910

Szczegóły
Tytuł 910
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

910 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 910 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

910 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wanda Mi�aszewska O z�oty w�os Ksi�garnia �w. Wojciecha Pozna� - Warszawa - Wilno - Lublin. 1925-1926 Powie�� PWZN Print 6 Lublin 1995 Przedruk na podstawie pozycji wydanej przez Ksi�garni� �w. Wojciecha Pozna� - Warszawa - Wilno - Lublin. Wielka Bobra - Warszawa Rok wydania 1925-1926. Rozdzia� wst�pny.� U�miech Fortuny Siedmnastego marca - Tadeusz dobrze zapami�ta� ow� dat� - nieobfita zwykle poczta poranna przynios�a a� dwie donios�ej wagi nowiny. Pierwsza - by�a to oczekiwana tak niecierpliwie i tak oddawna nominacja. Ma�y, urz�dowy karteluszek, pokryty piecz�ciami i opatrzony podpisem, wzywa� Tadeusza Halickiego, porucznika W.P. do stawienia si� w kancelarji szefa sztabu, celem... etc. etc. - Hip hip, hurra! - zawo�a�, wymachuj�c papierkiem. - Jestem wi�c nareszcie rotmistrzem! Pan B�g nierychliwy, ale sprawiedliwy. Marcinowo! Marcinowo! - Zara id�, zara, tylko mleko zestawi�, bo my wykipi! - odpar�a z s�siedniej kuchenki kobieta i natychmiast dorzuci�a zrz�dz�cym tonem. - C� to, pali si�, �e pan porucznik tak dzisiaj o �niadanie gwa�tuje? - Nie porucznik, a rotmistrz! S�yszy Marcinowa? Rotmistrz. I prosz� do mnie z szacunkiem. S�yszy Marcinowa? - Ady s�ysz�. Rotmistrz. Wielgie co. I za jeneralskom pensyjom jeszcze pan porucznik... te, chcia�am powiedzie� pan rotmistrz, ledwieby koniec z ko�cem zwi�za�. Takie caszy tera, na wojskowych nie�askawe. Lepiej si� op�aci na ten przyk�ad ulice zamiata�, ni� we wojsku oficerem... - Niechno Marcinowa przestanie na chwil� u�ala� si� nade mn�, a powie lepiej, czy listonosz czeka jeszcze za drzwiami. - A naco mia�by czeka�? Zastuka�, odda� poczt� i tyle. Pewnie ju� dawno zeszed� nad�. - To mo�e Marcinowa skoczy za nim, co? Za tak� nowin� nale�y mu si� przecie� z�ot�wka. - W�a�nie, zara skikn�, z czwartego pi�tra na podw�rze... - Mo�na zawo�a� przez okno - zauwa�y� Tadeusz. - Tylko �e Marcinowa zawsze trudno�ci wynajduje. To si� nazywa bierny op�r. No, niech�e Marcinowa krzyknie z kuchni, a g�o�no, �eby listonosz us�ysza�... - Us�yszy. Jak o z�ot�wk�, to us�yszy. Pewnie si� ani spodziewa� od pana porucznika... chcia�am powiedzie� - rotimistrza, zarobi� dzisiaj taki grosz - zamrucza�a, wychodz�c z pokoju. Tadeusz znowu przeczyta� kartk� i nagle przypomnia� sobie, �e by� jeszcze jaki� drugi list. Wzi�� go do r�ki i pocz�� ogl�da� z obu stron, otwieraj�c szeroko oczy ze zdumienia. Na niebieskiej, handlowej kopercie widnia� adres wysy�aj�cego: X., adwokat przysi�g�y, ulica i numer domu. - Co u licha! - szepn�� Tadeusz do siebie i przetar� oczy. To tak�e jaki� urz�dowy papierek, bo przecie� nie mam znajomych adwokat�w i nie przypominam sobie, abym z nimi uprawia� korespondencj�. Szybko rozdar� kopert�. Gdy Marcinowa powr�ci�a, o�wiadczaj�c, �e listonosza ju� ani dudu w kamienicy, rotmistrz Halicki siedzia� w fotelu nieruchomo, wpatrzony magnetycznie w jeden punkt na biurku. - Da� tera kaw�? - spyta�a baba, nieco zdumiona wygl�dem swego chlebodawcy. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszy�a ramionami, wreszcie podesz�a bli�ej i dotkn�a rotmistrzowskiego ramienia. - Co pan siedzi? Da� kaw� zara, czy si� pan wprz�dy ogoli? - Powiedzcie mi, moi kochani - rzek� dziwnie wolno i dobitnie Tadeusz. - Na imi� wam Marcinowa, prawda? - Ano, po m�u nieboszczyku niby odpar�a zdumiona. - I dzi� jest czwartek? - Ju�ci, czwartek. - Siedmnastego marca? - Musi siedmnastego, bo wczoraj by� szesnasty... - Czwartek? I ten mosi�ny lichtarz stoi tutaj na pewno na biurku? - W Imi� Ojca i Syna... Co pan dzisiaj wyrabia... - Stoi, czy nie stoi, powiedzcie! - krzykn�� Tadeusz. - Dlaczego nie ma sta�? A �e go wczoraj nie wyczy�ci�am, to w�a�nie panu chcia�am powiedzie�: kredy mi zbrak�o... - Chwa�a Bogu! - odetchn�� z ulg� �wie�o upieczony rotmistrz - bo je�eli mamy dzisiaj czwartek, siedmnastego marca i je�eli ten lichtarz stoi na biurku i wy, Marcinowa, przysi�gacie mi, �e stoi na pewno, to znaczy chyba, �e jestem przy zdrowych zmys�ach, co? - A niech B�g najlepszy uchowa, �eby te� pan porucznik... rotmistrz, chcia�am rzec... - Nie zwarjowa�em i nie �ni�! - powt�rzy� weso�o Tadeusz - ale mo�na by�o zwarjowa� z rado�ci! W jednym dniu takie zmiany! Rozumiecie to, Marcinowa?... - Tak, troszk� niebardzo... Tylko, chwali� Boga, cieszy co� pana... - Odziedziczy�em spadek. - Maj�tek niby? - otworzy�a szeroko oczy. - Pieni�dze! Rozumie Marcinowa? Pieni�dze i - co wa�niejsze dla mnie - mieszkanie! Hurra! Hurra! Hurra! Skoczy� przy tych s�owach na r�wne nogi, chwyci� oszo�omion� bab� wp� i zakr�ci� ni� kilka razy jak fryg�. A� si� zachwia�a. - Rozumiecie teraz? No, rozumiecie? Bo ja sam jeszcze wierzy� nie �miem... - Winszuj� wielmo�nemu panu - rzek�a cokolwiek zadyszanym g�osem. Niedowierzaj�co patrzy�a jeszcze na Tadeusza, na jego ruchy gwa�towne i twarz, pe�n� radosnego triumfu. On tymczasem chodzi� po pokoju wielkiemi krokami, przystawa� ko�o biurka, chwyta� list, odk�ada�, zn�w go bra� do r�ki i mrucza� co chwila: no, no, no! Wreszcie oprzytomnia� zupe�nie, roze�mia� si� na ca�e gard�o i klepn�� bab� przyjacielsko po ramieniu. - Mia�em ciotk�, rozumiecie, ciotk�. To si� czasami zdarza. Ale �eby taka ciotka, dziesi�ta woda po kisielu, umieraj�c, zapisa�a ca�y sw�j maj�tek dalekiemu krewnemu, ubogiemu oficerkowi - no, to si� chyba zdarza jeden raz na sto tysi�cy starych, zamo�nych ciotek! - A du�y to maj�tek, prosz� pana? - wtr�ci�a Marcinowa z ciekawo�ci�, pe�n� respektu. Tadeusz wzruszy� ramionami. - Czy ja wiem? Adwokat pisze og�lnikowo. Wymieni� tylko got�wk�, ale s� jakie� tam papiery warto�ciowe. No - i co najwa�niejsze - mieszkanie! Zosta�o po nieboszczce mieszkanie! - Pewnikiem si� pan przeprowadzi od lipca? - A naturalnie, przeprowadz� si�. Nawet wcze�niej, je�eli to b�dzie mo�liwe. I pianino kupi� nareszcie, je�eli go tam nie zastan�, bo mieszkanie z meblami. I o�eni� si�. Rozumie Marcinowa? O�eni� si�! - Co nie mam rozumie�? Na tem, to si� ka�dy rozumie, jak mu wiek przyjdzie. A ze mn� co b�dzie? Chyba mnie pan zostawi u siebie? Za tyle uczciwej pracy... Blisko dwa lata u pana pos�uguj�... To mi� pan przecie nie odprawi z kwitkiem, jak mu si� poszcz�ci�o. Ju� ja wiem, �e pan ma serce z�ote... - A wy srebrn� wymow�, bo na milczenie to was rzadko kiedy sta�. Ruszajcie no, Marcinowa, do kuchni. Przez dwa lata jednej fili�anki porz�dnej kawy nie wypi�em, z waszej �aski. Jak zostaniecie u mnie, to si� tego musicie nauczy�, �eby kawa by�a gor�ca, a mleko bez ko�uszka, bo niecierpi�... - Ju� pan wydziwia. A chto winien? Jak mleko stoi godzin� na ogniu, to ja nic nie poradz�. I niech pan da pieni�dze na miasto, bo zara po �niadaniu wychodz�. - Pieni�dze? Znowu pieni�dze? Wczoraj przecie� da�em wam ca�e pi�� z�otych - mrukn��, szukaj�c po kieszeniach. - W�a�nie, pi��. Papierosy pewnie dla siebie kupowa�am, dwie paczki. A rachunek za elektryczno�� czwarty dzie� czeka. Jak si� nie zap�aci, to zamkn�. A jeszcze w tym tygodniu pranie trzeba odebra�... To wszystko mo�e zap�ac� z tej kapaniny, co mi pan daje? A niech znowu przyd� z do�u od szewca... - Ju�, dobrze. Macie tu, Marcinowa, pi��dziesi�t z�otych. R�bcie, co chcecie, a ja wi�cej do ko�ca miesi�ca nie dam - bo nie mam. I nagle klasn�� w r�ce, jak dziecko: - Ale to ju� ostatnie k�opoty! B�d� mia� pieni�dze! B�d� mia� mieszkanie! No - doczekam ja si� wreszcie tej kawy? Czy�cie si�, Marcinowa, zamienili w s�up soli? A woda gor�ca gdzie? - Wi�c jak ma by�? - odpar�a baba ura�ona - ogoli si� pan, czy nasamprz�d �niadanie poda�? Rozdzia� I.� Spotkanie By� to pierwszy jasny i ciep�y, i�cie wiosenny dzie�. Od rogatek miejskich wdar�y si� rze�kie podmuchy i hasa�y niefrasobliwie po ulicach, pe�nych jeszcze st�a�ego b�ota, co ongi by�o �niegiem, a teraz le�a�o sobie, zbite w kupy str�owsk� �opat� i powolutku taja�o w s�o�cu. Przechodnie obrzucali si� wzajemnie u�miechni�tem spojrzeniem, w kt�rem mo�na by�o wyczyta� dobrotliw� uwag�: - A co? �adny mamy dzie�, bracie! Czujesz, jak wiosna pachnie? M�ode kobiety porozpina�y futrzane ko�nierze palt, ukazuj�c matow� bia�o�� szyi. Jaka� od�wi�tna rado�� bi�a ze wszystkich oczu, nawet w g�osie ulicznych przekupni�w mo�na by�o pochwyci� rzewniejsz� nut�, a dzwonki tramwajowe d�wi�cza�y prawie srebrzy�cie. Tadeusz sko�czy� rozmow� z adwokatem oko�o po�udnia i wyszed� na ulic�. Spojrzawszy na pogodne niebo i jasno-z�ote blaski s�oneczne, ta�cz�ce po murach wysokich kamienic - zamiast do domu, skierowa� si� ku Alejom. Czu� nieprzepart� ochot� �piewa� na ca�y g�os, lub gwizda� weso�e, �o�nierskie piosenki. W jakiej� chwili dostrzeg� rozbawion� min� przechodnia, kt�ry mu si� ciekawie przygl�da�. W�wczas pomy�la�, �e g�upio musi wygl�da� rotmistrz wojsk polskich, �miej�cy si� sam do siebie na ulicy... Nie m�g� jednak pow�ci�gn�� radosnych b�ysk�w oczu, kt�re strzela�y spojrzeniem tak bu�czucznem, �e kilka m�odych panienek opu�ci�o wzrok ku ziemi, jedna za� odp�aci�a mu zalotnym u�miechem, a� si� obejrza�. By�a to przystojna brunetka, w czapeczce gimnazialnej, z warkoczem spuszczonym na plecy. - Niczego ma�a - pomy�la� Tadeusz i natychmiast nowa fala rado�ci sp�yn�a mu do serca. Oddawna nie czu� takiej ch�ci do �ycia, takiej pe�ni m�odo�ci i si�y. Drzewa, niebo, ob�oki, wr�ble na ga��ziach, nawet szare i brzydkie domiska zdawa�y si� u�miecha� do niego i powtarza�: Jeste� m�ody, jeste� przystojny, masz byt zapewniony, ca�y �wiat nale�y dzisiaj do ciebie. Dziesi�� lat ch�odu i g�odu sp�dzi�e� w twardej s�u�bie, na koniu i w okopach, a teraz czeka ci� dziesi��, mo�e wi�cej, lat sytych, zas�u�onego wypoczynku. I po raz setny Tadeusz pocz�� wyobra�a� sobie t� pi�kn� przysz�o��: w�asne ognisko domowe, za kt�rem nieustannie t�skni� przez tyle lat. �ycie, jak w zegarku. Do�� ju� tej "tymczasowo�ci", tych wiecznych tu�aczek, przyg�d mniej lub wi�cej przyjemnych. Dotychczas �ycie ca�e by�o dla niego jedn� wielk� przygod�. Teraz si� wreszcie zacznie �ywot powa�nego, dojrza�ego cz�owieka. �ywot serjo. A wi�c przedewszystkiem - ma��e�stwo. Tadeusz widzia� w marzeniach sw� przysz�� �on�: musi to by� istota mi�a, cicha, gospodarna, o s�odkich oczach, ma si� rozumie� - niebrzydka. B�dzie kocha�a m�a, dom, dzieci. Tak, naturalnie, dzieci. B�dzie lubi�a przesiadywa� o zmierzchu w mieszkaniu, kt�re sobie urz�dz� skromnie, ale wygodnie. Od czasu do czasu teatr, jaka� wizyta, jakie� ma�e przyj�cie dla grona bliskich przyjaci�. Tak, b�d� bardzo lubili oboje przyjmowa� go�ci, lecz nie za cz�sto. Ich dom musi by� przedewszystkiem ich w�asnem gniazdkiem, najmilszym zak�tkiem na �wiecie, miejscem wypoczynku po pracy, �r�d�em cichego i nieustaj�cego szcz�cia. Pocz�� teraz przebiega� my�l� ca�e swe kr�tkie, bujne �ycie. Wydobywa� z lamusa wspomnie� imiona i postacie wszystkich kobiet, kt�re zna� blisko, czasem bardzo blisko, czasem tylko przelotnie, z widzenia, z jakiego� rautu, z koncertu, z jakiego� bia�ego dworku, gdzie sp�dzi� na popasie kilka cichych godzin wytchnienia, z jakiej� gwiazdki na froncie, dok�d panie z miasta przyje�d�a�y rozdawa� upominki �o�nierzom. By�y w tych wspomnieniach twarze jasne i mi�e, oczy pogodne i chmurne, g�osy d�wi�czne i jakby zgaszone, - kobiety pi�kne i brzydkie, albo zupe�nie nijakie. Ile� razy przelotnie ujrzan� istot�, kt�rej nazwiska nie zapami�ta� nawet, nazywa� w my�lach swoj� przysz�� �on�. "Z t� bym si� o�eni�" - mawiali jego koledzy i on mawia� i my�la� tak samo. Pragnienie za�o�enia w�asnego domu nie opuszcza�o go prawie nigdy, chyba w chwilach wyj�tkowo z�ych, w sytuacjach wyj�tkowo ci�kich, gdy nad g�ow� bez przerwy kr��y�a �mier�. Nie ta - z legend i opowie�ci bohaterskich, ca�a z�ota i purpurowa, ale ta szara, chytra, przyczajona w bagniskach, kryj�ca si� za ka�dem drzewem le�nem w ciemn�, z�owr�bn� noc. A i wtedy nawet, gdy zzi�bni�ty i przemoczony deszczem do nitki jecha� na czele ma�ego oddzia�u prosto w sid�a tej zdradzieckiej �mierci, - lubi�, przymkn�wszy na chwil� oczy, ws�uchuj�c si� w chlupot n�g ko�skich po b�ocie, pomy�le� o cichym, ciep�ym domu, w kt�rym czeka� b�d� na niego mi�kkie, dobre kobiece ramiona. Tak, ramiona zawsze dla niego otwarte, kochaj�ce, gotowe w ka�dej chwili ukoi� obie jego t�sknoty: t� dojrza��, m�sk� i t� bezradn�, prawie dzieci�c� t�sknot� za domem rodzinnym i macierzy�sk� opiek�. W pierwszym wybuchu rado�ci na wie�� o niespodziewanem dziedzictwie, Tadeusz pomy�la�: o�eni� si�! I teraz, w��cz�c si� po mie�cie w pi�kny, wiosenny dzie�, powtarza� sobie z prze�wiadczeniem: - O�eni� si�. B�d� mia� dom, �on� i dzieci. I znowu wygrzebywa� w pami�ci wszystkie mo�liwe kandydatki, poddaj�c ka�d� z nich krytyce ostrej i wszechstronnej. Wr�ci� nawet my�l� do owej panienki, kt�ra go przed chwil� min�a, lecz wzruszy� ramionami: - M�oda i trzpiot. Pewnie si� do wszystkich tak �adnie u�miecha. I zaraz doda� w duchu: - Zreszt�, nie lubi� brunetek. To mu przypomnia�o pani� Lut�, kt�ra by�a przecie� brunetk� i pewn�, spotkan� na Ukrainie dziewczyn� o warkoczach z granatowym po�yskiem. Obie kocha� w swoim czasie r�wnie gor�co, cho� zupe�nie inaczej: pani� Lut� przez wiele miesi�cy, z m�k� szarpi�c�, - a ow� mo�odyci� przez kilka dni zaledwie, kr�tko i mocno. Teraz my�la� oboj�tnie o czarnobrewej ukraince, a z lekkim sarkazmem o pani Lucie, kt�ra miewa�a zadu�o czasu i nerw�w do rozporz�dzenia w ich wzajemnym stosunku. I zn�w oczami duszy ujrza� sw� przysz�� �on�. O, ta nie b�dzie w niczem do nich podobna, chocia� potrafi go kocha� r�wnie mocno, tylko lepiej. Mimowoli si�gn�� do kieszeni i wydoby� zawini�tko, kt�re otrzyma� od adwokata. By�a to niewielka, kwadratowa paczuszka, opatrzona lakow� piecz�tk� z napisem: "Dla Maniusi Lipskiej, po mojej �mierci". A u g�ry, troch� krzywo, innym atramentem: "odda� do r�k w�asnych". - �mieszne dziwactwo zacnej cioci - szepn�� Tadeusz - chocia�... Ha, ha! A mo�e w�a�nie owa "Maniusia" jest mi s�dzona! Zamy�li� si� i pocz�� zn�w odgrzebywa� dalekie wspomnienia. - Lipska... Lipska... - powtarza� p�g�osem - co� sobie przypominam... Je�li to z tych... - Pewnie z tych samych, panie rotmistrzu - wyrwa� go z zadumy �wie�y, dzieci�cy g�os. Zaskoczony, podni�s� g�ow�, by si� przekona�, �e min�� ostatni tramwajowy przystanek i �e odpowied� na g�o�ny monolog pad�a z ust m�odziutkiej, mo�e czternastoletniej dziewczyny, przypatruj�cej mu si� ciekawie. Tadeusz przy�o�y� palce do czapki i odpar�, u�miechaj�c si�: - Dzi�kuj� pani za informacj�, cho� nie wiem, czy jest �cis�a... - O, - rzek�a dziewczynka, czerwieni�c si� gwa�townie - prosz� tylko nie my�le�, �e ja rozmawiam z obcymi na ulicy! Ale pan powt�rzy� g�o�no, dwa razy: Lipska... Lipska... Wi�c tak mi si� wyrwa�o. A zreszt� ja przecie� znam pana z fotografji... - Doprawdy? - podszed� bli�ej, zaciekawiony s�owami tej rezolutnej os�bki. - A tak - odpar�a, potakuj�c g�ow� energicznie - moja siostra ma pa�sk� fotografj� w albumie. Napewno si� nie myl�. Pan rotmistrz jest tam w cywilu i siedzi na czere�ni, ale taki podobny... Chocia� to ju� dawne czasy! Mieszkali�my wtedy w Markowie... - Markowo... Markowo - szepn�� Tadeusz i w tej samej chwili przypomnia� sobie d�ug� bia�� drog�, wysadzan� klonami, d�ugi, bia�y domek z �amanym dachem, oraz mn�stwo niezmiernie mi�ych twarzy, opalonych od s�o�ca na bronz. - No tak, Markowo. Przecie� pan tam by�. Sp�dzi� pan wakacje w Markowie, bo przecie� pan by� korepe... - Ale� naturalnie! Naturalnie! Pami�tam! Jestem Halicki. Jak�e si� ciesz�, �e spotka�em dawn� znajom�... - A ja jestem Wandzia Lipska. Coprawda, to�my si� wtedy nie znali. Musia�am by� bardzo ma�a, albo wog�le... Moja siostra mog�a wtedy wygl�da� tak jak ja... - Panna... panna Marja? - W�a�nie, Mania. Przypomnia� pan sobie! Aha!... To si� dopiero Mania zdziwi, jak jej opowiem! No, nareszcie nadje�d�a tramwaj. - Zdaje si�, �e jedziemy w jedn� stron� - rzek� Tadeusz, podaj�c rami� dziewczynce. Ale panna Wandzia, wzgardziwszy pomoc�, wskoczy�a na stopnie ze zwinno�ci� wiewi�rki, wi�c d���c za ni� ku przedniej platformie, ci�gn�� z o�ywieniem: - Co za spotkanie! I prosz� sobie wyobrazi�, �e w�a�nie wybiera�em si� do siostry pani... Do pa�stwa - poprawi� - bo mam pannie Marji wr�czy� depozyt... I zamierza�em w�a�nie w tych dniach... - Co to znaczy depozyt? - przerwa�a dziewczynka. - To... taki przedmiot, pozostawiony komu� na przechowanie, a nie b�d�cy jego w�asno�ci� - t�umaczy�, rozbawiony prostot� tej ma�ej os�bki - ot� moja ciotka, niedawno zmar�a, poleci�a wr�czy� t� paczuszk� osobi�cie... Tylko zapomnia�a poda� adres... - To pewnie panna Leokadja? - wtr�ci�a Wandzia, a Tadeusz pomy�la�: - Ta ma�a wszystko wie. Czy�by mnie z Lipskimi ��czy�y jakie� w�z�y pokrewie�stwa, lub powinowactwa? Nie mog� sobie przypomnie�... W ka�dym razie, na wszelki wypadek, wartoby wybada� zr�cznie... Ale nie zd��y� nawet sformu�owa� pierwszego zapytania, gdy Wandzia krzykn�a nagle: - Bo�e! To ju� Chmielna! Na nast�pnym przystanku wysiadam. Wi�c mam powiedzie� Mani, �e pan przyjdzie z tym... depozytem, co? Tylko prosz� nie przychodzi� ani we czwartek, ani w pi�tek, ani we wtorek, bo w te dnie Mania ma du�o roboty, p�no wraca do domu i zawsze wtedy jest zm�czona i g�odna... - Wi�c kiedy przyj��? Prosz� o rad�. - Najlepiej w niedziel�, bo wtedy wszyscy s� w domu. Albo w sobot� po po�udniu. Tak, w sobot�. Mania o pierwszej wraca z biura. - To panna Marja chodzi do biura? - A c� pan sobie my�li? My wszyscy pracujemy. Nawet Olek. A ja teraz w�a�nie jad� odda� moj� robot�... O, tutaj w tej teczce... Tramwaj zatrzyma� si� gwa�townie i panna Wandzia, nie zd��ywszy nawet obja�ni�, co ma "tutaj w tej teczce" wyskoczy�a z po�piechem. Dopiero znalaz�szy si� na trotuarze, machn�a kilka razy r�czk� i krzykn�a, nie zwracaj�c uwagi na przechodni�w: - Wi�c dowidzenia, co? Niech pan sobie zapisze adres: Koszykowa... - �mieszna figa! - pomy�la� Tadeusz, wysiadaj�c na nast�pnym przystanku. Wyci�gn�� zegarek: by�o po trzeciej. - To dlatego czuj� taki g��d. A ta smarkata zaci�gn�a mnie a� tak daleko od domu - mrukn��, zapominaj�c, �e sam ofiarowa� swe towarzystwo - musz� teraz nad�o�y� drogi i sp�ni� si� na obiad. Marcinowa znowu zwali na mnie win�, �e befsztyk twardy, jak podeszew... Rozdzia� Ii.� Przyjaciel z �awy szkolnej Wbrew wszelkiemu spodziewaniu Marcinowa ani my�la�a burcze�, �e "obiad przestyg� bez to sp�nianie", tylko zasuwaj�c �a�cuch od drzwi, szepn�a tajemniczo: - Jaki� pan czeka na pana w pokoju. - Kt� to taki? - spyta� Tadeusz. - Bo ja wiem. Jaki� obcy. Pyta�, kiedy pan przy�dzie, powiedzia�, �e zaczeka, wzion gazet� i siedzi ju� dobre p� godziny. Na widok wchodz�cego, go�� powsta� z miejsca, od�o�y� tygodnik i wyci�gn�� ramiona. - Roger! - krzykn�� Tadeusz rado�nie. Padli sobie w obj�cia i wyca�owali si� z dubelt�wki. - Sk�d si� wzi��e�? Jak�e si� ciesz�! Co si� z tob� dzia�o przez ten czas? Dawno tu jeste�? - wypytywa� gospodarz, poci�gaj�c go�cia ku �wiat�u - poka�no si�! Nic si� nie zmieni�e�!... Nic a nic! A przecie� to dobrych par� lat... Czekaj, kiedy�my si� widzieli ostatni raz? - Mia�em wtedy ran� postrza�ow� lewego p�uca. Odwiedzi�e� mi� w szpitalu, pami�tasz? To by�o... zaraz... To by�o w N.; o ile pami�tam. - Ale� tak, naturalnie! Czternasty pu�k u�an�w, co? Mia�e� ju� wtedy szar�� majora... - A teraz jestem znowu zwyk�ym cywilem - u�miechn�� si� Roger. W tym u�miechu b�ysn�y z�by, ol�niewaj�co bia�e na tle warg tak czerwonych, �e wygl�da�y, jak ukarminowane. Mia� zawsze t� sam� w�sk� twarz, troch� za w�sk� w dole, bombiaste czo�o i wielkie, senne oczy koloru wody morskiej pod �mia�ym �ukiem nieco ku g�rze wzniesionych brwi. Twarz smutnego pierrota. Szczup�e, bardzo pi�kne r�ce o palcach prawie kobiecych zdobi� pier�cionek z wielkim szafirem i z�ota obr�czka. W�osy, zaczesane wty�, troch� si� przerzedzi�y na skroniach, uwydatniaj�c jeszcze wypuk�o�� g�adkiego czo�a matowej bia�o�ci. - Przyjecha�em do Warszawy tydzie� temu - zacz�� spokojnym, troch� s�odkim g�osem, bardzo dok�adnie wymawiaj�c wyrazy. - Spotka�em na ulicy Michalskiego. Naturalnie, pierwsza rzecz, spyta�em go o ciebie. Da� mi adres i - jestem. Co si� z tob� dzieje? Podobno w klubie prawie si� nie pokazujesz. Plot� tam o tobie jakie� bajdy... S�ysza�em od kogo�, �e masz ogromne pieni�dze. Jaki� ameryka�ski wujaszek, co? Czy to prawda? - O tyle prawda - rzek�, �miej�c si�, Tadeusz - �e istotnie odziedziczy�em spadek. Tylko nie po ameryka�skim wujaszku, a po zacnej polskiej cioci, kt�rej prawie sobie przypomnie� nie mog�. A wi�c �adne dolary, ani funty szterlingi, tylko troch� naszych z�otych... Ile tego, sam jeszcze nie wiem. Od dw�ch tygodni przesiaduj� u adwokata i jeszcze�my nie wyp�yn�li na czyste wody. Co� nieco� kapn�o, to pewne. Ale �eby zaraz "fortuna"! Ciekawym, kto to rozg�asza? Kilku kolegom wspomnia�em og�lnikowo, �e co� tam dostan� po ciotuchnie... Naturalnie, musia�em obieca� im bib� a conto przysz�ych beneficj�w. Narazie - klepi� bied� po dawnemu na oficerskim �o�dzie... A c� si� z tob� dzia�o? Przez dwa lata nie da�e� o sobie �adnej wie�ci. Nikt nic o tobie nie s�ysza�. Nawet - czy �yjesz. - O�eni�em si� - odpar� Roger i zn�w cudowny u�miech rozja�ni� jego twarz, a w�r�d purpury ust b�ysn�y bia�e z�by. - Co m�wisz, ch�opie! Ty? Nie do wiary! Kiedy? Z kim? Gadaj... Tegobym, znaj�c ciebie, nigdy nie odgad� i gdyby nie obr�czka, my�la�bym, �e nabierasz przyjaciela! - A jednak - to prawda. O�eni�em si� blisko dwa lata temu. Moja �ona jest w tej chwili na Rivierze. Przyjecha�em stamt�d i wracam wkr�tce do niej. Zrobimy jeszcze jedn� wielk� podr� tego roku: Pary�, kilka dni w Londynie, potem przez morze do Norwegji: Bergen, Christjania, potem - Szwecja. By� mo�e, w Szwecji sp�dzimy lato. A jesieni� przyjedziemy tu, ju� na sta�e. - Co ty m�wisz ? Ale gadaj, gadaj dalej. Jaka jest ta twoja �ona? Blondynka, brunetka, bogata, biedna, - no? O urod� nawet nie pytam. Znaj�c ciebie, domy�lam si�, �e musi by� bardzo, bardzo... - Moja �ona nie jest podobna do �adnej innej kobiety na �wiecie, to chyba najlepsze okre�lenie - rzek� Roger, kr�c�c obr�czk� na palcu. - Przedewszystkiem - to nie kobieta. To raczej jakie� dziwne, rozkoszne stworzonko. Nie wiem nawet, czy jest �adna; je�eli o tem stanowi wdzi�k, w takim razie jest sko�czon� pi�kno�ci�. Niema w tej twarzy ani jednego regularnego rysu, nawet oczy zdaj� si� biega�, jak dwa czarne �uczki po ruchliwej buzi. Na g�owie ma z�ot� szop�, o tak�... A kiedy rozpu�ci w�osy, robi si� z tego z�oty p�aszcz, kt�ry j� ca�� przykrywa. Zreszt� - niewielka to sztuka... Zaczekaj, poka�� ci co�... Pocz�� szpera� po kieszeniach i wydoby� wreszcie jaki� przedmiot z pstrej materji. Roz�o�y� go, rozpostar� na kolanie, pieszczotliwym ruchem - wyg�adzi� za�amania i fa�dki. - Spojrzyj - rzek� z u�miechem, podaj�c Tadeuszowi �w dziwny drobiazg. - C� to? Pantofelek? Dla lalki? Twoja �ona jeszcze si� bawi lalkami? - To jest - trzewiczek mojej �ony. Jej w�asny. Rozumiesz teraz? - Nie mo�e by� - szepn�� Tadeusz i pocz�� ogl�da� na wszystkie strony t� miniaturk�. Jednak�e pantofelek mia� na sobie wyra�ne �lady, �e by� noszony. Cienka sk�ra podeszwy zachowa�a odcisk drobniutkiej stopy, nosek by� nieco zadarty, a na pi�cie tworzy�o si� malutkie za�amanie. Widocznie w�a�cicielka niezwyk�ych n�ek cz�sto nie zadawa�a sobie trudu dok�adnego wci�gania obuwia. - S�uchaj! - krzykn�� Tadeusz - je�eli nie kpisz, je�eli to jest rzeczywi�cie trzewik, noszony przez kobiet�, to jaka� jest ta kobieta? - Powiedzia�em ci ju� - odpar� Roger, u�miechaj�c si� ci�gle - moja �ona jest unikatem. Czego� podobnego nie zdarzy�o mi si� spotka� w �yciu, a przecie� widzia�em sporo kobiet. Przedewszystkiem - ma wzrost dziesi�cioletniej dziewczynki... - Karliczka! - pomy�la� Tadeusz. -...Przy tak harmonijnej budowie, �e pos�g greckiej bogini jest jej portretem. To Venus Kapitoli�ska w minjaturze. - A niech ci�! Zawsze by�em pewien, �e je�li ty si� o�enisz, to chyba wynajdziesz jaki� fenomen niewie�ci. I gdzie�e� spotka� to cudo? - Chowa�o si� na pensji, w Warszawie. Potem je�dzi�o po �wiecie, nie maj�c nic innego do roboty, jak wydawa� odsetki ojcowskich kapita��w. Jest zupe�n� sierot�. Spotka�em j� w Wenecji, gdy karmi�c go��bie, kaza�a si� fotografowa�, prawie niewidzialna w�r�d chmury ptactwa. Tego samego dnia jedli�my razem lody w cukierni na Piazza San Marco. Ona, ja i jej duenja, osoba najzupe�niej zrezygnowana... Po tygodniu byli�my zar�czeni (naturalnie z Ry�k�, nie z ow� opiekunk�) a w dwa miesi�ce p�niej ruszyli�my z Rzymu w podr� po�lubn�, ju� bez duenji, kt�ra wr�ci�a do kraju pilnowa� penat�w swojej pupilki. To ca�a historja naszego poznania. Powiadam ci - "wzi�a mi�" odrazu, od pierwszej chwili, jak �adna inna kobieta, a przecie� mam niezgorszy materja� do por�wna�... - No no szepn�� Tadeusz - i c�? Naturalnie jeste� szcz�liwy? Niepotrzebne pytanie, bo przecie� widz� i s�ysz�... - Szcz�liwy? Trudno powiedzie� - odpar�, u�miechaj�c si� znowu - wiesz, nawet nie zastanawia�em si� nad tem. Od chwili gdy j� ujrza�em, �yj� jakiem� dziwnem, gor�czkowem �yciem. Nie mam poprostu czasu na spostrze�enia w tym rodzaju... Moja �ona, to istny kalejdoskop. Nie wyobra�a�em sobie nawet, jak wielk� rozkosz mo�e dawa� ta nieustanna zmiana. Cz�sto doznaj� wra�enia, �e po�lubi�em nie jedn�, ale sto, tysi�c kobiet. Jednego dnia pij� z tego �r�d�a rze�w� s�odycz przejrzystych w�d, nazajutrz po�ykam �ar, kt�ry mnie nawskro� przepala. Dzi� jestem panem i w�adc� cichej, uleg�ej istoty, jutro mo�e to by� drapie�ne zwierz�tko, kt�re przy pierwszym b�ysku oczu skoczy mi do gard�a. Upajam si� moj� Ry�k� bez ko�ca, bez miary. Je�eli upojenie zowie si� szcz�ciem, - jestem bardzo szcz�liwy. Tadeusz patrzy� na przyjaciela ze zdumieniem. Nigdy nie widzia� go w takiem podnieceniu. Znali si� przecie� od wielu lat, od �awek szkolnych, potem spotykali si� w wojsku. Roger Denck uwa�any by� zawsze za troch� zblazowanego panicza, cho� w bitwie s�yn�� z lwiej odwagi i niezmo�onej energji. Siedzia�o w nim w�a�ciwie zawsze dw�ch ludzi: ten, dow�dca szwadronu, z d�oni� stalow�, z oczyma ciskaj�cemi b�yskawice, twardy, nieub�agany zar�wno dla siebie, jak dla innych - i ten z salon�w, benjaminek najpi�kniejszych pa�, smuk�y m�odzieniec o spojrzeniu znu�onem, o sm�tnej twarzy zakochanego pierrota, z krwaw� plam� ust, z�o�onych w u�miech tak s�odki, �e a� kobiecy... Zawsze r�wny, spokojny i uprzejmy, mia� w swojej grzeczno�ci wobec kobiet lekki, prawie nieuchwytny odcie� lekcewa�enia. W k�ku m�skiem wyra�a� si� o nich oboj�tnie, czasem bardzo krytycznie. By� wybredny, jak pieszczony kot, kt�ry nieka�d� �mietank� nawet raczy skosztowa�. Koledzy go lubili za jego bystry umys� i ch�odn� rozwag�, kt�rej nie traci� w �adnej sytuacji. Odwa�ny w potrzebie a� do szale�stwa, nigdy nie s�awi� swych czyn�w wojennych i pogardy wobec niebezpiecze�stwa. Przeciwnie, zwyk� by� twierdzi� kategorycznie, �e ka�dy cz�owiek w gruncie podszyty jest tch�rzem i �e obawa �mierci stwarza bohater�w. Pochodzi� z zamo�nej, cudzoziemskiej rodziny (podobno dziadek jego mia� tytu� barona) ale wcze�nie przepu�ci� prawie ca�y maj�tek, nie troszcz�c si� o przysz�o��. Podobnie jak Tadeusz, blisko dziesi�� lat przep�dzi� w wojsku, potrosze z konieczno�ci, poniewa� wojna wytr�ci�a go z kolei normalnego �ycia. Nie sko�czy� �adnego fakultetu, ale we wszystkich dziedzinach wiedzy posiada� du�y zapas wiadomo�ci. Kobiety przepada�y za nim. Trafia�o mu si� kilka bardzo powa�nych partyj - nie ruszy� palcem, aby wpa�� w potrzask hymenu. O ma��e�stwie m�wi�, wzruszaj�c ramionami: - To zupe�nie, jakby jele� na swobodzie, maj�c do wyboru ca�y kierdel �a�, da� si� jednej z nich zaci�gn�� do jaskini, przywalonej kamieniem. Nie rozumiem ludzi, kt�rzy mog�c nasyci� pragnienie w potoku, pij� przesta��, ciep�� wod� z karafki. I oto dzi� - Roger Denck nietylko si� o�eni�, ale m�wi� o �onie z b�yskiem w sennych zazwyczaj oczach, z nies�abn�cem o�ywieniem na twarzy i wida� by�o, �e m�g�by tak prawi� bez ko�ca, �e si� poprostu upaja samem wspomnieniem tej kobiety. - Tak, m�j drogi - ci�gn�� dalej, patrz�c Tadeuszowi prosto w oczy - zdaje si�, �e znalaz�em istot�, kt�ra jest zdolna zaspokoi� wszystkie moje zmys�y, a� do sz�stego w��cznie, nasyci� wszystkie moje pragnienia, a� do naj�mielszych. Zdziwisz si�, je�li powiem, �e j� uwielbiam. Nie uwielbia�em dotychczas �adnej kobiety. Wielbi�em tylko mi�o��. Ot� Ry�ka jest �ywem wcieleniem wszystkich moich poj�� o mi�o�ci i dlatego mog� j� wielbi�. Zreszt� - co tu du�o gada�! Jaka jest - sam zobaczysz, bo j� przecie� kiedy� przywioz� do Warszawy. Wiem, �e nie mog� trzyma� �ony za chi�skim murem w�asnego egoizmu, �e j� musz� pokaza� ludziom i wprowadzi� pomi�dzy nich. Tylko mi nie ba�amu� Ry�ki, bo b�dziesz mia� ze mn� do czynienia. Zreszt� - ona jedynie mog�aby ciebie uwie��, gdyby tylko zagi�a jeden male�ki, r�owy paluszek na pohybel twej cnoty... - Niema obawy, ja lubi� zwyk�e, normalne kobiety - pomy�la� Tadeusz - a taka stopa i taki wzrost tr�ci perwersj�. Zreszt� - ja nie chc� kalejdoskopu, tylko �ony... Pomy�la� tak, a g�o�no powiedzia�: - Serdecznie jestem rad, s�ysz�c o twojem szcz�ciu, Rogerze. I ja si� wkr�tce my�l� o�eni�... -Z kim? - Ha! - odpar� Tadeusz weso�o - co do osoby jeszcze nie jestem zdecydowany. W ka�dym razie z kobiet�... Rozdzia� Iii.� Wandzia bawi go�cia Od godziny Wandzia Lipska siedzia�a przy stole w jakiej� dziwnej pozycji, z kolanami na krze�le, z �okciami roz�o�onemi szeroko na bia�ym arkuszu papieru i ma�ym pendzelkiem wyka�cza�a barwny szlak na poczt�wce. By�a to ju� czwarta zrz�du tego dnia i dziewczynka czu�a w palcach lekkie zdr�twienie, a pod powiekami mn�stwo drobnych igie�ek od wpatrywania si� w mikroskopijny rysunek. Przerwa�a na chwil� sw� prac�, przeci�gn�a si� i ziewn�a, szepcz�c: - Ech, dosy�! Sko�cz� jutro... Ale natychmiast przypomnia�a, sobie, �e jutro wypada niedziela, a w poniedzia�ek trzeba odnie�� ca�� robot� do sklepu. Przynajmniej tuzin kartek pocztowych r�cznie malowanych, za kt�re dostanie pieni�dze. - Jeszcze t� jedn� dzi� doko�cz� - postanowi�a Wandzia, bohatersko przezwyci�aj�c lenistwo. Zacz�a znowu malowa�, uwa�nie nak�adaj�c barwnemi plamami jaki� skomplikowany ornament z muszelek i traw morskich. W przedpokoju rozleg� si� dzwonek, a w chwil� potem cz�apanie czyich� n�g w rannych pantoflach. - Oho, Ciszewska sama idzie otworzy�! - zauwa�y�a Wandzia, nas�uchuj�c. Niecierpia�a tej baby, t�ustej i niechlujnej, kt�ra w dodatku, b�d�c w�a�cicielk� mieszkania, tak du�o zdziera�a od Mani za dwa niewielkie pokoiki, zajmowane przez tr�jk� rodze�stwa. Drzwi w przedpokoju stukn�y, zazgrzyta� �a�cuch, a potem s�ycha� by�o g�os gospodyni, rozmawiaj�cej z przybyszem. Pani Ciszewska ukaza�a si� na progu w ca�ym majestacie brudnego szlafroka i przydeptanych pantofli: - To do pa�stwa. Tyle razy prosi�am, �eby go�cie do pa�stwa dzwonili zawsze dwa razy. Znowu musia�am oderwa� si� od zaj�cia, �eby otworzy�. Przyszed� jaki� wojskowy, oficer. - Wojskowy? - krzykn�a Wandzia, zrywaj�c si� na r�wne nogi. W tej chwili uprzytomni�a sobie, �e to przecie� sobota i �e owym wojskowym nie mo�e by� nikt inny, tylko rotmistrz Halicki. - Prosz�, prosz� - zawo�a�a dziewczynka, zgarniaj�c po�piesznie farby, miseczki i pendzle do pude�ka. Istotnie wszed� Tadeusz. Wygl�da� pi�knie i uroczy�cie w od�wi�tnym mundurze. Wandzia podbieg�a ku niemu, wyci�gaj�c umorusan� r�czk� na powitanie. Podni�s� j� do ust gestem pe�nym powagi, staraj�c si� w duchu odgadn�� pochodzenie licznych plam zielonych i fio�kowych, zdobi�cych palce. Wandzia, czerwona jak burak, wyrwa�a r�k� i j�a m�wi� z po�piechem: - �adnie! Czekali�my zesz�ej soboty! Mania przynios�a nawet herbatniki. Dlaczego pan nie przyszed�? Szczerze powiedziawszy, Tadeusz m�g�by odrzec: "Zapomnia�em na �mier�", ale wobec tych herbatnik�w sk�oni� g�ow�, jak winowajca, t�umacz�c si� pokornie, �e wypad�y mu pilne sprawy, bardzo pilne, ogromnie pilne sprawy, kt�re zmusi�y go do od�o�enia tak mi�ej wizyty. - Mania wysz�a z domu, ale wr�ci lada chwila. Zaczeka pan, prawda? - bada�a Wandzia, ukradkiem spogl�daj�c na zaplamiony fartuszek i brudn� r�k�, kt�r� ten pi�kny rotmistrz poca�owa�! Wskaza�a go�ciowi krzes�o i wybieg�a, prosz�c, aby jedn� chwileczk� zaczeka�. Jako� wr�ci�a po dw�ch minutach, umyta i przyczesana, zrzuciwszy po drodze fartuszek. Rotmistrz Halicki sta� pod oknem, ogl�daj�c �wie�o namalowane poczt�wki. - To pani robota? - spyta�. - Tak... w�a�nie przed chwil�... - Domy�la�em si� - odpar� z u�miechem - �e by�a pani zaj�ta jak�� artystyczn� prac�. Zapewne przeszkodzi�em? - O, bro� Bo�e! Sko�cz� to dzi� wieczorem, albo jutro. A w poniedzia�ek zanios� do sklepu. Bo mnie, prosz� pana, p�ac� za te poczt�wki. Zarabiam tygodniowo cztery z�ote, czasem nawet pi��, jak mam mniej lekcji do odrobienia. Ale teraz w szkole wi�cej zadaj�, wi�c tylko w �wi�ta mam czas. - Bardzo �adne rysunki - rzek� znowu Tadeusz. - To pani w�asne kompozycje? - A czyje�by? Naturalnie, �e moje. - Pani ma talent! - Et - zaczerwieni�a si� z wielkiej rado�ci i rzek�a skromnie: - Takie sobie bazgroty. Ale zawsze - troch� pomagam Mani, kt�ra przecie� na nas pracuje. Olek tak�e pomaga. Ma trzy korepetycje. No, Olek ju� jest w �smej klasie i doskonale si� uczy. Od jesieni p�jdzie na politechnik�. Chce budowa� potem r�ne mosty na rzekach... Jabym tam wola�a medycyn�, albo prawo. To musi by� przyjemnie pisa� recepty po �acinie. A przytem - dokt�r du�o zarabia... - Pa�stwo tu dawno mieszkaj�? - Od �mierci rodzic�w. Przedtem mieli�my wi�ksze mieszkanie, daleko �adniejsze - i du�o mebli, jeszcze z Markowa. Ale Mania potrochu wyprzeda�a meble... - A c� si� sta�o z Markowem? - Markowa niema... To znaczy, jest, ale ju� nie nasze... Tatu� straci� wszystko przez t� wojn�... Budynki moskale popalili, zbo�e nam r�ne wojska zabiera�y, na kwitki... Mania ma jeszcze ca�� pak� tych kwitk�w... Tatu� chcia� wszystko odbudowa�, ale potem, gdy Michasia zabito... bo pan mo�e nie wie, �e Micha� zgin�� w legjonach? A jak�e. W bitwie pod Pakos�awiem. Wi�c jak si� tatu� o tem dowiedzia�, to ju� nie chcia� walczy� o Markowo. Sprzeda� ziemi� i przenie�li�my si� do Warszawy. A pieni�dze tak�e stracili�my, bo tatu� �le je umieszcza� i przysz�a ta... de-wa-lu-a-cja. Ale ja Markowo pami�tam. O, dobrze pami�tam, chocia� by�am jeszcze ma�a... Tadeusz s�ucha�, usi�uj�c przypomnie� sobie kto to by� Micha� i wywo�a� w pami�ci obraz tych ludzi, u kt�rych przecie� sp�dzi� swojego czasu wakacje. Tymczasem Wandzia kr�ci�a si� niespokojnie na krze�le, rozdra�niona nieobecno�ci� siostry, kt�ra z pewno�ci� lepiej potrafi�aby poprowadzi� rozmow�. "Co ja mu jeszcze powiem?" - niepokoi�a si�, biegaj�c wzrokiem z przedmiotu na przedmiot. Jednak�e ani masywny st� d�bowy, ponacinany ongi scyzorykiem przez Olka, ani szafka z ubogim zapasem ksi��ek, ani kanapa, kryta wytartym gobelinkiem, nie nastr�cza�y tematu do zajmuj�cej konwersacji. - Ach, wiem - pomy�la�a dziewczynka - poka�� mu fotografje. Go�ciom si� zawsze pokazuje album z fotografjami. Przynios�a ci�kie, sk�rzane album, spi�te na klamr� i k�ad�c je na stole przed Halickim, spyta�a tonem wyszukanej uprzejmo�ci, jak zupe�nie doros�a osoba: - Mo�e pan przejrzy te fotografje, nim Mania wr�ci? - Rozkaz, panno Wandziu, chocia� wola�bym jeszcze rozmawia� o Markowie - odpar� Tadeusz, u�miechaj�c si� do niej. - A czy jest tu przynajmniej moja podobizna? Ta, o kt�rej s�ysza�em ju�... - Naturalnie! - zawo�a�a i stan�wszy za plecami go�cia, j�a po�piesznie przerzuca� grube karty, pe�ne "stryjk�w", "wujk�w" i "cio�" w niemodnych sukniach. - O, widzi pan, jest! Wyj�a z albumu fotografj� amatorsk� na poczt�wce i poda�a Tadeuszowi. By�o to ostre zdj�cie w pe�nem s�o�cu. Grupa os�b, zebranych pod drzewem, mia�a na twarzach, r�kach i ubraniach siatk� �wiate� i cieni, niezbyt korzystnie podkre�laj�cych podobie�stwo do istot ludzkich. Pomimo to, Halicki natychmiast rozpozna� t�giego jegomo�cia w bia�ym kitlu, chuderlaw� dam� w sukni domowej i jeszcze par� postaci, kt�re nagle uplastyczni�y si� w jego pami�ci tak �ywo, jakby dziesi�tek lat, dziel�cych ow� chwil� od obecnej, znikn�� w czarodziejski spos�b. Na w�skim skrawku bia�ego papieru w dole widnia�y drobnym maczkiem podpisy: tatu�, mama, pan K�usakowski, ja, Olek, kuzyn Halicki... - A wi�c jednak�e kuzyn... - pomy�la� Tadeusz i jeszcze raz obejrza� w�asn� podobizn�. Od wiotkich ga��zek czere�niowych odcina�a si� do�� wyra�nie gibka posta� m�odzie�cza, przywarta do pnia, z uciesznym skr�tem ramion, opasuj�cych t� podpor� i z roze�mianem serdecznie obliczem. - To my jeste�my spokrewnieni! - zwr�ci� si� do dziewczynki, �wiadomej spraw rodzinnych. - A tak. Przez Wi�skich. - Naturalnie, �e przez Wi�skich - zgodzi� si� ch�tnie, cho� przed minut� got�w by� przysi�c, �e nigdy o takiem nazwisku w domu rodzicielskim nie s�ysza�. - No, nareszcie przypomnia� pan sobie! A my czysto my�leli�my, co si� te� z panem dzieje. Kto� opowiada�, �e pan by� tak�e w legjonach, jak Micha�. A kiedy� panna Leokadja skar�y�a si�, �e d�ugo nie ma �adnych wiadomo�ci... - By�em w Rosji, panno Wandziu. Przepraszam, kuzyneczko. Wr�ci�em do Polski bardzo dalek� drog�, przez Murman - odpar�, dziwi�c si� przyjemnie, �e oto spotyka ludzi, kt�rych interesowa� jego los i kt�rzy o nim pami�tali. Jakiemi drogami i przez kogo zbiera�a zacna cioteczka (wieczne jej odpocznienie!) wie�ci o swym krewniaku, walcz�cym hen, daleko na r�nych frontach? Kto to byli ci Wi�scy i dlaczego w rodzinie pa�stwa Lipskich przetrwa�a pami�� o nim, prawie obcym przybyszu, kt�ry kiedy� tam, przez wakacje, przerwane wybuchem wojny, spija� zsiad�e mleko Markowskich kr�w i rwa� prosto z drzewa czere�nie? W ka�dym razie czu� dla tych ludzi sympatj� i wdzi�czno��. Wi�c nigdy nie by� tak samotny, jak s�dzi�! Wi�c zawsze, w najci�szych opresjach, towarzyszy�a mu iskierka ludzkiej pami�ci! Zbudzi� go z zamy�lenia �wie�y g�osik dziewcz�cy: - Nie s�u�y� pan w legjonach? To szkoda... Chocia� - nie! Co ja plot�! Micha� przecie� zgin�� w legjonach... - Oj, zgin�� mo�na wsz�dzie, kuzyneczko. O to na wojnie naj�atwiej! Zas�pi�a si� jej buzia rumiana. Aby odwr�ci� my�li od takich smutnych rzeczy, jak �mier�, wskaza�a znowu fotografi�. - Tu stoi Mania. Terazby jej pan nie pozna�, bo dawno doros�a. - Kto wie?... - szepn�� Tadeusz. - Mo�ebym pozna�. W tej samej chwili stukn�y drzwi w przedpokoju. - To Mania! - rzek�a Wandzia z zadowoleniem. - Ona ma klucz od zatrzasku. Lekkie, ciche kroki przemkn�y przez korytarz i w progu stan�a osoba do�� wysoka, do�� szczup�a, w zamszowym kapelusiku, z pod kt�rego wy�ania�a si� niewyra�nie do�� nik�a twarz. Wandzia skoczy�a ku siostrze, wo�aj�c: - A widzisz, Maniu! A widzisz! Przyszed�! M�wi�am ci. �e przyjdzie na pewno! Aha! Zyg-zyg-zyg! - Ale�, Wandziu... - I c�? - zwr�ci�a si� dziewczynka do Halickiego. - Pozna�by pan Mani�, czy nie pozna�by pan? - Teraz poznaj� doskonale! - rzek� Tadeusz i podchodz�c ku m�odej osobie, doda� z uk�onem: - Kuzynka jednak pozwoli, �e si� przedstawi�: jestem rotmistrz Halicki. Podczas, gdy starsza panna Lipska zdejmowa�a kapelusz i okrycie, Wandzia kr�ci�a si� po pokoju jak fryga, niecierpliwie zagl�daj�c w oczy to rotmistrzowi, to siostrze. Wreszcie zdoby�a si� na odwag� i spyta�a: - Prosz� pana... a ten depozyt, co to pan mia� przynie�� w zesz�� sobot�? - Wandziu! - zgromi�a j� Mania, ale Tadeusz si� roze�mia� i natychmiast wyci�gn�� z kieszeni zalakowane pude�eczko. - By�bym zapomnia�! A w�a�ciwie przyszed�em w tej sprawie. - O, cieszy�yby�my si�, gdyby kuzyn pami�ta� o nas i przyszed� z w�asnej woli w odwiedziny... - Dlaczego nie m�wicie sobie "ty"? - wypali�a Wandzia, chwytaj�c pude�eczko. - M�j Bo�e! Wandziu! Jaka� ty dzi� niezno�na! - rzek�a Mania. - Wyobra�am sobie, co ona tu musia�a naple�� podczas mojej nieobecno�ci! - O, bynajmniej - zaprzeczy� �ywo Tadeusz. - A co do mnie, czu�bym si� szcz�liwy, gdyby kuzynka zechcia�a, za rad� panny Wandzi... - Przecie� dawniej nazywa� pan Mani� po imieniu - wtr�ci�a dziewczynka niecierpliwie rozpl�tuj�c sznurki. - Doprawdy... w�wczas byli�my prawie dzie�mi... To jest ja by�am... - zacz�a Mania z zak�opotaniem, ale w tej samej chwili siostra przerwa�a jej okrzykiem zachwytu: - Maniu! Maniu! Co za cudowny pier�cionek! I to ma by� ten depozyt! Spojrzyj tylko, Maniusiu! W dzikich podskokach rado�ci, do niedawna pe�na powagi os�bka podbieg�a ku niej, wymachuj�c r�k� z pier�cionkiem: - �liczny, co? I pomy�l: to dla ciebie! Od panny Leokadji! Jaka ona zacna! Jaka ty jeste� szcz�liwa, Maniu!... To najpi�kniejszy pier�cionek, jaki widzia�am w �yciu! Czy aby na pewno dla ciebie? Ale na pude�ku napisane przecie�: Dla Maniusi Lipskiej, po mojej �mierci... Wi�c widzisz! - Przesta�e raz trajkota� i poka� lepiej to cudo! - rzek�a Mania i szepn�a siostrze na ucho: - Nie krzycz tak. Zachowujesz si� jak siedmioletnie dziecko! Co sobie pan Halicki pomy�li? - Rzeczywi�cie bardzo �adny pier�cionek - wtr�ci� Tadeusz, przypatruj�c si� pod �wiat�o b��kitnym ogniom, rzucanym przez brylant. Wandzia tymczasem, niestropiona, myszkowa�a dalej, szukaj�c w pude�eczku nowych skarb�w. Jednak�e nie znalaz�a ju� nic wi�cej, opr�cz kartki, kt�r� natychmiast zacz�a odczytywa� g�o�no: - "Dla kochanej Maniusi" - s�uchaj, Maniu, bo to do ciebie - "z �yczeniem, by kiedy� odda�a ten pier�cionek cz�owiekowi, godnemu..." - Zostaw t� kartk� - krzykn�a siostra i wyrwa�a papier z r�k dziewczynki. - Jaka� ty �mieszna, Maniu! Przecie� nie mamy przed sob� �adnych sekret�w. A zreszt� tu wcale nie napisane, �eby nie czyta� g�o�no... Jednak�e Mania schowa�a ju� karteczk�, m�wi�c z u�miechem: - Ale na pude�ku by�o napisane, �e to dla mnie, prawda, Wandeczko? - Egoistka! - mrukn�a dziewczynka nad�sana i wysz�a z pokoju. - Doprawdy, nie rozumiem, co jej si� sta�o. Taka jest dzi� niezno�na i w�cibska. Przepraszam pana bardzo za t� drobn� utarczk�. Wandzia ma charakter troch� gwa�towny, lecz w gruncie bardzo dobry. Za chwil� przestanie gniewa� si� na mnie. Wandeczko! - Czego chcesz? - odpowiedzia� nieprzejednany g�osik za drzwiami. - Czy pomo�esz mi nakry� do podwieczorku? Wyjmij fili�anki i przetrzyj je, �ciereczka wisi za drzwiami. - Mog� przetrze� fili�anki - rzek�a Wandzia tonem bardziej ugodowym, podchodz�c do kredensu. Tadeusz obserwowa�, jak obie panny Lipskie krz�ta�y si� po pokoju, przygotowuj�c skromny podwieczorek. Z prawdziw� przyjemno�ci� patrzy� na pewne, spokojne ruchy Mani, kt�ra wyg�adza�a na stole obrus �nie�nej bia�o�ci i rozstawia�a na nim talerzyki cicho i wprawnie. Dopiero teraz m�g� jej si� dobrze przypatrze� i stwierdzi�, �e pierwsze wra�enie by�o raczej niedo�� korzystne. Twarz mia�a niezmiernie mi��, o rysach prawid�owych, tylko mo�e nieco bezbarwn�. Teraz, w �wietle dogasaj�cego dnia, cera nabra�a barwy r�owszej, a oczy blasku. R�ce mia�a szczup�e, cho� niezbyt ma�e, o �agodnym rysunku palc�w, g�ow� nieco nachylon� ku przodowi. Ten sam �agodny rysunek ramion. Nawet w�osy, bezpretensjonalnie zwini�te w gruby w�ze�, zachowa�y na skroniach mi�kk� falisto�� i jakby przy�miony po�ysk. W ca�ej postaci, w wyrazie oczu i ust rze�bi�y si� te dwie zasadnicze cechy: dobro� i spok�j. - Musi by� �agodna i pracowita - pomy�la� Tadeusz. - A przytem jest dzieln� dziewczyn�. Z opowiada� Wandzi nietrudno by�o wywnioskowa�, �e dom spoczywa na barkach tej Mani, kt�ra pracuje na chleb powszedni w zast�pstwie zmar�ych rodzic�w, a jednocze�nie wychowuje rodze�stwo, trzyma ster gospodarstwa, kieruje �yciem ca�ej tr�jki. - Tak, jest dzieln� i rozumn� dziewczyn� - powt�rzy� w duchu Tadeusz, czuj�c nowy przyp�yw wdzi�czno�ci dla ciotki Leokadji, kt�ra go, niejako zmusi�a do odnowienia znajomo�ci z tym sympatycznym domem. Jak na pierwsz� wizyt�, siedzia� stanowczo za d�ugo. Ale czy� wypada�o zasmuci� uprzejme gospodynie, kt�re go namawia�y "jeszcze na jedn� fili�ank� herbaty, tylko t� jedn� i jeszcze, chocia�by po��wk�..." Gaw�dzi�o si� przytem mile o dawnych czasach, o tych wakacjach w Markowie o rozmaitych figlach Olka, kt�ry mia� w�wczas dziewi�� lat i wola� je�dzi� oklep na �rebakach, ni� powtarza� tabliczk� mno�enia. "A pami�ta pan wtedy i wtedy? A pami�ta pan tam i tam?" - krzy�owa�y si� zapytania, przypominano sobie na wy�cigi radosne i smutne wydarzenia. - A pami�ta pan - szepn�a Mania - krwawy �w zach�d s�o�ca w dniu, gdy wybuch�a wojna? Pan K�usakowski, kt�ry sam wiele widzia� na �wiecie, a jeszcze wi�cej s�ysza� od starych, do�wiadczonych ludzi, odrazu przepowiedzia� nieszcz�cie. No - i wkr�tce wzi�li Michasia do wojska. Uciek�, przedar� si� jakim� cudem przez front wst�pi� do legjon�w i... Tadeusz chcia� odpowiedzie�, �e owego wieczora, gdy wszyscy zgromadzili si� przed gankiem, aby obserwowa� niezwyk�� groz� nieba, kt�re zda si� sp�ywa�o �yw� krwi�, zauwa�y� po raz pierwszy d�ugie warkocze stoj�cej przed nim dziewczynki. W�osy te, zwykle nieokre�lonego koloru, ni jasne, ni ciemne, po�yskiwa�y wtedy pod �wiat�o, jak mied� i g�owa panny Maniusi p�awi�a si� w aureoli z nitek ognistych. W sam czas zorjentowa� si�, �e panna Lipska zacz�a opowiada� o zmar�ym bracie i �e takie intermezzo, wobec powagi wspomnie�, by�oby conajmniej niewczesne. Ograniczy� si� wi�c jedynie do kr�tkiego chrz�kni�cia "hm", a jednocze�nie drzwi, otwarte energiczn� d�oni�, stukn�y mocno i do pokoju wszed� m�ody cz�owiek, tak uderzaj�co podobny do poleg�ego Michasia, �e Tadeusz omal nie krzykn��. Nie potrzebowa� ju� sobie przypomina�, jak wygl�da nie�yj�cy brat Mani. Mia� oto przed oczami jego sobowt�r, mo�e nieco ni�szy i szerszy w ramionach z t� sam� zuchowat� min�, z g�stw� ciemnych w�os�w, opadaj�cych na czo�o. Ch�opiec zatrzyma� si� zdziwiony i ciekawie patrzy� na zebranych. - To jest w�a�nie pa�ski ucze�. Nie poznaje pan Olka? - spyta�a Mania ze swym �agodnym u�miechem. A Wandzia krzykn�a zawadjacko: - Olek! Uszy do g�ry! Pan profesor zaraz rozpocznie egzamin, by si� przekona�, �e� ju� nie taki osio�, jak wtedy! - Wandziu! - szepn�a zn�w Mania prosz�co, ci�gn�c siostrzyczk� za r�kaw. - A mo�e nie by� z niego osio�? Nie ma si� o co obra�a�. Sam mi to opowiada�. Zreszt� - przecie� to takie dawne czasy! Co by�o, a nie jest... - odpar�a dziewczynka rezolutnie. - Pewnie! - za�mia� si� Olek - panna Wandzia pe�za�a w�wczas na czworakach, co teraz czyni troch� rzadziej... Przywita� si� z Halickim i zaraz poprosi� o herbat�, dodaj�c: "g�odny jestem, jak ten pies. Zjad�bym wo�u z ko�ciami!" Zamiast wo�owiny, Mania podsun�a mu ogromny kawa� chleba z mas�em i rzodkiewkami, kt�re m�ody cz�owiek j�� pa�aszowa�, chrupi�c. Potoczy�a si� znowu rozmowa, tym razem o sprawach bie��cych, o wakacjach. Wandzia o�wiadczy�a stanowczym tonem, i� natychmiast po sko�czonych lekcjach wyjedzie na wie�, "�eby tam nie wiem co", cho�by do ch�opskiej chaty, a wyjedzie. - Pojedziesz do cioci Klimci - rzek�a Mania... - O, o! Do cioci Klimci! Ju�bym wola�a do wujostwa Zdzisi�w, chocia� i tam nudy, �e wytrzyma� trudno: �niadanie daj� oko�o po�udnia i trzeba chodzi� w po�czochach! - westchn�a Wandzia. Tadeusz przys�uchiwa� si� tym rodzinnym dyskusjom, usi�uj�c odgadn��, kto to jest "ciocia Klimcia" i gdzie mieszkaj� "wujostwo Zdzisiowie". Wreszcie, spojrzawszy na zegarek, zerwa� si� z miejsca przera�ony. - Mam nadziej�, �e pan b�dzie odt�d pami�ta� o nas - ozwa�a si� Mania uprzejmie, podaj�c go�ciowi r�k� na po�egnanie. Wieczorem, siedz�c przy lampie, rzucaj�cej jasny kr�g �wiat�a na obrus, siostry gaw�dzi�y o wydarzeniach dnia. Wandzia ustawicznie powraca�a do zachwyt�w nad "kuzynem". - Jaki mi�y i przystojny, prawda? No i powiedz, czy �le zrobi�am, zatrzymuj�c go wtedy na ulicy? - �le, Wandziu, bo nie nale�y nigdy rozmawia� z obcymi lud�mi. - Ale� to przecie nie by� obcy! - odpar�a z uporem dziewczynka. Nagle przysun�a si� do siostry bliziutko i poprosi�a przymilnie: - Maniusiu... moja z�ociutka! Poka� mi t� karteczk� od panny Leokadji, dobrze? - Oj, nudna jeste�. W�a�nie, �e nie poka��. - A ja i tak wiem! - krzykn�a Wandzia z triumfem. - Tam by�o napisane: "Dla kochanej Maniusi, z �yczeniem, by kiedy� odda�a ten pier�cionek cz�owiekowi, godnemu jej z�otego serca". Aha! - Je�eli przeczyta�a�, to czemu pytasz o t� kartke? - rzek�a Mania, u�miechaj�c si�. - Tak sobie. Chcia�am sprawdzi�, czy dobrze pami�tam