885
Szczegóły |
Tytuł |
885 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
885 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 885 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
885 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anna Lisowska-Niepok�lczycka Jest tu ch�opiec Tom 1
W�druj�c przez r�wnin� R�wnina I wreszcie wszed� na r�wnin�, i zatrzyma� si� urzeczony jej pi�kno�ci�. Zna� to miejsce od lat, zna� je ze sn�w, lecz wtedy jawi�o si� ciemne i zamglone. A teraz oto ods�oni�o si� ol�niewaj�c� �wiat�o�ci� i kr�lewskim przepychem. Osiemnastu zatrzyma�o si� za nim. Byli zaskoczeni nag�ym znieruchomieniem biskupa, ale nie pytali o nic. Ju� przywykli do tego, �e Bruno zachowuje si� dziwnie. A on po prostu patrzy�... R�wnina rozpo�ciera�a si� przed nimi nieskalan� biel� i tylko powiewy wiattru podrywa�y zawirowania �nie�nych p�atk�w, wciskaj�c je pod mnisze kaptury. Gdzie� daleko obrze�a�a r�wnin� czarna linia lasu. Za tym lasem by� cel ich w�dr�wki. Z nieba przejrzy�cie b��kitnego przygl�da�o si� pielgrzymom s�o�ce. Wi�c takie jest miejsce, do kt�rego d��y� przez ca�e �ycie, wielokrotnie odpychany przez ludzi, przez okoliczno�ci, wci�� kierowany w inne strony. Us�ysza� cichy szept... To Wipert. Zimno mu... Biedak, jest najmniej z nich wszystkich wytrzyma�y na trudy. A przecie� on, Bruno, musia� wybra� na swoj� wypraw� t� w�a�nie mro�n� por�. Drog� do Prus�w przegradzaj� rozleg�e bagna, tylko teraz, po ostrej zimie, zamarzni�te i bezpieczne dla podr�nik�w. Powia�o... Dobrze, �e jest wiatr - Pomy�la� Bruno i przed pierwszym krokiem na �nie�n� r�wnin� prze�egna� si�. Nie ogl�daj�c si�, wiedzia�, �e id�cy za nim mnisi uczynili to samo. Brn�li powoli, jeden za drugim, zostawiaj�c na �niegu g��boki �lad. Zgrabia�ymi r�kami przytrzymywali pod brod� kaptury, by os�oni� si� przed wiatrem. Tylko Bruno z przyjemno�ci� wystawia� twarz na jego powiewy. Zawsze lubi� wiatr. Wiatr Najlepsze pomys�y przychodzi�y mu do g�owy, gdy wiatr szala� po �wiecie, gn�c drzewa, targaj�c drzwiami, wyj�c w szparach, w kominie, przewiewaj�c szaty a� do sk�ry. Tam w domu, w Kwerfurcie, kaza� sobie wtedy siod�a� konia i wyje�d�a� daleko od zabudowa� grodu a� nad Salz�, gdzie wiatr na ��kach niczym nie zatrzymywany hula� swobodnie. Ma�y Bruno puszcza� wtedy konia w galop, podnosi� twarz, cieszy� si� widokiem p�dz�cych chmur i wch�ania� to co� wspania�ego, czego nie wida�, a co si� tak cudownie czuje. Kiedy� wichura obudzi�a go w nocy. Dosiad� wierzchowca. Nad Salz� drzewa czubami zamiata�y ziemi�. Wiatr porywami gmatwa� pr�d rzeki, chodzi�y po niej uko�ne bryzgi, odgania� w�a�nie za wzg�rza resztki nocnych ob�ok�w, ods�ania� niebo przezroczy�cie czyste, z gwiazdami, zda si�, tu� nad sam� g�ow�. I ma�y Bruno zrozumia�, �e lubi wiatr i dlaczego go lubi. Oto pachnia� wolno�ci�, sam by� wolno�ci�. M�g� lata� wsz�dzie, nad chmurami, a� do tych gwiazd, a� do tronu Boga... Tam ju� przycicha, przypala, najdelikatniejszym z powiew�w zdejmuje z ust Pa�skich polecenie i niesie z powrotem na ziemi� tym, kt�rzy chc� s�ucha�. I wtedy, w t� wietrzn� noc, bior�c na �wiadka l�nienie gwiazd, rzuci� ma�y Bruno b�aganie. Pod Bo�y tron je rzuci�... - Pozw�l, Panie, bym zawsze s�ysza�, co do mnie m�wisz, bym zawsze umia� to poj��. B�aganie dzieci�co szczere, gor�ce, lecz mo�e zbyt ma�o pokorne. Bo potem nie zawsze przecie� pojmowa� polecenia Boga. Zadawa� zbyt wiele pyta�, zuchwa�ych pyta�... Mnisi z mozo�em przecinaj�cy r�wnin� zatrzymali si�. Najdostojniejszy biskup przystan�� tak nagle... Pewnie jest zm�czony wyci�ganiem n�g ze �niegu. Andrzej wyszed� z szeregu, par� do przodu przez bia�e zwa�y. Zr�wna� z biskupem. Ujrza� jego oczy szeroko rozwarte, wpatrzone w b��kit z niemym pytaniem. Wi�c nie zm�czenie zatrzyma�o biskupa Brunona, tylko modlitwa. Nag�a, strzelista potrzeba rozmowy z Bogiem. Andrzej wiedzia�, �e trzeba t� chwil� przeczeka�. A gdy uniesienie ust�pi�o z twarzy Brunona, oznajmi�: - P�jd� przodem, ojcze biskupie. �nieg jest g��boki, kopny, udepcz� wam drog�. Wiecie, mocny jestem. - Wiem, najmocniejszy z nas wszystkich. - Bruno u�miechn�� si�, widz�c jak Andrzej skinieniem przywo�uje swego brata S�abosza, co to na imi� zakonne wzi�� sobie Karol. Teraz Andrzej z Karolem szli przodem, udeptuj�c �cie�k� pozosta�ym. Chyba dobrze uczyni�em, Panie - kontynuowa� Bruno w my�li rozmow� - dobrze zrobi�em, �e wzi��em ze sob� tych dw�ch olbrzym�w. Tuni niech�tnie pozbywa� si� ich z Mi�dzyrzecza, ale przecie w ko�cu uprosi�em. Wygl�daj� jak dwa kamienne filary, na kt�rych mo�na oprze� ka�dy ci�ar. Mo�e na ich widok Prusowie ul�kn� si�? Nie napadn� tak zuchwale, jak napadli na Wojciecha? Pozwol� sobie powiedzie�, �e nie przychodzimy w z�ych zamiarach. Pos�uchaj� Twego s�owa... - Tak, tak - m�wi� coraz szybciej, coraz gwa�towniej - wiem, �e id� tu by� mo�e po to, by �mierci� m�cze�sk�, tym chrztem krwi zmaza� moje przewiny. Lecz przecie, nim zgin�, niech S�owo Twoje padnie na t� ziemi�, niech si� zagnie�dzi w sercach tych ludzi cho� troch�, cho� troch�. Przecie mi na to pozwolisz... Przerwa�, pochyli� si� wraz z my�lami pokornie. Przebacz, Panie, znowu swarz� si� z Tob�. Wkr�tce mo�e czeka mnie �mier�, a ja swarz� si� z Tob�. Odpu�� i b�d� wola Twoja... Trzeba by�o zaj�� czym� my�li, wi�c Bruno wpatrzony w plecy tupi�cego przed nim brata Karola zacz�� wspomina� dzieci�stwo. Dzieci�stwo Ojciec... Dzielny niemiecki rycerz, ozdoba Turyngii; graf na Kwerfurcie nad Salz�, tak�e Brunon. Ta dzielno�� i prawo�� rycerska, i�cie z legendarnych czas�w kr�la Artura, sprawia�y, �e ojca szanowano w ca�ej Germanii. Nie mia� graf Brunon zbyt wiele czasu na zajmowanie si� synem. Prawda, sam wyuczy� go je�dzi� konno, pokaza�, jak nale�y obchodzi� si� z wierzchowcem, sam wprawia� r�k� ma�ego Bruna w u�ywaniu broni wszelakiej, ale przecie nie po�wi�ca� mu zbyt wiele czasu. Ch�opiec widywa� ojca najcz�ciej wyje�d�aj�cego na wypraw� lub z wyprawy wracaj�cego, zazwyczaj w zbroi i na koniu. By� przecie� graf von Kwerfurt rycerzem, jego zaj�cie stanowi�o wojowanie, a pod rz�dami Otton�w wojen nie brakowa�o. Graf zabiega� tak�e o pomno�enie maj�tno�ci, kt�re kiedy� mia� odziedziczy� on, Brunon m�odszy, jedyny syn, nadzieja rodu. Biskup Bruno u�miechn�� si� do swych my�li i ogarn�a go lito�� nad ojcem. Nic, nic z tego, czego chcia�, o co ca�e �ycie wojowa� nie spe�ni�o si�. Nic. Ottonowie nie zostali na tronie Cesarstwa Rzymskiego, a wielce grafowi niemi�y Henryk bawarski nosi� koron� niemieck�. Umar�a umi�owana ma��onka rycerza, pani Ida, a umi�owany syn nie poj�� �ony, nie osiad� w rodowym zamku w Kwerfurcie, nie zatroszczy� si� o ci�g�o�� rodu. Zosta� ksi�dzem, potem biskupem, ale nie osi�gn�� zaszczyt�w. Nic z tego, co ojciec dla niego wymarzy�. Mo�e B�g zezwoli, �e bli�niacy spe�ni� jego nadzieje. Biedny ojciec. Gdy si� widzieli ostatni raz, cztery, nie, to ju� pi�� lat temu, bo w roku pa�skim tysi�c czwartym latem, w Kwerfurcie w�a�nie, ojciec by� niemal starcem. Zwali�a si� na niego choroba, a �mier� �ony pogr��y�a w rozpaczy tak bezbrze�nej, �e a� syn, uprawniony powag� namaszczania kap�a�skiego, musia� go strofowa�, �e nie jest dobrym chrze�cijaninem, �e przecie� musi ufa�... Kiedy�, po latach, gdy sko�czy tu �ycie, ujrzy j� znowu i tam, w krainie wiecznej szcz�liwo�ci, po��cz� si� na wieki. Ojciec s�ucha�, kiwa� g�ow�, ale nie odpowiada�. I nie chcia� jecha� z synem do Merseburga, aby patrze�, jak arcybiskup magdeburski Taginon w obecno�ci kr�la Niemiec, Henryka Drugiego, udziela m�odemu Brunonowi sakry biskupiej. Graf wiedzia�, �e b�dzie wielka uroczysto�� w katedrze, zjad� si� liczni panowie z ca�ej Saksonii, ale on tego ogl�da� nie chcia�. Nie o takich zaszczytach marzy� dla syna. A ju� nigdy nie przypuszcza�, �e dawc� zaszczyt�w b�dzie Henryk Drugi. Tak, stary graf na Kwerfurcie stara� si� by� dobrym chrze�cijaninem i dobrym Niemcem, ale mimo to, szczerze i gor�co, tak z ca�ego serca, nienawidzi� i biskupa magdeburskiego Taginona, i kr�la Niemiec Henryka Drugiego. Dlatego nie chcia� by� przy synu w czasie uroczysto�ci w Merseburgu. Ale potem, gdy Bruno wyje�d�a� w kolejn� podr�, i tam, na dziedzi�cu zamkowym w Kwerfurcie �egna� si� z ojcem, graf powiedzia�: - Jestem prostym rycerzem i nie moja sprawa dawa� nauki biskupom. Ale prosz� ci� o jedno, na pami�� matki prosz�, nigdy nie oddawaj si� nienawi�ci. Do nikogo. Prawda, nienawi�� czasem przydaje wielkiej si�y czynom ludzkim. Ale to si�a diabelska. Nic tak nie wyniszcza cz�owieka jak nienawi��. Bruno pokornie uca�owa� d�o� ojcowsk�. - Da�e� mi wielk� przestrog� i nauk�. Nie l�kaj si�, nie zapomn� jej. Ale i ja chc� ci� o co� poprosi�. Bruno m�wi� to nie podnosz�c oczu, nie patrzy� na ojca, ale przecie� wiedzia�, �e graf zesztywnia� w oczekiwaniu. - Matka nie �yje - szepn�� Bruno - je�eli dojdzie ci� wie�� tak�e o mojej �mierci, wdziej sukni� zakonn�, wst�p do klasztoru. Niebieskie oczy grafa przygas�e teraz i jakby wyblak�e obj�y syna uwa�nym spojrzeniem. Odpowiedzia� jednym tylko s�owem: - Gut. Odwr�ci� si� i powolnym krokiem szed� w g��b podw�rca. Ju� z grzbietu konia Bruno widzia�, �e ojciec kieruje si� ku kaplicy zamkowej, gdzie by�a pochowana matka, pani Ida. Biskup Bruno podni�s� g�ow�, a wiatr otar� mu twarz. �nie�na r�wnina skrzy�a si� pod s�o�cem. Ciekawe - pomy�la� - kiedy ojciec b�dzie musia� wdzia� sukni� zakonn�. Pochyli� g�ow� i zn�w uciek� my�lami w krain� dzieci�stwa. Matka, pani Ida... To dzi�ki niej m�wiono o nim "pi�kny Bruno". Od niej pierwszej us�ysza� s�owa Pan B�g... Herr Gott. I �e nale�y Go kocha� i szuka� bezustannie dr�g do Niego, i jak to robi� powiedzia�a, i jak kocha� ludzi, mimo ich wad i �e zawsze trzeba grzecznie, wyrozumiale jak ona. Tego ju� nie powiedzia�a, ale Bruno wiedzia�. Matka... Pani Ida... Nie�mia�a i delikatna, niewiele maj�ca do powiedzenia, bo Kwerfurtem w latach Brunonowego dzieci�stwa rz�dzi�a ciotka Emnilda, starsza siostra ojca. Ma�y Bruno ba� si� jej, lecz lubi� prawdziwie. By�a zawsze w ruchu, zawsze w dzia�aniu. Jej ostry j�zyk nie szcz�dzi� nikogo, ale robi�a to dowcipnie i sprawiedliwie. Gdy by�a ma�� dziewczynk�, jej starsza siostra Matylda zachorowa�a tak ci�ko, �e nie pomaga�y ni zio�a, ni zamawiania. Zrozpaczeni rodzice z�o�yli �lub Panu Bogu, �e je�eli Matylda ozdrowieje, �redni� c�rk�, Emnild�, po�wi�c� Bo�ej s�u�bie. Matylda ozdrowia�a, a Emnild� zacz�to uczy� czytania i pisania w �wi�tej mowie �aci�skiej. Rodzice pragn�li, by gdy zostanie ju� mniszk�, dosz�a do wysokich godno�ci w zakonie. Ona jednak nie czu�a si� powo�ana do takiej w�a�nie s�u�by Bo�ej. Tam, w Kwerfurcie, Emnilda zdecydowa�a, �e sze�cioletniego Brunona tak�e nale�y uczy� �aciny. Matka, pani Ida, l�ka�a si�, �e mo�e to zbyt wcze�nie, ale oczywi�cie nie o�mieli�a si� powiedzie� ni s�owa. Kiedy jednak nauka posz�a g�adko i ch�opiec j�� sprawnie sk�ada� z liter �aci�skie wyrazy, matka by�a dumna i szcz�liwa. Ciotka Emnilda nie zosta�a prze�o�on� w �adnym klasztorze. Gdy Bruno mia� siedem lat, wysz�a za m�� za Roberta. Rodzina by�a niech�tna temu ma��e�stwu. Liczni krewni przewin�li si� wtedy przez Kwerfurt. Ostro i surowo przekonywano Emnild� o niestosowno�ci zwi�zku. Zjecha�a te� ciotka Matylda. By�a �on� Lotara Drugiego, grafa von Walbeck, i uwa�a�a, �e jako najstarsza z rodze�stwa mo�e wszystkich traktowa� z g�ry. Swego brata, grafa Brunona, nieco oszcz�dza�a, ale do Emnildy wyst�powa�a srogo, a ju� bez mi�osierdzia krytykowa�a pani� Id� i ma�ego Brunona. Sama wiedzia�a doskonale, jak nale�y wychowywa� dzieci. Mia�a w Walbeck pi�ciu wnuk�w znakomicie wychowanych, tylko jeden by� do�� niesforny. Spad� z konia i z�ama� sobie nos. Tak, nos w�a�nie. Pewnie do ko�ca �ycia pozostanie mu zniekszta�cenie. Ale wracaj�c do Emnildy. Stanowczo nie powinna wychodzi� za tego Roberta. Emnilda jak zawsze postawi�a na swoim. I wysz�a za Roberta. I przenios�a si� z ma��onkiem do Kwedlinburga. Kiedy p�niej tkn�� j� parali�, w rodzinie g�o�no m�wiono, �e to kara boska za niedotrzymanie �lubu rodzicielskiego. Wtedy matka, pani Ida, wyt�umaczy�a Brunonowi, �e tylko ludzie tak za�atwiaj� swoje porachunki: oko za oko i z�b za z�b. Pan B�g ma zupe�nie inne wyliczenia. Przystan��. Id�cy za nim mnisi zatrzymali si� r�wnie�. Karol z Andrzejem pracowicie wybijali przed nim �cie�k�. Bruno obejrza� si�. Jak�e niewielk� drog� przebyli. Nie dziwota, trudna ta droga. Nie wiadomo, czy dojd� przed wieczorem do czarnego lasu na horyzoncie. Zaraz za lasem jest pono� jezioro, a nad nim pierwsza osada Prus�w. Cel. Ale droga do niego jeszcze daleka. Ledwie zacz�li przemierza� �nie�n� r�wnin�. Ruszy� naprz�d. Kap�ani za nim. Odsun�� kaptur, wystawi� twarz na wiatr, na s�o�ce i zacz�� my�le�, jak wtedy, w dzieci�stwie, szuka� swojego miejsca w Ewangelii. Miejsce w Ewangelii Ksi�ga by�a du�a, gruba, opraw� mia�a sk�rzan�, zapina�a si� na srebrn� klamr�. Zawiera�a wszystkie cztery Ewangelie. Bruno dosta� t� ksi�g� od matki na Bo�e Narodzenie. Otworzy�. ��tawe karty pergaminu by�y zasnute r�wnymi, czarnymi rz�dkami �aci�skich liter i ozdobione pi�knymi scenami z �ycia Jezusa Chrystusa. Ka�dy rozdzia� zaczyna� barwny, cz�sto nawet z�ocony inicja�. Ciotka Emnilda zabra�a ksi�g� Brunonowi. Ogl�da�a j� ze znawstwem i nie przestawa�a m�wi�: - Zaiste pi�kny to egzemplarz. Zosta� pewnie napisany w Leodium albo w klasztorze Monte Cassino. Ido, taka ksi�ga to skarb. Nie wiem, doprawdy, czy dobrze uczyni�a�, daj�c j� dziecku. Pani Ido nieznacznie wzruszy�a ramionami. - Nie chcia�am, �eby� go uczy�a - powiedzia�a cicho - skoro jednak nauczy� si� czyta�, trzeba, aby pierwsz� ksi��k�, kt�r� we�mie do r�ki, by�a w�a�nie ta. Czyta� tedy zach�annie t� najprostsz� i najtrudniejsz� ksi�g� �wiata i szuka� w niej miejsca dla siebie. Szuka� tam osoby, kt�r� chcia�by by�. Kogo� bardzo skromnego, niepozornego, ale koniecznie takiego, na kogo Pan Jezus patrzy� cho�by przez chwil�. Tak osobno. Najpierw widzia� si� pastuszkiem, kt�ry na wezwanie Anio�a �pieszy do stajenki. Wzi��by ser, bia�� bu�k�, mo�e jeszcze troch� miodu i zani�s�by Dzieci�tku. A nu� wyci�gnie r�czk�? Dotknie bia�ej bu�ki? Ale jest jeszcze takie male�kie... Jak synek kuzynki Imirgardy. Niby patrzy, a nie widzi. Niemowl�tko przecie. Ma�y Bruno z �alem, ale rozsta� si� z wizj� siebie jako pastuszka �piesz�cego z darami do stajenki. Po d�ugim rozmy�laniu zdawa�o mu si�, �e znowu znalaz�. By�o to wkr�tce po za�lubinach ciotki Emnildy z Robertem. Rodzice zezwolili ma�emu Brunonowi na udzia� w uczcie weselnej i na przygl�danie si� ta�com. Bardzo mu si� wszystko podoba�o. Wprawdzie zasn�� na �awie jeszcze przed p�noc� i ojciec zani�s� go do sypialnych komnat, ale wspomnienie pozosta�o mi�e i radosne. Mo�e dlatego tak przypad�a mu do serca opowie�� o godach w Kanie Galilejskiej opisana przez �wi�tego Jana Ewangelist�. P�niej, przez wiele miesi�cy z prawdziw� lubo�ci� wchodzi� w ten obraz. Mija sze�� wysokich kamiennych st�gwi i oto stoi po�rodku domu Izraelity, kt�ry swemu synowi wyprawia gody weselne. Bruno jest tutaj ma�ym synem starosty weselnego. Przygl�da si� wszystkiemu bacznie. Widzi wystrojonych go�ci, bardzo podobnych do weselnik�w ciotki Emnildy. Tylko Pan Jezus, Jego Matka i Aposto�owie s� ubrani jak na obrazach. Ma�y synek starosty weselnego wie, �e go�ci przyby�o wi�cej ni� przewidywano. Niekt�rzy wstali w�a�nie od sto��w, przechadzaj� si�; rozmawiaj�. Starosta weselny chwyta si� za g�ow�. Szepcze z przera�eniem: - Wina zabrak�o! Ch�opiec wyra�nie s�yszy ten szept. S�yszy go r�wnie� Ona... Niewysoka, smuk�a, o twarzy nie tkni�tej prze�ytymi latami. Jej Syn stoi w�a�nie w�r�d Aposto��w. Jest bardzo zaj�ty rozmow�. Ona t� rozmow� przerywa. Podchodzi i m�wi p�g�osem: - Wina nie maj�... W jego ogromnych oczach jest jakby cie� rozdra�nienia, czy mo�e rozbawienia tym Jej zatroskaniem. Odpowiada niby szorstko, co�, �e to nie Jego sprawa brak wina na weselu, ani te� nie Jej sprawa. Ko�czy t� wypowied� g�o�niejszym s�owem: Niewiasto... Ona ju� nic nie m�wi, tylko uwa�nie, spokojnie patrzy Mu w oczy. Wi�c On wyja�nia. Mo�e ci�gle lekko rozdra�niony? Mo�e w tonie pro�by? Perswazji? Mo�e �ciszonym g�osem? M�wi: - Jeszcze nie nadesz�a moja godzina. Ona milczy. Patrzy. Potem u�miecha si� lekko, leciute�ko i czyni ruch g�ow�, jakby potakuj�cy. Co ujrza�a w tych przepi�knych szeroko teraz rozwartych oczach? Mo�e �w b�ysk pob�a�ania? Mo�e rozbawienie? �wiat�o, kt�rego nie zanotowa� �wi�ty Jan Ewangelista? Musia�a ujrze� przyzwolenie, skoro zaraz, odchodz�c od Syna, m�wi s�ugom jak zwykle cicho, spokojnie. M�wi: - Cokolwiek wam rzecze, czy�cie... A On ka�e nape�ni� st�gwie wod�. Czyni� to pr�dko. Nosz� wiadrami. Do ka�dej st�gwi po trzy wiadra. Rozpryskuj� wod� po posadzce. A gdy st�gwie s� ju� nape�nione a� do wierzchu, m�wi� Mu, �e nape�nili. On w�a�nie znowu rozmawia. S�udzy mu przeszkadzaj�. Oczy ma takie jak po przebudzeniu. M�wi jednak spokojnie: - Zaczerpnijcie teraz i zanie�cie staro�cie weselnemu. I nios�. I woda, kt�ra sta�a si� winem, jest lepsza ni� wszystkie wina przygotowane na wesele. Ch�opiec dok�adnie s�yszy rozmow� starosty z panem m�odym, ow� nagan� i zdziwienie, �e wbrew przyj�tym obyczajom, podano go�ciom najpierw po�ledniejsze wino, a teraz, gdy s� ju� podpici, daje im si� takie znakomite. Bruno ci�gle od nowa wchodzi� w ten obraz. Mija� sze�� kamiennych st�gwi s�u��cych �ydom do obmywa�, i ju� stawa� po�rodku wesela. Widzia� tamte twarze, l�nienie oczu, dr�enie powiek, ruchy r�k. Czu� zapach wina, s�ysza� rozmowy go�ci weselnych. Ci�gle od nowa przys�uchiwa� si� s�owom, kt�re wtedy, przed wiekami, wypowiedziano w Kanie Galilejskiej. Ali�ci kt�rego� deszczowego dnia napad�y go w�tpliwo�ci. Przecie� �wi�ty Jan ani s�owa nie napisa� o ma�ym synu starosty weselnego. A ju� zupe�nie nie wiadomo, czy Pan Jezus spojrza� na tego ch�opca... Chyba �e to on w�a�nie powiadomi� Najdostojniejszego z go�ci, �e st�gwie s� pe�ne. Ale przecie� nic nie wiadomo. M�g� wcale nie spojrze�. Prawdopodobnie wcale nie by�o ma�ego syna starosty weselnego. Z wielkim �alem opuszcza� Bruno dom Izraelity w Kanie Galilejskiej. Z przykro�ci� mija� po raz ostatni sze�� kamiennych st�gwi, ale przecie� wyszed�. Szuka� dalej. By� wczesny ranek, s�o�ce w�a�nie wzesz�o, a on nareszcie znalaz�, co chcia� znale��. Cud rozmno�enia chleba opisuj� wszystkie Ewangelie, ale dopiero ta, �wi�tego Jana, pozwoli�a ma�emu Brunonowi zobaczy� miejsce dla siebie. Bo tylko �wi�ty Jan wymienia ch�opca. Jest tak... Dzie� nad morzem Galilejskim, nazwanym p�niej Tyberiadzkim, ma si� ku ko�cowi. Idzie Pan Jezus, a za nim t�umnie ci�gn� ludzie. Ciasno, bo s� niezmiernie ciekawi. Idzie tak�e ch�opiec. Niesie niewielki koszyk, w kt�rym le�y pi�� i�czmiennych chlebk�w i dwie w�dzone rybki. Ch�opiec s�ucha podnieconych rozm�w. Ludzie opowiadaj� o niezwyk�o�ciach, jakie czyni id�cy przed nimi Cz�owiek. Cudowne uzdrowienia, przemienienia, rzeczy rozum ludzki przerastaj�ce. Inni zn�w m�wi� o niezwyk�ej m�dro�ci s��w tego Syna cie�li z Nazaretu. M�wi� o nauce zupe�nie odmiennej od wszystkiego, co s�yszeli dotychczas, a przecie� tak bardzo do serca przypadaj�cej. Ludzie id� za Jezusem, dzie� tymczasem ma si� ku ko�cowi. I zbli�a si� �ydowskie �wi�to Paschy, najwi�ksze doroczne �wi�to obchodzone przez Izraelit�w na pami�tk� wyj�cia z Egiptu. Jezus wchodzi na poro�ni�te traw� wzg�rze. Otaczaj� go uczniowie. T�umy zbli�aj� si�, jest coraz cia�niej. Jezus zamy�lonymi oczyma spogl�da na ten t�um ludzki, coraz g�stniej�cy, i zwraca si� do Filipa z pytaniem: - Sk�d, Filipie, kupimy chleba, aby ci si� posilili? Filip jest zm�czony d�ug� w�dr�wk� w upale, mo�e troch� z�y, �e tylu ludzi za nimi ci�gnie? I �e nie wiadomo, gdzie sp�dz� �wi�to? Odpowiada wi�c z lekkim zniecierpliwieniem: - Za dwie�cie denar�w nie wystarczy chleba, aby ka�dy z nich m�g� otrzyma� po kawa�ku. Zbli�a si� inny z Jego uczni�w. To Andrzej, brat Szymona Piotra, m�wi: - Jest tu ch�opiec, kt�ry ma pi�� chleb�w j�czmiennych i dwie ryby, lecz c� to jest dla tak wielu? - Ka�cie ludziom usi��� - rzecze Jezus. Ch�opiec s�yszy to i widzi ka�dy ruch. Siadaj�. Trawa ro�nie tu bujnie. Siadaj� tedy na trawie wszyscy, oko�o pi�ciu tysi�cy m�czyzn. Tylko oni dwaj stoj�: Pan Jezus i ch�opiec. Ch�opiec wyci�ga r�k�, mo�e nieco dr��c�, podaje koszyk, w kt�rym le�y pi�� j�czmiennych chlebk�w i te dwie ma�e rybki... Wszystko, co mu matka da�a, gdy wybiera� si� w drog� za Nauczycielem. Wi�c teraz podaje. I to jest w�a�nie ten moment, kiedy Jezus spogl�da na ch�opca. Patrzy z nieodgadnionym rozja�nieniem oczu, mo�e nawet ruchem g�owy dzi�kuje za dar, a potem ch�opiec widzi, jak chleby w d�oniach Pa�skich rozmna�aj� si�, ci�gle i ci�gle jeden od drugiego si� oddziela, ci�gle jest ich wi�cej. Podobnie dzieje si� z rybami. Zdumieni uczniowie roznosz� chleb i ryby w�r�d siedz�cych, tak�e zdumionych t�um�w. Zaraz wszyscy si� nasyc� i zaraz Jezus powie do uczni�w: - Zbierzcie pozosta�e u�omki, aby nic nie zgin�o. I b�d� zbiera�... sk�rki, niedojadki, a� zbior� tych u�omk�w dwana�cie koszy. Ludzie b�d� m�wi�, wychwala� Go za ten cud niezwyk�y, a ch�opiec poczuje rado�� �adnej innej nier�wn�, �e oto nad jego skromnymi chlebkami Jezus cud uczyni�. Odt�d opis cudownego rozmno�enia chleba by� ulubionym przez Brunona fragmentem Ewangelii. Ilekro� grozi�o mu niebezpiecze�stwo, ile razy spotka�a go przykro��, chroni� si� my�lami na to wzg�rze nad morzem Galilejskim, wzg�rze poro�ni�te bujn� traw�, stawa� w�r�d t�umu i oczekiwa� spojrzenia... Rozmi�owanymi oczami wyobra�ni wyg�adzi� ka�dy grzbiet, ka�dy stok okolicznych wzg�rz. Widzia� s�o�ce odbijaj�ce si� w wodzie, potem w ni� zapadaj�ce i czeka� tej b�ogos�awionej chwili, gdy padnie na niego Spojrzenie... Tamta kraina sta�a mu si� schronieniem, miejscem ucieczki przed strachem i z�em. Czy�by teraz ba� si�? Czy dlatego ucieka st�d my�l�? Obejrza� si� za siebie. Zaiste wci�� niedaleko odeszli od tego lasu, kt�ry opu�cili zaraz po rannej modlitwie i obfitym posi�ku. Las, do kt�rego d��yli, by� jeszcze ci�gle czarn� lini� gdzie� w miejscu, gdzie �nie�na r�wnina styka�a si� z niebem. Nawet pojedynczych drzew nie mo�na by�o jeszcze odr�ni�. Jak�e� si� g��boko zamy�li�, skoro nawet nie zauwa�y�, �e oto Wipert wysforowa� si� naprz�d i teraz z bra�mi Karolem i Andrzejem ubija �nieg przed id�cymi, ra�nie przytupuj�c. Pewnie mu cieplej, biedakowi, przez to tupanie. Z ko�ca szeregu podni�s� si� g�os ojca Rudolfa, najstarszego z misjonarzy. Pozostali podj�li s�owa modlitwy. Odmawiali Ave Maria tak wolno i tak rytmicznie, jak kiedy� jego samego uczono m�wi� "Pozdrowienie anielskie". Do��czy� sw�j g�os do modlitwy s�owami Dominus tecum i wtedy przypomnia� mu si� jego czas postanowienia. Czas postanowienia Jego, Brunona, najbli�sza rodzina tym si� w�r�d innych wyr�nia�a, �e si� wzajemnie mi�owali. Ile� to dogadywa� nas�ucha� si� graf Brunon, �e ma��onk� swoj� nad obyczaj kocha. A zn�w ona �wiata nie widzi poza m�em i synem. I dziwiono si� niezmiernie, �e graf i grafini na Kwerfurcie m�wi� z ma�ym Brunonem jak z doros�ym. Prawda, ch�opiec by� bystry, ale �eby a� tak nieukrywanie go mi�owa�? Ma�y Bruno doskonale wiedzia�, �e wszystko zale�y od niego. Wystarczy�o powiedzie� i zosta�by w Kwerfurcie, panicz zamku, w przysz�o�ci jego dziedzic, pi�kny Bruno. �ycie s�a�o si� przed nim jedwabist� wst�g�, g�adko i bogato. I wcale nie pami�ta� chwili, kiedy dokona� innego wyboru. Nie pami�ta� dnia, w kt�rym zrozumia�, �e nie chce tego rodowego zamczyska nad Salz�, nie chce zbroi ani konia okutego blachami, obce mu jest pragnienie zaciskania d�oni na mieczu. Nie chce te� za �on� tej ma�ej �miesznej Kunegundy, m�odszej siostry Roberta, kt�r� pozna� na weselu ciotki Emnildy, a kt�r� ciotka potem przywozi�a, ilekro� przybywa�a do Kwerfurtu. I kaza�a Brunonowi grzecznie bawi� si� z Kunegund�, i wylicza�a dobra, kt�re dziewczynka otrzyma w posagu. Po kt�rej� kolejnej wizycie ciotki Emnildy z ma��, piegowat� Kunegund� zrozumia�, jak bardzo tego wszystkiego nie chce. Jedno wiedzia� na pewno... to nie matka wybra�a dla niego drog� kap�a�stwa. Chyba tego nie pragn�a, a w ka�dym razie nie spodziewa�a si�. Bo pierwszy raz w �yciu widzia� j� zmieszan� i niepewn�, gdy z powag� ponad wiek oznajmi�, �e chcia�by i�� do szko�y. Chcia�by si� dobrze, czego nale�y, wyuczy�, bo kiedy doro�nie, b�dzie ksi�dzem. Dopiero po d�u�szej chwili odpowiedzia�a, �e wszystko postanowi�, gdy ojciec wr�ci z wyprawy. I �e teraz czasy s� zbyt niespokojne, by ma�y ch�opiec m�g� wyje�d�a� z domu. Czasy istotnie by�y niespokojne. Rok pa�ski dziewi��set osiemdziesi�ty i trzeci mia� si� ku ko�cowi. Wie�ci, kt�re r�ni ludzie przynosili do Kwerfurtu sprawia�y, �e pani Ido ca�e noce kl�cza�a i z p�aczem b�aga�a Boga, by graf Brunon wr�ci� jak najpr�dzej. Oto ogromne, nieprzeliczone chmary S�owian napad�y Saksoni�. Wyci�li za�og� niemieck� w Hobolinie, obrabowali i zbezcze�cili katedr� w Brennie, a M�ciw�j, ksi��� Obodrzyc�w spali� Hamburg. Zniszczyli klasztor �wi�tego Wawrzy�ca w Kolbe. Wojna przenosi�a si� na lewy, zachodni brzeg �aby. Kto� powiedzia�, �e ju� z Magdeburga wida� �uny po�ar�w. A graf von Kwerfurt przy boku cesarza Ottona Drugiego wojowa� w�a�nie z Saracenami bardzo daleko, a� w Kalabrii. Czy dojdzie do niego wie�� o rozprzestrzeniaj�cej si� wojnie? Czy zd��y wr�ci� i obroni� rodzinny gr�d przed s�owia�sk� nawa��? Pani Ida kaza�a podnosi� most zwodzony zaraz o pierwszym zmierzchu. W dzie� po �wi�cie Omnium sanctorum* (* Wszystkich �wi�tych [�ac.] - dzie� 1 listopada.) Bruno sta� na murach. Patrzy�, jak most powoli si� podnosi, gdy na ton�cym w mrokach trakcie rozleg� si� t�tent konia, potem odg�os rogu. Jaki� rycerz oznajmia� swoje przybycie i prosi� o wpuszczenie w obr�b mur�w. Stra� zakrzykn�a, by powiedzia� swoje imi�. - Robert - dobieg�o niewyra�nie z do�u. - Wuj Robert! - zakrzykn�� Bruno. - Spuszczajcie most! Wjecha� w towarzystwie trzech pacho�k�w, spostrzeg� Brunona i nadbiegaj�c� pani� Id�. Powiedzia�: - Nie podno�cie mostu! Zaraz ruszamy dalej. Chcia�bym co� zje�� i zmieni� konie. Moi ludzie te� niechaj si� po�ywi�. Pani Ida dr��cym g�osem wydawa�a ciche polecenia s�u�bie. Zanim podano do sto�u, Robert wyja�ni�: - Jad� do cesarza, do Kalabrii. Wiem, �e jest z nim tw�j ma��onek, Ido. Co mam mu powiedzie�? - �eby wraca�... - szepn�a ze �ci�ni�tym gard�em. - Wr�ci - u�miechn�� si� gorzko Robert. - Wioz� wie�ci o kl�skach tak straszliwych, �e zaraz wszyscy wr�c�. Bruno poczu�, �e obejmuj�ce go rami� matki dr�a�o, gdy zapyta�a: - O kl�skach? Robert przez chwil� patrzy� na ni� uwa�nie, ale nic nie powiedzia�. Zasiad� do zastawionego sto�u. Jad� �apczywie i wydawa�o si� Brunonowi, �e nigdy nie sko�czy. Pani Ido kolejny ju� raz nape�nia�a jego puchar piwem. Wreszcie Robert rzuci� ogryzion� ko�� na mis�, otar� d�onie r�cznikiem. Podni�s� oczy na pani� Id�. Powiedzia� sucho: - No dobrze, przecie� i tak si� dowiesz. Wsz�dzie kl�ska, Ido. Straszliw� si�� uderzyli na nas S�owianie. Nie masz ju� Niemc�w na ziemiach obodrzyckich, wieleckich. Zniesione arcybiskupstwa hamburskie i magdeburskie, a tak�e biskupstwa starogardzkie, hawelberskie, brandenburskie... Kt�ry z biskup�w nie zd��y� uciec, nag�� �mierci� gin��. Nigdy nie my�la�em, �e tyle krwi ludzkiej mo�e sta� na ziemi. Tak zwyczajnie, w ka�u�ach... Nawet z trumien wyrzucali barbarzy�cy zw�oki nie�yj�cych biskup�w. - O Bo�e! - krzykn�a pani Ido i zakry�a usta d�oni�. Robert opu�ci� g�ow�. - Spalone ko�cio�y - m�wi� dalej - rozbite grody i trupy, wsz�dzie trupy. Dzielni rycerze niemieccy uciekaj� przed S�owianami jak pierzchliwe jelenie. Kl�ska, Ido, kl�ska. Strach pomy�le�, ile oni ludu skrzykn�li, ci S�owianie. Mrowie. �egnaj�c si� Robert przyjaznym ruchem po�o�y� r�k� na ramieniu Brunona. - Opiekuj si� matk�, ch�opcze. Nie wiem, czy zdo�a zasn�� tej nocy po wie�ciach, jakie przywioz�em. Zaraz te� odjechali. Ucich� w oddali t�tent ko�skich kopyt, ucich�o skrzypienie ko�owrotu, na kt�ry nawijano �a�cuch podnoszonego znowu mostu. Przytuleni do siebie pani Ido i ma�y Bruno powoli wracali do domu. - Dzi� b�d� spa� w twoim �o�u, matko - powiedzia� stanowczo ch�opiec. - Dobrze. Gdy ju� le�eli, zapyta�: - Dlaczego S�owianie napadli na nasze ziemie, mamo? Dlaczego zrobili te wszystkie okropne rzeczy? - Nie wiem - odpar�a. - Mo�e l�kai� si� naszych rycerzy? Mo�e mszcz� si� za jakie� krzywdy? Mo�e lubi� mordowa� ludzi i niszczy� wszystko, co napotkaj�? Oni, synku, s� poganami. Nic nie wiedz� o Bogu. A nawet chyba nienawidz� Go. - Czy oni wszyscy p�jd� do piek�a? - Tego te� nie wiem. Ale jedno wiem na pewno: teraz nigdzie ci� nie puszcz�. Przytuli�a go do siebie mocno i po chwili zasn�a. Graf von Kwerfurt wr�ci� z wyprawy w samo Bo�e Narodzenie, przywo��c wie�� �a�obn�. Oto cesarz Otto Drugi dozna� krwawej pora�ki od Saracen�w w Kalabrii. Rycerstwo niemieckie wytracone, a sam cesarz z ma�� garstk� rycerzy uciek� z pola bitwy. Uratowa� si� ucieczk� p�yn�c wp�aw do �odzi greckiej, na kt�rej czeka�a go ma��onka, pi�kna Teofano. Ona wkr�tce wr�ci�a do Niemiec, on uda� si� do Rzymu. Graf von Kwerfurt pojecha� razem z cesarzem. I tam dopad�a ich przyniesiona przez Roberta wie�� o krwawym naje�dzie S�owian i o kl�skach. Dla Ottona by� to drugi cios. Zbyt mocny, by go prze�y�. Cesarz dozna� wstrz�su. Umar�. Dwudziestodziewi�cioletni m�czyzna: Umar� w po�owie �ycia, w pe�ni niepowodze�, a teraz spoczywa bez s�awy, w Rzymie. Dopiero nazajutrz po powrocie m�a pani Ido znalaz�a odpowiedni� chwil�, by powiadomi� grafa o postanowieniu syna. Nie odpowiedzia� od razu. Zamkn�� si� w swej komnacie, przesiedzia� tam ca�y dzie�. Bruno na czworakach podkrada� si� pod drzwi, przyk�ada� do nich ucho. Raz zdawa�o mu si�, �e s�yszy cichy szloch. Ale ojciec i szlochanie, to by�y rzeczy tak do siebie niepodobne, �e uzna�, i� musia� si� przes�ysze�. Gdy graf wyszed� wieczorem z komnaty, oznajmi�: - Czy b�dziesz ksi�dzem, Brunonie, to jeszcze nie wiadomo. Ale trzeba, by� pozna� �ycie, kt�re chcesz prowadzi�. A nauka ci nie zaszkodzi. Oddam ci� do szko�y w Magdeburgu. �wiatli ludzie powiadaj�, �e to najlepsza szko�a w tej stronie Niemiec. Jest teraz pewnie zrujnowana jak i ca�e miasto, ale mniemam, �e si� odbuduje. S�owianie pono� wracaj� powoli do siebie. Oni potrafi� tylko niszczy�, nie zdobywa�. - Tedy zezwolisz mi i�� do szko�y, ojcze? - szepn�� Bruno. - Tak - odpar� graf - je�eli za rok od dnia dzisiejszego te� b�dziesz chcia� uczyni� to samo, co teraz. I nie m�wmy ju� o tym, synu. Mam wa�niejsze sprawy... - Jakie sprawy? Znowu wyjedziesz? - zapyta�a z l�kiem pani Ido. - Jeszcze nie wiem - odpar� graf - ale skoro cesarz umar�, a malutki Otto sko�czy� dopiero trzy lata, zacznie si� walka o koron�. Henryk, ksi��� bawarski, ju� zacz�� spiskowa�. Nie darmo przecie przez tyle lat wadzi� si� ze zmar�ym cesarzem o koron�. Nie darmo te� przezwano go K��tnikiem. Pani Ido spu�ci�a g�ow� i westchne�a: - Wyjedziesz - szepn�a z �alem. A� do wyjazdu ojca, niemal codziennie nadlatywa�y do Kwerfurtu wie�ci. Niedobre wie�ci. Prawda, S�owianie powoli cofali si� do swoich siedzib, gdzie� na dalekiej puszcza�skiej p�nocy. Ale te� nikt nie m�g� mie� w�tpliwo�ci, �e ksi��e bawarski nazwany K��tnikiem uczyni wszystko, by wreszcie zdoby� upragnion� koron�. Nie w smak mu by�o, �e oto w Akwizgranie w dzie� po Bo�ym Narodzeniu arcybiskup rawe�ski Jan i arcybiskup moguncki Willigis w otoczeniu licznych ksi���t ukoronowali ma�ego trzyletniego Ottona. Jeszcze nie wiedzieli o �mierci cesarza. Ale wkr�tce po ceremonii przyby� pose� z �a�obn� wie�ci� i zak��ci� ich rado��. Tylko Henryk, ksi��� bawarski, triumfowa�. Wreszcie musiano uwolni� go z wi�zienia w Utrechcie. By� teraz panem sytuacji. T� opowie�� o zabraniu ma�ego kr�la matce, �wie�o owdowia�ej cesarzowej Teofano, pani Ido obla�a gor�cymi �zami. Opowiada� graf Ekkehard przyby�y z Mi�ni. Mow� mia� zaj�kliw�, opowie�� rwa�a si� i traci�a w�tek, ale przecie wynika�o z niej niezbicie, �e na pocz�tku marca, tego dziewi��set osiemdziesi�tego czwartego roku Henryk, ksi��� bawarski, przyby� do Kolonii w dostojnej asy�cie przyjaznych sobie biskup�w, �e powo�a� si� na prawo, �e wreszcie jako najbli�szy m�ski krewny Ottona Trzeciego wzi�� pod opiek� ma�ego kuzyna, swojego konkurenta do korony. Wprawdzie cesarz umieraj�c powierzy� synka opiece arcybiskupa Warinusa, ale z Warinusem Henryk dogada� si� �atwo. Tam, w Kolonii, tylko Teofano pr�bowa�a oponowa�. Sta�a przed ni�szym od niej Henrykiem, wysoka, pi�kna z dumnie podniesion� g�ow�, patrzy�a z g�ry, nie prosi�a. M�wi�a. Sama chce mie� piecz� nad synem. Sama b�dzie dba�a o wychowanie przysz�ego cesarza rzymskiego. Ten spok�j i ta wynios�o�� rozw�cieczy�y K��tnika. Jak�e on krzycza�... Co� o greckich wymys�ach i �e pod jej, Teofano, r�k� przysz�y kr�l niemiecki wyro�nie na delikatnego kurczaka, a nie na or�a, jaki teraz potrzebny jest krajowi. Lepiej ju� b�dzie, je�li on sam, Henryk, zajmie si� kszta�ceniem charakteru przysz�ego kr�la. Prawo jest za nim i nie ust�pi. Teofano nie p�aka�a. To Otto zacz�� si� wyrywa� z r�k Warinusa i krzycze�, �e chce do matki. Henryk rozkaza�, by wyniesiono go z sali. Teofano martwym wzrokiem patrzy�a na krzycz�cego synka. Gdy znikn�� za drzwiami, powoli, z uniesion� g�ow� wysz�a do oczekuj�cej j� �wity. Zaraz te� rozstawnymi ko�mi pogna�a do Pawii, gdzie oczekiwa�a j� �wiekra, cesarzowa Adelajda. Wszyscy tym wydarzeniom przytomni wiedzieli, �e Teofano nie zamierza da� za wygran�. - No i nie daje - ko�czy� graf Ekkehard - bo oto w�a�nie teraz, w trzeci� niedziel� po Wielkanocy wszyscy ksi���ta, grafowie i biskupi przeciwni knowaniom K��tnika zjad� si� w grodzie Asselburg, by zawi�za� jawny spisek przeciw ksi�ciu bawarskiemu. Ja... tam zd��am. Pojedziesz ze mn�, grafie Brunonie? Pani Ido p�aka�a. Po wyje�dzie ojca cisza zapanowa�a nad Kwerfurtem. Wie�ci przylatywa�y rzadkie. Pani Ido i Bruno ju� od dawna nie wiedzieli, kt�rzy panowie niemieccy s� za K��tnikiem, a kt�rzy przeciw niemu. Im obojgu by�o �al serdecznie cesarzowej Teofano i ma�ego kr�la. Nabrali teraz zwyczaju w�drowania po okolicznych polach i ��gach, a nawet po lasach. Odchodzili tak daleko, dop�ki by�a widoczna wie�a kwerfurckiego zamku. Dziwnie szli... Bruno przodem, pani Ido zawsze p� kroku za nim, ci�gle trzymaj�c r�k� na jego ramieniu. Jakby by�a niewidoma. - Biedne to dziecko - powiedzia�a tego s�onecznego majowego popo�udnia, gdy tak szli przez pole - biedne... Jak ono musi tam p�aka�, jak t�skni. I przecie� w ka�dej chwili K��tnik mo�e go zabi�. Dobrze, �e nie jeste� kr�lem, Brunonie. Ci�gle bym dr�a�a, �e mi ci� zabierze jaki� drapie�ny krewniak. Przytuli� policzek do jej d�oni na swoim ramieniu. - Mnie zabierze Kto� inny, mamo, ale ty nie b�dziesz dr�a�a. Wiem to... Ojciec wr�ci� z wyprawy w po�owie lipca. By� szcz�liwy i rozradowany. Przerywaj�c s�owa wybuchami �miechu opowiedzia�, �e jednak nie namowami, ale si�� zbrojn� zmuszono K��tnika do zaniechania marze� o koronie i do zwr�cenia ma�ego Ottona cesarzowej Teofano. To radosne zdarzenie mia�o miejsce dwudziestego dziewi�tego dnia czerwca w mie�cie Rara, gdzie si� wszyscy zjechali zgodnie z wcze�niejsz� umow�. Rado�� zapanowa�a teraz w ca�ym kraju, �e lud rozdarty na dwa wrogie sobie obozy zjednoczy� si� nareszcie i ma jednego w�adc�, a w�a�ciwie w�adczyni�: cesarzow� Teofano. Pi�kn� i m�dr� Teofano. Bo wszystkim przecie by�o wiadomo, �e to Greczynka b�dzie sprawowa� rz�dy w imieniu m�odziutkiego kr�la. Od powrotu ojca �ycie w Kwerfurcie sta�o si� znowu huczne i weso�e. Przez ca�y ten czas rodzice nie starali si� odwodzi� Brunona od powzi�tego zamiaru. Ale przecie� wiedzia�. Ka�dego dnia od rana ju� wiedzia�, �e jego postanowienie nie by�o mi�e ich sercom. Ci�gle nie dowierzali, oczekiwali czego�, co wywo�a w nim zmian�. Mia� wtedy osiem lat, dziewi�ty, a przecie� widzia� ich zabiegi, dobrze rozumia�, co si� kry�o za zabawami i turniejami na zamku w Kwerfurcie, za gwarnym towarzystwem w dni zwyk�e i �wi�teczne, za owymi �owami na grubego zwierza, na kt�re zabra� go ojciec, m�wi�c, �e chce w ten spos�b uczci� jego urodziny. Bruno bra� udzia� w zabawach, ochoczo je�dzi� na �owy, z przyjemno�ci� s�ucha� r�enia koni i w�asnego g�o�nego �miechu powtarzanego przez echo. I czu�... przez ca�y czas czu� to oczekiwanie ojca i matki. Jakby moc� tajemnej umowy nie m�wili o tym: ch�opiec i jego rodzice. Tylko s�siedzi lub krewni goszcz�cy w Kwerfurcie sarkali na grafa Brunona i krytykowali pani� Id�. Krytykowali ich w oczy i za oczy, nie pojmowali, jak mo�na tak ulega� kaprysom dziecka. Czy to ch�opiec mo�e wiedzie�, co dla niego jest dobre? Rodzice wiedz� i oni powinni postanawia�. Rodzice milczeli. Za� ma�y Bruno nas�uchawszy si� takich rozm�w wymyka� si� na wie�� i tam przytulony do ostro�ukowego okna zatapia� wzrok w najdalej b��kitniej�cej dali, ucieka� nad morze Tyberiadzkie i czeka� a� padnie na niego Spojrzenie i m�wi�: - Jak im opowiedzie�, Bo�e, twoje wo�anie? Jak ich pocieszy�, chocia� udaj�, �e nie s� smutni. Ci�gle od nowa o to pyta�, ale ci�gle nie wiedzia�, czy otrzyma� odpowied�. A� nasta� rok pa�ski dziewi��set osiemdziesi�ty pi�ty i nieuchronnie zbli�a� si� dzie� �wi�tego Grzegorza, patrona ch�opc�w rozpoczynaj�cych nauki szkolne. Kiedy� przed laty �wi�ty Grzegorz skupowa� dzieci przywo�one na targ niewolnik�w i oddawa� je do szko�y. Na t� pami�tk�, w dzie� �wi�temu przynale�ny, czyli w dwunasty dzie� marca ch�opcy zaczynali nauk� w szko�ach. Na kilka dni przed �wi�tym Grzegorzem ma�y Bruno gra� w swojej komnacie na rogu, kt�ry mu podarowa�a ciotka Emnilda. Na odg�os krok�w przerwa� granie. Wszed� ojciec. Matka zatrzyma�a si� w progu. - Tedy c�, Brunonie? - zagadn�� graf. Ch�opiec powoli wstawa� z zydla, post�pi� kilka krok�w ku �rodkowi komnatki. Ukl�k�. Wyci�gn�� do nich r�ce b�agalnym gestem, powiedzia�: - Zezw�lcie. Odpowied� pad�a dopiero po chwili. M�wi� graf. - Dobrze, synu, ka�emy wszystko przygotowa�, by� zd��y� tam zajecha� przed dniem �wi�tego Grzegorza. Przydamy ci te� Hezycha. Jest nieco starszy od ciebie. B�dzie ci us�ugiwa�, a tako� uczy� si� z tob�. Lubisz Hezycha, prawda, Brunonie? Skin�� potakuj�co g�ow�. Naprawd� lubi� Hezycha, o kt�rym m�wiono, �e jest synem opata z pobliskiego J�terboku. Na dworze w Kwerfurcie ch�opiec ten cieszy� si� szczeg�lnymi wzgl�dami. Graf traktowa� go niemal jak krewnego. Wysy�a� z poufnymi listami i pozwala� przebywa� z synem. Teraz jako zaufany rodzic�w, o trzy lata starszy ni to s�uga, ni opiekun, mia� Hezych towarzyszy� ma�emu Brunonowi podczas pobytu w szkole. Odwozili go do Magdeburga oboje. Miasto po�o�one na lewym brzegu �aby, odbudowywane w�a�nie po niedawnych zniszczeniach; zda�o si� ma�emu Brunonowi zbyt wielkie. Podobnie jak wynios�a katedra �wi�tego Maurycego i rynek, hojnie niegdy� wzniesione przez cesarza Ottona Pierwszego. Tak�e ciemna brama, przez kt�r� wchodzili w zabudowania katedralne, budzi�a w ch�opcu strach. Ale nie przyzna� si� do tego. Po rozmowie z mistrzem Geddonem, kierownikiem szko�y, rodzice po�egnali Brunona. Ojciec spokojnie, po m�sku, matka czule, ale bez �ez. Rozp�aka�a si� zapewne potem, bo Bruno patrz�c za nimi przez okno, zobaczy� jak ojciec obejmuje matk� mi�kko ramieniem, a ona chowa twarz na jego piersi. Co za szcz�cie - pomy�la� ma�y syn - �e tak bardzo si� mi�uj�. B�dzie im l�ej teraz, kiedy ja odszed�em. Potem obrzuci� wzrokiem ponure wn�trze sali, jej wysokie sklepienia, o�wietlone niepewnym �wiat�em z w�skich okien. Pomy�la�: tu nigdy nie us�ysz� wiatru. To ciemne i niemi�e miejsce jest moj� szko�� w Magdeburgu. Szko�a w Magdeburgu Nauka w szkole trwa�a dziewi�� lat i przez te dziewi�� lat Bruno z najwi�ksz� wdzi�czno�ci� wspomina� ciotk� Emnild�. To dzi�ki niej by� teraz mniej bity. Zaraz pierwszego dnia mistrz Geddon opowiedzia� nowo przyby�ym uczniom pewne zdarzenie. M�wi� g�o�no, dobitnie, a w momentach, kt�re chcia� szczeg�lnie podkre�li�, gwa�townie wyrzuca� w g�r� zaci�ni�t� pi��. - Przed niewielu laty - m�wi� po niemiecku mistrz Gwidon - by� w tej szkole pewien s�owia�ski m�odzieniec z ksi���cego rodu. Oddali go tu rodzice, aby w przysz�o�ci m�g� nale�ycie s�u�y� Ko�cio�owi �wi�temu. Niesporo sz�a ch�opcu nauka �aciny, albowiem niech�tnie przyk�ada� si� do zadanych lekcji, niech�tnie �wiczy� sw�j umys� w regu�ach �aci�skich i w �aci�skich strofach psa�terza. Rozgniewa� tym srodze nauczyciela, kt�ry chwyci� r�zg� i zacz�� ni� ch�osta� owego leniwego ucznia. D�ugo ch�osta�, a� nareszcie ch�opiec w j�zyku swoim s�owia�skim, barbarzy�skim, czeskim, zakrzykn��: - Panie m�j, pu�� mnie! Nauczyciel ch�osta� dalej, si�� raz�w tylko wzmacniaj�c. Wtedy ch�opiec zmo�ony b�lem, po niemiecku zakrzykn��: - Panie m�j, pu�� mnie! Nauczyciel nie przestawa� ch�osta�. I dopiero po d�u�szej chwili, przez �zy wyj�cza� ten ch�opiec. Po �acinie wyj�cza�: - Panie m�j, pu�� mnie! - Wtedy nauczyciel opu�ci� r�zg�, przesta� bi� - ko�czy� mistrz Geddon swoje przem�wienie, a potem doda�: - Trzeba, by�cie wszyscy nauk� w szkole zaczynaj�cy, t� opowie�� moj� prawdziw� i wielce buduj�c� dobrze zapami�tali i przestrog� stosown� z niej wyci�gn�li. Nim nadesz�o lato owego jeszcze dziewi��set osiemdziesi�tego pi�tego roku, ma�y Bruno wiele razy przemy�liwa� nad tym, jak uciec do domu. Nie m�g� przywykn��, mimo �e spostrzeg�, jak specjalne okazuj� mu tu wzgl�dy. Nauka w szkole magdeburskiej by�a bezp�atna. Nale�a�o tylko odpowiednimi darami zaskarbi� sobie �ask� mistrza. Bruno nie wiedzia�, co rodzice dali za jego nauk� Geddonowi, ale z �askawych odezwa� mistrza, z tego, �e stawia� Brunona innym uczniom za przyk�ad, ch�opiec domy�li� si�, �e dary grafa i grafini z Kwerfurtu musia�y by� bogate. W szkole magdeburskiej nie �a�owano bicia. Tylko wyra�ne okaleczenie cia�a by�o niedopuszczalne. Ale ka�de przekroczenie karano ch�ost�. W czasie sierpniowych upa��w baka�arz ucz�cy najm�odszych �aciny stwierdzi�, �e ju� dostatecznie d�ugo obja�nia� trudne regu�y �aci�skie po niemiecku i odt�d wyk�ada� tylko po �acinie. Bruno tego dnia znowu serdecznie pomodli� si� za zdrowie ciotki Emnildy. Rozumia� wszystko, co m�wi baka�arz, i z rzadka si� tylko zacinaj�c czyta� �aci�skie wersety psa�terza. Ale nie wszyscy ch�opcy umieli. D�ugo w noc s�ycha� by�o p�acz ch�ostanych. A zaraz nast�pnego dnia baka�arz zapowiedzia�, �e nawet podczas rekreacji, nawet w sypialni, czy podczas posi�ku nie wolno m�wi� po niemiecku. Wszystko j�zykiem �aci�skim. Starsi uczniowie szko�y mieli obowi�zek pilnowa� tych m�odszych i donosi� baka�arzowi, je�li kt�ry z ma�ych z�ama� zakaz. A �e za ka�de doniesienie starszy ch�opak dostawa� zezwolenie wyj�cia ze szko�y do miasta, przeto donos�w i kar nie brakowa�o. Bruno z Hezychen siedzieli w k�cie sali. Bruno uczy� przyjaciela regu� �aci�skich. A czego tamten nie rozumia�, wyja�nia� cierpliwie po niemiecku: Nie zauwa�yli, �e rudow�osy Redbald stoi za nimi i pilnie s�ucha. Nast�pnego dnia Bruno po raz pierwszy zosta� poddany karze ch�osty. Nie krzycza�, gdy r�zgi siek�y jego obola�e cia�o. Ale po chwili omdla�, nie tyle z b�lu, co z jakiego� niezmiernego upokorzenia. W domu nie bito go nigdy. D�ugo nie mo�na by�o go ocuci�. Mistrza Geddona pewnie przestraszy�a kredowo bia�a twarz ch�opca, bo nakaza� baka�arzom, by ucznia z Kwerfurtu karano ch�ost� tylko za naprawd� powa�ne przewinienia. Kalefaktorom za� zapowiedzia�, �e tego ch�opca maj� bi� lekko, a w og�le to najlepiej, by ch�ost� odbiera� jego ch�opiec do pos�ug, Hezych. Kiedy Bruno us�ysza� t� decyzj�, przep�aka� ca�� noc, trz�s� si� z oburzenia. Postanowi�, �e zrobi wszystko, by nie zas�u�y� na ch�ost�, kt�r� mia�by za niego odbiera� Hezych. Jako� dotrzyma� postanowienia: podczas ca�ego pobytu w szkole, bito Hezycha dwa razy z winy Brunona. Ale w tamten upalny ranek, gdy po przep�akanej nocy wsta� do nowych, ci�kich zaj�� nie okaza� swych gwa�townych uczu�. I taka by�a pierwsza nauka wyniesiona ze srogiej magdeburskiej szko�y: nie pokazywa� uczu�. W szkole zreszt� nie zaprz�tano sobie g�owy tym, co czuj� uczniowie. Mieli si� uczy�, a nie czu�. Mieli si� tak stara�, by potem, gdy jako duchowni obejjm� wysokie stanowiska, sprawowali je nale�ycie. Wyuczano siedmiu sztuk wyzwolonych: artes liberales. Najpierw stopie� ni�szy, trivium, a w nim kolejno: gramatyka, dialektyka, czyli nauka logicznego rozumowania, wreszcie retoryka ucz�ca uk�adania tekst�w i m�w, a tak�e wyg�aszania tych ostatnich. W ci�gu trzech lat nauki Bruno uczy� si� na pami�� psa�terza, msza�u, modlitw. Czyta� Ewangeli�, a tak�e kazania Ojc�w Ko�cio�a. Rozwa�ania moralne nad Ksi�g� Hioba wielkiego papie�a Grzegorza Pierwszego sta�y si� ulubion� lektur� ch�opca. Czasem mistrz pozwala� im czyta� dzie�a klasyk�w rzymskich, takich jak Wergiliusz, Horacy czy Terencjusz, zalecaj�c przy tym, by baczniejsz� uwag� zwracali na pi�kno wiersza, ni� na tre��, kt�ra bywa�a czasem bezbo�na i gorsz�ca. Kiedy Bruno prawie ko�czy� trivium, omal nie przerwa� nauk. By� o krok od tego, by rzuci� szko�� w Magdeburgu. Na pocz�tku grudnia dosta� list od ojca. Graf pisa�, �e wybiera si� do Magdeburga, �e poprosi mistrza Gwidona, by zezwoli� Brunonowi i Hezychowi na sp�dzenie �wi�t Bo�ego Narodzenia w Kwerfurcie. Bruno dogna� przyjaciela na korytarzu, oznajmi� mu nowin�. Podniesionymi, radosnymi g�osami planowali, co b�d� robi� w Kwerfurcie. Dok�d p�jd�, dok�d pojad� konno, kogo odwiedz� w s�siedztwie. Niepostrze�enie dla siebie samych przeszli na niemiecki. Uczona, podnios�a �acina zupe�nie nie pasowa�a do tego, co zamierzali wyczynia� w Kwerfurcie. Zbyt g�o�no jednak objawiali swoj� rado��... Mistrz Gedeon za kar� kaza� im wymierzy� po pi�tna�cie r�zeg. Wszystkie trzydzie�ci mia� odebra� Hezych. Bruno kl�kn�� przed mistrzem, b�aga�, by im darowano, albo by ka�dy z nich odebra� swoj� cz��. Gwidon by� nieust�pliwy. I nie tylko kaza� wych�osta� Hezycha, ale jeszcze zapowiedzia�, �e obaj ch�opcy otrzymaj� dodatkow� kar� za zuchwa�o��. Bruno zamkn�� mocno oczy, zacisn�� pi�ci a� zapotnia�y i liczy� cicho uderzenia. Gdy rozleg�y si� krzyki, skuli� si�, schowa� g�ow� w ramiona. Wtedy po raz pierwszy nie m�g� uciec my�lami na wzg�rza nad morzem Galilejskim. Nawet tam dochodzi�y go j�ki Hezycha. Dodatkow� kar� dla obu ch�opc�w by� nakaz wymycia pod�ogi w przedsionku katedry. Wia� zimny wiatr. Nosili wod� ze studni na rynku. Bruno stara� si� odrobi� jak najwi�cej pracy, by biedny, obola�y Hezych m�g� wykonywa� mo�liwie najmniej ruch�w. Nie m�wili ani s�owa. Bruno zwija� si�, a� mu pot wyst�pi� na ca�e cia�o. Ale nim zacz�o zmierzcha�, pod�oga w przedsionku katedry l�ni�a czysto�ci�. Zaraz potem by�y �piewy na ch�rze. Uroczyste nabo�e�stwo ci�gn�o si� w niesko�czono��, a zi�b panowa� tak okrutny, �e Bruno niemal zamarz�. Ju� wieczorem zacz�y trz��� go dreszcze. Przyby�y nast�pnego dnia graf z Kwerfurtu zasta� syna nieprzytomnego. By� w�ciek�y na Geddona za tak� opiek� nad ch�opcem. Nawet nie kaza� roz�adowywa� wozu, na kt�rym przywi�z� dary dla mistrza. Zimnym g�osem o�wiadczy�, �e zabiera Brunona i Hezycha do Kwerfurtu. Geddon wyra�nie nie chcia� traci� takiego ucznia. Z przymilnym u�miechem pyta�, czy Bruno jeszcze wr�ci do szko�y. Jest przecie� bardzo zdolny. Nauki ch�onie bez wi�kszego trudu. Wtr�ci�, �e teraz taka pora, kiedy wszyscy ch�opcy choruj�. Na koniec powiedzia�: - Tw�j syn, panie, mo�e sta� si� ozdob� naszej szko�y. - Tedy nie bardzo dbacie o swoje ozdoby - warkn�� graf, uk�adaj�c Brunona na wymoszczonym wozie. - A czy wr�ci do twojej szko�y, mistrzu, jeszcze obaczymy. Prawd� powiedziawszy nie chcia�bym, �eby wraca�. Bruno zupe�nie nie pami�ta� tej drogi. Budzi� si� kilka razy z g�ow� na kolanach Hezycha. Hezych wysokim, rozdra�nionym g�osem opowiada� co� ojcu. Bruno chwyta� pojedyncze s�owa, chcia� dopowiedzie�, nie m�g�... Kiedy oprzytomnia�, le�a� we w�asnym �o�u w Kwerfurcie. Zobaczy� oczy matki wpatrzone w niego czujnie, mi�o�nie. U�miechn�� si�. - To w�a�nie jest szcz�cie - pomy�la� i zasn��. Do zdrowia wraca� pr�dko, ale rodzice uparli si�, by wydobrza� tu, w Kwerfurcie. Ojciec powiedzia� stanowczo: - Minie Wielkanoc i wtedy postanowimy, co czyni� dalej. Podawane przez matk� zio�a pr�dko wygna�y z niego s�abo�� i kt�rego� wiosennego dnia poj��, �e t�skni za szko��. Brakowa�o mu dysput z kolegami, czyta�, wyk�ad�w mistrza Gwidona, a nawet �piew�w na zimnym ch�rze i wsp�lnej modlitwy. Ledwie min�a Wielkanoc, poprosi� rodzic�w, aby pozwolili mu wr�ci� do szko�y w Magdeburgu, bo jednak tam jest jego miejsce. Zezwolili jakby ju� pogodzeni z nieoczekiwanym, niechcianym darem powo�ania, kt�ry otrzyma� ich syn. Podczas ostatniej konnej przeja�d�ki nad zrzucaj�c� l�d Salz�, Hezych powiedzia�: - Nie chc� wraca� z tob� do Magdeburga. - Dlaczego? - zdziwi� si� Bruno. - Nie lubi� ani uczonych ksi�g, ani moczonych r�zeg. Powiedz swoim rodzicom, �e mnie tam nie chcesz i nie potrzebujesz. - I b�dzie to k�amstwo! Wiesz, Hezychu, �e jestem bezradny jak nowo narodzone ciel�, �e bez twojej opieki nie b�d� jad�, a ch�opcy w szkole b�d� mn� pomiata�. Nie jestem przecie� silny. - No i nie b�dzie komu bra� za ciebie r�zeg - mrukn�� Hezych. - Och, przyrzekam ci... - zakrzykn�� Bruno i umilk�. Poj�� nagle, �e nie mo�e nic przyrzeka�. - Jestem wielkim egoist�, przebacz - szepn�� po chwili. Ale pomy�l i o sobie, Hezychu. Je�eli nie sko�czysz szko�y w Magdeburgu, czym�e b�dziesz? Zawsze tylko s�u�k� na dworze mojego ojca? - B�d� pierwszym rycerzem w twojej dru�ynie - zakrzykn�� Hezych. Bruno milcza� przez chwil�. - Ale ja nie b�d� rycerzem - powiedzia� wreszcie. - Nie chc� nim by�. B�d� s�ug� Bo�ym... Hezych da� ostrog� koniowi i skierowa� go ku domowi. P�dzili teraz obaj, b�oto spod kopyt ko�skich rozpryskiwa�o si� szeroko. Przed sam� bram� zamku Hezych wstrzyma� konia. Jechali ju� st�pa, gdy powiedzia�: - A ja b�d� s�u�k� s�ugi Bo�ego. Pokornym s�u�k�. I dlatego jeszcze tym razem pojad� z tob� do Magdeburga, Brunonie. Na zwodzonym mo�cie min�y ich dwa wy�adowane wozy. Graf z Kwerfurtu wysy�a� dary dla mistrza Geddona w podzi�ce za nauki syna. W szkole powitano Brunona nader �askawie i wkr�tce zacz�� studiowa� quadrivium.* (*Quadrivium - dalsze, po uko�czeniu trivium, nauki w szkole. Na quadrivium sk�ada�y si� nast�puj�ce nauki wyzwolone: arytmetyka, muzyka, geometria i astronomia.) Ten okres �ycia zapami�ta� na zawsze nie tylko jako czas rzetelnej nauki, ale jako czas poznawania �wiata dojrzewaj�cym umys�em. Obserwowa� pilnie �ycie wok� i wyci�ga� wnioski. Ju� wiedzia�, dlaczego tak mi�o przyj�to go w szkole. Nie tylko ze wzgl�du na dary d