
dzwonienie?, pomyślała od rzeczy Joanna. A potem zastanowiło ją, czy taki dźwięk słyszą ludzie,
zanim wejdą do tunelu.
- Dawajcie tu elektrody - krzyknął lekarz. - I wyłączcie ten cholerny alarm.
Brzęczenie ustało. Stojak na kroplówkę dźwięknął metalicznie.
- Uwaga, defibrylacja. Strzelamy - oznajmił kardiolog. - Rozległo się innego rodzaju brzęczenie. -
Jeszcze raz. Strzelamy. - Przerwa. - Dokładamy jeden amper.
- Za daleko - rozległ się głos Grega Menottiego, a Joanna odetchnęła.
- Mamy go - powiedział ktoś, a ktoś inny dodał: - Sinusoida rytmu w normie.
- Jest za daleko - odezwał się Greg. - Nigdy nie zjawi się tutaj na czas.
- Owszem, zjawi się - stwierdziła Vielle. - Stephanie już jedzie. Będzie za kilka minut.
Kolejna przerwa. Joanna wsłuchała się w spokojne piski dobiegające z kardiomonitora.
- Ciśnienie? - spytał kardiolog.
- Osiemdziesiąt na sześćdziesiąt.
- Nie - ze złością zaprzeczył Greg. - Pięćdziesiąt osiem. Nie uda się jej przybyć na czas.
- Była tylko kilka ulic stąd - wyjaśniła Vielle. - Pewnie już parkuje. Cierpliwości, Greg.
Strona 19
- Pięćdziesiąt osiem - upierał się Greg, a na oddział pośpiesznie weszła ładna blondynka w
niebieskiej parce.
Asystentka pielęgniarki, która wcześniej znajdowała się w pokoju, pobiegła za nią, wołając:
- Proszę pani! Musi pani zostać w poczekalni. Proszę pani, nie może tam pani wchodzić.
Blondynka popchnęła drzwi.
- Greg, Stephanie przyjechała. - Joanna usłyszała głos Vielle. - Mówiłam ci, że tu się zjawi.
- Greg, to ja, Stephanie - płaczliwie jęknęła blondynka. - Jestem tu.
Cisza.
- Siedemdziesiąt na pięćdziesiąt - stwierdziła Vielle.
- Na chwilę zostawiłam komórkę w samochodzie, kiedy poszłam robić zakupy w spożywczym.
Przepraszam. Przyjechałam najszybciej, jak mogłam.
- Sześćdziesiąt na czterdzieści i spada.
- Nie - szepnął słabym głosem Greg. - Za daleko dla niej.
Linia na monitorze się wyprostowała.
Strona 20
Rozdział 2
„Mijamy Forked River. Kurs Lakehurst”.
Ostatnia telegraficzna wiadomość
z pokładu Hindenburga
- Czy na pewno przekazała pani, że jej szukam? - spytał Richard Wright dyżurną pielęgniarkę.
- Z całą pewnością, panie doktorze - potwierdziła. - Podałam jej pański numer, kiedy zjawiła się
tutaj dziś rano.
- Kiedy to było?
- Mniej więcej godzinę temu - wyjaśniła. - Przeprowadzała wywiad z pacjentem.
- I nie wie pani, dokąd poszła?
- Nie. Mogę udostępnić panu numer jej pagera.
- Mam numer jej pagera - burknął Richard. Od rana wydzwaniał na jej pager i ani razu nie
odpowiedziała. - Zdaje się, że nie ma go przy sobie.
- Szpitalne przepisy zmuszają cały personel do stałego noszenia pagerów - pouczyła go
pielęgniarka i sięgnęła po receptę.
No tak, pomyślał, gdyby miała go przy sobie, moje życie byłoby znacznie prostsze. Wiedział, że
ten przepis jest absurdalny - sam często wyłączał pager na pół dnia. Gdyby tego nie robił, wciąż by
mu ktoś przeszkadzał. Jeśli swoimi wiadomościami, narobił doktor Lander kłopotów, nie bardzo
przypadnie jej do gustu perspektywa współpracy z nim.
- Później prześlę jej wiadomość - oznajmił pośpiesznie. - Powiedziała pani, że przeprowadzała
wywiad z pacjentem. Którym?
- Z panią Davenport. Z dwieście czternaście.
- Dziękuję - zakończył rozmowę i poszedł do pokoju 214.
- Pani Davenport? - zwrócił się do siwej kobiety w łóżku. - Szukam doktor Lander i...
- Ja też - zjeżyła się pani Davenport. - Całe popołudnie wysyłam jej wiadomości na pager.
Znalazł się w punkcie wyjścia.
- Powiedziała mi, że mogę poprosić pielęgniarkę o przesłanie jej informacji, jeśli przypomnę
sobie coś w związku z doświadczeniami granicznymi - wyjaśniła pacjentka. - Siedzę tu i
przypominam sobie najrozmaitsze rzeczy, a ona nie przychodzi.
- Nie mówiła, dokąd się wybiera po rozmowie z panią?
- Nie. Jej pager zadzwonił, kiedy byłam w środku opowieści, i musiała gdzieś pobiec.
Zadzwonił pager. A więc przynajmniej wtedy był włączony. A skoro gdzieś pobiegła, na pewno
pojawił się nowy pacjent. Może ktoś reanimowany? Gdzie to mogło być? Na kardiologii?
- Dziękuję - pożegnał się i ruszył do drzwi.
- Kiedy pan ją znajdzie, proszę jej powiedzieć, że przypomniało mi się, jak opuściłam ciało.
Czułam się tak, jakbym się unosiła nad stołem operacyjnym, wpatrując się w dół. Widziałam
pielęgniarki i lekarzy krzątających się przy mnie, jeden powiedział: „To nie ma sensu, straciliśmy ją”
i właśnie wtedy usłyszałam brzęczenie, i weszłam do tunelu. I...
- Powtórzę - przerwał Richard, wyszedł na korytarz i skręcił w stronę pokoju pielęgniarek.
- Pani Davenport powiedziała, że podczas wywiadu doktor Lander otrzymała wiadomość -
zwrócił się do pielęgniarki. - Czy mogę skorzystać z telefonu? Muszę zadzwonić na kardiologię.