Wilks Eileen - Oświadczyny
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Wilks Eileen - Oświadczyny |
Rozszerzenie: |
Wilks Eileen - Oświadczyny PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Wilks Eileen - Oświadczyny pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Wilks Eileen - Oświadczyny Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Wilks Eileen - Oświadczyny Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
EILEEN WILKS
Oświadczyny
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy Jane zaczęła żałować swojej nierozwagi, było już za
późno. Wpakowała się w kłopoty i tkwiła teraz w jeziorze,
zanurzona w wodzie po szyję.
Jezioro należało do płytkich. Problem stanowiły wojskowe
buty, które na wysokości oczu dziewczyny rozdeptywały w tej
chwili błotnisty brzeg. Przykucnęła za krzakiem rosnącym w
wodzie, pragnąc stać się niewidzialną.
Żałowała, że w ogóle kiedykolwiek usłyszała o istnieniu
małego karaibskiego narodu z wyspy San Tomas. Jeszcze
bardziej żałowała, iż zdecydowała się odkupić bilet na rejs od
kolegi, który pracował w tej samej szkole co ona, a którego
żona tuż przed wakacjami dostała zapalenia wyrostka
robaczkowego. A najbardziej żałowała tego, że, wiedziona
rzadką u niej chęcią przeżycia przygody, zeszła z pokładu
statku, bo zapragnęła zwiedzić samo serce wyspy.
Czemu, och, czemu zdecydowała się zerwać z
dotychczasowym, spokojnym trybem życia?
Buty należały do żołnierza. Obok stał jego kolega, którego
nie widziała zza krzaka, a w tropikalnym lesie kryli się inni.
Wszyscy szukali właśnie jej i mieli broń, przypominającą tę,
której używał Rambo.
Woda była ciepła, powietrze gorące, a jednak Jane drżała.
Dopóki nie usłyszała strzałów, czuła się tu świetnie. W
autobusie zaprzyjaźniła się z kilkoma osobami, choćby z parą
tutejszych mieszkańców, którzy z dumą opowiedzieli jej o
tamie wybudowanej niedawno w najbliższej okolicy. Jane
była bardzo wdzięczna za tę informację. Dzięki tamie
utworzyło się rozległe; płytkie jezioro, w którym teraz się
kryła. Woda zalała część lasu, lecz nie zdołała zatopić drzew i
części krzewów. Krzak, za którym kryła się Jane, miał jeszcze
wystarczająco dużo liści.
Strona 3
Nie mogła teraz dostrzec żołnierskich twarzy, choć
widziała je w wiosce, nim stamtąd uciekła. Wszyscy
partyzanci wydawali się bardzo młodzi - mniej więcej w tym
samym wieku co jej uczniowie z Atherton. Kiedy wysiadała z
autobusu, dostrzegła kilkunastu młodzików ze strzelbami
niedbale przerzuconymi przez kościste ramiona, ale nie
zaprzątała sobie tym głowy. Na San Tomas widok żołnierzy
nie stanowił niczego niezwykłego.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Gdy kierowca
autobusu oznajmił, że muszą się zatrzymać, by dokonać
jakiejś naprawy, nie przejęła się tym, bo i tak miała poszukać
toalety. W chwilę potem, kiedy weszła do miejscowej
jadłodajni, wbiegł chłopak, którego poznała w autobusie.
Próbował ją ostrzec, lecz mu nie uwierzyła, póki podczas
mycia rąk nie usłyszała strzałów.
Wyskoczyła przez okno i uciekła, chcąc ratować życie.
Błotnista ścieżka doprowadziła ją do jeziora.
- Hernandez to głupiec - powiedział po hiszpańsku jeden
z żołnierzy. - Widzisz jakąś kobietę? Pewnie, że nie, bo jej tu
nie ma. Kto by uciekał do jeziora? Nawet Amerykanka nie jest
taka głupia. A choćbyśmy ją znaleźli, to co nam to da? Czy
okup, o którym mówił, trafi do naszych kieszeni?
Drugi żołnierz zachichotał i dobitnie wyraził, co myśli o
rozkazach Hernandeza. Jego kompan odpowiedział śmiechem.
Do kogo strzelali w wiosce? Jane starała się o tym nie
myśleć, bo zaczynała wówczas drżeć, a każdy ruch mógł ją
zdradzić. Próbowała nawet wstrzymać oddech, lecz bardzo
trudno było zachować spokój, gdy na rękę wpełzł jej jakiś
robak. Zrobił to, gdy chwyciła dłonią za gałąź krzaka, co
okazało się zbędnym ruchem, bo teraz nie mogła pozwolić
sobie na to, by ją puścić. Żołnierze usłyszeliby szelest.
Robak był ogromny i obrzydliwy, długi jak mały palec
Jane. Siedział na ręce i patrzył na nią, świecąc w słońcu
Strona 4
czarnozielonym pancerzem. Miał stanowczo za dużo odnóży.
Jane nienawidziła ich dotknięcia.
Wpatrywała się w robaka, słuchając śmiechu i
obscenicznych żartów żołnierzy. Drugą ręką dotykała wisiorka
zawieszonego na cienkim łańcuszku na szyi. Dwaj mężczyźni
sprzeczali się tymczasem, gdzie mają jej szukać. Potem
zaczęli opowiadać, co by zrobili, gdyby ją znaleźli.
Usłyszała, że jeden z nich się oddala, lecz strach nie minął.
Mogli tak gadać, by sobie wzajemnie zaimponować,
pomyślała. Mimo że uzbrojeni, byli przecież niemal dziećmi.
Takich jak oni uczyła w Atherton hiszpańskiego. Mówili o
czymś, czego nie rozumieli. Przecież nie mogli serio myśleć o
tym, co zamierzali jej zrobić. Ogarnął ją strach. Czuła, że
łańcuszek na szyi zaczyna ją dusić. Tato, pomyślała, dlaczego
zawsze mówiłeś, że jestem do ciebie podobna? Nie szukam
przygód.
Zastanawiała się, co przeżyli inni cudzoziemcy poznani w
podróży. Modliła się, by wyszli cało z opresji. Choćby taka
sympatyczna para Niemców albo wspaniały mężczyzna w
okularach w złotej oprawce, który siedział po przeciwnej
stronie autobusu. Jakoś nie mogła pozbyć się myśli, że strzały
były przeznaczone dla niego. W czasie jazdy rozmawiała z
wieloma pasażerami, ale nie z nim.
Zwykle łatwo zawierała znajomości. To jedyna zaleta,
która płynęła z tego, że Jane nie zwracała uwagi swoją osobą.
Ludzie czuli się z nią dobrze, bo wydawała się im taka
zwyczajna. Nowi znajomi zawsze twierdzili, iż kogoś im
przypomina - sympatyczną koleżankę szkolną, córkę
sąsiadów.
Lecz człowiek, którego w myślach określiła mianem
profesora, trochę ją niepokoił. Może z powodu okularów,
które nosił? Mężczyzna ów zachowywał rezerwę, więc uznała,
że zapewne jest nieśmiały.
Strona 5
Z jakiegoś powodu zafascynowały ją jego dłonie. Były
duże z długimi, smukłymi palcami. Zauważyła na nich sporo
drobnych zadrapań, jakie miewają robotnicy. Coś ją opętało
na punkcie tych dłoni, bo zaczęła snuć na ich temat erotyczne
fantazje. Nieznajomy jej nie zauważył. W ogóle mężczyźni
rzadko zwracali na nią uwagę.
Co się z nim stało, pomyślała. Jeśli partyzanci brali
jeńców dla okupu, nie mogli skrzywdzić cudzoziemców z
autobusu.
Męskie buty tkwiące niedaleko krzaka poruszyły się.
Robak również zdecydował się zmienić położenie i łaskotał
rękę Jane tysiącem nóżek tak, że z trudem zachowywała
spokój.
Nie mogła dostrzec, co robi żołnierz, lecz słuch
podpowiadał, iż nie odszedł daleko. Usłyszała trzask zapałki i
poczuła zapach siarki. Przez chwilę sądziła, że prześladowca
zamierza podpalić krzaki, lecz uspokoiła ją woń tytoniowego
dymu. Zatrzymał się, by zapalić papierosa, i palił go tuż obok
kryjówki Jane.
Robak tymczasem zatrzymał się na jej łokciu.
Drzewa cynamonowe mieszały się w tropikalnym lesie z
cedrami, mahoniowcami i zaroślami bukszpanu. Część z nich
wyginęła w ciągu roku, mając korzenie zalane wodami
niedawno powstałego jeziora. Wielki mangowiec rosnący
kilka metrów dalej, na północnym brzegu zbiornika,
przetrwał.
Człowiek przycupnięty wśród jego gałęzi miał z nim wiele
wspólnego. Znawcy miejscowej flory twierdzili, że mangowce
są tu czymś obcym, lecz umiejętnie zaadaptowały się do życia
na wyspie. Nieznajomy przetrwał jak to drzewo. Podobnie jak
ono potrafił wtapiać się w przestrzeń, do której nie należał.
Teraz wyciągnął się wygodnie na grubym konarze i
obserwował kobietę oraz żołnierzy. Miał mieszane uczucia w
Strona 6
stosunku do nowo utworzonego jeziora. Z jednej strony
pomogło ukryć się dziewczynie. To dobrze. Z drugiej zalało
trakt, którym zamierzał dotrzeć na umówione miejsce
spotkania po drugiej stronie wyspy.
Sytuacja się zmieniła. Musiał podjąć jakieś decyzje.
Mangowiec dawał większą szansę na ukrycie się niż
krzak, za którym tkwiła kobieta. Można było obserwować stąd
żołnierza tak zwanej Armii Wyzwoleńczej Ruiza i dziewczynę
w jeziorze. Jej jasna sukienka unosiła się na powierzchni
błotnistej wody, czyniąc kryjówkę łatwo dostrzegalną.
Nieznajoma znajdowała się w dość opłakanym stanie.
Nawet włosy jej oklapły i mokrym, ciemnym kaskiem
oblepiały głowę.
Widział te włosy, kiedy były suche i połyskiwały w
słońcu, jakby płonęły w nich iskierki. Zauważył tę kobietę w
autobusie. Czasem jego życie zależało od tego, czy dokonał
właściwych obserwacji otoczenia, więc przyjrzał się
wszystkim pasażerom, włącznie z wesołą amerykańską
turystką, która gawędziła z innymi, sprawnie posługując się
hiszpańskim.
Zatrzymał na niej wzrok dłużej, niż miał to w zwyczaju.
Była tak bardzo amerykańska, tak zwyczajna, że aż
przyciągnęła uwagę. Ale jej włosy trudno było nazwać
zwyczajnymi. Miały ciepły, złocistobrązowy odcień i taką
gęstość, że z przyjemnością zanurzyłby w nich dłonie.
Mężczyzna pokręcił głową. Głupia dziewczyna! Siedziała
za tym krzakiem, jakby miało to uczynić ją niewidzialną. Czy
nie wiedziała, że jeśli żołnierz zrobi kilka kroków w kierunku
wschodnim, to ją zobaczy?
Pewnie nie. Większość ludzi nie umie przewidywać, a ona
była cywilem. Jedyne pojęcie, jakie miała o ukrywaniu się,
zostało wyniesione z zabaw w chowanego, które szybko
zamieniła na całowanie się z chłopakami.
Strona 7
Przypomniał sobie jej śmiech w autobusie. Rozmawiała z
chłopcem, którego on potem wysłał, by ją ostrzec przed
partyzantami. Miała ciepły, przyjazny śmiech i te wspaniałe
włosy. Kiedy się śmiała, myślał o tym, by ją pocałować.
Żołnierz wyrzucił niedopałek, poprawił broń i ruszył na
wschód. Kobieta nie drgnęła. Wciąż siedziała w wodzie.
Wątpił, by widziała człowieka, który jej szukał. Nie miała
pojęcia, iż partyzant za chwilę dostrzeże kryjówkę.
Właściwie to sprawa bez znaczenia, pomyślał. To, czego
dowiedział się o związkach między dwiema grupami
terrorystów, mogło zaważyć na losie znacznie większej liczby
kobiet niż ta jedna. Kiedy zostanie złapana, bo tak się stanie,
nie będzie długo cierpiała. Ruiza interesował okup.
Samozwańczy generał nie był do końca zdeprawowany i nie
miał potrzeby krzywdzić swoich więźniów. Kobiecie grozi
kilka trudnych do przetrwania tygodni, ale wszystko powinno
skończyć się dobrze. Ruiz nie chce, by prasa przedstawiała go
jako barbarzyńcę. Pragnie po prostu pieniędzy.
Tylko... Ruiz nie był prawdziwym generałem, a nawet
żołnierzem, mimo że nosił fantazyjny mundur i cytował Che
Guevarę. Miał niewielką kontrolę nad oddziałami
partyzantów. Część jego podwładnych szczyciła się dobrą
opinią, inni zasługiwali na miano bestii.
Jeżeli ją zgwałcą, pomyślał, już nie będzie się tak radośnie
śmiała. Długo tego nie zrobi, a może nawet nigdy.
To mnie nie dotyczy, pomyślał, nie wiąże się ze sprawą,
dla której tu przybyłem. Przecież ją ostrzegłem, wierząc, że
zdoła schronić się w bezpiecznym miejscu. Więcej nic nie da
się zrobić, jeśli nie chcę się narażać na zdekonspirowanie.
Tak myślał, lecz jego ręce już szykowały się do działania.
Robak przesunął się kilka centymetrów poniżej łokcia
Jane, gdy usłyszała nagłe stuknięcie, jakby coś ciężkiego
spadło na ziemię gdzieś niedaleko.
Strona 8
Drgnęła, poruszyła ramieniem, wypuściła z ręki gałąź, a
robak wpadł do wody.
To było coś w rodzaju uderzenia. Po siedmiu latach
praktyki nauczycielskiej i dwudziestu dziewięciu latach życia
w towarzystwie dwóch braci, którzy często kłócili się i
wszczynali bójki, Jane znała ten dźwięk. Z trudem przełknęła
ślinę i zaczęła wycofywać się z kryjówki w przekonaniu, że
trzeba uciekać. Mokra sukienka owinęła się wokół nóg,
krępując ruchy.
Zatrzymała się na chwilę, przykucnąwszy nisko. Niczego
nie było już słychać, nawet ptaki ucichły. Głupi robak płynął
teraz w jej kierunku, a żołnierza straciła z oczu. Nie miała
pojęcia, co się dzieje i co powinna zrobić. Starała się myśleć
rozsądnie, lecz nie na wiele się to zdało w tak niezwykłej
sytuacji, więc, niezdecydowana, nadal tkwiła w jednym
miejscu.
Co to? Tuż za nią...
Nim zdążyła się odwrócić, ktoś zacisnął jej rękę na ustach.
Ze strachu serce zaczęło bić mocniej. Chciała ugryźć
napastnika, lecz długie palce ściskające policzki
uniemożliwiały Otwarcie ust. Nieznajomy odchylił jej głowę
do tyłu. Nabrała powietrza przez nos i poczuła zapach
mężczyzny, który unieruchomił ją jednym ramieniem i zmusił
do przyklęknięcia W wodzie tak, że miała ją powyżej piersi.
Pomyślała, iż napastnik może poderżnąć jej gardło.
Poczuła mdłości.
- Żołnierz, który palił, leży nieprzytomny, ale jest drugi,
stojący trochę dalej, po zachodniej stronie - powiedział
szeptem mężczyzna. - Może nas usłyszeć, gdy narobimy
hałasu. Czy zamierza pani krzyczeć, jeśli zdejmę rękę?
Mówił po angielsku z amerykańskim akcentem. Jane
odczuła ulgę i pokręciła głową. Mężczyzna usunął dłoń z jej
twarzy, lecz drugą ręką ciągle obejmował ją w pasie.
Strona 9
Wstrzymała oddech, by go upewnić, że będzie cicho. Gdy
rozluźnił uścisk, omal nie upadła, lecz podtrzymał ją
ramieniem. Jane odwróciła się powoli i... jeszcze chwila, a
zapomniałaby, że powinna zachowywać się cicho.
Nieznajomy nie nosił teraz okularów, ale poza tym
niewiele się zmienił. Miał tę samą fryzurę: proste, ciemne
włosy ujęte w kucyk z tyłu głowy. Wraz z okularami zniknął
jednak człowiek, którego pamiętała z autobusu. To przez te
oczy, pomyślała. Zimne, niebieskie jak niebo oczy, którymi na
nią spoglądał, z pewnością nie należały do nieśmiałego
profesora. Mężczyzna, stojący obok w spodniach mokrych po
uda, miał w wyglądzie coś, czego nie potrafiła zdefiniować.
Położył palec na ustach, nakazując jej spokój, a Jane
przypomniała sobie jego smukłe palce i dłonie z drobnymi
zadrapaniami. Choć wydawał się innym człowiekiem, dłonie
zostały te same.
Skinęła głową na znak, że rozumie. Odwrócił się, a ona
zrobiła to samo, posuwając się w wodzie sięgającej do bioder.
Robak poruszał się bezradnie, kręcąc się w kółko po jeziorze.
Jane zawahała się przez moment. Głupie stworzenie wyraźnie
tonęło. Krzywiąc się z obrzydzenia, wyłowiła go i umieściła
na liściu krzaka.
Mężczyzna, który z pewnością nie był profesorem,
zatrzymał się po paru krokach i popatrzył na nią z niechęcią,
jakby chciał spytać, czy nie zwariowała. W ten sposób zwykł
zachowywać się Doug, gdy sądził, że zrobiła coś głupiego, co
ostatnio zdarzało się często podczas ich trwającego kilka
miesięcy, źle rokującego związku.
Uczyniła przepraszający gest i uśmiechnęła się, lecz
mężczyzna nie odwzajemnił uśmiechu. Odwrócił się i
skierował ku zachodniemu brzegowi jeziora, co wydawało się
pozbawione sensu, skoro, jak sam powiedział, krył się tam
drugi żołnierz. Nie wiedząc, co robić, podążyła za nim. Czuła
Strona 10
się jak ten tonący robak i miała ochotę płakać. Z jednej strony
pragnęła, by wrócił profesor o chłopięcym wyglądzie. Z
drugiej wiedziała, iż ktoś, kogo sobie wyobraziła na podstawie
okularów w złotej oprawce, nie wiedziałby, co robić w takiej
sytuacji. A człowiek o zimnych, niebieskich oczach i
smukłych dłoniach nie czuł się zagubiony.
Dotarli do drzew zanurzonych w wodzie. Nieznajomy dał
znak, iż chce, by tu zaczekała. Skinęła głową, ufając, iż wie,
co robi. Jeszcze bardziej niż robaków nie znosiła sytuacji, w
których czuła się bezradna. Znów spróbowała się uśmiechnąć,
lecz ciągle bolały ją policzki od ucisku jego dłoni. Podobnie
jak w autobusie zaczęła fantazjować na temat tych rąk, lecz
nie trwało to długo. Mężczyzna podszedł tak blisko, że
poczuła ciepło jego ciała. Kosmyk włosów, który wysunął się
mu z zapinki, dotknął skóry Jane, gdy się nad nią pochylił.
- Chcę się uporać z drugim partyzantem - szepnął tak
cicho, że ledwie go słyszała. Musnął przy tym wargami płatek
jej ucha. - Raczej go nie zabiję. Łatwiej z nim sobie poradzę,
jeśli będę sam.
Skinęła głową, zgadzając się zostać pod drzewem.
Próbowała wmówić sobie, że gęsia skórka to skutek
przemoczenia, a nie dreszczy spowodowanych dotykiem
męskich warg.
Strona 11
ROZDZIAŁ DRUGI
Drugi żołnierz dał się zaskoczyć równie łatwo jak
pierwszy. Mężczyzna zaszedł go od tyłu i obezwładnił,
zaciskając rękę na gardle. Ofiara nie walczyła długo. Odcięcie
dopływu krwi do mózgu pozbawiło partyzanta przytomności.
Siedem sekund później napastnik złożył ciało nieprzytomnego
na ziemi i zbadał puls, by się upewnić, czy tamten żyje.
Zabójstwo przypadkowego żołnierza byłoby kiepskim
zakończeniem kariery w agencji, pomyślał. Tylko chwilę
zajęło mu skrępowanie powalonego jego własnym pasem. Nie
mógł pozwolić sobie na nic więcej, bo wokół czaili się inni
partyzanci i nie wszyscy musieli być tak kiepsko
przygotowani do walki. Poza tym nie szukali wyłącznie
kobiety.
Wyprostował się, by spojrzeć na swoją ofiarę. Na ziemi
leżał nastolatek, który pewnie się jeszcze nie golił. Mężczyzna
zastanowił się przez moment, czemu ci żołnierze są ciągle
tacy młodzi, a on robi się coraz starszy.
Zachowując ciszę, wrócił do dziewczyny ukrytej za
drzewem. Patrzyła w odwrotnym kierunku. Jej cienka, długa
suknia była niegdyś luźna i biała. Teraz oblepiała ją po kostki
mokra, brudna i prawie przezroczysta tkanina. Mężczyzna
miał wspaniały widok na białe bikini prześwitujące przez
wilgotny materiał.
Uśmiechnął się do siebie.
- Buu... - zaryczał tuż nad jej uchem, aż odskoczyła o
kilka kroków. Sam nie wiedział, dlaczego nagle zachciało mu
się żartów.
Gdy na niego spojrzała, już się nie uśmiechał. Pomyślał,
że mimo wszystko ładnie wygląda z tą swoją niewinną,
okrągłą buzią. Ciało też miała przyjemnie zaokrąglone tam,
gdzie trzeba. Nawet jej duże, brązowe oczy były teraz okrągłe.
Po chwili zmrużyła je lekko.
Strona 12
- Celowo mnie pan przestraszył. Zakładam, że drugi
żołnierz jest... nieprzytomny?
Wzruszył ramionami. Niech się zastanawia nad tym, co
zrobił. Uważał, że powinna przyzwyczaić się do
zaskakujących zmian sytuacji.
- W pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby nas usłyszeć.
Chodźmy - powiedział.
- Dokąd?
Wskazał głową na swój mangowiec.
- Dokąd idziemy? - powtórzyła, podążając za nim w
mokrych tenisówkach.
- Najpierw po moje rzeczy - wyjaśnił i podciągnął się na
gałęzi, by zabrać ukryty na drzewie plecak.
- A potem?
- Do wioski, niedaleko szosy Camino Real.
- Ale ja chciałabym wiedzieć...
- Mówi pani po hiszpańsku, prawda? Wierzę, że dotrzemy
do wioski przed nocą, choć dokładnie nie znam drogi. Nie
mamy jednak wielkiego wyboru, tkwiąc między jeziorem a
oddziałami Ruiza. Uwaga! - ostrzegł, zrzucając z drzewa na
ziemię swój plecak.
Jane uskoczyła w ostatniej chwili. Mężczyzna stanął obok
i pomyślał, że z przodu wygląda równie ładnie jak z tyłu.
Mały, złoty wisiorek połyskiwał w zagłębieniu między
pełnymi piersiami. Staniczek okrywał ponętny biust,
odznaczający się wyraźnie pod wilgotną sukienką. Widząc to
wszystko, poczuł lekkie, przyjemne podniecenie. Dziewczyna
wyraźnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wygląda w
przezroczystym ubraniu.
- Camino Real ciągnie się w górzystej części wyspy na
wschodzie - zauważyła. - Czy nie powinniśmy kierować się na
południe, skąd przyjechaliśmy? Albo na zachód, gdzie leży
Strona 13
spore miasto, Narista, o ile pamiętam. Pewnie mają tam
posterunek policji.
Uniósł brwi, podziwiając pilność, z jaką odrobiła pracę
domową z geografii.
- W wiosce, o której mówię, mieszka zaufany człowiek.
On pomoże pani dostać się do stolicy.
Tam, jak sądził, mogłaby się zatrzymać, bo miejscowe
władze przykładały wielką wagę do tego, by turyści z
zawijających na wyspę statków czuli się na San Tomas
bezpiecznie.
- Nie możemy iść na południe, ponieważ oddziały Ruiza
kontrolują drogę - wyjaśnił, zakładając plecak.
- Kim jest Ruiz?
- To człowiek, który wysłał żołnierzy, by panią porwali.
Chodźmy.
- Chwileczkę - rzekła, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Poczuł ciepło jej dotyku i zatrzymał wzrok na
wypielęgnowanych paznokciach, z których pod wpływem
wody zaczął odpryskiwać różowy lakier.
- A kim pan jest? To znaczy widziałam pana w autobusie,
ale nie przedstawiliśmy się sobie.
- Jestem John. - odrzekł, wymieniając pierwsze lepsze
imię, jaki mu przyszło do głowy. - John - powtórzył.
- Miło mi, John - powiedziała, przyjaźnie ściskając rękę
mężczyzny. - Mam na imię Jane.
Znów ogarnęła go fala ciepła.
- Dziękuję za... - zaczęła dziewczyna.
- Chodźmy - ponaglił, kierując się ku ścieżce wiodącej w
las.
Ruszyła za nim, czyniąc hałas, którego się spodziewał.
- Dlaczego nie idziemy na zachód, zamiast pakować się
na wzgórza? - zapytała.
- Idź, jeśli chcesz. Ja idę na wschód.
Strona 14
Czuł się lekko zaniepokojony reakcjami swojego ciała na
bliskość Jane. Wiedział, jak się zachować, gdy groziło
niebezpieczeństwo, jak reagować na podniesiony poziom
adrenaliny, lecz nie miał doświadczenia w obchodzeniu się z
kobietami, których dotyk tak na niego działał. Przecież tylko
ścisnęła go lekko za ramię, a całe jego ciało zostało
zaalarmowane.
Teraz już nie tylko chciał ją pocałować, ale położyć na
trawie i kochać się z nią do upojenia.
Jane podążała za nim w milczeniu. Już miał nadzieję, że
zawróci i pójdzie na zachód, by znaleźć się pod opieką policji
w cywilizowanym mieście, tak jak w to wierzyła. Oczywiście
ludzie Ruiza mogli schwytać ją, nim uszłaby kilometr.
Wędrowali w ciszy, posuwając się wolno, ale uparcie do
przodu. John używał kompasu, by określić kierunek, i późnym
popołudniem znaleźli się w wilgotnym, tropikalnym lesie
porastającym wzgórza. Panował tu gęsty, zielony półmrok, bo
światło z trudem przedostawało się przez liście. Mężczyzna,
który przedstawił się jako John, był najwyraźniej w swoim
żywiole. Nie zwracając uwagi na otoczenie, parł naprzód.
To miała być jego ostatnia usługa dla agencji. Od czasu
śmierci Jacka zdawał sobie sprawę, iż powinien z tym
skończyć, lecz jego dzisiejsze zachowanie tak dalece
odbiegało od normy, że zaczął się zastanawiać, czy w ogóle
powinien był podejmować się tego zadania, nawet jeśli czuł
się do tego zobowiązany, bo wiele zawdzięczał Patrickowi,
który prosił go o tę przysługę.
Odwrócił się, usłyszawszy za sobą pisk dziewczyny, która
gwałtownym ruchem strząsała z ramienia pająka czy innego
owada.
- Coś cię ugryzło? - zapytał z nieoczekiwaną troską,
wiedząc, iż ukąszenie niektórych insektów na wyspie może
być groźne.
Strona 15
- Nie, tylko po mnie łaziło - odparła słabym głosem.
- Jednego robaka dziś uratowałaś - przypomniał jej.
- Bo tonął - powiedziała, rozcierając ramię. - Nie mogłam
pozwolić, by zginaj, po tym jak... myślał, że na moim
ramieniu będzie bezpieczny, a ja zawiodłam. Więc kiedy
wpadł do wody, poczułam się za niego odpowiedzialna.
John popatrzył na nią z niedowierzaniem. Czuła się
odpowiedzialna za robaka?
- Daj spokój. Widzę pieniek, na którym będziesz mogła
usiąść. Musimy zmienić mokre skarpetki.
- Dlaczego? - spytała, kuśtykając za nim. - Przecież i tak
mamy mokre buty.
John zatrzymał się, by rozpiąć plecak.
- Jedną z pierwszych zasad w tym klimacie i w takim
terenie jest zadbanie o suche stopy - odparł, podając Jane
skarpety.
Wzruszyła ramionami i usiadła. John zmienił swoje
skarpetki na stojąco, dokładnie sprawdzając, czy nie ma na
stopach żadnych skaleczeń. Otwarte ranki są w tropiku bardzo
niebezpieczne. Gdy włożył buty, spojrzał na swoją
towarzyszkę i zmarszczył brwi. Zbyt długo zajmowała się
zmianą skarpetek. Na jednej nodze miała już suchą. Z drugiej
wolno zdejmowała mokrą skarpetkę, na której widniał
czerwony ślad.
- Krwawisz - zauważył.
- Błyskotliwe spostrzeżenie - odparła. - Wiesz, że mokre
buty i skarpetki powodują pęcherze.
- Zostawiając nie opatrzoną ranę, można nabawić się
infekcji. - Pokręcił głową z dezaprobatą i jeszcze raz rozpiął
plecak. - A co z drugą nogą? - zapytał.
- W porządku.
Pomyślał, że jest wytrzymała, skoro tak długo szła bez
narzekania, choć noga musiała jej piekielnie dokuczać.
Strona 16
- Zdejmij but - nakazał, wyciągając maść i gazę
opatrunkową. - Muszę obejrzeć obie twoje stopy.
Jane miała dziwną minę.
- Twój plecak jest jak torebka mojej mamy. Wszystko się
tam mieści. Nosisz ze sobą także przybory do szycia? -
zaciekawiła się.
Rzeczywiście miał je przy sobie. Przyklęknął i sięgnął po
stopę dziewczyny. - Hej!
- Siedź spokojnie.
Jane miała małą stópkę z palcami o perłoworóżowych
paznokciach. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy je
zobaczył. Co za sens było malować paznokcie, skoro i tak nie
nosiła sandałków? Popatrzył na rozkrwawiony pęcherz na
pięcie.
- Czemu nie powiedziałaś, że cię boli?
- Przecież nie mogliśmy się wcześniej zatrzymać,
prawda?
- Muszę znać twoje możliwości, by zaplanować dalszą
trasę - rzekł, zakładając opatrunek, który wraz z suchymi
skarpetkami powinien przynieść dziewczynie ulgę, choć do
końca nie usuwał bólu. John zamyślił się i bezwiednie
przesunął kciukiem po spodzie stopy Jane. Drgnęła
gwałtownie.
- Masz łaskotki?
- N...nie. - Spojrzała na niego zmieszana. - To znaczy, tak
- przyznała.
Zwrócił uwagę na pociemniały błękit jej oczu i
nieokreślone pragnienie w głosie. Zacisnął dłoń na małej
stopie, czując napięcie w swoim ciele. Oboje przemknął
dreszcz. John oderwał wzrok od nóg Jane. Jej sukienka ciągle
była mokra i ciasno oblepiała piersi, lecz sutki nie rysowały
się teraz tak wyraźnie. Ale gdyby dotknąć ich ustami...
Strona 17
Nie teraz, pomyślał. Ciężko mu było poprzestać tylko na
opatrzeniu stopy bez dotykania tych części ciała, które
najbardziej go kusiły. Kiedy skończył, jeszcze raz przesunął
kciukiem pod stopą dziewczyny, chcąc popatrzeć, jak przenika
ją dreszcz. Był zły, że Jane tak szybko reaguje na jego
dotknięcia. Nie mógł jej posiąść teraz, bo byłoby to zbyt
niebezpieczne. Ale później, kto wie...
Jane obserwowała przebłyski słońca, gdy tylko rzedła
nieco gęstwina lasu. Zapadał zmierzch, ale po lewej stronie
ciągle jeszcze widziała światło. John niezmordowanie parł do
przodu, a ona starała się za nim nadążać. Po drodze z
przyjemnością obserwowała jego ruchy i kształt
muskularnego, zwinnego ciała. Czuła, że podnieca ją ten
widok, choćby nie wiem jak wmawiała sobie, iż to
nieodpowiedni dla niej partner. Nie mogła zrozumieć reakcji
swojego organizmu. W końcu była przecież zagubiona,
zmęczona, brudna i obolała, więc skąd te odczucia? Przez
dwadzieścia dziewięć lat życia zachowywała się
odpowiedzialnie, a teraz niepokoiły ją własne pragnienia.
Wydawało się, że zaczęła dzień w Kansas, a skończyła w
Krainie Oz. Tylko że miała inne towarzystwo niż Dorotka.
Obok znajdował się nieznajomy o zimnym spojrzeniu, który
doprowadzał kobiece ciało do stanu wrzenia.
Odkąd zauważyła, w jaki sposób John patrzył na jej piersi,
starała się trzymać od niego w pewnej odległości i nie
zadawać żadnych pytań, choć same cisnęły się na usta. Tylko
nierozsądne ciało nie chciało słuchać nakazów rozumu.
Kiedy zaczęli się wspinać na kolejne wzgórze, pomyślała,
iż ten nagły atak pożądania to część kary za jej głupotę. Taka
wakacyjna, romantyczna przygoda pasująca do jej drugiego
imienia, Desiree, które znaczeniem nawiązywało do
erotycznych pragnień i którego nie lubiła, choć nadał je ojciec,
jakby chciał sprawdzić, czy córka dorośnie kiedyś do
Strona 18
zawartych w nim znaczeń. Ktoś o takim imieniu powinien
dawać sobie radę w ryzykownych sytuacjach, ona tymczasem
zupełnie tego nie potrafiła. Co ja robię w tropikalnej dżungli z
jakimś szpiegiem czy kryminalistą, pomyślała, zapominając
przez chwilę o bólu w otartej stopie.
- Daleko jeszcze do tej wioski? - spytała.
- Trudno powiedzieć, skoro nie posuwamy się po prostej.
Jane już chciała zapytać, dlaczego tego nie robią, lecz
zostawiła to pytanie, jak wiele innych, na lepsze czasy. A
co będzie, jeśli takie nie nadejdą, pomyślała z lękiem i
przystanęła, by złapać oddech.
Przygryzła wargę, John tymczasem, nie okazując żadnego
zmęczenia, zbiegał ze wzgórza. Nie było innego wyjścia, jak
tylko pójść w jego ślady.
- A dlaczego nie posuwamy się po prostej? Czemu nie
trzymaliśmy się ścieżki?
- Bo prowadziła w złym kierunku.
Jane nie komentowała odpowiedzi, tylko posłusznie
ruszyła za swoim przewodnikiem, ciągle wpatrując się w jego
wąskie biodra. John poruszał się z niebezpieczną gracją. Jane
zaczęła się zastanawiać, co w ogóle o nim wie. Znał generała
Ruiza. Poradził sobie z dwoma żołnierzami, obezwładniając
ich, by uratować jej życie. Unikał dróg, a nawet wydeptanych
ścieżek. Wiedział o istnieniu jakiejś wioski, którą, nie
wiadomo dlaczego, uważał za jedyne bezpieczne miejsce do
schronienia.
- Dlaczego tylko tam będziemy bezpieczni? - zapytała. -
Czemu nie idziemy na zachód?
- Generał Ruiz rozłożył swój obóz kilka kilometrów na
zachód od wioski, w której zatrzymał się nasz autobus -
wyjaśnił jej przewodnik, nawet się nie obejrzawszy. - Wątpię,
czy ten autobus rzeczywiście potrzebował naprawy.
Prawdopodobnie przekupiono szofera, by dostarczył
Strona 19
Amerykanów, gdzie trzeba. Ruiz już wcześniej tak samo
postępował z innymi cudzoziemcami, którzy znaleźli się w
okolicach kontrolowanego przez niego terytorium. Interesuje
go okup.
- Ale ja nie mam pieniędzy!
- Jeśli nie dostanie pieniędzy od twojej rodziny, będzie
próbował otrzymać je od rządu, który nie może sobie
pozwolić na to, by ktoś sprawiał mu kłopoty. W przeciwnym
razie statki przestaną zawijać na wyspę, bo nie zechcą tracić
turystów porywanych przez Ruiza dla zysku.
Dotarli do wąwozu, w którym cienka struga udawała
strumyk. Jane przez cały czas zastanawiała się, kim jest John,
skoro ma wiadomości godne szpiega. Zadrżała na myśl, iż
mógłby okazać się handlarzem narkotyków lub broni,
człowiekiem bez sumienia i skrupułów. Ale czy ktoś taki
uratowałby jej życie?
- Powiedziałeś, że jak masz na imię? - upewniła się.
- John.
- Niezbyt oryginalnie. Może John Doe?
- Powinienem pamiętać, że naiwność to nie to samo co
głupota - odparł, oglądając się przez ramię. - Powiedzmy, że
nazywam się Smith.
- Co za zbieg okoliczności. Ja też noszę nazwisko Smith!
- zawołała.
- A jakże! Słuchaj, nie powinnaś dociekać, jak się
nazywam. Po prostu rób, co mówię, i o nic nie pytaj.
- Nie widzę problemu w udzielaniu odpowiedzi. Przecież
i tak możesz kłamać.
- Im mniej wiesz, tym lepiej. Niektórzy ludzie nie
pozwoliliby ci opuścić tego kraju, gdyby wiedzieli, że mnie
znasz. Posłuchaj. Oto twoja historia. Usłyszałaś strzały,
przestraszyłaś się i uciekłaś. Zgubiłaś się i szłaś przed siebie,
bo nie wiedziałaś, co robić. Nie masz pojęcia, w jaki sposób
Strona 20
znalazłaś się obok wioski, w której dobrzy ludzie ofiarowali ci
pomoc i odwieźli cię do stolicy. Po tym jak autobus zatrzymał
się dla naprawy, nigdy więcej mnie nie widziałaś.
- Czy jesteś szpiegiem?
John przez chwilę miał zakłopotaną minę, lecz w końcu
uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście. Jestem szpiegiem jak James Bond i jemu
podobni.
Jane uznała, iż tego mężczyzny nic nie łączy z Bondem,
ale uratował jej życie, więc chyba miał sumienie.
- Jeśli się mnie boisz, to czemu ze mną zostałaś? - spytał,
ogarniając ją tak płomiennym wzrokiem, że w obronnym
geście skrzyżowała ramiona na piersiach.
- Jane... - zaczął, podchodząc bliżej, a ona cofnęła się
gwałtownie.
- Po prostu chciałem się dowiedzieć, jak brzmi twoje
nazwisko - zapewnił ją, rozbawiony.
- Smith - wymamrotała zakłopotana.
- Cieszę się, że wykazujesz poczucie humoru, ale muszę
poznać twoje prawdziwie nazwisko.
- No cóż, Johnie Smith, nie zawsze otrzymujemy to, na
czym nam zależy, prawda? Lecz tym razem dostałeś to, czego
chciałeś. Rzeczywiście nazywam się Smith. Jane Smith z
Atherton w Kansas.
- Rodzice nazwali cię Jane Smith? - Uśmiechnął się, a
gdy się tak uśmiechał, stawał się innym człowiekiem.
- To moje przekleństwo - powiedziała cicho, porażona
siłą swoich pragnień wywołanych widokiem kolejnego
wcielenia Johna. - Zawsze muszę pokazywać dowód
tożsamości, bo ludzie mi nie wierzą.
- W każdym razie cieszę się, że cię poznałem, Jane Smith
z Atherton w Kansas - rzekł, wyciągając rękę, a Jane z
wahaniem podała mu swoją.