910
Szczegóły |
Tytuł |
910 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
910 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 910 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
910 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wanda Mi�aszewska
O z�oty w�os
Ksi�garnia �w. Wojciecha
Pozna� - Warszawa - Wilno - Lublin.
1925-1926
Powie��
PWZN
Print 6
Lublin 1995
Przedruk na podstawie
pozycji wydanej przez
Ksi�garni� �w. Wojciecha
Pozna� - Warszawa
- Wilno - Lublin.
Wielka Bobra - Warszawa
Rok wydania 1925-1926.
Rozdzia� wst�pny.�
U�miech Fortuny
Siedmnastego marca - Tadeusz dobrze zapami�ta� ow� dat� - nieobfita
zwykle poczta poranna przynios�a a� dwie donios�ej wagi nowiny.
Pierwsza - by�a to oczekiwana tak niecierpliwie i tak oddawna nominacja.
Ma�y, urz�dowy karteluszek, pokryty piecz�ciami i opatrzony podpisem,
wzywa� Tadeusza Halickiego, porucznika W.P. do stawienia si� w kancelarji
szefa sztabu, celem... etc. etc.
- Hip hip, hurra! - zawo�a�, wymachuj�c papierkiem. - Jestem wi�c
nareszcie rotmistrzem! Pan B�g nierychliwy, ale sprawiedliwy. Marcinowo!
Marcinowo!
- Zara id�, zara, tylko mleko zestawi�, bo my wykipi! - odpar�a z
s�siedniej kuchenki kobieta i natychmiast dorzuci�a zrz�dz�cym tonem. - C�
to, pali si�, �e pan porucznik tak dzisiaj o �niadanie gwa�tuje?
- Nie porucznik, a rotmistrz! S�yszy Marcinowa? Rotmistrz. I prosz� do
mnie z szacunkiem. S�yszy Marcinowa?
- Ady s�ysz�. Rotmistrz. Wielgie co. I za jeneralskom pensyjom jeszcze
pan porucznik... te, chcia�am powiedzie� pan rotmistrz, ledwieby koniec z
ko�cem zwi�za�. Takie caszy tera, na wojskowych nie�askawe. Lepiej si�
op�aci na ten przyk�ad ulice zamiata�, ni� we wojsku oficerem...
- Niechno Marcinowa przestanie na chwil� u�ala� si� nade mn�, a powie
lepiej, czy listonosz czeka jeszcze za drzwiami.
- A naco mia�by czeka�? Zastuka�, odda� poczt� i tyle. Pewnie ju� dawno
zeszed� nad�.
- To mo�e Marcinowa skoczy za nim, co? Za tak� nowin� nale�y mu si�
przecie� z�ot�wka.
- W�a�nie, zara skikn�, z czwartego pi�tra na podw�rze...
- Mo�na zawo�a� przez okno - zauwa�y� Tadeusz. - Tylko �e Marcinowa
zawsze trudno�ci wynajduje. To si� nazywa bierny op�r. No, niech�e
Marcinowa krzyknie z kuchni, a g�o�no, �eby listonosz us�ysza�...
- Us�yszy. Jak o z�ot�wk�, to us�yszy. Pewnie si� ani spodziewa� od pana
porucznika... chcia�am powiedzie� - rotimistrza, zarobi� dzisiaj taki grosz
- zamrucza�a, wychodz�c z pokoju.
Tadeusz znowu przeczyta� kartk� i nagle przypomnia� sobie, �e by� jeszcze
jaki� drugi list. Wzi�� go do r�ki i pocz�� ogl�da� z obu stron, otwieraj�c
szeroko oczy ze zdumienia. Na niebieskiej, handlowej kopercie widnia� adres
wysy�aj�cego: X., adwokat przysi�g�y, ulica i numer domu.
- Co u licha! - szepn�� Tadeusz do siebie i przetar� oczy. To tak�e jaki�
urz�dowy papierek, bo przecie� nie mam znajomych adwokat�w i nie
przypominam sobie, abym z nimi uprawia� korespondencj�.
Szybko rozdar� kopert�. Gdy Marcinowa powr�ci�a, o�wiadczaj�c, �e
listonosza ju� ani dudu w kamienicy, rotmistrz Halicki siedzia� w fotelu
nieruchomo, wpatrzony magnetycznie w jeden punkt na biurku.
- Da� tera kaw�? - spyta�a baba, nieco zdumiona wygl�dem swego
chlebodawcy. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszy�a ramionami, wreszcie
podesz�a bli�ej i dotkn�a rotmistrzowskiego ramienia.
- Co pan siedzi? Da� kaw� zara, czy si� pan wprz�dy ogoli?
- Powiedzcie mi, moi kochani - rzek� dziwnie wolno i dobitnie Tadeusz. -
Na imi� wam Marcinowa, prawda?
- Ano, po m�u nieboszczyku niby odpar�a zdumiona.
- I dzi� jest czwartek?
- Ju�ci, czwartek.
- Siedmnastego marca?
- Musi siedmnastego, bo wczoraj by� szesnasty...
- Czwartek? I ten mosi�ny lichtarz stoi tutaj na pewno na biurku?
- W Imi� Ojca i Syna... Co pan dzisiaj wyrabia...
- Stoi, czy nie stoi, powiedzcie! - krzykn�� Tadeusz.
- Dlaczego nie ma sta�? A �e go wczoraj nie wyczy�ci�am, to w�a�nie panu
chcia�am powiedzie�: kredy mi zbrak�o...
- Chwa�a Bogu! - odetchn�� z ulg� �wie�o upieczony rotmistrz - bo je�eli
mamy dzisiaj czwartek, siedmnastego marca i je�eli ten lichtarz stoi na
biurku i wy, Marcinowa, przysi�gacie mi, �e stoi na pewno, to znaczy chyba,
�e jestem przy zdrowych zmys�ach, co?
- A niech B�g najlepszy uchowa, �eby te� pan porucznik... rotmistrz,
chcia�am rzec...
- Nie zwarjowa�em i nie �ni�! - powt�rzy� weso�o Tadeusz - ale mo�na by�o
zwarjowa� z rado�ci! W jednym dniu takie zmiany! Rozumiecie to,
Marcinowa?...
- Tak, troszk� niebardzo... Tylko, chwali� Boga, cieszy co� pana...
- Odziedziczy�em spadek.
- Maj�tek niby? - otworzy�a szeroko oczy.
- Pieni�dze! Rozumie Marcinowa? Pieni�dze i - co wa�niejsze dla mnie -
mieszkanie! Hurra! Hurra! Hurra!
Skoczy� przy tych s�owach na r�wne nogi, chwyci� oszo�omion� bab� wp� i
zakr�ci� ni� kilka razy jak fryg�. A� si� zachwia�a.
- Rozumiecie teraz? No, rozumiecie? Bo ja sam jeszcze wierzy� nie
�miem...
- Winszuj� wielmo�nemu panu - rzek�a cokolwiek zadyszanym g�osem.
Niedowierzaj�co patrzy�a jeszcze na Tadeusza, na jego ruchy gwa�towne i
twarz, pe�n� radosnego triumfu. On tymczasem chodzi� po pokoju wielkiemi
krokami, przystawa� ko�o biurka, chwyta� list, odk�ada�, zn�w go bra� do
r�ki i mrucza� co chwila: no, no, no! Wreszcie oprzytomnia� zupe�nie,
roze�mia� si� na ca�e gard�o i klepn�� bab� przyjacielsko po ramieniu.
- Mia�em ciotk�, rozumiecie, ciotk�. To si� czasami zdarza. Ale �eby taka
ciotka, dziesi�ta woda po kisielu, umieraj�c, zapisa�a ca�y sw�j maj�tek
dalekiemu krewnemu, ubogiemu oficerkowi - no, to si� chyba zdarza jeden raz
na sto tysi�cy starych, zamo�nych ciotek!
- A du�y to maj�tek, prosz� pana? - wtr�ci�a Marcinowa z ciekawo�ci�,
pe�n� respektu.
Tadeusz wzruszy� ramionami.
- Czy ja wiem? Adwokat pisze og�lnikowo.
Wymieni� tylko got�wk�, ale s� jakie� tam papiery warto�ciowe. No - i co
najwa�niejsze - mieszkanie! Zosta�o po nieboszczce mieszkanie!
- Pewnikiem si� pan przeprowadzi od lipca?
- A naturalnie, przeprowadz� si�. Nawet wcze�niej, je�eli to b�dzie
mo�liwe. I pianino kupi� nareszcie, je�eli go tam nie zastan�, bo
mieszkanie z meblami. I o�eni� si�. Rozumie Marcinowa? O�eni� si�!
- Co nie mam rozumie�? Na tem, to si� ka�dy rozumie, jak mu wiek
przyjdzie. A ze mn� co b�dzie? Chyba mnie pan zostawi u siebie? Za tyle
uczciwej pracy... Blisko dwa lata u pana pos�uguj�... To mi� pan przecie
nie odprawi z kwitkiem, jak mu si� poszcz�ci�o. Ju� ja wiem, �e pan ma
serce z�ote...
- A wy srebrn� wymow�, bo na milczenie to was rzadko kiedy sta�.
Ruszajcie no, Marcinowa, do kuchni. Przez dwa lata jednej fili�anki
porz�dnej kawy nie wypi�em, z waszej �aski. Jak zostaniecie u mnie, to si�
tego musicie nauczy�, �eby kawa by�a gor�ca, a mleko bez ko�uszka, bo
niecierpi�...
- Ju� pan wydziwia. A chto winien? Jak mleko stoi godzin� na ogniu, to ja
nic nie poradz�. I niech pan da pieni�dze na miasto, bo zara po �niadaniu
wychodz�.
- Pieni�dze? Znowu pieni�dze? Wczoraj przecie� da�em wam ca�e pi��
z�otych - mrukn��, szukaj�c po kieszeniach.
- W�a�nie, pi��. Papierosy pewnie dla siebie kupowa�am, dwie paczki. A
rachunek za elektryczno�� czwarty dzie� czeka. Jak si� nie zap�aci, to
zamkn�. A jeszcze w tym tygodniu pranie trzeba odebra�... To wszystko mo�e
zap�ac� z tej kapaniny, co mi pan daje? A niech znowu przyd� z do�u od
szewca...
- Ju�, dobrze. Macie tu, Marcinowa, pi��dziesi�t z�otych. R�bcie, co
chcecie, a ja wi�cej do ko�ca miesi�ca nie dam - bo nie mam.
I nagle klasn�� w r�ce, jak dziecko:
- Ale to ju� ostatnie k�opoty! B�d� mia� pieni�dze! B�d� mia� mieszkanie!
No - doczekam ja si� wreszcie tej kawy? Czy�cie si�, Marcinowa, zamienili w
s�up soli? A woda gor�ca gdzie?
- Wi�c jak ma by�? - odpar�a baba ura�ona - ogoli si� pan, czy nasamprz�d
�niadanie poda�?
Rozdzia� I.�
Spotkanie
By� to pierwszy jasny i ciep�y, i�cie wiosenny dzie�. Od rogatek
miejskich wdar�y si� rze�kie podmuchy i hasa�y niefrasobliwie po ulicach,
pe�nych jeszcze st�a�ego b�ota, co ongi by�o �niegiem, a teraz le�a�o
sobie, zbite w kupy str�owsk� �opat� i powolutku taja�o w s�o�cu.
Przechodnie obrzucali si� wzajemnie u�miechni�tem spojrzeniem, w kt�rem
mo�na by�o wyczyta� dobrotliw� uwag�:
- A co? �adny mamy dzie�, bracie! Czujesz, jak wiosna pachnie?
M�ode kobiety porozpina�y futrzane ko�nierze palt, ukazuj�c matow�
bia�o�� szyi. Jaka� od�wi�tna rado�� bi�a ze wszystkich oczu, nawet w
g�osie ulicznych przekupni�w mo�na by�o pochwyci� rzewniejsz� nut�, a
dzwonki tramwajowe d�wi�cza�y prawie srebrzy�cie.
Tadeusz sko�czy� rozmow� z adwokatem oko�o po�udnia i wyszed� na ulic�.
Spojrzawszy na pogodne niebo i jasno-z�ote blaski s�oneczne, ta�cz�ce po
murach wysokich kamienic - zamiast do domu, skierowa� si� ku Alejom.
Czu� nieprzepart� ochot� �piewa� na ca�y g�os, lub gwizda� weso�e,
�o�nierskie piosenki. W jakiej� chwili dostrzeg� rozbawion� min�
przechodnia, kt�ry mu si� ciekawie przygl�da�. W�wczas pomy�la�, �e g�upio
musi wygl�da� rotmistrz wojsk polskich, �miej�cy si� sam do siebie na
ulicy...
Nie m�g� jednak pow�ci�gn�� radosnych b�ysk�w oczu, kt�re strzela�y
spojrzeniem tak bu�czucznem, �e kilka m�odych panienek opu�ci�o wzrok ku
ziemi, jedna za� odp�aci�a mu zalotnym u�miechem, a� si� obejrza�. By�a to
przystojna brunetka, w czapeczce gimnazialnej, z warkoczem spuszczonym na
plecy.
- Niczego ma�a - pomy�la� Tadeusz i natychmiast nowa fala rado�ci
sp�yn�a mu do serca. Oddawna nie czu� takiej ch�ci do �ycia, takiej pe�ni
m�odo�ci i si�y.
Drzewa, niebo, ob�oki, wr�ble na ga��ziach, nawet szare i brzydkie
domiska zdawa�y si� u�miecha� do niego i powtarza�: Jeste� m�ody, jeste�
przystojny, masz byt zapewniony, ca�y �wiat nale�y dzisiaj do ciebie.
Dziesi�� lat ch�odu i g�odu sp�dzi�e� w twardej s�u�bie, na koniu i w
okopach, a teraz czeka ci� dziesi��, mo�e wi�cej, lat sytych, zas�u�onego
wypoczynku.
I po raz setny Tadeusz pocz�� wyobra�a� sobie t� pi�kn� przysz�o��:
w�asne ognisko domowe, za kt�rem nieustannie t�skni� przez tyle lat. �ycie,
jak w zegarku. Do�� ju� tej "tymczasowo�ci", tych wiecznych tu�aczek,
przyg�d mniej lub wi�cej przyjemnych. Dotychczas �ycie ca�e by�o dla niego
jedn� wielk� przygod�. Teraz si� wreszcie zacznie �ywot powa�nego,
dojrza�ego cz�owieka. �ywot serjo. A wi�c przedewszystkiem - ma��e�stwo.
Tadeusz widzia� w marzeniach sw� przysz�� �on�: musi to by� istota mi�a,
cicha, gospodarna, o s�odkich oczach, ma si� rozumie� - niebrzydka. B�dzie
kocha�a m�a, dom, dzieci. Tak, naturalnie, dzieci. B�dzie lubi�a
przesiadywa� o zmierzchu w mieszkaniu, kt�re sobie urz�dz� skromnie, ale
wygodnie. Od czasu do czasu teatr, jaka� wizyta, jakie� ma�e przyj�cie dla
grona bliskich przyjaci�. Tak, b�d� bardzo lubili oboje przyjmowa� go�ci,
lecz nie za cz�sto. Ich dom musi by� przedewszystkiem ich w�asnem
gniazdkiem, najmilszym zak�tkiem na �wiecie, miejscem wypoczynku po pracy,
�r�d�em cichego i nieustaj�cego szcz�cia.
Pocz�� teraz przebiega� my�l� ca�e swe kr�tkie, bujne �ycie. Wydobywa� z
lamusa wspomnie� imiona i postacie wszystkich kobiet, kt�re zna� blisko,
czasem bardzo blisko, czasem tylko przelotnie, z widzenia, z jakiego�
rautu, z koncertu, z jakiego� bia�ego dworku, gdzie sp�dzi� na popasie
kilka cichych godzin wytchnienia, z jakiej� gwiazdki na froncie, dok�d
panie z miasta przyje�d�a�y rozdawa� upominki �o�nierzom.
By�y w tych wspomnieniach twarze jasne i mi�e, oczy pogodne i chmurne,
g�osy d�wi�czne i jakby zgaszone, - kobiety pi�kne i brzydkie, albo
zupe�nie nijakie. Ile� razy przelotnie ujrzan� istot�, kt�rej nazwiska nie
zapami�ta� nawet, nazywa� w my�lach swoj� przysz�� �on�.
"Z t� bym si� o�eni�" - mawiali jego koledzy i on mawia� i my�la� tak
samo. Pragnienie za�o�enia w�asnego domu nie opuszcza�o go prawie nigdy,
chyba w chwilach wyj�tkowo z�ych, w sytuacjach wyj�tkowo ci�kich, gdy nad
g�ow� bez przerwy kr��y�a �mier�. Nie ta - z legend i opowie�ci
bohaterskich, ca�a z�ota i purpurowa, ale ta szara, chytra, przyczajona w
bagniskach, kryj�ca si� za ka�dem drzewem le�nem w ciemn�, z�owr�bn� noc.
A i wtedy nawet, gdy zzi�bni�ty i przemoczony deszczem do nitki jecha� na
czele ma�ego oddzia�u prosto w sid�a tej zdradzieckiej �mierci, - lubi�,
przymkn�wszy na chwil� oczy, ws�uchuj�c si� w chlupot n�g ko�skich po
b�ocie, pomy�le� o cichym, ciep�ym domu, w kt�rym czeka� b�d� na niego
mi�kkie, dobre kobiece ramiona. Tak, ramiona zawsze dla niego otwarte,
kochaj�ce, gotowe w ka�dej chwili ukoi� obie jego t�sknoty: t� dojrza��,
m�sk� i t� bezradn�, prawie dzieci�c� t�sknot� za domem rodzinnym i
macierzy�sk� opiek�.
W pierwszym wybuchu rado�ci na wie�� o niespodziewanem dziedzictwie,
Tadeusz pomy�la�: o�eni� si�!
I teraz, w��cz�c si� po mie�cie w pi�kny, wiosenny dzie�, powtarza� sobie
z prze�wiadczeniem:
- O�eni� si�. B�d� mia� dom, �on� i dzieci.
I znowu wygrzebywa� w pami�ci wszystkie mo�liwe kandydatki, poddaj�c
ka�d� z nich krytyce ostrej i wszechstronnej. Wr�ci� nawet my�l� do owej
panienki, kt�ra go przed chwil� min�a, lecz wzruszy� ramionami:
- M�oda i trzpiot. Pewnie si� do wszystkich tak �adnie u�miecha.
I zaraz doda� w duchu:
- Zreszt�, nie lubi� brunetek.
To mu przypomnia�o pani� Lut�, kt�ra by�a przecie� brunetk� i pewn�,
spotkan� na Ukrainie dziewczyn� o warkoczach z granatowym po�yskiem. Obie
kocha� w swoim czasie r�wnie gor�co, cho� zupe�nie inaczej: pani� Lut�
przez wiele miesi�cy, z m�k� szarpi�c�, - a ow� mo�odyci� przez kilka dni
zaledwie, kr�tko i mocno.
Teraz my�la� oboj�tnie o czarnobrewej ukraince, a z lekkim sarkazmem o
pani Lucie, kt�ra miewa�a zadu�o czasu i nerw�w do rozporz�dzenia w ich
wzajemnym stosunku.
I zn�w oczami duszy ujrza� sw� przysz�� �on�. O, ta nie b�dzie w niczem
do nich podobna, chocia� potrafi go kocha� r�wnie mocno, tylko lepiej.
Mimowoli si�gn�� do kieszeni i wydoby� zawini�tko, kt�re otrzyma� od
adwokata. By�a to niewielka, kwadratowa paczuszka, opatrzona lakow�
piecz�tk� z napisem: "Dla Maniusi Lipskiej, po mojej �mierci". A u g�ry,
troch� krzywo, innym atramentem: "odda� do r�k w�asnych".
- �mieszne dziwactwo zacnej cioci - szepn�� Tadeusz - chocia�... Ha, ha!
A mo�e w�a�nie owa "Maniusia" jest mi s�dzona!
Zamy�li� si� i pocz�� zn�w odgrzebywa� dalekie wspomnienia.
- Lipska... Lipska... - powtarza� p�g�osem - co� sobie przypominam...
Je�li to z tych...
- Pewnie z tych samych, panie rotmistrzu - wyrwa� go z zadumy �wie�y,
dzieci�cy g�os.
Zaskoczony, podni�s� g�ow�, by si� przekona�, �e min�� ostatni tramwajowy
przystanek i �e odpowied� na g�o�ny monolog pad�a z ust m�odziutkiej, mo�e
czternastoletniej dziewczyny, przypatruj�cej mu si� ciekawie. Tadeusz
przy�o�y� palce do czapki i odpar�, u�miechaj�c si�:
- Dzi�kuj� pani za informacj�, cho� nie wiem, czy jest �cis�a...
- O, - rzek�a dziewczynka, czerwieni�c si� gwa�townie - prosz� tylko nie
my�le�, �e ja rozmawiam z obcymi na ulicy! Ale pan powt�rzy� g�o�no, dwa
razy: Lipska... Lipska... Wi�c tak mi si� wyrwa�o. A zreszt� ja przecie�
znam pana z fotografji...
- Doprawdy? - podszed� bli�ej, zaciekawiony s�owami tej rezolutnej
os�bki.
- A tak - odpar�a, potakuj�c g�ow� energicznie - moja siostra ma pa�sk�
fotografj� w albumie. Napewno si� nie myl�. Pan rotmistrz jest tam w cywilu
i siedzi na czere�ni, ale taki podobny... Chocia� to ju� dawne czasy!
Mieszkali�my wtedy w Markowie...
- Markowo... Markowo - szepn�� Tadeusz i w tej samej chwili przypomnia�
sobie d�ug� bia�� drog�, wysadzan� klonami, d�ugi, bia�y domek z �amanym
dachem, oraz mn�stwo niezmiernie mi�ych twarzy, opalonych od s�o�ca na
bronz.
- No tak, Markowo. Przecie� pan tam by�. Sp�dzi� pan wakacje w Markowie,
bo przecie� pan by� korepe...
- Ale� naturalnie! Naturalnie! Pami�tam! Jestem Halicki. Jak�e si�
ciesz�, �e spotka�em dawn� znajom�...
- A ja jestem Wandzia Lipska. Coprawda, to�my si� wtedy nie znali.
Musia�am by� bardzo ma�a, albo wog�le... Moja siostra mog�a wtedy wygl�da�
tak jak ja...
- Panna... panna Marja?
- W�a�nie, Mania. Przypomnia� pan sobie! Aha!... To si� dopiero Mania
zdziwi, jak jej opowiem! No, nareszcie nadje�d�a tramwaj.
- Zdaje si�, �e jedziemy w jedn� stron� - rzek� Tadeusz, podaj�c rami�
dziewczynce. Ale panna Wandzia, wzgardziwszy pomoc�, wskoczy�a na stopnie
ze zwinno�ci� wiewi�rki, wi�c d���c za ni� ku przedniej platformie, ci�gn��
z o�ywieniem:
- Co za spotkanie! I prosz� sobie wyobrazi�, �e w�a�nie wybiera�em si� do
siostry pani... Do pa�stwa - poprawi� - bo mam pannie Marji wr�czy�
depozyt... I zamierza�em w�a�nie w tych dniach...
- Co to znaczy depozyt? - przerwa�a dziewczynka.
- To... taki przedmiot, pozostawiony komu� na przechowanie, a nie b�d�cy
jego w�asno�ci� - t�umaczy�, rozbawiony prostot� tej ma�ej os�bki - ot�
moja ciotka, niedawno zmar�a, poleci�a wr�czy� t� paczuszk� osobi�cie...
Tylko zapomnia�a poda� adres...
- To pewnie panna Leokadja? - wtr�ci�a Wandzia, a Tadeusz pomy�la�:
- Ta ma�a wszystko wie. Czy�by mnie z Lipskimi ��czy�y jakie� w�z�y
pokrewie�stwa, lub powinowactwa? Nie mog� sobie przypomnie�... W ka�dym
razie, na wszelki wypadek, wartoby wybada� zr�cznie...
Ale nie zd��y� nawet sformu�owa� pierwszego zapytania, gdy Wandzia
krzykn�a nagle:
- Bo�e! To ju� Chmielna! Na nast�pnym przystanku wysiadam. Wi�c mam
powiedzie� Mani, �e pan przyjdzie z tym... depozytem, co? Tylko prosz� nie
przychodzi� ani we czwartek, ani w pi�tek, ani we wtorek, bo w te dnie
Mania ma du�o roboty, p�no wraca do domu i zawsze wtedy jest zm�czona i
g�odna...
- Wi�c kiedy przyj��? Prosz� o rad�.
- Najlepiej w niedziel�, bo wtedy wszyscy s� w domu. Albo w sobot� po
po�udniu. Tak, w sobot�. Mania o pierwszej wraca z biura.
- To panna Marja chodzi do biura?
- A c� pan sobie my�li? My wszyscy pracujemy. Nawet Olek. A ja teraz
w�a�nie jad� odda� moj� robot�... O, tutaj w tej teczce...
Tramwaj zatrzyma� si� gwa�townie i panna Wandzia, nie zd��ywszy nawet
obja�ni�, co ma "tutaj w tej teczce" wyskoczy�a z po�piechem. Dopiero
znalaz�szy si� na trotuarze, machn�a kilka razy r�czk� i krzykn�a, nie
zwracaj�c uwagi na przechodni�w:
- Wi�c dowidzenia, co? Niech pan sobie zapisze adres: Koszykowa...
- �mieszna figa! - pomy�la� Tadeusz, wysiadaj�c na nast�pnym przystanku.
Wyci�gn�� zegarek: by�o po trzeciej.
- To dlatego czuj� taki g��d. A ta smarkata zaci�gn�a mnie a� tak daleko
od domu - mrukn��, zapominaj�c, �e sam ofiarowa� swe towarzystwo - musz�
teraz nad�o�y� drogi i sp�ni� si� na obiad. Marcinowa znowu zwali na mnie
win�, �e befsztyk twardy, jak podeszew...
Rozdzia� Ii.�
Przyjaciel z �awy szkolnej
Wbrew wszelkiemu spodziewaniu Marcinowa ani my�la�a burcze�, �e "obiad
przestyg� bez to sp�nianie", tylko zasuwaj�c �a�cuch od drzwi, szepn�a
tajemniczo:
- Jaki� pan czeka na pana w pokoju.
- Kt� to taki? - spyta� Tadeusz.
- Bo ja wiem. Jaki� obcy. Pyta�, kiedy pan przy�dzie, powiedzia�, �e
zaczeka, wzion gazet� i siedzi ju� dobre p� godziny.
Na widok wchodz�cego, go�� powsta� z miejsca, od�o�y� tygodnik i
wyci�gn�� ramiona.
- Roger! - krzykn�� Tadeusz rado�nie.
Padli sobie w obj�cia i wyca�owali si� z dubelt�wki.
- Sk�d si� wzi��e�? Jak�e si� ciesz�! Co si� z tob� dzia�o przez ten
czas? Dawno tu jeste�? - wypytywa� gospodarz, poci�gaj�c go�cia ku �wiat�u
- poka�no si�! Nic si� nie zmieni�e�!... Nic a nic! A przecie� to dobrych
par� lat... Czekaj, kiedy�my si� widzieli ostatni raz?
- Mia�em wtedy ran� postrza�ow� lewego p�uca. Odwiedzi�e� mi� w szpitalu,
pami�tasz? To by�o... zaraz... To by�o w N.; o ile pami�tam.
- Ale� tak, naturalnie! Czternasty pu�k u�an�w, co? Mia�e� ju� wtedy
szar�� majora...
- A teraz jestem znowu zwyk�ym cywilem - u�miechn�� si� Roger.
W tym u�miechu b�ysn�y z�by, ol�niewaj�co bia�e na tle warg tak
czerwonych, �e wygl�da�y, jak ukarminowane. Mia� zawsze t� sam� w�sk�
twarz, troch� za w�sk� w dole, bombiaste czo�o i wielkie, senne oczy koloru
wody morskiej pod �mia�ym �ukiem nieco ku g�rze wzniesionych brwi. Twarz
smutnego pierrota. Szczup�e, bardzo pi�kne r�ce o palcach prawie kobiecych
zdobi� pier�cionek z wielkim szafirem i z�ota obr�czka. W�osy, zaczesane
wty�, troch� si� przerzedzi�y na skroniach, uwydatniaj�c jeszcze wypuk�o��
g�adkiego czo�a matowej bia�o�ci.
- Przyjecha�em do Warszawy tydzie� temu - zacz�� spokojnym, troch�
s�odkim g�osem, bardzo dok�adnie wymawiaj�c wyrazy. - Spotka�em na ulicy
Michalskiego. Naturalnie, pierwsza rzecz, spyta�em go o ciebie. Da� mi
adres i - jestem. Co si� z tob� dzieje? Podobno w klubie prawie si� nie
pokazujesz. Plot� tam o tobie jakie� bajdy... S�ysza�em od kogo�, �e masz
ogromne pieni�dze. Jaki� ameryka�ski wujaszek, co? Czy to prawda?
- O tyle prawda - rzek�, �miej�c si�, Tadeusz - �e istotnie
odziedziczy�em spadek. Tylko nie po ameryka�skim wujaszku, a po zacnej
polskiej cioci, kt�rej prawie sobie przypomnie� nie mog�. A wi�c �adne
dolary, ani funty szterlingi, tylko troch� naszych z�otych... Ile tego, sam
jeszcze nie wiem. Od dw�ch tygodni przesiaduj� u adwokata i jeszcze�my nie
wyp�yn�li na czyste wody. Co� nieco� kapn�o, to pewne. Ale �eby zaraz
"fortuna"! Ciekawym, kto to rozg�asza? Kilku kolegom wspomnia�em
og�lnikowo, �e co� tam dostan� po ciotuchnie... Naturalnie, musia�em
obieca� im bib� a conto przysz�ych beneficj�w. Narazie - klepi� bied� po
dawnemu na oficerskim �o�dzie... A c� si� z tob� dzia�o? Przez dwa lata
nie da�e� o sobie �adnej wie�ci. Nikt nic o tobie nie s�ysza�. Nawet - czy
�yjesz.
- O�eni�em si� - odpar� Roger i zn�w cudowny u�miech rozja�ni� jego
twarz, a w�r�d purpury ust b�ysn�y bia�e z�by.
- Co m�wisz, ch�opie! Ty? Nie do wiary! Kiedy? Z kim? Gadaj... Tegobym,
znaj�c ciebie, nigdy nie odgad� i gdyby nie obr�czka, my�la�bym, �e
nabierasz przyjaciela!
- A jednak - to prawda. O�eni�em si� blisko dwa lata temu. Moja �ona jest
w tej chwili na Rivierze. Przyjecha�em stamt�d i wracam wkr�tce do niej.
Zrobimy jeszcze jedn� wielk� podr� tego roku: Pary�, kilka dni w Londynie,
potem przez morze do Norwegji: Bergen, Christjania, potem - Szwecja. By�
mo�e, w Szwecji sp�dzimy lato. A jesieni� przyjedziemy tu, ju� na sta�e.
- Co ty m�wisz ? Ale gadaj, gadaj dalej. Jaka jest ta twoja �ona?
Blondynka, brunetka, bogata, biedna, - no? O urod� nawet nie pytam. Znaj�c
ciebie, domy�lam si�, �e musi by� bardzo, bardzo...
- Moja �ona nie jest podobna do �adnej innej kobiety na �wiecie, to chyba
najlepsze okre�lenie - rzek� Roger, kr�c�c obr�czk� na palcu. -
Przedewszystkiem - to nie kobieta. To raczej jakie� dziwne, rozkoszne
stworzonko. Nie wiem nawet, czy jest �adna; je�eli o tem stanowi wdzi�k, w
takim razie jest sko�czon� pi�kno�ci�. Niema w tej twarzy ani jednego
regularnego rysu, nawet oczy zdaj� si� biega�, jak dwa czarne �uczki po
ruchliwej buzi. Na g�owie ma z�ot� szop�, o tak�... A kiedy rozpu�ci w�osy,
robi si� z tego z�oty p�aszcz, kt�ry j� ca�� przykrywa. Zreszt� - niewielka
to sztuka... Zaczekaj, poka�� ci co�...
Pocz�� szpera� po kieszeniach i wydoby� wreszcie jaki� przedmiot z pstrej
materji. Roz�o�y� go, rozpostar� na kolanie, pieszczotliwym ruchem -
wyg�adzi� za�amania i fa�dki.
- Spojrzyj - rzek� z u�miechem, podaj�c Tadeuszowi �w dziwny drobiazg.
- C� to? Pantofelek? Dla lalki? Twoja �ona jeszcze si� bawi lalkami?
- To jest - trzewiczek mojej �ony. Jej w�asny. Rozumiesz teraz?
- Nie mo�e by� - szepn�� Tadeusz i pocz�� ogl�da� na wszystkie strony t�
miniaturk�. Jednak�e pantofelek mia� na sobie wyra�ne �lady, �e by�
noszony. Cienka sk�ra podeszwy zachowa�a odcisk drobniutkiej stopy, nosek
by� nieco zadarty, a na pi�cie tworzy�o si� malutkie za�amanie. Widocznie
w�a�cicielka niezwyk�ych n�ek cz�sto nie zadawa�a sobie trudu dok�adnego
wci�gania obuwia.
- S�uchaj! - krzykn�� Tadeusz - je�eli nie kpisz, je�eli to jest
rzeczywi�cie trzewik, noszony przez kobiet�, to jaka� jest ta kobieta?
- Powiedzia�em ci ju� - odpar� Roger, u�miechaj�c si� ci�gle - moja �ona
jest unikatem. Czego� podobnego nie zdarzy�o mi si� spotka� w �yciu, a
przecie� widzia�em sporo kobiet. Przedewszystkiem - ma wzrost
dziesi�cioletniej dziewczynki...
- Karliczka! - pomy�la� Tadeusz.
-...Przy tak harmonijnej budowie, �e pos�g greckiej bogini jest jej
portretem. To Venus Kapitoli�ska w minjaturze.
- A niech ci�! Zawsze by�em pewien, �e je�li ty si� o�enisz, to chyba
wynajdziesz jaki� fenomen niewie�ci. I gdzie�e� spotka� to cudo?
- Chowa�o si� na pensji, w Warszawie. Potem je�dzi�o po �wiecie, nie
maj�c nic innego do roboty, jak wydawa� odsetki ojcowskich kapita��w. Jest
zupe�n� sierot�. Spotka�em j� w Wenecji, gdy karmi�c go��bie, kaza�a si�
fotografowa�, prawie niewidzialna w�r�d chmury ptactwa. Tego samego dnia
jedli�my razem lody w cukierni na Piazza San Marco. Ona, ja i jej duenja,
osoba najzupe�niej zrezygnowana... Po tygodniu byli�my zar�czeni
(naturalnie z Ry�k�, nie z ow� opiekunk�) a w dwa miesi�ce p�niej
ruszyli�my z Rzymu w podr� po�lubn�, ju� bez duenji, kt�ra wr�ci�a do
kraju pilnowa� penat�w swojej pupilki. To ca�a historja naszego poznania.
Powiadam ci - "wzi�a mi�" odrazu, od pierwszej chwili, jak �adna inna
kobieta, a przecie� mam niezgorszy materja� do por�wna�...
- No no szepn�� Tadeusz - i c�? Naturalnie jeste� szcz�liwy?
Niepotrzebne pytanie, bo przecie� widz� i s�ysz�...
- Szcz�liwy? Trudno powiedzie� - odpar�, u�miechaj�c si� znowu - wiesz,
nawet nie zastanawia�em si� nad tem. Od chwili gdy j� ujrza�em, �yj�
jakiem� dziwnem, gor�czkowem �yciem. Nie mam poprostu czasu na
spostrze�enia w tym rodzaju... Moja �ona, to istny kalejdoskop. Nie
wyobra�a�em sobie nawet, jak wielk� rozkosz mo�e dawa� ta nieustanna
zmiana. Cz�sto doznaj� wra�enia, �e po�lubi�em nie jedn�, ale sto, tysi�c
kobiet. Jednego dnia pij� z tego �r�d�a rze�w� s�odycz przejrzystych w�d,
nazajutrz po�ykam �ar, kt�ry mnie nawskro� przepala. Dzi� jestem panem i
w�adc� cichej, uleg�ej istoty, jutro mo�e to by� drapie�ne zwierz�tko,
kt�re przy pierwszym b�ysku oczu skoczy mi do gard�a. Upajam si� moj� Ry�k�
bez ko�ca, bez miary. Je�eli upojenie zowie si� szcz�ciem, - jestem bardzo
szcz�liwy.
Tadeusz patrzy� na przyjaciela ze zdumieniem. Nigdy nie widzia� go w
takiem podnieceniu. Znali si� przecie� od wielu lat, od �awek szkolnych,
potem spotykali si� w wojsku. Roger Denck uwa�any by� zawsze za troch�
zblazowanego panicza, cho� w bitwie s�yn�� z lwiej odwagi i niezmo�onej
energji. Siedzia�o w nim w�a�ciwie zawsze dw�ch ludzi: ten, dow�dca
szwadronu, z d�oni� stalow�, z oczyma ciskaj�cemi b�yskawice, twardy,
nieub�agany zar�wno dla siebie, jak dla innych - i ten z salon�w,
benjaminek najpi�kniejszych pa�, smuk�y m�odzieniec o spojrzeniu znu�onem,
o sm�tnej twarzy zakochanego pierrota, z krwaw� plam� ust, z�o�onych w
u�miech tak s�odki, �e a� kobiecy...
Zawsze r�wny, spokojny i uprzejmy, mia� w swojej grzeczno�ci wobec kobiet
lekki, prawie nieuchwytny odcie� lekcewa�enia. W k�ku m�skiem wyra�a� si�
o nich oboj�tnie, czasem bardzo krytycznie. By� wybredny, jak pieszczony
kot, kt�ry nieka�d� �mietank� nawet raczy skosztowa�. Koledzy go lubili za
jego bystry umys� i ch�odn� rozwag�, kt�rej nie traci� w �adnej sytuacji.
Odwa�ny w potrzebie a� do szale�stwa, nigdy nie s�awi� swych czyn�w
wojennych i pogardy wobec niebezpiecze�stwa. Przeciwnie, zwyk� by�
twierdzi� kategorycznie, �e ka�dy cz�owiek w gruncie podszyty jest tch�rzem
i �e obawa �mierci stwarza bohater�w.
Pochodzi� z zamo�nej, cudzoziemskiej rodziny (podobno dziadek jego mia�
tytu� barona) ale wcze�nie przepu�ci� prawie ca�y maj�tek, nie troszcz�c
si� o przysz�o��. Podobnie jak Tadeusz, blisko dziesi�� lat przep�dzi� w
wojsku, potrosze z konieczno�ci, poniewa� wojna wytr�ci�a go z kolei
normalnego �ycia. Nie sko�czy� �adnego fakultetu, ale we wszystkich
dziedzinach wiedzy posiada� du�y zapas wiadomo�ci.
Kobiety przepada�y za nim. Trafia�o mu si� kilka bardzo powa�nych partyj
- nie ruszy� palcem, aby wpa�� w potrzask hymenu. O ma��e�stwie m�wi�,
wzruszaj�c ramionami:
- To zupe�nie, jakby jele� na swobodzie, maj�c do wyboru ca�y kierdel
�a�, da� si� jednej z nich zaci�gn�� do jaskini, przywalonej kamieniem. Nie
rozumiem ludzi, kt�rzy mog�c nasyci� pragnienie w potoku, pij� przesta��,
ciep�� wod� z karafki.
I oto dzi� - Roger Denck nietylko si� o�eni�, ale m�wi� o �onie z
b�yskiem w sennych zazwyczaj oczach, z nies�abn�cem o�ywieniem na twarzy i
wida� by�o, �e m�g�by tak prawi� bez ko�ca, �e si� poprostu upaja samem
wspomnieniem tej kobiety.
- Tak, m�j drogi - ci�gn�� dalej, patrz�c Tadeuszowi prosto w oczy -
zdaje si�, �e znalaz�em istot�, kt�ra jest zdolna zaspokoi� wszystkie moje
zmys�y, a� do sz�stego w��cznie, nasyci� wszystkie moje pragnienia, a� do
naj�mielszych. Zdziwisz si�, je�li powiem, �e j� uwielbiam. Nie uwielbia�em
dotychczas �adnej kobiety. Wielbi�em tylko mi�o��. Ot� Ry�ka jest �ywem
wcieleniem wszystkich moich poj�� o mi�o�ci i dlatego mog� j� wielbi�.
Zreszt� - co tu du�o gada�! Jaka jest - sam zobaczysz, bo j� przecie�
kiedy� przywioz� do Warszawy. Wiem, �e nie mog� trzyma� �ony za chi�skim
murem w�asnego egoizmu, �e j� musz� pokaza� ludziom i wprowadzi� pomi�dzy
nich. Tylko mi nie ba�amu� Ry�ki, bo b�dziesz mia� ze mn� do czynienia.
Zreszt� - ona jedynie mog�aby ciebie uwie��, gdyby tylko zagi�a jeden
male�ki, r�owy paluszek na pohybel twej cnoty...
- Niema obawy, ja lubi� zwyk�e, normalne kobiety - pomy�la� Tadeusz - a
taka stopa i taki wzrost tr�ci perwersj�. Zreszt� - ja nie chc�
kalejdoskopu, tylko �ony...
Pomy�la� tak, a g�o�no powiedzia�:
- Serdecznie jestem rad, s�ysz�c o twojem szcz�ciu, Rogerze. I ja si�
wkr�tce my�l� o�eni�...
-Z kim?
- Ha! - odpar� Tadeusz weso�o - co do osoby jeszcze nie jestem
zdecydowany. W ka�dym razie z kobiet�...
Rozdzia� Iii.�
Wandzia bawi go�cia
Od godziny Wandzia Lipska siedzia�a przy stole w jakiej� dziwnej pozycji,
z kolanami na krze�le, z �okciami roz�o�onemi szeroko na bia�ym arkuszu
papieru i ma�ym pendzelkiem wyka�cza�a barwny szlak na poczt�wce.
By�a to ju� czwarta zrz�du tego dnia i dziewczynka czu�a w palcach lekkie
zdr�twienie, a pod powiekami mn�stwo drobnych igie�ek od wpatrywania si� w
mikroskopijny rysunek.
Przerwa�a na chwil� sw� prac�, przeci�gn�a si� i ziewn�a, szepcz�c:
- Ech, dosy�! Sko�cz� jutro...
Ale natychmiast przypomnia�a, sobie, �e jutro wypada niedziela, a w
poniedzia�ek trzeba odnie�� ca�� robot� do sklepu. Przynajmniej tuzin
kartek pocztowych r�cznie malowanych, za kt�re dostanie pieni�dze.
- Jeszcze t� jedn� dzi� doko�cz� - postanowi�a Wandzia, bohatersko
przezwyci�aj�c lenistwo. Zacz�a znowu malowa�, uwa�nie nak�adaj�c
barwnemi plamami jaki� skomplikowany ornament z muszelek i traw morskich.
W przedpokoju rozleg� si� dzwonek, a w chwil� potem cz�apanie czyich� n�g
w rannych pantoflach.
- Oho, Ciszewska sama idzie otworzy�! - zauwa�y�a Wandzia, nas�uchuj�c.
Niecierpia�a tej baby, t�ustej i niechlujnej, kt�ra w dodatku, b�d�c
w�a�cicielk� mieszkania, tak du�o zdziera�a od Mani za dwa niewielkie
pokoiki, zajmowane przez tr�jk� rodze�stwa.
Drzwi w przedpokoju stukn�y, zazgrzyta� �a�cuch, a potem s�ycha� by�o
g�os gospodyni, rozmawiaj�cej z przybyszem. Pani Ciszewska ukaza�a si� na
progu w ca�ym majestacie brudnego szlafroka i przydeptanych pantofli:
- To do pa�stwa. Tyle razy prosi�am, �eby go�cie do pa�stwa dzwonili
zawsze dwa razy. Znowu musia�am oderwa� si� od zaj�cia, �eby otworzy�.
Przyszed� jaki� wojskowy, oficer.
- Wojskowy? - krzykn�a Wandzia, zrywaj�c si� na r�wne nogi.
W tej chwili uprzytomni�a sobie, �e to przecie� sobota i �e owym
wojskowym nie mo�e by� nikt inny, tylko rotmistrz Halicki.
- Prosz�, prosz� - zawo�a�a dziewczynka, zgarniaj�c po�piesznie farby,
miseczki i pendzle do pude�ka.
Istotnie wszed� Tadeusz. Wygl�da� pi�knie i uroczy�cie w od�wi�tnym
mundurze. Wandzia podbieg�a ku niemu, wyci�gaj�c umorusan� r�czk� na
powitanie. Podni�s� j� do ust gestem pe�nym powagi, staraj�c si� w duchu
odgadn�� pochodzenie licznych plam zielonych i fio�kowych, zdobi�cych
palce. Wandzia, czerwona jak burak, wyrwa�a r�k� i j�a m�wi� z po�piechem:
- �adnie! Czekali�my zesz�ej soboty! Mania przynios�a nawet herbatniki.
Dlaczego pan nie przyszed�?
Szczerze powiedziawszy, Tadeusz m�g�by odrzec: "Zapomnia�em na �mier�",
ale wobec tych herbatnik�w sk�oni� g�ow�, jak winowajca, t�umacz�c si�
pokornie, �e wypad�y mu pilne sprawy, bardzo pilne, ogromnie pilne sprawy,
kt�re zmusi�y go do od�o�enia tak mi�ej wizyty.
- Mania wysz�a z domu, ale wr�ci lada chwila. Zaczeka pan, prawda? -
bada�a Wandzia, ukradkiem spogl�daj�c na zaplamiony fartuszek i brudn�
r�k�, kt�r� ten pi�kny rotmistrz poca�owa�!
Wskaza�a go�ciowi krzes�o i wybieg�a, prosz�c, aby jedn� chwileczk�
zaczeka�. Jako� wr�ci�a po dw�ch minutach, umyta i przyczesana, zrzuciwszy
po drodze fartuszek.
Rotmistrz Halicki sta� pod oknem, ogl�daj�c �wie�o namalowane poczt�wki.
- To pani robota? - spyta�.
- Tak... w�a�nie przed chwil�...
- Domy�la�em si� - odpar� z u�miechem - �e by�a pani zaj�ta jak��
artystyczn� prac�. Zapewne przeszkodzi�em?
- O, bro� Bo�e! Sko�cz� to dzi� wieczorem, albo jutro. A w poniedzia�ek
zanios� do sklepu. Bo mnie, prosz� pana, p�ac� za te poczt�wki. Zarabiam
tygodniowo cztery z�ote, czasem nawet pi��, jak mam mniej lekcji do
odrobienia. Ale teraz w szkole wi�cej zadaj�, wi�c tylko w �wi�ta mam czas.
- Bardzo �adne rysunki - rzek� znowu Tadeusz. - To pani w�asne
kompozycje?
- A czyje�by? Naturalnie, �e moje.
- Pani ma talent!
- Et - zaczerwieni�a si� z wielkiej rado�ci i rzek�a skromnie: - Takie
sobie bazgroty. Ale zawsze - troch� pomagam Mani, kt�ra przecie� na nas
pracuje. Olek tak�e pomaga. Ma trzy korepetycje. No, Olek ju� jest w �smej
klasie i doskonale si� uczy. Od jesieni p�jdzie na politechnik�. Chce
budowa� potem r�ne mosty na rzekach... Jabym tam wola�a medycyn�, albo
prawo. To musi by� przyjemnie pisa� recepty po �acinie. A przytem - dokt�r
du�o zarabia...
- Pa�stwo tu dawno mieszkaj�?
- Od �mierci rodzic�w. Przedtem mieli�my wi�ksze mieszkanie, daleko
�adniejsze - i du�o mebli, jeszcze z Markowa. Ale Mania potrochu wyprzeda�a
meble...
- A c� si� sta�o z Markowem?
- Markowa niema... To znaczy, jest, ale ju� nie nasze... Tatu� straci�
wszystko przez t� wojn�...
Budynki moskale popalili, zbo�e nam r�ne wojska zabiera�y, na kwitki...
Mania ma jeszcze ca�� pak� tych kwitk�w... Tatu� chcia� wszystko odbudowa�,
ale potem, gdy Michasia zabito... bo pan mo�e nie wie, �e Micha� zgin�� w
legjonach? A jak�e. W bitwie pod Pakos�awiem. Wi�c jak si� tatu� o tem
dowiedzia�, to ju� nie chcia� walczy� o Markowo. Sprzeda� ziemi� i
przenie�li�my si� do Warszawy. A pieni�dze tak�e stracili�my, bo tatu� �le
je umieszcza� i przysz�a ta... de-wa-lu-a-cja. Ale ja Markowo pami�tam. O,
dobrze pami�tam, chocia� by�am jeszcze ma�a...
Tadeusz s�ucha�, usi�uj�c przypomnie� sobie kto to by� Micha� i wywo�a� w
pami�ci obraz tych ludzi, u kt�rych przecie� sp�dzi� swojego czasu wakacje.
Tymczasem Wandzia kr�ci�a si� niespokojnie na krze�le, rozdra�niona
nieobecno�ci� siostry, kt�ra z pewno�ci� lepiej potrafi�aby poprowadzi�
rozmow�. "Co ja mu jeszcze powiem?" - niepokoi�a si�, biegaj�c wzrokiem z
przedmiotu na przedmiot. Jednak�e ani masywny st� d�bowy, ponacinany ongi
scyzorykiem przez Olka, ani szafka z ubogim zapasem ksi��ek, ani kanapa,
kryta wytartym gobelinkiem, nie nastr�cza�y tematu do zajmuj�cej
konwersacji.
- Ach, wiem - pomy�la�a dziewczynka - poka�� mu fotografje. Go�ciom si�
zawsze pokazuje album z fotografjami.
Przynios�a ci�kie, sk�rzane album, spi�te na klamr� i k�ad�c je na stole
przed Halickim, spyta�a tonem wyszukanej uprzejmo�ci, jak zupe�nie doros�a
osoba:
- Mo�e pan przejrzy te fotografje, nim Mania wr�ci?
- Rozkaz, panno Wandziu, chocia� wola�bym jeszcze rozmawia� o Markowie -
odpar� Tadeusz, u�miechaj�c si� do niej. - A czy jest tu przynajmniej moja
podobizna? Ta, o kt�rej s�ysza�em ju�...
- Naturalnie! - zawo�a�a i stan�wszy za plecami go�cia, j�a po�piesznie
przerzuca� grube karty, pe�ne "stryjk�w", "wujk�w" i "cio�" w niemodnych
sukniach.
- O, widzi pan, jest!
Wyj�a z albumu fotografj� amatorsk� na poczt�wce i poda�a Tadeuszowi.
By�o to ostre zdj�cie w pe�nem s�o�cu. Grupa os�b, zebranych pod drzewem,
mia�a na twarzach, r�kach i ubraniach siatk� �wiate� i cieni, niezbyt
korzystnie podkre�laj�cych podobie�stwo do istot ludzkich. Pomimo to,
Halicki natychmiast rozpozna� t�giego jegomo�cia w bia�ym kitlu, chuderlaw�
dam� w sukni domowej i jeszcze par� postaci, kt�re nagle uplastyczni�y si�
w jego pami�ci tak �ywo, jakby dziesi�tek lat, dziel�cych ow� chwil� od
obecnej, znikn�� w czarodziejski spos�b. Na w�skim skrawku bia�ego papieru
w dole widnia�y drobnym maczkiem podpisy: tatu�, mama, pan K�usakowski, ja,
Olek, kuzyn Halicki...
- A wi�c jednak�e kuzyn... - pomy�la� Tadeusz i jeszcze raz obejrza�
w�asn� podobizn�. Od wiotkich ga��zek czere�niowych odcina�a si� do��
wyra�nie gibka posta� m�odzie�cza, przywarta do pnia, z uciesznym skr�tem
ramion, opasuj�cych t� podpor� i z roze�mianem serdecznie obliczem.
- To my jeste�my spokrewnieni! - zwr�ci� si� do dziewczynki, �wiadomej
spraw rodzinnych.
- A tak. Przez Wi�skich.
- Naturalnie, �e przez Wi�skich - zgodzi� si� ch�tnie, cho� przed minut�
got�w by� przysi�c, �e nigdy o takiem nazwisku w domu rodzicielskim nie
s�ysza�.
- No, nareszcie przypomnia� pan sobie! A my czysto my�leli�my, co si� te�
z panem dzieje. Kto� opowiada�, �e pan by� tak�e w legjonach, jak Micha�. A
kiedy� panna Leokadja skar�y�a si�, �e d�ugo nie ma �adnych wiadomo�ci...
- By�em w Rosji, panno Wandziu. Przepraszam, kuzyneczko. Wr�ci�em do
Polski bardzo dalek� drog�, przez Murman - odpar�, dziwi�c si� przyjemnie,
�e oto spotyka ludzi, kt�rych interesowa� jego los i kt�rzy o nim
pami�tali. Jakiemi drogami i przez kogo zbiera�a zacna cioteczka (wieczne
jej odpocznienie!) wie�ci o swym krewniaku, walcz�cym hen, daleko na
r�nych frontach? Kto to byli ci Wi�scy i dlaczego w rodzinie pa�stwa
Lipskich przetrwa�a pami�� o nim, prawie obcym przybyszu, kt�ry kiedy� tam,
przez wakacje, przerwane wybuchem wojny, spija� zsiad�e mleko Markowskich
kr�w i rwa� prosto z drzewa czere�nie?
W ka�dym razie czu� dla tych ludzi sympatj� i wdzi�czno��. Wi�c nigdy nie
by� tak samotny, jak s�dzi�! Wi�c zawsze, w najci�szych opresjach,
towarzyszy�a mu iskierka ludzkiej pami�ci!
Zbudzi� go z zamy�lenia �wie�y g�osik dziewcz�cy:
- Nie s�u�y� pan w legjonach? To szkoda... Chocia� - nie! Co ja plot�!
Micha� przecie� zgin�� w legjonach...
- Oj, zgin�� mo�na wsz�dzie, kuzyneczko. O to na wojnie naj�atwiej!
Zas�pi�a si� jej buzia rumiana. Aby odwr�ci� my�li od takich smutnych
rzeczy, jak �mier�, wskaza�a znowu fotografi�.
- Tu stoi Mania. Terazby jej pan nie pozna�, bo dawno doros�a.
- Kto wie?... - szepn�� Tadeusz. - Mo�ebym pozna�.
W tej samej chwili stukn�y drzwi w przedpokoju.
- To Mania! - rzek�a Wandzia z zadowoleniem. - Ona ma klucz od zatrzasku.
Lekkie, ciche kroki przemkn�y przez korytarz i w progu stan�a osoba
do�� wysoka, do�� szczup�a, w zamszowym kapelusiku, z pod kt�rego wy�ania�a
si� niewyra�nie do�� nik�a twarz.
Wandzia skoczy�a ku siostrze, wo�aj�c:
- A widzisz, Maniu! A widzisz! Przyszed�!
M�wi�am ci. �e przyjdzie na pewno! Aha! Zyg-zyg-zyg!
- Ale�, Wandziu...
- I c�? - zwr�ci�a si� dziewczynka do Halickiego. - Pozna�by pan Mani�,
czy nie pozna�by pan?
- Teraz poznaj� doskonale! - rzek� Tadeusz i podchodz�c ku m�odej osobie,
doda� z uk�onem: - Kuzynka jednak pozwoli, �e si� przedstawi�: jestem
rotmistrz Halicki.
Podczas, gdy starsza panna Lipska zdejmowa�a kapelusz i okrycie, Wandzia
kr�ci�a si� po pokoju jak fryga, niecierpliwie zagl�daj�c w oczy to
rotmistrzowi, to siostrze. Wreszcie zdoby�a si� na odwag� i spyta�a:
- Prosz� pana... a ten depozyt, co to pan mia� przynie�� w zesz�� sobot�?
- Wandziu! - zgromi�a j� Mania, ale Tadeusz si� roze�mia� i natychmiast
wyci�gn�� z kieszeni zalakowane pude�eczko.
- By�bym zapomnia�! A w�a�ciwie przyszed�em w tej sprawie.
- O, cieszy�yby�my si�, gdyby kuzyn pami�ta� o nas i przyszed� z w�asnej
woli w odwiedziny...
- Dlaczego nie m�wicie sobie "ty"? - wypali�a Wandzia, chwytaj�c
pude�eczko.
- M�j Bo�e! Wandziu! Jaka� ty dzi� niezno�na! - rzek�a Mania. - Wyobra�am
sobie, co ona tu musia�a naple�� podczas mojej nieobecno�ci!
- O, bynajmniej - zaprzeczy� �ywo Tadeusz. - A co do mnie, czu�bym si�
szcz�liwy, gdyby kuzynka zechcia�a, za rad� panny Wandzi...
- Przecie� dawniej nazywa� pan Mani� po imieniu - wtr�ci�a dziewczynka
niecierpliwie rozpl�tuj�c sznurki.
- Doprawdy... w�wczas byli�my prawie dzie�mi... To jest ja by�am... -
zacz�a Mania z zak�opotaniem, ale w tej samej chwili siostra przerwa�a jej
okrzykiem zachwytu:
- Maniu! Maniu! Co za cudowny pier�cionek! I to ma by� ten depozyt!
Spojrzyj tylko, Maniusiu!
W dzikich podskokach rado�ci, do niedawna pe�na powagi os�bka podbieg�a
ku niej, wymachuj�c r�k� z pier�cionkiem:
- �liczny, co? I pomy�l: to dla ciebie! Od panny Leokadji! Jaka ona
zacna! Jaka ty jeste� szcz�liwa, Maniu!... To najpi�kniejszy pier�cionek,
jaki widzia�am w �yciu! Czy aby na pewno dla ciebie? Ale na pude�ku
napisane przecie�: Dla Maniusi Lipskiej, po mojej �mierci... Wi�c widzisz!
- Przesta�e raz trajkota� i poka� lepiej to cudo! - rzek�a Mania i
szepn�a siostrze na ucho:
- Nie krzycz tak. Zachowujesz si� jak siedmioletnie dziecko! Co sobie pan
Halicki pomy�li?
- Rzeczywi�cie bardzo �adny pier�cionek - wtr�ci� Tadeusz, przypatruj�c
si� pod �wiat�o b��kitnym ogniom, rzucanym przez brylant.
Wandzia tymczasem, niestropiona, myszkowa�a dalej, szukaj�c w pude�eczku
nowych skarb�w. Jednak�e nie znalaz�a ju� nic wi�cej, opr�cz kartki, kt�r�
natychmiast zacz�a odczytywa� g�o�no:
- "Dla kochanej Maniusi" - s�uchaj, Maniu, bo to do ciebie - "z
�yczeniem, by kiedy� odda�a ten pier�cionek cz�owiekowi, godnemu..."
- Zostaw t� kartk� - krzykn�a siostra i wyrwa�a papier z r�k
dziewczynki.
- Jaka� ty �mieszna, Maniu! Przecie� nie mamy przed sob� �adnych
sekret�w. A zreszt� tu wcale nie napisane, �eby nie czyta� g�o�no...
Jednak�e Mania schowa�a ju� karteczk�, m�wi�c z u�miechem:
- Ale na pude�ku by�o napisane, �e to dla mnie, prawda, Wandeczko?
- Egoistka! - mrukn�a dziewczynka nad�sana i wysz�a z pokoju.
- Doprawdy, nie rozumiem, co jej si� sta�o. Taka jest dzi� niezno�na i
w�cibska. Przepraszam pana bardzo za t� drobn� utarczk�. Wandzia ma
charakter troch� gwa�towny, lecz w gruncie bardzo dobry. Za chwil�
przestanie gniewa� si� na mnie. Wandeczko!
- Czego chcesz? - odpowiedzia� nieprzejednany g�osik za drzwiami.
- Czy pomo�esz mi nakry� do podwieczorku? Wyjmij fili�anki i przetrzyj
je, �ciereczka wisi za drzwiami.
- Mog� przetrze� fili�anki - rzek�a Wandzia tonem bardziej ugodowym,
podchodz�c do kredensu.
Tadeusz obserwowa�, jak obie panny Lipskie krz�ta�y si� po pokoju,
przygotowuj�c skromny podwieczorek. Z prawdziw� przyjemno�ci� patrzy� na
pewne, spokojne ruchy Mani, kt�ra wyg�adza�a na stole obrus �nie�nej
bia�o�ci i rozstawia�a na nim talerzyki cicho i wprawnie. Dopiero teraz
m�g� jej si� dobrze przypatrze� i stwierdzi�, �e pierwsze wra�enie by�o
raczej niedo�� korzystne.
Twarz mia�a niezmiernie mi��, o rysach prawid�owych, tylko mo�e nieco
bezbarwn�. Teraz, w �wietle dogasaj�cego dnia, cera nabra�a barwy
r�owszej, a oczy blasku. R�ce mia�a szczup�e, cho� niezbyt ma�e, o
�agodnym rysunku palc�w, g�ow� nieco nachylon� ku przodowi. Ten sam �agodny
rysunek ramion. Nawet w�osy, bezpretensjonalnie zwini�te w gruby w�ze�,
zachowa�y na skroniach mi�kk� falisto�� i jakby przy�miony po�ysk. W ca�ej
postaci, w wyrazie oczu i ust rze�bi�y si� te dwie zasadnicze cechy: dobro�
i spok�j.
- Musi by� �agodna i pracowita - pomy�la� Tadeusz. - A przytem jest
dzieln� dziewczyn�.
Z opowiada� Wandzi nietrudno by�o wywnioskowa�, �e dom spoczywa na
barkach tej Mani, kt�ra pracuje na chleb powszedni w zast�pstwie zmar�ych
rodzic�w, a jednocze�nie wychowuje rodze�stwo, trzyma ster gospodarstwa,
kieruje �yciem ca�ej tr�jki.
- Tak, jest dzieln� i rozumn� dziewczyn� - powt�rzy� w duchu Tadeusz,
czuj�c nowy przyp�yw wdzi�czno�ci dla ciotki Leokadji, kt�ra go, niejako
zmusi�a do odnowienia znajomo�ci z tym sympatycznym domem.
Jak na pierwsz� wizyt�, siedzia� stanowczo za d�ugo. Ale czy� wypada�o
zasmuci� uprzejme gospodynie, kt�re go namawia�y "jeszcze na jedn�
fili�ank� herbaty, tylko t� jedn� i jeszcze, chocia�by po��wk�..."
Gaw�dzi�o si� przytem mile o dawnych czasach, o tych wakacjach w Markowie o
rozmaitych figlach Olka, kt�ry mia� w�wczas dziewi�� lat i wola� je�dzi�
oklep na �rebakach, ni� powtarza� tabliczk� mno�enia.
"A pami�ta pan wtedy i wtedy? A pami�ta pan tam i tam?" - krzy�owa�y si�
zapytania, przypominano sobie na wy�cigi radosne i smutne wydarzenia.
- A pami�ta pan - szepn�a Mania - krwawy �w zach�d s�o�ca w dniu, gdy
wybuch�a wojna? Pan K�usakowski, kt�ry sam wiele widzia� na �wiecie, a
jeszcze wi�cej s�ysza� od starych, do�wiadczonych ludzi, odrazu
przepowiedzia� nieszcz�cie. No - i wkr�tce wzi�li Michasia do wojska.
Uciek�, przedar� si� jakim� cudem przez front wst�pi� do legjon�w i...
Tadeusz chcia� odpowiedzie�, �e owego wieczora, gdy wszyscy zgromadzili
si� przed gankiem, aby obserwowa� niezwyk�� groz� nieba, kt�re zda si�
sp�ywa�o �yw� krwi�, zauwa�y� po raz pierwszy d�ugie warkocze stoj�cej
przed nim dziewczynki. W�osy te, zwykle nieokre�lonego koloru, ni jasne, ni
ciemne, po�yskiwa�y wtedy pod �wiat�o, jak mied� i g�owa panny Maniusi
p�awi�a si� w aureoli z nitek ognistych.
W sam czas zorjentowa� si�, �e panna Lipska zacz�a opowiada� o zmar�ym
bracie i �e takie intermezzo, wobec powagi wspomnie�, by�oby conajmniej
niewczesne. Ograniczy� si� wi�c jedynie do kr�tkiego chrz�kni�cia "hm", a
jednocze�nie drzwi, otwarte energiczn� d�oni�, stukn�y mocno i do pokoju
wszed� m�ody cz�owiek, tak uderzaj�co podobny do poleg�ego Michasia, �e
Tadeusz omal nie krzykn��.
Nie potrzebowa� ju� sobie przypomina�, jak wygl�da nie�yj�cy brat Mani.
Mia� oto przed oczami jego sobowt�r, mo�e nieco ni�szy i szerszy w
ramionach z t� sam� zuchowat� min�, z g�stw� ciemnych w�os�w, opadaj�cych
na czo�o. Ch�opiec zatrzyma� si� zdziwiony i ciekawie patrzy� na zebranych.
- To jest w�a�nie pa�ski ucze�. Nie poznaje pan Olka? - spyta�a Mania ze
swym �agodnym u�miechem.
A Wandzia krzykn�a zawadjacko:
- Olek! Uszy do g�ry! Pan profesor zaraz rozpocznie egzamin, by si�
przekona�, �e� ju� nie taki osio�, jak wtedy!
- Wandziu! - szepn�a zn�w Mania prosz�co, ci�gn�c siostrzyczk� za r�kaw.
- A mo�e nie by� z niego osio�? Nie ma si� o co obra�a�. Sam mi to
opowiada�. Zreszt� - przecie� to takie dawne czasy! Co by�o, a nie jest...
- odpar�a dziewczynka rezolutnie.
- Pewnie! - za�mia� si� Olek - panna Wandzia pe�za�a w�wczas na
czworakach, co teraz czyni troch� rzadziej...
Przywita� si� z Halickim i zaraz poprosi� o herbat�, dodaj�c: "g�odny
jestem, jak ten pies. Zjad�bym wo�u z ko�ciami!"
Zamiast wo�owiny, Mania podsun�a mu ogromny kawa� chleba z mas�em i
rzodkiewkami, kt�re m�ody cz�owiek j�� pa�aszowa�, chrupi�c.
Potoczy�a si� znowu rozmowa, tym razem o sprawach bie��cych, o wakacjach.
Wandzia o�wiadczy�a stanowczym tonem, i� natychmiast po sko�czonych
lekcjach wyjedzie na wie�, "�eby tam nie wiem co", cho�by do ch�opskiej
chaty, a wyjedzie.
- Pojedziesz do cioci Klimci - rzek�a Mania...
- O, o! Do cioci Klimci! Ju�bym wola�a do wujostwa Zdzisi�w, chocia� i
tam nudy, �e wytrzyma� trudno: �niadanie daj� oko�o po�udnia i trzeba
chodzi� w po�czochach! - westchn�a Wandzia.
Tadeusz przys�uchiwa� si� tym rodzinnym dyskusjom, usi�uj�c odgadn��, kto
to jest "ciocia Klimcia" i gdzie mieszkaj� "wujostwo Zdzisiowie".
Wreszcie, spojrzawszy na zegarek, zerwa� si� z miejsca przera�ony.
- Mam nadziej�, �e pan b�dzie odt�d pami�ta� o nas - ozwa�a si� Mania
uprzejmie, podaj�c go�ciowi r�k� na po�egnanie.
Wieczorem, siedz�c przy lampie, rzucaj�cej jasny kr�g �wiat�a na obrus,
siostry gaw�dzi�y o wydarzeniach dnia. Wandzia ustawicznie powraca�a do
zachwyt�w nad "kuzynem".
- Jaki mi�y i przystojny, prawda? No i powiedz, czy �le zrobi�am,
zatrzymuj�c go wtedy na ulicy?
- �le, Wandziu, bo nie nale�y nigdy rozmawia� z obcymi lud�mi.
- Ale� to przecie nie by� obcy! - odpar�a z uporem dziewczynka. Nagle
przysun�a si� do siostry bliziutko i poprosi�a przymilnie:
- Maniusiu... moja z�ociutka! Poka� mi t� karteczk� od panny Leokadji,
dobrze?
- Oj, nudna jeste�. W�a�nie, �e nie poka��.
- A ja i tak wiem! - krzykn�a Wandzia z triumfem. - Tam by�o napisane:
"Dla kochanej Maniusi, z �yczeniem, by kiedy� odda�a ten pier�cionek
cz�owiekowi, godnemu jej z�otego serca". Aha!
- Je�eli przeczyta�a�, to czemu pytasz o t� kartke? - rzek�a Mania,
u�miechaj�c si�.
- Tak sobie. Chcia�am sprawdzi�, czy dobrze pami�tam