Splinter Cell III - Szach-Mat - CLANCY TOM

Szczegóły
Tytuł Splinter Cell III - Szach-Mat - CLANCY TOM
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Splinter Cell III - Szach-Mat - CLANCY TOM PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Splinter Cell III - Szach-Mat - CLANCY TOM PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Splinter Cell III - Szach-Mat - CLANCY TOM - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tom Clancy Splinter Cell III -Szach-Mat Prolog Szanghaj, Chiny, 2003Patrzac wstecz, uznal to za niezwykly sposob wszczecia wojny. Ale z drugiej strony, to nie on ja rozpetal. Spotkanie, jak i informacje dzieki niemu ujawnione zawdzieczal je- dynie przypadkowi. Czy tez synchronicznosci, jak by to nazwal szwajcarski psychiatra Carl Jung. Zbiegowi pozornie niezwiazanych ze soba wydarzen, ktore mialy jednak swoje znaczenie, choc widocznie tylko dla najbardziej wnikliwych. To skomplikowane pojecie, zwlaszcza dla zachodniego umyslu, pomyslal Kuan-Yin Zhao. Jego zycie pelne bylo zwiazkow przyczynowo-skutkowych. Chinska gra w xiangqi, jedna z jego pasji, stala sie dla niego cwiczeniem w manipulowaniu synchronicznoscia. Xiarigqi, tak jak jej mlodsza siostra - szachy - polegala na odkrywaniu tajnych schematow przeciwnika i tworzeniu wlasnych, ktorych przeciwnik nie odkryje, a jesli je odkryje, bedzie za pozno. Pojedynczy ruch pao, figury na planszy, w umysle mistrza laczy sie z miriadami ruchow mozliwych do wykonania przez przeciwnika, na ktore z kolei mistrz musi znalezc odpowiedz... i tak az do zwyciestwa lub porazki. Milo bylo pomyslec, ze xiangqi moze podsunac rozwiazanie dylematu, ale nic w tym zaskakujacego. Potrzebowal tylko dobrego otwarcia. Teraz jego umysl moze juz objac swoim panowaniem cala plansze..., a w tym przypadku - cale narody. Gdyby nie ojciec jednego z jego podwladnych, ktory trzydziesci lat temu wyjechal z Chin w poszukiwaniu lepszego zycia, plan nigdy nie ujrzalby swiatla dziennego. A on, jak reszta swiata, uwierzylby w wersje historii przeznaczona dla ogolu. Sfabrykowana przez rzad - a rzady nie slynely z prawdomownosci, zwlaszcza rosyjski. Dwulicowi Rosjanie ustepowali jedynie pekinskim politykom. Zawala sie kopalnia wegla w okolicach Krasnojarska, gina setki ludzi, a swiat o niczym sie nie dowiaduje. Rosyjska lodz podwodna idzie na dno Morza Karskiego wraz z zaloga i tak po prostu przestaje istniec. Rosyjski szwadron smierci przenika na terytorium Chin, wpada do domu jakiegos czlowieka, zabij a go na oczach j ego dzieci, a mowi sie o ofiarach wojny. Dlaczego z ta tajemnica mialoby byc inaczej? To nawet lepiej, stwierdzil Zhao. Czy istnieje lepszy sposob na rozpoczecie zyciowej rozgrywki niz ruch, o ktorym nikt nigdy sie nie dowie? -Mowie panu, to tam - oznajmil staruszek. -Jestes pewien? Widziales to na wlasne oczy? -Bylem tam, z lopata, jak inni. - Dopil herbate i niepewnie podsunal kubek po dolewke. - To przeklete miejsce, mowie panu. -Niby dlaczego? -Jest nawiedzone. Widzialem takie rzeczy... Zhao z trudem powstrzymywal usmiech. Staruszkowi brakowalo piatej klepki, ale nie klamal. Sprawdzili go. Byl tym, za kogo sie podawal. -Trudno je znalezc? -Nie trudniej niz wlasne stopy. No, moze troche trudniej. Trzeba tam jeszcze dotrzec. -Powiedz mi, jak dlugo tam byles? -Mieszkalem tam dwadziescia lat. - Podrapal sie po glowie. - Kiedy zachorowalem, chcialem wrocic do domu, zeby pochowali mnie w chinskiej ziemi, nie na tamtym smietniku. -Dlaczego zapamietales ten jeden szczegol'? Ze wszystkiego, przez co przeszedles, dlaczego to? -Przygladalem sie, jak to robia, i myslalem sobie, jacy musza byc glupi. Ja jestem prosty czlowiek, nie zaden tam madrala, a i tak nie moglem uwierzyc, co oni robia. -Kto jeszcze o tym wie? Starzec sciagnal usta w glebokim namysle. -Chyba wielu, ale tez wielu nie zyje. Ci, co pamietaja, pewnie sta- raja sie zapomniec. Poza tym, kto by tego chcial? Wlasnie, kto? - pomyslal Zhao. -Komu powiedziales? -Nikomu! - Starzec zesztywnial na krzesle. - Synowi, nikomu innemu. -To nie do konca prawda, zgadza sie, dziadku? Mnie tez powiedziales. -To co innego. Moj a wnuczka, pan rozumie... -Tak, tak... ciezko chora... to tez mi mowiles. -Jest dla mnie wszystkim. Namowilem j a, zeby do mnie przyjechala. Chcialem, zeby sie uczyla, zeby do czegos doszla. Zamiast tego... Cos jej zrobili. Narkotyki, mezczyzni. Nie moze sie od nich uwolnic. Pewnie, ze nie, pomyslal. Nastoletnie prostytutki to zawsze dochodowy interes. Na takiej filigranowej Chineczce mozna zarobic mnostwo forsy. Nacpana czy nie, klientow to nie obchodzi. Zreszta po narkotykach sa latwiejsze. -Slyszalem, ze porzadny z pana czlowiek - zaryzykowal starzec. - Nie wierze w to, co inni mowia. Tak, przyzwoity. Moze pan jej po- moc. -I pomoge - mowiac to, nalal herbaty do kubka staruszka. - Odzyskasz wnuczke w ciagu miesiaca. Najpierw jednak narysujesz mi mape, prawda? Starzec energicznie pokiwal glowa. Rozdzial 1 39?00' szerokosci polnocnej, 74?01' dlugosci zachodniejDziewiecdziesiat szesc kilometrow od Waszyngtonu i na wysokosci dziewieciu kilometrow MC-130H "Szpon" kolowal juz druga godzine po nocnym niebie. Samolot zaprojektowano specjalnie z mysla o potajemnym dostarczaniu agentow operacyjnych na terytorium wroga. Mogl latac w deszczu i sniegu, przy porywistym wietrze, w calkowitych ciemnosciach i pod obstrzalem radarow. Siedzacy w luku samotny mezczyzna w czarnym kombinezonie z nomeksu sie tym nie przejmowal. Dziesiatki razy latal "Szponem" - czasem jako pilot - i skakal z niego w dziesiatki punktow zapalnych. Zawsze pomyslnie dostarczano go na miejsce, czyli w praktyce zrzucano na zapomniany przez Boga i ludzi teren, pelen uzbrojonych po zeby facetow, ktorzy z przyjemnoscia wpakowaliby mu kulke w leb. Taka praca. Jednak tej nocy Sam Fisher najbardziej obawial sie, ze umrze z nudow. Poprawil sie na laweczce, probujac znalezc taka pozycje, w ktorej nie dretwialyby mu nogi ani tylek. Zastanawial sie, czy konstruktorzy "Szpona" celowo starali sie zaprojektowac jak najmniej wygodne miejsca do siedzenia. Jesli tak, to odniesli pelny sukces. Uroki operacji specjalnych, pomyslal, prostujac stope i naprezajac miesnie lydki. W przerwie miedzy misjami, nie chcac wyjsc z wprawy, zglosil sie na ochotnika, by przetestowac jeden z najnowszych gadzetow DARPA, Agencji Zaawansowanych Projektow Badawczych Obrony. Tym razem byla to niewidoczna dla radarow paralotnia dalekiego zasiegu typu HAHO* o nazwie kodowej "Jastrzab". * ang. High-Altitude, High-Opening, czyli przeznaczona do skokow z duzej wysokosci i otwierana zaraz po starcie (przyp. tlum.). DARPA byla nie tylko scisle tajnym militarnym osrodkiem badawczym Pentagonu, ale rowniez instytucja zaopatrujaca Wydzial Trzeci w wiekszosc gadzetow i broni ulatwiajacych Fisherowi prace - i zwiekszajacych jego szanse na przezycie. Kiedy ta paralotnia wejdzie wreszcie do uzytku, bedzie przynajmniej wiedzial, ze na sprzecie mozna polegac. Chyba ze wczesniej zostanie zabity. Musial czekac dwie godziny, bo nie dzialala stacja radarowa na Rhode Island, skad NORAD, Dowodztwo Polnocnoamerykanskiej Obrony Powietrznej, mialo sledzic - miejmy nadzieje, ze bez powodzenia - lot Fishera na "Jastrzebiu". Jesli testy przebiegna pomyslnie, "Jastrzab" wejdzie do produkcji jako pierwszy spadochron niewidoczny dla radarow, umozliwiajacy zolnierzom skoki z dwudziestu czterech kilometrow nad celem i szybowanie do niego bez mozliwosci namierzenia. A Wydzial Trzeci dostanie najpewniej pierwszy egzemplarz. Wydzial Trzeci, w istocie oddzial NSA, Narodowej Agencji Bezpieczenstwa, wykonywal tajne misje zbyt delikatne lub zbyt ryzykowne dla tradycyjnych jednostek, takich jak CIA czy standardowe sily specjalne. Tak jak wszyscy agenci Wydzialu Trzeciego, Fisher znany byl jako Splinter Cell - niezalezny agent dzialajacy w pojedynke. Nie wiedzial, ilu jest takich jak on, i nie chcial wiedziec. Istota pracy Wydzialu Trzeciego byla niewidzialnosc. Zaprzeczanie jego istnieniu. Niezostawianie sladow. Jedynie garstka ludzi znala lokalizacje i przydzial zadan agentow Splinter Cell. -Rozmowa przychodzaca, panie majorze - zatrzeszczal glos w implancie Fishera. Dla zalogi "Szpona" Fisher byl majorem w 3. Batalionie 75. Regimentu Rangersow z Fort Benning w Georgii. Niespecjalnie ja to obchodzilo. Zwazywszy na to, jaka mieli robote, piloci "Szponow" nauczyli sie nie zadawac pytan. -Przelacz. -Tak jest. Na kanale piatym. Komunikator Fishera zdecydowanie roznil sie od tradycyjnego zestawu sluchawkowego, z jakiego korzystal, nim zaczal pracowac w Wydziale Trzecim. System skladal sie z dwoch elementow. Odbiornik wielkosci monety wszczepiono pod skore za uchem Fishera. Implant skracal droge falom dzwiekowym. Pozwalajac im ominac ucho zewnetrzne i blone bebenkowa, przesylal wibracje bezposrednio do kosteczek sluchowych: mloteczka, kowadelka i strzemiaczka, ktore z kolei przekazywaly sygnaly do mozgu. Do komunikacji zwrotnej sluzyl motylkowaty plasterek znany jako SVT, przekaznik akustyczny, umiejscowiony tuz nad jablkiem Adama. Korzystanie z niego wymagalo umiejetnosci, ktora Fisher uwazal za cos posredniego miedzy szeptem a brzuchomowstwem. Oba te elementy skladaly sie na praktycznie bezglosny system komunikacyjny. Fisher postukal palcem w implant, zmieniajac kanaly. -Zglaszam sie na piatym - odezwal sie wreszcie. -Czekaj na Xerxesa - wyszeptal glosik w jego uchu, po czym nastapilo kilka sekund klikania i buczenia swiadczacego o szyfrowaniu rozmowy. Xerxes, to znaczy pulkownik Irving Lambert, szef i od dawna przyjaciel Fishera, byl koordynatorem Wydzialu Trzeciego. - -Zmiana planow, Sam - odezwal sie Lambert. -Niech zgadne. Bedziemy tak latac w kolko, az nam skrzydla odpadna. -Od teraz jestes w misji. Jakby na komende, "Szpon" przechylil sie ostro na prawo. Pomruk silnikow narastal - samolot przyspieszyl. -Masz aktualizacje OPSAT-u*. Fisher podwinal mankiet kombinezonu i przycisnal kciuk do ekranu OPSAT-u; w ten sposob go uruchomil: * Operational Satellite Uplink- satelitarne lacze operacyjne (przyp. tlum.). //... SKANOWANIE BIOMETRYCZNE ROZPOCZETE...SKANUJE ODCISK PALCA...TOZSAMOSC POTWIERDZONA... // Ekran rozblysl szumem i wylonil sie zielonkawoszary obraz z satelity. Opcja skanowania biometrycznego byla najnowszym ulepszeniem OPSAT-u. Wprowadzono ja nie tylko po to, by ustrzec urzadzenie przed niepowolanym wzrokiem, ale i po to, by zapobiec przelaczaniu trybow po przypadkowym uderzeniu w ekran dotykowy. Podczas swojej ostatniej misji, uciekajac przed poscigiem, Fisher odkryl naraz, ze przyglada sie planowi Kioto, zamiast stoczni Nampo, skad staral sie wydostac. -Co to niby jest? - zapytal. Odpowiedziala mu Anna Grimsdottir, guru techniczny Lamberta. -Przekaz w czasie rzeczywistym z satelity zwiadowczego, KH-12. Patrzysz teraz na Ocean Atlantycki, jakies szesc mil na wschod od przyladka Hatteras w Karolinie Polnocnej. Widzisz ten podswietlony punkt? - mowila o pulsujacym malenkim wrzecionie w prawym gornym rogu. -Widze. Frachtowiec. No i co? -Patrz na obraz w podczerwieni. Ekran OPSAT-u zamigotal, po czym ukazal sie na nim frachtowiec pulsujacy czerwienia i kolorem pomaranczowym. -Cieplutki - stwierdzil Fisher. - Ktos zapomnial wymienic plyn w chlodnicach? -Dobrze by bylo - odparl Lambert. - Podpis radiometryczny wskazuje, ze zrodlo ma pochodzenie nuklearne. Cos na tym statku jest radioaktywne. Probujemy ustalic co, ale tymczasem zmierza ku naszemu wybrzezu. -Nawiazaliscie kontakt radiowy? -Nie odpowiada na wywolania. Utrzymujac obecna predkosc i kurs, zacumuje za dwadziescia dwie minuty. Przy minimalnym wyposazeniu do skoku treningowego, nieobejmujacym uzbrojenia, Fisher musial improwizowac. Przeszedl do kokpitu. Okazalo sie, ze zaloga otrzymala juz rozkazy Lamberta. Pilot wreczyl Fisherowi swoja berette 92F kaliber 9 milimetrow wraz z dodatkowym magazynkiem. -Daleko jeszcze? - spytal Fisher. Od otrzymania wiadomosci od Lamberta minely dwie minuty. -Czterdziesci osiem kilometrow. Zrzuce pana przy osmiu. -Na styk. -W tym jestes najlepszy, Sam - wlaczyl sie nasluchujacy Lambert. -Jak zwykle mi kadzisz. -Zmierzaja tam dwa kutry strazy przybrzeznej i niszczyciel marynarki wojennej, ale ty bedziesz pierwszy. Z Homestead startuja dwa F-16. Powinny znalezc sie nad toba, kiedy wyladujesz. 0 ile trafie w poklad, pomyslal Fisher. Skok na spadochronie na poklad statku w absolutnej ciemnosci byl ryzykowny. Jesli ominie cel - samobojczy. -Kto tak zdecydowal? - chcial wiedziec. -Sekretarz obrony. Jesli nie uda ci sie zatrzymac statku, rozkaze F-16 go zatopic. -Jesli jest na nim to, co sadzimy... -To bedziemy miec ekologiczny koszmar. No to powodzenia. -Wielkie dzieki. Odezwe sie. -Dwie minuty do zrzutu, panie majorze - oznajmil pilot. Co dalej? - przemknelo Fisherowi przez glowe. Co znajdzie na pokladzie? ROZDZIAL 2 Ramionami zapierajac sie o krawedzie otwartego luku, stojac na szeroko rozstawionych i ugietych nogach, Fisher wpatrywal sie w czerwona lampke nad glowa; czekal na sygnal. Wiatr podmuchami wdzieral sie do srodka, targal uprzezami w ladowni i pobrzekiwal sprzaczkami mocowan. Silniki C-130, ktore wczesniej ledwo slyszalnie pomrukiwaly, teraz ryczaly ogluszajaco, przeszywajac cialo wibracjami. Przez maske tlenowa z sykiem saczyl sie zimny zyciodajny gaz o metalicznym posmaku. Wokol widac bylo tylko czern, znaczona co kilka sekund rozblyskami swiatel nawigacyjnych samolotu.Jak zawsze przed misja, w wyobrazni zobaczyl twarz corki, Sarah. Zacisnal powieki, by wrocic do rzeczywistosci. Skoncentruj sie na tym, co cie czeka, napomnial sie. Lampka nad glowa zamrugala, rozblysla zolcia, zgasla, po czym rozswietlila sie zielenia. Skoczyl. Natychmiast wpadl w strumien zasmiglowy. Ledwo zdazyl dojrzec przemykajacy obok kadlub samolotu. Policzyl do trzech i pociagnal za linke. Paralotnia rozlozyla sie z lopotem. Poczul, jak podrywa go do gory. Zoladek podszedl mu do gardla. Potem zapadla cisza. Szybowanie w ciemnosci, bez punktow orientacyjnych, przypominalo bezruch. Poza samym skokiem to nagle zawieszenie w przestrzeni kosztowalo spadochroniarzy najwiecej nerwow. W jednej chwili twoim cialem targa huraganowy wiatr, w nastepnej unosisz sie w martwej ciszy. Przykre uczucie. Zerknal w gore na paralotnie. Rozlozyla sie bez najmniejszych problemow, tworzac klinowaty cien na tle mrocznego nieba. Ale przeciez gdyby czasza sie nie otworzyla, nie byloby po co sprawdzac. Niekontrolowany upadek ku powierzchni oceanu z predkoscia stu osiemdziesieciu kilometrow na godzine to pierwszy znak, ze znalazl sie w tarapatach. Uniosl nadgarstek ku wizjerowi maski i przyjrzal sie ekranowi OPSAT-u. Kolisty obraz z radaru nalozyl sie na blada siatke wspolrzednych. W poludniowo-zachodnim rogu ekranu, daleko, daleko pod nim widniala wolno pulsujaca czerwona plamka frachtowca. Liczby na krawedziach ekranu oznaczaly predkosc wiatru, wysokosc, predkosc opadania, kat zejscia i czas pozostaly do osiagniecia celu. Nieznacznie przeniosl ciezar ciala. Dzieki wrazliwej na ruch uprzezy mogl w ten sposob sterowac "Jastrzebiem". Skrecil delikatnie na zachod, zrownujac lot z kursem frachtowca. W implancie uslyszal trzask, a potem glos. -Sam, jestes tam? - to byl Lambert. -Jestem. -Zakladam, ze "Jastrzab" dziala zgodnie ze specyfikacjami. -Skoro tu jestem, znaczy, ze wciaz zyje. -Sam, sprawdz OPSAT - wlaczyla sie Grimsdottir. - Mamy informacje o tym frachtowcu. Fisher wlaczyl ekran. Pojawil sie na nim model statku wraz ze schematami pokladow oraz szczegolowymi informacjami: NAZWA/OZNACZENIE STATKU: "TREGO"/DROBNICOWIEC DLUGOSC/POKLADNIK: 481/62 LICZEBNOSC ZALOGI: 10 BANDERA: LIBERIA PORT DOCELOWY: BALTIMORE -Tuz obok Waszyngtonu - mruknal Fisher. - Jak dogodnie!-Bogu dzieki za te male cuda - powiedzial Lambert. Wszystko jest wzgledne, pomyslal Fisher. Jesli "Trego" dobije do brzegu, to ci, ktorzy zetkna sie z jego ladunkiem, nie nazwa tego cudem. Fisher na wlasne oczy widzial skutki choroby popromiennej. I nie potrafil o tym zapomniec. -Przewidywane miejsce dobicia do brzegu to False Cape Landing, na poludnie od Virginia Beach - zakomunikowala Grimsdottir. - Masz czternascie minut. -Jakies slady zycia na pokladzie? -Brak. Odczyt z podczerwieni wariuje. Nie potrafimy stwierdzic, czy sa tam jakies obiekty o temperaturze ludzkiego ciala. -Najlepiej zalozyc, ze sa, Sam - wtracil Lambert. - Kiedy osiag niesz cel? -Za dziewiec minut. -Niewiele. F-16 maja rozpoczac ostrzal w cztery minuty po tym, jak wyladujesz. -No to lepiej sie pospiesze - rzucil Fisher i sie rozlaczyl. Zsunal na oczy potrojne gogle, przelaczyl sie na noktowizje i obrocil w powietrzu, glowa w dol, a rozlozonymi nogami do gory. "Jastrzab" blyskawicznie zanurkowal ku powierzchni oceanu. Sam nie spuszczal oczu z wysokosciomierza OPSAT-u. Szescset metrow... 450... 300... 150... 90. Wygial sie i podciagnal kolana. "Jastrzab" zadygotal. Przez szarozielone gogle noktowizyjne Fisher ujrzal zblizajaca sie ku niemu czarna powierzchnie wody. Juz prawie przeslonila mu caly widok. No, dalej... "Jastrzab" rozpostarl sie i wyrownal lot. Sam zobaczyl horyzont. Test polowy w warunkach ekstremalnych, stwierdzil, dziekujac w duchu konstruktorom paralotni. Sprawdzil OPSAT. Od frachtowca dzielily go trzy kilometry. Skorygowal lot, skrecajac lekko na wschod, i zszedl na trzydziesci metrow. Dzgnal palcem opcje "zbliz" na ekranie OPSAT-u. Obraz zmienil sie, pokazujac trojwymiarowy model szkieletowy "Trego" miedzy para migajacych ukosnych linii. Przelaczyl gogle w tryb lornetki. Zblizenie. Wreszcie na tle nocnego nieba dostrzegl niewyrazny zarys nadbudowki statku. Zadnego ruchu na pokladzie. Jedynie kilwater rozposcieral sie pienistym bialym wachlarzem na sterburcie. Statek pograzony byl w mroku, swiecily tylko swiatla pozycyjne. Zblizenie. Dwie mile za dziobem frachtowca wypatrzyl ciemna linie wybrzeza, a jeszcze dalej mrugajace swiatelka Virginia Beach. Pol miliona mieszkancow, pomyslal. Dopasowal kat zejscia do odczytu z OPSAT-u. Trzydziesci metrow do sterburty. Wygial sie w kablak, unoszac dziob "Jastrzebia". Gdy przelatywal juz nad relingiem rufowym, gwaltowny podmuch wiatru zepchnal go do morza. Obrocil sie w powietrzu i "Jastrzab" poslusznie skrecil w prawo. Fisher zgial kolana, by zamortyzowac uderzenie, ale okazalo sie zaskakujaco lagodne. Jednym plynnym ruchem siegnal w gore, pociagnal za drazek, zlozyl paralotnie, odpial uprzaz, po czym umocowal je do knagi. Nagle z prawej strony dobiegl go ryk silnikow. Uniosl glowe - w sama pore, by zobaczyc przelatujacego F-16. Swiatla pozycyjne zamrugaly w ciemnosci, samolot wzbil sie i odlecial. Ostrzega mnie czy zyczy powodzenia? - zastanawial sie Sam. Rozejrzal sie, po czym postukal palcem w implant. -Jestem na pokladzie - zameldowal. Wyciagnal berette i pognal ku najblizszej drabince. ROZDZIAL 3 Gdy dotarl na szczyt drabiny, natychmiast przykucnal, kryjac sie za 3 skrzynia. Nasluchiwal w bezruchu. Cisza. Slychac bylo tylko rytmiczny warkot silnikow "Trego" i wiatr targajacy olinowaniem.Na ekranie OPSAT-u wyswietlil plany statku. Znajdowal sie na glownym pokladzie. Mostek byl na dziobie, w odleglosci jakichs stu dwudziestu metrow. Aby tam dotrzec, mogl albo skryc sie pod pokladem i podkrasc sie cichaczem, albo puscic sie biegiem przez otwarta przestrzen. Wolalby to pierwsze, ale nie bylo na to czasu. Wlaczyl implant. -Powiedz mi, Grimsdottir, jak goracy jest ten statek? -Chodzi ci o to, jak dlugo mozesz przebywac na pokladzie, zanim zaczniesz swiecic? -Taa. Trudno powiedziec, ale na twoim miejscu nie bylabym tam dluzej niz pietnascie minut. -No to juz wiem. Bez odbioru. Wzial gleboki oddech i ruszyl biegiem. W poszarzalym swiecie widzianym przez noktowizor poklad wygladal jak splaszczona powierzchnia Ksiezyca, ktorej monotonie naruszaly jedynie spietrzone tu i owdzie skrzynie. Czul sie nagi, na widoku. Choc nie mial wyboru, sprint przez otwarta przestrzen byl wbrew jego instynktowi przetrwania. Nie mysl tyle, tylko biegnij, napomnial sie. W polowie drogi na mostek podniosl glowe i spostrzegl na trapie stojaca w cieniu postac. Odwrocila sie na piecie i pedem ruszyla przez luk na mostek. -Mam towarzystwo - poinformowal Lamberta. - Ktos jest na mostku. -Zapewne nie sam. Moze tak, moze nie, pomyslal Fisher. Statek mogl byc zautomatyzowany. W takim przypadku czlowiek, ktorego ujrzal, pewnie tylko czuwal, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. -Ile jeszcze czasu, Grim? - zapytal. -Cztery minuty. F-16 gotowe do odpalenia pociskow. Czekaja tylko na rozkaz. Dotarl do nadbudowki, rozplaszczyl sie przy grodzi i przesunal do podnoza trapu. Zerknal do goiy przez azurowe schodki, wypatrujac jakiegos ruchu. Nic nie dostrzegl. Wspial sie bezszelestnie, przeskakujac po dwa stopnie. Przy samym szczycie padl na brzuch, czolgajac sie, pokonal ostatnie trzy stopnie i wychylil glowe z luku na mostek. Ujrzal czlowieka zgarbionego nad konsoleta sterowa, z twarza skapana w mlecznobialym blasku ekranu laptopa. Jego wyglad wskazywal, ze pochodzi z Bliskiego Wschodu. Nagle uderzyl dlonia w klawiature komputera. Chyba zaklal. Szum wiatru zagluszal slowa. Mezczyzna podszedl do kola sterowego i pochylil sie nad nim, stekajac z wysilku. Fisher podniosl sie z beretta w dloni i wszedl przez luk. -Ani kroku dalej, koles - zawolal. Mezczyzna odwrocil gwaltownie glowe. Oczy rozszerzyly mu sie ze zdumienia. -Mrugniesz i jestes trupem. Tamten-wyprostowal sie i stanal z Samem twarza w twarz -Odsun sie od... - zaczal Fisher. Mezczyzna rzucil sie do laptopa. Fisher strzelil tylko raz. Pocisk trafil dokladnie tam, gdzie Sam chcial - w prawe biodro przeciwnika. Sila odrzutu zakrecila nim niczym baczkiem. Padajac, zdolal jednak wyciagnac reke i pociagnac za soba laptop, ktory z loskotem wyladowal na podlodze. Jeczac z bolu, mezczyzna przetoczyl sie na bok i znow siegnal po komputer. Co on takiego... Nagle zrozumial. Z boku laptopa wystawala karta do komunikacji z siecia bezprzewodowa. Komputer byl z czyms polaczony. Czyms sterowal. -Nie ruszaj sie - rozkazal Fisher. Mezczyzny siegnal reka ku klawiaturze. Strzal. Tak jak za pierwszym razem celny. Kula wbila sie w prawa lopatke. Przeciwnik jeknal i osunal sie bezwladnie na poklad. Prawie bezwladnie. Prawa dlon dotknela komputera. Palec zadrzal spazmatycznie i nacisnal klawisz "enter". Dzwiek silnikow "Trego" naraz gwaltownie sie zmienil. Poklad zadrzal Samowi pod stopami. W uchu zabrzmial mu zaniepokojony glos Grimsdottir. -Fisher, statek wlasnie... -Przyspieszyl. Tak, wiem. Nie bylo czasu do namyslu. Blyskawicznie podjal decyzje. Frustracja mezczyzny nad konsoleta sterowa dowodzila, ze ster byl zablokowany. Pozostawala tylko jedna mozliwosc. Zaczal biec. -Grim, biegne trapem rufowym. Odliczaj czas i podawaj na biezaco droge do maszynowni. -Trzy poklady w dol, w prawo do bakburty, potem prosto ku rufie. Korytarze "Trego" pograzone byly w ciemnosciach. Rozjasnial je tylko czerwonawy blask oswietlenia awaryjnego. Biegnac, katem oka dostrzegal rury i przewody. Przeskoczyl przez luk. -Jestem w mesie - poinformowal, nie zatrzymujac sie. - Jeszcze dwa poklady i dotrzesz do krzyzowki - mowila Grimsdottir. - Idz w lewo. Maszynownia jest na srodokreciu, na rufo?wym koncu korytarza. -Jak z czasem? -Minuta i dwadziescia sekund. Dotarl do korytarza prowadzacego do maszynowni i zatrzymal sie z poslizgiem. Mial juz plan, ale czy zadziala? Nie wiedzial. Jak to zwykle na statkach pomieszczenia zajmowane przez silniki sa najbardziej zagrozone pozarem, bez klopotu wiec znalazl szafke ze zwinietym wezem przeciwpozarowym. Z rozmachem otworzyl drzwiczki i walnal w dzwignie blokady. Zwiniety waz upadl na poklad. -Minuta, Fisher - odezwal sie Lambert. - F-16 beda celowac w maszynownie. Co do tego Fisher nie mial watpliwosci. Nie to miejsce, nie ten czas, ale innego wyjscia nie bylo. Kazdy F-16 wystrzeli pare pociskow AGM-65 Maverick. Zabojczo celne i szybkie, uzbrojone byly w ciezkie glowice. Nie ma szans, zeby w jakis sposob nie zatrzymaly "Trego" - uszkadzajac go albo zatapiajac. Przynajmniej nic nie poczuje, pocieszyl sie Fisher. Wyciagnal noz, naprezyl waz i odcial go ze szpuli. Jedna reka trzymajac koncowke, druga otworzyl wlaz maszynowni. Kopnal drzwi i wbiegl do srodka. Uderzyla go fala potwornego goraca, ogluszyl loskot pracujacych silnikow. Sam zmruzyl oczy, pochylil glowe i ruszyl do przodu przez unoszace sie wokol kleby pary. Przed nim rozciagala sie platanina barierek, pomostow i rur. -Czterdziesci piec sekund, Fisher. -Pracuje nad tym - warknal przez zacisniete zeby. Na cale szczescie rozkladem maszynowni "Trego" nie roznil sie od wiekszosci statkow. Kiedy Sam dotarl na jej srodek, rozejrzal sie za najwieksza konstrukcja. Byla nia para elementow wielkosci samochodu, rozmieszczonych po obu stronach glownego pomostu. Silniki. Nie spuszczajac wzroku z pomostu pod stopami, wbiegl sprintem pomiedzy silniki. Rozgladal sie za ruchomymi czesciami. Wreszcie dojrzal blysk wirujacego metalu. Tutaj. Upadl na kolana. -Trzydziesci sekund... Zerwal kratke pomostu i zobaczyl przekladnie redukcyjna - czyli wal napedowy statku, przenoszacy naped z silnikow na sruby na rufie. Pracujaca na najwyzszych obrotach przekladnia byla teraz rozmytym wirem trybow. Jesli to zadziala, skutek bedzie natychmiastowy. Co do tego Fisher nie mial watpliwosci. A jesli nie... Zebral zwoje weza i wepchnal go przez otwor po kratce. ROZDZIAL 4 Fort Meade, MarylandSiedziba NSA znajduje sie osiem kilometrow od miasteczka Lau-rel w Marylandzie, w obrebie posterunku wojskowego nazwanego tak na czesc generala z czasow wojny secesyjnej George'a Gordona Meade'a. Niegdys oboz szkoleniowy, a jeniecki w czasie drugiej wojny swiatowej, Fort Meade od lat piecdziesiatych zeszlego wieku zaslynal jako kwatera najbardziej tajemniczej organizacji wywiadowczej na swiecie. NSA, agencja, ktorej glownym zadaniem bylo prowadzenie wywiadu sygnalowego we wszystkich jego odmianach, przechwytywala i analizowala kazda znana czlowiekowi forme komunikacji, od rozmow przez sieci komorkowe i e-maili po emisje mikrofalowe i impulsy na niskich czestotliwosciach pochodzace z zanurzonych lodzi podwodnych. Chcac zlikwidowac przepasc miedzy zbieraniem informacji wywiadowczych i dzialaniem na ich podstawie, kilka lat temu na mocy specjalnego dekretu prezydenta NSA utworzyla Wydzial Trzeci - wlasna wewnetrzna jednostke operacyjna. Agentow Wydzialu Trzeciego - komorki Splinter Celi - rekrutowano z sil specjalnych marynarki, wojsk ladowych, marines i lotnictwa. Dzialali niezawodnie nie tylko w pojedynke we wrogim otoczeniu, ale, co wiecej, robili to bez pozostawiania jakichkolwiek sladow. Pietnascie metrow weza przeciwpozarowego wrzuconego do komory przekladni redukcyjnej "Trego" w mgnieniu oka zniknelo w otworze. Towarzyszyl temu efekt dzwiekowy przypominajacy zgrzyt gigantycznego zamka blyskawicznego, a zarazem odglos strzelajacego bata. Fisher rzucil sie do tylu, zwijajac sie w klebek. W silnikach metal zazgrzytal o metal. Pomost zadrzal, gdy przekladnia redukcyjna rozerwala sie na kawalki. Przez kratke buchnely kleby czarnego dymu, po czym nastapila trzydziestosekundowa kanonada: odlamki metalu ze swistem rykoszetowaly po calej maszynowni, odbijajac sie od grodzi i barierek i dziurawiac rury. Wlaczyly sie syreny alarmowe. Nagle wszystko ucichlo. Przez z wolna rozwiewajacy sie dym Sam widzial dopalajace sie resztki weza owiniete wokol pokiereszowanego walu. Uslyszal cichy glos z implantu. Lambert. -...Fisher...Fisher, odezwij sie... -Jestem. -Cokolwiek zrobiles, podzialalo. "Trego" zwalnia. Zaraz sie zatrzyma. -Mam, kurde, taka nadzieje. Odwolajcie tych pilotow, zanim zarobie wielka kulke. Cztery godziny pozniej Fisher siedzial w sali dowodzenia Wydzialu Trzeciego w przycmionym swietle podsufitowych reflektorkow przy stole konferencyjnym z pokrytego politura drewna tekowego. Poprawil sie na krzesle, starajac sie nie uciskac licznych siniakow, skutkow akcji na pokladzie "Trego". Solidna dawka ibuprofenu i bedzie jak nowo narodzony. Poza tym, zwazywszy na alternatywe lepszy siniak od oberwania odlamkiem metalu lub plonacym kawalkiem weza przeciwpozarowego. Starosc nie radosc, ale tez smierc nie wesele. Lambert kazal mu zaraz po opuszczeniu "Trego" stawic sie na wojskowym oddziale CCCD, na terenie osrodka doswiadczalnego Aberdeen w Marylandzie. CCCD - Wydzial Wojskowego Instytutu Badan Medycznych - specjalizowal sie w dekontaminacji i leczeniu skutkow dzialania substancji biologicznych, chemicznych i promieniotworczych. Fishera poddano kilku kapielom odkazajacym i zostal dokladnie przebadany przez lekarzy w skafandrach kosmicznych, ktorzy w koncu stwierdzili, ze nie jest skazony. -Gdzie zabieraja "Trego"? - zapytal Lamberta. -Odholuja go do strzezonej stoczni w Norfolk. Lambert wycelowal pilot w jeden z kilku ekranow plazmowych na scianach sali dowodzenia; ukazal sie satelitarny obraz przystani w Nor-folk. "Trego" trudno bylo nie zauwazyc. Plynacy za portowym holownikiem frachtowiec eskortowaly trzy fregaty marynarki wojennej oraz niszczyciel klasy Arleigh Burke. -W tej chwili przygotowuja dok na przyjecie ekipy z NEST -oznajmil Lambert, majac na mysli Zespol Szybkiego Reagowania do spraw Zagrozen Nuklearnych z Departamentu Energii. Zanim agenci dochodzeniowi FBI beda mogli wejsc na poklad "Trego", NEST musi ustalic zrodlo i poziom radioaktywnosci na statku. Na szczescie, dotad zadna niebezpieczna substancja najprawdopodobniej nie wyciekla z kadluba - co staloby sie z pewnoscia, gdyby statek osiadl na mieliznie. -A co z naszym wiezniem i jego laptopem? Nim wsiadl na poklad wyslanego po niego przez Lamberta smiglowca Blackhawk, Fisher zdazyl zlapac laptop i zarzucic sobie na ramie jedynego zaloganta "Trego". Czasem jeniec lepszy jest niz trup. -Grim biedzi sie nad laptopem. Nie mam pojecia, co za klawisz nacisnal ten facet, nie tylko jednak przyspieszyl prace silnikow, ale i zaszyfrowal twardy dysk. -Faktycznie, wygladal na niezle zdeterminowanego. Jest u lapi-duchow? -Wyjdzie z tego - uspokoil go Lambert. -Dobrze. - Fisher upil lyk kawy. Skrzywil sie i popatrzyl krytycznie na kubek. - Kto robil kawe? -Ciesze sie, ze ci smakuje. Staralem sie - dobiegl go glos od drzwi. Stanal w nich William Redding, zwiadowca i lacznik terenowy Fishera. W okularach z rogowymi oprawkami i pulowerku z klapkami na kieszeniach Redding wygladal dokladnie na tego, kim byl, czyli szczegolnie ciezkim przypadkiem mola ksiazkowego, zafiksowanego na drobiazgowym planowaniu. Choc jego fanatyczne przywiazanie do najdrobniejszych detali bywalo irytujace, Fisher nie wyobrazal sobie wyruszenia w akcje bez Reddinga. -A tak przy okazji... dzwonily te nerdy z DARPA - burknal Redding. - Chca widziec, co zrobiles z ich "Jastrzebiem". -Chyba sie przeslyszalem - odparl Fisher. - Ty nazywasz ludzi z DARPA nerdami? Lambert zdusil smiech. Redding nie slynal z poczucia humoru. -Jestem geekiem, Sam. Oni to nerdy. To zasadnicza roznica. -No to przepraszam. -Jak tam "Jastrzab"? -Zabezpieczony razem z reszta sprzetu. -Ale w jakim stanie? -Trudno ocenic na podstawie tego, co z niego zostalo. Oczy Reddinga zwezily sie gwaltownie. -Ze co prosze? -Pozar byl... -Ze co, prosze? -To taki zart. Spoko, jest jak spod igly. Redding ruszyl do wyjscia. W drzwiach zatrzymal sie i niepewnie odwrocil do Fishera. - Sam? - Taa? -Ciesze sie, ze jestes caly i zdrowy. Grimsdottir przyszla dwadziescia minut pozniej. Islandka z pochodzenia, wysoka i zgrabna, miala kosci policzkowe jak u modelki i krotko obciete kasztanowe wlosy, pewnie ze wzgledow praktycznych niz dla holdowania modzie. Praktycznosc byla jej znakiem rozpoznawczym. Nie przywiazywala wiekszej wagi do fryzury, wlasciwie to w ogole sie o nia nie martwila. -Witaj w domu, Sam. Nie widze, zeby cos swiecilo... -Nie chwal dnia przed zachodem slonca. -Rozmawialam z lekarzami z Aberdeen. Potwierdzili, ze cokolwiek bylo na pokladzie "Trego", nie otrzymales dawki, ktora mozna by sie przejmowac. Mowiac to, podeszla do komputerowej stacji roboczej i nacisnela kilka klawiszy. Na ekranie pojawil sie trojwymiarowy elipsoidalny ksztalt. Zapewne twardy dysk laptopa z "Trego", pomyslal Fisher. Dysk podzielony byl na roznej wielkosci czesci zaznaczone kolorami czerwonym, zielonym i zoltym. -Najpierw dobra czy zla wiadomosc? - zapytala Grimsdottir. -Zla - zdecydowal Lambert. -Wszystkie sektory danych zaznaczone na czerwono zostaly wyczyszczone przez program do autodestrukcji. Juz po nich. Koniec, kropka. Nie mozna ich odtworzyc. -Duzo tu tej czerwieni - zauwazyl Fisher. -Jakies osiemdziesiat procent. Zielone najpewniej da sie odtworzyc, co do zoltych nie mam takiej pewnosci. -No a ta dobra wiadomosc? - dopytywal sie Lambert. -Byc moze potrafie stwierdzic, kto napisal ten program do auto-destrukcji. -A to niby jak? -Wiekszosc programistow zostawia swoisty podpis, sposob, w jaki zestawiaja kod, skladnia, komentarze... takie tam szczegoly. Czasami to rownie specyficzne jak charakter pisma. I powiem wam jedno: ktokolwiek napisal ten program, jest wyjatkowo wyrafinowany. Jego podpis jest absolutnie unikatowy. Moge co prawda potrzebowac kilku... Nagle z glosnikow dobiegl przyciszony dzwiek alarmu. Wszystkie monitory jednoczesnie zaczely wyswietlac ogromny migajacy czerwony wykrzyknik. -O Boze - wymamrotala Grimsdottir, gapiac sie na ekran. -Co jest? - zaniepokoil sie Lambert. - Co sie dzieje? -Wirus przedostal sie przez naszego firewalla. Atakuje main-frame'a! ROZDZIAL 5 -Wylacz te alarmy, Anno - rozkazal Lambert.W sali zapadla cisza. -Jak to mozliwe? - chcial wiedziec Lambert. - Na milosc boska, to NSA, nie eBay. Jak cos moglo przedostac sie przez firewalla? -Laptop - mruknal Fisher. Grimsdottir potaknela, nie spuszczajac oczu z ekranu. -Nie inaczej. Pulkowniku, w jednym z sektorow twardego dysku ukryto wirusa. Robaka, ktory ozyl, kiedy tylko wykryl polaczenie z jednym z portow laptopa. Wystarczylo, ze podlaczylam go do diagnostyki. -Mozesz go powstrzymac? -Pracuje nad tym. Szybko sie rozprzestrzenia. Probuje uratowac przed nim reszte mainframe'a... zastawic pulapke antywirusowa. Moze uda mi sie skierowac go na nieuzywany serwer. Szybki jest, dran! Przez nastepnych pietnascie minut Fisher i Lambert obserwowali w milczeniu, jak pracuje. Przez ciemny ekran przelatywaly kolumny zielonego kodu. Dlonie Grimsdottir smigaly po klawiaturze szybciej, niz wzrok mogl nadazyc. Stopniowo kod zaczal wytracac predkosc, wyswietlac sie tylko fragmentarycznie i z bledami. Wreszcie informatyczka odchylila sie na krzesle i odetchnela z ulga. Jej twarz lsnila od potu. Rece drzaly. -Mam go - sapnela. - Zamknelam go w pustym serwerze archiwalnym. -Duzo szkod wyrzadzil? - zapytal Lambert. -Sporo, ale nie dotarl do kopii zapasowych. Uda nam sie odtworzyc wiekszosc danych z mainframe'a. -A laptop? - dodal Fisher. -Juz po nim. Martwy i pogrzebany. Ale mam dobra wiadomosc: na calym swiecie jest tylko garstka hakerow, ktorzy potrafiliby napisac tak zlosliwego wirusa. Dajcie mi dzien, a podam wam imie i nazwisko. -Do roboty - rozkazal Lambert. Kiedy wyszla, Fisher zwrocil sie do Lamberta. -Przyszla mi do glowy taka mysl o "Trego"... -Zamieniam sie w sluch. -Nie kupuje tej liberyjskiej bandery. - Ani ja. -Statek mozna zamaskowac na wiele sposobow, ale jednej rzeczy ukryc sie nie da: numerow seryjnych silnika. Wybitych numerow nie zmyjesz. FBI kiedys w koncu znajdzie te numery, a informacje w koncu przeciekna do nas... -Nie cierpie slow "w koncu" - krzywo usmiechnal sie Lambert. Fakt, w tym przypadku moglo to oznaczac cale tygodnie walki z biurokracja. Fisher odpowiedzial usmiechem na grymas Lamberta. - Ani ja. Znal swego przelozonego od niemal dwudziestu lat. Najpierw sluzyl z nim w Delta Force, potem obu wyznaczono do eksperymentalnego programu, w ktorego ramach zolnierzy sil specjalnych z kazdej formacji wojskowej przenoszono do odpowiednika macierzystej jednostki. Rangersi przeszli do Delty; czlonkowie Delty do Marine Force Recon, a Fishera i Lamberta z Delty przeniesiono do Komanda Foki, elitarnych sil specjalnych amerykanskiej marynarki. Idea przewodnia eksperymentu bylo stworzenie agentow idealnych, wyszkolenie elity wojskowych sil specjalnych. -Tak sie szczesliwie sklada, ze juz to omowilem z prezydentem - oznajmil Lambert. - Nadzor nad dochodzeniem przejmuje FBI, ale zezwolono nam na rownoczesne prowadzenie wlasnego niezaleznego sledztwa. Fisher w lot zrozumial rozkaz. Choc czul awersje do polityki i staral sie trzymac od niej z daleka, wiedzial, co powoduje prezydentem: sytuacja w Iraku. Ktos przypuscil atak na Stany Zjednoczone. Atak, ktory mogl spowodowac smierc tysiecy ludzi i skazic promieniotworczo te czesc wybrzeza Wirginii na dziesiatki, jesli nie setki lat. Jak dotad jedynym podejrzanym byl samotny mezczyzna z pokladu "Trego". Jesli Ameryka zmierzala ku kolejnej wojnie na Bliskim Wschodzie, to prezydentowi nie bylo potrzebne kolejne fiasko wywiadowcze. Kraj jeszcze nie odzyskal wiarygodnosci straconej w Iraku. Wydzial Trzeci musi dopilnowac, zeby nad kazdym "i" postawiono kropke. -Ograniczenia? - upewnil sie Fisher. -Zadnych - odparl Lambert. - Zrobimy to po naszemu, bez bialych rekawiczek. -Inaczej nie ma zabawy. -Amen. Teraz idz sie przespac. Jutro w nocy wlamujesz sie do amerykanskiej bazy marynarki wojennej. Fisher mieszkal w Germantown w Marylandzie, jakies pol godziny drogi na polnocny zachod od Waszyngtonu, na malej farmie otoczonej dwoma akrami czerwonych klonow i sosen. Kiedys probowal wiesc normalne kawalerskie zycie: dom w miescie, znajomi sasiedzi, wspolne nasiadowy nad basenem... Szybko jednak musial przyznac racje glosowi, ktory od dawna brzmial w jego glowie: nie nalezysz do osob towarzyskich. Nie zeby nie lubil ludzi jako takich, ale nie bardzo tolerowal wiekszosci z nich. Ryzyko zawodowe. Miec do czynienia z najgorszymi sposrod ludzi w najgorszych sytuacjach - to musialo czlowieka zmieniac. Przebywajac wsrod ludzi, Fisher przylapal sie na drobiazgowym analizowaniu i rozkladaniu na czynniki pierwsze zarowno swoich sasiadow, jak i najblizszego otoczenia: szukal ewentualnych zagrozen, mozliwych zasadzek, dogodnych stanowisk strzeleckich... Zycie na krawedzi, choc ekscytujace, nie pozostawialo czasu na nic innego. Nie przezyjesz dlugo w swiecie operacji specjalnych, jesli nie zanurzysz sie w nim po uszy. Bardzo szybko doszedl do wniosku, ze potrzebuje domu, w ktorym bedzie mogl sobie pozwolic na mniejsza czujnosc i dokonac mentalnej dekompresji. Najblizszy sasiad mieszkal osiemset metrow od jego farmy. Fisher mogl przesiadywac wieczorami na ganku i sluchac tylko cykad i rechotu zab. Ku swemu zaskoczeniu odkryl, ze zycie na lonie przyrody ma dzialanie terapeutyczne. Nabyl te posiadlosc po bardzo okazyjnej cenie od poprzedniego wlasciciela, ktory doprowadzi ja do ruiny. Wiele czasu musial poswiecic zagospodarowaniu otoczenia i odbudowie farmy. Nie miala okien, pokrycia dachu ani hydrauliki. Jednak taka praca sprawiala Fisherowi przyjemnosc, dawala wytchnienie. Nawet same tylko noclegi na farmie pozwalaly mu doladowac baterie miedzy jedna misja a druga. Nim dotarl do domu, niemal juz switalo. Nastawil pranie, wzial prysznic, sprawdzil poczte elektroniczna i wyciagnal sie na sofie. Znalazl pilota i wlaczyl telewizor na CNN. "...nie ma zbyt wielu naocznych swiadkow, jednak slyszelismy o dziesiatkach ludzi padajacych, jak stali, czy osuwajacych sie na stol podczas posilku..." Od razu czujnie sie wyprostowal. Poglosnil odbiornik. "Rzecznik biura gubernatora wydal oswiadczenie; poinformowal, ze ekipa dochodzeniowa jest w drodze do miasteczka Slipstone, a sam gubernator poprowadzi konferencje prasowa w poznych godzinach rannych. Tymczasem nie ustaja spekulacje co do przyczyny tajemniczych naglych zgonow w odleglym Slipstone, w Nowym Meksyku". Fisher poczul, jak wlosy jeza mu sie na karku. Rozdzwonila sie jego komorka. Czterdziesci minut pozniej byl juz z powrotem w sali dowodzenia. Lambert stal za stolem konferencyjnym i ogladal raport MSNBC. Grimsdottir i Redding siedzieli przy stacjach roboczych po obu jego stronach. Gdzies w tle dalo sie slyszec szum zaklocen radiowych, przerywany kobiecym glosem: "Slipstone, 911, prosze czekac... Slipstone, 911, prosze czekac... Slipstone, 911, prosze czekac..." Lambert zerknal przez ramie na Fishera. -Dwiescie zgloszen... a ich liczba nadal rosnie. O ile dobrze sie orientujemy, ofiar sa setki. Trupy sa na ulicach, w domach, za kierownicami samochodow... -Wielki Boze - wymamrotal Sam. -Mam, pulkowniku - zawolala Grimsdottir. -Daj na wizje. Glowny monitor wypelnil obraz termowizyjny z satelity. Slipstone, pomyslal Fisher. -Wyswietl schemat, Anno. Grimsdottir nacisnela kilka klawiszy i obraz zmienil sie w labirynt zoltych i pomaranczowych linii, upstrzonych tu i owdzie czerwonymi kropkami. Wyglada to dziwnie znajomo, stwierdzil Fisher. Choc wydawalo mu sie, ze zna juz odpowiedz, mimo to spytal: -Co to jest, pulkowniku? -Siec wodociagowa Slipstone. -Fakt, niewiele jest sposobow, by usmiercic tak szybko tak wiele osob. Najlepiej skazic wode lub powietrze. Lambert pokiwal ponuro glowa, nie odrywajac oczu od monitora. -Ile jeszcze czasu, Anno? -Juz prawie mam, pulkowniku - odparla. Chwile potem dodala: - Potwierdzam, to taki sam podpis, jak w przypadku "Trego". Fisher poczul, ze zbiera mu sie na wymioty. Odwrocil sie od ekranu i wzial gleboki oddech. Casus "Trego" byl tylko przygrywka. Tak naprawde to o to chodzilo. Ktos wlasnie otrul cale amerykanskie miasto. ROZDZIAL 6 Stocznia Marynarki Wojennej Norfolk, Hampton Roads, WirginiaFisher plynal przed siebie, zanurzajac sie coraz bardziej. Gdy glebokosciomierz wskazal dziewiec metrow, przestal schodzic glebiej i sprawdzil OPSAT. W porzadku, byl prawie na srodku rzeki Elizabeth. Jeszcze czterysta metrow. W uszach slyszal cichy syk akwalungu. Dzwiek jak zwykle przypominal mu lagodniejsza wersje Dartha Vadera. Jego maske wyposazono w wyswietlacz HUD. Zielonkawa powloka na szkle, podobna do projekcji na szybie kokpitu nowoczesnego mysliwca, wyswietlala wlasciwie wszystkie potrzebne mu informacje o otoczeniu, w tym mape rzeki i stoczni, obecna pozycje, glebokosc, temperature wody. Odleglosc i polozenie nastepnego punktu orientacyjnego wskazywala zolta strzalka przy gornej krawedzi maski, ktora przesuwala sie i zmieniala dlugosc w zaleznosci od jego pozycji. Podazaj za zolta strzalka. Opracowanie najlepszego planu penetracji poludniowego basenu stoczni, jednej z najlepiej strzezonych rei na Wschodnim Wybrzezu, bylo najlatwiejsza czescia misji. Ze wzgledu na wysoki poziom zabezpieczen podejscie tam ladem bylo z gory skazane na niepowodzenie. Pozostawala tylko jedna opcja - woda. Fishera to ucieszylo. Sluzba w Fokach nauczyla go zaufania do wody. Woda to bezpieczenstwo. Woda to kamuflaz. Woda to anonimowosc. Stocznia marynarki wojennej Norfolk nalezy w kraju do najbardziej oblozonych praca. Kazdego dnia cumuje tam okolo pietnastu procent floty wojennej Stanow Zjednoczonych. Siedem tysiecy pracownikow, piecset akrow powierzchni i szescdziesiat dziewiec hal produkcyjnych stocznia robi wrazenie. Poteguje je lokalizacja - trzynascie kilometrow na poludnie od bazy wojskowej, w poludniowej odnodze dosc spokojnej rzeki Elizabeth. Godzine wczesniej Fisher zostawil samochod na lesnym parkingu na wschodnim brzegu. Odczekal, az para nastolatkow zrobi swoje i odjedzie zaparowanym fordem escortem. Wyjal z bagaznika swoj worek marynarski i ruszyl przez las. Kilkaset metrow dalej, na brzegu, przebral sie w kombinezon pletwonurka, wlozyl akwalung, maske i pletwy i wsliznal sie do wody. Teraz wyciagal szyje, sprawdzajac, czy na powierzchni nie ma lodzi. Byla druga nad ranem. Zadnego ruchu, tylko nieliczne cywilne motorowki wracaly pozno z polowow w zatoce Chesapeake. Podplynal w gore rzeki i wynurzyl sie, uwazajac przy tym, by nie wystawic nad wode wiecej niz polowe maski. Na moscie Jordana dojrzal swiatla samochodu. Czterysta metrow dalej, dokladnie naprzeciw niego, znajdowal sie jasno oswietlony lampami sodowymi poludniowy basen stoczni. Fisher policzyl: dziesiec lodzi roznej wielkosci, od zaglowcow po statki-chlodnie. Gdzieniegdzie sypaly sie iskry ze spawarek. Zaskrzeczaly glosniki. Slowa byly zbyt znieksztalcone, by mogl cos zrozumiec. O ile komunikat nie brzmial: "Intruz w wodzie", nie obchodzilo go to. Na poludnie od glownej linii pomostow lezalo piec sztucznych zatoczek, przykrytych przypominajacymi hangary konstrukcjami. Wyposazone w masywne drzwi, konstrukcje te mogly pomiescic okrety wojenne wielkosci krazownika. Powstaly tak chronione doki, nazywane tez hangarami, ponumerowane od jednego do pieciu. "Trego" stal w hangarze numer 4, w przedostatnim rzedzie. Zeby sie do niego dostac, Fisher musial najpierw pokonac dlugie trzystumetrowe plywajace ogrodzenie, ktore strzeglo wejscia do basenu. Jego gorna krawedz znaczyly oswietlone na niebiesko boje polaczone plywajacymi aluminiowymi rurami. Oczywiscie to nie ogrodzenie martwilo Fishera, ale wyposazony w szperacze wojskowy slizgacz, nieustannie patrolujacy je na calej dlugosci. Agent rozpoznal kilka punktow orientacyjnych, ktore wyszukal na mapie przed misja, sprawdzil ich pozycje na wyswietlaczu, zrobil przewrot i zanurkowal. Dziesiec minut pozniej podplynal do brzegu. Zatrzymal sie. Ustawil kompensator tak, ze mogl bez ruchu utrzymywac sie na wybranej glebokosci. Gdyby nie poswiata jego HUD-a, otaczalaby go absolutna ciemnosc. Nocne nurkowanie to cwiczenie dla umyslu. Bez zadnych punktow odniesienia latwo jest szybko ulec dezorientacji przypomina jacej zawrot glowy. Fisher widzial, jak najodwazniejsi nurkowie, ktorzy mieli za soba setki godzin pod woda, panikowali, dryfujac bezwladnie w ciemnej glebinie. Nawet on czul, jak rosnie w nim pragnienie natychmiastowego wydostania sie na powierzchnie. Stlumil je i skupil sie na wyswietlaczu. Zielonkawa poswiata dodawala otuchy. Jesli nawigacja byla prawidlowa, plywajace ogrodzenie rozciagalo sie dokladnie nad nim. Z prawej strony dobiegl go stlumiony warkot silnika. Piecdziesiat metrow dalej oplywowy kadlub szarej lodzi patrolowej prul tafle wzdluz ogrodzenia. Ciagnacy sie za nia wachlarzem kilwater odbijal sie od blokady i z wolna opadal. Snop swiatla przebijal powierzchnie, nadajac wodzie turkusowy odcien. Fisher odczekal, az motorowka przetnie mu droge, i ruszyl naprzod. Do powrotu lodzi patrolowej mial dwie minuty. Ogrodzenie wylanialo sie z mroku - stalowa siatka rozciagnieta od kotwiczek w dnie do polaczonych ze soba bojek na powierzchni. Patrzac na siatke, Fisher cicho podziekowal Agencji Ochrony Srodowiska za to, ze przed kilkoma laty nakazala marynarce powiekszenie rozmiaru oczek, tak aby zyjace tam ryby mogly sie swobodnie przemieszczac. Oczka byly duze, co bardzo ulatwialo mu zadanie. Gdy sprawdzal czas na wyswietlaczu w prawym gornym rogu maski, dobiegl go halas slizgacza. Okrecil sie i wodzac reka po ogrodzeniu, zszedl pionowo do samego dna. Motorowka przeplynela nad nim. Swiatlo szperacza zalamywalo sie w wodzie i poblyskiwalo na siatce. Gdy lodz sie oddalila, wyplynal trzy metry wyzej i zabral sie do pracy. Z uprzezy wyjal "ognisty wezel" - dwadziescia centymetrow magnezowego lontu. Zapalony magnez, spalajac sie, przepala praktycznie wszystko, przechodzi przez dowolny material niczym noz przez maslo. Zawiazal lont wokol preta. Paznokciem nacisnal chemiczny detonator i sie cofnal. Rozblysk oslepiajacego bialego swiatla trwal pol sekundy - i siatka zniknela w chmurze babelkow. Gdy sie rozproszyly, Fisher podplynal blizej. Pret zostal zgrabnie przeciety na pol, a szeroki na trzydziesci centymetrow otwor powiekszyl sie dwukrotnie. Zanim przeplynal przez dziure, zdjal i przelozyl przez nia akwalung. Kolejnych dziesiec minut pozniej zatrzymal sie przed stalowymi drzwiami hangaru. Wykonano je z blachy falistej i pomalowano na okretowy popiel. Obrocil sie glowa w dol i zanurkowal glebiej. Wlaczyl latarke. Gdy przed szklem maski ukazalo sie blotniste dno, odbil w prawo. Minal prawa krawedz drzwi i nagle znalazl to, czego szukal: osadzony w scianie okragly wlaz. Wyciagnal reke i sprobowal przekrecic przypominajacy kierownice zawor. Mogl sie tego spodziewac: wejscie bylo zablokowane. Wedlug Grimsdottir zabezpieczono je dodatkowo alarmem. Gdyby zaczal przy nim manipulowac, lodzie patrolowe otoczylyby go, nim zdazylby odplynac chocby sto metrow. -Jest tam kto? - odezwal sie przez radio. -Zglaszam sie, Sam - odpowiedziala Grimsdottir. -Jestem przy wlazie. -Dobrze. Daj mi trzydziesci sekund. Wlamalam sie do pokoju kontrolnego hangaru, ale alarmy sa zabezpieczone osmiocyfrowym szyfrem z kluczem publicznym... -To milo, Anno, ale moglibysmy sobie darowac ten techniczny belkot? -Tak, przepraszam. Nie rozlaczaj sie. - Odezwala sie po minucie. - Dobra, zamki i alarmy sa rozbrojone. -Wchodze - zameldowal Fisher. Pokretlo bylo dobrze nasmarowane i latwo sie obracalo. Krecil, dopoki nie uslyszal cichego szczeku metalu. Gdy pociagnal delikatnie za kolo, wlaz sie otworzyl. Wysunal rece przed siebie i wplynal do srodka. Ledwie jego pletwy zniknely w otworze, uslyszal stlumione wycie syren alarmowych. Z oddali dobiegly go znieksztalcone przez wode slowa z glosnika: Uwaga, intruz... Uwaga, intruz... Grupa interwencyjna do zbrojowni. To nie sa cwiczenia! Powtarzam: To nie sa cwiczenia... ROZDZIAL 7 W tej samej chwili w jego uchu rozbrzmial przerazony glos Grimsdottir.-Sam, ja... Fisher nacisnal nadajnik dwa razy, potem raz, nadajac w ten sposob Lambertowi i Grimsdottir komunikat: Cisza w eterze. Czekajcie na kontakt. Woz albo przewoz, pomyslal. Jesli wyjdzie teraz, dok zostanie zamkniety i straci jedyna szanse. Jesli zdecyduje sie kontynuowac