Stiler Monika - Morskie pamiętniki Fanny Hill

Szczegóły
Tytuł Stiler Monika - Morskie pamiętniki Fanny Hill
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Stiler Monika - Morskie pamiętniki Fanny Hill PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Stiler Monika - Morskie pamiętniki Fanny Hill PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Stiler Monika - Morskie pamiętniki Fanny Hill - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Monika Stiler MORSKIE PAMIĘTNIKI FANNY HILL Python Publishing House Strona 3 Spis treści OD WYDAWCY 3 ROZDZIAŁ I w którym wyruszam w morze pozostając j e s z c z e na ladzie 5 ROZDZIAŁ II w którym na horyzoncie mojego n o w e g o życia pojawiają s i ę cienie 13 ROZDZIAŁ III w którym w niecodzienny sposób żegnam się z przeszłością i witam przyszłość grając w wista 21 ROZDZIAŁ IV w którym witam się, żegnam i kreślą galerię postaci, jaką tworzą moi współpasażerowie 30 ROZDZIAŁ V w którym po raz drugi na partyjkę wista przychodzi do mnie pan Kapitan 41 ROZDZIAŁ VI w którym zdobywamy wiele nowych doświadczeń i widzimy jak inni robią to samo 49 ROZDZIAŁ VII w którym do akcji wtrącają się siły w y ż s z e w postaci straszliwej burzy 68 Strona 4 OD WYDAWCY Koleje książeczki, którą oddajemy teraz Państwu, są tak s a m o niezwykle, j a k przygody jej narratorki. W y d a n a została po raz pierwszy i j e d y n y w 1828 roku w Stanach Zjednoczonych s p o s o b e m d o m o w y m , niechlujnym, żeby nigdy nie być oficjalnie s p r z e d a w a n ą lecz krążyć wśród czytelników bocznymi kanałami. E g z e m p l a r z tego unikalnego wydania trafił do nas dzięki pani M o n i c e Stiler, amerykańskiej t ł u m a c z c e i a u t o r c e polskiego po­ c h o d z e n i a , która podjęła się trudu nie tylko zwykłego tłumacze­ nia, ale i poprawienia, u p o r z ą d k o w a n i a i wreszcie uzupełnienia brakujących fragmentów. Jej praca była tak d u ż a , że właściwie mała b r o s z u r a zamieniła się w sporą książeczkę. U w a ż a m y , iż d o b r z e się stało, gdy tajemnicami jednej z najbardziej fascynujących kobiet w literaturze erotycznej - Fanny zajęła się w końcu kobieta. Mężczyźni mają swoją sensa­ cję, politykę, wojny i kryminały. Miłością niechaj zajmują się kobiety. Strona 5 Rozdział I w którym wyruszam w morze pozostając jeszcze na lądzie. Z n o w u w r a c a m do ciebie, mój pamiętniku, i to w c z a s i e d l a m n i e s z c z e g ó l n y m . O t o s i e d z ę w kajucie klipera „ R a i n b o w " i p ł y n ę d o . . . Ale o t y m za chwilę. N i e j e s t e m j u ż tą m ł o d ą kochającą życie i przez życie ko­ c h a n ą o s ó b k ą . O d śmierci m o j e g o d r o g i e g o Karola minęły d w a lata, a l e wciąż m i jest j e s z c z e t r u d n o u ł o ż y ć sobie b e z niego p r z y s z ł o ś ć . M o j e m a ł ż e ń s t w o szczęśliwe, j a k t o tylko sobie m o ż ­ na w y o b r a z i ć , t r w a ł o dziesięć lat i, m i m o że b e z d z i e t n e , przy­ niosło mi wiele szczęścia, na k t ó r e n i e w i e m w j a k i s p o s ó b za­ s ł u ż y ł a m . M i a ł a m p i ę k n e g o i d o b r e g o c z ł o w i e k a za m ę ż a , boga­ ty d o m i spokojne ż y c i e . M i a ł a m też i m a m w d a l s z y m ciągu jed­ ną z największych w kraju fortun, k t ó r ą zapisał mi p e w i e n star­ szy pan*, a mój K a r o l utrwalił i w z m o c n i ł . Niestety m a m teraz w r a ż e n i e , że s p r a w d z a się p o w i e d z e n i e ludzi b i e d n y c h : pienią­ d z e szczęścia n i e dają. Dają za to niezależność, z którą j e d n a k nie wiem, co zrobić. T a m t a F a n n y , z L o n d y n u , z M a r y b o n e , nawet ta z małej wioski z h r a b s t w a L a n c a s h i r e , była m ł o d a i p i ę k n a . J a , kilkanaś­ cie lat p ó ź n i e j , j e s t e m s a m o t n ą kobietą po trzydziestce, której u r o d a niewątpliwie przemija. Dziś r a n o , tutaj w kajucie, po raz pierwszy od d ł u g i e g o c z a s u stanęłam n a g a przed lustrem. Z o b a ­ c z y ł a m k o b i e t ę d o j r z a ł ą lecz na swój sposób p i ę k n ą . T a k , p o d o ­ b a m się sobie, c h o ć m o j e piersi n i e p r z y p o m i n a j ą j u ż kształt­ n y c h d r o ż d ż o w y c h b u ł e c z e k , a m o j e b i o d r a stały s i ę p e ł n e i za­ okrąglają się j a k linia d z b a n a . D z b a n a - p o d k r e ś l a m - który * patrz "Pamiętniki Fanny H i l l " Johna Clelanda w y d a n e przez W y d a w n i c t w o „ A l f a " (przyp. t ł u m . ) . Strona 6 6 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill m o ż e j e s z c z e nosić w sobie rozgrzewające, dające radość wino. C i a ł o dziewiętnastoletniej panny i ciało dojrzałej wdowy - to d w a r ó ż n e światy. A j e d n a k i j e d n o i d r u g i e jest ciałem kobiety. P o w i n n a m na początku wyjaśnić skąd wzięłam się na stat­ ku. Ż e b y to w y t ł u m a c z y ć , m u s z ę sięgnąć d w a lata wstecz. O t ó ż po śmierci mojego Karola przez cały rok nie potrafi­ łam p o r a d z i ć sobie z w ł a s n y m s m u t k i e m , który zasnuł niebo na­ de m n ą c z a r n ą , beznadziejną c h m u r ą . Nie wychodziłam z d o m u dalej niż do t o p o l o w e g o traktu, który znaczył granice naszej po­ siadłości w Hatcliff. Nie przyjmowałam żadnych gości, nie pisy­ w a ł a m listów, ze służbą nie r o z m a w i a ł a m więcej niż to koniecz­ n e . Tutaj m o g ę się p r z y z n a ć , że myślałam nawet o śmierci. Ale kiedy m i n ą ł pierwszy rok mojej rozpaczy, powoli zaczęła się we m n i e b u d z i ć chęć do życia. Najpierw delikatnie poprzez zaintere­ s o w a n i e kwitnieniem piwonii w ogrodzie i z w r ó c e n i e m uwagi na o b e r w a n y rąbek koronki przy sukni, a potem przez tęsknotę za przyjaciółkami, r o z m o w ą , d r u g i m ciałem. Samotność w Hatcliff zaczęła d a w a ć mi się we znaki. C o r a z częściej zdarzało mi się myśleć o L o n d y n i e , w s p o m i n a ć . . . Z o r i e n t o w a ł a m się j e d n a k , że okres dziesięciu lat jest aż nadto długi, żeby świat naszych przyjaciół, d o b r z e znanych miejsc zmienił się nie do poznania. Z o g r o m n y m żalem przyjęłam w i a d o m o ś ć , że pani C o l e z m a r ł a , a jej d z i e w c z y n y rozproszyły się gdzieś po świecie. Z pewnością wiele z nich pozakładało własne interesy, część wyszła za mąż, pozmieniała nazwiska. D o m pani C o l e był j e d y n y m miejscem, do którego p o s z ł a b y m po p o c i e c h ę , choć m o ż e to b r z m i niedo­ rzecznie. D o m pani C o l e był przecież b u r d e l e m . Pod koniec maja w y b r a ł a m się więc do L o n d y n u . Okazja n a d a r z a ł a się s a m a , trzeba b o w i e m było dopełnić formalności s p a d k o w y c h i finansowych o c z y m p r z e d t e m , przepełniona bó­ lem po śmierci Karola, nie chciałam nawet myśleć. Z a b r a ł a m ze sobą M a r y , moją pokojówkę oraz woźnicę, Colina, który tak wyszykował odświętną karetę, że z powodze- Strona 7 Rozdział I 7 niem mogła wyjechać na ulice Londynu i j e s z c z e zrobić wra­ żenie. W y n a j ę ł a m elegancki apartament przy Basil Street tuż obok świetnej acz nie rzucającej się w oczy restauracji. Następ­ nego dnia rano w y r u s z y ł a m na poszukiwanie mojej m ł o d o ś c i . T o , c o j e d n a k z n a l a z ł a m , r o z c z a r o w a ł o m n i e d o wszelkich m o ż ­ liwych g r a n i c . Pomijając t o , że s a m wielki L o n d y n podupadł przez te dziesięć lat — więcej p o w o z ó w , a więc więcej końskiego łajna, więcej pieszych, a więc więcej g w a r u , poszturchiwań i nonsza­ lancji - to w y d a w a ł mi się na dodatek mniejszy i jakby w złym guście. D o m pani C o l e był t e r a z m a ł y m pensjonatem o wątpliwej reputacji. N o w y właściciel (czy też właścicielka) kazał powiesić nad frontowymi d r z w i a m i latarnię z c z e r w o n y m kloszem - co świadczyło j u ż s a m o za siebie. C z y miejsce, gdzie daje się i bie­ rze przyjemność i radość musi b y ć o z n a c z o n e tak wulgarnymi symbolami? C z y przybytek miłości trzeba od razu sprowadzać d o d o m u rozpusty? Przed d o m e m kręciły się w y m a l o w a n e i w y d e k o l t o w a n e dziew­ czyny nie pozostawiając mi żadnych złudzeń nie tyle co do cha­ rakteru, ile co do j a k o ś c i oferowanych u s ł u g . Było mi żal tych panien p o c h o d z ą c y c h najczęściej z biedy podmiejskich wsi. Kil­ kanaście lat temu wyglądałam tak j a k o n e , ale na mojej twarzy nigdy nie było tego nieco s m u t n e g o , nieco a g r e s y w n e g o wyrazu kobiet, które po stosunku natychmiast sięgają po pieniądze. Każ­ da p r a c a w y k o n y w a n a bez przyjemności traci sens i jest partaczo­ na. Te d z i e w c z y n y z ulicy, dla których o d d a w a n i e się za pienią­ d z e jest tylko zarabianiem pieniędzy, szybko się stoczą na d n o lub zaczną wspinać się w g ó r ę przy p o m o c y manipulacji, prze­ stępstwa i k ł a m s t w a . To nie m i ł o ś ć z wieloma m ę ż c z y z n a m i de­ moralizuje, ale nastawienie się na m o m e n t , gdy m ę ż c z y z n a roz- supłując s a k i e w k ę w y g a r n i e z niej p a r ę monet. Ż e b y być d o b r ą kurtyzaną, trzeba być artystką. Z u p e ł n i e j a k m a l a r z , który two- Strona 8 8 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill rzy swój o b r a z z potrzeby serca, a pieniądze dostaje jakby „przy o k a z j i " . T a k się rozfilozofowałam, że obudziła się we mnie po- trzeba podzielenia się z kimś m o i m d o ś w i a d c z e n i e m . Przyszło mi nawet do głowy, żeby założyć w przyszłości niewielką, se­ kretną s z k ó ł k ę dla d o b r z e zapowiadających się dziewcząt. M o j e podniecenie m i n ę ł o j e d n a k , kiedy z n o w u spojrzałam na zmęczo­ ne t w a r z e ulicznych prostytutek. M o ż e j u ż czasy się zmieniły, p o m y ś l a ł a m , m o ż e j u ż d o nich nie pasuję. W r ó c i ł a m d o hotelu smutna i zniechęcona. P o s t a n o w i ł a m iść s a m a do restauracji na kolację. Z pew­ nością w y p a d a ł o to tak bogatej w d o w i e j a k j a . M a r y , która szykowała m n i e do wyjścia terkotała zach­ w y c o n a stolicą. - Taakie p e r u g i, takie k a p e l u s z e ! A buty! Jakiesik błysz­ czące z k u k a r d a m i na przedzie i tyle, a surduty to mają ze d w a tuziny guzików. Jej gadanina d a ł a mi a s u m p t , żeby potraktować Londyn handlo­ w o , to znaczy załatwić formalności b a n k o w e , zrobić zakupy i za­ r a z potem w r a c a ć do d o m u . A t a m ? Co będzie w Hatcliff? Ale o tym nie chciałam j e s z c z e m y ś l e ć . Kolację zjadłam s a m a w hotelowej restauracji. D a w n o j u ż na stole p r z e d e m n ą nie stały takie rarytasy: faszerowane uszy cielęce, różne rodzaje pasztetów z szynki, gęś ze szparagami i zielonym g r o s z k i e m , polędwica barania z czarnymi winogro­ n a m i , a do tego kilka s m a k ó w o w o c o w y c h galaretek. Pozwoli­ łam sobie na to szaleństwo, żeby osłodzić sobie moją samotność i r o z c z a r o w a n i e L o n d y n e m . Przy kawie d o ś ć j u ż wyraźnie od­ c z u ł a m o b e c n o ś ć mojego g o r s e m . W restauracji nie b y ł o wielu gości. Ciepły maj sprzyjał raczej wyjazdom za miasto. W tej pustawej, eleganckiej sali czu­ łam się nieswojo p o m i m o p y s z n e g o j e d z e n i a i komfortu. Wyda­ w a ł o mi się, że ludzie patrzą na m n i e . Skarciłam samą siebie w d u c h u przypisując to w r a ż e n i e zmęczeniu i odzwyczajeniu się Strona 9 Rozdział 1 9 od obecności ludzi. L e c z kiedy tylko podniosłam wzrok napoty­ kałam umykające j a k myszy spojrzenia znad innych stolików. By­ łam p e w n a , że wychodząc s ł y s z a ł a m , a nie śniłam, szepty: „ T o o n a " , „ T o F a n n y H i l l " . Wsiadając d o p o w o z u , który miał m n i e zawieźć na p r z e d s t a w i e n i e do O p e r y u ś w i a d o m i ł a m sobie, że sta­ ry L o n d y n r o z p o z n a ł m n i e po dziesięciu latach. Sprawiło mi to przyjemność. T o , co było j e d n a k tylko w r a ż e n i e m zmieniło się w pew­ n o ś ć , kiedy Colin podjechał pod g m a c h O p e r y . J u ż na schodach oglądano się za m n ą , ale siedząc s a m o t n i e w loży b y ł a m po pros­ tu sensacją. Z początku c z u ł a m się zażenowana tym zaintereso­ w a n i e m , ale p o t e m w y p r o s t o w a ł a m się godnie i ze śmiałością, o k t ó r ą siebie nie p o d e j r z e w a ł a m , o d p o w i a d a ł a m na spojrzenia. Rzeczywiście, w ciągu wielu miesięcy pracy u pani C o l e i, że tak p o w i e m , na własną r ę k ę , stałam się znana. Mówiono o m n i e . P o l e c a n o m n i e sobie nawzajem. Specjalnie d o mnie przychodzili najwyżej postawieni mężczyźni nie tylko Anglii i E u r o p y , ale pamiętali m n i e t a k ż e stangreci i lokaje. Nigdy nie zależało mi na sławie. To nawet nie było to, że p r z y k ł a d a ł a m się do mojej pracy. Tajemnica mojego sukcesu była o wiele prostsza — po prostu k o c h a ł a m t o , co robię. Moja praca nie tylko d a w a ł a mi przyjemność - choć p r z y z n a m nie z każdym - ale i poczu­ cie, że daję innym przyjemność. Niezbyt d o b r z e nadaję się do filozofii, ale myślę, że r ó w n o w a g a między tym, co się daje, a t y m , co bierze jest ideałem, do którego powinien dążyć każdy uczciwy c z ł o w i e k . N i k c z e m n i c y z a w s z e b i o r ą więcej niż dają, zaś tylko święci zdolni są d a w a ć o wiele więcej niż w e z m ą sami. W y m k n ę ł a m się cicho z loży przed k o ń c e m ostatniego ak­ tu. Bałam się, że ci którzy na m n i e patrzyli z daleka, b ę d ą teraz chcieli oglądać m n i e z bliska, niczym j a k i ś wykopany w Egipcie eksponat. Na p e w n o będą zainteresowani s t a n e m mojej skóry, ni­ by p r z y p a d k o w o o b r z u c ą w z r o k i e m mój biust i talię czy j e s z c z e sprężyste i giętkie, a miłe panie małżonki i córki przyjrzą się Strona 10 10 Morskie P a m i ę t n i k i F a n n y Hill moim włosom czy nie farbowane. Dumając o tym smutno szłam do powozu i nagle z zamy­ ślenia wyrwały mnie d z i w n e odgłosy. Podniosłam głowę i zoba­ czyłam, że moja mata kareta kołysze się niebezpiecznie z boku na bok, aż trzeszczą r z e m i e n i e . O b e s z ł a m ją ostrożnie dookoła i przez na wpół otwarte drzwi zajrzałam do środka. Dzięki latar­ niom spod Opery c i e m n o ś ć w środku nie była absolutna. M o i m oczom ukazała się j a s n a plama z c i e m n y m podłużnym cieniem poruszająca się w rytmie, który przenosząc się na karetę powo­ dował jej kołysanie. N i e zestarzałam się na tyle, żeby nie spo­ strzec, iż m a m przed sobą męski tyłek. Domyśliłam się, że musi to być tyłek C o l i n a . Ale pod s p o d e m . . . Spod Colina wystawały ukośnie w górę w y p r ę ż o n e nogi z opadniętymi do kostek pończo­ chami i zakończone pantoflami należącymi z a p e w n e do mojej Mary. M o i m p i e r w s z y m impulsem było krzyknąć na nich, tup­ nąć nogą j a k na parzące się psy na spacerze w eleganckim par­ ku. Ale ten m o m e n t gniewu szybko minął, poczułam za to coś, do czego wolałabym się nie p r z y z n a w a ć . Dlaczego m a m im prze­ szkadzać, p o m y ś l a ł a m . Przecież im jest teraz d o b r z e . O d e s z ł a m przeczekać ich z a p a m i ę t a n i e . . . Stanęłam w ciemnościach pod wielkim kasztanem, żeby się oprzeć - tak byłam słaba. Moje ciało ogarniało bijące ze środka b r z u c h a gorąco, mój oddech przyspieszył się i stał się płytszy. D o t k n ę ł a m d ł o ń m i piersi - nabrzmiały i napierały na stanik, pulchnymi wzgórkami wycho­ dziły z dekoltu. P r a g n ę ł a m . Moje ciało chciało tego rozkołysane­ go ruchu, tego w e w n ę t r z n e g o rozpychania i omdlewającej wład­ czej przyjemności. Nic innego nie było w a ż n e . Stałam sama pod kasztanem, niedaleko pełnej ludzi O p e r y , obok powozu, w któ­ rym dwoje m o i c h służących powoli dochodziło do szczytu. P o w ó z zakołysał się szybciej, a potem nagle znierucho­ miał. Wystająca przez uchylone drzwiczki noga naprężyła się i zadrżała, a p o t e m zwiotczała. Wiejski pantofel zsunął się Strona 11 Rozdział I 11 i upadł na ziemię. Kilka chwil trwała niezmącona niczym cisza. Z trudem o d e r w a ł a m się od d r z e w a i pewniejszym j u ż krokiem podeszłam d o drzwi powozu. - A co ty tu robisz, M a r y ? - zapytałam udając zdziwienie. M a r y pospiesznie zapinała guziki od stanika. Włosy miała w nie­ ładzie i biło od niej g o r ą c o . - To ja ją p r z y w i o z ł e m . . . - o d e z w a ł się Colin. - W y d a w a ł o mi się, że będzie jej samotnie, a że i ja tutaj na panią samotnie c z e k a m . . . Więc w r ó c i ł e m po nią, żeby n a m się lepiej c z e k a ł o . P r o s z ę o wybaczenie szanownej pani. — d o d a ł . - J e d z i e m y . - rzuciłam. Mary w pełnej poczucia winy pozie usiadła na przeciwko mnie i nie odzywała się przestraszona przez całą d r o g ę . W powozie unosił się k w a ś n o w o d n y zapach potu i nasienia. - Gdzie twój pantofelek? - zapytałam obojętnie, kiedy wysiada­ łyśmy z karety. Dziewczyna spuściła oczy. - M o ż e w p a d ł pod siedzenie w p o w o z i e . — odpowiedziała zakło­ potana. T o , co widziałam w powozie nie dawało mi spokoju. Bia­ ła plama męskich pośladków, trzeszczące rytmicznie rzemienie, kołysanie - to wszystko j a k p o d m u c h gorącego wiatru łamało i niszczyło b u d o w a n y przez ostatnie d w a lata kruchy d o m e k sa­ m o t n o ś c i , wstrzemięźliwości i oddalenia od samej siebie. Z mo­ j e g o ciała spadła skorupka, w y k l u w a ł a m się na n o w o . Kiedy po­ łożyłam się do snu w wytwornej hotelowej pościeli, moja skóra była tak wrażliwa, że dotyk koronek i mereżek nie pozwalał mi usnąć. P r z e w r a c a ł a m się nie wiedząc co się ze mną dzieje. Jed­ nak, gdy p r z y p a d k i e m rąbek mojej jedwabnej koszuli zaplątał się gdzieś między nogami i delikatnie poruszył włoski na mojej cip­ c e , przez całe moje ciało przeszedł d r e s z c z d a w n o zapomnianej przyjemności. N i e było się co dalej oszukiwać, kochany pamięt- Strona 12 12 M o r s k i e Pamiętniki F a n n y Hill nikli, moje ciało, moja n i e z r ó w n a n a cipeńka budziły się ze snu i d o p o m i n a ł y s w e g o . Pozwoliłam m o i m d ł o n i o m p o w ę d r o w a ć pod k o ł d r ę i p o d c z a s , gdy j e d n a z nich podciągała wyżej nocną koszulę, d r u g a wystawiwszy wskazujący palec j a k swoją czułkę natychmiast znalazła czarodziejski guziczek. Guziczek ów rósł i sztywniał powodując j e d n o c z e ś n i e rozpulchnianie otaczających go mięsistych p ł a t k ó w . Moja dziurka otwierała się z nadzieją na odwiedziny j a k i e g o ś barczystego gościa. Nogi odsunęły się auto­ matycznie rozrzucając k o c e . Moja cipka z n o w u spoglądała na świat. W y s t a r c z y ł o kilka lekkich potarć palcem, żeby od ś r o d k a b r z u c h a na zewnątrz wypłynęło kilka gwałtownych s k u r c z ó w . W e s t c h n ę ł a m , r z u c i ł a m biodrami - i j u ż było po wszystkim. Ja­ ka straszna jest s a m o t n o ś ć ! M i m o doznanej przyjemności moja dziurka ani myślała się z a m y k a ć . W y d a w a ł o mi się, jakby miała j e s z c z e na c o ś nadzieję. - Jutro, pojutrze. - powiedziałam. - Jutro zaczynamy n o w e życie. Strona 13 Rozdział II w którym na horyzoncie mojego nowego życia pojawiają się cienie. Obudziło mnie pukanie Mary. - P r o s z ę p a n i , coś się dzieje. Na dole czeka z pół tuzina róż­ nych o s ó b . O, dali bilety - powiedziała z przejęciem i wręczyła mi z ręki bileciki. - P o w i n n a ś mieć tackę na wizytówki - m r u k n ę ł a m zła, że m n i e obudzono. Rzuciłam o k i e m na bilety. Harold P . , żurnalista z j a k i e g o ś M e r ­ kuriusza, b a r o n von E . , hrabia P . , pani E s m e r a l d a F o x (sądząc z nazwiska w r ó ż k a albo b u r d e l m a m a ) i kilka innych, bardziej pospolitych nazwisk. C z e g o oni ode m n i e chcą, zastanawiałam się. N i e p r z y p o m i n a ł a m sobie żadnego z tych nazwisk. - P o w i e d z , że j e s z c z e śpię i nie b ę d ę przyjmować przed połud­ niem - podjęłam decyzję. W y d a w a ł o mi się, że takie nagłe i nachalne zainteresowanie m o ­ że być zło w r ó ż e b n e i niosące kłopoty. Z a m ó w i ł a m lekkie śniadanie i wzięłam się za p o r a n n ą toa­ letę. K a z a ł a m przynieść sobie ciepłej wody i wsypać do niej świeżych płatków róż. Stanęłam naga w porcelanowej misie, a M a r y delikatnie i z n a m a s z c z e n i e m m y ł a m n i e gąbką. Myśla­ łam o zakupach i c a ł y m dzisiejszym dniu. Byłam j u ż zdecydowa­ na w r a c a ć i na n o w o ułożyć sobie w Hatciff życie w sposób po­ ważny, ale i pełen przyjemności. - Pani to ma zad - o d e z w a ł a się nagle M a r y z p o d z i w e m . - Co m a s z na myśli m ó w i ą c zad? - zapytałam kryjąc u ś m i e c h . - N o , d u p ę - o d p a r ł a d z i e w c z y n a . - N i e za duża nie za m a ł a , a j ę d r n a j a k zad klaczy. - Dziękuję - p o w i e d z i a ł a m traktując to j a k k o m p l e m e n t . - P o w i n n a pani wyjść za mąż. D o s y ć j u ż tej żałoby. Szkoda ta- Strona 14 14 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill kiego ciała. Colin m ó w i ł . . . - Mary nie skończyła, jakby ugryz­ ła się w j ę z y k . - Co m ó w i ł Colin, M a r y ? - dopytywałam się. - N i e , n i c . . . tak mi się coś wyrwało - tłumaczyła się niezręcz­ nie. - Nie k r ę ć , m a ł a . Co też m ó w i ł Colin? M a r y nabrała powietrza w płuca. - M ó w i ł , że każdy facet w okolicy dałby wiele, żeby panią m i e ć . 1 s a m Colin oblizuje się na panią - powiedziała szybko. To było nie do wiary — zrobiłam się cała c z e r w o n a . Spłonęłam r u m i e ń c e m ! Ja, Fanny Hill! M a r y zauważyła to i energiczniej na­ cierała m n i e gąbką. - N i e c h się nie przejmuje pani tym, co m ó w i ą chłopy. To s a m e świntuchy. Jeden lepszy od d r u g i e g o . Gąbka p r o w a d z o n a jej ręką zawędrowała na wzgórek łonowy. Strumyczek letniej wody spłynął pomiędzy moje nabrzmiałe war­ gi. N i e o c z e k i w a n e d o z n a n i e przyjemności kazało zamknąć mi oczy. - C o ś pani dzisiaj nie swoja - p o d s u m o w a ł a kąpiel M a r y . Po kąpieli M a r y pomogła mi ułożyć włosy i zaraz potem przyniesiono pocztę. Zdziwiłam się, że było do mnie aż tyle listów. Jedno wyjście do miasta, j e d n a kolacja i j e d n a wizyta w O p e r z e . Przepływ informacji i plotek w Londynie był imponu­ j ą c o szybki. O t w i e r a ł a m j e d e n list po d r u g i m , rzucałam o k i e m na treść i odkładałam na bok. Pierwszy był pisany ręką pana H . , mojego pierwszego chlebo­ dawcy, z którym j e d n a k z e r w a ł a m w dość gwałtownych okolicz­ nościach*. O t ó ż pan H. - ciekawe czy taki j u r n y j a k przed dwu­ dziestu laty - oferował mi gościnę w s w o i m d o m u w Kingstone pisząc też, że nie wie w jaki sposób okiełzna swoją niecierpli- * patrz wspomniane wcześniej "Pamiętniki Fanny Hill" (przyp. t ł u m . ) . Strona 15 R o z d z i a ł II 15 wość czekając na moją o d p o w i e d ź . Stary lubieżnik. O b r a c a ł a m przez chwilę j e g o list w d ł o n i . W stanie w j a k i m się teraz znaj­ d o w a ł a m moje k o n k r e t n e wspomnienia nie tyle dotyczyły same­ go pana H. ile j e g o imponującego o r g a n u . Na to wspomnienie solidarnie z a r e a g o w a ł o moje ciało - moja cipka rosła j a k droż­ d ż o w e ciasteczko napierając na koronki majtek. Rozluźniłam się i dalej przeglądałam t o , co mieli mi do powiedzenia inni. Następny list był od niejakiej pani Burns, która propo­ nowała mi p r o w a d z e n i e „niezwykle d o c h o d o w e g o pensjonatu" i „ z o r g a n i z o w a n i e szkółki dla m ł o d y c h i j e s z c z e niedoświadczo­ nych p a n i e n e k " . C z y to nie o tym m y ś l a ł a m wczoraj przecho­ dząc o b o k miejsca, gdzie kiedyś m i e s z k a ł a m u pani Cole? Pani Burns d a w a ł a mi 4 0 % zysków. Dziś j e d n a k j u ż m n i e to nie inte­ r e s o w a ł o . Przynajmniej nie tak r a n o . T r z e c i list napisał lord D . , który pragnął m n i e dziś odwiedzić. N i e m o g ł a m p r z y p o m n i e ć sobie j e g o twarzy. C z w a r t y i piąty list — to s a m o , zmieniały się tylko nazwiska. D o p i e r o następny był nieco ciekawszy. Pisała p e w n a d a m a podpisująca się j a k o „Mat­ ka i ż o n a " , że „takie kurwy j a k ty nie powinny w ogóle chodzić po z i e m i " i tak dalej i tym p o d o b n i e . Radziła mi wynosić się z L o n d y n u zanim nie zginę m a r n i e w j a k i c h ś tajemniczych oko­ licznościach. Inne listy to zaproszenia, wyrazy szacunku, rado­ ści z „ p o w r o t u na s c e n ę l o n d y ń s k ą " (jak p r i m a d o n n y ! ) , prośby o uświetnienie przyjęć, a nawet literackich wieczorów. J a k ż e wiele o d e m n i e o c z e k i w a n o ! N a g l e z o b a c z y ł a m k o p e r t ę inną niż wszystkie, m o ż e dla­ tego, że z a a d r e s o w a n a była p i s m e m w jakiś sposób mi znanym. Czyj to c h a r a k t e r pisma? R o z e r w a ł a m niecierpliwie papier i prze­ c z y t a ł a m , co następuje: * patrz wspomniane wcześniej "Pamiętniki Fanny Hill" (przyp. tłum.). Strona 16 16 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill „ D r o g a , k o c h a n a moja F a n n y , d o w i e d z i a ł a m się przed chwilą, że widziano C i ę dziś wieczór w O p e r z e i cieszy m n i e to b a r d z o , że jesteś, że żyjesz. Moja k o c h a n a przyjaciółko, j a k ż e tęskniłam d o C i e b i e , j a k ż e martwi­ łam się i p r z e ż y w a ł a m , kiedy u m a r ł Twój K a r o l . Sądzę, że j u ż się zorientowałaś kto do C i e b i e pisze, czy nie? N i e n a z y w a m się j u ż Luiza. M a m inne imię i nazwisko j e d n e j z najbardziej s z a n o w a n y c h rodzin w Anglii. Ze względu na Twoje i moje b e z p i e c z e ń s t w o nie m o g ę go tu teraz w y m i e n i ć . G d y b y ten list w p a d ł w n i e p o w o ł a n e r ę c e , byłby dla m n i e wy­ rokiem. K r ó c i u t k o napiszę C i , co się ze m n ą działo po T w o i m wy­ j e ź d z i e z K a r o l e m , ale to teraz nie jest najważniejsze. P r a c o ­ w a ł a m j e s z c z e u pani C o l e , a po jej śmierci znalazłam się prak­ tycznie na b r u k u . P e w n e okoliczności śmierci pani C o l e sprawi­ ły, że w o l a ł a m zmienić zajęcie. C o ś złego czaiło się w o k ó ł . Z n a ­ lazłam p r a c ę z m i e s z k a n i e m u pewnej modystki i n a s z y w a ł a m ce­ kiny na w y t w o r n e surduty. P e w n i e się d o m y ś l a s z , że niezbyt d o ­ b r z e c z u ł a m się przy takim zajęciu. Toteż, kiedy zjawił się ktoś tak w y s o k o postawiony j a k mój przyszły m ą ż , p o c z u ł a m się wy­ różniona i szczęśliwa. G ł u p i a i m ł o d a nie wiedziałam w co się pakuję. Był to zbieg okoliczności, a ja chciałam d o b r z e wyjść za mąż bez względu na koszty. Przydały mi się t r o c h ę moje zdol­ ności aktorskie o r a z p e w n e sztuczki, o których nie m u s z ę Ci te­ raz pisać. M o j e m u m ę ż o w i nawet nie przyszłoby do głowy, że nie b y ł a m d z i e w i c ą . . . A co d o p i e r o cała reszta. M o ż n a by więc sądzić, że u d a ł o mi się t o , o c z y m m a r z ą wszystkie dziewczęta pracujące na chleb s w o i m ciałem. A j e d n a k j e s t e m głęboko nie­ szczęśliwa. M ó j m ą ż o k a z a ł się być p o t w o r e m . Nie b ę d ę Ci opi­ sywać m o i c h nieszczęść, bo są pilniejsze sprawy. W i e r z ę też, że kiedy się s p o t k a m y , będziesz chciała m n i e w y s ł u c h a ć . C h c ę , * patrz wspomniane wcześniej „Pamiętniki Fanny Hill" (przyp. t ł u m ) . Strona 17 R o z d z i a ł II 17 żebyś wiedziała tylko, że człowieka, którego poślubiłam niena­ widzę z całego serca także dlatego, iż c h c e on Twojej zguby. W ł a ś n i e o tym c h c ę teraz napisać. D z i ś , j a k i ś czas t e m u , mój m ą ż ze swoimi męskimi przy­ j a c i ó ł m i (jedyną kobietą z j a k ą kontaktuje się czasami to m o n s ­ t r u m j e s t e m j a ) wrócili z O p e r y gdzie w y w o ł a ł a ś p r a w d z i w ą sen­ sację. O c z y w i ś c i e r o z p o z n a n o C i ę . Mój mąż i j e g o kumple byli tym p o d e k s c y t o w a n i . G ł o ś n o i b r z y d k o wyrażali się o T o b i e , zaciekawiło m n i e to i zaniepokoiło, więc stanęłam pod drzwiami i p o d s ł u c h i w a ł a m . Od d a w n a j u ż p o d e j r z e w a ł a m , że t w o r z ą oni j a k i e ś tajemne stowarzyszenie i oddają się niebezpiecznym albo w s t r ę t n y m r y t u a ł o m . Dziś stałam się tego p e w n a . Nazywają się Mściciele Białej R ó ż y . Ich p r z y w ó d c ą nie jest mój mąż, m y ś l ę , że jest na to za głupi, ale ktoś, kogo nazywają K r a t o r e m . N i e widziałam g o , ale r o z p o z n a ł a b y m go po głosie. C e l e m tego sto­ w a r z y s z e n i a jest, och mój Boże, j a k to n i e d o r z e c z n i e b r z m i , mordowanie prostytutek. Pamiętasz, Fanny, te morderstwa w W h i t e C h a p e l , te ciała w y ł o w i o n e z T a m i z y ? To z pewnością o n i ! Postawili sobie za zadanie oczyścić świat z nierządu, brudu i g r z e c h u . G d y dowiedzieli się, że zjawiłaś się w Londynie, po­ stanowili d z i a ł a ć . T e r a z w i e m , że ś m i e r ć pani C o l e nie była p r z y p a d k o w a , ale miała zapoczątkować łańcuch śmierci, naszych śmierci. C z y to nie ironia losu, że stałam się żoną mojego nie­ doszłego mordercy? T w o i m zabójcą ma być ten Krator. Ma d o ś ć wysoki głos sądzę więc, że jest niewysokiego wzrostu i dość szczupły. Z ich r o z m o w y z r o z u m i a ł a m t e ż , że jest to m ę ż c z y z n a dość szczegól­ ny, ale nie w i e m o co m o ż e c h o d z i ć . M o ż e kaleki albo obcokra­ j o w i e c - c h o ć nie miał żadnego szczególnego akcentu. W s p o m i ­ nali też o k i m ś kto nazywa się Młot na L a d a c z n i c e . Strzeż się tego c z ł o w i e k a ! F a n n y , nie p o w i n n a ś zostawać dłużej w L o n d y n i e . M y ś l ę też, że od j u t r a będziesz j u ż śledzona. Twoje posiadłości też nie Strona 18 18 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill są j u ż b e z p i e c z n e . T e r a z czytaj u w a ż n i e ! N a s z a Henrietta, n i e z r ó w n a n a i kochana Henrietta, z któ­ rą p r a c o w a ł y ś m y u pani C o l e wyszła za mąż za jakiegoś łapidu- cha i wyjechała do A m e r y k i . Oboje zrobili t a m spore pieniądze i mieszkają szczęśliwie w mieście N o w y J o r k . Henrietta b a r d z o tęskni za n a m i , zwłaszcza za T o b ą , F a n n y , i kiedy dowiedziała się o śmierci K a r o l a , chciała, żebyś rzuciła tu wszystko i przy­ j e c h a ł a do niej. N i e m i a ł a m okazji tego wcześniej Ci p r z e k a z a ć , ale teraz jest to kwestia Twojego życia lub śmierci. Za tydzień odchodzi statek do naszych byłych kolonii, na który m o g ł a b y ś zdążyć, gdybyś się pospieszyła. Ja m a m nadzieję popłynąć na­ stępnym, jeżeli Bóg da mi okazję ucieczki ze szponów mojego m ę ż a . W N o w y m J o r k u zapytasz o Henriettę Burling i każdy w s k a ż e Ci d r o g ę . N i e lekceważ tego wszystkiego, co tu nieudol­ nie próbuję Ci p r z e k a z a ć . O b y Bóg c z u w a ł nad T o b ą . I nade m n ą . Twoja Luiza. P . S . Z w i a d o m y c h w z g l ę d ó w spal ten list zaraz po przeczytaniu. W i e c z o r e m zjawi się u C i e b i e p e w n a starsza osoba, której ufam. P r z e k a ż jej u s t n i e c o postanowiłaś. C h c ę być spokojna. L." Z a n i e p o k o i ł a m się nie na żarty, ale nie tyle g r o ż ą c y m mi n i e b e z p i e c z e ń s t w e m ile stanem Luizy. Pismo było niewątpliwie j e j , ale niespokojne, pełne skreśleń i w y k r z y k n i k ó w . Dziewczy­ na musiała być u kresu w y t r z y m a ł o ś c i . To chyba nie mogło być p r a w d ą — p o n u r e zebrania j a k i c h ś diabolicznych w y z n a w c ó w czystości. M o ż e to przewrażliwiona wyobraźnia Luizy płatała jej figle? Strona 19 R o z d z i a ł II 19 O b o k niepokoju o Luizę list ten wzbudził we mnie tę­ sknotę za d z i e w c z ę t a m i , d a w n y m stylem życia, przyjemnościami i beztroską. M a r y p r z y g o t o w a ł a wszystko na wyjście na p l a n o w a n e za­ kupy, więc nie z m i e n i a ł a m j u ż planów, j e d n a k p r z e z całą d r o g ę m y ś l a ł a m o liście. A jeżeli to wszystko jest prawdą? Jeżeli grozi mi rzeczywiście niebezpieczeństwo? D o b r z e pamiętałam taje­ m n i c z e zniknięcia dziewcząt z portowej dzielnicy, których ciała wyławiano p o t e m z T a m i z y . Jeżeli to była zorganizowana szaj­ ka, sekta. U pani C o l e nic n a m nie groziło, nie byłyśmy porto­ wymi d z i w k a m i . . . A j e d n a k pani C o l e . . . Z a k u p y m n i e j u ż nie interesowały i ku r o z c z a r o w a n i u M a r y w r ó c i ł y ś m y do hotelu. I tu stało się c o ś , co podjęło z a m n i e decyzję. N a s z e r o k i m łożu w mojej sypialni leżała biała róża. Biała r ó ż a - j a k w y z w a n i e , ostrzeżenie, j a k znak. Z a w o ­ łałam h o t e l o w ą służbę i zapytałam skąd wziął się p o j e d y n c z y kwiat na mojej pościeli. Pokojówka wzruszyła r a m i o n a m i . - Nikt tu nie wchodził, pani - powiedziała. - M o g ę przysiąc. O d e s ł a ł a m ją i nie chciałam j u ż robić zamieszania. Wzięłam kwiat do ręki. Był świeży i pachnący. Musiał b y ć zerwany dziś rano. W ciągu j e d n e g o popołudnia załatwiłam m n ó s t w o rzeczy. P r z e d e wszystkim kupiłam d w a bilety na najbliższy statek do A m e r y k i . Kosztowały majątek. N a b y ł a m też cztery o g r o m n e kuf­ ry i kilka p o d r ó ż n y c h t o r e b . S k o m p l e t o w a ł a m sobie n o w ą gar­ d e r o b ę i nie było w niej j u ż nic w c z a r n y m kolorze. Kupiłam też kilka innych niezbędnych na p o d r ó ż rzeczy i wróciłam do hotelu czekając na posłańca od Luizy. Rzeczywiście o z m i e r z c h u M a r y zaanonsowała mi szep­ t e m „ p a n i ą od L u i z y " . Była to starsza, szczuplutka kobietka wy­ glądająca na p r z e s t r a s z o n ą swoją misją. D w a razy p o w t ó r z y ł a m jej mój plan do u c h a . Po incydencie z różą nie ufałam temu ho­ telowi. Potem w r ę c z y ł a m jej mały pakunek dla jej pani. Patrzy- Strona 20 20 M o r s k i e P a m i ę t n i k i F a n n y Hill łam z t r o s k ą j a k ukryła go pod u b r a n i e m i kłaniając się kilka razy wyszła. C a ł ą noc m o d l i ł a m się, żeby nam się u d a ł o , a rano wróci­ liśmy do Hatcliff, żeby w ciągu tygodnia p r z y g o t o w a ć się do najdalszej w m o i m życiu p o d r ó ż y . Do A m e r y k i .